„Furia – rzymski odpowiednik greckiej bogini zemsty, erynii. Wysłuchiwała skarg wnoszonych przez śmiertelników na zabójców i wymierzała sprawiedliwość tam, gdzie nie wymierzyła jej rodzinna wendetta. Ponieważ nie należało wymawiać jej imienia, nazywano ją również Łaskawą.”
#13
Manchester, lipiec 1974
Cała historia
rozpoczęła się w Manchesterze, mieście przemysłowym i mieście potężnym, mieście
istotnym dla Anglii i całej Europy, a nadto wszystko – w mieście mugoli. Nie
było tu nigdy miejsca ani dla czarodziejów, ani tym bardziej dla ich historii,
dlatego też losy May Potter od samego początku skazane zostały na niezwykłość i
dziwność.
Przez wiele lat magicznego osadnictwa małe i niezbyt
zintegrowane diaspory czarodziejów rozsypały się po całej powierzchni
aglomeracji manchesterskiej, ale w zderzeniu z siłą i potęgą miasta
okrzykniętego stolicą mugoli, bardzo szybko zostały zepchnięte na margines, a z
czasem wyniosły się zupełnie spoza jego granic. Kolejne fale osadników otaczały
Manchester, roztaczając wokół niego czarodziejski pierścień, którego oczkiem i
centralnym punktem stała się Dolina Godryka. Pomimo znikomej tolerancji
manchesterskiego społeczeństwa do magii i czarów, z czasem zaczęto dopuszczać
dziwacznych gości zza murów miejskich do środka, a nawet pozwolono na budowę
kilku czarodziejskich domostw na peryferiach. Reputacja centrum Manchesteru
jako stolicy mugoli pozostała jednak nietknięta, dlatego jeśli miało się
szczęście spotkać tam kogoś magicznego, to prawie na pewno był on jedynie
przejezdnym.
Tego dnia May Potter wybrała się do Manchesteru również
tylko w celach wycieczkowych. Młoda mieszkanka Doliny Godryka rzadko kiedy
obierała ten kurs na miejsce swoich przechadzek, co różniło ją od do
podszywanego brata Jamesa i jego przyjaciela Syriusza, zaglądających do Manchesteru
nagminnie, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Dziewczyna nie przepadała za
manchesterskim powietrzem, za architekturą tego miasta, i za jego atmosferą w
ogóle, a skoro przełknęła swoje uprzedzeń, zapewne stał za tym jakiś naprawdę
dobry powód:
— Czy muszę iść z wami do Petera? - spytała Jamesa, kiedy
przed ich oczami wyłoniła się tablica z nazwą ulicy, w której mieścił się dom
państwa Pettigrew. - Otwierają dzisiaj nową wystawę w galerii sztuki na Mosley
Street. Sztuka nowoczesna... surrealizm i kubizm... nie sądzisz, że…
— Nie jestem twoją niańką – odparł James z typową dla siebie
nonszalancją. W przeciwieństwie do swojej adopcyjnej siostry, czarnej owcy i
dziwaczki, był niezwykłym lekkoduchem i fircykiem, dlatego wyznaczenie go przez
ojca jako jej opiekuna nie zostało raczej dobrze przemyślane. – Postaraj się
tylko nie zgubić, bo my i Petey nie będziemy za tobą ganiać.
May z jednej strony ulżyło, że James nie utrudniał jej tej
wyprawy, ale nie ukrywała, że byłoby miło
z jego strony, gdyby podprowadził ją chociaż trochę – znał Manchester o
wiele lepiej, a poza tym rozróżniał mugolskie pieniądze. Dziewczyna była na
tyle przezorna, żeby zaopatrzeć się uprzednio w funty, ale na śmierć zapomniała
zapytać się ojca, jaka jest ich wartość i ile powinna wydać. Wolała też nie
paść ofiarą żadnej rubieży, jeśli w razie potrzeby będzie musiała posłużyć się
rodzinnym złotem. I – przede wszystkim – zdecydowanie nie uśmiechał jej się
spacer aż na Mosley Street w pojedynkę, czemu nikt nie powinien się dziwić. Naprawdę
miała nadzieję, że James okaże jej więcej zainteresowania.
Nie dam rady, powiedziała
do siebie, podnosząc nieśmiało oczy w kierunku drogowskazu. Ale jak mam to powiedzieć Jamesowi…
— James…
No, pięknie. Ledwo
odwróciła głowę w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą stał jej brat ze swoim
przyjacielem, a ci już zdążyli gdzieś zbiec, zostawiając po sobie tylko trochę
przypalonych śmieci. Nienormalni
piromani.
— Współczuję twojej przyszłej żonie – powiedziała do
wyimaginowanego Jamesa, aż trzęsąc się z nadmiaru emocji. Miała najgorsze
przeczucia, ale nie zamierzała teraz ganiać za swoim bratem przez całe miasta –
musiała wreszcie wykrzesać z siebie choć trochę samodzielności. Owróciła się
nieśmiało na pięcie i rozpoczęła żmudne błądzenie po ogromnym, mugolskim
mieście.
May zapewne kręciłaby się jeszcze wiele godzin wokół szeregu
identycznych, białych domów z idealnie wypielęgnowanymi trawnikami i
chowającymi się pośród grządek ogrodowymi krasnalami; płakałaby, że ucieknie
jej wystawa; i zbierała całą swoją niewielką odwagę, by zapytać jakiegoś mugola
o pomoc – gdyby owy sukurs sam do niej nie przyszedł. Mijała właśnie po raz
kolejny słup poobklejany identycznymi banerami promującymi koncert zespołu
Wings, gdy zza jednego z ciemnozielonych żywopłotów wyłoniła się jakaś postać,
ciemna, rosła i postawna, poruszająca się w taki sposób, jakby szybowała kilka
cali nad ziemią, nie dotykając jej stopami.
May odruchowo wciągnęła łopatki i schowała dłonie do
kieszeni swojej spódnicy. Obawiała się konfrontacji z dziwną postacią, ale –
niczym w stanie hipnozy – w miarę jej zbliżania, dziecięca nieśmiałość i
strachliwość zdawały się zupełnie ustępować i odchodzić w zapomnienie.
Postawna, lewitująca sylwetka skręciła w główną ulicę i jakby opadła na ziemię
w ciężkich, czarnych butach oficerskich, szmaragdowej szacie czarodziejskiej i
niemalże gwiazdorskich okularach chroniących chyba przed spojrzeniami
niepożądanych, bo na pewno nie przed słońcem.
Postać zbliżała się nadal, przypominając już coraz mniej legendarnego
herosa, a coraz bardziej dobrze zbudowanego młodego chłopaka, jakby wyrwanego z
bandy gangsterskiej.
W przeciwieństwie do Jamesa, do ciotki Belle i wuja Setha, a
przede wszystkim w przeciwieństwie do swojej jedynej przyjaciółki, Mary, May
nigdy nie potrafiła nawiązywać znajomości – ani z rówieśniczkami w jej wieku,
ani tym bardziej ze starszymi chłopakami wyglądającymi równie imponująco.
Choćby przez pół dnia i stała i zastanawiała się, jak rozpocząć rozmowę, żeby
wyjść na dziewczynę wyluzowaną, sympatyczną i miłą, a przy okazji wyciągnąć
jakieś konkretne informacje, co do swojej obecnej lokalizacji, nie udałoby jej
się ułożyć w głowie chociaż niezobowiązującego: „Hej, przepraszam”. Musicie
więc wyobrazić sobie, jak bardzo zszokowana była May w tamtej chwili, kiedy tylko
usłyszała brzmienie swojego własnego głosu. Przysięgała, że ani nie myślała nad
tymi słowami, ani nie wydała polecenia swoim ustom, aby się otworzyły.
Przemówił przez nią instynkt – aczkolwiek z pewnością nie samozachowawczy. Był
to pierwszy z autodestrukcyjnych odruchów, które kilka tygodni potem stały się
dla nią taką codziennością.
— Czy jestem gdzieś w okolicy centrum?
Postać zatrzymała się około jarda przed May. Nie wyglądała
na zaskoczoną, że zadano jej pytanie, ale raczej na rozbawioną jego treścią.
— Absolutnie nie – rzekł chłopak głębokim, hipnotyzującym
głosem. – To wciąż Moston.
Dzielnica Petera…, pomyślała,
czując, że się rumieni. Rozmowy, rozmowy! Dlaczego były dla niej takie
niebezpieczne?
— Moston? – powtórzyła
cicho, miętoląc w palcach ulotkę o wystawie w galerii. – Mo…Moston…
— Owszem. Jedyna czarodziejska dzielnica w Manchesterze.
Jedyna czarodziejska dzielnica w Manchesterze… czarodziejska…
— N…nie nie jesteś
mugolem?
Chłopak uśmiechnął się nieznacznie. Było coś niepokojącego w
jego oczach, kiedy to robił.
— Czy wyglądam na mugola?
May zerknęła jeszcze raz na jego szmaragdową szatę, na
ciężkie, wędrowne buty, na jego twarz, rozświetloną jakąś czarodziejką aurą…
— Nie – zawyrokowała. – Nie, nie wyglądasz, ale… - speszyła się jeszcze bardziej, zerkając
niepewnie na tabliczkę z nazwą ulicy. – Moston… To… w życiu nie zdążę…
— Śpieszysz się gdzieś?
May pokręciła głową, jeszcze bardziej miętoląc ulotkę o
wystawie sztuki na Mosley Street. Dean zrozumiał ten gest doskonale. Podniósł
jej dłoń, zamkniętą na ulotce, odebrał jej świstek papieru i przeczytał na głos
adres muzeum. May poczuła, jak cała zawartość żołądka podskakuje i gwałtownie
pikuje jej w brzuchu.
— Mosley Street? No, to masz jeszcze spory kawałek.
Rzekłbym, że raczej nie zdążysz – oddał jej ulotkę z nieodgadnionym wyrazem
twarzy. — Masz chociaż funty? – dodał niedbale.
— Dość, by starczyło na bilet – wydukała May. – Tak… tak
myślę.
— Nie znasz się na tym?
— Dość słabo – bąknęła. Zapanowało krótkie milczenie, które
May – nie wiedząc czemu – postanowiła przerwać: — To chyba dosyć żałosne, bo
mój ojciec pasjonuje się i bada… zwyczaje mugolskie.
Oczy Deana rozbłysły. Polecił May pokazać mu pieniądze, a on
zaoferował, że je dla niej policzy. Dziewczyna wykonała jego polecenie dość
opornie. Nie wydawało jej się jednak, że nowo poznany czarodziej chce ją okraść
– zresztą, jaki pożytek miałby czarodziej z kilku tych śmiesznych monetek…
— Bilet kosztuje dwanaście funtów – powiedziała, podając
towarzyszowi garść brązowych żetoników. Chłopak zmarszczył brwi.
— To dwadzieścia centów.
— Czyli…
— Czyli o wiele za mało, kochanie – uśmiechnął się pod
nosem. May spłonęła rumieńcem.
Kochanie…
— Chętnie sam wybiorę się na tę wystawę – odparł na koniec,
zwracając dziewczynie jej bezwartościowe pieniądze. – Chodź… może jeszcze
zdążymy. Poprosimy jakiegoś mugola o podwiezienie.
— No… no… nie wiem... – wydukała, patrząc nerwowo na
chłopaka.
Czy powinna zaufać
nieznajomemu i zapuścić się w nim w samo centrum nieznanego sobie miasta? Czy
nie lepiej odpuścić, skoro i tak zabłądziła, i wrócić pokornie do mieszkania
Petera i do Jamesa? Z drugiej strony… po raz pierwszy od bardzo dawna stawała
twarzą w twarz przed szansą na jakąś przygodę, na niezapomniene przeżycia,
słowem: na to, czego dziewczyny w jej wieku zwykle pragnęły najbardziej na
świecie. A ten chłopak był taki miły… taki cudowny…
Nie, May, odezwał
się w niej typowo krukoński zdrowy rozsądek. Nie możesz zachowywać się jak James. Ty taka nie jesteś…
Nie jesteś…
May spojrzała jeszcze raz w oczy Deana. Uczucie bezradności
i dziwnej łatwości w rozmowie z nim powróciło, stan w pół świadomości, a w pół
hipnozy, ogarnął ją ponownie, i znowu, zanim zdążyła w ogóle to zauważyć, już
wyciągała do nieznajomego rękę, przedstawiając się:
— May
Potter.
Chłopak
ujął jej dłoń, ale zamiast ją uścisnąć, podniósł ją na wysokość swoich ust i złożył nań słodki pocałunek.
— Dean.
Dean Walker.
#14
Ministerstwo
Mary od samego rana prześladowało gryzące przeczucie,
że spóźni się na rozprawę i na swoją kolej w zeznaniach, o czym – rzecz jasna –
nie mogło być nawet mowy. Razem z Alekiem uzgodniła dokładnie, co powie
i za kim się odpowie, aby w rezultacie wszyscy wyszli z afery bez
szwanku. Jeśli na tym etapie noga podwinęłaby się albo jej, albo Alekowi,
bardzo ciężko byłoby potem posprzątać powstały bałagan.
Na początku ich plan szedł jak za płatka: nawet Mary, będąca
z natury niebywale przezorna, nie przypuszczała, że utworzą się na nim
jakiekolwiek pęknięcia. To jasne, że nie mogła przewidzieć takich meandrów
zdarzeniowych jak najazd swojej matki i powrót Sereny, jednak wyrzucała sobie,
że nie przygotowała żadnego wyjścia awaryjnego, dzięki któremu teraz nie
musiałaby narażać tak wiele.
Nawet jeśli zdążę na
rozprawę, pomyślała, historia Sereny
zmienia wszystko. Powinnam wycofać się z tego planu, ale jeśli to zrobię,
zdemaskuję siebie i Aleka.
Musiała wymyślić po jakiś przekręt, i to jak najprędzej. W
obecnej sytuacji pogrążenie Isaaka było wykluczone, gdyż odgrywał on zbyt
znaczącą rolę w tym przedstawieniu, ale uratowanie mu skóry jeszcze bardziej
skomplikuje sprawę, a do tego rozgniewa Aleka. Przez chwilę w jej głowie
gościła myśl, aby przypilnować Sereny i Kenny’ego w Lyonie i nie ruszać się z domu
aż do powrotu do Hogwartu, jednak nie mogła zapominać o Jamesie i Mayie, którym
obiecała swoje wsparcie. Wychodziło więc na to, że zarówno bierność, jak i
ofensywa i obrona w jej przypadku były niedopuszczalne – dlatego musiała zjawić
się tam, pomącić i zostać neutralną Szwajcarią.
Tak bardzo nie w jej
stylu.
— Poczekałabym na matkę, ale wydaje mi się, że albo mnie
wystawi, albo się spóźni, a ja nie mam czasu do stracenia – powiedziała do
Sereny, nabierając garść Proszku Fiuu obok kominka w bawialni McDonaldów. Nie
podobało jej się, że tak szybko musi rozłączać się z dopiero co odzyskaną
przyjaciółką – szczególnie po poznaniu (czy raczej: domyśleniu się) prawdy.
Udało jej się uzyskać dostateczną ilość informacji, aby
ułożyć w głowie odpowiedni ciąg zdarzeń, który – skromnie mówiąc – już
wcześniej brała za pewnik. Szczęśliwe zakończenie historii Sereny przynosiło
jej ulgę, ale nie mogła zaprzeczyć, że również wprawiało w pewien niepokój.
Jeśli miała rację w tej sprawie, prawdopodobnie nie myliła się i do tego, co
nastąpi później – a to już nie wprawiało w zachwyt.
Chociaż długo oczekiwana prawda nie stanowiła wielkiej
niespodzianki, Serena mimochodem wspomniała o kilku detalach, nie bardzo
istotnych dla całości sprawy, ale zmieniających spojrzenie Mary na wiele
odrębnych zdarzeń. Uświadomiła sobie bowiem, że w szeregach jej przyjaciół
znalazło się paru zdrajców, że sam Alec nie był z nią do końca szczery, i w
końcu, że dokonała kilku fatalnych wyborów.
Przed podróżą kominkiem wyściskała serdecznie Serenę i
przyjęła z uśmiechem życzenia powodzenia. Wydawało jej się, że dziewczyna
krzyknęła do niej coś jeszcze po francusku, ale wtem świat zaczął wirować, a
bawialnia McDonaldów razem z panną Marceau – niknąć w soczystozielonym
płomieniu. Zdawało jej się, że minęły lata, zanim wylądowała twardo na
wypucowanej na połysk posadzce przy Biurze Starszego Podsekretarza Ministra
Magii.
Z trudem podniosła się na równe nogi, otrzepała
rozkloszowaną, galową spódnicę i rozejrzała się po okolicy, jakby łudziła się,
że wpadnie akurat na profesora Liama Argenta. Odkąd razem z Lily wylądowała w
jego gabinecie, a następnie przejrzała dokumenty i dostrzegła ingerencję
własnej matki, nie miała okazji, aby rozmówić się z mężczyzną osobiście.
Zdecydowanie nie uśmiechały jej się poszukiwania nauczyciela wzdłuż i wszerz
każdej kondygnacji Ministerstwa, ale bez jego wstawiennictwa nie zostanie
zarejestrowana i wpisana na ostateczną listę świadków.
Westchnęła ciężko i pogrzebała w swojej czarnej torebce.
Musiała wysłać Jamesowi i May znak przez lusterko dwukierunkowe, a jeśli jakimś
cudem wystarczy im czasu, to również wtajemniczyć we wszystko, co usłyszała
dotychczas od Sereny. Już po pierwszym wezwaniu zamglone oko Jamesa zaświeciło
w małym lusterku od puderniczki, a dosłownie parę chwil później z windy
naprzeciwko Mary wyskoczyła dwójka ciemnowłosych szesnastolatków.
— Mary!
May Potter na widok przyjaciółki ruszyła biegiem, wymijając
swojego brata. Mary zachwiała
się pod ciężarem dziewczyny, kiedy ta rzuciła jej się w ramiona.
— Hej, Mayie –
uśmiechnęła się pod nosem, cmokając ją w czubek głowy. Razem zakołysały się na
prawo i na lewo. – James – kiwnęła głową.
Chłopak stanął w
niewielkiej odległości od dziewczyn, obdarzając Mary badawczym spojrzeniem.
Daleko było mu do wylewności swojej siostry.
Czyżby wciąż gniewał się przez Evans i Jessikę?
— Gdzie ty byłaś? – wypalił szorstko, kiedy tylko
rozpromieniona May z powrotem zajęła miejsce przy jego boku. Mary wzruszyła
ramionami, jakby jej tygodniowe zniknięcie bez słowa wyjaśnienia nie było
niczym nadzwyczajnym.
— Zostałam uprowadzona przez moją matkę – odparła
wymijająco. – Musimy porozmawiać.
James już otwierał usta, by zripostować to godnie, kiedy May
skrzyżowała ramiona na piersi i weszła mu w słowo:
— Czy możemy porozmawiać bez Jamesa? – wzruszyła niewinnie
ramionami, kiedy spojrzeli na nią z lekkim
niezrozumieniem. – Albo przełożyć naradę na później? Wybacz, braciszku, ale
chciałabym zamienić kilka słów z Mary na osobności.
Mary i James wymienili zaniepokojone spojrzenia, obydwoje
równie niezadowoleni z podobnego pomysłu. Akurat w tamtym momencie, na kilka
godzin przed zeznaniami May, lepiej było, żeby na jaw nie wychodziły żadne
zatajone przed nią wiadomości. Chociaż Mary nie zamierzała udizelać jej
jakichkolwiek konkretnych informacji, obawiała się zapowiadanego przesłuchania,
nacisków i wątpliwości, bo jakkolwiek była mistrzynią przekrętu, nie zawsze
panowała nad słowami w emocjach, a tę słabość mogła wykorzystać zdeterminowana
May.
Jeśli zaś dowie się – lub chociażby domyśli – kto naprawdę
był zamieszany w zabójstwa Deana i Calliope, żadna znana ludzkości siła nie
zmusi jej do trzymania gęby na kłódkę. Znając chwiejność emocjonalną
dziewczyny, jej absolutną nieobliczalność i wrodzony, a następnie spotęgowany
przez chorobę upór, mogli się spodziewać, że bez konsultacji z kimkolwiek
postanowi odbiec od planu i powiedzieć przed Crouchem coś, co nie tylko nie
pomoże Isaakowi, ale pogrąży ich wszystkich.
Z drugiej jednak strony, jeśli Mary nie zgodzi się na
rozmowę, May może nabrać wątpliwości i jeszcze bardziej wszystkim zaszkodzić
swoją niewiedzą, domysłami i nieskładnością w zeznaniach. Należało raz i dobrze
ją uciszyć i uśpić jej czujność, przynajmniej do końca rozprawa Isaaka.
— W porządku – powiedziała Mary, bardziej do siebie niż do
Jamesa czy May. – James poczeka na nas w kawiarence w Atrium.
— Myślisz, że tak będzie? – zdumiał się Potter, krzyżując
ramiona na piersi. Mary wysłała mu zmęczone spojrzenie.
— Proszę, James. Przecież
nie napadniemy na Departament Tajemnic pod twoją nieobecność.
May pokiwała głową energicznie i wlepiła swoje wielkie,
orzechowe oczy w brata, starając się być zarówno wzbudzającą litość i
stanowczą. James westchnął z rezygnacją, wysłał ostatnie ostrzegawcze
spojrzenie w kierunku Mary i pełen najgorszych przeczuć wrócił z powrotem do
windy. Dziewczęta odprowadziły go wzrokiem, aż drzwi windy nie zatrzasnęły się
cicho, a James nie pognał razem z grupką innych czarodziejów na ósmy poziom
Ministerstwa.
Bezpośrednio potem, nie zostawiając Mary nawet sekundy na
przygotowanie, May wyrzuciła z siebie to, co jej leżało na sercu:
— Okłamujecie mnie. Ty i James.
Mary pozwoliła sobie na delikatny uśmiech.
— Zwolnij, kochanie! Skąd ten wniosek?
May spojrzała na nią z desperacją. Wyglądała niemalże tak
poważnie, jak wyglądałby Alec, gdyby dowiedział się, że cały plan diabli
wzięli.
— Isaac Monroe jest niewinny, prawda? – nie ustępowała May,
niemalże skacząc z bezsilności. – Śmierciożercy mszczą się na nim, bo się
nawrócił… A minister spełnia ich wolę, bo sam jest po ciemnej stronie...
— Zwariowałaś? – przerwała jej gwałtownie. – Kto ci
naopowiadał takich bzdur, Mayie? Isaac to kryminalista, Śmierciożerca i psycho…
i nieprzyjemny gość. Posłuchaj…
wcale nie musisz zeznawać, jeśli nic… sobie nie przypominasz. Ja i James…
— Problem jest w tym, że jednak sobie przypominam, Mary –
przerwała jej May. – Czuje się, jakby ktoś zamalował na czarno fragment mojej
pamięci, a na odwyku… ktoś sięgnął po wodę i pędzel, rozcieńczył tę plamę i
teraz zamiast czerni widzę wszytsko w mętnej szarości – zatrzymała się na
chwilę w tym miejscu, starając się spleść resztę chaotycznych myśli w logiczne
wypowiedzenie. Dłonie, ramiona i wargi drżały jej jak osika – były to zwykle
pierwsze symptomy ataku, utraty
kontroli nad sobą. Na sam widok Mary również zaczęła drżeć.
— May… - wydukała cienkim głosem, wyciągając do niej dłoń.
May odskoczyła jak spłoszona sarenka.
— Wiem, że on jest
niewinny – pisnęła. – Pamiętam go, i… i pamiętam śmierć Deana. Ja… miałam krew
na rękach… i zakrwawioną sukienkę… i łzy, brud, i jego krew mieszały się na
moich policzkach… i widziałam jego wyraz twarzy, Mary… Pamiętam, jak trzymałam
jego ramiona i krew brudziła moje ubranie… i pamiętam tatę, który potem
próbował mnie…
— Dość - przerwała Mary ostro, przywołując May do
porządku. Położyła jej ręce na ramionach, odczekując, aż przestaną one drżeć
rozpaczliwie, a ich posiadaczka ustanie w gorzkim, schizofrenicznym płaczu.
— K…krew –
wydukała May. – Pamiętam tylko krew… J…ja – schowała twarz w dłoniach. – Jestem
z-zabójc…czynią! Zabiłam go! Za…
— To wcale nie było tak, May – uniosła głos Mary. Starała
się ująć w swoje słowa jak najwięcej ulotnej energii… uspokajającej, pradawnej
mocy, którą posiedli członkowie jedynie jej rodziny. Pragnęła odebrać od May
wszystkie sprzeczne emocje, zmyć z niej wielodniowy lęk… poczucie winy… obłęd.
— Uwierz mi, że wszystko ci się myli – wyszeptała nieludzko,
łapiąc ją za rękę. Oczy May moemntalnie zaczęły zachodzić mgłą, jakby śniła. – Nie zabiłaś Deana Walkera. To nie byłaś
ty… - Mary skrzyła się od aury wili i energii, którą przeznaczała na wprawienie
koleżanki w hipnozyjny trans. – To nie było… to. Isaac to zrobił. Widziałaś
to. Wszyscy to wiedzieliśmy. Nic
nie zrobiłaś. Nikt z nas nic nie zrobił. Jesteś po prostu… chora.
— Jestem chora –
powtórzyła nieprzytomnie May. – Nic się nie stało…
Mary odetchnęła z
ulgą, puszczając dłoń dziewczyny. Uśmiechnęła się do niej niewinnie, kiedy ta
zaczynała powoli przebudzać się z powrotem do świadomości.
— Rozwiałam twoje wątpliwości? – spytała słodko, nie
spodziewając się, że ten temat będzie kontynuowany.
May kiwnęła głową. Następne słowa padły z jej ust, lecz
brzmiały tak, jakby przemawiał przez nie duch, eteryczna dusza, która
zawładnęła ciałem jej przyjaciółki:
— Chcę zabrać moje obrazy.
— Co? – wykrztusiła
McDonaldówna.
— W gabinecie taty… - May uniosła głowę i wlepiła w nią
swoje wielkie, w dalszym ciągu nieprzytomne, orzechowe ślepia. – W Biurze Aurorów. Wiem, że wiszą tam moje
obrazy. Chcę je z powrotem.
#15
Ministerstwo
#15
Ministerstwo
Gdyby sala obrad Wizengamotu była teatralną aulą, a
długie, drewniane ławy rzędami miejsc, to Jo i Lily poskąpiłyby tych kilku
knutów na bilety i w rezultacie otrzymały najgorsze pozycje stojące. Jednakże,
mając na uwadze, że za wejście do sali sądowej nie pobierano opłat, a tym
bardziej nie żądano dopłaty za miejsca siedzące, dziewczętom te niefortunne
położenie dało trochę do myślenia. Nie tylko nie były tu mile widziane, skoro
nikt nie zatroszczył się o rezerwacje miejsc dla nich jako świadków; ale wręcz
okazano im pogardę i wstręt, jakby co najmniej złamały prawo, biorąc stronę
oskarżonego.
— Super - skomentowała krótko Jo. – Będziemy musiały tutaj
stać do samego końca, a na pocieszenie dodam, że zeznajemy prawie ostatnie.
