Poprzednio
Lily i James zawierają układ. Jeśli dziewczyna pocałuje Rogacza, będzie musiała przestać widywać się z Dorianem Chamberlainem, swoim byłym chłopakiem, który obecnie ratuje ja przed oblaniem transmutacji. Jeśli zaś sytuacja będzie odwrotna – James zdradzi jej sekret swojego związku z Mary i przyczyny antypatii względem Doriana. Syriusz zamyka ich w cieplarni i zmusza do zerwania zakładu, natomiast Mary, której przeszkadza ciepła relacja pomiędzy Jamesem a Skye DeVitt – jego byłą dziewczyną i dobrą przyjaciółką, postanawia pomóc Lily wygrać, mając nadzieję, że tajemnica zniechęci ją do Jamesa. W Sylwestra ’75 Black spotyka się ze Skye, żeby przedyskutować trudną sytuację swojego przyjaciela i uzgodnić wspólne, fałszywe zeznania przed Wizetgamotem. Ma to duży związek z zagadkową Sereną Marceau.
Opóźnienia były, zagadkowe znikanie rozdziału też, ale naprawiłam to! Yey <3. Czuję się, jakbym pięła się po drzewie umiejętności informatycznych i wyszła właśnie z korzeni na zewnątrz. Ten blog tak bardzo mnie rozwija.
Dedyko dla wszystkich powracających do blogsfery osób (a jest ich ostatnio dużo) :*. Trzymam za was kciuki i przesyłam telepatycznie własną wenę.
Opóźnienia były, zagadkowe znikanie rozdziału też, ale naprawiłam to! Yey <3. Czuję się, jakbym pięła się po drzewie umiejętności informatycznych i wyszła właśnie z korzeni na zewnątrz. Ten blog tak bardzo mnie rozwija.
Dedyko dla wszystkich powracających do blogsfery osób (a jest ich ostatnio dużo) :*. Trzymam za was kciuki i przesyłam telepatycznie własną wenę.
„Trzymaj swoich przyjaciół blisko, ale jeszcze bliżej trzymaj swoich wrogów”-Mario Puzo
Lyon, Francja, wakacje 1975
Tego wieczoru niebo miało barwę wód Rodanu. Niczym pozlewane farby
olejne tworzyło unikatową kompozycję z perłowych chmur i ciemniejszych smug w
kolorze indygo. Błękit przecinał zielone doliny, mieszając się tak, iż
obserwator nie miał pojęcia, gdzie kończy się niebo, a zaczyna ziemia. Magiczna
rzeka Lipstura zataczała koła wzdłuż wzniesień, tworzyła delty i fikuśne znaki,
przypominające misterne runy. Jedynym ciepłym kontrastem pomiędzy chłodnymi
barwami natury, były intensywnie czerwone maki i aksamitki w kolorze
nektarynek. Motyle fruwały czeredami, i stanowiły chyba jedyne istoty, które
nie obawiały się bliskiego towarzystwa Lizzy Nass – szerzej znanej jako
Elizabeth McDonald. Pachniało orchideami i lawendą.
Nad rezydencją Nassów, miodowym
gmachem przypominającym gniazdo jaskółcze, wirowały kawki i zbłąkane sowy.
Chociaż z lotu ptaka willa przypominała rozlany na zielonkawym obrusie miód, z
przodu prezentowała się imponująco. Wysokie kolumny korynckie przytrzymywały
balkon na pierwszym piętrze, zapełniony glinianymi donicami z petuniami i
chryzantemami. Z balkonu wzwyż pięły się kolejne kolumny, tym razem jońskie,
przytrzymujące ciężki, kunsztownie wykonany tympanon. W jego środku widniały
płaskorzeźby przedstawiające wybrane sceny z historii magii. Roiło się tam od
podobizn jednorożców, goblinów, smoków, wil i elfów.
Tegoroczne wakacje od samego
początku były nieznośne, upalne i suche, lecz tego dnia temperatura podniosła
się o dziesięć stopni, nie wiał żaden wiatr, nie można też było skryć się pod
żadnym cieniem. Domownicy ukryli się więc w chłodnej willi z obawy przed udarem
i spaleniem skóry. Wszyscy zajęli rozległe atrium, w którym Elizabeth
zainstalowała swego czasu sadzawkę, a obecnie specyficzny basen, dający
ukojenie dla rozgrzanych stóp. Kobieta leżała na kocach, w dłoni trzymała
kieliszek czerwonego, wytrawnego wina. Nie chowała się ona przed słońcem,
przedzierającym się przez oszklony dach atrium.
Jej córka, Mary, oraz dwie inne
blondynki – starsza od niej i młodsza – zajmowały kanapę usadowioną w
najdalszym zakamarku pomieszczenia. Bezpośrednio nad nimi buchały kłęby zimna,
na bieżąco wyczarowywane przez skrzaty domowe. Było tak chłodno, że dziewczęta
okrywały się pledzikami.
Colette Angelo zdmuchnęła magiczną świecę,
gotowa, by wyjść z domu McDonaldów. Końcówki jej platynowych włosów delikatnie
musnęły policzek Mary. Zanim skierowała się do dużych, hebanowych drzwi i wydostała do prawego
skrzydła domu, poszła pożegnać się z Elizabeth. Niczym dziecko przewiesiła ręce
przez jej ramiona, ukryła twarz w zagłębieniu szyi i szepnęła, że teraz
wszystko już będzie dobrze. Chociaż jej głos był wypruty z emocji, w pewien
sposób mieszał się z naiwną, czternastoletnią radością życia i zdawał się
przenikać bezpośrednio do duszy Elizabeth, kojąc jej ból.
─ Pozdrów ode mnie Maddy, Colette
– poprosiła cicho kobieta, charcząc jak osoba, która od dłuższego czasu nie
otwierała ust. ─ Wyślę Kenny’ ego, żeby poinformował was o dacie pogrzebu i
ewentualnie stypie, bo...
─ Zabawne, że już planowana jest
stypa – szepnęła złotowłosa wila, nasłuchująca rozmowy swojej siostry ze
smarkatą albinoską od Rowle’ ów. – Póki co van Weertowie nie zamieścili nawet
nekrologu w Proroku.
─ Twoja śmierć też będzie
obchodzona na bogato, Sereno – odrzekła Mary McDonald, rzucając w kierunku
koleżanki wełniany pledzik.
Gdyby kiedykolwiek zdarzyło się
wam przejść obok Mary McDonald lub Sereny Marceau i nie zobaczylibyście ich
razem, stojących obok siebie, to uznalibyście je za bliźniaczki. W pojedynkę
przypominały jedna drugą, jednak kiedy stawały naprzeciw siebie, robiły się
niepodobne i inne. Łączyło je to, że obydwie miały długie, złote włosy, modre
oczy, należały do niskich osób i emanował od nich urok wil. Dzieliła je chyba tylko intensywność tego
uroku. Mary, jako że wilą była jedynie w jednej czwartej, nie mogła śnić o
takiej aurze jak Serena, której matka była prawdziwą wilą, a ojciec miał takowe
korzenie.
Serena zdawała się być jak
latarnia morska – wśród tłumu ciemnych fal jaśniała swoim oślepiającym blaskiem
i żaden, naprawdę żaden chłopak nie potrafił tego zignorować. Przy tym efekcie
moc Mary nie robiła na nikim wrażenia – w pojedynkę różnica tak bardzo nie
rzucała się w oczy.
Dziewczyny poznały się
przypadkowo, ale od tamtej chwili stały się nierozłączne. Starszy McDonald,
Kenny pobierał nauki w Beuxbatons, gdzie poznał panienkę Marceau. Zszokowany
jej podobieństwem do swojej siostry zainteresował się jej pochodzeniem, po czym
odkrył, że Serena jest siostrą przyrodnią jego matki. Po odejściu jego ojca,
Serena miała stać się czwartą, brakującą częścią rodziny McDonaldów. Jakkolwiek
Kenny nie mógł oswoić się z nowym stanem rzeczy, tak Mary pokochała swoją ciotkę całym sercem. Chociaż widywała ją
tylko w wakacje, traktowała ją jak swoją najlepszą przyjaciółkę i była w
stosunku do niej kompletnie bezinteresowna.
To było zbyt idealne, żeby trwało
wiecznie. Obecnie relacja dziewcząt balansowała gdzieś pomiędzy siostrzaną
miłością a ostrą rywalizacją. Serena zdecydowanie biła Mary na głowę jeśli
chodziło o urok osobisty, ale jednak nie została obdarzona inteligencją i bezwzględnością
swojej siostrzenicy. Ufała jej bezgranicznie, nie dopuszczając do siebie myśli,
że Mary może wykorzystać wiedzę, jaką stanowiły powierzone jej sekrety.
─ Co ja mam teraz zrobić, Mary? –
zapytała z goryczą. – Van Weertowie nie zwrócą mojego posagu. Jestem już
skończona. Co zrobić, jeś…
─ Uspokój się – przerwała jej
Mary. – Nie jesteś skończona. Nawet tak nie myśl. Z twoją aurą możesz zdobyć
każdego faceta, nawet mugolskiego szejka z Arabii Saudyjskiej. Póki co będziesz
siedzieć w Beaux i postarasz się ograniczyć wydatki do wacików i szamponu do
włosów. Przecież nie musisz od razu stawiać w Paryżu hoteli na pięćdziesiąt
pięter.
Serena przygryzła dolną wargę.
─ Nie wiem, czy wrócę do szkoły.
─ Co?
Mary już dawno zauważyła, że jej
towarzyszka nie jest szalenie bystra, ale
chyba miała na tyle oleju w głowie, żeby przynajmniej spróbować dokończyć edukację. Zrobiła już i tak sobie wystarczająco
długą przerwę, siedząc w Wenecji i dogadzając swojemu niedoszłemu mężulkowi,
świętej pamięci. Gdyby Mary miała w kieszeni zamążpójście z osobą tak dobrze
sytuowaną, być może jej również woda sodowa uderzyłaby do głowy, ale
ostatecznie chyba przejrzałaby na oczy i wróciła do Hogwartu. Zwłaszcza, jeśli
jej sytuacja byłaby tak zła, jak
Sereny.
Merlinie. Widzisz to i nie grzmisz, pomyślała Mary, dziwiąc się w
duchu, że istnieje pomiędzy nimi jakiekolwiek skoligacenie.
Serena westchnęła. Wyglądała
jakby miała zaraz się rozpłakać.
─ Uwarzyłam dzisiaj Eliksir.
Mary zaklęła. Trwała rozmowa,
poruszająca tak ważne kwestie, jak przyszły los i byt Sereny, a ta skierowywała
jej tor na jakieś bezużyteczne miksturki.
─ To świetnie.
─ Nie, ty nie rozumiesz… ja… Ja uwarzyłam ten Eliksir.
Sekundę zajęło Mary skojarzenie,
o co jej chodzi.
Istniały bowiem eliksiry
przydatne, zbyteczne oraz ten
najważniejszy, którego warzenia nigdy nie uczono w szkołach. Tak samo, jak mugolskie matki uczyły
swoje córki cerowania, prania i używania mikrofalówki, tak czarodziejki uczyły
dziewczęta przygotowania tego eliksiru. Tego
znanego jedynie linii żeńskiej.
To…
O, kurwa, pomyślała.
─ Ty… ty chyba nie jesteś…
Serena ponuro pokiwała głową.
Mary ukryła twarz w dłoniach.
To nie mogło dziać się naprawdę! Dziecko. Serena spodziewała się dziecka.
Pogrobowca. W takim momencie!
Doprawdy, trzeba mieć niezwykle bujną wyobraźnię, aby wymyśleć fatalniejszy
scenariusz.
─ Czy… jest Phila? – wydukała
tylko, bo to było pierwsze, co przyszło jej do głowy. Serena przygryzła wargę.
No, nie.
─ Mam nadzieję – odrzekła tylko
dziewczyna, szczelniej okrywając się pledem. ─ Chociaż w każdym innym wypadku
będzie miało krew van Weertów.
+++
To nie tak, że
Mary była dumna, z tego, co robi. Owszem, wcześniej również zdarzało jej się
wbijać noże w plecy najbliższych, nauczyła się nawet skutecznie dusić związane
z tym wyrzuty sumienia, ale jednak tym razem czuła, że posuwa za daleko.
Niestety, obawiała się, że to jedyne sensowne wyjście z obecnej sytuacji.
Spodziewała się, że układami i przyjaźnią z Jamesem Lily Evans sama strzela
sobie w stopę. Tak się nie stało. Wychodziło więc na to, że dziewczyna przez
ostatni rok zdobyła trochę szczwaności i pretendowała na stanowisko jej
rywalki.
A
każda osoba, która kiedykolwiek ośmieliła się z nią rywalizować, zostawała
doszczętnie zmiażdżona, pozbawiona osobowości, aspiracji i celu w życiu, a w
dodatku uznawano ją od tej pory za wyrzutek społeczeństwa, z którym nigdy nie
rozmawiano ani nigdy o nim
nie rozmawiano. Taki właśnie los spotkał Skye DeVitt, która uciekła ze
szkoły, kiedy tylko ona, Mary, wróciła z Francji, i taki sam los spotka Evans,
miejmy nadzieję, że odsyłając ją z powrotem do mugoli, skąd przybyła.
Dzień
rozpoczął się idealnie. Mary wstała o czwartej, wzięła kąpiel w wodzie z dosypaną
lawendową solą, a podczas zabawy w łapanie unoszących się w łazience baniek,
opracowywała dokładnie cały swój nieomylny plan.
Do
tej pory zrobiła już tak wiele! Działała tak sprytnie, tak niejasno dla jej
tępych znajomych, że to wprost niewiarygodne, iż równocześnie tak nieskutecznie. Zacznijmy od Adama i Ewy:
Dobrze znała mentalność Lily
Evans i wiedziała, że chociaż pragnie Jamesa, to się do tego nie przyzna.
Wiedziała również, jak łatwo przekroczyć linię i na śmierć urazić Pottera, a
ruda od dłuższego czasu na tej linii balansowała. Rogacz nie zniósłby sytuacji,
w której najadłby się nadziei, a potem stracił ją bezpowrotnie. Pomyślałby
wtedy, że Evans z niego zakpiła i – bardziej wzburzony, niż faktycznie urażony
– dałby sobie z nią spokój na pewien okres czasu. Pchnęła więc Rogacza prosto
na Lily wtedy, na Sylwestrze, i sprowokowała tą, by wyszła z nim razem po
alkohol. Przypuszczała, że coś między nimi zajdzie, a Evans ucieknie, jak
zawsze. Planowała podpuścić Jamesa i skłócić ich ze sobą ciut mocniej. Gdyby
obraził się na Evans chociaż na chwilę, miałaby czas by ponownie go do siebie
przekonać. Nie wyszło. Być może gdyby nie przeklęty i koszmarny Syriusz Black,
wszystko zakończyłoby się szczęśliwie i pomyślnie.
Następnie zagrała idealnie rolę
desperatki i pozwoliła, żeby Lily wydawało się, iż jest na wygranej pozycji.
Udawanie obrażonej i wstrząśniętej faktem, że James i Lily się do siebie
zbliżyli, nie należało do specjalnie trudnych zagrań. Bez trudu podpuściła ich
wszystkich. Wysłała nawet tego idiotę, Doriana Chamberlaina, żeby kontynuował
jej farsę, sama wymyślając pretekst z projektem. Niestety, James ją przejrzał.
Pokłócił się z nią wtedy,
dziewiątego stycznia, a potem poszedł przelać swoją złość na Evans i wbić jej
trochę rozumu do głowy. Podczas kłótni powiedział, że jest okrutna, narażając
Lily i wykorzystując Chamberlaina. Nie był jednak wystarczająco zły, żeby
powiedzieć Lily o prawdziwych pobudkach jej niedoszłego chłopaka. Chociaż nie
należało to do rozsądnych posunięć, Mary uwielbiała Jamesa za to. Tak bardzo
ułatwił jej zadanie!
Po bójce u McGonagall i
pojednaniu Evans i Pottera, aha, oraz po odkryciu, co kombinuje jej matka,
straciła wszelkie skrupuły. Jeśli wcześniej wstrzymywała się lekko z racji
tego, że Lily była swego czasu jej przyjaciółką, to później kompletnie już nie
zwracała na to uwagi.
Zaszantażowała Skye DeVitt.
Podpuściła Blacka do zamknięcia Evans i Pottera w cieplarni. Wtajemniczyła
Caitlin Chamberlain.
Teraz już dostrzegała swój błąd –
używała złych osób albo nie likwidowała w mairę tych problematycznych.
Wykorzystując Doriana postąpiła na tyle lekkomyślnie, że zwróciła na siebie
uwagę Jamesa. Nie upilnowała Blacka w Sylwestra, a potem ten z czystej głupoty
i przekory, obezwładnił Evans i pchnął ją w ramiona swojego kumpla. Pozbywając
się Skye DeVitt zamiast rozdrapać rany Jamesa, spowodowała u niego jedynie
większe zamknięcie w sobie i powściągliwość w kontaktach z nią.
No cóż, człowiek uczy się przez
całe życie, prawda?
Przyszedł czas, aby wykorzystać
najbardziej naiwną osobę na ziemi, najgłupszą i tak bezmyślną, że choćby
zastanawiała się nad swoim poczynaniem cały ruski rok, i tak nie dostrzegłaby
ani nawet nie wyczuła tkwiącego w nim haczyku. Czas wykorzystać Emmelinę
Titanic.
Miała dzisiaj do zrobienia dwie
rzeczy – po pierwsze, skutecznie rozdzielić Evans od Pottera, nawet jeśli
miałoby to zaboleć Jamesa. Po drugie – dać nauczkę Syriuszowi Blackowi, za to,
że był irytujący, i co zrobił Serenie, razem z tą niedojdą, DeVitt.
Jej plan miał kilka etapów, ale
żaden z nich nie należał do niewykonalnych. Wręcz przeciwnie, powinna uwinąć
się z nimi szybko i bezboleśnie.
Wstała z wanny i sięgnęła po
aksamitny ręcznik. Wycierając wilgotne ciało, zdawała się usuwać z niego
wszelkie wyrzuty sumienia, jakby rozpuściły się one w wodzie, a ich jedynym
śladem pozostała piana.
Pośpiesznie założyła mundurek,
umyła zęby i wyszczotkowała włosy. Gotowa do akcji, ruszyła na podbój Hogwartu.
Wychodząc z dormitorium, wysypała jeszcze trochę szpilek na podłodze, po cichu
licząc na to, że któraś jej współlokatorka pokaleczy sobie stopy.
Wedle umowy, tuż przed portretem
Grubej Damy czekała na nią Caitlin Chamberlain. Cała się trzęsła, ale Mary nie
potrafiła odgadnąć, czy to z przerażenia, czy raczej z ekscytacji.
Odchrząknęła.
Caitlin obróciła się, podskakując
i opadając jak sflaczała piłka.
─ Mary! – pisnęła. – Larissa mówiła mi, że jeśli ją wtajemniczysz w
swoje zamiary, nie poda ciebie jako źródła informacji.
Mary uśmiechnęła się pobłażliwie.
Pamiętała, że kiedyś, kiedy organizacja Piękności powstawała (a miało to
miejsce na jej czwartym roku) została okrzyknięta przywódczynią. Z czasem,
kiedy jej szanse u Jamesa zaczęły rosnąć, odeszła od tego śmiesznego klubiku,
ażeby nie wyjść na niemądrą. Nie zmieniło to jednak nastawienia dużego procenta
Piękności, które jeśli Larissa była ich przywódczynią, to Mary – królową.
Caitlin nawet nie ukrywała, że w pierwszej kolejności posłucha jej, a dopiero
potem pójdzie do Larissy.
─ Słuchaj, Caitlin – mruknęła,
wysilając się na uprzejmy uśmiech. – Ile byś zrobiła, żeby Lily i Jimmy byli
razem?
Oczy małej zaświeciły się jak
złoto.
─ O mój Boże, Mary… Ja… wiem, że powinnam trzymać
twoją stronę, ale ja…
Mary uciszyła ją gestem ręki.
─ To już nieistotne – szepnęła. –
Ja… no cóż, nie zaprzeczam, że swego
czasu bardzo zależało mi na Jimmym, ale ostatnio… wiesz, w sumie to podoba mi
się twój brat.
Caitlin otworzyła usta,
przybierając minę pstrąga.
─ Finn? – wydukała z trudem. – Jet?
Luke? To nie jest Luke, prawda? Bo wiesz, Luke ma już żonę. Ale… Finn? On jest obrzydliwy, Mary! Wiesz,
że ze środka stopy wyrastają mu włosy? Jak u hobbitów! To znaczy... na początku żona Luke'a miała być jego żoną, ale okazało się, że zdradził ją z jakąś...
─ Nie, idiotko – wzdrygnęła się.
– Mówię o Dorianie.
Caitlin ponownie wybałuszyła oczy
i otworzyła usta, ale tym razem jej wyraz twarzy wyrażał ciut więcej
zrozumienia.
─ Ojej. To dlatego… czy ty?
─ Tak.
─ Tak?
─ Tak.
Caitlin pisnęła, podskoczyła tak
wysoko, że udało jej się zarzucić ramiona na barki Mary. Stojąc na palcach,
przyciągała się do niej ochoczo, jakby witała ją w rodzinie czy coś równie absurdalnego.
