04. Hogwart
ily! Lily!
LILY! LILKA WSTAJEMY!- rozległ się przeraźliwy krzyk Dorcas. Zielonooka
obróciła się na drugą stronę łóżka, przykrywając głowę jej zielonym kocem i
różową poduszką. Mruknęła pod nosem jakiś argument, na temat dłuższej drzemki
do Meadowes, ale ani Dorcas, ani sama Lily nie zrozumiały z tego ani słowa. Dorcas
z niecierpliwością tupnęła nogą i schyliła się jeszcze bliżej do ucha
rudowłosej.
-Słyszałaś?-
przesylabizowała. Lily warknęła. Nienawidziła głupich pytań Dori, które tak
właściwie były codziennością.
-Tak słyszałam.
Jestem po prostu śpiąca. Nie wiem jak ty, ale ja nie przywykłam do wstawania o
piątej rano, zwłaszcza wtedy, kiedy o drugiej idzie się do łóżka- powiedziała
podnosząc zaspaną głowę do góry. Dorcas uśmiechnęła się dziarsko, zadowolona,
że udało jej się, chociaż podnieść głowę Lilki w górę. Lily rzuciła głową o
poduszkę, po czym wygramoliła się z łóżka zirytowana.
-Och,
Lily, Lily. W Hogwarcie będziesz musiała wstawać przecież codziennie o wczesnej
porze. I dla twojej świadomości jest ósma. Artur zaraz idzie do ministerstwa po
jakieś tam papiery, a po drodze jakoś nas odtransportuje do szkoły- mruknęła
zrezygnowana Meadowes. Oparła głową o kolano Lily i rozejrzała się po pokoju.
Nagle na jej twarzy zagościł promienny uśmiech. -Myślisz, że Syriusz stęsknił
się za mną?- zapytała, zmieniając temat. Tak, tylko ta osoba, a raczej sama
myśl o niej, mogła doprowadzić Dorcas do takiego uśmiechu, że Lily zaczęła się
dziwić, że jeszcze nic jej nie pękło.
-Na sto jeden
procent- uśmiechnęła się do zawiedzionej odpowiedziom Dor, która najwyraźniej
spodziewała się nieco więcej przekonań. –Chodź, schodzimy na śniadanie-
rzuciła, ciągnąc brunetkę na rękę i wychodząc z pokoju. Ruda nie miała jeszcze
okazji, bo spokojnie rozejrzeć się po domu państwa Hideki, który nie należał do
brzydkich. Schody spiralne, były elegancko postawione w samym centrum hallu,
wiszące tuż nad dosyć ciężarnym żyrandolem, na którym wisiała jemioła. Dorcas
przez dłuższy czas wpatrywała się w nią, przypominając sobie pewne wspomnienie,
związane z nią i Syriuszem. Hall był okrągły, a wokół niego znajdowało osiem
krętych korytarzy, które potem łączyły się, albo jednym zakrętem, albo „ruchomą
ścianką”. Obok każdego z ośmiu korytarzy, stały ozdobne wazony, w której albo
rosły wysokie słoneczniki, albo piękne, czerwone maki. Na ścianach wisiały
czarno-białe zdjęcia członków rodziny Hideki, machających, albo szczerzących
się do zdjęcia. Hall był pomalowany słoneczną farbą, pewnie przez pana Hideki,
który obecnie wyjechał do Irlandii, w jakieś ważnej, biznesowej sprawie. Na podłodze
leżała wykładzina, która przynajmniej wyglądała na nową, ale Lily miała
poważne, co do tego wątpliwości, po miejscami była nieco ciemniejsza, a
miejscami bladsza od prania. Dom był naprawdę sporych rozmiarów, chociaż miał
tylko jedno piętro i parter no i piwnicę. Było to pewnie przez jego sporą
szerokość, chociaż zaklęcie zmniejszająco-zwiększające też przyszło Lily do
głowy. Dorcas najwyżej zauważyła, że Lily od dłuższej chwili stoi bez ruchu
rozglądając się po domu.
-Lily! Miałyśmy
iść przecież na śniadanie- zwróciła jej uwagę. Ruda otrząsnęła się z myśli i na
nowo powróciło do niej uczucie głodu.
-Jasne, chodź-
kiwnęła głową. Dorcas przez chwilę sama się rozejrzała po skrzyżowanych
korytarzach, po czym spojrzała na Lily z rezygnacją.