Lily skrzyżowała ręce na piersi i poprawiła przygniecione
mankiety swojej białej koszuli. Korzystając z okazji, zerknęła na elegancki,
srebrny zegarek i najwyraźniej rozczarowana rozstawieniem wskazówek, oblizała z
ust warstwę pomadki w odcieniu cynobru.
— Ile to będzie trwać? – jęknęła, patrząc ze zmęczeniem na
Jo. – Przepraszam, ale źle znoszę rozprawy sądowe. Mam złe… doświadczenia z przeszłości.
Sięgnęła nieśmiało pamięcią do licznych rozpraw o podział
majątku po rozwodzie, które wnosiły jej macochy przeciwko ojcu. Pomimo długich
procesów i częstych oddaleń wyroków, Lily bezpośrednio pojawiła się w Sądzie
Rejonowym w Staines tylko raz, podczas rozwodu ojca z jej ulubioną macochą,
Caroline Steele. Miała wtedy góra trzynaście lat i musiała zdecydować, z którym
rodzicem woli mieszkać – oczywiście wybrała ojca, czego Caroline dotąd jej nie
wybaczyła. Wolała nawet nie myśleć, że ta sprawa zatoczy koło i że dzisiejszego
dnia nie przyjdzie jej wybierać pomiędzy Isaakiem i Jo a Jamesem, Mary i
Dorcas.
— To zależy, ile osób będzie chciało dodać coś od siebie –
odpowiedziała nieściśle Jo. – I od tego, jak bardzo zrobi się dramatycznie.
Cudownie.
Lily oparła się z rozdrażnieniem o ścianę sali rozpraw,
marszcząc nos z powodu odoru nieładnej wody perfumowanej należącej do starej
damy siedzącej na pobliskiej ławie. Rozglądała się nieśmiało we wszystkie
strony, próbując porównać to miejsce z przebłyskiem wspomnienia Sądu Rejonowego
we Staines.
Wbrew pozorom, czarodziejska sala rozpraw nie różniła się
znacząco od mugolskiej, a raczej – wszystkie niemagiczne elementy
znajdywały tutaj swoje odpowiedniki.
Układ ław z obu stron, jednych przeznaczonych dla świadków i gapiów, a drugich
dla magów Wizengamotu, przypominał grecki amfiteatr. Z przodu i najbardziej na
dole siedzieli świadkowie z zarezerwowanymi miejscami – czyli Bree, Mary,
Potterowie, pani Shelby Monroe, mieszkanki Brighton, kilka Rosjanek, Francuzek
i uczniów Durmstrangu. U góry natomiast i najbardziej na zewnątrz, znajdowały
się miejsca dla obserwatorów oraz wyjście na korytarz – i chociaż z tej
wysokości nie widziano za dobrze tego, co działo się na dolnym parkiecie, to
jednak dochodził tutaj najczystszy dźwięk, warunkowany idealną akustyką
pomieszczenia.
Za ostatnią ławą dla świadków oraz niską bramką oddzielającą
ich od parkietu, ustawiono niewygodne krzesło dla oskarżonego, przypominające
raczej krzesło inkwizytorskie niżeli bujany fotel, a także wygodne miejsca dla
posiłkowych oskarżycieli i obrony. Na podwyższeniu znajdowała się długa ława
dla protokolanta oraz Przysięgłych, werbowanych wśród zwykłych, niezwiązanych z
Wizengamotem czarodziejów, oraz wysunięta mównica dla sędziego, to jest Croucha.
Z drugiej strony, tuż za owym podwyższeniem, również postawiono niską barierkę
i kolejne rzędy coraz wyżej ulokowanych ław dla członków rady Wizengamotu.
To, co zdecydowanie różniło Wizengamot od zwykłego Sądu w
Staines, to wystrój i atmosfera. Sala przypominała loch, i to nie tylko ze
względu na wilgotne, chłodne powietrze, nieprzyjemny zapach rozkładu i wystrój
a la gotyckie zamczysko. Również ludzie – zarówno świadkowie, jak i powoli
gromadzący się na swoich miejscach magowie Wizengamotu – podtrzymywali ponury
nastrój swoim nastawieniem, powierzchownością i zachowaniem. Zdawało się, że
wyrok już zapadł, że cała rozprawa jest tylko farsą i imitacją prawdziwego
wymiaru sprawiedliwości, że wszystko już postanowione, nieważne, niebrane pod
uwagę. Sąd mugolski był o wiele bardziej bezstronny, o wiele mniej
onieśmielający, nie tak ponury, zimny i smutny. Wystąpienie przed sądem
czarodziejskim już samo w sobie było wystarczającą karą dla winnego.
— Dziesiąty lutego, Wizengamot otwiera rozprawę w sprawie
wykroczeń pana Isaaka Monroe’a – ostry, szorstki głos Croucha oderwał Lily z
rozmyślań. Flegmatycznie wyprostowała się i stanęła na baczność, tak jak i
wszyscy czarodzieje na sali. Wychyliła się nieco w dół, próbując dojrzeć jeśli
nie Isaaka, to chociaż Jamesa i Mary. Niestety, widziała jedynie czubaty
kapelusz pani z nieprzyjemnymi perfumami.
— …zamieszkałego w Brighton w hrabstwie East Sussex, przy
Elves Avenue numer jeden - Oskarżyciele: pośredni – Horald Minchum, minister
magii, bezpośredni – Bartemiusz Crouch, kierownik Departamentu Przestrzegania
Prawa Czarodziejów oraz Nicholas McDonald we wcześniejszych rozprawach.
Oskarżyciele posiłkowi: Todd Angelo, Austin Meadowes oraz Trevor Monroe.
Protokolant…
— Który z nich jest
ojcem Isaaka? – spytała w myślach
Lily Jo, kiedy dojrzała ławę oskarżycieli posiłkowych.
— Ten z ciemnym
zarostem i wzrokiem psychola, odpowiedział jej niewerbalny głosik
dobiegający gdzieś z tyłu świadomości.
— Ten, z tym wielkim
sygnetem?
— Tak.
Wlepiła spojrzenie w opieszałego mężczyznę o wyglądzie
nieokrzesanego i dzikiego zwierza, stalowym, pustym spojrzeniu oraz
pogardliwym, okropnym uśmiechem na ziemistej cerze. Jedyna cecha zewnętrzna,
która łączyła go z synem, to charakterystyczna dla Monroe’ów kwadratowa
szczęka.
— …świadek obrony: Jazon Hughes oraz Allison Carver we
wcześniejszych rozprawach. Lista zarzutów:
ponowne rozpatrzenie przyczyny śmierci Gillian Monroe na prośbę sir
Trevora Monroe…. wznowienie sprawy zabójstwa Deana Walkera, nierozstrzygniętego
za kadencji byłego prezesa McDonalda… wyjaśnienie masowego zabójstwa mugoli w
nocy z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego piątego…. podejrzenie o działalność w
nielegalnych szeregach Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawawiać… używanie
Zaklęć Niewybaczlanych oraz nadużywanie czarnej magii, w tym tworzenie
patronatów, za co grozi najwyższy wymiar
kary.
Lily oblizała wargi. Nie znała się na tyle dobrze na
czarodziejskim prawie, żeby wiedzieć, co ma na myśli Crouch. Najwyższy wymiar kary… Czy prawo
czarodziejskiego zezwalało na egzekucje, a jeśli tak, to jak one wyglądały?
Elektryczne krzesło odpada, Avadę
zakazano bez wyjątków… Może Wywar Żywej Śmierci albo dwudziestokrotnie
zwiększona bezpieczna dawka uzdrowicielskiego opium? Pewne było, że czarodzieje
posiadali pełen wachlarz sposobów na humanitarną karę śmierci, pytanie tylko,
czy humanitarność była ich intencją.
— …nękanie psychiczne panny Colette Brianny McDonald Angelo,
opętywania, zabójstwo panny Calliope Julii Meadowes dwudziestego drugiego
grudnia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego… oraz nowo wniesione
oskarżenie o grabież Depratamentu Tajemnic, rzucając na Niewymownego Rookwooda
zaklęcie Imperius.
Rookwood to szuja,
wtrąciła ponownie Jo. Szukałam go przed
rozprawą po całym ministerstwie. Zaszył się gdzieś w Departamencie Tajemnic i
zapewne obawia się tu zjawić i spojrzeć w oczy Shelby i Isaakowi. Nie wiem, ile
wziął łapówki za wydanie nas Crouchowi, ale na pewno w cenie nie ujęto
prywatnej ochrony.
Masz zamiar się
mścić?, odpowiedziała Lily. To mógł
być równie dobrze każdy inny, wiesz? Jeśli minister albo Sama-Wiesz-Kto
postawił mu ultimatum…
Jo wyglądała jakby zamierzała rzucić bardzo ciętą myślą w
swoją towarzyszkę, ale ostatecznie porzuciła ten pomysł i obydwie z powrotem
skupiły się na wywodzie wstępnym Croucha:
— Magomedycy po przebadaniu oskarżonego odrzucili chorobę
psychiczną, działanie pod wpływem odurzających eliksirów oraz zaklęć,
kryminolodzy odrzucili tezę, że pan Monroe mógł działać z czyjegoś zlecenia.
Oznacza to, że jeśli z dniem dzisiejszym udowodni się, że oskarżony dokonał
którejś z wymienionych zbrodni, mamy pewność, że od początku do końca działał z
pełną premedytacją. Z uwagi na to przekonanie Wizengamot przegłosował i
udzielił zgody na rozprawę przy fałszoskopie najwyższej klasy, wykonanego
specjalnie na zlecenie Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Lily dopiero teraz zwróciła uwagę na wielkie, kanciaste,
ciemne pudło z jednym, nierównym otworkiem, przypominające kamerę otworkową.
Fałszoskop został ustawiony na niskim taborecie przed ławą przysięgłych i
błyszczał jak kula dyskotekowa, coraz bardziej i bardziej w miarę słów Croucha.
Ani razu jednak nie wydał z siebie dźwięku.
—Ty jesteś Isaac Monroe, zamieszkały w Brighton w hrabstwie
East Sussex, przy Elves Avenue numer jeden? – zwrócił się Crouch do siedzącego
spokojnie przy swoim stołku Isaaka. Jego adwokat wyglądał, jakby chciał już
teraz krzyknąć: SPRZECIW!
— Tak – rzekł
Isaac spokojnie. Fałszoskop błysnął oślepiająco. – Obecnie nie mieszkam już w
tym domu, ale w dalszym ciągu jestem tam zameldowany w dokumentacji
Ministerstwa.
Fałszoskop ani drgnął.
— Czy działasz w imię kogoś, sparaliżowany przez szantaż,
groźby lub zaklęcie Imperius?
— Nie.
— Czy przyznajesz
się do popełnienia wyczytanych przeze mnie zbrodni?
Isaac odetchnął głośno. Fałszoskop delikatnie mrugnął
światłem, jakby wstrzymywał oddech.
— Nie przeczę, że… że używałem czarnej magii, ale przeczę
udziału w pozostałych przestępstwach.
Fałszoskop ani drgnął. Po sali obrad rozległy się głośne
szmery świadków i magów Wizengamotu.
To chyba dobry znak,
co?, pomyślała Lily. Fałszoskop nie
błysnął. Czy to nie powinno zamknąć sprawy?
Jo spojrzała na nią smutno.
— Patrz na Hughesa – rzekła na głos – jest przerażony.
Nie było w tym stwierdzeniu ani trochę przesady – obrońca
Isaaka spoglądał na fałszoskop z takim wyrazem twarzy, jakby zobaczył tam
przynajmniej własną śmierć w straszliwych mękach. Przeniósł parę swoich wąskich, szczurzych
oczek na Croucha z jeszcze większym przerażeniem. Isaac pozostał niewzruszony,
kiedy uderzyła go druga fala śmiercionośnych pytań:
— Używanie czarnej magii… - powtórzył
Crouch, smakując tych słów w ustach – czy oskarżony ma na myśli rzucanie Zaklęć
Niewybaczalnych?
— Również.
Fałszoskop ani drgnął. Lily zagryzła wargę. Główny
oskarżający uśmiechnął się przebiegle:
— W tym zaklęcia Imprerius
na Niewymownego Rookwooda?
— Temu zaprzeczam.
Jo zaklęła pod nosem sekundę przed tym, jak fałszoskop
zapiszczał nieznośnie, niczym lamentująca szyszymora.
Zeszłe wakacje… ja i
Isaac użyliśmy Imperiusa na Rookwoodzie, żeby pomógł nam przegonić wile od
Shelby…
Lily wysłała jej wściekłe spojrzenie.
Co takiego?!
To wyrwane z
kontekstu, Lily. Pytanie zadano tak, że fałszoskop wyłapał kłamstwo, no ale… no
ale przecież wiesz, że cała ta śpiewka z napadem na Departament Tajemnic to
jakaś zupełna paranoja. Mieliśmy układ – MY wszyscy mieliśmy układ.
Przecież wiesz… wiesz, żee to jakas zupełna paranoja…
Lily nie wiedziała. Nie miała pojęcia, czy oby nie wplątała
się w coś strasznie niebezpiecznego, w coś, co się dla niej pozytywnie nie
zakończy. Uświadomiła sobie teraz – dokładnie w tym momencie, stojąc jako
świadek w obskurnej sali obrad Wizengamotu – że mimo wszystko, Isaac wcale nie
znalazł się tutaj przez przypadek i że wcale nie był takim niewiniątkiem.
Usprawiedliwiała go w głowie, wmawiała sobie, że stał się on ofiarą nowego
porządku, że zostanie symbolem przemian poltycznych w Ministerstwie, że
minister się na niego uwziął, że płaci za swoje nawrócenie. Nie wiedziała, ile
w tych wymówkach było jej osobistej sympatii do tego chłopaka, ile tego, co
wpoiła jej Jo, powtarzając jak mantrę to, że Isaac jest niewinny. To wydawało
się oczywiste dla niej, i dla większości choć trochę zaznajomionych z dzisiejszym
problemem sprawy – że na Isaaka zorganizowano nagonkę, że został on kozłem
ofiarnym, zbierającym baty za przewinienia całej arystokratycznej, bananowej
młodzieży. Czy jednak oby na pewno było to prawdą?
Znała Isaaka – w pewnym stopniu. Zawsze kojarzył jej się
pozytywnie, z dżentelmenerią, ze staroświeckimi manierami i z pociągającą
tajemniczością. Może dlatego tak łatwo uległa złudzeniom i dała się wciągnąć w
całe to błędne koło – przez to, że zabrakło jej obiektywizmu w jego sprawie.
Zupełnie zapomniała o drugim obliczu swojego kolegi, tym obliczu, które
przywiodło go dzisiaj na salę obrad – o obliczu chłopaka igrającego z czarną
magią, kogoś, kto tylko ze względu na własną ciężką sytuację nie bawił się z
Śmierciożercami w szkalowanie mugolaków.
Przypomniała sobie o Severusie – o tym, co mu dzisiaj
powiedziała, i tym, jak bardzo głęboko tkwiła w niej uraza z powodu wyzwania od
szlamy. Wiedziała w duszy, że to nie wyzwisko było istotą jej złości na Seva –
tylko niebezpieczny kierunek, w którym zmierzał, czarna ścieżka ku
Voldemortowi, którą sobie pomału wydeptywał. Dlaczego odcięła się od Severusa,
dlaczego gardziła Ślizgonami i dlaczego chciała z nimi walczyć na wojnie, skoro
równocześnie dzisiaj przyjechała uratować jednego z nich przed zasłużonym Azkabanem?
Isaac może i nie zabił
Deana, ani nie zabił Calliope, pomyślała. Może i nie utworzył patronatu i nie wykorzystal Rookwooda, ale nie o to
tutaj chodzi. Chodzi o to, że Isaac byłby do tego zdolny. Że posunąłby się do
tego wszystkiego, gdyby tylko zostałoby to zawarte w jego planie.
Jo zerknęła ukradkiem w jej stronę. Lily nie miała pojęcia,
czy dziewczyna usłyszała w głowie te sekujące Isaaka myśli, czy też po prostu
zdziwiło ją to nagłe zamyślenie na twarzy swojej towarzyszki. Obydwie zwróciły
głowy ponownie w stronę ławy przysięgłych, kiedy dobiegł ich ostry głos
Croucha:
— Czy mówiąc „używanie czarnej magii”, oskarżony miał na
myśli tworzenie patronatów? Czy oskarżony zaprzecza kierowaniu grupie
zmiennych?
— Owszem – rzekł Isaac, prostując się w mównicy. –
Zaprzeczam.
Fałszoskop zapiszczał. Głośny szmer przeszedł przez ławę
Wizengamotu.
— Niedobrze – mruknęła do Jo, bardziej do siebie, niż do
Lily.
Dlaczego zapiszczał?, odezwała
się w myślach. Przecież Isaac nie
skłamał.
To podchwytliwe
pytanie, odpowiedziała jej Jo.
Po tym, jak Trevor został zesłany do Azkabanu, Isaac na chwilę przejął
patronat, jednak nie był… zupełnym patronem. Nigdy nami nie kierował w sensie
dosłownym. On po prostu sprawował tę funkcję.
Ale skoro przyznał się
do Zaklęć Niewybaczalnych, to po co dłużej tu siedzimy? Czy za to nie dostaje
się dożywocia?, zapytała, starając się, by jej „myślowa wypowiedź” nie
zabrzmiała opryskliwie. Jo zagryzła dolną wargę.
Crouch powiedział:
najwyższy wymiar kary. Dożywocie w Azkabanie nie jest najwyższym wymiarem kary,
Lily.
A co?
Jo wysłała jej znaczące spojrzenie. Lily wzruszyła
ramionami, na znak, że nie wie, o co jej chodzi. Jo westchnęła ciężko i
cmoknęła w powietrzu, jakby wysyłała do niej całusa.
Co, do cholery…?
— Żartujesz – szepnęła, nachylając się nad nią. Zrobiła się
blada, kiedy dotarła do niej powaga sytuacji. – Pocałunek…
— Sza! – W ich stronę odwrócił się jakiś sędziwy starszy
pan, wyglądającego na wiecznie niezadowolonego sąsiada-pieniacza, który z braku
zainteresowań wtrąca się w cudze sprawy. Jo i Lily posłusznie umilkły, a ich
uwaga skupiła się już tylko na rozprawie.
— Czy oskarżony przyznaje się do służby w imię Tego, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać? – zapytał tym razem Crouch, ostentacyjnie zerkając
na spokojny – póki co – fałszoskop.
— Nie służę
Czarnemu Panu.
Fałszoskop ani drgnął. Jo odetchnęła głośno, a wśród
członków Wizengamotu rozległy się różne szepty. Na równe nogi zerwał się Austin
Meadowes, główny oskarżyciel, wskazując palcem na odsłoniętą rękę Isaaka, który
stał w mównicy ubrany w więzienną koszulkę z krótkim rękawem.
— Znak na jego przedramieniu mówi co innego.
Lily, tak jak i większość zebranych, wychyliła się nieco ze
swojego miejsca i zerknęła na przedramię Isaaka. Dopiero po chwili uświadomiła
sobie, że przecież już wcześniej Isaac pokazywał jej swój znak.
— Czy oskarżony dalej zaprzecza? – powtórzył pytanie Crouch.
Usta pana Meadowesa wygięły się w złośliwym grymasie.
— Nie jestem
poplecznikiem Czarnego Pana – odparł ponownie Isaac.
Fałszoskop nie drgnął.
Przynajmniej to mu się
udało, powiedziała Jo. Może jeszcze
nie wszystko stracone…
Miejmy nadzieję, że
nie udowodnią mu niczego konkretnego i zakończy się na… odsiadce, odpowiedziała
Lily z niesmakiem. Ostatnio wielu
więźniów zostaje wypuszczonych z powrotem na wolność.
Możesz myśleć o nim,
co ci się podoba, Lily, Głos Jo brzmiał zaskakująco łagodnie. Ale nie myślisz chyba, że on zasługuje na
pocałunek dementora.
NIKT nie zasługuje na
pocałunek deementora, uściśliła. To
barbarzyńskie.
I właśnie o to tutaj
chodzi – tylko o to. O to, że to barbarzyńskie. I przed tym chcemy go bronić.
Przed tym MUSIMY go obronić, Lily.
Rudowłosa przetarła dłonią twarz, wyczerpana już pierwszymi
minutami świadkowania przesłuchiwaniu Isaaka. Wszystko się w niej przewracało
na myśl, że prawdziwa jatka dopiero się zaczyna – czekają ją jeszcze przecież
zeznania Dorcas, i Mary, i Jamesa… i jej własne…
Crouch zadał jeszcze kilka pytań, na które Isaac odpowiadał
z automatu: „Nie”, „Nie pamiętam” albo „Nie wiem”. Za każdym razem fałszoskop
pozostawał jakby wyłączony, świecąc czasami słabym błaskiem, kiedy Isaakowi
zadawał pytanie mag z Wizengamotu bądź członek ławy przysięgłych. Wreszcie
Crouch pozwolił chłopakowi wrócić do swojego obrońcy i odejść z mównicy, a potem przywołał do niej
kolejnego świadka, osobę, która mijając się z Isaakiem, wysłała mu tak paskudne
spojrzenie, jakiego Lily jeszcze nigdy nie widziała.
— Prosimy głównego oskarżającego, Trevora Monroe.
Kiedy mężczyzna z sygnetem, ciemnym zarostem i wzrokiem
psychola, jak opisała go Jo, podszedł do ławy przysięgłych, ślubując mówić
prawdę i tylko prawdę, ktoś zerwał się z miejsc dla świadków i krzyknął głośno
na całą salę obrad:
— Trevor, zlituj się! To twój syn, nasz Isaac! Trevor!
Pan Monroe obrócił się w kierunku ław dla świadków, szukając
wzrokiem osoby, która wypowiedziała tę słowa. Zarówno jednak on, jak i Lily i
Jo, nie tylko nie musieli się rozglądać, bo łatwo rozpoznali ową osobę po
głowie, co jeszcze zastanawiać, kto mógłby to być, bo żadna inna osoba na
świecie nie nazwałaby Isaaka „swoim”. Shelby Monroe, dzisiaj wyglądająca na
nieco starszą niż dziewiętnaście lat (ale dwudziestka piątka wciąż stanowiła
górną granicę jej hipotetycznego wieku), w ekstrawaganckiej, nieodpowiedniej do
sądu sukience, i w dziwacznej fryzurze przypominającą gniazdo jaskółek. Aura
elficka została dość dobrze zamaskowana przez śmieszny strój – Shelby niemalże
nie wyróżniała się z tłumu.
— Proszę zająć miejsce, pani Monroe – odrzekł Crouch, ruchem
ręki polecając Trevorowi zbliżyć się do mównicy. Shelby nie usiadła na ławie.
Patrzała na swojego męża wielkimi oczami i powtarzała pod nosem jakąś mantrę,
przez co implikowała na jeszcze większą wariatkę niż zwykle.
Trevor poruszył się nerwowo w mównicy, tak jakby spojrzenie
Shelby fizycznie go bolało.
— Składam dzisiejsze zeznania z bólem serca – rozpoczął
suchym tonem. Lily mimowolnie się skrzywiła. Autorytatywny ton Trevora gryzł
jej myśli jak uczucie palącego wstydu. – Jako ojciec patrzę jednak na tę sprawę….
Nieco… nieco…
— Proszę usiąść, pani Monroe – powtórzył Crouch, nieco już
zniecierpliwiony. I tym razem Shelby zignorowała jego polecenie.
Co ona robi
Trevorowi?, spytała Lily w myślach, patrząc na tę sytuację bez zrozumienia.
Miesza mu w głowie?
Nie wiem, ale mi
niedobrze, odpowiedziała Jo. Słabo
mi, jak patrzę na Trevora. Też to czujesz?
Lily potaknęła. Odkąd tylko mężczyzna został wywołany przed
ławę przysięgłych, zalało ją dziwne uczucie skrępowania i pokory,
niewytłumaczalny lęk i respekt, ciężkie, wiążące uczucie, którego nie dało się
racjonalnie wytłumaczyć, ale którego nie można było również odrzucić. Jo
skuliła się lekko, tak, żeby nie widzieć mężczyzny w mównicy. Evansówna
odważyła się zerknąć na Isaaka – on też się kulił, a w dodatku zatkał dłońmi
uszy, jakby chcąc odgrodzić się od rzeczywistości. Jego obrońca patrzał na
niego niepewnie, jakby nie wiedząc, czy Isaac jest załamany przebiegiem
rozprawy, czy też ma napad jakieś dziwnej choroby.
Tymczasem Crouch ponownie zwrócił uwagę Shelby Monroe, a jej
sąsiad z ławki odważył się złapać kobietę za rękaw i pociągnąć w dół. Na nic
się to jednak nie zdało, tylko mężczyzna zrobił się nieco speszony. Sam Trevor
coraz bardziej gubił się w swoich zeznaniach i widocznie tracił cierpliwość – a
raczej tracił chęć do udawania, że
jakąkolwiek cierpliwość posiada. W końcu odwrócił się w mównicy, wprost do
swojej żony i fuknął ostro i niemalże drapieżnie:
—Przestań.
Shelby pokręciła głową. Ona też, tak jak Isaac, zatkała
dłońmi uszy, i załkała cicho.
—Zaprzestań tych swoich sztuczek i siadaj!
Przez ławę przysięgłych i członków Wizengamotu przeszedł
kolejny szmer. Crouch zagroził karą porządkową, ale w tamtym momencie zupełnie
nikt nie zwracał na niego uwagi. Trevor klął, przeklinał i obrażał swoją żonę,
Shelby rzępoliła niczym szyszymora, a Isaac, który zebrał się w sobie i odważył
zerknąć na ojca, zaczął wrzeszczeć i bronić matki. Dwoje członków
czarodziejskiej policji zbliżyło się do Shelby Monroe, złapało ją od tyłu i na
rozkaz Croucha wyprowadziło z sali obrad. Jo zaklęła głośno.
Mniej sprzymierzeńców…
coraz mniej sprzymierzeńców…
Dlaczego Crouch nie
ukarał Trevora za język?
Bo Trevor ma immunitet ministra. Nie patrz
się tak, Lily – nie pamiętasz już, że Minchum uwolnił wszystkich
Śmierciożerców, którzy nie mieli – jego zdaniem – pełnoprawnego procesu?
Oczyszczono ich ze wszystkich zarzutów i Crouchowi ani nikomu z Wizengamotu nie
można wracać do tej sprawy.
Drzwi od sali obrad zatrzasnęły się głośno za Shelby i dwoma
magicznymi policjantami. Napięcie Trevora zelżało, a jego ton na nowo stał się
pewny, niewzruszony i oskarżający. Isaac siedział i wpatrywał się tępo w drzwi,
za którymi zniknęła jego matka. Nie reagował na pytania obrońcy Hughesa ani na
zaczepki ze strony ojca – zdawało się, że myślami odleciał gdzieś bardzo
daleko, gdzie nie dochodziło nawet echo wulgarnego głosu Trevora. Ku
powszechnemu zdziwieniu, fałszoskop nie błysnął do tej pory ani razu.
Nienawidzę go, rzekła
Jo, słuchająca uważnie każdego oszczerstwa, które wymawiał Trevor. Pociesza mnie to, że już jutro zagramy mu na
nosie…Trevorowi wydaje się teraz, że jak załatwi Isaaka, to zlikwiduje wszelkie
zagrożenie.
A co jeśli ma rację?
