27.08.2011

004. Hogwart


04. Hogwart
ily! Lily! LILY! LILKA WSTAJEMY!- rozległ się przeraźliwy krzyk Dorcas. Zielonooka obróciła się na drugą stronę łóżka, przykrywając głowę jej zielonym kocem i różową poduszką. Mruknęła pod nosem jakiś argument, na temat dłuższej drzemki do Meadowes, ale ani Dorcas, ani sama Lily nie zrozumiały z tego ani słowa. Dorcas z niecierpliwością tupnęła nogą i schyliła się jeszcze bliżej do ucha rudowłosej.
-Słyszałaś?- przesylabizowała. Lily warknęła. Nienawidziła głupich pytań Dori, które tak właściwie były codziennością.
-Tak słyszałam. Jestem po prostu śpiąca. Nie wiem jak ty, ale ja nie przywykłam do wstawania o piątej rano, zwłaszcza wtedy, kiedy o drugiej idzie się do łóżka- powiedziała podnosząc zaspaną głowę do góry. Dorcas uśmiechnęła się dziarsko, zadowolona, że udało jej się, chociaż podnieść głowę Lilki w górę. Lily rzuciła głową o poduszkę, po czym wygramoliła się z łóżka zirytowana.
  -Och, Lily, Lily. W Hogwarcie będziesz musiała wstawać przecież codziennie o wczesnej porze. I dla twojej świadomości jest ósma. Artur zaraz idzie do ministerstwa po jakieś tam papiery, a po drodze jakoś nas odtransportuje do szkoły- mruknęła zrezygnowana Meadowes. Oparła głową o kolano Lily i rozejrzała się po pokoju. Nagle na jej twarzy zagościł promienny uśmiech. -Myślisz, że Syriusz stęsknił się za mną?- zapytała, zmieniając temat. Tak, tylko ta osoba, a raczej sama myśl o niej, mogła doprowadzić Dorcas do takiego uśmiechu, że Lily zaczęła się dziwić, że jeszcze nic jej nie pękło.  
-Na sto jeden procent- uśmiechnęła się do zawiedzionej odpowiedziom Dor, która najwyraźniej spodziewała się nieco więcej przekonań. –Chodź, schodzimy na śniadanie- rzuciła, ciągnąc brunetkę na rękę i wychodząc z pokoju. Ruda nie miała jeszcze okazji, bo spokojnie rozejrzeć się po domu państwa Hideki, który nie należał do brzydkich. Schody spiralne, były elegancko postawione w samym centrum hallu, wiszące tuż nad dosyć ciężarnym żyrandolem, na którym wisiała jemioła. Dorcas przez dłuższy czas wpatrywała się w nią, przypominając sobie pewne wspomnienie, związane z nią i Syriuszem. Hall był okrągły, a wokół niego znajdowało osiem krętych korytarzy, które potem łączyły się, albo jednym zakrętem, albo „ruchomą ścianką”. Obok każdego z ośmiu korytarzy, stały ozdobne wazony, w której albo rosły wysokie słoneczniki, albo piękne, czerwone maki. Na ścianach wisiały czarno-białe zdjęcia członków rodziny Hideki, machających, albo szczerzących się do zdjęcia. Hall był pomalowany słoneczną farbą, pewnie przez pana Hideki, który obecnie wyjechał do Irlandii, w jakieś ważnej, biznesowej sprawie. Na podłodze leżała wykładzina, która przynajmniej wyglądała na nową, ale Lily miała poważne, co do tego wątpliwości, po miejscami była nieco ciemniejsza, a miejscami bladsza od prania. Dom był naprawdę sporych rozmiarów, chociaż miał tylko jedno piętro i parter no i piwnicę. Było to pewnie przez jego sporą szerokość, chociaż zaklęcie zmniejszająco-zwiększające też przyszło Lily do głowy. Dorcas najwyżej zauważyła, że Lily od dłuższej chwili stoi bez ruchu rozglądając się po domu.
-Lily! Miałyśmy iść przecież na śniadanie- zwróciła jej uwagę. Ruda otrząsnęła się z myśli i na nowo powróciło do niej uczucie głodu.
-Jasne, chodź- kiwnęła głową. Dorcas przez chwilę sama się rozejrzała po skrzyżowanych korytarzach, po czym spojrzała na Lily z rezygnacją.
