2.12.2011

7. Podsłuchane Rozmowy


„Żeby coś się zdarzyło, żeby mogło się zdarzyć
 i zjawiła się miłość-  trzeba marzyć”
-Jonasz Kofta



      Dorcas szła z zaciętą miną ku zajętym sobą Emmelinie i Syriuszowi, a jedyne co w tej chwili czuła i co kompletnie ją zaślepiało, to irracjonalny gniew. Jako osoba nadmiernie intensywna, nie cierpiała tego uczucia, bo wtedy trud codziennej pracy nad swoim temperamentem, wyślizgiwał jej się z rąk i wracała do punktu wyjścia. Swój wybuchowy temperament wyniosła z dzieciństwa, ponieważ jej matka, zadufana w sobie choleryczka, twierdziła, że bez porządnej afery, nic nigdy nie ruszy w miejsca. Meadowes po części podzielała jej zdanie, chociaż szybciej pozwoliłaby obciąć sobie włosy, niż przyznać, że zgadza się w czymś ze swoją matką. W każdym bądź razie, według niej, chyba każda, nawet najbardziej spokojna i zrównoważona dziewczyna na tym świecie, nie dałaby sobie w kaszę dmuchać, kiedy ktoś podrywa jej faceta. Co to, to nie.
      Syriusz nie znosił durnowatych, babskich sprzeczek, w które zamieszany był nader często. Kiedy więc zobaczył twarz Meadowes, już wiedział, że nie będzie miał dzisiaj spokojnej nocy. Emmelina ucięła w pół słowa i z wyszukanym, sztucznym uśmiechem, przywitała się z przyjaciółką.
      -Musiałyśmy się minąć, kochana- odparła poprawiając sobie włosy. –Chyba znudził ci się mecz, że tak szybko uciekłaś, prawda?
      Meadowes szybko rozpoznała tani chwyt blondynki- chciała ona bowiem ukazać Syriuszowi, jak bardzo nie interesuje się ona jego osobą i grą w drużynie. Prychnęła i spytała cynicznie:
     -Z tego co pamiętam, to ty biedna zagubiłaś się w drodze do toalety.
     -Dorcas, proszę cię…- jęknął Black i złapał ją za rękę w uspokajającym geście, jednak ona wyrwała się jak oparzona.
     -Jedyne o co powinieneś w tej chwili prosić, to wyrozumiałość, z której nie słynę. Czy po sytuacji z Clemence, nie możesz przynajmniej na chwilę wstrzymać się od podrywania każdej dziewczyny, którą zauważysz?
     W tej chwili nawet nie zastanawiała się nad zachowaniem Emmy, nie skojarzyła, że powtarza się sytuacja z Marleną i Remusem. Miała zbyt duży żal do swojego chłopaka, żal, który tłumiła od ich pierwszej randki kilka tygodni temu. A kiedy potężne uczucia przyćmiewają nasz umysł, postępujemy pochopnie, robimy rzeczy, których potem żałujemy, szczególnie jeśli chodzi o Dorcas Meadowes. Dlatego więc, kompletnie bez zastanowienia wysyczała przed odwróceniem się na pięcie:
     -Wiesz co? Zapomnij. Nie musisz się mną przejmować, bo nie jesteśmy już razem.
***

