„Żyli w dwóch odmiennych światach, ale podczas gdy on chwytał się rozpaczliwie wszystkich możliwych sposobów, aby zmniejszyć dzielący ich dystans, ona nie zrobiła niczego, co nie prowadziłoby w kierunku wprost przeciwnym. Upłynęło wiele czasu, zanim odważył się pomyśleć, iż owa obojętność nie była niczym innym jak pancerzem przed strachem.”
- Gabriel García Márquez, Miłość w czasach zarazy
9.
Piątek.
Już po raz
czwarty, bo od wtorku i co za tym idzie od znacznego ocieplenia się relacji
Remusa i Bree, ci dwoje zawsze towarzyszyli sobie podczas śniadań i zgadzali
się co do tego, że cudownie byłoby, gdyby ten zwyczaj stał się ich tradycją do
końca Hogwartu. Obydwoje jadali z rana to samo – słodziutkie croissanty z
marmoladą maczane w pachnącej gorącej czekoladzie; a jeśli podobne nawyki u
Bree można usprawiedliwić francuskim pochodzeniem, to Remus po prostu przepadał
za słodyczami i z wielką przyjemnością zapomniał o brytyjskich smażonych
jajkach i gorzkim dżemie ze skórek pomarańczy.
Pałaszując takie przysmaki i popijając to tak wyborną
czekoladą, nie sposób chyba rozprawiać o rzeczach nieprzyjemnych czy przykrych,
dlatego wszelkie poranne pogawędki zawsze uderzały w miłe, ciepłe i
sentymentalne tony i sprawiały, że poranek stawał się najmilszym punktem ich
indywidualnych dni. Często wspominali dawne czasy, wspólne dziecięce zabawy i
przygody, jakie ich spotkały. Bree wypytywała uprzejmie o to, jak zmieniło się
po tylu latach Glasgow i Szkocja w ogóle, bowiem – jak utrzymywała – zawsze
marzyła o przeprowadzce w tak mistyczne, naturalne i urokliwe regiony,
stanowiące zupełne przeciwieństwo zatłoczonego i anonimowego Paryża. Zachwycała
się nad drewnianym domkiem Lupinów i pomimo tego, że nie miała pojęcia co
oznaczało życie pełne wyrzeczeń, narzekała na swój codzienny luksus i zbytek,
na brak odpowiedniej atmosfery w ogromnej rezydencji Rowle’ów i w to, że czuła
się we własnym domu jak w wiecznej gościnie u ciotki. Remusa z kolei niezwykle
interesowało to, jak malowały się jej losy po przeniesieniu do Francji. To
zabawne i odrobinę niepokojące, ale teraz, kiedy spędzał z Bree coraz więcej
czasu, zaczynał przypominać sobie ich wspólne dzieciństwo, zupełnie jakby jej
obecność stopniowo zapisywała pustą tablicę jego pamięci. Wielokrotnie
przepraszał za swoją niedbałość i niewybaczalne zapominalstwo – teraz bowiem
nie mogło przejść mu przez głowę, że był w stanie wyrzucić – lub wyperswadować
sobie – z myśli postać Bree i nie spekulować nad jej losem przez tyle lat.
W piątek, zaraz po dość obfitym śniadaniu, Remus i Bree
postanowili odprowadzić się wzajemnie na zajęcia, aby w ten sposób przedłużyć
ciekawą rozmowę i nacieszyć się jeszcze swoją obecnością. Decyzja ta wkrótce
miała okazać się niezwykle fortunna.
— Myśl o mnie na trzeciej godzinie – poprosiła go Bree i ze
śmiechem wytarła odrobinę marmolady z jego policzka. – Slughorn oddaje
wypracowania, a moja guwernantka nie uczyła mnie nigdy eliksirów.
Remus zarzucił na ramię tornister, chwycił w serwetkę
jeszcze jednego rogalika i dolał sobie gorącej czekolady. Z takim ekwipunkiem
złapał Bree za rękę i oboje wypadli z Wielkiej Sali, oddalając się w kierunku
Pokoju Wspólnego Gryfonów.
— Też miałem mieć kiedyś guwernantkę – powiedział Remus,
zanim zaczął się nad tym zastanowić. – Gdybym wiedział, że ominie mnie tyle lat
eliksirów, to zgodziłbym się na to bez wahania.
Bree zadarła brew.
— Dlaczego miałbyś mieć guwernantkę? Tylko dzieciaki pozbawione
przyjaciół nalegają na coś takiego.
Mrugnął porozumiewawczo, bo przecież nie mógł powiedzieć
prawdy – że poprzedni dyrektor, profesor Dippet, nie chciał przyjąć wilkołaka
do swojej szkoły, a Beauxbatons i Akademia Wenecka również mu grzecznie
podziękowały.
— Niekoniecznie, Bree. Ty przecież masz przyjaciół i przez
tyle lat…
— Moja matka stwierdziła wreszcie, że nie mam żadnych
znajomych i że jestem aspołeczna, dlatego czas odesłać mnie do ludzi –
sprostowała. – Tak to było. Dlatego się
tu znalazłam. Nie musisz starać się tego dla mnie upiększać.
Remus wyglądał, jakby chciał się dalej spierać, ale jedno
spojrzenie dziewczyny wystarczyło, by pojął, że jest to dla niej temat raczej
drażliwy. Za żadne skarby nie chciał urazić Bree – udało mu się już zauważyć,
jak wielka skrytość i oziębłość ją cechowały, i nie zamierzał sprawić, żeby
przez jego niedelikatność dziewczyna ponownie zrobiła się cicha i
beznamiętna.
W lekko napiętej atmosferze zeszli do lochów, gdzie
znajdywała się klasa od eliksirów. Skręcili w lewo i minęli dokładnie ten sam składzik
na miotły, w którym zaledwie dwa dni temu Jo i Lily podsłuchiwały Mary, May i
Jamesa, kroczących wówczas po tym samym korytarzu, co nieświadomi tego Bree i
Remus. Zbliżyli się do kolejnego zakrętu, wychodzącego na gabinet profesora
Slughorna i już mieli się pożegnać i umówić, gdzie spotkają się podczas lunchu,
gdy zdarzyło się coś tak skrajnie niecodziennego i dziwnego, że musiało
stanowić jakiś zew karmy czy chichot losu. Gdyby wydarzyło się to w
jakimkolwiek innym dniu czy nawet w jakikolwiek inny piątek, bo przecież Remus
odprowadzał Bree po raz pierwszy, i chociażby kilka chwil później, kiedy
obydwoje siedzieliby już w klasach, byłoby o połowę mniej konsternujące i
dziwne dla każdej ze stron. A oto, co się stało:
Tuż za gabinetem Slughorna znajdowała się klasa eliksirów i
Bree już przekraczał jej próg, gdy nagle jej torba z książkami pękła od spodu,
a wszystkie kałamarze, zwoje pergaminu, pióra, książki i liściki dotknięte
bezlitosną siłą przyciągania, wysypały się z olbrzymim hukiem na zimną,
kafelkową posadzkę. Remus schylił się, żeby pomóc koleżance i właśnie gdy
obydwoje zbierali jej rzeczy z podłogi, rozległ się dzwonek, a drzwi gabinetu
Slughorna otworzyły się na oścież. Oprócz Ślimaka – jak uczniowie zwykli
nazywać poczciwego nauczyciela – z jego szmaragdowo-srebrnego pokoju wyszła
osoba niepracująca w Hogawrcie, osoba, która chociaż mieszkała stosunkowo
blisko magicnzje szkoły, w tej chwili powinna znajdować się o sto mil dalej, w
ministerstwie. Był to rosły, siwiejący mężczyzna w okularach, z potężną
muskulaturą i ostrymi rysami twarzy. Widząc naprzeciw siebie klęczących Remusa
i Bree, cały zbladł. Dziewczyna zerknęła na swojego towarzysza – on też zbladł,
a w dodatku cały zesztywniał i upuścił własną różdżkę, którą próbował usunąć
atramentowy kleks.
— Tato!
Profesor Slughorn wysłał zdezorientowane spojrzenie w
kierunku swojego gościa, a potem w kierunku podpierających się o podłogę Remusa
i Bree. Chwilę zajęło mu rozpoznanie w dziewczynie swojej uczennicy na tej
godzinie, a potem zrozumiał, dlaczego tak gorączkowo starała się uporządkować
ten niezły bałagan.
— Spokojnie, Colette – rzekł beztroskim tonem, tak bardzo
dla niego charakterystycznym. – Nie spiesz się i wejdź do klasy, kiedy wszystko
uporządkujesz.
Zaraz potem przekroczył próg swojej sali, skinął głową w kierunku
Llayala Lupina i zamknął drzwi. Remus i Bree momentalnie poderwali się z
podłogi, a dziewczyna otrzepała w dodatku swoją czerwono-złotą spódnicę od mundurka.
Llyal spojrzał na nich i uśmiechnął się łagodnie.
— Cześć, Remmy. Cześć…? – urwał i spojrzał podejrzliwie w kierunku
Bree. Ona i Remus wymienili zaskoczone spojrzenia.
— Tato, to jest Bree…
— Jestem Colette – odparła tamta w tym samym czasie. Ponowna
wymiana spojrzeń, tym razem bardziej rozbawionych. Llayl zmarszczył brwi. –
Jestem Colette Angelo.
Pan Lupin aż podskoczył na dźwięk znajomego nazwiska. Kiedy
po raz kolejny spojrzał na Bree, zdawał się być jakoś bardziej zdystansowany i
poważny.
— Och! To… ty.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, na próżno dopatrując się w
tym przywitaniu chociażby krztyny sympatii. Remus najwyraźniej również zauważył
to nieuzasadnione uprzedzenie w oczach ojca, dlatego niezbyt dyskretnie
nadepnął mu na stopę. Llyal zdobył się na jeden, krótki, niezwykle sztuczny
uśmiech.
— Colette! Co za… miła
niespodzianka.
Bree grzecznie potaknęła i wlepiła wzrok w podłogę,
zastanawiając się pewnie, czy powrócić do sprzątania swoich śmieci czy byłoby
to raczej niegrzeczne. Remus jeszcze raz nadepnął ojcu na but.
— Jak ty urosłaś! – kontynuował Llyal, a jego uśmiech zrobił
się odrobinę bardziej naturalny. – Ile masz teraz lat?
— Piętnaście- odpowiedziała. – Ale za dwa tygodnie kończę
szesnaście.
— I przez następne dwa tygodnie ty i Remmy będziecie
rówieśnikami – zauważył i pokręcił głową, jakby nie mógł w to uwierzyć. Bree
wyszczerzyła zęby grzecznie.
— Mam wrażenie, że jest ode mnie dużo starszy.
Llyal pokiwał głową i umilkł, nie mając chyba już żadnych
pomysłów na kontynuację rozmowy z córką swojego przyjaciela. Bree przeprosiła
go uśmiechem i schyliła się po dwa najbliżej leżące podręczniki. Remus przez
chwilę przyglądał się jej nerwowemu krzątaniu, ale zaraz potem odwrócił głowę w
kierunku ojca i zapytał o to, co nurtowało go od samego początku:
— Dlaczego przyjechałeś?
Bree na chwilę przerwała wciskanie pergaminu do swojej
torby, co nie uszło uwadze milczącego Llyala. Dziewczyna taktownie wróciła do
sprzątania, chociaż wyglądała jakby w dalszym ciągu nasłuchiwała.
— Miałem sprawy do załatwienia z dyrektorem – odparł lakonicznie
pan Lupin. Nie odrywał spojrzenia od panienki Angelo, podobnie zresztą jak jego
syn. – To nic takiego… zabrałem się po prostu z Potterami. Seth był tak miły,
że przed pracą zaszedł po mnie… ale to w sumie nieważne… co, pewnie bałeś się,
że wezwali mnie tu, żeby opowiedzieć o twoich wagarach, co?
Bree roześmiała się niezręcznie. Szybko zorientowała się, że
popełniła błąd, bo pomiędzy ojcem i synem ponownie zapanowała wymowna cisza.
Sięgnęła jeszcze po ostatni kałamarz i zasunęła zamek od torby.
— Jakie sprawy do dyrektora? – naciskał Remus. Bree wstała
na nogi tuż obok niego. Todd milczał, oczami starając się wskazać na
dziewczynę. Jego syn zdawał się nie rozumieć, o co mu chodzi, ale do Colette
dotarło to aż nazbyt dobrze. Zarzuciła torbę na ramię, skinęła głową na
pożegnanie i mruknęła:
— To ja… zostawię panów
samych.
Krótkie, strapione spojrzenie posłużyło tym razem jej i
Remusowi jako pożegnanie. Wysławszy je, szarpnęła za klamkę drzwi do klasy
eliksirów i po cichutku wślizgnęła się do środka. Pan Lupin odetchnął głęboko,
najwyraźniej odczuwając ulgę z powodu odejścia tej dziewczyny. Przeczesał włosy
palcami i dopiero teraz rozluźnił się na tyle, że ponownie przypominał
chronicznie zmęczonego, ale zwykle pogodnego ojca Remusa.
To nie zwiodło chłopaka. Skrzyżował ręce na piersi, wymownie
wskazał głową na zamknięte drzwi, za którymi zniknęła Bree i wyszeptał:
— O co chodzi tato?
— Co łączy cię z tą dziewczyną? – odszepnął Llyal natychmiast.
W odpowiedzi otrzymał jedynie jeszcze bardziej zdezorientowane spojrzenie.
Westchnął ciężko i zgodnie z wrodzoną grzecznością, w pierwszej kolejności
odpowiedział na postawione przez syna pytanie:
— Dyrektor chciał porozmawiać ze mną o sprawie tego
chłopaka, Severusa.
Twarz Remusa zmieniła się momentalnie. Z zaciekawionej i
zmartwionej, nagle nabrała szarego, melancholijnego i skruszonego wyrazu.
— Tato, ja…
Machnął ręką, jakby chciał odgonić natrętną muchę.
— Daj spokój, to nieistotne. Masz szczęście, że to
przydarzyło się jakiemuś chłopakowi bez grosza przy duszy, a nie na przykład
panience Angelo – jeśli znam Rowle’ów wystarczająco dobrze, to możesz mi
wierzyć, że zażądaliby odszkodowania równowartego całej naszej wioski. Co ta
dziewczyna w ogóle tu ro…
Urwał w połowie i pokręcił głową. Brwi Remusa wędrowały
coraz wyżej w górę. Llayl zamyślił się przez chwilę, po czym rzekł, tonem nienaturalnie
swobodnym:
— Co teraz masz?
Remusowi chwilę zajęło zrozumienie, o co chodzi ojcu – a kiedy
tylko przypomniał sobie o lekcjach, natychmiast pojął, że jest straszliwie
spóźniony, bo dzwonek rozległ się dobre pięć minut temu. To na pewno nie ujdzie
mu na sucho i na pewno nie zostanie niezauważone – Remus spóźniał się bardzo
rzadko, a jeśli już, to jedynie w eskorcie swoich najlepszych przyjaciół po
zrobieniu komuś jakiegoś wybornego kawału.
— Transmutację – powiedział ostrożnie. Llyal kiwnął głową,
jakby na potwierdzenie, że wie, co to za przedmiot.
— Czy mogę cię z niej zwolnić?
Remus zrobił się jeszcze bardziej nieufny.
— Pewnie tak. Dlaczego?
— Bo chciałbym szczerze z tobą porozmawiać, a obawiam się,
że mamy mało czasu i że ta rozmowa musi odbyć się w cztery oczy.
10.
Piątek.
Kiedy tylko Lily
i Dorian rozstali się w dość napiętej atmosferze, a dziewczyna niemalże
słaniała się, wstrząśnięta zapoznaniem się z treścią tak wielu tajemnic; zaczęła raz jeszcze spekulować, ile razy w
ciągu całego dnia zmieniła zdanie, co do odbycia szczerej rozmowy z byłym
chłopakiem i tym samym spełnienia swojego udziału w cyrografie.
Z samego rana, zanim James wleciał na miotle przez jej okno, była zdecydowana. Cyrograf został
podpisany, żal do chłopaka zatrzymany w sercu, nauki Jessiki zapamiętane. Potem
James zaczął mieszać, otworzył jej oczy i uświadomił, jak bardzo została
zmanipulowana. Uświadomiła sobie, że zgubiła gdzieś tak cenny dla niej zdrowy
rozsądek, że pozwoliła swoim przywarom i słabościom, takim jak wrodzone
wścibstwo i niecierpliwość, nad sobą zapanować. Wstydziła się podjętej decyzji
i ubolewała, że do tego stopnia nie potrafi zwierzyć się Jamesowi ze swoich
uczuć, iż musi cofać się do postępków tak niegodnych, żałosnych i
egoistycznych.
Po rachunku sumienia, szczeremu ubolewaniu i mocnym
postanowieniu poprawy, przyszedł czas na zadośćuczynienie i zdobycie się na
szczerość. Starała się zatem naprawić sprawy jak najszybciej i jak najmocniej, wyraziła
nawet gotowość przyznania się do swoich grzechów i zaniedbań – ale najpierw
przeszkodziła jej Belle Potter, a potem sama Jessica, uzmysławiając słusznie,
że cyrograf to jednak coś więcej niż symbol upadku jej obyczajów. Utargowała z
nią po raz wtórny całkiem dobry układ i nie musiała już uwodzić Doriana, ale jedynie zaspokoić swoją ciekawskość i potem
ubłagać Jamesa o ten pocałunek. Po raz kolejny, nieco już uspokojona i dumna z
tego, że nie dała się tak łatwo omamić i do samego końca dzielnie walczyła o
resztki swojego honoru, nawet jeśli znacząco nadszarpnęła go, podpisując tak obraźliwą
dlań umowę. Zrezygnowana i smutna, ale gotowa by spełnić swoją powinność, skoro
nie było innej opcji, już zmierzała w kierunku Doriana, Jessica bowiem napisała
do niej notkę na rozszerzonych zaklęciach, że sprawa jest już załatwiona. Złapał ją jednak Syriusz i wlał trochę oleju
do głowy, za co była mu bardzo wdzięczna.
Zaraz po rozmowie z Blackiem, Lily ułożyła nowy plan
obejścia cyrografu, tak, żeby nie dosięgnęły jej przykre konsekwencje i żeby
umniejszyć Jamesowi bólu. Po pierwsze, musiała zebrać się na szczerość i do
wszystkiego przyznać, zanim zrobi to za nią ktoś inny. Po drugie, należało
jakoś wybłagać (a raczej: wytargować, bo wątpiła, że James tak po prostu spełni
jej życzenie) ten pocałunek dla Jessiki, bo w końcu właśnie o niego toczyła się
stawka, i on był ceną za pomoc: metamorfoza za pocałunek, a nie rozmowa z
Dorianem za pocałunek. Jeśli Jessice naprawdę tak zależało na poznaniu sekretów
Mary, to z pewnością już udało jej się wyciągnąć co nieco od „tak
zaprzyjaźnionego” Doriana. Lily dotrzyma obietnicy, namawiając Jamesa do
pocałunku (bo: po raz kolejny, ona zobowiązała się jedynie do perswazji, tak
jak Jessica jedynie do przemienia jej wizerunku), a co zdecyduje James i czy
Jessice to wystarczy, to już nie jej sprawa.
I właśnie wtedy, po tym, jak Lily wszystko tak rozsądnie
obmyśliła, zaplanowała i przeanalizowała, musiało wydarzyć się coś tak
nieoczkiwanego, coś, co zmieniło diametralnie spojrzenie na całą tę sprawę i
wytrąciło z rąk każdą rzecz, w którą dotąd wierzyła.
To przełomowe zdarzenie miało miejsce w scenerii dość
niewinnej – pod portretem Grubej Damy. Evansówna wracała do sypialni po
dodatkowych zajęciach z muzyki z zamiarem zmycia z siebie niebotycznej grubości
makijażu oraz odświeżenia się przed rozmową z Jamesem. Przed drzwiami do Pokoju
Wspólnego Gryfonów czekała na nią niespodzianka… o ile można nazwać tak osobę
Caitlin Chamberlain.
— Czy ty próbujesz kręcić z moim bratem? – wybuchnęła. Jej
głos brzmiał cienko, jakby smarkata Puchonka walczyła z wybuchem płaczu.
Lily wysłała jej spojrzenie trochę bardziej niż
zdezorientowane.
— Myślisz, ze o tym nie słyszałam? Ponoć Jessie Beinz dawała
ci rady, jak go… — zrobiłą minę, jakby miała zwymiotować – chyba tego nie wymówię!... no dobra – jak go uwieść! Czy ty jesteś nienormalna? Co z Jamesem? Czy nie jesteście
razem? Przecież Dorian jest obrzydliwy!
Evansówna uśmiechnęła się sztucznie, ale nie czuła się
zobligowana, żeby zaprzeczać – co napełniło ją swego rodzaju satysfakcją.
