"Zmiana losu choćby jednego człowieka może zniszczyć świat"
- Terry Pratchett
Niespodziewana
wiadomość o śmierci Finna momentalnie przywróciła Jamesowi jego dawny wigor, gwałtowność
i żywotność, niczym kubeł lodowatej wody orzeźwiła go, ocknęła i przerwała
niekończący się stan uczuciowego odrętwienia, jednym, gwałtownym zamachem
nakazała mu przestać szamotać się w mętnych, odurzających emocjach i wrócić
ponownie do wiecznej gotowości i żądzy działania. Zostawił Lily samą bez
żadnych dodatkowych ckliwych i niezręcznych słówek, zostawił ją i pognał z
Mary, chociaż tym razem przyświecał mu zupełnie inny cel, a jego nietakt
uzasadniony został usprawiedliwiającymi motywami. James był tego rodzaju
człowiekiem, że niespodziewanie wieści zamiast zwalać go z nóg, obezwładniać i
wytrącać wszystkie silne karty, motywowały go do działania, pomagały zapomnieć
o ciężkiej przeszłości i powrócić do stałego, intensywnego trybu życia. Lily z
kolei reprezentowała ten pierwszy typ – ten, który najpierw musi się pozbierać
i wszystko spokojnie przeanalizować, a dopiero potem poczynić odpowiednie
kroki.
Już wcześniej tego dnia, kiedy wysłuchiwała opowieści
Syriusza, bezskutecznie usiłowała skojarzyć najstarszego Chamberlaina z czymś
charakterystycznym jedynie dla jego osoby. Zastanawiała się, czy był on
człowiekiem przeciętnym i prostym, bez szczególnym pasji, zainteresowań i
osiągnięć; czy też na tyle dyskretnym, skromnym i tajemniczym, że nie mógłby
pozwolić Lily, która przecież wizytowała rodzinę Doriana tak niewiele razy, na
wnikliwe zapoznanie z głębią swojego charakteru. Kojarzyła go z kangurami, z
Flers i z tym, że uratował Jamesa w sądzie, ale tak naprawdę najbardziej z tym,
że umarł nie wyznawszy nikomu prawdy o rozwoju wypadków sprzed półtora roku – a
to było dosyć przykre. W tym momencie naprawdę żałowała, że ani za czasu
swojego związku z Dorianem nie poświęcała więcej uwagi jego opowieściom o
bracie, ani też podczas „dobrych dni” z Jamesem nie udało jej się wyczuć, jaki
jest jego stosunek do pozostałego kuzynostwa. Przypatrując się jego reakcji na
tę smutną wiadomość, doszła do wniosku, że stosunki pomiędzy nim a Finnem były raczej
nie najgorsze i w przeciwieństwie do ewentualnego zgonu Doriana – Jamesa bardzo
zasmuciła ta wieść.
Pierwsze pytanie, które kazało jej zdecydować, jak czuje się
osobiście z wiedzą o śmierci Finna, pozostało bez odpowiedzi – nie mogła w
końcu ani się smucić, ani też cieszyć na wieść o odejściu osoby, którą znała,
ale bardzo, bardzo powierzchownie. Drugie brzmiało nieco prościej: co teraz
powinna zrobić?
Mary i James poszli złożyć Dorianowi kondolencje. To
brzmiało jak dobry początek – nieważne, na jakiej stopie znajdowała się teraz z
siódmorocznym Krukonem, grzeczność i dobre maniery obligowały do wyrażenia żalu
z powodu tak dotkliwej dla niego straty.
Tak, pomyślała zdecydowanie.
Nie ma sensu siedzieć tutaj i zastanawiać
się nad sobą. Muszę znaleźć Doriana i z nim pogadać.
Powziąwszy postanowienie, posunęła się już do przodu i
pozostawiła za sobą tę paskudną strefę bezczynności. Jednak – jak to często
bywa po wzniesieniu na wyższy etap na jakiejkolwiek płaszczyźnie – teraz
musiała się zmierzyć z jeszcze cięższymi zagwozdkami.
Po pierwsze – nie miała pojęcia, gdzie Dorian obecnie
mieszka. Wyniósł się ze dormitorium prefektów naczelnych i zapewne wrócił do
Wieży Ravenclawu. Lily mogła udać się tam w każdej chwili, bowiem zwykle bez
problemu udawało jej się rozwiązać zagadkę, która zastępowała hasło i rozwijała
ineligencję podopiecznych domu Roweny Ravenclaw (skuteczność tej metody raczej
nie była wysoka, bowiem przez sześć lat inteligencja chociażby takiej Jessiki
Beinz pozostała równie licha, jak z chwilą, gdy pojawiła się w Hogwarcie). Ale
nawet jeśli dostałaby się do Pokoju Wspólnego Krukonów – to gdzie szukać
Doriana i reszty siódmorocznych chłopaków? I co, jeśli zastanie tam jeszcze
Mary i Jamesa? Może lepiej, żeby zaczekała jeszcze trochę i pozwoliła
prawdziwym znajomym i sympatykom Finna złożyć Dorianowi kondolencje. Jej
uprzejmość może zostać odroczona w czasie.
Lepiej zacznij szukać
już teraz, doradziła jej zdroworozsądkowa część umysłu. Możliwe, że Mary i James gdzieś go
wyciągnęli. W razie co, pogadam z Luisem i Sturgisem.
Wzięła się więc w karby, wstała na równe nogi i – uprzednio
jeszcze pogłaskawszy Gladiusa po łebku – opuściła swoje dormitorium. Zeszła już
niemalże z całej Wieży Gryffindoru, kiedy w tył głowy uderzył ją nowy pomysł.
Skoro już i tak mija te okolice, to czemu by nie sprawdzić, czy cała trójka nie
siedzi u Huncwotów w tajnym, wywalczonym dormitorium? Lepiej sprawdzić to
teraz, niż potem zawracać naokoło z Wieży Krukonów.
Zeszła ze schodów i wylądowała na siódmym piętrze, w
okolicach tajnego wejścia do Pokoju Życzeń. Skręciła w tamtym kierunku,
trzymając się przeciwległej ściany, tuż przy gobelinie z Barnabaszem Dzikim i
trollami. Oddaliła się kilka kroków i skręciła w dwa razy w lewo, aż wreszcie
znalazła się u celu.
Początkowo, zajście do dormitorium Huncwotów miało posłużyć jedynie
jako zwłokę, bo Lily szczerze wątpiła, że James okazał się na tyle dobroduszny,
żeby zaprosić Doriana do siebie – i to jeszcze w pojedynkę, bo nigdzie nie
mogła dopatrzeć się Mary. Drzwi do dormitorium prefektów stały otworem,
otwierając widok na wielką antresolę, z której wchodziło się do dwóch
przeciwległych sypialni; oraz na wytworny salonik zaopatrzony w wygodne, obite
w czerwoną tkaninę sofy (wcześniej, zdawać się mogło, były one błękitne), kilka
stolików do kart i kawy, zakurzone pianino, sędziwy kominek, za którego szybą podskakiwały
dogasające płomyki, oraz – przestawiony z kąta na sam środek pomiędzy
podwójnymi schodami na antresolę – otwarty i niezwykle bogato wyposażony barek.
Wszędzie piętrzyły się jeszcze bibeloty Huncwotów, które nie zdążyli jeszcze
umieścić w przeznaczonych dlań miejsca (lub – alternatywnie – w ogóle nie mieli
podobnych planów), kufry zostały porzucone na schodach, a na podłodze leżało
trochę nieuprzątniętego szkła po piwie.
Tuż przy kominku, zwróceni do niej tyłem, siedzieli Dorian i
James, z dalekiej odległości i oświetleni jedynie skąpym blaskiem ognia,
niemalże nierozróżnialni. Lily oblizała wargi i – nie wiedząc, jak zacząć
rozmowę (czy w ogóle ją zaczynać?) –
postanowiła dać o sobie znać, robiąc coś tak niesłychanego, jak zamknięcie drzwi.
— Hej – przywitała się powściągliwie, kiedy obydwoje
zwrócili głowy w jej kierunku, zwabieni skrzypnięciem. – Czy… czy mogę z wami
wypić?
Brawo, Lily, pomyślała
sceptycznie. Twoje zdolności
komunikacyjne są tak słabe, że jak Syriusz przed kilkoma łykami wódki, nie
otwierasz ust.
Chłopcy nie odpowiedzieli. Lily przygryzła wargę i powolnie
zbliżyła się w ich kierunki, niemal dusząc się niezręcznością wiszącą w
powietrzu.
Właśnie znalazła się sam na sam ze zwaśnionymi kuzynami,
wspólnikami w zbrodni i oślepieniu matki jednego z nich, a równocześnie jej
byłymi chłopakami – jednego z nich wczoraj sprzedała drugiemu.
Grunt to oczyścić
atmosferę, pomyślała Nic tak nie
oczyści atmosfery jak alkohol.
A alkoholu w dormitorium Huncwotów nie brakowało. Chłopcy
nie cierpieli również na deficyt innych nielegalnych na terenie szkoły substancji:
od łajnobomb i niebezpiecznych gadżetów począwszy, przez broń, noże i
niepokojące eliksiry, a na papierosach i prezerwatywach skończywszy. Nie
czekając na jakikolwiek odzew, usiadła pomiędzy nimi dwoma (czując się dosłownie jak pomiędzy młotem a
kowadłem), sięgnęła po stojącą na parapecie kominka whiskey i nalała ją do
jednej z brudnych szklanek, używanych uprzednio przez któregoś z Huncwotów lub
też ich innych… gości.
Czuła na sobie ich wzrok, ciężki i onieśmielający, jakby
przynajmniej tańczyła przed nimi burleskę, a nie piła z niemytej szklanki.
— No co? - wzruszyła
ramionami. – Przecież i tak się z wami lizałam. Wszystkie wasze zarazki już od
dawna sieją spustoszenie w moim organizmie.
James odchrząknął. Lily postanowiła go zignorować i zwróciła
się w kierunku Doriana. Im szybciej wypełni swój obowiązek narzucony przez
dobre wychowanie, tym szybciej będzie mogła sobie stąd pójść i dalej oglądać
stare zdjęcia w dormitorium.
— Przyszłam tylko, żeby powiedzieć, jak bardzo mi przykro w
związku z… Finnem – zerknęła na niego nieśmiało i w przypływie odwagi (i złości
na Jamesa) pogłaskała wierzch jego dłoni. Potter głośno odstawił swoją szklankę
na stolik. – Gdybyś czegokolwiek ode mnie potrzebował… wiesz, gdzie mnie
znaleźć.
— Och, słodka Lily, nie sądzę, żebyś mogła zaspokoić
którąkolwiek z potrzeb Doriana –
wtrącił swoje trzy knuty James, uśmiechając się szeroko.
— Ja też bym w to powątpiewał – mruknął Chamberlain. On i
James wymienili porozumiewawcze spojrzenia i stuknęli się szklankami tuż nad
głową Lily. Dziewczyna oblizała wargi i wzięła dużego łyka swojego trunku.
Poczuła, jak fala ciepła roznosi się od jej gardła aż do żołądka.
— Sugerujecie coś? – spytała przez zaciśnięte zęby, zerkając
to na jednego, to na drugiego. James odwrócił wzrok i ostentacyjnie podrapał
się po czubku głowy. Dorian zatrzepotał rzęsami.
No chyba nie.
— Nic takiego – zaczął Potter i pokazowo pogłaskał ją po
dłoni, ocierając się ramieniem o jej ramię. Lily natychmiast zabrała rękę.
— Może tylko to, że jesteś… — dodał Dorian, powtarzając ten
ruch.
— …odrobinę…
— …oziębła.
Lily zamrugała gwałtownie.
— Co takiego?
— Wiesz… - zaczął tym fałszywo-niewinnym tonem Dorian. –
Obydwoje z Jamesem dobrze znamy twój…
— …sposób bycia – dokończył James. Czy oni odgrywali przed
nią jakąś tragikomedię, czy coś podobnego?! – Tak swoją drogą, Dorian… Skoro obydwoje mieliśmy tą… hmm…
przyjemność, aby spotykać się z naszą
drogą Lily w przeszłości, to może trochę o tym porozmawiamy?
— Co? – wydukała w odpowiedzi.
Po pierwsze, od kiedy James i Dorian zwracali się do siebie po imieniu i bez pogardy?
Po drugie, co im strzeliło do głowy, żeby trzymać ze sobą
sztamę i bratać się przeciwko... przeciwko ich wspólnej byłej.
Lily pociągnęła jeszcze jeden łapczywy łyk. To zemsta, pomyślała natychmiast. Oboje kpią ze mnie, tak jak ja i Mary
kpiłyśmy dzisiaj z Jamesa przed Jessiką.
— Och, daj spokój… - zwróciła się do swojej wcześniej „ofiary”.
- Ja i Mary jedynie żartowałyśmy..
— O Mary już rozmawialiśmy – wzruszył ramionami. – Razem z
Dorianem zrobiliśmy małe, subiektywne porównanie… wiesz, mogliśmy wymienić się
swoimi osobistymi odczuciami…
— Jak teraz patrzę na Lily, James, to chyba rozwiewają się moje wątpliwości… myślę, że ona
lepiej całuje, ale Mary za to jest…
Lily ostentacyjnie zatkała uszy, ale i tak dosłyszała
sprośne i obrzydliwe zakończenie tego zdania. James roześmiał się i dodał coś
jeszcze od siebie, na co oboje zaczęli krztusić się ze śmiechu.
Co za koszmar.
— Okej – poddała się, unosząc ręce do góry. Wstała od
stolika i zostawiła niedopite whiskey w szklance.– Rozumiem, nie chcecie mnie
tu. Zrozumiałam już po pierwszej wrednej uwadze. Chciałam po prostu być miła,
ale widzę, że moja obecność jest zagrożeniem dla waszego małego barowego
romansu, który się tutaj zawiązał.
Mówiąc to, prychnęła i oddaliła się w kierunku drzwi w akompaniamencie
ich grubiańskiego buczenia, zdając sobie sprawę, że gdyby jeszcze tylko
potrafiła emanować urokiem wili, byłaby bliźniaczką Mary McDonald nie tylko pod
aspektem zewnętrznym.
♦♦♦
— Co masz na
myśli dokładnie, mówiąc: spotkanie? – spytała
kilka godzin wcześniej, tuż po śniadaniu, Marlena McKinnon.
Razem z Natashą i Harrym, swoimi nowymi kumplami, wierzycielami
sekretów i partnerami w strzeżeniu tajemnicy Franka i Allie, przesiadywała
właśnie w bibliotece i – gdyby Natasha nie zechciała zniweczyć tych planów –
miała właśnie zabrać się za odrabianie lekcji, a następnie wykombinowanie,
jakby tu wywinąć się z jutrzejszego szlabanu za czwartkowe wagary. Cała trójka
w pierwszej kolejności głowiła się nad wypracowaniem panienki Mason na
eliksiry, następnie pomagała Harry’emu w rozwiązywaniu próbnych owutemów z
numerologii, a teraz, kiedy przyszła kolej na Marlenę i jej transmutacyjne
problemy, jej towarzysze stracili zainteresowanie nauką – mało tego! –
uniemożliwiali jej rozpoczęcia zadania na własną rękę, nakłaniając ją na
dołączeniu do nich w wieczornym wałęsaniu się po jakiś imprezach tego wieczora.
Następnym razem każe
Harry’emu napisać moje wypracowanie przed wyliczaniem dla niego liczby życia, pomyślała
z przekąsem.
— A zresztą… - dodała, zanim Natasha pospieszyła z
wyjaśnieniami, czym jest całe to jej spotkanie.
– Nie mogę dzisiaj się z wami bawić. Mam dużo lekcji. I dostałam wiadomość
od Allie i Franka. Ponoć mieliśmy…
— Och, daj spokój – przerwała jej młodsza koleżanka,
gwałtownie zamykając gruby podręcznik do transmutacji humanoidalnej. – Nie mają
nam do przekazania nic ciekawego i zapewne w głębi ducha życzą sobie, żebyśmy
wcale się z nimi nie spotykali. Gadają z nami tylko z grzeczności, żebyśmy nie
czuli się wykorzystywani.
— To ugłaskiwanie niewolników – poparł ją Harry Steele,
siódmoroczny gryfoński gej. – Skoro atencja i uprzejmość okazywana służbie działała w
starożytności, to zadziała i w przypadku takich zacofańców jak my.
— Ja jestem tak zacofana, że nie muszę nawet przychodzić,
aby czuć się ugłaskana – parsknęła Natty. – Niech spędzają czas ze sobą, a my
dalej będziemy paczką. Daj spokój, Lenny, nasze spotkania są świetne.
Marlena miała co do tego poważne wątpliwości. Póki co
uzyskała jedynie bardzo oględne informacje, a właściwie to żadne. Wiedziała
jedynie, że impreza jedynie dla wtajemniczonych odbywa się tego wieczora w
dormitorium męskim Hufflepuffu oraz że zdziwi się, kto na takich przyjęciach
bywa i kto je organizuje. Jeśli znała gejowski gust Harry’ego i Natashy, mogła
spodziewać się niezwykle kiczowatego wieczorku organizowane przez
pięcioklasistki, których nikt – oprócz tej dwójki – inny nie lubił.
Przyjęcia dla
marginesu społecznego, pomyślała pesymistycznie. Super, Marley.
Od samego początku, kiedy tylko ten pomysł został
wypowiedziany i zamarł w powietrzu, Marlena była zdecydowana, żeby odmówić –
trochę przedłużała tę kategoryczną chwilę, ale nie zmieniła swoich zamiarów –
dopóki nie napotkała wzroku Natashy. Jej żywe, błyszczące oczy tliły się w
wyrazie usilnego błagania i naciskania, tak, jakby obecność Marleny stanowiła
sens całego przyjęcia i bez niego – niczym bez panny młodej na weselu –
przedsięwzięcie po prostu się nie odbędzie.
— Co to za przyjęcie? – poddała się wreszcie, powtarzając
swoje pytanie. Natasha ożywiła się, najwyraźniej czując już w kościach, że
wygraną miała na wyciągnięcie ręki.
— To tylko grupa wsparcia.
Marlena pokręciła głową, bez zrozumienia.
— Grupa wsparcia?
— Dla osób takich jak my – uzupełnił Harry. Oboje z Natashą,
jak zwykle synchronicznie, poruszali porozumiewawczo brwiami. Marlena spojrzała
na nich ostrożnie.
Dla osób takich jak my… takich jak oni… o innej orientacji.
O, pomyślała, bo
nie przychodziła jej do głowy żadna inna reakcja.
