27.08.2011

003. Pokątna


03. Pokątna
-S
makowała wam zupa?- zapytała Yumi Hideki. Lily przełknęła ostatnią łyżkę azjatyckiego świństwa. Uśmiechnęła się sztucznie i wymieniła spojrzenie z Mary. 
-Bardzo- jęknęła. Jedyne, co mogłoby ją w tej sytuacji pocieszyć to lepszy smak Sushi. Spojrzała na innych. Mary już zjadła, Dorcas potajemnie wlewała zupę do miski Agnes, z kolei ona modliła się nad kolejną dawką zupy. Jet też miał już zjedzone, Aya i Joji wzięli dokładkę, a Bill i Charlie nagle znowu dostali grypy. Ruda z rezygnacją włożyła sobie na talerz sześć kawałków Sushi i dwa Onigiri. Sushi może było trochę lepsze od zupy, ale i tak nie była to rewelacja.
-Gdzie jest Artur?- zapytała Lily przerywając jedzenie.
-Poszedł do szpitala. Po Molly. Ale powinien już dawno wrócić- zauważyła pani Hideki. –Pewnie się zasiedzieli w herbaciarni. A propos Agnes, dlaczego wyglądasz tak blado? Może chcesz jeszcze herbaty?- Lily przewróciła spojrzenie na Agnes. Była strasznie blada i nie zjadła nawet połowy zupy.
-Czuje się znakomicie. Tylko proszę zabierzcie tą zupę z pola mojego widzenia- wymamrotała. Pani Hideki otworzyła usta albo ze zdziwienia, albo z oburzenia. Ale Agnes już taka była. Mówiła to, co przychodziło jej do głowy, bez zastanowienia. Po chwili pani Hideki otrząsnęła się i westchnęła.
-Wiem co ci dolega- oznajmiła. –Zaraziłaś się pewnie od Billa i Charliego. Brak apetytu, jesteś senna?- zapytała pani Hideki. Agnes pokiwała głową.
Ale sprytna, pomyślała Lily. Yumi przecież nie da jej jedzenia, jeśli jest chora. Dorcas spojrzała z oburzeniem na blondynkę. Najwidoczniej sama też chciałaby zrobić się blada jak kartka i leżeć na stole, żeby tylko nie jeść dalej dziwnego Sushi.
-Idź się połóż. Aya zaprowadzi cię do pokoju gościnnego- powiedziała Yumi. I Agnes wyszła przez „ruchomą ściankę” z jadalni.
***
Pokątna dziwnie wyglądała. Lily jednak przez długi czas nie wiedziała, co jest z nią nie tak. Najpierw zdawało się jej, że to przez opustoszenie, albo zamknięcie połowy sklepów, ale to nie było to. Ulica, która zawsze tryskała życiem, stała się jakaś dziwna. Mimo iż dzień był ładny i słoneczny na ulicy panował dziwny mrok, a na oknach budynków widać było bród i osiadający kurz. Wszystkie sklepy były otwarte, ale pracownicy zamiast stać na zewnątrz i zapraszać klientów do środka, chowali się w budynku i wyglądali tylko od czasu do czasu za okno. Deptak był zakurzony i obsypany piaskiem, tak mocno, że ciężko było postawić choćby jeden krok. 
-Dobrze- zaczęła Lily. Jej delikatny, melodyjny głos pognał echem przez wszystkie zaułki, aż do ulicy Śmiertelnego Nokturnu. –Zanim cokolwiek kupimy musimy odebrać pieniądze z waszej skrytki. Koło tamtej lodziarni, z jakieś dwadzieścia kroków, znajduje się bank czarodziejski. Nie ma drugiego tak bezpiecznego miejsca, jak Bank Gringotta. Byliście tam kiedyś?- zarówno Aya jak i Joji pokręcili głową wymieniając spojrzenia.