Naprawdę cieszyła się, że zauroczenie Dorianem miała już za sobą!
— Jessica nie kłamie, ale to nie…
— Nie możesz! – wypluła Caitlin, niemal płacząc. – Kto normalny
wybrałby go zamiast Jamesa? To jak wybierać pomiędzy księciem Monako a… a
Dorianem. A poza tym, Mary McDonald już go zaklepała. Ja bym nie wchodziła jej
w drogę.
Zapanowało milczenie. W oczach Lily tańczyły strzępy
ulotnych, ambiwalentnych myśli i uczuć, a Dorian poddał się własnym
rozmyślaniom, dobierając teraz słowa z niebywałą ostrożnością:
Lily wstrzymała oddech. Mary
McDonald już go zaklepała… Mary McDonald…
Co to miało znaczyć, do jasnej cholery?
— Kto ci nagadał takich głupot? – wyrzuciła z siebie,
cofając się o dwa kroki, jakby z obawy przed uderzeniem kolejnego pocisku ze
strony Caitlin.
— Sama Mary tak powiedziała – odparła bez zastanowienia. –
No wiesz, wtedy, kiedy oddawałam jej zdjęcia twoje i Jamesa w cie…
Kiedy oddawałam jej
zdjęcia twoje i Jamesa w cie…
W cieplarni?
No jasne! Po tym jak Black zamknął ich w cieplarni, kogo
zostawił, by ich pilnowała? I komu dał jedyną (wtedy…) odbitkę swojego zdjęcia „dla potomnych”?
Caitlin. Caitlin
przekazała Mary to zdjęcie.
A to znaczyło, że…
— Czekaj… to ona porozwieszała
te zdjęcia? – wydukała zmieszana Lily. – Ona
je od ciebie dostała?
Caitlin prze chwilę straciła rezon, przypominając sobie
chyba, że właśnie zdradziła bardzo dużą (i jakże zmieniającą wszystko!) tajemnicę.
Zarumieniła się wściekle i zaklęła soczyście pod nosem.
— No tak... – przyznała, dłubiąc w swoich paznokciach. – Och,
Lily, proszę, nie mów jej, że ci powiedziałam… musiałam! – wyrzuciła z czystą,
nieprzesadzoną desperacją. – Tu chodziło o Jamesa, o was, przecież nie mogłam
siedzieć cicho, podczas gdy…
— Dobrze zrobiłaś – przerwała jej. – Bardzo dobrze,
Kilkanaście minut później Lily pukała do dormitorium siódmorocznych
chłopców, czy raczej – do sypialni Luke’a i Doriana, bo reszta współlokatorów
wyniosła się parę godzin temu. Kiedy nikt jej nie otworzył, sama uchyliła
drzwi.
Dormitorium zastała zupełnie opustoszałe. Nie mogła
powiedzieć, że często składała Dorianowi wizytę w nowym pokoju (bo kiedy ten
pozostał jeszcze w Wieży Ravenclawu, bywała tam całkiem częstym gościem), ale zauważała
natychmiast, jak wiele się tutaj zmieniło. Sprzęt do Quidditcha, podręczniki
czy też jedzenie przestało zajmować przestrzeń stolika do kawy, barku i
licznych półek, zrobiło się tuż tu nienaturalnie czysto. Plakaty, zdjęcia i
obrazki zniknęły ze ścian, tak samo jak poduszki z sof, a także czasopisma i
korespondencja.
Czyżby spóźniła się, a Dorian i Davis dołączyłi do Luisa, Gavina
i Sturgisa i przenieśli się w jakieś nieznane Lily miejsce?
— Wchodź na górę, Lily!
Podniosła głowę do góry, ogarniając wzrokiem antresolę
stanowiącą hall dla dwóch pokojów: dormitorium Prefekt Naczelnej, gdzie sypiała
jedna część chłopców, oraz dormitorium Prefekta Naczelnego, gdzie z kolei stało
łóżko Doriana, Luisa i Gavina.
Dorian, krzyknąwszy jej to polecenie zza balustrady
antresoli, zaraz potem schował się z powrotem za drzwiami swojej sypialni.
Dziewczyna pośpiesznie spełniła jego prośbę – dopadła spiralnych schodów,
wskoczyła na antresolę i pośpiesznie skręciła do drzwi, za którymi zniknął
Dorian.
Tamto miejsce także powoli zaczynało zupełnie pustoszyć.
Wszędzie walały się ciężkie, zapełnione, tekturowe pudła, kufer Doriana leżał
otwarty na jego łóżku, a wewnątrz spoczywały już pieczołowicie złożone swetry,
polówki i flanelowe koszule.
— Co się u was stało? – wydukała, niepewnie dosiadając się
na łóżko obok kufra. Dorian wywrócił oczami i sięgnął po szklankę stojącą na
stoliku nocnym.
Ciecz pachniała Lily alkoholem, ale przez głowę przeszła jej
szalona myśl, że jednak Jessica nie cofnęła się przed veritaserum.
— Czekałem na ciebie – odstawił drinka. Następnie podniósł z
podłogi kolejny pulower i złożył go w kostkę. – Przeprowadzamy się.
— Przeprowadzacie? – powtórzyła. Sweter opadł na dno kufra. –
Gdzie?
Dorian na chwilę zaprzestał pakowanie swoich rzeczy,
pociągnął jeszcze jednego solidnego łyka swojego trunku i spojrzał na Lily ze
złośliwym rozbawieniem:
— Daj spokój z przyjazną gadką, Lily… Jessica powiedziała mi
już o wszystkim. Chcesz, żebym pogadał z tobą o Potterze.
— Nie przyszłam tutaj w tym celu – zaprotestowała od razu.
Chłopak parsknął. – Dorian, dlaczego skłamałeś, że to ty rozpowiedziałeś plotkę
o Jamesie i Serenie – ty i Emmelina? Że stałeś za zdjęciami… To wszystko
zrobiła Mary, prawda?
Do pulowera dołączyła koszula w kratę. Dorian westchnął ze
zmęczeniem.
— Dlaczego mnie okłamałeś? – nie poddawała się. – Przecież
nie ty opowiedziałeś takie straszne rzeczy o Jamesie… i Syriuszu! Dlaczego wziąłeś
na siebie jej winę? Opowiedz mi.
— Mary jest dobra w szantażowaniu – powiedział wreszcie.
Zamykając kufer ze trzaskiem. Złapał go od dołu, tak, że naprężyły się
wszystkie jego mięśnie rąk, i położył go na podłogę bez wysiłku. – A gdyby to
były rzeczy dalekie od prawdy, nie myśl, że bym nie protestował.
Zabrał szklankę z drinkiem i przysiadł na łóżko obok Lily.
Nogi oparł o swój kufer. A potem rzekł po prostu:
— Szantażowała mnie tak samo, jak szantażuje Jamesa od
jakiegoś roku.
Lily rozdziawiła usta i zmarszczyła czoło. Dorian roześmiał
się bez humoru.
— Zainteresowałem cię? Może jednak utniemy sobie małą
pogawędkę o przeszłości?
Dziewczyna pokręciła głową. Zaraz po rozmowie z Caitlin i
stwierdzeniu, że Dorian zasługuje za przeprosiny z jej strony, obiecała sobie,
że nie będzie wymuszała nad nim żadnych zwierzeń – ani też nie zgodzi się na
wysłuchanie żadnych opowieści. Postanowiła uszanować prywatność Jamesa – tak
jak poprosił ją Syriusz.
Doriana ewidentnie nie zadowoliła ta odpowiedź.
— Och, daj spokój, Lily. Jak myślisz, dlaczego James zabronił
ci się ze mną widywać? Nie patrz się tak – doskonale wiem o całym tym absurdzie. Spodziewałem się po nim
takiego zagrania od samego początku.
— Bo ci nie ufa – powiedziała cicho. Poczuła, że robi jej
się strasznie gorąco. Sama chciała wiedzieć, dlaczego James uparł się przy
czymś tak bezsensownym! – Bo jest o ciebie zazdrosny.
— Pudło – zacmokał i uśmiechnął się pod nosem – i nie wiem właściwie czy to drugie to też
nie pudło. Ale James przede wszystkim dlatego chce ograniczyć nasze kontakty,
bo boi się, że powiem ci o nim za dużo. Że
powiem ci rzeczy, które on usiłuje ukryć. Których się wstydzi. Których żałuje. Czy
nie powinnaś wiedzieć, z kim się spotykasz? Czy nie powinnaś mieć pełnego
spojrzenia na jego osobę? Czy nie sądzisz, że rozsądne byłoby poznać zdanie kogoś,
kto nie jest jego przyjacielem i nie będzie wychwalać go do gwiazd?
Lily przygryzła wargę. Dorian dobrze wiedział, jak ją podejść…
zawsze potrafił dobrać słowa w ten sposób, żeby zwątpiła w swoją najsilniej
podjętą decyzję, żeby zaczęła wierzyć w rzeczy, w które nigdy wcześniej nie
byłaby skłonna uwierzyć…
Muszę być silna, pomyślała.
Muszę walczyć z moją wścibskością.
— James powie mi o wszystkim, kiedy będzie gotowy – oświadczyła
głosem podejrzanie pewnym siebie. Grymas na ustach Doriana mówił wyraźnie, że
szczerze w wątpi w taki rozwój wypadków.
— James nic nie powie, bo Mary wciąż trzyma go na smyczy. I
– bez obrazy – ale nawet gdybyście
się pobrali, on wciąż prędzej słuchałby
niej niż ciebie… a to nie skończy się, dopóki Mary po prostu nie zejdzie z tego
świata.
— Dobra, Mary jest przyjaciółką Jamesa i ma na niego pewien
wpływ – zgodziła się, śmiejąc nerwowo. Słowa Doriana zdawały się być
przerażająco realne. – Ale nie możemy przesadzać. On też ma swój rozum i wie,
co dla niego najlepsze…
— Jak już mówiłem, Mary ma swoje sposoby, które zdecydowanie
nie są godne pochwały, i jej perswazje i namowy nie ustaną nigdy, a to dlatego, że jej główną bronią jest fakt, iż jest jedyną
osobą, która wie o Jamesie wszystko.
On ma świadomość, że Mary nigdy się od niego nie odwróci i wydaje mu się, że
ona, jako jedyna osoba na świecie, naprawdę go zna. Wychodzi z mylnego
założenia, że Mary jest jego jedyną powierniczką sekretów, że nikt poza nią nie
potrafi go zrozumieć i zaakceptować. Jedyne, co możesz zrobić, żeby móc z nią
konkurować, to poznać część jego sekretów.
Lily zagryzła wargę. Zdawała sobie sprawę z tego, że zbyt
łatwo ulega perswazjom i że nie może dać się zmanipulować – przecież przysięgła, że nie będzie dalej wtargać
z buciorami w życie prywatne Jamesa. Ale jednak… Przerażało ją, jak
przenikliwie Dorian dokonał analizy jej myśli. Wysuwał on wszystkie obawy,
jakie rodziły się w sercu Lily, przytaczał takie argumenty, z którymi ona
często biła się w myślach i przedstawiał wszystko w taki sposób, który dziewczyna
uważała za przerażająco prawdopodobny i realny.
Przypomniała sobie o układzie z Jamesem – o tym, jak w razie
jego przegranej on zobowiązał się powiedzieć jej, o swoich relacjach z Mary, w
których – jak sam utrzymywał – od początku było coś nie w porządku. To
oznaczało, że wyraził gotowość, aby
jej się z tego zwierzyć – chociaż teraz udało mu się tego uniknąć. Czy mogła
naruszyć jego intymną sferę, wściubiać nos w sprawy, którymi nei chciał się z
nią dzielić, skoro sam jeszcze niedawno podchodził do nich na tyle lekceważąco,
że mógł stawiać je na szali zakładu?
Oczywiście, że nie.
Przecież nie musiała od razu poznawać całej prawdy…
— Nie chcę znać sekretów rodzinnych Potterów – powiedziała zdecydowanie.
Dorian spojrzał na nią z niedowierzaniem. – Chcę po prostu wiedzieć, co ona mu
zrobiła.
— To niezwykle troskliwe.
— James był gotowy mi o wszystkim powiedzieć – powiedziała na
głos. Chamberlain pokręcił głową.
— To niemożliwe.
— Założyliśmy się – wyjaśniła. – Jeśliby przegrał, obiecał,
że powie mi, co jest nie tak pomiędzy nim a Mary.
— Lily, możesz mi nie wierzyć, ale jestem przekonany, że bez względu na wynik
waszego zakładu, James i tak nic by ci nie powiedział. On po prostu był na tyle
zarozumiały, że nawet nie dopuścił do siebie wersji, w której to on przegrywa
was zakład. To tak jakbyś ty założyła
się o pięć milionów galeonów, chociaż ich nie masz.
— Ale James ma wiedzę o
Mary.
— Ale ci nic nie powie! – spojrzał na nią wymownie. –
Przecież wiesz, że mam rację.
— Ja i tak nie wiem zbyt wiele na temat May czy zabójstwa
Phila – powiedział szczerze. – Ale rodzina Potterów i van Weertów wyrządziła
mojej rodzinie tyle bólu, że czuję się zobligowany, żeby cię przed nimi
ostrzec. Odkąd wróciłem do Hogwartu nie mieliśmy okazji, że porozmawiać
szczerze, ale to właśnie przez nich musiałem wyjechać, my musieliśmy się
rozstać, i musiało dojść do wielu straszliwych tragedii w mojej rodzinie.
Lily wzięła głęboki oddech, ale mu nie przerwała. Po chwili
kontynuował, czepiając się sedna tematu z drugiej strony:
— Przez pewien czas byłem szantażowany przez Mary – kto jak
kto, ale ona jest tak zaślepiona rodzinką Potterów, że jest chyba jedyną osobą,
która w pełni świadomości mogłaby chcieć się z nim spowinowacić. Teraz… teraz
już nic nie może mi zrobić, bo ja już nie mam nic do stracenia i właściwie to
na niczym mi nie zależy.
Dziewczyna dalej milczała. Dorian uniósł się na pięściach i
spojrzał głęboko w jej zielone, zamglone oczy. Po chwili, Lily niemrawo
odwróciła głowę w jego kierunku. Widział już, że się poddawała… że przegrywała
walkę z własną ciekawością… W pełni świadomości uniósł dłoń i splótł ją z dłonią
dziewczyny.
To śmieszne, ale po tych wszystkich lekcjach i radach
Jessiki, dochodziło do paradoksu, że to Dorian posuwał się do uwodzenia jej,
żeby nakarmić ją swoimi informacjami.
— Odpowiem na każde twoje pytanie, żebyś wiedziała, że
możesz mi zaufać bez względu na wszystko – powiedział powoli i szczerze. Dziewczyna
zadrżała. – Ja nigdy cię nie oszukam,
Lily. Czy kiedy my byliśmy razem,
kiedykolwiek mieliśmy podobne problemy?
Dorian przerwał na chwilę, dając Lily czas na
przeanalizowanie pierwszej puli rewelacji i nowych wiadomości, i na dopasowanie
odpowiednich elementów do wiedzy, którą wcześniej posiadła. Dopił swojego
drinka do końca, wzdrygnął się od jego gorzkiego smaku, po czym obszedł w
swojej opowieści temat z zupełnie drugiej strony.
Odwróciła głowę w kierunku drzwi.
— To… to co innego – powiedziała słabo.
Dorian nie zadowolił się taką odpowiedzią. Okrył swoją
dłonią jej rękę i splótł ich palce.
— Daj spokój, Lily – szepnął jej do ucha. – Przecież nie
robimy nic złego… tylko rozmawiamy…
Uniósł ich splecione ręce na wysokość jej ramienia i
pocałował krótko jej zamkniętą dłoń. Usłyszał, jak Lily głośno przełyka ślinę.
— Czy zechcesz mnie wysłuchać? – cofając się, musnął
przelotnie jej ramię. Lily nic nie powiedziała – zdobyła się jedynie na ledwo
dostrzegalne, lekkie skinięcie głowy. Chłopak nachylił się i ucałował krawędź
jej brody.
— Ile wiesz na chwilę obecną, kochanie? – szepnął zmysłowo.
Lily odwróciła oczy w jego kierunku. – I czy masz jakieś pytania?
Dziewczyna wyrwała dłoń z jego uścisku i gwałtownie odsunęła
swoją głowę. Dorian przesunął się z powrotem w kierunku miejsca, gdzie przed
paroma chwilami spoczywał jego kufer, z obawy, że spłoszy dziewczynę. Dopiero
kiedy schował ręce za siebie i ponownie oparł nogi o walizkę, Lily otworzyła
usta.
— Nie wiem nic… - powiedziała cichutko. – Tylko to, co powiedział
mi James, czyli raczej niewiele, no i plotkę rzuconą w obieg przez Mary. Ja… -
wzięła głęboki oddech. – Właściwie to gubię się w tych wszystkich sekretach,
morderstwach i sytuacjach…
Dorian potaknął ze zrozumieniem.
— I nic dziwnego… te wszystkie rzeczy działy się na całej
przestrzeni siedemdziesiątego piątego roku – trochę przed i trochę po. To
łańcuch zdarzeń i żebyś mogła zobaczyć całość, musimy przejść przez niego
ogniwo po ogniwie, bo inaczej wszystko dalej będzie takie mgliste i mętne. A to
oznacza, że przez moment będziemy musieli poruszyć również temat May. Czy to w
porządku?
Tym razem Lily ani nie kiwnęła głową, ani odpowiedziała.
Dorian postanowił uznać tę ciszę za niemą zgodę. Pociągnął sporego łyka drinka,
wlepił wzrok w podłogę i cofnął się wspomnieniami o kilka miesięcy wstecz…
zagłębił się w historię tak wiele razy odtwarzaną przezeń w głowie i tak wiele
razy analizowaną na nowo… Kiedy przemówił, dobierał słowa starannie i niezwykle
ostrożnie:
— Wszystkie problemy Potterów zaczęły się na początku
waszego czwartego roku, kiedy May Potter znalazła sobie szalonego chłopaka –
zaczął od Adama i Ewy. – O tym wiedzą wszyscy i nie ma co w ogóle zagłębiać się
w tą sprawę, bo ani ty nie dowiadujesz się niczego nowego, ani ja ci nic nie
opowiem, bo z reguły nie zaglądam ludziom do sypialni… no dobra, w ich
przypadku może sprawy nie zaszły na tyle daleko, ale wiesz, co staram się
powiedzieć.
Potem miał miejsce kotylion u Meadowesów. Kotyliony są co
roku – mojej rodziny już się tam nie prosi, bo za bardzo spadliśmy z pozycji
społecznej… ale byłem dwa lata temu w Cardiff na jednej takiej imprezie, i w
zeszłym roku u Bulstrode’ów, w Irlandii, na drugiej. Dwa miesiące temu, podczas
kotylionu w Paryżu, u Rowle’ów, nie tylko nie dostaliśmy już zaproszenia, ale
również odwiedziła nas ciotka Flora i powiedziała, żebyśmy trzymali się z
daleka od jej soiree.
Ale wracając do przed-przedostatniego kotyliona: w domu
rodzinnym twojej przyjaciółki Dorcas. Słyszałaś zapewne o tragedii, do której
tam doszło.
—Owszem – potaknęła Lily. Jej głos brzmiał nieprzytomnie i
odlegle. – Zginęła wtedy jej siostra Calliope, prawda? Ale Potterowie nie mają
chyba z tym nic wspólnego?
— No cóż, oficjalnie nie – przystał na to. – Ja wiem tylko
tyle, że na czas kotylionu moja siostra Jenna (kojarzysz Jennę, prawda? Nie
wiem czy pamiętasz, ale kiedy zajrzałaś do nas na Gwiazdkę, kiedy byliśmy parą,
to Jenna grała z nami w pokera na crackery)… no więc moja siostra Jenna
siedziała w Wenecji, w rezydencji van Weertów i opiekowała się moim schorowanym
kuzynem, Jesse’im. Nie wiem czy pamiętasz, ale Jenna urodziła się jako
charłaczka, bez umiejętności magicznych, dlatego musisz wyobrazić sobie, jak
wielką łaska spadła na nas z niebios,
kiedy tak staroświecka kobieta jak moja
ciotka Carlotta, zgodziła się przyjąć brudną
siostrzenicę na stanowisko swojej pokojówki. Inna sprawa, że wyrzuciła ją
właśnie w tym momencie, kiedy niemałe zarobki Jenny mogły wydźwignąć rodzinę na
nogi… Ale to dyskusja na inny dzień. Tak więc, jak już mówiłem, Jenna była tego
dnia w Wenecji. To dosyć znaczące, bo w czasie kiedy rodzina van Weertów
pojechała sobie na kotylion i zostawiła tego nieznośnego smarkacza tylko
Jennie, Potterowie dorzucili jej jeszcze May do niańczenia.
— Nie zabrali May ze sobą na kotylion? – zdumiała się Lily.