Gdyby nie to, że Caitlin była jej w tej chwili potrzebna, to chyba by się na
nią porzygała.
Jakby sama myśl, że mogłaby czuć
cokolwiek głębszego względem Doriana, nie była wystarczająco ciężkostrawna.
─ Zaczekaj chwilę – zreflektowała
się Cailtin, odrywając głowę od piersi Mary. – Czyli… nie chcesz już tych
zdjęć?
McDonaldówna zamrugała bez
zrozumienia.
─ Caitlin. Teraz właśnie one są mi naprawdę potrzebne.
Puchonka otworzyła szerzej oczy i
intuicyjnie złapała za swoją niewielką, recyklingową torebkę, w której
przechowywała zapewne swój nowy nabytek. Mary spojrzała na nią z niebezpiecznym
błyskiem w oczach.
─ Nie rozumiem – odparła,
zakładając ręce na piersi. Chociaż sądziła, że w tej sytuacji to od niej
wszystko, chyba zapomniała, że ma do czynienia z Mary McDonald, która potrafiła
sprawić, że o wiele inteligentniejsze osoby niż Caitlin tańczyły, jak ona im
grała.
─ Jeśli Dorian zobaczy te
zdjęcia, to zmieni się jego spojrzenie na Lily – wyjaśniła przekonywująco. –
Zawsze brał ją za konserwatywną, pruderyjną dziewczynę, a po czymś takim… no,
przestanie ją tak gloryfikować. I tutaj wzrasta moja szansa.
Caitlin wciąż nie wyglądała na
przekonaną, ale zgodziła się oddać zdjęcia, pod warunkiem, że będzie mogła
zrobić odbitki.
Chociaż ujęć było siedem, każde
przedstawiało tę samą sytuację – Lily, na wpół rozebrana, stała tyłem do
Jamesa, wyglądającego jakby to on zdzierał
z niej te ubrania. Sytuacja miała miejsce w cieplarni. Chociaż znała ich
relację na tyle, żeby stwierdzić, iż sytuacja na zdjęciach nabiera zupełnie
innego charakteru niż było w rzeczywistości, poczuła niemiłe ukłucie w sercu.
─ Jeszcze jedno – odparła, zanim
Chamberlainówna zdążyła odmaszerować do Pokoju Wspólnego Puchonów. – Czy
utrzymujecie jakiś kontakt z Emmą Titanic?
Caitlin zmarszczyła brwi.
─ Dawno nie widziałam jej na
spotkaniu Piękności – odparła ostrożnie. – Ale sporadycznie się pojawia.
Generalnie traktujemy ją jak swoją.
─ To świetnie.
Mary schowała fotografie do
kieszeni i rozstała się z Caitlin w pokoju, w duchu śmiejąc się z jej
naiwności. Dobiegała dopiero szósta, dlatego na korytarzach przechadzała się
zaledwie garstka porannych ptaszków. Dziewczyna nie musiała się więc martwić,
że ktoś z jej znajomych zastanie ją z pękiem wyzywających zdjęć Evans i Jamesa.
Bez cienia krępacji włóczyła się po przedsionkach i krużgankach, dokonując
równocześnie selekcji, które ujęcia działają najbardziej na niekorzyść Lily.
O tej godzinie nie znajdę praktycznie nikogo, przyznała niechętnie
w myślach. Transmutacja zaczyna się dopiero
o dziesiątej.
Nie wiedząc, co z sobą zrobić,
postanowiła zajrzeć do Wielkiej Sali i zaatakować możliwie jak najbardziej
głupiutkie osoby. Schowała zdjęcia do kieszeni i z gracją skierowała się w
kierunku schodów na parter. W ciągu całej swojej wędrówki, powtarzała w myślach
swój plan.
Znalazłszy się na parterze, przyśpieszyła,
ponieważ nosem czuła już cudowny woń świeżego pieczywa na śniadaniu. Chociaż
wcale nie czuła głosu, aromat sprawił, że od razu napłynęła jej ślinka do ust.
Nie od dziś zaskakiwała ją moc zapachów. Drzwi do Wielkiej Sali już majaczyły
przed jej oczami, ale w miarę zbliżania się do nich, rosło u niej również
uczucie niepokoju. Mary przesunęła się bardziej pod ścianę. Dwa kroki
wystarczyły, żeby już dziękowała za to Bogu.
We framudze ogromnych drzwi stała
Skye DeVitt, wyglądająca, jakby zaraz miała się rozpłakać, oraz Jimmy, mówiący
coś do niej uspokajająco. Mary nie chciała, żeby którekolwiek z nich ją
zobaczyło, ale równocześnie ciekawiło ją o czym rozmawiali, dlatego schowała się
za stojącą pod ścianą zbroję. Modliła się cichutko, żeby James nie odwrócił się
nagle i jej nie zauważył.
─ Czy… czy ja popełniam błąd,
James? – dobiegł do niej głos Skye.
Chociaż nie widziała wyrazu
twarzy Pottera, potrafiła go sobie doskonale wyobrazić.
─ Zrobiłem coś nie ta… ─ odparł
chłopak, wyraźnie skonfundowany tym wyznaniem.
─ Nie, nie, tu nie chodzi o to! –
westchnęła Skye. Mary potrafiła wyobrazić sobie, jak przygryza wargę albo
zaczyna obgryzać paznokcie z nerwów. – Ja… mam wrażenie, że robię coś
okropnego. Coś mi ciąży na sercu… ale kiedy zastanawiam się, dlaczego, to…
Mary wytężyła słuch, ale Skye
ściszyła głos na tyle, że słychać go było jedynie w promieniu najbliższych
dwóch stóp. James odpowiedział jej coś porównywalnie cicho, a potem chwycił ją
za rękę. Rudowłosa próbowała dojrzeć, w jakim kierunku zmierzają, żeby
następnie zacząć ich śledzić, ale niefortunnie zaklinowała się pomiędzy ścianą
a zbroją. Jakby było tego mało, jej nowa torebka z frędzlami zahaczyła o
karwasz i w miarę gwałtownych ruchów mogła ją ostatecznie rozerwać. Skye i
James zniknęli zza korytarzem, a ta wciąż siłowała się z kupą żelaza.
Nie wiadomo, ile trwałby jeszcze
ten osobliwy pojedynek, gdyby uwagi Mary nie zwrócił ktoś inny:
─ Zbroje to nie parapety. Nie możesz
się o nie bezkarnie opierać – odparł natarczywy, aczkolwiek znajomy głos.
Mary nie musiała widzieć
chłopaka, żeby domyślić się, że stał przed nią Dorian Chamberlain. Nikt –
oprócz Evans, jego damskiej kopii – nie był tka natarczywy, wkurzający i
apodyktyczny. Warknęła coś, co brzmiało jak: „pomóż mi, imbecylu”, ale i
„Dorian, tak jakby powiedziałam twojej siostrze, że jesteśmy razem”. Dorian
westchnął, wyciągnął różdżkę i przelewitował zbroję na drugą stronę korytarza.
Zrobił to tak sprawnie, że i torebce nic się nie stało.
Tego dnia Dorian był wyraźnie
wymęczony i niewsypany. Jego znużone oczy szpeciły dodatkowo ciemne sińce,
wyjątkowo podkreślone przez grube szkła
okularów. Nos miał przekrzywiony w dalszym ciągu, jak gdyby wcale nie udał się
wczoraj do madame Pomfrey z prośbą o wyleczenie złamania.
─ Cześć – przywitała się,
poprawiając włosy.
─ Znamy się? – zapytał Dorian
dyplomatycznym tonem. Mary nie chciało się spierać z nim po raz kolejny.
Nie miała w planach przeprowadzać
rozmowy z nim tak szybko, ale musiała liczyć się z tym, że potem będzie mogła
mieć problem ze złapaniem Krukona i przemówieniem mu do rozsądku. Chociaż w
przeszłości łączyły ich specyficzne relacje, teraz dostrzegała w nim swojego
najpewniejszego sojusznika, grającego w tej samej sztuce. Widziała w nim
partnera zbrodni.
─ To oficjalnie najlepszy dzień
twojego życia, Chamberlain – oświadczyła dobitnie.
Dorian uniósł prawą brew w
wyrazie zaciekawienia.
─ Czyżby?
─ Rozważyłam twoją propozycję –
odparła wymijająco. – Wiem, że przez długi czas paraliżowałam twoje ruchy i…
okej, nie czarujmy się – szantażowałam cię, żebyś milczał na pewien temat.
Dzisiaj to już nieaktualne. Zapominam o… o wszystkim, co na ciebie mam. Możesz
wypluć wodę z ust.
Chłopak spojrzał na nią z takim
wyrazem twarzy, jakby oświadczyła właśnie, że wybiera się na dyskotekę w parze
z ufoludkiem. Znał Mary na tyle, że nie spodziewał się po niej hojnych gestów
albo podejmowania pochopnych decyzji. Musiała coś chcieć… po raz kolejny
ułożyła dla siebie jakąś gierkę i liczyła na to, że wszystkie osoby dołączą do
niej jako pionki.
Dorian był zbyt niezależny i
inteligentny, aby wyrazić zgodę na zostanie czyimś pionkiem.
─ Gdzie jest haczyk?
─ Nie ma haczyka – prychnęła Mary.
Wypuściła trochę uroku wili, albo po to, by dodać sobie odwagi, albo by skłonić
Chamberlaina do szybszej kapitulacji. Albo i to, i to.
─ Nie jestem głupi, Mary –
odparł, pochylając się w jej stronę. W jego oczach kąpały się gniewne,
złocisto-czerwone ogniki. – Musiałabyś zwariować do reszty, żeby narażać
Pottera. Co z waszą koalicją chronienia siebie nawzajem?
─ Nie chronię Jimmy’ego dlatego,
że zawarłam z nim koalicję, tylko dlatego, że jest moim chłopakiem – odwarknęła. Jej rude pukle wyglądały jakby
płonęły.
─ Potter cię rzucił.
─ Nie. Zrobił. Tego.
Dorian westchnął ciężko. Chociaż
uwielbiał działać jej na nerwy i wypominać feralne uczucie do Jamesa, nie był
na tyle okrutny, żeby brnąć w to dalej. Zaprzeczanie oczywistemu stanowiło
taktykę obronną Mary. Wolała wypierać ze świadomości wiadomość, że to, co
łączyło ją i Pottera, już się skończyło, niż walczyć od niego od początku. W
jej przekonaniu miała prawo do tych wszystkich intryg, podstępów i szantaży, bo
robiła to tylko, pilnując ukochanego i nie dopuszczając do zdrady. Czasami – naprawdę rzadko, ale zawsze – Chamberlainowi robiło
się nawet żal Pottera. Nie zasłużył na to, żeby natknąć się na taką maniaczkę.
Ale i Lily nie zasłużyła na to,
żeby natknąć się na niego, dodał w myślach.
─ W takim razie, dlaczego znowu
coś knujesz?
Mary uśmiechnęła się szyderczo.
─ To proste. Knucie to moje
hobby.
─ Taa… moje nie. Wybacz, ale nie mam całego dnia.
Już miał wycofać się w głąb
korytarza i zniknąć za najbliższym zaułkiem, byle zostawić Mary McDonald i jej
rozterki daleko, daleko hen za sobą, ale dziewczyna przejrzała go od razu,
wbijając swoje zapuszczone paznokcie w jego dłoń. Aż syknął, chociaż można
pomyśleć, że osoba, która nawet nie skrzywiła się podczas łamania jej nosa jest
odporna na szczypnięcie.
─ Słuchaj, Chamberlain – syknęła
Mary, chwytając go za kołnierz i przyciągając tuż przed swoją twarz. Wyrównała
w ten sposób poziomy, bo dzieliła ich jakaś stopa wzrostu. – Może ci się
wydawać, że nie mamy za wiele wspólnego. I wiesz co? Niespecjalnie się dziwię.
Mnie wszyscy znają, i chociaż większość osób za mną nie przepada, to jednak
jestem rozpoznawalna, podczas gdy o tobie wiedzą tylko tyle, że byłeś kiedyś
chłopakiem „dziewczyny Pottera”. I że on złamał ci wczoraj nos. Poza tym… ja
mam swoje życie, a ty… niekoniecznie.
Dorian już otworzył usta, chcąc
zaprotestować, ale dziewczyna przyłożyła mu palec do ust.
─ Sza! Łączy nas jedna rzecz i
chociaż uważam, że jesteś obrzydliwym, zrzędzącym i nieporadnym pantoflarzem,
jestem w stanie o tym zapomnieć przez moment. Chcę Jamesa. Ty chcesz Evans. Nie
uważasz, że powinniśmy współpracować?
Dorian wypuścił z ust powietrze. A więc o to chodziło. Mary McDonald
postanowiła poszukać wspólnika. Chociaż z jednej strony chłopak poczuł ulgę, bo
nareszcie dostrzegł swoją rolę w jej planie, to z drugiej czuł się, jakby sam
Voldemort złożył mu propozycję współpracy. Nie chodziło mu oczywiście o to, że
Mary przypominała Czarnego Pana, ale zdecydowanie powielała pewien praktykowany
przez niego schemat.
─ Przecież twierdzisz, że jest
już twój. Lily nie powinna stanowić jakiegokolwiek zagrożenia.
─ Nie stanowi. Ona jest chwilową
obsesją Jimmy’ego, nikim istotnym, ale
to nie oznacza, że będę dalej godziła się na jego skoki w bok. James jest wciąż
jeszcze niedojrzały, ale jeśli nie uświadomię mu, że kiedy jest się w związku,
nie należy rozglądać się na boki, to kto to zrobi?
─ Jeśli pozwolisz, żeby cała
szkoła plotkowała na temat jego i Marceau, to nie dość, że bardzo nadużyjesz
jego zaufania, to z pewnością go ośmieszysz i skrzywdzisz. Nie rozumiem, jak
można w ogóle wmawiać sobie, że
robisz to dla jego dobra? Ja tutaj widzę korzyści jedynie dla ciebie – zaśmiał
się. – Nie lubię go, ale jestem przyzwoity i nie będę rzucać pochopnymi
oskarżeniami ani tym bardziej wnikać w jego życie prywatne. Z całym szacunkiem,
Mary, ale…
─ Co z Philem?! – wytknęła mu,
wbijając palec wskazujący w jego klatkę piersiową. – Był twoim przyjacielem.
Powinieneś starać się wyrównać jego rachunki, skoro on już tego nie może
zrobić.
Dorian pokręcił głową.
─ Może i zrobiłbym to, ale w
innych okolicznościach. Trzeba być skończonym idiotą, żeby plątać się w coś
takiego z tobą.
─ Evans cię z nim zdradziła! –
wytknęła mu. – On też mnie zdradził… przez
nią. Znowu nam to robią, Dorian, nie możemy przyglądać się temu z
założonymi rękami!
─ Ty też go zdradzisz, jeśli to rozgadasz. Tego nie da się inaczej
nazwać, Mary.
─ Nie zdradzę. To ty powiesz Evans. Lepiej, żeby wiedziała,
w co się pakuje, romansując z Jamesem niż żyła w nieświadomości, nieprawdaż? Ja
wiem o tym. Skoro mam dostrzegać w
niej potencjalną rywalkę, to czas wyrównać poziomy.
Cięta riposta już miała wymknąć
się z ust Doriana, gdy ten zamknął usta i zadumał się. Kiedy nieco ponad rok
temu, na koniec czwartej klasy, Potter pocałował Lily na jego oczach, wpadł w
szał. Gniew przyćmił jego umysł do tego stopnia, iż nawet cieszył się, że dziewczyna trafiła na Rogacza. Tylko on był w
stanie skrzywdzić ją tak, jak ona skrzywdziła Doriana. W wakacje po tym
incydencie spędził z nim więcej czasu niżeli by sobie życzył, ale poznał go na
tyle, że nie życzyłby związku z nim nawet najgorszemu wrogowi.
Lily powinna wiedzieć. Nigdy nic
nikomu nie zrobiła, zawsze starała się postawić w czyjeś sytuacji i pomimo
całej tej swojej inteligencji i nieufności, z dobroci serca mogła zacząć
wierzyć, że Potter się zmienił. Może wyjawienie jego sekretów sprawi, że klapki
tkwiące na jej oczach, spadną?
─ Potter się domyśli, że ja jej
to powiedziałem. Jest chory. Wczoraj
rzucił się na mnie bez najmniejszego
powodu, a co dopiero, kiedy mu ten powód dostarczymy. Nie żebym się go bał…
ale po części jestem odpowiedzialny na smarkacza.
─ Ten smarkacz podbiera ci
dziewczynę – zauważyła złośliwie Mary, coraz bardziej pewna swojego zwycięstwa.
Z jej oczu żarzyło się, jakby ktoś zamknął w nich płomień.
Irytacja obudziła się w Dorianie
i zalała go do podobnego stopnia, jak wcześniejsza sceptyczność.
─ Lily nic nie czuje do Pottera.
Sama mi to mówiła.
─ Być może jej uczucia się
zmieniły? – zaatakowała go, nagle kierując ręce w kierunku swojej torebki z
frędzlami. Kręcąc głową i wzdychając dramatycznie, rozpoczęła poszukiwania
fotografii w swojej torebce. Dorian czuł narastający niepokój, który zamienił
się w realne przerażenie, kiedy dziewczyna znalazła, to co szukała. ─ Widziałeś
te zdjęcia?
Nie musiał nawet brać ich do
ręki, żeby wyraźnie zobaczyć, co przedstawiają. Na wpół roznegliżowana Lily stała
tyłem i machała rękami, a zwrócony do zdjęcia bokiem James macał po jej gołych
plecach. Obydwoje wyglądali na niespokojnych i popędzających siebie nawzajem.
Ujęcie miało miejsce w jednej z cieplarni wieczorem, a w środku roiło się od
roślin świecących ciepłym, romantycznym światłem.
Zamarł. Pytanie zadał wciąż wstrząśniętym
tonem:
─ Co mam robić?
─ Przestać milczeć. Ale ja nadal będę milczała.
+++
Emmelina wstała
tego dnia niezwykle wcześnie, zbudzona dziwnym, niemiłym przeczuciem, że
dzisiaj wydarzy się coś skandalicznego. Wtorek stanowił jedyny dzień, w którym
szesnastoletni Gryfoni mogli odespać, dlatego o szóstej trzydzieści w łóżkach
pozostało większość jej współlokatorek, w tym Marley. Nigdzie nie znalazła Lily (co specjalnie ją nie zaskoczyło, ponieważ znała osobowość tej dziewczyny i mogła się założyć, że siedzi teraz w bibliotece i pracuje z Chamberlainem nad projektem), ani Mary, ale to nawet lepiej. Emma nigdy nie wstawała
wcześniej niż musiała, a tego dnia przekonała się, że lepiej trzymać się tego
przyzwyczajenia.
Niezdarnie wygramoliła się z łóżka, przeciągnęła jak kotka i
przetarła oczy, co od zawsze stanowiło jej poranny, pierwszy rytuał. Następnym
jego elementem było poszukiwanie laczek i przegląd wczorajszej poczty, bo
zdaniem Emmeliny jedyną właściwą porą na przegląd Proroka oraz listów od matki i Di, był poranek, kiedy miała jeszcze
na to energię.
Spieszyła się, bo chciała zamienić jeszcze kilka zdań z
profesorem Flitwickiem, który zaczynał lekcję o siódmej. Nałożyła szybki,
prowizoryczny makijaż, obejmujący jedynie muśnięcie policzków różem,
podkreślenie oczu tuszem do rzęs oraz przejechanie po ustach truskawkowym
błyszczykiem.
Pocztę schowała do swojej torby, a dokładnie do podręcznika
od transmutacji, a następnie wyszła z dormitorium, nie chcąc obudzić koleżanek.
W Pokoju Wspólnym nie znalazła żadnej żywej duszy, tak więc życzliwie
postanowiła pomóc Lily i porozwieszać po pomieszczeniu jakieś informacje dla
prefektów, zostawione na stołku. Rozwieszała właśnie trzecią ulotkę, tuż nad
stołkami, gdzie ona i Hestia grywały w Eksplodującego Durnia, kiedy ktoś
zaszedł ją od tyłu i zasłonił oczy zimną dłonią.
─ Ej! – obruszyła się, uśmiechając do siebie. – Nie chcę ci
grozić, ale mam eliksir wywołujący groszopryszczkę w torebce.
Napastnik natychmiast zabrał ręce z jej twarzy.
─ Chronisz się tak przed gwałcicielami, Emmelino? Ponoć
wystarczy latarka i niechodzenie samemu po zmroku.
O. Nie.
Wszędzie rozpoznałaby ten głos! I ten sposób wymawiania jej imienia, ten
egzotyczny akcent, kogoś, kto dawno nie używał angielskiego, ta miękkość i
wysoki jak na chłopaka głos… Odwróciła się. Znajomy, wyrośnięty chłopak o
dziecięcej twarzy w kolorze białej czekolady, i słomkowych kosmykach, takich,
jak promienie wschodzącego słońca. Nie znała żadnej podobnej do niego osoby.
─ Chase! – zapowietrzyła się. – Nie śpisz już?
