03. Pokątna
-S
|
makowała wam
zupa?- zapytała Yumi Hideki. Lily przełknęła ostatnią łyżkę azjatyckiego
świństwa. Uśmiechnęła się sztucznie i wymieniła spojrzenie z Mary.
-Bardzo-
jęknęła. Jedyne, co mogłoby ją w tej sytuacji pocieszyć to lepszy smak Sushi.
Spojrzała na innych. Mary już zjadła, Dorcas potajemnie wlewała zupę do miski
Agnes, z kolei ona modliła się nad kolejną dawką zupy. Jet też miał już
zjedzone, Aya i Joji wzięli dokładkę, a Bill i Charlie nagle znowu dostali
grypy. Ruda z rezygnacją włożyła sobie na talerz sześć kawałków Sushi i dwa
Onigiri. Sushi może było trochę lepsze od zupy, ale i tak nie była to
rewelacja.
-Gdzie jest
Artur?- zapytała Lily przerywając jedzenie.
-Poszedł do
szpitala. Po Molly. Ale powinien już dawno wrócić- zauważyła pani Hideki. –Pewnie
się zasiedzieli w herbaciarni. A propos Agnes, dlaczego wyglądasz tak blado?
Może chcesz jeszcze herbaty?- Lily przewróciła spojrzenie na Agnes. Była
strasznie blada i nie zjadła nawet połowy zupy.
-Czuje się
znakomicie. Tylko proszę zabierzcie tą zupę z pola mojego widzenia-
wymamrotała. Pani Hideki otworzyła usta albo ze zdziwienia, albo z oburzenia.
Ale Agnes już taka była. Mówiła to, co przychodziło jej do głowy, bez
zastanowienia. Po chwili pani Hideki otrząsnęła się i westchnęła.
-Wiem co ci
dolega- oznajmiła. –Zaraziłaś się pewnie od Billa i Charliego. Brak apetytu,
jesteś senna?- zapytała pani Hideki. Agnes pokiwała głową.
Ale sprytna, pomyślała Lily. Yumi
przecież nie da jej jedzenia, jeśli jest chora. Dorcas spojrzała z
oburzeniem na blondynkę. Najwidoczniej sama też chciałaby zrobić się blada jak
kartka i leżeć na stole, żeby tylko nie jeść dalej dziwnego Sushi.
-Idź się połóż.
Aya zaprowadzi cię do pokoju gościnnego- powiedziała Yumi. I Agnes wyszła przez
„ruchomą ściankę” z jadalni.
***
Pokątna dziwnie
wyglądała. Lily jednak przez długi czas nie wiedziała, co jest z nią nie tak. Najpierw
zdawało się jej, że to przez opustoszenie, albo zamknięcie połowy sklepów, ale
to nie było to. Ulica, która zawsze tryskała życiem, stała się jakaś dziwna.
Mimo iż dzień był ładny i słoneczny na ulicy panował dziwny mrok, a na oknach
budynków widać było bród i osiadający kurz. Wszystkie sklepy były otwarte, ale
pracownicy zamiast stać na zewnątrz i zapraszać klientów do środka, chowali się
w budynku i wyglądali tylko od czasu do czasu za okno. Deptak był zakurzony i
obsypany piaskiem, tak mocno, że ciężko było postawić choćby jeden krok.
-Dobrze-
zaczęła Lily. Jej delikatny, melodyjny głos pognał echem przez wszystkie zaułki,
aż do ulicy Śmiertelnego Nokturnu. –Zanim cokolwiek kupimy musimy odebrać
pieniądze z waszej skrytki. Koło tamtej lodziarni, z jakieś dwadzieścia kroków,
znajduje się bank czarodziejski. Nie ma drugiego tak bezpiecznego miejsca, jak
Bank Gringotta. Byliście tam kiedyś?- zarówno Aya jak i Joji pokręcili głową
wymieniając spojrzenia.
-Gringott… Nie.