— Z tego, co słyszałem od Jamesa (Merlinie, my wtedy naprawdę mieliśmy dobry kontakt,
uwierzysz? Ile się zmieniło od tego czasu!) to to, że jego rodzice zostawili
May we Włoszech, bo w Cardiff mogłaby się spotkać z tym swoim nawiedzonym
chłopakiem. Oczywiście potem wszelkie pretensje za to, że uciekła – i szantaże,
żeby nie powiedziała nic a nic! – spadły na Jennę, chociaż jak ona mogłaby ją
zatrzymać, skoro nie dysponowała magią – nie mogła skorzystać z sieci Fiuu ani
zamknąć ją w żadnym pokoju… zresztą, ona z reguły ufa ludziom, nie spodziewała
się, że May ją tak załatwi…
— Czyli May uciekła na kotylion? – pokręciła głową Lily. – I
kim był jej chłopak? I kto szantażował Jennę, żeby o tym nie wspominała?
— Pan Potter – wywrócił oczami. – Ale nie znam odpowiedzi na
pozostałe pytania. Nie powiem ci dużo o May, bo wiem właściwie jeydnie tyle, że
oszalała. James nigdy o niej nie
wspominał… rozmawia o jej przypadłości jedynie z Mary, chociaż wydaje mi się,
że nigdy właściwie nic jej nie wyznał, a
raczej to ona sama przejrzała prawdę. Informacje, które posiadam nie dotyczą raczej
początku roku siedemdziesiątego piątego, który należał do May Potter i jej
dziwnego zachowania… zresztą, jedyne co pamiętam z tamtych miesięcy to to, że
my byliśmy razem.
Uśmiechnął się do Lily, ale ona odwróciła spojrzenie. Nie
chciała wznawiać jeszcze tego tematu.
— Mogę ci za to opowiedzieć bardzo dużo na temat tego, co
było później i co niewątpliwie bardziej cię interesuje. Wiem dużo o śmierci
Phila, o zniknięciu Sereny i o związku Mary i Jamesa. Odpowiem na każde twoje
pytanie.
— Chcę poznać twoją wersję biwaku we Flers – zażądała. – Bo
ta, którą słyszałam, jest wersją Mary.
— James nic ci nie powiedział?
— Rozmawialiśmy o tym, ale pominął sam temat biwaku.
Dorian uśmiechnął się do siebie, jakby liczył na taki rozwój
wypadków.
— Wersja Mary jest bardzo bliska prawdy, kochana. Gdyby
rażąco gwałciła prawdę nie myśl, że bym nie zareagował. James niewątpliwie
zamordował Phila van Weerta i zapylił Serenę, a uwierz mi – to jest dopiero
czubek góry lodowej. Plotki zawsze mają w sobie trochę prawdy i trochę kłamstwa
– i ta też nie jest zupełnie
prawdziwa, ale uwierz mi – jest przy tymzupełnie pozbawiona fikcji.
—To znaczy?
— To znaczy, że ta historia składa się z autentycznych
fragmentów i elementów, które miały miejsce w przeszłości lub przyszłości, a
zostały tam po prostu wtrącone… dla dramaturgii. Nie znam całej historii
sekretów Pottera, ale Mary wie o wszystkim, i to jest przerażające i toksyczne.
Ta plotka mogła wyjść jedynie od niej, dlatego, że przenikała się z historią
szaleństwa May i trochę z okresem zupełnej demoralizacji Jamesa. Mam na myśli
to, że opowieść o biwaku we Flers jest
przeplatana wątkami z kotyliona, i z początku roku, i z końca. Mary
opowiedziała wersję nie do końca prawdziwą, ale przede wszystkim bardzo
tendencyjną i stronniczą. Nie możesz wyrobić sobie opinii, kiedy słuchasz
relacji kogoś z wrogiego obozu –
zaakcentował słowo „wrogiego”, jakby chciał zasugerować, że tym właśnie jest
dla nich James. – Mary była w jednym namiocie z May, z Syriuszem, z Jamesem i
Sereną… no i z Colette… z kolei ja byłem w drugim…
— Z Philem, Jesse’em, starszym bratem Mary i Skye –
dokończyła Lily, zadowolona, że może pochwalić się znajomością choć części
szczegółów.
— I z moim starszym bratem – dodał. – Z moim starszym bratem
Finnem.
-—Tak, tak, tak… - kiwnęła głową. Pamiętała, że James nie
był pewien, czy Finn brał udział w całym przedsięwzięciu, czy nie – ale to
sprawa drugorzędna.
Dorian wzruszył ramionami, w ten sposób chyba przyznając jej
rację.
— Mogę więc opowiedzieć ci tę historię z innego punktu
widzenia – oświadczył. Pociągnął jeszcze jeden potężny łyk drinka, by nawilżyć
gardło i dodać sobie rezonu. Lily wróciła do uważnego słuchania, czekając na
to, aż dowie się czegoś nowego.
— Na biwak pojechaliśmy w lipcu, a Phil i Serena mieli
pobrać się w sierpniu. Ona potraktowała ten wypad chyba jako niezły wieczorek
panieński, bo powiem ci z ręką na sercu, że zabawiała się po prostu nieprzyzwoicie. Wiem, wiem, Phil nie był
aniołkiem i zdecydowanie mógłby traktować ją z większym szacunkiem – ale
uważam, że ona nie zasługiwała nawet na to, co miała – bo kiedy ktoś zachowuje
się jak prostytutka, raczej nie powinien liczyć się z dobrym traktowaniem.
Zacznijmy od tego, że
wbrew całej tej śpiewce, że James nikogo nie skrzywdził, że to było
nieporozumienie, a źli krewni szukali winnego za śmierć Phila na siłę – to kłamstwo. James albo go zabił, albo był
świadkiem jego zabójstwa i przyglądał się temu biernie i z zadowoleniem. Tego
dnia, kiedy to nastąpiło, Phil przyłapał
swoją narzeczoną i Jamesa in flagranti. Właściwie to nie wiem, kto z nich
zachował się podlej – James w stosunku do Skye
DeVitt, która przecież pojechała na biwak z nim, czy też Serena, która za kilka tygodni miała brać ślub.
W każdym razie doszło do strasznej awantury między moimi
kuzynami, następnie do bójki, a potem Phil wyzwał Jamesa na pojedynek. Na
próżno Serena i – no jasne, a któżby inny?! – Mary starały się jakoś ich rozdzielić. James niby to obiecał, że
nie pójdzie zmierzyć się ze swoim kuzynem, ale wieczorem, kiedy został
wyznaczony też żałosny pojedynek, Phil
zniknął, a ja, mój brat Finn i Jesse poszliśmy go poszukać. Pod wielkim klifem,
na którym się rozbiliśmy, znaleźliśmy poruszonego Jamesa starającego się
uspokoić May – która dostała jakiegoś ataku, przysięgam – wydzierała się, że na
terenie tego biwaku jest jej były chłopak – ten wariat, o którym mówiłem – co
nie byłoby wcale takie szokujące, gdyby nie to, że się zabił pół roku
wcześniej, tuż po kotylionie. Phila znaleziono tuż pod klifem, rzecz jasna
nieżywego. Czy ty naprawdę uważasz, że to był przypadek?
Lily nie kwapiła się do wyrażenia swojej opinii na ten
temat.
— Ale w waszym obozowisku nie było nikogo? – wolała się
upewnić.
— Nikogo – potwierdził
natychmiast – May tak histeryzowała, że sprawdziliśmy wszystko – nawet
wiewiórka nie zakradła się nikomu do śpiwora, Merlinie – broń! A wiesz, co było
najlepsze w tym wszystkim? Szybko zleciało się towarzystwo, a May zajęła się
Mary – wiesz chyba, że ona jest jej jedyną
przyjaciółką – i poprosiłą ją, żeby wskazała nam, gdzie widziała tego jej ukochanego. A wiesz, co ona zrobiła?
Dziewczyna pokręciła głową na znak, że nie ma żadnych
pomysłów.
— Wskazała na wówczas czternastoletnią, Merlinowi winną,
Colette Angelo. A świat poznał od tamtej pory jej twarz schizofreniczki.
— Ja i James byliśmy wtedy pokłóceni, dlatego poszedłem do
innego namiotu – roześmiał się. – Pokłóciliśmy się o ciebie. Pamiętasz chyba,
co się stało.
Lily potaknęła, bo nie chciała, żeby ta stara historia po
raz kolejny została rozkopywana. Na uroczystym zakończeniu roku szkolnego,
kiedy Gryffindor zdobył Puchar Domów, a ich reprezentacja zdobyła Puchar
Quidditcha, Lily razem z koleżankami poszła pogratulować swojej drużynie, w tym
Jamesowi. Piętnastoletni wówczas chłopak wykorzystał fakt, że akurat przyglądał
im się Dorian i skradł Evansównie pocałunek, co stało się potem powodem
straszliwej kłótni, ostatecznie kończącej związek tych dwojga. Dorian pokiwał
głową, sam też przypominając sobie całe tamto zajście. Prędko otrząsnął się i
wrócił do swojej opowieści:
— Potem jednak katastrofa z Flers trochę nas do siebie
zbliżyła – James był zrozpaczony, a mi było go szkoda przede wszystkim dlatego,
że w sądzie wszyscy świadkowie opowiadali się przeciwko niemu. Dowody były
dosyć mocne, trzeba to przyznać. Wiesz, kiedy w noc śmierci Phila, na miejsce
przybyli zawiadomieni Aurorzy – w tym rzecz jasna Seth Potter – a Szalonooki
Moody sprawdził Jamesowi różdżkę, ostatnim zaklęciem, jakie rzucono było
zaklęcie zrzucające – zrzucające z klifu.
Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem.
— Nie wierzę, że on to zrobił – oświadczyła. – Kilka dni
temu popełniłam ten błąd i zbyt pochopnie go oskarżyłam… ale teraz – pokręciła
głową. – Nieważne, jak twarde byłyby dowody, ja będę wierzyć w to, że nikogo
nie zabił… W końcu go uniewinniono, a to o czymś świadczy.
Dorian zaśmiał się trochę pusto, ale nie kłócił się z Lily w
tej sprawie, co dobrze świadczyło o jego postępowaniu.
— Wyrok sądu jest tu akurat najsłabszym argumentem. Ale ja
też bardzo długo wątpiłem w jego winę. Byłem przekonany, że James jest zbyt
słaby… zbyt honorowy, żeby zrobić coś
takiego i zatrzymać to w sekrecie. Potem jednak… kiedy doszło do pewnego
wydarzenia, a ja poznałem jego prawdziwe oblicze… klapki spadły mi z oczu, a ja
nie wierzyłem już w jego wizerunek niewiniątka. Ostatecznie i ja odsunąłem się od niego. Nie zadaję się z
Jamesem od ponad roku – oświadczył. – Dokładnie od Bożego Narodzenia.
— Od kiedy on zaczął chodzić z Mary? – domyśliła się Lily,
bo tylko to kojarzyło jej się z tą datą.
— Nie tak opisałbym ich relację, ale… nie do końca o to
poszło. Musisz wiedzieć Lily… a zresztą na pewno pamiętasz i na pewno
wielokrotnie już o tym słyszałaś… ale cała ta afera we Flers, i sprawa
kotylionu, i szaleństwo jego siostry… to wszystko po prostu przytłoczyło Jamesa, tak jak zapewne przytłoczyłoby każdego innego
piętnastolatka na jego miejscu. On zrobił się… zupełnie nieokiełznany.
Nieprzewidywalny. Zatracał się we własnej złości, w gniewie i wyrzutach
sumienia… i to doprowadziło w końcu do straszliwej tragedii.
Po raz kolejny odpoczął od opowiadania i pozwolił Lily
ułożyć wszystko w głowie. Tym razem jednak dziewczyna wykazała o wiele więcej
zaintrygowania sprawą niż wcześniej – kiedy właściwie to słyszała jedynie
powtarzające się, zasłyszane gdzieś wcześniej informacje. Nareszcie mogła
poznać kolejną część tak ściśle skrywanego sekretu, kolejnego ogniwa łańcucha
zdarzeń.
Kolejne zdanie Doriana, przyniosło dla niej jedynie
rozczarowanie:
— Słyszałaś może o małej aferce, okrzykniętej w gazetach
„pożarem domu Walkerów”.
Tak, chciała
odpowiedzieć, ale ugryzła się w język.
To był ten wielki
skandal? Naprawdę?
— Wiem niewiele – powiedziała wreszcie. – W zeszłym
semestrze trochę się na ten temat dowiedziałam*.
Dorian wydawał się być dogłębnie poruszony tym faktem.
— Od kogo?
Lily pobieżnie przypomniała sobie rozmowę z Casperem
Dabneyem i Skye DeVitt, którzy opowiedzieli jej trochę o przemianie Jamesa,
kiedy dziewczyna weryfikowała autentyczność jego resocjalizacji. Co prawda, nie
powiedzieli jej oni za wiele o tej sprawie, ale wystarczająco, żeby wyrobić sobie
na ten temat jakąś opinię.
— To bez znaczenia, bo i tak wiem bardzo mało – wzruszyła ramionami.
– Tylko tyle, że ty i James zrobiliście razem jakiś głupi wyskok, podpaliliście
czyjś dom i od tej pory James przyrzekł swojej matce, że nie będzie robił
więcej głupstw.
— Ach, to faktycznie niewiele… - potaknął Dorian. – To
jedynie otoczka całej tej historii.. jedynie piękne obramowanie paskudnego
obrazka.
Milczał jeszcze przez długą, nieznośną chwilę, a kiedy
wrócił do opowieści, mówił inaczej – przestał już powoli analizować bieg
wydarzeń, a zaczął mówić szybciej i sklejać krótsze, bardziej pourywane zdania.
Jego głos natomiast wydawał się bardziej zdławiony i głuchy, jakby rozlegał się
za niewidzialną ścianą.
— Powiem ci całą prawdę Lily, chociaż jest dla mnie bardzo
bolesna. Po prostu chcę, żebyś wiedziała, z jakim człowiekiem się związałaś.
Czy wiesz, dlaczego w zeszłym semestrze wyjechałem z Hogwartu?
— Twoja matka zachorowała, van Weertowie odcięli was od
pieniędzy, a ty pojechałeś pomóc ojcu i Finnowi w pracy w Australii –
wyrecytowała to jak formułkę, bowiem słyszała tę wersję już miliard razy i
dalej uważała ją za równie niejasną.
— Van Weertowie odcięli nad od pieniędzy tuż po biwaku we
Flers, po śmierci Phila van Weerta, kiedy to ciotka Carlotta wpadła w szał i
stwierdziła, że śmierć jej syna jest karą za mieszanie się z brudasami. Jej mąż, jako protoplasta
rodu, rozporządzał majątkiem rodowym, posagami swoich sióstr oraz wypłacanym
dożywociem, dlatego mógł w zależności od swojego widzimisię, odebrać nam
majątek.
— Dożywocie? –
powtórzyła z niesmakiem Lily. – Czy u was naprawdę czas zatrzymał się na sto
lat temu?
— Dożywocie to świadczenie, z którego utrzymuje się znaczna część
arystokracji. Akurat moi rodzice i Potterowie pracowali i zarabiali, ale można
powiedzieć, że żyli ponad stan, dlatego kiedy van Weertowie odebrali nam te
świadczenia, zrobiło się ciężko. Wiesz, wtedy jeszcze Jet nie chodził do
Hogwartu, Jennę wyrzucono w dodatku z pracy pokojówki
van Weertów, więc mój ojciec – i moja ciężarna matka – mieli do utrzymania
siebie samych, Jennę, Leviego, Jeta, uczącego się Luke’a, narzeczoną Finna,
Ellie, no i Roxy, kiedy tylko przyszła na świat. Do tego dochodziła jeszcze
wyprawka mnie i Caitlin do Hogwartu, no i sądzenie się z van Weertami. Ale
pomimo tej sytuacji poszedłem do Hogwartu, a wyjechałem nieoczekiwanie, w
lutym. Nigdy nie wydawało ci się to dziwne?
Owszem, Lily bardzo często roztrząsała całą tę sprawę i za
każdym razem uważała ją za tak samo niepojętą. W porządku, rozumiała tragiczną
i opłakaną sytuację rodzinną, potrafiła wyobrazić sobie poziom desperacji
Chamberlainów i skłonna była nawet zaakceptować wyciąganie syna ze szkoły. Ale
Dorian zniknął tuż po jej urodzinach, na początku lutego, a przecież już w maju
czekały go owutemy. Czy nie przydałby się rodzinie o wiele bardziej zaledwie
trzy miesiące później, już wykształcony i gotowy do podjęcia specjalistycznych
szkoleń? Jaki sens miał ten pośpiech? Swego czasu, Lily prowadziła nawet
pomniejsze śledztwo w tej sprawie, ale ostatecznie poddała się i stwierdziła,
że nigdy nie pojmie mentalności i systemu wartości staroświeckich, czystokrwistych
rodzin.
— James po biwaku we Flers miał obsesję na punkcie pewnej
czarodziejskiej rodziny, a ja sam nie wiem właściwie, dlaczego – zaczął gładko.
– Może to miało związek z May, bo była to rodzina jej byłego chłopaka. Mowa
tutaj o niesławnych Walkerach.
Lily zadrżała na dźwięk tego nazwiska. Dawała głowę, że
słyszała je stosunkowo niedawno…
— Jakoś w Boże Narodzenie, kiedy przyjechałem z rodziną do
niego na ferie i razem z Mary bez sensu włóczyliśmy się po okolicy, wyskoczył z
pomysłem, że możemy wykorzystać jednodniową nieobecność naszych rodziców –
Potterowie jechali na jakieś groby, czy gdzieś tam, nie pamiętam już, a moja
matka była zajęta zajmowaniem się nowonarodzonej Roxy. Ubzdurał sobie, że
wykorzystamy sieć Fiuu i przeniesiemy się do domu Walkerów, do Brighton. Mary ten
pomysł od razu nie przypadł do gustu, ale James uparł się, a ja byłem na tyle
znudzony, że na to poszedłem.
Mary wpadła w jakąś histerię i zaczęła wydzierać się na
Jamesa, że to się źle skończy, bo ona tak
czuje, ale on nic sobie z tego nie robił i generalnie to ta dwójka
strasznie się pokłóciła, a Mary powiedziała, że pójdzie w odwiedziny do Skye, a
my możemy dalej być skończonymi popaprańcami. No więc… zostaliśmy tymi popaprańcami
i naprawdę przenieśliśmy się do Brighton.
Lily wzniosła oczy ku niebu. Bardzo rzadko przyznawała Mary
rację i gratulowała jej zdrowego rozsądku – tym razem jednak musiała przyznać,
że jako jedyna nie uległa temu napadowi szaleństwa i udowodniła, że nie jest
jednak zupełnie zepsuta.
— Trafiliśmy na miejsce – kontynuował Dorian. – Nabraliśmy
proszku Fiuu na drogę powrotną w kieszenie i byliśmy gotowi w każdej chwili
przenieść się z powrotem do Doliny Godryka. Szybko jednak zdaliśmy sobie
sprawę, że dom jest zupełnie pusty. No więc, tak od słowa do słowa, od żartu do
żartu, James wpadł na pomysł, że możemy ten dom podpalić, bo przecież nie zrobimy nikomu... krzywdy.
Nawet gdyby Lily nie słyszała wcześniej wszystkich tych
określeń o „straszliwej tragedii” i „paskudnym obrazku”, zobaczywszy minę
Doriana, od razu przejrzałaby, jak zakończyła się ta historia. Poczuła, jak
niemiły dreszcz biegnie jej po plecach.
Słodki Merlinie…
— Okazało się, że jednak ktoś był w środku, co? – szepnęła.
Dorian zawahał się.
— Niezupełnie. W
szopie obok była tylko starsza pani, chyba babcia chłopaka May, która… no,
przyznaję, kiedy doszło do wybuchu, bo
wtedy to ja czarowałem… tylko ja byłem pełnoletni i upoważniony… to ona chyba
oślepła, czy coś podobnego… Ale to nie jest najgorsze.
— Jak to: nie jest
najgorsze? – oburzyła się. – I dlaczego mówisz z takim lekceważeniem o
kobiecie, której odebraliście wzrok?!
— Ona już wcześniej miała z nim jakieś problemy – wywrócił oczami.
– I oczywiście, jej stan był bardzo przykry,
ale to, co wydarzyło się potem, było o wiele gorsze. W tym samym czasie w Dolinie Godryka Mary wcale nie poszła
siedzieć u Skye, tylko zaalarmowała moją matkę, która – jak już wspominałem –
siedziała i pilnowała mojej najmłodszej siostry Roxy. Powiedziała jej, gdzieśmy
się wybrali i moja mama… stwierdziła, że się tam po nas teleportuje i że
przemówi nam do rozsądku…
Lily rozdziawiła usta. Nagle wszystko stało się jasne, jak
na dłoni.