Poczuła, że się rumieni. Bardzo nie lubiła, kiedy inni
wrzucali ją do jednego worka z… z osobami, których odmienne preferencje
oczywiście akceptowała i nawet kolegowała się z kilkoma takimi… ludźmi. Nie
podobało jej się jednak, kiedy ktoś traktował ją jako osobę do nich podobną,
ani też do końca gdy porównywano ją do heteroseksualnych. Zdecydowanie wolała
stan pośredni – taki, jaki nie wymagał nadawania etykietek, myślenia na ten
temat ani żadnych teoretycznych debat, które go choćby w najmniejszy sposób
dotykały.
Szczerze mówiąc, samo napomknięcie, niewinne rzucenie słowa
na „homo” lub „bi” powodowało u niej reakcje przesadnie wrażliwe. Lubiła
szczerze Natashę i Harry’go i cieszyła się, że do pewnego stopnia podzielają
oni jej spojrzenie na niektóre sprawy, ale wolała, kiedy nie rozmawiali przy
niej tak otwarcie o swojej orientacji ani w żaden sposób nie próbowali wciągnąć
ją do tego swojego… kręgu.
Spojrzała ponowie Natashę, której spojrzenie robiło się
coraz bardziej błagalne i urocze. Ach, jakże ciężko było jej odmawiać! Ale
wzdrygało ją na samą myśl o dormitorium zapełnioną tęczowym towarzystwem
Hogwartu, które będzie zagadywać ją na delikatne tematy i traktować jak równą
im, podczas gdy Marlena nie należała ani do gejowskiego towarzystwa, ani też
zbytnio do osób o klasycznych upodobaniach.
Nie. Tego by nie wytrzymała. Te wszystkie osoby nakłaniające
ją do wyznania swoich uczuć… do spojrzenia wgłęb tych rejonów siebie samej,
których zawsze się obawiała… i tyle starych znajomych, z którymi zadawała się
jeszcze podczas jej związku z Gią… och, jakże wstydziła się tego po dziś dzień!
Wszyscy wiedzą, przemknęło
jej przez głowę. Takie plotki biegają po
Hogwarcie w pierwszej kolejności. Oni wszyscy wiedzą o tobie i będą o tobie
mówić, bo po aferze na kotylionie stałaś się ich nową protegowaną. Merlinie, co
za porażka. Gdyby tylko matka i siostra widziały, w co się wpakowała, i
gdyby tylko Remus… gdyby tylko zaczął wątpić
w to, co połączyło ich w przeszłości…
Spojrzała niepewnie na Harry’ego. Musiała odmówić jemu, bo
Natasha i jej wielkie oczy znowu zniweczą wszystkie jej zamierzenia. Nabrała
głęboko powietrza.
Odmawianie…
odmawianie… grzeczne odmawianie…
— I co? – uprzedziła ją panna Mason. – Mam powiedzieć
Joshowi, że wpadniesz?
♦♦♦
Podczas gdy
Natasha Mason z całkiem dobrymi rezultatami namawiała Marlenę do wzięcia
udziału w imprezie dla towarzystwa LGBT, nowy narzeczony zainteresowanej i
bynajmniej niehomoseksualny starszy
brat Mason wychodził z jednego z tajnych tuneli prowadzących do Hogsmeade.
Alexander poznał to przejście wieki temu dzięki Alicji, a
nieco potem, po raz wtórny, dzięki Mary. Bardzo cenił podobne tajne tunele,
umożliwiające mu przeniknięcie do zamku, w którym nigdy nie pobierał nauk, bez
zbędnych ceremoniałów i niepotrzebnych utrudnień. To dosyć zabawne, jak
niewinne i zdesperowane dziewczęta czasami ułatwiały mu wszystkie plany – dawał
głowę, że zarówno Allie, jak i Mary, gdyby tylko wiedziały, że Alec wykorzysta
znajomość tajnych przejść do celów innych iż ukradkowe wymykanie się z jedną z
nich, z pewnością trzymałyby buzię na kłódkę.
Dzisiejszego dnia miał do załatwienia dość dużo spraw, z czego zdecydowanie najważniejsze było
wieczorne spotkanie konspiratorów, do których należał (a raczej – którym
wmówił, że podziela ich ideały, aby następnie wykorzystać ich łatwowierność do
celów bliższych jego sercu). Na tym zebraniu Mary bardzo chciała mu
towarzyszyć, a ponieważ Alec nie dostrzegał żadnych komplikacji, jakie mogłoby
przynieść jej towarzystwo, uległ szybko. Umówili się przy zakamuflowanym
wejściu do tunelu, ale Mary spóźniła się, bo nie mógł nigdzie jej dostrzec.
Westchnął ciężko. Czekanie na Mary McDonald uśmiechało mu
się niemal jeszcze mniej niż udawanie przed Colette i Rowle’ami, że jest po ich
stronie i dzięki poświęceniu Todda
Angelo przed laty został oczyszczony. Cała
ta farsa i bratanie się z wrogiem może i przynosiło mu jakieś korzyści wieki
temu, kiedy byt Aleka i jego rodziny zależał jeszcze od przychylności lub jej
braku ze strony tej rodziny, ale teraz, po tylu latach, czekał na odwrócenie
się tego trendu. Rowle’owie, upadający z dnia na dzień coraz niżej powinni
pracować dla Aleka, ogołoconego przez nich ze szlachectwa krwi i majątku, który
mimo ich starań i wielu przeszkód ostatecznie dorobił się fortuny i zyskał
należytą mu od urodzenia pozycję… nawet jeśli droga do władzy była – i będzie
jeszcze – bardzo krwawa.
Doceniłbym ich jako
służbę, gdyby nie byli takimi nieudacznikami, pomyślał w duchu. Im dłużej żyję na tym świecie, tym bardziej
utwierdzam się w przekonaniu, że cały ród McDonald nadaje się jedynie do
spoczynku kilka stóp pod ziemią.
Doprawdy, o ich znacznym upośledzeniu umysłowym świadczył
sam fakt, że wierzyli w lojalność Aleka i nie doszukiwali się w jego
sympatyzowaniu z nimi żadnego podstępu. Choćby otruł ich wszystkich Wywarem
Żywej Śmierci i nawet się z tym nie krył, oni i tak odeszliby z tego świata
pełni przekonania, że Alexander Mason ulepiony został z takiej samej, jak oni,
gliny i że umieraniu najsmutniejszy jest fakt że ich drogi zostają brutalnie
przerwane.
— Szybciej Czarny Pan umrze, niż któryś z nich nareszcie się
ocknie – mruknął złośliwie, sięgając do kieszeni płaszcza po paczkę papierosów.
Nie mógł znieść myśli o całej tej bandzie bez odpalenia sobie kilku
luckystrike’ów.
— Alec?
Z teoretycznych rozmyślań wyrwał go znajomy, irytujący głos.
Wymusił nieszczery uśmiech i zerknął – niby to żartobliwie – na zegarek. Mary
spóźniła się dwanaście minut.
To coś nowego.
— Już myślałem, że mnie wystawiłaś – mruknął głębokim
głosem, po czym zbliżył się do dziewczyny i pocałował ją czule w usta. Mary bez
ostrzeżenia zarzuciła mu ręce na ramiona i rozpaczliwie schowała twarz w jego
szyi.
Alec westchnął głęboko.
Litości…
— Wszystko w porządku? – wyszeptał jej do ucha. Poczuł, jak
broda Mary zagłębia się mocniej w jego szyję, co znaczyło chyba, że kręciła
głową.
— Och, Mary… - przyciągnął ją do siebie i pocałował w czubek
głowy. – Co się stało?
Usłyszał, jak dziewczyna nabiera dużo powietrza i powoli
uwalnia swój niedźwiedzi uścisk. Cofnęła się o dwa kroki, mało dyskretnie
pozbyła się wilgoci z wewnętrznego kącika oka i – uprzednio wyciągnąwszy
haftowaną, staromodną serwetkę – głośno wydmuchała swój wielki, czerwony nos.
Wyglądała fatalnie.
Alec nie znosił, kiedy Mary robiła sceny – uważał, że ładna
buzia i spryt to jej jedyne zalety, a poza tym niczym nie różniła się od swoich
zepsutych i rozpuszczonych krewnych, dlatego też nigdy nie mógłby zdobyć się na
obdarzenie jej cieplejszym uczuciem, a nawet zwykłym szacunkiem. Mary McDonald
od początku stanowiła jedynie narzędzie, środek, który miał doprowadzić go do
celu. Znosił niechętnie całe te ckliwości i sentymenty, których w żaden sposób
nie mógł wyciąć ze swojego planu zwycięstwa, jednakże czasami – kiedy
dziewczyna nie gadała i nie lamentowała – potrafił wyobrazić sobie, że tak naprawdę nie nosi tego szpecącego nazwiska
i jest po prostu ładniutką ćwierćwilą lekkich obyczajów. A że fantazję miał
całkiem wybujałą, zwykle udało mu się osiągnąć podobne złudzenie… nawet on nie
mógłby jednak wyprzeć z umysłu pokrewieństwo Mary z Angelami, kiedy widział jak
się teraz zachowuje.
Ile to jeszcze potrwa?
— Mój dobry znajomy… - wydukała cicho, drżąc jakby dostała
epilepsji. – Dowiedziałam się dzisiaj, że on… że on nie żyje…
Alec za każdym razem, kiedy widział ludzi w żałobie po
czyjeś śmierci, zastanawiał się, czy nie jest przypadkiem socjopatą – on bowiem
nigdy nie rozpaczał w podobnych sytuacjach, nawet kiedy odchodziła bliska mu
osoba. Prawdę mówiąc, uważał, że było to nieco żałosne.
Nie umieć uchronić się
przed śmiercią jest tak żenujące jak przypadkiem zrobić lasce bachora, mawiał
do swoich przyjaciół. Za każdym razem,
kiedy ktoś umiera, powinnyśmy się cieszyć – to znak, że o jednego idiotę mniej.
— Mary… - wziął ją za rękę i pocałował szarmancko. – Tak mi
przykro…
Dziewczyna pokręciła głową natychmiast i po raz wtórny
głośno wydmuchała nos.
— Nie w tym rzecz… Finn Chamberlain obchodzi mnie tyle, co
zeszłoroczny śnieg.
Alec zesztywniał.
Finn Chamberlain…
Chamberlain…
— Wiedziałam, że umrze – powiedziała cicho. – Wiedziałam, że to nastąpi niedługo.
Byłam tego pewna.
Zmarszczył brwi, niepewny, czy zrozumiał ją do końca.
— Czy to oznacza…?
Kiwnęła głową z przekonaniem.
— Że nic się nie zmieniło. Że dalej… że wszystkie te groźby…
są prawdziwe.
Alec milczał. To mogło poważnie zmienić wszystkie jego
plany…
— Posłuchaj – kontynuowała dziewczyna ze ściśniętym gardłem,
zanim Alec zdążył porządnie się nad tym wszystkim zastanowić. – Nie chcę dłużej
się w to bawić… nie, kiedy wiem, jak to może się skończyć. Ja… - przełknęła głośno ślinę, po czym dokończyła ściszonym głosem:
- Bree Angelo chce sprowadzić ich dzisiaj.
Potrząsnął głową, chcąc odgonić niepotrzebne myśli. Nic nie
szło dzisiaj po jego myśli.
— Jakim cudem ich przeniesie? – wyszeptał. – Ryzykuje wszystko takimi kaprysami. Wszyscy będziemy skończeni, jeśli ktoś
przyłapie całe towarzystwo w Hogwarcie. Sektę Lycan zdelegalizowano nie bez
kozery.
— Nie przeniesie – syknęła i znowu głośno smarknęła. Krew
zawrzała w Aleku. Miał ochotę nią szarpnąć, ale opanował się w ostatniej
chwili. – Ponoć to jakieś kominkowe spotkanie. Nie sądzę, że powinieneś dłużej
robić z niej idiotkę. Kiedy dowie się, co naprawdę się stało i co planujesz…
— Nie dowie się – przerwał jej szorstko. Czuł, że jego
cierpliwość się kończy i ulżyłoby, gdyby mógł odejść w samotności, bez
towarzystwa tej męczącej dziewczyny, i w spokoju namyślić się, co teraz zrobić,
by pokrzyżować szyki Colette. – Rozumiem, że ze mną nie idziesz?
Mary pokręciła głową gwałtownie. Wyglądała na przerażoną
podobną perspektywą. Alec westchnął ciężko. Jeszcze raz spojrzał na zegarek.
— Muszę iść – powiedział. – Przekaże Colette, że nie
przyjdziesz.
— Nie musisz nic jej nie mówić – szepnęła, łapiąc go
desperacko za mankiet. – Alec… obydwoje nie należymy do Sekty. Musimy odciąć
się od nich, zanim nie będzie już odwrotu… zrobią z nami straszne rzeczy, jeśli
się dowiedzą, że…
Alec wyrwał dłoń z jej uścisku. Nie mógł dłużej znieść tych
bredni. Chyba po raz pierwszy towarzystwo Mary było aż tak męczące, niemal równie beznadziejne jak marne gaworzenie z
Alicją albo innymi idiotkami ich pokroju. Jak długo jeszcze będzie musiał to
znosić?
— Dobrze wiesz, że tu chodzi o coś więcej – szepnął. – Nie
mogę się teraz poddać. Nie po tym wszystkim, co zrobiłem. Co… - ścisnął jej
dłoń - …razem dokonaliśmy.
Mary pociągnęła nosem, ale pokiwała głową, najwyraźniej
spodziewając się takiej odpowiedzi.
— Wiem – szepnęła.
Dzięki Merlinowi.
Alec pochylał się już, żeby pocałować ją na pożegnanie i
czym prędzej iść odstawiać przedstawienie przed kimś innym, ale wyglądało na
to, że Mary ma mu coś jeszcze do powiedzenia, bo nie puszczała jego dłoni,
tylko jeszcze mocniej pogłębiała uścisk.
— Matka powiedziała mi, co zrobiła Allie – powiedziała.
Kąciki jej ust lekko zadrżały. – Co zrobili – ona i Frank.
Alicja i Frank! Ich romansik! No tak… Alexander niemalże już
zapomniał o tej dwójce nieudaczników, którzy przez swoją głupotę jedynie
ułatwili mu misję. Najwyraźniej Mary została poinformowana przez matkę bardzo
szybko, ale jeszcze nie słyszała o najważniejszym… inaczej byłaby o wiele
bardziej wściekła i roztrzęsiona.
Zapowiada się niezła
scena, pomyślał na wpół z politowaniem, na wpół z satysfakcją. Och, jakże
był ciekawy reakcji Mary… nowe rewelacje będą musiały ją nieźle zaboleć.
—Tak? – udał niedowierzanie. Mary uśmiechnęła się przez łzy.
— No tak. Nie cieszysz się? Dostaniesz tyle pieniędzy z
intercyzy i…
— Przecież nie powiedziałem, że intercyza została zerwana.
Bomba została zdetonowana. Mary zamknęła usta, potem je
otworzyła i znowu zamknęła, kierując nimi jak niesprawnym mostem zwodzonym.
Najwyraźniej nawet tak przenikliwa, zmyślna i dalekowzroczna
dziewczyna jak Mary, która zwykła przygotowywać się na każdą ewentualność, nie
była przygotowana na coś takiego.
Na jej twarzy odmalowały się wszystkie ambiwalentne uczucia,
jakie można było dopasować do owej chwili: znalazł się wśród nich i ból, i
rozpacz, i niedowierzanie, i złość, i smutek, i uległość, i słabość, i gniew.
Mary przez chwilę walczyła z falą okrutnych emocji, próbując pokonać je swoją
najbardziej niebezpieczną bronią: zdrowym
rozsądkiem. Ta walka trochę trwała, ale ostatecznie udało jej się uspokoić,
przymknąć oczy i pozbierać myśli.
Alec niemalże odetchnął. Mógł od razu jej to zakomunikować –
darowaliby sobie całą tę szopkę z płaczem i zawodzeniem.
Tymczasem Mary gorączkowo starała się odnaleźć rozwiązanie
zagadki. Interzyca nie została zerwana… to oznaczało, że według prawa posagu,
Alekowi wciąż przypadał majątek rodu McDonaldów, ale skoro zerwał zaręczyny z
Alicją, musiał otrzymać rękę jakieś innej przedstawicielki rodu.
Colette nie wchodziła w grę, bo była niepełnoletnia.
Mary nic o tym nie wiedziała, a matka chyba raczyłaby ją
poinformować o zaręczynach – zresztą, sama też nie skończyła jeszcze
siedemnastu lat, chociaż nadawała się bardziej od Colette.
Georgina? Z tego co wiedziała, Rowle’owie już zaaranżowali
małżeństwo swojej młodszej córki z jakimś niezwykle bogatym Blackiem.
Niepodobne, żeby zerwali lukratywne zaręczyny dla Alexandra Masona, tym
bardziej, że od początku do całego projektu matrymonialnego nastawieni byli
bardzo nieprzychylnie.
Olśnienie przyszło natychmiast. Och, jakże podobne zagranie
pasowałoby do rodzinki Rowle’ów, do ich chciwości, zachłanności i dwulicowości!
Nie tylko Alicja pogwałciła ich plany… czy Frank Longbottom nie został
przeznaczony innej dziedziczce rodu, biednej jak mysz kościelna i dopiero
niedawno przywróconej do rodziny? Czy Rowle’owie zamierzali wysłużyć się biedną
krewniaczką, tym samym piekąc dwie pieczenie na jednym ogniu?
Czy to znaczyło, że…
— Marlena? –
wydukała. Alec pokiwał głową.
— Ładna jest? – spytał bezczelnie. – Mam się z nią spotkać
dopiero za kilka tygodni… przed ołtarzem.
— Ty… nie możesz tego zrobić! – podniosła głos Mary, patrząc
na niego jak na UFO. – To… to chore!
— Dlaczego? –
spytał retorycznie. – Dobrze wiesz, że chcę pogrążyć Angelów. To najlepszy
sposób. Nie sądzę, żeby ktoś mógł być gorszy od Alicji, a działając przez
Marlenę ośmieszę ich o wiele bardziej… i nie będę musiał tyle czekać. Esmeralda
McKinnon tak łasa jest na rodzinne pieniądze, że wyznaczyła datę ślubu na
kwiecień.
— Na litość boską, Alec! To twój ślub. Nie możesz tego odwrócić! - wydukała, przeczesując nerwowo
głosy. – Mogłeś przenieść tę intercyzę na mnie! Przecież…
— Nie mogłem – zaprzeczył brutalnie. – Lada dzień rodzina wydziedziczy
twojego ojca za gwałcenie uzdrowicielek. Twoja wartość zmalała, Mary. Nie masz
nawet czystej krwi. Wkrótce będziesz musiała kręcić jak twoja matka, żeby
utrzymać się przy życiu. Zresztą… manipulacja zdążyła już wejść ci w krew, co?