Jeśli bez Isaaka… co jeśli bez niego faktycznie nie damy już sobie rady? Nie
obraź się, Jo, ale do tej pory Trevor – no i jego Pan – świetnie radzili sobie
z całą waszą paczką, a tylko Isaac stanowił problem. Nie ma już Jilly, ani
Deana, ani Tony’ego…
Oczy rozbłysły Jo, kiedy usłyszała w swojej głowie ostatnie
imię.
Szkoda, że nie udało
mi się porozmawiać przed rozprawą z Isaakiem, bo chciałam mu powiedzieć… tak
właściwie to od tego powinnam zacząć, bo to faktycznie wiadomość dnia…, nachyliła
się w kierunku Lily, tak jakby obawiała się, że jakiś inny czytający w myślach
„przechwyci” ich rozmowę. Znalazłam
Tony’ego.
Lily wybałuszyła na nią oczy.
A on nie jest już w
więzieniu? Rodzina Jamesa go tam chyba zesłała, co nie?
Też tak myślałam. Ale
przed każdą zsyłką do Azkabanu, przeprowadzany jest wywiad, który sprawdza, czy
winny nie jest na Impreriusie – no i czy wszystko okej z jego głową.
Najwyraźniej Tony odparł na tym drugim etapie, bo zamknięto go w Maudsleyu w
Londynie, w oddzielnej izolatce. I właśnie to znaczyło Sely Daum – MAUDSLEY.
Maudsley w Londynie… Lily
usiłowała to sobie wyobrazić, ale najwyraźniej nie była w stanie. Zamknięto go w mugolskim szpitalu, Jo?
Dlaczego? I co ty tam, u licha, robiłaś?
Nim Jo zdołała odpowiedzieć cokolwiek, uwaga obydwu
dziewcząt ponownie wróciła do obydwu panów Monroe. W swoich zeznaniach Trevor
powoli zmierzał do dnia reaktywacji patronatu, a ponieważ wciąż zeznawał pod
fałszoskopem, zaczął się trochę mieszać we własnej pół-prawdziwej historii.
Isaac ocknął się z letargu i wykorzystując okazję, zaczął zasypywać ojca
niegrzecznymi pytaniami. Obrońca Hughes szarpał go obydwoma rękami za łokieć,
żeby się wreszcie opamiętał.
Doleciał ich głos Croucha, który próbował rozeznać się choć
trochę w gradzie wzajemnych oskarżeń Isaaka i jego ojca:
— Oskarżony utrzymuje, że patronat został utworzony przez
pana… jak pan to skomentuje, panie Monroe?
— Zostałem oczyszczony przez magistra z tego zarzutu –
wybrnął dyplomatycznie Trevor.
— Po prostu odpowiedz! – zagrzmiał Isaac.
— Sprzeciw! – powstał jeden z członków Wizengamotu. – Prawo
łaski Ministra nie podlega podważaniu.
— Sprzeciw przyjęty.
— To śmieszne! – oburzył się Hughes. – Nikt nie ma zamiaru
odesłać pana Monroe z powrotem do Azkabanu – my po prostu zmierzamy do prawdy!
Crouch pokręcił stanowczo głową na znak, że to nie ma
najmniejszego znaczenia, skoro została udzielona łaska przez ministra, i
poprosił Trevora, żeby kontynuował swoją historię. Jego dalsze zeznania nie
wniosły jednak nic nowego, bulwersującego czy szokującego – zręcznie pominął
najważniejsze szczegóły, opisując tragiczną śmierć swojej córki i chociaż nie
powiedział tego wprost i nie skłamał, to z jego tonu, spojrzeń, mimiki i
zachowania, każdy mógł wywnioskować, że mężczyzna oskarża Isaaka. Sprzeciwy
Hughesa i nerwowy śmiech samego młodszego Monroe’a były tutaj nie tylko
niepomocne i zbędne, ale wręcz drażniące i pogrążającego oskarżonego.
Po Trevorze głos zabrało dwóch pozostałych oskarżających,
którzy skupili się bardziej na późniejszych losach Isaaka i na innych jego
przewinieniach, nie mniej jednak nie wnieśli nic przełomowego dla całej sprawy.
Austin Meadowes, ojciec Dorcas, mówił bardzo nieskładnie i bezustannie
denerwował się na piszczący fałszoskop, z kolei Todd Angelo, ojciec Bree,
powiedział raptem kilka obelg, po czym szybko wrócił na swoje siedzenie, jakby
z obawy, że fałszoskop go jeszcze dopadnie.
Po nieparlamentarnym wstępie pana Angelo, przywołano do ławy
przysięgłych pierwszego nieletniego świadka, którego zeznania zainteresowały o
wiele bardziej zarówno Lily, jak i Jo:
— Sąd wzywa świadka, pannę Colette Briannę McDonald Angelo.
Panienka albinoska, ubrana w białą, elegancką sukienkę, tego
dnia wyglądała na jeszcze bardziej wykończoną po ciężkiej chorobie. Dziewczyna
dosyć śmiało podniosła się ze swojego miejsca w pierwszym rzędzie i posunęła
się w stronę ławy przysięgłych. Przysięgę uczciwości przed ławą wymawiała
niezwykle wyraźnie i głośno:
— Świadoma znaczenia moich słów i odpowiedzialności przed
prawem, sędzią naczelnym, Wizengamotem oraz ławą przysięgłych, przyrzekam
uroczyście, że będę mówiła szczerą prawdę, niczego nie ukrywając z tego, co
jest mi wiadome.
— Proszę podejść do barierki – powiedziała tęga czarownica z
miłym uśmiechem, która została powołana jako głowa ławy. Zaraz po tym, jak Bree
ulokowała się wygodnie na mównicy i wymieniła krzepiące uśmiechy ze swoim ojcem
oskarżycielem, padło pierwsze pytanie, zadane przez tę samą panią z ławy
przysięgłych. Chodziło o klasyczne, schematowe ewentualne pokrewieństwo z
oskarżonym oraz związek z całą jego sprawą:
— Składałam już swoje zeznania w Departamencie, a przyszłam
tu, by je powtórzyć przez fałszoskopem – odparła patetycznie Bree – Nie jestem
krewną oskarżonego, dzięki Merlinowi.
Wstał Hughes. Wyglądał jak kot polujący na mizerną,
schorowaną myszkę kościelną.
— W Departamencie Przestrzegania Prawa zeznała panna, że
nigdy nie miała bezpośredniej styczności z oskarżonym Isaakiem Monroe.
Bezpośredniej może i
nie, wtrąciła swoje trzy grosze Jo. Ale
to niespecjalnie wyróżnia ją od większości innych świadków.
Bree potaknęła pokornie, ale miała na to gotową odpowiedź:
— To prawda, Isaaka nie poznałam osobiście, ale bardzo
dobrze znałam braci Walkerów, którzy z kolei dużo opowiadali mi o reszcie… towarzystwa
– Wysłała w tym momencie niezbyt subtelne spojrzenie w kierunku Jo – a
następnie w kierunku Mary – i Lily.
Evansówna zmarszczyła brwi.
O co chodzi, Jo?
Mówiłam ci przecież,
że Dean i Tony chcieli dać Colette trochę popalić, odparła beztrosko. I mówiłam, że ona dzisiaj będzie robić
problemy.
— Braci Walkerów poznałam kilka lat temu, kiedy odwiedziłam
wujka Nicka w Brighton – kontynuowała swoją fascynującą opowieść Bree. – Mówię
rzecz jasna o wujku Nicku McDonaldzie. To było bardzo dawno temu, ale pamiętam
to doskonale. Na początku nie podejrzewałam zagrożenia… dopiero potem, kiedy
odkryłam, że są oni hyb… że są zmiennokształtnymi
- nabrałam podejrzeń i powiedziałam mojemu tacie – wskazała głową na
oskarżyciela Todda Angelo – o nowych znajomościach. On zajmuje się…
kontrolowaniem zmiennokształtnych i dlatego… pomyślałam, ze powinien wiedzieć o
tym, że oni nie są zarejestrowani.
Crouch potaknął, najwyraźniej zadowolony, że choć jedna z
dotychczasowych świadków zna podstawy prawa magicznego.
— Rozumiem, że wyniknęły z tego problemy? – dopomógł Bree
oskarżyciel Meadowes. Dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie. Jo wykonała oczami
młynek.
Obłudna idiotka.
— No… trochę. To głównie z Walkerami miałam wówczas problem
i nie będę mówić nieprawdy – odchrząknęła znacząco i zerknęła niechętnie na
spoczywający niepozornie na stołku fałszoskop. – Ale ponieważ znajomość
legilimencji i… opętywanie dla zabawy… no cóż, należy do jednych z oskarżeń
Isaaka Monroe’a, stwierdziłam, że dobrze byłoby zabrać w tej sprawie głos.
Westchnęła i rozejrzała się po magach Wizengamotu,
najwyraźniej szukając odrobiny wsparcia czy sympatii. Niestety, wyglądało na
to, że aparycją, zachowaniem i obejściem rozpieszczonego dziecka zbytnio nie
wzbudzała pozytywnych uczuć, bo nikt się nawet do niej nie uśmiechnął. Isaac
piorunował ją niemiłym spojrzeniem zza swojej ławy oskarżonego.
— Nie pamiętam zbyt wiele z okresu, kiedy byłam opętana,
jedynie trochę z początku tej znajomości.. Dean starał się do mnie zbliżyć, bo
jest to konieczne do zawiązania więzi… do opętania… przejęcia kontroli.
Opowiadał mi wiele o swoich przyjaciołach, o bracie… również o Isaaku,
najlepszym przyjacielu jego młodszego brata.
— Co Dean Walker mówił o Isaaku? – zapytał Crouch.
— Z początku mówił bardzo ogólnikowo, ale… po pewnym czasie,
zaczął… przesyłać mi do umysłu pewne wiadomości, wizje… mówił, że Isaac jest
niepoczytalny, że… że on – to znaczy Dean – martwi się o Prim Ellison, z którą
Isaac był związany… Dean bał się, że Isaac mógłby wyrządzić jej jakąś krzywdę.
Mówił też o tym, że Isaac miał młodszą siostrę… że bardzo zmienił się po jej
śmierci. Że popadł w mrok.
Jo zaklęła pod nosem natychmiast po tym, jak z ust Bree
wypadło imię: „Prim”. Isaac wydawał się całkowicie niewzruszony, ale Lily
dawała głowę, że jego spojrzenie zrobiło się nieco bardziej pokojowe, miękkie i
łagodne.
— Czy Dean Walker podejrzewał oskarżonego o zabójstwo
Gillian Monroe? – zapytał oskarżyciel Meadowes. Bree zerknęła z przejęciem na
fałszoskop.
— Owszem – wycedziła powoli. Jo i Isaac niemalże
równocześnie przenieśli wzrok na spokojnie leżący wykrywacz kłamstw. – Isaac
mówił wszystkim, że to jego ojciec, pan Trevor, zamordował Jilly na jego
oczach, ale Dean nie chciał w to uwierzyć… po prostu opowieść Isaaka nie
trzymała się kupy, nie przedstawił on żadnych rzetelnych dowodów… i
wszystko świadczyło przeciwko niemu –
przełknęła głośno ślinę. Isaac odwrócił wzrok, ale Jo nie odwracała spojrzenia
od fałszoskopu, jakby licząc na to, że zacznie piszczeć z pewnym opoźnieniem. –
I wiem, że inni również mieli wątpliwości.
Przeklęty zdrajca, rozległ
się wreszcie werdykt w głowie Lily. Dean
zawsze był najbardziej popierzony, ale nie myślałam… byłam pewna, że on nigdy
by nas nie zdradził… w taki sposób.
Isaac trącił w ramię swojego obrońcę i powiedział mu coś
dyskretnie. Hughes pokiwał głową, po czym wstał i zgłosił sprzeciw:
— Skoro Dean Walker – oraz inni – podejrzewali Isaaka o
zabójstwo Jilly, to dlaczego ani nie wnieśli podejrzenia do sądu, ani nie
powiedzieli nic na ten temat na pierwszej rozprawie w roku siedemdziesiątym
trzecim?
Przez moment Bree wydawała się być zbita z pantałyku.
— No coż… - wyjąkała, zerkając na fałszoskop. – Dean mówił
mi, że sam zbadałby tę sprawę, ale… był zajęty poszukiwaniami swojego
biologicznego ojca – porzucił on jego i jego matkę, kiedy Dean się urodził. To
pochłaniało go zupełnie i… na chwilę zapomniał o losie Jilly.
— Rozumiem – pokiwał głową Hughes, ale wyglądał po raz
pierwszy od początku rozprawy na nieco pokrzepionego. Bree skrzywiła się nieco
w swojej mownicy. Nagle powstał jeden z członków ławy przysięgłych, redaktor Proroka Codziennego z podnieconą miną, i
wtrącił swoje trzy grosze do tej dygresji:
— Pragnę dodać, że Dean był synem Ellistar Walker, jednej z
ofiar afery związkowców ogłoszonej przed kilkoma dniami…
— Dziękuje za uzupełnienie, Travers – zamknął te dyskusję
Crouch i podziękował Bree za zeznania.
Tymczasem Lily czuła, że nogi uginają się pod ciężarem jej
ciała, a w głowie przekręca się w tym momencie tysiące trybików i dźwigni, że
para ogromnej maszyny wydobywa się z jej uszu, i że kolejne strzępy informacji
– kawałek po kawałku – scalają się w jeden, barwny obrazek.
Ta dygresja Octaviana Traversa, to zmieszanie Bree, to, że
wszyscy cały czas przywoływali historię przeszłości Deana i to, że nie mógł on
przebaczyć swojemu biologicznemu ojcu porzucenia… to wszystko zostało już
powtórzone tak wiele razy, że musiało posiadać dużą wartość w całej tej
tajemnicy, że musiało stanowić klucz do chociaż fragmentu całej tej historii.
Poszukiwanie ojca… Ojciec pochodził z wpływowej rodziny…
zostawił Deana i jego matkę i związał się z inną kobietą…
Gwałcenie uzdrowicielek i prostytutek przez Związkowców
Quidditcha…
Dean wiele lat później opętał May Potter… Dlaczego akurat
May Potter?
Dlaczego James podpalił dom Tony’ego i Deana w Bighton, i
dlaczego Tony wysyłał mu pogróżki w sprawie śmierci Phila? Czy oby na pewno…
czy oby na pewno chodziło tutaj o śmierć Phila? Czy Syriusz i Dorian, i James,
i Bree, i oni wszyscy, nie przegapili jakiegoś istotnego w szkopułu w całym tym
galimatiasie? Czy nikt do tej pory nie zauważył tego powiązania… nie dostrzegł
tego schematu?
Dlaczego Walkerowie i Potterowie się nienawidzą? Dlaczego
niezwykle przystojny dziewiętnastolatek związał się z lekko niezrównoważoną
czternastolatką? I dlaczego przed śmiercią nie szukał swojego ojca, tylko
sprowadzał na złą drogę dziewczynę, będącą jeszcze dzieckiem?
Zapytaj kogokolwiek, kim był Seth Potter…, przypomniała sobie słowa Jamesa, które
wymówił tej nocy, kiedy spała w jego starym jeszcze dormitorium. …a każdy
odpowie, że legendą tego klubu. Legendą Os z Wimborune… legendą reprezentacji
Anglii… legendą w Związku Quidditcha.
— A co jeśli Dean jednak znalazł ojca przed śmiercią? –
szepnęła cicho, odwracając głowę w kierunku swojej towarzyszki. Jo zmarszczyła
brwi.
― Co masz na myśli?
#16
Dolina Godryka
Pomimo wątpliwej
radości rodziny Potterów z odwiedzin Diany, ona sama czuła się w ich salonie
nadzwyczaj komfortowo, żeby nie powiedzieć – jak w domu. Rozsiadła się wygodnie na honorowym miejscu -
eleganckim fotelu otoczonym z góry obrazową aureolką – czyli pracami May Potter
z różnych okresów jej życia. Czuła znajome mrowienie w palcach, typowe dla
wszystkich tych razy, kiedy Diana stawała tuż przed zdemaskowaniem złoczyńcy i
zamknięciem jednej ze swoich wielu kryminalnych spraw.
Nie zrozumcie tej sytuacji źle – Diana bynajmniej nie
cieszyła się z tego, że za jej sprawą być może nawet rozpadnie się rodzina
Potterów. Bardzo ceniła małżeństwo swojego szefa i Annabelle van Weert i
uważała, że państwo Potter stanowią wzór dla młodych par i wszystkich rodziców
swoim podejściem, pełną akceptacją i zrozumieniem. Wiedziała też, że kryzys w
ich związku może odbić się na całej opozycji przeciw ministerstwu i siłom
Voldemorta – oni i Chamberlainowie oddali Zakonowi Feniksa swoje rodowe mienia,
a ewentualny podział majątku mógł to wszystko niezwykle skomplikować. W całej
tej sprawie, w całym tym wyścigu po prawdę, najbardziej przykra była
świadomość, że ześle ona czarne chmury na rodzinę Potterów i że skrzywdzi
kobietę tak dobrą i szlachetną, jak Annabelle.
Mimo wszystko – chociaż sprawa ta była dosyć przykra i
nieprzyjemna – wciąż stanowiła pewne kryminalne zagadnienie. Diana nie mogła
zaniedbać swoich obowiązków, nie mogła porzucić roli poszukiwaczki prawdy,
kierowana osobistymi, subiektywnymi pobudkami. To właśnie wyróżniało ją od
swoich kolegów i to czyniło z niej tak dobrze rokującą w swoim fachu –
powołanie, profesjonalizm i misję stawiała na pierwszym miejscu, a dopiero
później przypominała sobie o bardziej przyziemnych kwestiach, takich jak osobista
sympatia, podziw czy wyrzuty sumienia. Diana tego dnia świętowała w duszy, ale
nie dlatego, że odkryła przed Annabelle Potter inne oblicze jej męża i
prawdopodobnie stłukła doszczętnie cały jej kruchy świat. Radowała się ze
zwycięstwa prawdy, z zawodowego sukcesu, z rozwiązania zagadki trapiącej jej
tak długo.
― Nie jestem fanką abstrakcjonizmu ani awangardy, ale w
pracach May zdecydowanie jest coś wyjątkowego – rozpoczęła egzekucję,
zadzierając głowę do góry i oglądając naprawdę nietuzinkowe – żeby nie
powiedzieć niepokojące – dzieła artystyczne. Wyciągnęła do góry prawą rękę
zakończoną długim paznokciem i postukała w jeden a obrazów, tworzących aureolkę
– przedstawiał on czarnego szakalołaka, którego zęby zatopiły się w człowieku,
a dookoła rozprysło dużo farby w kolorze krwi. – Dostałam reprodukcję właśnie
tego okazu - od Liama Argenta. To był pierwszy obraz May tego… rodzaju, prawda?
Seth Potter nie odpowiedział. Marszczył czoło i wlepiał
swoje bystre, kryminologiczne oczy w symboliczny portret czarnego wilkołaka. Annabelle potaknęła uprzejmie, zerkając
podejrzliwie to na Dianę, to na swojego męża. Ciekawe, och bardzo ciekawe, co w
tamtym momencie chodziło jej po głowie!
― May namalowała ten obraz pierwszego stycznia
siedemdziesiątego piątego… - kontynuowała Di. Jej paznokieć zjechał z
epicentrum dzieła (czyli zębów szakalołaka) do małego podpisu z datą w lewym
dolnym rogu. – Dzień po rzezi mugoli w Manchesterze i śmierci Deana Walkera. I
zatytułowała niezwykle groźnie: Czarny wilkołak.
― May zawsze lubiła malować zwierzęta – roześmiał się Seth i
machnął ręką. Diana zastanawiała się, czy rozmawiają o tym samym obrazie. –
Kiedy była mała, poświęciła całą serię na podobiznę naszego kota… pamiętasz,
Bellie? Te obrazy z sypialni gościnnej, z tym rudym kotem w stogu…
-―Ale ten czarny wilkołak przypomina mi co innego – przerwała
mu z uporem Diana. - I niech pan lepiej go nie lekceważy, bo to właśnie
największy dowód, który świadczy przeciwko panu, panie Potter.
Potterowie wymienili długie, porozumiewawcze spojrzenia.
Annabelle odchrząknęła i pokiwała głową, nie wiedząc chyba, czy po tym
oświadczeniu rozsądniejsze byłoby wyproszenie gościa, czy może poczęstowanie go
szarlotką? Szkarłatny rumieniec zniecierpliwienia oblał policzki Diany.
― Seth to egipski bóg demonów, czyż nie?
― A Diana rzymska bogini łowów… prawda?
Dziewczyna uśmiechnęła się sztucznie, obiecując, że nie da
się w ten sposób ani sprowokować, ani wywieźć na manowce.
― Myślę, że w moim przypadku symbolika jest bardzo trafna. W
pana – również.
― Wybacz, że się wtrącę, Diano – odezwała się Annabelle. –
Ale od kiedy mój mąż zajmuje się… Em… no nie wiem, kulturoznawstwem? –
zasugerowała. – Folklorem? Symboliką sztuki? Nie wiem… nie wiem, do czego to
wszystko miałoby…
― …zmierzać? – domyśliła się Diana. Seth wyprostował się w
fotelu, tak jakby zdawało mu się, że niebezpieczeństwo już niemalże zupełnie
zniknęło, i że z łatwością odprawi Dianę i podważy każde jej słowo. – Chodzi
tutaj mniej więcej o to, pani Potter, że narkotyki nie są zaklęciem Obliviate – więcej, nie są magiczną
gumką, która wymazuje wspomnienia. Nawróceni narkomani, że tak się wyrażę,
często cierpią na odwykach katusze, ponieważ przypominają sobie o potwornych
rzeczach, które zrobili. Przypominają sobie kolejne elementy, ale nie potrafią
poskładać ich w całość – a obrazy May to nic innego jak próba usystematyzowania
tego wszystkiego.
Diana podniosła się na równe nogi, tak, żeby stać przodem do
obrazów i widzieć je lepiej.
― To wszystko – zatoczyła ręką półkole, obejmujące aureolę
dzieł. – To fragmenty historii, którą May chciała opowiedzieć, ale nie była w
stanie. Ta historia nie odeszła w zapomnienie – została jedynie lekko
popchnięta w tamtym kierunku – i dotknęło to nie tylko pani córki. W ciągu
ostatnich dni rozmawiałam z wieloma osobami… i wszystkie one stawały przed
podobną niemożliwością wyrażenia swoich myśli – ale jednak z tego, czym się ze
mną podzieliły, udało mi się dociec prawdy.
Odwróciła się ponownie na pięcie, tym razem stając twarzą w
twarz ze swoim szefem.
― Modyfikacja pamięci jest odwracalna. Osoby te wciąż
pamiętają cienie wydarzeń… wciąż niemalże widzą je w momentach medytacji czy
snu. Znajdują się na skraju prawdy i dopiero, kiedy ktoś gwałtownie ich w nią
wepchnie, przypominają sobie o wszystkim… od nowa.
― Nie musisz tłumaczyć mi, że Obliviate jest odwracalne, Diano – odpowiedział nieco
protekcjonalnie. – Slodki Merlinie, wolałbym nie myśleć, co by było w innym
wypadku w naszym zawodzie. Te drobne poszlaki i tropy, które zostają w pamięci
osób dotkniętych zaklęciem umożliwiają zaistnienie w ogóle jakiegokolwiek
śledztwa – roześmiał się głośno. – Nigdy jednak nie patrzałem na te obrazy pod
tym kątem. Inaczej nie byłbym na tyle lekkomyślny i nie trzymał u siebie w
salonie.
Seth zamyślił się na chwilę, kiwając głową rytmicznie.
Wyglądał idealnie, tak jak osoba, która stoi przed katem i czeka na wyrok
śmierci.
― Ale teraz… po tym jak mnie przejrzałaś – rzekł powoli, nie
nawiązując kontaktu wzrokowego. – Kiedy już wszystko wiesz… powiedz… powiedz
mi, co to znaczyło… walczyłem z tym tak wiele lat i probowałem rozgryźć
tajemnicę „czarnego wilkołaka”. Próbowałem zrozumieć, dlaczego oni wszyscy tak
na mnie wołali…
Pani Potter wzięła głęboki oddech i przeniosła zszokowane
spojrzenie z obrazów May na swojego męża.
― Jak to: wołali tak
na ciebie… przecież…
― Zwykle jestem sceptyczna, jeśli chodzi o wróżby i
przepowiednie – weszła jej w słowo Diana.
― Ja też – potaknął Seth. – Dlatego nigdy nie poświęcałem zbytnio
czasu na słowa wypowiedziane w malignie, tamtej nocy.
― W każdym razie byłam u pani Delili Walker… a potem
rozmawiałem z Alekiem Masonem… no i zrozumiałam, że czarny wilkołak od początku
do końca był… obrazem – ponownie zastukała w dzieło May. – Wszystkie osoby
widziały go przed oczami, a May przelała na płotno. Tak naprawdę wilk nie jest
tutaj… likantropem. To szakal. Prawdopodobnie wszystkie osoby, które
doświadczyły tej wizji, nie wiedziały o tym, że szakalołak – czyli tyfoniczny
stwór – to wyobrażenie Egipcjan na boga śmierci…
― Na boga Setha – domyślił się pan Potter i roześmiał się
bez humoru. – Jakie to proste…
Pani Potter po raz kolejny pokręciła głową i odparła, że nie
kończyła kryminologii i dalej nie rozumie, jaki związek szakalołak ma z jej
mężem.
― Czy Delilah Walker to nie jest przypadkiem na pomylona
starsza pani, którą James… - dodała jeszcze, nie kończąc zdania (najwyraźniej
uświadomiła sobie, że opowiadanie o przewinieniach jej syna nie powinno mieć
miejsca w towarzystwie Diany).
― Co Delilah ci o mnie powiedziała? – zadał alternatywne
pytanie Seth. Ku rozdrażnieniu Belle, Diana odpowiedziała tylko swojemu
szefowi:
― Że czarny wilkołak jest ojcem Deana Walkera, który go
zabił.
Annabelle zaklęła głośno.
― Wyjaśnicie wreszcie, o co z tym wszystkim chodzi?
Rozumiem, że pracujecie dla jednego departamentu, ale od dawna nie interesuje
nas już, co się działo z tym chłopakiem! Nazwisko
„Walker” nie jest wymawiane w tym domu od bardzo dawna, i doceniłabym, gdyby…
― To bardzo długa historia, Belle – przerwał jej mąż. – To
wszystko działo się dawno temu. Nie spodziewałem się… myślałem, że tego nie da
się już odkopać… że już nikt mnie z nimi nie łączył, że już dawno wszyscy o tym
zapomnieli…
― Zapomnieli sami z siebie czy raczej ktoś ich do tego…
przymusił? – zasugerowała Diana. – Nie musi pan już kłamać, panie Potter.
Zmodyfikował pan pamięć May, i to wiele razy, żeby nie pisnęła ani słówka
pańskiej żonie. Zmodyfikował pan też pamięć wszystkim obecnym na sabacie w
Sylwestra, wtedy, kiedy zamordował pan Deana Walkera.
― Nie możesz oceniać moich czynów taką samą miarą, jak
zwykłych przestępców, którymi się zajmujemy, Diano! – uniósł głos. – May nie
zachowywała się racjonalnie, miała osobiste problemy i próbowałem jej jedynie
ulżyć. Wszystko to, co zrobiłem, zrobiłem dla niej, i dla Jamesa – możesz mówić
co ci się podoba, ale póki sama nie będziesz miała dzieci…
― Och, niech pan da już spokój ze zgrywaniem dobrego
tatusia! To pan wpędził May w taki stan, a nie próbował ją z niego wyciągnąć!