-Gringott… Nie. Raczej nie- mruknęła niemrawo Aya. Gromadka poczłapała deptakiem mijając kałuże i dziury. Po dwuminutowej wędrówce czwórka zobaczyła ogromny, złoty budynek. W przeciwieństwie do innych miejscówek Gringott był naprawdę zadbany. Okna błyszczały, chociaż miały z dwa metry wysokości i składały się z dwudziestu mniejszych szkiełek o srebrno- zielono-fioletowych odcieniach. Schody nie były pokryte piaskiem i błotem, tylko były wypastowane i mieniły się żółtymi barwami. Młodzi czarodzieje wspięli się na nie i ze zdziwieniem spostrzegli, że nie zostawili żadnego śladu butem, chociaż ich buty były osmolone błotem i piaskiem. Na dębowych drzwiach widniała złocista tabliczka z wygrawerowanym cytatem:
„Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.”
Mary otworzyła drzwi. Znaleźli się w wielkim pomieszczeniu, gdzie leżał dywan długości minimum siedem metrów, a wokół niego stały dwa równie długie stoły, w których siedziały przybite i znużone pracą gobliny. Te dwa stoły przy końcu łączyły się z jeszcze jednym, o wiele krótszym stołem tworząc w ten sposób jeden jednolity stół. Czwórka ruszyła dywanem prosto w drugi koniec Sali, a gobliny przyglądały się im z niekrytą pogardą. Kiedy już doszli do krańca dywanu, stanęli przed najmniej sympatycznym wśród wszystkich tu goblinów, który na chwilę przerwał jakąś „papierkową” robotę i spojrzał na grupkę.
-Tak?- mruknął niezadowolony. Skreślił szybko słowo w swoich papierach, po czym założył okulary i czekał. Pierwsza odezwała się Mary.
-Przyszliśmy wybrać pieniądze ze skrytki z numerem czterysta siedemdziesiąt pięć- wyrecytowała. Goblin spojrzał na nią beznamiętnie i znów wrócił do kreślenia słów papierów.
-Czy możemy zobaczyć się ze skrytką z numerem czterysta siedemdziesiąt pięć!?- powtórzyła zgorzkniało i z niezadowoleniem tupnęła nogą o podłogę.
-Oczywiście- mruknął goblin. –Ale jeżeli nie dacie mi klucza, ja nie zaprowadzę was do skrytki- wycedził nie patrząc w kierunku rozmówcy, tylko z jeszcze większym gniewem kreślił papiery. Lily zaczęła grzebać w torebce i po paru minutach ciężkich poszukiwań, wyjęła z torebki mały kluczyk.
-Proszę- rzuciła Mary, cisnąc klucz w biurko goblina. On uśmiechnął się sztucznie i krzyknął do kogoś, kto na imię miał Gryfek.
-Gryfek zaprowadzi was do skrytki z numerem czterysta siedemdziesiąt pięć- warknął goblin.  Gryfek pociągnął Ayę za rękaw i zaprowadził grupę do krypty, która znajdowała się pod bankiem. Znużony wziął pochodnie i otworzył jeden z wagonów kolei. Cała czwórka ledwo zmieściła się w jednym wagonie, ale goblin miał minę jakby tylko tego oczekiwał. Kolej ruszyła szybko, o mało nie gasząc płomyku pochodni, którą trzymał goblin. Mijali różne zakamarki, ostre zakręty i krypty, aż wagon zahamował z olbrzymim hukiem.
-Czterysta siedemdziesiąt pięć- rzucił beznamiętnie, jakby nie zdawał sobie sprawy, że nie ma tu nikogo oprócz owej czwórki, która właśnie do tej skrytki się udała. Lily i Mary wyskoczyły z wagonu, a Aya i Joji nadal siedzieli w nim jakby czekając, aż wreszcie znajdą się z powrotem na Pokątnej. Gryfek zrobił wredną minę.
-Do skrytki mogą udać się jedynie jej posiadacze- warknął. Lily i Mary zrobiły krok w tył i spojrzeli na Azjatów. Z wagonu pierwszy wygramolił się Joji, za nim zmieszana siostra. Gryfek pchnął Japończyków i otworzył drzwi do skrytki.