      Lily aż zadrżała słysząc jego szept w swoim uchu. Oczywiście nie było to drżenie z rozkoszy przy uwodzeniu dziewczyny, tylko to, które towarzyszy nam przy nagłym przestrachu.
      Nie chciało jej się teraz z nim rozmawiać- musiała wtedy uzbrajać się w cierpliwość i siłę woli, a teraz nie będzie to łatwe. Nie, kiedy usłyszała takie rzeczy o dziewczynie Petera.
      Snape znów postawił ją w kropce- z jednej strony uważała, że powinna pomówić z Pettigrewem, z drugiej wmawiała sobie, że to tylko taka głupia zaczepka, czyli popierała teorię Dorcas. Czy jednak Sev naprawdę ryzykowałby coś, co generalnie jeszcze nie do końca rozumiała, żeby ją ostrzec przed kimś, czyjej winy nie jest pewien? To do niego nie pasowało. I wątpiła, że wystąpił z tym tylko po to, żeby z nią porozmawiać.
      Potter widząc jej reakcję, uśmiechnął się pod nosem i łapiąc ją za rękę, zapytał:
      -A więc skończyłaś z maskowaniem uczuć względem mnie?
      Uczuć? Boże, co za kretyn! Naprawdę trzeba sięgnąć dna, żeby tak bardzo o czymś fantazjować, że aż w to uwierzyć. Potter zdecydowanie miał nader wybujałą wyobraźnię. Jednym ruchem uwolniła swoją dłoń. Następnie, uzbrojona w pozornie znudzoną minę, syknęła jędzowato: 
      -Mów szybko czego chcesz, Potter, bo wierz mi lub nie, że mam teraz ważniejsze sprawy na głowie niż twoje zdziecinniałe zaczepki!
      Nie wywołała u niego pożądanych rezultatów. Chociażby prychnął, na Merlina! Nie. Zachichotał, jakby myślał, że sobie tutaj dowcipkuje. Właśnie skłonności do obracania wszystkiego w żart wyjątkowo ją w nim drażniły.
      -Z czego rżysz?- spytała głośno, kiedy chichot zamienił się w długotrwały napad śmiechu, a jej kąciki ust mimowolnie również lekko powędrowały ku górze.
      -Śmieszy mnie twój ośli upór, Evans. Mogłabyś przyznać, że za mną szalejesz, wtedy może, ale tylko może, dałbym ci trochę spokoju.
      Szalejesz? Doprawdy, ten chłopak ma coś z głową. No chyba, że zdążył się już upić tym co on i jego koleżki nielegalnie „podwędzili” z Hogsmeade, podczas ich alkoholowych ekspedycji raz w miesiącu. Huncwoci przecież zawsze wytykali, że ma słabą głowę.
       Podczas gdy ona krzywiła się i rozmyślała nad jego trzeźwością, on już zdołał ponownie spleść ich dłonie i przybliżyć się do jej ucha.
      -Chciałbym z tobą porozmawiać, wiesz? I chyba nie masz za wiele do gadania- nie dam ci teraz znowu uciec. Trafiła mi się wspaniała okazja.
      Jego ujmująca pewność siebie na chwilę ją onieśmieliła, a prościej mówiąc, po prostu ją zatkało. Okularnik, zadowolony z tego, że po staremu nie odmawia, kontynuował:
       -To co? Zgodzisz się na małą wycieczkę do Pokoju Życzeń?
       Co niby miała odpowiedzieć? W głębi duszy sama chciała z nim pogadać, a właściwie chciała kontynuować wmawianie mu, że Hogsmeade było zwykłym, przyjacielskim wypadem (może i by to kupił, gdyby się przyjaźnili), że nie była to żadna randka, że nie zgodzi się na następną i że… Chciała komuś opowiedzieć dzisiejszą sytuację na trybunach- ostrzeżenie Severusa, dziwne pytanie Jo i jej podejrzenia względem tej dziewczyny. Nigdy nie przypuszczała, że to właśnie Potterowi się wyżali, ale teraz nie był to wcale najgorszy pomysł. To chyba przez to, że ostatni czasy strasznie zmalała liczba osób, z którymi mogła porozmawiać.
      Dorcas otwarcie kibicowała jej i Potterowi, powinna normalnie zatroszczyć się o wielką koszulkę z ich inicjałami i pić z podobnego kubka. Chciałaby, żeby przyjaciółka jak dawniej umiała postawić się w jej sytuacji, ale chyba dawniej posiadała taką umiejętność tylko dlatego, że sama wiecznie odmawiała Blackowi. Lily nie propagowała tych ich schadzki. Przede wszystkim dlatego, że przez nią Meadowes zaczęła bardzo lubić Huncwotów i otwarcie starała się ją również w to „wkręcić”. Niedoczekanie.
      Marlena co prawda do niczego jej nie naciskała, mimo że wcześniej też chodziła z jednym Huncwotem, o ile w ogóle można go było tak nazywać, bo Lupin znacząco różnił się od jego przyjaciół- nie było w nim tyle cynizmu i szpanerstwa, nie chodził z wiecznym bananem na twarzy i nie podrywał każdej dziewczyny, która do niego mrugnęła; ale nie nadawała się teraz do rozmowy. Sytuacja z Emmeliną znacznie zaniżyła jej zaufanie do przyjaciół, co było niesprawiedliwą, ale mimo wszystko zrozumiałą reakcją. Powinna dostać trochę czasu, żeby wszystko sobie poukładać, a nakładanie na nią jeszcze następnych problemów byłoby bardzo egoistyczne.
      Emmelina z kolei sama również przeżywała ciężki okres (to chyba zrobiło się modne)- jej rodzice się rozwiedli, ona zamieszkała z średnio odpowiedzialną matką i pustą siostrą, z którą raczej nigdy nie miała dobrych kontaktów. Poza tym straciła Remusa, nie da się ukryć, że trochę z własnej winy, ale ona świetnie potrafiła ją zrozumieć ze względu na sytuację z Severusem. A gdy coś waliło się w życiu Titanicówny ona, zamiast to ratować, dokładała sobie jeszcze więcej problemów. Nie, zdecydowanie nie nadawała się ona teraz na powierniczkę sekretów.
      A Potter? Potter od początku tego roku miał na nią dziwny wpływ- najpierw uratował jej życie (brzmi romantycznie, ale w istocie wcale tak nie było), potem wyłapał jej problem i pomógł pozbierać się po całej aferze z listem, następnie wywołał okropnie dobre wrażenie na nie-randce. Tak bardzo chciała, żeby znów coś spartolił- zrobił jakiś głupi kawał albo zaczął obściskiwać się z jakąś laską z przypadku na oczach całej szkoły, bo wtedy mogłaby go obarczać i mieć wystarczający powód do ciągłego postrzegania to jago napuszonego kretyna. Na to się niestety nie zanosiło.
      Tak bardzo wysłuchać jego zdania na temat dzisiejszej sytuacji… Podświadomie czuła, że bardzo podniosłoby to ją na duchu.
      I może mózg jej przyćmiło, ale dała się poprowadzić.

***

       Marlena wpadła do łazienki, potykając się o własne nogi i zamykając zaklęciem drzwi. Podbiegła pędem do pierwszej kabiny i wraz z trzaskiem drzwi, podciągnęła nogawkę spodni odsłaniając swoją ranę.
       Gdy wracała do zamku poczuła ona dziwne pieczenie w jej okolicy- zupełnie jakby coś zaczęło się w tym miejscu wgryzać. Było to szczególnie dziwne biorąc pod uwagę to, że wcześniej rana nie bolała ją  ogóle- nawet tej nocy, której powstała. Aż pisnęła widząc zmianę, jaka zaszła od wczoraj.
       Noga jej sprawiała wrażenie pękniętej, od rany na łydce, aż do kostek. Samo zadrapanie natomiast nabrało wściekło fioletową barwę, przypominającą olbrzymiego, świeżo nabitego guza. Skóra jej ściemniała, paznokcie urosły do nienaturalnych długości i przybrały dziwną, nieludzką barwę. I wtedy znowu, znikąd, poczuła przepływający po całej długości „pęknięcia” ból, a rana jeszcze bardziej spurpurowiała. Skręciła się z bólu.  
      Uspokoiła sie jednak, że to dziwne objawy świeżej likantropii. Wcześniej nawet słyszała, że po pierwszej pełni w organizmie zachodzą nieodwracalne zmiany, które mogą mieć pewne efekty uboczne. Pewnie powiedziałby jej tak samo każdy inny, kto choć trochę znał się na rzeczy.
      Skąd miała wiedzieć, że czymkolwiek teraz się stała, to na pewno nie  wilkołakiem?