-W, którą
stronę kuchnia?- szepnęła swoim zmieszanym głosem, który poprzedzał napady
paniki. Evansówna zamknęła oczy starając się przypomnieć sobie gdzie siedziała przez cały wczorajszy
dzień, albo, w jaką stronę szła.
-Yyy… Ten
korytarz odpada- wskazała głową na korytarz stojący za nią. -Widać tam buty,
czyli to droga do wyjścia. Yyy… Może zrobimy tak: rozdzielimy się, i ta, która
znajdzie kuchnię to przekaże, że ta druga się zgubiła i… Dobra wiesz, co masz robić?-
Meadowes skinęła głową, chociaż zupełnie nie podobał jej się ten pomysł. Dorcas
przewracała oczami, to w prawo, to w lewo, zastanawiając się pewni gdzie ma
iść. Lily najwyraźniej to zauważyła, bo westchnęła i powiedziała: Dori,
posłuchaj: nie zgubimy się, jeżeli ty nie będziesz histeryzować. Jak znam życie,
to Agnes jeszcze śpi i jak chcesz możemy tu na nią poczekać.
Dorcas kiwnęła
na znak, że podoba jej się ten pomysł.
***
-Agnes! Agnes!
Agnes, wstawaj! Agnes!- oto jak rozpoczynał się nowy dzień blondynki. Agnes
zupełnie ignorując wrzaski Mary zacisnęła jeszcze mocniej powieki i wargi przed
wybuchem niepohamowanego śmiechu i przekręciła się na stronę plecami do Mary.
-O nie, dosyć
tego- uśmiechnęła się Mary, poczym wzięła do rąk wiadro z wodą i z chlustem
rozlała na Agnes. Blondynka od razu wstała, z otwartą z oburzenia buzią.
Machała rękoma, by woda z wiadra spłynęła z jej piżamy, po chwili panna Stewart
wyskoczyła z łóżka i czmychnęła ku lustru, które wisiało na śnieżnobiałej
ścianie. Mina jej była zrozpaczona, bo włosy przemokły do suchej nitki.
-Wczoraj przez
godzinę układałam włosy… A teraz… Teraz… Koniec- wybełkotała bliska płaczu.
Mary naszły wyrzuty sumienia, mimo, że dobrze wiedziała, że inaczej nie dało
się obudzić Agnes. Podeszła do blondynki z miną pełną wyrzutu.
-Agnes, przykro
mi, ale musimy schodzić już na śniadanie. Artur powiedział, że dzisiaj gdzieś o
dziesiątej idzie do ministerstwa, ma dzisiaj rozmowę o pracę. Zabierze nas ze
sobą i jakoś dotrzemy do Hogwartu. To i tak bardzo miło z jego strony, że chce nam
pomóc, a my nie powinniśmy leżeć w łóżku i narażać go na spóźnienie. Agnes,
proszę cię, chodź.
I Agnes
rzeczywiście poszła, choć dosyć niechętnie. Już z góry zobaczyła Dorcas i Lily,
które na coś cierpliwie czekały. Zbiegła ze schodów, po dwa schodki i stanęła
przed nimi.
-Agnes, gdzie
jest kuchnia?- zapytała niecierpliwie Dorcas. –A tak, właściwie, co ci się
stało z włosami? Myłaś je? Nie przecież myłaś je jeszcze wczoraj. Czyli…
-Mary wylała na
mnie wiadro wody, żebym się ocknęła- mruknęła smętnie. Mary zaczerwieniła się.
Lily i Dorcas wymieniły rozbawione spojrzenia.
***
-Gdzie chce nas
pan zabrać panie Weasley?- spytała chyba po raz setny Mary. Artur Weasley,
ubrany w brunatny jak oczy Ayi garnitur, pod którym wystawał skraj białej
polówki, ściśniętej rudawo-kasztanowym krawatem oraz w ciasne, szare spodnie, z
wyrwanym guzikiem. Buty były jakiegoś dziwnego koloru- skrzyżowanie brunatnego,
granatowego, głębokiego zielonego i zgniłej żółci. Włosy miał zaczesane do
tyłu, co wyglądało dosyć śmiesznie. Artur jednak zachował powagę i z dumą szedł
w stronę ministerstwa.
-Spokojnie,
Mary, zbliżamy się już do ministerstwa i po raz setny, proszę cię mów mi Artur-
rzekł raźnie. Mary uśmiechnęła się nerwowo, wczoraj już dowiedziała się, do
czego Artur jest zdolny, jeśli chodzi o „zbliżanie” się do czegoś.