***
Kiedy cała czwórka wyszła z podziemi znowu na pustą, brudną ulicę, Mary włożyła do torebki worek napełniony syklami.
- Powinniśmy kupić wam szaty. Najładniejsze i najdokładniej zrobione są u Madame Malkin. Chodźcie za mną- powiedziała. Aya, Joji i Mary przeszli kilka kroków i koło księgarni Esy i Floresy, zobaczyli sklep Madame Malkin. Złote litery ustawione na dachu sklepu nieco wyblakły, a okna były brudne od deszczu. Drzwi otworzyły się z łoskotem, ale nie słychać było starego odgłosu dzwonku. W sklepie nie było nikogo, nawet Madame Malkin, a szaty, które niegdyś zdobiły wystawę rzucone były w kąt, koło przebieralni. Mary odkrząknęła.
-Madame Malkin!- zawołała McDonald. Nikt nie wyszedł. Aya i Joji wymienili spojrzenia i szepnęli coś do siebie po japońsku.
-Madame Malkin!- powtórzyła Lily. Ciągle nikt nie wychodził.
-MADAME MALKIN!!!-krzyknęły obie, tak głośno, że drzwi i żyrandol zakołysał. I wtedy dopiero młoda kobieta w zielono-szmaragdowej szacie wyszła z zasłoniętej przebieralni. Twarz jej była przestraszona, a ona sama z pewnością nie była Madame Malkin. Kobieta na głowie miała śmieszny kapelusz, który zasłaniał jej farbowane, czarne włosy, a twarz jej była mocno pomalowana szminką.
-Dzień dobry- powiedziała sucho.
-Przyszłyśmy do Madame Malkin- powiedziała Mary, nieco zmieszana. –Czy wie pani gdzie ona może być?- dodała przeciągając każdą sylabę. Kobieta spojrzała na nią oskarżająco, po cyzm wyprostowała się i podeszła do zgromadzenia.
-Madame Malkin nie ma. Jest na urlopie. Kazała mi pilnować interesu, więc siedzę tu i zajmuje się jej sklepem. Powiedziała, że dochód, który zdobędę ze sprzedaży jej szat i sukien, zostanie w stu procentach oddany na moją korzyść- powiedziała tak samo przeciągając wyrazy.
-Więc Madame Malkin nie ma?- zapytała Mary.
-Nie.
-Jest na urlopie?
-Tak.
-I pani ją zastępuje?
-Tak- powiedziała ze złością tupiąc nogą.
-Więc dobrze. Potrzebujemy dwóch szat dla tych obok nowych uczniów- powiedziała Mary wskazują głową na Ayę i Joji. Ku zdziwieniu Lily, twarz kobiety złagodniała i zamiast wypytywania, co oni robią tutaj, a nie w Hogwarcie, złapała Ayę za rękę i podała jej katalog.
-Mamy szaty odbijające światło, samoprasowalne, wyszczuplające, pogrubiające, wydłużające, utrzymujące odpowiednią temperaturę, a także gładkie, z darmowym paskiem z żabiej skórki dla każdego nabywcy. Każda szata z roku na rok, staje się coraz bardziej wyrafinowana i wpada w jeden z czterech kolorów. Są to: żółty, czerwony, niebieski oraz zielony, zależy to od tego, w którym jesteś domu. W twoim przypadku chyba przyda się szata odbijająca światło- stwierdziła kobieta. –Nie ma, co zwlekać. Gdzieś tu miałam bardzo ładne szaty odbijające światło. Jaki nosisz rozmiar?- zapytała i pognała do jednej z kupek szat leżących koło przebieralni. Zanim Aya wyksztusiła choćby słowo kobieta zmierzyła ją miarką.