To dlatego Dorian i James zaczęli się nienawidzić…
Dlatego obydwoje uważali siebie za zdegenerowanych i
zepsutych.
Dlatego Dorian zniknął z Hogwartu tak nagle.
— Choroba mojej matki… ta choroba, przez którą musiałem
wrócić do domu… to było poparzenie – powiedział po prostu. – Potworne
poparzenie. Oczywiście udało się ją uratować, ale nie bez powikłań – moja matka
nie mogła dłużej pracować jako położna, bo ucierpiał jej wzrok i słuch… a poza
tym straciła czucie w rękach i…
Schował twarz w dłoniach. Lily nagle zapragnęła wydostać się
stąd jak najprędzej.
Nie chciała słyszeć już ani jednego słowa…
— On mnie do tego
namówił – mówił jak w malignie, z głosem przekładanym bezgraniczną rozpaczą. – Wiem,
że to ja rzuciłem zaklęcie, ale przecież nikogo nie było w środku… a ja i
takwybrałem ten stosunkowo słaby urok zapłonowy, po prostu James potem
wyciągnął coś mugolskiego… jakiś środek wybuchowy… wiesz, jego ojciec zajmuje
się modyfikacją mugolskiego złomu i trzyma w piwnicy mnóstwo mugolsko-magicznych
bomb i petard… James chyba zaplanował całą tą akcję od samego początku, bo
inaczej przecież nie brałby ze sobą czegoś takiego.
Lily nie znalazła w sobie dość siły, żeby jakoś skomentować
całe zajście. Zastanawiała się, jak cała opowieść brzmiałaby w ustach Jamesa…
czy obarczyłby całą winą Doriana, przyznał się do błędu czy też przedstawił
zupełnie inną wersję wydarzeń?
I kto, do cholery, mógł przedstawić jej samą prawdę, skoro
wszyscy wokół kłamali, albo zanadto kogoś demonizując, albo tę samą osobę
wybielając?
— Ja i James po tej tragedii zupełnie utraciliśmy kontakt,
ale nie można powiedzieć tego samego o nim i o Mary… Wiem o pewnej rzeczy, o
której nie wiedział nikt inny, i Mary bała się, że właśnie o tym ci powiem… i
to jest właśnie ta ich „ezoteryczna tajemnica”, a raczej to, o co ona się
opiera. To jest to, o czym James chciał ci powiedzieć w ramach zakładu i to,
dlaczego zerwali w tak dziwnych okolicznościach, a Mary wyjechała do Francji.
Lily czuła się tak słabo, że nawet nie protestowała przed
zrzuceniem na nią jeszcze większej rewelacji.
— Jak postrzegasz słowo molestowanie,
moja droga?
Oczy o mało nie wypadły jej z orbit.
— Co proszę?! – niemalże wrzasnęła. W tej samej chwili jakiś
szalony kruk uderzył w sąsiednie okno dormitorium Prefektów Naczelnych.
Kiedy ta niewinna historia zaczynała przypominać klasyczny
horror? Niech jeszcze tylko usłyszy o groźnych rottweilerach odgryzających nogi
i o egzorcyzmach.
— Dużo osób zawsze postrzega molestowanie jako gwałt –
powiedział sielankowym tonem. – To znaczy, że molestować można jedynie
fizycznie… stosując przemoc.
— To chyba oczywiste.
Próbowała wyobrazić sobie Mary, niską i obwieszoną biżuterią
jak zwykle, która podnosi rękę na około trzydzieści centymetrów wyższego i
nieźle umięśnionego Jamesa.
Niestety, posiadała ograniczony zasób wyobraźni.
— A ja uważam, że molestować można kogoś również psychicznie
– rzekł Dorian, teraz wcielając się w rolę psychoterapeuty. – Można kogoś
molestować i zmuszać… do bycia ze sobą
nie tylko agresją… Mary jest na to o wiele za bardzo przebiegła. Mary
molestowała Jamesa, ponieważ zmusiła go do związania się z nią – i kiedy mówię zmusiła, to naprawdę mam na myśli zmusiła. Zastraszała go, szantażowała,
namawiała do złego… i poznała jego najczarnieszą stronę – rozebrała go na
czynniki pierwsze i wiedziała o nim tak wiele, że stał się zupełnie jej
podległy… zupełnie od niej zależny. Najbardziej przerażające w ich relajci było
to, że James nigdy nie zdawał sobie sprawy – i nadal nie zdaje – że jego związek
z Mary jest toksyczny i że ona… go molestuje. Mogło zacząć się od zwykłych
gierek psychicznych, ale pamiętaj o tym, że ta dziewczyna jest wilą… a urok
wili można porównać do eliksiru miłosnego.
— James jest odporny na urok wili – zaprotestowała natychmiast.
– Mary tysiąc razy błyszczała przy nim jak bombka, a go to obchodziło jak zeszłoroczny
śnieg.
— Uodpornić się może jedynie ten, kto już kiedyś mu uległ i
udało mu się przełamać tak prastarą magię. A James poddał się urokowi
dwukrotnie – przez Mary i przez Serenę… dobrze o tym wiesz.
Miał rację. Lily nie mogła nazywać siebie znawczynią magii
naturalnej i pierwotnej, ale wiedziała o niej wystarczająco, żeby wiedzieć, że
władają nią na co dzień jedynie magiczne stworzenia oraz mieszańce. Ostatnia
wycieczka z Jo i Isaakiem do Shelby była żywym przykładem zastosowania
prastarej magii przez przedstawicielkę elfów. Rzecz jasna, urok wili działał na
zupełnie innej zasadzie i opierał się o zupełnie inne umiejętności… ale magia
pierwotna była na tyle prosta i czysta, i władały w nią siły tak naturalne i
oczywiste, że faktycznie wystarczyło wysilić się na odrobinę wolnej woli, wystarczyło
oczyścić swoje serce albo zakochać się w kimś głęboko i prawdziwie, aby
przełamać każdy urok, tak jak w bajkach pocałunek prawdziwej miłości stanowił
lekarstwo na wszystko.
A kiedy udaje się przełamać czar, nabywało się dożywotnią
odporność na wszelkie sztuczki podobnej materii. To było idealne wyjaśnienie,
dlaczego na Jamesa nie działa urok wili. To brzmiało absurdalnie, ale na tyle
pokrywało się z prawdą, że musiało mieć z nią choć trochę wspólnego.
— A kiedy mówimy o molestowaniu… - zaczęła cicho. Teraz to
jej ton zaczął drżeć i robić się zdławiony. -
To do czego dokładnie Mary zmuszała Jamesa? Wiesz… nie mówię już teraz o
aspekcie przemocy fizycznej, skoro zgadzamy się do tego, że można zrobić to
psychicznie, ale… molestowanie to zawsze zmuszanie kogoś do…
— Seksu? – dopomógł jej.
— Tak.
— Może i trochę wiem, ale nie myśl, że zaglądam im do łóżka.
Mówiłem ci już dzisiaj, że nie wtrącam się do spraw na tyle prywatnych… Ale
zaręczam cię, że Mary stać na coś takiego i myślę, że to był główny cel jej
gierki.
Lily pokiwała głową, chociaż w myślach huczało jej od
niemych szeptów: „nie, nie, nie, nie, nie!”.
— Kiedy James przejrzał na oczy? – spytała ze zdławionym
gardłem.
Dorian spojrzał na nią ze współczuciem.
— A kiedy zakończył się związek Mary i Jamesa?
— Sumy z obrony przed czarną magią… - wyszeptała. Podobnie
jak historia zerwania jej i Doriana, ta opowieść nie musiała być ponownie
przytaczana. – James wtedy zaatakował Severusa i zaprosił mnie na randkę.
— Bingo. Tego dnia
wydało się jedno z wielu kłamstw Mary… a to zadziałało jak efekt domina i
wybudziło Jamesa z tej umysłowej hibernacji. Szybko zorientował się, że sprawy pomiędzy
nimi wymknęły się spod kontroli i postanowił zupełnie zerwać znajomość z Mary…
— A ona wpadła w szał i wyjechała do Francji?
Dorian wzruszył ramionami.
— Jak widzisz, Jamesowi długo zajęło zrozumienie, że ta
znajomość jest niebezpieczna. Ale chyba nie możemy mówić o tym w czasie
dokonanym, skoro cały czas daje się wciągnąć w to jej błędne koło, nie sądzisz?
11.
Piątek.
Zaraz po
zaliczeniu zadania domowego (na dwa Nędzne, ale mogło być przecież gorzej, jeśli
brało się pod uwagę fakt, że oboje prawie nic wczoraj nie przećwiczyli) na
transmutacji, Chase i Emmelina wypili razem zwycięską szklankę soku
pomarańczowego i spałaszowali wyniesiony ze śniadania talerzyk owsianych
ciastek. Ten mini-piknik zorganizowali na blacie ostatniej ławki w klasie
historii magii, podczas kolejnych wybitnie nudnych zajęć. Chase rzucał
okruchami w siedzącą obok Lily, by zwrócić jej uwagę, że razem z Jamesem
zachowuje się nieprzyzwoicie.
— Poczekaj tylko, aż profesor zwróci ci uwagę, Everdeen.
— A ty nie udław się ciasteczkiem, Richmond – zripostowała,
po czym wychyliła się, podebrała jedno ciastko i połowę z niego włożyła
Jamesowi do buzi.
Jak na zawołanie, duch na chwilę przerwał swój monotonny
słowotok, i upomniał towarzystwo z ostatniej ławki – „Everdeen, Portera,
Richmonda, Tyndall i Blacka (Syriusz był bowiem jedynym uczniem, którego
nazwisko Binnsowi udało się zapamiętać)”. Wszyscy oprócz Emmeliny zachichotali.
Nie uszło to uwadze Chase’a, który podpierając się na łokciu, spojrzał na nią
ciekawie.
— Dlaczego jesteś smutna? Chyba nie z powodu ciastek?
Emma westchnęła ciężko i pokręciła głową. Wiele by dała,
gdyby kaloryczność ciasteczek była jej największym problemem.
— Po tej godzinie idę rozmówić się z Dorcas – szepnęła mu do
ucha, tak, żeby nie usłyszał jej ani siedzący obok Syriusz, ani Lily i James
ławki po prawej Chase’a. Reagan jęknął ze współczuciem.
Jakkolwiek o mało nie doszło pomiędzy nimi wczoraj do kłótni
przez nieszczęsne poruszenie tematu zaburzeń odżywiania, tak dość szybko
wrócili na pomyślne tory i poruszali kwestie zupełnie bezpieczne,
gawędziarskie, tak, że reszta wieczoru upłynęła im na rozmawianiu i stałym
odkładaniu wspólnych ćwiczeń z transmutacji na później (to stanowiło główną przyczynę ich
dzisiejszych dość słabych ocen). Dyskutowali o swoich wyjazdach, zamiłowaniach
i ulubionych filmach (Chase był jedynym znanym jej chłopakiem, który jak ona
wielbił filmy kostiumowe, a nawet oglądał Wichrowe
Wzgórza!), o jego gitarze i pisaniu piosenek (zaimprowizował nawet jedną
dla niej, oczywiście podśpiewując w rytm energicznej melodii tysiąc razy imię Emmelina i szereg charakterystycznych
dla niej cech), a Emma rozwodziła się na temat odwiecznego uwielbienia względem
baletu i o tym, że robi najlepsze na świecie czekoladki.
— Przetapiasz je na kształt głów jednorożców? – zapytał,
udając zachwyt. Emma zaśmiała się i wyznała, że w wieku dziesięciu lat
posługiwała się jedynie tą foremką.
Mimo tematów tak sielankowych, czasem zbaczali też na tory
dogłębnie nieprzyjemne do obu stron – jak chociażby nieszczęsny temat Hestii.
Pod koniec wieczora Emma odważyła się zwierzyć ze sprawy bardziej przykrej niż
nawet temat bulimii i śmierci matki Chase’a, która prześladowała ją za dnia i w
nocy, od tej feralnej podwójnej randki w zeszłą sobotę. Pokrótce wyznała, że
udała się do Piękności po eliksir miłosny, że pokropiła nią babeczki cytrynowe,
symbol jej problemów z odżywaniem, które – zgodnie z jej prognozami – Dorcas
jadła w szaleńczym tempie, byle tylko sprawić jej przykrość i podkreślić jej
śmieszność. Opowiedziała o tym, jak wplątała w całe to wariactwo Remusa i jak
we dwoje usunęli każdy podejrzany obiekt z urodzin Lily, ale nie mogli pozbyć
się pewności, czy oby na pewno wcześniej ktoś ich nie spałaszował („To
podchodzi pod niemożliwość, żeby oprzeć się babeczkom cytrynowym, Chase!”).
Potem Dorcas i Syriusz wrócili do siebie i zaczęli do niepojętego stopnia
afiszować swój związek, co tylko utwierdziło Emmelinę w przekonaniu, że coś
jest nie w porządku. Bacznie obserwowała zachowanie dziewczyny z ostatnich
kilku dni i mówiąc szczerze – nie posiadała zupełnej pewności, czy Dorcas
faktycznie jest czymś odurzona.
Ku jej szczeremu zdumieniu, chłopak wcale na nią nie nakrzyczał
ani nie wygłosił żadnej moralizującej przemowy. Wręcz przeciwnie - przyjął to
niemal z takim spokojem i rezygnacją jak Remus i zaproponował całkiem rozsądne
wyjście z kłopotliwej sytuacji („Dolej jej do herbaty trochę Eliksiru
Cofającego i zobacz, jak się zachowa”). Porozumienie,
które było pisane tej parze od początku z powodu licznych zbieżności charakteru
pomiędzy Reagnem a Lupinem, a także cech wspólnych dla niego i samej Emmy;
zostało nawiązane, ale nabrało raczej przyjacielskiego wykończenia niżeli
romantycznego, jak dziewczyna wcześniej wróżyła. Rzecz jasna, nie wyleczyła się
z fascynacji względem Chase’a w ciągu jednego wieczora (wręcz przeciwnie – jej
uwielbienie w stosunku do niego znacznie urosło), ale zdała sobie sprawę, że
jeśli pragnie utrzymywać z nim jakiekolwiek kontakty, to powinna na razie
zadowolić się stopą przyjacielską i pod żadnym pozorem nie intrygować, tak jak
czyniła to w bliskiej przeszłości.
Zgodnie z radą Jamesa, podebrała z prywatnych zbiorów takiej
miłośniczki eliksirów jak Lily, a zarazem takiej wirtuozki w ich warzeniu,
klasyczny Eliksir Odwracający. Postanowiła jednak ukarać się za błędy, czując
to samo nieprzyjemne uczucie, co podczas afery zdjęciowej – i poinformować
Dorcas o tym fatalnym zajściu, poprosić o wybaczenie i dopiero potem
poczęstować Eliksirem Odwracającym. Jeśli w jej myśleniu nie ulegnie żadna
zmiana, będzie mogła odetchnąć z ulgą, a jeśli nie… no cóż, na chwilę obecną
Dorcas i Syriusz już za nią nie przepadali, nie martwiła się więc, że straci
ich sympatię i szacunek.
Pokrótce zapoznała Chase’a ze swoim planem i przyjęła
chętnie jego słowa zachęty i aprobaty.
— Dobrze robisz – powiedział. – Jeśli chcesz znać moje
zdanie, to naprawdę wątpię w to, że Dorcas faktycznie łyknęła eliksir miłosny.
Szczerze mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby to była prawdziwa przyczyna jej adoracji
względem Syriusza.
— Też mam nadzieję, że nic się nie stało… ale nie widziałeś
ich, kiedy byli razem, Chase. Syriusz to związkofob – najbardziej odpowiada mu
swoboda, wolność i okazjonalna zabawa. Dorcas zawsze strasznie to bolało i na
siłę starała się walczyć z jego naturą. A teraz… mam wrażenie, że jest jeszcze
bardziej przebojowa i rozwiązła niż on.
Zanim Chase zdołał to zripostować, rozległ się dzwonek,
Binns zniknął za ścianą, a cała grupa poderwała się z ulgą na nogi i przemieściła
się w kierunku drzwi.
— Jak na bliskiego kolegę Dorcas, jesteś dla mnie stanowczo
zbyt pobłażliwy – zauważyła Emma, kiedy oboje stanęli na samym końcu kolejki
osób wypadających z klasy.
Chase wzruszył ramionami.
— Uważam, że źle zrobiłaś… nie myśl, że tak nie sądzę. To
było potwornie lekkomyślne i głupie,
ale… co to zmieni, kiedy na ciebie nakrzyczę? – spytał retorycznie. – Ty już
wystarczająco się ukarałaś, a raczej – twoje sumienie już wystarczająco dało ci
popalić. A to, że nie idziesz na łatwiznę, tylko zmierzasz na konfrontacje,
bardzo dobrze o tobie świadczy. Gdzie właściwie jest Dorcas?
— Nie ma w piątki zajęć – odparła zanim oboje wyszli z klasy
i zatrzymali się tuż na środku korytarza, ponieważ zmierzali w przeciwne
kierunki. – Od rana siedzi i walczy ze swoim starym Singerem. Mówiła coś, że
szyje stringi.
Chase kiwnął głową.
— W takim razie masz duże szansę na to, że będzie miała
dobry humor.
Emmelina zgodziła się, co do tego, chociaż szczerze wątpiła,
że Dorcas dzięki temu lepiej przyjmie nowiny. Włos jeżył jej się na karku na
samą myśl o tej rozmowie, a nie mogła teraz stchórzyć, po tym jak Chase ją
pochwalił. Mogła za to odłożyć trochę tą przykrą konieczność.
— Co zrobisz z Hestią? – zagadnęła, odwracając głowę w
kierunku orzechowowłosej dziewczyny z ogromną, neonową opaską we włosach i
długich kolczykach z pingwinami. Oczy Chase’a momentalnie zaszły mgłą strachu,
zupełnie jak te Emmeliny. Dziewczyna roześmiała się i żartobliwie trąciła go w stronę
swojej współlokatorki. Rozmawiała ona właśnie o czymś z Syriuszem i uśmiechała
się zagadkowo.
— Emma, chcesz żebym znowu się na ciebie pogniewał? –
zagroził, ale wcale nie wyglądał na skorego do tego. – Nie sądzę, żeby Hestia
chciała teraz ze mną rozmawiać.
— Dlaczego?
Chase oblizał wargi i dał jej sójkę w bok. Wyglądał na
niemalże zawstydzonego. Emma nie odpuszczała i popychała go dalej, chociaż w
głębi duszy naprawdę nie chciała, żeby Chase poszedł podrywać Hestię. Kiedy
Chase jeszcze raz zaprotestował i powiedział Emmie, że to raczej ona powinna
nareszcie się ruszyć, wysunęła przesądzający wszystko argument:
— Skoro w urodziny Lily Jayden wyciągnął gdzieś Hestię (a ja
cię zatrzymałam, wybacz) to teraz czas, żebyś ty zrobił to samo. Musi być sprawiedliwie,
nie uważasz?
Chłopak nie wyglądał na przekonanego, ale wzmianka o
Jaydenie niczym woda sprawiła, że jego męskie ego wielkości ziarenko
wykiełkowało i zaczęło nieco się rozrastać. W tej samej chwili Syriusz zostawił
Hestię, przybijając sobie z nią piątkę, a dziewczyna zwróciła uwagę na Chase’a
i Emmelinę. Zrobiła minę na tyle zachęcającą i sympatyczną, że napięte mięśnie
Reagana momentalnie rozluźniły się, a on sam błysnął szerokim, niemalże
oślepiającym uśmiechem. Emma przyjrzała się swoim paznokciom i podliczyła
plamki po odpryśniętym lakierze.
— Przypomnij mi, co teraz mamy? – szepnął jej na ucho Chase.
Uśmiechnęła się bardziej z satysfakcji niż z zadowolenia.
— Rozszerzoną transmutację, na którą nie chodzimy… i Hestia też nie.
— Emmelino?
— Taaak?
— Trzymaj kciuki – mrugnął do niej uroczo i podjął
ostateczną decyzję: pomachał i krzyknął entuzjastyczne: „Poczekaj chwilę, H!”,
a jego „H.” posłusznie zaczekała, aż do niej podejdzie.
Emma przyglądała się jeszcze przez chwilę krótkiej wymianie
zdań tejże pary, zakończonej chyba wynikiem pomyślnym dla Chase’a, bo Hestia wyciągnęła
z plecaka czapkę z wielkim, tęczowym pomponem i nierówny szalik, wyglądający
jakby został zrobiony na drutach przez jego posiadaczkę. Oboje
przetransmutowali swoje szaty od mundurka w grubsze polary i odwrócili się w kierunku
schodów w dół, do Sali Wyjściowej. Chłopak złapał jeszcze swoją byłą dziewczynę
w pasie i pomachał na pożegnanie do Emmeliny, a raczej próbował to zrobić, lecz
Hestia szybko skradła całą jego uwagę, opowiadając jakiś dobry kawał.