-Jak trafimy do
Hogwartu?- zapytała chwilę po tym McDonald.
-Pojedziecie
„Błędnym Rycerzem”, może to trochę szalona jazda, ale jestem pewien, że szybko
znajdziecie się w szkole. Z początku zastanawiałem się czy nie lepiej
teleportować was do Hogsmeade, ale zrezygnowałem z tego, bo niedawno był na tą
wioskę atak…
-Zaraz, zaraz.
Był atak na HOGSMEADE?- zapytała drżącym głosem Dorcas. Hogsmeade to ostatnie
miejsce, zaraz po Hogwarcie, na które mógł być napad. Artur przytaknął mniej
dziarsko, niż przedtem.
-Dlaczego nie
możemy wezwać Błędnego Rycerza, teraz?- skwitowała Dorcas. Zupełnie jak z tym
świstoklikiem, pomyślała Lily.
-Dlatego, że
musimy znaleźć się w mniej „mugolskim” miejscu- powiedział Artur. Pomysł nie był taki bezsensowny, jakie dotąd
wymyślał Artur Weasley, więc towarzystwo na tym przystało. Nawet Agnes, zamiast
użalać się nad swoimi włosami, szła dosyć szybko, jak na nią. Zmierzali na
jakieś odludzie, ale Lily nie przypomniało się nic, co w Londynie mogło być
mniej zaludnione, głównie przez turystów. Znaleźli na jakieś dziwnej uliczce,
na której naprawdę nikogo nie było. Pan Weasley wyjął i wysoko uniósł swoją
różdżkę, tak, że jakieś mugol, stojący kilkanaście metrów dalej, mógł ją
zobaczyć. I wtem na ulicy pojawił się ogromny, dwupiętrowy, niebieski autobus.
-Macie
pieniądze na bilety, prawda?- zapytał pan Weasley. Wszyscy pokiwali głową
twierdząco. Ale Agnes na chwilę przystanęła.
-Zmarnowała się
kasa na bilet na King’ s Cross. Kosztował tyle, co moja nowa szczotka do
włosów, którą chyba zostawiłam u państwa Hideki, przez to, że musiałam znowu
myć włosy. Dzięki, Mary. Całą pozostałą kasę mam w walizce, a podręczną
wydałam, na wyprzedaży koło Munga. Naprawdę mają super buty, a pani Hideki
rozmieniła mi galeony na funty. Ale myślę, że coś mi jeszcze zostało, bo chyba
Jared dawał mi galeona na kakao. On zupełnie nie wie, ile można kupić za
galeona, prawda? Mogłabym chyba za galeona kupić dwa tuziny cappuccino, nie
wspominając ile kakao. Dean już wie, jaką wartość materialną mają galeony, ale
Jared, zawsze był mniej kumaty, co nie?- ciągnęła Agnes, poczym przeszukała
kieszenie i rzeczywiście znalazła galeona w kieszeni swojej śnieżnobiałej kurtki.
Artur uśmiechnął się od ucha do ucha, wspominając szukanie Agnes, która przez
cały czas oglądała nową wyprzedaż obcasów. Mary też się uśmiechnęła, chociaż
miła jej zrzędła po „dzięki, Mary”.
-Agnes, nie
przejmuj się, państwo Hideki, na pewno odeślą ci szczotkę. Ale przecież niebawem
zobaczycie się znów z Ayą i Joji i Aya pewnie ci ją odda. Ja muszę już się
zbierać, bo nie zdążę na rozmowę i Molly mnie doszczętnie zabije. Cóż, miło
było was poznać, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy- i po kolei podał
każdemu z nich rękę. Miał rację, wszyscy
spotkali się jeszcze nie raz.
***
Dorcas rzuciła
się na łóżko w autobusie i wyciągnęła kilka sykli i krzyknęła do kogoś z
obsługi po imieniu, by zamówić gorącą czekoladę. Agnes położyła się łóżko za
nią i zaczęła rozczesywać swoje ciągle mokre włosy. Mary łóżko miała
naprzeciwko Agnes, ale ona wyciągnęła książkę do transmutacji i z przymuszoną
chęcią zaczęła ją pochłaniać. Koło Mary, łóżko zajęła Lily, a koło Lily, Jet,
obaj zajęci byli rozmową. Tak minęła pierwsza godzina, szalonej jazdy.