-Hmm… Metr sześćdziesiąt siedem… Ale jesteś bardzo szczupła… Nie, zdecydowanie nie możesz mieć szaty odbijającej światło. Takie są za szerokie. Wyglądałabyś ciężko. Za to ty- wskazała głową na Joji. –Z powodzeniem możesz mieć szatę odbijającą światło. Myślę, że będzie ci bardzo w niej do twarzy. Tak, tak. Zaraz coś znajdę… -kobieta na chwilę zniknęła wśród porozrzucanych ciuchów, aż w końcu znalazła jakąś szatę odbijającą światło. Rzuciła ją w kierunku Joji.
-Przymierz. A ty kochanieńka, usiądź, proszę. Zaraz znajdę kilka ładnych szat idealnych na twoją figurę- oznajmiła. Po chwili zasypała Ayę różnymi szatami, a Joji wyszedł z przebieralni mówiąc, że podoba mu się szata. Rozentuzjazmowana kobieta pobiegła zapakować szatę zza ladę, a po dwóch minutach Aya szybko zniknęła w przebieralni również zadowolona z wyboru. Kiedy po nieszczęsnym pakowaniu szat gromada wyszła ze sklepu Madame Malkin, udali się po książki do Esów i Floresów. Poczciwy staruszek, pracujący w księgarni, leżał na krześle z nogami na ladzie i z zapałem przeglądał „Proroka Niedzielnego”, śmiejąc się pod nosem.
-Dzień dobry- powiedziała Lily. Staruszek przerwał lekturę i zaciekawieniem przyglądał się klientom.
-Dzień dobry- odpowiedział. –W czym mogę wam pomóc?
-Mamy listę podręczników. Do Hogwartu- powiedziała Lily. Staruszek zdjął nogi ze stołu, wstał z krzesła, a „Proroka” cisnął o podłogę.
-Na brodę Merlina… Podaj mi proszę listę- Mary podała staruszkowi listę na stopę pergaminu, a ten powoli drżącą ręką wziął ją z ręki szatynki. –Hmm…. Co my tu mamy…
1. Standardowa księga zaklęć (6 stopień)- Zaklęcia,
2.  Dzieje Magii- Historia Magii,
3.  Eliksiry dla zaawansowanych- Eliksiry,
4. Sylabariusz Spellmana- Runy,
5.  Poradnik transmutacji dla zaawansowanych-Transmutacja,
6. Kompendium popularnych zaklęć i przeciwzaklęć- OPCM,
7.  Fantastyczne zwierzęta i jak je odnaleźć- ONMS,
8. Sennik- Wróżbiarstwo,
9. Tysiąc magicznych ziół i grzybów- Zielarastwo,
10.  Teoria obserwacji nieba i gwiazd- Astronomia- przeczytał.
–Wszystkie książki znajdują się za tamtym regałem- wskazał głową na najbliższy regał. Po tych słowach powrócił do lektury.
-Znajdziecie książki?- zapytała Mary, wręczając z powrotem pergamin do rąk Azjatki. –Ja i Lily chcemy się rozejrzeć po newsach.
-Bez problemu- powiedziała Aya, marszcząc brwi. Jej brunatne oczy pobiegły po treści listy, a gdy skończyła Joji przytaknął.
-To świetnie. Chodź Lily- pociągnęła Rudą za rękaw. Przeszła koło regałów poświęconym książkom o ciekawych tematykach i koło wystawy i nawet koło regałów w newsami. Zatrzymała się dopiero, gdy miała pewność, że nikt ich nie obserwuje.
-Lily, być może Agnes czy Dorcas nic ci nie powiedziały, ale z całą pewnością taka myśl przeszła im przez głowę…- zaczęła łagodnie Mary, przełykając głośno ślinę. –Proszę, powiedz mi prawdę. No i nie mniej mi tego za złe… Ja…
-Mary-przerwała jej Lily. –Mów, co ci jeździ po żołądku. Ja się nie obrażę- dodała. Z twarzy Mary nie zeszło jednak zmieszanie.
-Dobrze. Powiem prosto z mostu- odetchnęła. –Czy… No wiesz dziwnie wyglądasz, kiedy w okolicy jest Jet- mruknęła.