Belle odchrząknęła głośno.
― Czy ktoś zechciałby wyjaśnić mi, o co w tym wszystkim
chodzi? Diano – zwróciła się w stronę swojego gościa – wpadłaś tutaj i zaczęłaś
mówić coś o dzieciach… o związkowcach… o tej strasznej sprawie związanej z tymi
uzdrowicielkami w latach pięćdziesiątych… czy to… czy… - spojrzała z przejęciem
na swojego męża. Z jej twarzy znikały pomału wszystkie kolory.
Seth uniósł rękę, żeby ją uspokoić i pokręcił głową
gorączkowo:
― Nie, nie… to nie było tak… nie rozumiesz… Bellie…
― Pozwolę sobie podbić te pytanie, panie Potter – odezwała
się ponownie Diana. – Bo moim zdaniem to było dokładnie tak.
―Nie było! –
powtórzył Seth, tym razem nieco ostrzej. - Nigdy nie bawiłem się z Nickiem
McDonaldem, ani z Raphaelem Bonnetem, ani z Meadowesem, ani z żadnym z tych
szaleńców! To było przed moim ślubem i moimi zaręczynami, w ostatnim sezonie w Osach.
Nigdy nie zgwałciłem tej kobiety,
nie zrobiłem jej krzywdy ani nie brałem udziału w niektórych zabawach Nicka
McDonalda. Ale… - zawahał się w tym momencie, plącząc się w słowach jak
zawstydzone dziecko (lub też osobę wybitnie udającą skruchę). – Zdarzyło mi
się… Ja… - zerknął niepewnie w kierunku swojej żony – ja byłem strasznym
kretynem za młodu, Bellie… Byłem wściekły, że… że nie powiedziałaś mi o swojej
chorobie, o twoich… problemach. Zakończyłem karierę w Osach i byłem
wystarczająco stary, żeby zająć się dziećmi… myślałem, że jestem legendą… że
nie mogę umrzeć bezpotomnie… oczywiście, to nie była twoja wina i nie próbuję
umniejszać swojej winy, ale… ale to są jakieś okoliczności łagodzące… nie
zgodzisz się?
Mina Belle była w tamtym momencie na tyle wstrząśnięta i
nieokreślana, że nie sposób było stwierdzić, czy faktycznie przyznaje mężowi
rację i uważa, że w dość oszczędnej na tym etapie opowieści wystąpiły
wystarczające okoliczności łagodzące, czy też wręcz przeciwnie – to wzruszenie
i gniew odjęły jej mowę.
Diana nie spodziewała się, że ktoś wytłumaczy jej aluzję
dotyczącą „problemów” Annabelle, dlatego cieszyła się, że przeczytała dokładnie
jej akta w Ministerstwie, zanim tu przyjechała. We wczesnym dzieciństwie pani
Potter ledwo uszła z życiem w zetknięciu z egzotyczną, nieznaną wówczas chorobą.
Czekało ją wieloletnie, trudne leczenie oraz związane z nim powikłania, z
których najbardziej uciążliwa stała się bezpłodność. Prawdopodobnie Seth Potter
nie zdawał sobie sprawy z powagi tego problemu, kiedy wstępował w związek
małżeński, a być może w ogóle nie został o nim poinformowany – ale z jego słów
wynikało, że nie mógł się z nim pogodzić, kiedy już uświadomił sobie jego
istnienie czy też istotność.
Belle leczyła się długo z bezpłodności, a Potterowie starali
się o dziecko przez pięć lat swojego małżeństwa – i chociaż uzdrowiciele nie
dawali im żadnych szans, w marcu roku sześćdziesiątego urodził się James,
jedyny uznany potomek słynnego
gracza, który nigdy nie doczekał się posiadania biologicznego rodzeństwa. Z
tej przyczyny Potterowie bardzo często okazywali Jamesowi zbyt dużą
pobłażliwość – kryli jego przewinienia, rozliczali się z jego długów i
odpowiadali za jego grzechy (jak chociażby oślepienie swojej ciotki oraz Delili
Walker).
Pomimo tego, że James został ofiarowany Potterom niczym dar
z niebios, a sam zainteresowany doskonale zdawał sobie z tego sprawę, wcale nie
był całkowitym jedynakiem – ale o tym prawdopodobnie nigdy się nie dowiedział,
tak zresztą jak i jego matka.
― Kto jeszcze o tym wie? – zapytał Seth Diany, tuż po tym,
jak odczekał przepisowe dwie minuty, kiedy to jeog żona mogła zabrać głos.
― Powinnam zadać panu to pytanie! – odpowiedziała, wyginając
usta z czymś na kształt uśmiechu. – Przez wiele dni opierałam swoje śledztwo na
kłamstwach podstawionych przez pana ludzi! Pana syn… jego przyjaciele…
― James nic o tym nie wiedział – sprostował Seth, kręcąc
głową. – Jestem pewien, że tak było. Wiedziałem tylko ja, Stephie, no i Dean…
on oczywiście znał tę historię, a jako mistrz legilimencji, powoli torturował
nią May. Traciła ona zmysły długo przed sylwestrową nocą – i to wydarzenie… nieudane
Obliviate… - pokręcił głową. –
Zresztą, z May od urodzenia było coś nie tak. Schizofrenia może ujawnić się w
każdej chwili.
― Dobitnie powiedziane – zauważyła. – Szczególnie dlatego,
że nikt – łącznie z panem – nie wierzy w to, że tak rzadka, mugolska choroba
mogła dotknąć pana córkę.
― Seth, dlaczego ona…
― Powinien pan jak najszybciej zacząć się tłumaczyć przed
żoną, skoro już został pan złapany – zasugerowała, opierając się o wezgłowie
sofy i oglądając swoje paznokcie. – I lepiej, żeby mówił pan prawdę, bo jeśli
zacznie pan kręcić, to wyjmę swoje dowody, przedstawię je przed pana żoną, a
potem pojadę do ministerstwa, prosto na rozprawę Isaaka Monroe, i tam zacznę
nimi wymachiwać przed Crou…
― Nie – przerwał
jej szef, przymykając oczy ze zmęczenia. – To… to zaszło za
daleko. Wyciąganie pochopnych wniosków jest w tej chwili... niezwykle
niebezpieczne dla nas wszystkich.
To był rok, kiedy
Seth Potter kończył karierę w Osach z Wimbourne. W następnym sezonie miał osiągnąć trzydziesty rok życia, a jakkolwiek
nie utracił ani zdrowia, ani formy, ani zapału, dobrze wiedział, że ten wiek
jest subtelną granicą zwiastującą koniec pewnego etapu. Przemijający czas jest
tak samo nieubłagalny dla wszystkich ludzi i czarodziejów, jednak jeśli
istnieje pewna grupa szczególnie przez niego poszkodowana, to z pewnością są to
zawodnicy drużyn Quidditcha.
Seth swoją karierę
rozkręcił niezwykle szybko, od samego początku z łatwością odnosząc wiele
sukcesów. Dostał się do Os przy pierwszym naborze, zaraz po Hogwarcie, rok później
otrzymał propozycję gry w reprezentacji Anglii, a kilka miesięcy później
przydzielono mu dwie opaski kapitańskie. Chociaż prowadził życie rozrzutne i
swawolne, wiedział dobrze, że sława, luksusy i sukces nie są nieskończone; i
przy całej swojej lekkomyślności, nieroztropności i swobodzie, nie zapominał o
odkładaniu pewnego procenta swoich zarobków.
Potter często
zastanawiał się, co będzie z nim dalej, gdzie skończy, co go jeszcze spotka i
zdziwi, i za każdym razem w tej mglistej, przerażającej i niezarysowanej przyszłości,
widział Belle. Belle van Weert była jedynym powodem, dla którego starał się
zachować umiar i przyzwoitość, nie zatracić siebie w niemoralnych rozrywkach
organizowanych w Związku Quidditcha. Mógł pograć jeszcze w rezerwie przez dwa,
trzy sezony, ale Seth od początku obiecał sobie, że kiedy nadejdzie czas, to
opuści drużynę i kadrę angielską z honorem. Jako trzydziestolatek mógł dokonać
jeszcze wiele, miał dość energii i mocy, aby zmienić swoje życie zupełnie. Nie
musiał obawiać się o brak środków materialnych, a jedynie o to, jak zniesie
brak popularności, wywiadów, tłumu fanów oraz tygodni wiecznej zabawy. Przez
jedenaście lat kariery przyzwyczaił się już do tych zbytków, ale jeszcze zupełnie
się od nich nie uzależnił, a to oznaczało, że przyszedł najwyższy czas na
odwyk.
Seth odszedł z Os z
Wimbourne po ich zwycięskim, ostatnim meczu w lidze, dwudziestego czerwca
siedemdziesiątego piątego. Z tej okazji Związek Quidditcha organizował wielką
imprezę w swojej siedzibie w Ministerstwie, na którą pobłażliwa minister Tuft
zezwoliła bez większych namów. Organizacją miał zająć się Nick McDonald i jego
wierny kompan, Raphael Bonnet, co z góry oznaczało zabawę pozbawioną
jakichkolwiek hamulców. Seth tego dnia pokłócił się w dodatku z Belle, jeszcze
nie jego narzeczoną, ale w dalszym ciągu partnerką i bynajmniej nie zamierzał
powstrzymywać się od dobrej zabawy.
Większość graczy i
urzędników w Związku nigdy nie dziwiło się, skąd Bonnet i McDonald sprowadzają
tak wiele ladacznic, bo była to tego rodzaju sprawa, o którą lepiej zbyt wiele
nie pytać. Imprezy w Związku rządziły się swoimi prawami, a euforia z powodu
wygranego meczu przyćmiewała całą rzeczywistość. W rezultacie po wielu latach,
kiedy afery związkowców wyszły na jaw, ciężko było rozdzielić wśród winnych
osoby świadome, nieświadome, i bardzo świadome krzywd.
Seth prawie nigdy
nie korzystał z usług panienek na jedną noc, a przynajmniej nie wtedy, kiedy układało
mu się z Belle. Uważał jednak, że może pozwolić sobie na trochę zabawy tej
nocy, skoro po raz ostatni przychodzi mu brać udział w opijaniu zwycięstwa.
Wieczór więc poświęcił całkowicie prostytutce o egzotycznej urodzie,
pozbawionej białek w oczach i mówiącą nieco archaicznie, o imieniu Ellistar
Walker.
Belle Potter z
głośnym łoskotem odstawiła filiżankę na spodek. Jej spojrzenie zaszła mgła,
wyraz twarzy zastygł w nieprzeniknioną, surową maskę.
— Mów dalej, Seth – szepnęła ledwo dosłyszalnie, kiedy jej mąż
przerwał na chwilę opowieść. – Nie będę nic mówić, dopóki nie usłyszę całości.
— Brzmi sprawiedliwie – wzruszyła ramionami Diana,
bezwstydnie nakładając sobie kawałek ciasta na talerzyk z chińskiej porcelany.
– Zostawiłabym was samych, ale jeśli tylko wyjdę, pan Seth albo zacznie kłamać,
albo grzmotnie w panią Obliviate.
— Nie sądzisz, że pozwalasz sobie na zbyt wiele, Diano? –
odparował pozornie łagodnie sam zainteresowany. Jego uczennica uśmiechnęła się
sztucznie i już szykowała jakąś błyskotliwą ripostę, kiedy pani Potter weszła
jej w słowo:
— Proszę was – rzekła, nie podnosząc głosu nawet o ton. –
Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę, Seth. Kontynuuj.
Pan Potter westchnął głęboko. Zdawało się, że przez ostatni
kwadrans, od momentu, kiedy w drzwiach pojawiła się Diana, znacznie posiwiał i
przybyło mu zmarszczek.
Wrócił więc do opowieści sprzed lat, o tym, jak pojednał się
z przyszłą żoną krótko po odejściu z drużyny i – tknięty raczej impulsem
przemiasznym z wyrzutami sumienia niżeli napadem namiętności – postanowił się
oświadczyć. Na tym etapie opowieści Seth
zatrzymał się na chwilę dla Diany, i wyjaśnił, czym zajmowała się Annabelle van
Weert w czasie, kiedy jej ukochany sprowadzał na ich przyszłą rodzinę prawdziwe
piekło. Razem ze swoją przyrodnią siostrą, Stephanie Chamberlain, i bliską koleżanką
ze szkoły, Eileen Prince, Belle pracowała na szpitalnej porodówce jako
akuszerka. Kobiety były ze sobą bardzo blisko, i cała ich trójka doskonale znała
Setha Pottera – nic więc dziwnego, że zarówno Eileen, jak i zwłaszcza Stephie,
miały swój udział w tej historii.
— Próbujesz przez to powiedzieć, że od początku spiskowałeś
za moimi plecami z moją własną siostrą? –
wykrztusiła pani Potter. Przeraźliwy spokój powoli z niej uchodził, a jej
reakcja zbliżała się do wściekłości zdradzonej kobiety niż do cierpliwości
ziemskiego anioła.
Skończyła się faza
zaprzeczania, pomyślała Diana. Może
uda mi się świadkować dzisiaj morderstwu w afekcie?
— To brzmi zbyt brutalnie, Bellie – westchnął Seth. –
Przecież nie planowaliśmy zamachu na twojego brata we Włoszech… po prostu… po
prostu staraliśmy się umniejszyć ci ból…
— Jak Stephanie mogła ci się przydać?! – uniosła głos pani
Potter. – Co z tego miała? Czy… Seth, czy
z nią też masz bękarty?
— Nie! – zaprzeczył natychmiast. Nieco zbyt natychmiast, jak na opinię Di. – Stephie była po prostu
położną. Dyskretną położną. Musisz
zrozumieć, że… - przetarł twarz ze zmęczeniem. – Że musiałem znaleźć zaufaną
osobę, która nie starałaby się mnie potem oszukać ani naciągnąć na pieniądze. Z
początku wszystko zaczynało się niewinnie… Stephanie miała układ z Nickiem i
Raphaelem i udzielała dyskretnych porodów wszystkim… dziewczynom ze Związku. To…
— Chce pan powiedzieć, że po Anglii chodzi jeszcze wiele
takich Deanów Walkerów? – jęknęła Di. – I że będę musiała teraz śledzić kolejną
osobę?
— Stephanie była w desperackiej sytuacji i nigdy nie
chciała, aby komukolwiek stała się krzywda – uciął Seth. – Możesz oczerniać
mnie, ale nie mieszaj w to Stephie… zresztą, nie można powiedzieć, że
sprawiedliwości nie stała się zadość po wielu latach…
No tak, zgodziła
się w myślach Diana. Tyle lat odwracała
wzrok od świństw swoich klientów, aż w końcu została go pozbawiona.
Obydwie panie jednak, pomimo głośnych protestów w swojej
głowie, zezwoliły Sethowi na kontynuowanie ledwo zaczętej opowieści.
Ślub Belle i
Setha Potterów odbył się latem tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego, i
był jednym z ostatnich tak jasnych dni przed nadciągającą epoką niepokoju, epoką
mroku i ciemnej mgły spowijającej powietrze ponurym widmem wojny. Młodzi rychło
po ślubie wyjechali na długotrwałą podróż dookoła świata, wedle własnych
kaprysów zajeżdżając to tu, to tam, i zatrzymując się w kolejnych punktach
wyprawy to dłużej, to krócej. Ich tempo zwiedzania spowolniło się znacznie po
opuszczeniu Ameryki Łacińskiej i długim pobycie w Chicago. Seth wówczas nie miał
najmniejszego pojęcia, że w Anglii jego pierworodny syn osiągnął już pierwszy
rok życia, ale ten stan błogiej niewiedzy chylił się już ku końcowi.
Po zakończeniu kariery sportowej i rozpoczęciu nowego rozdziału
w życiu, Seth bardzo pragnął doczekać się z Belle potomstwa, i ciężko było
uzbroić mu się w cierpliwość po roku małżeństwa pozbawionego owocu. Podczas
pobytu w Chicago, Seth spotkał jednego ze swoich dawnych współzawodników oraz
aktywnego działacza dla Związku, który przypomniał mu o Ellistar Walker, rzucił
światło na odległą w pamięci noc po zwycięstwie w lidze, i w końcu ostro
sprowadził go na ziemię, uświadamiając, w jakie tarapaty wpędziły go własne
impulsywność i lekkomyślność. W całym tym nieszczęściu Seth uświadomił sobie
jednak jedną ważną rzecz, niby to nie zmieniającą jego sytuacji, ale jednak
podbudowującą ego i pozwalającą na zachowanie jeszcze krztyny nadziei –
problemy z płodnością w ich małżeństwie pochodziły od jego żony, i tylko od niej.
Chociaż Seth poznał prawdę i nie mógł już zaklinać, że Dean
i Ellistar Walker są dla niego obcymi osobami, nie spieszył się z powrotem na
Wyspy. Nawet i po przekroczeniu krajowych granic nie zajrzał do Brighton ani do
Doliny Godryka, nie szukał kontaktu ani wiadomości ze starymi znajomymi ze Związku
ani tym bardziej z Ellistar. Zamiast tego razem z Belle zatrzymał się na długi
czas w Londynie, nawiązując nowe przyjaźnie z osobami możliwie jak najmniej
powiązanymi z Quidditchem i polityką.
Przeszłość dosięgła go tam o wiele szybciej, niż mógłby
przypuszczać – raptem tydzień po powrocie do Anglii otrzymał sowę od Ellistar,
rzecz jasna z prośbą o pieniądze. Nikt nie mógłby rzec o Secie, że był osobą skąpą
lub też że nie miał wystarczającej ilości środków, aby podesłać godziwą sumkę
dożywotnich alimentów, jednak w tym wypadku natrafił na węża w swojej kieszeni.
Ellistar to przecież
prostytutka, myślał. To wcale nie
musi być mój syn… Chce ode mnie wyłudzić pieniądze, tak jak i pewnie od kilku
innych naiwniaków…
List od Ellistar został spalony w hotelowym kominku i wyglądało
na to, że sprawa została zamknięta. Seth nie mógł spodziewać się zagrożenia ani
ze strony starych znajomych, z którymi zerwał kontakt, ani ze strony własnej
rodziny, w razie gdyby pannie Walker udało się zdobyć do nich namiary. Nie
przewidział jednak, że w tej sytuacji posiada jeszcze jednego przeciwnika,
jeszcze jedną osobę, która od początku chciała, aby jego małżeństwo zostało
rozwiązane…
— Ellistar nie
odpuściła i wysłała mi jeszcze kilka listów – rzekł Seth, wpatrując się
apatycznie w okno. – Przez długi czas nadążałem ze spaleniem jej żebrackiej
paplaniny, ale kwestią czasu pozostawało, aż wpadną one w ręce kogoś… niepożądanego.
Los chciał, aby ten zaszczyt spotkał
wścibską Chloe.
— Moją siostrę? – zdumiała się Belle. – Przecież Chloe była
wtedy jeszcze w Hogwarcie, to było…
— Dokładnie dwadzieścia lat temu – westchnął ciężko. – Był
to rok, kiedy Chloe opuściła Hogwart. W lipcu, kiedy wszyscy spotkaliśmy się na
przyjęciu zaręczynowym Lukrecji Black, była świeżo po owutemach.
Belle zmrużyła oczy, ale nie wyglądała na osobę, która pragnęła
sprzeczać się w tej materii.
— Chloe to moja młodsza siostra i matka May – oświadczyła,
patrząc w kierunku Diany. – Niestety, zmarła przy porodzie siedemnaście lat
temu, a chociaż ja wtedy byłam jeszcze w połogu po urodzeniu Jamesa, nie
chciałam, żeby dziewczynka trafiła do mojego brata, do Włoch. To… mogłoby się źle
dla niej skończyć.
Może James
zamordowałby ją na biwaku zamiast Phila, pomyślała Di. Jej kąciki ust
zadrgały na ten czarny humor.
— Doskonale wiem, kim jest pani siostra – ucięła Diana. –
Kiedy odkryłam prawdę, dotyczącą jej zachowania, przekopałam całe ministerskie
akta, żeby sprawdzić, czy nie chorowała na schizofrenię… skoro May odziedziczała
ją genetycznie… ale najwyraźniej sprawdziłam od złej strony.
Pani Potter zamrugała bez zrozumienia. Seth Potter zacisnął
pięść na oparciu swojego fotela.
— Nie rozumiem… Nikt nie wie, z kim moja siostra miała to
dziecko… ona była…
— …bardzo rozwiązła – wtrącił się jej mąż.
— …bardzo łatwowierna – zdecydowała Belle. – Były z nią same
problemy po tym, jak opuściła Hogwart… ja, Stephanie i Nick nie mogliśmy jej
upilnować… ale… ale to przecież…
— Nie mam pojęcia, w jaki sposób uchowała się pani, pani Belle,
wśród takiej rodziny – parsknęła Diana. – Zarówno pani siostra… jak i
legendarni już chyba skandaliści z Włoch… no i sama pani Chamberlain,
skorumpowana położna… Podmieniono panią na porodówce, czy jak?
Seth uśmiechnął się pod nosem, ale nie zebrał w sobie dość
odwagi, aby spojrzeć na żonę. Belle nie dała się zwieść tym komplementem.
— O Nicku nie chce rozmawiać – odparła dyplomatycznie. – To,
co usłyszałam o Stephie to nowość, ale… ale nie mogę zrozumieć, dlaczego
wpychacie do jednego worka Chloe. Była młoda i lekko szalona, ale w granicach
normy, jak na swój wiek. Nie wiem… nie rozumiem, dlaczego…
Diana westchnęła głęboko.
— Radziłabym oddać ponownie pana Setha do głosu. Zostanę tu
i będę kontrolować, czy nie zaczyna zmyślać. Niech pani lepiej się czegoś mocno
złapie, pani Potter. Teraz dopiero zacznie się prawdziwa akcja.
Chloe van Weert
nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej siostra wygrała na loterii takie
wspaniałe życie, podczas gdy ona, Stephanie, a nawet Nicholas musieli tkwić w
całym swoim rodzinnym kwasie. Jako najmłodsza latorośl, stała się oczkiem w głowie
rodziców i nawet po osiągnięciu pełnoletności pozostawała trzymana na smyczy.
Jeśli nie rodzice, to starsza siostra, bezustannie jej matkowali, do tego
stopnia, że nie mogła bez konsekwencji pójść się zabawić i nie wrócić na noc no
domu.
Chloe jako siedemnastolatka nie miała ani zdanych owutemów,
ani pracy, ani przyjaciół, ani chłopaka – podczas gdy Belle w jej wieku
przebierała w uczelniach uzdrowicielskich i spotykała się z wschodzącą gwiazdą
Quidditcha. To właśnie tego ostatniego – Setha Pottera – Chloe zazdrościła
siostrze najbardziej. Na każdym rodzinnym zjeździe, oficjalnym bądź
nieformalnym spotkaniu, Seth świecił niczym najjaśniejsza gwiazdka w rodzince
fircyków, rozbawiał ją do łez, czarował swoim obejściem, powierzchownością i
pogodną, wesołą naturą. Mimo tych wszystkich przymiotów, Belle nie doceniała go
zupełnie. Nie rozumiała przypisanego mu sposobu bycia, krytykowała za arogancję
i dziecinne popisy, nie akceptowała go takim, jakim był naprawdę; w przeciwieństwie
do Chloe, która pragnęła go całym swoim nastoletnim sercem, razem z jego sławą,
pieniędzmi, wyglądem, charakterem, ale też łącznie z jego wadami, bo właśnie to
one czyniły ich tak do siebie podobnymi.
Seth Potter od zawsze był bawidamkiem. Uwielbiał towarzystwo
kobiet wszelkich, osiągnął mistrzowo w sztuce niezobowiązującego flirtu i dość
szybko nudził się kolejnymi partnerkami – rzecz jasna, wyłączając z tego Belle,
która jakimś sposobem niezmiennie go fascynowała. Chloe też nie należała do osób
stałych emocjonalnie, ale do Setha przywiązała się dawno temu i to uczucie nie
słabło prawie w ogóle z biegiem czasu. Liczyła na to, że po pewnym czasie jej
szwagier straci cierpliwość i pozwoli sobie na odrobinę swobody w swoich
małżeńskich zobowiązaniach, a wtedy ona, Chloe, skutecznie oswobodzi go z
toksycznych macek swojej siostry.
W dzień straszliwie nudnego przyjęcia zaręczynowego Lukrecji
Black, Chloe oddała się bez reszty swojej największej pasji, jaką było śledzenie
innych osób. Zamierzała wydać swoją daleką kuzynkę przed rosyjskim
przystojniakiem z Prewettów i opowiedzieć mu o Ethanie Evansie, synu
współwłaściciela londyńskiego hotelu, w którym wszyscy byli zakwaterowani.
Pomysł ten pobudzał ją przez cały dzień i nie wyglądało na to, że cokolwiek
mogłoby pokrzyżować jej szyki – aż do momentu, kiedy zmieniła zupełnie swój
obiekt zainteresowań: znalazła bowiem list do swojego szwagra, od zdziwaczałej
prostytutki. Bez wyrzutów sumienia otworzyła go i odkryła brudną tajemnicę
Setha.
To był jeden z najpiękniejszych dni w życiu Chloe. Syn z
dziwką, który jej szwagier spłodził na kilka tygodni przed ślubem z Belle!
Trzymała w rękach gwarancję, że kruche małżeństwo Potterów rozpadnie się w
drobny mak za kilka krótkich tygodni, a w dodatku, zanim to nastąpi i zanim na
Chloe spadnie dożywotnia satysfakcja, nie zabraknie innych pomniejszych okazji
do zabawy.
Wieczorem udała się do apartamentu Setha i Belle i z
radością odnotowała, że jej siostry nie ma w pobliżu. Wpadła akurat w środku
tych jakże częstych samotnych momentów, kiedy Seth łamał się z powodu poczucia
winy i upijał, by zapomnieć o swej ciężkiej doli.
— Idź już spać, mała Clow – wymamrotał, mierzwiąc swoje
włosy. – Bellie i ja jesteśmy wieczorami… dość zajęci…
— Od początku wiedziałam, że to jej wina – odparła na to
Chloe. Seth zmarszczył czoło. – Często chorowała w dzieciństwie – a poza tym za
bardzo jej zależy na tej ciąży. Za bardzo… się spina. Z tobą… z tobą nie
mogłoby być nic nie tak. No nie?
Seth ponownie zmierzwił włosy. Jego wzrok zrobił się
mglisty, trochę wskutek alkoholowego zamroczenia, trochę z powodu plątaniny
bolesnych myśli. Chloe spodobało się to zestawienie.
— Jestem ciekawa, czy Dean Walker odziedziczy po tatusiu ten
urok – roześmiała się. – Ten absolutny dar doprowadzania dziewcząt do
szaleństwa.