♦♦♦
Emmelina wolała
nie zadawać pytań, kiedy razem z Dianą zamknęły się w gabinecie profesora
Argenta. Wieloletnie doświadczenie nauczyło ją już, że wszystko, co wiązało się
z Di było niepojęte, absurdalne, ale równocześnie skrywające zaszyfrowane
drugie dno, tak jak większość śledztw, które prowadziła. Najwyraźniej Di
zadomowiła się w Hogwarcie na dobre, bo w gabinecie profesora na chwilę obecną
znajdowało się więcej rzeczy dziewczyny niż jego samego – ubrania, akta,
ciastka, które Diana namiętnie konsumowała nie spotykając się przez to z
żadnymi sylwetkowymi konsekwencjami.
Ledwo przekroczyły próg gabinetu Argenta, Di już rzuciła się
w kierunku swoich supertajnych papierów, niemalże jak lwica chroniąca swoje
młode. Pozakrywała przed Emmeliną połowę porozwieszanych na tablicach korkowych
zdjęć, po czym zaczęła pośpiesznie przerzucać przez stertę swoich starych
dokumentów i akt, mamrocząc coś pod nosem,
— Obiecałam komuś, że coś ci przekażę – wyjaśniła, i zaraz
potem triumfalnie wyciągnęła maleńkie, wycięte z jakieś gazety ogłoszenie.
Podbiegła do Emmeliny i przekazała jej papierek co najmniej jakby to było sto
tysięcy galeonów.
Emma zerknęła na niego z ciekawością.
— Promocja kociłków u…
— Druga strona – przerwała jej natychmiast Di. – Przeczytaj
to… rozpacz się jak chcesz… a ja wracam do pracy.
Titanikówna przez moment niepewnie odprowadziła siostrę
wzrokiem – siadła przy biurku Argenta i zaczęła pisać pośpiesznie coś, co
wyglądało jak list. Zgodnie ze swoim starym zwyczajem, przygryzała końcówkę
pióra i brudziła sobie brodę. Emma uśmiechnęła się pod nosem i zatopiła się w
lekturze niezwykle krótkiego ogłoszenia z jakiegoś brukowca.
Zaniemówiła, kiedy rozpoznała mężczyznę z dołączonej do
artykułu fotografii.
Tata…
W zeszłym numerze
informowaliśmy o zmianie nazwy popularnej sieci aptecznej Elle’s. Prezes sieci, sir Michael Titanic z początku
zamierzał nadać swojemu biznesowi imię po nowej żonie – Misha’s, doszło jednak
do kolejnej zmiany planów:
„- Zostaniemy przy
podobnych imionach – mówi zagadkowo. – Nazwa zostanie zmieniona, ale jedynie o
kilka liter. Chciałbym w ten sposób uczcić pamięć mojej córki, której imię sam
wybierałem siedemnaście lat temu. Apteki będą nazywać się Emmie’s.”
— Diana? – wydukała, czując, jak wielka, łaskocząca gula
rośnie w jej gardle. – Di, wiedziałaś, że…
— Tak, tak, to wzruszające – mruknęła raczej nie skora do
wzruszeń panienka Jenkins. – Ale to, że postanowił zmienić nazwę na bardziej
chwytliwą nie robi z niego jeszcze Ojca Roku, Emmelino.
Emmie’s… apteki
Emmie’s…
Mógł nazwać je na coś milion razy ciekawszego! Diana’s brzmiałoby o wiele lepiej, tak
samo jak Mike’s, Titanic’s czy Carver’s – jak nazywała się Misha. To
najsłodsza rzecz, jaką kiedykolwiek ktoś dla niej zrobił!
— Mój Boże, z jakiej to jest gazety? – zapytała
rozgorączkowana, pochodząc do zupełnie obojętnej Diany. – Czy mogę ją gdzieś
jeszcze dostać? Nie obraź się, Di, ale ten wycinek jest taki zmiętolony i
nieładny…
— Nie mów mi, ze chcesz skopiować je i przerobić na tapetę w
swoim dormitorium – zakpiła, podnosząc jeden plik papierów. – Ale to był jakiś
brukowiec, chyba… cholera jasna!
Szukając numeru gazety dla Emmeliny, Diana zrzuciła łokciem
stertę dokumentów posegregowanych na brzegu biurka, tak, że papiery zalały całą
długość gabinetu. Zerwała się z miejsca, klnąc pod nosem. Emma pocałowała
wycinek gazety i schowała go do kieszeni, gotowa pomóc Di – swojej dobrodziejce
Di! – w sprzątaniu. Odsunęła biurko od ściany, przykucnęła i zaczęła
pośpiesznie zbierać papiery, które spadłszy, zostały unieruchomione przez nogę
mebla. Poukładała je schludnie i podopinała wycięte zdjęcia spinaczami, kiedy
nagle wpadła jej w ręce pewna podobizna… podobizna człowieka, którego kiedyś
już widziała.
— Czyje jest to zdjęcie? – spytała Emma, trącając Di w
łokieć. – To nie jakiś kryminalista, prawda? Wygląda znajomo.
Diana odwróciła się i spojrzała od niechcenia na trzymaną
przez Emmę fotografię, po czym… wybałuszyła oczy i wydała z siebie zdumiony
pisk. Emmelina zagryzła wargę. Byle tylko nie wpakowała się w jakieś
przesłuchanie…
— Widziałaś JEGO kiedyś? – wydukała jej siostra, aż
przecierając oczy z niedowierzania. – Gdzie?
— Nieważne – machnęła ręką Emma, wycofując się w kierunku
drzwi. – Może mi się wydawało.
Dobrze wiedziała, co się teraz kroi. Diana przyglądała jej
się jak świeżej bułeczce zza szybą cukierni, a to oznaczało tylko jedno –
zaczynała doceniać swoją młodszą siostrę, bo mogła dopomóc jej w jakimś
śledztwie.
W przeciwieństwie do siostry, Emma nienawidziła kryminałów i
wszelkich detektywistycznych dyrdymałów. Uważała, że tropienie groźnych kryminalistów
i zabójców to kuszenie losu i dobrowolne narażanie swojego bezpieczeństwa. Zdecydowanie nie chciała się w to
mieszać.
— Emmelina, to jest jeden z najbardziej groźnych nastolatków
i największych socjopatów w historii. Gdzie go widziałaś? – nie poddawała się
Di. – No proszę, powiedz mi! Zrobię dla ciebie wszystko.
— CO?! – przeraziła się nie na żarty, wcale nie zachęcona
obietnicą dozgonnej wdzięczności. –Szukasz go?
— Nie – machnęła ręką,
chcąc jak najszybciej uciąć ten temat i poznać prawdę. –On nie żyje. To Dean
Walker. Gdzie go widziałaś?
Emma pokręciła głową. Powoli zaczynała wycofywać się w
kierunku wyjścia, modląc się, żeby Di nie zaczęła gonić jej na korytarzu. Po
raz kolejny starsza siostra okazała się bardziej zmyślna – podniosła różdżkę i Colloportusem zamknęła je na cztery
spusty.
— Czy to nie było przypadkiem na kotylionie u Meadowesów? –
spytała podchwytliwie. – Przecież tam byłaś… razem ze mną.
Emma zrobiła zbolałą minę.
— No tak… to znaczy, tak mi się wydaje… czy jeśli mnie
wypuścisz, to…
— Zrobię wszystko – ucięła, straszliwie przejęta. – Tylko mi
powiedz.
Szesnastolatka oblizała nerwowo wargę. Właściwie… skoro to
może w jakikolwiek sposób posłużyć śledztwie…
— To naprawdę nic takiego – rzuciła z zakłopotaniem. – Nic ciekawego.
Poszłam do łazienki, żeby wytrzeć nos, bo byłam cała zryczana po tym, jak jeden
z twoich kolegów nazwał mnie „małą świnką”
— To brzmi jak Kenny McDonald – przerwała jej Di, marszcząc
nos. – Mów dalej.
— Na podłodze siedziała May Potter – przypomniała sobie
Emma. – Była skulona i płakała o wiele bardziej niż ja, a na mój widok zareagowała
przeraźliwie i gwałtownie, wypadając z łazienki. Zainteresowało mnie to… i
poszłam za nią w stronę westybulu… a potem górnych komnat Meadowesów… i
zobaczyłam, jak May wchodzi do jakiegoś pustego pokoju.
— I tam widziałaś Deana?
Kiwnęła głową.
— Wydaje mi się, że wyglądał jak chłopak z tego zdjęcia… Ale
właściwie to chyba był trochę przystojniejszy. Nie powiem ci, o czym
rozmawiali, bo natychmiast mnie zauważyli i kazali spadać.
Diana nie poddawała się.
— Czy był tam ktoś z nimi?
— Na pewno twój szef.
— Seth Potter?
— No, tak... Tata May, prawda? Ach, i jeszcze mama Doriana –
wiedziałam, że to ona, bo kiedyś spotkałam ją na peronie. To bardzo ładna
kobieta, i ma świetną sylwetkę… pomimo tylu ciąż i połogów.
—Tak… - zamyśliła się Di. Całe napięcie z niej spadło – a raczej,
wyglądała na niezwykle wypoczętą i usatysfakcjonowaną. – Chyba każdy chciałby
wyglądać po czterdziestce jak Stephanie Chamberlain. To co mam dla ciebie
zrobić, siostrzyczko?
Emmelina uśmiechnęła się nieśmiało. Nie powiedziała zbyt
wiele, ale skoro sprawiła tym taką przyjemność siostrze… to chyba sprawiedliwe
byłoby, gdyby ona uszczęśliwiła również i ją, nieprawdaż?
— Znajdujesz ludzi, prawda?
Di pokiwała głową niepewnie.
— W takim razie… jeśli to oczywiście nie będzie dla ciebie problem:
czy mogłabyś odszukać tatę? Muszę z
nim porozmawiać.
♦♦♦
Gejowska impreza
okazała się tak samo kiczowata, jak Marlena przypuszczała. Stare towarzystwo,
przyjaciele Gii i dziewczyny, z którymi zadawała się przed związkiem z Remusem
i kompletnym odcięciem od homo-sfery, tak jak się obawiała, nie dawało jej
zaznać spokoju – co chwila ktoś do niej podchodził, zaczepiał, czasami
grubiańsko flirtował, ale wśród odzywek dominowały kpiny i docinki, kto zmusił
ją do wzięcia udziału „w tak uniżającym dla niej spotkaniu”.
Wizerunek Marleny jako świętej krowy, wzgardzającej dawnymi
znajomościami i wypierającej swoją orientację, a także uprzedzenie do
biseksualistów, które spotyka się po dwóch biegunach orientacji, nasiliły się
do tego stopnia, że dziewczyna czuła się jak kozioł ofiarny przez całe
przyjęcie. Starała się trzymać cały czas blisko Harry’ego i Natashy, ale ten
pierwszy wpadł w wir towarzyskich zobowiązań i opowiadał jakieś żarty swoim
kolegom-gejom, z którymi założył klub punkrockowy, z kolei panna Mason oddała
się bez reszty rozmowie z Liesel McCourtney, jednej ze swoich sympatii.
Dormitroium Josha Macmilliana, organizatora całego
przedsięwzięcia, na ten wieczór zmieniło się nie do poznania. Widać było, że to
nie pierwsza impreza urządzona przez niego w tym klimacie, bo wszystko zostało
dopięte na ostatni guzik, tak, żeby całe nie większe niż dziesięcioosobowe
towarzystwo czuło się jak najbardziej swobodnie i naturalnie. Pozawieszano
tęczowe serpentyny jak na kinderparty dla sześciolatków, z gramofonu ryczała
Celestyna Warbeck, a prowizoryczny parkiet, wzniesiony tuż obok łóżka przetranmutowanego
na stolik bufetowy, został obsypany w całości brokatem.
Co jakiś czas ktoś wchodził i wychodził, jednak zwykle nie
byli to nowi, tęczowi goście, a
jedynie puchońscy koledzy Josha, którzy przyszli wypić mu trochę piwa lub
podebrać ciastka. Przez moment zakręcili się też szóstoroczni „tradycjonaliści”
nieco zgorszeni doborem towarzystwa, ale organizator po raz kolejny okazał się
idealnie przygotowany – łagodnie, ale bardzo stanowczo pokazał nowym gościom,
gdzie znajdują się drzwi, a przy pomocy Harry’ego i jednego z współlokatorów
Josha, który pomagał mu zabawiać towarzystwo, chociaż chyba nie miał z nim za
wiele wspólnego – Declana Sterne’a – przegnali ich z dormitorium na dobre.
Po tym niemiłym incydencie nie wydarzyło się już nic
interesującego. Marlena przysiadła tuż przy bufecie i zjadała leniwie
szaszłyki, starając się złapać spojrzenie Natashy i przyciągnąć ją swoją
żałosnością do siebie. Chociaż Natty bardzo często do niej podchodziła, zwykle
robiła to tylko po to, by przedstawić ją swoim koleżankom, nie zdając sobie sprawy,
że Marlena doskonale zna większość towarzystwa, ale niestety – nie od tej
pozytywnej strony. Najwyraźniej uświadomienie sobie, że Lenny nie bawi się za dobrze, wychodziła znacznie powyżej jej
możliwości.
Mijała pierwsza godzina jej pobytu na przyjęciu, kiedy jakaś
dziewczyna w ładnej, liliowej sukience przysiadła się do niej i przywitała
miło.
Marlena odburknęła coś w odpowiedzi, bo zajęło jej dobre
parę chwil, zanim uświadomiła sobie, kto przyszedł (i to najwyraźniej z
zaproszeniem!) na imprezę dla gejów i lesbijek.
— Regina?
Regina Bulstrode jeszcze raz przywitała się z nią,
wyzbywając się gdzieś nieodłącznej skwaszonej miny, kiedy ktoś zmuszał ją do towrzyszenia
Gryfonom. Dziewczyna sięgnęła po dwa kieliszki i nalała dla siebie i Marleny
wina. Panna McKinnon przyjęła lampkę ostrożnie, zastanawiając się, czy oby coś
nie umknęło jej wzrokowi i czy Regina nie dosypała jej do wina trucizny.
— Przepraszam… - wydukała, popijając trochę wina. – Ale czy
ty nie jesteś…
— Z Regulusem? – pokiwała głową. – Jestem.
— Ale…
— Jestem taka jak ty – błysnęła ładnym uśmiechem. – Mam podwójną
szansę na znalezienie drugiej połówki. Niezbyt nas tu lubią, co?
Marlena wymamrotała coś pod nosem. Miła czy niemiła, Regina
Bulstrode pozostawała członkinią wrogiego obozu – i nie chodziło tutaj nawet o
przynależności domowe, bo Marley należała do zwolenniczek uczniowskiej zgody,
ale przede wszystkim o bliskie kontakty z Jo Prewett i resztą tych podejrzanych
typów.
Nieważne, jak ładnie
jej w tej sukience, pomyślała. Ewidentnie
czegoś od ciebie chce, skoro się tak dosiadła.
— Jak tam u ciebie i Franka? – spytała dziewczyna,
przyglądając się z ciekawością Marlenie. Dziewczyna pokręciła głową, na znak,
że nie rozumie. – Byłam na kotylionie, głuptasie. Tym u Rowle’ów w tym roku.
Pamiętam, że po nim wróciliście do siebie.
— Ymm… świetnie – skłamała, nerwowo upijając trochę wina.
Regina chyba zorientowała się, że coś kręci, co wcale nie dowodziło o bystrości
i przenikliwości jej umysłu, bowiem Marlena należała do najgorszych kłamców na
świecie.
— Jesteś pewna? – zawahała się przez moment, po czym dodała:
- Czy on wie, że…
— Marley! Ja i
Frank wszędzie cię szukamy!
Jak na zawołanie, do dormitorium wpadła właśnie przyczyna nieszczęśliwego pożycia Marleny i
Franka, prawdopodobnie ostatnia osoba, która kiedykolwiek przyszłaby na
gejowską imprezę, a również absolutnie wyśmienity podsycacz ciekawości Reginy.
Allie Rowle skrzywiła się bardzo niegrzecznie, kiedy
przywitał ją gospodarz, i niemalże natychmiast wyminęła go i podeszła do
bufetu, przesadnie kręcąc biodrami i machając rękami. Wyglądała jakby sam
diabeł w nią wstąpił.
— Alicja? – wydukała Marlena, modląc się, żeby to była tylko
halucynacja.
Jej kuzynka poprawiła fryzurę, jeszcze raz skwasiła się na
widok zebranego towarzystwa, po czym przeniosła wzrok na Marley – oraz jej
towarzyszkę.
— Jesteś normalna? – spojrzała niepewnie na Reginę. –
Przysięgam, że jeśli zamierzasz mnie obmacać, będę krzyczeć.
— Allie! – Do
towarzystwa natychmiast podbiegła Natasha, szczerze zdumiona nieoczekiwanym
przybyciem swojej starej koleżanki. – Jakim cudem się tu…?
— Wypytałam o was pierszą lepszą duszkę, a przejście do
Pokoju Wspólnego jest otwarte – wzięła głęboki oddech, jakby dopiero co
przebiegła kilkukrotnie całe boisko do Quidditcha. – Czemu nie przyszłyście na
spotkanie? To było ważne. Och, na
Jowisza, rusz się, Marleno, bo przysięgam – że on mnie śledził.
— Kto cię śledził?
– Tym razem odezwała się Regina.
Alicja pokręciła głową i przyłożyła pięść do ust, wydając z
siebie kilka nienaturalnych szlochów.
— Musimy porozmawiać, Marley – wydukała, udając, że jest na
granicy płaczu. – Musimy stąd iść jak najszybciej, bo wiem, że go widziałam i… stało się coś potwornego.
Minęło kilka kolejnych zaprzepaszczonych chwil, zanim
wspólnymi siłami Regina, Marlena i Natasha wydusiły z Alicji ostatni komunikat,
przeznaczony dla swojej kuzynki:
— Nasza rodzina sprzedała cię czystemu szatanowi.
— Alicja? – Dziewczyna wrzasnęła, kiedy jakiś nieznajomy
przystojniak trącił ją w plecy. Natasha wybałuszyła oczy. – Marlena…
i moja siostrzyczka… przyznam szczerze, kiedy usłyszałem o drobnych
matrymonialnych zmianach, czułem, że nie wyniknie z tego nic dobrego, ale w
najśmielszych snach nie przypuszczałem, że moja nowa narzeczona jest lesbijką.