-Co masz na myśli?- zapytała Ruda.
-No… Czy ty coś do niego czujesz?- jęknęła. Lily osłupiała. Nie wiedziała, co powiedzieć. Rzeczywiście dziwnie się zachowywała w jego towarzystwie, ale wątpiła, że to przez jakieś głębsze uczucie.
-Nie…- powiedziała mało przekonywująco. Mary podniosła brew, a potem westchnęła.
-Nie ważne. Chodź, znajdziemy Ayę i Joji- mruknęła. Ale Lily do końca wycieczki po Pokątnej chodziły różne myśli po głowie. O Jecie.
***

-Lily, Mary! Jak długo siedzieliście na tej Pokątnej… Myślałam, że umrę z nudów- wyjęknęła Dorcas.  Można było łatwo się tego domyśleć, gdyż Dorcas leżała na sofie spoglądając z politowaniem na ścianę. –Agnes siedzi cały czas na górze, a Jet został zmuszony do koszenia trawy- mruknęła.
-Do koszenia trawy?- powtórzyła Mary z ironią w głosie.
-A żebyś wiedziała. Artur ciągle nie wrócił. Siedzi tam w Mungu… A Yumi poszła po niego i Molly… Zostałam sama- ziewnęła.
-A nie przyszło ci do głowy, żeby pójść na górę do Agnes?- uśmiechnęła się Lily.
-No jasne. Ale po prostu zanim na to wpadłam, straciłam ochotę na towarzystwo Agnes Stewart. Nie miałam z nikim pogadać. A nie było was pięć godzin… Dokładnie. Wyszliście o drugiej, a jest już siódma- nawijała.
-Ja idę do Agnes- szepnęła Lily. Mary skinęła głową i dosiadła koło Dor, wysłuchując jej wrażeń, w ciągu pięciu godzin. Lily wspięła się po schodach spiralnych na górę. Lily weszła do sypialni, gdzie powinna leżeć Agnes. Jednak zamiast leżącej Agnes, Lily zobaczyła bałagan na łóżku i szczotkę, na której było kilka złocistych loków.
-Agnes!- krzyknęła zupełnie tak, jak krzyczała u Madame Malkin. Ale nikt nie odpowiedział.
***

Mary, Aya, Joji, Dorcas i Jet stali osłupiali na środku pokoju.
-Jak to NIE MA?- zapytała Dorcas. Lily wzruszyła ramionami. Spodziewała się o wiele gorzej reakcji, na wieść, że przez pięć godzin Dorcas myślała, że nie tylko ona nudzi się śmiertelnie. Że Agnes też siedzi i gnije u góry. A tym czasem Agnes wyszła najprawdopodobniej razem z Yumi oraz Billem i Charliem. 
-Szukałam jej po całym domu. Nigdzie jej nie ma- mruknęła. Dorcas usiadła z wrażenia na fotel.
-Od siedmiu godzin nie ma Artura. Yumi, Bill i Charlie oraz Agnes wyszli pięć godzin temu i jeszcze nie wrócili. Co oni mogą robić tyle czasu w Mungu?- zapytała. Nikt nie odpowiedział.
***
Tymczasem w Expressie Hogwart:
-Luniak! Ej Luniak!- Remus Lupin przegryzł wargę. Był to wysoki, chudy chłopak z miodowymi oczami i jasno brązowymi włosami. Jego wzrost czynił go najwyższym z Huncwotów i Gryfonów rocznika 1960.
-Tak Łapo?- wycedził. Spojrzał z ukosa na Syriusza Blacka sterczącego nad nim. Syriusz, drugi najwyższy po Lupinie, Huncwot był bardzo przystojny. To każdy musiał przyznać. Miał przydługie, czarne włosy i szare oczy gapiące się na Lupina z niecierpliwością.
-Luniak, widziałeś Rogasia? Polazł gdzieś- Lupin westchnął ciężko w duchu.
