Poprzednio + podsumowanie, co działo się z medalionem dla ciut zagubionych:
Syriusz przypomina sobie o swojej umowie ze Skye DeVitt rok temu, kiedy James czekał na rozprawę w sądzie - został niesłusznie oskarżony o zabójstwo swojego kuzyna, Phila van Weerta. Skye postanowiła uzgodnić ze świadkami fałszywe zeznania, które miałyby wrobić Serenę Marceau, narzeczoną Phila. Lily i James zakładają się - usiłują odtworzyć przyjazne, koleżeńskie stosunki z zakazem dotykania się, flirtowania i napastowania ich "indywidualnych znajomych".
W roku 1960 Lukrecja Prewett (matka Jo) zostawia Ethanowi Evansowi (ojcu Lily) rodzinny medalion Prewettów, który to został wykorzystany przez Trevora Monroe (ojciec Isaaca) do "ukrycia" w nim autorskich, nielegalnych zaklęć. Zapieczętowany medalion miał chronić Ethana przed niebezpieczeństwem, który mógłby zagrażać mu ze względu na romans z czystokrwistą czarownicą. Problem w tym, że medalion znalazł się w rękach żony Ethana, Mary Oldisch, która sześć lat później porzuciła rodzinę i wyjechała do Nowego Jorku, aby zrobić karierę na deskach Broadwayu. W 1994 umarła, a medalion został odziedziczony przez Lily. Otrzymawszy go z liście i zrozumiawszy, że jest to strategiczny przedmiot dla Jo i Isaaca, Lily schowała medalion w - jej zdaniem - najbezpieczniejszym miejscu - Pokoju Życzeń.
„Jeżeli chcesz wiedzieć, co ma na myśli kobieta, nie słuchaj tego co mówi - patrz na nią”-Oscar Wilde
Skye
mruknęła z zadowoleniem, kiedy język Caspera Dabneya, jej nowego chłopaka,
zatoczył koło na jej szyi i zjechał w dół, ku obojczykom. Miał on na sobie
jedynie podkoszulek i bokserki, ale posiadał usprawiedliwiające skąpy ubiór
powody – jego kostium treningowy przemókł do suchej nitki i obecnie schnął
wywieszony pomiędzy dwoma szafkami, należącymi do pałkarzy. Zaatakował
dziewczynę zaraz po tym, jak wyszła spod prysznica. Fakt, że jego niezwykle
aktywne tego wieczora ręce zaczynały wyswobadzać ją z ręcznika, nie spotkał się
ze zbytnią aprobatą z jej strony.
─ Alyssa jeszcze
się myje, Casper – zestrofowała go. – I ma jedynie trzynaście lat. Cokolwiek
chcesz zrobić, nie jest to dla niej odpowiedni widok.
Casper jęknął
jej do ucha, wyszeptał kilka krótkich, dwusylabowych wyrazów i odsunął się,
pozwalając Skye poprawić ręcznik. Puchonka trzepnęła go z rozbawieniem w ramię,
po czym wspięła się na ustawioną w poprzek ławę i stanęła przodem do rzędu
starych, spróchniałych drewnianych szafek. Te z nich, które należały do puchońskiej
drużyny, pomalowano złotawą, nierównomiernie rozłożoną farbą.
Dziewczyna
otworzyła na oścież swoją szafkę i schyliwszy się, wyłamała uszkodzony zamek
drugiej, znajdującej się pod spodem. Drzwiczki obydwu z nich zakrywały ją
niczym prowizoryczna zasłonka przebieralni. Casper zachichotał i ostentacyjnie
odwrócił się do niej tyłem.
Zbliżała się
dwudziesta druga, godzina ciszy nocnej. Według przepisów nadanych puchońskiej
drużynie przez profesor Sprout, czas ich treningu nie powinien przekraczać
półtorej godziny (dzisiejszy trwał cztery), a ubrani, wymyci i świeży wrócić do
Hogwartu musieli jakieś trzy godziny temu.
Zarówno Skye, kapitanka, jak i Casper, oraz reszta drużyny, uważali, że
te przepisy podetną im skrzydła i będą miały przykre konsekwencje na meczu z
Gryfonami pod koniec lutego.
Puchonka
szperała w swojej szafce w poszukiwaniu stanika, niestety z marnym rezultatem.
Poddając się, wcisnęła na nogi spodnie i chwyciła pierwsze ubranie zasłaniające
górną część ciała, jakie udało jej się znaleźć – czyli koszulę jakiegoś
chłopaka (modliła się, żeby należała do Caspera). Głośno wypuściła powietrze z
ust. Sięgnęła jeszcze po parę bawełnianych skarpetek w renifery i już miała
zamykać szafkę, gdy przypadkiem wyrzuciła z szafki ozdobną, kremową papeterię. Liścik
delikatnie odpadał na dół, przyciągany przez bezlitosną siłę grawitacji, a Skye
nie zdążyła go złapać, nim zatrzymał się w ręce Dabneya.
Świetnie, pomyślała sceptycznie Skye, zamykając szafkę z głośnym
łoskotem. Głupia, głupia, głupia! Jak
mogła trzymać tutaj ten list?
─ To pieczęć
Harpii – zauważył Casper, odwracając papeterię to na jedną stronę, to na drugą.
─ Czy to… ─ spojrzał na nią, szczerze zaskoczony, i uniósł brwi niemal tak
wysoko, że dotknął nimi swojej grzywki.
─ Przyjęcie do
składu? – spytała, zamykając dolną szafkę. Nie patrzała Casperowi w oczy. ─ Tak
sądzę.
─ Tak sądzisz? –
zachichotał nerwowo. List wyleciał mu z dłoni. – Miałaś zamiar mi o tym
powiedzieć?
Skye wzruszyła
ramionami, pieczołowicie zapinając każdy guzik nie swojej koszuli.
─ Nie widziałam
w tym sensu.
─ Sensu? –
wydukał Casper, kręcąc z niedowierzaniem głową. Podniósł list z podłogi i
przeczytał całą jego treść – Skye znała już ją na pamięć – jeszcze raz.
Czytając, bezgłośnie poruszał ustami, gdzieniegdzie wtrącając ciche
przekleństwo.
Puchonka bardzo
nie chciała dopuścić do spojrzenia chłopakowi w oczy, dlatego znajdowała sobie
coraz to nowsze zajęcia – teraz na przykład, przepakowywała całą zawartość
swojej torebki do plecaka. Casper zirytował się jej ignorancją i – w jego
mniemaniu – głupotą, więc po prostu złożył list na prowizoryczny samolocik, i
wymierzył nim prosto w jej głowę. Nim Skye podjęła karierę ścigającej, przez
długi czas piastowała stanowisko szukającej, dlatego posiadała ten dar, który
fani Quidditcha zwykli nazywać „intuicją nadgarstka”. Samolocik natychmiast
przerwał lot, a gdy znalazł się już w jej zgubnych łapskach, nikt nie łudził
się, że to koniec jego krótkiego bytu.
─ To nic –
odparła tylko, ostentacyjnie gniotąc papeterię. – Zupełnie.
─ Masz siedemnaście
lat, Skye. To wielka rzecz. Nie przechodziłaś nawet specjalistycznego
szkolenia, nie mam pojęcia, jak…
─ Na przyjęciu
zaręczynowym mojej kuzynki pojawił się delegat Harpii – odparła niechętnie. –
Na poprawinach urządziliśmy mały meczyk – DeVittowie i strona pana młodego –
Skye urwała. Kilka razy poprawiła swoją fryzurę, kolejno zaczesując sobie
grzywkę na bok i na środek. Po tych pedantycznych zabiegach zdecydowała się
otworzyć ponownie swoją szafkę, w poszukiwaniu kremu. Casper odchrząknął.
─ Pewnie był pod
wrażeniem – domyślił się, wpatrując w swoją dziewczynę z podziwem.
Kiedy widział ją
w akcji – nieważne, czy na treningu, czy meczu – czuł się zupełnie tak, jak
delegat Harpii mógł. Nie spotykał się ze Skye długo, ale zdążył zauważyć, że
Quidditch jest całym jej życiem. Dziewczyna nie należała do zbytnio bystrych
osób, dlatego praca w ministerstwie czy gdziekolwiek indziej, a nawet zdawanie
owutemów w tym roku, nie miało sensu. Nigdy nie zdobyłaby dobrze płatnej pracy,
a DeVittowie, podobnie jak wiele liberalnych rodzin czarodziejskich zostali
odcięci od rodowych pieniędzy, dlatego nie
pracować również nie mogła.
Ale on się o nią
nie martwił. Skye miała dar, prawdziwy talent, taki, z którym rodzą się tylko
wybrani. Energiczna, sprytna i skłonna do współpracy stanowiła idealną
ścigającą, a jeśli dodać do tego jej niespotykaną wprawę w locie na miotle,
refleks i celność rzutów, to można by powiedzieć, że spełniała wszystkie
warunki profesjonalnego gracza.
Jednocześnie
była taka nieśmiała, taka niepewna swojego talentu! Nie miała nikogo, prócz
Caspera, kto mógł pchnąć ją do Harpii, kto mógł pomóc jej w dokonaniu
właściwego wyboru. Sama była zbyt niepewna siebie, żeby na coś się zdecydować.
Ach, kto
zrozumie kobiety!
─ Może –
burknęła Skye, wcierając zieloną maź w swoje opuchnięte nadgarstki. –
Powiedział, że weźmie mnie do drużyny już teraz, ale będę musiała jeszcze
przejść szkolenie i eliminacje do pierwszego składu. Sęk w tym, że w każdej
chwili może im się odwiedzić, i mogą mnie wyrzucić.
─ Nie będą mogli
tego zrobić. Podpiszesz umowę.
─ Nie chcę
spędzić reszty życia, siedząc tam na ławce.
Skye głośno
zamknęła szafkę. Zakręciła nakrętkę po kremie i włożyła go do przedniej komory
plecaka.
─ Zostałaś
przyjęta przed naborem. Facet proponuje ci darmowe szkolenie, Skye. W wakacje
zamkną już rekrutację i będziesz musiała nieźle do wszystkiego dopłacić. O ile
cię przyjmą, po tym jak odrzucisz ich propozycję sprzed pół roku.
─ Są inne
drużyny niż Harpie – oświadczyła zimno.
Casper przetarł
oczy z niedowierzania.
─ Przepraszam,
co ty powiedziałaś? INNE DRUŻYNY? Skye, przecież ty marzyłaś o graniu w cholernych Harpiach odkąd skończyłaś sześć lat!
─ Rzeczy uległy
zmianie.
─ Rze… Skye, dobrze się czujesz?
Dziewczyna nie
odpowiedziała.
Casperowi nie
mieściło się to w głowie! Chyba każdy
zawodnik domowych drużyn w tej szkole, a nawet zwykły qudditchowy laik, po
cichu marzył o takiej szansie, którą otrzymała Skye. Jasne, wśród amatorów
królewskiego sportu czarodziejów byli i pilni uczniowie, którzy mieli wyższe
ambicje i pragnęli zdobyć kwalifikacje do stałego, dobrze płatnego zawodu, ale
jednak… każdemu z nich równocześnie marzyła się sława i chwała, konferencje z
czasopismami sportowymi, sesje zdjęciowe, pozaklejane plakatami z ich
podobiznami młodzieżowe pokoje … Jedyne, co ich przed tym powstrzymywało to ta
nieznośna niepewność, od zawsze towarzysząca sportowej profesji. Wystarczyło
stracić formę, przejść przez ciężki wypadek, a nawet ukończyć ten trzydziesty
piąty rok życia, i już traciło się źródło wyżywienia. Plus, zaiste nigdy
niewiadomo było czy faktycznie do tego pierwszego składu się dostanie.
Pierwszy skład
pierwszym składem, ale sama w sobie rekrutacja do tak silnych, pierwszoligowych
zaspołów jak Harpie z Holyhead czy Osy z Wimbourne, ulubiony zespół Dabneya, była
istnym piekłem. Ambicje do bycia magomedykiem, aurorem czy łamaczem uroków mógł
mieć każdy z nich, ale gdyby stanął przed taką szansą jak bezpłatny program
treningowy i zapewnione miejsce w składzie, nie sądził, żeby się wahał.
Zwłaszcza jeśli
nie miał na siebie żadnego innego pomysłu, tak jak Skye.
─ Inny zespół
może cię zawsze kupić – wzruszył ramionami. – Jak już raz zaistniejesz, to nie
dadzą ci tak po prostu zniknąć. Przecież wiesz, że…
─ Myślę, że
powinieneś już sobie pójść, Casper.
Dabney zamrugał.
Chociaż jego dziewczyna wyraziła się raczej dobitnie,
to chwilę zajęło mu przeanalizowanie tego nakazu.
─ A… Skye, no co
ty…
─ Słyszałeś? – powtórzyła. Zamiast
przychylnego, sympatycznego wydźwięku, jaki zwykle przybierał jej głos, gdy się
do niego zwracała, doszukał się tylko nut tylko i wyłącznie poirytowanych.
W jego głowie
natychmiast zapaliła się czerwona lampka.
─ Chcę tylko,
żebyś wiedziała, że nikt z tej zakichanej szkoły nie zasłużył na to bardziej
niż ty – odparł ostrożnie. – Skye,
słyszysz mnie?
Przez sekundę
wydawało mu się, że dziewczyna nie odpowie. Kiedy jednak przypomniała sobie o
języku w gębie, wciąż brzmiała niepewnie i niewyraźnie:
─ To nieprawda.
─ Kto? – spytał
na wpół ironicznie, wpatrując się intensywnie w jej oczy. Skye wzruszyła
ramionami. – Twój kumpel, Black?
─ Jayden Rasac
wymiata – oświadczyła. – Gavin Jepson też jest niczego sobie.
Casper parsknął.
─ Już dawno nie
widziałem tutaj dobrego ścigającego. I ty
też. Och, daj spokój, Skye, przecież dobrze wiesz, że…
─ Naprawdę musisz
się już zbierać – powtórzyła.
Casper spojrzał
na nią w taki sposób, jakby chciał się jeszcze długo wykłócać, ale ostatecznie
dał za wygraną. Z głośnym łoskotem zamknął swoją szafkę, przerzucił torbę
treningową przez ramię i opuścił szatnię.
Skye po jego
wyjściu siedziała w szatni jeszcze pół godziny. W końcu, kiedy zaczęło robić
jej się zimno, a burczenie w brzuchu przemieniło się w dotkliwe głodowe
skurcze, doszła do wniosku, że musi wziąć się w garść. Ostatni raz obejrzała
się za siebie, potrzaskała trochę szafką z wyłamanym zamkiem, próbując ją
zamknąć.
Kiedy wyszła na
zewnątrz, było już bardzo ciemno, ale Skye nie bała się ciemności. Orzeźwiający
zapach wiatru zakręcił jej w głowie, a swojskie, leśne odgłosy przyczyniły się
do powstania półuśmiechu na jej twarzy. Naprawdę nie miała serca zostawiać
Hogwartu.
Ukojona aurą
nocnego, świeżego powietrza, flegmatycznie pociągnęła za gałkę drzwi. Miały one
to do siebie, że bardzo ciężko się otwierały i zamykały, bo swego czasu opadły
w zawiasach i nikt nie miał czasu ich naprawić. Teraz jednak drgnęły bez
zbędnych ceregieli.
To był dopiero
niepokój.
Prawdziwe
przerażenie narodziło się w Skye dopiero wówczas, gdy w oczach stanęła jej
druga strona drzwi. Na gładkim, jasnym drewnie roiło się od odprysków krwistoczerwonej
farby, powstałych jako skutek uboczny stricte specyficznego sposobu na
ozdobienie drzwi – a mianowicie, wypisania na ukos niezdarnych, kolosalnych
liter, formujących się w wyraz: TCHÓRZ.
─ Cześć, Skye –
dobiegł ją znajomy głos, kiedy wyciągnęła rękę w kierunku napisu – masz
pozdrowienia od Sereny.
♣ ♣ ♣
Po
zaledwie kilku poniedziałkowych spotkaniach plus ekstra dwóch godzinach w
tygodniu obrony przed czarną magią, które przesiedziała, by zaczepić potem
Liama, wszystkie ołówki Dorcas Meadowes nadawały się do wyrzucenia, bo taka
wielka artystka, jaką była Gryfonka, nie mogła znieść w swoim najbliższym
otoczeniu czegoś tak niechlujnego jak ślady po obgryzaniu. Dor obgryzała bowiem
ołówki, pióra, mankiety swojej koszuli, a nawet własne paznokcie, co doskonale
obrazuje, jak bardzo była zdesperowana.
Za wiele rzeczy
na nią spadło! Nie dość, że na zajęciach MUSIAŁA siedzieć z Blackiem (mogła
pogratulować sobie, że przyczepiła się do niego na początku roku, a teraz żaden
z nauczycieli nie wyrażał zgody na powrót Blacka do ławki Pottera, żeby ta
dwójka znowu mogła terroryzować Ślizgonów z sąsiedniej ławki lub robić coś
równie nikczemnego), to jeszcze Argent ewidentnie się do niej przyczepił. Dorcas
czuła jego niechęć.
Zdawała sobie
doskonale sprawę, że jej stosunek do nauczyciela jest zbyt poufały, ale
dziewczyna nie była w stanie udawać, że go nie zna. Na początku roku dała mu
jasno do zrozumienia, że w ich przypadku nie będzie relacji „nauczyciel-uczennica”
i miała ku temu dwa dobre powody. Po pierwsze – ona jego uczennicą nie jest (a
na obronie jej stanowisko ograniczało się do wolnego słuchacza), a po drugie –
po zerwaniu z Bertą, straciła do niego resztki szacunku, a – w jej mniemaniu –
uczennice powinny respektować nauczycieli. Liam przyjął jej oświadczenie do
wiadomości bez gwałtownych reakcji, więc pozostało pomiędzy nimi tak, że ona
mówiła do niego per „Liam”, a nie „profesorze Argent”, a on do niej per „Dor”,
a nie „panno Meadowes”. Ale na lekcjach
starali się do siebie nie zwracać bezpośrednio, żeby nie doszło do krępujących
sytuacji.
Przełom nastąpił
w poniedziałek dwudziestego trzeciego, na drugim spotkaniu całego tego kółka
dla problematycznych uczniów, nazywanego przez Lily „kozą”, „poprawczakiem”
albo alternatywnie „zjazdem rodzinnym”. Chociaż prosiła Luke’a Davisa (który
obligował już na jej oficjalnego chłopaka), żeby uciekł z zajęć Ksylomancji
(notabene, jak wiele nadobowiązkowych zajęć miał ten chłopak? Ksylomancja? Czy
ktoś, z wyjątkiem Hestii wierzył w te dyrdymały?), jak zrobił tydzień temu i
jak zapowiadał się robić jeszcze wiele
razy, spotkała się z odmową:
─ Nie mogę, Dor
– wyjaśnił, lekko niespokojnie. – Zaczynamy wróżenie z gałązek białego dębu. To
niemal tak znaczące dla mojego przedmiotu, jak dla transmutacji przemiany
humanoidalne.
Dziewczyna
oczywiście roześmiała się, z daleka wyczuwając dowcip. Cały Hogwart od słynnego
spięcia pomiędzy Mary i Lily, żartował z tej dziedziny magii oraz tłumaczył się
nią, gdy zrobił coś nieetycznego. Evansówna wczoraj na przykład narzekała na
przypadek Earla Greya:
─ Nie dość, że
jego rodzice musieli być niezłymi fanatykami herbaty, to jeszcze odziedziczył
po nich żałosne poczucie humoru – odparła, kręcąc głową. – Przyłapałam go na
bójce z Dwyerem, wiesz, tym chuderlawym pałkarzem, który chociaż warzy mniej
niż ja, potrafi prawdopodobnie kopniakiem zrobić dziurę w ścianie. Spytałam się
ich: „chłopcy, co was skłoniło do kroków tak drastycznych jak wzajemna
przewalanka?”, a oni na to, że trenują, bo jutro zaczynają transmutację
humanoidalną!