Raczej nie- mruknęła niemrawo Aya. Gromadka poczłapała deptakiem mijając kałuże
i dziury. Po dwuminutowej wędrówce czwórka zobaczyła ogromny, złoty budynek. W
przeciwieństwie do innych miejscówek Gringott był naprawdę zadbany. Okna
błyszczały, chociaż miały z dwa metry wysokości i składały się z dwudziestu
mniejszych szkiełek o srebrno- zielono-fioletowych odcieniach. Schody nie były
pokryte piaskiem i błotem, tylko były wypastowane i mieniły się żółtymi
barwami. Młodzi czarodzieje wspięli się na nie i ze zdziwieniem spostrzegli, że
nie zostawili żadnego śladu butem, chociaż ich buty były osmolone błotem i
piaskiem. Na dębowych drzwiach widniała złocista tabliczka z wygrawerowanym
cytatem:
„Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.”
Mary otworzyła
drzwi. Znaleźli się w wielkim pomieszczeniu, gdzie leżał dywan długości minimum
siedem metrów, a wokół niego stały dwa równie długie stoły, w których siedziały
przybite i znużone pracą gobliny. Te dwa stoły przy końcu łączyły się z jeszcze
jednym, o wiele krótszym stołem tworząc w ten sposób jeden jednolity stół.
Czwórka ruszyła dywanem prosto w drugi koniec Sali, a gobliny przyglądały się
im z niekrytą pogardą. Kiedy już doszli do krańca dywanu, stanęli przed
najmniej sympatycznym wśród wszystkich tu goblinów, który na chwilę przerwał
jakąś „papierkową” robotę i spojrzał na grupkę.
-Tak?- mruknął
niezadowolony. Skreślił szybko słowo w swoich papierach, po czym założył
okulary i czekał. Pierwsza odezwała się Mary.
-Przyszliśmy
wybrać pieniądze ze skrytki z numerem czterysta siedemdziesiąt pięć-
wyrecytowała. Goblin spojrzał na nią beznamiętnie i znów wrócił do kreślenia
słów papierów.
-Czy możemy
zobaczyć się ze skrytką z numerem czterysta siedemdziesiąt pięć!?- powtórzyła
zgorzkniało i z niezadowoleniem tupnęła nogą o podłogę.
-Oczywiście-
mruknął goblin. –Ale jeżeli nie dacie mi klucza, ja nie zaprowadzę was do
skrytki- wycedził nie patrząc w kierunku rozmówcy, tylko z jeszcze większym
gniewem kreślił papiery. Lily zaczęła grzebać w torebce i po paru minutach
ciężkich poszukiwań, wyjęła z torebki mały kluczyk.
-Proszę-
rzuciła Mary, cisnąc klucz w biurko goblina. On uśmiechnął się sztucznie i
krzyknął do kogoś, kto na imię miał Gryfek.
-Gryfek
zaprowadzi was do skrytki z numerem czterysta siedemdziesiąt pięć- warknął
goblin. Gryfek pociągnął Ayę za rękaw i
zaprowadził grupę do krypty, która znajdowała się pod bankiem. Znużony wziął
pochodnie i otworzył jeden z wagonów kolei. Cała czwórka ledwo zmieściła się w
jednym wagonie, ale goblin miał minę jakby tylko tego oczekiwał. Kolej ruszyła
szybko, o mało nie gasząc płomyku pochodni, którą trzymał goblin. Mijali różne
zakamarki, ostre zakręty i krypty, aż wagon zahamował z olbrzymim hukiem.
-Czterysta
siedemdziesiąt pięć- rzucił beznamiętnie, jakby nie zdawał sobie sprawy, że nie
ma tu nikogo oprócz owej czwórki, która właśnie do tej skrytki się udała. Lily
i Mary wyskoczyły z wagonu, a Aya i Joji nadal siedzieli w nim jakby czekając,
aż wreszcie znajdą się z powrotem na Pokątnej. Gryfek zrobił wredną minę.
-Do skrytki
mogą udać się jedynie jej posiadacze- warknął. Lily i Mary zrobiły krok w tył i
spojrzeli na Azjatów. Z wagonu pierwszy wygramolił się Joji, za nim zmieszana
siostra. Gryfek pchnął Japończyków i otworzył drzwi do skrytki.