Chociaż starała się z całej swojej siły uspokoić nierówny
oddech, przyśpieszone bicie serca i pocenie się dłoni, zwyczajnie było to ponad
jej możliwości. Zastanawiała się, czy Chase, który nie wykazywał żadnych
podobnych objawów, jest po prostu świetnym aktorem czy też Emmelina w ogóle na
niego nie działa.
─ Wciąż mam przestawiony zegar biologiczny – odparł
beztrosko. Nie wyglądał na zmęczonego. – Wiesz, różnica czasów.
─ We Francji byłeś miesiąc temu – odparła, uśmiechając się
nerwowo.
─ Nieodwracalne skutki.
Emma zadarła prawą brew i uniosła kącik ust po tej samej
stronie, wytykając język. Serce uderzało jej tak głośno i szybko, że była
przekonana, iż Chase słyszy to bicie.
─ Różnica jest godzinna. I… tam jest godzinę później niż u nas.
Chase parsknął. Emmelina również parsknęła. Napięcie
pomiędzy nimi rozpłynęło się w powietrzu, niczym pryskająca bańka mydlana.
Złotowłosy chłopak zabrał część ulotek z rąk Emmy i zaoferował się, że rozwiesi
je na klatce schodowej do dormitoriów chłopców. Ta propozycja przypomniała
Titanicównie o pewnym fancie, o który chciała zapytać się kilka razy Lily, ale
zawsze uciekało jej to z głowy:
─ Z kim ty właściwie mieszkasz? – zapytała. Chase uniósł do
góry brew. ─ Bo wiem, że nie ma cię u Huncwotów.
─ Tak? – powtórzył, krzyżując ręce na piersi. – A skąd?
Emmelina otworzyła usta, formując je następnie w niewinny
uśmiech.
─ Remus to mój
najlepszy przyjaciel. Znamy się od piaskownicy. Wpadam do niego... czasem.
Pomiędzy lekcjami. Jeśli nie sypiasz w szafie, to jestem prawie pewna, że
nigdzie cię nie widziałam.
Chase uśmiechnął się niewinnie. Przez chwilę zastanawiał
się, jak najdelikatniej to ująć.
─ Jestem u siódmoklasistów.
─ Siódmoklasistów? – powtórzyła. – Z Longbottomem, Rasakiem
i resztą?
Chase kiwnął głową.
─ Dlaczego?
─ McGonagall powiedziała, że niczym jeszcze nie zawiniłem.
Emmelina zachichotała. Nie miała pojęcia czy Chase żartuje,
czy jednak faktycznie został skierowany do innego dormitorium. Z jednej strony
zrozumiałaby tę decyzję profesorki – bo naprawdę, Huncowci potrafiliby być
okrutni, urządzając jakieś kotowanie czy
coś w tym stylu. Ale z drugiej.. czy to oznaczało, że mogła się do niej
odwołać?
Ja też niczym nie
zawiniłam, a jednak Mary jest z nami, pomyślała z satysfakcją. Już miała
powiedzieć to Chase’owi, ale w porę ugryzła się w język. Chłopak na pewno znał
McDonaldównę, skoro cały semestr spędzili w tym samym bractwie w Beauxbatons. Mary co prawda
siedziała na wymianie i zapewne niezbyt interesowała się towarzystwem w jej
sąsiedztwie, ale Chase nie mógłby jej nie poznać. Pomimo tego, że Emma brała brata
Lily za rozumnego człowieka, nie była pewna, czy przypadkiem nie mogła przypaść mu w takim wypadku do gustu.
To byłoby strasznie… niezręczne.
─ Przyjęli cię po koleżeńsku?
─ Nie wsypali mi pudełka szpilek do łóżka, jeśli o to
chodzi.
Sympatyczniej tam niż
u nas, pomyślała Emmelina, która dzisiaj nadepnęła na kilka pinezek, idąc
do łazienki.
Czuła lekkie wyrzuty sumienia, ponieważ przez cały ten
miesiąc od transferu Chase’a do Hogwartu nigdy nie zatrzymała się, żeby z nim porozmawiać. Musi być mu niezwykle ciężko
– nie dość, że w nowej szkole, to jeszcze pośród tych wszystkich plotek o jego
pokrewieństwie z Lily.
Prawdziwych plotek.
Merlinie, ten chłopak był taki biedny!
─ Odwiedza cię ktoś? – zadała następne pytanie. – U siódmoklasistów.
Chase kiwnął głową.
─ Dorcas. Przychodzi praktycznie codziennie i gada o jakiś
bzdurach. Ale to i tak… miło z jej
strony.
Emmelinę zszokowała ta odpowiedź. Meadowes? U niego? Czyżby
coś się kroiło pomiędzy nimi? Ta myśl wydała się Emmelinie tak straszna, jak
wiadomość na samym początku roku szkolnego o tym, że Syriusz i ona chodzą. Chase
najwyraźniej zauważył zdumienie wymalowane na twarzy Emmy, bo od razu zapytał,
co jest grane.
─ Siostra cię nie odwiedza? – zapytała, wymyślając pierwsze
lepsze pytanie, jakie przyszło jej do głowy. Chase zmarkotniał. Po jego minie natychmiast
domyśliła się, że tak odważne nawiązanie do ostatnich wydarzeń było straszną
gafą. Kiedy przebywała u Evansów, widziała przecież, jak nerwowo reagowała Lily
na nazywanie Reagana „jej bratem”. Mylnie przyjęła, że jedynie rudowłosa
podchodziła do tego tak emocjonalnie i z niechęcią. Najwyraźniej Chase również
czuł się nieźle zakłopotany nowym stanem rzeczy.
Jakkolwiek nie spodobało mu się to pytanie, nie zostawił go
bez odpowiedzi:
─ Nie wiem… do końca.
Wydaje mi się, że wpada do naszego dormitorium, bo Longbottom napomina o jej
odwiedzinach, ale jakoś nigdy się… hm, nie wpadliśmy
na siebie.
Czyli nie odwiedza.
Lily czasami naprawdę zaskakiwała ją swoim nietaktem. A wszyscy wokół mówili,
że jest tak niezwykle ułożoną i kulturalną osobą. Emmelina postanowiła sobie,
że jak tylko wstanie, wepchnie ją chociażby siłą do dormitorium siódmoklasistów.
Chociaż… czy ona
nie postąpiła tak samo? Czy sama nie ignorowała Chase’a z obawy, że powtórzy
swoje błędy, tym razem śmiertelnie kłócąc się z Hestią? Czy nie próbowała
wszystkiego wyprostować? Prawda była taka, że Emmelina ograniczyła swoje
kontakty towarzyskie do rozmów z Remusem i krótkich pogawędek z Hestią. Dorcas
i Marley wciąż niechętnie przebywały w jej towarzystwie, a Lily ciężko było
kiedykolwiek złapać. O nieznoszącej jej Mary szkoda było nawet myśleć. Gdyby straciła
jeszcze Jonesównę…
Hestia nie kocha już
Chase’a, szepnął cichy głosik w jej głowie. Nic nie pamięta.
─ Nie wiesz tego – szepnęła sama do siebie.
─ Czego?
Wyprostowała się jak struna i spojrzała płochliwie na Chase’a.
Cholera. Dlaczego on musiał być taki do
niej podobny! Jasnowłosy, wysoki, niebieskooki… nawet o podobnych,
dziecięcych rysach. Wyglądali jak bliźniaki. Jakby… jakby Chase był jej bratem, a nie Lily.
─ Wyglądacie jak Barbie i Ken – powiedziała w przerwie
świątecznej Evansówna, podśmiewując się z jej nerwowością względem Chase’a.
Czy to był powód, dlaczego Emmę tak bardzo do niego
ciągnęło? Widziała w nim swojego brata, a wręcz – patrząc na te rysy – syna. Być może była zwykła ciekawość,
ile jeszcze ma z nią wspólnego, a nie faktyczne zaurocz…
─ Dobrze się czujesz, Emmelino? – zapytał nerwowo Chase,
łapiąc ją za barki. Chyba obawiał się, że zaraz zemdleje. ─ Mogę cię
odprowadzić do Skrzy…
─ Nie, nie, po prostu… ─ zaśmiała się nerwowo. –
Przypomniałam sobie, że muszę przeczytać list od mojej mamy. Mam go w… torebce.
Niezbyt pewnym ruchem wsunęła dłoń pod klapę torby, nie
spuszczając oka z twarzy Chase’a. Charakterystyczny dźwięk przesuwanego suwaka
po zamku błyskawicznym utwierdził ją w przekonaniu, że otworzyła torebkę. Ręce
trzęsły jej się do tego stopnia, że przy wyjmowaniu gazety i swojej korespondencji,
wyrzuciła całą zawartość torby na podłogę. Spłonęła rumieńcem. Pochyliła
się i jak najszybciej zaczęła zbierać
swoje książki, kosmetyki i rolki pergaminu, jakby w ten sposób mogła cofnąć
cały incydent.
Chase, coraz bardziej zaniepokojony jej stanem, przyłączył
się do zbierania emmelinowych bibelotów. Sięgał właśnie po książkę od
transmutacji, gdy raptem coś cienkiego i śliskiego z niej wyleciało.
Zdjęcie.
Spojrzał na nią zaskoczony, po czym sięgnął po fotografię,
by ponownie schować ją w książce. Zobaczywszy ujęcie, zamarł.
Emmelina wrzasnęła.
─ Co to ma być? – zapytał ostrym tonem Chase. Po ułożeniu
jego ramion łatwo było odgadnąć, że jest wyprowadzony z równowagi. Dziewczyna
wcale się mu nie dziwiła.
Zdjęcie przedstawiało dwie dobrze znane jej osoby. Niską,
rudowłosą dziewczynę i czarnowłosego chłopaka w okularach. Znajdowali się w
jakimś jasnym pomieszczeniu z oknami, a Lily była rozebrana do podkoszulka.
James stał za nią i ciągnął jej ostatnią warstwę okrycia, jakby ją zdejmował.
Na wpół roznegliżowana Lily wydawała mu jakieś komendy i ruszała się
niespokojnie.
─ O. Mój. Boże – szepnęła Emma. ─ Chase, ja… ja, nie mam
pojęcia, jak…
─ Było w twojej torebce – przypomniał jej, zaciskając palce
na Podręczniku do transmutacji dla
zaawansowanych. Emmelina zacisnęła powieki. Jej myśli biegały bezładnie po
głowie, a ona nie potrafiła złapać żadnej z nich i zastanowić się nad nią
dłużej.
Takie zdjęcie. Z
Lily. Z siostrą Chase’a. Z jej przyjaciółką. Nie dość, że teraz zobaczyła je po
raz pierwszy, to obawiała się, że odbitek fotografii jest więcej i że żadne nie
należy do Lily. Jak racjonalnie mogła to wytłumaczyć?
─ Nie mów Lily, Chase… proszę…
Emmelinie wymsknęło się to, bo nie mogła już znieść
nieprzychylnych spojrzeń Reagana. Niemal natychmiast dotarło do niej, jak
bardzo się teraz pogrążyła. Dlaczego miałaby nie chcieć, żeby Lily wiedziała?!
„Żeby nie wpadła w szał” było jedyną niewinną wymówką jaka
przychodziła jej w tej chwili do głowy. Chase spojrzał na nią tak, jakby go
spoliczkowała.
─ Muszę już iść.
─ Chase, zaczekaj… ja…
Ale Chase nie zaczekał. Zniknął za dziurą w portrecie,
mięśnie miał napięte jakby chciał się nimi pochwalić. Emma jęknęła i oparła się
o ścianę.
Super, pomyślała. Teraz wyszłam przed nim na kolekcjonerkę
porno.
─ Co się stało, Emmie? Śniadanko podchodzi do ust?
Okrutna uwaga Mary była dla Emmeliny jak gwóźdź do trumny.
Blondynka nie widziała jej rano w dormitorium numer cztery, ale równocześnie
schodziła ona teraz ze schodów klatki schodowej dormitoriów.
Pewnie siedziała
Jamesowi na głowie, pomyślała dziewczyna, niechętnie przyglądając się wili.
Poruszała się ona z niesamowitym szykiem i gracją, w taki sposób, w jaki ze
schodów komnaty schodzą księżniczki. Za każdym razem, kiedy Emma próbowała
naśladować ruchy Mary, potykała się o własne stopy albo niebezpiecznie
balansowała na krawędzi równowagi. Kiedyś, kiedy jeszcze nie dostrzegała w wili
swojej rywalki, pocieszała się, że nie wszyscy rodzą się z wrodzoną
gracją. Po tym, jak wila wyjechała, a
potrzebujący nowej królowej Hogwart zwrócił się ku niej, zaczynała bez
większego powodzenia naśladować styl bycia Mary. Teraz Emmelina wiedziała już,
że aby tego dokonać, trzeba być bez serca.
Mary zatrzymała się przed nią, jak zwykle z perfekcyjnie
upiętymi włosami i z emanującym od niej blaskiem. Wyglądała niemal jak Grace
Kelly, no, gdyby tylko księżna Monako była ruda. Wpadające do pokoju
pomarańczowo-szare światło wschodu słońca oblewało ją w taki sposób, że
wyglądała jak majestatyczny, chłodny anioł. Anioł zemsty.
─ Dlaczego Chasey tak szybko przed tobą uciekł? – zapytała,
teatralnie wyginając usta w podkowę. – Pokazałaś mu swoje nagie zdjęcia?
Emmelina nie wiedziała, jak długo Mary stała na schodach do
dormitoriów i przysłuchiwała się jej rozmowie z Chase’em, ale nie musiała długo
się nad tym zastanawiać, żeby wiedzieć, iż zdjęcia Lily i Jamesa trzeba przed
nią ukryć jak najszybciej. Nie wiedziała, co pomiędzy nimi zaszło, ale jedyne,
co mogło pogorszyć w tej chwili sytuację to ingerencja w to byłej dziewczyny
Jamesa.
─ Skąd znasz Chase’a? – zapytała, chowając zdjęcia za
plecami. Usilnie starała się wykombinować, gdzie ukradkiem schować je przed
wzrokiem – i ciekawością – Mary. Gra na zwłokę wydawała jej się niezłym
początkiem.
─ Znam go dobrze – mruknęła Mary, poprawiając włosy. – Moja
koleżanka z pokoju, Ninon, się z nim
spotykała. Wiesz. Kiedy byłam w
Beaux.
Coś w tonie Mary
nakazało Emmelinie jak najszybciej pokazać jej to, co miała za plecami. Jeśli
związek Ninon i Chase’em był zwykłym
kłamstwem, które miało na celu odwrócenie uwagi przeciwnika, to wila po raz
kolejny strzeliła w dziesiątkę. Oczy blondynki zrobiły się puste jak wydmuszki
i okrągłe jak dno niebieskiej butelki. Od zawsze łatwowierna i roztargniona
Emmelina na śmierć zapomniała o chowanych za plecami zdjęciach. Mary
bezceremonialnie wydarła jej je z dłoni. Zrobiła to tak gwałtownie, że aż
rozdarła je w sam raz po środku, separując od siebie Lily i Jamesa.
Kiedy tylko zerknęła na pierwszą część fotografii, czyli
roznegliżowaną Lily, już wyglądała na wzburzoną. Gdy zerknęła na Jamesa…
Z początku Emmelina spodziewała się, że Mary coś rozwali, przewróci,
kopnie, ewentualnie zacznie rzucać meblami. Przypuszczała, że dostanie szału,
że wróci do dormitorium Huncwotów, żądając wyjaśnień. Zadziwiający nie byłaby
nawet sytuacja, gdyby się rozpłakała.
Ale Mary nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Jedyne, co
potwierdziło fakt, iż obejrzała dokładnie fotografie, to lekko rozszerzone
oczy. Dziewczyna przybrała maskę pokerzysty, na jej twarzy nie gościł żaden
grymas zdradzający jakieś uczucie. Emmelina przypomniała sobie porównanie jej
do anioła zemsty, do Nemezis, i pomyślała, że teraz wygląda kropka w kropkę jak
któraś z tych postaci. Beznamiętna, chłodna i wyniosła, jakby zaraz miała
wykrzyknąć: „Ja jeszcze wam pokażę!”.
Przerażające.
─ Nie jesteś zła? – zdziwiła się Emmelina. Odruchowo
zbliżyła się do Mary, jakby chciała ją pocieszyć. Dziewczyna zagryzła górną
wargę, jakby pytanie Emmy wyrwało ją z letargu.
Mary ze zdjęć przeniosła spojrzenie na swoją towarzyszkę i… prychnęła, ale w zupełnie nietypowy
sposób. Nie było w nim tak charakterystycznego dla wili wyrachowania i poczucia
wyższości, a raczej – rezygnacja i kapitulacja, jakby to było dla niej za dużo.
─ Wiesz co? – odparła rudowłosa, ponownie poprawiając sobie
fryzurę. – Chyba nie mam już siły. Byłam wściekła,
kiedy dowiedziałam się, że oni się
całowali. To, że sprawy zaszły dalej… No cóż, James musi dalej zapylać kwiatki,
czyż nie?
Emmelina zamrugała. Nigdy nie słyszała, żeby Mary mówiła w
ten sposób o Jamesie. Nikt nie mówił
takich rzeczy o Jamesie.
─ O czym ty mówisz?
Tym razem Mary prychnęła bardziej złośliwie.
─ O tym, że wcale mnie to nie dziwi.
Emmelina wybałuszyła oczy. Z osłupieniem przyglądała się
wycofującej się Mary, już nie kroczącej jak modelka czy Afrodyta, ale jak
zwykła dziewczyna. Raz nawet lekko przechyliła się, tracąc równowagę na
szpilkach. Być może coś w żałosnej postawie wili chwyciło Emmę za serce, a może
to była zwykła, ludzka ciekawość. W każdym razie, kiedy blondynka przyglądała się
powoli znikającej w dziurze w portrecie Mary, zrozumiała, że musi ją zatrzymać
i dopytać o co chodzi? Czy taka
sytuacja przydarzyła się kiedyś, wcześniej? O co chodziło z zapylaniem?
Powinna chociaż zapytać. Jeśli nie dla siebie, to dla Lily.
─ Mary, zaczekaj! – pisnęła. Rudowłosa wycofała się z dziury
pod portretem w niemal ostatniej chwili. Spojrzała na nią, zaskoczona.
─ Czy James… ─ przełknęła głośno ślinę. – Czy James wpadł?
Mary spojrzała na nią tak, jakby tym pytaniem Emmelina
zdjęła z jej barków wielkie brzemię.
─ Jak to:
rezygnujesz? – wydukała Lily, wpatrując się w Doriana jak w pogańskiego bożka.
– Przecież już zaczęliśmy pracować!
Nie mieściło jej się to w głowie. Przecież szło im jak z
płatka, znaleźli dobry temat, ustalili taktykę i naszkicowali ogólny zarys…
podzielili się już listą lektur i poprzydzielali sobie zadania! Evansówna
zmarnowała cały dzisiejszy poranek na analizę starych runów, a było to
wyjątkowe żmudne zadanie, bo nawet nie chodziła na ten przedmiot! Po tym
wszystkim Dorian nie mógł, nie miał prawa, po prostu wykluczyć jej z tego projektu!
Lily naprawdę liczyła dzisiaj na spokojny i pokojowy dzień.
Wydawało jej się, że na to zasłużyła. Doprawdy, po tym jak prawie całą
wczorajszą noc spędziła w przeklętej cieplarni,
czekając, aż Hagrid przyjdzie tam po swoje zwierzątko (nawiasem mówiąc, nazwał go Puszkiem i odprowadzając ją i Pottera do zamku, rozpływał się nad
tym, jaki on milutki) należałoby jej
się trochę odpoczynku. A sprzeczanie się z Dorianem zdecydowanie nie należało
do relaksujących rzeczy.
W czwartek Chamberlain musiał oficjalnie zadeklarować Lily
jako jego partnerkę w projekcie, bo to właśnie w czwartek miał mieć miejsce
egzamin z siedmiu lat programowych transmutacji. Tego samego dnia Jo Prewett
pisała przepustkę do klasy wyżej. Jeśli Dorian nie przedstawi McGonagall zamysłu
na swój i Lily projekt, to nie dość,
że będzie musiała zabrać się za coś skrajnie powyżej jej możliwości, to jeszcze
w trakcie tej tortury, Jo będzie
rzucać mentalnie jakieś złośliwe uwagi.
Dorian nie mógł tak po prostu jej
teraz wystawić! Nie miał prawa poinformować jej raptem dwa dni przed tym
egzaminem, że jednak nie wywinie się i będzie musiała go napisać! To było
skrajnie nietaktowne i niekoleżeńskie zachowanie, a przede wszystkim nie
pasowało do tak odpowiedzialnej i uczciwej osoby jak Dorian.
Musiał istnieć jakiś rzetelny
powód.
─ Przepraszam cię, Lily, ale
stwierdziłem, że nie jesteś odpowiednią osobą – odparł chłopak, jakby te słowa
wyjaśniały wszystko. Lily poczuła się jak spoliczkowana.
─ Odpowiednią osobą? Na Boga, czy ty też już zwariowałeś?!