♦♦♦
— Wyjeżdżam do
Brighton – oświadczyła Di, kiedy tylko Liam wrócił z śniadania do swojego
gabinetu. – Będę udawać dziennikarkę z Proroka
i dopytam się o Walkerów.
Liam zmarszczył brwi i zamknął za sobą drzwi, nie chcąc
nawet próbować zrozumieć pokrętnego
planu Di. Doświadczenie i wieloletnia, bliska znajomość z tą dziewczyną
nauczyły go już, że w chwilach szczególnej determinacji, umysł panienki Jenkins
pędzi tak szybko w tylko sobie znanym kierunku, że nikt nieporwany przez wichr
podobnych uczuć nie jest w stanie go dogonić.
— Błyskotliwe – rzucił więc, pomagając jej przymknąć wielką,
zapinaną torbę. – Zajmujesz się sprawą Deana Walkera? Czy nie zatrudniono cię
przypadkiem do wskazania zabójcy Calliope Meadowes?
— To nieistotne – stwierdziła, o mało nie wyłamując sobie
wszystkich paznokci na ostrym zamku torby. – Te sprawy są ze sobą powiązane –
obydwoje już to stwierdziliśmy, ale dopóki były to tylko gdybania, nie mogłam
działać. A teraz – zaśmiała się, nie przerywając szarpania z zamkiem – mam już dowód.
Liam zdumiał się nie na żarty. Jakim cudem Diana mogła
pozyskać materiał dowodowy, spędzając całe dnie w jego zamkniętym gabinecie?
Wiedział, że pisała list do Jenny Chamberlain z prośbą o opisanie, co wydarzyło
się w Wenecji w noc kotyliona, ale wczoraj przyszła odmowa jakichkolwiek zeznań
pod pretekstem „uprzedniej rozmowy z Aurorami”. Nie udało jej się również
uzyskać przepustki do Azkabanu na rozmowę z Elijahą DeVittem – nawet po próbie
przekupienia urzędnika. Jedyne na czym mogła bazować to stare, skopiowane akta
i zeznania Dorcas, a Liam swego czasu przeglądał je tyle razy, że był
przekonany, iż nie przeoczył najmniejszego, namacalnego dowodu.
Czyżby naprawdę tak nie nadawał się do detektywistycznego
fachu?
— Jaki? – spytał szczerze zaciekawiony. Diana krzyknęła z
triumfem, kiedy torba wreszcie poddała się, a zamek zatrzeszczał. Zarzuciła ją
na jedno ramię.
— Niematerialny – rzekła. – Znalazłam świadka, który potwierdzał,
że May nawiała z Wenecji na kotylion, a Dean Walker jej towarzyszył. Mało tego
– zachichotała z podnieceniem – Seth Potter na pewno ich widział.
Znalazła świadka? W Hogwarcie? Czyżby Dorcas o czymś mu nie
powiedziała?
— Kto tak powiedział? – kontynuował przesłuchanie.
Diana zawahała się chwilę z odpowiedzą, aby potrzymać go w
niepewności. Jej oczy błyszczały z ekscytacji i radości:
— Moja siostra.
Czar prysł. Liam nie wiedział, czy powinien udać dalsze
zainteresowanie, żeby nie urazić siostrzanych uczuć Di czy po prostu zrobić to,
na co miał ochotę – czyli wyśmiać jej zeznania.
— Emmelina? – powtórzył
tonem na wpół rozbawionym, na wpół uprzejmie zainteresowanym. – Nie
obraź się, Di, ale jej słowa nie są…
— Wiem, że czasami jej odwala, dobra? – przerwała mu
natychmiast. – Ale nie traktujmy jej jak
walniętej May Potter. Emmelina ma problemy ze sobą, ale nie miewa halucynacji
ani nie kłamie, bo tego nie potrafi.
— Może pomyliła ich z kimś… - rzucił wyrozumiałym tonem, nie
chcąc brutalnie oskarżać Emmelinę o kłamstwo wypowiedziane z typowych dla neij
pobudek: by zdobyć uwagę osób bardziej od niej interesujących. – May Potter
wygląda trochę jak starsza siostra Greengrass…a Deana Walkera można wziąć za
każdego innego kryminalistę.
— Emmelina nie ma tylu znajomych – przedrzeźniła jego
wyrozumiały ton Di. Liam westchnął ciężko. – Posłuchaj… intuicja mówi mi, że
coś się tutaj nie zgadza. A zawsze ufam swojej intuicji. Wiesz przecież o tym.
Czy wiedział? Gdyby nie znał przeczuć Di, przypominających
bardziej nadnaturalną, przerażająco rozwiniętą drugą świadomość, w życiu nie
pozwoliłby jej wprowadzić się na kilka dni do swojego gabinetu. Nigdy by się z
nią nie spotykał. Wiele lat temu nie zaufałby jej na tyle, aby powierzyć sprawę
śmierci własnej siostry*. Oczywiście, że znał charakter intuicji Di i zdawał
sobie sprawę, iż ta swoich przeczuć nigdy nie lekceważy – i mówiąc to z ręką na
sercu, chwała jej za to!
Ale nie wiedział, czy w obecnej sytuacji Di nie powinna
trochę przeczekać, a nie rzucać się bez większego planu na kontrolowane przez
ministerstwo Elves Close w Brighton i rozmawiać z lekko nawiedzą Delilahą
Walker. To nie mogło skończyć się dobrze.
— Di, zrobisz jak zechcesz, ale… słowa Emmeliny to jednak
nie jest żaden dowód.
Dziewczyna wywróciła oczami tak ostentacyjnie, że niemal zrobiło
mu się przykro.
— Nie wciskaj mi kitu, Liam. May Potter ucieka z Deanem w
noc kotylionu, co chce zatuszować Seth Potter, a tydzień później znajdują ją
chorą psychicznie z bandą otumanionych dzieciaków i z DEANEM, który ponoć
popełnił samobójstwo. To nie przypadek. Zresztą, gdzie May i Dean mieliby pójść
jak nie na kotylion?
— Do motelu? – podsunął pierwsze, co przyszło mu do głowy.
Kąciki ust Diany lekko zadrżały, ale ta luźna uwaga
bynajmniej nie wybiła jej z rytmu. Wysłała w jego kierunku poważne spojrzenie i
wedle swojego zwyczaju, skrzyżowała ręce na piersi, upierając się przy swoim.
Liam westchnął ciężko. Pokręcił trochę głową, zadumał się głośno, po czym
zarzucił pierwszą lepszą myśl-kotwicę, która mogła zmusić Di do zdradzenia mu
reszty swoich przeczuć.
— Podejrzewasz May?
Diana zaśmiała się pobłażliwie.
— Och, nie. To byłoby zbyt łatwe. Podejrzewam Jamesa.
Liam zamrugał gwałtownie. Cofnął się o kilka kroków,
pokręcił głową, po czym ponownie spojrzał na Di. Wpatrywała się na niego bez
zbytniego wzruszenia, ale wyraz jej twarzy doskonale potwierdzał wcześniejsze
słowa i świadczył o tym, że nie przejęzyczyła się i naprawdę wymierzyła
oskarżenie w jedynego syna swojego przełożonego.
— Co?! – wyrzucił z
siebie. – Czy twoja siostra widziała
też Jamesa?
Jedynie androny Emmeliny mogły doprowadzić Di do tak
absurdalnego wniosku, ale jeśli naprawdę w nie uwierzyła, to chyba powinna iść
do pani Potter zbadać, czy nie jest pod wpływem jakiegoś groźnego dla umysłu
zaklęcia.
— Nie – zaprzeczyła. Liam spojrzał na nią z jeszcze większym
niezrozumieniem. – Wcześniej bazowałam jedynie na moich własnych obserwacjach,
a teraz mam pierwsze dowody. Z czasem znajdą się kolejne.
— To… to niedorzeczne! – odparł wreszcie, kręcąc głową. – Wybacz,
Di, ale James nie ma najmniejszych powodów, żeby zabijać kogokolwiek – znam
tego dzieciaka, owszem, czasem zaatakuje jakiegoś Ślizgona na korytarzu, ale
brzydzi się czarną magią i w życiu nie wykorzystałby jej przeciwko komukolwiek…
a już na pewno nie przeciwko małej dziewczynce!
— Och, Liam, przestań cały czas mieszać w to Calliope –
machnęła ręką, chociaż właśnie ona była przedmiotem jej dochodzenia. – Ją
pewnie zamordowali bracia-ćpuni: nasz boski duet McDonald i DeVitt. Wzięłam tę
sprawę głównie ze względu na wątek Deana i nie zaznam spokoju, dopóki nie
poznam prawdy. A daję głowę, że jak tylko udowodnię, iż James zamordował Deana
Walkera, to na pewno znajdę i klucz do zabójstwa Calliope.
Liam roześmiał się nerwowo. Podniósł walizkę z podłogi i
podał jej rączkę Di, gotowy pozbyć się jej za wszelką cenę.
Zapomnieć o ich współpracy!
Diana zwariowała, nie było innego wytłumaczenia i sprawa, która pierwotnie
miała pomóc Dorcas w upamiętnieniu swojej siostry, teraz zaczynała przybierać
wymiar jakiś jej indywidualnych porachunków z Sethem Potterem. James zamordował
samobójcę-psychopatę! I to w dodatku w wieku czternastu lat, i bez użycia
czarów! To nonsens.
— Liam, Seth Potter nienawidzi May! – rzuciła jeszcze
szybko, jakby się obawiała, że Liam lada moment wyrzuci ją ze swojego gabinetu.
– W ogóle nie zależałoby mu na jej ochronie.
Co innego, jeśli chodzi o pierworodnego synka.
— Nie możesz mówić, że Seth nienawidzi swojej córki –
pokręcił głową. – Di, nie wiem, co między wami zaszło, ale demonizujesz tego
człowieka. Dobrze, może zatuszował kilka przewinień swoich dzieci, ale nie on
jeden to robi – spójrz na Nicka McDonalda! A zresztą, Seth niedawno tu był,
pilnując, czy z May wszystko w porządku po trzech tygodniach odwyku. Czy tak
zachowuje się niekochający ojciec?
— No chyba właśnie tak! – podniosła głos. – To jego żona
upiera się na te wszystkie odwyki i inne szaleństwa. Seth od samego początku
chciał zamknąć dziewczynę w mugolskim psychiatryku i pozbyć się problemu.
Ulżyłoby mu, gdyby May została przyłapana na morderstwie i odesłana do
Azkabanu. Jestem zszokowana, że tak wybitny kryminolog do tej pory jeszcze jej w
nic nie wrobił.
— James jest niepowiązany z żadną z tych spraw – wyrzucił kolejny
kontragrument. – Nawet jeśli masz rację, co do słabego ojcostwa Setha – w które
i tak nie wierzę – to nie możesz
domalować go do każdej z tych spraw – bo po prostu nie miał z nimi nic
wspólnego.Twoja teoria nie trzyma się kupy, Di.
— James już raz był podejrzany o zabójstwo, a drugi raz o
jego próbę – zripostowała. – Mam kopię jego akt. Przyjrzyj się temu i sam
zdecyduj, czy to naprawdę taki dobry chłopak:
Na jego oczach rozpięła niesforną torbę, z którą mordowała
się kilka ładnych minut, i z samego wierzchu wyciągnęła stare, pożółkłe
dokumenty, wyglądające jakby przetrwały ogień, powódź, pogrzebanie w ziemi i
tornado. Wywrócił oczami, ale przeczytał kilka pierwszy linijek akt:
1994, kotylion u Meadowesów – użycie czarów w obecności mugola1994 na 95, sylwestrowa noc – skarga wzniesiona przez państwa Sterne za zniszczenie draperii w ich domu oraz uszkodzenie kominka1995 – biwak we Flers, oskarżenie o zabójstwo Phila van Weerta i ponownie nieupoważnione użycie czarów1995 – kradzież z własnego sejfu siedmiuset galeonów, Auror Potter nie wniósł oskarżenia przed Wizengamotem1995, grudzień – podpalenie domu Walkerów w Brighon razem z Dorianem Chamberlainem, oślepienie mieszańca, Delihli Walker, groźne poparzenia zadane naocznemu świadkowi, Stephanie Chamberlain.
— Zeznał w Ministerstwie, że poparzenie ciotki nie było jego
winą, a wręcz przeciwnie – we wszystko uwikłany jest Dorian, który ponoć
planował zamach na jego życie – wtrąciła się Di w idealnym momencie. – Od tego
momentu kartoteka jest pełna pierdół, bo to ta umowna granica, kiedy
Potterowie, Chamberlainowie i van Weertowie wkroczyli na ścieżkę wojenną i
zaczęli sądzić się o wszystko. Dwie pierwsze rodziny o mało przez to nie
zbankrutowały. W aktach Setha widziałam wielką pożyczkę udzieloną od McDonaldów.
Liam doczytał jeszcze kilka linijek absurdalnych pozwów
pomiędzy tymi trzema rodzinami, po czym przyznał Dianie rację, ponownie złożył
akta i zwrócił je właścicielce.
— Ma bardzo barwną przeszłość, Di, ale to jeszcze nic nie
świadczy. Zauważ, że żadne z tych wykroczeń nie zostało udowodnione, bo James
cały czas jest na wolności i nie ma nawet wyroku w zawieszeniu.
— Bo wszystko zatuszował Nicholas McDonald za swojej kadencji
na prośbę swojej córeczki!
— Cały czas nie widzę w tym sensu – zignorował jej protest. –
Dorcas mówiła przecież, że widziała Jesse’ego van Weerta, to…
— Dorcas mogła kłamać, żeby chronić Jamesa. Może i nie
zamordował jej siostry, ale to wielce prawdopodobne, że gdy udowodnimy, że
zabił Deana, ukaże nam się skrywany materiał dowodowy, o czym ona doskonale
wie. Może wzmianka o Jesse’im była jedynie zmyłką.
— Nie wierzę w to – powiedział po prostu. – Przykro mi, Di.
Wiesz, że zawsze cię wspieram, ale tym razem nie mogę się z tobą zgodzić.
Panna Jenkins wypuściła głośno powietrze. Kiwnęła głową na
znak zrozumienia, chociaż widać było, że jest od niego bardzo daleka i ma za
złe Liamowi, że tak twardo trzyma się swoich racji. Prawdziwy detektyw nigdy
niczego nie wyklucza. Tak subiektywny światopogląd znacznie ogranicza bystrość
i przenikliwość jego umysłu.
— Za dużo w tej sprawie się nie zgadza – uśmiechnęła się
wreszcie, tonem kompromisowym. – To moje osobiste podejrzenia. Może się mylę – wzruszyła
ramionami. – Ale rozmowa z Delihlą Walker powinna rozwiać moje wątpliwości.
Liam odburknął coś pod nosem, ale Diana to zingorowała.
— Nie mówię, że James zamordował Calliope, bo to bez sensu.
Ale James mógł zamordować Deana – dlaczego? Nie mam pojęcia. Ale musiał mieć
jakiś powód, bo inaczej pół roku później nie podpaliłby jego domu, z szalonym
braciszkiem i babcią. Nie wiem, kto zamordował Calliope. Myślę, że to nie był
nikt z Potterów, chociaż bez wątpienia wiedza oni, kto to zrobił, a że wydając
tą osobę, w efekcie domina wyjdzie cała sprawa Deana Walkera, siedzą cicho.
Może to był Elijah albo Kenny, albo Dean. Wszyscy są ćpunami i nie byłabym tym
specjalnie zaskoczona. Ale dom Walkerów to pierwszy przystanek. Dopytam się o
Deana starą babcię Walker, oślepioną przez duet James Potter i Dorian
Chamberlain. Kiedy uzyskam dowód na winę Jamesa, pójdę do Setha i wyduszę z
niego, kto zabił Calliope. Może i nie jest to plan idealny, ale dobry początek
i zdecydowanie lepsze rozwiązanie niż dalsze siedzenie bez sensu w Hogwarcie. Chcesz
jechać ze mną?
— Jeszcze raz pogadam o wszystkim z Dorcas – poddał się i
sam przybrał kompromisowy ton. – Ale życzę ci powodzenia.
Di potaknęła uprzejmie. Tym razem, już przepełniona
spokojem, bez trudu zamknęła swoją torebkę.
— Spotkamy się jeszcze? – spytała cicho, mając nadzieję, że
Liam odgadnie, co ma na myśli.
Niestety, nie był na tyle przenikliwy.
— Pewnie w Ministerstwie. W piątek mam zawieść kilka osób na
rozprawę Isaaka Monroe.
— Wiesz, że jest on podejrzany o obydwa zabójstwa? –
zaśmiała się nerwowo Di, chcąc ukryć zakłopotanie. – W razie gdybym zawiodła,
tak jak Crouch i Aurorzy, zwalę wszystko na niego i zajmę się innymi
morderstwami. Może Phila van Weerta? Jak już zaczęłam grzebać w przeszłości rodziny
Potterów…
— Oby tylko Seth nie wyrzucił cię za to z korporacji –
odparł nie na żarty.
Diana zacmokała, rozbawiona jego powagą.
— Do zobaczenia, Liam – wyrzuciła sztywno, nie wiedząc, czy
powinna uściskać go na pożegnanie, czy też darować sobie te wszystkie
ceremoniały i po prostu wynieść się z Hogwartu.
— Papa, Di.
Popatrzeli na siebie jeszcze przez krótką, niezręczną
chwilę, aż w końcu Liam pochylił się i cmoknął ją lekko w oba policzki.
Dziewczyna uśmiechnęła się sztucznie i niemalże wybiegła z gabinetu, mamrocząc
pod nosem przekleństwa we wszystkich znanych sobie językach.
♦♦♦
Kiedy Lily po
nieprzyjemnym zetknięciu z Dorianem i Jamesem wróciła do Pokoju Wspólnego
Gryffindoru, dalej miała możliwość raczyć się towarzystwem swoich ulubionych
osób: wściekła Mary McDonald siedziała przy kominku i z furią pisała coś na
biednym, zmiętolonym kawałku pergaminu. Co jakiś czas głośno wzdychała,
przeklinała albo pociągała nosem – słowem, prezentowała swoją osobą taki obraz
nędzy i nieszczęścia, że nawet jej arcynemezis, Lily, musiało zmięknąć serce.
— Mary? – rzuciła
łagodnie. McDonaldówna zignorowała ją, dalej z furią rozrysowując jakiś plan
działania. Przejeżdżała piórem z taką furią, że aż przedziurawiła pergamin na
wylot. – Em… co robisz?
— Nie widać? – spytała pretensjonalnie i podniosła wzrok na
Lily. W jej oczach wezbrały się łzy przemieszane z tuszem do rzęs. – Planuję zemstę!