***
Kiedy cała
czwórka wyszła z podziemi znowu na pustą, brudną ulicę, Mary włożyła do torebki
worek napełniony syklami.
- Powinniśmy
kupić wam szaty. Najładniejsze i najdokładniej zrobione są u Madame Malkin.
Chodźcie za mną- powiedziała. Aya, Joji i Mary przeszli kilka kroków i koło
księgarni Esy i Floresy, zobaczyli sklep Madame Malkin. Złote litery ustawione
na dachu sklepu nieco wyblakły, a okna były brudne od deszczu. Drzwi otworzyły
się z łoskotem, ale nie słychać było starego odgłosu dzwonku. W sklepie nie
było nikogo, nawet Madame Malkin, a szaty, które niegdyś zdobiły wystawę
rzucone były w kąt, koło przebieralni. Mary odkrząknęła.
-Madame
Malkin!- zawołała McDonald. Nikt nie wyszedł. Aya i Joji wymienili spojrzenia i
szepnęli coś do siebie po japońsku.
-Madame
Malkin!- powtórzyła Lily. Ciągle nikt nie wychodził.
-MADAME
MALKIN!!!-krzyknęły obie, tak głośno, że drzwi i żyrandol zakołysał. I wtedy
dopiero młoda kobieta w zielono-szmaragdowej szacie wyszła z zasłoniętej
przebieralni. Twarz jej była przestraszona, a ona sama z pewnością nie była
Madame Malkin. Kobieta na głowie miała śmieszny kapelusz, który zasłaniał jej
farbowane, czarne włosy, a twarz jej była mocno pomalowana szminką.
-Dzień dobry-
powiedziała sucho.
-Przyszłyśmy do
Madame Malkin- powiedziała Mary, nieco zmieszana. –Czy wie pani gdzie ona może
być?- dodała przeciągając każdą sylabę. Kobieta spojrzała na nią oskarżająco,
po cyzm wyprostowała się i podeszła do zgromadzenia.
-Madame Malkin
nie ma. Jest na urlopie. Kazała mi pilnować interesu, więc siedzę tu i zajmuje
się jej sklepem. Powiedziała, że dochód, który zdobędę ze sprzedaży jej szat i
sukien, zostanie w stu procentach oddany na moją korzyść- powiedziała tak samo
przeciągając wyrazy.
-Więc Madame
Malkin nie ma?- zapytała Mary.
-Nie.
-Jest na
urlopie?
-Tak.
-I pani ją
zastępuje?
-Tak-
powiedziała ze złością tupiąc nogą.
-Więc dobrze.
Potrzebujemy dwóch szat dla tych obok nowych uczniów- powiedziała Mary wskazują
głową na Ayę i Joji. Ku zdziwieniu Lily, twarz kobiety złagodniała i zamiast
wypytywania, co oni robią tutaj, a nie w Hogwarcie, złapała Ayę za rękę i podała
jej katalog.
-Mamy szaty odbijające
światło, samoprasowalne, wyszczuplające, pogrubiające, wydłużające, utrzymujące
odpowiednią temperaturę, a także gładkie, z darmowym paskiem z żabiej skórki
dla każdego nabywcy. Każda szata z roku na rok, staje się coraz bardziej
wyrafinowana i wpada w jeden z czterech kolorów. Są to: żółty, czerwony,
niebieski oraz zielony, zależy to od tego, w którym jesteś domu. W twoim
przypadku chyba przyda się szata odbijająca światło- stwierdziła kobieta. –Nie
ma, co zwlekać. Gdzieś tu miałam bardzo ładne szaty odbijające światło. Jaki
nosisz rozmiar?- zapytała i pognała do jednej z kupek szat leżących koło
przebieralni. Zanim Aya wyksztusiła choćby słowo kobieta zmierzyła ją miarką.