Dorcas doceniała
poczucie humoru swojego chłopaka, ale nie zamierzała ukrywać, że trochę zrobiło
jej się przykro, kiedy zamiast towarzyszyć jej, wybrał naukę o wróżeniu z
drewna. Była uprzedzona co do jakiekolwiek wyrobu drzewnego, począwszy od
ławek, a skończywszy na błotoryjach, które mogły biologicznie nie zaliczać się
do królestwa roślin, ale w praktyce chyba fotosyntezowały. Meadowes miała lekkie wyrzuty sumienia, że
tak niesprawiedliwie osądziła Blacka podczas ich korepetycji. Zachodziła w
głowę, co spowodowało u niego tak zły nastrój, ba, nawet dociekała wśród
największych plotkar, co one wiedzą na ten temat. Jedyne, czego zdołała się
dowiedzieć, to to, że Regulus został zawieszony, bo przyłapano go na handlu
ciekłym akonitem, opium z mandragor czy jakimś innym magicznym narkotykiem.
Wątpiła jednak, że ten fakt ruszyłby Syriusza.
Dzisiaj u
Argenta siedziała z Mary, bo Black, mający chyba jakieś skłonności
masochistyczne, padł na krzesło obok Jo Prewett, Emmelina dobrała się z
Remusem, a Lily świetnie bawiła się w pierwszej ławce, wymieniając komplementy
z Jamesem (ta dwójka robiła się coraz dziwniejsza każdego dnia). Syriusz,
przynosząc Argentowi na śniadanie ciabattkę z serem (cholerny lizus!), zagadał
go na temat jakiś tajemnych przejść, a Liam zaczął dryfować. Opowiadał o
rzeczach w ogóle niezwiązanych z tematem, a chyba nawet opisywał jakąś swoją
przygodę, kiedy pracował jako auror. Potwierdziła to i Lily, która w nagłym
akcie łaski postanowiła wstać z ławki i sprawdzić, co słychać u jej najlepszej
przyjaciółki:
─ Jestem pewna,
że ostatnio, kiedy zaprosił nas na kółko przygotowawcze do zdawania owutemów na
aurorstwo, plótł coś podobnego. Facet ma obsesję.
Kółko przygotowawcze na aurorstwo? Ksylomancja? Teoria
magii? Czy
tylko ona nie chodziła w tej szkole na żadne
zajęcia dodatkowe? To faktycznie było nieco żałosne, zważywszy, że miała tylko
dwa przedmioty.
─ Zdaje się, że
on bardzo cię lubi, Dorcas – odezwała
się milcząca dotąd Mary. Jej uśmieszek zdradzał kpinę. ─ Chyba już wiem, w jaki
sposób wyleci na koniec roku. Romanse z uczennicami zawsze są takie głośne.
Meadowes cała
się spięła. Przepowiadanie Argentowi krótkiej kariery jako nauczyciel miało
może i swoje usprawiedliwienie – od ładnych paru lat żaden profesor obrony
przed czarną magią nie zabawił u nich dłużej niż trzy semestry – ale uwagi Mary
były obcesowe i nieparlamentarne.
Ona i Liam…? To było tak abstrakcyjne jak
potajemny romans Hagrida i ministra magii.
─ Musiałaś
naprawdę nisko już upaść, Mary, że z braku towarzystwa podsłuchujesz cudze
rozmowy – odparła dumnie, zdumiona, że Lily nie dorzuciła czegoś od siebie.
Zwykle nie szczędziła nikomu ciętych ripost. W sumie to – nie czarujmy się –
łagodnym potraktowaniem z jej strony było wysłanie spojrzenia naładowanego
energią Avady Kedavry. Nigdy, ale to nigdy, swojej reakcji nie ograniczała do
zerknięcia w kierunku Jamesa, jakby z obawy, że słowa Dorcas mogły mu się nie
spodobać. Nigdy.
Co za
szaleństwo?!
Jeśli
przyjmiemy, że Dorcas była w tamtym momencie bardzo zaskoczona, to Mary możemy uznać za nieprzytomną z szoku.
Nieprzytomna czy przytomna, mowa wciąż o Mary McDonald, która nigdy nie
szczędziła zbędnych pytań:
─ Co jest
pomiędzy tobą a Jamiem? – spytała oschle, uwalniając trochę uroku wili, jakby
chciała dodać tym sobie pewności siebie.
Lily wzruszyła
ramionami. Dor ze zdumieniem odnotowała, że wśród licznych odznak i broszek,
które Evansówna zwykle przyczepiała sobie do krawata, brakuje tej, którą razem
zrobiły dwa lata temu: POTTER TO PLUSKWA.
Robiło się coraz
dziwniej.
─ Przyjaźnimy
się – odparła grzecznie, uśmiechając się delikatnie. Dor miała ochotę się
uszczypnąć. – Ale przekażę mu, że się niepokoisz.
Z tymi słowami
wstała i wróciła do swojej ławki, uśmiechając się do Jamesa tak szeroko, że na
pewno rozbolały ją policzki.
─ To zakład –
mruknęła Mary, przyglądając im się spod zmarszczonych brwi. ─ To musi być zakład.
─ O co mieliby
się zakładać? Komu pierwszemu odpadnie język od wzajemnych uprzejmości?
─ Nie wiem –
pokręciła głową wila. Jej mózg zapewne pracował już na najwyższych obrotach. ─
Ale wydaje mi się, że chodzi o mnie.
Przynajmniej ona nigdy się nie zmienia, pomyślała Dor. Zawsze tak samo zajęta swoją osobą. Meadowes pokiwała niemrawo
głową, szczęśliwa w duchu, że do końca tej dziwnej lekcji, Mary się do niej nie odezwie. Dor znała wilę wystarczająco,
żeby przewidzieć jej reakcję. Kiedy coś tyczyło się Jimmy’ ego, jego dziwnego zachowania, nagłego pójścia po rozum do
głowy czy wyjątkowo ciepłych kontaktów z innymi dziewczynami, dla Mary był to
znak, żeby uruchomić swój specjalny tryb awaryjny. Myślała wtedy i knuła tak
gorliwie, że bijąca od niej złośliwość i egoizm zdawały się promieniować. W tym
momencie na przykład jej oczy, dotąd błękitne jak tafla jeziora, zaczęły
gwałtownie ciemnieć i się powiększać, jak to dzieje się u głodnych wampirów
(tak przynajmniej mówiła Berta). W każdym razie Mary, przeniesiona do
Niegodziwolandu, była w tamtej chwili zbyt zaabsorbowana, by dokuczać
jednostkom tak mało istotnym jak Dorcas, dlatego ta mogła skupić się na czymś
naprawdę ważnym – projekcie jej
nowego ponczo.
Ledwie zdążyła
musnąć palcem ołówek HB, gdy ciepła, aksamitna ręka Mary chwyciła ją za rękawek
swetra. Dorcas uniosła brew do góry.
─ Chodzi o
Chamberlaina – zawyrokowała z tryumfalną miną. – Jamie dostał szału, kiedy tylko po powrocie do szkoły
zobaczył go na korytarzu. Serio, myślałam, że oderwie mu głowę.
─ To byłoby
całkiem fajne – przyznała Dor. – Od dawna marzyłam, żeby w moim pokoju u
Evansów nad biurkiem zawieszona była czyjaś głowa.
Mary posłała jej
żałosne spojrzenie. Dorcas nie wiedziała, czy to przez niski poziom jej
komentarza, czy też dlatego, że zamieszkała u mugoli.
─ Musimy pomóc
Evans wygrać ich zakład. Znam ich oboje – odparła głucho – na pewno poszło o
nietykalność.
─ O
nietykalność? – powtórzyła jak echo Dor. ─ Nie… to nie jest ich… styl.
Chociaż…, pomyślała Meadowes, drapiąc się po głowie. Analizując typowy tok myślowy Lily Evans…
James
bezustannie kręci się wokół niej. Wraca Dorian. Lily zaczyna panikować, bo za
dużo uczuć – i byłych, które zaczynają się reaktywować, i tych stałych,
niezmiennych i nieznośnych – przytłacza ją. W głowie tak powściągliwej osoby
jak ona zapala się czerwona lampka. Ruda przestaje ufać samej sobie. Potrzebuje
ustabilizowania, równowagi, punktu odniesienia, którego w razie napadu
szaleństwa może się uczepić. Potrzebuje…
Cóż, nietykalności.
Mary była naprawdę dobra.
─ Dobra… to definitywnie jej styl, ale… ─ zerknęła w
stronę Lily, jakby z obawy, że ta może podsłuchiwać. Rudowłosa zataczała się
właśnie ze śmiechu, a chichoczący obok niej James kontynuował swoją przekomiczną opowieść. To przestawało
być zdrowe. Dorcas przełknęła głośno ślinę.
─ Mary, nie
wydaje mi się, żeby Lily jakoś się od niego izolowała…
Oni raczej…
─ Zachowują się
jak psiapsiółki.
─ Taaa…
─ Nie zapominaj
o tym, że Evans ma rozdwojenie jaźni. Na większość jej zachowań nie ma
wytłumaczenia. Jednak… ─ Mary uniosła brew do góry i zadumała się głośno. Jej
oczy ponownie pociemniały. ─ Wydaje mi się, że ona wodzi Jamesa. Na pewno
założyli się o coś dużego, a ona bardzo chce wygrać. Musimy jej w tym pomóc.
Dorcas
zmarszczyła brwi. Normalnie nie widziałaby nic złego w pomocy przyjaciółce, ale
skoro Mary nawoływała ją do tego, to na pewno miała ukryty cel. A cele
McDonaldówny najczęściej krzywdziły wiele osób, zwłaszcza Evansównę, która od
niedawna awansowała na ulubionego kozła ofiarnego Mary.
Meadowes nie
była wcale taka głupia, jak większość myślało.
─ Myślałam, że jesteś jedną z obsesyjnych fanek
twojego Jamiego i każde jego niepowodzenie
jest dla ciebie powodem do żałoby i kilkutygodniowego postu.
Mary prychnęła.
─ W
przeciwieństwie do Evans, ja przejęłam
się nim choć odrobinę i spróbowałam go
poznać. James nienawidzi przegrywać,
dlatego właśnie biega za tą łachudrą cały czas. Jeśli sprawimy, że przegra, to
się wścieknie, a to spowoduje, że nabierze dystansu. Wystarczy tylko pomyśleć, Meadowes – dziewczyna popukała
ją ostentacyjnie w głowę i zachichotała złośliwie, jak miała w zwyczaju.
─ Przestań rżeć,
Ruda – powiedział Syriusz. Mary natychmiast umilkła. Zrobiła to w klasie
jeszcze jedna osoba, siedząca w pierwszej ławce, która jednak nie śmiała się
szyderczo i złośliwie, lecz perliście i głośno. Syriusz roześmiał się jeszcze
głośniej, kiedy odnotował, że obydwie zareagowały na jego uwagę.
Reszta klasy
poszła w jego ślady, niewątpliwie przypominając sobie pewną sytuację z lekcji o
transmutacji humanoidalnej.
Nagła poprawa nastroju klasy była dla Argenta
jak zimna woda. Momentalnie przestał nadawać o praktycznym wykorzystywaniu
korniczaków i przypomniał sobie, że czasy uganiania się za magicznymi
stworzeniami, by przerobić ich na super-broń dawno minęły. Teraz adrenalinę
dawać mu mogło ewentualnie wstawianie trolli do dziennika.
─ Właśnie mi o
czymś przypomnieliście! Mam dla was misję
– odparł dziarsko, wyraźnie dumny z tego, że jednak nie zapomniał o swoim
zadaniu. Jęk przeszedł przez klasę.
Mimo że ich spotkań, nie można było nazwać ani
szlabanem, ani zajęciami, ani konsultacjami, ani niczym, bo powinno odbywać się
w szkole, Argent nie cofał się przed
zadawaniem im bzdurnych, wyczerpujących zadań, po to, żeby – jak sam powiedział
– „była jakaś kara”. W zeszłym tygodniu na przykład kazał im odszukać w
Hogwarcie boginy i uwięzić je specjalnej szkatułce, tylko po to, żeby na dzisiejszych
zajęciach mógł ostentacyjnie wszystkie je wypuścić. Nie dość, że Dorcas
zemdlała, widząc około dwudziestu
dementorów, wirujących w powietrzu jak żałosne latawce, to jeszcze poczuła się wybitnie niedoceniona, bo straciła
około pięć godzin, na szukanie tego
głupiego potwora.
─ Tym razem
podzielimy się w zespoły – zawyrokował. Chwycił swoją różdżkę, wykorzystując ją
jako specyficzną kredę, piszącą w powietrzu złocistożółtymi iskrami. Bawił się
nimi, dopóki nie uformował czegoś w rodzaju tabeli z dwoma kolumnami.
─ Skoro mamy
dwie drużyny, to sądzę, że najsprawiedliwszy byłby podział na zespół chłopców i
dziewczyn, jednak… wciąż pamiętam, że kiedy ostatnio zabawiliśmy się w projekt
na obronie o takich składach, skutki były raczej opłakane – spojrzał wymownie
na Syriusza, który wówczas urządził sobie trening transmutacji zwierzęcej,
zamieniając bandę ślizgonów w rybiki. James zachichotał.
─ W takim razie
chyba urządzimy losowan…
─ Profesorze
Argent – przerwała mu Lily, która od zawsze miała pecha w jakichkolwiek
płaszczyznach, gdzie decydował tylko i wyłącznie los. – Mamy tutaj tylko Gryfonów i Ślizgonów… sądzę, że hmm… może lepiej podzielić się na domy?
Zarówno James,
jak i Syriusz, Remus, Emmelina i dziewięćdziesiąt procent pozostałej grupy,
niezwykle entuzjastycznie poparło jej pomysł. Argent klasnął w dłonie.
─ To dobry
pomysł – zgodził się. – I w dodatku to wyjdzie mniej więcej po równo…
Liam musi być naprawdę beznadziejny w liczeniu, pomyślała Dor. Jestem przecież ja, Mary, Emmelina, Remus, Syriusz, Lily, James i
jeszcze Chris i Luke, a Ślizgonów jest troje.
─ Nie wyjdzie – wtrąciła Mary, która
uwielbiała rujnować jakiekolwiek ugody, choćby dla samego umiłowania do
mącenia. – Ale… jeśli przerzucimy do Ślizgonów Wooda, chłopaka Meadowes, który
siedzi na Ksylomancji, i Evans, to będzie mniej więcej sprawiedliwie.
─ No chyba cię…
─ zaczęła Lily, jednak natychmiast zamknęła usta, bo James spojrzał na nią
wymownie. ─ …wzięło na żarty.
─ Nie zostawimy
jej, Mary – odezwał się Rogacz, bardzo wyrozumiałym tonem.
─ Dobrze.
Meadowes i Titanic razem to i tak jedna trzecia mózgu, więc…
─ …mamy skład? –
ucieszył się Liam, klaszcząc w dłonie.
Rozległy się
szmery i podekscytowane odgłosy, które mogły zostać zinterpretowane jako
potwierdzenie. Ślizgoni i Gryfoni mieli to do siebie, że uwielbiali rywalizować ze sobą we wszelki sposób. Choć grupa
Argenta we większości składała się z nieletnich, szóstorocznych dzieciaków, u
których lenistwo przeżywało swój złoty wiek, to w przypadku możliwości
„skopania tyłków tym struchlałym glizdom” tudzież „brudnym hybrydom”
przedstawiciele obydwu domów odzyskiwali wszelkie siły witalne. Nie da się
ukryć, że w tymże współzawodnictwie najbardziej nieugięci byli Huncwoci,
zwłaszcza James i Syriusz, dlatego w Hogwarcie zapowiadało się nie lada
przedstawienie.
─ W takim razie,
oto moje zadanie: prawdopodobnie nie opowiadałem wam jeszcze o tym, jak na
pierwszym roku w Szkole Aurorstwa, dokonano ataku na nasz rocznik i jedynie
dzięki moje…
─ Jak brzmi zadanie? – przerwała mu
obcesowo Mary.
Argent lekko się
speszył.
─ Uratowała mnie
wtedy jedynie znajomość mojej szkoły, czyli to, czego Śmierciożercy nie mogli
mi odebrać. Jestem ciekawy, na jakim poziomie wy znacie Hogwart, dlatego właśnie… proszę was o wskazanie
wyjątkowego miejsca w Hogwarcie. A mówiąc wyjątkowe,
mam na myśli takie, które faktycznie zapewnia wam pewną przewagę nad tymi, którzy o tym miejscu nie widzą. Zrozumiano?
Przerwał mu
szaleńczy wybuch śmiechu Blacka, przypominający skowyt psa. Ten typ śmiechu
występował u niego za każdym razem, kiedy wpadał na coś niecnego, czyli
takiego, co mogło pogrążyć jego wrogów.
Zaczyna się, pomyślała Dor.
Usłyszała słodki
śmiech Lily, kiedy James szepnął jej coś do ucha. Dobrze wiedziała, skąd u
Gryfonów wzięły się tak dobre humory – ich zespół miał przecież Huncwotów, a
nikt – być może nawet sam dyrektor – nie
znał tego zamku lepiej niż ci chłopcy. Black i Potter zaraz zaczną się
targować.
─ Co z przegranymi? – zapytał Łapa. Oczy lśniły
mu tak jaskrawo jak żyrandol w Wielkiej Sali. Argent podrapał się po głowie.
─ Cóż, nie
patrzałem na to w taki sposób, Syriuszu, jednak… sądzę, że aby podkręcić emocje
powinniśmy faktycznie przygotować jakieś nagrody dla wygranych i…
─ …tortury dla
przegranych – szepnął Rogacz.
─ Wiecie co? –
zreflektował się nauczyciel. – Sądzę, że wygrani będą mogli wymyśleć jakąś karę
dla przegranych, co będzie dla nich swego rodzaju… nagrodą?
Dorcas uśmiechnęła się do
samej siebie. Oczami wyobraźni już widziała, co James i Syriusz wymyślą,
kiedy wygrają – a wygrają na pewno. Może jakiś Basen Wstydu z rekinami i
aligatorami? A może wymyślne tortury, jak na przykład
Kiedy Liam oświadczył, że to koniec
dzisiejszych zajęć, w dość rozmarzonym nastroju opuściła salę. Pomyślała, że
zajdzie pod salę Ksylomancji i opowie Luke'owi, co go ominęło. Może uda jej się
jeszcze złapać Lily, zanim ta ruszy z gromadą Puchonów i Gryfonów na
zielarstwo? A może po prostu skoczy do kuchni i poprosi o sałatkę Cezar?
Z każdym krokiem cała rozmowa
z Mary na temat Lily i Jamesa powoli uciekała z jej niezbyt wyćwiczonej
pamięci.
♣ ♣ ♣
Za
dziecięcych lat Mary McDonald uwielbiała chować się w szafie swojego starszego
brata, Kenny’ego, i podsłuchiwać jego rozmowy z kolegami. Zwykle nie rozumiała
za wiele z tego, co mówili, ale pamiętała, że słowa brzmiały szorstko i
wulgarnie. Było to bardzo dawno temu, tak dawno, że wtedy jeszcze podejmowała wiele nieprzemyślanych decyzji, takich jak nagminne wyskakiwanie ze
swojego bezpiecznego azylu – szafy. Swoją zabawę praktykowała, dopóki Kenny nie
cisnął nią o drzwi wejściowe i złamał jej rękę. To dało jej do zrozumienia, że
trzeba nauczyć się wykorzystywać słabości innych, należy wysłuchiwać i
kolekcjonować ich sekrety, ażeby w razie nagłego wypadku mieć przeciw nim
najskuteczniejszą amunicję – cząstkę
ich tajemnicy, cząstkę ich samych. Żałowała, że nie zapisywała rozmów Kenny’ego
ze znajomymi, bo na pewno wiele z tych rzeczy zainteresowałoby jej matkę. Och,
ile Kenny byłby w stanie zaoferować, byle tylko Mary nabrała wody do ust!