Dorian pokręcił głową i odwrócił
się, chcąc odejść od niej jak najszybciej. Dziewczyna wbiła mu paznokieć w
przedramię. Czuła, że z odejściem Doriana nie tylko jej marzenie zostania
aurorem rozpadnie się w pył, ale również znacząca część jej dotychczasowego
życia. Chcąc nie chcąc, Chamberlain wiedział o niej dużo rzeczy, których nie odważyła
się powiedzieć nigdy żadnej ze swoich koleżanek. W pewnym okresie swojego życia
łączyła z nim duże nadzieje, dlatego nie mogła pozostać teraz obojętna, kiedy
słyszała od niego, że „nie jest odpowiednia”.
─ O czym ty mówisz? – powtórzyła
zbolałym tonem. – Czy zrobiłam coś nie tak? Czy pomyliłam się w przek…
─ Tu nie chodzi o ten cholerny
przekład! – zaparzył się i praktycznie cisnął o nią teczkę z tłumaczeniem runów
na angielski, który wręczyła mu chwilę temu Lily. ─ Nie chodzi o twoją
pieprzoną robotę, ale o to, że nie mogę znieść twojego widoku po tym, co się
dzisiaj dowiedziałem!
Lily cofnęła twarz, zupełnie
jakby Dorian ją spoliczkował.
─ C…co?! Zostawiasz mnie na
lodzie, bo ktoś ci coś o mnie
powiedział?! Myślałam, że jesteś rozsądniejszy, Dorian!
─ Tu nie chodzi o to, że ktoś mi
coś powiedział – zripostował, jego ton brzmiał trochę arogancko. – Sam to widziałem. I chyba pomyliłem się,
co do ciebie.
─ Ale…
─ Podjąłem już decyzję, Lily. Nie
ma od niej odwołania.
Dziewczyna oparła ręce o stojącą
za nią ławkę, jakby z obawy, że za moment zemdleje. Co ona miała teraz zrobić?
Serce wybijało jej w piersi nierówny rytm, żołądek skręcał się nieprzyjemnie w
napadzie paniki. Niemal nie mrugała, kiedy Dorian wycofał się i zniknął za
regałami działu eliksinarnego, a razem z nim jej ostatnia nadzieja na godziwą
przyszłość.
Tracąc transmutację, nie dość, że
nie będzie mogła aplikować na kursy aurorskie, to jeszcze ze Szkoły
Uzrowicielstwa odprawią ją z kwitkiem. W jednej momencie, z powodu jednego
słowa, zaprzepaszczony został cały jej plan na przyszłość. Nie mogła uwierzyć,
że nóż w plecy wbił jej kochany Dorian.
I nawet nie chciał powiedzieć, dlaczego!
Stała w tym miejscu – na środku
biblioteki, podparta o ławkę – jeszcze przez kilka chwil, pogrążając się w rozpaczy.
W myślach nakazywała sobie pozbierać się do kupy, ale rezygnacja, szok i
zmęczenie skutecznie jej to udaremniały. Nie potrafiła się uspokoić.
Jedyne, do czego była zdolna, to
przelanie wszystkich swoich kłopotliwych odczuć – troski o przyszłość,
niepokoju, dlaczego Dorian się od niej odwrócił i w końcu przerażenia, jak
poradzi sobie na egzaminie – w jeden, wielki, obezwładniający gniew. Gniew takiego rodzaju, w którym działa się
maksymalnie spontanicznie i nie zastanawia się nad swoimi wyborami.
Z głośnym prychnięciem wrzuciła
wszystkie wypożyczone książki do wnętrza torebki, tupnęła swoim glanem o
podłogę, po czym odmaszerowała, zaciskając pięści i zęby. W myślach odtwarzała
sylwetki wszystkich osób, które mogły okazać się teraz przydatne. Obiecała
sobie, że tak łatwo nie odpuści, że pokaże Dorianowi, co potrafi, chociażby tylko
po to, żeby zrobić mu na złość.
Przypomniała sobie każdą rozmowę,
jaką przeprowadziła z Chamberlainem w ostatnim czasie, każdą możliwą wskazówkę,
która mogła doprowadzić ją do celu. Starała się myśleć jak najsprytniej,
analizować fakty, doszukiwać się jakiś dźwigni, za które wystarczyło tylko
pociągnąć.
Nim doszła do końca korytarza,
już wiedziała, co zrobić.
Luke Davis.
Musiała dorwać go, zanim zrobi to
Dorian.
+++
Emmelina i Mary siedziały na jednym z łóżek w dormitorium
numer trzy, należącym do siódmoklasistek. McDonaldówna zaprowadziła je tutaj,
wiedząc, że aktualnie w sypialni nie ma nikogo, a drzwi zostały pozostawione
otwarte.
─ Co jeśli Larissa albo któraś z innych dziewczyn tu
wtargnie? – zapytała z niepokojem Emma. Mary wysłała jej spojrzenie, które
świadczyło, że Prefekt Naczelna boi jej się bardziej niż na odwrót.
Emmelina długo musiała prosić Mary o uchylenie
przed nią choć rąbka sekretu. To był ten rodzaj namawiania, kiedy intuicyjnie
wie się, że w miarę proszenia i zawracania głowy w końcu uda się czegoś
dowiedzieć, a nie, że z góry sprawa jest przegrana. Mary musiała być naprawdę
zdesperowana i smutna, że postanowiła zwierzyć się właśnie jej, Spasłej Emmie,
jak zwykła na nią mawiać. Titanicówna nosiła ogromny żal w sercu za te
wszystkie złośliwości, które wysłuchiwała pod swoim adresem przez pięć lat, ale
jednak miała dobre serce i nie potrafiła pozostać obojętna na smutek Mary.
Przez całą jej opowieść zalewały ją kolejne fale współczucia, wymazujące
przykre wspomnienia z wilą jak niewidzialne gumki.
─ Serena to właściwie moja ciotka – Tak brzmiały
pierwsze słowa Mary, po bardzo długim milczeniu. – Ojciec porzucił moją matkę,
kiedy była małą dziewczynką, a ona wiedziała o nim tylko tyle, że wyjechał imprezować
gdzieś do Francji. Okazało się, że mój dziadek wdał się w romans z półwilą o
imieniu Anette. Anette Marceau. Jak wiesz, mój brat, Kenny, uczył się we
Francji. Nie mam pojęcia, co teraz robi, ale na pewno nie jest to legalne. W
Beaux poznał Serenę, która – może ci się to wydawać dziwne, ale naprawdę tak
jest – wyglądała zupełnie jak ja. No, dojrzalsza wersja mnie, bo Serena
jest od nas o dwa lata. I ta blond.
No więc, kiedy prawda wyszła na jaw, a moja matka
dowiedziała się, w jakim warunkach mieszka Serena i o tym, że jej matka jest
alkoholiczką, wytoczyła proces w Ministerstwie o prawa rodzicielskie.
Emmelina zamrugała.
─ Wytoczyła proces? Przecież… przecież ledwo znała tę
dziewczynę! Czy ona… czy Serena się na to zgodziła?
Mary spojrzała na nią jak na wariatkę.
─ Nie, wiesz co, szła w zaparte – zironizowała. –
Myślisz, że gdyby z dnia na dzień rodzina Rowle’ów zapukała do kleptomanki
McKinnon i powiedziała, że na dwa lata, a właściwie cztery miesiące, bo liczmy
jedynie wakacje, zamieszka gdzie indziej, z tym że rodzinny przychód będzie
dziesięciokrotnie wyższy, to nie zgodziłaby się?
Blondynka westchnęła.
─ To inna sytuacja. Marlena nienawidzi swojego
rodzinnego domu.
─ To jest dokładnie ta sama sytuacja i podobny
wymiar patologii. Serena nienawidziła swojego domu, swojej matki i Francji,
dlatego ulżyło jej, kiedy nas znalazła.
Mary mówiła jak w amoku, jakby ktoś wbijał jej ten
przebieg zdarzeń do głowy tyle razy, że była go pewna tak, jak że ma na imię
Mary i jest wielką gwiazdą. Emmelina szczerze wątpiła, że wyglądało tak, jak
ona to przedstawiała. Również nosiła w sercu mnóstwo pretensji do matki i Di,
nienawidziła ich obsesji na punkcie wyglądu, ich przymusów do brania udziału w
konkursach piękności. Ale nigdy nie opuściłaby ich tylko dlatego, że ktoś obcy
postawiłby kuszącą ofertę, że zamieszka w pałacu i będzie miała do dyspozycji
tysiąc galeonów miesięcznie. To było takie… płytkie.
─ Jak mówiłam, Serena zamieszkała z nami od bodajże
grudnia siedemdziesiątego trzeciego. Miała wtedy piętnaście lat. Daliśmy jej
zakończyć rok. W wakacje przed naszym czwartym rokiem Meadowesowie urządzali
kotylion. Wiesz czym jest kotylion, Emmie?
Emmelina zdusiła niecierpliwy jęk.
─ Oczywiście, że wiem. Moja siostra też debiutowała u
Meadowesów. Ja też tam wtedy byłam.
─ Serio? – zapytała Mary. Po jej tonie dało się
wywnioskować, że wcale ją to nie interesuje. – Nie pamiętam cię.
Emma za to pamiętała. Była sama pośród znajomych twarzy,
bo nikt – ani to Dorcas, ani jej siostra, ani Mary, ani Syriusz, ani James nie
zwracali na nią uwagi. Siedziała z boku i przyglądała się tańczącym parom,
grupkom rozbawionych znajomych i zastawiała się, czy ktoś poprosi ją do tańca.
Zrobił to jedynie jej kuzyn Adam, bo Di go przymusiła. A poza tym, całą imprezę
przesiedziała przy stoliku najbliższej szwedzkiego stołu. Zjadła wtedy
wszystkie babeczki cytrynowe i wypiła całą skrzynkę oranżady.
―Nieważne – mruknęła. – Co się wydarzyło na kotylionie?
Mary westchnęła. Najwyraźniej dochodziły do tej części
historii, której nie lubiła.
― Serena mogła mieć o wiele lepsze życie z nami niż ze
swoją matką, jednak po opuszczeniu Beauxbatons zostałaby zdana całkowicie na
siebie. Jej status krwi był niepewny, dlatego zeswatanie ją z jakimś bogatym,
czystokrwistym arystokratą graniczyło z niemożliwością. Nie możemy jednak
zapominać o tym, że była półwilą. Trzymała wielki as w rękawie, czyli swoją
urodę. Poza tym nie możemy zapomnieć o znajomościach moich matki. Kotylion był
kluczowym elementem całego jej planu uratowania życia Sereny.
Emmelina w tej chwili poczuła, że ta historia przestaje
jej się podobać. Jakaś francuska wila zostaje praktycznie porwana przez
własną przyrodnią siostrę, wyjeżdża, nie dość, że ze swojego miasta, to jeszcze
kraju, i zostaje sztucznie dołączona do zamożnej, czystokrwistej elity.
Zbliżały się do nieodłącznego punktu w dojrzewaniu arystokrackiego dziecka –
przymusowy ślub. Ta historia chyba nie mogła zakończyć się dobrze.
―Moja matka dzieliła w Hogwarcie dormitorium z Belle
Potter – wówczas van Weert –
matką Jamesa. Mogła więc liczyć na jej wsparcie w poszukiwaniach wystarczająco
naiwnego narzeczonego dla Sereny. Znajomość z nią okazała się bardzo
pomocna.
Emmelina wybałuszyła oczy.
― Chyba nie zmusiła do tego Jamesa?
Mary uśmiechnęła się kwaśno.
― Dobrze kombinujesz. Mogę się założyć, że takie
rozwiązanie przeszło przez głowę mojej matki, ale Belle Potter jest chyba
bardziej zrównoważona. Poza tym James był za młody, i to chyba zaważyło, żeby
został zostawiony w spokoju. Ale James miał przecież kuzynów od strony matki.
Niesamowity zbieg okoliczności sprawił, że na tym kotylionie pojawił się
Phil van Weert, znacznie za stary na takie zabawy. Serena przypadła mu do
gustu.
Coś w tonie Mary sprawiło, że Emmelina domyśliła się, iż
to zauroczenie nie zostało odwzajemnione.
― Ale wtedy do akcji wkroczył James.
O, Merlinie, pomyślała Emma. Miała ochotę zakryć
oczy, jakby na jej oczach odbywały się niebywale drastyczne sceny.
―Nie wiem, czy pamiętasz Jamesa i Syriusza w czwartej
klasie. Jeśli nie – to przypomnę ci, że byli cholernymi gówniarzami.
Oczywiście, teraz też nie są święci i przykładni, ale jednak odkryli, że mają
coś takiego jak mózg i że byłoby fajnie nauczyć się z niego korzystać. W
czwartej klasie umawiali się na wyścigi, a mówiąc dobitniej – odmierzali sobie czas, który pierwszy
dobierze się do swojej zdobyczy. Wiesz, zaczynali niewinnie od zwykłych
całusów, ale potem już stracili wszelkie zahamowania. Serena była dla nich obu
niesamowitym wyzwaniem, a dla Jamesa jeszcze zakazanym owocem, bo narzeczoną jego
kuzyna. Black na początku trzymał się od sprawy z daleka, ale potem stwierdził:
„Co mi szkodzi?”.
Latem przed piątą klasą wybraliśmy się z grupką znajomych
na biwak. James spotykał się wtedy z DeVitt – przemilczmy to lepiej – ale ja
łudziłam się, że może coś zaświta pomiędzy mną a nim. Niestety, okropnie
się pomyliłam. Serena miała pobrać się w przeciągu miesiąca i nieźle jej
odwalało. Ciągle powtarzała, że to nie ma sensu, że ona nie chce tak dłużej żyć,
że nawet nie zna Phila… wiesz, takie narzeczeńskie bzdety. Być może jej skrajne
szaleństwo było jednym z czynników, dlaczego tak łatwo się im dała. A może to
po prostu dlatego, że jest taka głupiutka. W każdym razie, Phil przyłapał ją na
zdradzie i doszło do strasznej awantury. Była z nami Mayie Potter – kojarzysz
Mayie, prawda? Znasz chyba jej problem?
Emmelina wiedziała tylko tyle, co cała szkoła – że May
Potter jest adoptowaną siostrą Jamesa, niezłą wariatką i że ćpa. Wiele osób
twierdziło, że zgrywa chorą psychicznie, żeby w ten sposób się wybielić przed
rodzicami, ale Emma szczerze w to wątpiła. Wyglądała na osobę naprawdę
poszkodowaną przez życie.
― Widzisz, Mayie nie znosi hałasu, bijatyk i awantur.
Traci wtedy nad sobą panowanie. Nie powiem ci, co dokładnie zrobiła, bo
obiecałam Potterom, że nic nie powiem. W każdym razie Phil zmarł w dużym
stopniu przez nią. James w pewnym sensie stanął w jej obronie, właściwie to i
May, i Sereny, ale van Weertowie, jego własne wujostwo, uznało go za winnego tej
śmierci i wytoczyło proces.
Owszem, słyszała o jakimś
dużym skandalu w rodzinie Potterów, ale w skali roku podobnych afer było
mnóstwo. Nigdy nie przypuszczała, że stoi za tym coś tak dużego. Chociaż Mary
pominęła znaczną część historii, obawiała się, że oskarżenie van Weertów nie
było aż tak bezpodstawne. , rodzina, która traci nagle najstarszego syna
nie może być racjonalna i często szuka winnych, byleby tylko jacyś byli, ale
jednak raczej nie pozwaliby Jamesa, swojego siostrzeńca, gdyby nie mieli jakiś
dowodów na jego winę. Znała Pottera od sześciu ładnych lat i wiedziała, że nie
byłby on w stanie zabić niewinnego człowieka, a zwłaszcza członka swojej
rodziny, z premedytacją. Mógł on jednak wdać się w jakiś
idiotyczny pojedynek i uśmiercić go zupełnie przypadkowo.
Boże, co on narobił!
― To nie jest koniec tej
historii – kontynuowała suchym tonem Mary, jak osoba, która szykuje się, by
powiedzieć najgorsze. –
Serena, która chciała wstawić się przed Wizetgamotem za Jamesem, dowiedziała
się, że jest w ciąży. W grę wchodziło więcej kandydatów niż tylko nieboszczyk
Phil, sama to przyznała. W takiej sytuacji nie mogła ukończyć szkoły, czyli
straciła szansę na zdobycie jakiś kwalifikacji do zawodu. Po całej aferze z van
Weertami zdobyła reputację niewiernej, łatwych obyczajów i przynoszącej zgubę.
Można spokojnie powiedzieć, że była skończona. I wtedy… jakoś w lutym,
kiedy było już blisko rozwiązania – zniknęła.
― Zniknęła? – powtórzyła
Emmelina. – Przecież to
wy zapewnialiście jej jedyne źródło utrzymania.
― To nie jest w tym
wszystkim najgorsze – powtórzyła Mary, jej głos przepełniony był jadem,
wściekłością i rozczarowaniem. – Ja i matka, i mój brat, szukaliśmy jej
wszędzie. Myślałyśmy, że wróciła do swojej brudnej matki, ale okazało się, że
przez ten czas, kiedy nie było Sereny, zapiła się na śmierć. Ślad po niej
zaginął. Nie przyszła na rozprawę Jamesa, która była odraczana przez
praktycznie cały rok. Wygrał jakimś cudem tę sprawę, ale to tylko dlatego, że
stawiła się za nim znaczna część rodziny Rowle’ów, pojawili się nagle jacyś
podstawieni świadkowie, którzy przedstawili zupełnie inną wersję zdarzeń.
Myślałam, że te sprawy nie są powiązane, dopóki nie zmusiłam wczoraj Skye
DeVitt do powiedzenia mi, co zrobiła z Sereną.
― Skye?
― Tak, Skye. Skye i
Black.
Emmelina zmarszczyła brwi. Nie
znała Skye DeVitt dobrze – będąc całkowicie szczerą, to ledwo kojarzyła ją z
widzenia, ale jeśli w całe przedsięwzięcie uwikłany był Black, i wzburzyło to
nawet Mary, to musiało stać się coś zaiste okropnego.
― Serena bała się powiedzieć
chłopcom o swojej ciąży, i w sumie wcale jej się nie dziwię. Ale ja nie
pozwoliłam im żyć w błogiej nieświadomości. Najwyraźniej Black uznał ją za
osobą niepotrzebną i uprzykrzającą mu życie, bo postanowił zlikwidować
ją, przy okazji ratując swojego najlepszego kumpla. Zeznania świadków nie były
spójne. Za osobę odpowiedzialną za śmierć Phila podawali albo Jamesa, albo May,
albo Serenę właśnie. No, niektórzy twierdzili, że na miejscu zbrodni widzieli
jeszcze inne osoby, ale naprawdę ciężko mi to skomentować. Nie widziałam całego
zajścia, jedynie fragment. W każdym razie musiał istnieć jakiś dowód, który
pogrążył Serenę, a w okresie, kiedy jej reputacja była tak zhańbiona, nietrudno
było znaleźć jakiś fałszywych świadków, którzy ją pogrążyli. To Serena została
uznana za winną śmierci swojego narzeczonego.
Emmelina zaniemówiła. Chciała,
żeby Mary zakończyła już swoją opowieść, przestała mącić jej w głowie i
przestała burzyć jej wizję świata. Chociaż wiedziała, że powinna być świadoma
takich zagrożeń i poznać podobne tragiczne historie, doszła do wniosku, że
usłyszała już zbyt wiele. Nie chciała, żeby i tak wystarczająco negatywne
spojrzenie na dwójkę najpopularniejszych Huncwotów, pogorszyło się jeszcze
bardziej.
Kiedyś Emmelina uwielbiała
czytać. Spędzała całe dnie na hamaku w jej ogródku, zajadając babeczki i
śledząc kolejne zmagania bohaterów. Mimo że nienawidziła przewidywalnych
historii, miała natrętny nałóg czytania zawsze ostatniej strony książki. Kiedy
wiedziała już, kto przeżyje, a kto nie, co się zmieni w życiu jej ulubionych
bohaterów i czy główna para nareszcie się pocałuje, mogła zacząć lekturę.
Tym razem było inaczej. Tym
razem Emmelina naprawdę nie chciała znać zakończenia tej historii.
― Dlaczego nie jestem
zaskoczona, kiedy zobaczyłam twoje zdjęcia? – zapytała sama siebie Mary.
– Bo historia lubi się powtarzać. A wtedy dokładnie tak samo się to wszystko
zaczęło. Jak myślisz, dlaczego James mnie zostawił? – zapytała nagle. Jej głos
zaczął niebezpiecznie drżeć. – Nie chciałam mu się dać. Wolałam zaczekać… aż
trochę wydorośleje. Kocham go, Emmelino. Pomimo wszystkiego, co zrobił. Byłam
świadkiem tych wszystkich strasznych wydarzeń, tak samo jak on widział okropne
rzeczy, które ja robiłam. Znam go na wylot, i kiedy mówię, że chcę z nim być,
to z takim, jakim jest naprawdę. Akceptuję jego wady i wierzę w to, że kiedyś
się poprawi. On bardzo się zmienił, kiedy był ze mną. To Evans budzi w nim
stare instynkty. Budzi Hyde’a z Jekylla. Dlatego tak bardzo mi zawadza. Jeśli
Jamesa naprawdę nie obchodzę… jeśli nigdy nic dla niego nie znaczyłam, tak jak Serena,
to w porządku. Jego szczęście jest dla mnie najważniejsze. Ale nie dam rady
przyglądać się obojętnie, jak cała historia zatacza koło. Nie mogę widzieć tego
wszystkiego i czekać, aż ktoś zginie i zajdzie w ciążę! Po prostu nie mogę,
Emmelino.