***


      Remus Lupin spędził w gabinecie pielęgniarki cały dzień, bez możliwości chociażby opuszczenia go za potrzebą. Kiedy więc pani Pomfrey spytała go, czy czuje się wystarczająco dobrze by iść do dormitorium, aż zerwał się gwałtownie ze starego, szpitalnego łóżka i syknął z bólu, bo złamana kość piszczelowa dała o sobie znać.
      Zbyt był jednak podekscytowany samą myślą o wysłuchaniu subiektywnej relacji Łapy z meczu, by żalić się na ciągłe pobolewanie, w końcu pewnie jak tylko dojdzie na imprezę, już magiczny eliksir przyjdzie z pomocą. Podziękował kobiecie za troskę i ożywionym krokiem ruszył w kierunku pokoju wspólnego.
      Jakież było jego zdziwienie, kiedy w drodze zobaczył śliczną, wysoką szatynkę o zaciętym wyrazie twarzy i burzy splątanych włosów na głowie. Wtedy jeszcze nie widział, tego co powinien. Co właściwie powinien zauważyć? Ból na jej twarzy. Rozpacz w oczach. Trud przy stawianiu każdego kroku. Wszystko to miało związek z dzisiejszą nocą. Mógłby podbiec i zapytać o wynik spotkania obu drużyn teraz, żeby poskromić swoją ciekawość, ale przez ostatnie tygodnie zaprzestał rozmawiania ze swoją niedawną ukochaną.
     Kontakt nie urwał się jednak całkowicie, bo porzucenie rozmyśleń o Marlenie równało się dla niego tym samym, co porzucenie rozmyśleń o czymkolwiek. Obserwował ją codziennie- kiedy śmiała się z Lily i Dorcas, kiedy powtarzała zaciekle nowy temat z transmutacji, nawet kiedy zachwycała się, bo Frank znowu jej coś podarował. Właśnie wtedy, w tym zachwycie, wyglądała najbardziej zachwycająco. W każdym bądź razie podejrzewał, że owe zachowanie charakterystyczne jest tylko dla niego, bo McKinnon nie dość, że zaczęła spotykać się z kimś innym, to jeszcze udawała, że w przeszłości nic ich nie łączyło i z pewnością już nie połączy.
     Jakże się mylił! Taka jest w końcu nasza ludzka natura- nie znając uczuć i emocji innych, dochodzimy do wniosku, że tylko my takowe posiadamy, a Marlena, choć nie chciała tego przyznać, w głębi duszy bardzo tęskniła za Lupinem, a jej związek z Frankiem był czymś przejściowym i nietrwałym, zupełnie jak większość szkolnych miłostek. Kiedy już zauroczenie osłabnie, wszystkie te odsunięte i kwestionowane uczucia powrócą.
     
***

      Syriusz nie pobiegł za Dorcas, kiedy ta z nim „zerwała”. I nie było to przez zaskoczenie, chociaż z pewnością to uczucie mu towarzyszyło- w końcu była to pierwsza dziewczyna która go rzuciła, a nie na odwrót. Odebrał to jako coś ośmieszającego i coś wewnątrz niego skręciło się w nieznanym odczuciu, jakby rozpaczy i przygnębienia.
     Zostawił Emmelinę. Nie chciał z nią dłużej rozmawiać. Miał co prawda tendencje do nagminnego zdradzania swoich dotychczasowych dziewczyn, ale nie chciał sprowadzać do tego całą sprawę z Dorcas i Emmą- wiedział, że świadomie nie potrafiłby zdradzić dziewczyny.
      Podszedł do stolika, na którym pozostało jeszcze kilka butelek z whiskey. Czyżby depresja po zerwaniu? Zaśmiał się na samą myśl o tym. Odtańczył z połową dziewczyn, które tylko się zjawiły po tańcu, z drugą połową się całował i pomyślał, że nareszcie odzyskał wolność. Bez tej apodyktycznej dziewczyny będzie mu lepiej. Związki są dla leszczy. Po co się angażować? Po co być wiernym? Po co cały czas znosić humorki drugiej połówki?
      Poszukuję geniusza, który wymyślił miłość. Nie wiem co wtedy brał, ale powinien zmienić dilera.
     Parsknął śmiechem ze swojego wyimaginowanego ogłoszenia, a dziewczyna, która siedziała mu właśnie na kolanach, wzięła bezmyślnie z niego przykład. Takie właśnie powinny być wszystkie- mało rozumne, wyrozumiałe, sceptycznie nastawione do wszelkich zobowiązań- jednym słowem przeciwieństwa Dorcas.
      O Boże, chyba zaczął świrować jak Rogaś.
      I wtedy rozpoznał tę dziewczynę, o której myślał teraz w samych superlatywach- Clemence Grant, kompletną świruskę.
      Wzdrygnął się.
      -Grant?
      -Black?- przedrzeźniła go upijając resztę zawartości butelki Ognistej. –Czyżbyś przypomniał sobie moje nazwisko?
      Zarechotał sztucznie i wytknął, że powinna już spadać, bo jeszcze zarazi go swoim skrajnym obłąkaniem.
     -Obłąkaniem?- powtórzyła jak automat. –Jeśli ktoś tu jest obłąkany to ta blondynka jak-jej-tam- pstryknęła palcami. –Nawet na trzeźwo bym nie zapamiętała.
      Jego mózg wyjątkowo wolno teraz łączył fakty, ale nawet pijany domyślił się, która blondynka mogła być w to zamieszana. Ta, która wcześniej postąpiła podobnie. I wszystko zaczęło łączyć się w całość.
      Dlatego przez cały czas robiła przytyki Dorcas.
      Dlatego wciąż do niego zagadywała.
      Dlatego, gdy tylko ciemne chmury pojawiały się nad jego związkiem, znikąd pojawiała się ona.  
      Emmelina.