Och, to nie zapowiada
się dobrze, pomyślała. Westchnęła ciężko. Och, ile by dała, żeby znaleźć
się z powrotem w swoim dormitorium, włączyć Ramonesów i nie przejmować się
całym tym pomylonym światem! Nie mogła jednak zostawić Mary w takim stanie –
nie należało traktować tak nikogo, nieważne,
jak bardzo skalał serce mrokiem. Bez pytania przysiadła na sofę naprzeciwko
kominka, tak aby mieć dobry widok na dalsze poczynania swojej koleżanki i nie
zadawała więcej pytań – może to nawet lepiej, że wreszcie nadarzyła się okazja,
aby trochę pomilczeć i przeanalizować natłok ostatnich informacji?
Powinna zacząć od rewelacji Isaaka i Jo z wtorku, Chase’a ze
środy, Doriana z piątku, Isaaka, Jo po raz drugi, Syriusza, Mary czy też
Doriana i Jamesa z dzisiaj? Logiczne byłoby rozpoczęcie od samego początku, ale
nie miała pojęcia, czy w tym przypadku chronologia jeszcze bardziej we
wszystkim nie namiesza. Syriusz w końcu opowiedział jej dzisiaj o wydarzeniach
wcześniejszych niż poprzedniego dnia Dorian, a wątek Jo i Isaaka uzupełniał tę historię
miejscami, ale zwykle po prostu robił z niej większy galimatias. Może lepiej
skupić się na ostatnich wydarzeniach? Jak baromance dwóch hogwarckich van
Weertów?
Właściwie nie powinnam
czuć się urażona, pomyślała teraz. Chodzi
mi tylko o to, że obydwoje są takimi dupkami i hipokrytami – w normalnych
okolicznościach ciskają w siebie najgorszymi wyzwiskami, a wystarczyło tylko,
że jednemu zmarł brat, a drugi mnie rzucił, i już pałają do siebie miłością braterską?
Są nienormalni.
Zerknęła na Mary. Zgniotła właśnie swój pergamin w drobną
kulkę i cisnęła nią wprost do kominka. Zemsta najwyraźniej nie była
wystarczająco brutalna.
Zawsze może powrócić
do korzeni i wywołać kolejną aferę zdjęciową, pomyślała sceptycznie. Kimkolwiek jest jej nowa ofiara, na pewno
poczuje się równie beznadziejnie jak ja, kiedy cały Hogwart zobaczy, jaki nosi
rozmiar stanika.
Swoją drogą, jak Dorian i James mogli ją w ogóle porównać do
Mary? Co innego racjonalna analiza ich cech i zdolności, jaką często same
dokonywały traktując się jako największe rywalki, co innego bardziej jurna.
I co Dorian w ogóle
może o tym wiedzieć? Czy on kiedykolwiek miał jakąś dziewczynę, poza mną?
Zastanowiła się nad tym nieco dłużej niż to było konieczne.
Zdaje się, że kiedyś zdarzył się jakiś pojedynczy skandal z nim a Larissą, ale
przecież każdemu może się…
— Mary? – odezwała się nagle, uderzona dziwną myślą. – Czy mogę
cię o coś zapytać?
— Nie – burknęła ta
w odpowiedzi, wycierając nos w mankiet polówki.
Lily to zignorowała.
— Powiedziałaś mi dzisiaj, ze… że swego czasu odebrałam ci
Doriana. A Dorian powiedział przed chwilą, że ja lepiej… eee… powiedział coś o
tobie. Czy wy byliście kiedyś… no wiesz?
Mary aż zadrżała, jakby te słowa ugodziły w jej najbardziej
bolesne myśli. Spojrzała na nią podejrzliwe.
— Co?
— Nie martw się, ja nie… już mi na nim nie zależy –
powiedziała najpierw, po chwili uświadamiając sobie, że wcale nie kłamie. – Po prostu
jestem ciekawa… Dorian zdaje się, coś do ciebie ma.
— Żartujesz sobie? – prychnęła. Pokręciła głową i roześmiała
się bez humoru. – Dorian… coś do mnie… Boże, jak głupia jesteś? Dorian mnie uwielbia.
Dorian słucha tylko mnie.
— To dość odważne słowa – zauważyła ostrożnie. – Zwłaszcza,
że nie mówi o tobie w zbytnich superlatywach. No cóż, może…
— Nie mówi o mnie w
superlatywach? – powtórzyła. – Chora jesteś?
— Nie bierz tego do siebie – uniosła ręce do góry. – Jestem po
prostu ciekawa, czy kiedyś… w piątej klasie, przed tym, jak byłaś – a raczej
jak go zmusiłaś – z Jamesem… no
wiesz, byliście razem? Rozumiem przecież, że nie każdy utrzymuje takie pokojowe
stosunki z byłymi jak…
— Nie, poważnie, Evans – Mary przerwała jej. Na chwilę przestała
płakać. – Czy do ciebie do tej pory jeszcze nie dotarło? Przecież wszyscy o tym wiedzieli. Trzeba być
nieskończenie głupim, żeby nie
zauważyć…
— Nie zauważyć czego?
— Że cię zdradzał! – wybuchnęła. Nagle zrobiła duże oczy i
przejechała otwartą dłonią ze zmęczeniem po twarzy. – Kiedy byliście razem…
Nigdy nie było pomiędzy nami nic poważnego… ale wystarczająco, żeby go… kontrolować?
Lily rozdziawiła usta.
— Kontrolować? Czy…
czy jego też molestowałaś?
Mary wywróciła oczami.
— Nikogo nie molestowałam. Chamberlain sobie z ciebie zażartował.
A zresztą, sama kazałam mu trochę podramatyzować. Dobry z niego aktor.
— Kazałaś? – powtórzyła.
– To ty kazałaś mu…?
— Nie: Jessica Beinz –
zakpiła. – Myślałam, że już dawno się domyśliłaś. Nawet James to zrobił –
wzruszyła ramionami. – Od razu skojarzył, że to ja wysłałam go do ciebie, kiedy
tylko wrócił do Hogwartu. Zaproponował ci wtedy udział w Projekcie
Absolwenckim. Kojarzysz?
Lily wzięła głęboki oddech.
Po tylu godzinach spędzonych na wysłuchiwaniu zeznań
kolejnych osób, które chciały coś jeszcze od siebie dodać, zdołała przywyknąć
do szybkiego zapamiętywania informacji i łączenia ich w ramkę. Ale teraz –
kiedy dopiero zaczęła układać swoje puzzle, wnętrze
swojej ramki, okazywało się, że znajduje się jeszcze kilka podstawowych
elementów budujących krawędzie obrazu, że musi wszystko na nowo rozebrać i
ponownie poskładać.
Dorian nigdy nie
był po jej stronie. Dorian od początku był szpiegiem Mary. Kiedy zaprosił ją do
projektu… kiedy opowiedział jej o elfach… kiedy pobił Jamesa na boisku… kiedy w
najgorszym momencie zostawił ją samą sobie, tak, że o mało oblała egzamin…
kiedy zaprosił ją do Hogsmeade, tak, że nie mogła odmówić… kiedy wziął na
siebie winę Mary za… za aferę zdjęciową i…
— Cieplarnia – wyrzuciła wreszcie. Mary zmarszczyła czoło.
Lily nie mogła w to uwierzyć. Po tylu dniach zawieszenia,
jej mózg zaczął na nowo dobrze prosperować i nareszcie udało jej się przejrzeć
intrygę… intrygę, w której tkwiła od samego początku! W której tkwili wszyscy
jej bliscy, nie zdając sobie z tego nawet sprawy!
— Powiedziałaś Emmelinie plotkę o Jamesie i Serenie i
rozwiesiłaś zdjęcia moje i Jamesa z cieplarni. Zamknął nas Syriusz, ale zdaniem
Jamesa tak naprawdę on chciał… chciał odciągnąć go od Skye. Ale to byłaś ty. To ty… to ty pozbyłaś
się stąd Skye DeVitt, tuż przed tym, kiedy zaczęłaś zniesławiać Jamesa –
rozdziawiła usta. – Bo ona była jedyną osobą, która mogła powiedzieć mi prawdę.
Mary milczała. Lily ukryła w twarz w dłoniach.
— Wiesz, że Finn zginął przez takich jak ty? – odezwała się
nagle, drżącym głosem. – Państwo Chamberlain – tak samo jak moja matka, i
rodzice Jamesa – są działaczami tajnej organizacji, która ochrania szlamy –
wywróciła oczami. – Nazywają to Zakonem
Feniksa. Państwo Chamberlain udzielili swojego domu jako siedziby Zakonu, a
Finn działał z nimi, jako ich najstarszy syn. I zginął na jednej z takich
misji. Zginął przez takich jak ty… ja to wiem. A teraz Dorian i James też to
wiedzą.
Lily miała ochotę porządnie ją spoliczkować. Jak ona śmiała…?
Jak mogła…?!
— Jak mogłaś tak skłamać? – wyrzuciła z siebie, czując, że
dla odmiany sama zaczyna płakać. –Jesteś z Dorianem? Czy z twoim byłym
nauczycielem w Beaux? Czy…
— Dorian? – prychnęła Mary dziwnie zbolałym tonem. – Dorian od
początku był jedynie narzędziem. Mój nauczyciel, mój romans, moja sprawa. Porad
mogę udzielać tylko Dorcas, która marzy o przeleceniu Argenta… nie masz prawa…
— To ty nie masz prawa! – zerwała się na równe nogi. –
Oszukwiałaś nas wszystkich tak długo! Wszystkie ostatnie nieszczęścia to twoja
sprawka! I nie zmusisz mnie… nie jesteś w stanie… nie sprawisz, żebym poczuła
się winna za twoje grzechy. Co jeszcze
zrobiłaś?!
Mary też wstała na równe nogi. Z jej oczu
żarzył się straszliwy gniew.
— Zachęciłam Syriusza do ukarania Smarkerusa… wtedy, podczas
pełni – uśmiechnęła się niewinnie. – Kazałam Kendall Argent podejść w czwartek
do ciebie i Jamesa – kojarzysz śliczną dziewczynę, która bała się pójść na
karuzelę? – zachcihotała. – Mój pomysł. Czekaj,
co jeszcze… ach, wmówiłam temu idiocie, Luke’owi Davisowi, że się w nim
podkochujesz i skierowałam w waszą stronę Dorcas, żeby widziała, jak odbijasz
jej chłopaka. Wynajęłam Jessikę do całej tej szopki z metamorfozą… och,
naprawdę dużo tego było – roześmiała się szczerze. – Nie przypomnę sobie tak z
biegu.
— Dlaczego?
Mary zaśmiała się pusto.
— Możesz mi nie wierzyć, ale im szybciej cię pogrążę, tym
mniej osób będzie cierpieć.
♦♦♦
Hestia wcale nie
planowała spotkać się tego dnia z Chase’em – zresztą, po konfrontacji z
Jaydenem tymczasowo gardziła całym męskim gatunkiem i nie chciałaby nawet
rozmawiać ze Świętym Mikołajem. Ani z Syriuszem, ani z Jamesem, ani nawet ze
swoją sową-samcem, Ozyrysem. Pragnęła po prostu znaleźć się w swojej sypialni,
zupełnie sama, obsmarować Jaydena wyzwiskami w swoim pamiętniku i… po prostu
wypłakać całe sześćdziesiąt procent swojej wagi, które stanowiła woda.
Chase nawinął się akurat wtedy, kiedy jej marzenie już
prawie się spełniło – bo tuż przed obrazem Grubej Damy. Cały zesztywniał, kiedy
zobaczył zapłakaną dziewczynę dzierżącą w dłoni pamiętnik niczym berło i
szamoczącą się jak w amoku.
— Hestia? – zdziwił się, intuicyjnie chwytając ją za
nadgarstki.
Dziewczyna wyrwała się z głośnym piskiem. Chase uniósł ręce
i odsunął się, na znak, że nie chce zrobić jej krzywdy.
— Czy coś się stało? – spytał po prostu, oblizując wargi. –
Hestia, nieważne, jakie są nasze stosunki, wiesz chyba, że…
— Nie, nie wiem! – krzyknęła, wyrzucając ręce z frustracji. –
Nie wiem, czego ode mnie chcesz, ale jeśli planujesz urządzić mnie tak samo, to
dobrze ci radzę… daruj sobie tę śpie…
— Urządzić cię? – wypluł
to niczym obelgę. – O czym ty… Hestia!
Zastawił jej drogę, tak, że nie mogła zbliżyć się do wystraszonej
nie na żarty Grubej Damy. Spróbowała go wyminąć. Bezskutecznie. Spróbowała po
raz wtórny, w drugą stronę – na próżno.
— Puść mnie – warknęła, kiedy Chase złapał ją za ramię. –
Puszczaj mnie w tej chwili!
— Czy ktoś zrobił ci krzywdę? – nie próżnował, teraz niemal
równie rozpaczliwym tonem jak jego była dziewczyna. – Czy to… czy to Jayden?
Na dźwięk tego imienia Hestia rzuciła się na niego
gwałtownie, jakby próbowała go staranować i w ten sposób przedostać się do
obrazu. Rozpłakała się na dobre, kiedy złapał ją w pasie i uścisnął. Waliła
pięściami w jego plecy, ale Chase nie chciał jej puścić.
Nie rozumiał…
Gdyby tylko wiedział…
— Hestia, cokolwiek się stało… - zaczął miękko tuż obok jej
ucha. – Ja nigdy nie zrobiłbym ci
krzywdy. Nie wiem, jak można…
— Gdybyś był na jego miejscu, zraniłbyś mnie tysiąc razy
bardziej! – wybuchnęła. – Nie uda ci się niczego już naprawić! Nigdy nie
będziemy razem! Przestań wszystko jeszcze bardziej pogarszać!
— Hestia…
— Nic nie rozumiesz! Nie ma dla mnie już żadnego rozwiązania…
żadnej pomocy… żadnego innego losu… je… jestem skończona.
— To nieprawda – szepnął, niedbale cmokając ją w czoło. –
Hestia, wiem, że jest ci bardzo ciężko, ale możemy ci pomóc… możemy naprawić
twoje problemy… razem. Wystarczy
tylko, że powiesz mi, co się stało…
Hestia rozpłakała się jeszcze bardziej gwałtownie. Nie
chciała tego… nie chciała, żeby on się dowiedział…
Ale przecież nie zostawi jej w spokoju… musi dać sobie
spokój, póki jeszcze sam może poukładać swoje życie.
Drżącymi rękami splotła ich palce i przeniosła jego dłoń na
swój brzuch. Chase wysłał jej niepewne spojrzenie. Błysk w jego oku zdradzał
jednak, że wie dokładnie, co Hestia planuje powiedzieć:
— Jestem w ciąży.
~~~
Emmelina właśnie
szczotkowała swoje włosy przed rutynowym nawijaniem ich na papiloty przed snem,
kiedy ktoś zapukał do drzwi dormitorium. Przez chwilę siedziała bez ruchu, nie
wiedząc, jak zareagować. Było tak późno, że wszystkie jej współlokatorki już
dawno powinny stamtąd, gdzie aktualnie przebywały – chociaż ostatni czasy Emma
zdołała przywyknąć do spędzania czasu sama – albo w milczącym towarzystwie
Mary. Jeśli to jednak była któraś z nich, to po co pukała do własnej sypialni?
— Kto tam? – zawołała Emmelina, nieśmiało wstając ze swojego
łóżka.
Nikt jej nie odpowiedział.
To pewnie Larissa albo
któraś z Piękności, pomyślała rozsądnie. O tej godzinie odwiedzić nas może jedynie jakaś gryfońska dziewczyna,
bo żadna inna nie zna aktualnego hasła. Powinnam iść je przegonić.
Ospale ruszyła w kierunku drzwi, w myślach układając
odpowiednio zgryźliwy tekst odsyłający Larissę albo Rachel z powrotem do
wszystkich diabłów. Poprawiła jeszcze włosy (jak dobrze, że tak pięknie je
wyszczotkowała!), wzięła głęboki oddech, pociągnęła za klamkę i… o mało nie
zemdlała z wrażenia.
— Chase?! –
zmarszczyła czoło, otwierając szerzej drzwi. – Jakim cudem minąłeś
zabezpieczenie? Przecież nie można wchodzić do…
Nie było jej dane dokończyć tego zdania, bowiem chłopak
działał natychmiastowo – złapał ją w pasie, wepchnął w głąb pokoju, zatrzasnął
za nimi drzwi i wpił się zachłannie w jej usta, z niemalże taką pasją i taką
zapamiętałością, jaką jeszcze wczoraj obdarzył Hestię, wtedy myśląc, że taki
sposób całowania zarezerwowany jest tylko dla tej jednej osoby na świecie.
♦♦♦
Bree schowała do
torebki drobną ramkę z czarno-białym zdjęciem swojego ojca. Rutynowe, codzienne
przyglądanie się posępnemu i surowemu obliczu Todda Angelo napawało ją zawsze
trochę melancholią i smutkiem, a trochę stanowczością i determinacją w
realizacji celów, jakie zostały jej przez niej powierzone.
Chociaż ich plan nie powiódł się idealnie, bo ludzie okazali
się bystrzejszy niż oczekiwali i zaczynali powoli łączyć i kojarzyć ją z
niesławą ojca, to najważniejsze – czyli zyskanie przychylności i zaufania ze
strony likantropa Lupina – udało im się przewidzieć i osiągnąć. Bree czuła
dumę, kiedy w pamięci odtwarzała wszystkie kolejne etapy tego planu – ich planu, bo to właśnie ona zaplanowała
najbardziej przebiegłą i bezwzględną część, która polegała kolejno na uśpieniu
czujności wszystkich poprzednich ofiar Todda oraz na zatuszowaniu całego
przedsięwzięcia przed matką. Wciąż uśmiechała się na samo wspomnienie wyrazu
twarzy jej starej guwernantki, pani Hughes, którą należało zlikwidować, aby
Maddy Angelo wyraziła zgodę na wysłanie córki do Hogwartu. Jej usunięcie
przeprowadziła tak po mistrzowsku i profesjonalnie, dosypując jej odrobinę arszeniku
do herbaty, że nawet ojciec, tai wirtuoz zbrodni, musiał ją pochwalić. Bree
uwielbiała, kiedy Todd ją chwalił. Zawsze uważała, że bardzo się w niego wdała.
Po dość gładkiej części z transferem do Hogwartu, przed Bree
stanęły trzy trudniejsze zadania: po pierwsze, zbratanie się z Marleną
McKinnon, tą brudną zmienną, a następnie potwornym wilczkiem Lupinem, po drugie: pieczołowite zbadanie terenu i
uzyskanie informacji na temat innych mieszańców, a po trzecie: odnalezienie w
Hogwarcie kolejnych członków ich szeregu.