— Wymachiwała mi
tym listem przed nosem – jęknął Seth. – Nie dawała spokoju. Uważała, że moja
sytuacja jest… zabawna. Że dzień, kiedy się dowiesz… że to będzie strasznie… śmieszne…
Mała Chloe jednak najwyraźniej się pomyliła, bo mina Belle
była bardzo daleka od zabawnej. Patrzała na dno swojej ozdobnej filiżanki, na
dziwne rozmieszczenie herbacianych fusów, przywodzące jej na myśl złamane
serce. Diana, pomimo rozwiniętej u aurorów tenedencji do dużej powściągliwości
w okazywaniu empatii oraz skłonność do rozpatrywania ludzi jedynie w
skrzywionym odbiciu ich wad i demonów, czuła w tamtej chwili dziwne,
niezidentyfikowane szczypanie w okolicach pępka. Jako strażniczka prawdy i
autentyczności powinna czuć się dumna z tego, że przyniosła kres oszukiwaniu
tej biednej kobiety od tak wielu lat – ale zamiast tego towarzyszyło jej coś
zupełnie innego – coś podobnego do uczucia po stłuczeniu drogocennego
przedmiotu, który okazał się być nie tak trwały, jak się myślało.
Tego dnia bezwarunkowe zaufanie i czysta miłość Belle Potter
zostały stłuczone na drobne kawałki – a najgorsze było to, że pomimo tak wielu
lat polerowania i dbałości, w tej jednej, krótkiej chwili, okazały się tak
bardzo podatne na zniszczenie.
— Zawsze faworyzowałeś Jamesa – szepnęła cicho, przeczuwając
dokąd zmierza cała historia. – Zawsze traktowałeś go o wiele lepiej od May, a
ja zawsze myślałam, że to dlatego, że… że ona nie jest twoją krewną, że nie ma
w niej ani kropli twojej krwi. A tak naprawdę…
— Przez dwadzieścia lat nie spojrzałem na nikogo –
powiedział gorączkowo. – I… wiesz jak wielu mężczyzn zdradza po poronieniach? A
wtedy… w latach pięćdziesiątych… chyba pamiętasz, ile... Przypuszczałem, ze
nigdy nie będziemy mieli dzieci… że Dean to mój jedyny potomek… no ale urodził
się James. Nasz James. Jedyny udany… jedyny niezepsuty… niezdegenerowany…
psychicznie zrównoważony… Bellie, wszystkie
moje dzieci… tylko na nie spójrz: tylko spójrz, co się z nimi stało… gdzie
teraz są… a James… James ma jeszcze
szansę…
— Seth.
Diana zmarszczyła brwi. Dopiero teraz zauważyła tę jakże
niepokojącą zbieżność. Wystarczało poczytać w aktach rodziny van Weertów, żeby
wiedzieć, że ich pula genów raczej nie warunkuje zacnych cech. Wystarczyło
przypomnieć sobie o Deanie, i przytoczyć chyba najbardziej reprezentacyjny
przypadek May. Bliskie pokrewieństwo pomiędzy małżeństwami czystokrwistymi, ich
ostre zasady, ślepe podążanie za odwieczną tradycją i głupie przekonania – to
wszystko z roku na rok przybierało na sile i owocowało potomstwem tak zgniłym,
tak wypaczonym, i tak niezrównoważonym. W każdej rodzinie figurowały jakieś
wyjątki – wystarczyło tutaj podać na przykład panią Belle Potter – ale w tej
ciemnej masie paskudnych jednostek świeciły wyjątkowo słabo. Sam Seth Potter,
chociaż uznany auror i działacz wojenny, chociaż uwielbiany przez wszystkich
przyjazny poczciwiec, i chociaż tak zafascynowany kulturą mugolską, tak
naprawdę swoimi zbrodniami, które Diana odkryła niedawno, udowodnił, że wcale
nie uniknął rodowej choroby nowego pokolenia – że sam nosił w sobie spore
pokłady szaleństwa.
Seth na początku
lekceważył słowa i ostrzeżenia Chloe van Weert, nie wierząc w złe zamiary
młodszej siostrzyczki swojej ukochanej żony, siostrzyczki, którą znał przecież
nie od wczoraj. Doskonale pamiętał stopniowy proces dorastania i dziewczęcego
kwitnięcia Chloe, bo świadkował temu z racji bliskiej znajomości z Belle. W
myślach, pod zamkniętymi powiekami, widział najmłodszą z rodzeństwa van Weertów
jako zarozumiałe dziecko w wieku przedhogwarckim; jako Brzydkie Kaczątko z cerą
obsypaną czerwonymi wypryskami; jako zbuntowaną piętnastolatkę palącą cygaro
ojca w piwnicy – i wydawało mu się, że skoro poznał różne oblicza dziewczyny na
tak wielu etapach w jej życiu, to przy okazji również wybadał jej naturę,
usposobienie i skłonności – a wszystko, co do tej pory wiedział, przeczyło
pierwiastkowi zła w osobie Chloe. Jakże
się mylił!
Z czasem naprzykrzanie się Chloe i jej ciągłe próby
sabotowania małżeństwa Potterów przestały wydawać się błahe i niegroźne, a Seth
zrozumiał, że jeśli chce pozostać z żoną, musi się jakoś ułożyć z jej siostrą.
Jak wiele bogatych czarodziejów na jego miejscu, postawił pieniądz jako
najlepszy możliwy środek do zamknięcia ust Chloe – niestety, zapomniał, że van
Weertowie niespecjalnie potrzebowali kolejnego zastrzyku mamony do rodzinnego
budżetu.
— Łapówka? – roześmiała się Chloe protekcjonalnie, tak, jak
starsze panie śmieją się z wybryków małych chłopców. – Och, Seth, nie możesz
być w tej chwili poważny. Ja już mam pieniądze.
— W takim razie czego ci, u diabła, potrzeba, Chloe? Nie
wierzę, że chcesz mojego nieszczęścia – że pragniesz nieszczęścia Belle. Nigdy nie byliśmy skłóceni. W
czym więc rzecz? – zapytał ostro. – Czego chcesz?
— Czy to nie jest oczywiste? – odpowiedziała, przysuwając
się bliżej, tak, że Seth Potter wyczuwał ciepło jej oddechu. – Nic nigdy się
nie zmieniło. Zawsze chodziło mi o ciebie. Tylko
o ciebie… Seth.
Pomiędzy Chloe van Weert i Sethem Potterem narodziło się coś
toksycznego – coś, co niczym nie przypominało romansu, związku czy też zwykłego
aktu molestowania. Mężczyzna nastawił się na to, że zatuszowanie afery z
prostytutką i związkowcami Quidditcha będzie go sporo kosztowało – wydzielił
nawet ze swojej skrytki bankowej pewien procent kapitału, który gotów był oddać
tam, gdzie to będzie konieczne, bez niepotrzebnych pytań ze strony rodziny. To,
jak łatwo było uciszyć małą Chloe, mile go zaskoczyło, a jeszcze bardziej
zadowolił go fakt, że nie stracił na tym praktycznie ani grosza, ani honoru – praktycznie.
Seth nigdy nie był osobą ślepo lojalną i wierną – owszem,
kochał swoją żonę i nie planował związania się na stale z kimś innym, ale nie
uważał, żeby cała sprawa z Chloe zasługiwała na pogardę i zgorszenie. Póki nie
żywił żadnych uczuć – nie licząc tych warunkowanych przez najniższy z
instynktów – względem siostry Belle, nie czuł się jak zdrajca. Co więcej,
pierwsze lata swojego małżeństwa wspominał raczej niemile – pamiętał niezdrowe
napięcie, jakie wkradało się pomiędzy niego i ukochaną, pamiętał wyrzuty
sumienia i cierpienie Belle, i jej ciężkie leczenie z niepłodności, i pamiętał,
że sam czuł się winny, posiadając już dziecko. Obawiał się, że sytuacja nigdy
się nie odmieni i że obydwoje, on i Belle, umrą bezpotomnie. Bolało go to
niezwykle, bo mimo swojego lekkodusznego usposobienia, był człowiekiem bardzo
rodzinnym i lubiącym dzieci. Żałował, że nigdy nie wypróbuje swoich sił jako
ojciec, że nigdy nie nauczy grać swojego dziecka w Quidditcha i nigdy nie pośle
go do Hogwartu; żałował, że nikt nie odziedziczy rodzinnej fortuny i że nikt
nie zastąpi jego miejsca w świecie, kiedy przyjdzie mu się już z nim pożegnać.
Mimo tych wszystkich rzeczy, Seth nie planował uznania Deana
za swojego syna. Nigdy też nie uwzględnił go w swoim testamencie, ani nie
wysłał do Walkerów żadnych pieniędzy – po części nie czuł takiej potrzeby, a po
części obawiał się, że obudzi się w nim stłumione przywiązanie i radość z
posiadania dziecka, jakiekolwiek by ono nie było.
Koniec lata pięćdziesiątego dziewiątego roku stał się
najszczęśliwszym okresem w życiu zarówno pani, jak i pana Potter. Chociaż
uzdrowiciele nie dawali temu żadnych szans i chociaż nigdy nie udało się tego
powtórzyć, Belle ten jeden jedyny raz stała się brzemienna.
— Chloe powiedziała
mi, ze jest w ciąży kilka tygodni po tym, jak nam nareszcie się udało, ale… ale
to nie było… - Seth westchnął ciężko, przytłoczony całą swoją historią, z
której wynikało, że nie kto inny, ale sam zainteresowany jest największym
pokrzywdzonym. — Kazałem jej, delikatnie mówiąc, nareszcie zająć się sobą.
Chloe powiedziała, że jedzie do jakieś tam szkoły, żeby dostać się do grupy
badawczej w wykopaliskach w Egipcie… Nie obraź się, Bellie, ale do dzisiaj nie
mogę uwierzyć, że ktokolwiek z was przełknął tę historię. Chloe i wykopaliska?
To jakby James powiedział, że chce zostać pastorem.
Belle nie skorzystała z tej specyficznej okazji do
roześmiania się i rozładowania emocji. Diana również. Seth westchnął ciężko i
pomasował się po karku.
— Myślę, że wszyscy w głębi duszy chcieliście się jej
pozbyć. To nie znaczy od razu, że była z ciebie zła siostra, Belle – wręcz przeciwnie,
miałaś zawsze dla niej o wiele za dużo cierpliwości. Chloe dąsała się
straszliwie, że odesłałem ją do Szkocji, do Aberdeen, ale wkrótce i ona
odpuściła. Wiesz… Chloe zawsze miała straszliwy kompleks ciebie, Stephanie i
nawet Nicka – nie mogła znieść waszego towarzystwa przez własną niedojrzałość i
cieszyła się, że nie będzie zmuszana by dłużej was oglądać. Poza tym, zyskała
nareszcie wolność i niezależność, na której jej zawsze zależało. Liczyłem na
to, że Chloe spotka w Szkocji jakiegoś chłopaka, że się zakocha, i że
przestanie nareszcie bawić się ze mną w kotka i myszkę. Oczywiście… wiesz,
wtedy… po tym, jak dowiedziałem się, że jesteś w ciąży… no cóż, powiedziałem
wtedy jej dość jasno… byłem dosyć stanowczy…
Dianę niezwykle zaintrygował ten dobór słów i szykujący się
zwrot akcji, szczególnie dlatego, że doskonale wybadała wcześniej całą tę
historię i wiedziała, że żadnej gruntownej zmiany w związku Chloe i Setha nie
było, a jeśli już, to nie w tą stronę, do której zmierzał narrator.
— Był pan dość stanowczy… rozumiem, że zgodził się pan na
drugie dziecko po to, żeby pana żona nie była samotna na porodówce, czyż tak?
Seth wyglądał w tamtej chwili, jakby połknął olbrzymie jajo.
―To… patrzysz na tę
sprawę zbytnio… jednotorowo, Diano. Zapominasz, że… zapominasz, że wszyscy
mieliśmy swoje tajemnice – i że w tamtej chwili nie mogłem pozwolić, żeby one
wyszły na jaw… nie po to… Słodki Merlinie! Czekałem tak długo na syna –
czekałem pięć lat – i to bynajmniej
nie po to, żeby moja żona od razu odeszła -
żeby odeszła i ona, i żeby zabrała Jamesa – dlatego, że jej młodsza
siostra nie potrafi utrzymać swojej gęby na kłódkę! Chloe mnie oszukała – tak,
oszukała mnie! Wykorzystała mnie i pomimo tego, że jej tłumaczyłem… że się
umawialiśmy… że kupowałem jej ten przeklęty eliksir za każdym, cholernym razem…
to było… to było przemyślane… to było od początku…
―Co… co wy jej zrobiliście… Seth? – wydukała z trudem Belle.
– Ty… ty i Stephanie?
Seth skrzywił się przesadnie na samo wspomnienie tego
okresu.
― Och, Bellie… nie wiesz nawet, jak żałuję… nie wiesz, jak
mi przykro… ale…bałem się, że ci powie… Byłem pewny, że ona oszukuje… że
kłamie… że to nieprawda… że wcale nie jest w ciąży, że próbuje mnie załamać… i
pogrążyć… i skłonić do tego, żeby wyznał ci… to wszystko, że…
―Cierpi pan na straszliwy Syndrom Kryminologa, panie Potter
– odezwała się Diana. – Wszędzie doszukuje się pan podstępu, zupełnie jak
Alastor Moody. Najpierw wmawiał pan sobie, że Ellistar Walker próbowała
wyłudzić od pana pieniądze i pana oszukała, a potem… a potem, że Chloe van
Weert udaje, żeby zniszczyć panu małżeństwo? Naprawdę?
― Nie oceniaj mnie, Diano – powiedział gwałtownie. – To
była… niezwykle stresująca sytuacja. Musiałem pilnować tylu spraw – i miałem
jeszcze takie urwanie głowy w ministerstwie… początki w pracy aurorskiej… w
korporacji kryminologów… to naprawdę potrafi doprowadzić do szaleństwa.
Myślałem coraz częściej o Deanie i o Ellistar… bałem się, że Chloe w napadzie
szaleństwa zrobi coś, co nas wszystkich zrujnuje… chyba każdy… myślę, że każdy
w mojej sytuacji… starałby się zapobiec tragedii, zgodzicie się?
― Czy nazywasz tragedią to, że prawda wyszłaby na jaw, Seth?
– uniosła głos Annabelle. – To właśnie jest to, co ukrywałeś – prawda! Nie ochraniałaś nas przecież
przed jakimiś ciemnymi mocami… nie możesz robić z siebie bohatera, wielkiego
herosa… tylko dlatego, że walczyłeś po to, żebym nigdy się nie dowiedziała…
żeby nikt nie poznał… twojego prawdziwego oblicza!
― Przecież nie mogłaś dowiedzieć się tego w TAKIM MOMENCIE,
BELLE! – zaprotestował gwałtownie. – Twoja ciąża z Jamesem była cudem – cudem,
nie do powtórzenia! Co by było, gdybyś wtedy poroniła, Belle? Co by wtedy było?
Ten szok… ten szok mógłby… mógłby ci zaszkodzić… Stephanie się ze mną zgadzała…
ona, jako położna… jako matka… Stephanie przecież znała się na rzeczy!
― Stephanie… - Belle niemalże wypluła to imię z
obrzydzeniem. – Ty i moja siostra… nie wierzę… nie mogę uwierzyć, że ona
wiedziała o tym wszystkim… że nigdy
nic mi nie powiedziała… moja siostra! Moja
własna siostra kryła ciebie przez
tak wiele lat! I… Chloe! Zawsze
myślałam, że Chloe zmarła przy porodzie.., A ty… ty… a moja siostra…
―Stephie nic nie wiedziała! Działałem w pojedynkę, i tylko
ja ponoszę odpowiedzialność za to, co spotkało Chloe – oświadczył Seth, nareszcie
mężnie i zdecydowanie, jak przystało na mężczyznę, za którego inni go uważali.
– W porządku, poradziłem się Stephie Chamberlain, oczywiście nie mówiąc jej za
dużo… nie chciałem wyrządzić temu dziecku żadnej krzywdy, ale wiedziałem, że
Chloe będzie się na nas mścić… że jest okrutnym bachorem, i że… no cóż,
musiałem zrobić coś, żeby móc nad nią panować, no nie? Postanowiłem więc…
brałem eliksiry z pracy… podtruwałem Chloe… narkotyzowałem ja… ona była w
Aberdeen, gdzie mieszkała u moich rodziców, aż do rozwiązania. Poród przyjęła
Stephie Chamberlain, obiecała mi dyskrecję… oczywiście natychmiast zorientowała
się, że organizm Chloe był wykończony przez opium… powiedziała mi, że nie daje
głowy, czy dziecko… czy z May wszystko w porządku… - Seth wziął głęboki oddech:
- No i nie było.
Diana gwizdnęła.
― No, no… a ja podejrzewałam, że była u was po prostu
genetyczna choroba psychiczna – przyznała szczerze. – To by wyjaśniało też pana
zachowanie, panie Potter.
Seth zignorował tę uwagę, pochłonięty zupełnie swoją tragiczną
historią:
― May zawsze była dziwnym dzieckiem – tak dziwnym i
przerażającym, jak Chloe. Nie miała żadnych przyjaciół. Oczywiście, miewała
dni, że czuła się lepiej, ale na tle rówieśników odznaczała się swoim
zachowaniem… szczególnie we wczesnym dzieciństwie. To widać było w jej obrazach
– wskazał ręką na zawieszone na ścianie dość specyficzne malunki,
przyprawiające o dreszcze i inne nieprzyjemne uczucia. – Wszystko… wszystko
widać w tych obrazach. Hogwart nieco ją uformował, nieco naprawił… ale najgorsze
miało dopiero nadejść.
#17
Ministerstwo
Lily przysięgała,
że jeszcze nigdy w życiu nie czuła się równie przygnębiona, zmęczona i znużona,
jak na rozprawie Isaaka, na tym jej etapie, w którym kierunek zeznań został już
wyznaczony i kiedy powiedziano już praktycznie wszystko, co najważniejsze na
początek, ale wciąż nie wiedziano nic konkretnego. Liczba zgromadzonych na sali
osób znacznie się zmniejszyła, dzięki czemu Jo i Lily mogły zająć miejsca
siedzące w środkowym rzędzie. Prewettównie również daleko było do odczuwania
ekscytacji i zainteresowania, ale na pewno nudziła się o wiele mniej niż Lily –
co jakiś czas rozpoznawała wśród świadków swoich dawnych sąsiadów z Brighton i
rzucała na ich temat uszczypliwe uwagi; czasem nawet śmiała się z ich
poplątanych zeznań przerywanych przez piszczący fałszoskop.
Jakby na to nie patrzeć, zorganizowanie rozprawy pod
fałszoskopem wcale nie wyszło Crouchowi na dobre. Wiele świadków, na których
nieuzasadnione oskarżenia bez wątpienia liczono, zrezygnowało z zeznań,
obawiając się, że otrzymają pytanie niezwykle trudne, z którego ciężko będzie
wybrnąć, a w dodatku z powodu fałszoskopu nie będzie można uciec w kłamstwo.
Fałszoskop nie oszczędzał nikogo – nie tylko pogrążał tłumaczącego się Isaaka,
nie tylko uniemożliwiał świadkom dalsze zeznania, ale też wcinał się w
wypowiedzi oskarżycieli, obrońcy Hughesa czy magów Wizengamotu, z sędzią
Crouchem na czele. Wydawał przy tym nieznośne, irytujące dźwięki, od których
natychmiast bolała głowa. Po dość krótkim czasie atmosfera na sali stała się
dosyć napięta, dominowały nastroje zniecierpliwienia i rozdrażnienia. Zarówno
Wizengamot, jak i ława przysięgłych, chciała zakończyć rozprawę jak najszybciej
i wrócić z powrotem do swoich Departamentów lub też domów czy innych zakładów
pracy.
Po przesłuchaniu ostatnich mieszkańców Brighton, dawnych
guwernantek oraz nauczycielek Isaaka oraz pieniaczy-plotkarzy, którzy pchali
się na każdą rozprawę, na jaką się dało, sąd mógł rozpocząć sprawy najbardziej
interesujące i kontrowersyjne, te, którymi od wiele lat żyła prasa oraz
wścibskie społeczeństwo.
Ponownie przywołano oskarżyciela Meadowesa, ale tym razem
podszedł on do mównicy w eskorcie jednej z czarownic z ławy świadkowskiej.
Miała ona na sobie elegancką, jedwabną szatę czarodziejską, stopy zdobiły
piękne buty na obcasie, a w ręce trzymała niezwykle kosztowną bordową torebkę
ze smoczej skóry. Jej nieco zdezorientowane spojrzenie, nietypowe rysy i
jasnobrązowe włosy przywodziły na myśl Dorcas. Oboje państwo Meadowesowie
wyglądali na młodszych, niż powinni być rodzice nastoletniej córki, oraz
niezwykle niesympatycznych.
Znasz ich dobrze,
Lily?, spytała Jo, marszcząc brwi. Nigdy
nie miałam styczności z Meadowesami, ale słyszałam, że są nieco… radykalni.
Nie bardziej niż inni
czystokrwiści, odparła, czując, że rozmawia z osobą nie do końca negującą
postawę radykalnych czystokrwistych i nie do końca będącą za zmieszaniem krwi. Dorcas mówi, że nie przyjmują do wiadomości
niczego, co nie zgadzałoby się z ich osobistymi… przeczuciami.
― Nazywam się Julia Greengrass Meadowes, mieszkam w Cardiff
w Glamorgan – odezwała się sztywna, elegancka kobieta.
― Rozumiem, że to pani była organizatorką kotylionu sprzed
dwóch lat – odezwał się Jazon Hughes. Julia skrzywiła się otwarcie, jakby w
wyrazie pogardy do tego, że obrońca z rodziny o niepewnym statucie krwi zadał
jej pytanie.
― Kotyliony to przecież tradycja – odparła wymijająco. – Wypadła
nasza kolej, i tyle. Organizujemy je, tak jak cała trzydziestka zacnych rodów…
― Dwudziestka ósemka – odezwał się nieoczekiwanie Octavian
Travers z ławy przysięgłych. Julia
spiorunowała go nieprzychylnym wzrokiem. – Rodów czystych jest dwadzieścia
osiem.
― To oszczerstwo, żeby nie umieścić nas w Skorowidzu –
odpowiedziała tonem niewzruszonym i pewnym swoich racji, tak jakby upierała
się, na jaki kolor wymalowane ma paznokcie. – Trzydzieści rodzin jest czystych,
dlatego trzydzieści z nich może organizować kotyliony. Trzydzieści lat temu nasza kolejka przepadła,
bo była Globalna Wojna. Musieliśmy się odkuć w siedemdziesiątym czwartym, i
chcieliśmy, żeby wszystko było idealnie przeprowadzone. Myślę, że byłam zbyt
pochłonięta… zbyt zajęta organizacją… powinnam przeprowadzić porządną selekcję
gości… pozbyć się z mojego balu
motłochu z mieszaną krwią…
― Pani Meadowes, proszę do rzeczy – zniecierpliwił się jeden
z członków Wizengamotu. Jeśli media nie kłamały i w Ministerstwie naprawdę było
aż tak źle, to Lily mogła pójść o zakład, że za przerwanie wywodu o czystości
krwi ten czarodziej jutro straci posadę.
― Chce powiedzieć tylko tyle, że wszystko przebiegało
idealnie – podkreśliła pani Meadowes. – Dopóki śmieci nie zjawiły się na moim balu. Wdarli się, zabili mi
dziecko… i to w podzięce za naszą gościnę…
za nasze poświęcenie… za naszą czystość…
Fanatyczny wywód pani Julii Meadowes trwał jeszcze kilka
ładnych minut. Po niej przyszła kolej na jej męża, który zdecydowanie nie mówił
pięknie i kwieciście, ale przynajmniej zwięźle i na temat, co odróżniało go od
żony. Oboje obwiniali o śmierć Isaaka i Deana – argumentowali, że nie otrzymali
oni zaproszenia i nigdy nie widywano ich na podobnych przyjęciach. Parę osób z
ławy przysięgłych (oraz standardowo Hughes) ośmieliło się podważyć czołowy
argument o tym, że młodzieńcy nie widywani na kotylionach nie są godni
zaufania, ale ostatecznie zarzucono ten temat, sprzeciw oddalono, i pozwolono
Meadowesom wrócić na swoje miejsca. Lily odetchnęła głośno i wiedziała, że
wiele osób na sali obrad postąpiło podobnie. Od pisków i zażaleń Julii Meadowes
głowa bolała bardziej niż od chronicznych protestów fałszoskopu.
― Proszona na świadka: Dorcas Scarlett Meadowes.
Lily drgnęła na dźwięk znajomego nazwiska. Wytężyła wzrok i
przesunęła neico głowę, żeby zobaczyć, jak Dorcas wstaje ze swojego miejsca w
ławach dla świadków (zdziwiło ją to, że usiadła z dala od reszty towarzystwa,
to jest Jamesa, jego siostry i Mary) i posuwa się dość energicznie w kierunku
ławy przysięgłych. Wyglądała – Melrinie, uchowaj! – jak młodsza, może nieco
bardziej ekstrawagancko ubrana, kopia swojej matki. Jej twarz nie wyrażała
żadnych uczuć, prócz wyrazu wyższości i znużenia całym sądowym postępowaniem,
postawa była wyprostowana jakby przeszedł przez nią długi kij, grymas na ustach
– kwaśny i beznamiętny. Dziewczyna głośno i wyraźnie, jak wcześniej Bree,
wycedziła swoją przysięgę prawdomówności, po czym odwrócila się na pięcie i
stanęła przed mównicą.
―Nazywam się Dorcas Scarlett Meadowes i mieszkam… tak mi się wydaje… w Cardiff w
Glamorgan, w Walii – przedstawiła się Wizengamotowi. Crouch pokiwał głową.
― Jesteś córką sir Austina i Julii Meadowesów?
―Tak.
―I siostrą denat… to znaczy, zmarłej, Calliope?
―Tak, byłam.
― A z oskarżonym nie łączą cię żadne więzy pokrewieństwa?
― Nie znam Isaaka Monroe – sprostowała krótko, wysyłając w
jego stronę ledwie niemily uśmiech. Isaac odpowiedział tym samym.
Bez obaw, Jo, powiedziała
Lily „w myślach”. Mimo wszystko Cassie
jest po naszej stronie. Ciężko przeżyła śmierć siostry, ale znacznie bardziej
od jej potencjalnego zabójcy nie znosi swoich rodziców.
Jo nie odpowiedziała na to, czekając, aż Dorcas dokończy
swoją wypowiedź. Jej głos był ostry jak brzytwa, a ton silny i władczy, kiedy
przemówiła ponownie:
– Właściwie to chce zeznać tylko tyle, że moi rodzice mają
wiele racji.
Co?!
Jo wysłała w stronę Lily spojrzenie nieco rozdrażnione. Po naszej stronie, Lily? Po naszej stronie?
Nie wiedziała, co powinna na to odpowiedzieć. Przez moment
zastanawiała się, czy oby na pewno do mównicy podeszła prawdziwa Dorcas Meadowes,
a nie ktoś podstawiony przez Ministra Magii czy innego krętacza, których
ostatni czasy wysypało zewsząd. Do Dorcas zgodzenie się w czymkolwiek ze swoimi
rodzicami tak nie pasowało, jak do Jo śpiewanie w chórku kościelnym.
Od jakieś czasu co prawda, Lily i inni zauważali utrzymujące
się dziwne zachowanie u swojej koleżanki, ale najpierw winą za nie obarczali
Syriusza, potem Luke’a Davisa, a następnie nieporozumienie z Emmeliną i
eliksirem miłosnym. Czy ostatnie wydarzenia, nieszczęsny pierwszy miesiąc
nowego roku, który nie oszczędził chyba nikogo z nich, odbiły się na niej
mocniej niż przypuszczano? Czy – Merlinie, broń! – Dorcas na dobre
poprzestawiało się w głowie?