***

      Emmelina wściekle przeszukiwała wszystkich zgromadzonych wzrokiem. Gdzieś tu jest, musi gdzieś tu być… Stanęła na palcach i syknęła ze zniecierpliwienia. Zawsze miała pewne problemy ze wzorkiem, szczególnie kiedy robiło się ciemno, ale nigdy się do tego nie przyznała, z obawy, że będzie musiała nosić okulary. Nie ma nic bardziej szpecącego!
      Teraz jednak pożałowała swojej próżności- musiała natychmiast zobaczyć się z Hestią albo chociaż z Clemence. Tak dobrze jej szło z Syriuszem- może gdyby wypił jeszcze odrobinę, może gdyby Dorcas się z nim pokłóciła bardzo ostro, ale nie zerwała… może doszłoby do pocałunku. Pocałunku, o którym marzyła już od dłuższego czasu.
      Przez pierwsze trzy lata Hogwartu była obiektem żartów wielu osób, w tym Huncwotów, przez swoją ówczesną nadwagę. Pamiętała swoje pierwsze zauroczenie  Hogwarcie- był to przystojny blondyn w klasie jej siostry, Diany, niezbyt mądry, ale uroczy i czarujący- Gilderoy Lockhart. Za radą Remusa i siostry postanowiła zaprosić go na randkę- jednak czekała ją bardzo niemiła odmowa ze zdaniem, które zapamiętała do końca życia:
      -Eee… Emmelina, zapamiętaj to sobie: raczej nikt tutaj nie wyrazi chęci umówienia się z tobą, jeśli czegoś z sobą nie zrobisz. Wybacz mi, ale nie chcę umawiać się z kompletną ofiarą.
      Noc po usłyszeniu tego wszystkiego, przepłakała. Ale właśnie wtedy postanowiła wziąć się za siebie- próbowała schudnąć- bez efektów. Zaczęły się problemy- starała się usunąć tuszę zaklęciami, a skutki były opłakane. Została stałą odwiedzającą skrzydła szpitalnego, a potem? Potem było tylko gorzej. Popadła w bulimię. Remus to odkrył- on i Lily, właściwie. Powiadomili Di, a ta już zrobiła co trzeba.
      Schudła, to prawda. Nawet drastycznie. Jednak już się z tego nie cieszyła. Obawiała się, co dalej z nią będzie. Trafiła do szpitala św. Munga, rodzice zaczęli się kłócić… Ale z tego wyszła. Z krótkich, prostych jak druty włosów urosły długie, gęste fale, pięknie dopełniające jej alabastrowe czoło i śniadą cerę. Wyrzuciła stare, zbyt duże sukienki, w których tonęła i zaczęła ubierać się prowokacyjnie. Twarz przykrywała warstwą makijażu i tak oto została jedną z najładniejszych, jak nie najpiękniejszą, dziewczyn w Hogwarcie. Nikt już nie pamiętał o starej, krągłej siostrze Diany Jenkins.
      Facetów zmieniała jak rękawiczki. Nie pozwalała sobie się zakochać- wciąż słowa Lockharta dudniły w jej głowie. Jedynym niezmiennym chłopakiem w jej życiu był Lupin- najlepszy przyjaciel od zawsze. Dzięki niemu była bliżej z Huncwotami niż jakakolwiek inna dziewczyna, co zwiększyło jej popularność. Między Bogiem a prawdą James i Syriusz nie traktowali jej zbytnio poważnie, bo wraz z nowym wcieleniem powstały złośliwe komentarze o jej nikłej, typowej dla blondynki inteligencji, ale często brała udział w ich słynnych kawałach. I tak jakoś wyszło. Zakochała się w Syriuszu.
      Teraz już nie było w niej nic z tej poczciwej i przyjacielskiej, grubej dziewczyny, na której wszyscy polegali- teraz była panią swego życia i chciała, żeby ludzie zaczęli patrzeć na nią poważnie. Nie jak na brzydulę i nie jak na pustą laskę. Uważała, że szacunek zyska tym, co sama osiągnie, a więc jeśli zawalczy o Syriusza i nie przeszkodzi jej nawet fakt, że kocha się w nim własna przyjaciółka, ta miłość powinna był trwała, romantyczna i prawdziwa. Dorcas i tak cały czas wszystko się udawało.
       Hestię wyłapała nareszcie obok Franka i jego kilku znajomych, wśród których prym niósł Jayden Rasac. A mówiła, że nic do niego nie czuje. Zdecydowanym krokiem udała się w ich kierunku, robiąc przy tym tak zaciętą minę, że kilka osób gwizdnęło i rzuciło kilka infantylnych komentarzy.
      -Cześć, Frank- mruknęła wymijająco. –Cześć, Jayden. Hestia, muszę cię na chwilę porwać.
     Ton jej nie znosił sprzeciwu i nawet przez sekundę nie wpadło jej do głowy, że ktokolwiek mógłby się z nią sprzeczać- jednak Hestia już dawno udowodniła, że nie zachowuje się jak reszta jej przyjaciół:
      -Cześć. Chyba tym razem musisz poradzić sobie sama.
      Titanicówna ostatnio nie była najlepszą przyjaciółką, ale nigdy, przenigdy nikogo tak bezczelnie by nie zbyła i wiedziała, że ani Lily, ani Dorcas, ani Marlena również tak by nie postąpiły. Odwróciła lekko głowę na odchodne, ale Jones nie patrzała w jej kierunku, za bardzo wciągnął ją flirt z chłopcami. Przeszło jej przez głowę, że jest bardzo nieporządna, ponieważ już zdołała dobrać się do świeżego chłopaka jej współlokatorki.
      Nie pomyślała jednak, że ona postępuje tak samo.
***