-Hmm… Metr
sześćdziesiąt siedem… Ale jesteś bardzo szczupła… Nie, zdecydowanie nie możesz
mieć szaty odbijającej światło. Takie są za szerokie. Wyglądałabyś ciężko. Za
to ty- wskazała głową na Joji. –Z powodzeniem możesz mieć szatę odbijającą
światło. Myślę, że będzie ci bardzo w niej do twarzy. Tak, tak. Zaraz coś
znajdę… -kobieta na chwilę zniknęła wśród porozrzucanych ciuchów, aż w końcu
znalazła jakąś szatę odbijającą światło. Rzuciła ją w kierunku Joji.
-Przymierz. A
ty kochanieńka, usiądź, proszę. Zaraz znajdę kilka ładnych szat idealnych na
twoją figurę- oznajmiła. Po chwili zasypała Ayę różnymi szatami, a Joji wyszedł
z przebieralni mówiąc, że podoba mu się szata. Rozentuzjazmowana kobieta
pobiegła zapakować szatę zza ladę, a po dwóch minutach Aya szybko zniknęła w
przebieralni również zadowolona z wyboru. Kiedy po nieszczęsnym pakowaniu szat
gromada wyszła ze sklepu Madame Malkin, udali się po książki do Esów i
Floresów. Poczciwy staruszek, pracujący w księgarni, leżał na krześle z nogami
na ladzie i z zapałem przeglądał „Proroka Niedzielnego”, śmiejąc się pod nosem.
-Dzień dobry-
powiedziała Lily. Staruszek przerwał lekturę i zaciekawieniem przyglądał się
klientom.
-Dzień dobry-
odpowiedział. –W czym mogę wam pomóc?
-Mamy listę
podręczników. Do Hogwartu- powiedziała Lily. Staruszek zdjął nogi ze stołu,
wstał z krzesła, a „Proroka” cisnął o podłogę.
-Na brodę
Merlina… Podaj mi proszę listę- Mary podała staruszkowi listę na stopę
pergaminu, a ten powoli drżącą ręką wziął ją z ręki szatynki. –Hmm…. Co my tu
mamy…
1. Standardowa
księga zaklęć (6 stopień)- Zaklęcia,
2. Dzieje Magii- Historia Magii,
3. Eliksiry dla zaawansowanych- Eliksiry,
4. Sylabariusz
Spellmana- Runy,
5. Poradnik transmutacji dla zaawansowanych-Transmutacja,
6. Kompendium
popularnych zaklęć i przeciwzaklęć- OPCM,
7. Fantastyczne zwierzęta i jak je odnaleźć-
ONMS,
8. Sennik-
Wróżbiarstwo,
9. Tysiąc
magicznych ziół i grzybów- Zielarastwo,
10. Teoria obserwacji nieba i gwiazd- Astronomia-
przeczytał.
–Wszystkie
książki znajdują się za tamtym regałem- wskazał głową na najbliższy regał. Po
tych słowach powrócił do lektury.
-Znajdziecie
książki?- zapytała Mary, wręczając z powrotem pergamin do rąk Azjatki. –Ja i
Lily chcemy się rozejrzeć po newsach.
-Bez problemu-
powiedziała Aya, marszcząc brwi. Jej brunatne oczy pobiegły po treści listy, a
gdy skończyła Joji przytaknął.
-To świetnie.
Chodź Lily- pociągnęła Rudą za rękaw. Przeszła koło regałów poświęconym
książkom o ciekawych tematykach i koło wystawy i nawet koło regałów w newsami. Zatrzymała
się dopiero, gdy miała pewność, że nikt ich nie obserwuje.
-Lily, być może
Agnes czy Dorcas nic ci nie powiedziały, ale z całą pewnością taka myśl
przeszła im przez głowę…- zaczęła łagodnie Mary, przełykając głośno ślinę.
–Proszę, powiedz mi prawdę. No i nie mniej mi tego za złe… Ja…
-Mary-przerwała
jej Lily. –Mów, co ci jeździ po żołądku. Ja się nie obrażę- dodała. Z twarzy
Mary nie zeszło jednak zmieszanie.
-Dobrze. Powiem
prosto z mostu- odetchnęła. –Czy… No wiesz dziwnie wyglądasz, kiedy w okolicy
jest Jet- mruknęła.