Titanicówna uśmiechnęła się pod nosem, chociaż czuła już znajomą, przemożną
chęć zwymiotowania nieszczęsnych, owsianych ciastek.
Śmiech Hestii
rozniósł się po całym dziedzińcu, a Chase poczuł, że z tą chwilą temperatura
jakby podniosła się o kilka stopni. Od kilku minut usiłowali postawić obok
siebie bałwano-karła, jak nazwała go Hestia i szło im to na tyle beznadziejnie,
że powinni prawdopodobnie zacząć budowę zupełnie od początku. Dwa nierówne
kwadraty (doprowadzenie grubej warstwy śniegu do kulistego kształtu okazało się
ponad ich siły) niebezpiecznie kołysały się to na prawo, to na lewo, gałązki ogołoconego
krzewu wetknięto nierówno po niestabilnych bokach, czarne węgielki co chwila
wypadały bałwankowi z oczodołów, nie wspominając już o groźnie czyhającej
marchewce, przypominającej trochę egzekucyjny pal dla śnieżek.
— Jestem z niego dumna – powiedziała Hestia. – Zostawię mu
mój szalik, bo jest wstrętny.
Z tymi słowami ściągnęła z szyi wyrób swoich własnych rąk i
chociaż dziewczyna upierała się, że zrobiła dla siebie jeszcze kilka o wiele
lepszych, Chase znał jej umiejętności w szydełkowaniu na tyle, żeby w to
wątpić.
— Szkoda, że bałwano-karzeł będzie żyć tak krótko – mruknął,
przyglądając mu się z niemalże ojcowską troską. – Jutro ponoć przychodzi odwilż.
Hestia rozdziawiła usta w wyrazie niekłamanej rozpaczy,
odwróciła się wokół osi i ogarnęła wzrokiem cały dziedziniec okryty milutkim,
białym, miękkim śniegiem, nie mogąc znieść myśli, że jutro zastanie tu jedynie
kamienie, błoto i w dalszym ciągu tak samo groźną marchew.
— Powinniśmy nacieszyć się zimą jak najbardziej – stwierdziła
podstępnie, cofając się w kierunku bałwano-karła. Chase spojrzał na nią
podejrzliwie. Zdecydowanie znał ten
błysk w oku. – Brytyjskie zimy są takie beznadziejne, nie uważasz? Popada tu
dwa dni, ale zwykle po prostu jest błoto i grad.
— Hestia… - Nie
dał się zwieść. Przybliżył się w jej kierunku, nie zdając sobie sprawy, że
ułatwia cały plan…
Dziewczyna wyciągnęła zza pleców starannie ulepioną śnieżkę,
natarła nią buzię Chase’a, tak, że zupełnie stracił widzenie i – jakby nie dość
już zaziębiony! – wpadł na bałwana. Hestia roześmiała się serdecznie, kiedy
podniósł się z miejsca, które kiedyś służyło bałwanowi za nogę i brzuch, cały
biały i mokry. Zaraz potem pisnęła, bo Chase pociągnął ją wprost na siebie,
tak, że sama wylądowała w zaspie zimnej, białej i wcale nie takiej miękkiej jak
wcześniej myślała. Jęknęła przez salwę śmiechu i wypluła z ust trochę lodu.
Ponownie nabrała w ręce sporą ilość zamarzniętego śniegu i zanim Chase zdołał
zareagować już rzuciła się na niego, obsypując śniegiem całą jego twarz, szyję,
uszy i inne odsłonięte miejsca, śmiejąc się na widok jego czerwieniejącej się
skóry. Chłopak natychmiast zdobył się na kontrę, teraz sam przygwożdżając ją do
ziemi obkutej lodem. Sięgał właśnie po śnieżkę, gdy Hestia połaskotała go po
brzuchu. On nie pozostał jej dłużny. Oboje turlali się w śniegu, być może
ostatnim śniegu tej zimy, połykali go i ciskali w siebie nawzajem, chichotali,
śmiali się i łaskotali, czasem obrzucając również innymi zwłokami bałwana – jak
chociażby te barwiące węgliki.
Wyglądało na to, że Hestia wygrywa tę zimną wojnę, bo po kilku minutach udało jej się zupełnie
znokautować Chase’a i unieruchomić jego łaskoczące ręce. Z satysfakcją nachyliła
się, by jeszcze raz wpleść trochę białego śniegu w jego jasne, harmonizujące
włosy… gdy nagle straciła równowagę w łokciach i upadła, znajdując się
niebezpiecznie blisko…
Chwilę później Chase odzyskał władzę w rękach, które od razu
wplótł we włosy ukochanej dziewczyny i zamknął ją w swoim uścisku. Ich gorące
usta przyszykowały dla śniegu namiastkę jutrzejszej odwilży.
12.
Piątek.
James ostatecznie
umówił się z Lily na pierwszej godzinie, to jest transmutacji, zaraz po tym jak
obydwoje śpiewająco zdali zadanie domowe i nieco pogrążyli prezentujących się
po nich Emmelinę i Chase’a. Razem pozbierali swoje rzeczy ze wspólnej ławki, a
zanim Lily wybiegła na korytarz i udała się do dosyć oddalonej klasy historii
magii, James złapał ją w pasie i szepnął do ucha:
— Będę na ciebie czekać o siódmej pod Samotnym Gargulcem.
Możesz włożyć ładną bieliznę.
Lily popukała się w czoło i pokazała mu środkowy palec, ale
on znał ją na tyle, że wiedział, iż tym razem wcale mu nie odmawia i stawi się
z pewnością.
Teraz James nie był już tego taki pewny. Od piętnastu minut
stał pod kamienną rzeźbą na wiadukcie, zziębnięty, zawiedziony i upokorzony.
Zastanawiał się, czy zegarek źle mu chodzi albo czy Lily na pewno wie, gdzie
znajduje się Samotny Gargulec, chociaż podobny brak orientacji wydawał mu się
niedorzeczny. Rzeźba ta stanowiła niemalże taki układ odniesienia jak Wielka
Sala albo dziedziniec. Nie mogła zabłądzić.
O siódmej było jeszcze zbyt wcześnie, aby coś lub ktoś mógł ją zatrzymać i za
późno, aby ostatnie dodatkowe zajęcia mogły jeszcze trwać.
Wystawiła mnie, pomyślał
wściekle. Naprawdę mnie wystawiła.
— Serce mi się kraje, jak widzę jego wzrok zawiedzonego
pieska – mruknęła Jessica, wychylając się zza grubej ściany otwierającej się na
wiadukt. – Musi pocierpieć, ale robimy to przecież dla jego dobra.
— Oczywiście, że tak, Jessie – uśmiechnęła się Mary, z
satysfakcją ściskając zrulowany cyrograf. – Jesteś gotowa?
— Prawie – potaknęła przejętym głosem. – James jest nieco
wściekły i może na mnie nieźle warknąć, kiedy zacznę opowiadać mu o grzechach
nieszczęsnej Lily-Bloodily – zerknęła z ciekawością na Mary, jakby oczekując od
niej jakiegoś wsparcia. – Mogę cię o coś zapytać?
— To zależy – odpowiedziała jej ostrożnie, chociaż domyślała
się, jaka będzie treść tego pytania. Jessica ponownie schowała się za ścianą.
Oblizała wargi i szepnęła konspiracyjnie:
— Skąd wiedziałaś, że James nie wygada się Lily? Jak udało
ci się przewidzieć, że będzie milczał, mimo tego, że tak nalegała?
Mary uśmiechnęła się do siebie. Nie była przekonana co do
tego, czy zdradzanie sekretu Jessice jest dobrym pomysłem, ale to pytanie za
bardzo połechtało jej próżność i przyniosło zbyt wiele triumfu. Och, jak ona
dobrze to rozegrała…
— Nawet gdyby chciał, to nie może – rzuciła zagadkowo.
Krukonka pokręciła głową na znak, że nie rozumie.
McDonaldówna wychyliła się zza ściany, żeby sprawdzić czy
James przypadkiem nie zmierza w ich kierunku. Jessica powinna jak najszybciej
wyjść i o wszystkim mu opowiedzieć, bo – Merlinie broń! – on jeszcze przyłapie
je na spiskowaniu za jego plecami, i cały plan szlag trafi. Ale to przecież
zajmie tylko sekundę…
Westchnęła głośno, przełożyła różdżkę z zza pazuchy do
kieszeni, tak, żeby móc podciągnąć rękaw na wysokość zgięcia w łokciu. Przez
moment Jessikę poniosła wyobraźnia i wyobraziła sobie wielki, czarny i świecący Mroczny Znak albo jakiś inny
imponujący tatuaż, który zmieniłby jej spojrzenie na wszystko – ale oprócz
małego guza i dwóch pękniętych naczynek na ręce Mary nie znajdowały się żadne
znaki szczególne.
Aż do momentu, kiedy dziewczyna przyłożyła do odsłoniętego
miejsca czubek różdżki. Nagle błysnęło, chociaż nie zostało rzucone żadne zaklęcie,
a wokół ręki Mary zaczęły kształtować się złotawe, ozdobne więzy,
przypominające trochę misterną, ozdobną bransoletę, mocno wżynającą się w rękę
i krępującą ją już na zawsze, bowiem choćby nie wiadomo co, nie dało się jej
ściągnąć.
Jessica znała ten efekt. Wiedziała, co to oznacza.
— Wieczysta Przy…
— Owszem – przerwała jej w pół słowa. – Te kilka rzeczy,
które tak interesują Lily Evans, znają tylko trzy osoby. Jedną jestem ja, drugą
jest James, a trzecią jest Dorian, który był naszym gwarantem. James przysiągł
mi wieczyste milczenie, a Dorian wie tylko tyle, ile może rozgadać, więc nad
wszystkim, co ona wie, czuwam ja i tylko ja. A uwierz mi – ukrywam przed nią naprawdę wiele.
13.
Piątek.
— Peter? Petey czy… czy powinnam sobie
pójść?
Rozmowa z synem przerosła Malvinę. Nie żeby spodziewała się
innego obrotu sytuacji – wręcz przeciwnie, wiedziała, że nie będzie łatwo, że
Peter nie przyjmie wiadomości, jaką musiała mu przekazać za dobrze i że ona
sama zakopie się jeszcze bardziej we własnej żałobie. Przykry i bolesny temat
niejako implikował do przykrych i bolesnych reakcji, lecz nie samo przekazanie
fatalnych wiadomości sprawiło kobiecie najwięcej trudu. Ona po prostu czuła
wstyd, bo w sytuacji tak rodzinnej, jak ta, w której Prettigrewowi się właśnie
znaleźli, podkreśliła ogromne braki w ich wzajemnych relacjach, uwypukliła brak
elementarnej wiedzy kobiety, co do charakteru i natury jej rodzonego syna i
uświadomiła, że nie potrafi ani rozmawiać z nim, ani go pocieszać, ani już w
ogóle przewidzieć tego, co on jej odpowie.
Malvina i Nestor Pettigrew poślubili się w wieku dość
późnym, bo trzydziestu pięciu lat. Obydwoje zdążyli już nadać pożądanego tempa
i kierunku swoim karierom, porządnie się wzbogacić i zdobyć cenne znajomości.
Ani ona, ani on nie chcieli mieć dzieci – powiedzieli to sobie już na pierwszej
randce i trwali w tym postanowieniu przez wiele lat. Pojawienie się w ich życiu
Petera nie zostało wcześniej zaplanowane i – choć brzmiało to brutalnie –
niezwykle im wadziło. To jasne, że kochali swojego syna, ale żadne z nich nie
posiadało podejścia do dzieci ani pogody ducha, wewnętrznego ciepła, którym
mogliby otoczyć swoją jedyną pociechę. Petera od dziecka niańczyły mamki,
obydwie babcie, sąsiadki i ciotki, bowiem obydwoje małżonkowie nie mieli ani
czasu, ani potrzeby wchodzić w życie syna.
Potem, kiedy ten otrzymał list z Hogwartu, obydwoje
odetchnęli z ulgą. Tak, tak, oczywiście – przez cały ten rok w ich
manchesterskim mieszkanku zrobi się trochę bardziej pusto, a oni z radością
wyczekiwać będą listów od Petera, ale… rodzicielstwo na odległość,
rodzicielstwo-minimum zawsze odpowiadało im o wiele bardziej, dlatego że mogli
dzięki niemu realizować się w pracy, a równocześnie nie czuć wyrzutów z powodu
zaniedbywania dziecka.
Kilka tygodni temu,
tuż po przerwie świątecznej, Nestor zasłabł w pracy i trafił na izbę przyjęć
Szpitala św. Munga. Malvina, która była tam uzdrowicielką i ordynatorką,
posiadała informacje z pierwszej ręki – jej mąż zapadł na jakąś nieznaną
chorobę, bardzo niebezpieczną i prawdopodobnie niewyleczalną. Za jej przyczynę
zdezorientowani magomedycy wskazywali przepracowanie i załamywali ręce nad jego
wynikami i pogarszającym się stanem zdrowia. Sytuacja zrobiła się na tyle
poważna, że pani Pettigrew poczuła się zobowiązana, by poinformować o wszystkim
syna.
Niestety, teraz, kiedy siedziała z nim na jednej ławce, a
obok stała ta Puchonka i trzymała go za rękę… Malvina uświadomiła sobie, że nie
tylko nie wie, jak Peter się czuje i jak może mu pomóc, ale nie zdaje sobie
zupełnie sprawy, czy odczuwa on jakikolwiek żal z powodu choroby ojca, którego
praktycznie nie zna. I czy ruszyłaby jego śmierć, czy odczułby jakąkolwiek
pustkę, gdyby doszło do najgorszego, a Nestor nie poczułby się lepiej. A potem
zadała sobie pytanie, co by było, gdyby ją spotkało coś podobnego, ale wiele
lat później. Czy Peter przejąłby się jej losem czy też praktykowałby
troskę-minimum, tak jak ona, i raz na dwa tygodnie wysłał jej kartkę z
pytaniem, czy wszystko w porządku.
Jeszcze raz spojrzała na puste, zagubione oczy swojego syna,
a potem na dziewczynę, która szeptała mu jakieś uspokajające słowa i chociaż
była dla niego właściwie obca, doskonale
wiedziała, jak zachować się, żeby Peter poczuł się lepiej.
To trafiło do serca Malviny. Poczuła jak gorące łzy zbierają
się w jej oczach i nie czekając na odpowiedź swojego syna, czy chce ją tuż
jeszcze widzieć, poderwała się z ławki i po prostu uciekła.
14.
Piątek.
Kiedy tylko
Dorcas zobaczyła znajome, sosnowe drzwi do gabinetu profesora Argenta, poczuła
się niemalże jak człowiek, które przepłynąwszy cały ocean, nareszcie zobaczył
przed sobą ląd. Droga od Wieży Gryffindoru do gabinetu nauczyciela obrony przed
czarną magią, jeszcze nigdy nie wydawała jej się tak długa, wyczerpująca i ciężka;
zupełnie jakby nowa wiedza, którą posiadła przed paroma minutami niczym ciężkie
kamienie noszone na plecach, utrudniała jej każdy krok i tchnienie.
Dopadła drzwi, ale nie zapukała, nie mogąc się na to zdobyć.
Wiedziała, że w takiej sytuacji jedynym lekarstwem będzie rozmowa z Liamem, że
tylko on pomoże jej poukładać wszystko na nowo, ujrzeć prawdziwe oblicze
ostatnich wydarzeń, ale równocześnie
obawiała się tej konfrontacji, podejrzewała, że ich relacja ochłodziła się już
na dobre i to, co łączyło ich w przeszłości i co faktycznie teraz mogłoby
wyleczyć ją od takiego bólu, mogło
już nigdy nie wrócić.
Przyłożyła ucho do dziurki od klucza i zatkała usta dłonią,
powstrzymując szloch. Ze środka nie dochodziły żadne odgłosy, co pozwoliło jej
przypuszczać, że zarówno Liam, jak i Diana, gdzieś wyszli.
Poczekam tu, aż on
wróci, pomyślała. Mam czas, żeby
poukładać sobie wszystko na nowo.
Dzisiaj rano wstała o dziewiątej, jakieś trzy godziny po
swoich przyjaciółkach, krzątających się wówczas po klaustrofobicznych klasach i
powtarzających nudne tematy. Umyła włosy i zrobiła sobie pedikiur, a podczas
piłowania pilniczkiem nierównych paznokci, wyobrażała sobie nowy, idealny
sweter, który zamierzała uszyć, a potem wyhaftować na nim wielkie, pełne,
różnokolorowe usta. Wizja ta spodobała jej się na tyle, że miała zamiar zaraz
po pedikiurze zabrać się za urzeczywistnienie jej, jednak nie zostało jej to
dane, bowiem zanim zdołała się chociażby przebrać i poszukać odpowiedniego
materiału, do ich dormitorium wtargnęła Emmelina. Kiedy tylko zobaczyła jej
zdesperowaną, emocjonalną minę, już wiedziała, że coś zepsuje jej cudowny
poranek.
Odkąd Dorcas wróciła do Syriusza, nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że Emmelina jej ewidentnie zazdrości. Niejednokrotnie widziała, jak
ta bacznie przygląda się nowej parze, jak żałośnie wygląda i jak ewidentnie ma
do siebie żal – za to, że odpuściła Syriusza, jak podejrzewała wcześniej
Dorcas. Prędzej czy później oczekiwała na jakąś gierkę ze strony dawnej
rywalki, więc kiedy tylko usłyszała absurdalną
bajeczkę o eliksirze miłosnym, właśnie za to ją wzięła – za głupią gierkę
zdesperowanej i zazdrosnej byłej dziewczyny. Nie chciała połknąć eliksiru
cofającego za żadne skarby świata, co prawda nie z obawy, że był on czymś innym
– jak chociażby trucizną – ale z powodu podszeptu intuicji, że naprawdę nie chce tego wypijać. Aby uzasadnić
swój sprzeciw, powiedziała, że dopiero co wypiła niezwykle obrzydliwą miksturę
na włosy, której nie ma zamiaru sączyć ponownie przez jakieś głupie obsesje
Emmeliny. W końcu jednak musiała ulec, bo wytrwałość i upór nigdy szczególnie
ją nie cechowały.
Kiedy Dorcas była mała, babcia opowiadała jej na dobranoc
historię o magicznej wodzie z jednego z walijskich jezior. Ponoć po wypiciu
choć kilku kropel tej wyjątkowej cieczy, czarodziej potrafił przejrzeć
wszystkie kłamstwa, nie ulegał żadnym złudzeniom, iluzjom i nie mogła go spętać
żadna klątwa. Eliksir Cofający był wodą z magicznego jeziora. Eliksir Cofający
pokazał jej całą prawdę i wymazał wszelki miraż.
Dziewczyna momentalnie poczuła, jak wszystkie gorące uczucia
nazywane przez nią miłością do Blacka, jak cała obsesja, całe zauroczenie
rosnące jakoś od podwójnej randki, jak to wszystko robi się coraz słabsze,
coraz mniej intensywne, jakby rozrzedzało się po rozpuszczeniu w Eliksirze Cofającym.
Silne przywiązanie do chłopaka nie wyparowało zupełnie, jednak w porównaniu ze
stanem, w jakim Dorcas trwała jeszcze dzisiaj rano, było ono liche, żałosne i
wątłe. Kiedy sięgała pamięcią wstecz i przypominała swoje zachowanie – swoje nadskakiwanie,
swoją obsesje i swoją pobłażliwość – czuła wstyd i zagubienie. Pragnęła
przypomnieć sobie, jak wyglądało jej życie przed związkiem z Blackiem, aby móc
odcedzić fałsz of prawdy, złudzenie od uczucia. I dlatego właśnie potrzebowała
rozmówić się z Liamem – osobliwym symbolem Dawnej Dorcas, tej Dorcas, jaką była
zanim zmieniła towarzystwo i popełniła wiele tragicznych błędów.
Jak bardzo chciała teraz wrócić do tych czasów…
Roztrząsając wszystkie te sprawy na nowo, Dorcas nie mogła
powstrzymywać szlochu w nieskończoność. Wkrótce wypuściła kilka łez ciążących
pod powiekami, pozwoliła, by czerwone wypieki pokryły całą jej twarz i by
makijaż spłynął po policzkach wodospadem. Wydawało jej się, że jest w miarę
cicho, na tyle cicho, że nie usłyszą ją uczniowie siedzący w sąsiadujących do
gabinetu klasach. W jednej z nich siedział teraz i Liam, prezentując jakieś
obronne zaklęcia i opowiadając o klątwach i urokach. Dzwonek jeszcze nigdy nie
wydawał jej się tak odległy.