      Pokój Życzeń przybrał formę gustownego, przytulnego pokoiku o niskim sklepieniu, przypominającego trochę facjatkę. Na podłodze zamiast krzeseł leżały poduchy i miękkie worki do siedzenia, a obok nich leżało trochę jej ulubionych cukierków i mugolskich lizaków. Skąd on wiedział, że je lubi?
      Odrzucając z głowy niewygodne myśli, usiadła na jednym z worków, czując się lekko niezręcznie; tym bardziej, że poleciała właśnie jedna z jej ulubionych piosenek. Udając, że zainteresował ją stan własnych paznokci wydukała:
      -No to… Chciałeś o czymś pogadać, nie?
       James Potter nie był nawet w połowie tak skrępowany jak ona- rad był, że udało mu się wywrzeć na niej głębsze wrażenie. Dosiadł się na najbliższe możliwe miejsce i z typową dla siebie beztroskością, rzekł:
      -Zawsze byłaś taka wygadana. Zdaję mi się, że masz mi do wciśnięcia kilka wymówek, ale, skoro się do tego nie palisz, może opowiesz mi, co od ciebie chciał Snape?
      Mimo że dobór słów był zuchwały, Potter wypowiedział to dziwnie miękkim tonem, który jakby dodał Rudej otuchy. Już chciała wszcząć swą opowieść, gdy poczuła powracającą nań pewność siebie i pełna ironii, rzuciła z wyrzutem:
      -Też byłam ciekawa, ale nie dane było mi się dowiedzieć, no wiesz, zanim w ogóle otworzył buzię już rzuciłeś się z pięścią.
      Jeśli myślała, że to choć trochę ruszy chłopaka, musiała odczuć gorzki zawód- wyszczerzył on zęby i powiedział, że znając upór Ślizgona (jakby w ogóle trochę go znał, pomyślała Lily), na pewno nie dał on tak łatwo za wygraną. Przez chwilę wahała się, chociaż już kilkanaście minut wcześniej podjęła decyzję o opowiedzeniu mu całej tej historii. Daleko postanowieniu do czynu. W końcu, razem z ciężkim westchnieniem, wyjaśniła pokrótce całą przestrogę- powiedziała, że Jo skłamała, bo chodziła do Durmstrangu, że czemuś przewodniczy i że wysługuje się pewną garstką osób i, na koniec, że przyjechała tu tylko w celu dowiedzenia się tego i owego na temat jej osoby. Opowiadając zdołała sobie w pewien sposób ułożyć to jak puzzle, ale wciąż brakowało jej jednego, najważniejszego kawałka- intencji Jo, z których chyba nie zdawał sobie sprawy nikt prócz niej samej.
      Rogacz po odsłuchaniu wszystkiego do końca, zmarszczył brwi, a Lily pomyślała złośliwie, że pewnie za wiele z tego nie zrozumiał. Myliła się. W pierwszej chwili otworzył usta w uśmiechu, jakby chciał wyśmiać to wszystko jak Dorcas, ale natychmiast je zamknął. Zapanowało krótkie milczenie.
      -Biorąc pod uwagę to, że powiedział to Snape i okoliczności, a więc waszą eee… separację, raczej skłaniałbym się do wyśmiania tego, ale…- westchnął- pragnę być z tobą szczery, Lily, i chociaż to akt małej hipokryzji, również uważam, że na Jo powinno się uważać. Nie jest to zbytnio godna zaufania dziewczyna, ale sądzę, że da się sprawdzić jej prawdomówność.
      -Czyli?- zmarszczyła czoło. Nie przywykła do sytuacji, w której ktoś musiał jej coś tłumaczyć.
      -Syriusz wspominał o tym, że kojarzy się mu ona z jej matką o nazwisku Black. Wspominał, że kiedy jeszcze mieszkał na Grimmould Place, miał codzienny wgląd na ohydny, stary, rodzinny gobelin i o pomyłce nie ma mowy. Może to jeszcze sprawdzić- jeśli dziewczyna jest w Slytherinie i raczej nie skłania się ku zdradzaniu krwi- to na pewno będzie na tym gobelinie i wtedy możemy stwierdzić, czy na pewno jest Amerykanką.
      -Ale…- zaczęła po kilku minutach milczenia –czy oby Syriusz nie ma eee… mało rodzinnych relacji z matką, ojcem i bratem i... po tej ucieczce, będzie mógł tak sobie to po prostu sprawdzić?
      Owszem, nie lubiła się zbytnio ani z Potterem, ani z Blackiem, ale nie chciała, żeby chłopak jej najlepszej przyjaciółki musiał robić coś tak niewygodnego dla niej. Nie lubiła wysługiwać się innymi.
      -Nie doceniasz potęgi Huncwotów- nalegał Potter. –Daj spokój, przecież nie kazałbym mu wrócić do Londynu. Jest dla mnie jak brat. Nigdy nie skazałbym go na coś takiego.
      -Sądzę, że to jest po prostu niepotrzebne, dobra? Chciałam tylko poznać twoje zdanie, nie chcę żebyś mi w tym pomagał.
      Lily zawsze uważała, że jak wisi się komuś przysługę, potem jest się w pewien sposób od niego zależnym, a ona zbyt dobrze znała Pottera, żeby sądzić, że jej on tak to po prostu daruje. Mógł ją pod tym pretekstem zmusić do randki albo do pocałunku. No dobra, może i od ostatnich wakacji trochę się zmienił albo i świetnie udawał , cholera wie, ale nie tak skrajnie, żeby postępować bezinteresownie i wspaniałomyślnie. To po prostu nie pasowało do jej wyobrażenia Jamesa Pottera.
      -Poza tym i tak jestem ci już coś winna, nie?- dodała szybko. –No wiesz, uratowałeś mi życie i w ogóle…
      -Myślisz, że tak to funkcjonuje? Że musisz mieć czyste konto, żeby pozwalać innym na pomoc?
      -Tak jakby. Nie kupuję zwyczajnie tego, że chcesz mi pomóc bez własnych korzyści. Randka w Hogsmeade i tak wystarczająco dużo mnie kosztowała.
      Powiedziała to na głos? Przez chwilę zamarła, zdziwiona swoją złośliwością. Rogacz jednak pozostał spokojny.
      -A ja myślałem, że byliśmy na nie-randce. I nie wiedziałem, że to odpłata za to, że eee… „uratowałem ci życie”.
      -No to już wiesz.
      Czując, że zagalopowała się trochę za daleko, pokręciła głową i zwaliła to na emocje. Nie powinna tak po nim jechać, nawet jeśli niezbyt za nim przepadała. Zachowywał się on nader w porządku, a to, że zgłosił chęć pomocy, powinna raczej ją ucieszyć.
      Evansówna miała bardzo skomplikowany charakter- ukazywała większości swoje łagodne i przymilne oblicze, ale potrafiła pokazać pazurki. Wtedy jej wady wiodły prym i nie mogła nic z tym zrobić- duma, łatwe osądzanie wszystkich i brak wiary w dobre intencje oraz temperament w przeszłości sprawiły wiele kłopotów. Rogacz był jedyną osobą, której one nie przeszkadzały, a wręcz uważał je za cechy, które czyniły rudowłosą bardziej wyjątkową. Sądził, że odpycha go ona tylko dlatego, że uważa nagłą zgodę za zbyt upokarzającą. Naprawdę jednak przyczyną jej ciągłych odmów była najbardziej ukrywana przez nią cecha, którą starała się wyplenić- wrażliwość. Obawiała się, że chłopak ją zrani. Obawiała się, że się w nim zakocha, tak jak połowa dziewcząt w tej szkole i wpadnie po uszy, bo gdy nareszcie Potter się nią znudzi i rzuci, nie będzie mogła dalej żyć. Bała się miłości. Bała się bólu i poświęceń, które szły z nią w parze.
      Tymczasem James wcale nie przewidywał nagłym znudzeniem się jej osobą- zajmowała ona szczególnie miejsce w jego sercu już od ich pierwszego spotkania w pociągu Express Hogwart, a potem cały czas miał przed oczami te zacięte, szmaragdowozielone oczy, miękkie, gęste, kasztanowe włosy i malinowe usta, układające się w najsłodszy uśmiech na świecie. Chciał dać jej czas, wystarczającą ilość czasu, żeby odkryła, że również posiada podobne uczucia względem niego, ale cierpliwość nigdy nie była jego dominującą cechą. Dlatego też, gdy zobaczył teraz jej zakłopotane spojrzenie wiedział, że będzie miał wystarczającą ilość czasu na zbliżenie się i szybki pocałunek, który, biorąc pod uwagę efekt zaskoczenia, powinien trwać kilka sekund, które znacznie ułatwiłyby mu czekanie, a także mogły pomóc Lily w definicji swoich uczuć.
      Zbliżył się. Dziewczynie szybciej zabiło serce, ale nic nie powiedziała. W pewnym zakątku jej umysłu, istniała malutka i cichutka nadzieja, że nareszcie nikt im nie przeszkodzi, chociaż raczej w tej chwili pracowała zupełnie przeciwna część mózgu- CO ON WYPRAWIA? Niewątpliwie jej sytuacja była beznadziejna, ale przerwało im coś, co obudziło resztę Hogwartu- niemiłosierny hałas dobiegający z pobliskiej toalety.   
***