-Pewnie zaczepia jakieś dziewczyny z Funclubu, albo dostał szlaban od McGonagall- odparł. –A co od niego chcesz? Gadaliście tyle dzisiaj, że tylko się przerazić- skwitował.
-Boże Święty, Luniak! Ty jakąś sklerozę masz czy co? Planujemy kawał powitalny!
-Naprawdę ciężko się domyśleć- mruknął.
-No, ale to z funclubem to całkiem możliwe. Ciekawe ile lasek już wyrwał…
-Idziesz mu pomóc? Wiesz, że Dorcas cię zabiję żywcem? O tak, już widzę jej minę, kiedy by cię z inną laską zobaczyła- skomentował z uśmiechem Lupin.
- No życia narażać nie będę- zaśmiał się. –Wiem tylko, że Dori też gdzieś polazła, bo jeszcze dzisiaj jej nie widziałem.
-Dziwne, dziwne. Znając Meadowes dawno by tu już przybiegła. A nie słyszałem jeszcze wrzasków Lil i Jamesa. To by znaczyło, że się cała wycieczka zbliża- westchnął. Syriusz pokiwał głową.
-Co jeszcze dziwniejsze, nigdzie nie widzę Stewart. Zawsze jest tu jeszcze przed Dori. No i jeszcze McDonald do ciebie nie przyszła- zachichotał Łapa. Remus zarumienił się mimowolnie. 
-Jemy czekolady Petera? On i tak się nie skapnie, a przydałoby mu się schudnąć kilka kilo- tym słowy Black rzucił do Lunatyka dwie czekolady. Remus odrzucił mu je ze smętną miną.
-Co Luniaczku? Taki zblazowany jesteś… Do pełni jeszcze kupa czasu, co nie?- rzucił Black.
-Możesz o tym nie mówić tak głośno- warknął Lupin. –To przez to, że już widzę znowu łazienkę w lochach, jako szlaban u Filcha- Syriusz wzdrygnął się.
-Żeby za podrzucenie zdechłej myszy do budyniów Ślizgonów, skazać nas na coś takiego… Ten Filch to jakieś wariat- mruknął. W tej chwili do przydziału wpadł czarnowłosy chłopak w okularach.
-Rogaś! Właśnie z Luniaczkiem gadaliśmy o tobie. Gdzieś ty polazł?- brunet wyszczerzył zęby.
–Załatwiłem krople na zmianę koloru włosów. Fioletu nie było, ale zwinąłem róż.
-To nawet lepiej, wyobraźcie sobie Smarkerusa i jego tłuste kłaki w ostrym różu- zarechotał Black i ugryzł duży kawał czekolady Petera.
-Widziałeś gdzieś Dori?- zapytał Łapa. Potter uśmiechnął się.
-Meadowes? Zgubiłeś dziewczynę? To naprawdę sztuka, zgubić takiego padalca jak Meadowes- przyznał Rogacz. Syriusz zrobił urażoną minę.
-Nie zgubiłem dziewczyny, James. Dor albo znowu coś do łba strzeliło, albo musi z kimś porachunki wyrównać- mruknął. –A tak w ogóle widział ktoś Petera?- towarzystwo pokręciło głową.
***
-BOŻE, Boże, Boże!!! Jest już ósma! Gdzie oni wszyscy poleźli???- dramatyzowała Dorcas. Mary wrzuciła kolejne kawałki drewna do kominka, który nie chciał się zapalić. A Lily po raz setny sprawdziła czy zegar działa poprawnie.
-Spokojnie Dorcas. Zaraz cała sprawa się wyjaśni- mruknęła Aya. I rzeczywiście, po chwili cała gromada weszła do pomieszczenia. Artur, Yumi, Agnes, Bill, Charlie oraz jakaś młoda, rudowłosa kobieta- zapewne Molly z niemowlęciem na rękach.
-Dopiero, co wracamy z Munga- szepnęła Agnes. Dorcas i Lily wymieniły spojrzenia. Wszystko się wyjaśniło. Urodziło się dziecko Artura. Ginny albo Percy.