Pochlipując i zatracając się w swoich ponurych myślach,
niemalże nie usłyszała, jak za drzwiami do gabinetu coś się poruszyło, jak
szurnęło krzesło, a potem – jak szarpnęła klamka, dopóki nie straciła oparcia w
postaci drzwi i nie zobaczyła przed sobą poirytowanej Diany Jenkins. Na jej
widok łzy wydała z siebie najrozpaczliwszy jak dotąd szloch. Siostra Emmeliny
spojrzała na nią krytycznie, zapominając już chyba o pozorach sympatyczności, o
jakie tak zabiegała w towarzystwie Liama.
— Co ty tu robisz, Meadowes? – spytała cierpko i
przemądrzale, pomagając jej wstać. Dorcas pociągnęła głośno nosem. Nie chciała
zwierzać się Dianie, ale wolała, by ta wpuściła ją do środka gabinetu – lepiej zaczekać
na Liama w jego własnym azylu niż narazić się na spojrzenia połowy Hogwartu po
dzwonku.
— Muszę porozmawiać z Liamem… muszę się z nim zobaczyć… -
wydukała, pośpiesznie ocierając łzy. Na Dianie nie zrobiło to najmniejszego
wrażenia.
— Czy to ma jakiś związek z konsultacjami z przedmiotu? –
spytała zgryźliwie. – Mogę pomóc ci
równie dobrze jak profesor Argent. Też chodziłam do Szkoły Aurorstwa.
Dorcas pokręciła głową rozpaczliwie.
— Diana…
— Nie, Dorcas! – fuknęła. Teraz świdrowała ją spojrzeniem
nie tyle co protekcjonalnym, ale bardziej wściekłym i nienawistnym. – Posłuchaj
mnie uważnie: dobrze wiem, co łączyło
cię z profesorem Argentem –
podkreśliła tytuł „profesora”, jakby chciała zasugerować, że nie powinna
nazywać go po imieniu. Dorcas spojrzała na nią bez zrozumienia. — Dobrze wiem,
co zrobiłaś za plecami Berty.
— Diana, ja wcale nie chcę…
— Przestań zgrywać niewiniątko! – warknęła. W takim
sytuacjach naprawdę przypominała pierwszą przewodniczącą Piękności. – Może i
udało ci się omamić Liama, ale nie uda ci się ze mną. Wiem, że jesteś podstępną
kłamczuchą i że wykorzystujesz jego dobre serce. A ja jestem bystrzejsza od
Berty – skrzyżowała ręce na piersi. – I nie pozwolę, żebyś zrobiła mi to samo,
co zrobiłaś jej.
Dziewczyna zaniemówiła. Zszokowała ją ta kategoryczność i
władczość Diany, bo chociaż nigdy specjalnie jej nie lubiła, nie przypuszczała,
że kiedykolwiek może okazać taki brak wrażliwości w stosunku do swojej Cassie. Nie miała pojęcia, czy należy wyjaśnić
całe zajście i dać jej do zrozumienia, że ona nie chce… że nie planuje… odbić jej Liama, ani nic podobnego, ale…
czy mogła powiedzieć Dianie o eliksirze
miłosnym? Chyba nie zniosłaby podobnego upokorzenia.
Siostra Emmeliny najwyraźniej zinterpretowała to milczenie
jako skruchę winowajcy, bo uśmiechnęła się triumfalnie i rzekła:
— A teraz zmykaj stąd, smarkulo, bo gwarantuję ci, że powiem
o tobie i Liamie nie tylko Bercie, ale też samemu Dumbledore’owi. Nie masz
pojęcia, jakie miałabyś przez to kłopoty.
15.
Piątek.
James
umówił się z przyjaciółmi, że na czas randki z Lily (to brzmiało teraz tak niedorzecznie)
będzie zwolniony z udziału w ostatnim natarciu na twierdzę wroga, szerzej znaną
jako dormitorium Prefektów Naczelnych, przywłaszczone sobie przez Doriana i
jego bandę. Syriusz przysiągł mu, że kiedy tylko wróci, zapewne rozanielony i
zupełnie nienadający się do niczego, nie będzie musiał kłopotać się z
wchodzeniem na Wieżę Gryffindoru.
— Idź prosto do naszego nowego dormitorium i nie martw
się – spakujemy twoje rzeczy.
Chociaż Rogacz
powątpiewał w tak korzystny rozwój wypadków, zaraz po rozmowie z Jessiką
skierował się w owe miejsce, bardziej nastawiony na pomoc w realizacji
ostatniego punktu planu Syriusza niż na faktycznie wprowadzenie się do zdobytej
już sypialni. Jakież było jego zdziwienie, kiedy dotarłszy na miejsce, nie
zastał w środku ani siódmorocznych Krukonów, ani swoich przyjaciół, ani
poltergeistów!
Nie ulegało wątpliwości,
że dzisiejszy wieczór obfitował w zwroty akcji nie tylko dla niego, co stanowiło
pewną pociechę. Mimo niepewności, do kogo w tej chwili należy ekskluzywne
dormitorium, pozostawił cały swój randkowy
ekwipunek (pelerynę-niewidkę otrzymaną wieki temu od ojca; trochę domowych
krówek od matki, które zostawiła mu rano podczas swojej wizyty; oraz
prezerwatywy od Syriusza) na sofie w Pokoju Wspólnym Prefektów Naczelnych, a
raczej – jeśli dormitorium faktycznie wpadnie w ręce Huncwotów – przyszłym Pokoju
Barkowym, bo tak właśnie James miał zamiar przemianować to miejsce. Pełen
sprzecznych uczuć – żalu; rozczarowania; konsumującego go, wewnętrznego chłodu;
i odrobiny złości, którą zamierzał rozładować znęcając się na Dorianem; postanowił
udać się na krótki spacer na błonia. Nie zabrał ze sobą peleryny – wolał
wpompować do żył trochę adrenaliny dzięki podwyższonemu ryzyku na zostanie
złapanym, bo w ten sposób mógł skupić się na czymś innym niż stałej
przeplatance zwątpienia i nadziei wiązanych z Lily.
Wydawała się dzisiaj taka uszczęśliwiona, pomyślał i przypomniał sobie jej śmiejące się
oczy, kiedy nacierali się nawzajem smarowidłami nad ranem, czy chociażby słodkie
słówka, jakimi starała się go zaślepić tuż przed pojawianiem się jego matki.
Przez pierwsze kilka
chwil po tym jak Jessica zastąpiła Lily na ich randce i zaczęła wymachiwać
jakimś cyrografem, był pewien, że to wszystko to jeden, wielki, słaby żart.
Myśl, że Lily mogłaby go oszukać, omamić i skrzywdzić bez zająknienia w ogóle
nie chciała przejść mu przez głowę. Stopniowo, kiedy zaczynał poznawać kolejne
elementy tej historii, odczuwał coraz większą paradoksalność i groteskowość
sytuacji, w której się znalazł. Nie chciało mu się wierzyć, że dziewczyna
wpadła na pomysł uwiedzenia Doriana,
tego Doriana, o którym jeszcze niedawno mówiła tyle złego – że sam ją oszukał,
że rozpuścił plotkę o Jamesie i Serenie, że jest naprawdę dwulicowy, pazerny i
okrutny. To, że w tak przewrotny sposób usiłowała poznać prawdę, również
zupełnie nie zgadzało się z jego znajomością i wizją jej charakteru – chociaż
trudnego i zmiennego, to jednak niezwykle wyczulonego na ludzką podłość,
wrażliwego i na tyle rozważnego, żeby ani przez sekundę nie rozważać takiego
nonsensu. A to, że zrobiła tyle niepodobnych do siebie bzdur i to jeszcze
obrała Jamesa jako osobę płacącą za podobne ekscesy…
Potem zaczął przypominać
sobie o ich kłótni, o tym, jak wielki kryzys tożsamościowy przeżywała i jak
bardzo wątpiła we własną kobiecość i atrakcyjność… o tym, jak przeżywała jego
tajemnice z Mary i jak zostawiła go samego w Hogsmeade… i na sam koniec
przypomniał sobie sytuację z rana, kiedy Lily chciała ewidentnie mu o czymś
powiedzieć, ale w końcu zabrakło jej odwagi… teraz to wszystko nabrało innego
znaczenia. Następne chwile, po zwątpieniu i wyśmianiu całego zajścia, spędził więc
na spekulowaniu i ewentualnym gdybaniu,
czy Lily w wyjątkowych okolicznościach mogłaby dopuścić się czegoś podobnego,
oczywście natychmiast potem wyrażając skruchę i przepraszając.
Ale teraz, kiedy snuł się
tak samotnie po całym zamku, podczas gdy wszyscy myśleli, że świetnie bawi się
na randce? To zabawne, ale teraz uwierzył nie tyle, co z winę Lily, ale w jej
moralność w ogóle – zastanawiał się, czy
zamierzała go o tym poinformować dzisiaj rano, czy też mydlić mu oczy po
rozmowie z Dorianem. Potem naszła go refleksja na temat samych pobudek Doriana
i tego, co mógł jej opowiedzieć – nie ulegało wątpliwości, że posiadał wiele
informacji świadczących na niekorzyść Jamesa, ale – jak sięgał pamięcią – nie
znajdował żadnej sytuacji, która pogrążając Pottera, nie dowodziłaby
równocześnie o przewrotności i zepsuciu natury Doriana, słowem – jeśli już
chciał splamić honor Jamesa, to nie mógł przy okazji zachować wizerunku
nieskalanego i szlachetnego. Czy zaryzykował by degradację w oczach Lily czy
też po prostu nakarmił ją kłamstwami i niedomówieniami?
Ogarnęła go od razu tak przemożna ciekawość,
by poznać wersję zdarzeń Doriana, że niemal pragnął, aby Lily okazała się kimś
zupełnie innym, niż mu się wydawało, i poszła uwodzić tego kretyna. Pragnął poznać tę historię, usłyszeć, co jego
kuzyn wygaduje za jego plecami, ale równocześnie modlił się, aby nic się nie
zmieniło, aby historia Jessiki okazała się nieprawdą i aby Lily po prostu
leżała teraz w skrzydle szpitalnym i to stanowiło przyczynę tego, że nie
stawiła się na randce.
Schodził właśnie po
schodach, kiedy jego dzień popsuł się możliwie jeszcze bardziej, a on zmuszony
został do odbycia rozmowy prawdopodobnie jeszcze bardziej nieprzyjemnej,
sztucznej i przykrej, niż dialog jego z Jessiką Beinz.
— James! – krzyknął męski
głos. Chłopak zignorował go i zaczął zeskakiwać z kilku schodków na raz, chcąc
jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz i opuścić mury tego zamku. — Synu!
Podłoga kolejnej
kondygnacji już się przed nim roztaczała, kiedy nagle schody zaczęły się trząść
i obracać w lewo – tak jak często im się zdarzało, a James utracił niezbędne
sekundy przewagi i niestety, wkrótce poczuł ojcowską dłoń na swoim ramieniu.
— Dlaczego mnie unikasz? -
spytał tonem niemalże przyjaznym. James strzepnął jego dłoń ze swojego
ramienia.
— A dlaczego ty wypuściłeś May przed czasem?
Seth rozejrzał się
dookoła, jakby z obawy, że ktoś może podsłuchać ich na schodach podczas
kolacji. W tym momencie schody zatrzymały się przed kolejnym piętrem, lecz
zanim James zdołał uciec, jego ojciec przytrzymał go i szepnął:
— Nie traktuj mnie jak
swojego wroga, James. Przecież dobrze wiesz, że robię to wszystko dla ciebie. Lepiej dla twojej siostry,
żeby nie przypominała sobie tamtej nocy, bo to tylko wznowi cały ten koszmar na
nowo, i…
— To ty się martwisz, co
będzie, a nie ja – odparował. – Mam dosyć eksperymentowania kosztem May.
Powinna wrócić na odwyk, zanim dzisiejsza sytuacja z podtruciem się eliksirem w
skrzydle szpitalnym się ponowi.
— Nic jej się nie stało! – zaprotestował
natychmiast Seth. – May nie powinna być rzucana po różnych odwykach i
szpitalach, jak do tej pory. Czuje się lepiej, więc może tak jest faktycznie?
Czy możesz zacząć traktować ją jak normalną dziewczynę i przestać robić z niej
inwalidkę?
— Nie traktuję jej jak
inwalidki, ale myślę, że powinna wiedzieć przynajmniej tyle, ile ja!
Seth wyglądał na
wstrząśniętego podobnym wybuchem. On i James zwykle zgadzali się w tej – jak i
w większość innych – kwestii od razu, posiadali bowiem podobny sposób myślenia
i obejście, i w związku z tym zwykle podejmowali bliźniacze decyzje. James
postrzegał go jako swój największy autorytet od zawsze, jego słowa uważał za
mądrości, a zamiary – za świętość. Na początku pan Potter chciał uniknąć synowi
angażowania się w cały ten bałagan w związku z jego siostrą, ale im bardziej
starał się zająć go czymś innym, tym bardziej intrygował go i zachęcał do
dalszych badań. W końcu, kiedy doszło do tej nieszczęsnej sylwestrowej nocy, a
James zawiódł na całej linii, nie mógł dłużej zatajać przed nim prawdy.
To wszystko miało miejsce
dwa lata temu i stosunkowo niedawno, gdzieś od początku tego roku szkolnego,
napotkał na pierwsze opory ze strony syna, na pierwsze sprzeciwy i własne sądy.
Nie miał pojęcia, czy ktoś go podbuntował przeciwko ojcu, czy też dopadł go w
końcu młodzieńczy bunt przeciw rodzinie – prawdą było jednak, że James zupełnie
przestał go poważać i respektować, a nawet stał się odrobinę oziębły, co
stanowiło nie lada kontrast w porównaniu do coraz gorętszych uczuć, którymi
darzył matkę i siostrę. Seth obawiał się, że James zatracił się we własnych
tajemnicach i gniewie na samego siebie, przez co zmienił swój system wartości i
postanowił odciąć się od ojca.
Całe szczęście, że nie doszło do najgorszego, pomyślał i skłamał giętko:
— Masz rację – poddał się wreszcie. – W porządku, pomyślę o tym, jak
łagodnie odtworzyć wspomnienia May, skoro nalegasz. Ale mam nadzieję, że
pamiętasz, że nie możesz nikomu nic mówić? Że nie możesz opowiadać o niczym ani
rozmawiać na ten temat z nikim?
James potaknął, czując,
że dopada go całkowita chandra, a on traci energię i witalność, i zupełnie nie
ma już ochoty na przechadzkę po błoniach.
— To są sekrety rodzinne,
James. One zostają w rodzinie. Mam
nadzieję, że nie będziesz mieszać w to Lily Evans ani nikogo innego, kto zajmie
twoje serce.
— Już powiedziałem, że
nie będę – uciął trochę zbyt sucho. Seth westchnął ciężko.
— Zawsze byłeś o wiele
zbyt uczuciowy, James. Zgarnąłeś o wiele za dużo cech swojej matki. Pozwalasz,
żeby ludzie cię wykorzystywali i tobą rządzili, i jesteś jeszcze o wiele za
bardzo naiwny.
Wyciągnął do niego rękę,
jakby chciał się pożegnać, ale syn nie podjął tego gestu. Spojrzał jedynie na
Setha beznamiętnie, wyminął go i zaczął wspinać się z powrotem na piętro.
Mężczyzna chciał za nim pobiec, ale tak uderzająca rezerwa, natychmiast
odwiodła go od tego pomysłu:
— Daruj sobie – rzucił
James przez ramię, po czym szybko przemknął przez schody i rozpuścił się w
wieczornym cieniu, wracając z powrotem do miejsca, z którego odchodził, zanim
Seth go zobaczył i zatrzymał.
W dormitorium Prefektów
Naczelnych od tego czasu niewiele się zmieniło – chłopak dalej nie dostrzegał
ani swoich przyjaciół, ani Krukonów, ani duchów. Zerknął na sofę –
peleryna-niewidka leżała, porzucona, tak samo jak prezerwatywy, ale… ktoś
otworzył torebkę z krówkami i wyciągnął jedną lub dwie sztuki…
— Twoi kumple poszli po
swoje kufry – rzekł znajomy, niski i szorstki głos z antresoli u góry
dormitorium. James poderwał głowę. Gniew i żal ścisnął jego serce, kiedy tylko
zobaczył wyraz satysfakcji na twarzy swojego kuzyna, przeżuwającego krówkę
matki Jamesa.
Jego widok skutecznie
odgonił ponure myśli o ojcu i zepchnął je na jeszcze bardziej przykre
rozmyślania o cyrografie i Lily.
— Mówili coś, że
przyjdziesz później… zbierałem moje książki – Dorian wskazał na wielki karton,
do którego składował liczne podręczniki z zakresu owutemów.
— A więc wymiękliście,
co? – James zdobył się a bezczelny uśmiech. – Przegraliście.
— Jessica, Mia i Pheobe
zaoferowały, że nas przygarną – wzruszył ramionami. – Nie mogłem odmówić takim
pięknym paniom, a jeszcze bardziej skusił mnie fakt, że kiedy tylko twoja
szurnięta siostra wyjdzie ze szkrzydła, od razu do nas dołą…
James bez zastanowienia
ugodził w niego Drętwotą. Trafił
prosto w jego ręce, tak, że bez silnego oparcia karton zleciał na ziemię i z
głośnym łoskotem potoczył się po schodach. Część książek poturbowało zdrętwiałe
stopy chłopaka. Dorian bez trudu rzucił
zaklęcie niewerbalne i odzyskał sprawność w ruchach.
— Uniemożliwiając mi
wyniesienie moich rzeczy, będziesz przedłużać moją wyprowadzkę w nieskończoność
– pokręcił głową. – Och, Jimmy…
— Nie mów tak do mnie –
warknął. Wziął głęboki oddech, odrzucił swoją torbę na pobliską sofę i zbliżył
się w kierunku schodów na antresolę. Chwycił energicznie kilka książek i
wrzucił je gwałtownie do kartonu. Chciał, aby Dorian jak najszybciej stąd
zniknął – nawet jeśli on, James, będzie musiał pomagać mu nosić swoje graty.
Chamberlain oparł się
poręcz schodów i ze złośliwym uśmiechem obserwował prace swojego kuzyna. Z
nudów zaczął pogwizdywać i głośno nad czymś gdybać, co doprowadzało Pottera do
białej gorączki.
— Mówisz, że
przegraliśmy…
Książki głośno opadły na
spód kartonu.
— Nie traktuje siebie w
taki sposób. Może i oddaliśmy wam to dormitorium… ale nie sądzę, żeby to miało
oznaczać, że wygrałeś w czymś nade
mną. Wiesz… Miałem zamiar trochę się z wami jeszcze podroczyć, ale pewnej
dziewczynie tak bardzo zawadzały te duchy, że musiałem ulec, żeby lepiej nam
się… hmm… plotkowało?
James zamarł. Kilka
podręczników wyślizgnęło mu się z rąk i potoczyło w dół schodów.
— Niezbyt obchodzisz mnie
ty i twoje dziwki – powiedział zmienionym głosem. Dorian zagwizdał ponownie,
powiedział entuzjastyczne: „dzięki, młody” i chwycił ponownie swój karton.
Rogacz wciąż klęczał na schodach, zupełnie sparaliżowany.
— Nie udawaj, że nie
wiesz o czym mówię – krzyknął przez ramię Dorian, dając nurka po ostatnie,
zrzucone przez Jamesa książki. – Obydwoje wiemy, że dzisiejszego wieczora to ja
wygrałem, a ty znowu okazałeś się
zwykłą ofiarą losu. Lily powiedziała mi, że zabroniłeś jej się ze mną widywać –
parsknął. – Myślałeś, że jeśli ograniczysz jej kontakty z prawdziwymi facetami, to cię nie zostawi?
Potter poderwał się na
równe nogi. Tępy ból ogarnął całe jego ciało – pulsował od skroni, chwytał jak
imadło za serce, rozpływał się po całym ciele pozostawiając nieprzyjemne
uczucie pieczenia. Kiedy ból ten ustał, James nadal czuł cierpienie i udrękę –
tym razem niewidzialne ostrze przecinało jego duszę, raniąc ją jeszcze bardziej
na samo wspomnienie Lily.
— Nie wierzę ci.
Dorian wzruszył
ramionami.
— Twoja sprawa – wycofał się
do framugi drzwi i wyglądało na to, że zamierza odejść i zostawić Jamesa jego
własnym demonom, gdy nagle coś mu się przypomniało i krzyknął przez ramię: „Ach, jeśli znajdziesz tutaj gdzieś jakieś
kolczyki, to oddaj jej, dobra? Możliwe, że… gdzieś się zagubiły. Baw się dobrze
w swoim nowym dormitorium!”
16.
Lily
naprawdę nie zamierzała wystawiać Jamesa – kiedy tylko wypadła od Doriana i
zorientowała się, że jest spóźniona, od
razu, czym prędzej pobiegła na umówiony wcześniej wiadukt i stanęła przed
Samotnym Gargulcem. Pottera już nie było. Jęknęła głośno i opadła na pobliską
ławkę, łudząc się, że może on też się spóźni. Czekała przepisowe piętnaście
minut. Nie przyszedł.