Może ona po prostu gra
na naszych emocjach?, podsunęła słabo. Poczekajmy,
aż rozwinie swoją myśl.
Zgodnie z niewypowiedzianym życzeniem Lily, Crouch poprosił
Dorcas o to samo:
― Czy mogłaby panna sprecyzować, w czym dokładnie się panna
zgadza?
― Winę za śmierć mojej siostry ponoszą goście, których tam
nie zaproszono – odparła, dosyć wymownie patrząc w kierunku drugiego końca Sali
obrad, gdzie siedzieli wspomnieni już James, May i Mary. – Dean Walker przecież
nie pojawił się tam znikąd, prawda? Każdy musiał okazać zaproszenie albo musiał
być osobą towarzyszącą kogoś, kto otrzymał zaproszenie. Deana zaprosiła Mary McDonald.
Ją proszę zapytać, co sobie myślała i jaki miała w tym cel.
Ostro, skomentowała
Jo, ale nie mogła powstrzymać śmiechu. Teraz
Crouch może jeszcze policzyć się z córką Nicka. To będzie piękne.
Lily nie wydawała się aż tak rozbawiona. Z niepokojem
zerknęła w stronę Mary, spodziewając się, że zobaczy znajomy błysk furii w
oczach, wyraz intensywnego zamyślenia i plan zemsty, odbijający się niepokojąco
w jej uśmiechu. Zamiast tego zobaczyła, jak McDonaldówna blednie i jakby zapada
się w swoim siedzeniu.
Co się dzisiaj
wyprawiało?!
― Rozumiem, że nie posiada panna odpowiedzi na to pytanie –
odezwał się nagle Hughes głosem tak nieprzytomnym, jakby dopiero co ocknął się
z drzemki.
Dorcas westchnęła ciężko w mównicy.
― Niejednokrotnie próbowałam zapytać się o to Mary, która
jest moją koleżanką i współmieszkanką w dormitroium w Hogwarcie – odpowiedziała
szorstko. – Ona zawsze zasłaniała
się, że nic o tym nie wie… że nie pamięta… że w sumie ten kotylion był
strasznie nudny, jeśli nie liczyć zaręczyn jej nowej siostrzyczki, Sereny
Marceau… i Phila van Weerta.
May, James i Mary wymienili zaniepokojone spojrzenia. Jo
zagwizdała i ośmieliła się zapytać na głos, jaki to ma związek z całą sprawą.
― A ja się wtedy pytałam: kto zaprosił van Weertów? – brnęła
Dorcas, zerkając niepewnie w kierunku stołu oskarżycieli, gdzie sir Austin
Meadowes wyglądał, jakby zobaczył ducha. – Moja matka zdaje się zupełnie już
gubić w swoich znajomych – ale państwo van Weert nigdy nie otrzymali
zaproszenia na kotylion z racji tego, że ponoć musieli czuwać nad zdrowiem
swojego młodszego syna, który ciężko chorował. Powiedzcie mi więc, jakim cudem
znaleźli się na balu bez zaproszenia? Kto pozwolił im wejść?
Jeden z magów Wizengamotu odchrząknął znacząco ze swojego
siedzenia, a kiedy wzrok wszystkich skupił się na jego osobie, rzekł nieco
protekcjonalnie:
― Niestety, nie zada panna tego pytania pani Carlotcie van
Weert, bo nie ma jej w tej chwili na sali.
Dorcas odpowiedziała na to bez mrugnięcia okiem:
― Proszę więc zapytać Potterów, albo Mary.
―Sprzeciw! – mruknął Hughes. Mary popatrzała na niego z
nieukrywaną wdzięcznością, wypuszczając – ku jego rozpaczy – trochę aury wili.
– To… em… to nie ma żadnego związku z oskarżonym i z jego sprawą.
―Nie zgadzam się – zaprotestowała Dorcas. Lily była
zaskoczona, że jej koleżanka – urocza, ale raczej niezbyt gramotna – tak
dzisiaj błyszczała refleksem, bystrością i pewnością siebie. – Skoro Mary,
która jak dobrze wiemy, jest bliską krewną oskarżonego… no cóż, skoro Mary wpuściła
na kotylion van Weertów, to mogła zaprosić tam i Isaaka, nie zgodzi się sąd?
Crouch wysłał jej spojrzenie nieco zirytowane.
―Dziękuję za uwagę, panno Meadowes, ale to ja jestem tutaj
od oddalania sprzeciwów.
Po sali przeszedł dyplomatyczny, nieco nerwowy chichot.
Dorcas, ku zdumieniu Lily, wcale nie speszyła się ową uwagą. Błyszczała.
― Oddalam sprzeciw – powiedział głośno Crouch. Usta Dorcas
rozciągnęły się w potężnym uśmiechu. – I zapraszam do mównicy świadka, Mary
McDonald. Panno Meadowes, może panna na chwilę wrócić na ławę świadków.
Dorcas posłusznie zrobiła miejsce Mary w mownicy, ale
zamiast wrócić na ławę świadków, stanęła tuż obok, jakby chcąc w razie potrzeby
zmusić świadka przemocą do mówienia prawdy. Mary długo zbierała się w sobie,
zanim podniosła się ze swojego miejsca i chwiejnym krokiem podeszła do strefy
dla przemawiających. Ze stresu zupełnie zapomniała o wcześniejszym
przedstawieniu się przed ławą przysięgłych:
― To ja… ja… -
zaczęła cienkim głosem, patrząc swoimi wielkimi oczami na fałszoskop. Lily i Jo
wymieniły zdezorientowane spojrzenia. – No, zaprosiłam Deana, no i May, chociaż
nie pozwolono jej pójść… I z racji tego, że debiutowała Serena… stwierdziłam,
że przecież w Mediolanie jest Jenna – Jenna Chamberlain… i że przecież Phil van
Weert może przyjechać… mój brat go do tego namówił… No cóż… ja… ja nie wiedziałam…
myślałam, że będzie fajnie… że…
― Spokojnie – przerwał jej Hughes, unosząc rękę do góry. –
Nikt nie będzie cię przecież rozliczał za to, kogo zaprosiłaś jako osoby do
towarzystwa… powiedz tylko, czy wśród tych osób… wśród tych osób do
towarzystwa, ma się rozumieć… był Isaac Monroe?
Mary pokręciła głową z lekkim wahaniem. Fałszoskop ani
drgnął. Hughes uśmiechnął się lekko.
― Myślę, że tyle wystarczy, Wizengamocie.
Rudowłosa dziewczyna spojrzała z nadzieją na Croucha,
ewidentnie modląc się w duszy, żeby pozwolił jej z powrotem wrócić na swoje
miejsce i wyjść do mównicy dopiero, kiedy nastąpi jej kolej w zeznawaniu. Ku
jej nieszczęściu, Dorcas po raz kolejny poczuła się upoważniona do sprawowania
funkcji sędziego Croucha:
―W każdym razie, kogokolwiek jeszcze tam nie sprowadziłaś, Mary, to wśród nich był też zabójca
mojej siostry. Nie wierzę, że ktokolwiek z naszych gości, z zaproszonych gości – nie wiedziałby jak się zachować.
― Sprzeciw- odezwał się ponownie Hughes, który pogubił się
chyba w tym, czy ma bronić Isaaka, czy też Mary. – Sąd niepoparty dowodami.
Crouch zerknął z dezaprobatą na przerażoną córkę swojego
poprzednika i przez moment zawahał się, zanim odpowiedział na kolejny sprzeciw:
― Podtrzymuję – rzekł spokojnie. Mary odetchnęła z ulgą. –
Jednak proszę świadka o pozostanie przy mównicy. A pannę, panno Meadowes,
proszę jeszcze raz o odpowiednie zachowanie.
― Nie wiem już, kogo ona stara się pogrążyć – szepnęła na
głos Jo, przyglądając się z konsternacją rozprawie ze swojego ostatniego rzędu
ław dla świadków, niczym na groteskowe przedstawienie w teatralnej auli. –
Isaaka, Mary czy Potterów.
― Ja nie wiem, co w ogóle w nią wstąpiło – dodała Lily. –
Dorcas nigdy nie jest do tego stopnia
pewna swoich argumentów – podrapała się po głowie z zakłopotaniem. – Dorcas
właściwie rzadko kiedy przedstawia jakiekolwiek
konstruktywne argumenty.
Tymczasem na wspomnianej już scenie aktorzy wypowiedzieli
kolejne kwestie wywołujące mieszane uczucia na auli:
― Czy panna znała dobrze Deana Walkera i resztę, aby
zaprosić ich na tę zabawę? Czy może panna poświadczyć za ich właściwe
zachowanie? – spytał Crouch Mary, która wyglądała, jakby miała się za chwilę
rozpłakać. Wszystko tego dnia stawało na głowie.
― Tak… to znaczy… nie zaprosiłabym ich przecież, gdybym
wiedziała, co się stanie! Ja… ja nie miałam pojęcia…
Fałszoskop zapiszczał. Mary zbladła. Jo zagwizdała głośno.
― Przed kotylionem! – sprostowała
szybko Mary – jej głos nie był już cienki, tylko drżał jak osika. – Kiedy
ich zapraszałam. Ja… nie wiedziałam…
Fałszoskop ucichł. Lily z ciekawości zerknęła w stronę
dawnego siedzenia May, skąd ciąg wydarzeń obserwowało rodzeństwo Potterów.
Wyraz twarzy May przypominał mimikę ryby wyciągniętej z akwarium, James z kolei
obserwował wszystko zza ściągniętych brwi i ze skrzyżowanymi rękami na piersi.
Dziewczyna odwróciła gwałtownie głowę z powrotem w kierunku mównicy, kiedy
dobiegł ją śmiech Dorcas pozbawiony wesołości:
― Przed kotylionem…. – powtórzyła. – Czyli w
trakcie przejrzałaś zabójcę, jak to ty, ale nie zrobiłaś nic, zupełnie nic, żeby ratować moją siostrę?
― Panno Meadowes!
Mary zwróciła się w mównicy bardziej na lewo, mierząc teraz
wzrokiem bezpośrednio Dorcas (oraz ten filar ław świadkowskich, gdzie siedziała
Lily z Jo), a nie Croucha i Wizengamot. Jej twarz z sinobiałej spłonęła
wściekłą, bordową barwą, w której nawet Mary było niezwykle nie do twarzy.
Przez moment wyglądała jak stara, przerażająca hogwarcka Królowa, a nie
przerażona dziewczyna wstydząca się za swoje czyny z przeszłości. Mimo tej
tendencji do przywracania swoich dawnych osobowości, Dorcas nie straciła na
pewności siebie i asertywności.
― Nikt mi o tym nie powiedział – rzekła bezbarwnie, głosem
przesiąkniętym zimną, powściąganą furią. – O śmierci Calliope dowiedziałam się
dopiero po fakcie.
Meadowesówna ostentacyjnie odwróciła się w kierunku
fałszoskopu. Pozostał on niewzruszony. Dziewczyna lekko wybałuszyła oczy i
straciła rezon. Mary po raz pierwszy od początku przesłuchania błysnęła swoim
firmowym, obłudnym uśmiechem. Lily i Jo wymieniły spojrzenia.
― Czy panna Meadowes ma coś jeszcze do dodania? – spytał
Crouch, równie zawiedziony biernością fałszoskopu jak wspomniana przez niego
dziewczyna.
Wzrok Dorcas przez jakiś czas jeszcze spoczywał na
fałszoskopie, jakby w oczekiwaniu, że magiczny przyrząd uruchomi się z pewną
zwłoką. Jej umysł został zupełnie zaćmiony przez mgłę niezrozumienia, przez
rozczarowanie, że Mary udało się wyjść z kłopotów i tak zmyślnej zasadzki bez
szwanku – momentalnie straciła cały rezon, całą przebojowość i cały swój arsenał
silnych argumentów. Nie była w stanie otworzyć ust.
Czy miała coś do
dodania? Przecież Dorcas nie doszła nawet do meritum! Nie zdążyła
powiedzieć o tym, że rzekomo straszliwie chory Jesse van Weert rozmawiał z nią
tego samego dnia na kotylionie, że ona i Auror Argent próbowali rozwikłać tę
zagadkę, ale całą sprawę zdusił w zarodku zwolniony Seth Potter… problem w tym,
że kiedy układała cały kalejdoskop zdarzeń w głowie, sama się w tym myliła i
plątała, a skoro nie potrafiła ułożyć myśli, to co zrobi, gdy przyjdzie ubrać
je w słowa?
Zerknęła w stronę stołu oskarżycieli. Todd Angelo uśmiechał
się swoją obrzydliwą imitacją uśmiechu, przerzucając stalowe spojrzenie to na
swoją bratanicę, Mary, to z poworotem na przegraną Dorcas. Wzięła głęboki
oddech i odważyła się spojrzeć na drugiego oskarżyciela, na ojca, czuła bowiem,
że od dłuższego czasu jest przez niego obserwowana. Ich spojrzenia spotkały się
raptem na dwie sekundy – zaraz potem Austin odwrócił głowę w kierunku Croucha.
Dorcas poszła w jego ślady.
— Nie – usłyszała swój głos. – Tylko tyle chciałam
powiedzieć.
Crouch odprawił ją ruchem ręki z powrotem do ław dla
świadków.
— Panna też może odejść – na razie – panno McDonald – rzekł następnie,
a Mary, która odzyskała już resztki swojego honoru i osobowości, z szyderczym
uśmiechem odwróciła się na pięcie i wróciła na miejsce obok Jamesa, nieznośnie
emanując aurą wili.
Sędzia odprowadził ją spojrzeniem – po części dlatego, że
jak większość mężczyzn nie potrafił oprzeć się potężnej aurze, a po części
ponieważ Mary, córka zwolnionego Nicholasa McDonalda, przypomniała mu o jeszcze
innych pociechach wyrzuconego w ostatnich dniach dawnego związkowca w
organizacji quidditcha.
— Sąd wzywa świadka – zaczął powoli, lustrując swoim ostrym
spojrzeniem kolejno to czarnowłosego chłopaka, to bladą jak ściana dziewczynę. Lily
przełknęła głośno ślinę. – May Chloe Potter.
Na sali obrad zrobiło się nagle bardzo cicho. Mary ponownie
zerwała się równe nogi i uwolniła trochę swojej aury, teraz robiąc to chyba
bardziej po to, aby uspokoić Jamesa (Lily nie zamierzała tego komentować) niż
zwrócić na siebie uwagę. Do tej pory przerażająco spokojny i zamyślony Potter,
jakby zbudził się z letargu i odskoczył w bok siedzenia, szczerze poruszony
tym, że ów nieuchronny moment nadszedł tak szybko.
Lily z początku wydawało się, że James odprowadzi May tuż pod
mównicę i w jej imieniu będzie odpowiadał, niczym brzuchomówca ze swoją pacynką
w teatrze lalek. Pozostał on jednak spokojny i opanowany, kiedy jego siostra
flegmatycznie wstawała ze swojego siedzenia i krokiem nieco kulawym doczłapała
się do mównicy. Jej wielkie, szklane oczy zdawały się ogarniać całą salę –
łącznie z Crouchem, z całym Wizengamotem, ławą przysięgłych, świadkami i
Isaakiem.
— Nazwisko?
Lily zaraz po pierwszym pytaniu Croucha, ponownie skierowała
spojrzenie w stronę Jamesa i Mary. Wila ponownie zajęła swoje siedzenie, tak że
obydwoje, ramię w ramię, przyglądali się bezczynnie May, prawdopodobnie modląc
się w duszy, żeby mówiła tak od rzeczy, by nawet fałszoskop sobie z tym nie
poradził. James niemalże nie mrugał.
— May… May Chloe Potter.
— Zamieszkała?
— Dolina Godryka… Honey Corner… 12.
— Czy zna panna oskarżonego?
Mary, Jo i May odwróciły się w stronę Isaaka. James jednak
nie uczynił tego, zadzierając głowę do góry i rozglądając się po całym
pomieszczeniu. W pewnym momencie odszukał Lily, napotkał jej spojrzenie, od
kilku ładnych momentów nieodrywające się od niego. Po krótkiej chwili
wypełnionej wymownymi, ciężkimi spojrzeniami, usta Jamesa zaczęły powoli
zmieniać swoje ułożenie, tak, że można było odczytać z nich słowa.
N..nie…
— Nie… - powiedziała na głos May. James zamknął usta. – Nie
dobrze. Tak… tak trochę.
James na chwilę oderwał wzrok od Lily, żeby zerknąć na fałszoskop
– nie zapiszczał. Padło kolejne pytanie.
— I poznała go panna przez Deana Walkera?
Usta Jamesa ponownie zaczęły bezgłośnie przekazywać
wiadomośc.
Nie… nie wy… nie wych…
— Dea…Deana? – powtórzyła May głucho.
Nie wychodź.
Lily przełknęła głośno ślinę.
– Tak… tak, to było… och, Merlinie…
- Wysoki sądzie – Usta Jamesa po raz kolejny zaczęły się poruszać,
tym razem wypuszczając z gardła Jamesa prawdziwy dźwięk. Chłopak powstał. –
Moja siostra… ona nie wie, co mówi, ona…
— Proszę usiąść, panie Potter – przerwał mu natychmiast
Crouch. – Zaraz przyjdzie kolej na pana.
Przez moment James, tak jak i wcześniej Shelby, nie dostosował
się do wyraźnego nakazu i nie zmienił swojej pozycji – dopiero po chwili, kiedy
Mary znowu zaczęła błyszczeć od swojej aury, opadł bezsilnie na krzesło. Crouch
odezwał się ponownie, tym razem nieco łagodniej:
— Panno Potter – proszę opisać nam wieczór kotyliona,
dwudziesty na dwudziestego pierwszego grudnia w roku tysiąc dziewięćset
siedemdziesiątym czwartym. Jak pani się tam znalazła?
— Ja…
Urwała. Gwałtownie odwróciła się w kierunku swojego brata.
Jej oczy wyglądały jakby za chwilę miały wylecieć z orbit. James chciał wstać,
ale Mary pociągnęła go za rękaw. Crouch odcharknął i żeby ukrócić to
zamieszanie, sprecyzował swoje pytanie:
— Czy nie powinna panna być wtedy we Włoszech, u panny
kuzyna… to znaczy, o ile się nie mylę… adopcyjnego kuzyna?
Lily kątem oka zauważyła, że fałszoskop lekko błysnął. Nigdy
inny nie zwrócił na to uwagi – wszyscy obserwowali tylko i wyłącznie
wystraszoną na śmierć May Potter.
— Tak… tak… - wybełkotała, nie zwracając się w kierunku
Croucha, tylko wciąż stojąc w mównicy przodem do Jamesa. – Jesse… pamiętam ,że…
ucięłam mu włosy i… i dałam je Deanowi, żeby…
— May – syknął James.
O czym ona gada?, zapytała
mentalnie Jo, nie ukrywając swojej dezorientacji. Jakie włosy?
Dała je Deanowi… Dała je Deanowi… Po co można dawać komuś
włosy? Po co Deanowi były włosy Jesse’ego van Weerta…
Eliksir Wielosokowy?, podsunęła
w Jo, „wypowiadając” na głos nieprzekazane mentalnie myśli Lily.
— Do czego panna zmierza, panno Potter? – zapytał ponownie
Crouch, tonem już mniej wyrozumiałym. – Proszę wyjaśnić.
— May – syknął po
raz kolejny James. Mary uderzyła go mocno w goleń.
May flegmatycznie odwróciła się w kierunku Croucha.
— To ja… - jęknęła, osuwając się w mównicy, jakby zaraz
miała zasłabnąć. – To… to j-ja zabiłam Calliope Meadowes.
Fałszoskop ani drgnął.
#18
Kotylion 1974, Dwór Meadowesów, Cardiff – fragment
rozdziału 4
Bankiet trwał w najlepsze. Wszyscy goście zachwycali
się piękną Salą Balową Meadowesów, chwalili najlepszą służbę, cudowne jedzenie
i wyborną muzykę. Obok Dor co chwila przechodził jakiś starszy o idealny wiek
(bo kto zwróciłby uwagę na swoich rówieśników?), elegancki dżentelmen i prosił
ją o taniec. Dziewczyna na ogół nie przepadała za balami rodzinnymi, zwłaszcza
kotylionami, ale dzisiaj bawiła się wyśmienicie. Na początku szukała Jamesa i
Syriusza, którzy zawsze zmuszani byli do udziału we wszystkich tych rodowych
zjazdach, ale tym razem doczepili się do paczki złożonej z Mary McDonald,
Sereny Marceau i Skye DeVitt, a Dorcas nie znosiła każdej z osobna.
Wszystkie stoliki pozajmowali jej bliżsi i dalsi przodkowie,
a chociaż na pierwszy rzut oka nie mieli ze sobą za wiele wspólnego, każdy z
nich jakoś się odnajdywał i wdawał w drętwą rozmowę, typową dla strych (i
czystokrwistych) osób. Ci starsi, przystojni dżentelmeni nagle zniknęli jak
kamfory, a wokół nagle zrobiło się cicho, sztywno i nieciekawie. Dorcas
odwróciła głowę w kierunku przejścia do westybulu. Pogoda dopisywała. Może
warto zapomnieć na chwilę o dawnych urazach i dołączyć do chłopców oraz Mary i
jej koleżanek? Już miała wrócić się do swojego krzesła po torebkę, gdy kątem
oka zauważyła grupkę, z którą chyba korzystniej spędziłaby czas.
W najdalszym kącie sali ustawiono trochę koślawy stolik, o
wiele za mały na ilość osób, która przy nim siedziała. Słyszała stamtąd jakieś
odległe chichoty i przejawy radości życia, ale to pewnie wszystko sprowadzało
się do faktu, że zajęła go młodzież hogwarcka. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy
odnotowała obecność swojej kuzynki Berty, posiadaczki burzy kędzierzawych
niteczek, które umownie nazywano włosami, chociaż raczej ich nie przypominały.
Obok niej siedziała piękna jak rusałka Diana Jenkins i lekko nadąsana Ally
Rowle. Stanęła na palce. Po drugiej stronie stolika siedział Liam Argent w
smokingu (aż jej się zrobiło gorąco!), Amos Digorry, nazywany Apollem, Phil van
Weert, kuzyn Jamesa, oraz Kenny McDonald, starszy brat Mary, bożyszcze chyba
każdej dziewczyny w Anglii. Kenny należał do tego typu chłopców, który podobał
się każdej dziewczynie. Miał złote, gęste włosy, dołeczki na policzkach i
idealny lewy profil twarzy. Poza tym prawie zawsze był na haju. Dorcas
poprawiła fryzurę, pomachała Bercie i zaczęła powoli pokonywać dystans pomiędzy
środkiem sali a koślawym stolikiem, gdy…
— Wiesz, że przypominasz mi moją amicę z Wenecji?
Masz taką samą szeroką szparę pomiędzy nogami.
Dorcas wywróciła oczami, niechętnie zerkając w kierunku
Jesse’ego van Weerta – kuzyna Jamesa numer dwa, którego starszy brat siedział
przy stole z Bertą, Kennym i resztą paczki. Nienawidziła go prawie tak bardzo
jak sam James.
— Idź zawstydzać starsze panie, Jesse – mruknęła, starając
się go wyminąć. Chłopak chwycił ją za ramię. Wbił paznokcie tak mocno, że aż
zamknęła oczy z bólu.
— Na twoim miejscu pilnowałbym siostrzyczki, Meadowes –
syknął, uśmiechając się fałszywie. – Niektórzy mają tu upodobania do małych
dziewczynek.
Dorcas spojrzała na niego z zaskoczeniem. Mimowolnie
odwróciła się w kierunku kącika dla dzieci, gdzie jeszcze przed chwilą bawiła
się Calliope. Nie znalazła jej tam. Krew w niej zawrzała. Gwałtownie przeniosła
spojrzenie na Jesse’ego i wysyczała:
— To nie jest śmieszne.
Jesse zachichotał.
— Jeden-zero, Meadowes.
Jeden-zero.
Dolina Godryka, luty 1977
Losy Deana
Walkera, pierworodnego bękarta Setha, były możliwie jeszcze bardziej tragiczne
i dziwne niż losy May, jego przyrodniej siostry. Ellistar, czyli
wspomniana już wcześniej prostytutka i jedna z ofiar związkowców Quidditcha, w
dość młodym wieku zmarła na chorobę weneryczną, osierocając dwójkę swoich synów-bękartów
i powierzając ich wychowanie swojej matce, elfce Delili. Jak reszta rodzin o
mieszanym rodowodzie, tak i Walkerowie zamieszkiwali Elves Close w Brighton,
blisko Monroe’ów, Ellisonów i Prewettów.
Dean od zawsze cierpiał z powodu braku ojca w swoim
wychowaniu. Chociaż jego przyrodni brat, Anthony, również nigdy nie spotkał drugiego
biologicznego rodzica, a w dodatku pamiętał matkę jeszcze mniej niż Dean, to
jednak otrzymywał na siebie alimenty, a raz na kilka lat nawet kartkę
świąteczną. Nie trapił go też problem z własną tożsamością, bo jakkolwiek nigdy
nie rozmawiał z ojcem, to wiedział, jak on się nazywa i gdzie mieszka. Z kolei
Seth Potter był Mężczyzną-Widmo, postacią osnutą tajemnicą, kimś, kto mógł
istnieć jedynie w wyobraźni Deana, bowiem w domu Walkerów nigdy o nim nie
wspominano.
Z czasem zwykły brak i ciekawość zaczęły przemieniać się na
uczucia bardziej mroczne i intensywne, bardziej niebezpieczne, takie, z którym
łatwiej było się mierzyć osobie sortymentu Deana. Obwinianie wyobrażonego ojca
o całe zło, z którymi przyszło mu się zmierzyć – o to, że zmarła matka, że on i
Tony musieli całe życie spędzać na farmie razem z kopniętą babką Delilą, że
stali się wyrzutkami społecznymi i że ostatecznie zostali niesłusznie
napiętnowani. Cała ta błędna machina napędzana jego frustracją i rozczarowaniem
zwiększała swoje obroty w miarę nowych informacji, które posiadł. Kiedy udało
mu się nareszcie ustalić tożsamość ojca, odkryć, że działał razem ze
związkowcami w haniebny sposób, kiedy połączył go z bogatym, wpływowym Aurorem,
który z pewnością mógł wesprzeć go finansowo na jakimkolwiek etapie jego życia,
i w końcu, kiedy dowiedział się, że ten sam mężczyzna wychowuje razem z żoną
syna i przybraną córkę, swoją nieślubną córkę, która tak jak Dean nie znała
prawdy o swoim pochodzeniu; poprzysiągł zemstę.
May Potter nienawidził niemal tak samo, jak Setha – jednak
był to inny rodzaj niechęci, bardziej osobisty i bardziej dotkliwy. Z trójki
dzieci Pottera, dwoje nie zostało uznanych – z tym, że jednego bękarta zupełnie
porzucił, a drugiego przygarnął pod swój dach i faktycznie był dla niego ojcem.
To wyróżnienie, które spotkało May, w opinii Deana jeszcze bardziej dotykało go
osobiście, niżeli w przypadku Jamesa, faktycznego spadkobiercy z prawego łoża.