Zarówno w Hogwarcie, jak i w Beuxbatons nadano
jej łatkę intrygantki i szantażystki. Chyba nikt nie posiadał tak wielu wrogów
jak ona, ale jednak nigdy nie znalazła się osoba wystarczająca silna, żeby
wyruszyć przeciw niej na wojnę. To było dla niej wygodne – mogła dalej wtykać
nos w nie swoje sprawy i kolekcjonować następne sekrety, bo i tak nie czekają
ją żadne smutne konsekwencje. Kiedy znajdywał się ktoś problematyczny, to
niemal natychmiast znikał – w przenośni i dosłownie.
Bo Mary miała w
swojej kolekcji kawek i tej osoby. Mary miała w swojej kolekcji kawałek
każdego.
Rzadko
dochodziło do sytuacji, w której nie mogła czegoś zdobyć czy osiągnąć, choć
wcale nie urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą. Najcenniejszą rzeczą była
gotowość do posunięcia się do wszystkiego, brak wszelkich skrupułów i zahamowań.
Stanowiła twardy orzech do zgryzienia, ale tylko w ten sposób mogła zgarniać
wszystkie karty.
Czas rozpocząć
grę.
─ Mary – skinął
głową Dorian.
─ Cześć,
krzepiarzu.
Wila postanowiła
zrobić sobie dzisiaj wolne od zielarstwa – jej skromnym zdaniem najmniej
wartościowego przedmiotu ze wszystkich wykładanych w tej szkole. Po pierwsze,
cierpiała na przemęczenie związane z nadrabianiem materiału, ponieważ – jak się
okazało – w Beuxbatons realizowany był zupełnie inny program niż w Hogwarcie.
Po drugie, nie spała dzisiaj przez całą noc, bo musiała wyjaśnić pewne kwestie
z Jamesem. Po trzecie, musiała złapać
Chamberlaina zanim siódma klasa ruszy na popołudniowe rozszerzenia, bo nie
miała pojęcia, gdzie ma go szukać.
O tej godzinie
wszyscy prócz garstki puchońskich szóstoklasistek, które miały bardzo ubogi
plan zajęć, siódmoklasistów i Dorcas Meadowes, siedzieli na zajęciach. Nikomu
stanowiącemu potencjalne zagrożenie nie powinno zdarzyć się spacerować w tej
chwili po korytarzach czy podjadać parówki w Wielkiej Sali. Mary mogła więc
liczyć na dyskrecję, ciszę, spokój i skupienie Doriana.
Wyśmienicie.
─ Mam do ciebie
sprawę.
Dorian parsknął.
─ Nie jestem
zainteresowany.
Mary przechyliła
głowę i wypuściła trochę uroku wili. Nie lubiła, gdy ktoś jej odmawiał.
Chamberlain
zamrugał i lekko poczerwieniał. Mary uwielbiała rumieńce wypływające na jej
widok, nawet jeśli pojawiały się na twarzach tak przez nią nielubianych jak na
przykład ta Doriana. Wykorzystując jego zmieszanie, przełożyła nogę przez ławę
i dosiadła się do stołu Krukonów, naprzeciw swojego towarzysza.
─ Może jednak? -
szepnęła kokieteryjnie, trzepocząc rzęsami. Dorian przełknął głośno ślinę.
─ Nie...
─ Zaufaj mi.
Krukon wyglądał,
jakby miał dużo do powiedzenia na temat ufania osobom pokroju Mary, ale po raz
kolejny nie docenił potencjału swojej przeciwniczki. Mary zacmokała, ujęła jego
dłoń i uspokajająco pogładziła jej wierzch. Palce wili muskały jego skórę tak
delikatnie jak dotyka się drogocenny materiał, zataczały koła, przebiegały
wzdłuż wzgórków i linii jego ręki, jakby dziewczyna usiłowała przepowiedzieć mu
przyszłość. Napięcie momentalnie go upuściło.
─ Już dobrze?
Dorian spojrzał
na nią wściekle.
─ Miałaś
przestać – zabrał rękę. ─ To... nieuczciwe.
─ Nie wydajesz
się być specjalnie pokrzywdzony.
─ Czego chcesz,
Mary?
Wila błysnęła
uśmiechem.
─ Przechodzisz
do rzeczy. To mi się podoba.
─ Pójdź w moje
ślady, proszę.
Mary
zachichotała, nalewając sobie do szklanki soku dyniowego. Czasami nawet
brakowało jej Chamberlaina, mimo że ich związek już dawno przestał nawiedzać ją
w głowie. Zresztą, cała ich relacja zrodziła się z chęci utarcia Evans nosa –
Mary zwyczajnie uwielbiała posiadać wszystko, co niegdyś należało do tej
szlamy. Dobrze się czuła, wyzbywając z jej dawnej własności resztek przywiązania.
Z Dorianem poszło łatwo – wystarczyło dwa razy się z nim przespać i Evans już
wyleciała mu z głowy. Szkoda, że z Jamesem nie poszło tak łatwo.
Wiedziała, że
dla obserwatora z zewnątrz to ona była bez serca, a Lily – jej ciągłą ofiarą.
Mary doświadczyła jednak jej okrucieństwa na własnej skórze, dlatego nie miała
najmniejszych skrupułów przed odbieraniem jej wszystkiego, co mogła. Mimo że
nie podobało jej się to, że Dorian na nowo zainteresował się swoją byłą
dziewczyną, była w gotowości po raz kolejny wybić mu tę rudą wywłokę z głowy. Oczywiście tak, żeby James nic nie
wiedział.
─ Chodzą plotki, że przeszkadzasz Evans i
Jimmy'emu w ich... pożyciu w związku ─ odparła, wyraźnie krzywiąc się na
słowie „pożycie”.
Dorian
uniósł brew.
─ Co proszę?
Mary wywróciła
oczami.
─ Dlaczego z
nią kręcisz?
Dorian parsknął.
Jego talerz z jajecznicą niebezpiecznie drgnął.
─ Nie kręcę. Robię
z nią projekt.
─ Dokładnie. Dobrze,
że sam się przyznajesz.
Chłopak pokręcił
głową. Mary była niemożliwa. Mogła mieć najwyższe wyniki w praktycznie
każdym przedmiocie, być geniuszem zbrodni, intrygi i manipulacji, ale to nie
oznaczało jeszcze, że wyzwoliła się z tej szerzącej się epidemii, której zasięg
obejmował głównie nastoletnie dziewczyny – niewyobrażalnej głupoty.
─ Nie będę z tobą
dyskutować na ten temat – odparł rozeźlony, pakując na swój talerz jeszcze
trochę bekonu.
Wielkie,
niebieskie oczy wili śledziły każdy jego ruch. Chłopak chwycił nóż i widelec,
ale nie mógł skupić się nawet na tak prozaicznej czynności jak przekrajanie kawałka
mięsa. Oblizał wargi. Złapał za solniczkę, starając się tym samym odwrócić
uwagę od emanującej, wilej aury. Posolił jedynie serwetkę i swój sweter.
Warknął. Niemal zupełnie zrezygnowany, złapał za dzbanek z sokiem dyniowym.
Ręce zadrżały mu i w ostateczności cały napój chlusnął na podłogę. Wszystko to
przez dwoje wielkich, niebieskich, wybałuszonych nań oczu, jakby mówiących
„dobrze wiesz, o czym mówię”.
Ale Dorian nie
wiedział.
Nie poddawał się
dopóki nie przeciął sobie palca, łapiąc nóż ze złej strony. Wówczas zrozumiał,
że jest w środku jednej z tych walk, których nie można wygrać. Spojrzał
wściekły na Mary, wciąż wpatrującą się na niego jak na cholernego clowna, po
czym wyrzucił z siebie:
─ Nie powinnaś w
tej chwili pilnować twojego Jamiego przed angażowaniem się w pożycie
z Lily Evans?
─ Nie musisz być
o mnie zazdrosny – odpowiedziała, cmokając powietrze. Nim Dorian zdołał to
zripostować, ponownie zabrała głos: „Jednak zmierzasz do celu, jak zwykle.
Mówiłam ci jak ja uwielbiam tą twoją treściwość?”
─ Nie i nie
musisz – odparł. ─ Słuchaj ─ spojrzał na nią wymownie. Mary przybrała
minę niewiniątka. ─ Jeśli przyszłaś tutaj, bo wydaje ci się, że wspomogę
plan terroryzowania Lily, to się naprawdę mylisz.
─ Tym razem nie
o to chodzi – zapewniła go, uśmiechając się zachęcająco. ─ Ja chcę jej pomóc.
─ Myślisz, że w to uwierzę? - prychnął. ─
Każdy w tym zamku wie, że jej nienawidzisz.
─ Och, nie bądź
taki absolutny. Owszem, nie lubimy się, ale pamiętaj, że kiedyś
byłyśmy przyjaciółkami na śmierć i życie. W dalszym ciągu mam w sobie resztki lojalności,
która zobowiązuje mnie do pomocy tej biednej i zdesperowanej dziewczynie,
niepotrafiącej poradzić sobie z feralnym pożądaniem Jamesa.
Dorian spojrzał
na nią dziwnie.
─ A tak
poważnie?
Mary uśmiechnęła
się, sięgając ręką po swoją torbę. Wyciągnęła z niej na stół kilka
podręczników, ale widocznie nie tego szukała, bo wciąż szperała i przewracała
zawartość swojej torby. Po pewnym czasie jej ręka znieruchomiała, a na twarzy
dziewczyny pojawił się niecny uśmieszek. Nachyliwszy się ostrożnie, wyjęła z
torebki małą piersiówkę i uprzednio rozglądając się po sali, dolała sobie jej
zawartość do soku dyniowego. Dorian zamrugał. Widząc to, Mary pochyliła się w
jego stronę, jakby bała się, że ktoś podsłucha ich w całkowicie pustej sali.
─ Musimy
współpracować ─ szepnęła, dając mu powąchać otwór butelki. Pachniała wódką. ─
Nie wiem, co w niej widzisz, ale wyraźnie pragniesz Lily Evans, a ja chcę
Jamesa. Kiedy już uda nam się ich rozdzielić, a ty zdobędziesz dziewicę, wciąż
będziesz mógł odwiedzać mnie wieczorami ─ mruknęła zmysłowo, wypuszczając
trochę uroku wili. Dorian odwrócił wzrok.
─ Naprawdę, naprawdę,
Mary – ja nie jestem zaintereso... ─ Dziewczyna przyłożyła mu palec do ust.
─ Wiem, że nie
umiesz myśleć, więc ja będę to robić za nas oboje – zdecydowała. ─ Jedyne, czego
od ciebie oczekuję, to bezwzględne wykonywanie moich poleceń. Rozumiesz?
─ Ja...
─ Świetnie.
─ Mary, ale ja napraw...
─ ZWYCIĘSTWO DLA
PUCHONÓW!
Dwie czupryny –
ruda, bujna i kędzierzawa oraz ciemnobrązowa i poczochrana – zwróciły się w
kierunku drzwi wejściowych. Do pustej sali wpadł tuzin sportowych maniaków –
łączyło ich to, że szyję każdego z nich zdobił żółtoczarny szalik. Mary i
Dorian wymienili skonsternowane spojrzenia. Głośne wiwaty kibiców, zwłaszcza
puchońskich, nie były niczym nadzwyczajnym podczas meczu. Jednak obecnie, kiedy
to najbliższe rozgrywki Hufflepuffu
miały odbyć się dopiero za miesiąc, ich entuzjazm zaliczał się do zjawisk
nietypowych.
Mary i Dorian,
oddani swoim drużynom całymi sercami, cali struchleli, słysząc to hasło.
Obawiali się, że wśród puchonów odnalazł się jakiś niesamowity, sportowy talent
albo opracowali oni nową, bezbłędną strategię. Wszystko, co mogło zaszkodzić
ich reprezentacji wzbudzało niepokój.
Obserwowali
przemieszczających się puchonów, dopóki ci nie zasiedli przy swoim stole.
Okrzyki nasilały się, a zbiorowisko ludzi otoczyło środek stołu, przepychając
się wzajemnie. Wyglądało to tak, jakby starali się dotknąć kogoś, kto siedział tam na krześle.
Mary i Dorian wymienili spojrzenia po raz kolejny.
Wila musiała odchrząknąć
kilka razy, zanim Chamberlain poderwał się z ławy i trącił ramieniem najbliższą
puchonkę. Nie zareagowała.
─ Caitlin.
Wielkooka
dziewczyna o bardzo podobnych do Doriana rysach, odwróciła się. Mary
zmarszczyła brwi.
─ Co się dzieje?
- zapytała z grymasem na ustach, wskazując palcem na krzątaninę wokół stołu
puchonów. Caitlin przymknęła swoje wielkie powieki.
─ Nic nie
wiecie? ─ pisnęła. ─ To przecież takie głośne. My wszyscy, my, puchoni,
jesteśmy dzisiaj tacy dumni...
─ Naprawdę
myślisz, że gdybyśmy wiedzieli, to byśmy pytali taką idiotkę jak ty?
─ Mary...
─ Nic nie szkodzi, Dorian ─ mruknęła
młodsza Chamberlainówna. ─ Chodzi o to, że Skye DeVitt otrzymała propozycję od
HARPII z HOLYHEAD i...
─ Co?!
Ciało McDonald
przeszedł dreszcz, kiedy usłyszała znajomy głos.
James.
No, pięknie.
Wyglądało na to,
że pomimo perfekcyjnie obmyślanej przez nią dzisiaj rano strategii, los jej nie
sprzyjał. Odwróciła głowę w kierunku Jamesa i reszty powracających z zielarstwa
szóstorocznych Gryfonów. Ku jej zdziwieniu nigdzie nie było widać Evans i
Meadowes.
James patrząc na
Caitlin, miał tak zszokowany wyraz twarzy, że Syriusz musiał aż grzmotnąć go w
potylicę, by oprzytomniał. Chłopak cały się wzdrygnął i, śmiertelnie urażony,
trzepnął w podzięce swojego najlepszego przyjaciela po ręce (kusiło go, bo
uderzył w złamaną kość, ale ostatecznie obrał zupełnie inny cel). Złapał
Caitlin za ramię i poprosił słabo, żeby opowiedziała mu wszystko po kolei.
Tylko tego teraz brakowało, pomyślała z przekąsem wila. Jak nie Evans, to DeVitt musi odwracać jego
uwagę.
Nie ulegało
wątpliwości, że Skye i jej sytuacja bardziej niż zainteresowały Jamesa. Nie
dość, że DeVittowie byli bardzo bliskimi sąsiadami Potterów i ta dwójka znała
się od zarania dziejów, to jeszcze swego czasu byli oni parą – w sumie to nawet
długo razem wytrzymali, bo z licznymi przerwami ciągnęło się to półtora roku.
Chociaż Rogacz nagminnie dopuszczał się zdrad, wykorzystywał bezkonfliktowe
usposobienie Skye i nierzadko okrutnie się z niej naigrywał, plebs hogwarcki
plotkował o nich jak o praktycznym narzeczeństwie.
Sytuacja ta zakończyła się jakiś rok temu, kiedy to James zaczął spotykać się z
Mary i – niestety – interesować
Evans. Niewiadomo do końca, czy to w młodym Potterze odezwało się sumienie i
postanowił on zdegradować relację jego i Skye do stopy tylko i wyłącznie
przyjacielskiej, czy to też puchonce wyczerpał się limit cierpliwości.
Cokolwiek zaszło, ważne, że oboje przestali się do siebie odzywać, a raczej to
dziewczyna zaczęła unikać Jamesa jak ognia.
Mary znała
Pottera i wiedziała, że w sytuacji jak ta – kiedy on i Skye mogą się już nigdy
nie zobaczyć – chłopak nie odpuści, dopóki nie wyprostuje w jakiś sposób ich
relacji. A choć DeVitt ponoć spotykała się z tym obrońcą drużyny Hufflepuffu,
Dabneyem i śmiertelnie obraziła się na Jamesa, była tylko dziewczyną. Nie
ulegało wątpliwości, że wykorzysta nagłe całkowite
i absolutne zainteresowanie nią
Pottera, czyli to, czego zawsze od niego oczekiwała.
Problem Lily
Evans momentalnie uciekł jej z głowy.
─ Wygląda na to,
że nasz problem sam się rozwiąże, Dorian – szepnęła, rozentuzjazmowana. Chłopak
zmarszczył brwi. ─ Tylko poczekaj i rób, co ci powiem.
Kiedy cała
czerwona z przejęcia Caitlin streściła już Jamesowi wszystko, co wiedziała
(Skye spotkała delegata Harpii, zaimponowała mu, dostała list, rozpoczyna
szkolenie, jako pełnoletnia może opuścić szkołę), chłopak wycofał się i dość
agresywnie rozepchnął pomiędzy tłum puchonów, chcąc chyba wyrwać stamtąd Skye i
porozmawiać z nią w cztery oczy. Sekundę później do sali wkroczyły trzy
śmiejące się postacie – trzymający się za ręce Dorcas i Luke oraz Lily, z
wiankiem na głowie i uśmiechem od ucha do ucha. Mary schowała piersiówkę z
powrotem do torby. Dorian pośpiesznie usprzątał cały swój bałagan – począwszy
od rozlanego ketchupu, skończywszy na plamach soku na mankietach.
─ Cześć, Dorian, Mary – uśmiechnęła się Lily. Mary ze zdziwieniem odnotowała, że
miała czymś wymalowaną twarz. Niewykluczone, że wczoraj uderzyła się mocno w
głowę i po obudzeniu zgodziła się przetestować nowe kosmetyki Dorcas. – Możemy
tu usiąść?
─ Jasne – odparł
uprzejmie Dorian, zanim Mary zdołała go uprzedzić. Wyglądał na zdumionego
niesamowitą uprzejmością rudowłosej w towarzystwie McDonaldówny.
Lily błysnęła
uśmiechem, przełożyła nogę przez ławę, swoją torbę usadowiła pomiędzy sobą i
Dorianem, po czym rozejrzała się po całej sali. Wyglądała na nieco
zdezorientowaną.
─ Widzieliście
może Jamesa? – zapytała, poprawiając
wianek na głowie.
Dorian zamrugał.
Mary otworzyła usta – trochę z oburzenia, a trochę z szoku – i spojrzała w
kierunku Dor. Ta wzruszyła ramionami i wróciła do obściskiwania się z Lukiem.
─ Nie – odparł
Chamberlain i złapał ją za rękaw, próbując powstrzymać ją przed szukaniem go
wzrokiem.
─ Tam jest – pokrzyżowała mu szyki Mary,
pokazując palcem na wielkie zgromadzenie puchonów. Lily zmarszczyła brwi.
Po tym, jak sam
James Potter zaczął przedzierać się przez tłum osób, wielu gapiów rozeszło się
do swoich stołów, ewidentnie chcąc doprowadzić do konfrontacji tej dwójki.
Evansówna spojrzała w tamtym kierunku właśnie wtedy, gdy Rogacz przysiadł – a
raczej przyklęknął – przed Skye i
ściszonym głosem zaczął się o coś pytać. Wianek lekko przekrzywił się na głowie
Lily.
Niemal
natychmiast odwróciła wzrok. Nie pytając Doriana o zdanie, sięgnęła po jego
kubek do połowy wypełniony sokiem dyniowym oraz wódką Mary i łyknęła odrobinę
płynu.
Wyczuwając
posmak alkoholu, spojrzała na niego z zaskoczeniem. Dorian już przygotowywał
jakieś usprawiedliwienie, spodziewając się tyrady o szkodliwości picia, ale ku
jego zdumieniu Lily darowała dobie temat. Ponownie spojrzała w kierunku Skye i
Jamesa.
─ Myślałam, że
nie rozmawiają – odparła ostrożnie.