-Agnes,
wyluzuj, przecież dawno ci już włosy wyschły, już mi się niedobrze robi, jak
widzę ciebie, czeszącą się już jakieś pół godziny- warknęła Dorcas, która
rozzłościła się nie na żarty, po tym jak przez ostre hamowanie, rozlała jej się
gorąca czekolada. Agnes spojrzała na nią sarkastycznie.
-Niektórzy
dbają o wygląd swoich włosów, Dorcas. Ale ty z pewnością się do nich nie
zaliczasz. Jak chcesz, mogę ci pożyczyć szczotkę, przydałaby ci się-
odpowiedziała. Dori nie skorzystała z propozycji.
-Mary, wyluzuj,
na wkuwamy się tyle, w ciągu semestru, że szok. A ty tu jeszcze się uczysz.
Masakra- skomentowała Dorcas. Mary obrzuciła ją życzliwym spojrzeniem.
-Z Sumów miałam
„Zadawalający” z transmutacji, czyli ledwo zdałam. Dlatego muszę się oduczyć
wszystkiego, żeby McGongall dała mi chwilowy spokój. A ty Agnes, nie wkuwasz na Eliksiry? Też
miałaś chyba „Zadawalającego”, nie?- zapytała Mary. Agnes kiwnęła głową.
-Slughorn się
na de mną zlitował. Ale to dla mnie żadna łaska, nie lubię eliksirów. Denerwują
mnie- odpowiedziała odkładając na chwilę szczotkę.
-A co ciebie
nie denerwuje? Daj spokój. Przestańcie gadać o tych starych zrzędach, Mary albo
odłożysz tą książkę albo ci ją wyrwę- oznajmiła pewnym głosem panna Meadowes. A
Mary jak na zawołanie odłożyła książkę z uśmiechem na ustach. Lily też
spojrzała w stronę Dorcas.
-To
nienormalne, że jesteśmy w czasie podróży do Hogwartu i jeszcze nikogo nie
obgadujemy!- uśmiechnęła się Dori.
-Ty, no masz
rację. To strasznie w naszym stylu- przytaknęła Evans, a w jej głosie słychać
było nutkę ironii.
-Teraz gadacie
do rzeczy. Okej, zaczynamy od Mii Lovegood i od tego jej dziwnego brata. Para
pomyleńców. Widzieliście kolczyki Mii? Wyglądają jak rzodkiewki- zaczęła
Dorcas. Agnes przytaknęła.
-I jak ona się
ubiera, jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś ubierał różową sukienkę, na
różowe rajstopy, zdobione różowymi balerinkami i różowym paskiem na talii. Mało
tego, że różowy ani trochę jej nie pasuję, to jeszcze założyła ohydne różowe
kolczyki i ohydny różowy kapelusz. Masakra- kontynuowała Agnes. Lily przesiadła
się na łóżko Mary. Dopiero teraz tak naprawdę uświadomiła sobie, że wyrusza do
Hogwartu. Dorcas i Agnes zaangażowały się w rozmowę na temat rodzeństwa
Lovegood, podczas, gdy Lily i Mary gadały zupełnie o czymś innym.
-Naprawdę
będziesz jej szukać? Lily nie słuchałaś Dumbledore’ a?! Jej już nie ma w
Hogwarcie. Ojciec po nią przyjechał- mruknęła Mary. Lily pokręciła głową
przecząco.
-Mary, wtedy
właśnie by się z nami skontaktowała. A jak jest? Żadnych znaków życia! Wiemy
tylko tyle, że zniknęła w nocy pod początek czerwca i nagle rozpłynęła się w
powietrze. Nie sądzisz, że gdyby ojciec ją faktycznie zabrał do innej szkoły,
nie zrobiłby tego pod koniec roku szkolnego? Zostało przecież tylko kilkanaście
dni, a ona nawet nie pisała egzaminów- odpowiedziała Lily. Mary zrobiła
zmieszaną minę. -Z resztą jestem pewna, że widziałam jej kota w gabinecie
Filcha. Nie sądzisz, że to dziwne?
-Lily, nie rób
tego- przerwała jej w pół słowa Mary. Wyglądała jakby zaraz miała stracić
panowanie nad sobą, co było widokiem niecodziennym. Jej twarz przybrała blady,
a jednocześnie fioletowy odcień. Włosy stanęły jej dęba, a ona sama dziwnie
siedziała, trzęsąc się, jakby było jej strasznie zimno. Jednym słowem
wyglądała, jakby cos ukrywała.