***

-Opowiadaj wreszcie!- warknęła Dorcas. Lily, Dorcas, Mary, Jet oraz Aya i Joji siedzieli w sypialni, w której Agnes „chorowała” i dopytywali się szczegółów ze szpitala.
-Co tu opowiadać? Yumi zabrała mnie i Billa i Charliego do szpitala, a tak w ogóle to musieliśmy jej opowiadać całą opowieść o grypie, żeby nas puściła. Strasznie chciałam się z tond wyrwać. No i zobaczyliśmy tak zmieszanego Artura koło herbaciarni… To była gdzieś trzecia… Może wpół do czwartej. Co jeszcze chcesz wiedzieć?- zapytała blondynka. Dorcas spojrzała na nią z błyskiem w oku.
-DLACZEGO Yumi nie zabrała mnie??? No oświeć mnie!- krzyknęła. –Musiałam tu siedzieć przez pięć bitych godzin!- Agnes westchnęła.
-Dori, ty byłaś wtedy w piwnicy czy gdzieś tam- Dorcas zarumieniła się.
-To Percy czy Ginny?- zapytała Mary.
-Percy.
-Ok. Koniec sprawy-powiedziała Meadowes. I wszyscy rozeszli się do swoich sypialni. Lily rozejrzała się po swojej sypialni. Jej pokój był mały, pokryty jasną tapetą. Jedynym meblem było tanie, białe łóżko pokryte jasno różową pierzyną i jasno różową poduszką. Lily zmęczona wyjęła z kufra pióro i zeszyt. Zamoczyła pióro w atramencie i zaczęła pisać na kolanach:
1 września 1976
  To był dziwny dzień. Najpierw natrafiliśmy na śmiesznego mugolskiego ochroniarza, potem na pana Weasleya i Jeta. Miły chłopak. Jakby się nad tym dłużej zastanowić to przypomina mi Pottera. Gra w Quidditcha, na tej samej pozycji (ścigający), nienawidzi czarnej magii, ma poczucie humoru… No tak. Tyle, że nie ma nic do słabszych, nie miętoli sobie włosów, co dziennie nie zmienia laski i nie szczerzy się tak nienaturalnie. Nie wiem, dlaczego wszyscy uważają, że się w nim zakochałam (chodzi oczywiście o Jeta). Przecież to nieprawda. Po prostu go lubię. Dobra koniec tematu. Co jeszcze było niezwykłe? Cóż. Nie codziennie spotyka się rodzinę Azjatów i wysłuchuje japońskich monologów ; ]. Pokątna naprawdę dziwnie wygląda niezaludniona. Jest tak dziwnie pusto. Niby dwa tygodnie temu wszystko kupiłam na nowy rok szkolny, ale i tak dawno nie nakupowałam tyle zbędnego złomu. Pewnie to przez towarzystwo zakupocholiczki- Mary. Kupiłam świetną książkę i co więcej nie jest ona o eliksirach! Tak, przeszłam samą siebie. Co zapamiętam z tego dnia? Cóż dzisiaj nagadałam się tak, że zaczęło mnie gardło boleć. Zapamiętam też to, że ludzie zaczęli mnie bardziej doceniać. Weźmy na przykład taką Agnes. Zawsze mówiła to, co jej tylko do głowy przyjdzie. A dzisiaj? Nie powiedziała mi nic obraźliwego o mojej osobowości, ani nawet o wyglądzie. Heh… Ta Agnes. Dostałam też dziwnych urazów: mam zakwasy po łażeniu przez cały dzień po Pokątnej i po połowie Londynu, nie mogę nic mówić przez ból gardła, którego nabawiłam się przez moje gadulstwo oraz boli mnie brzuch po niebywałej wyżerce. Nauczka na przyszłość- nigdy nie praw mów przez dwie godziny non stop.  
Lily Evans
Lily odłożyła pióro. Possała jeszcze cukierka na gardło i zasnęła.
***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Obserwatorzy

Theme by Lydia Credits: X, X