I Emmelina także nie mogła. Przed oczami zobaczyła
zdjęcie z Lily – słodką Lily – i Jamesem
w tak dwuznacznej pozycji. Titanicówna nigdy nie martwiła się o swoją rudowłosą
przyjaciółkę. Wydawało jej się, że osoba tak inteligentna, nieufna i ostrożna
jak Evans, nie da się wciągnąć w coś tak niebezpiecznego jak ta dziewczyna, Serena.
Najwyraźniej się myliła.
Ona nie myśli teraz
racjonalnie, pomyślała melancholijnie. Merlinie,
ona nie jest nawet tego wszystkiego świadoma!
Chociaż… znała przecież Mary wystarczająco długo, żeby
spodziewać się z jej strony jakiegoś przekrętu. Czy ta cała historia naprawdę
była prawdziwa lub faktycznie obiektywnie opowiedziana? Roiło się w niej od niedociągnięć,
domysłów i absurdów. Sama Mary przyznała, że nie widziała śmierci kuzyna
Jamesa, co więcej, wcale nie miała dowodów na to, że James i… i Syriusz faktycznie z nią spali.
Przecież znała Blacka. Chodziła z nim. On nigdy nawet nie namawiał jej do seksu. Nie twierdziła od razu, że jest prawiczkiem,
bo naprawdę nie miała pojęcia. Ale wątpiła, że byłby w stanie przespać się z
dziewczyną, zostawić ją w ciąży, a potem wrobić w zabójstwo byłego narzeczonego
i odesłać do Azkabanu. Jamesa nie znała wystarczająco dobrze, żeby stwierdzić,
do czego jest zdolny, a do czego nie, ale skoro tak wiele dziewczyn – w tym
Lily – na niego leciało, to nie mógł uosabiać zła na tym świecie.
― Mary… ― zaczęła
delikatnie, podnosząc głos. – Ja… ciężko mi uwierzyć, że Syriusz mógłby zrobić
coś takiego. Ja wcale nie mówię, że kłamiesz! – zaparła się, podnosząc ręce,
widząc nieprzychylne spojrzenie wili. – Ale… nie wiem, co chcesz, żebym z tym zrobiła. Tym bardziej, że… że ja nie mam
pewności.
― Nie masz pewności?! – powtórzyła Mary. Jeśli nie
urodziłaby się człowiekiem, to mogłaby w tamtej chwili powstać jako burza. ― Jak
możesz, Emmelino? – wybuchnęła. Jej ton zabrzmiał równocześnie jak zarzucenie
zdrady i grzmot. – Czy on nie zachował się tak samo w stosunku do ciebie? Czy
nie umawia się z innymi na boku? Nie zdradzał? Nie traktował jak panienkę do
wyruchania? Nie ośmieszył? Nie zostawił?
Emmelina przełknęła głośno ślinę. Nie chciała o tym
myśleć. Nie mogła dać się zmanipulować.
Nie, nie, nie, nie,
nie!
― Nigdy nie myślałaś o zemście?
Nigdy nie myślałam
o zemście.
Nigdy nie myślałam
o zemście.
Nigdy nie myślałam
o zemście.
Blondynka łudziła się, że w miarę powtarzania tej
formułki, zacznie być niej pewna, tak samo jak Mary była pewna, że Serenie
podobała się przeprowadzka do McDonaldów. Niestety, nie potrafiła.
Bo myślała o zemście.
Niemal całymi dniami, po ich zerwaniu, a raczej po tym,
jak jego zdrada wyszła na jaw. Chciała upokorzyć go, tak jak on upokorzył ją.
Chciała zadać mu ból – psychiczny, fizyczny, a najlepiej oba na raz. Chciała
skraść jego serce, a następnie złamać je i pokroić na maleńkie kawałeczki. Chciała, żeby cierpiał.
Mary patrzała jej w oczy, niemal nie mrugając. Coś w jej
wyrazie twarzy zdradzało, że wie, o czym Emma teraz myśli. Wielkie, niebieskie
tęczówki wpatrywały się w nią uparcie, wręcz wywiercały dziury w jej głowie, i
krzyczały: „Jesteś taka sama jak Mary!”.
Taka sama…
Blondynka przypomniała sobie pewną książkę, w której
opisany został mugolski obrzęd manipulacji umysłu, zwany bodajże hipnozą. Zahipnotyzowany bohater
przypominał trochę czarodzieja pod wpływem zaklęcia Imprerius. Wewnętrzny głosik nakazywał mu robienie mnóstwa rzeczy,
których nie dokonałby w normalnych okolicznościach. Emmelina próbowała się
bronić, ale w miarę myślenia o Serenie i tym, co ją spotkało, czuła, że chyba
nie da rady.
─ Nie jestem taka jak ty – wyrzuciła, ale bardzo słabym i
nieśmiałym głosikiem. Czując, że to za mało, skłamała głośno: – Nie myślałam o
zemście.
Mary uśmiechnęła się smutno.
─ No nic… ja
myślałam. Zwłaszcza wczoraj. Kiedy Skye mi powiedziała o tym, co zrobiła z
Syriuszem. I kiedy uświadomiłam sobie, że nigdy
się nią nie zainteresowali. Żaden z nich. Chociaż wiedzieli, że… że ona
może być matką ich syna. Chciała nazwać go Biff, wiesz? Biff Marceau. Teraz
nawet nie wiem, czy go urodziła. Nie zdziwiłabym się, gdyby poroniła.
─ To… okropne.
─ A Lily
zaczyna czuć coś do Jamesa. Sama widzisz, jak się ostatnio zachowuje. Przecież
przyznała, że się z nim całowała. Rzuciła
się na mnie na transmutacji. Teraz jeszcze te zdjęcia… ― Mary westchnęła
ciężko, po raz kolejny skutecznie zmuszając Emmelinę do myślenia.
─ Ona… ona powinna wiedzieć
― powiedziała swoją ostatnią w miarę rzeczową myśl. ― Mary, musisz jej
powiedzieć!
Dziewczyna parsknęła.
─ A po co? Żeby James miał do mnie pretensje? Zresztą,
Evans i tak mnie nie posłucha. Nienawidzi
mnie.
To nieprawda!, chciała krzyknąć Emma, ale uświadomiła
sobie, że byłoby to zwykłe łapanie się brzytwy przez tonącego.
Poza tym - skoro o całej sytuacji wiedziała jedynie Mary
- to okropne, ale Emma doszła do wniosku, że wyszłaby z tego płazem. Mary nie
budziła w nikim zaufania ani pozytywnych odczuć, każdy spodziewał się po niej
najgorszego… na pewno nikt nie byłby zaskoczony, gdyby w przypływie złego
humoru rozpowiedziała całej szkole sekret Jamesa, swojego „ukochanego”. Nikt
nie podejrzewałby Emmeliny, nawet jeśli Mary wskazałaby ją jako winną.
Mary myślała, że Titanicówna jest niewinna. Że nie powie
o tej historii nikomu z wyjątkiem Lily, która zresztą i tak jej nie posłucha.
Nie przypuszczała, że byłaby zdolna do prawdziwej zemsty. Nie tylko na Syriuszu, ale przede wszystkim na niej, na
Mary.
W myślach wyobraziła się wszystkie następstwa sytuacji, w
której ten sekret ujrzałby światło dzienne. Co stałoby się z Mary? W pierwszej kolejności,
straciłaby zaufanie Pottera na zawsze. Mogłaby zapomnieć o powrocie do niego, a
nawet na utrzymywaniu jakiejkolwiek znajomości. Zadarłaby z Huncwotami, a takie
sytuacje nigdy nie kończyły się szczęśliwie. W końcu, przez podobną fałszywość cała
szkoła zaczęłaby nienawidzić jej do tego stopnia, że jedyne, co by jej zostało,
to ucieczka do Francji na resztę edukacji.
Zapłaciłaby za wszystko. Black również byłby skończony. Na
pewno nie straciłby całkowitego powodzenia jeśli chodzi o kontakty z
dziewczynami, ale na pewno znacznie mniejsza ilość serc zostałaby złamana.
Rozważniejsze dziewczyny trzymałyby się od niego z daleka. James też miałby za
swoje. Nie zrobił nic Emmelinie, ale po tej aferze ze zdjęciami – które musiały
należeć do niego, bo do kogo? – przestało jej być go żal.
Wiedziała już, bo zrobić – musiała udać się do Summer
Blake, licząc na to, że Piękności zainteresują się nowym skandalem.
Ilość skandali, jakie obeszły
Hogwart do pory śniadaniowej, nie mogła przejść obok uszu
Ślizgonów. Zwykle trzymali się oni z daleka od brudów życiowych
Huncwotów i reszty Gryfonów, ale tym razem nowina była tak pyszna,
że nawet oni nie mogli tak po prostu jej zignorować. Przez cały
posiłek, kolejne osoby szeptały między sobą, chichotały i
wymieniały się plotkami. Zdawało się, że cała huczy na ten
jeden jedyny temat, i że nie ma ani jednej osoby, która nie znałaby
pikantnych szczegółów kartki z życia dwóch najpopularniejszych
chłopców tej szkoły.
Znalazł się jednak wyjątek. Rozgłos
ten nie objął pewnego Ślizgona-samotnika, którego plotki wybitnie
nudziły, a jeśli dotyczyły jakiś romansików jego dwóch
najbardziej znienawidzonych osób w tej szkole – Pottera i Blacka,
to już w ogóle nie było szans, że mógłby w ten temat brnąć.
Severus Snape śniadanie jadł w
samotności. Udało mu się znaleźć tak zacienione miejsce na
krańcu stołu, że nie zwracał niczyjej uwagi, bez względu na to,
czy siedział w bliskiej sąsiedztwie danej osoby, czy też przy
zupełnie innym stole. Słyszał mimochodem znajome imiona, ale nie
miał ochoty zawracać sobie nimi dzisiaj nosa. Niestety, plotka
okazała się zbyt silna, nawet jak na niego. Z błogiej
nieświadomości kolegę wyrwała Regina, szesnastoletnia
współlokatorka Jo Prewett i największa plotkara w całym ich domu.
Na początku roku szkolnego Severus
starał się znaleźć w Reginie Bulstrode jakieś cechy wspólne
pomiędzy nią a Lily. Łudził się, że w ten sposób znajdzie
sobie dostępniejszą, bardziej do siebie podobną, ale równie
idealną przyjaciółkę. Oprócz koloru włosów i stosunkowo
niskiego wzrostu, różniły się zasadniczo. Przede wszystkim Regina
była silniej zbudowana, nie wyróżniała się tak drobną,
delikatną, kobiecą budową, jej włosy nie stanowiły świetlistej
aureoli wokół głowy, w jej pospolitych oczach nie dało się
dostrzec ani inteligencji, ani nawet sprytu. Może ktoś inny nie
zwróciłby na to uwagi, ale on – owszem.
Znał Evansównę najlepiej ze
wszystkich osób w tej zakichanej szkole, pamiętał każdą bliznę,
każde zadrapanie, ciemniejsze miejsce na skórze, potrafił
odtworzyć układ cieni i barw, osłaniających jej twarz. Znał
kształt, ba, najmniejszy kontur w jej budowie zewnętrznej i w
takich właśnie chwilach – kiedy jadł samotnie śniadanie i
starał się ukrywać przed nikim i wszystkimi równocześnie, zwykł
odtwarzać swoją szczegółową wizję w głowie. Dzięki temu miał
złudne wrażenie, że on i ona wcale się nie pokłócili, że
wszystko jest idealnie i po staremu, a Lily zrobiła mu uroczą
niespodziankę i postanowiła zjeść obok niego.
Przez chwilę, kiedy zobaczył rudą
sylwetkę kroczącą w jego kierunku, oniemiał i zaczął łudzić
się, że marzenie się spełniło. Niestety, to była tylko
Regina.
― Są poprzyczepiane praktycznie
wszędzie – oświadczyła z uciechą w głosie, ciskając w niego
jakimiś zdjęciami. – Nie wiedziałam, że twoja dziewczyna jest
taka niewyżyta.
Chłopak niechętnie podniósł
fotografię na wysokość oczu. Nie spodziewał się zobaczyć
niczego interesującego. Kiedy ogarnął zdjęcie wzrokiem, czuł się
jak przebudzony z długotrwałej śpiączki. Uświadomił sobie, że
zwlekał zbyt długo, podczas gdy wróg nie spał. Zerwał się z
miejsca. Musiał dowiedzieć się, skąd Regina ma te zdjęcia.
Chciał dorwać osobę odpowiedzialną za to ośmieszenie i
ukarać ją wystarczająco okrutnie.
Nie musiał szukać długo. Wystarczyło
wyjść z Wielkiej Sali, żeby zobaczyć twarze romansujących Evans
i Pottera tysiące razy. Regina wcale nie przesadzała, mówiąc, że
są wszędzie. Zdjęcia powtykane zostały we framugi drzwi, w
szyby okienne, poprzypinane na ścianach, przyklejone do sufitu. Na
ławkach znajdowało się nawet dziesięć sztuk, do podłóg kleiły
się kolejne pobrudzone kopie. W niektóre zdjęcia młodzież
hogwarcka zaczęła już ingerować, rzucając obrzydliwe zaklęcia.
Snape z przerażeniem przyglądał się temu wszystkiemu.
Uświadomił sobie, że doszło właśnie
do upadku anioła. Nic dziwnego, że Lily, znana ze swojej pruderii,
czasem wręcz oziębłości, wywołała taką sensację. Anioły nie
grzeszyły. Ich upadki musiały być głośne.
Wściekłość zalała go falą tak
obezwładniającą, że aż zabójczą. W jednej chwili siedział,
samotny, spokojny i znużony, a teraz przyglądał się, jak jego
jedyna miłość oddała się wrogowi. Życie Severusa roiło się od
tragicznych momentów i zwrotów akcji, ale tego jednego – kiedy
stał na środku korytarza, a wszędzie wokół widział rozebraną
do bielizny Lily i majstrującego przy jej staniku Pottera – nie
zapomniał nigdy. Przeczuwał, że ta sceneria nawiedzać go będzie
w najgorszych koszmarach, że zobaczy ją podczas tortur, że obraz
ten nie zejdzie nawet w momencie jego śmierci.
Musiał znaleźć Lily. Musiał ją
znaleźć i wlać jej trochę oleju do głowy, skoro straciła go
doszczętnie przez obcowanie z Potterem. Jeśli jej nie znajdzie, to
zadowoli się chociaż tym idiotą. Miał ochotę zamordować go za
to, że kiedykolwiek dotknął Lily.
Jego Lily.
Szukał jej – albo jego, w tamtym
momencie nie miało to znaczenia – jak w amoku. Nie myślał, nie
czuł ani nie zastanawiał się nad swoim położeniem, bo to
wszystko sprawiało mu olbrzymi ból. Zobaczenie tych zdjęć było
jakby niewidzialna ręka odkroiła mu serce. Gdyby zaczął się nad
tym zastanawiać, ten organ włożony zostałby ponownie, tylko po
to, by ponownie go wykroić.
Trzymał w ręku tą jedną odbitkę,
którą pokazała mu Regina, jak jakiś nóż, którym mógł
wymierzyć sprawiedliwość. Nie obchodziły go okoliczności, w
jakich doszło do wykonania tego zdjęcia. Zapomniał już nawet o
początkowej wściekłości na osobę odpowiedzialną za rozwieszenie
kopii po całej szkole. Skupił się jedynie na odnalezieniu Lily –
jedynej osoby, która mogła mu to sensownie wytłumaczyć.
Znalazł ją po pewnym czasie –
ciężko było mu stwierdzić, ile właściwie trwały jego
poszukiwania, bo wyłączył swoją świadomość.
Lily siedziała na zewnątrz, oparta o
drzewo na błoniach, w ciepłej kurtce, która nie należała do
niej. Severus pomyślał złośliwie, że pewnie należy do Pottera.
Na widok znajomej rudowłosej twarzyczki, serce wybiło mu w piersi
nierówny rytm. Uczucie, że właśnie ktoś mu je kroi, wróciło z
podwójną siłą.
— Sev? – zapytała z zaskoczeniem w
głosie. Severus ani drgnął. – Przestraszyłeś mnie.
Severus nienawidził jakichkolwiek
zdrobnień od swojego imienia, dlatego nawet rodzona matka mówiła
doń: „Severusie”. W ustach Lily zdrobnienie „Sev” brzmiało
słodko i ciepło, jakby w tym słowie zamknięty został jej
uśmiech.
— Dlaczego patrzysz tak na mnie? –
zapytała. Jej głos nie był już tak pewny siebie jak zwykle.
Wstała na równe nogi. – Co się stało?
— Coś ty zrobiła… — szepnął,
bo to jedyne, co Snape potrafił z siebie wykrzesać. Zastanawiał
się, czy patrząc na jakąś osobę, można odgadnąć, czy
uprawiała z kimś seks czy nie. Jeśli chodziło o Lily, to
dostrzegał taką samą niewinność jak zwykle.
Czyżby to wszystko było złudne?
Lily uniosła prawą brew. Opierała
się ramieniem o drzewo, ale jej ramię znajdywało się za nim,
jakby chciała się przed nim ukryć. Severus podszedł w jej
kierunku i złapał ją za rękawiczkę, zanim zdążyła zareagować.
Śnieg prószył delikatnie. Śnieżynki obracały się wokół
własnej osi, spadając z bielutkiego nieba. Łaskotały jego
policzki i nos, delikatne jak rzęsy Lily.
— Okłamałaś mnie – odparł
dobitnie. Lily przeszedł dreszcz, jakby w jego słowach ukryte
zostały kryształki szronu. Oddaliła się od niego o krok. Snape
wbił paznokcie w jej przegub dłoni, uniemożliwiając jej ucieczkę.
— Powiedziałaś, że on cię nie interesuje! Że jest tylko
zarozumiałym palantem! Jeszcze rok temu nie chciałaś na niego
spojrzeć!
Lily zaniemówiła. Jej spojrzenie było
nieobecne, jakby próbowała skleić wszystkie elementy układanki w
całość. Paznokcie Severusa wbijały się coraz mocniej w jej przeg
w dłoni, i w końcu dziewczyna syknęła z bólu. Kiedy Snape
rozluźnił uścisk, wyrwała się i oddaliła na kilka kroków,
jakby bała się go dotknąć.
─ Jest zimno – odparła. Jeśli jej
ton głosu miałby jakąś temperaturę, to z pewnością byłaby ona
niższa niż ta, na którą narzekała. – Idź poćwiczyć
Cruciatusa na sikorkach i drozdach, a ja wracam do zamku.
Już miała go wyminąć i uciec z
powrotem do szkoły, gdy Snape złapał ją za ramię i przyciągnął
z powrotem do siebie. Lily uderzyła go w dłoń, ale nawet tego nie
poczuł. Lily zawsze była strasznie słaba fizycznie, przypomniał
sobie. Niewykluczone, że Potter po prostu ją do TEGO zmusił.
— Powiedziałaś, że go
nienawidzisz! — warknął. – Jeśli robisz to tylko, żeby
doprowadzić mnie do szału, to dobrze, wygrałaś! Zakończmy to po
prostu, Lily – poprosił bezsilnie. — Zrobię wszystko, co
zechcesz. Przestanę zadawać się z Averym, Wilkesem, Mulciberem…
przestanę interesować się czarną magią… przestanę ci się
nawet narzucać! Tylko… tylko nie rób tego. Trzymaj się z daleka
od Pottera. Nie pozwól, żeby coś takiego – uniósł fotografie
Reginy przed jej oczy – kiedykolwiek się powtórzyło.
Oczy Lily rozszerzyły się.
Momentalnie przestała się wierzgać. Wyglądała na wstrząśniętą
– więcej – wyglądała na zrozpaczoną. Uniosła dłoń
na wysokość fotorgrafii, jakby bała się jej dotknąć. Przygryzła
brew.
─ Skąd… skąd ty to masz? –
pisnęła, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem. – Jak...
— Jest porozwieszane na praktycznie
każdej ścianie tej pieprzonej szkoły! – warknął, ciskając
papier na ziemi. Lily była na tyle wzruszona, że nie zbeształa go
nawet za śmiecenie. — Taki właśnie jest Potter! Pozwoliłaś,
żeby sprawy zaszły za daleko, a teraz on chwali się tym przed całą
szkołą!
Lily zbladła. Wygadała, jakby zaraz
miała się rozpłakać.
─ Po… porozwieszane? — wydukała,
jakby drugie zdanie w ogóle do niej nie dotarło. — Boże, gdzie?
— Wszędzie — wycedził,
puszczając jej ramię.
Snape znał jej skłonność do nagłych
omdleń, dlatego widząc, jak jej twarz traci kolory, obawiał się,
że zaraz padnie jak długa.
— Lily…
Dziewczyna zakryła dłonią usta.
Zanim Severus zdążył powiedzieć choć jedno słowo, już biegła
w kierunku zamku.
+++
James, Syriusz i Peter znali
madame Pomfrey tak dobrze, że mogli właściwie być z nią na ty. Black nawet
kiedyś próbował trochę się z nią spoufalić – otoczył ją ramieniem i zapytał coś
w stylu: „Jak tam zdrówko, Poppy?”. Został u niej w skrzydle na cały weekend.