Zemsta Deana miała objąć wszystkich Potterów, jednak szczególnie odcisnąć się
na Sethcie i May – i tak stało się w istocie.
Wbrew temu, co wydawało się chłopakowi, Seth Potter wcale o
nim nie zapomniał. Jako kryminolog przez lata starał się wymazać ze swojej
przyszłości jakiekolwiek koligacje ze Związkiem Quidditcha, Ellistar Walker,
Chloe van Weert i innymi demonami swojej przeszłości. Kilka lat po narodzinach
Jamesa doszły do niego pogłoski o śmierci pani Walker na chorobę weneryczną,
ale nie wybrał się na pogrzeb. Nie łączyły go z nią żadne głębsze więzi
emocjonalne, a co się tyczyło Deana, to wyparł ze świadomości ewentualność, że
mógłby być jego ojcem. Racjonalnie patrząc, nie miał na to bardzo dużych szans
– a przynajmniej nie większych niż wielu innych związkowców. Kryminologia
nauczyła go bardzo wiele o ludzkiej naturze i po latach interpretował list
Ellistar jako próbę wyłudzenia pieniędzy, prawdopodobnie skierowaną nie tylko
do niego, ale i do wielu jego kolegów.
Jednak… niektóre rzeczy po prostu się czuje… kołyszą się
gdzieś na skraju naszego poznania i świadomości, ale zarazem prawie zawsze
okazują się nieomylne. Intuicja detektywa gryzła mężycznę i prześladowała każdego
poszczególnego dnia, aż do konfrontacji. Wystarczyło jedno spojrzenie na
chłopaka, z którym po Manchestrze włóczyła się May – a on od razu wiedział, z
kim ma do czynienia. Od tamtego czasu skończył się pewien sielankowy etap w
życiu Setha Pottera – nigdy już nie wrócił do stanu takiego błogiego spokoju,
jak przed nawiedzeniem Deana Walkera.
Sam młodzieniec nie od razu ujawnił się jako syn pana
Pottera i brat May – to dodawało tragizmu temu nieszczęsnemu rozwojowi
wypadków. Seth nie mógł działać pochopnie i lekkomyślnie, bo istniała spora
możliwość, że jego sekret nigdy nie ujrzał światła dziennego – po pierwsze,
bardzo starannie zatarł wszystkie dowody, a po drugie, Ellistar prawdopodobnie
sama nie miała pewności, co do tożsamości ojca swojego dziecka. Jeśli Dean
wcale nie wiedział o tym, z czyją córką się spotyka, nie było potrzeby, aby go
uświadamiać. Z drugiej strony Seth nie mógł zupełnie nie zareagować – Dean i
May nie mogli się spotykać, nie mogli się do siebie przywiązać romantycznie,
gdyż ich związek był kazirodczy.
Działania pana Pottera stały się więc bardzo ostrożne,
przemyślane i subtelne – a jak potem się okazało, również zgubne.
― Właściwie to żałuję, że nie rozdzieliłem ich na samym
początku, kiedy tylko rozpoznałem Deana – wyznał Seth szczerze zmartwionym
tonem. – Wtedy myślałem, że dobrze robię… że lepiej nie przyśpieszać spraw,
które są na tyle delikatne… Usiłowałem więc wyperswadować May tę znajomość – no
i rzecz jasna, nie zdradzić jej, dlaczego właściwie Dean jest dla niej
nieodpowiedni. Mówiłem, że jest za młoda, a on za stary, że ona niedlugo wraca
do Hogwartu, a tam znajomość się urwie… May zawsze była bardzo pokorna i
ułożona, dlatego zaskoczyło mnie to, że okazała nieposłuszeństwo. Im bardziej
ja nalegałem, żeby zakończyła tę znajomość, tym bardziej ona napierała na mnie,
żebym poznał Deana. W głębi duszy wiedziałem, że to jedyne słuszne rozwiązanie
całego zamieszania, wiedziałem, że wtedy powinienem wziąć się w garść i po
prostu pójść porozmawiać. W ten sposób najskuteczniej oddzieliłbym go od May, w
ten sposób uśpiłbym moje własne wyrzuty sumienia i uzyskałbym odpowiedzi na
wiele pytań, jednak mimo wszystko nie znalazłem w sobie dość odwagi… i musiałem
spróbować… trzeba było sięgnąć po inne metody.
— Dlatego modyfikował pan pamięć May, i to na przemian z
Deanem Walkerem? – domyśliła się Diana. – Sprawiał pan, że zapominała o Deanie,
a potem on wymazywał jej z głowy wszystkie te ziarna niepewności, zasiane przez
pana?
Seth oblizał wargi, nie wiedząc, jak dobrze odbić rzuconą
piłeczkę.
―Na początku zrobiłem to bardzo subtelnie i z rezultatem
pomyślnym – rzekł niewinnie, wzruszając ramionami. – Nie spodziewałem się
jednak, że Dean Walker posiadł zdolność legilimencji, że potrafi mieszać w głowie…
przywracać wspomnienia… opętywać. Mówiąc krótko, kiedy ja usuwałem May
wspomnienia, on je natychmiast przewracał i przy nich manipulował, wpływał na
jej poglądy, na jej relacje… do tego dochodziły wrodzone… problemy May, i
narkotyki, i brak przyjaciół w Hogwarcie… May błagała mnie, żebym wynajął dla
niej guwernantkę i żeby nie musiała wracać do szkoły, ale ja wiedziałem, że
jedynie w Hogwarcie będzie naturalnie odcięta od Deana. Łudziłem się, że ich
uczucie naturalnie wygaśnie… miałem nadzieję, że wyjazd z Doliny Godryka rozwiąże
problem na dobre. Naiwnie wmawiałem sobie, że doszło jedynie do idiotycznego
nieporozumienia, że Dean wcale nie zdaje sobie sprawy z tego, kim jestem ja i
kim jest May, a najlepiej, że to wcale nie jest on, że to nie jest syn
Ellistar. Wiem, że jeśli patrzy się na to z innej perspektywy, to wygląda,
jakbym ja i Dean odrzucali sobie May jak worek ziemniaków… ale myślę, że to i
tak nie jest dość dobitne porównanie.
Seth Potter, jak łatwo się domyślić, przecenił nieco
wrodzone szczęście. Wakacje się skończyły, May i James wrócili do Hogwartu, jednak
wyjazd z powrotem do szkoły wcale nie ukrócił serii nieszczęść – wręcz
przeciwnie, zdawało się, że jedynie ją zmógł, niczym nowy opał dorzucony do
ognia. Dean nie tylko widywał się z May
dalej, wynajmując sobie mieszkanie w Hogsmeade, ale też zaczął nastawiać ją
przeciwko rodzinie, ojcu i swoim znajomym. Wciągnął ją w nieciekawe towarzystwo
i uzależnił od demencji i opium, wpłynął stale na jej umysł, uzależniając
dziewczynę od siebie całkowicie. Biegłość w legilimencji i umiejętności
opętywania z pewnością bardzo pomogła w wyniszczaniu młodej dziewczyny, jednak
nie była ona głównym narzędziem i środkiem Deana – wpływał on na nią przede
wszystkim dlatego, że May po uszy się w nim zakochała.
Seth wykorzystywał swoje umiejętności i możliwości jako
Auror, aby pozbyć się Deana Walkera ze Szkocji na dobre, w przeciwieństwie
jednak do swojego nieuznanego syna, miał ograniczone pole do manewru. Nie mógł
pozwolić sobie na żadne ostateczne kroki, które uznałby za konieczne w tamtej
sytuacji, ponieważ w grę wchodziły tajemnice, koligacje i wspomnienia. Zresztą,
sprawy zwykle niezwykle się komplikują, kiedy w grę wchodzą uczucia.
Sprawa Deana i May postępowała więc coraz bardziej i
bardziej, a stan dziewczyny pogarszał i pogarszałz dnia na dzień. Seth
świadkował temu i wiedział, że to on ponosi odpowiedzialność za upadek swojej
córki; czuł się jednak całkowicie bezsilny. Pierwszy poważny wstrząs przeżył w
grudniu, gdy May i James wrócili na przerwę świąteczną do domu. Pan Potter
słyszał od syna o dziwnym zachowaniu córki, wiedział też od swoich
informatorów, jak wielkie niebezpieczeństwo stwarza Dean, nie przypuszczał
jednak, że sprawy zdołały zajść na tyle daleko w tak krótkim okresie czasu.
― Kiedy tylko spojrzałem na May, wiedziałem, że została
opiumistką. Spędziłem pół życia na polowaniu na nielegalnych dystrybutorach
tego świństwa i potrafiłem rozpoznać narkomanów – oni wszyscy wyglądają i
zachowują się podobnie. Błyszczące oczy, które nie mogą utrzymać się za długo w
jednym punkcie… matowe, jakby naelektryzowane włosy… wychudła twarz i zapadłe
policzki… papierowa skóra, spod której przebijają się gałązki żył… Przeszukałem
ją dokładnie i zagroziłem, że jeśli nie zaprzestanie spotykać się z Deanem,
podam ją, jego i całą bandę koleżków, z którymi poznała się przez Deana – do Elizabeth McDonald, szefowej Departamentu
Substancji Odurzających, a potem do Wizengamotu. May wpadła w histerię –
narkotyczną histerię, jeśli wiecie, co próbuję powiedzieć – i zaczęła krzyczeć,
że wie o moim romansie z Chloe… i że wszystko wygada, jeśli spróbuję rozdzielić
ją i Deana. Wiedziałem wtedy, że łudziłem się od samego początku, myśląc, że
Dean może nie znać prawdy o swoim pochodzeniu, no i że w gruncie rzeczy nie ma
złych zamiarów. Kiedy May postawiła mi takie ultimatum… rozumiecie chyba, że
nie było innego wyjścia… Po raz kolejny zmodyfikowałem jej pamięć i natychmiast
potem odesłałem do Włoch, do Jesse’ego van Weerta i Jenny Chamberlain, aby Dean
nie miał okazji ponownie przywrócić jej wspomnień. Potem planowałem wysłać ją
na odwyk…
- … a raczej do zakładu psychiatrycznego… - sprecyzowała
słusznie Diana.
Seth kiwnął głową niechętnie, ale nie sprzeczał się, co do
tego:
― To prawda… przez pewien czas rozważałem zamknięcie May w
Maudsleyu albo mediolańskim szpitalu… myślałem, że będzie tam bezpieczna, nawet
jeśli to bardzo drastyczne posunięcie. Umieszczenie jej w Mungu byłoby niemądre
pod wieloma względami, przede wszystkim nie chciałem, żeby Belle miała wgląd do
jej badań. W końcu jednak… nie musieliśmy cofać się do takiej ostateczności. Co
do Deana, zamierzałem wydać go wprost do Azkabanu, uważając, że dystrybucja
narkotyków to najłagodniejszy wyrok, jaki może go spotkać. Ale po raz kolejny:
moje plany się nie powiodły… i wszyscy spotkaliśmy się na kotylionie.
_______________
O rany.
To były wieki, nie?
Pierowtnie druga część Furii miała zawierać CAŁĄ ROZPRAWĘ Isaaka, ale doszłam do wniosku, że to będzie:
a) za długie;
b) zbyt zagmatwane;
c) zbyt obciążające dla Bloggera;
d) kosztowało jeszcze więcej czekania, a... no bez przesady.
dlatego rozbiłam Furię na CZTERY, a nie TRZY części, no i w trzeciej będzie jakby druga część Dwójki, a w czwórce będzie trójka hahah :D.
Wczoraj dzisiejszy rozdział pojawił się na Wattpadzie/FFie, o czym pisałam, no ale stwierdziłam ostatecznie, że bez sensu zwlekać z dodaniem tego, co wypociłam WRESZCIE, tak długo. A wy możecie poukładać sobei część historii w głowie, znaczy się ci z was, którzy jeszcze ze mną zostali (♥).
Drzewo genealogiczne rodziny van Weert + Potter AKTUALNE (może okazać się przydatne - ostrzegam tylko, że jakość może was po prostu zabić).
To były wieki, nie?
Pierowtnie druga część Furii miała zawierać CAŁĄ ROZPRAWĘ Isaaka, ale doszłam do wniosku, że to będzie:
a) za długie;
b) zbyt zagmatwane;
c) zbyt obciążające dla Bloggera;
d) kosztowało jeszcze więcej czekania, a... no bez przesady.
dlatego rozbiłam Furię na CZTERY, a nie TRZY części, no i w trzeciej będzie jakby druga część Dwójki, a w czwórce będzie trójka hahah :D.
Wczoraj dzisiejszy rozdział pojawił się na Wattpadzie/FFie, o czym pisałam, no ale stwierdziłam ostatecznie, że bez sensu zwlekać z dodaniem tego, co wypociłam WRESZCIE, tak długo. A wy możecie poukładać sobei część historii w głowie, znaczy się ci z was, którzy jeszcze ze mną zostali (♥).
Drzewo genealogiczne rodziny van Weert + Potter AKTUALNE (może okazać się przydatne - ostrzegam tylko, że jakość może was po prostu zabić).
W trzeciej części:
-> przegadamy kotylion, sylwester;
-> będzie scena Jily;
-> będzie Emma, jej tatuś, Ally Carver, no i pan Vance;
-> wyrok dla Isaaka;
-> zeznania Mary, Jo, Jamesa.
W czwartej części:
-> przegadamy kotylion, sylwester;
-> będzie scena Jily;
-> będzie Emma, jej tatuś, Ally Carver, no i pan Vance;
-> wyrok dla Isaaka;
-> zeznania Mary, Jo, Jamesa.
W czwartej części:
-> Ktoś umrze;
-> Będzie otwarcie medalionu;
-> Poznamy od podszewki, co wydarzyło się PIERWSZEJ NOCY
SZÓSTEJ KLASY (zmiennokształstwo Marleny, afera z medalionem i inne takie);
-> Poznamy EZOTERYCZNĄ TAJEMNICĘ Mary i Jamesa, która
będzie punktem zwrotnym w HzTLu – tak mi się przynajmniej wydaje;
-> Dowiemy się, dlaczego James NIENAWIDZI DORIANA (oprócz
miliardów innych powodów – jak to, że powiedział mu o zdradzie jego ojca, że
był z Lily i że ją zdradził z Mary, że jest podłym dupkiem – TERAZ BĘDZIE COŚ
DUŻEGO NAPRAWDĘ)
-> Poznamy kolejne czarne charaktery, co było
zapowiadane. Kilka osób już zostało zdemaskowanych jako złe (Seth i Dean
chociażby), znamy zabójców (Seth, May), ale jeszcze kilka osób zostanie
zdemaskowanych jako podłe typy (wiemy już, że zły jest Liam, że NAPRAWDĘ zła
jest Bree, że zły jest Alec, że zła jest Alicja i jej siostra, że zła jest
Skye, ale w ich klubie jest jeszcze kilka innych PODŁYCH TYPÓW);
-> Będzie analiza całej części od postaw i cofanie się do
tego, co było, i w ten sposób poznamy PRAWDZIWE OBLICZE POTWORA O IMIENIU MARY
MCDONALD.
Yeah.
Wybaczcie bezpłciowość dzisiejszej pogadanki, ale jestem naprawdę wykończona... Piszcie, co myślicie i gdybyście mieli jakiekolwiek wątpliwości!
Osz kurde!
OdpowiedzUsuńHahaha ♥
UsuńJedno wielkie WOW! Aż brak słów. *__*
OdpowiedzUsuńJesteś kochana :* Cieszę się, że ci się spodobało ♥
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNareszcie się doczekałam ^^ Huraa
OdpowiedzUsuń:D
UsuńOho *-*
OdpowiedzUsuńNAjważniejsze to nasze ukochane psychicznie stabilne dziecko i prawdziwe oblicze potwora aka McDziwka I can't wait.
UsuńO! :O Chwała Ci za nowy rozdział!!!! Tyle akcji, retrospekcji, część tajemnic zostało ujawnionych, ale one tylko spowodowały że jestem łasa na więcej :D Jesteś boska!
OdpowiedzUsuńCzekam więc z niecierpliwością na kolejną część, a w szczególności na interakcję Jily, bo jakoś tego mi brakowało ;)
pozdrawiam!
W ich obecnej sytuacji, to to nie będzie jakaś interakcja na sto jeden fajerów, no ale coś tam się szykuje ;D. Cieszę się straszlwiie, że się spodobało <3.
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Abby
Abby! Żyjesz!
OdpowiedzUsuńNajchętniej napisałbym baaaardzo długi komentarz, ale 1) jestem troche w szoku 2) nielegalnie czytałam ten rozdział (powinnam uczyc sie nieprzerwanie od rana do nocy) i nie bardzo mam czas na długie elaboraty. Ale musisz wiedzieć, ze jestem serio zdziwiona, Seth... co teraz bedzie z jego małżeństwem z Belle? I kurcze, nie sądziłam ze to jednak May zabiła Calliope. Az chyba bede musiała przeczytać bloga całego jeszcze raz, tym bardziej ze bardzo tęsknie za Jily �� Ale wszystko w swoim czasie. Ciesze sie ze jesteś! Nigdy juz tak nie znikaj, zostań z nami!
Buziaczki, weny życzę ;*
Nelcia
Neeeeela ♥.
UsuńTy weź mi lepiej nie mów takich rzeczy, że czytasz takie gówna, zamiast się uczyć :* Hehe <3.
Znikać nie mam zamiaru dopóki nie skończę tej historii (czytaj - dopóki wreszcie nie walnie we mnie piorun czy coś i zejdę z tego świata... według Cyganki, która mnie ostatnio zaczepiła, zostało mi kilka miesięcy życia... więc trzeba powoli opo kończyć XD).
Bardziej od tego, co stanie się z państwem Potterem, przejmowałabym, co się stanie z wielkim owocem ich przegnitej już miłości. James często zachowuje się dość... nieracjonalnie. Nie wiem, czy świadomość, że jest płodem istnego szatana, który doprowadził jego siostrę do szaleństwa, będzie tutaj pomocne.
Dziękuję ci za komentarz <3. Może nie długi, ale bogaty w miłe słowa i konkrety, więc każde słowo bardzo wartościowe :D.
Pozdraaawiam ciepło :*
Abby
Coz, sprawa wyglada tak, ze za tydzien i dwa dni mam drugi etap olimpiady z polskiego, ale no coś za coś...
UsuńI tak oto przeczytałam całe opowiadanie po raz 3 (lub 4, zgubiłam sie trochę) Ta-da! I powiem Ci, ze 1) było warto 2) kocham Jily, tęsknie mocno 3) to z May i Sethem ma sens... naprawdę ma. Niesamowita jesteś, naprawdę :o zastanawiam się wciaz jak te pomysły Ci się mieszczą w głowie i jeszcze w dodatku są uporządkowane (mimo Twojego zamiłowania do chaosu) i przemyślane. Brawo, serio!
I cóż jeszcze mogę napisac? O Jo i Lily koniecznie. Na zawsze pozostaną dla mnie siostrami, nawet jesli okazało sie, ze nimi nie są. I ich obecna relacja mnie tak cieszyyyy, glownie fakt ze wciaz sie nie zabiły, bo wielu powodów do euforii to nie ma. Ale te wspólne podróże, wchodzenie sobie do głowy, mistrzowska komunikacja podczas sprawdzian z transmutacji... ach :') Czekam na moment az Jo zwierzy sie Lily ze swoich problemów ze zrozumiem swiata Jordana, co pewnie nie nastąpi, ale pomarzyć warto.
I teraz az mnie przeszedł dreszcz... bo biedny James miał ostatnio trudne chwile (rownież przez Lily... błagam, napraw to ;_;). Chociaż z drugiej strony - biedak tak się obwiniał o jej szaleństwo, moze poczuje sie choc troche lepiej ze świadomością ze to nie jego wina?
Chociaż dobra, fakt, ze to nie przez niego a jego ojca jest niewiele pocieszająca. Biedny mój... mam nadzieje ze to go za bardzo do Lily nie zbliży!
Dobra, lecę, bo jestem tu naprawdę nielegalnie. Trudno :') juz dzisiaj zatrzymałam sie na dluzej w Twojej blogowej myślodsiewni i rozważałam błagania Cię tam desperacko o spoilery (po przeczytaniu 30 rozdziałów tak czasem bywa...), ale w końcu się powstrzymalam. Teraz żałuje, ale coz.
A wiesz juz moze orientacyjnie jakie będą dalsze terminy publikacji furii? Nie moge spac przez tą ezoteryczną tajemnicę Jamesa i Mary...
Buziaczki, weny i wszystkiego dobrego!
Nelcia
JEstem, jestem i odpowiadam! Odpowiedziałam już pod Jamesem (to aż boli, ile ja tam pieprzyłam od rzeczy), no i teraz, jak już jestem na fali, to odpowiem i tu:
UsuńEhmehm.
Będę trzymała za ciebie kciuki na olimpiadzie! Napisz tylko kiedy, żebym palce szykowała :*.
Ma sens? O maj gash. Udąło się! Haha. Powiem szczerze, że ja też planowałam przeczytać wszystko przed publikacją Furii, żeby nie sprawdzić, czy gdzieś sobei nie przecżę. Trochę przeczytałam, ale nei wszystko (ok, przyznaje, przeczytałam jakąś 1/4) i modliłam się tylko o to, żeby wszystko stykało. Jupila! Z planowaniem niby wszystko powinno mieć sens, ale czasem jestem tak upojona pisaniem, że gadam głupoty i wtedy rodzą się absurdy.
Emem *spoileralert* no cóż, to frenemies Jo i Lily potrawa jeszcze trochę długo, ale w HzTLu jest zaplanowany moment - oczywiście hen, hen w przyszłości - kiedy Lily dowie się o Jo i Jordanie. Tak w ogóle to zaplanownay jest też moment, kiedy Jo zakumpluje się z Molly i Arturem Weasletami, bo to - mindfack! - przecież jej nabliżsi krewni.
James mimo wszystko bardzo lubi przesadzać, dlatego myślę, że to będzie baaardzo, baaardzo ciężki okres dla niego i nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie mu pomóc. Lily - no niby tak, ale ona niedawno zraniła go potwornie, zaczęła handlować nim na prawo i na lewo, sprzedając niczym Chuck Blair za hotel, i te sprawy. Mary - ta to już w ogóle specjalizuje się w zadawaniu mu bólu, tylko że w przeciwieństwie do Lily, ma jakiś przerażający motyw. Syriusz - ten to już chyba sam nie ogarnia, co slychać u Jamesa przez te ostatnie wydarzenia, ale ich relacja jest cały czas dość rotten. Zostaje nam Remus i Petey, ale nie wiem, czy Jamesowi nie potrzeba mocniejszego bodźca, żeby się ogarnął. Generalnie myślę, że to będzie ciekawe. Taki podłamano-wściekły-zdegenerowany-z-wyłączonym-człowieczeństwem James. Hehe.
Orientacyjne terminy... rozwodziłam się nad tym w ostatnim komie pod Jamesem, ale powtórzę się, że 29.3 prawdopodobnie będzie w weekend, ale nie w ten, tylko następny, bo ten rozdział jest praktycznie gotowy, tylko że musi przejść przez wykończeniówkę. 29.4. będzie prawdopodobnie jakoś na początku marca. A trzecia część nie będzie miała jednak przerwy w nadawaniu, tylko pojawi się od razu, jakośc na przełomie marca i kwietnia, bo przerwę to ja już miałam półroczną na rozmyślenia. I fabuła jest gotowa, i odpowiedzi są, i myślę, ze to się nadaje.
Buuuuziaczki :*
Abby
Chciałam odpowiedzieć też na Twoją cudowną odpowiedź pod Jamesem, ale stwierdziłam, że czas skończyć z tym spamem. Więc tu tylko tak podsumuję Twoje odpowiedzi i baaardzo za nie dziękuję, są wyczerpujące, a jednocześnie zostawiły mi niedosyt... Czekam na kolejne rozdziały taaaak bardzo ;_; Najbardziej na tę ezoteryczną tajemnicę, aż mam dreszcze jak o tym myślę i już wiem, że to będzie coś dobrego i szokującego (nie jak "A reveal" w PLL 6a... wciąż czekam na jakiś porządny argument naszego A, a nie tylko rewelacyjną wymówkę).
UsuńI mam nadzieję, że napiszesz JVWUŚ, bo mnie to bardzo zaciekawiło teraz, zwłaszcza w tych ciemnych czasach bez Jily <3 Cieszę się, że wena jest z Tobą, oby tak dalej.
Odsyłam buziaczki :*
N.
PS Co do tego sypania na lewo i prawo spoilerami to się absolutnie nie przejmuj i broń Boże nie hamuj tej swojej gadatliwej natury, ja ją uwielbiam <3 A spoilery choćbyś nie wiem gdzie chowała to i tak je znajdę (nie rozumiem czemu tak przegrałam w tej grze w wakacje... może dlatego, że gdy odpalałam HzTLa to już wszystkie były znalezione </3)
Nareszcie! Jedyne co mogę teraz powiedzieć: TO BYŁO BOSKIE! B-O-S-K-I-E!
OdpowiedzUsuńHahaha *rumieni się* ♥.
UsuńHej,
Usuńmoże trochę późno, ale postanowiłam skrobnąć coś dłuższego, przecież to ,,Furia" należy jej się, że tak powiem. I chyba i tak nie będzie to jakoś powalająco długie, ale spróbuje. Seth Potter to chyba największe zaskoczenie.W każdym razie spodziewałam się, że ma coś tam za uszami, ale żeby aż tak... Ale teraz jak tak myślę to ma sens, naprawdę ma. Wspominałam już, że nawiązanie do mitologii jest genialne? Uważam, że ten pierwszy fragment o May to kawał dobrej roboty, chyba najlepszy w tym rozdziale, ale nie mam pojęcia, dlaczego tak twierdzę. Ogólnie cała ta sprawa z Sethem chyba mnie przerosła, dziwie się, że po przeczytaniu tego moje oczy nie dostały stałego wytrzeszczu,a szczęka nadal funkcjonuje. Najbardziej czekam: na zeznania Lily, ogólnie wyrok, co się zdarzyła na kotylionie i ezoteryczną tajemnicę. Szkoda mi May, Potter i Walker mącili jej w głowie, jeszcze ta sprawa z jej matką. Ciekawym doświadczeniem było przeczytanie o Mary wybitej z rytmu ;D Oj, Seth, ty mówisz, że dla Jamesa jest nadzieja, a nie pomyślałeś, że kiedy się dowie, co jego ojczulek wyprawia trochę zboczy z tego prawilnego kursu? Jeszcze taki miły akcencik - May stwierdziła, że szkoda jej przyszłej żony Jamesa i kąciki moich ust same unoszą się do góry ^^ A teraz, tak na poważnie... Czy ty chcesz mnie przyprawić o zawał serca?! Wchodzę w kartę Lily, a tam o jej przyszłym narzeczeństwie z Dorianem, oczom nie wierzę normalnie. Na koniec taka mała ciekawostka z mojego życia, a właściwie dwie: 1. Wchodzę do pokoju mojej siostry, która korzystając z wolnego ogląda ostatni odcinek TVD. Tak patrzę, coś tam się orientuje, bo widziałam kilka odcinków na wyrywki i jest jakaś scena z Caroline. A co na to ja? A to: - O, Emmelina!
No i mi teraz powiedz, co ten Hztl robi z ludźmi.