-Dlaczego?-
zapytała Ruda, mierząc ją od stup do głów, podejrzliwym spojrzeniem.
-Po prostu tego
nie rób- powtórzyła, ale teraz w jej głosie słychać było syczenie. Słowa
brzmiały jak rozkaz, a nie prośba.
Lily nie odpowiedziała na „nakaz” tylko zeskoczyła z łóżka przyjaciółki i
przyłączyła się do wymiany plotek z Dorcas i Agnes. Mary jednak spoglądała z
ukosa na przyjaciółki, chichoczące, albo z miną tak skupioną na tym, co mówiła
ta druga, że aż zbierało się Mary na śmiech. Przyglądała się im dalej, jednakże
udając, że czyta instrukcje nowego kociołka.
***
Lily nadal nie
odzywała się do Mary. Czuła, że coś przed nią ukrywa i albo wyjaśni jej, co
jest przyczyną, jaj nienaturalnego zachowania, albo po prostu zignoruję jej
zakaz. Błędny Rycerz odrobinę zwolnił, lecz nada zasuwał jak błyskawica po
jezdni. Zbliżała się czwarta, a oni byli dopiero w Preston w hrabstwie
Luncashire*, chociaż powinni już dawno być w Morge** czyli połowie drogi.
Wszystko pewnie prze te denerwujące przystanki i godzinną przerwę obiadową dla
służby. Spojrzała z ukosa na McDonald, ta rozmawiała z Agnes najwyraźniej
blondynka już wybaczyła jej incydent z pobudką. Spojrzała na Jeta. Uśmiechnął się
do niej. Odwzajemniła uśmiech.
-Dobrą mają
czekoladę?- zapytała nieśmiało Lily, głową pokazując gorąca czekoladę
kosztującą trzy sykle.
-Nie jest taka
zła, ale piłem o wiele lepsze. Najlepsze są chyba w Hogsmeade- odpowiedział.
-Co myślisz o
tym napadzie na Hogsmeade? Pewnie wygląda podobnie do teraźniejszej Pokątnej-
powiedziała ze smutkiem w głosie Lily. Jet spojrzał an nią podejrzliwie.
-To z Pokątną
jest cos nie tak?- zapytał. No, tak.
Przecież on nie był z nami na zakupach z Ayą i Joji, przypomniała sobie
Lily.
-No, wygląda
podejrzanie. Nie jest wcale zadbana, nikt tam nie zagląda, wszędzie pełno błota
i piachu. Po dachach chodzą olbrzymie pająki, a budynki są obskurne i nie chce
się na nie patrzeć. Nawet Madame Malkin wyjechała- opowiadała Lily. Ich
rozmowie przysłuchiwała się Dorcas.
-Żartujesz?
Madame Malkin nigdy nie wyjeżdża!- oburzyła się Meadowes. Lily obrzuciła ją
morderczym spojrzeniem, ale po chwili jej wyraz twarzy złagodniał.
-Wiem, Dori. Byłam w podobnym szoku-
odpowiedziała. Dorcas dosiadła się na łóżko Lily.
-Sądzicie, że
Voldemort, chcę zaatakować uczniów Hogwartu? Hogsmeade, Pokątna- to trzyma się
kupy- zasugerowała Dorcas.
-To możliwe. Ale
raczej nie w jego stylu zawitać do nas osobiście, pewnie wyśle kogoś na
przeszpiegi, czy coś w tym stylu- wtrącił się Jet.
-I pewnie przed
wysłaniem go, zrobiłby coś, przez co, zasiałby takie spustoszenie, że nikt nie
zwróciłby uwagi na jego plany. On zawsze tak robi- powiedziała Lily.
-I zawsze mu
się udaję- dodała Dorcas. -Dumbledore ma rację. On jest straszenie banalny. A w
ogóle udało mi się podsłuchać rozmowę matki z ojcem Malfoya. Mówili, że
Ten-Ktoś, wysłał już swoich zwolenników, ale nie zażądał byle jakiej ceny.
Ponoć w zamian wzięli jakąś ważną dla Dumbledore’ a osobę bądź rzecz. Nie
usłyszałam do końca bo ojciec mnie przepędził.
-Wytrzymujesz
jeszcze z nimi w jednym domu?- zapytała z powątpieniem Lily. Dorcas nie miała
dobrych kontaktów z rodziną. Meadowesowie należeli do rodzin, wielbiących
czystą krew. Popierali działalność Voldemorta, szczególnie matka Dorcas. Dori
jak na złość rodzicom nienawidziła Voldemorta i nie przykładała zbytniej wagi
do czystości krwi.