Pozostali chłopcy też nagminnie odwiedzali „twierdzę Poppy”. Najczęściej
zaglądali do Remusa, który na tydzień przed pełnią (często również tydzień po pełni, co daje w sumie pół każdego
miesiąca) bywał tu częściej niż w Wieży Gryffindoru.
James potrafił odtworzyć w
myślach wszystko – począwszy od przebarwień na ścianach, przez ułożenie łóżek,
a skończywszy na pajęczynach w rogach skrzydła. Wydawało mu się ono
niesamowicie nudnym pomieszczeniem. Śnieżnobiałe ściany, zszarzałe pościele
okrywające łóżka tak prymitywne, że aż mogące zostać nazwane pryczami, puste
szafki i parawany o mdłym kolorze – to wszystko przypominało mu oddział
zamknięty w Mungu. Nienawidził tego miejsca, a zwłaszcza licznych odwiedzin
May, kiedy tam przebywała.
Tego poranka chłopcy siedzieli przy łóżku
Remusa od paru ładnych godzin. Syriusz co jakiś czas z nudów zaglądał do
gabinetu madame Pomfrey i zadawał irytujące pytania, podczas gdy Peter zdążył
wyjeść wszystkie cukierki dla pacjentów, które leżały w półmisku na środku
przedsionka dla odwiedzających. James przybył tutaj zaraz po rozmowie ze Skye.
Chociaż chciał być wsparciem dla przyjaciela, szczególnie, że za kilka godzin
rozpoczynała się pełnia, ale przyłapał się dzisiaj na okropnym rozkojarzeniu.
Starał się uchwycić ulotne myśli, ale stały się one niczym para – osadzała się
na jego dłoniach, ale nie mógł zebrać jej w całej okazałości.
― Powinniście iść już na
śniadanie, James – odezwał się Remus, który jak zwykle czuł się niekomfortowo z
myślą, że zabiera czas swoim przyjaciołom. Był im wdzięczny za wsparcie i
pomoc, ale jednocześnie nie potrafił się z tym wszystkim uporać. Gryzło go
przeczucie, że traktuje ich po macoszemu i że nie potrafi im się należycie
odwdzięczyć. W dodatku świadomość, iż wieczorem może dojść do tragedii, że to on spowoduje tę tragedię, zdecydowanie
nie pomagała mu w funkcjonowaniu. Wiedział, że takie myślenie jest złe, ale
zdecydowanie wolał zrobić krzywdę jakiemuś wędrowcowi z Hogsmeade niż osobom
tak mu bliskim.
― Daj spokój – uciął chłopak,
patrząc na niego ze współczuciem. – Nie sądzę, że w ogóle pójdę dzisiaj na
lekcje. Zastanawiam się, czy warto.
―Jak to zastanawiasz się? Chodzenie na lekcje to twój obowiązek! Nie
pozwolę ci zawalać szkoły z mojego powodu!
James uśmiechnął się
huncowcko.
― Odpoczywaj.
― Ja…
― Trzymajcie swojego kolegę
z daleka ode mnie! – krzyknęłą madame Pomfrey, wyskakując ze swojego gabinetu. W
rękach trzymała tackę pełną buteleczek, probówek i szklanek z bulgoczącymi
kolorowymi wywarami. Spoglądała na Blacka i marszczyła brwi, zła jak osa.
Syriusz, stojący tuż za nią i trzymający ją w talii, jak dziecko chowające się
za matką, wydął usta w podkowę i
teatralnie chwycił się za serce.
― Poppy! Po tym wszystkim co
przeszliśmy…
― Albo umilniejsz, albo wyproszę stąd ciebie i twoich kolegów. Pan Lupin
musi odpoczywać, a wy jesteście tu znacznie dłużej niż piętnąście minut! Ile
razy mówiłam – piętnaście…
― Tak, tak, tak… sześć osób, piętnaście minut, bez krzyczenia,
wierzgania, atakowania – wyrecytował Syriusz, naśladując trajkot madame
Pomfrey. ― Wiemy, Poppy, ale chyba możesz przymknąć na nas oko – mrugnął do
niej, jakby chcał pokazać, jak to się robi ― no wiesz, w imię naszej miłoś…
― Wynocha! ― przerwała mu natychmiast, chwytając przy okazji za kołnierz
Petera, który wracał właśnie do skrzydła z ciastkiem w ręku. – Ty też! ―
zwróciła się do Jamesa. – Skończyła się moja cierpliwość!
― Ależ Poppy…
― Przeszkadzacie moim pacjentom! Wynocha!
Syriusz ruszył się jako pierwszy, powoli i leniwie zmierzając do
przedsionka dla odwiedzających. Madame Pomfrey już miała wypchnąć go na
zewnątrz, gdy raptem do skrzydła wleciała następna osoba, wykrzykując
sprzeczne:
─ BLACK! BLACK, ty niemoto,
zatrzymaj się, zanim usunę ci wszystkie kończyny!
Black zatrzymał się i spojrzał
w kierunku Poppy. Wyraźnie był zachwycony, że dwie najbardziej charakterne
kobiety tej szkoły – pielęgniarka i Lily Evans – będą popychać go kolejno ze
skrzydła, i do szkrzydła. Tymczasem Peter, który zdążył już zbliżyć się do
drzwi, a wbiegająca Lily kompletnie go staranowała, rozmasował sobie głowę i z
ekscytacji upuścił jedno ciastko. James zmarszczył czoło.
― Panno Evans, Black właśnie
wycho…
― Przepraszam, proszę pani ―
przerwała jej wpół słowa Lily. Wyglądała nie tylko na wściekłą, ale wręcz kipiąca gniewiem. ― Ale wolę, żeby Black
pozostał w pobliżu jakieś opieki medycznej, bo obawiam się, że może być mu
wkrótce potrzeb…
― Lily, spokojnie – próbował
uciszyć ją Rogacz, podchodząc bliżej całego starcia. Poppy Pomfrey chyba
uświadomiła sobie, że jeśli chce dać Blackowi nauczkę, to najlepiej zostawić go
sam na sam z Evans, bo warknęła, że „mają piętnaście
minut” i poszła w kierunku końca skrzydła, zaczynając podawać leki. Lily
odczekała aż oddali się wystarczająco, po czym syknęła:
─ Czy ty jesteś naprawdę tak popierdo…
─ Ej, ej, Evans, kochanie, ranisz mnie! Przecież wiesz,
jak bardzo cię kocham… moje serce już nigdy nie zostanie napra…
─ To nie jest zabawne! –
wrzasnęła. Pielęgniarka odwróciła się w jej stronę z miną, która mogłaby ją
zabić albo sparaliżować. Lily ściszyła głos do teatralnego szeptu. – To… takie rzeczy są nielegalne. Nie wiem,
czy są to wymogi Ministerstwa, ale na pewno zabronione są przez prawo
brytyjskie i przysięgam, że jeśli natychmiast
tego nie naprawisz, to cię zgło…
─ Co ty jej zrobiłeś,
Syriuszu? – zapytał z rezygnacją Remus, który pomimo tego, że leżał na łóżku
oddalonym kilkadziesiąt stóp od miejsca sporu, słyszał szept Lily dokonale. James przyglądał się tej interakcji z wyraźnym
rozbawieniem.
─ Nic! ―przysiągł chłopak. Rozbawienie i szok mieszały się w jego
oczach.
─ Lily – odezwał się James cierpliwym tonem – jeśli chodzi o to, że zamknął nas w
cieplarni, to już dostał nauczkę i naprawdę nie musisz…
─ ZAMKNIJ SIĘ! ― warknęła,
ponownie zwracając na siebie uwagę. Tym razem już jej to nie obchodziło. ― Nie
chodzi mi o ten absurd! ― odwróciła się w kierunku Blacka. — Czy ty zdajesz
sobie sprawę, co to dla mnie oznacza? Jak bardzo mnie ośmieszyłeś? Jak bardzo
zrujnowałeś całą moją reputację, na jaką ostatnią dziwkę przez ciebie wyszłam? CZY TY MYŚLISZ, ŻE TO BYŁO ZABAWNE?!
— Evans, kotku, naprawdę nie
wiem…
— O to mi chodzi! – krzyknęła,
sięgając do kieszeni szaty. Sekundę zajęło jej wyciągnięcie kilkunastu sztuk
tego samego zdjęcia. Każda odbitka była podarta, pognieciona i doszczętnie
zniszczona przez ich kolekcjonerkę.
Oczy Blacka, zaspane i zwężone w szparki świadczące o lekkim podirytowaniu,
rozszerzyły się i zabłysły w wyrazie szoku. Peter, zauważając jego minę,
zbliżył się do dziewczyny i zerknął na jedną z fotografii. Zamarł i ukradkiem
spojrzał na Jamesa. Ten z kolei wysyłał ostrzegawcze spojrzenia do swojego
najlepszego przyjaciela, który kompletnie go ignorował. Lily uniosła zdjęcie
tak, że zobaczył je zarówno James, Remus, jak i spora część skrzydła.
— Wygląda znajomo? –
wycedziła.
Lupin zamrugał, spojrzał z
zaskoczeniem na Pottera, potem na Lily, a w końcu na poruszonego Syriusza.
Kilka susów wystarczyło Rogaczowi do
złamania dystansu pomiędzy nią a centrum wydarzeń. Dopadłszy Evans, wydarł jej
z rąk wszystkie kopie zdjęcia, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Lily musiała
przyznać jedno – spodziewała się, że cała ta sytuacja cholernie go rozbawi. Nie rozbawiła. James wyglądał
na dziesięć razy bardziej wzburzonego niż ona.
─ O kurwa — skomentował Black,
lekko nawet skruszonym tonem.
─ Chcę odbitkę! – wykrzyknął z
uciechą Pettigrew, ale zamilkł pod ostrzem spojrzenia swojego przyjaciela w
okularach.
Całe skrzydło, łącznie z panią
Pomfrey i rozchorowanymi hogwartczykami, zwróciło spojrzenie ponownie w stronę
Blacka. Wyglądało to trochę jak na meczu Qudditcha – publiczność błyskawicznie
wracała wzrokiem do tej osoby, która łapała piłkę, czyli w tym wypadku –
zabierała głos. Przyszedł czas na komentarz Syriusza, najwyraźniej winnego
całemu incydentowi.
– Ja nie wiem… Rogacz,
naprawdę nie mam pojęcia, skąd ona – wskazał na Lily, która rozdziawiła usta z
oburzenia – je ma. Ja…
— To ty robiłeś te zdjęcia! –
krzyknął, ciskając w niego odbitkami. — Robiłeś je wczoraj, w cieplarni, zanim
nas tam zamknąłeś. Mówiłeś, że je usunąłeś!
— U…usunąłem. Dzisiaj rano,
zaraz jak wstałem.
— Wyrzuciłeś kliszę? —
zapytała Lily z powątpiewaniem.
— On nie jest na klisze… on
nie działa jak mugolski aparat analogowy, Evans. On… no, generalne to był mugoski aparat analogowy, ale ja go
trochę… no, ten podrasowałem.
— Łapo… — jęknął James,
przeciągając otwartą dłoń po twarzy.
— Jak on działa? – przerwała
mu rudowłosa.
— Robisz zdjęcie – tłumaczył
Łapa – i potem tak jakby… wybierasz, a
one… wyskakują.
— Jak w tosterze? – odezwał
się Peter. Lily kopnęła go w łydkę.
— No, nie do końca… ja… ech.
Nie wytłumaczę wam tego. Nie pojmiecie. Mój wynalazek jest zbyt złożony i skom…
Evansówna warknęła. Syriusz
natychmiast umilkł.
— Czyli każdy mógł w każdej
chwili te zdjęcie… „wydobyć”, tak? – domyślił się James, oblizując wargi. Lily
prychnęła, czym zasłużyła sobie na poczwórne nieprzychylne spojrzenia (Rogacza,
Łapy, Glizdogona i madame Pomfrey).
— Skąd wiesz, czy ona – wskazał palcem na Lily, jakby jej
imię nie mogło przejść przez jego usta – sama ich nie wydrukowała? Nie wiesz
jak było.
— Te zdjęcia
— warknęła Lily, piorunując go paskudnym spojrzeniem – są porozwieszane po całym zamku.
Syriusz zmieszał się jeszcze
bardziej. Wyglądał jak zaskoczony hodowca zwierząt, którego pewnego dnia
ulubiony, milutki piesek ugryzł do krwi.
─ Czy ty wiesz, jakim cudem ja
się w ogóle o tym dowiedziałam?! – brnęła Lily, która nareszcie otrzymała
reakcję, którą pragnęła zobaczyć. James zerknął w jej kierunku. Syriusz się na
to nie zdobył. — Podszedł do mnie sam Severus
Snape od siedmiu boleści i zaczął mnie moralizować – tak, on! Wiesz, jakie to było ośmieszające?
─ Czekaj, czekaj… Snape do ciebie podszedł? – powtórzył
James, krzyżując ramiona na piersi. ─ Jak ta gnida…
─ POTTER!
— CISZA! – warknęła madame
Pomfrey. Wcale nie musiała wrzeszczeć, żeby jej głos słyszała każda osoba w
Skrzydle. – Zaraz was wszystkich stąd wyproszę!
Krzyczący burknęli coś w ramach przeprosin, ale nie
zabrzmiało to na tyle poważnie, żeby móc spodziewać się poprawy. Syriusz
pomknął w kierunku łóżka Lunatyka, gdzie ukrył się za parawanem, a reszcie
ferajny nakazał to samo. Lily i James po raz pierwszy tego dnia wymienili
spojrzenia, które nie były wrogie ani poirytowane, po czym przysiedli po obu
przeciwnych stronach łóżka Remusa. Peter, dla którego zabrakło miejsca,
przycupnął na podłodze w nogach pryczy. Przez chwilę panowało pomiędzy nimi
milczenie, jakby potrzebowali się wyciszyć przed kolejną serią krzyków i
awanturowania się.
─ Po co w ogóle robiłeś im takie zdjęcia? – zapytał
szczerze zdumiony Lupin, wciąż bardzo spokojnym i cichym głosem.
─ Chciałem zachować je dla potomnych – mruknął Syriusz,
udając skruszenie i przerażenie. Nikt się nie roześmiał. ─ Z tych zdjęć da się
wywnioskować, że zobaczą to już wkró… ała! Evans!
Lily odłożyła książkę na półkę, trzymając ją z daleka od
głowy Łapy.
─ Jednak do czegoś musiało dość, Evans – zauważył Peter.
– Inaczej nie rozbierałabyś się przy…
─ To wszystko jest wyrwane z kontekstu! – syknęła. – To
wygląda jakbym… jakbyśmy…
─ Mieli zaraz się bzyknąć – dokończył Syriusz. – Taaa…
trochę.
Zarówno Lily, jak i James zarumieni się wściekle. Chociaż
znali prawdę, pamiętali, że w cieplarni poruszali podobne tematy. W żartach,
ale zawsze. Black, zauważając ich miny, zachichotał z uciechy i poklepał
swojego przyjaciela po plecach, jakby chciał pochwalić go za kawał dobrej roboty.
Początkowy gniew wyparował, toteż przyszedł czas na wyśmianie całej sytuacji.
Był to swego rodzaju znak, że Huncowci zaczynali analizować nowe wydarzenia.
─ Dorian przez te zdjęcia… — zaczęła Lily. Syriusz
poruszał sugestywnie brwiami, a Peter zatrzepotał rzęsami i zapytał falsetem:
— No… co zrobił
Dorian?
Lily zerknęła na Jamesa i wysłała mu telepatyczną
wiadomość. Chociaż nie potrafił czytać jej w myślach jak Jo Prewett, miała
nadzieję, że odczyta chociaż: „litości”.
— Czekaj, czekaj! — zareagował, jakby dopiero teraz
dotarła do niego powaga sytuacji. — To on też
je widział?
Syriusz i Peter wymienili spojrzenia i równocześnie
przyłożyli dłonie do ust, jak często robiły dziewczyny, chcące wyeksponować
idealnie wypielęgnowane paznokcie. Lily obiecała sobie, że do końca całego tego
przedstawienia, nie spojrzy w ich kierunku.
— Widział! –
prychnęła Lily, jakby to było śmieszne słowo. – Wpadł w szał! Wyrzucił mnie z
projektu! Zabronił się ze sobą kontaktować!
Jeśli spodziewała się, że chłopcy oprzytomnieją, przejmą
się jej losem i powiedzą chociaż, że bardzo im przykro, to musiała doznać
gorzkiego rozczarowania. James uśmiechnął się z triumfem i odparł arogancko: „Szczęście
w nieszczęściu”. Dziewczyna spojrzała w kierunku Remusa, licząc po cichu, że
chociaż on okaże jej zrozumienie. Może i by okazał, gdyby w tej samej chwili
nie zerknął na niego James, a on postanowił zbadać odcień sufitu. Co się zaś tyczy pozostałych dwóch Huncwotów,
to Lily przecież przysięgła, że nie spojrzy w ich kierunku, i obietnicy
dotrzymała.
— Co ja mam teraz zrobić? – zapytała zbolałym tonem. – Wy
się z tego śmiejecie, ale prawda jest taka, że tylko ja na tym ucierpię. Nie ma
sprawiedliwości na tym świecie. Nikt zbytnio nie jest zaskoczony jeśli chodzi o
ciebie, Potter. A zresztą… taki jest już nasz świat, że jak facet jest lekkich obyczajów to jest super męskim
gościem, a jak dziewczyna – to automatycznie staje się dziwką. Nie chcę, żeby
ludzie tak o mnie mówili. Tym bardziej, że jestem… no, niewinna.
James parsknął. Ewidentnie rozbawiło go to określenie.
― Nie histeryzuj, Evans – odezwał się Syriusz, naśladując
typową „ciotkę dobrą-radę.” — Nie możesz być tak zarozumiała i myśleć, że twoja
sława nigdy nie przeminie. Pogadają, pogadają i umilkną.
— A jak nie, to
możesz zaszyć się znowu w skrzydle szpitalnym – dodał Peter, wysyłając w jej
kierunku perskie oczko.
— Pogadam z Poppy – obiecał Syriusz. – Kobieta je mi z
ręki. Będziesz mogła przychodzić, kiedy tylko zechcesz.
Huncwoci zaśmiali się równocześnie. Nawet kącik ust Lily
lekko drgnął. Ci chłopcy, pomimo całego swojego zepsucia, lekkomyślności i
braku jakiejkolwiek odpowiedzialności, nie byli wcale tacy źli, to rudowłosa
musiała przyznać. W sumie udało im się całkiem poprawić jej humor.
— A poza tym – kontynuował Black z błyskiem w oku.
— O, nie – szepnął
James, czym doprowadził ją do śmiechu.
— Poza tym – powtórzył, unosząc palec wskazujący, jakby
chciał powiedzieć coś bardzo ważnego, ale chciał potrzymać ich jeszcze w
niepewności. Lupin szturchnął go nogą, żeby zaczął mówić. — Mogło być gorzej,
Evans. Wiesz, ja osobiście wolałabym, żeby udokumentowano zdjęciem moje
gorące kochanie się – w tym momencie zdania, już Lily czuła, że jej się to
nie spodoba – z Jimmym… – poczochrał go pieszczotliwie. Chłopak oddalił się na
drugą stronę łóżka. — …niż na przykład z Peterem.
Pettigrew spojrzał na niego, udając zranienie. James uniósł
prawą brew.
— Powiedziałbym, że to było szokujące wyznanie, Syriuszu –
odezwał się Remus, z czymś, co przypominało huncwocki uśmieszek na twarzy – ale
chyba wszyscy się tego spodziewali.
— Czy on powiedział wolałabym?
– szepnął Potter, kręcąc głową w wyrazie niedowierzania. – Syriuszu…
— Przejęzyczyłem się! – zaparł się Black. – Naprawdę!
— Tak, tak –
zgodził się Lupin.
— Ale naprawdę!
Lily śmiała się z dalszego przekomarzania czwórki
przyjaciół, ukradkiem obserwując Jamesa. Pomimo tego, że Syriusz sobie
żartował, miał rację w jednej materii – faktycznie wolała przeżyć takie
ośmieszenie z Potterem niż z kimkolwiek innym. Chociaż prawdopodobnie całe to
zamieszanie kompletnie go obeszło, a zdenerwował się tylko dlatego, że myślał,
iż Syriusz go okłamał a propos usunięcia
zdjęć; chyba zaczynała zarażać się jego spojrzeniem na świat. Wiele osób – w tym
Severus – mówiło, że James jest butny do tego stopnia, iż wszystkie negatywne
opinie odbijają się od niego jak groch o ścianę. Prawda była taka, że Potter
nauczył się nie przejmować zarzutami. Żył dla siebie i po swojemu, a plotki,
obelgi i złośliwe pogłoski na jego temat już dawno przestały zaprzątać jego
głowę. Miał po prostu dobre nastawienie, przez które nie przemawiała arogancja
i samouwielbienie, a raczej… optymizm i wiara w siebie.
I skoro James tak potrafił, to dlaczego ona – nie?