-W, którą stronę kuchnia?- szepnęła swoim zmieszanym głosem, który poprzedzał napady paniki. Evansówna zamknęła oczy starając się przypomnieć sobie gdzie siedziała przez cały wczorajszy dzień, albo, w jaką stronę szła.
-Yyy… Ten korytarz odpada- wskazała głową na korytarz stojący za nią. -Widać tam buty, czyli to droga do wyjścia. Yyy… Może zrobimy tak: rozdzielimy się, i ta, która znajdzie kuchnię to przekaże, że ta druga się zgubiła i… Dobra wiesz, co masz robić?- Meadowes skinęła głową, chociaż zupełnie nie podobał jej się ten pomysł. Dorcas przewracała oczami, to w prawo, to w lewo, zastanawiając się pewni gdzie ma iść. Lily najwyraźniej to zauważyła, bo westchnęła i powiedziała: Dori, posłuchaj: nie zgubimy się, jeżeli ty nie będziesz histeryzować. Jak znam życie, to Agnes jeszcze śpi i jak chcesz możemy tu na nią poczekać.
Dorcas kiwnęła na znak, że podoba jej się ten pomysł.
***

-Agnes! Agnes! Agnes, wstawaj! Agnes!- oto jak rozpoczynał się nowy dzień blondynki. Agnes zupełnie ignorując wrzaski Mary zacisnęła jeszcze mocniej powieki i wargi przed wybuchem niepohamowanego śmiechu i przekręciła się na stronę plecami do Mary.
-O nie, dosyć tego- uśmiechnęła się Mary, poczym wzięła do rąk wiadro z wodą i z chlustem rozlała na Agnes. Blondynka od razu wstała, z otwartą z oburzenia buzią. Machała rękoma, by woda z wiadra spłynęła z jej piżamy, po chwili panna Stewart wyskoczyła z łóżka i czmychnęła ku lustru, które wisiało na śnieżnobiałej ścianie. Mina jej była zrozpaczona, bo włosy przemokły do suchej nitki.
-Wczoraj przez godzinę układałam włosy… A teraz… Teraz… Koniec- wybełkotała bliska płaczu. Mary naszły wyrzuty sumienia, mimo, że dobrze wiedziała, że inaczej nie dało się obudzić Agnes. Podeszła do blondynki z miną pełną wyrzutu.
-Agnes, przykro mi, ale musimy schodzić już na śniadanie. Artur powiedział, że dzisiaj gdzieś o dziesiątej idzie do ministerstwa, ma dzisiaj rozmowę o pracę. Zabierze nas ze sobą i jakoś dotrzemy do Hogwartu. To i tak bardzo miło z jego strony, że chce nam pomóc, a my nie powinniśmy leżeć w łóżku i narażać go na spóźnienie. Agnes, proszę cię, chodź.
I Agnes rzeczywiście poszła, choć dosyć niechętnie. Już z góry zobaczyła Dorcas i Lily, które na coś cierpliwie czekały. Zbiegła ze schodów, po dwa schodki i stanęła przed nimi.
-Agnes, gdzie jest kuchnia?- zapytała niecierpliwie Dorcas. –A tak, właściwie, co ci się stało z włosami? Myłaś je? Nie przecież myłaś je jeszcze wczoraj. Czyli…
-Mary wylała na mnie wiadro wody, żebym się ocknęła- mruknęła smętnie. Mary zaczerwieniła się. Lily i Dorcas wymieniły rozbawione spojrzenia.

***

-Gdzie chce nas pan zabrać panie Weasley?- spytała chyba po raz setny Mary. Artur Weasley, ubrany w brunatny jak oczy Ayi garnitur, pod którym wystawał skraj białej polówki, ściśniętej rudawo-kasztanowym krawatem oraz w ciasne, szare spodnie, z wyrwanym guzikiem. Buty były jakiegoś dziwnego koloru- skrzyżowanie brunatnego, granatowego, głębokiego zielonego i zgniłej żółci. Włosy miał zaczesane do tyłu, co wyglądało dosyć śmiesznie. Artur jednak zachował powagę i z dumą szedł w stronę ministerstwa.
-Spokojnie, Mary, zbliżamy się już do ministerstwa i po raz setny, proszę cię mów mi Artur- rzekł raźnie. Mary uśmiechnęła się nerwowo, wczoraj już dowiedziała się, do czego Artur jest zdolny, jeśli chodzi o „zbliżanie” się do czegoś.