       James zachichotał, gdy Lily wybiegła z Pokoju Życzeń, twierdząc, że musi sprawdzić, co się stało, bo „takie są obowiązki prefekta”. Kiedyś skończą jej się wymówki. Kiedyś, kiedy zostaną sami i nikt im nie przerwie, już nie będzie mogła uciec od pocałunku.
      Kiedy wrócił do pokoju wspólnego, był już ranek. Łapa spał na kanapie trzymając butelkę wódki w dłoni, Peter usnął przy stoliku ze słodyczami, a Lunatyk, jak zwykle kompletnie roztargniony, sprzątał zapominając o tym, że jest czarodziejem. Zaśmiał się na ten widok pod nosem i podszedł bezszelestnie szturchając przyjaciela różdżką. Aż podskoczył ze strachu.
      -Potter…- warknął rzucając szmatę w kąt. –Wiesz może dlaczego Clemence Grant leży na Syriuszu? Dorcas chciała pomóc mi posprzątać, ale jak to zobaczyła, dostała ataku szału i wróciła do dormitorium, aż się za nią kurzyło.
       Pokręcił głową i zerknął we wskazanym przez niego kierunku. Sytuacja faktycznie wyglądała beznadziejnie. Wcześniej Łapa mógł sobie pozwolić na imprezowy tryb życia, ale teraz, wraz z byciem singlem zatracił pewne przywileje.      
      -I Meadowes go widziała?- powtórzył ze współczuciem. Lupin kiwnął głową.
      I choć nie wyszło mu dzisiaj raczej z Lily, postanowił przynajmniej dopomóc swojemu bratu z wyboru- jednym ruchem różdżki uporządkował stan pokoju, bezceremonialnym klaśnięciem wybudził kilku imprezowiczów, którym się przysnęło pod stołem i kazał Remusowi skoczyć po wino do kuchni.
      Coś jednak stanęło Lunatykowi na drodze i nie powrócił on do poranku. A gdy już przybył- to bez wina.

***

      Drzwi łazienki zaskrzypiały, a Lily bezszelestnie podeszła do kabiny, z której dochodziło łkanie. Łkanie, które chyba gdzieś już słyszała. Przykucnęła na podłogę i skierowała wzrok w małą szczelinę pod drzwiami. Kozaki- ładne, czarne z gustownym paskiem. Marlena kupiła je w te wakacje i chwaliła się nimi w pociągu do Hogwartu. Od razu je poznała.
      -Marlena?- zawołała pukając łagodnie. Bez rezultatów. 
     Jęknęła ciężko, zastanawiając się jak wydostać przyjaciółkę ze środka, tak, żeby to było skuteczne i żeby jej tylko bardziej nie przybić. Jedyne co przychodziło jej teraz do głowy to krzyknięcie, że Emmelina podrywa Franka, ale byłoby to niewierne względem Titanicówny i pewnie tylko pogłębiło niechęć szatynki do niej. Westchnęła ciężko.
      -Powiesz mi chociaż jak tam chłopak Ann?- spytała siląc się na ciekawość. Marlena nie była dzisiaj w szkole bowiem tylko dlatego, że chciała poznać nową sympatię swojej siostry. –Przystojny? Szarmancki? Czarujący?
      Wciąż cisza. Lily, chociaż z natury nigdy nie miała podobnych myśli, stwierdziła, że dziewczyna wyjątkowo chce pozostać sama, ale, skoro nigdy nie brała udziału w  podobnych sytuacjach, wolała się jeszcze upewnić:
      -Chcesz żebym sobie poszła?- spytała miękko, a pewna już, że nie doczeka się odpowiedzi zdumiała się, gdy zobaczyła, że McKinnon wyszła z kabiny, zatrzasnęła drzwi i ze łzami w oczach rzuciła jej się na szyję.
     W tej chwili zarówno Marlena, jak i Lily poczuły ciepło w pobliżu serca- tak dobrze było mieć przyjaciółkę, dla której można było być oparciem i zwierzać się ze wszystkich problemów. Ci, którzy tego nie doświadczyli, byli naprawdę ludźmi godnymi pożałowania. Przyjaźń połączyła je przez te lata tak mocno, że Marlena, nie do końca świadoma własnej decyzji, wychrypiała, że nie było żadnego poznawania chłopaka, że Ann jest tak samo samotna jak była, że po pierwszej nocy szóstej klasy została u niej dziwna blizna, że Dumbledore powiedział jej, że może być zarażona wilkołactwem, że dzisiaj była pełnia i odseparowali ją od wszystkich, i że… że ich obawy się sprawdziły.
      Płakała. Płakała cały czas jak wyrzucała to z siebie, a niedługo potem dołączyła do niej Lily. Były one chyba najbardziej twardo stąpającymi po ziemi dziewczynami w Hogwarcie, a zobaczenie ich płaczących, w dodatku razem, równocześnie i z tego samego powodu, było tak niezwykle rzadkim przeżyciem, że obserwator pewno wszystkiego by się wyparł, nim powróciłby komuś o tym powiedzieć.
      McKinnon poczuła się jednak stokroć lepiej teraz, gdy ktoś jeszcze wiedział o jej tajemnicy, choć wcale to nie umniejszało jej tragiczności. Lily, choć wiedziała, że przyjaciółka nie życzy sobie tego pytania musiała je zadać, bo była lojalna jeszcze względem jednej osoby:
      -Czy… Czy Remus wie? Czy chcesz mu o tym powiedzieć?
      -Zwariowałaś?!- wychlipała, rzucając kolejną wysmarkaną chusteczkę przed siebie. –Nie powiem mu nigdy, nigdy… Popadłby w depresję. Na nowo rozpaliłabym w nim ten żal. Przecież on już i tak dużo wycierpiał. Przecież…
      Znowu schowała twarz w dłoniach nie chcąc dokończyć zdania. Evans przytuliła ją, całując w czubek głowy i raz po raz powtarzając jak do małego dziecka „Już, już”… Zdała sobie teraz sprawę, że mimo nowego związku, dziewczyna wciąż  głębi serca kocha Lupina, co było dla niej zrozumiałe mimo tego, że ona sama nigdy nie była zakochana. Wiedziała też, że jej przyjaciółka popełnia błąd- sama przecież zerwała z nim głównie z powodu zatajenia przed nią tego faktu. Remus z pewnością oczekiwał tego samego i choć z pewnością byłaby to dla niego trudna informacja, lepiej żeby dowiedział się tego od niej, teraz, niż potem, ale przypadkiem.
      Problem w tym, że już było trochę za późno.
      Remus Lupin oderwał ucho od drzwi łazienki, czując, że zaraz chyba zemdleje.
 