Minął zaledwie miesiąc, a Bree udało się osiągnąć wszystkie
te punkty: przyszedł czas na jej ulubioną część, tą zaprojektowaną przez ojca:
czas na łowy. Czas na jatkę. Czas na
inkwizycję.
— Tępienie mieszańców zawsze zajmowało Toddowi Angelo zbyt
wiele czasu, kiedy działał w pojedynkę – oświadczyła głucho, wyciągając z
torebki butelkę tojadu. – Urodziłam się po to, żeby mu ulżyć. Czy nie uważasz,
mój drogi, że dobrze się spisałam?
Jej towarzysz skinął głową, odbierając od niej śmiercionośną
ciecz. Jego ciemne oczy błysnęły na widok tak potężnego napoju. Bree roześmiała
się pusto.
— Jestem tutaj miesiąc, a udało mi się zdobyć wiele nazwisk…
półkonie… fauny… wilkołak… zmienni… elfy… nielegalni animadzy… a nawet
wampirzyca, która wałęsa się w okolicach stacji Hogsmeade –splunęła i skrzywiła
się przesadnie. – Obrzydlistwo.
— Dumbledore to głupiec, który otacza się potworami –
potaknął. – Uważam się za tolerancyjnego człowieka, ale wychodzę z założenia, że tolerancja jest dla ludzi – a oni ewidentnie nie mają z nami nic wspólnego.
— Tolerancja –
powiedziała powoli, jakby chciała wypróbować smak tego słowa w swoich ustach.
Musiał być on bardzo kwaśny, bo skrzywiła się ostentacyjnie. – Dzień, kiedy
świat zacznie tolerować takie pomyłki natury, powinien być zarazem dniem naszej
śmierci i sądu ostatecznego. Czy nie
zgadza się pan ze mną… panie profesorze?
Liam Argent schował butelkę z tojadem do swojej
nauczycielskiej teczki, zwalniając ręce. Bree wykorzystała to i odwołując się
do swoich wcześniejszych słów, wręczyła mu kolejny prezent – tym razem
papierowy. Profesor obrony przeprasował zmiętolony pergamin i szybko odczytał
kolejne nazwiska, oznaczone misternymi runami, których raczej nie da się
znaleźć w pierwszym lepszym sylabariuszu.
— Jesteś pewna, że to prawdziwe nazwiska? – wyszeptał,
przejeżdżając palcem po szmaragdowozielonym atramencie. Zdążył już wsiąknąć w
pergamin, zdobiąc go niczym tatuaż na ramieniu. – O Lupinie i zmiennych
wiedziałem, ale… czym są…
— Oczywiście – przerwała mu natychmiast. – Ponoć każdy w
Sekcie Lycan ma supermoc… a raczej: każdy zwalczający nadnaturalność w pewnym
ułamku sam musi stać się nadnaturalny. Moją supermocą jest węch. Wyczuwam ich po zapachu.
Liam potaknął, uśmiechnął się sztucznie i jeszcze raz
powtórzył pod nosem wszystkie nazwiska. Upewniwszy się, że zostaną mu w
pamięci, wrzucił je prosto w płomienie wijące się w kominku. Zadrżały, jakby
trawienie wypisanych nazwisk sprawiało im ból.
— Mieliśmy tu wieloletnich szpiegów, Bree – ściszył głos do
szeptu. – Przed twoim przybyciem na mieszańców donosiła Skye DeVitt, a
wcześniej jej brat Elijah. Wszyscy mają ogromne zasługi dla Sekty Lycan. Nie
sądzę, żeby umknęło im coś…
Po raz kolejny nie było mu dane dokończyć. Do drzwi
opuszczonej klasy w lochach ktoś zapukał, a raczej – zadudnił czterokrotnie, w
rytm wyuoczony przez wszystkim członków stowarzyszenia. Bree i Liam wymienili
porozumiewawcze spojrzenia.
— Alec? – syknęła dziewczyna.
– Czy to ty?
Drzwi otworzyły się z głuchym skrzypnięciem. Do środka
wszedł krzepki, wysoki dwudziestoparolatek o rzadko spotykanych, szlachetnych
rysach twarzy i jasnych włosach. Alexander Mason oparł się o framugę i nogą
zamknął ich ponownie. Bree wywróciła oczami, zniesmaczona jego postawą.
— Spóźniłeś się – rzekła chłodno. – O prawie dwie godziny. Wszystko
musieliśmy przełożyć.
— Miałem pewną rozmowę – wyjaśnił niedbale. – Właściwie to, kilka ważnych rozmów. Colette – kiwnął
głową na przywitanie. – Liam – tym razem
skinięcie było mniej przyjazne. – Mary twierdziła, że macie zamiar
przeprowadzić spotkanie kominkowe.
Bree wlepiła spojrzenie w profesora Argenta, wymuszając na
nim odpowiedź.
— Takie były pierwotne plany, ale… zaszły pewne komplikacje…
— W gabinecie Liama jest kominek, ale on nie chce nam go
użyczyć – przetłumaczyła Bree, nawet nie ukrywając swojego urażenia. Alec
uśmiechnął się pod nosem i przesadnie poważnym tonem zapytał profesora,
dlaczego.
— Diana tam rezyduje - rzekł słabo. – Gdyby Bree uprzedziła mnie
wcześniej… tak nagle zmieniła plany.
— To nieprawda – prychnęła sama zainteresowana.
— Przecież dzisiaj rano zaświtał ci ten pomysł ze spotkaniem
kominkowym – przypomniał. – To nie było wcześniej planowane.
— Racja – przyznała.
Alec i Liam wysłali jej zdezorientowane spojrzenia. – Kłamiesz w innej sprawie.
Dobrze wiem, że Diana wyniosła się od ciebie dzisiaj po południu i ruszyła do
Brighton, śladami bestii.
Liam zaniemówił. Colette uśmiechnęła się pod nosem i
wskoczyła na jedną z ławek. Wyjęła ze swojej torebki, tej samej, w której
nosiła truciznę i narkotyczny napój oraz listę osób do zlikwidowania, mały
pilniczek; po czym rytmicznie zaczęła przejeżdżać po powierzchni swoich
paznokci.
— Masz w gabinecie lusterko dwukierunkowe… dawno temu
zainstalował je tam Syriusz Black, a raczej Rachel Sommers na jego zlecenie. Słyszałam
o tym od Kiery Miller, jednej z Piękności, z którą mieszkam. Postanowiłam więc
je odkupić na spółkę z Keirą pod pretekstem, że chcemy oglądać, jak się
rozbierasz.
Alec poklepał go żartobliwie po plecach, ale Liam
najwyraźniej nie miał nastroju na żarty.
— Syriusz Black umieścił w moim gabinecie lusterko
dwukierunkowe? – wykrztusił. – Gdzie ono jest?
— Nie powiem – wzruszyła ramionami brwi, nie odwracając
spojrzenia od swoich paznokci. – Lubię cię śledzić. I chyba lepiej, żebym ja je
miała niż Rachel i siódmoklastki, nie uważasz?
— Zmieniłem gabinet tylko dlatego, że czułem się… -
przełknął głośno ślinę i uśmiechnął się sztucznie – osaczony… podglądany… To jest poważne, Colette.
— Jeśli poprawi ci to humor, kontroluje całą Sektę. Mam
wtykę na Skye, na Alicję i Aleka.
— Szczerze w to wątpię – mruknął pod nosem Mason.
— Muszę wiedzieć, czy jesteście lojalni – rzuciła niewinnie.
– Czy Mary przyjdzie, czy nie musimy już dłużej czekać?
— Mary odmawia dalszego działania – powiedział ostrożnie,
jakby chciał uspokoić Colette – chociaż błysk w jego oku zdradzał, że bardzo
chętnie zobaczyłby, co wściekła panna Angelo robi swojej zdradliwej kuzynce.
Bree przyjęła to bez zbytniego poruszenia.
— To wykluczone – rzekła po prostu. – Nie jesteśmy klubikiem
szachowym – jeśli ktoś jest z nami, to nie ma już drogi powrotnej. Jesteśmy
mafią.
— A Todd jest naszym mafiozą.
Dziewczyna zatrzepotała rzęsami, zadowolona, że jej
towarzysze zdołali już połączyć fakty.
— Dokładnie tak. Jesteśmy dość spóźnieni, więc możemy darować
sobie kontakt ze Skye. Wysłuchamy tylko poleceń z Paryża, od mafiozy. Alicja?
— Alicja i ja mieliśmy małą sprzeczkę – usprawiedliwił ją
Alec. – Może uda ci się ją złapać przez kominek, ale nie sądzę, żeby zadała
sobie taki trud, by przyjść tutaj z nami porozmawiać. Skontaktuj się z ojcem i
z Georginą. Muszą podesłać nam trochę akonitu.
— Zgadzam się z tobą – rzekła ciepło, chuchając w swoje
równiutkie paznokcie. Obdarzyła swoich dwóch kompanów uśmiechem, po czym
zeskoczyła z ławki, zarzuciła torebkę na ramię i skierowała się w kierunku
Aleka i drzwi. – Tata chce na przedstawić nową działaczkę, która podobnie jak
Alec, chce przejść leczenie. Liam, idziemy do ciebie.
Bree już miała opuścić klasę i skierować się w stronę
gabinetu, ale zarówno Liam (któremu korzystanie z kominka było wyraźnie nie w
smak) oraz Alec (zaskoczony pierwszą ciekawą wiadomością, jaką dzisiaj
usłyszał) skutecznie jej to uniemożliwili.
— Kto chce przejść… egzorcyzmy?
— Jedna z twoich ofiar- wywróciła oczami. – Wiesz, z tej
bandy, na którą polujecie ze Śmierciożercami.
Alec wyszczerzył zęby na znak, że ten opis niewiele
przybliżył mu ową osobę.
— Czy mówi ci coś nazwisko… Primrose Ellison?
♦♦♦
Następny
poniedziałek był bardzo intensywnym dniem w Ministerstwie i zarazem pierwszym
tygodniem po „przewrocie Związku Quidditcha” oraz gradzie zwolnień i degradacji,
czyli innymi słowy – tygodniem nowych porządków. Wszędzie roznosił się zapach
zmian i roszczeniowej polityki, zapowiedź nowego wymiaru bezwględności
przemieszanej z bezradnością, odór gnijących złudzeń i nadziei, zgliszcz
sprawiedliwości gromadzących się w sercach kolejnych, jeszcze bardziej
skorumpowanych wykonawców prawa.
Jak się wkrótce okazało, początkowe dziesiątki zwolnień
byłych członków Związku Quidditcha stanowiły jedynie podwalinę prawdziwego
przesiewu pracowników – pracę straciła połowa najbardziej zaufanych stróżów
porządku, międzynarodowych ambasadorów, lobbystów i magów Wizengamotu oraz – co
odbiło się najbardziej na pancerzu państwa – Aurorów. Diana bardzo silne
odczuła te wszystkie zmiany. Cała pozostała czwórka kursantów kryminologii, z
którymi dotychczas uczęszczała na zajęcia u mistrzów korporacji i którzy
towarzyszyli jej przy licznych pomniejszych, amatorskich śledztwach, wyleciała
za bruk. Dziewczyna nigdy nie czuła się tak samotna na swoim oddziale, a
przecież skłamałaby karygodnie mówiąc, że kiedykolwiek spotkała się tutaj ze
wsparciem, pomocą i towarzystwem, które aprobowała. Do doskwierającego poczucia
porzucenia i wyobcowania dochodził jeszcze indywidualny niepokój o własne
miejsce w Biurze Aurorów – jej koledzy z korporacji może i nie posiedli smykałki
detektywistycznej, ale zawsze dostosowywali się do rozkazów swoich
przełożonych, co powinno czynić z nich pracowników o wiele bardziej pożądanych
niż wiecznie zbuntowana i nieposłuszna Di.
To tylko kwestia
czasu, kiedy mnie wyrzucą, pomyślała melancholijnie. Nie ma już nikogo, kto by się za mną stawił. Nawet ten nieszczęsny Seth
Potter stracił robotę dzisiaj rano.
Przed kompletnym załamaniem pocieszała ją myśl o tym, ze tak
desperackie położenie zmotywuje ją do założenia własnej działalności, co chodziło
jej po głowie już od dłuższego czasu. Póki co czarodzieje bardziej ufali
Aurorom niż prywatnym kryminologom, ale jeśli skorumpowanie Ministerstwa będzie
się jeszcze nasilać, już wkrótce czarodzieje zupełnie zrezygnują z obdarzeniem
jego pracowników kredytem zaufania.
Rozmyślała nad tym wszystkim w małym składziku podlegającym
pod Biuro Aurorów, gdzie kryminolodzy trzymali akta i przyczepiali do korkowych
tablic wszystkie swoje materialne tropy i
poszlaki, tworząc specyficzne plany dochodzenia. Diana bardzo chętnie
pozaklejałaby ją zdjęciami May, Setha i Walkerów, doczepiając do tego akta Jamesa
oraz psychodeliczne obrazy, które wyszły spod ręki najwyraźniej prawdziwej
schizofreniczki. Ciekawe, jak szybko by za to wyleciała.
Nie mogła się o tym przekonać, bowiem właśnie w tym momencie
ktoś zapukał do drzwi składziku. Diana wywróciła oczami. Doskonale wiedziała,
kto stał za drzwiami – każdy inny Auror, gdyby jej szukał, wszedłby do
składziku bez pytania – a tylko jedna, irytująca osoba spoza biura mogłaby mieć
do niej jakąś sprawę.
Głupia, denerwująca Allison Carver.
Choć raz się na coś
przyda, pomyślała, mając na uwadze obietnicę daną Emmelinie. Pozna się z podszywaną siostrą.
— Jeśli to ty, Ally, to mówiłam ci coś o bezsensownym
pukaniu! Wchodź, mów, co chcesz i zejdź mi z oczu!
Drzwi otworzyły się posłusznie, ale za nimi ukazała się
osoba zgoła inna. Diana poczuła, jak krew napływa jej do mózgu, a w uszach
zaczyna szumieć. Czyżby zaczął się jakiś napad na Biuro Aurorów?
— Dość osobliwe jest to zdrobnienie, ale myślę, że pasuje do
mojego imienia – odrzekł uprzejmie jej gość. Diana skrzyżowała ręce na piersi.
– Ale większość osób używa innego: Alec.
— Alexander Mason – odparła powoli, uśmiechając się krzywo.
– Były nauczyciel w Beuaxbatons, który wyleciał przez romans z uczennicą i
najbardziej znana ofiara Sekty Lycan, kiedy działała jeszcze w imieniu
ministerstwa.
— Widzę, że znasz sporo akt, Diano.
Dreszcz przeszedł Di od stóp do głów – to nie Alec wymówił
te słowa. Nie złożył jej wizyty w pojedynkę.
Głos nowego szefa Departamentu Przestrzegania Prawa
dosłownie mroził i kaleczył – niczym szorstka i ostra śnieżyca sztyletów. Barty
Crouch wyglądał zarazem dostojnie, dyplomatycznie i elegancko jak prawdziwy
dżentelmen i obeznany światowiec, ale zarazem w jego oczach tliły się
niebezpieczne ogniki bezwzględnego i mściwego gbura, gruboskórnego i okrutnego
szaleńca, który posiadł za wiele władzy niż było to dla niego (i wszystkich
innych) właściwe i bezpieczne. Diana przełknęła głośno ślinę. Jego obecność tutaj
nie wróżyła niczego dobrego.
— Na tym z grubsza polega praca kryminologa – powiedziała
tonem nieco mniej zdecydowanym niż zwykle. Mężczyzna obdarzył ją uprzejmym,
aczkolwiek władczym i przytłaczającym spojrzeniem. – …panie Crouch.
Szeroki uśmiech wcale nie rozjaśniał, a wręcz jeszcze
bardziej sposępniał jego wystarczająco przygnębiające oblicze.
— Czyżby panna Carver tak bardzo zakłócała twój spokój? –
spytał tym samym uprzejmo-okrutnym tonem. – To moja podwładna, która
zdecydowanie nie powinna opuszczać Biura Obrońców Wizengamotu. Jedno słowo z
mojej strony, Diano, a nie będzie ci
się już więcej narzucać.
Dianie bardzo nie podobało się to, że Crouch zwracał się do
niej po imieniu, ale nie miała dość odwagi, by mu to uświadomić.
— To… nieważne – pokręciła głową. – Nie spodziewałam się,
że… że was tu zobaczę.
Alec uśmiechnął się nieco bardziej naturalnie (ale – zdaniem
Di – nie pasowało mu to tak bardzo jak Crouchowi i jedynie potęgowało
niespokojne przeczucia, że ma do czynienia z niezłym psychopatą) i zbliżył do
niej, z zaciekawieniem badając całe umeblowanie i wyposażenie składziku z
aktami. Diana nie odrywała spojrzenia od Croucha.
— Masz rację – przyznał, zamykając drzwi. Diana poczuła, jak
serce niespokojnie jej załopotało. Niech ktoś w tej chwili wpadnie, choćby
nawet miała to być Allison! Diana nie mogła zostawać z Coruchem i Masonem sam
na sam w klaustrofobicznym, zielonym składziku! – Myślę, że powinniśmy to
wyjaśnić… Alec?
Alexander odwrócił się na pięcie w kierunku Diany i
Barty’ego, przybierając minę dziecka przyłapanego na szperaniu w maminej
torebce.
— Będziemy razem pracować, Diano – powiedział krótko, ale na
tyle treściwie, że udało mu się zmieścić całą dramaturgię tego zdania w
czterech słowach.
Że co?!
— Jak wiesz, wszyscy twoi współkursanci kryminologii okazali
się… - Crouch zastanowił się przez moment, szukając odpowiednio przekłamanego
słowa. – …niedogodni i rozczarowujący. Jest jednak niedopuszczalne, żeby tylko
jedna osoba dokończyła szkolenie, dlatego bardzo się ucieszyłem, kiedy Alec
złożył swoje papiery do aurora Moody’ego. Miał dwanaście owutemów.
Alec uśmiechnął się nieskromnie. Di nie mogła powstrzymać
parsknięcia.
— Przepraszam bardzo, ale Alec nie może doczepiać się do mojej grupy w połowie kursu. Nawet nie
skończył wymaganego, podstawowego szkolenia aurorskiego, a co dopiero testów
kierujących na korporację… na kryminologię najciężej się dostać… to…
Niesprawiedliwe, chore
i oburzające?
Pogwałcające wszystkie
zasady w najbardziej grubiański sposób?