-Jak trafimy do Hogwartu?- zapytała chwilę po tym McDonald.
-Pojedziecie „Błędnym Rycerzem”, może to trochę szalona jazda, ale jestem pewien, że szybko znajdziecie się w szkole. Z początku zastanawiałem się czy nie lepiej teleportować was do Hogsmeade, ale zrezygnowałem z tego, bo niedawno był na tą wioskę atak…
-Zaraz, zaraz. Był atak na HOGSMEADE?- zapytała drżącym głosem Dorcas. Hogsmeade to ostatnie miejsce, zaraz po Hogwarcie, na które mógł być napad. Artur przytaknął mniej dziarsko, niż przedtem.
-Dlaczego nie możemy wezwać Błędnego Rycerza, teraz?- skwitowała Dorcas. Zupełnie jak z tym świstoklikiem, pomyślała Lily.
-Dlatego, że musimy znaleźć się w mniej „mugolskim” miejscu- powiedział Artur.  Pomysł nie był taki bezsensowny, jakie dotąd wymyślał Artur Weasley, więc towarzystwo na tym przystało. Nawet Agnes, zamiast użalać się nad swoimi włosami, szła dosyć szybko, jak na nią. Zmierzali na jakieś odludzie, ale Lily nie przypomniało się nic, co w Londynie mogło być mniej zaludnione, głównie przez turystów. Znaleźli na jakieś dziwnej uliczce, na której naprawdę nikogo nie było. Pan Weasley wyjął i wysoko uniósł swoją różdżkę, tak, że jakieś mugol, stojący kilkanaście metrów dalej, mógł ją zobaczyć. I wtem na ulicy pojawił się ogromny, dwupiętrowy, niebieski autobus.
-Macie pieniądze na bilety, prawda?- zapytał pan Weasley. Wszyscy pokiwali głową twierdząco. Ale Agnes na chwilę przystanęła.
-Zmarnowała się kasa na bilet na King’ s Cross. Kosztował tyle, co moja nowa szczotka do włosów, którą chyba zostawiłam u państwa Hideki, przez to, że musiałam znowu myć włosy. Dzięki, Mary. Całą pozostałą kasę mam w walizce, a podręczną wydałam, na wyprzedaży koło Munga. Naprawdę mają super buty, a pani Hideki rozmieniła mi galeony na funty. Ale myślę, że coś mi jeszcze zostało, bo chyba Jared dawał mi galeona na kakao. On zupełnie nie wie, ile można kupić za galeona, prawda? Mogłabym chyba za galeona kupić dwa tuziny cappuccino, nie wspominając ile kakao. Dean już wie, jaką wartość materialną mają galeony, ale Jared, zawsze był mniej kumaty, co nie?- ciągnęła Agnes, poczym przeszukała kieszenie i rzeczywiście znalazła galeona w kieszeni swojej śnieżnobiałej kurtki. Artur uśmiechnął się od ucha do ucha, wspominając szukanie Agnes, która przez cały czas oglądała nową wyprzedaż obcasów. Mary też się uśmiechnęła, chociaż miła jej zrzędła po „dzięki, Mary”.
-Agnes, nie przejmuj się, państwo Hideki, na pewno odeślą ci szczotkę. Ale przecież niebawem zobaczycie się znów z Ayą i Joji i Aya pewnie ci ją odda. Ja muszę już się zbierać, bo nie zdążę na rozmowę i Molly mnie doszczętnie zabije. Cóż, miło było was poznać, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy- i po kolei podał każdemu z nich rękę.  Miał rację, wszyscy spotkali się jeszcze nie raz. 
***

Dorcas rzuciła się na łóżko w autobusie i wyciągnęła kilka sykli i krzyknęła do kogoś z obsługi po imieniu, by zamówić gorącą czekoladę. Agnes położyła się łóżko za nią i zaczęła rozczesywać swoje ciągle mokre włosy. Mary łóżko miała naprzeciwko Agnes, ale ona wyciągnęła książkę do transmutacji i z przymuszoną chęcią zaczęła ją pochłaniać. Koło Mary, łóżko zajęła Lily, a koło Lily, Jet, obaj zajęci byli rozmową. Tak minęła pierwsza godzina, szalonej jazdy.