     
***



      -Sły… słyszałeś?- zapytała głucho dziewczyna, podciągając nosem. Wyszła ona przed chwilą wraz z Lily z łazienki, a pierwsze co rzuciło jej się w oczy, to jej były chłopak, siedzący na podłodze i oparty o ścianę. Był blady. Kompletnie blady. Jego skóra nabrała barwy mleka, usta zaschły, a on przestał na chwilę mrugać.
      Zapanowało długie, krępujące milczenie, podczas którego Evansówna lekko zaniepokojona opuściła towarzystwo, czując, że teraz wyjątkowo powinni pozostać sami. Nie odeszła jednak daleko- wróciła do Pokoju Życzeń, milczeniem przekazując Marlenie, że jeśli będzie chciała jeszcze z nią porozmawiać- będzie tam na nią czekać.
      Na rozmowę się nie zanosiło. Remus, w stanie kompletnego szoku, osłupiały wstał, ale wyglądał jakby zaraz znowu miał wylądować na podłodze, i zrobił niepewnie kilka kroków, jakby dopiero uczył się chodzić. Kiedy już odzyskał czucie w nogach, zaczął szukać gorączkowej drogi ucieczki.
      Czując palące go od środka uczucie winy, wiedział, że nie spojrzy teraz w ślicznie, brązowe oczy dziewczyny. Od początku ich chodzenia, które zresztą powinien zaliczać już do przeszłości, trzymał się na dystans, bojąc się, że może wyrządzić dziewczynie krzywdę. Kiedy zerwali miał złamane serce, to prawda, ale właśnie wtedy dopiero mógł odetchnąć z ulgą- nic się nie stało i najprawdopodobniej jest już ona bezpieczna. Bez niego i z wiedzą o nim.
      Pomylił się. Przez swoją głupotę skazał dziewczynę na ciężki los do końca życia. Sam nienawidził swojego nocnego ja, nienawidził Greybacka, wilkołaka, który go ugryzł w wieku sześciu lat. Teraz Marlena znienawidzi go. Tak jak on nienawidzi siebie.
      Pobiegł. Stchórzył i uciekł, a ona niezdolna do ruchu krzyknęła tylko tonem, pełnym rozpaczy:
      -Proszę, porozmawiaj ze mną.  
***
       -Skończyłeś ostrzegać Lily Evans przede mną?- spytała sarkastycznie Jo, zakładając ręce na piersi i uśmiechając się w swój specyficzny, sztuczny sposób. 
      Na ustach Severusa Snape’ a zagościł grymas, równie fałszywy, jak całe zachowanie Prewett. W głębi duszy czuł bowiem, że jest w pewnym sensie zależny od widzimisię tej oto humorzastej brunetki. Zdawał sobie sprawę, że jest ona bardzo, bardzo potężną czarownicą i chociaż on sam był jednym z najlepszych uczniów w szkole, nie mógł się z nią równać swoich umiejętnościami. Znajomość czarnej magii, umiejętność odczytywania cudzych intencji, co coraz bardziej przypominało mu czytanie w myślach, oraz wykreowanie fałszywej siebie, Jo Prewett 2.0, która była jeszcze bardziej przerażająca, niż ta oryginalna. Kimkolwiek była, jakkolwiek się zachowywała, pewnie nikt się nigdy nie dowie- Prewettówna potrafiła tak kapitalnie ukryć swoją osobowość pod maską przerażającego alter ego.  
      Pewnie dlatego zabroniła wszystkim pytać i węszyć w jej sprawach. W tej chwili jednak nie obchodziła go zbytnio psychika dziewczyny- był zbyt zajęty rozpaczliwym wymyślaniem wymówki, dzięki której mógł pozostać w Łowcach Śmierci. I wtedy stwierdził, że wcale nie musi kłamać. Że wystarczy jej powiedzieć, coś co odkrył sam, a z czego najwyraźniej ona nie zdawała sobie jeszcze sprawy.
       -Dlatego tu jesteś, prawda?- spytał cicho. –Chcesz znaleźć to co jest w tym ukryte.
      To nie było pytanie. Jo również to zauważyła. Przystanęła na chwilę i pozwoliła sobie na ukazanie prawdziwej emocji- zdziwienia. Zbił ją z pantałyku i chyba zrobił to jako pierwszy w jej całym życiu. Na pewno skojarzyła, o co chodzi.
      -O czym ty mówisz?- warknęła, starając się by to zabrzmiało zdawkowo. –To, dlaczego tu przyjechałam nie powinno cię interesować. Zapytałam cię o coś.
      -Bo widzisz, Jo- kontynuował. –Wydaję mi się, że coś przegapiłaś. Że stało się coś, czego nie przewidziałaś.
      Najwyraźniej brunetce znudziło się już udawanie, że nie ma pojęcia, o czym mówi. Ciekawska, pomyślał. Warto to zapamiętać.
      Rozejrzała się wokół, jakby chciała sprawdzić czy nikt ich nie podsłuchuje i podchodząc trochę bliżej pozwoliła mu mówić. To twoja ostatnia szansa.
      -Kiedy Avery dał mi list od ciebie, który miałem dostarczyć…
      -…czego nie zrobiłeś- wtrąciła ze złośliwym uśmieszkiem.
     -…tak. Ale zdążyłem go sprawdzić. Bałem się jego zawartości. Rzuciłem wszystkie znane mi zaklęcia, które miały zdradzić jego zawartość- Jo parsknęła śmiechem, najwyraźniej wątpiła, żeby mógł coś znaleźć –i… Po kilku bezskutecznych próbach, wypróbowałem swoje własne zaklęcie. Nie namierzyłem co prawda, co jest w środku, ale odkryłem coś innego. Siła, która płynęła z niego, była… nieprawdopodobna. Uważałem, że jest tam potężna klątwa, która mogłaby wybić w pień wszystkich mieszkańców Hogwartu, dlatego właśnie go nie dostarczyłem.
     -Gówno prawda- przeciągnęła sylaby. –Nie było tam niczego, wyjątkowo. Chciałam ją tylko trochę postraszyć, to tyle. Nie rzuciłam żadnych zaklęć.
     -Ty może i nie- powiedział cicho. –Ale ktoś inny- tak. To co tam było… Należało do mary Oldisch, prawda? Może miała ona jakieś kontakty z czarodziejami…
     Spodziewał się, że dziewczyna go wyśmieje, ponownie. Że powie, że żadne czarodziej nie rzuciłby wiązanki zaklęć dla zwykłego mugola. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, co tamta zrobiła:
     Jo przyłożyła dłoń do ust, kompletnie przerażona. Jej oczy rozpoczęły szalony taniec w każdym kierunku- jakby poszukiwała tu gdzieś jakiegoś spisku. Prewettówna nareszcie zrozumiała, że popełniła ogromny, strategiczny błąd. Przybyła tu, by pozyskać coś, co już dawno leżało w jej rękach.
       Ten medalion pierwotnie wcale nie był prezentem dla Mary od Ethana. Ten medalion był dla niego, od mojej matki. W akcie rozpaczy spytała, szczerze roztrzęsionym głosem:
     -Skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?
     -Ty wiesz wszystko- odparł z uśmiechem. –To ty tu rządzisz. 