Nie twoja sprawa,
Crouch?
— Przykre, ale konieczne – dokończył Crouch, uderzając w
zgoła inne tory. – Alec nie jest zupełnie zielony w walce z czarną magią. Jak
sama wspomniałaś, był profesorem tego przedmioty w Beauxbatons.
Tak, ale zamiast
skupić się na wykładaniu obronnych zaklęć, po kątach obmacywał się z Mary
McDonald, pomyślała złośliwie.
— To jasne, że jest trochę do tyłu… ale szybko się uczy, a
przecież – wzruszył niewinnie ramionami. – Ty możesz go trochę wprowadzić w
temat, czyż nie?
Yyy… nie? Nie,
walnięty, przerażający panie sędzio, nie mogę uczyć sztuki zbrodni socjopaty, pomyślała.
Zamiast tego zadrżała, wbiła spojrzenie w swoje buty i rozluźniła ręce, żeby
zaraz potem jeszcze bardziej ostentacyjnie skrzyżować je na piersi. Nie miała
dość odwagi, żeby odmówić, ale nabranie wody do ust nie sprawiło jej najmniejszego
trudu.
Chociaż spuściła wzrok, doskonale czuła, jak Barty Crouch
przybliża się do niej – szedł krokiem powolnym i uroczystym, tak jak kat przed
wykonaniem egzekucji. Poczuła, jak jej puls przyśpiesza. Kiedy Crouch
przemówił, jego głos rozbrzmiał tak blisko jej ucha, że czuła niemalże, jak
jego echo roznosi się po całym jej ciele.
— Octavian Travers ma trochę za długi język, kiedy poleje
się mu szkockiej. Sprawy uległy zmianie – zaczął zimno. – Zwalczę korupcję na moim
oddziale. Pierwszą sprawą, którą się zajmę, będzie zamknięcie procesu panicza
Isaaka Monroe. Własny ojciec, wypuszczony kilka tygodni temu z Akazbanu,
chciałby wypowiedzieć się przed Wizengamotem w jego sprawie. Znasz zapewne
wszystkie jego zarzuty i orzeczenia kryminologów co do każdego z nich. Sprawa śmierci Deana Walkera z do dziś nie
została rozwiązana. Sprawa zabójstwa Jilly Monroe wyjątkowym okrucieństwem do
dziś nie została rozwiązana. Tworzenie nielegalnych patronatów – do dziś nie
zostało rozwiązane. Opętanie panny Angelo i panny Potter – nierozwiązane. Zabójstwo
Calliope – w toku.
Diana przymknęła oczy, gotowa na cios.
On wiedział.
— Mam nadzieję, że
zdajesz sobie sprawę z jednej rzeczy: jeśli chcesz zachować pracę, nie możesz
robić problemu za tydzień na rozprawie. A to oznacza… że czas już zamknąć twoje
maleńkie dochodzenie. Isaac Monroe jest winny i zostanie ukarany.
— Kto tak mówi? – wydukała Di, w nagłym przypływie
gryfońskiej odwagi. – Minister? Jego ojciec?
— Dowody. Nie
obchodzą mnie żadne sentymenty, panno Jenkins. Jestem człowiekiem prawa, a
dowody są jedynym filarem, jakim się kieruje. Ponieważ dowody w sprawie Monroe’a
są silne, już teraz nie spodziewam się usłyszeć niczego, co mogłoby zmienić
moje zdanie, co do jego winy. Zakończę ten proces tak, jak oczekują ode mnie
podwładni i cały magiczny świat.
Diana pokręciła głową, nie mogąc wytrzymać tego tonu… tego
sposobu bycia… mówił jak stary, poczciwy mędrzec, który spokojnie tłumaczy coś
krnąbrnemu i nierozumnemu uczniowi. A równocześnie przez jego wypowiedzi
przeplatała się obłuda węża.
—Jakie dowody? –prychnęła, niemalże unosząc wzrok na
wysokość jego oczu. – Sfingowane? Panie
Crouch, byłam na kotylionie w Cardiff, dobrze wiem, że Isaaka Monroe’a tam w
ogóle nie było.. A co się tyczy pozostałych spra…
— O tym zdecyduje Wizengamot – przerwał jej, najwyraźniej
nieciekawy jak brzmią pozostałe kontrargumenty. – Nie chce słyszeć żadnych zeznań poza salą
obrad. Jeśli chce panna coś dodać – proszę zapisać się na listę świadków. Mam
jednak nadzieję, że masz dość rozsądku, żeby nie pchać się tam, gdzie twoja
obecność jest zbyteczna. Proszę zająć się sprawami nieodzownymi: jak
wprowadzanie pana Masona w progi swojej korporacji. Jeśli minister się
zdenerwuje, usunie korporacje z Biura Aurorów i wtedy wielu z was straci pracę…
a przecież tego nie chcemy, prawda?
Diana chciała już coś na to odpowiedzieć, ale Crouch uniósł
dłoń, zgłaszając ją w ten sposób jak śmieszną, ledwo już świecącą lampę.
♦♦♦
Mary już rano czuła,
że ten dzień przyniesie jej więcej niespodzianek i niepokojących zwrotów akcji
niż jakże codzienne mieszanie się w życie uczuciowe ukochanego Jamesa czy
kłótnie z równie ukochanym Alekiem. Czuła w kościach, że jest to jeden tych dni, kiedy pozostanie pod kołdrą stanowi
jedyny sposób ochrony samego siebie przed nieszczęściem, ale równocześnie jest
to zupełnie wykluczone i niedopuszczalne. Snuła się z czarnymi myślami od
samego poranka i z biegiem godzin robiło się coraz bardziej fatalnie: najpierw
została zdemaskowana przez Jamesa pod postacią Skye, a on wyżył się na niej
zupełnie bezpodstawnie; potem doszły ją wieści o śmierci Finna; następnie Alec
oświadczył jej, że zaręczył się z Marleną McKinnon; a na sam koniec Lily Evans
dowiedziała się o wiele zbyt wiele, niż było konieczne. Doprawdy, przy tak
sporej ilości porażek i smutków, Mary powinna doznać należytego odpoczynku i
zebrać siły na następny, prawdopodobnie równie fatalny dzień spędzony na
szlabanie za czwartkowe wagary i inne drobniejsze przewinienia.
Zmierzała właśnie do
swojego dormitorium, a szła specjalnie okrężną drogą, żeby zminimalizować
szanse na spotkanie kogokolwiek, wyglądała
bowiem fatalnie – od jej rzęs do brody ściekały grafitowe wodospady mascary,
włosy napuszyły się komicznie od wilgotnego powietrza na zewnątrz, a rajstopy
puściły jej oczko w dwóch miejscach. Przez chwilę próbowała oprzeć się pokusie
wymknięcia się z zamku do Aleka lub też złożenia wieczornej wizyty – wedle
starych zwyczajów – biednemu, szukającemu pocieszenia Dorianowi, ale wyperswadowała
to sobie, besztając się w myślach za kuszenie nieprzychylnego dlań tego dnia
losu. Nie można było więc zarzucić jej niczego złego, a wręcz należałoby
udzielić pochwały za niesłychane dla niej nabranie powściągliwości, jednak
jakkolwiek w człowieczym pojęciu Mary nie należał się chwilowo kolejny cios, to
jednak złośliwa karma najwyraźniej powzięła zupełnie inny wniosek.
Mary wspięła się właśnie na piąte piętro i skręciła w prawo,
gotowa by pokonać jeszcze kilka stopni, kiedy kątem oka dostrzegła coś – a
raczej kogoś – na tyle niepokojącego,
że aż nogi odmówiły jej dalszej współpracy. Stanęła tuż przy poręczy, mrugała
gwałtownie i zaczęła odganiać z głowy znajome zawroty… znajome wibracje…
wiedziała, kto wyjdzie z cienia kilka sekund przed tym, jak impuls wzrokowy
został przeanalizowany przez jej mózg. I chociaż Mary miała wielu wrogów, a
jeszcze więcej osób, za którymi nie przepadała, to czuła, że widok ich
wszystkich sprzymierzonych przeciwko niej byłby dla niej mniej przykry w tamtej
chwili.
— Witaj, matko – rzekła chłodno, zdobywając się jedynie na
flegmatyczne skinięcie głową.
Elizabeth Nass – sądząc ze strony, z której przybywała i przeczuć Mary – właśnie wracała z
rozmowy z dyrektorem i najwyraźniej odniosła absolutne zwycięstwo, bo
zapodziała gdzieś swoją nadąsaną minę i przestała kwaśno marszczyć nos.
Osobliwe spotkanie z córką niezbyt ją zaskoczyło, wręcz przeciwnie, Elizabeth
wyglądała tak, jak na początku rozmowy z jednym ze swoich podwładnych w
Ministerstwie, które chociaż niezbyt ją interesowało, było zapowiedziane, a
Lizzy musiała się na nie wcześniej przygotować.
— Wiedziałaś, że tu jestem? – spytała swobodnie i
uśmiechnęła się nieszczerze.
— Nie.
— Hmm – Elizabeth wzruszyła ramionami. – To chyba znaczy, że
twoja intuicja rozwinęła się bardziej od naszego poprzedniego spotkania. Chodź ze mną. Nie mamy czasu do
stracenia – Albus przetrzymał mnie dłużej niż planowałam, a zależy mi na jak
najszybszym powrocie do domu.
Mary spojrzała na matkę bez zrozumienia, ale najwyraźniej
czas zaoszczędzony przez spotkanie na korytarzu i brak konieczności szwendania
się Elizabeth po zamku w poszukiwaniach córki, nie dał im tyle zapasu, aby
mogły swobodnie wyjaśnić okoliczności, które sprowadzały starszą z nich do
Hogwartu i które – najwyraźniej – wyganiały z niego młodszą. Kobieta złapała
Mary za ramię i pociągnęła z powrotem na schody, prowadząc ją najwyraźniej na
parter.
—Co?! – dziewczyna
szarpnęła się, ale matczyny uścisk był niemalże tak samo silny i autorytatywny
jak wiele lat temu, kiedy Elizabeth prowadziła Mary za rączkę do mieszkania jej
niańki. – Co ty wyrabiasz?! Ma…mamo! Gdzie my idziemy? Jest po ciszy nocnej, na
Merlina!
— Zwolniłam cię już u dyrektora na kilka dni – oświadczyła pani
Nass oszczędnie. – Nadrobisz zaległości. Jesteś teraz bardziej potrzebna w domu
niż tutaj.
— Czy to samo powiedziałaś Dumbledore’owi ,czy po prostu
zezwolił ci na uprowadzenie mnie bez
podania rzetelnej przyczyny? – syknęła, ponownie – i równie bezowocnie –
próbując się wyrwać. Jej matka parsknęła, jakby to pytanie niezwykle ją
rozbawiło.
— Dumbledore to przenikliwy człowiek, który w dodatku
czytuje gazety – mruknęła. – Na pewno doskonale wie, co sprowadza cię z
powrotem do Francji, a jeśli nawet i nie – to oficjalna wersja jest taka, że
wczoraj zmarła ci babcia. Masz jeszcze jakieś pytania?
Mary zmarszczyła brwi. Matka czegoś jej nie mówiła…
— Babcia Heather umarła wieki temu, a Dumbledore doskonale o
tym wie – zauważyła ostrożnie. - Sam był na pogrzebie, bo ciotka Flora go
zaporisła.
— Nie mówię o babci McDonald mówię o… o babci Nass.
McDonaldówna aż cofnęła twarz, uderzona tą wiadomością.
— Ty masz matkę?!
Elizabeth westchnęła głośno. Niejednokrotnie żałowała, że
wiele lat temu związała się z Nickiem dla pieniędzy. Gdyby znalazła dla siebie
bardziej odpowiedniego mężczyznę, może ich dzieci nie byłyby takie bezczelne i
głupie.
— Nie żyje – machnęła ręką. – Ale o tym Dumbledore nie wie. Idziemy.
Mary próbowała dowiedzieć się jeszcze tego i owego, ale
Elizabeth nie odpowiedziała już na ani jedno jej pytanie. Pomimo niechęci do
opuszczania zamku i złych przeczuć związanych z kolejną intrygą matki, młoda
wila nie sprzeciwiała się dalej – chciała uzyskać parę odpowiedzi na dręczące
ją pytania, ponękać matkę w sprawie Liama Argenta i szantażowania go w jej
wydaniu, a w końcu – potrzebowała zniknąć na kilka dni i wrócić, aż Bree Angelo
przestanie się wściekać, że postanowiła tak nagle opuścić jej klubik tępicieli
mieszańców (do którego, swoją drogą, nigdy się nie zapisywała i uważała za
niedorzeczność wpisywanie ją tam bez jej zgody – słodki Merlinie! Przecież ona
idealnie kwalifikowała się do ofiary Sekty Lycan – była zmiennokształtna,
ćwierćelfka z genami elfickimi – cóż za wynaturzenie i plama na czarodziejskiej
krwi!). A poza tym, dobrze zrobi jej spuszczenie Aleka na chwilę ze smyczy i
nakazanie komuś zaufanemu, żeby bliżej się mu przyjrzał – podświadomie czuła,
że ten chłopak sprowadzi na nią jakieś nieszczęście.
Zatopiona we własnych rozmyślaniach, podtrzymywała ciszę i
kornie szła za matką, aż oboje doszły do stacji Hogsmeade. Tam skręciły w
kierunku wioski, a następnie weszły do jednego z pubów położonych najbliżej
granicy z Hogwartem. Mary dobrze znała to miejsce, chociaż nigdy tutaj nie
przychodziła.
W pubie pracowała pewna rudowłosa czarodziejka, dobra przyjaciółka
jej matki za młodu, z którą ta nie podtrzymywała już towarzystwa, bo uważała ją
za „kobietę innej sfery”, co w tym
przypadku oznaczało „kobietę-prostaczkę”. O tak późnej godzinie w pubie kręciło
się jedynie kilku czarodziejów, którzy nocowali w pokojach gościnnych
położonych piętro wyżej. Na widok Mary i Elizabeth zaczęli szeptać coś między
sobą nerwowo. W normalnych okolicznościach wzbudzały zainteresowanie swoją
wysoką pozycją i czcigodnym nazwiskiem, ale teraz – jak przypuszczała Mary –
skojarzono je raczej negatywnie, z aferą w ministerstwie.
Cudownie, pomyślała.
Najpierw Alec zaręcza się z panienką
Kopciuszkiem McKinnon, bo mój ojciec zgwałcił kilka uzdrowicielek, a teraz
zostaje jeszcze takim pośmiewiskiem jak Emmelina w trzeciej klasie na swojej
diecie.
Elizabeth w przeciwieństwie do córki zignorowała złośliwe
zaczepki lekko podpitych czarodziejów i skierowała swoje kroki do baru, za
którym stała energiczna, rudowłosa czterdzistoparolatka.
— Witaj, Lisso – przywitała się oschle pani Nass. Lissa
Prince kiwnęła uprzejmie głową, ale jej skwaszona mina doskonale obrazowała
prawdziwy stosunek do swoich gości. – Czy mogę prosić o trochę proszku dla mnie
i dla Mary?
— Korzystanie z
kominka kosztuje dwa galeony za osobę – oświadczyła chłodno Lissa, krzyżując
ręce na piersi. Elizabeth uśmiechnęła się sztucznie.
— Gdzie to jest napisane?
— Nigdzie – rzekła Lissa. – Przed chwilą ustaliłam nowy
cennik. To mój pub, więc mogę tu robić, co mi się podoba.
Jakiś barczysty mężczyzna siedzący przy najbliższym im
stoliku roześmiał się i uniósł swój kufel piwa, burcząc: „Polać Lissie!”. Mary
odwróciła się w jego kierunku i wypuściła trochę uroku wili. Piwo rozlało się
na podłodze. Aura wili jakkolwiek w piewszym przypadku niezwykle skuteczna,
zupełnie nie zadziała na Lissę. Pomimo dalszego marudzenia Lizzy, jej dawna
koleżanka ani myślała zejść z ceny – dopiero kiedy na jej wyciągniętą dłoń
upadły dwie złote monety postanowiła, aczkolwiek niechętnie, umożliwić dwóm
podróżniczkom transport.
— Chodźcie – rzuciła przez ramię, wymachując jeszcze pięścią
w kierunku jakieś pijanej czarownicy, która potłukła jeden z jej brudnych
talerzy.
Mała, skromna izdebka z dużym kominkiem mieściła się
pomiędzy kuchnią a spiżarnią – z tego względu wnętrze „kominarni” nasiąkło
wilgocią, w powietrzu zawisł odór konserw i pleśni, a przy krawędzi ścian
osiadły grzyby. Mary poczuła, jak zbiera jej się na pawia.
Lissa podeszła do dużej, sosnowej szafy obok kominka,
otworzyła ją energicznie, a ze środka – oprócz chmury kurzu – wypadło trochę
proszku Fiuu. Lizzy niedyskretnie powachlowała się i skrzywiła nos. Tymczasem
pani Prince przykucnęła i wyciągnęła z dolnej półki naczycnie pełne
popielistego pyłu, umożliwiającego przeniesienie się do każdego miejsca, w
którym – rzecz jasna – został zainstalowany kominek. Elizabeth nabrała dużą
garść proszku i skinieniem głowy nakazała Mary zrobić to samo.
— Gdzie mam się przenieść? – spytała chwilę później,
pochylając się, by nie uderzyć głową o strop kominka. – Do Paryża? Falaise?
— Nie, do Lyonu. Musimy wszyscy się namyślić, co robimy
dalej.
Mary zdumiała dosyć ta informacja. Wszyscy współpracownicy
ojca wiedzieli o jego luksusowej willi w Lyonie, w której spędzał zwykle
wakacje – tam zapewne zaczną go szukać, kiedy tylko zorientują się, że nawiał i
teraz – podobnie jak Kenny – planuje wyjechać gdzieś do Meksyku albo
Jugosławii, gdzie nie ma ekstradycji.
Nie jej było jednak decydować. Wyprostowała się we wnętrzu
kominka, głośno wykrzyknęła adres ich rezydencji, a następnie upuściła proszek
i poczuła, jak znika z brudnego, wilgotnego pomieszczenia w Hogsmeade i
przenosi się setki mil dalej, do pięknej kuchni McDonaldów.
Wylądowała gwałtownie na podłodze, wzbudzając natychmiastową
reakcję wśród towarzystwa spędzającego o tej godzinie czas w kuchni. Przy
wielkim, dębowym stole siedziały dwie jasnowłose i atrakcyjne fizycznie
postacie – chłopak i dziewczyna, oboje z Nassów, oboje dawno przez Mary nie
wiedziani i oboje do niedawna o statusie zaginionych.