-Agnes, wyluzuj, przecież dawno ci już włosy wyschły, już mi się niedobrze robi, jak widzę ciebie, czeszącą się już jakieś pół godziny- warknęła Dorcas, która rozzłościła się nie na żarty, po tym jak przez ostre hamowanie, rozlała jej się gorąca czekolada. Agnes spojrzała na nią sarkastycznie.
-Niektórzy dbają o wygląd swoich włosów, Dorcas. Ale ty z pewnością się do nich nie zaliczasz. Jak chcesz, mogę ci pożyczyć szczotkę, przydałaby ci się- odpowiedziała. Dori nie skorzystała z propozycji.
-Mary, wyluzuj, na wkuwamy się tyle, w ciągu semestru, że szok. A ty tu jeszcze się uczysz. Masakra- skomentowała Dorcas. Mary obrzuciła ją życzliwym spojrzeniem.
-Z Sumów miałam „Zadawalający” z transmutacji, czyli ledwo zdałam. Dlatego muszę się oduczyć wszystkiego, żeby McGongall dała mi chwilowy spokój.   A ty Agnes, nie wkuwasz na Eliksiry? Też miałaś chyba „Zadawalającego”, nie?- zapytała Mary. Agnes kiwnęła głową.
-Slughorn się na de mną zlitował. Ale to dla mnie żadna łaska, nie lubię eliksirów. Denerwują mnie- odpowiedziała odkładając na chwilę szczotkę.
-A co ciebie nie denerwuje? Daj spokój. Przestańcie gadać o tych starych zrzędach, Mary albo odłożysz tą książkę albo ci ją wyrwę- oznajmiła pewnym głosem panna Meadowes. A Mary jak na zawołanie odłożyła książkę z uśmiechem na ustach. Lily też spojrzała w stronę Dorcas.
-To nienormalne, że jesteśmy w czasie podróży do Hogwartu i jeszcze nikogo nie obgadujemy!- uśmiechnęła się Dori.
-Ty, no masz rację. To strasznie w naszym stylu- przytaknęła Evans, a w jej głosie słychać było nutkę ironii.
-Teraz gadacie do rzeczy. Okej, zaczynamy od Mii Lovegood i od tego jej dziwnego brata. Para pomyleńców. Widzieliście kolczyki Mii? Wyglądają jak rzodkiewki- zaczęła Dorcas. Agnes przytaknęła.
-I jak ona się ubiera, jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś ubierał różową sukienkę, na różowe rajstopy, zdobione różowymi balerinkami i różowym paskiem na talii. Mało tego, że różowy ani trochę jej nie pasuję, to jeszcze założyła ohydne różowe kolczyki i ohydny różowy kapelusz. Masakra- kontynuowała Agnes. Lily przesiadła się na łóżko Mary. Dopiero teraz tak naprawdę uświadomiła sobie, że wyrusza do Hogwartu. Dorcas i Agnes zaangażowały się w rozmowę na temat rodzeństwa Lovegood, podczas, gdy Lily i Mary gadały zupełnie o czymś innym.   
-Naprawdę będziesz jej szukać? Lily nie słuchałaś Dumbledore’ a?! Jej już nie ma w Hogwarcie. Ojciec po nią przyjechał- mruknęła Mary. Lily pokręciła głową przecząco.
-Mary, wtedy właśnie by się z nami skontaktowała. A jak jest? Żadnych znaków życia! Wiemy tylko tyle, że zniknęła w nocy pod początek czerwca i nagle rozpłynęła się w powietrze. Nie sądzisz, że gdyby ojciec ją faktycznie zabrał do innej szkoły, nie zrobiłby tego pod koniec roku szkolnego? Zostało przecież tylko kilkanaście dni, a ona nawet nie pisała egzaminów- odpowiedziała Lily. Mary zrobiła zmieszaną minę. -Z resztą jestem pewna, że widziałam jej kota w gabinecie Filcha. Nie sądzisz, że to dziwne?
-Lily, nie rób tego- przerwała jej w pół słowa Mary. Wyglądała jakby zaraz miała stracić panowanie nad sobą, co było widokiem niecodziennym. Jej twarz przybrała blady, a jednocześnie fioletowy odcień. Włosy stanęły jej dęba, a ona sama dziwnie siedziała, trzęsąc się, jakby było jej strasznie zimno. Jednym słowem wyglądała, jakby cos ukrywała.