2. Mam 56 fanartów na telefonie i nie mam tam jeszcze wszystkich moich ulubionych. I dalej jaram się artem z Niuchaczem jako Magneto, o którym wspominałam chyba w tym pokręconym komie pod Dziurawym Kotłem (właściwie to ja tam wspominalam chyba o wszystkim). I coś czuje, że wszystkie moje ulubione arty nie zmieszcza sie w tym niewielkim odsetku wolnej pamieci mojej komórki... Jak żyć?
Pozdrawiam i wciąż czekam
~ A. E.
Nigdy ni jest za późno na komentarz tutaj <3.
UsuńCieszę się ogromnie, że Seth okazał się być zaskoceniem. Wydaje mi się, że element zaskoczenia jest najważniejszym elementem każdego finału, ale często to tak bywa, że jak cos robi się zaskakujące, to przy okazji jest absurdalne, dlatego starałam się tak rozwinąć akcję, żeby z jednej strony pzoostawiać tropy, a z drugiej odciągać od niego podejrzenia i zrucać je na innych. Na ile się udało, no to nie wiem, ale podbudowałaś mnie swoim komentarzem i zaczynam myśleć, że całkiem nieźle to wyszło sotatecznei <3.
Zauważałam w ogóle, że pierwsze fragmenty jakos tak stylistycznie ładniej się prezentują w każdym rozdziale hehehhe. Po prostu zawsze na początku mam najwięcej zapału,a potem pędzę, bo czas goni.
Wyrok będzie już niedługo, no i jeszcze trochę doruci od siebie James, co myślę, że też będzie całkiem fajnym punktem, bo jak już troche było powiedziane, James nie jest wcale taki nieświadomy i wie trochę o przewinieniach tatusia. No ale po czyjej stronie się odpowie, to już inna sprawa.
Ezoteryczna tajemnica tutaj chyba taką karierę zrobiła przez tę nazwę hahahha. Nie no... ja sama nie mogę się doczekać, kiedy wrescie publiknę fragment z ezoteryczną tajemnicą. Uśmiecham się na samą myśl o tym, bo akurat ten fragment w 29.4 mi wyszedł ;>.
Yey <3. Hahhaha nareszcie ktoś zauwazal, ze Mary zdruniała na sali sądowej ;>. To się szybko nie powórzy, więc dobrze rozkoszować się ytymi momentami jej zgłupienia.
Oooo <3. Ja też mówię już intuicyjnie na Candice Emmelina i na Victorię Dorcas, i na Karen Lily... Ale to jedna z najmilszych rzeczy jakie usłsyzałam w całej historii pisania tego opa <3.Tak mi miło, że HzTL się z czyms kojarzy i pozostawia jakieś smugi na umyśle ;v.
Aaach. No tak. LilyChamberlainSprawa. Emm... "To nie jest to, na co wygląda? ". Nie. To zły tekst. Hmmm... Powiedzmy, że wszystko niedługo się wyjaśni (kiedy skończę pisać prolog buhahaha), i że to jest związane z ezoteryczną tajemnicą (tak! tutaj praktycznie wszytsko się z tym wiąże, to szalone) i że to nie jest takie... czarno-białe XD. Lily kocha Jamesa i tyle.
Pooozdrawiam
Abby
Rzuciły mi się jeszcze w oczy dwie rzeczy:
Usuń,,(...)świadek obrony: Jazon Hughes oraz Allison Carver we wcześniejszych rozprawach." Co Allison ma do Isaaca? Hmmm...
I ,,Ślub Belle i Setha Potterów odbył się latem tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego...". 1975r.? Coś jest chyba nie tak, bo James urodził się w 1960r., miałby już 15 lat, kiedy jego rodzice się ożenili.
Jestem w jednym,
OdpowiedzUsuńOGROMNYM
S Z O K U!
Brakuje mi słów, aby cokolwiek napisać na temat tego rozdziału, szok i niedowierzanie.
Seth Potter... Jeszcze nikt w życiu mnie tak nie zaskoczył jak ty w tym rozdziale. Mój mózg to papka.
Nie do wiary, Seth Potter i May... Przyznam szczerze, że nawet trochę gościa podejrzewałam, ALE w życiu bym się nie spodziewała, że to będzie aż tak pogmatwany typek i że tak perfekcyjnie to rozegrałaś. Czapki z głów! W tym wszystkim najbardziej szkoda mi jest May. Dwaj psychole mieszali biednej dziewczynie w głowie. Jestem w szoku.
Pozdrawiam ;)
Czuje się zaszczycona, że przemieliłam twój mózg na papkę hahah :D. Niestety, nie wypłacam odszkodowań, ale z własnego doświadczenia wiem, że papki często lepiej działają niż te uformowane organy.
UsuńWłaściwie to kilka osób zaczęło podejrzewać Setha przed publikacją, podczas odliczania tych wszystkich głów, no ale cieszę się, że mimo wszystko udało mi się wszystkeigo nie wygadać (to naprawdę cud) i była z tego choć maleńka niespodzianka :D. No cóż, szaleństwo w rodzinie Potterów się chyba udziela. Mówię to po lekturze Cursed Child i dogłębnym zapoznaniem z kreacją psychologizną Albusa Pottera.
Dziękuję baaaardzo za twój komentarz i cieszę się, że ci się podobało <3.
Pooozdrawiam! :*
Abby
Wchodzę sobie na bloga trochę wątpiąc, iż zobaczę nowy wpis i...przeżywam szok. Zobaczyłam go o pierwszej w nocy i już od początku trochę się pogubilam, dlatego odłożyłam czytanie na dziś. Powróciłam do wcześniejszych notek, żeby poczuć tą atmosferę tajemniczości i przypomnieć sobie co nieco. Nie zawiodłaś mnie w żaden możliwy sposób i mogę przyznać z uśmiechem, że zdecydowanie warto było czekać
OdpowiedzUsuńA.
No doczekałaś się :D. Przyznam szczerze, że w ciągu tych ostatnich dni intensywnej wykończyniówki, ty byłaś dla mnie największą motywacją do dalszego skrobania, więc dziękuję ci bardzo, że czekałaś tyle <3.
UsuńCzytałaś jeszcze stare rozdziały? O raaaany - twój mózg jest jeszcze cały hahah :*? Ja ostatnio czytałam dorywczo fragmenty moich własnych wskazówek i przez moment zdurniałam do reszty haha.
Dzięuję ci za miłe słowa, za to, że się podobało, że czekałaś, że czytałaś, i za wszystko <3.
Pozdrawiaaaam serdecznie! :*
Abby
Właśnie kiedy czytałam miałam taki moment, że myślałam, iż chwyce za zeszyt i wszystko to sobie rozpisze, bo inaczej utrace na kilka dni umiejętność trzezwego myślenia, ale się nie pogubiłam i czytać mi było później jeszcze przyjemniej.<3
UsuńPrzesyłam multum uścisków i pozdrowień :*
A.
Tak wgle to brawo dla mnie. Napisałaś, że dodałaś post na wattpadzie, więc sobie go pobrałam. Czytam tak i czytam i miałam déjà vu, że gdzieś już to czytałam. Na początku pomyślałam, że pewnie w spojlerach ale cały czas miałam to uczucie... po czym ogarnęłam, że tam rozdział nie jest podzielony na dwie części i czytam pierwsza część Furii. BRAWO JA! 👏
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to naprawdę supcio! ❤ Raz, że jest a dwa jaki jest. Ta historia jest tak zagmatwana, ale jakimś cudem nadal za nią nadążam. To pewnie dlatego, że opisujesz ją w zrozumiały sposób i nawet po tej przerwie przypomniałam sobie o co tam chodziło XD
To chyba tyle. Nie każ nam tyle czekać na kolejną część ;_; 😘
Heeeej :*.
UsuńHaha :D. Tak właśnei myślałam, że będzie zamieszanie z tym Wattpadem, dlatego w porę strzeliłam się w głowę i stwierdziłam, że nie ma sensu przedłużać publikacji tutaj w nieskończoność, zważywszy na to, że już zwołka jest półroczna, no i dodałam. I tak mi głupi Blogger trochę połknął, o czym zorientowałam się niedawno i zaaktualizowałam rozdział. Mniejsza.
Ciesze się bardzo, że ci się podoba, no i że rozdział nie zagmatwał wszystkiego jeszcze bardziej, tylko coś wyjaśnił. Ssseeerio, baaardzo się cieszę :D
Dziękuję za komentarz :*. Haha, nie no... pół roku już się nie zdaży... to chyba jakaś klątwa, bo ja co roku, po urodzinach, kiedy jest passa paźdzerinik/listopad/grudzień to mam takie wenowe wstrzymanie i potem są meeega przerwy z nadawaniem. No ale potem nadrabiam. Teraz też myślę, że nadrobię. Musi się udać :D.
Poooozdrawiam :*
Abby
Nie wyświetla mi się chat (nie wiem czy dlatego, że go nie ma, czy dlatego, że mój komputer świruje) a chciałam upewnić się, że wszystko w porządku u Ciebie Abby <3 Czekam cierpliwie, mam nadzieję, że żyjesz i masz się dobrze!
OdpowiedzUsuńNelcia
Nelcia ♥ <3.
UsuńTaaa, chat się wyłączył, zresztą tak jak cały ten blog kilka dni temu (nie wiem, dlaczego akurat mnie ze wszystkich znanych mi bloggerów muszą przytrafiać się takie numery - chyba każdy jest lepszy ode mnie w całym tym informatyczny syfie). No ale naprawię to kiedyś tam, kiedy mnie natchnie już, jak to zrobic XD. Cały czas żyje, oddycham i w ogóle, chociaż ostatnio balansuje na krawędzi (choroba, maraton naukowy z biologii) i zaczynam się zastanawiać, czy nie utraciłam gdzieś pod drodze funkcji życiowych... Ale rozdział sie pisze w całym tym szaleństwie hahah :D. Do 9 nie mam życia, ale potem zabiorę się ostro za wykończeniówkę i mam nadzieję, że wyrobię się z ty wszystkim do poniedziałku... ;>.
Dziękuję bardzo za komentarz i że sprawdzasz jeszcze, czy jestem po tej stronie internetu :*. Czuje się taka zauważona.
Pozdrawiam cieplutko!
Abby
Wooow, dobra zmiana :D Ładnie nowa szata graficzna się prezentuje. Czekam cierpliwie i niestrudzenie na kolejny rozdział, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku ;) Z pozdrowieniami!
OdpowiedzUsuńJuż wszystko super, dzięki! ♥ Niestety,ale dopadło mnie zapalenie oskrzeli, dosyć długo miałam upośledzone myślenie i dużo spałam (ale było dużo czasu na rozmyślanie o przyszłości tego opa i to chyba wyszło na dobre ostatecznie), ale już wróciłam do formy i kiedy tylko ogarnę wszystkie zaległości szkolne do końca tygodnia, publikuję 29 ;>
UsuńJak idzie z kończeniem rozdziału? Codziennie wchodzę zobaczyć czy przypadkiem nic nie wstawiłaś :D życzę powodzenia i przede wszystkim duuużo czasu żeby ogarnąć twoje kolejne arcydzieło <33
UsuńDziękuję za to, ze czekasz i że we mnie wierzysz hahah <3. Powiem tak - jutro mam skrócone lekcje, a piątek w ogóle i generalnie wypadło mi dużo rzeczy do zrobienia w weekend, i mam dużo czasu.
Usuń+Trójeczka pojawi się już raczej na sto procent, bo jest mi już taaak wstyd, że teo do tej pory nie dałam ;/. Mam nadzieję, ze uda mi się dodać 3 od razu z 4 i że kwietniu nareszcie zaczniemy 3 cześć, bo moje spóźnienie o tyle miesiecy jest nie do usprawiedliwienia...
Okej, biorę się za komentarz!
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim, chciałam dać znać, że pochłonęłam WSZYSTKO w trzy dni! A nie było łatwo, bo objętość jest niesamowicie duża. Boże, gratuluję.
Całą niedzielę przeleżałam w łóżku, aby czytać!
Jak już wspominałam kilu znajomym, NIGDY nie czytałam tak wielowątkowego, tak złożonego i tak szalonego opowiadania. Słowo daję, dziewczyno - ależ masz łeb! (W pozytywnym znaczeniu tego słowa!)
Kilka rzeczy, które rzuciło mi się w oczy + luźne uwagi (w różnej kolejności - zależy jak mi się nasunie):
1. Aż dwa razy przeleciałam przez wszystkie rozdziały, bo nie mam pojęcia o co chodzi z tą całą nie-randką. Domyślam się, że to efekt redagowania rozdziałów, ale na chwilę obecną: Lily chce prosić Jamesa o korepetycje, z czego koniec końców zaprasza go do Hogsmeade na nie-randkę, proponując mu za to pieniądze :D W Hogsmeade lądują, ale w sumie żadnych korepetycji ani widu ani słychu!
2. Scena z Jamesem, po tym jak Lucas/Luke/ktoś na "L" pocałował Lily jest DO-SKO-NA-ŁA. Serio, przeczytałam ją już cztery razy. Dosłownie. Ten moment, gdy sobie leżą w łóżku i on jej opowiada te wesołe historie jest świetna, po prostu świetna. I ten dialog kończący się "mieć ciebie" - wow, gratuluję!
3. Faktem jest, że interesują mnie tylko właściwie wątki Jamesa i Lily (+ Isaaka), więc to głównie do nich będę się odnosić.
4. W żadnej części Furii, ani w spojlerze nie widzę nic o zeznaniach Lily, a jestem ich bardzo ciekawa (o co ją zapytają, co ma do powiedzenia, jaka będzie reakcje Jamesa i Syriusza, itp).
5. Mary – wow, jak ja jej nienawidzę :D Pewnie o to chodziło, więc, kurczę, udało Ci się!
6. Ach, nie podobało mi się bardzo, jak niesamowicie asertywna Lily nie była asertywna, gdy Dorian umówił się z nią do Hogsmeade…
7. Chciałabym, aby chociaż trochę, chociaż przez chwilę między Lily i Jamesem panował spokój i pokój, romantyzm i miłość ^^ Pewnie to moje pobożne życzenie, bo ta dziewczyna nie ma w życiu łatwo!
8. Uwielbiam Syriusza ❤ Serio. Tego Twojego trochę mniej, ale widzę, że powoli zaczyna – powiedzmy – współpracować z Lily, więc jest ok! (Mam manie na punkcie tego, że Syriusz i Lily ewidentnie się przyjaźnili, a w opowiadaniach on NIGDY jej nie lubi…)
9. Z niecierpliwością czekam na kolejną Furię, a naprawdę nie mam w zwyczaju czekać na kolejne rozdziały, bo nie potrafię znieść niedokończonych opowiadać (wybijam się z rytmu i potem ciężki mi się zaangażować przy kolejnych częściach).
10. Ach, wiem, że głównie skupiam się na rzeczach, które mnie uwierają, i nie miej mi proszę tego za złe, bo słowo daję – jestem Twoją fanką. Ale… wkurza mnie podejście Jamesa do Mary i to, że wszyscy z taką łatwością dają się manipulować jednej, szalonej psychopatce. Serio, to wariackie! Po tym wszystkim co zrobiła, ona nadal ma ZNAJOMYCH. Wiem, to pewnie samo życie, ale to też rażąca niesprawiedliwość!
11. W każdym razie: naprawdę, naprawdę, naprawdę mnie to wciągnęło i nie mam pojęcia, jakim cudem wcześniej tutaj nie trafiłam. Żyłam już w żałosnym przeświadczeniu, że wszystkie dobre opowiadania mam za sobą, a tu proszę! Taka perełka.
E. Dobra, w porządku – rozpisałam się. Mam nadzieję, że nie zamęczyłam Cię tym wszystkim co tam naplotłam powyżej.
Pozdrawiam ciepło i czekam na więcej :)
PS. Jeżeli masz w zwyczaju powiadamiać o nowych rozdziałach, to prosiłabym bardzo: amagicae@gmail.com :)
Wow. Normalnie nie wiem, co ja mam teraz odpisać hahahha.
UsuńZacznijmy moze od tego, że heeeej, że witam, że strasznie się cieszę na twój komentarz i że bardzo mi poprawiałaś nim humor, i że czytam go sobie czasem jak dopada mnie pisarskadeprecha i że jesteś fundatorką jakiś 5 stron nowego rozdziału, bo bez tego komentarza, to bym chyba nigdy się z tym nie ogarnęła ;>. Seeeerio, dziękuję ci bardzo! ♥
Konkrety, konkrety...
Wow - znowu. Podziwiam wszystkich, którzy podejmą się HzTLa (szczególnie starych rodziałów, o których nie moge mysleć bez serii wzdrygnięć), podziwiam wszystkih którzy dokończą HzTLa, ale w moim ośrodku mózgowym na podziw nie mieści się ilość podziwu dla osoby, która dokonała niemożliwego i przemieliła calą tę objętość (1500 stron A4 wordowskich mamy jakoś.., a jestem za cienka z matmy, żeby podliczyć do tego ilość słów na podstawie średniej) w 3 dni. No kurde, wysłałaby ci medal albo zapisała w księdze rekordów HzTLa, gdybym tylko dysponowała takimi narzędźmi.
Hmm.
Wow. Znowu. To chyba mój nowy przerywnik przed każdym nowym akapitem, ale nie wiem, jak inaczej przelać na komentarz moją małą kaszę z mózgu. Rozmawiałaś o HzTLu ze znajomymi? :O. Nie dość, że czytałaś, że przeczytałaś, to jeszcze poleciłaś?
Nie. Dobra, olejmy mój ograniczony budżet, ide po medal dla ciebie hahahha <3.
Seeerio. Jeeeeeny. No ale dobra, przechodze do części wypunktowanej, więc skończy się to głupie "wow".
1. Taaak. Nie-randka jest jedną z tych nieścisłości, tóre zaistniały kiedy głupia ja dodałam nowe wersje rozdziałów i nie zmieniłam odpowiednich fragmentów w starych. Nowe Hogsmeade się pisze. Zmieniłam teraz generalni formułę i po Furii będę odświeżać te rozdizały, ale nei całościowo, tylko na framgneyt, i na pierwsz ogień idzie Jily. Będzie logiczniej teraz - mam taką przynajmniej nadzieję. Chodzi generalnie o to, że wg starej formuły oni tam wyszli do Hogsmeade, a Lily przed spotkaniem (nazwanego przez Dorcas - randką) potrzebowała inhalatora,dlatego zaprzeczała temu nie-randka. Według nowej formuly to po prostu korko-spotkanie, właściwie takie wrecz organizacyjne, ale to nei zmienia sedna i serca rozdizału, i Lily nadal przydałby się wówczas się inhalator.
2. Awww <3.Dziękuuuuję.
3. Isaac. Emmemem. No tak. To ja może ni ebędę myślała o nowym rozdziale...
4. No właśnie, nie? To intrygujące.
5. Hahhaha ;>. Jestem ciekawa, czy moje wróżby godne Trelawney się sprawdzą i czy polubicie albo chociaż zmieni TROCHĘ osąd o MM po 29.4 i ezoterycznej tajemnicy. Em. Chyba nie. Ona ma w sobei pierwiastek zła.
6. Cóż, nawet wyzwolonym dziewczynom czasem opada kopara, kiedy facet zachowuje się... jak facet i robis ię stanowczy, pewny siebie i taki pierwotny. No ale, skoro mówimy o Dorianie, to rzecz jasna: bleh.
7. Romantyzm i miłość? *zagląda w grafik* Hmm. Może coś si da wcisnąć na jakieś pół rodzaiłu albo 1/4 hahahha ;>/ Nie no... niestety, teraz zbliża się drama, ale jakieś przejaśnienie gdzieś tam będzie, bo nikt by nie zniósł takiego przesycenia dramy w małym odstępie czasu, no nie?
8. Po raz kolejny: awww <3. A moja spoilerującagęba powie, że jest przewidziany okres, kiedy Lily i Syri będą tutaj psipasi. No ale teraz ciężko trochę winić Wąchacza, no nie? Lily naprawdę traktuje Jamesa po macoszemu. *Albo to raczej ja sprawiam, że ona tak robi. Hmm. Co we mnie siedzi?*
9. Furia niedługo będzie, obiecuję na paluszek! *robię to od kilku miesięcy, ale na paluszek jeszcze nie obiecywałam!*
10. Po raz kolejny: ezoteryczna tajemnica, no i swego czasu jej pozycja. Była taką trochę Paris Hilton w Hogwarcie, albo raczej, bardziej współcześnie, Ivanką Trump. A teraz jest jak.. hmm - Kasia Tusk?
11. Dziiiiękuję <3.
Jeszcze raz mówię: wow, awwww, dizękuję i jesteś kochana <3. Zmeiniam teraz płytę, bo sama czuje, jak bardzo mój komentarz robi się mdły i jak nam wszystkim skacze poziom cukru we krwi. Fuj.
Hahhaha, dzięuję jeszcze raz i poinformuje!
Pozdrawiam,
Abby.
Z powodu faktu, że minęło jakieś dwa miesiące (wiem, że to niewiele) jako ta irytująca czytelniczka która ciągle pyta kiedy rozdział ;) tak chciałam tu wpaść. Zapytać jak tam :*
OdpowiedzUsuńA.
Heeeej, A :*
UsuńDobrze, bardzo dobrze nawet :D. Wena wróciła, ale wolny czas jeszcze nie, więc czekamy na weekend. Niestety ostatnio znowu miałam rozjazdy, zobowiązania i wypadki po drodze, więc praktycznie mnie w domu nie było, ale teraz będzie spokojniej i myslę, że w sobotę-niedzielę 29.3 sie pojawi, bo to serio już wstyd.
~Abby
Abb, kiedy hztl 3?
OdpowiedzUsuńTrójeczka w sensie 29.3 czy 3 część? ;> Hmm... 29.3 raczej będzie do poniedziałku, a prawdopodobie jakoś w sobotę-niedzielę, a trzecia część jakoś na początku maja, tak myślę...
Usuń~Abby
Jak idzie przygotowywanie rozdziałów?
OdpowiedzUsuń~Twoja wierna psychoczytelniczka <33
Piszę, piszę cały czas :D. Nawet teraz ^^
UsuńHahha, dziękuję za motywację ♥
Kieeeee dy nowy post? ��
OdpowiedzUsuńWiem, ze odgrzewam ten tekst w wirtualnej mikofalówce od... w sumie to od września nieprzerwanie, ale teraz już naprawdę niedługo - myślę, że w ten weekend. Miałam teraz egzaminy gimnazjalne i naprawdę ostatnie, o czym myślałam, to HzTL, ale dzisiaj jestem już wolnym człowiekiem i mam aż za dużo wolnego czasu hahah :D <3
UsuńWoooow powiem Ci, że jak na 3 gimnazjum świetnie piszesz! Myślałam, że jesteś dużo starsza :O Myślałaś może o jakichś studiach literackich? I jak egzaminy? ;)
UsuńI jak tam z tym rozdziałem. Bo okropnie się doczekać nie mogę...:*
UsuńDziękuję, Gosiu ♥ *rumieni się*
UsuńStudia literackie? Hmmm... nie jestem przekonana, co do ich "idei", wiesz? Wydaje mi się, że takie studia, tak jak jakaś politologia dla przyszłych polityków, nie są konieczne i postrzegam pisarstwo raczej jako wolny zawód i sferę pasji/talentu, a nie jakiegoś konkretnego wykształcenia/rzemiosła, tym bardzije, że większość pisarzy wcale nie jest po filologiach ani kulturoznastwie, ani niczym pochodnym nawet, no ale to moje osobiste zdanie :D. Na pewno chicałabym pisać, ale wolałabym najpierw zdobyć "stabilny" zawód, a potem ewnetualnie sprobować coś wydać. W ten sposób najszybciej :D.
Eeeegzaminy powiadasz? Em.... w sumie to starałam się podejść do nich na spokojnie, bo do liceum wymarzonego się dostać musiałam (kooonkursy), ale przeceniłam chyba swoją kondycję psychiczną i ostatecznie naprawdę potrzebowałam drugiego dnia inhalatora i fizjoterapeuty (ale dostałam tylko butelkę Kropli Beskidu), ale teraz, kiedy jest po, czuję się naaaaprawdę wolnym i szczęśliwym człowiekiem. No, i czuję się starsza o jakieś sto lat. Ostatecznie jestem z siebie (prawie) zadowolona, a jedyne o co mam żal, to tak głupi błąd rachunkowy na matematyce, że po prostu sama mam ochotę się w trzeciej klasie za niego zatrzymać.
Dzzzięęęękuję bardzo za pamięć i za pytanie, i przepraszam za mój zapłon w odpowiadaniu na komentarze <3.
Rozdział naprawdę wkrótce! Zakończenie go wymyka mi się non stop i cały czas dopisuje coś i coś poprawiam, ale teraz już jestem PRAWIE (bardzo prawie) zadowolona z efektu końcowego.
3maaaj się!
Jasne, rozumiem twoje podejście co do studiów literackich, jednak dobrze jest mieć taką podstawowa wiedzę na temat literatury. Zawsze można się czegoś ciekawego dowiedzieć i się zainspirować, ale z drugiej strony to można to zrobić po prostu dużo czytając.
UsuńO egzaminy się nie martw, pamiętam że na gimnazjalnym matma mi strasznie poszła, a teraz jestem na studiach ekonomicznych. Kto by się spodziewał że wynik to będzie pierwiastek z 41?!
Całuję i czekam na nowy rozdział ��
Na pewno takie studia byłyby ogromnie przyjemne ;>.
UsuńOch taaaak, te egzaminy to moim zdaniem generalnie trochę nieporozumienie. Niby przepustka do liceum, niby takie zwieńczenie gimnazjum, ale często polecenia są tak nielogiczne i mijające się z celem, że nie ma się pojęcia, o co w ogóle w nich chodzi XD. No ale z maturką też tak czasami bywa, niestety. Pocieszyłaś mnie trochę, hehe :*.
Kiedy rozdział?
OdpowiedzUsuńAda
Podłączam się do pytania ;*
Usuń~IgniteMe
Ja również się przyłączam.
OdpowiedzUsuńJuz niedługo dziewczyny, naprawdę c:
UsuńU mnie w szkole są teraz maturki, a ja mam wolne do poniedziałku *)*. Nawet wena mi wróciła *ehmehm nie zapeszam*
Hejka ;*
OdpowiedzUsuńNie wiem czy jestem taka upośledzona ( co jest więcej niż prawdopodobne), ale przeszukiwałam twojego bloga i zastanawia mnie czy umieściłaś gdzieś informacje o (że tak powiem) poszerzeniu co niektórych kart postaci :D przepraszam za robie spam tym komentarzem, który absolutnie nie dotyczy tego rozdziału. Po prostu bardzo mnie to zastanawia i nie daje spokoju ;> Odpisz, kiedy znajdziesz chwilkę. Pozdrawiam =] i życze miłej majówki oraz jak najlepszych wyników egzaminu!
Heeeej!
UsuńEm, em, możliwe, że kiedyś wpominałam o poszereniu kart, bo obecnie pracuję nad nową, według mnie fajniejszą formułą ;>. To póki co tylko eksperymenty, więc nie wiem, czy to w ogóle zostanie wystawione na widok publiczny. Na razie moim priorytetem jest skończenie tego, czego mam - ale kiedy to skończe (jeeeśli skończę), to poszerzenie jest jak najbardziej dobrym pomysłem ;>.
Kiedy tak mniej więcej pojawią się nowe rozdziały?
OdpowiedzUsuńDzisiaj!
Usuń