-Co masz na
myśli?- zapytała Ruda.
-No… Czy ty coś
do niego czujesz?- jęknęła. Lily osłupiała. Nie wiedziała, co powiedzieć.
Rzeczywiście dziwnie się zachowywała w jego towarzystwie, ale wątpiła, że to
przez jakieś głębsze uczucie.
-Nie…-
powiedziała mało przekonywująco. Mary podniosła brew, a potem westchnęła.
-Nie ważne.
Chodź, znajdziemy Ayę i Joji- mruknęła. Ale Lily do końca wycieczki po Pokątnej
chodziły różne myśli po głowie. O Jecie.
***
-Lily, Mary!
Jak długo siedzieliście na tej Pokątnej… Myślałam, że umrę z nudów- wyjęknęła
Dorcas. Można było łatwo się tego
domyśleć, gdyż Dorcas leżała na sofie spoglądając z politowaniem na ścianę.
–Agnes siedzi cały czas na górze, a Jet został zmuszony do koszenia trawy-
mruknęła.
-Do koszenia
trawy?- powtórzyła Mary z ironią w głosie.
-A żebyś
wiedziała. Artur ciągle nie wrócił. Siedzi tam w Mungu… A Yumi poszła po niego
i Molly… Zostałam sama- ziewnęła.
-A nie przyszło
ci do głowy, żeby pójść na górę do Agnes?- uśmiechnęła się Lily.
-No jasne. Ale
po prostu zanim na to wpadłam, straciłam ochotę na towarzystwo Agnes Stewart.
Nie miałam z nikim pogadać. A nie było was pięć godzin… Dokładnie. Wyszliście o
drugiej, a jest już siódma- nawijała.
-Ja idę do
Agnes- szepnęła Lily. Mary skinęła głową i dosiadła koło Dor, wysłuchując jej
wrażeń, w ciągu pięciu godzin. Lily wspięła się po schodach spiralnych na górę.
Lily weszła do sypialni, gdzie powinna leżeć Agnes. Jednak zamiast leżącej
Agnes, Lily zobaczyła bałagan na łóżku i szczotkę, na której było kilka
złocistych loków.
-Agnes!-
krzyknęła zupełnie tak, jak krzyczała u Madame Malkin. Ale nikt nie
odpowiedział.
***
Mary, Aya,
Joji, Dorcas i Jet stali osłupiali na środku pokoju.
-Jak to NIE
MA?- zapytała Dorcas. Lily wzruszyła ramionami. Spodziewała się o wiele gorzej
reakcji, na wieść, że przez pięć godzin Dorcas myślała, że nie tylko ona nudzi
się śmiertelnie. Że Agnes też siedzi i gnije u góry. A tym czasem Agnes wyszła
najprawdopodobniej razem z Yumi oraz Billem i Charliem.
-Szukałam jej
po całym domu. Nigdzie jej nie ma- mruknęła. Dorcas usiadła z wrażenia na
fotel.
-Od siedmiu
godzin nie ma Artura. Yumi, Bill i Charlie oraz Agnes wyszli pięć godzin temu i
jeszcze nie wrócili. Co oni mogą robić tyle czasu w Mungu?- zapytała. Nikt nie
odpowiedział.
***
Tymczasem w Expressie Hogwart:
-Luniak! Ej
Luniak!- Remus Lupin przegryzł wargę. Był to wysoki, chudy chłopak z miodowymi
oczami i jasno brązowymi włosami. Jego wzrost czynił go najwyższym z Huncwotów
i Gryfonów rocznika 1960.
-Tak Łapo?-
wycedził. Spojrzał z ukosa na Syriusza Blacka sterczącego nad nim. Syriusz,
drugi najwyższy po Lupinie, Huncwot był bardzo przystojny. To każdy musiał
przyznać. Miał przydługie, czarne włosy i szare oczy gapiące się na Lupina z
niecierpliwością.
-Luniak,
widziałeś Rogasia? Polazł gdzieś- Lupin westchnął ciężko w duchu.