Może wrócił do dormitorium, pomyślała. Nie
wiem teraz tylko, czy iść do dormitorium Doriana, gdzie oni się przenoszą, czy
złapie go jeszcze na Wieży Gryffindoru…
Dzisiejszego dnia była przepełniona
werwą, energią i zapałem jeszcze bardziej niż zwykle, dlatego bieganie tam i z
powrotem, główkowanie i roztrząsanie całej swojej nowej wiedzy, a potem również
martwienie się o Jamesa i karanie samej siebie w myślach, mogło się z łatwością
zsynchronizować. Z wiaduktu na siódme piętro (bo tam właśnie zamierzała
rozpocząć swoje poszukiwania) miała trochę drogi do przebrnięcia, a podczas tej
wędrówki dość łatwo wszystko jej się analizowało i układało w głowie. Chaos
zasiany tam po wynurzeniach Doriana, chaos, niedowierzanie i nawet odrobinę
złości, teraz układał się w poukładaną, coraz bardziej zrozumiałą dla niej
całość. Chociaż dalej nie poznała całej prawdy, wiedziała już wystarczająco,
aby wiele zagadkowych uwag Jamesa, Doriana, Syriusza czy Mary nabrało teraz
więcej sensu i logiki.
Wyjaśnienie, dlaczego
James i Dorian już ze sobą nie rozmawiają, uważała za wystarczające. Przypuszczała,
że gdyby ona i Dorcas podpaliły jakiś dom, a ojciec Lily zostałby przez to
ciężko ranny, to również ich kontakt znacznie by się pogorszył, a obydwie trzymałyby
w sercu dużo żalu i złości na same siebie i na tą drugą.
I chociaż Dorian
przedstawił całe to zajście jako winę właściwie to jedynie Jamesa, Lily nie
kwapiła się jeszcze z wydawaniem osądów – mimo to nie ulegało wątpliwości, że
wybitnie nie pochwalała podobnej zabawy. Możliwe, że nie byłaby taka
pobłażliwa, gdyby nie usłyszała tragicznych i wstrząsających fragmentów tej
historii, a gniew i rozczarowanie nad chłopakiem zostało zupełnie wyparte przez
współczucie, żal i podziw dla jego siły psychicznej.
Gdyby Lily spotkało tyle
złego – gdyby Petunia zupełnie postradała zmysły, kiedy znajdowała się pod jej
opieką, gdyby oskarżono ją o zabójstwo kuzyna Stefano i gdyby chłopak, z którym
straciła dziewictwo zaginął, będąc… właściwie to on nie mógłby być w ciąży, co jedynie podkreślało, że James cierpiał
większe katusze… a gdyby do tego groźnie poparzyła i oślepiła swoją ciotkę, a
jakiś jej przyjaciel z dzieciństwa – chociażby Snape – wciągnąłby ją w
toksyczny związek i na każdym kroku zmuszał do rzeczy, na które nie miała
ochoty…
Nie. Nie dałaby sobie z
tym rady. Zawsze posiadała nerwicową i porywczą naturę i brakowało jej
umiejętności zaakceptowania smutnego losu. James jej zaimponował. Zastanawiała
się, czy gdyby rapem rok czy dwa lata temu spotkało ją tyle złego, potrafiłaby
się jeszcze uśmiechać.
Dormitorium chłopców
numer sześć było zupełnie opuszczone – ze ścian zniknęły plakaty, z podłogi pozdejmowano pułapki na szczury (mniejsze)
i na niedźwiedzie (te wielkie). Kufry zostały wyniesione, ubrania pozbierane, a
oprócz chłopców pokój ten opuściły miły bałagan i ciepła, młodzieńcza
atmosfera. Wycofała się z klatki schodowej dormitoriów chłopców i już miała
skierować swoje kroki do tajnej sypialni należącej dawniej do Doriana i jego
kolegów, kiedy intuicja zatrzymała ją w połowie Pokoju Wspólnego i
podpowiedziała, że powinna zajrzeć jeszcze na chwilę do swojego dormitorium (a jeśli nie, to zmyć chociaż ten makijaż
Jessiki, bo od rana nie miała ku temu okazji).
To przeczucie okazało się być prorocze, a chociaż Lily
ucieszyła się, że udało jej się odnaleźć zaginionego chłopaka, to natychmiast
na jego widok poczuła takie przerażenie, iż miała ochotę znaleźć się teraz w
zupełnie innej części zamku.
Zaraz po przekroczeniu progu dormitorium zwróciła uwagę na
dwie rzeczy: po pierwsze, wyglądało tu przynajmniej jak po przejściu tornada i
fali tsunami; po drugie – na środku pokoju, tak, że blask księżyca oblewał ich
w niemalże romantycznej scenerii, stali
James… i Mary.
— James? – udała
zdziwienie i uśmiechnęła się nieco sztucznie. Chłopak wysłał w jej kierunku
długie, nieprzychylne spojrzenie.
On wiedział. On na
pewno wiedział.
—Cześć, Lily – rzekła niemal przyjaźnie Mary, uśmiechając
się złośliwie i krzyżując ręce na piersi.
Ona też wiedziała.
Przez długi moment Evansówna zupełnie straciła rezon. Miała
wrażenie, że wpadła w nieodpowiednim momencie, że przerwała coś Mary i Jamesowi, że lepiej byłoby, gdyby dalej
siedziała u Doriana i nie przerywała im tak… intymnej chwili. Potem zaczęła
zastanawiać się, czy tak właśnie czułby się James, gdyby powiedziała mu, że
odwiedziła swojego byłego chłopaka i wypytywała go o zakurzone kwestie z
przeszłości – tak, jakby poddana została akupunkturze z lodowatych, paraliżujących
igieł.
Był taki moment, kiedy Lily chciała po prostu stamtąd wyjść –
czuła, że zarówno Mary, jak i James, ewidentnie sobie tego życzą, a że nie
miała nic inteligentnego do powiedzenia, nie zamierzała stać tam i coraz
bardziej się pogrążać. Biła się z taką myślą, dopóki nie obudził się w niej bojowy
głosik, ten sam, który odzywał się jedynie w sytuacjach podbramkowych. Nie mogła opuścić teraz Jamesa. Nie mogła znowu wybrać łatwiejszej opcji
i po prostu stchórzyć. To Mary była tutaj intruzem – to Mary była intruzem od
samego początku!
Skrzyżowała ręce na piersi i odchrząknęła kategorycznie. Ku
jej zdumieniu, wila nie tyle co od razu pojęła, co Lily ma na myśli, ale też
zbytnio się nie sprzeciwiła – wysłała jedynie do Jamesa jedno z tych
manipulująco-toksyczno-wymownych spojrzeń, tak, że powietrze zdawało się
zamarzać jak ziemia i parapety za oknem. Uśmiechnęła się na odchodne z satysfakcją,
po czym wyminęła Lily, otworzyła drzwi i
za nimi zniknęła, a głośne uderzenia obcasów zza ściany dowiodły, że poszła na
tyle daleko, by nie móc ich podsłuchiwać.
James nie patrzał w kierunku Lily. Stał dalej w tym samym
miejscu, a światło księżyca oblewało go mleczną poświatą.
— Nie wystawiłam cię – powiedziała nagle, czując, że od tego
należy zacząć. Jej głos zawisnął w ciężkim powietrzu. – Przysięgam, że cię nie
wystawiłam. Trochę się spóźniłam, ale przyszłam na wiadukt, i…
— Wiem, gdzie byłaś.
Niesamowite, jak bardzo zimne, beznadziejne i okrutne
przesłanie mogło zawierać się w tych trzech prostych słowach.
— Mogę to wytłumaczyć – rzuciła bezsilnie, zbliżając się do niego
i zajmując te same miejsce, co Mary przed kilkoma chwilami. Oblizała wargi i
sięgnęła po dłoń chłopaka, żeby ją ścisnąć. Schował ją za siebie, unikając jej
dotyku. – To nie tak miało być… Chciałam ci o tym powiedzieć rano, i… w
porządku, miałam jeszcze inne okazje, ale tak się bałam i tak było mi wstyd…
nie masz pojęcia, jak bardzo żałuję… jak bardzo chciałabym… wszystko odwrócić.
To była prawda jedynie częściowo – Lily naprawdę żałowała
podpisania cyrografu i tego, że musiała niejako nadużyć zaufanie Pottera.
Niezbyt komfortowo czuła się też po usłyszeniu połowy rewelacji, które
przekazał jej Dorian, ale nie mogła udawać, że część z nich nie rozjaśniła jej
w głowie i nie odpowiedziała na wiele pytań gnębiących ją od początku roku
szkolnego. Cieszyła się z tego, że poznała prawdziwe oblicze Mary i wiedziała
już, jak bardzo należy chronić Jamesa przed jej wpływami, a nie – jak wcześniej
postępowała – zezwalać mu na utrzymywanie z nią przyjacielskich kontaktów.
Dzięki tej rozmowie nie tylko bliżej poznała Jamesa, ale też
zrozumiała, jak powinna mu pomóc i w jaki sposób może go uszczęśliwić. Czy cel
nie uświęcał środków? Czy naprawdę reagowanie na krzywdę swojego chłopaka (bo
tym chyba był dla niej James) należało potępiać? Czy cała jej troska i obawy
niejako nie usprawiedliwiały przewrotnej drogi do poznania prawdy?
Może i tak by było, ale…
— Ale jednak poszłaś do Doriana, co? – parsknął. –
Siedzieliście sobie i gadaliście o mnie, kiedy ja jak skończony idiota czekałem
na ciebie pod Samotnym Gargulcem.
— To nie tak! – zaprotestowała. W świetle księżyca jej
rumieniec kolorem przypominał wielkiego siniaka. – Rozmowa się nam trochę
przeciągnęła, ale ja nie chciałam… nie zamierzałam… — wzięła głęboki oddech,
żeby się uspokoić. – Naprawdę nie zamierzałam iść do Doriana. Po prostu…
dowiedziałam się pewnej rzeczy i chciałam tylko… James… tak strasznie cię przepraszam, wiem, że nawaliłam, ale…
Zawahała się z obawy, że powie o kilka słów za dużo. James
miał jej za złe, że spóźniła się na ich randkę, bo siedziała natenczas u
Doriana. Czy możliwe, że wcale nie wiedział o cyrografie? Jeśli tak było, to może
nie wszystko jeszcze stracone…
─ Przepraszam – powtórzyła, przytulając dłoń do jego
policzka. Spodziewała się, że James westchnie ciężko albo jęknie, jak zwykle
robił, kiedy próbował się na nią gniewać, ale zwyczajnie nie potrafił.
Przypuszczała, że przez chwilę poudaje obrażonego, ale ostatecznie przyciągnie ją
do siebie i zacznie szaleńczo całować. Że nieważne, jak bardzo się wścieknie, i
tak w końcu wymięknie, bo przeprosiny ze strony Lily należały do takiej
rzadkości, że faktycznie cieszyły się rangą magicznego słowa, zdolnego, by
naprawić wszystko.
Nie zrobił tego.
Ani nie westchnął, ani jej nie pocałował, ani jej nie
wybaczył.
Wyraz jego twarzy pozostał niewzruszony.
─ Rozmawiałem z Jessiką.
O, nie.
—Powiedziała mi, że dzisiaj zastępuje cię na randce, bo tak
wytargowałyście. Że ona pomoże ci wyciągnąć moje sekrety od Doriana, ty
pójdziesz od niego, a zamiast tego ona zabawi mnie na waszej randce. Naprawdę, Lily? Aż tak bardzo nie
pasowało ci to spotkanie?
Co za… co za podstępna
wywłoka!, pomyślała z wściekłością. Przecież Lily wyperswadowała jej wizję
z randką na samym początku! Przecież powiedziała, że nigdy się na to nie zgodzi
i że nie ma prawa podejmować podobnych decyzji za Jamesa!
Świetnie to wszystko sobie zaplanowała… Przyszła zamiast
Evansówny na randkę, powiedziała, że ma ją zastąpić i jeszcze wymachiwała swoim
okropnym cyrografem, na którym było napisane, że James ma ją pocałować… to
wyglądało, jakby Lily zgodziła się na obydwie z tych rzeczy – na randkę i na
zagwarantowany pocałunek podczas niej.
I jak miała też to wyjaśnić?
— Nie chodziło o randkę! – zaprotestowała, tonem chyba
trochę za bardzo oburzonym. Wlepiła wzrok w ziemię i dodała o wiele pokorniej: —
Tylko o pocałunek…
— No cóż, ja słyszałem coś zupełnie innego – wzruszył
ramionami James, jakby było mu to zupełnie obojętne. – I widziałem tę waszą..
umowę.
— James, to nie było tak…
Uniósł otwartą dłoń na znak, że nie chce słuchać jej
wyjaśnień. Wycofał się o krok, tak, że księżycowa poświata nie spływała już na
jego twarz, a on utonął w wszechobecnym mroku. Lily zareagowała momentalnie –
gwałtownie odskoczyła ze swojego Jamesa, wyciągnęła rękę i udało jej się
zatrzymać Jamesa tuż przed drzwiami, złapawszy go za ramię.
Wyszarpał się z tego uścisku niemal natychmiast.
— Przestań – rzekł twardo. Lily poczuła niemiły ścisk w
gardle. – Wiesz co? Przez całe te trzy dni naszego… bycia razem, jedyne, co czułem, to ból i rozczarowanie. Rozmawiałem
z Mary przez jakieś pięć minut i… — wzruszył ramionami. – Już czuję się lepiej.
Już nie czuję… zupełnie nic. To dało mi do myślenia.
Złapał już za klamkę, gotowy zostawić ją samą w tych
ciemnościach, ale Lily po wzmiance o Mary poczuła przypływ odwagi (a raczej: gniew
i żal, jak to bywa z intensywnymi uczuciami, zmotywowały ją do działania i walki):
─ Czyli wybierasz ją? – parsknęła, niemalże śmiejąc się
szyderczo. James znieruchomiał. – Jak możesz tak po prostu zapomnieć o tym, co
ona zrobiła?! Jak możesz tak łatwo dawać sobą manipulować i… w ogóle, porównywać mnie do niej! Czy to ja okłamałam całą szkołę, o tym, że
jesteś ojcem dziecka Sereny? Czy to ja szantażowałam cię i zwodziłam przez cały
zeszły rok? Czy to ja posuwałam się do tych wszystkich zagrań, intryg,
podstępów, żeby tylko dostać ciebie? To
ona traktuje cię przedmiotowo – jak
jej własność! Ja… ja nigdy nie umówiłabym cię z Jessicą, gdyby ona nie weszła
między nas! Ja… ja zrobiłam to tylko dlatego, że…
─ Że nie chciałaś się ze mną umówić – dokończył, wyciągając zupełnie błędną konkluzję. – To tobie
zależało, Evans, na tym durnowatym układzie – bądźmy zdystansowani i przyjaźni. Zgodziłem się na to, chociaż wybitnie nie było mi to na rękę. Ale to ty przegrałaś i powinnaś uszanować swoje
własne zasady! Kiedy nareszcie pojmiesz, że nie
chcę być twoim przyjacielem? Że nie
chcę prowadzić z tobą żadnych niezobowiązujących pogawędek, że nie chcę być
nic nieznaczącym elementem twojego życia, którego możesz z niego wykluczać, kiedy
najdzie cię na to ochota? I wiesz co? Prawda jest taka, że ty też tego nie
chcesz. Boisz się być ze mną na normalnych, szczerych zasadach, ale
równocześnie boisz się, że mnie stracisz. Zależy ci tylko na tym, żebym się z
tobą gruchał i żebym przypadkiem nie
wrócił do Mary. Lubisz, kiedy jestem w pobliżu, bo masz z kim sobie pogadać,
kiedy wszyscy mają już cię dość. Wykorzystujesz
mnie – bo tak to właśnie się nazywa, i równocześnie zupełnie cię nie
obchodzi, jak ja się z tym czuję. Robisz wszystko,
byle tylko nie doszło do sytuacji, w której jesteś w jakiś sposób ode mnie
zależna. Boisz się tego. Nasza
sytuacja ci się podoba, bo możesz mieć do mnie dostęp, a kiedy zrobi się
nieprzyjemnie ignorować mnie tygodniami, a
potem argumentować, że nie mogę niczego od ciebie oczekiwać. Chcesz, żebym ja
dawał ci wszystko, ale ty nie oddasz nic w zamian. Jesteś bardziej egoistyczna niż Mary!
─ Wcale nie dajesz mi wszystkiego! – krzyknęła. Przez cały
jego słowotok łzy zbierały się w jej oczach, a teraz kapały strumieniami z jej policzków. – Jak możesz
oczekiwać ode mnie, że się zaangażuję, skoro cały czas latasz do Mary i
rozmawiasz z nią o swoich problemach i… i
obiecujesz, że nic mi nie powiesz? Dobrze słyszałam, że tak powiedziałaś! Nie
potrzebuję tych dramatów. Nie chcę ich. I przepraszam, że nie potrafię tobą bezustannie
komenderować, jak Mary i przepraszam, że staram się ułatwić nam wszystko,
zamiast wciągać cię w sieć kłamstw i przekrętów! — pokręciła głową i wydała z
siebie pojedynczy, cichutki szloch. Jamesa w ogóle to nie wzruszyło. – Przecież
przejrzałeś już raz na oczy, James! Przecież rzuciłeś ją, bo zrozumiałeś, że
jest toksyczna, że cię oszukuje i że… że cię molestuje! Zapomniałeś już o tym? Nie pamiętasz?
— Wiem o tym wszystkim, do jasnej cholery! – krzyknął tak
głośno, że aż podskoczyła. – Nie zapomniałem.
— To dlaczego raptem pół roku później godzisz się na to
wszystko na nowo? Dlaczego cala sytuacja zatacza koło? – wzięła głęboki oddech
i szepnęła niemal błagalnie: - Po prostu mi to wyjaśnij. Wyjaśnij mi choć tą
jedną rzecz.
James długo milczał. Jego oddech to przyśpieszał, to znowu
zwalniał, dech stawał się głośny, niemal krzykliwy, a potem zamierał, jakby
chłopak przestawał oddychać. Lily nie odpuściła. Skrzyżowała ręce na piersi i
spojrzała hardo w jego oczy. Po chwili James schował dłoń, wcześniej wciąż
spoczywającą na klamce, za siebie, i rzekł bardzo ostrożnie:
— Wszystko sobie wyjaśniliśmy na kotylionie, w grudniu.
Przedtem jak wróciła do Hogwartu.
— Czy jest na to wyjaśnienie? – spojrzała na niego bez
przekonania.
— Czy Dorian ci o tym nie powiedział? – zripostował.
Krew w Lily zawrzała. Już następowało przejaśnienie, James
już nieco się na nią otwierał… i na koniec znowu musiał udawać wielkiego dupka!
— BYŁAM U DORIANA TYLKO DLATEGO, ŻE TY NIE CHCESZ MI NIC
POWIEDZIEĆ – uniosła głos. Chciała dodać coś jeszcze, ale poczuła, że nie
utrzyma go na jednakim tonie, że w połowie wypowiedzi straci dech i że głos
odmówi jej posłuszeństwa. Przymknęła więc oczy i czekała na kontrę:
— JAK MAM CI COŚ POWIEDZIEĆ, JAK MAM CI ZAUFAĆ, SKORO
BEZUSTANNIE LIŻESZ DUPĘ MOJEMU NAJWIĘKSZEMU WROGOWI!
— On się o ciebie martwi! Jesteście rodziną, James!
— ON NIE JEST MOJĄ RODZINĄ! Moja rodzina jest pojebana,
Lily! Jest taka sama jak Syriusza, czy Dorcas, czy Mary – to fanatycy! Zepsuci, zdegenerowani fanatycy! A
Dorian jest taki sam! Robisz z siebie idiotkę, że w ogóle ufasz jednemu jego
słowu. Czy nie mogłaś chociaż raz wysłuchać
mojej prośby i trzymać się od niego z daleka?
— DLACZEGO SĄDZISZ, ŻE ON JEST FANATYKIEM? WCIĄŻ NIE PODAŁEŚ
MI ANI JEDNEGO SENSOWNEGO POWODU! Posłuchaj – ściszyła głos do szeptu. – Jeśli chodzi
o sprawę pani Stephanie Chamberlain, to…
— Odchodzę – rzekł twardo James. – Nie mogę tego słuchać.
— James…
— Nie rozumiesz – warknął. – Odchodzę na dobre.
Z tymi słowami ponownie chwycił klamkę, ale tym razem
szarpnął nią w dół i wpuścił do dormitorium powiew lodowatego powietrza z
klatki schodowej. Lily stała jak sparaliżowana.
— Czy ty… — głos jej się załamał. – Czy ty ze mną zrywasz?
James nawet się nie odwrócił.