Rogacz wyłapał jej spojrzenie. Wysłał ku niej szczery
uśmiech – nie huncowcki, nie łobuzerski i nie jeden z tych, które ćwiczył przed
lustrem – po prostu naturalny i wrodzony, o którego obecności być może nawet
nie wiedział. Powoli i niezauważalnie przybliżył swoją dłoń do tej jej, i splótł
ich palce, jak przed pocałunkiem. Lily już miała szepnąć mu coś na ucho, kiedy
drzwi skrzydła szpitalnego stanęły otworem, a do środka wleciała grupka
znajomych twarzy.
No, tak. Piękności.
Około sześciu dziewcząt, mających na sobie tyle makijażu,
ile wystarczyłoby dla całego skrzydła na Halloween, chichotało w najlepsze i
opowiadało sobie jakieś brudne rzeczy, o czym świadczyły wyrazy ich twarzy.
Lily wyrwała dłoń z uścisku Jamesa i odwróciła się w ich kierunku, próbując
wyłapać z tego trajkotu jakieś angielskie słowo.
Dziewczyny chyba zauważyły, że Lily się im przygląda, bo
podnieciły się jeszcze bardziej i ściszyły głos do szeptu.
— Uważaj, Evans! – krzyknęła jedna z nich w przypływie odwagi.
Reszta zaczęła śmiać się do rozpuku. – Nie będzie płacił nawet alimentów!
Potter otworzył oczy ze zdumienia. Lily spojrzała w jego
kierunku. Twarz miał nieprzeniknioną, w oczach pustkę, zupełnie jakby dopiero
co się obudził. Nie wyglądał na nawet zaskoczonego podobnym zarzutem.
─ O czym ona gada? — zapytała, marszcząc brwi. Piękności
roześmiały się jeszcze głośniej. Madame Pomfey zerknęła w ich kierunku, ale
była zbyt zajęta pacjentem, który nagle dostał poważnego krwotoku z nosa, żeby
zareagować.
─ Uważaj na niego –powtórzyła znajoma, ciemnowłosa mulatka.
Lily nie mogła przypomnieć sobie, skąd kojarzy tę dziewczynę. – Niespecjalnie
się szanuje. Chociaż… widzę, że trafiła kosa na kamień.
─ Och, odjedź już stąd, gówniaro – warknął Potter. Lily
momentalnie przypomniała sobie, kim jest mulatka – Keira Miller, jedna z krótkookresowych
dziewczyn Jamesa. O ile nie myliła ją pamięć, byli razem niecałe dziewięć dni.
— Nikt nie chce na ciebie patrzeć.
Piękności wydały z siebie zgodne „uuu”, jakby chciały
pokazać małemu dziecku, jakie odgłosy wydaje z siebie sowa.
— Ale cię broni. Musiałaś naprawdę mu się spodobać, Evans. Albo
dobrze mu zrobić.
Lily zarumieniła się wściekle. Czuła się zbyt zażenowana,
żeby wyjść z tego starcia zwycięsko. Na szczęście, miała paru sojuszników, o
równie ciętym języku:
— Ona przynajmniej nie jest taką kłodą jak ty, Summer –
krzyknął w ich kierunku Syriusz, jak zwykle mający ciętą ripostę w pogotowiu. W
normalnych okolicznościach Summer Blake na pewno spłonęłaby rumieńcem, jeśli
udałoby jej się nie rozpłakać. Teraz najwyraźniej miała nad swoim idolem jakąś przewagę, bo jedynie
błysnęła w szczerym uśmiechu.
— Bycie kłodą to chyba naturalna antykoncepcja. Jeśli Potter
oszczędza na eliksirach, to wypróbuj to, Evans. Wiesz… historia lubi się
powtarzać.
— Co jest grane? — powtórzyła pytanie Lily, coraz bardziej
poirytowana. Czując, że ani James, ani Syriusz, ani żaden inny Huncwot nie
odpowiedzą jej na to pytanie, wstała, i pomimo całej swojej niechęci do tej
grupy, zbliżyła się do Piękności. Spoglądała w kierunku Pottera, kiedy kolejne
słowa zastygały w chłodnym, zimowym powietrzu.
— Chodzi plotka, że...
Serenka Marceau, gwiazda dzisiejszego rozdziału :D |
Powiem szczerze, że ten rozdział mi się podoba. Niemożliwe? Naprawdę. Pomijając kwestie, że był kolejnym gigantycznym wstępem do właściwego celu tego rozdziału, czyli pełni, no i, że kompletnie spartoliłam scenę Lily-Severus (po prostu tak bardzo nie znoszę tej pary, że nie mogło być dobrze) był w moim odczuciu całkiem przyjemny. Nie za długi, nie za chaotyczny, niezbyt pogmatwany, a wręcz wyjaśniający. Taki przerywnik. W sumie, pod względem komfortu w pisaniu to był dla mnie jednym z najprzyjemniejszych - tuż obok rozdziału pierwszego, szesnastego, piątego... może to dlatego, że było dużo gadania. Chociaż... w sumie to dialogi pisało mi się najgorzej :D. Zwalę więc wszystko na wakacje, które mi uskrzydlają i tyle *_*.
Mam dla Was coś ;>. Oprócz standardowej garści spoilerów na następny rozdział, przygotowałam ankiety i prosiłabym o Wasze głosy: klik. i klik.
To proste pytanie o ulubionych bohaterów. Są one dla mnie ważne, żebym wiedziała, czyje sceny ograniczyć, a czyich dać więcej ;>.
Jak tam wakacje, kochani? Pisałam już o tym, ale to taki niewyczerpalny temat :D. Jeśli chodzi o mnie to odzyskałam siły witalne. . To było jakbym... przez cały rok spała, a na zakończeniu ktoś mnie obudził. Masakra. Mam tyle energii, że nie poznaje siebie samej. Miałam odpoczywać, ale nie jestem w stanie i praktycznie skaczę po całym swoim pokoju xD. Obłęd.
Druga część jest już właściwie napisana, ale muszę jeszcze dokończyć pewien... tak, dialog, a jak inaczej :P. Znając moje tempo, możecie spodziewać się rozdziału w niedzielę lub poniedziałek. W poniedziałek dlatego, że jadę w góry i czeka mnie siedmiogodzinna jazda samochodem. Skończyłam już czytać większość z moich książek (byłam dzisiaj w bibliotece o trzeciej trzydzieści jeden, a zamykali ją o trzeciej trzydzieści i... tak, nie weszłam), dlatego raczej nie zajmę się czytaniem, bo nie mam po prostu nic ciekawego, a... a pisanie zawsze jest alternatywą :D. Jeśli jednak się nie wyrobię do tego poniedziałku (oby nie) to czarno widzę naszą przyszłość. Przez dwa tygodnie krucho będzie z czasem, weną i Internetem ;c. Musicie trzymać za mnie kciuki. To jedyna szansa.
I ostatni komunikat, w sumie to z ostatniej chwili - stuknęła nam 100! 1 czerwca około godziny 19, ktoś, kto nie był mną (ja wbiłam jako 100 008 -,-) wybił nam 100 000 wyświetlenie <3. Tak strasznie się cieszę i nie mogę zarazem uwierzyć, że w stosunkowo krótkim czasie udało nam się wszystkim dokonać czegoś takiego :D. To jest chyba jakiś totalny kawał Huncwotów, bo tego nie da się racjonalniej wytłumaczyć. Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za poświęcony czas na tego bloga, za wchodzenie, czytanie, wpadanie tutaj z sentymentu. Ciężko mi ubrać w słowa, jak wiele to dla mnie znaczy, więc napiszę tylko że... no, że wiele :D. Ach, ta elokwencja. Ta lekkość w dobieraniu wyrazów. Wiele się nauczyłam, nie ma co.
Dobra, kochani, obiecałam spoilery tam gdzieś u góry ^^:
SPOILERY
1. Pełnia, pełnia, pełnia! Czyli to, czego nie było w tej części. Oczywiście opis przemiany Remusa, potem wpada Snape, James go ratuje i dzieją się te wszystkie rzeczy, które opisała Rowling, a ja to teraz po prostu skopiuję. To nie powinno by trudne.
2. Doriusz. Tak, tak, wracają. Spodziewajcie się kolejnych bzdurnych interakcji, sprzeczek i "błyskotliwych" uwag.
3. Rozmowa Jily. Dziesięcio- lub piętnasto- stronowa, bo to właśnie jej jeszcze nie skończyłam. Póki co mam siedem stron. W sumie jeszcze nie przeszli do sedna. Wiem, ten rozdział miał być bez nich i pewnie "Przyjaciele..." mieliby tylko jedną cześć, gdyby nie ich rozmowa długości debaty politycznej. Po prostu wycięłam tę rozmowę z rozdziału dwudziestego drugiego i wkleiłam tu. Dzięki temu "Próba Regulusa" będzie bardziej ogarnięta. Mam nadzieję.
4. Wersja wydarzeń według Jamesa, na temat wszystkiego, co dzisiaj Mary wypaplała Emmelinie. Bo - tak poważnie - czy można ufać Mary McDonald?
2. Doriusz. Tak, tak, wracają. Spodziewajcie się kolejnych bzdurnych interakcji, sprzeczek i "błyskotliwych" uwag.
3. Rozmowa Jily. Dziesięcio- lub piętnasto- stronowa, bo to właśnie jej jeszcze nie skończyłam. Póki co mam siedem stron. W sumie jeszcze nie przeszli do sedna. Wiem, ten rozdział miał być bez nich i pewnie "Przyjaciele..." mieliby tylko jedną cześć, gdyby nie ich rozmowa długości debaty politycznej. Po prostu wycięłam tę rozmowę z rozdziału dwudziestego drugiego i wkleiłam tu. Dzięki temu "Próba Regulusa" będzie bardziej ogarnięta. Mam nadzieję.
4. Wersja wydarzeń według Jamesa, na temat wszystkiego, co dzisiaj Mary wypaplała Emmelinie. Bo - tak poważnie - czy można ufać Mary McDonald?
Miłej lektury, kochani :*
O ile już nie przeczytaliście. Zawsze robię ten sam błąd i życzę miłej lektury jak już jest po tej lekturze. Te wakacje naprawdę są mi potrzebne.
Dobra, kończę :*. Btw, ktoś z was orientuje się jak z Harrym na TVNie? Co roku leciał w piątki, a teraz tego nie ma, czy co? ;c.
Pierwsza! Zaklepuję miejsce :)
OdpowiedzUsuńBoże, jakie tempo *_*. <3
UsuńHaha, ja często sprawdzam bloggera i po małej wpadce co chwilę aktualizowałam Twojego bloga (chociaż może nie powinnam się przyznawać, bo wyjdę na jakąś psycho-maniaczkę) ^^.
UsuńJakoś w ogóle strasznie szybko mi się przeczytało ten rozdział. Chyba jest trochę krótszy niż poprzednie. W ogóle ile tu się działo! (W sumie to nie tak dużo, ale historia Serdny zawierała sporo nowości) Nie spodziewałam się, że historia Sereny tak oczerni Jamesa :c. Ogółem, czytając wiedziałam, że wersja Mary będzie lekko subiektywna, a Twój komentarz mnie tylko w tym utwierdził, tak więc ciekawe jak to wyglądało oczami Jamesa...
Strasznie mi smutno z powodu Lilki. Nie dość, że straciła szansę na zdanie transmutacji to te zdjęcia, ech... W sumie to zdziwiłam się, że nie zaprzeczała, mówiąc, że nie uprawiali seksu, to byłoby w jej stylu. W tej sytuacji odnalazłam coś pozytywnego - przyjaźniej podchodzi do Huncwotu - lepiej! - ona się śmiała z ich żartów :o. Btw, co z Lukasem? Doszła do niego przed Dorianem? Nic o tym nie było.
Chyba nie mam już nic więcej do napisania, mam nadzieję, że wyrobisz się do jutra z rozdziałem! Przekazuję Ci telepatycznie moją moc zen.
3maj się :*
Lydia
PS. Serena w ciąży? Gdyby była starsza pewnie okazałaby się matką Lily lub kogoś innego... Chociaż to w sumie byłoby dziwne, bo ojcem Lily byłby James... Z resztą nieważne XD
UsuńHeeej :*
UsuńZacznę od tego, że dziękuję bardzo za komentarz i miło mi, że czekałaś na nn ;>. Jaka tam psycho-maniaczka ;*. Jeśli nią jesteś, to ja przeprowadzam się do Psychomaniakolandu :D.
Achhhh... oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym nie wrzucała wszędzie spoilerów... nawet na końcu rozdziau musiałąm się wygadać, żeby historię wziąc na dystans... . Czasami boję się samej siebie.
Lilka chyba jest w zbyt wielkim szoku, żeby zaprzeczać. To jak te fazy przyjmowania czegoś do wiadomości... Lily jest w fazie niedowierzania, potem przejdzie do zaprzeczania xD.
No, nie wyrobiłam się z rodziałem, ale dziękuję za telepatyczny przekaz mocy :D. Przyda się i w każdym inym wypadku.
Dzięki za komentarz :* I... Serena matką Lily? XD. Świetne <3 Naprawdę, świetne :D.
Papa :*
3maj się :*
Abigail
Druga! *0*
OdpowiedzUsuńWitam, witam!
UsuńAle bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się przeczytać ten rozdział! Wiem, że miałaś problem z dodaniem, tak? Bo mi się na Liście Czytelniczej na blogspocie wyświetlał, a jak weszłam to nic nie było ;cc
Przez dwa dni nałogowo odwiedzałam tego bloga i tylko czekałam, a w głowie myśl "Może akurat teraz się naprawiło?" i odświeżałam. Nawet nie liczyłam ile ci tych wyświetleń przez to nabiłam :') Choć mam pewność, że było na pewno +20...
A tu dzisiaj rano sobie biorę telefon do ręki, od razu po wstaniu, a tam... Na liście jest. Klikam i zamieram. JEST! JEST! JEST! :D Moja radość była dość dziwna :"D Ale nie, nie komentujmy jej. Po prostu na twarzy miałam banana... Tsa... Kath, jest całkiem normalna! :D
Dobra, może zacznijmy od początku, hm? :) Tak będzie zdecydowanie najlepiej.
Jejku, podziwiam cię za te twoje opisy, słowa... Masz cholernie wielki talent, którego ci bardzo zazdroszczę. Masz wszystko zaplanowane, dopięte na ostatni guzik, wszystko jest takie cudowne. Mam kompleksy, ej... no...
Aż miło się to czyta. Ja niestety nigdy takiego talentu mieć nie będę ;cc. Ach, trzeba się pogodzić z tym...
Ogółem to umiesz świetnie wykreować postać. To takie... Aww! *o* Rozpływam się nad twoją twórczością, wiesz? *Chyba zauważyłaś* Ja piszę tak baardzo amatorsko, że aż... Szkoda? ;') Ta, teraz pytanie... Po co ja ci to...? A, no tak... Żeby ci uświadomić jak genialnie piszesz...
Serena w ciąży... Och, maj gasz... No, nieźle muszę przyznać... Wyznam ci, że się nie spodziewałam takiego rąbku tej tajemnicy...
Nie lubię czytać o McDziwce ;-; Nie lubię jej, więc pewnie dlatego... :/
Więc... Hm... O fragmentach z nią wypowiadać się za bardzo nie będę. A dlaczego? Bo tak ^^
Napiszę tylko tyle, że jest wredną żmiją, która umie manipulować ludźmi bardziej niż James umie robić to z uczuciami i wgl Rudej. Czy ona zawsze musi dojść do celu? Lel...
i jeszcze to "─ Nie chronię Jimmy’ego dlatego, że zawarłam z nim koalicję, tylko dlatego, że jest moim chłopakiem – odwarknęła. Jej rude pukle wyglądały jakby płonęły." JEJ CHŁOPAKIEM?! Phi. 'Koń by się uśmiał'. Ona jest chora i to bardzo, a nie James, jak to stwierdził ten dupek. No, może Potter jest chory, ale z miłości! Pf.
Ona nie powinna dostać tych zdjęć. Luuudzie. Nic dobrego z tego nie wynikło... A Caitlin jest na serio głupia jeśli myśli, że 'Mary' ją lubi czy coś. Jak można być tak fałszywym?...
że to niby mogło być dziecko Syriusza albo Jamesa?... To się porobiło... Choć ja w to nie wierzę i mam wielką nadzieję, że James to jakoś wyjaśni w następnym rozdziale, bo to chyba właśnie ten temat, o którym piszesz ten jakże długi dialog, prawda? :D
Jeszcze ten Dupek zrezygnował z projektu z nią?! No... Tracę wiarę w ludzi. Serio. Skończony Dupek. Ej, dobre, co nie? Dupek i McDziwka... Zdecydowanie tworzyliby piękną parę! ^^
"Wiedziała już, bo zrobić – musiała udać się do Summer Blake, licząc na to, że Piękności zainteresują się nowym skandalem." - Nie no...
Snape... Teraz zaczął się nią interesować? Sprytne. Szkoda tylko, że Lilka coś czuje do Rogasia i na pewno nie jest to nienawiść, a coś przeciwnego.
"— Okłamałaś mnie – odparł dobitnie. Lily przeszedł dreszcz, jakby w jego słowach ukryte zostały kryształki szronu. Oddaliła się od niego o krok. Snape wbił paznokcie w jej przegub dłoni, uniemożliwiając jej ucieczkę. — Powiedziałaś, że on cię nie interesuje! Że jest tylko zarozumiałym palantem! Jeszcze rok temu nie chciałaś na niego spojrzeć!" - Idiota. Nie lubię go za wszystko co zrobił Rudej. Właśnie "Sev" - ROK TEMU. Teraz nie chce spojrzeć na ciebie. Przykre.
"─ Jest zimno – odparła. Jeśli jej ton głosu miałby jakąś temperaturę, to z pewnością byłaby ona niższa niż ta, na którą narzekała. – Idź poćwiczyć Cruciatusa na sikorkach i drozdach, a ja wracam do zamku." - Hihi, takie prawdziwe! ^^ :D
"― Trzymajcie swojego kolegę z daleka ode mnie! – krzyknęłą madame Pomfrey, wyskakując ze swojego gabinetu. W rękach trzymała tackę pełną buteleczek, probówek i szklanek z bulgoczącymi kolorowymi wywarami. Spoglądała na Blacka i marszczyła brwi, zła jak osa. Syriusz, stojący tuż za nią i trzymający ją w talii, jak dziecko chowające się za matką, wydął usta w podkowę i teatralnie chwycił się za serce.
Usuń― Poppy! Po tym wszystkim co przeszliśmy…
― Albo umilniejsz, albo wyproszę stąd ciebie i twoich kolegów. Pan Lupin musi odpoczywać, a wy jesteście tu znacznie dłużej niż piętnąście minut! Ile razy mówiłam – piętnaście…
― Tak, tak, tak… sześć osób, piętnaście minut, bez krzyczenia, wierzgania, atakowania – wyrecytował Syriusz, naśladując trajkot madame Pomfrey. ― Wiemy, Poppy, ale chyba możesz przymknąć na nas oko – mrugnął do niej, jakby chcał pokazać, jak to się robi ― no wiesz, w imię naszej miłoś…
― Wynocha! ― przerwała mu natychmiast, chwytając przy okazji za kołnierz Petera, który wracał właśnie do skrzydła z ciastkiem w ręku. – Ty też! ― zwróciła się do Jamesa. – Skończyła się moja cierpliwość!
― Ależ Poppy…
― Przeszkadzacie moim pacjentom! Wynocha!" - Ten fragment mnie rozwalił kompletnie. Black jest najlepszy! ♥ To Poppy... Jprld... Śmiałam się z tego jakbym była jakaś chora psychicznie, a może... Jestem?
Powinnaś za to dostać przynajmniej Nobla :") Na prawdę... Mój ulubiony fragment! Jednak Syriusz, to Syriusz :D ♥
Ech... Bardzo współczuję Rudej i Rogasiowi, że ich pikantne momenty (no i co, że 'wyrwane z kontekstu'?) były każdemu rozpowszechniane. No, ej... To chyba przestępstwo, czyż nie?
Blackuś zdezorientowany... Mrau :D Chciałabym widzieć jego minę ^^
" żartach, ale zawsze. Black, zauważając ich miny, zachichotał z uciechy i poklepał swojego przyjaciela po plecach, jakby chciał pochwalić go za kawał dobrej roboty." - Znów jakieś cudeńko...
" – Pogadam z Poppy – obiecał Syriusz. – Kobieta je mi z ręki. Będziesz mogła przychodzić, kiedy tylko zechcesz." - Będziesz moją Królową Abigail, oke? :D To jest genialne, serio :D
"Huncwoci zaśmiali się równocześnie. Nawet kącik ust Lily lekko drgnął. Ci chłopcy, pomimo całego swojego zepsucia, lekkomyślności i braku jakiejkolwiek odpowiedzialności, nie byli wcale tacy źli, to rudowłosa musiała przyznać. W sumie udało im się całkiem poprawić jej humor.
— A poza tym – kontynuował Black z błyskiem w oku.
— O, nie – szepnął James, czym doprowadził ją do śmiechu.
— Poza tym – powtórzył, unosząc palec wskazujący, jakby chciał powiedzieć coś bardzo ważnego, ale chciał potrzymać ich jeszcze w niepewności. Lupin szturchnął go nogą, żeby zaczął mówić. — Mogło być gorzej, Evans. Wiesz, ja osobiście wolałabym, żeby udokumentowano zdjęciem moje gorące kochanie się – w tym momencie zdania, już Lily czuła, że jej się to nie spodoba – z Jimmym… – poczochrał go pieszczotliwie. Chłopak oddalił się na drugą stronę łóżka. — …niż na przykład z Peterem.