-Pewnie
zaczepia jakieś dziewczyny z Funclubu, albo dostał szlaban od McGonagall-
odparł. –A co od niego chcesz? Gadaliście tyle dzisiaj, że tylko się przerazić-
skwitował.
-Boże Święty,
Luniak! Ty jakąś sklerozę masz czy co? Planujemy kawał powitalny!
-Naprawdę
ciężko się domyśleć- mruknął.
-No, ale to z
funclubem to całkiem możliwe. Ciekawe ile lasek już wyrwał…
-Idziesz mu
pomóc? Wiesz, że Dorcas cię zabiję żywcem? O tak, już widzę jej minę, kiedy by
cię z inną laską zobaczyła- skomentował z uśmiechem Lupin.
- No życia
narażać nie będę- zaśmiał się. –Wiem tylko, że Dori też gdzieś polazła, bo
jeszcze dzisiaj jej nie widziałem.
-Dziwne,
dziwne. Znając Meadowes dawno by tu już przybiegła. A nie słyszałem jeszcze
wrzasków Lil i Jamesa. To by znaczyło, że się cała wycieczka zbliża- westchnął.
Syriusz pokiwał głową.
-Co jeszcze
dziwniejsze, nigdzie nie widzę Stewart. Zawsze jest tu jeszcze przed Dori. No i
jeszcze McDonald do ciebie nie przyszła- zachichotał Łapa. Remus zarumienił się
mimowolnie.
-Jemy czekolady
Petera? On i tak się nie skapnie, a przydałoby mu się schudnąć kilka kilo- tym
słowy Black rzucił do Lunatyka dwie czekolady. Remus odrzucił mu je ze smętną
miną.
-Co Luniaczku?
Taki zblazowany jesteś… Do pełni jeszcze kupa czasu, co nie?- rzucił Black.
-Możesz o tym
nie mówić tak głośno- warknął Lupin. –To przez to, że już widzę znowu łazienkę
w lochach, jako szlaban u Filcha- Syriusz wzdrygnął się.
-Żeby za
podrzucenie zdechłej myszy do budyniów Ślizgonów, skazać nas na coś takiego…
Ten Filch to jakieś wariat- mruknął. W tej chwili do przydziału wpadł
czarnowłosy chłopak w okularach.
-Rogaś! Właśnie
z Luniaczkiem gadaliśmy o tobie. Gdzieś ty polazł?- brunet wyszczerzył zęby.
–Załatwiłem krople
na zmianę koloru włosów. Fioletu nie było, ale zwinąłem róż.
-To nawet
lepiej, wyobraźcie sobie Smarkerusa i jego tłuste kłaki w ostrym różu-
zarechotał Black i ugryzł duży kawał czekolady Petera.
-Widziałeś gdzieś
Dori?- zapytał Łapa. Potter uśmiechnął się.
-Meadowes?
Zgubiłeś dziewczynę? To naprawdę sztuka, zgubić takiego padalca jak Meadowes-
przyznał Rogacz. Syriusz zrobił urażoną minę.
-Nie zgubiłem
dziewczyny, James. Dor albo znowu coś do łba strzeliło, albo musi z kimś
porachunki wyrównać- mruknął. –A tak w ogóle widział ktoś Petera?- towarzystwo
pokręciło głową.
***
-BOŻE, Boże, Boże!!! Jest już ósma! Gdzie oni wszyscy poleźli???-
dramatyzowała Dorcas. Mary wrzuciła kolejne kawałki drewna do kominka, który
nie chciał się zapalić. A Lily po raz setny sprawdziła czy zegar działa
poprawnie.
-Spokojnie
Dorcas. Zaraz cała sprawa się wyjaśni- mruknęła Aya. I rzeczywiście, po chwili
cała gromada weszła do pomieszczenia. Artur, Yumi, Agnes, Bill, Charlie oraz
jakaś młoda, rudowłosa kobieta- zapewne Molly z niemowlęciem na rękach.
-Dopiero, co
wracamy z Munga- szepnęła Agnes. Dorcas i Lily wymieniły spojrzenia. Wszystko
się wyjaśniło. Urodziło się dziecko Artura. Ginny albo Percy.