***

   O BOSHE! Mam wrażenie, że moja pauza pisarska tak jakby się odblokowała- pisałam ten rozdział jak urzeczona- po prostu pukałam w klawiaturę i pukałam. I uważam, że to dotychczas najlepiej napisany rozdział, z którego jestem zadowolona. Dobrze się pisało wątek Jily i Doriusza- nawet bardzo dobrze. Ostatnia scena z Jo to klapa, ale jakaś musi być. Niestety, zawsze musi być jakieś niestety, wątek Remleny i ogólnie Marleny jakoś mi się tak średnio wyszedł, mam wrażenie, że to strasznie widać. Jestem również zadowolona z tego rozdziału pod względem fabularnym- szczerze mówiąc nie przypuszczałam, że tak szybko wprowadzę wątek nie-likantropii/prawdziwego „ja” Marleny, ale jakoś tak mnie zanadto korciło.
   Co w następnym rozdziale? Jeśli kogoś to interesuje, to mogę powiedzieć kilka spoilerików- będzie retrospekcja i to niezwykle ważna retrospekcja, z roku 1960. Będzie lekcja wróżbiarstwa, będzie duuużo Jo i jej intencje się wyjaśnią. Aha, no i będzie trochu Doriusza. Wątek Marleny póki co zwalę na drugi plan (moja logika- nie wychodzi, wywalić :P), ale wróci on gdzieś w… Eee albo rozdziale dziewiątym, albo jedenastym. Czas pokarze.
   Rozdział dedykuje mojej mamusi, która ma dzisiaj urodzinki xD. Może kiedyś, kiedy przestanę się wstydzić, pokaże jej moje „potworki”  w Internecie. Dedykuje też każdemu kto, jak ona, ma na imię Ola! Chyba se wezmę takie imię na bierzmowanie… Dobra, dobra, odbiegam od tematu- KOMENTUJCIE! To bardzo motywuje. NN chyba zaserwuje wam w Mikołajki, ale to zależy, czy się wyrobię, czy też nie (pewnie nie). 
   Piosenka przy której tworzyłam- KILK. Boska *_*.
   PS. Powinniście mnie zabić, za taki poślizg w czytaniu waszych rozdziałów. Zabijcie, tak będzie najlepiej- przynajmniej nie dożyję sprawdzianu z fizyki xd. Zamiast się uczyć piszę tutaj jakieś dyrdymały, może przy odrobinie szczęścia nie wyrżnę się po całości. Trzymajcie kciuki! W WEEKEND WSZYSTKO NADROBIĘ- OBIECUJĘ!

2 komentarze:

  1. GENIALNY!!! :) Jest super. Normalnie czytam i nie mogę się oderwać. Masz wyjątkowy talent, a nawet bym go nazwała wybitnym :D Nie mogę się doczekać, kiedy Lily i James już tak bardzo się do siebie zbliżą ;) Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się w te Mikołajki (taki mały prezent dla nas :P)
    Pozdrawiam Cię i życzę duuuuuuuuuużej weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szalenie mi miło, że tak sądzisz <333. A co do tych Mikołajek, to postaram się- ogólnie mam już zarys fabuły rozdziału, dużo pomysłów, może mi się uda :D.
      Dziękuję ślicznie za komentarz i również pozdrawiam :*

      Usuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Obserwatorzy

Theme by Lydia Credits: X, X