Pettigrew spojrzał na niego, udając zranienie. James uniósł prawą brew.
— Powiedziałbym, że to było szokujące wyznanie, Syriuszu – odezwał się Remus, z czymś, co przypominało huncwocki uśmieszek na twarzy – ale chyba wszyscy się tego spodziewali.
— Czy on powiedział wolałabym? – szepnął Potter, kręcąc głową w wyrazie niedowierzania. – Syriuszu…
— Przejęzyczyłem się! – zaparł się Black. – Naprawdę!
— Tak, tak – zgodził się Lupin.
— Ale naprawdę!" - Po pierwsze to też jest Cud, miód, orzeszki (♥), mam bardzo dużo ulubionych zdań i wgl, no nie? :") A po drugie... Dałaś ten fragmencik dwa razy do rozdziału! :) Taka tam mała pomyłka ;)
"Rogacz wyłapał jej spojrzenie. Wysłał ku niej szczery uśmiech – nie huncowcki, nie łobuzerski i nie jeden z tych, które ćwiczył przed lustrem – po prostu naturalny i wrodzony, o którego obecności być może nawet nie wiedział. Powoli i niezauważalnie przybliżył swoją dłoń do tej jej, i splótł ich palce, jak przed pocałunkiem. Lily już miała szepnąć mu coś na ucho" - Przy tym to się rozpłynęłaam <33 Zajebisztee ♥♥♥ Jak ja ich kocham... ♥♥♥
A co do Piękności... One jakieś chore są :")
UsuńNo, ale liczę, że Rogaś wyjaśni tę sprawę i wszystko będzie cacy, McDziwka się ulotni, Dorian umrze (ta... :")) W sumie to 'Mary' też by mogła, ale ciii... A Lily i James będą w pięknym związku! ♥
Podsumowując:
Rozdział jest BOSKI! Bardzo fajnie się go czytało, o czym już pisałam.
Komentarz pisałam długo... Jej... Strasznie ;-; Już mnie głowa boli xd Ale wolałam teraz to napisać, bo potem wyjeżdżam, a nie chcę żebyś czekała na mnie ponad tydzień :)
Czekam z niecierpliwieniem na nexta! Nie mogę się doczekać tej rozmowy! :D Fajnie by było jakby to była pozytywna wymiana zdań... Potem niech się pocałują i będą ze sobą chodzić! Niech dadzą 'Mary' (Piszę to tak, bo dla mnie 'Mary' to jej przezwisko :)) powód do białej gorąączkii <33
Wgl to nwm czy ten komentarz ma jakiś sens, ale ok...
Jakby był rozdział w weekend lub w pon to by było cudnie! ☻ ^^
Pozdrawiam i życzę weny. Mam nadzieję, że jednak uda ci się napisać rozdział w czasie podróży i nie będziemy musieli tyle czekać :) Udanego wyjazdu!
Kathrine ;**
Ps. Harry Potter jest 10 lipca i będzie chyba co tydzień w piątek :)
Ps2. Jej, przekroczyłam limit!
{jily-love-forever.blogspot.com}
{zlap-jelenia.blogspot.com}
Po pierwsze - wooow.
UsuńPo drugie - cześć.
Po trzecie - dzięki, dzięki, dzięki, dzięki <3. Za to, że powiedziałaś mi, kiedy jest Harry, za miłe słowa ciągnące się przez cały komentarz i w końcu za niego, bo jest to jeden z najdłuższych i najbardziej motywujących komentarzy, jakie kiedykolwiek dostałam :*.
Problemy z dodaniem były niestety ;c. Zrobiłam jakiś błąd w kodach htmlu, kiedy robiłam zwijany-rozwijany tekst. Chyba. W każdym razie jak wszystko przepisałam, to było dobrze. Mam nadzieję, że tym razem wszystko pójdzie po naszej myśli...
Ty? Kompleksy? Nie rozśmieszaj mnie! Obecnie jestem w górach na wyjeżdzie i czytam twoje notki na telefonie, bo tylko tam mam Internet. No i są booooskie. To ja powinnam mieć przy tobie kompleksy, a nie na odwrót ;*.
Tak. O tym właśnie piszę ten długi dialog. W sumie to już praktycznie skończyłam ten dialog, z tym że... trzeba go jeszcze doprawić ;>.
Ooo tak, Dorian i Mary by do siebie pasowali. To w sumei taki kwadrat się teraz porobił... Mary->James->Lily->Dorian->Mary xD. Ach, czuję się coraz mocniejsza z geometrii. Nie zniszczy mnie za rok.
PJONA! Też nie lubię Snape'a! Ani młodego, ani starego...
Gdyby takie zdjęcia ktoś porozwieszał u nas w szkole to na pewno byłby apel xD. Zastanawiam się, czy były apele w Hogwarcie... to mogłoby być zabawne o.O. Faktycznie... dwa razy się to wkleiło... -,-. Dzięki za info, bo sama na pewno bym tego nie zauważyła. Kiedy mieliśmy badania w szkole w dziedzinie SPOSTRZEGAWCZOŚĆ poszło mi cienko. Kobieta kazała mi układać puzzle i wgl xD.
Komentarz ma sens i jest cudowny <3. JEszcze raz bardzo ci za niego dziękuję :*
3maj się i pooozdrawiam :*
Abigail
Harry leci od 10 (?) Lipca ;*
OdpowiedzUsuńChyba...
XDD
Dobra zaklepuje Sb miejsce...
Spóźnione dzięki, Wiatrusiu :*.
UsuńRozdział jest naprawdę dobry! Z resztą moje bezkrytyczne oko każde tak ocenia xD Ale ten naaaprawdę jest dobry ;)
OdpowiedzUsuńSprawa Sereny jest strasznie pogmatwana i wątpię by Mary powiedział prawdziwą wersję wydarzeń, więc poczekam do wersji Jamesa. Mam nadzieję, że usłyszy ją również Lily z jego ust i mimo wszystko nie pogniewa się zbytnio na Jamesa...
W ogóle, jak ja nienawidzę Mary! To najgorszy bohater, a jednocześnie bez tej perfidnej żmii to opowiadanie nie miałoby takiego zadzioru, więc chyba po prostu na kogoś musiała paść taka rola ;)
Mam nadzieję, że kolejny rozdział już w poniedziałek będzie. Będę na niego czekała z niecierpliwością, pozdrawiam!
No niestety, rozdziału w poniedziałek nie było, ale do 20 można się go spodziewać :D. Dziękuję ci za miłe słowa i komentarz :*. Naprawdę, to bardzo dużo dla mnie znaczy ;). Mam taki sam stosunek do Mary - nawet mnie ona działa na nerwy (chociaż ją lubię), ale bez niej nie byłoby tak samo ;D. Lily długo na JAmesa gniewać się nie potrafi, zresztą na odwrót jest podobnie ;>.
UsuńJeszcze raz dzięki za komentarz, pozdrawiam i życzę miłych wakacji :*
Abigail
Jestem i ja. Moje usprawiedliwienie : strasznyyyyyyyyy upał, dosłownie topił mi się mózg -,-
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - szacun za taką wenę, opisy, długość rozdziałów - podziwiam cię, u siebie męczę się z rozdziałem I na potterze więc :D
WTF/? Serena w ciąży? żartujesz sobie? :P
Caitlin jest pusta - o! a co :P nie za bardzo ją kumam...
James i Lily muszą być razem nie ma innej opcji kochana! <333
zagłosowałam oczywka. <3 :***
życzę mnóstwa wenyyyyyyyy i szybko rozdział chcę ! :*
Dziękuję za komentarz i za zagłosowanie :*. Upały straszne wciąż, chociaż te najgorsze faktycznie już minęły :D.
Usuń3maj się :* Przesyłam moją wenę do cb :*
Pozdrawiam,
Abigail
Zaklepię sobie miejsce i postaram się wrócić jak najszybciej ^^
OdpowiedzUsuńAbigail, błagam Cię, zlituj się nad biednymi czytelnikami, którzy czekają na nowe rozdziały ;) U Ciebie może ludzie wracają do blogowania, ale u mnie świeci pustkami, że czytam jeszcze raz te "przeterminowane" i cholera mnie bierze bo nigdzie nowych rozdziałów po prostu nie ma...
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że w następnej części poznał całą tą sytuację z Sereną z perspektywy Jamesa, a więc niecierpliwie czekam, ale nie wystawiając moje cierpliwości na próbę :D
P.S. Dzięki, że zmieniłaś ten wygląd mobilny ;)
Aniu, cieszę się potwornie, że ktoś czeka na moje rozdziały <3. Niestety póki co jestem bez Internetu (korzystać mogę jedynie w telefonie, a dane mobilne mi się już i tak kończą) ;c. Około dwudziestego rozdział powinien się ukazać ;D. Nie ma sprawy :*. Mam nadzieję, że ludzie wreszcie się ogarną, bo brak fanficków mi też już daje w kość ;c.
Usuń3maj się :*
Abigail
Dzięki za informację, może dzięki niej przeżyje do następnego rozdziału. Mam nadzieję, że później notki będą pojawiać się częściej, bo z nudów wezme się chyba za lekturę szkolną (nieee, naprawdę nie chcę czytać "Mistrza i Małgorzaty"! ), tak więc chyba nie skażesz mnie na męki i cierpienie ;)
UsuńTak więc życzę udanego wyjazdu i trzymam za słowo! :D
Tak, wreszcie, po jakiś trzech godzinach, przybywam z komentarzem! Nie wypowiem się na temat samego rozdziału, bo... No bo nie mam pomysłu na takowy kom.
OdpowiedzUsuńZacznę od szablonu - oprócz jednego zdjęcia Hinny jest idealny, te kolory są takie ciepłe i, przynajmniej w moim wypadku, nie odciągają uwagi od tekstu. Ogólnie większość czytałam na telefonie, bo było mi wygodniej, ale jeśli już weszłam tutaj na komputerze, to tylko czekałam na fragmenty z muzyką. Świetnie dobrana, nie wiem, czy ktoś ci ją dobiera, czy to ty masz taki fajny (już widzę moją polonistkę na wieść o tym, że używam słowa "fajny" w wypowiedzi) gust, ale wprowadza idealny nastrój.
W ogóle wszystko tu jest starannie wykonane, nawet karty postaci. Właśnie w ich sprawie - z jednej strony można doszukać się w nich wielu spoilerów, ale z drugiej miło jest poczytać o bohaterach i dowiedzieć się trochę na ich temat. Swoją drogą uwielbiam twoją Lily! Ma taki wyrazisty charakter. I jest wegetarianką, jak ja, za co ma mocnego plusa. Taka buntowniczka, wydawać by się mogło, że nie zostanie prefektem, bo jest taka, jaka jest, a prefekt powinien być... No, spokojnym, przykładnym uczniem. Ty serwujesz nam z goła inne grono prefektów - kłótliwych, nie zgadzających się ze sobą w niczym, niektórych głupich - jak Larissa (mam nadzieje, że dobrze napisałam).
Oficjalnie oświadczam, że nie lubię Mary .-. Wredna, mała sucz...I niech sobie zapamięta - RUDA jest tylko jedna (hah, moja koleżanka się przefarbowała na rudo i się z niej śmiejemy, że i tak z Lily szans nie ma). Jestem bardzo ciekawa, jak dalej potoczą się sprawy z tą aferą sprzed lat. Serena jest taką tajemniczą postacią... Jakoś nie chce mi się wierzyć, że James lub Syriusz mogą mieć coś wspólnego z jej dzieckiem. Jestem pewna, że James tak by tego nie zostawił... Ale może ja uważam go za lepszego człowieka, niż jest naprawdę.
Muszę przyznać, że jak pierwszy raz tu trafiłam, to byłam pod wrażeniem długości rozdziałów. Stwierdziłam jednak, że nie podołam i zniknęłam. W sumie zapomniałam o tym blogu, a nie przeczytanie go było wielkim błędem. Muszę podziękować Kathrine E za ponowne wysłanie mi linku, bo gdyby nie ona, nie trafiłabym tutaj i nie miała rozrywki na całe dwa tygodnie, bo tyle zajęło przeczytanie mi tego tasiemca.
Tak więc pozdrawiam i czekam na nn!
~Ayd en
Tak więc minęły dwa tygodnie, a ja kompletnie olewałam Wasze komentarze, prace i czas, za co powinniście porzucać we mnie wirtualnymi kamieniami. O tak, czuję cię lepiej! Przepraszam zwłaszcza Ciebie, kochana Ayd en, bo nie przywitałam cię jak należy.
UsuńMuzyka w stuprocentach jest moja :D. Cieszę się bardzo, że ci się podoba ;D. Zawsze po prostu daje ten utwór, przy którym tworzyłam i jakoś nigdy nie zastanawiałam się, czy on faktycznie pasuje... chociaż tematyka czasami się pokrywa :D.
O kurde... moja polonistka też by mi za "fajny" dała popalić...fajny, fajny, fajny... czy to dziwne, że czuję adrenalinę, pisząc to? XD. Dobra, Ayden, to będzie nasza tajemnica. Nie wydamy się nawzajem szalonym polonistkom, zgoda ;>?
Witam w klubie wege! To znaczy, ja w sumie nie jestem pełnoprawną wegetarianką, ale fleksitarianką, jednak chce się poprawić :D. Spoilery są nie tylko w kartach postaci, ale w ogóle wszędzie. To ja zawsze wszystko muszę zepsuć.
Taaa... prefekci u mnie są raczej mało Percy-like, ale takie absurdy jak Larissa na pewno się zdarzały :D. W końcu Voldek był Naczelnym o.O.
Ja dziękuję bardzo, że jednak zdecydowałaś się, wróciłaś i przeczytałaś, bo to bardzo dużo dla mnie znaczy <3. Mam nadzieję, że zostaniesz z nami jak najdłużej :D.
Pozdrawiam i idę odpisać na twój drugi kom, pod nowszym postem :D.
3maj się :*
Abigail
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCześć! Wybacz mi z góry stylistykę, gramatykę, składnie i inne pierdoły, bo po prostu nie jestem w tym dobra, a właśnie skończyłam czytać Twoje opowiadanie i musiałam, po prostu MUSIAŁAM je skomentować.
OdpowiedzUsuńJesteś wspaniałą, cudowną wręcz autorką, pisarką. Dużo potterowskich blogów mi się w łapkach przewinęło ale tutaj jest coś takiego, że nie da się przejść obojętnie obok. Twoje postacie są tak bardzo odmienne, w takim stylu je opisujesz że wydaje się jak gdyby były to żywe osoby. Genialne jest w tym wszystkim to, że nie próbujesz ich idealizować, widać ich wstrętne cechy charakteru i wcale ich nie ukrywasz jak to przeważnie bywa w opowiadaniach tego typu.
Jest tyle różnych wątków, ciekawych wątków, że ciężko pisać o wszystkich rozdziałach w jednym komentarzu. Po prostu każdy pokazuje jakby osobną historię, że śmiało można by z tego zrobić osobne opowiadania :D
Jedyne co mnie trochę zakuło w oczy to fakt, że prawie w ogóle nie ma Remusa i Petera- gdzieś tam wspomniani mimo chodem, ale odsunięci na boczny tor. Tak samo Marlena. Wiem, że trochę (delikatnie ujmując :D ) masz tych bohaterów, i trudno o każdym pisać tyle samo, a i historia musi się toczyć dalej :)
Nie przydłużając... A, nie! Wróć! Jeszcze jedna sprawa.
Nie mam pojęcia kobieto, skąd do głowy przyszedł Ci pomysł żeby tak wiązać wszystkich tą czystością krwi, żeby tak wyglądały sprawy rodowe (kotyliony, wianki, wykluczenia z rodzin, 'transakcje weselne' i cała gama innych spraw) ale jest to mega super. Jeszcze nigdzie się z tym nie spotkałam, ale to dużo światła daje na to, jak bardzo ta historia jest Twoją historią! :)
Czekam na nowy odcinek, mam nadzieję że nie przegapię na fcb informacji :D
Pozdrawiam i życzę dużo weny! :D
Lottyśka
Heeeej :*. Słodki Merlinie, kolejna nowa osoba <3. Jak ja się cieszę na Twój widok i wgl wszystkich Was, nowe osoby :D. Dziękuję ci bardzo za komentarz i motywujące słowa, bo naprawdę po Twoim komentarzu przez parę dobrych minut chichrałam się jak hiena Eddie z Króla Lwa i czytałam go chyba z pięć razy od czasu, kiedy go opubilkowałaś :D.
UsuńNiestety, ja też jestem na siebie zła, że zaniedbuje tę dwójkę... a w sumie, to ogólnie zaniedbuję Hunców jako paczkę przyjaciół. Tego, czego mi brakuje w HzTLu to ich żartów, wspólnych akcji... niestety, faktycznie narobiłam postaci w przypływie szału tworzenia nowych postaci, który dopada mnie przynajmniej dwa razy w tygodniu, i teraz muszę "wychować" i "prowadzić za rączkę" swoje bachorki. Ale cały czas zastanawiam się nad nowym wątkiem dla Petera, bo dla Remusa coś wymyśliłam i dla Marleny też ;). Więc myślę, że wkrótce czeka nas wielki kambing bak :D.
Dziękuję ci jeszcze raz za cudowny komentarz :D.
Poozdrawiam i dziękuję :*.
Abigail
Ale afera:D Mój mózg stwarzał różne scenariusze na podstawie informacji, których z rozdziału na rozdział przybywało. W jednym się nie pomyliłam. Serena była puszczalska, choć zmuszenie jej do zamążpójścia na siłę aby wpleść ją w dobrą rodzinę i towarzystwo na pewno nie sprawiło, że czuł się lepiej. Czy Phil był tak wstrętny, że biedna dziewczyna nie mogła znieść myśli o byciu jego żoną? I dlatego rzucała się w ramiona, napalonych na nią samców, mimo że byli kuzynami jej narzeczonego? Sama nie wiem co o tym myśleć szczerze powiedziawszy. Skoro miała w sobie tyle uroku wili, że działała na każdego faceta bez wyjątku to przecież mogła zrezygnować z Phila i poszukać jakiegoś innego bogacza, nawet mugola, przecież nieświadom jej mocy, jadłby jej z ręki. Doszukuje się i nie mogę znaleźć ani wymyślić, tego jedynego, jednego brakującego puzzla mojej układanki.
OdpowiedzUsuńOOO a może to wdzięczność za wyrwanie jej od matki alkoholiczki nie pozwoliła przeciwstawić się dobrodziejom?
Syriusz i Skye. Nie pochwalę ich za pomoc Jamesowi, ale gdybym miała wybór pomóc najlepszemu kumplowi, którego traktuję jak brata lub swojemu ukochanemu niż jakiejś "przybłędzie" brzydko mówiąc, to wybrałabym tych, na których mi zależy bardziej. Także im jestem w stanie wybaczyć ten spisek przeciwko Serenie. Aczkolwiek nie mogę się doczekać co z nią zrobili i czy dziecko, które się urodziło jest któregoś z Huncwotów.
Zaczynam dostrzegać w Mary zalety. Pomijając, że jest wstrętną, podłą, manipulantką, dążącą po trupach, włącznie z tymi rodziny i przyjaciół, do celu to jej spiski i umiejętność manipulacji ludźmi jest porażająca. Bardzo przydatne cechy:)
No i rzeczy najbardziej poruszająca. PLOTKA i ZDJĘCIA. Na miejscu Lily chyba bym się załamała, gdyby zrobili ze mnie taką puszczalską dziwkę ale z dwojga złego, lepiej James niż Peter:D
UWIELBIAM TWOJEGO BLOGA:) Nie mogę się doczekać, więc kończę i lecę czytać dalej!
Rogata
Rogata <3. Jak ja dawno cię tutaj nie widziałam, kochana :*. To znaczy... ty pewnie też mnie dawno nie widziałaś, ale wiedz, że ja czytam Twojego bloga na bieżąco, ale po prostu jak mam coś skomentować, to od razu taka kaara... nie wiem, co się ze mną stało, ale chyba mój duch komentatora mocno ucierpiał :C. Mam nadzieję, że jeszcze go nie zabiłam, że powstanie z popiołów i że jeszcze w tym tygodniu przypomnę o sobie u Ciebie :D.
UsuńSerena to taka trochę bardziej niegrzeczna Fleur, c'nie? Wydaje mi się tylko, że ona nie potrafiła tak dobrze panować nad swoją aurą... dopiero od McDonaldów dowiedziała się o swoim wilowatym pochodzieniu :D.
To masakra, co spotkało Lily... Boże, jak ja o tym pomyślę i wyobrażę sobie siebie w jej sytuacji.. kaplica po prostu xD. Chociaż... skoro byłyby z Jamesem... dostrzegam jakieś plusy całej sytuacji ;>.
Z drugiej storny to też trochę przykre, że ktoś tak okrutny i bezwględny jak Mary jest przy okazji geniuszem zbrodni. To trochę ułatwia jej działanie.
JEszcze raz dziękuję Ci bardzo za komentarz i lecę odpowiedzieć na Twój drugi pod nowym postem :*.
3maj się i duużo weny :*
Pozdrawiam,
Abigail