***
-Opowiadaj
wreszcie!- warknęła Dorcas. Lily, Dorcas, Mary, Jet oraz Aya i Joji siedzieli w
sypialni, w której Agnes „chorowała” i dopytywali się szczegółów ze szpitala.
-Co tu
opowiadać? Yumi zabrała mnie i Billa i Charliego do szpitala, a tak w ogóle to
musieliśmy jej opowiadać całą opowieść o grypie, żeby nas puściła. Strasznie
chciałam się z tond wyrwać. No i zobaczyliśmy tak zmieszanego Artura koło
herbaciarni… To była gdzieś trzecia… Może wpół do czwartej. Co jeszcze chcesz
wiedzieć?- zapytała blondynka. Dorcas spojrzała na nią z błyskiem w oku.
-DLACZEGO Yumi
nie zabrała mnie??? No oświeć mnie!- krzyknęła. –Musiałam tu siedzieć przez
pięć bitych godzin!- Agnes westchnęła.
-Dori, ty byłaś
wtedy w piwnicy czy gdzieś tam- Dorcas zarumieniła się.
-To Percy czy
Ginny?- zapytała Mary.
-Percy.
-Ok. Koniec
sprawy-powiedziała Meadowes. I wszyscy rozeszli się do swoich sypialni. Lily
rozejrzała się po swojej sypialni. Jej pokój był mały, pokryty jasną tapetą.
Jedynym meblem było tanie, białe łóżko pokryte jasno różową pierzyną i jasno
różową poduszką. Lily zmęczona wyjęła z kufra pióro i zeszyt. Zamoczyła pióro w
atramencie i zaczęła pisać na kolanach:
1 września 1976
To
był dziwny dzień. Najpierw natrafiliśmy na śmiesznego mugolskiego ochroniarza,
potem na pana Weasleya i Jeta. Miły chłopak. Jakby się nad tym dłużej
zastanowić to przypomina mi Pottera. Gra w Quidditcha, na tej samej pozycji
(ścigający), nienawidzi czarnej magii, ma poczucie humoru… No tak. Tyle, że nie
ma nic do słabszych, nie miętoli sobie włosów, co dziennie nie zmienia laski i
nie szczerzy się tak nienaturalnie. Nie wiem, dlaczego wszyscy uważają, że się
w nim zakochałam (chodzi oczywiście o Jeta). Przecież to nieprawda. Po prostu
go lubię. Dobra koniec tematu. Co jeszcze było niezwykłe? Cóż. Nie codziennie
spotyka się rodzinę Azjatów i wysłuchuje japońskich monologów ; ]. Pokątna
naprawdę dziwnie wygląda niezaludniona. Jest tak dziwnie pusto. Niby dwa
tygodnie temu wszystko kupiłam na nowy rok szkolny, ale i tak dawno nie
nakupowałam tyle zbędnego złomu. Pewnie to przez towarzystwo zakupocholiczki-
Mary. Kupiłam świetną książkę i co więcej nie jest ona o eliksirach! Tak,
przeszłam samą siebie. Co zapamiętam z tego dnia? Cóż dzisiaj nagadałam się
tak, że zaczęło mnie gardło boleć. Zapamiętam też to, że ludzie zaczęli mnie
bardziej doceniać. Weźmy na przykład taką Agnes. Zawsze mówiła to, co jej tylko
do głowy przyjdzie. A dzisiaj? Nie powiedziała mi nic obraźliwego o mojej
osobowości, ani nawet o wyglądzie. Heh… Ta Agnes. Dostałam też dziwnych urazów:
mam zakwasy po łażeniu przez cały dzień po Pokątnej i po połowie Londynu, nie
mogę nic mówić przez ból gardła, którego nabawiłam się przez moje gadulstwo
oraz boli mnie brzuch po niebywałej wyżerce. Nauczka na przyszłość- nigdy nie
praw mów przez dwie godziny non stop.
Lily Evans
Lily odłożyła
pióro. Possała jeszcze cukierka na gardło i zasnęła.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).