Mary uśmiechnęła
się ze zrozumieniem.
─ To musi być
bolesne, nagle stracić całe jego zainteresowanie, co nie, Evans? – Wila wydała
z siebie fałszywy dźwięk, który miał świadczyć o tym, że jest jej przykro. –
Takie jest życie i taki to chłopak. Komu jak komu, ale tobie chyba nie muszę
tego tłumaczyć.
Lily prychnęła.
─ Wiem, że
Potter bawi się ludźmi, ale żeby pójść w odstawkę, trzeba najpierw stać się
jego zabawką, czyli dziewczyną. A ja nią nigdy nie zostanę.
─ Daj spokój,
Evans – zaśmiała się Mary. – Przecież
wiem, że wewnątrz szalejesz z wściekłości. Powiem ci coś w sekrecie – ściszyła głos. – DeVitt przeszkadza i mnie.
Możemy połączyć siły i razem zlikwidować jej problem.
Lily prychnęła.
Dorian,
wyczuwając narastające napięcie, postanowił zmienić temat:
─ Ładny wianek.
Ruda zdjęła
wianek z głowy.
─ To… założyłam
się z Jamesem, że… ─ urwała. Pokręciła głową, wywróciła oczami i machnęła ręką,
jakby to już i tak nie miało znaczenia, po czym pogrzebała w swojej torbie i
wyjęła książkę z transmutacji.
W międzyczasie
Dorcas odkleiła się od swojego chłopaka i zaczęła głęboko oddychać, by uspokoić
oddech.
─ Nie poszłaś na
zielarstwo, bo dzisiaj lekcje odbywały się w nawiedzonej cieplarni? – zapytała
się Mary, śmiertelnie poważnie. Wila zmarszczyła brwi.
─ Co?
─ Mieliście
lekcje w szóstej cieplarni. Gdybym
nie została wyrzucona z grupy owutemiakowej, to też bym dzisiaj nie poszła –
oświadczyła godnie Meadowes. – Berta powiedziała mi kiedyś, że jakiś chłopak tam
zginął i ponoć jego duch wciąż szaleje.
─ Nie bądź śmieszna, Dorcas.
─ Mówię prawdę!
Och, Lily czy to nieprawda, że tam dzieją się dziwne rzeczy?
Lily wzruszyła
ramionami.
─ Dzisiaj Eric
Stimpson odrobaczał swoją mandragorę wprost na moje włosy – przyznała. – Nim
dalej się odsuwałam, tym więcej glizd wchodziło mi pod grzywkę.
Dorcas uderzyła
rękami w stół.
─ Mamy dowód!
Sądzę, że powinniście zbadać tę sprawę, wiesz, Dorian? To byłby idealny temat
na was projekt – trochę w tym historii magii, trochę transmutacji
humanoidalnej, obrony przed czarną magią, nawet zielarstwa… co o tym myślisz,
Lily?
Rudowłosa
podrapała się po głowie. Minęło już trochę czasu odkąd zgodziła się na
współudział w projekcie, jednak ani Dorian, ani ona nie mieli jeszcze pomysłu
na temat. Lily na czas zakładu wolała za bardzo się w to nie angażować.
Wcześniej szczerze wątpiła w swoją przegraną, ale w miarę czasu przekonała się,
że James faktycznie potrafi się powstrzymywać. Nie dość, że był bardzo przyjazny, nie kombinował tak jak
zwykle, nie mącił, nie próbował przekonać jej, że jest w nim zakochana. W
dodatku był dosyć… kochany. Lily
zdołała się przekonać, że całkiem zabawnie można spędzić z nim czas i choć
wciąż myśl, że mogłoby łączyć ich coś więcej niż potencjalna przyjaźń, nie mieściła jej się w głowie, zaczynała
dostrzegać w Jamesie coraz więcej pozytywnych cech. Zaczynała się obawiać, że
wkrótce jej temperament weźmie górę – tak jak prognozował Potter tydzień temu –
i to ona ostatecznie przegra.
Dzisiaj, kiedy
zobaczyła go przy Skye DeVitt ta myśl natychmiast uleciała z jej głowy.
Spojrzała na Doriana z kpiną wymalowaną na twarzy.
─ Widzę, że
podzielasz entuzjazm Dorcas, co do takiego tematu.
─ Nie do końca –
odparł, równie rozbawiony. – Ale mam już pewien pomysł – wyprostował się dumnie
i, nie spuszczając wzroku z Lily, pociągnął łyk swojego soku dyniowego z wódką.
─ Gotowa?
Lily kiwnęła
głową, niezbyt zaciekawiona.
─ Myślę, że
powinniśmy uderzyć w elfy.
─ W co?
W pierwszej
chwili Dorian pomyślał, że pytanie wypłynęło z ust Lily, ale prawie natychmiast
rozpoznał różnicę w głosach. Mary patrzała na niego jak na uciekiniera z
oddziału zamkniętego w Mungu, na przemian to zerkając w jego oczy, to na swoją
piersiówkę z wódką. W jej oczach Chamberlain dostrzegł sygnał ostrzegawczy.
─ Elfy – mruknął, wzruszając ramionami. – Wiesz,
długie uszy, przepowiadanie przyszłości, nieśmiertelność…
─ Nie
wiedziałam, że jesteś fanem Tolkiena – zażartowała Lily. Kiedy dziewczyna
zobaczyła miny towarzystwa, domyśliła się, że nie zrozumiał, o co jej chodzi. ─
To taki mugolski pisarz.
─ W każdym
razie… Ojciec często mówił mi, że w większym stopniu to elfy niż jasnowidze
odpowiadają za powstawanie przepowiedni…
─ Jestem
przekonana, że w ten sposób próbował cię nastraszyć, żebyś przestał malować
ściany, kopać młodszego brata albo ganiać się z gnomami w ogródku – zgasiła go
Mary. – Moja matka mówiła mi, kiedy byłam mała, że naprawdę jestem adoptowaną
córką inferiusa.
─ A moja, że w
mojej szafie mieszka Śmierć z Opowieści o
trzech braciach i jeśli nie będę jej słuchać, to ona ją uwolni – odezwała
się Dorcas. – Wciąż się boję tej szafy.
─ Czy tylko mój
ojciec jest zwolennikiem bezstresowego wychowania? – odezwała się Lily, woląc
nawet nie pytać, czym jest inferius albo Śmierć z Opowieści o trzech braciach.
─ Jestem pewna,
że Potterowie również – szepnęła Dorcas, chichocząc pod nosem. – Będziecie się
z Jamesem zgadzać przynajmniej w kwestii wychowania dzieci.
Lily postanowiła
zignorować tę uwagę:
─ Mów dalej,
Dorian.
─ Nie wiem jak
wasza klasa, ale my na Historii Magii mieliśmy zarys wojen elfickich. Historia
zgadza się, co do tego, że kiedyś elfy żyły pośród nas, ale ponoć wyginęły
przez represje goblinów czy coś takiego… nie ma obecnie żadnych dowodów na to,
że ich gatunek przetrwał.
─ Jeszcze
sekunda i zawołam Jones, Powell i tę dzikuskę, Evę Carver, żebyś mógł z nimi
pogadać o nieistniejących stworzeniach – mruknęła Mary.
Dorian obdarzył
ją mało łaskawym spojrzeniem.
─ To w pewien
sposób obejmuję historię. Jeśli chodzi o transmutację, to mamy przecież Legendę
o Sobowtórach…
Lily spojrzała
na niego bez zrozumienia.
─ To jedna z
czarodziejskich bajek, Lily – odezwała się Dorcas. – Ponoć istniały cztery
czarodziejki o elfickim pochodzeniu, które posiadały zdolność zmieniania się w
dowolną osobę... wiesz, tak jakby naćpały się Eliksirem Wielosokowym czy czymś.
Luke
zachichotał.
─ Na koniec
wszystkie pozabijały siebie nawzajem – dokończył Dorian. – Poszło o
czarodzieja, który zakochał się w jednej z nich, Priscilli. Każda z sióstr
przybrała jej postać, żeby uwieść tego czarodzieja… jest to dokonały przykład
transmutacji humanoidalnej.
Lily zamrugała.
─ Mówiąc o
transmutacji humanoidalnej masz na myśli zmianę ludzi w innych ludzi czy też
fakt, że pozabijały się o chłopaka?
─ Pewnie i to, i
to – mruknęła Mary.
─
Nieśmiertelność elfom zapewniał legendarny eliksir – kontynuował niezrażony Chamberlain.
– Z jakieś niesamowitej rośliny. To jest temat na eliksiry i zielarstwo. Jeśli
chodzi o zaklęcia, to sam opis magii elfickiej będzie w sam raz. Moim
dodatkowym przedmiotem są runy – pismo wykorzystywane przez elfy – oraz
wróżbiarstwo, a tutaj możemy wcisnąć ich dar przepowiadania przyszłości i całą
tę plotkę o przepowiedniach…
─ Pomyślałeś o
wszystkim – stwierdziła Lily. – Mnie temat odpowiada. Jednak muszę zgodzić się
z Mary, że…
─ …to kompletny absurd. Stąpacie po cienkim lodzie,
prając brudy z Departamentu Tajemnic. Nikt nie weźmie was na poważnie, jeżeli
zaczniecie rzucać niepotwierdzonymi, wyssanymi z palca hipotezami i…
─ Mój wujek był
Niewymownym – przerwał jej Luke. – Zobaczył ponuraka, dwa dni później ukąsił go
Boomslang i w agonii przed śmiercią zaczął majaczyć o przepowiedniach
pozamykanych w kulkach, czy coś takiego.
─ Wszystko
owiane tajemnicą – rozmarzyła się Dorcas. – Totalnie
powinniście to zrobić. No –
zreflektowała się – o ile mój pomysł z nawiedzoną cieplarnią jest zbyt ambitny.
─ Dorian, chyba
nie bierzesz tego na poważnie – parsknęła Mary.
Lily bardzo
zdziwiło to, że zwróciła się do niego po imieniu. Po tym, co usłyszała o niej z
ust Doriana, miała wrażenie, że ta dwójka nie przepada za sobą w porównywalnym
stopniu jak Dorian i James. Oni tymczasem wyglądali jak Jessica Beinz i Phil
Estradoth, czyli związek składający się z chłodnej despotki i posłusznego
pantoflarza.
Ciekawa odmiana. W jej pamięci Dorian zachował się zawsze jako bardzo temperamentna i niezależna osoba.
─ Przykro mi to
mówić, Mary, ale, no wiesz… ─ Dorian
spojrzał na nią złośliwie – nie sądzę, że
to twój interes.
Jednak się nie zmienił, uśmiechnęła się w duchu Lily. McDonaldówna prychnęła głośno,
wstała, odrzuciła lśniące włosy za ramię i machając biodrami opuściła Wielką
Salę.
Evansówna
wykonała ten sam gest, prychając pięć razy bardziej donośnie. Najwyraźniej z
powodzeniem przedrzeźniła nielubianą koleżankę, bo towarzystwo zaniosło się
śmiechem. Kątem oka zauważyła, jak wila chwyta Jamesa za kołnierz i z
powodzeniem odciąga od Skye DeVitt.
Nawet osoby jej
pokroju czasem mogą okazać się przydatne.
♣ ♣ ♣
Hestia
z niemrawą miną opuściła klasę starożytnych runów. Profesor Peyne miała dzisiaj
okropny katar i najwyraźniej zaraziła Hestię, tłumacząc jej przez pół godziny
kolejne, skomplikowane znaki. Dziewczyna miała okropne mdłości, zresztą
niepierwszy raz od daty feralnego zabiegu. Usłyszenie własnego głosu po tak
długim czasie było przepięknym doświadczeniem, ale niosło to za sobą tak wiele
negatywów, że Hestii daleko było do poskakiwania ze szczęścia. Belle mówiła jej
nawet na King’s Cross, że może czuć się „jakby miała wieczną jelitówkę”.
W poprzednim
korytarzu złapał ją Jayden i jak zwykle zadał tuzin absolutnie nudnych,
bezsensownych i niezbyt poprawiających humor pytań. Chociaż wciąż ledwo
kojarzyła, kim on jest, jego rysy zaczynały robić się coraz bardziej znajome,
problem w tym, że Hestia nie wiedziała, czy to objaw powolnego przypominania
sobie tego, co utraciła, czy też po prostu przyzwyczaiła się do jego
towarzystwa.
Zerknęła na swój zegarek. Ósma pięćdziesiąt cztery.
Pogrzebała w
kieszeni swojej kamizelki, mając nadzieję na znalezienie zawieszki do swojego
łańcuszka w kształcie trzeminorka. Zamiast tego, w jej dłoni znalazł się
pozłacany medalik z przeczepioną do niego klepsydrą.
Dziwna energia
rozeszła się po ciele Hestii, tak jak wtedy, kiedy Emmelina dała jej go w
Sylwestra, mówiąc, że to prezent od Chase’a.
Chase i ten wisiorek, no, może jeszcze czekoladowe croissanty, to jedyne,
co wzbudzało w niej bardzo pozytywne emocje.
Zarówno pozłacana klepsydra, sypiący się w niej piasek, jak i twarz i uśmiech
tego złotowłosego chłopca wydawały jej się znajome, co stanowiło bardzo miłe
uczucie, zważywszy, że nie pamiętała praktycznie niczego.
Zamrugała, po
czym wyciągnęła medalik z kieszeni i przyłożyła go sobie do oka, jak lupę.
Towarzyszyło jej uczucie, które zwykle prześladuje uczących się żmudnie
studentów, którzy po powtarzaniu tysiąc razy jednej nazwy, nagle tydzień
później jej zapominają i z rozpaczą proszą towarzystwo o „pierwszą literę”. Podobnie
Hestia wiedziała, że gdzieś spotkała się z tą specyficzną biżuterią, ale desperacko potrzebowała jakieś wskazówki, która
mogłaby ją na to naprowadzić. Z każdym dniem czuła, że jest coraz bliżej
rozwiązania zagadki, coraz bliżej przypomnienia
sobie, ale ostatecznie odpowiedź wyślizgiwała jej się z rąk, jakby
próbowała złapać dym.
Szła tak dalej,
kompletnie nie patrząc przed siebie, tylko na przesypujący się piasek.
Klepsydra o mało nie wyślizgnęła się z jej dłoni, dlatego Hestia przezornie
zawiesiła długi, misterny złoty łańcuszek na szyję. Wkładając go za kołnierzyk,
przypadkiem pozwoliła piaskowi przesypać się w całości na drugą stronę. Poczuła
zawroty głowy.
Przymknęła oczy,
czując ostrą migrenę. Miała wrażenie, że otaczające ją obrazy zaczynają się rozmywać,
że jacyś ludzie przebiegają obok niej w zawrotnej prędkości. Musiała zamrugać
parokrotnie i trochę pomachać głową, żeby nieprzyjemne uczucie odeszło.
Praktykując tę
amatorską gimnastykę, wpadła na jakąś osobę. Usłyszała znajomy łoskot
uderzających książek o podłogę. Otworzyła oczy.
Przed nią leżała
Jo Prewett, usiłująca rozmasować sobie obolałe od upadku pośladki. Hestia
spojrzała na nią nieprzytomnie.
─ Gdzie byłaś? –
zapytała sennym głosem. – Profesor Peyne pytała o ciebie. Ponoć chciałaś od niej
jakieś materiały do nauki.
Jo zaklęła,
podnosząc się z podłogi. Hestia pomogła zebrać jej porozrzucane książki.
─ Mam dzisiaj
wolny dzień – warknęła Jo, otrzepując swoją zielono-srebrną spódniczkę. – Muszę
się uczyć do egzaminu.
Hestii zawsze
wydawało się, że jeśli ktoś robi sobie dzień nauki, to może spokojnie
posiedzieć w łóżku i piżamie, a nie – jak Jo – biegać po Hogwarcie w obcasach.
Chociaż w Wielkiej Brytanii Jones poznała wiele osób, które – o zgrozo! – nie sypiały
w piżamach, tylko w bieliźnie. Kiedy pierwszy raz usłyszała takie zdanie –
wypłynęło ono z ust Jamesa, a następnie potwierdził je Syriusz, May, Belle i
Seth Potter – nie mieściło jej się to w głowie. Jo wygląda na równie niezrównoważoną
jak Potterowie. Może sypiała w miniówce i koturnach.
─ Te rzeczy mogą
ci się przydać – nalegała Hestia. – To jakiś zbiór wszystkich znaków czy coś.
Jo jęknęła,
przejeżdżając otwartą dłonią po twarzy. Zastanowiła się przez moment,
uśmiechnęła się słodko i spojrzała na Hestię wcale nie tak wyniośle i złośliwie
jak zwykle:
─ Zaraz mamy
runy, prawda? Weźmiesz to od niej, dobrze? Naprawdę
się dzisiaj śpieszę.
─ O co ci chodzi,
przecież dopiero co skoń…
─ Dzięki! – Jo
już zniknęła za jednym z korytarzy. Hestia wzruszyła ramionami. Widać, że nie
tylko Dorcas Meadowes nie ma pojęcia o swoim planie lekcji.
Ruszyła dalej,
chowając medalik z powrotem do kieszeni. Nic już dzisiaj nie wymyśli. Pomyślała
o cieplutkich czekoladowych croissantach czekających na nią w Wielkiej Sali i
ochoczo ruszyła w tamtym kierunku. Ku jej zdumieniu, bardzo wiele mijanych
przez nią osób szło w kierunku skrzydła, gdzie znajdowały się sale z
przedmiotami do wyboru – jak mugoloznastwo, runy, numerologia czy wróżbiarstwo.
Hestia dobrze wiedziała, że o dziewiątej w poniedziałki wszystkie te zajęcia się
konczą.
─ Hej, Hestia!
Szatynka
odwróciła głowę. Uśmiechnęła się, bo zobaczyła Luke’a McDonwera, jej sąsiada z
ławki na runach.
─ Idziesz w moją
stronę, no nie? – zapytał, przywołując ją gestem dłoni. Hestia zmarszczyła
brwi. ─ No chodź, bo zaraz spóźnimy się na runy. Peyne jest chora i wściekła.
Nie popuści nam.
Jonesówna
chciała coś powiedzieć, ale zamiast to spojrzała w zegarek. O mało nie
krzyknęła.
Siódma pięćdziesiąt dziewięć.
♣ ♣ ♣
James
miał zastąpić dzisiaj Franka w trenowaniu drużyny. Dowiedział się tego raptem
siedem minut temu od Elise Gonzales, trzeciorocznej Gryfonki, która wcześnie
rano wyszła ze skrzydła szpitalnego i zwolniła kapitanowi łóżko:
─ Dostałam
smoczej ospy – tłumaczyła mała, szczerze wzburzona. – Powiedziano mi, że będę
leżeć w skrzydle jeszcze minimum trzy
dni, a wtem zjawia się wielki Frank
Longbottom i Pomfrey mówi mi, że nie jestem wystarczająco chora. Musiała
to zrobić właśnie wtedy, kiedy mam te głupie projekty z transmutacji!
Potter co prawda
nie znał przyczyny niedyspozycji swojego kapitana, a nawet zbytnio się nią nie
interesował, ale w pokrętnych tłumaczeniach udzielonych drużynie niesamowicie
demonizował jego samopoczucie, dodając przy tym, że Frank wręcz błagał go, aby poprowadził dzisiejszy
trening. Trzy minuty zajęło mu znalezienie pięciu pozostałych graczy z
pierwszej siódemki, i Syriusza, w dalszym ciągu z osłabioną ręką, oraz
rezerwowego obrońcę. Nie chciał tracić czasu na poszukiwania ławkowych – bądź
co bądź mogła to być jego ostatnia okazja na zasmakowanie słodkiej, sportowej
władzy. Longbottom słynął bowiem z tego, że bardzo szybko się kurował, a w
przyszłym roku opaska kapitana wcale nie musiała przypaść Jamesowi (co byłoby
najgorszą możliwą alternatywą, bo przepadłby następny rok, który Potter mógłby
spędzić na prześladowanie Evans w łazienkach dla prefektów).