-Dlaczego?- zapytała Ruda, mierząc ją od stup do głów, podejrzliwym spojrzeniem.
-Po prostu tego nie rób- powtórzyła, ale teraz w jej głosie słychać było syczenie. Słowa brzmiały jak rozkaz, a nie prośba. Lily nie odpowiedziała na „nakaz” tylko zeskoczyła z łóżka przyjaciółki i przyłączyła się do wymiany plotek z Dorcas i Agnes. Mary jednak spoglądała z ukosa na przyjaciółki, chichoczące, albo z miną tak skupioną na tym, co mówiła ta druga, że aż zbierało się Mary na śmiech. Przyglądała się im dalej, jednakże udając, że czyta instrukcje nowego kociołka.
***
  
Lily nadal nie odzywała się do Mary. Czuła, że coś przed nią ukrywa i albo wyjaśni jej, co jest przyczyną, jaj nienaturalnego zachowania, albo po prostu zignoruję jej zakaz. Błędny Rycerz odrobinę zwolnił, lecz nada zasuwał jak błyskawica po jezdni. Zbliżała się czwarta, a oni byli dopiero w Preston w hrabstwie Luncashire*, chociaż powinni już dawno być w Morge** czyli połowie drogi. Wszystko pewnie prze te denerwujące przystanki i godzinną przerwę obiadową dla służby. Spojrzała z ukosa na McDonald, ta rozmawiała z Agnes najwyraźniej blondynka już wybaczyła jej incydent z pobudką. Spojrzała na Jeta. Uśmiechnął się do niej. Odwzajemniła uśmiech.
-Dobrą mają czekoladę?- zapytała nieśmiało Lily, głową pokazując gorąca czekoladę kosztującą trzy sykle.
-Nie jest taka zła, ale piłem o wiele lepsze. Najlepsze są chyba w Hogsmeade- odpowiedział.
-Co myślisz o tym napadzie na Hogsmeade? Pewnie wygląda podobnie do teraźniejszej Pokątnej- powiedziała ze smutkiem w głosie Lily. Jet spojrzał an nią podejrzliwie.
-To z Pokątną jest cos nie tak?- zapytał. No, tak. Przecież on nie był z nami na zakupach z Ayą i Joji, przypomniała sobie Lily.
-No, wygląda podejrzanie. Nie jest wcale zadbana, nikt tam nie zagląda, wszędzie pełno błota i piachu. Po dachach chodzą olbrzymie pająki, a budynki są obskurne i nie chce się na nie patrzeć. Nawet Madame Malkin wyjechała- opowiadała Lily. Ich rozmowie przysłuchiwała się Dorcas.
-Żartujesz? Madame Malkin nigdy nie wyjeżdża!- oburzyła się Meadowes. Lily obrzuciła ją morderczym spojrzeniem, ale po chwili jej wyraz twarzy złagodniał.
 -Wiem, Dori. Byłam w podobnym szoku- odpowiedziała. Dorcas dosiadła się na łóżko Lily.
-Sądzicie, że Voldemort, chcę zaatakować uczniów Hogwartu? Hogsmeade, Pokątna- to trzyma się kupy- zasugerowała Dorcas.
-To możliwe. Ale raczej nie w jego stylu zawitać do nas osobiście, pewnie wyśle kogoś na przeszpiegi, czy coś w tym stylu- wtrącił się Jet.
-I pewnie przed wysłaniem go, zrobiłby coś, przez co, zasiałby takie spustoszenie, że nikt nie zwróciłby uwagi na jego plany. On zawsze tak robi- powiedziała Lily.
-I zawsze mu się udaję- dodała Dorcas. -Dumbledore ma rację. On jest straszenie banalny. A w ogóle udało mi się podsłuchać rozmowę matki z ojcem Malfoya. Mówili, że Ten-Ktoś, wysłał już swoich zwolenników, ale nie zażądał byle jakiej ceny. Ponoć w zamian wzięli jakąś ważną dla Dumbledore’ a osobę bądź rzecz. Nie usłyszałam do końca bo ojciec mnie przepędził.
-Wytrzymujesz jeszcze z nimi w jednym domu?- zapytała z powątpieniem Lily. Dorcas nie miała dobrych kontaktów z rodziną. Meadowesowie należeli do rodzin, wielbiących czystą krew. Popierali działalność Voldemorta, szczególnie matka Dorcas. Dori jak na złość rodzicom nienawidziła Voldemorta i nie przykładała zbytniej wagi do czystości krwi.     