-Jakoś daje radę. Śmieszy mnie ten wściekły
wyraz twarzy matki- powiedziała szczerze Dorcas. Potem odwróciła spojrzenie, a
uśmiech ja opuścił i nie wrócił do końca podróży.
***
Była jedenasta
w nocy. Błędny rycerz powinien już dawno być na miejscu, a jednak nie był. Dorcas
która ciągle była dosyć smutna, spostrzegła pierwsza, która godzina i
postanowiła porozmawiać z kierowcą autobusu. Mary i Lily nadal ze sobą nie
rozmawiały, a Agnes w dalszym ciągu szczotkowała włosy. Dorcas po pięciu
minutach wróciła, tak zdenerwowana, że aż jej oczy zaczęły nabierać koloru
ognia.
-Wyobraźcie
sobie, że jesteśmy dopiero w Dowtown***! W Dowtown! Nie wiem, co oni robili
przez jedenaście godzin jazdy, ale na pewno nie jechali! Nigdy, już nigdy nie
pojadę nigdzie z tą samą służbą i wolałabym iść na piechotę niż spędzić tu
choćby i chwilę dłużej!- krzyczała. Usiadła na swoje łóżko z wrażenia, a jej
twarz nabrała fioletowego koloru. Jechali
w takim napięciu jeszcze dwie minuty, gdy nagle usłyszeli głos kierowcy:
Hogwart.
***
Mimo, że
towarzystwo prawie zamarzło, dzielnie przemierzało kolejne kroki. W ciemnościach ledwo było widać co kolwiek,
oprócz drzew i haszczy. Chłodny wiatr rozdmuchiwał liście, które powoli opadały
na ścieżkę, po której szóstoklasiści szli. Lily, co parę sekund musiała
przecierać oczy. Obudziła się dzisiaj tak wcześnie i jeszcze musiała chodzić po
nocy. Nie rozumiała, dlaczego z Dowtown musieli iść na piechotę. Wędrówka
włóczyła się już ponad trzy godziny i nadal nie byli na miejscu. Spojrzała z
ukosa na Agnes, która drżała, tak jakby zobaczyła niewymalowaną profesor
McGonagall. Powieki zaczęły jej opadać, były ciężkie, a z sekundą na sekundę
Lily coraz bardziej była śpiąca.
-Dobra, mam już
tego dosyć- warknęła rozzłoszczona Dorcas. –Takim tempem to my na Boże
Narodzenie tam dojdziemy. Złapiemy jeszcze raz Błędnego Rycerza i po prostu
zmusimy kierowcę żeby nas dowiózł na miejsce!- warknęła. Pomysł był dosyć
realny, nie licząc zmuszenia, bo to, ani nie było realne, ani możliwe. Lily
przystanęła na ulicy, poczym wyciągnęła różdżkę i z wyciągniętą ręką uniosła ją
ponad głowę. Czekała tak pięć minut. Nikt nie podjechał. Czekała dalej. Nadal nic.
-Dlaczego nas
zostawili?- bąknęła Agnes. Nikt jej nie odpowiedział.
***
Był świt
sobotniego poranka. Jedyne, co pamiętała Lily z wczoraj, to, to, że Błędny
Rycerz zostawił ich na pastwę losu w Dowtown. Szli do jakieś trzeciej i
opuścili już Dowtown więc jakieś pięć mil z tond powinien wyłonić się Hogwart.
Szóstoklasiści szli dalej mijając za sobą drzewa i krzaki. Lily miała nadzieję,
że z Dowtown jest prosta droga, więc szła dalej, ale ta nadzieja była raczej
marna.
***
*Moją
inspiracją do wymienienia Preston, była książka „Kroniki z Wardstone”. Tu jest
link do mapy Anglii, z zaznaczeniem Luncashire: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/8/8f/EnglandLancashire.png
**Morge- wymyślona
przez mnie nazwa miasta w Kumbrii: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/49/EnglandCumbria.png
zakładam, że Hogwart był w Szkocji, a ja
zawsze wyobrażałam go sobie w północnej Szkocji, więc Morge, z powodzeniem
mogło być środkiem drogi.
***Dowtown to
kolejne wymyślone przeze mnie nazwa miasta, która znajduje się gdzieś na
północy Szkocji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).