Ku zdziwieniu
Jamesa, nikt nie doszukiwał się problemów, które zawsze pojawiały się z chwilą
podjęcia decyzji o spontanicznym treningu. Być może wzbudzał większy respekt
niż wiecznie bojący się postawić na swoim Frank. Co dziwne, to wcale nie
łechtało przyjemnie jego ego.
Nieciekawie
działo się ostatnio w drużynie. Bez
Syriusza, który zwykle rozpogadzał nadętych graczy, bez Chrisa, agresywnego i przerażającego, ale jednak bezcennego w
defensywie i z Mary, która chyba przyjęła
sobie za cel doprowadzić do obłędu każdego z drużyny; to wszystko straciło swój
osobliwy urok, przynajmniej dla Jamesa.
Trenowali bardzo
zacięcie, chociaż w sumie nie mieli po
co. Najbliższy mecz czekał ich dopiero pod koniec lutego, i to w dodatku z
Hufflepuffem, który po odejściu Skye będzie już cieniem drużyny. James
wiedział, że to niepoprawne nastawienie, zwłaszcza, że w Qudditchu zdarzały się
już większa cuda, ale jednak lenistwo dopadało powoli i jego, chłopaka jak
dotąd z największym zapałem do gry.
Maszerując w
kierunku boiska, przypomniał sobie o Skye. Niełatwą ścieżkę wybrała dziewczyna
dla siebie. Nie chodziło o to, że James wątpił, iż w Harpiach DeVitt da sobie
radę – Merlinie, chyba nikt, kto widział tę dziewczynę w akcji, nie miał takich
wątpliwości. Bawiło go to tylko, bo on też całkiem niedawno łączył swoją
przyszłość z Qudditchem. Teraz doszedł do takiego etapu, w którym powinien się
nakierować – albo postawić wszystko na sport, albo na naukę, bo innej drogi nie
było.
James wolał się
uczyć.
Szósty rok to nie piknik, jak często mawiała do niego Lily. James odczuł to na
własnej skórze. Przez pięć poprzednich lat nie przykładał się do nauki ani
trochę, a jednak zdobywał dobre stopnie, bo miał bardzo chłonny umysł i wszystkie
wymagane informacje zapamiętywał już na lekcji. Teraz jednak lekcje stanowiły
jedynie praktyki do tego, co musieli
nauczyć się samemu, dlatego sielanka się skończyła. Nie zdawał sobie nawet
sprawy, jak wiele energii podręczniki i teorie potrafią wyssać, a co dopiero
pisanie pięciostopowych esejów. Obiecał sobie, że zostanie aurorem, jak jego
ojciec, chociaż w gruncie rzeczy nie musiał wcale w przyszłości pracować. Miał
przypisaną niezłą fortunkę, którą będzie mógł dysponować po ukończeniu siedemnastki.
Nie musiał wcale się kłopotać z przyswajaniem nauki niezbędnej do aurorskiej
profesji, mógł skupić się tylko i wyłącznie na wymyślaniu kawałów i trenowaniu
Qudditcha, no, ewentualnie jeszcze dręczeniu Evans.
Naprawdę mógł.
Ale James by
sobie tego nie wybaczył.
Źle się działo
na tym świecie – i mowa tutaj o rzeczach gorszych niż wyrzucenie jego
najlepszego przyjaciela z domowej reprezentacji w Qudditchu. Codziennie
dokonywano mordów na mugolach, mugolakach, zdrajcach krwi, a nawet na Aurorach,
działaczach Brygady Uderzeniowej i innych obrońcach czarodziejów. Wiele osób
mogło opuszczać Anglię, ukrywać się pod Fideliusem czy wymyślać jeszcze inne
sposoby na przezimowanie całej tej wojny, ale te rozwiązania nie podobały się
Jamesowi. Nie był on typem człowieka, który stoi z boku i przygląda się
cierpieniom niewinnych. Nie był typem człowieka, który ze strachu zmienia swoje
poglądy, swoją ideologię. Nie był też typem człowieka, który ima z czarną
magią, dławi swoje człowieczeństwo czy umywa ręce na dławienie go przez swoje
otoczenie. Od zawsze spostrzegał świat w sposób prosty i absolutny – istnieli
bohaterowie i tchórze, a ci, którzy trzymali się od tego podziału z daleka,
również zaliczani zostawali do tchórzy. Natomiast James został przydzielony do
Gryffindoru – domu prawych i odważnych. W jego osobowości nie było ani miejsca,
ani prawa na tchórzostwo. Samemu Godrykowi Gryffindorowi winien był walkę, a
skoro podobne zobowiązania wiązały go z martwym od tysiąca lat czarodziejem, to
co dopiero z osobą tak teraźniejszą, codzienną i obecną w jego życiu jak Lily.
Państwa Potter
mugole pasjonowali. Pete często
porównywał ich do zbzikowanego małżeństwa Weasleyów, swoich sąsiadów i przy
okazji autorów uwielbianych przez Setha Pottera książek: „Mugole i my”. Od
dzieciństwa wpajali oni Jamesowi równość pomiędzy magicznymi i niemagicznymi,
zachęcali go do znajdywania przyjaciół wśród mugolaków i do wprowadzania ich w
magiczny świat. Mimo to mugole wciąż stanowili dla Jamesa inny, skrajnie różny
świat. Nie znał ich wielu, ponieważ wszyscy jego znajomi, jego sąsiedzi,
krewni, przyjaciele i wrogowie pochodzili z czystokrwistych rodzin, i to wcale
nie było dziwne, bo krąg towarzystwa zamykał się na Dolinie Godryka – bogatej czarodziejskiej wiosce. W jego sercu
zasiano ziarenka tolerancji, ale jednak niemagiczni wciąż stanowili dla niego
szeroką, nieznaną populację, wzbudzającą najwyżej obojętność.
Sytuacja
zmieniła się, kiedy pojechał do Hogwartu i poznał Lily Evans. Owszem, James
zdawał sobie sprawę z jej licznych wad
– jak strach przed okazywaniem uczuć, wybuchowość, zadziorność i ośli upór. Nie
utrzymywał z nią też żadnych bardzo
zażyłych stosunków. Jednak nigdy nie spotkał istoty równie niewinnej,
ciepłej i pełnej czystej dobroci, takiej, która próbuje doszukać się pozytywnych
cech nawet w osobach zepsutych do szpiku kości. Takich osób powinno być na
świecie jak najwięcej. Takie osoby powinno się ochraniać, a nie zabijać,
ośmieszać i torturować.
Spoglądając na
nią, nierzadko zastanawiał się, co się z nią stanie. Wiedział, że Lily również
nie zamierza pozostać bezczynną podczas wojny, że chce zostać uzdrowicielką lub
aurorem. Jednak czasami uderzała go przerażająca świadomość, że ona może nawet
nie dożyć podjęcia któregoś z tych zawodów. Znajdowała się na samym szczycie listy osób
do usunięcia, sporządzonej przez Śmierciożerców. O tak, poczucie
odpowiedzialności za tę rudę istotkę nie dawało mu spokoju. Dlatego starał się
być wielozadaniowy, wielokrotnie przekładając ponad Qudditcha ciężką pracę.
Było to jeszcze bardziej męczące, kiedy Qudditch, dotąd rozluźniająca dla niego
forma rozrywki, stawała się męczarnią.
Miał nadzieję,
że dzisiaj będzie inaczej.
Gryfoni wpadli
do szatni, wedle swojej tradycji dewastując każdą uporządkowaną cząstkę
materii. Po przejściu takiego tornada, jak drużyna czerwonych, skrzaty musiały
sprzątać kilka ładnych godzin, ale to był ważny element ich taktyki – cała ta
szybkość, zamieszanie i rozgardiasz. W dalszym ciągu zadumany James ruszył w
kierunku swojej szafki, gdy nagle zauważył coś bardzo dziwnego.
Niebieskie
szafki były pootwierane. W ich wnętrzu znajdowały się ubrania, bidony, różdżki
i kanapki. A przed nimi stała drużyna Krukonów, przebrana w swoje stroje
treningowe i z bardzo niezadowolonymi minami.
Cudownie, pomyślał.
─ Mieliśmy zarezerwowane
boisko na dzisiaj – odparł, szukając wzrokiem kapitana Krukonów, Luisa
Hayesa. Nie było widać ani jego, ani
większości pierwszego składu Ravenclawu. Gdzie się podział Podmore? Estradoth?
Jepson? A nawet ten przygłup, Chamberlain?
─ Nasi już są na
boisku – zwróciła się do niego stojąca blisko blondynka. – Rozmawiaj o tym z
Luisem.
James warknął,
zniecierpliwiony. Kątem oka zauważył, że jego drużyna nie zaczęła się jeszcze
przebierać. Ruchem głowy kazał im zacząć.
─ Wypieprzymy
ich, nie martwcie się.
On sam, zamiast
zrzucić z siebie mundurek, poszedł na boisko, gotowy, by stawić czoła Hayesowi.
Krukoni musieli wejść na boisko stosunkowo niedawno, bo wciąż jeszcze się
rozgrzewali. Zagwizdał. W jego kierunku obejrzała się cała drużyna.
W Krukonach ciekawe
było to, że ich reprezentacja składała się tylko i wyłącznie z chłopaków,
szósto- i siódmorocznych. James pamiętał, że kiedyś grała z nimi jeszcze Mayie,
ale Chamberlain – który był wówczas kapitanem, wyrzucił ją z drużyny za
„niepoczytalność”. Od tego czasu zaczął go szczerze nienawidzić, a potem jego
antypatia już tylko przybierała na sile.
Minęła chwila
zanim Hayes uspokoił swoją drużynę i wskazał osobę, która miała pójść rozmówić
się z Jamesem. Wybór padł na – o, ironio! – Doriana.
Chamberlain wyszedł
mu na spotkanie mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Mary i Syriusz wrócili z
szatni poprzebierani. Zawsze szło im to najszybciej, bo nie mieli zwyczaju
plotkować przed treningiem, jak reszta drużyny.
─ Potter.
─ Chamberlain.
Kiedy stawali
twarzą twarz o wiele łatwiej było dostrzec istniejące pomiędzy nimi podobieństwo
– oboje nosili okulary, byli wysocy, podobnej budowy, mieli taki sam kolor
oczu, a nawet ciut podobne do siebie włosy. Chociaż James i Dorian szczerze
sobą gardzili i nie dostrzegali jeden w drugim niczego dobrego, to często
bywali porównywani przez uczniów czy nauczycieli. Posiadali w końcu podobne
zainteresowania, ambicje, dobrze szły im jednakowe przedmioty, a nawet podobała
im się ta sama dziewczyna.
Odkąd
Chamberlain opuścił Hogwart rok temu, James nie widział go na oczy i wolał
pozostać przy takim stanie rzeczy. Owszem, dostawał białej gorączki, kiedy
dochodziły go wszystkie te pogłoski o nim i Lily, jednak wolał wysłuchiwać ich
dalej niż skonfrontować się z Krukonem. Syriusz często żartował, że James jest
na niego uczulony i on wierzył głęboko w tę hipotezę. Kiedy tylko Dorian stanął
przed nim w całej okazałości, doznał wrażenia, że zaraz kichnie.
─ Ugniatacie dla
nas trawkę? – zapytał Potter, wskazując głową na rozgrzewającą się drużynę,
która teraz rozpoczęła serię skłonów w siadzie rozkrocznym.
─ Spóźniliście
się – odparł, niby to uprzejmie, ale jednak głosem przesyconym jadem. – Za trzy
godziny kończymy trening, możecie wtedy tutaj zajrzeć, ale nie gwarantuję, że…
─ Mieliśmy
rezerwację na dzisiaj – przerwał mu
butnie okularnik. – Flitwick na pewno wie co nieco na ten temat.
─ Och, po prostu
zjeżdżaj, Chamberlain – wtrącił się Syriusz. W jego szarych oczach pojawiły się
iskierki podekscytowania, jak zawsze, kiedy przeczuwał, że zbliża się jakaś
awantura.
James uśmiechnął
się z kpiną.
─ Wiesz,
Syriuszu, Dorian bardzo lubi
przywłaszczać sobie moje rzeczy – odparł
butnie. – Wykłóca się nawet o zarezerwowane przez moją drużynę boisko.
Zacmokał i
poklepał Krukona po plecach.
─ Ostatecznie
wszystko i tak dostaje się mnie, ale jeśli to podwyższa ci samoocenę, to baw
się dalej, kto ci broni.
─ Och,
zapominasz o pewnym wyjątku – wtrącił
Dorian z cwanickim uśmieszkiem. – Sądzę, że Lily poczułaby się trochę urażona,
że nazywasz ją rzeczą. Dzisiaj
powiedziała coś zabawnego na śniadaniu, wiesz? Jak to było, Mary, „żeby stać się zabawką Pottera najpierw
trzeba z kim chodzić, a to mnie nigdy nie spotka”?
James zacisnął
pięści i spojrzał ze złością na McDonaldównę. Ta wzruszyła ramionami
─ Evans nie jest
miłą osóbką, to prawda.
Syriusz
zagwizdał, odnotowując, że policzki Jamesa robią się purpurowe.
─ Dobrze
wiedzieć, że w trójkę obgadujecie mnie i zajadacie się parówkami.
─ Jestem pewien,
że Evans nie je parówek – szepnął – jak zwykle bardzo szczegółowy i
pocieszający – Syriusz.
─ Lily jest po
prostu szczera – sprostował Dorian. –
I na pewno nie jest czymś, co może kupić ci twój tatuś, Potter.
Następne, co dało
się usłyszeć na boisku, w szatni, i na trybunach, to dźwięk łamanych kości.
Dorian złapał się za krwawiący nos i syknął – trochę z bólu, a trochę z
wściekłości. Nie pytając nikogo o zdanie, sam wymierzył Jamesowi z pięści. W
czepku urodzonemu Rogaczowi jak zwykle dopisało szczęście i choć siła, z którą
uderzył go Dorian nie była mała, skończyło się tylko na podbiciu oka.
Mary wrzasnęła.
Syriusz wyciągnął różdżkę zza pazuchy i, chcąc pomóc przyjacielowi, wymierzył w
Chamberlaina Expelliarmusem.
─ Syriusz,
przytrzymaj go! – rozkazała wila, niemal błagalnym głosem.
Syriusz –
niestety lub stety – bawił się zbyt dobrze. Tak
dawno on i James na nikogo nie napadali. Ile straconych okazji!
James poszedł w
jego ślady i wyciągnął swoją własną różdżkę. Tę chwilę nieuwagi wykorzystał
Dorian, który zdążywszy wstać z ziemi i pochwycić swoją różdżkę, uderzył w
Jamesa Drętwotą. Syriusz rzucił Protego za przyjaciela.
Kiedy Potter był
już uzbrojony i przytomny, i kiedy zdążył już podziękować sekundantowi za
krycie jego pleców, błysnął tak znajomym i tak zniewalającym łobuzerskim
uśmieszkiem. Mary w tej chwili wiedziała, że nie da się go już uspokoić.
Różnokolorowe
groty zaczęły błyskać, a jedyne o czym McDonaldówna myślała, to jak je wszystkie
ominąć. Bała się spuścić Jamesa, Syriusza i Doriana z oczu choćby po to, żeby
wyciągnąć różdżkę, bo mogłaby skończyć naprawdę źle. Rozgrzewający się Krukoni
zwrócili uwagę na bójkę powstałą pomiędzy ich obrońcą a gryfońskim szukającym.
Niektórzy z nich ruszyli pomóc koledze, jednak znaczna większość skupiła się na
unikaniu odbijających się zaklęć, tak jak Mary.
James nie
spoczywał jedynie na zaklęciach. Omotany nieopisanym szałem, na przemian to
rzucał najokrutniejsze uroki, jakie przychodziły mu do głowy, to kopał i
uderzał przeciwnika po twarzy i w inne, wrażliwie miejsca. Po boisku
rozchodziły się odgłosy tłuczonych kości, pisku Mary, krzyków starających się uniknąć
wirujących zaklęć Gryfonów i – naturalnie – maniakalnego śmiechu Syriusza, na
przemian przerywanego kolejną falą podżegających Jamesa tekstów w stylu:
─ James, ja go
będę trzymać, a ty trzep, ale mocniej. Błagam,
włóż w to serce. Pomyśl tylko, on się całował z Lil. On próbuje do niej
wrócić.
─ Nie próbuję! –
krzyknął Dorian, unosząc ręce do góry.
─ Nie próbuje! –
potwierdziła przerażona Mary.
Jednak jedyną
osobą, która przekonywała Jamesa, był jego najlepszy przyjaciel. Jeśli
wcześniejszy stan ducha Pottera można było nazwać szałem, to teraz ogarnęła go czysta, zimna furia. Rogacz po raz kolejny udowodnił jak bardzo bezlitosną i
bezwzględną potrafi być osobą, a wyraz jego twarzy przeraził nawet tak
zakochaną w nim istotę, jak Mary.
Syriusz zaśmiał
się szaleńczo.
─ Teraz lepiej! ─
pochwalił go Black, rzucając Levicorpusa.
─ Pomyśl o tych wszystkich razach, kiedy to ona odmawiała ci przez niego.
Pomyśl o tym, James! To się nazywa rozgrzewka, żałośni tchórze! Mamy tu
trening! Mocniej, Rogasiu… o, wracasz do różdżki! Nie… Hahaha, tak trzymaj!
Wynoś się Mary, bo zaraz to tobie Rogaś rozkwasi nos.
─ Mary? –
zapytał bardzo charakterystyczny, wyniosły i chłodny głos.
Syriusz
przełknął ślinę. Kiedy tylko to imię, wymówione tak protekcjonalnie i wściekle,
dotarło do uszu Jamesa, niemal natychmiast zaprzestał on całego przedstawienia.
Podobnie rzecz się miała, jeśli chodziło o Doriana.
Ta dziewczyna
była dobra.
─ Eee… oo… uu…
Cześć, Lil! ─ przywitał się serdecznie Łapa, zarzucając jej ręce na bark. Ruda
strzepnęła ją niemal natychmiast. ─ Wyglądasz dzisiaj świetnie. Widzisz, kochana, my tu właśnie…
─ Bijemy się o
boisko – dokończył James, zbyt wściekły, by spojrzeć w umiłowane,
szmaragdowozielone oczy w kształcie migdałków.
♣ ♣ ♣
─ Przecież wiesz, że czekam na moją
analizę – droczyła się Jo, maczając swoje nachos w sosie guacamole. ─ To
idiotyczne, jak bardzo się wykręcasz.
Jo i Jordan
siedzieli właśnie w Mojo, świeżo
otwartej londyńskiej knajpce z meksykańskim jedzeniem. Dziewczyna zaczepiła
Jordana tuż po jego zajęciach z podstaw psychopatologii. Zarwała dzisiaj
następny poniedziałek, ale nie przejmowała się tym zbytnio, bo Slughorn
przyznał jej dwa dodatkowe dni nauki na przyszłotygodniowy egzamin, który miał
rozstrzygnąć, czy może przeskoczyć klasę czy nie. Ślimak co prawda nie
sprecyzował dokładnie charakteru tych
bonusowych, wolnych dni. Nie powiedział na przykład, czy Jo może odstąpić od nauki i w ramach
przedegzaminowego odpoczynku nielegalnie wybrać się do Londynu na tortillę. Ona
natomiast wierzyła, że po prostu zapomniał
o tym napomknąć. Złudzenia pozwalały jej lepiej funkcjonować.
W Mojo było całkiem sympatycznie.