 -Jakoś daje radę. Śmieszy mnie ten wściekły wyraz twarzy matki- powiedziała szczerze Dorcas. Potem odwróciła spojrzenie, a uśmiech ja opuścił i nie wrócił do końca podróży.
***
Była jedenasta w nocy. Błędny rycerz powinien już dawno być na miejscu, a jednak nie był. Dorcas która ciągle była dosyć smutna, spostrzegła pierwsza, która godzina i postanowiła porozmawiać z kierowcą autobusu. Mary i Lily nadal ze sobą nie rozmawiały, a Agnes w dalszym ciągu szczotkowała włosy. Dorcas po pięciu minutach wróciła, tak zdenerwowana, że aż jej oczy zaczęły nabierać koloru ognia.
-Wyobraźcie sobie, że jesteśmy dopiero w Dowtown***! W Dowtown! Nie wiem, co oni robili przez jedenaście godzin jazdy, ale na pewno nie jechali! Nigdy, już nigdy nie pojadę nigdzie z tą samą służbą i wolałabym iść na piechotę niż spędzić tu choćby i chwilę dłużej!- krzyczała. Usiadła na swoje łóżko z wrażenia, a jej twarz nabrała fioletowego koloru.  Jechali w takim napięciu jeszcze dwie minuty, gdy nagle usłyszeli głos kierowcy: Hogwart.
***

Mimo, że towarzystwo prawie zamarzło, dzielnie przemierzało kolejne kroki.  W ciemnościach ledwo było widać co kolwiek, oprócz drzew i haszczy. Chłodny wiatr rozdmuchiwał liście, które powoli opadały na ścieżkę, po której szóstoklasiści szli. Lily, co parę sekund musiała przecierać oczy. Obudziła się dzisiaj tak wcześnie i jeszcze musiała chodzić po nocy. Nie rozumiała, dlaczego z Dowtown musieli iść na piechotę. Wędrówka włóczyła się już ponad trzy godziny i nadal nie byli na miejscu. Spojrzała z ukosa na Agnes, która drżała, tak jakby zobaczyła niewymalowaną profesor McGonagall. Powieki zaczęły jej opadać, były ciężkie, a z sekundą na sekundę Lily coraz bardziej była śpiąca.
-Dobra, mam już tego dosyć- warknęła rozzłoszczona Dorcas. –Takim tempem to my na Boże Narodzenie tam dojdziemy. Złapiemy jeszcze raz Błędnego Rycerza i po prostu zmusimy kierowcę żeby nas dowiózł na miejsce!- warknęła. Pomysł był dosyć realny, nie licząc zmuszenia, bo to, ani nie było realne, ani możliwe. Lily przystanęła na ulicy, poczym wyciągnęła różdżkę i z wyciągniętą ręką uniosła ją ponad głowę. Czekała tak pięć minut. Nikt nie podjechał. Czekała dalej. Nadal nic.
-Dlaczego nas zostawili?- bąknęła Agnes. Nikt jej nie odpowiedział.
***
Był świt sobotniego poranka. Jedyne, co pamiętała Lily z wczoraj, to, to, że Błędny Rycerz zostawił ich na pastwę losu w Dowtown. Szli do jakieś trzeciej i opuścili już Dowtown więc jakieś pięć mil z tond powinien wyłonić się Hogwart. Szóstoklasiści szli dalej mijając za sobą drzewa i krzaki. Lily miała nadzieję, że z Dowtown jest prosta droga, więc szła dalej, ale ta nadzieja była raczej marna.
***

*Moją inspiracją do wymienienia Preston, była książka „Kroniki z Wardstone”. Tu jest link do mapy Anglii, z zaznaczeniem Luncashire: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/8/8f/EnglandLancashire.png
**Morge- wymyślona przez mnie nazwa miasta w Kumbrii: http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/4/49/EnglandCumbria.png  zakładam, że Hogwart był w Szkocji, a ja zawsze wyobrażałam go sobie w północnej Szkocji, więc Morge, z powodzeniem mogło być środkiem drogi.
***Dowtown to kolejne wymyślone przeze mnie nazwa miasta, która znajduje się gdzieś na północy Szkocji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Obserwatorzy

Theme by Lydia Credits: X, X