Jeden z nich – chłopak z długimi włosami i jointem
wetkniętym między zęby – puścił oczko do swojej siostry i wyciągnął doń rękę,
pomagając wstać na równe nogi, zanim z kominka wypadnie ich matka.
Kenny.
Druga postać, roześmiana, złotowłosa dziewczyna odwróciła
głowę w jej kierunku z pewną zwłoką. Na widok Mary jej uśmiech nieco przygasł.
Rudowłosa poczuła, jak niewidzialne szczypce ściskają jej
żołądek i sięgają gardła.
To niemożliwe.
— Serena… –
wyszeptała.
_________
Dedykacja dla Victorie i Queeny :*.
Tak jak mówiłam, właściwie rozdział bez fajerwerków (no, jeśli nie liczyć cliffhangera - o ile ktoś był zaskoczony... i powiem, że powrót Sereny jest niezwykle istotny i niezwykle powiązany z ostatnimi wydarzeniami, ale nie powiem jakimi - nie ma za co) - a raczej nudy na pudy, pisało się potwornie, nie miałam weny i modliłam się tylko, żeby to się skończyło. Mam nadzieję, że tego tak straszliwie nie czuć.
Zakłady, zakłady, zakłady na Furię!
1. Jak mówiłam z z 51 bohaterów z Czekoladowych Żab (1-Lily, 2-James, 3-Syriusz, 4-Dorcas, 5-Remus, 6-Emmelina, 7-Peter, 8-Marlena, 9-Hestia, 10-Chase, 11-Mary, 12-Frank, 13-Bree, 14-Jayden, 15-Natasha, 16-Larissa, 17-Jo, 18-Snape, 19-Regina, 20-Regulus, 21-Skye, 22-Caitlin, 23-Dorian, 24-Luis, 25-Jessica, 26-Luke, 27-Isaac, 28-Jilly, 29-Tony, 30-Dean, 31-Prim, 32-Jesse, 33-Serena, 34-Kenny, 35-Argent, 36-Ally - postać pojawi się w 29, 37-Diana, 38-Berta, 39-Alicja, 40-Alec, 41-Ethan, 42-Petunia, 43-Rachel Evans, 44-Seth Potter, 45-Belle Potter, 46-Elizabeth Nass, 47-Lukrecja, 48-Jordan, 49-Paul Vance, 50-Greta, 51-May), 10 jest złoczyńcami, a 19 jest dobro-złych.
Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że wśród nich jest: (bez zaskoczenia) Bree/13 (przypadek? ;>), Skye/21, Argent/35, Prim/31, Alec/40 i Alicję/39, to daje nam sześcioro złoczyńców (trzech pozostałych poznamy w 29, a jednego w trzeciej części). Obstawiajcie, obstawiajcie pozostałą czarną czwórkę, 19 (!) dobro-złych oraz dwudziestu dwóch dobrych!
2. Trwa głosowanie w sprawie zabójstwa Phila, na które rozwiązanie - przypominam - będziemy musieli poczekać do trzeciej części, bo w 29 dowiemy się tylko, kto zabił Calliope i kto zabił Deana. Podkręcę atmosferę i powiem, że mamy dwóch zabójców i są oni wymienieni na liście powyżej ^^. To dwóch z 51, kto wydaje wam się najbardziej podejrzany?
3. Inne spoilery na 29!
> 29.1: rozwiązane zostaną wątki obyczajowe oraz jedna ze scen kanonowych (z Opowieści Księcia) będzie miała miejsce;
> 29.2: proces Isaaka oraz sprawy zabójstw- część wyjaśni Di, część bohaterowie zmaieszani, ktorzy będą podczas procesu Isaaka przypominać sobie poszczególne wydarzenia;
> 29.3: poznamy dwóch złoczyńców z listy, będzie otwarcie medalionu, wyjasnienie, co jest ezoteryczną tajemnicą Jamesa i Mary oraz co wydarzyło się podczas pierwszej nocy szóstej klasy (Marlena została zmienną etc. etc).
Mało tego! Postanowiłam trochę się z wami pobawić przed urodzinami (hehe) i codziennie publikować o nieokreślonej godzinie spoiler różnej maści do 29 lub trzeciej części pod kartą postaci bohatera, którego dotyczy lub pary, której dotyczy. Spoiler opatrzony będzie cyzmś takim:
Ale trzeba będzie go znaleźć (powiem na chatcie, że dodałam, ale nie pwoiem, gdzie on jest) - tja, jestem okrutna. Zabawa rusza od dzisiaj (btw. spoiler jest już dodany i będzie gdzies ukryty przez 24 h) i będzie trwać aż do weekendu ciszy przed urodzinami tj. 9-12 września, bo - niestety - w tym roku urodziny przypadają nam na poniedziałek ;x. Prosiłabym, żeby pierwsza osoba, która znajdzie spoiler, napisała o tym na chatcie albo pod postem, bo jesli nie będzie odzewu - po prostu spoiler przesiedzi następne 24 h .
Poza tym chciałabym wreszcie zrobić coś na fb - zachęcam wszytskich do lajkowania naszego fanpejdża (literka f po tej <------ stronie tzn. lewej dla ciebie, prawej dla komputera. Nigdy nie wiem, jak to isę podaje) i do dołączania do wydarzenia urodzinowego. Chciałabym zrobić na koniec wakacji jakąś debatkę na jaki temat chcecie (a jeśli nie na fb, to możemy również zrobić ją gdzieś tutaj... zrobienie nowej zakładki sprawi mi szaloną przyjemność (ogólnie, wiecie ile na tym blogu jest postów przed urodzinami? STO PIĘĆDZIESIĄT. Serio).
A jakoś na początku września, kiedy już skończę 29.1, urządzę jakiś konkursik czy coś i zwycięzcy prześlę wyciek rozdziału (w 29.1 na koniec jest podany zabójca Deana, ale jego motywy wyjaśnione są dopiero w 29.2, więc to nie byle gadka-szmatka!).
Tutaj wkrótce (tym razem serio) pojawi się kilka nowych 5 postów wydarzeniowych, któe przed 29 podsumują wszystko, co wiemy do teraz:
#Kotylion u Meadowesów
#Sylwester 1974/75 i sabat Spadochroniarzy
#Biwak we Flers
#Pierwsza noc szóstej klasy
#Przemienienie Siedmiorga (z 25).
Na fb też wkrótce pojawi się duży obraz z głowami tych 51 postaci. Od jutra (chyba...) codziennie jedna z nich będzie znikać, a wśród tych, którzy zostaną będzie zabójca Deana. To znacyz, że pzed cichym tygodniem, czyli 9 września, zniknie 15 postaci i zostanie nam 36 podejrzanych. No mówię wam, będzie tu fajnie. A przynajmniej takie są plany. Mam tylko nadzieję, że ja będę też pisać, a nie tylko wrzucać tu spoilery i was wkurzać. Ach.
W związku z tymi wszystkimi nowościami, pomysłami i moimi wymysłami, chyba możemy porzucić już model Brązowych Wakacji i nazwać go ładniej - Srebrnym Miesiącem ;>. Zachęcam wszystkich jeszcze raz do komentowania (ostatnie komentarze pod 27.2 i 28.1 były boskie <3), do wysnuwania teorii, do wskazywnia numerków.
Kończe już te organizacyjne smęty. Chciałam to wszytsko ogłosić w Dekretach, ale wiem, że nie wszyscy tam zaglądają, tak więc... no, sa tutaj. Do zobaczenia 12 września - mam nadzieję, że razem z Furią!
xoxo,
Ebigejl
Moje! -Moony
OdpowiedzUsuńJest!!!!
OdpowiedzUsuńŁoł... To było.... Łoł....
UsuńSkye? Why? Why? Ona miała być dobra... i miła i wogóle...
Argent miał być za tępy na kogoś złego...
Alec, Alicja mogliśmy się tego spodziewać..
Prim hmmm, szkoda trochę
Napiszę coś bardziej sensownego jak będę miała więcej czasu, bo właśnie awansowałam w systemie edukacji do liceum i muszę pozałatwiać książki, zeszyty, ogarnąć nową szkołę i klasę i jeszcze kupić okulary.
Pozdrawiam Q.
.
OdpowiedzUsuńWrócę!
OdpowiedzUsuńWIEDZIAŁAM ŻE SKYE I BREE SĄ PARSZYWE!!!
OdpowiedzUsuńUps, spoiler alert.
Uważam, że to Liam zabił Phila, tylko nie wiem, dlaczego Finn miałby to ukrywać... Chociaż Bree też jest poważną kandydatką, no i fakt, że mordowała ludzi wcześniej wiele mówi o tym, do czego jest zdolna się posunąć.
O Liamie nie chce mi się gadać, bo to gnój straszny. I mój biedny Remus na tej liście!
(Btw tęsknię ze Remleną ;_;)
Chaotyczny mocno komentarz i krótki troszkę, ale jestem bardzo zmęczona i chyba pójdę spać.
PS. Jakby coś betować to wysyłaj śmiało!
Kocham mocno ten rozdział i całe wakacje, no super jest, serio <3 I Ciebie też, jak już kiedyś mówiłam, uważaj na siebie, bo tylko Ty jesteś w posiadaniu najważniejszych informacji tego opka, bez których moje życie nigdy nie będzie kompletne. Najlepiej bez kasku z domu nie wychodź.
Buziaczki,
Nelcia
OMG. Ja mam coś z oczami, czy to naprawdę dedykacja dla mnie? (Tak, wiem, kryzys nicków i te sprawy xD). Pozwól, że pozasypuję cię teoriami jutro rano, bo ze mnie bardziej ranny ptaszek i straaasznie chce mi się spać. Dodam tylko, że Liama się trochę nie spodziewałam.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za dedykację, która podgrzała nieco moje lodowe serduszko xD
UsuńWpadła Serena i coś czuję, że zamieszanie dopiero się zacznie. Ostatni spojler u Jamesa tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że przed bohaterami jeszcze daleka droga do tego jacy będą na samym końcu, do tego jak zapamiętają ich przyjaciele. Jestem też na siebie trochę zła, ponieważ cały czas sobie przypominam, że przecież większość z nich w końcu zginie (zwłaszcza Lily i James ;-;).
Bromance był ciekawy. Czyli jednak tak do końca się nie nienawidzą, a przynajmniej mają kilka wspólnych tematów (jak grillowanie matki Doriana i obgadywanie Lily). Nie mniej mi się on wydaje trochę podejrzany...
Ci źli całkiem nieźle się kamuflowali. Nawet Bree dawała radę, chociaż każdy, kto brał udział w biwaku lub należał do Spadochroniarzy wiedział, że nie należy jej ufać. Kurczę, oni wszyscy nie próżnują, prawda? Przy tych wszystkich zwrotach akcji i dramatycznych scenach moje życie wydaje się takie... nudne i zwyczajne.
Mary jest człowiekiem! Ale dlaczego płacze po Finnie? Aż taki był dla niej ważny,a może kolejny jej plan legł w gruzach?
Odświeżyłam też sobie karty postaci i przypomniałam sobie coś co mnie nurtuje już od dłuższego czasu. Lily obracała się w złych kręgach i przez chwilę znalazła się w szeregach Śmierciożerców. No to tym mnie najbardziej zaskoczyłaś xD Jak? Gdzie? Kiedy? Dlaczego? I w jaki sposób wróciła na dobrą stronę?
Chyba wystarczy moich hipotez. Zostawię już mój przeciętny umysł w spokoju i dam mu trochę odpocząć, bo teraz pod tą presją, kiedy zostało tylko kilka dni do końca wakacji nagle wszyscy chcą szaleć, a i mnie w końcu dopadła ta desperacja by wakacje nigdy się nie kończyły. Idę więc cieszyć się słońcem i innymi bzdetami, żeby od czwartku narzekać na system edukacyjny i moją szkołę, a znając moją naturę też na irytujących mnie ludzi xD
Życzę Ci udanego końca wakacji ;) Pozdrawiam i czekam na rozwiązania i spojlery xD
Bree podejrzewałam, że coś z nią jest nie w porządku od dłuższego czasu... No i już wiem co xd A to intrygantka.
OdpowiedzUsuńJestem coraz bardziej zaciekwiona kto jest w to wszystko uwikłany.
Wątek z ojcem Emmeliny mi się podobl. To słodkie, że chce się spotkać z ojcem. Pocałunek z Chasem wydaje mi się, że znów więcej na miesza ...ale może to tylko moje czarne myśli.
Mary nagle przestaje być taka nikczemna i zła jak się wydawała. Nagle jest taka ludzka i ma swoje motywy we wszystkim co do tej pory robiła. O wielu jej sieciach intryg nawet nie pomysłam.
Teraz następna myśl co będzie dalej się dziać i jak bardzo mogą na mieszać członkowie Sekty, którzy są w Hogwardzie? Bo po przez ten czas czytania tego opowiadania nie jednokrotnie zostałam zaskoczona i oniemiałam przez zwroty fabuły.
Nareszcie! Postaram się coś jutro napisać, a teraz idę standardowo to wszystko przemyśleć.
OdpowiedzUsuńCześć,
Usuńkomentarz nie będzie chyba zbyt długi, bo rozdział czytałam na kompletnym wyłączeniu mozgowym. Tak ogólnie to ostatnio prawie nie wychodziłam na Hztl, ponieważ próbuje - chyba jak każdy- wykorzystać ostatki wakacji, no i jeszcze skończyłam HP i KP i utwierdzilam się, że dalej niecierpie Ginny, i mam nadzieję upolować Zakon xD
Co do rozdziału to:
*James i Dorian, to było dziwne... Po prostu tak, jak nienawidzę Doriana i uwielbiam Jamesa to uświadomiłam sobie, że są do siebie podobni (?)
Ale i tak nienawidzę Doriana-Którego-Pisowni-Nazwiska-Nie-Mogę-Zapamiętać.
* Biedna Hestia :( Dobra, ogarniam, że dla Chase'a to, ze Jones jest w ciazy to byl szok, ale co on ma do Emmeliny? Chciał odreagować, czy co?! Bo niby byli narazie przyjaciółmi...
Jednak nie ogarniam :/
* Teraz pora na Marę... Myślałam, że to stowarzyszenie będzie dotyczyć jej zmienoksztaltnosci, a tu taka niespodzianka...
* Nie mam pojęcia co będzie z Mary. Ale teraz widać bardziej jej motywy i człowieczeństwo. Serena wróciła, ciekawe, ciekawe...
* Teraz Ci źli...
Argent to był kompletny szok, on był za bardzo... pocieszny (?)
Sky miała być dobra, a
Bree i tak o to podejrzewałam,
Aleka nie rozumiem i nie chcę zrozumieć.
Barty Diana i Alec to było tak dziwne, że nwm jak to skomentować.
Nie będę snuć domysłów na temat zabójców, czekam na to co będzie w 29.
Nad resztą poglowkuje.
Ile było już tych ukrytych spoilerow? No jesli mozna wiedziec. Ciekawa ta zabawa tak wogole. W ten ostatni nie mogę uwierzyć, bo jak... Agrr... Ty zawsze musisz namieszać.
Muszę lecieć.
~P.
Dostałam ostatnio takiego lenia, że nie chce mi się rozpisywać. Notka spoko, nie spodziewałam się, że profesorek jest zły :o Zdziwiło mnie też, że Mary jest odpowiedzialna za wszystko co złe (ja zawsze wolno kupuję + HELOŁ TO MARY mogłam się domyśleć + może jednak nie za wszystko co złe). Rozbawiło mnie to, że matka Mary uważa ją za głupią XDDD (a ja nie nadążam za nią :D) Muszę przyznać, że ciekawe zakończenie :) Wiem, że miałam jeszcze coś napisać, ale zapomniałam -,- No nic, czekam na kolejny post! Buziaki :*
OdpowiedzUsuńDobra. Emocje opadły, siedzę sobie wygodnie na łóżku, puściłam muzykę i sądzę, że jestem przygotowana na pisanie komentarza, w którym opieprzę kilka postaci, bo zwyczajnie działy mi na nerwach 😡
OdpowiedzUsuń1. Lily. Boże! Jak ona działa mi na nerwach ostatnio! Nic tylko opierdolić i mieć nadzieję, że się zmieni. Sama nie wiem dlaczego mnie tak irytuje, ale trwa to odkąd Dorian opowiedział jej o Jamesie. Mam nadzieje, ze w następnych rozdziałach będzie bardziej znośna!
2. Czy Marlena jest zakochana w Natashe? Nie żeby coś, ale wolę ja z Remusem. Ta Mason wydaje się niby taka fajna i wgl, ale do mnie nie przemówiła 💩 I co z tym Harrym? Kiedyś pisałaś, że będzie on odgrywał ważna rolę w życiu Lily. Kiedy to nastąpi? Mam nadzieje, ze nie długo 😄 Któż by pomyślał, że dziewczyna Rega jest bi. Jestem ciekawa jak rozegrasz ta postać...
3. Liam jest zły! Wiedziałam, że z tym kolesiem jest coś nie tak 😎
4. Mary... Jest suką - fakt, ale mimo wszystko trochę mi jej szkoda 😯 Widać było, że kocha Alexandra, ale on z niej poprostu kpi. Do dupy trochę 😦 Ale mimo wszystko Mary mogła trochę przystopowac, gdy rozmawiała z Lily.
5. Biedna Diana! Widać było, że zależy jej na Liamowi, ale on... On chyba nie podziela jej uczucia, co?? Jestem szczęśliwa, że to Emmie powiedziała Di, że widziała Deana na kotylionie! Może dzięki temu zyska jakieś pozytywne uczucie u swojej siostry? Jasne, kocha ja, ale słabo to okazuje. I ta sprawa w ministerstwie. Coś mi się wydaje, że Issac przegra rozprawę...
6. Jedyna postać, której było mi dzisiaj szkoda -Emma. Współczuję jej, że Chase ja pocałował, bo sam mówił, że nic do niej nie czuje. A teraz co? Bawi się nią! Działa pod wpływem emocji, co zawsze kończy się źle. Biedna Emma ;c
7. Końcówka! Miód, cód i orzeszki! W końcu Serena powróciła! Może coś się wyjaśni?
Rozdział był bardzo ciekawy - miło się go czytało, nie nudził. Czekam na NN. Aha, jeszcze jedno pytanie na koniec: Czy po zakończeniu 2 części zrobisz sobie przerwę? Masz coś takiego w planach?
W., która czeka na następny rozdział 😚
Aha! Jeszcze jedno! Wybacz, że kom jest taki dupny i strasznie pomieszaany, ale ja po prostu nie potrafię pisać komów 😔 Do dupy trochę.
UsuńW.