Pomieszczenie utrzymane zostało w ciepłej tonacji, jedyny kontrast stanowiła
posadzka, inkrustowana w ciemne gwiazdy wykonane z hebanowego drzewa. Na
ścianach wszystkie spojrzenia zbierały finezyjne arabeski, a najróżniejsze
lampiony, zwisające gościom nad głowami i kołyszące się jakby w takt
orientalnej melodii, rzucały miodową poświatę. Co jakiś czas do stolika numer
trzynaście podchodził niezwykle pozytywnie nastawiony kelner o imieniu Javier,
z wielkim sombrero na głowie, i pytał się, czy amantes nie chcą jeszcze salsy.
Chociaż Jo nie
przepadała za żadną specyficzną kuchnią prócz rosyjskiej, polubiła intensywny
smak burrito i enchiladas, które to zamówiła. Nie można było tego powiedzieć o
Jordanie, który – jak przystało na prawdziwego Brytyjczyka – co sekundę łapał
się za szyję, nie mogąc zdzierżyć pikantnego posmaku dań, i zamawiał o kelnera
kolejny dzban mrożonej herbaty. Przy każdej okazji zarzekał się również, że
następnym razem zabierze ją na frytki i pudding.
─ A więc będzie
następny raz? – zainteresowała się Jo, oddając biednemu Jordanowi swoją frescę
grejpfrutową. W międzyczasie do pary podszedł Javier, proponując doprawienie
ich dań ostrym kminkiem. Jordan mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak: „idź do
diabła”.
─ Twoja analiza – przypomniał jej, oddając
kelnerowi swoje chile relleno z bardzo wymowną miną. ─ Jutro wraca do mnie od
Andersa.
─ Mówisz tak od
tygodnia – zauważyła Jo. – Ten Anders musi się naprawdę obijać.
─ Wczoraj wrócił
z urlopu na Teneryfie – zripostował Jordan. – Jutro na pewno mi ją odda, bo do
piątku mam czas na poprawki. Potem przekierują mnie na praktyki…
─ Mówiłeś,
mówiłeś… zdecydowałeś już, gdzie chcesz pójść? – przerwała mu Jo, odgarniając
niesforny kosmyk włosów za ucho.
Steele pokiwał
głową ochoczo. Wzmianka o praktykach oderwała go od nieprzyjemnego,
palącego uczucia w gardle. Jo nadstawiła
uszu.
─ Pójdę do
Maudslaya, wyobrażasz to sobie? Myślałem, że odeślą mnie do jakiegoś śmiesznego
szpitalika w Ealing, gdzie oddział psychiatryczny ledwo się trzyma, podczas gdy
trafiam do jednego z najstarszych londyńskich szpitali, w którym opieka
psychiatryczna ciągnie się od minimum siedmiuset lat! Wyobrażasz to sobie, J.? Tak wiele beznadziejnych przypadków. W
Maudslayu zamknięci są najwięksi szaleńcy z całej Wielkiej Brytanii – będzie świetnie.
Jo nigdy nie
spotkała osoby, która do tego stopnia podekscytowałaby się praktyką w wielkim, londyńskim
psychiatryku, ale mowa tu przecież o Jordanie – chłopaku zupełnie jednorazowym.
─ Cieszę się, że
jesteś zadowolony – uśmiechnęła się dziewczyna, po czym przełożyła rękę przez
stół i złapała dłoń swojego towarzysza. Jordan splótł ich palce.
─ A ja… hmm… cieszę się, że się cieszysz.
Tkwili w tej
pozycji przez kilka chwil. W międzyczasie Javier zdążył zapytać się Jordana
pięć razy, czy nie chce jeszcze oranżady, pojawił się też jakiś zatrudniony
grajek, wirtuoz banjo, który wyraźnie prosił ich o dziesięć funtów,
nadstawiając swoje sombrero. Steele zignorował obydwu Meksykanów, zbyt zajęty
wpatrywaniem się w niebieskie tęczówki skośnych oczu Jo, a ten widok wydawał mu
się nawet bardziej hipnotyzujący niż wywiad z schizofrenikiem, który mógł
przeprowadzić dwa tygodnie temu na zajęciach. Z tego swoistego transu wyrwał go
dopiero właściciel knajpki, informując parę, że już zamykają.
Jordan poderwał
się, cały czerwony.
─ Miałem jeszcze
skoczyć do Dereka po notatki… - wydukał, szperając w kieszeniach w poszukiwaniu
portfela. ─ Odwiozę cię do domu albo do internatu… ja…
─ Umówiłam się
na Leicester Square z koleżanką – skłamała giętko Jo. ─ Nie musisz…
─ W takim razie West End! – wydukał. – To spory kawałek
stąd. Nie pozwolę, żebyś sama jechała metrem
o tej godzinie.
Jo na pewno
wymyśliłaby bardziej przekonywującą wymówkę, gdyby wiedziała, czym właściwie
jest metro, ale nie miała czasu na
wyjęcie kieszonkowego słownika terminów mugolskich, który ukradła z klasy
mugoloznastwa. Bąknęła więc tylko:
─ Javier mnie odwozi.
Oczy Jordana
rozszerzyły się niemal do tego stopnia, że ich średnica mogła konkurować z
lampionem.
─ To eee… brat tej koleżanki.
Jordan odetchnął
głęboko i błysnął swoim firmowym, sympatycznym uśmiechem. Mimo tego Jo mogła
się założyć, że przez sekundę po jego twarzy przemknęła ulga.
─ To dlatego był tak napastliwy! – domyślił
się. Wyraz jego twarzy zdradzał tryumf, jakby sprawdziła się jego pierwsza
psychologiczna analiza.
Jo pokiwała
głową, lekko się krzywiąc. Wcale nie podobało jej się okłamywanie Jordana,
chociaż można by pomyśleć, że osiągnęła w tym już poziom mistrzowski. Naprawdę
starała się ograniczyć te wszystkie przekręty, ale istniały kwestie, o których nie
mogła wspominać, bo złamałaby tym samym prawa czarodziejów. Jo nigdy nie
należała do konformistycznych osób, to prawda, ale miała na tyle rozumu w
głowie, żeby nie rozpowiadać na prawo i na lewo, że jest magiczna, chodzi do
szkoły czarodziejstwa i znalazła się dzisiaj w Londynie tylko dlatego, że
zawarła umowę z barmanką Świńskiego Łba.
Jak dobrze, że
udało jej się znaleźć Lissę! Z początku nie było to łatwe, trzeba przyznać. W
Hogsmeade zawsze roiło się od podejrzanych typów, to prawda, którzy
pozabijaliby własne dzieci i żony za trochę złota, jednak Jo wolała osiągnąć
porozumienie z kimś mniej przerażającym. Opracowała
swój własny, nieomylny system, z którego była zadowolona niemal całkowicie:
Z Hogwartu
wymykała się przez tajne przejście, które kiedyś pokazał jej Peter Pettigrew. Kiedyś, to znaczy, kiedy jeszcze byli
parą, jakkolwiek idiotycznie to nie brzmi. Tajne przejście kończyło się w
Miodowym Królestwie, skąd Jo dochodziła do Świńskiego Łba. Zwykle kupowała dwa
piwa, żeby podlizać się Lissie, a ta użyczała jej swój kominek i proszek Fiuu
za jedynie dwa sykle. Lissa pracowała
w drugim barze, londyńskim i w dodatku mugolskim, gdzie zainstalowała
potajemnie kolejny kominek. Zwykle Lissa zabierała się razem z Jo, żeby udać
się na drugą zmianę, a Prewettówna wskakiwała do londyńskiej taksówki i prosiła o podwiezienie pod
uniwersytet Jordana. Zanim zdołała uwinąć się z tym wszystkim, ten kończył
swoje wykłady i proponował, gdzie we dwójką mogą się udać.
Lissa zapoznała
ją również z charłakiem, który wtopił się w mugolski świat i pracował jako listonosz. Zawarła z nim umowę, że jej
będzie odbierać jej sowy i dostarczać je do mieszkania Jordana. Jedyne, czego
ten od niej żądał to pieniądze na znaczki,
czymkolwiek one były.
Jo wciąż miała
problem z kontrolą więzi umysłów jej i Evans, ale szło jej to coraz lepiej. Czasem
udawało jej się „złapać” myśli rudowłosej, przebić się do umysłu dziewczyny i
sprawdzić znaczenia słowa „karetka”, ale najczęściej całe starania kończyły się
fiaskiem, dlatego Jo zapisała się na mugoloznastwo. Nowe wyrazy zapamiętywała,
a następnie albo zbliżała się do Lily, gdzie „włamywała się” do jej umysłu z
większą łatwością, albo prosiła profesor Garcię o ich wytłumaczenie. Rozmowy z
Jordanem szły jej coraz lepiej, chociaż wciąż zdarzało jej się mówić coś, z
czego Steele po prostu się śmiał, bo myślał, że ta żartuje.
Jo doszła do
wniosku, że niełatwe jest kolegowanie się
z mugolem, nawet jeśli miało się do czynienia z osobą tak otwartą i
towarzyską jak młody pan psycholog.
Tak właśnie
nazywała relacje ze Steelem – koleżeństwem.
Należał on do bardzo wąskiej garstki osób, których Jo nie nie lubiła, dlatego lubiła spędzać z nim czas. Potrafił ją
rozbawić. Spoglądał na świat przez różowe okulary, dlatego zawsze, po spotkaniu
z młodym psychologiem, Jo uśmiechała się do końca dnia. Chodziło tylko o to.
Naprawdę.
Jo wstała, gotowa,
by pożegnać się z chłopakiem. Steele szybkim ruchem chwycił swoją wiatrówkę i
niezdarnie zarzucił ją sobie na plecy. Zapinając zamek dynamicznie, o mało nie
udusił się przez zbyt ściągnięty kaptur. Jo uśmiechnęła się pod nosem i pomogła
Jordanowi zarzucić kaptur na głowę, zanim doszło do poważnych obrażeń.
─ Dzięki –
parsknął, patrząc niepewnie w kierunku drzwi.
Ich pożegnania
zawsze stawały się takie niezręczne.
Jo, nie do końca
świadoma tego, co robi, zakończyła cierpienie Jordana – stanęła na palcach i
cmoknęła go prosto w usta.
Opamiętała się
niemal natychmiast.
─ Przepraszam – mruknęła, odsuwając się na pół metra.
Prawie się zarumieniała.
Jordan spojrzał na nią, szczerze zaskoczony. Przez
kilka chwil milczał, co było do niego niepodobne, ale potem, gdy Javier rzucił
ku nim swoje sombrero, przypomniał sobie o języku w gębie:
─ Według definicji pocałunek jest oznaką bardzo
pozytywnych emocji – wydukał Jordan, drapiąc się po głowie. – Z kolei przeprosiny
– żalu, czyli negatywnej emocji. Mamy tu niezły przykład kompletnego,
psychologicznego absurdu. Nie widzę powodów, dla których powinnaś mnie
przepraszać.
Zanim zdążyła
mrugnąć, Jordan nachylił się doń jeszcze raz i pocałował ją ponownie. Trwało to
dwie, może trzy sekundy, zanim oboje oderwali się od siebie z wybałuszonymi
oczami. Jo usłyszała jeszcze głośne przełknięcie śliny, po czym Jordan zniknął
w drzwiach, krzycząc głośne „adiós” do Javiera.
─ Oh, este amor – mruknął meksykanin,
podnosząc swoje sombrero.
♣ ♣ ♣
─ Powinnam być w tej chwili w gabinecie
McGonagall – oświadczyła czerwona ze złości Lily, tupiąc nogą dla większego
efektu. – Powinnam opowiedzieć jej, jak wielkimi jesteście idiotami i podsunąć
pomysł, żeby zdyskwalifikowano was z tej głupiej gry raz na zawsze. Powinnam tak zrobić.
James i Dorian
siedzieli w starej klasie historii magii. Obydwoje mieli skrzyżowane ręce na
piersiach, grymasy na ustach i wiele zadrapań i siniaków na swoich do niedawna
przystojnych twarzach. Bijący od nich
lekceważący stosunek stanowił nie lada kontrast do bezowocnych starań Lily, aby
zmoralizować ich chociaż odrobinę. Oprócz tej trójki w klasie znajdował się
jeszcze Syriusz Black, który zająwszy ostatnią ławkę w klasie, zaczął
grawerować w niej swoje inicjały. Tyrada Lily niezbyt go interesowała i, mówiąc
szczerze, rudowłosa również zapomniała na chwilę o jego obecności.
─ Quidditch nie jest głupią grą, Lily.
─ Milcz – ucięła Jamesowi, obdarowując go
spojrzeniem tak złowrogim, że aż Dorian odwrócił spojrzenie. ─ Z. Tobą.
Rozprawię. Się. Później.
Syriusz
zagwizdał z końca klasy. Evansówna machnęła różdżką, a krzesło Blacka, na
którym się bujał, rozpłynęło się w powietrzu.
─ Co macie w
ogóle na swoje usprawiedliwienie? – wybuchnęła, coraz bardziej rozgoryczona. –
I przysięgam, że jeśli któryś z was powie, że to były ćwiczenia przed
transmutacją humanoidalną, to jutro będzie wisieć martwy, wiotki i zakrwawiony
na żyrandolu w Wielkiej Sali.
James zdusił
chichot. Dorian spojrzał na nią ze zmęczeniem, natomiast Black, nieźle
rozeźlony swoim zagadkowym upadkiem z krzesła, wybuchnął szaleńczym śmiechem,
przeplatanym co jakimś czas soczystym przekleństwem.
─ Spróbuj
zsolidaryzować się z naszą drużyną, Lily – odparł zaskakująco pogodnie James. –
Nie widzę sensu, dlaczego oni –
wskazał niedbale w kierunku Doriana – mieliby ćwiczyć, skoro każdy wie, że nie mają szans na zwycięstwo.
─ Poza tym, oni
nie mają w najbliższym czasie ważnego meczu, Złośnico – dodał butnie Black.
─ Dla twojej
wiadomości, Black, w tę niedzielę gramy
ze Slytherinem – zripostował Dorian,
bardzo już poirytowany. – A wasz najbliższy mecz nie dość, że odbędzie się za pieprzony miesiąc, to jeszcze gracie z
Hufflepuffem, a odkąd Skye DeVitt stwierdziła, że rzuca szkołę, to sądzę, że
mecz jest w sumie już ustawiony.
─ Ona nie
musiała o tym wiedzieć – mruknął półgębkiem Syriusz.
Lily
zadrżała.
Czy
oni dobrze się czuli? Lily, będąca PREFEKTEM, przyłapała ich na bójce o boisko
do Qudditcha. To przecież do niej należała decyzja, czy zgłosić ów incydent
osobom wyżej od niej postawionym – na przykład McGonagall. Nie dość, że gniew
profesorki raczej nie należał do miłych doświadczeń, to niewykluczone, że za podobne zachowanie Potter i Chamberlain
mogliby zostać zawieszeni w grze na jeden czy dwa mecze. Miała ogromną władzę.
Zaciągając ich do tej sali, przypuszczała, że czeka ją dobre kilkanaście minut
intensywnego przepraszania i tłumaczenia się – jednak nawet w swoich
najbardziej fatalnych scenariuszach nie spodziewała się, że może zostać
potraktowana tak pobłażliwie.
Och, powinna
ukarać ich bardzo okrutnie.
─ Jesteście po
prostu dziecinni – prychnęła, wydymając usta. - Będziecie przychodzić do
mnie, na szlaban, co czwartek. NIE OBCHODZI MNIE, czy macie w ten dzień
jakieś głupie treningi, korepetycje, spotkania Klubu Idiotów czy innych takich.
Zrozumiano?
James
zarechotał.
─ Dobrze wiesz,
że nie możesz nic zrobić, Lily.
─ Tak ci się
wydaje? – warknęła. ─ A kto mi zabroni? Jestem PREFEKTEM. Mam prawo karać
szlabanami.
─ Mnie nie
możesz ukarać – wtrącił się Dorian ─ bo też jestem prefektem.
─ Ja nie –
zgodziła się ─ ale Frank może. Jest Prefektem Naczelnym i musisz się go
słuchać. Z kolei Longbottom słucha mnie i tylko mnie.
─ Rozumiemy
istotę twojej dyktatury, Evans – O swojej obecności przypomniał i Syriusz. ─
Ale dotąd myślałem, że jesteś bystrą dziewczynką. Trzeba mieć chyba na
bani, żeby dobrowolnie zgłosić się do pilnowania Rogasia i Chamberlaina.
─ Ty do nich
dołączysz, Black.
─ Och, daj
spokój, ślicznotko – wtrącił się James. ─ Po prostu... rozwiązaliśmy sprawę
po swojemu. To... męski sposób.
─ Męski
sposób?! Poważnie, Potter?
─ Wiesz,
Rogasiu, Evans i McDonald mają podobne sposoby, a bynajmniej nie
podejrzewałbym...
─ MILCZ!
Cała trójka
zamilkła.
Lily oblizała
wargi i uniosła dumnie głowę.
─ Macie stawić
się W TEJ KLASIE w ten czwartek. Wskażę wam, co będziecie musieli zrobić. Zrozumiano?
James wywrócił
oczami, a Dorian otworzył usta, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Lily
zacisnęła pięści.
─ Zrozumiano? – powtórzyła, cedząc sylaby.
Przed
niebezpieczną obietnicą chłopców uratował odgłos otwieranych drzwi.
_________
Z rozdziału jestem bardzo niezadowolona. Plan na "Ain Eingarp" był bardzo zwięzły, przez myśl mi nie przeszło, że będzie trzeba go rozbijać na dwie części. Cała dzisiejsza część w początkowym szkicu miała wynosić około 7 stron, tymczasem jest dłuższa cztery razy. Usprawiedliwię cię tym, że naprawdę, naprawdę nie miałam weny. Żadnego dotychczasowego rozdziału nie pisało mi się tak źle.
Przyznam szczerze - dzisiaj naszla mnie ochota, żeby usunąć wszystko i zacząć pisać jeszcze raz, na temat, ale doszłam do wniosku, że zbyt długo już czekaliście i niesprawiedliwe byłoby znowu nie dotrzymać obietnicy.
Rozdział bardzo przegadany, to prawda, ale takie też czasami są potrzebne. Przyznam, że bardzo ciężko jest przebierać tak dużą ilością postaci, jaką natworzyłam (zawsze muszę rzucać sobie kłody pod nogi, nie ma bata) tym bardziej, że dla każdej zaplanowałam pewną rolę i miałabym wyrzuty sumienia, żeby na chwilę się w nią "nie wcielić". Ale wkrótce wszystko powinno się uspokoić, grunt to pootwierać wszystkie wątki.
W następnej części będzie dość dużo Jamesa - ze Skye i z Lily. Pojawi się też Mary, naturalnie kombinująca i knująca, no a jak. Wyjaśni się też, dlaczego na samym początku przypominałam wam historię z medalionem i dlaczego tytuł rozdziału to "Ain Eingarp". Może macie jakieś hipotezy ;>?
Mój styl ostatnio przechodzi rewolucję, dlatego wszystko dzisiaj jest takie toporne. Mam nadzieję, że ukierunkuje się on wkrótce i będę mogła lepiej przekazać swoje myśli. Starałam się odtworzyć lekko sentymentalną atmosferę, skupić się wreszcie na Jamesie, bo mam wrażenie, że strasznie go zaniedałam i teraz trzeba wszystko nadrobić. Chyba po prostu myślę za dużo... ech.
Korzystając z okazji, chciałabym podziękować wszystkim za lajki na fejsie - nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. Kiedy widzę, że z każdym dniem ilość polubień rośnie, to w serduszku robi mi się tak cieplutko i... och, to po prostu przemiłe uczucie ;).
Przepraszam z miejsca wszystkich, których zaniedbałam w komentowaniu, mowa tutaj o Wesołym Kostku, Rogatej i Padfoot. To dla was dzisiaj dedykacja, w ramach przeprosin. Dziewczyny, musicie wiedzieć, że JA ZAWSZE czytam Wasze rozdziały, bo są fenomenalne, często robię to nawet kilkakrotnie. Jestem po prostu leniwa i... leniwa, dlatego zwlekam z komentowaniem. Jestem u was wszystkich jak najbardziej na bieżąco i od jutra zacznę wszystko nadrabiać w komentowaniu. Wiem, że miałam to zrobić w ten weekend, ale byłam zajęta pisaniem. Spięłąm się, skoro obiecałam.
Przepraszam za te dwa miesiące przerwy. Mogło to wyglądać, jakbym porzuciła bloga w cholerę, ale możecie mieć pewność, że naprawdę nie mam zamiaru tego robić. Jestem do tej historii przywiązana całym duchem, podobną więź czuję do was wszystkich, którzy czytają, komentują, czekają na kontynuację. Chociaż jestem zdrowo rypnięta, nie do tego stopnia, żeby z tego wszystkiego zrezygnować.
To chyba tyle ;). Dziękuję wszystkim komentującym, czytającym i odwiedzającym. Jesteście wielcy :*.
Z rozdziału jestem bardzo niezadowolona. Plan na "Ain Eingarp" był bardzo zwięzły, przez myśl mi nie przeszło, że będzie trzeba go rozbijać na dwie części. Cała dzisiejsza część w początkowym szkicu miała wynosić około 7 stron, tymczasem jest dłuższa cztery razy. Usprawiedliwię cię tym, że naprawdę, naprawdę nie miałam weny. Żadnego dotychczasowego rozdziału nie pisało mi się tak źle.
Przyznam szczerze - dzisiaj naszla mnie ochota, żeby usunąć wszystko i zacząć pisać jeszcze raz, na temat, ale doszłam do wniosku, że zbyt długo już czekaliście i niesprawiedliwe byłoby znowu nie dotrzymać obietnicy.
Rozdział bardzo przegadany, to prawda, ale takie też czasami są potrzebne. Przyznam, że bardzo ciężko jest przebierać tak dużą ilością postaci, jaką natworzyłam (zawsze muszę rzucać sobie kłody pod nogi, nie ma bata) tym bardziej, że dla każdej zaplanowałam pewną rolę i miałabym wyrzuty sumienia, żeby na chwilę się w nią "nie wcielić". Ale wkrótce wszystko powinno się uspokoić, grunt to pootwierać wszystkie wątki.
W następnej części będzie dość dużo Jamesa - ze Skye i z Lily. Pojawi się też Mary, naturalnie kombinująca i knująca, no a jak. Wyjaśni się też, dlaczego na samym początku przypominałam wam historię z medalionem i dlaczego tytuł rozdziału to "Ain Eingarp". Może macie jakieś hipotezy ;>?
Mój styl ostatnio przechodzi rewolucję, dlatego wszystko dzisiaj jest takie toporne. Mam nadzieję, że ukierunkuje się on wkrótce i będę mogła lepiej przekazać swoje myśli. Starałam się odtworzyć lekko sentymentalną atmosferę, skupić się wreszcie na Jamesie, bo mam wrażenie, że strasznie go zaniedałam i teraz trzeba wszystko nadrobić. Chyba po prostu myślę za dużo... ech.
Korzystając z okazji, chciałabym podziękować wszystkim za lajki na fejsie - nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy. Kiedy widzę, że z każdym dniem ilość polubień rośnie, to w serduszku robi mi się tak cieplutko i... och, to po prostu przemiłe uczucie ;).
Przepraszam z miejsca wszystkich, których zaniedbałam w komentowaniu, mowa tutaj o Wesołym Kostku, Rogatej i Padfoot. To dla was dzisiaj dedykacja, w ramach przeprosin. Dziewczyny, musicie wiedzieć, że JA ZAWSZE czytam Wasze rozdziały, bo są fenomenalne, często robię to nawet kilkakrotnie. Jestem po prostu leniwa i... leniwa, dlatego zwlekam z komentowaniem. Jestem u was wszystkich jak najbardziej na bieżąco i od jutra zacznę wszystko nadrabiać w komentowaniu. Wiem, że miałam to zrobić w ten weekend, ale byłam zajęta pisaniem. Spięłąm się, skoro obiecałam.
Przepraszam za te dwa miesiące przerwy. Mogło to wyglądać, jakbym porzuciła bloga w cholerę, ale możecie mieć pewność, że naprawdę nie mam zamiaru tego robić. Jestem do tej historii przywiązana całym duchem, podobną więź czuję do was wszystkich, którzy czytają, komentują, czekają na kontynuację. Chociaż jestem zdrowo rypnięta, nie do tego stopnia, żeby z tego wszystkiego zrezygnować.
To chyba tyle ;). Dziękuję wszystkim komentującym, czytającym i odwiedzającym. Jesteście wielcy :*.
Pierwsza! ZAJEBISTY SZABLON <3 zakochałam się w nim !
OdpowiedzUsuńtu będzie mój komentarz, jutro pewnie jak się ogarnę -,-
Nic się nie stało kochanie, rozumiem! Jestem człowiekiem i mi się też to zdarza, jestem cierpliwa <3 U mnie za szybko się nie pojawi pewnie nic, bo zbieram wenę na dłuższy, o wiele dłuższy rozdział...
PRZECZYTAM NA STÓWKĘ !!!! ;**:*:*:*:* i dziękuję za dedykację <3 jesteś kochana ;*
Jestem okropna -____-
UsuńRozdział fenomenalnie długi - podoba mi się, bo jak się wciągam to na maxa :D
Jo - nawet ją lubię, zmieniła się na lepsze i bardzo się cieszę!
Mam nadzieję, że będą szczęśliwi z Jordanem - liczę na to! <3
Ojjj James... jednak przegrał ygh, w sumie nie wiem co o tym myśleć... teraz się pewnie wszystko pokiełbasi z Lily -,- zabiję go!
pisz szyciutko i nie waż się kasować, zawieszać i cokolwiek ;(
ostatnio zauważyłam, że większość fajnych blogów które czytałam, co zrobiły? Pouciekały. :(
ZŁOOOTO! <3. Dziękuję :D. Szablon to była miłość od pierwszego wejrzenia, jednak... wiecie, już jaka jest moja wierność :D. Zaczyna mi się nudzić i mam wrażenie, ze jest za ciemny, ale dobra. Załóżmy, że nie zmieniam go obecnie.
UsuńNie jesteś okropna :*. Komentujesz i tak 219829127864 razy szybciej niż ja u cb... a właśnie - a propos tego, nwm czy widziałaś, ale odpisałam ci w spamowniku :*.
Skoro mówisz "nie waż się", to sie nie ważę :D.
Dziękuję za koma :*
<333
UsuńDRUGA! XD
OdpowiedzUsuńJakie tempo :D. Srebro <3.
UsuńTrzecia! Czytam i olewam matme
OdpowiedzUsuńWiatr :***
Hahaha, powiedziałabym, że brąz, ale skoro olałaś dla moich wypocin Królową Nauk... to grand prix :*.
UsuńSmacznego bloggerku ;/
UsuńMam nadzieje ze sie najadles moim komem -,-
No nic, Abby, mialam sliczny, nawet dlugi kom i blogger nagle okazal sie glodny -'-
Licz na kom za kilka godzin. Moge obiecac ze dzisiaj bedzie na bank!
Jeszcze raz, smacznego ;/
Wiatr
Nie no, ten to ma spust o.O. Nie zliczę, ile razy zeżarł moje wypociny. To jest według mnie ostre przegięcie i to powinno być jakoś ureguluowane, ale co my możemy :C. Rozumiem twoją sytuację i wiem, jak to wkurza, ale zamieniam się w czekanie. Tak właśnie.
UsuńDo przeczytania :*
Abigail
Nie zasługuję na grand prix, Abby ;/ Przepraszam ciebie! Kom miał być po chorobie, a jest... dopiero teraz! Ale oceny, katkówki i sprawdziany skutecznie zabierają jakże mój cenny czas, Abby!
UsuńAle jestem! Mam ochotę napisać kom! Masakra, wiesz kiedy ja je ostatnio pisałam? XDD Nie chcesz chyba wiedzieć xd ;p
Zacznę od Hestii! Lubię ją, wiesz? Jest taka pełna optymizmu! Ma taki wspaniały charakter! Kocham ją! Ciekawi mnie skąd ona ma zmieniacz czasu, wiesz! One były chyba bardzo nie spotykane! Tak mi się przynajmniej wydaje! Jessssu, mam nadzieję, że ona będzie z Chasem! Błagam! Oni starsznie do siebie pasują!
Mary strasznie mnie ostatnio śmieszy wiesz? Jest taka zabawna jak jest zazdrosna o Jamesa! ;') Zasatanawia mnie czy one kiedykolwiek z Lily się pogodzą...
Zasatanawia mnie czemu Dorian na temat projektu wybrał akurat Elfy... I dlaczego Mary tak nerwowo zaerogowała...
Stwierdzam, że wybierasz śliczne imiona dla bohaterów, wiesz? Najpierw zaczarowałaś mnie May, a teraz Skye! ;** A tak wgl skąd Skye zna Serenę? Gadajaj mi tu i to szybko!
Powiem ci jedno, Abby! Przez te kilkanaście rozdziałów poznałam twoją dziwną manię do tworzenia nieodpowiednich par! Nie wiem co kombinujesz z Argentem i z Dori, ale nie podoba mi się to! Jeżeli bd razem, to spowoduje to powrzechny bunt i głodówkę! Nie przesadzam! Dori pasuje tylko i wyłącznie do Syriusza, jasne? ;-;
Jo&Jordan=LoveForever <333 Ahh... jak oni do siebie pasują <333 Kocham ich! Tylko niech oni się może troszkę szybciej zejdą, co? Jestem ciekawa kiedy Jordan się skapnie, że Jo nie chodzi do żadnej mugolskiej szkoły! Będzie afera, prawda?
Ha! Jamesie Potterze wyskakuj z tajemnic! Przegrałeś, przystojniaku! Ale pewnie i tak znajdziesz jakąś głupią wymówkę i nic nie powiesz ;< Żal mi ciebie, przystojniaku ;////
No! To chyba wszystko co chciałam dzisiaj napisać ;>
Chyba, bo pewnie znowu o czymś zapomniałam XDD
No nic, Abby! Czekam na następną częśc i pisz szybko ;>
Koffffam, twoja psychofanka, Ola ;***
Aaaa... one more thing, Abby XDD Chciałam ci powiedzieć, że masz bardzo ładny Avatar ;> I szablon *,* Cód, miód i orzeszki!
Bay! <333 :*** ;>
Nie zasługujesz na grand prix? Nie ZASŁUGUJESZ? Ja ci dam, nie przyjąć mojego grand prix... grrr.
UsuńJa też w sumie dawno nie pisałam komów. A jestem pewna, że u kogoś zalegam, ale u kogo? ??? *osobo, która czeka na mój kom - odezwij się xd*.
Cieszę się, że lubisz Hestię <333. Skąd? ;>. Hmm, niedługo się dowiemy.
W sumie to ja też śmiałam się, kiedy tworzyłam postać Mary. Brakowało mi w opku kogoś tak zdeterminowanego, żeby utrzymać Jamesa z daleka od jakiejkolwiek dziewczyny, takiej... hmm... takiej mnie xD. W sumie to Mary faktycznie występuje jako ratownik Jily w tym opku. Tą swoją zazdrością wszystkich odpędza :D.
A wiesz, że skąd Skye i Serena się znają wyjdzie już w... drugiej części tego rozdziału? Skąd wiedziałaś? xD.
Argent? Dori? Ja? *robi niewinna minkę*. Nie wiem, o co ci chodzi. Dobra, wiem. Ale cciiii.
Tak bardzo się cieszę, że JOrdan przypada do gustu! Ogólnie ciężej jest stworzyć parę całkowicie niekanonową i dlatego bałam się, że będą irytujący, nudni i będą sprawiać wrażenie "zapychacza" :P.Dlatego, coż... cieszę się :D.
Czy to aż takie oczywiste, że James będzie kręcił? Dobra, wiem, że tak. Ale to część Jamesa Pottera. On nie przegrywa :D.
Dziękuję :* Za komentarz i za pochwałę mojego avka. Straaasznie mi sie podoba. Chyba poproszę kogoś o zrobienie szablonu w z nim. Może wtedy zrodzi się szansa, że pobędzie tutaj na dłużej niż 3 dni xD.
Papatki :*
3maj sie :*
Abigail
UWAGA! HA KURWA!
OdpowiedzUsuńODTAŃCZAM TANIEC NIE-WIEM-CZEGO-ALE-JESTEM-W-PIZDU-HEPI!
James przegraaaaał!
Naruszył nietykalność Doriana! BUAHAHAHAHAHAHA! ♥
Wyskakuj z sekretów przystojniaku!
HA!
Więcej później XDDDDDD
Hahahha <333. Cieszę się, że taka jest twoja reakcja :D. Taka ma być, to był mój plan ;>. Ale czy przystojniak faktycznie cię posłucha, Padfót...?
Usuń3 kwietnia... jest 6 września (chyba)... co oznacza, że pobilam wszelkie rekordy w nie-komentowaniu! Dostanę nagrodę? Nie no żart. Nie chce rózgi. Tylko na to zasłużyłam ;-;. Bądź co bądź mam wytłumaczenie! Nie będę tu o tym pisać, jeśli chcesz wiedzieć to na ma o im blogu jest wszystko wytłumaczone. Teraz po prostu przepraszam i nadrabiam komentowanie. A wiec... może zacznę PRAWDZIWY I TEMATYCZNY (który powinien pojawić się tu 5 miesięcy temu) komentarz od odniesienia się do mojego ostatniego komentarza (tego na górze w sensie). Soł...
UsuńJAMES TY GUNWIU (przezwisko made by Padfoot, zastrzegam sobie wszelkie prawa autorskie, bo moge, lel).
CO TY...
JAKIM PRAWEM...
NIE NIE NIE NIENIENIENIENIE. NIE!
To co on... później tam... to powinno znaleźć się w komentarzu pod kolejnym rozdziałem (fuk u spojler alert), ale tutaj tez walne, bo to niszczy mój mózg. MINDFUCK w skrócie. Więcej na tena temat w innym komentarzu.
Teraz ładnie będę czytać po kawałku rozdziału, żeby sobie odświeżyć co tu było. Swoja drogą tydzień temu (chyba) przeczytałama twój blog od nowa. Kocham tego bloga, kocham Jamesa, kocham Lily, kocham Jo, i cb tez kocham. Jesteś po prostu genialna. Luv u.
Zaczne od początku, czyli od Skye. Teraz, kilka rozdziałów dość trudno pisze się komentarz, ale pamiętam, że kiedy czytałam to pierwszy raz to byłam strasznie zainteresowana o co chodzi z tą Sereną. Serio, czasami zanim leżąc w łóżku przed zaśnięciem zastanawiałam się o co chodzi, a uwierz mi że zazwyczaj myślę o innych rzeczach. EKHEM, SZAT AP. No i ja zawsze myślałam, że to James i Harry wymiatają w quidditch, a tu taka Skye (cudne imię swoją drogą). Dostać taką szansę? Nawet ja wiem, że to... WOW. Jacy ludzie są głupi. Powinna to natychmiast przyjąć, szczególnie jeśli tak jak pisałaś, nie ma żadnych lepszych perspektyw.
"Meadowes miała lekkie wyrzuty sumienia, że tak niesprawiedliwie osądziła Blacka podczas ich korepetycji."
No i poprawnie? Matko, jak ja nie lubię Dorcas! Zachowuje się jak ostatnia kretynka, serio. Ja kretynów nie znosze. Dorcas jest moja drugą najbardziej hejtowaną postacią na twoim blogu. Chociaż jest blisko prześcignięcia McDziwki i dostania się na pierwsze miejsce.
"Kółko przygotowawcze na aurorstwo? Ksylomancja? Teoria magii?Czy tylko ona nie chodziła w tej szkole nażadne zajęcia dodatkowe? To faktycznie było nieco żałosne, zważywszy, że miała tylko dwa przedmioty."
UsuńKolejny dowód na to, ze Dorcas to najbardziej tępa postać. To przejmowanie się przyszłością tak bardzo. Miała 3 przedmioty (chyba) i jeden oblała, bo nie chodzila. Serio, nie znoszę jej. Wolę Emmelinę, zdecydowanie.
Co do Mary... z tym swoim "na pewno chodzi o mnie" jest tak zapatrzona w siebie! To aż straszne. Ale co jest bardziej przerażające? Jej inteligencja. Serio. Gdybym znała taką Mary, to trzymałabtym się od niej z daleka. Tacy ludzie mnie aż przerażają. Szczególnie jeśli są przy tym takimi CENZURA.
"Och, nie bądź taki absolutny. Owszem, nie lubimy się, ale pamiętaj, że kiedyś byłyśmy przyjaciółkami na śmierć i życie. W dalszym ciągu mam w sobie resztki lojalności, która zobowiązuje mnie do pomocy tej biednej i zdesperowanejdziewczynie, niepotrafiącej poradzić sobie z feralnym pożądaniem Jamesa."
HAHAHA, NO BŁAGAM. Czy istnieje ktoś na tyle głupi (Meadowes się nie liczy), żeby się na to nabrać? Bosz, Mary... wysil mózg. Powiedz że jej zwycięstwo jest ci na rękę i amen! Oezu. Ja gadam do... Mary. Serio?! Mamooooo! Masz nadal tą wizytówkę psychologa?
Wiesz... moim ulubionym wątkiem na twoim blogu jest "przyjaźń" Lily i Jamesa :D Oni to tak cudownie i nieudolnie robią....i jeszcze Lily zazdrosna o Skye <3
Teraz cos o Hestii... skąd ona ma zmieniacz czasu? Huh, nieźle.
"Chase i ten wisiorek, no, może jeszcze czekoladowe croissanty, to jedyne, co wzbudzało w niejbardzo pozytywne emocje."
Poziom słodyczy bijący z tego zdania jest zniewalający. No i to nie dlatego, że zawiera w sobie słowo czekolada XDDDDD Hestia i Chase są jedną z moich ulubionych par na twoim blogu <3 Są w sumie na trzecim miejscu. Pierwsze jest ofkors Jily, a potem Jo i Jordan o których zaraz kilka słów <3
W sumie teraz kilka slow o nich. Ja przez cały czas mam nadzieję, ze ani Isaac ani nikt taki nie dowie się o nim. Ciekawie mnie tez kiedy Jordan dowie się prawdy o Jo i jak zareaguje. Serio, mam nadzieję, że dobrze. Trzymam za nich kciuki.
No i James vs Dorian... tego nawet nie chce mi się komentować, bo przyniosło mi niezłe rozczarowanie w następnym rozdziale. Ten cholerny napuszony Potter zawsze musi postawić na swoim. Płakać mi się chce ;-;
Soł... to w sumie na tyle! Pierwszy komentarz w nadrabianiu za nami! Mam nadzieje, ze jutro pojawi się kolejny, chociaż ze mną nigdy nic nie wiadomo...
Najgorszy-komentator-wszechświata śle całusy,
Padfót. <3
Hmmm... To jest komentarz, który piszę w weekend (nieważne, że dzisiaj środa xd), dlatego masz go przeczytać w weekend :) Bardzo logiczna wypowiedź... No cóż... Jak zawsze :P Ale już przechodzę do rzeczy. Tak! Nareszcie jest rozdział! :D Czekałam na niego okropnie długo i teraz jest! JEST! JEST! JEST! :D Tak się bardzo cieszę! I jak zawsze był świetny. Przecież nie mogłoby być inaczej :D Niestety czytałam go na ileś podejść, bo oczywiście przeklęte słowo SZKOŁA :/ Teraz przyszło mi do głowy... Ciekawe, czy jakbym chodziła do szkoły, uczyłabym się z przyjemnością, czy tylko na przymus. Na pewno bym lubiła chodzić, bo nawet teraz lubię, ale czy uczyć... Pewnie miałabym kilka ulubionych przedmiotów, których z chęcią uczyłabym się. A Ty? :D Naprawdę masz bardzo dużo postaci i szczerze to są momenty, kiedy się gubię. Potrzebuję chwilki, by ogarnąć kto jest kim. Ale pewnie wynika to z odstępów czasu i mojego problemu z zapamiętywaniem imion. Podziwiam Cię za to, że nie mylisz się w tym wszystkim (porównuje Cię do Georga Martina, a to wielki komplement :D) i dla każdego masz określona rolę. Tu każdy coś robi, po co jest. To jest fascynujące. Cały czas trzeba uważać, o kim mowa, bo prawdopodobnie będzie miał jakieś znaczenie. To trochę jak kryminał... Trzeba zwracać uwagę na każdy szczegół. W życiu nie napisałabym czegos takiego :D Szacun ;) Całkiem ciekawe te spotkania. Na pewno mozna rozwinąć się towarzyszko :D Obgadać innych, obmyślić złowieszczy plan. Przydałoby się u mnie takie coś w szkole. No i piękna przyjaźń między James i Lily ♥ Piękne :) Choć pewnie po tym cyrku z Dorianem ewidentny koniec "przyjaźni"... Niech to! Ale przy tym jak się bili, byłam po prostu na maksa podekscytowana. Nawet nie wiem czemu, ale to było extra! :D Chyba mam masochistyczne zapędy :P Jakoś nie lubię Doriana. Nawet nie wiem czemu. No i Jo! ♥ Kiedy ja zaczęłam tak bardzo ją lubić/ Po prostu uwielbiam tę dziewczynę. Ona w nietypowy sposób motywuje mnie do działanie... Nie wiem, jaki to ma sens, ale tak jest. Ona się zmienia. I podlega regule, że nikt nie jest doszczętnie zły. Choć już jakiś czas temu stwierdziłam, że ona w ogóle nie jest zła, tylko ma ciężkie życie, z którym jakoś musi sobie radzić. I to akurat jej sposób. W dodatku jeszcze towarzystwo i ta cała historia... A Jordan jest idealny dla niej. To jest para ever. Niech oni będą szczęśliwi, pliiiiiis (słodkie oczka). To by było piękne i może Jo ogarnęłaby się do końca. Co ta miłość potrafi zrobić z człowiekiem :D Chyba wyszłam z prawy (tak to się pisze?) w komentowaniu, bo już nie wiem, co napisać... A ja zawsze wiem, co napisać (może t nie do końca prawda :P). Czekam na następny, jak zawsze genialny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :**********
Przeczytałam w weekend :D. Tydzień później.Nie tak na serio, to nie dało rady i przeczytałam od razu :c. Przepraszam.
UsuńHahhahah, to jest komentarz <3. Mógłby spokojnie konkurować z moim planem lekcji w konkurencji: wyczerpujący i obszerny :D.
Wiesz... przypuszczam, że gdybym chodziła do Hogwartu, to też bym się uczyła - bo to też robię teraz.. załóżmy. Ale na pewno bym narzekała ;D. Nie ma bata. Może byłoby trochę zabawniej, bo w końcu inteerrrnat <333. Cieżko mi wyobrazić sobie uczenie się w internacie. To zawsze wydawało mi się abstrakcyjne. I jeszcze jak pomyślę o tym, że w Hogwarcie nie działałby telewizor i nie mogłabym oglądać seriali (ok, i tak ogladam na laptopie, ale to szczegół) i hitów Disneya, to to też stanowi pewien problem. ale.. no Hogwart to Hogwart :D. Na pewno byłoby fajniej.
Poranne obgadywanko zawsze spoko :D. To dość ciekawy pakiecik - kanapka, twarożek, gofr, dźemik, naleśnik, croissant czy co tam sobie wymarzysz, a do tego zrzędząca na rudowłosą prefekt rudowłosa wila... boże, jak ja to wymyśliłam xD? Teraz, jak o tym pomyślę, to naprawdę nie mogę sobie tego wyobrazić.
Ja i Martin? Kochana jesteś <333, ale nie... nie ma szans :D. Facet jest geniuszem, a ja... trzy kropki :P. Ale i tak jesteś przemiła i dziękuję :*.
Mamy ze sobą cos wspólnego, Elfiku - ja tez zawsze jestem na maksa podekscytowana na mordobicie. To znaczy nie w realu... wtedy mi się nie podoba... ale w literaturze i telewizji zawwsze spoko :D.
Widzę, że jesteś patronką JOrdana :D. Dla ciebie postaram się więcej ich scen gdzieś wcisnąć <3. Gdzieś. Ogólnie cieszę się, że ci się spodobali :* To w końcu para 0 % kanonowa, więc na pewno jest do nich mniejszy sentyment, dlatego najciężej stworzyć wokół nich jakąś atmosferę ;). Baaardzo mi miło, że nie zostali niezauważeni :*.
Dziękuję z całego serca za komentarz :* Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak zawsze czekam na Twój komentarz i jak zawsze się cieszę, keidy się ostatecznie pojawi :*. Zawsze okropnie mnie motywuje do pracy :D.
3maj sie i pozdrawiam :*
Abigail
Jak dla mnie rodział Ci wyszedł, jak zawsze.
OdpowiedzUsuńCzekam na część drugą,
Do Zobaczenia.
Cieszę się, że się spodobało :D.
UsuńRozdział moim zdaniem jest super;)
OdpowiedzUsuńCzekam nn <3
Bardzo mi miło :*. Dziękuję <3
UsuńDo ludzi którzy lubią Lily: Za co ją lubicie? Mi jakoś nie przypadła do gustu. Ani na blogach, ani w książkach, ani w filmie.Po prostu mnie irytuje. Jest denerwująca i wymadrzała.
OdpowiedzUsuńA teraz co do rozdziału to jest ekstra. Czekam na 2 część.
Rozumiem cię doskonale, bo w sumie to ja również umiarkowanie lubię Lily. Wiem, wiem, tylko ja tak potraię - średnio lubić jakiegoś bohatera, ale na głównego go walnąć :D. W sumie to najchętniej pisałabym z POV'a Jamesa, ale wtedy na pewno spartoliłabym jego osobość, więc zostało jak zostało ;).
UsuńPowiem tak - ja zawsze miałam zupełnie inną wizję na Lily niż większość osób, których opka czytałam. Moja Lily jest na pewno bardziej kapryśna, zgorzkniała, nieufna i anty-związkowa, ale to jest część całego Jily. Wierzę, że z czasem James ją "urobi" :D. Poza tym w każdym opie potrzebna jest irytująca osoba, bo bez takich byłoby słabo i nudno.
Co do twojego pytania - ta mała część mojej sympatii do Lily zrodziła się chyba z samego szacunku do niej. Znaczy się, ja patrzę na wszystko inaczej niż Wy, kochani czytelnicy, bo wiem, co dalej (aaach, ta moc *_*) , ale ja ją szanuję za to, że nigdy się nie poddaje, że ma zdanie na każdy temat, swoje ideały, których nie porzuca :D. To jest w niej fajne i to chyba najbardziej łączy ją z Jamesem, no, może jeszcze przerost dumy :P. Ale podbijam twoje pytanie dalej, bo jestem ciekawa, co inni maja do powiedzenia o.O.
Dziękuję ci za szczery komentarz i cieszę się, że sie podobało :*.
Pozdrawiam :*
Hej! Zaczęłam czytać Twojego bloga z dwa tygodnie temu i strasznie mnie wciągnął! (Jesteś mi winna parę nieprzespanych nocy) Nigdy nie spotkałam się z tak długimi rozdziałami i normalnie miałabym dosyć, a tutaj, mimo że zaczynałam z przekonaniem, że dużo jeszcze przede mną to już dotarłam do 'końca' i będę musiała cierpliwie czekać na następny post! ;)
OdpowiedzUsuńNie spotkałam wcześniej bloga, który miałby aż tyle wątków i to jeszcze kał sprytnie powiązanych. Naprawdę, gdyby nie było to ff to bez skrupułów możnaby wydać to w formie książki ;) Jestem naprawdę pod gigantycznym wrażeniem twojej pomysłowości, nigdy nie wpadłabym na pomysł by rozdział (podzielony na 3) napisać w formie spotkania Piękności.
Strasznie jestem ciekawa jak potoczy się los umowy Lily i Jamesa, bo oboje po części ją naruszyli. Albo jak Jo zmieni się od wpływem naszego psychoanalityka <3. W sumie to dawno nie było Marlene, jednak nie specjalnie przypadła mi do gustu. Tyle tego jest, że nie wiem o czym pisać :P. I naprawdę nie pisz, że coś jest słabe, jeśli ja nienapisałabym tego w najskrytszych marzeniach ;).
Z niecierpliwieością czekam na ciąg dalszy!
Życzę jak najwięcej weny ^^
Lydia
I przepraszam za ewentualne literówki, ale piszę na telefonie.
Haha! Nowa dusza! Hej :*. Zawsze się cieszę, jak widzę kogoś nowego, dlatego może zacznę od tego, jaką mi sprawiłaś miłą niespodziankę ;). Dziękuję za to, że skomentowałaś, bo wiem, że wiele (nowych) osób tego nie robi (uwierzcie, moi drodzy, ja widzę ile osób wyświetliło rozdział i to bynajmniej nie jest adekwatne do komów ;>).
UsuńMega się cieszę, że dobrze się czytało ;). Ja osobiście jestem maniaczka wielkich tomisk, wg mnie nim dłuższa książka/rodział/opko tym lepiej, ale wiem, że wiele osób nie znosi takich rozmiarów, daltego zawsze boję się, że one będą odstraszać i nudzić. A skoro mówisz, że nie nudzą, to mi baaaardzo miło :D.
Kiedy pisałam 19 i stwierdziłam, że swoje własne myśli, co do akcji włożę do ust jakiś bohaterek z zewnątrz, i tak zrodził się pomysł z Pięknosciami, nie spodziewałam się, że to zrobi taką furorę :D. W sumie myślałam, że to będzie typowy zapychacz i wszyscy będą nerwowi ;>. Bardzo mi miło, że się spodobał pomysł/opko/rozdział/ogół :D.
Daję na razie przerwę od Marley, ale ona jeszcze się pojawi (niestety lub stety). Ktoś mnie ostatnio też pytał o Snape'a i on też będzie miał swoją reaktywację, i Emmelinka też. Yey! W sumie to ich wątki zawsze najłatwiej się pisze, bo nie staram się tak mocno, więc je lubię xD.
Dziękuję ci jeszcze raz za przemiłe słowa, bardzo zmotywowałaś mnie do dalszego pisania :*. Bóg zapłać, bóg zapłać :*. Mam nadzieję, że zostaniesz tutaj jeszcze ;>.
3maj się i pozdrawiam :*
Abigail
Zawsze staram się komentować wszystko, co czytam, bo na własnym przykładzie wiem jakiego to daje kopa i bardzo cieszę się, że Cię zmotywowałam :).
UsuńOsobiście też uważam, że im dłuższa książka tym lepiej :>. Taka reakcja głównie z przyzwyczajenia, teraz gdy będę musiała czekać na każdy rozdział takie długości będą zbawieniem ;).
Kurczę, nie lubię Snape'a :/. Jestem mocno poddenerwowana tym, co napisałaś o postaciach; że Lily wstąpi do Śmierciorzerców. No jak to? Lily?! Chyba w następnym wcieleniu, albo pod wpływem Imperiusa. Ewentualnie w formie szpiega. Mam nadzieję, że już Ci się odwidziało.
Na koniec jeszcze dodam, że cudny szablon (wcześniej był chyba Anusi), taki minimalistyczny <3.
Jeszcze raz weny, a co tam, może się przyda :*
Lydia
Przybij nielubiącą Snape'a pjonę! Strasznie gościa nie lubię -,-. Wszystko niszczy, wpieprza się w związek Jily, a potem dba o to, żeby ich syn nie zaznał spokoju. Tak, wiem, bla bla bla, on go chronił, był człowiekiem Dumbledore'a, ryzykował życie, kochał Lily do końca życia bla bla bla... ale ja nei kupuję jego wizerunku męczennika. Zawsze myślałam, że całe te wspomnienia, które dał Harry'emu było wyssanym z palca majaczeniem umierającego faceta, za którym nikt w normalnych okolicznościach by nie płakał. Ale dobra xD. Jak ja się rozgadam na temat Snape'a, to polecę po nim równo, a nie chcę narażać się trupie obrońców Snape'a... z doświadczenia wiem, że oni są wszędzie.
UsuńHeh... mam dużo głupich pomysłów, a co zabawne one nigdy mi się nie odwidują ;>. Jakoś to będzie :D.
Dziękuję :*. To znaczy spóźnione dziękuję, zważywszy, że szablonu już nie ma. To takie klasyczne. Moja choroba. W kółko zmieniam szablony. Tak, tak ostatni (okej, przedostatni) był Anusi :D. Skoro już zeszliśmy na tematykę szablonów, to się ujawnię (groźnie się zrobiło, wiem) - uwielbiam twoje szablony z LoG'a :D. Twój ostatni z Jily chciałam już czapnąć (te ciepłe kolory, cudowny *_*), ale Padfoot mnie wyprzedziła, a te drugi też gdzieś widziałam i stwierdziłam, że poczekam, aż one zmienią :D. Ale serio, podziwiam cię, dziewczyno, ja nie potrafię nawet pobrać Photoshopa, ale przemilczmy to, bo po raz kolejny - nie będę się pogrążać w Internecie :D.
Wena przydaje się zawsze. Zbieram ją do specjalnego worka, ale póki co pustoo tam i pusto. Dobrze, że nadchodzi koniec roku. To zawsze przypływ amunicji.
3maj się,
Abigail
Pjona! Mam dokładnie jak Ty! Niby jest mnóstwo powodów by lubić Snape'a, ale ja go po prostu nie trawię i tyle. Koniec.
UsuńOjejku, nie wiesz jak mi miło <3. Ogółem Jily jest moim ulubionym parringiem i nigdy nie potrafiłam przeczytać do końca innego bloga niż opisującego lata Huncwotów, a szablony o tej tematyce mogę robić bez końca :>.
Ogółem nie pracuję w Photoshopie (kosztuje chyba parę tysiaków ;<), więc zadowalam się aktualnie Gimpem, który jest darmowy i ma większość podobnych funkcji ;).
Niestety aktualnej szaty nie mogę przetrawić ;-;. Myślę, że to głównie przez tą dziewczymę na zdjęciu, która nijak przypomina mój wizerunek Lily, jednak jako osoba zajmująca się kodami na co dzień widzę tu mnóstwo rzeczy, które bym poprawiła ;). Ale są to takie detale, na które każdy normalny człowiek nie zwraca uwagi :P.
Kurczaki, trzeba czymś napełnić ten worek... Weny, wenusi i wenusinieczki <3
Lydia
Może zacznę od bloga, bo pare dni temu dopiero na niego wpadłam. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z opowiadaniem które by mnie aż tak wciągnęło. Na pewno będę już stałą obserwatorką. Co do rozdziału to bardzo mi się podobał zresztą jak wszystkie <3 Czekam z niecierpliwością na nexta ;D
OdpowiedzUsuńPzdr;****
O! Kolejna nowa duszyczka ♥, Strasznie miło mi, że ci się spodobało :*. Cieszę, że zostaniesz na dłużej ;). Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam :*
UsuńCzekam. Czekam. Czekam na kolejny rozdział koleżanko. Zdaję sobie sprawę z mej wścibskości. ale cóż :D Rozdział przeczytałam już ruski rok temu, ale dopiero teraz zabieram się za komentarz *brawa dla mnie*
OdpowiedzUsuńDziewczyno. W przyszłości chce widzieć twoje książki na szczycie list bestsellerów. JA będę tą, która powie ,,Ja ją znałam." Tak ma być, chce twoje dzieła w wersji papierowej, tak aby cały świat o tobie wiedział!
Wgl weź mi wyjaśnij jedną rzecz! >.< Czy ty masz jakiś nowszy model mózgu czy jak! Nie potrafię ogarnąć tego, jak ty to wszystko wymyślasz, rozpracowujesz etc.! Kim jesteś? XD
Żałuj, że nie widziałaś mnie podczas czytania tych cudownych do porzygu chaotycznych pocałunków Jilly! Zachowywałam się niczym małpa wypuszczona z zoo! :D XD
Możesz mnie wpisać na listę członków Klubu Tępicieli Mary McDonald (plus Emmelina Titanic). Coś czuję że Mary zajmie miejsce mojej Emci :C No cóż, wielka szkoda, ale zawsze to więcej postaci do hejtowania! ^^
Mam nadzieję na jakiś wielki powrót Marlena+Remus (zapomniałam ich nazwy! XD) Wcześniej już pisałam, że na nowo zaczeli mnie interesować i. chce. ich. widzieć. razem.
tak.
No, to chyba tyle :D A więc czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i postaram się oczywiście skomentować go jak najszybciej.
Aleksja
PS: Powiedz mi, czy tobie też łatwiej idzie opis postaci pobocznych, a tych głównych to istna masakra? Czy tylko ja jestem tak pokręcona?
No nie. Aleksja, wróciłaś <333. Zawsze tak mi się facjata cieszy jak widzę Twój nick, że... nie, lepiej nie będę pisać o swoich typowych reakcjach w Internecie.
UsuńOooo tak, postacie poboczne zawsze są najłatwiejsze. Karty postaci dla nich mam prawie skończone, a np. z Jamesem i Syriuszem prawie w ogóle nie ruszyłam xD. Tak samo mam zresztą z pisaniem fragmentów. Piszę sobie plan, co mam napisać. Do tego momentu wszytsko gra i tańczy. Pierwszy fragment napiszę po ludzku, a potem zaczynam wybierać xD. I kończy się to tak, że wszystko oprócz najważniejszego wątku, CELU rozdziału, jest napisane, a ten najważniejszy wątek zostaje napisany na szybko i jest do dupy :D. Jeśli to nienormalne, to obydwie w tym jesteśmy, kochana :D.
Widzę, że Klub Tępicieli MM się rozrasta ;>. Ja chyba też do Was dołączę. Może zaczniemy się spotykać na hejterskich mitingach? Wiesz, kawka, ciasteczka z przekreśloną głową Mary, potem rzucanie rzutkami w jej łeb... takie klimaty :D.
Remmy i Marley... hmm... hmm... pomilczę na ten temat.
Dziękuję ci meeeega za komentarz, jak zwykle dający niesamowitego kopa :D. Cieszę się, że wróciłaś <3. I czekam na reaktywację twoich blogów. Pisz koniecznie, jaki jest postęp ;>.
Papa :*
Abigail
Postęp jakiś tam jest :D Od czasu do czasu wrzucam coś na tą moją prywatną stronkę ;)
UsuńZapraszam, jeżeli chcesz czytać te bzdety :D
<3
Aleksja
KIEDY NOTKA WIEDZMO !!! <3333
OdpowiedzUsuńDolaczam!
UsuńEee... rozdział... w sensie następny, tak? *mina niewiniątka*. Heh <3. Tak poważnie, to jestem już raczej przy końcu. Korektę robię na bieżąco - piszę fragment, sprawdzam, więc końcowych poprawek też nie będzie (okej, ostatecznie nigdy ich jeszcze nie było, ale przemilczmy ten temat). Jutro kończę wcześniej lekcje o dwie godziny (!!!) jak nie wcześniej, bo może pani będzie tak dobra i zwolni mnie po konkursie z geografii (trzymajcie kciuki ;>), tak więc cały grafik prawdopdoobnie mi przeskoczy. W tym tygodniu trafiła mnie fala weny, więc muszę wykorzystać ją, zanim zniknie. Wyjdę z siebie, żeby to pojawiło się jutro w godzinach późnowieczornych, jeśli jednak nie, to najwcześniejszą datą jest 3 czerwca. W weekend mam komunię, całą sobotę jadę, całą niedzielę siedzę, a w tygodniu nie dam rady :C. Tak więc albo w piątek, albo 3, albo później. Tym razem naprawdę, naprawdę jestem już przy końcu.
Usuń