— Nie, bo nigdy nie byliśmy razem. I myślę, że raczej nigdy
nie będziemy narażeni na podobną przykrość.
____________________
Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny, hehe. Taki miał być cytat tego rozdziału, ale w końcu zmieniłam go na kilka zdań z "Miłości w czasach zarazy", bo jestem obecnie pod wpływem Marqueza. Genialny gość.
Przepraszam was straaasznie za poślizg, ale przysięgam, że pisałam i dłubałam w każdej wolnej chwili - Dorian mi się poootwornie rozgadał, i zachciało mi się poprawiać wcześniej napisane fragmenty... no i to tego konsekwencje. Ogólnie mam wrażenie, że ten rozdział pod względem stylistycznym jest lepszy od poprzednika, chociaż pisałam go jeszcze bardziej "na szybko", a przyznaje, że bardzo tego nie lubię, bo wtedy cierpi na tym narracja.
Cieszę się bardzo, że poprzedni rozdział (poprzednia część, pardon!) spotkał się z tak wielkim entuzjazmem. Przyznam wam się, że po 25 i 26 przeżywałam straszne zwątpienie w siebie i swoje opowiadanie i rozważałam nawet opuszczenie bloga po trzecich urodzinach i "Furii", ale trochę zostałam podbudowana na duchu przez garstkę przemiłych osób, które komentowały "Huncwockie Gody", dzieliły się swoimi teoriami i pisały szczere o swoich odczuciach... a ja tak uwielbiam wszelkie teorie i analizę tekstu, bo to dowodzi, że ktoś czyta to naprawdę dla siebie, a nie tylko z przyzwyczajenia/z konieczności, jak to często bywa. Jestem baaardzo wdzięczna i baaardzo szanuję wszystkie nowe osoby, które ostatnio dały jakiś znak życia. Nawet krótki komentarz, że się podobało albo chociaż, że się przeczytało, znaczy dla mnie bardzo wiele, bo dzięki temu mogę mniej więcej oszacować, dla jak dużej grupy piszę. Zajmuję mi to naprawdę dużo czasu i nierzadko czuje się zupełnie beznadziejnie, kiedy po tylu godzinach ciężkiej pracy, nerwów i wypitych herbat, nie spotykam się z praktycznie żadnym odzewem. No... dlatego właśnie dziękuję wszystkim komentatorom, bo to oni są pokarmem tego bloga-głodomora. Dzięki ostatnim komentarzom znalazłam w sobie mnóóóóstwo weny i niemalże zamknęłam już planowanie trzeciej części, z której jestem niemalże dumna.
Co do 28.1? Mogę rzucić wam kilka spoilerów, jak zwykle:
* W 27.1 mieliśmy analizę ostatnich wydarzeń w duecie Liam i Di, teraz Dorian trochę też nam sypnął wiedzy, z kolei w 28.1 Lily spotka się z Syriuszem na pierwszej lekcji animagii, która właściwie zakończy się gadką-szmatką o życiu, a Syriusz też nam rzuci trochę informacji. Z kolei w 28.2 po raz kolejny Di i Liam będą dzielić się postępami w śledztwie, a w 29 wszystko wyjdzie na jaw i dojdzie do konfrontacji z zabójcą. Hue-hue.
* W 27.1 Hestia spotka państwa Rasaków, którzy przyjada ją poznać ze względu na ciążę i blah blah blah.
* W 27.1. zawieje trochę starym HzTLem i znów ktoś będzie pisał pamiętnik;
* W 27.1. czekają nas sceny Jily i Chemmeliny.
Jeszcze raz żebrzę o komentarze, chociażby coś w stylu: "<3" lub ":D", nie dlatego, że jestem kolekcjonerką komów, tylko dlatego, że chciałabym wiedzieć, dla ilu mniej więcej osób piszę. To mnie umacnia i podbudowuje. Pooozdrawiam wszytskich, a rozdział dedykuję mojej facebookowej Dianie Jenkins - pani detektyw z prawdziwego zdarzenia, która ma w sobie też dużo pazurka Di :*. Dedykuję go również Elitarnym Panienkom oraz wszystkim innym pomniejszym detektywom i dobrym duszkom, którzy mają mózg o wiele bardziej trzeźwy i logiczny niż mój. Jesteście najlepsi <3.
Pozdrawiam <3 i ściskam.
Abigail
Kolejny...
OdpowiedzUsuńZajęte.
OdpowiedzUsuńCześć,
Usuńwczoraj wszystko szło po mojej myśli, miałam dobry humor i nareszcie udało mi się dopaść HP i IŚ. Dzisiaj wchodzę, patrzę, jest nowy rozdział, oczywiście banan na twarzy i lecimy czytać... Ale ja wiedziałam, że w poprzedniej części za dużo sielanki, więc myślę potem to na pewno zrobisz wielki armagedon. DLACZEGO DO JASNEJ ANIELKI MUSIAŁAM MIEĆ RACJĘ?! Ja nigdy nie mam racji. To lecimy dalej...
1. Na początku było dość milutko, ale kiedy pojawił się Llay Lupin zrobiło się tak niezręcznie, myślałam, że ta niezrecznosc zacznie sciekac z ekranu. Albo ojciec Remusa coś wie, albo jest uprzedzony przez wydarzenia z przeszłości. Czekam na ich rozmowę.
2. Caitlin jest wielką fanatyczka Jily, jeśli nie największą na świecie. Ona mnie rozbraja...
Najważniejsza sprawa tego fragmentu:
TEN CHOLERNY DORIAN!
Typku, weź spakuj manatki i idź zgin w szczelusciach hadesu! Weźmiesz ze sobą Trevora ? * uśmiecha się czarujaco* W innym przypadku cię znajdę i wypróbuję szereg przygotowanych wcześniej tortur * uśmiech psychopaty*
Agrr... Mary przynajmniej jest barwną postacią, a on co? Wtyka ten durny łeb, maci Lily w glowie, wybiela się i oczernia Jamesa. No comment.
3. Emmelina i Chase <33
Scena Chestii też fajna, ale jakoś ich razem nie widzę...
4. Mary i Jessica. Dwie wstrętne ropuchy!! Nie będę tego komentować, bo kompletnie zepsuje sobie humor. Powiem tylko tyle, że Mary to podła szyja z obsesją na punkcie Pottera, ale... No właśnie, ALE ja dalej czuję do niej niewielką sympatię (?). O mój Boże, ja chyba jestem chora.
5. Żal mi Petera i Malviny :(
6. Emmelina nareszcie się odwazyla. Brawo! Biedna Dor.
7. Agr.. Nie mam słów po prostu nie mam słów.
8. Mimo, że mój mózg twierdzi, że to dobrze, to moje serce zanosi się histerycznym szlochem, wyrywa się i krzyczy: Czemu?! Czemu?!
Tak mam ochotę zabić całą czwórkę.
Doriana czekały, by wymyślne i bolesne tortury, aż do powolnej śmierci.
Mary pewnie bym otrula jakimś eliksirem, tak by jej śmierć była bolesna, ale dość szybka.
A Lily i Jamesa zwymyslala i strzeliła Avada, a później rozpaczala, że ich zabiła.
Tak przynajmniej widzi to mój chory mózg xD
A i jeszcze jedno Remmy, wiem wspomnienia, sentymenty i inne brednie, ale trzymaj się z dala od Bree, ok?
Dla twojego dobra i mojego spokoju.
Żegna wściekła
~U.P.Z.K.C.N
Nie mam pojęcia, czy widziałaś mój jakże zaległy odpowiedzio-komentarz pod ostatnią notką, więc powtórzę jeszcze raz: jesssteś cudowna, dziewczyno ;*. Nie masz pojęcia, jaką radochę sprawiłaś mi przez ten cykl komentarzy pod kartami postaci *_*. Wiem, że nie odpowiedziałam ci tam jeszcze (choć pewnie zbytnio cię to nie zaskoczyło xD boshe, jestem okropną osobą), ale naprawdę cienko u mnie w hotelu z Internetem i kiedy uda mi się coś złapać, to odpowiadam na komy pod rozdziałami, a dopiero potem skoczę też tam, obiecuję :*.
UsuńNo ale dobra, bez przedłużania:
1. Myślę, że to nie kwestia albo albo, ale obydwie opcje na raz. Co nieco o Bree będzie w 28.2, ale to raczej temat na trzecią część ( o gosh... te plany).
2. To dosyć świadczy na niekorzyść Lily i jej wypaczony gust do chłopaków (nie chcieć JAmesa... tego nie da się zrozumieć), ale Dorian faktycznie jest dużo większym draniem niż Mary kiedykolwiek była (Mary draniem... to złe określenie, no ale dobra). No i chociaż obydwoje są tutaj - nie czarujmy się - złymi byłymi, to jednak James okazał się większa... trzeźwością w wyborze partnerta, ZNOWU xD.
Ach, te moje refleksje.
3. Chemmelina team ;>. Chyba bitwa par Chemmelina vs Chestia to dobry temat na przyszłą ankietkę cotygodniową, tak swoją drogą. Ale mniejsza. Teraz to tam się serio porobiło... ta ciąża nieźle pokomplikowała sytuację, choliba...
4. Nie martw się, ja też lubię Mary hahah xD. Zawsze miałam słabosć do takich zimnych suk.
8. To rozstanie było dosyć dramatyczne, ale mogę cię chyba pocieszyć (nie wiem jak osoba odpowiedzialna za cały ten bałagan może kogoś pocieszać, no ale dobra xD), że to i tak jest endgejm, bo HzTL nie jest aż TAK niekanonowy hahah.
Dziękuję ci jeszcze raz za komentarz(e), pozdrawiam cieplutko, ściskam i przesyłam buziaki :*
Abby
"Lista osób do zabicia z dnia 2016-07-28
OdpowiedzUsuń1. Mary McDonald. Sposób morderstwa - jeszcze nie zdecydowałam, czy lepsze jest łamanie kołem, spalenie żywcem czy rozerwanie przez konie. To temat do przemyślenia.
2. Dorian. Najpierw chuja wykastróję, a potem się zobaczy. Również muszę przemyśleć, ale zginie razem z McDziwką.
3. James i Lily. trudno, że to dwie osoby. Jestem na nich tak samo wściekła.
4. Peter. Zawsze chciałam go zabić, tylko dlatego się tu dziś znajduje"
Wszystko jest już pięknie, supi-dupi, Arczix się cieszy, a tu dupa. Lily, debilko. Czeeeemuuuu podpisałaś ten durny cyrograf .-. Było walnąć tą Jessicę raz, a porządnie i proszę, byłabyś teraz hepi, razem z Jamesem cieszylibyście się z randki, Arczi byłaby najszczęśliwszym człowiekiem w blogosferze. Ale nieeee, trzeba dać się ponieść emocjom!
A jak już przy umowach jesteśmy. MERY. PRZYSIĘGA. KURWA JEDNA. Mówiąc szczerze, to ona przyciąga moją nienawiść jak tania dziwka grubych fagasów (przypadeg? Nie sondzem!).
JAMES. Mam ochotę rzucić nim przez okno, żeby poszybował daleeeeeeeko. Idź ty się pomiziaj z Lily, a nie pieprzysz jakieś głupie wyżuty i gadki-szmatki. A to, że nigdy nie będziecie narażeni na rozstanie... buahahahahaha, Harry twierdzi inaczej, soraski.
(https://www.youtube.com/watch?v=06PJ-V0QAJE <--- od 2:15. Tak wyglądała moja reakcja)
DORIAN. Tego dekla bym najchętniej wykastrowała, połamała kołem, rozerwała końmi, po czym spaliła żywcem, wrzeszcząc "CZAROWNICA, CZAROWNICA".
Chciałabym się odnieść do reszty rozdziału, ale szczerze mówiąc ostatni fragment pogruchotał moje biedne serduszko na milion kawałków, więc o reszcie nie będzie. O!
Jako jedna z Elitarnych Panienek dziękuję za dedykację i przepraszam za naprzykrzanie się ba facebooku :3 Nie poddawaj się, bo jak ty się poddasz, to zniknie najlepsze ff, jakie czytałam, a to zbrodnią jest! My cię kochamy i będziemy tu do końca, pamiętaj <3
Pozdrawiam, Ar
Kurde, Ar... to całkiem dużo osób do zabijania, nawet pomimo tego, że jest wojna hahah ;>. Lepiej rozłóż to wszytsko na raty, bo inaczej będzie problem z pochowaniem tych wszystkich, gnijących ciał, a wiesz to jest takie... ble.
Usuń1. Właściwie ot można zastosować wszystkie sposoby zabijania niektóre stosując jako tortury, a ostatnie jako ostateczny cios. Po co jej fundować miły i przyjemny zgon?
2. Wiem, że jestem chora i w ogóle nie powinnam brnąć dalej w ten temat, ale wpasowalaś się chyba w moje... zainteresowania, pisząc o kastracji (nie, dobra, nie komentuję dalej), więc tylko ci podsuwam myśl ;>. Ostatnio oglądałam gdzieś jakiś program o torturach w XVII w. w Anglii (wszystko pasuje) - najpierw odcinano... gonady, a potem palono je na oczach oprawcy, potem wypruwano narządy, tak, żeby oczywiście wszytsko widział, potem znowu palono, a na sam koniec dopiero zbaijano. Ta metoda jest na tyle dobra, że można ciąć koszty z kastracji.
Wybuchowość to jednak spora wada, nei ma co. Ale to dosyć daje do myślenia, tak mi się wydaje - James i Lily mają tyle przeszkód na swojej drodze, ale jednak najbardziej szodzą sobie, starając się sobie pomóc. Echh. Te moje refleksje.
Hahahha, pięknie podsumowałaś naturę Mary <3. To niem przypadeg ^^.
Jamesa też poniosły emocje, nie czarujmy się. Daje mu kilka rozdziałów (czyli, znając to opo i jeog zawiły tajmlajn, jakieś cztery dni) i już dalej będzie robił do niej maślane oczka.
Friendsy <3.
Proszę bardzo, dedykacja się już dawno należała <3.
Też was kocham :*
Pooozdrawiam cieplutko ;*
Abby
Komentarz piszę drugi raz, bo za pierwszym razem niechcący zamknęłam kartę. A doszłam już do meritum! Niech szlak weźmie ten głupi krzyżyk i moją rękę, która poprowadziła myszkę w tamtym kierunku. GRRR...
OdpowiedzUsuńPostaram się odtworzyć wszystko co napisałam w poprzednim komentarzu. Mam nadzieję, że dam radę. Jedziemy z tym koksem.
Remus, Bree i Lyall Lupin. Niezręczność aż wylewała się z tej rozmowy. Ojciec Remusa zachowuje się co najmniej dziwnie, ale właściwie porównując go do innych postaci, nie jest z nim tak źle. Może facet przeżywa kryzys wieku średniego, czy coś. Albo szykuje się kolejne bum. Jedno z dwojga.
Bardzo podobał mi się fragment Petera, a raczej jego matki. Pani Pettigrew i jej synek zyskali moje współczucie. Fajnie, że ukazałaś inną relacje rodzice-dziecko, w końcu nie w każdej rodzince wszyscy się kochają i nie każde dziecko jest chciane, jak to okrutnie nie brzmi.
Kocham wątki detektywistyczne, zawsze kochałam. Kiedy byłam młodsza nawet chciałam dostać detektywem, badać te wszystkie morderstwa, oglądać poprzebijane nożem ciała i szukać jakiś podejrzanych dokumentów. Właściwie to nadal chciałabym być detektywem, ale niestety jestem zbyt nieuważna i zapewne nie rozwiązałabym żadnej sprawy XD Dlatego sama rozumiesz, że bardzo polubiłam Dianę i jestem bardzo, bardzo ciekawa, jak rozwinie się sprawę ze śledztwem.
No dobra. A teraz przechodzimy do mięsa, jak kto mówi moja polonistka. To będzie najbardziej chaotyczna i najbardziej przeładowana emocjami część komentarza, ale musisz mi to wybaczyć.
UsuńOd czego by tu zacząć…
Dorian? Nie… James? Nie, nie… Zacznę od McDziwki, głupiej Jessici i lekkomyślnej Lily.
Niczym nowym jest moja nienawiść do Mary, ale ta dziewczyna właśnie jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że jak najbardziej zasługuje na pseudonim, który nadał jej Syriusz. Ona jest inicjatorką tego całego cyrku i to od niej wszystko się zaczęło. Wciągnęła w to głupiutką Jessice i razem postanowiły zrujnować całą relację James-Lily. I jeszcze ta wieczysta przysięga… To już cios poniżej pasa.
Lily też nie jest bez winy! No kurde, jak można zawierać jakiekolwiek pakty z Pięknościami. JAK?! Ja rozumiem wszystko, że James nic nie chciał jej powiedzieć, więc była na tyle zdesperowana, żeby podpisać cyrograf z Jessicą i dowiedzieć się wszystkiego od Doriana. Ale DORIAN? Przecież to było tak lekkomyślne… Do przewidzenia było, że James się wkurwi.
Dorian. WŁAŚNIE. Ten dupek Dorian… Jak dla mnie koleś ma okropny problem ze sobą, nienawidzi Jamesa i dlatego wcisnął Lily podkoloryzowaną historyjkę. Nie twierdzę, że w jego wersji wydarzeń nie ma nic prawdziwego, ale nie uwierzę, że James kogokolwiek zabił. NIGDY. I jestem wręcz przekonana, że w przypadku pożaru bardzo wybielił samego siebie, udając Anioła Gabriela. Jeśli chodzi o zabójstwo, jak dla mnie faktycznie zaklęcie „wyszło” z różdżki Jamesa, ale na pewno nie wtedy, kiedy on trzymał ją w ręku. Może to Mary, może Dorian, a może ktoś inny, ale jestem przekonana, że to nie jest James.
Nie dziwię się Jamesowi, że się wkurwił na Lily, też bym wkurwiła się na mojego chłopaka, gdyby poleciał do swojej byłej i wypytywał o moją przeszłość. Z drugiej strony, gdyby mój chłopak nie chciałby mi nic powiedzieć i dzieliłby się z tym ze swoją byłą, też bym nie była zachwycona. Masakra.
A teraz czas na podsumowanie!
MOJA OSOBISTA LISTA NIENAWIŚCI
1. ex aequo MCDZIWKA, DORIAN I JESSICA (ta ostatnia trochę niżej ze względu na to, że została w to wciągnięta przez żmijowatą McDziwkę. Nie jestem jednak na tyle łaskawa, żeby wrzucić ją na drugie miejsce)
2. JAMES I LILY (za swoje głupie w niektórych momentach decyzję… ale nadal ich uwielbiam XD)
MOJA OSOBISTA LISTA MIŁOŚCI
Mogłabym właściwie zostawić ją pustą, bo normalnie wsadziłabym tutaj Jamesa i Lily, ale no, wiadomo…
1. Remus i Bree (lubię fragmenty z nimi, więc uznałam, że zasługują na to miejsce)
2. Diana (wyżej wyjaśniłam dlaczego ^.^)
3. – (zastanawiałam się, czy nie wsadzić tu rodzinki Pettigrew, ale jeszcze nie postradałam zmysłów)
Pozdrawiam,
Moony
PS1. SCENA JILY! Mam nadzieję, że to nagrodzi wszystko co głupiego popełnili.
PS2. Jako jedna z Elitarnych Panienek również dziękuję!:D
PS3. Blogger i jego głupie limity...
Dobra. To wstyd, że jeszcze ci nie odpisałam, kochana, ale odpisywałam po kolei od komentarzy, które wymagały ode mnei najmniej gadania, a skończywszy na tych, które mnie najbardziej wbiły w fotel i na które przez długi czas nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć.
UsuńDlatego taka zwłoka <3. Kiedy jesteśmy już 2 rozdziały do przodu... no tak.
Ale dobra, lecim:
Kryzys wieku średniego... boże, gdybym była normalną autorką ffów i zamiast jakiś walniętych intryg i podstępów zajęła się tak dobrym tematem jak kryzys wieku średniego... rozważę to w przyszłości ;>. Haha, a ta poważnie, to Llyal może trochę... przesadził?
Pjona! Też zawsze chciałam być detektywem, albo tajną agentką. Albo najlepiej detekwywem w stroju odlotowej agentki. Co jak co, ale te wielkei sherlockowoholmesowe brązoe płaszcze do mnie nie przemawiają.
Odniosłabym się do twojej wypowiedzi o Mary, ale to nie ma sensu. Zbyt dobrze ujęłaś całą kwintesencję jej bytu i roli w tym opie. Nie mam nic do wtrącenia.
Dorian udawał Anioła Garbriela hahah <3. Kocham cię. Nie no, znowu masz rację.Serio, zwlekałam tak długo, żeby jakoś sensownie ci odpowiedzieć, a kiedy przychodzi co do czego, tylko potakuje się i szczerze zęby. Matko.
Czy sceny Jily nagrosziła wszystko? kurde, aż mi głupio odpowiadać po takim czasie, bo wtedy nie wiem nigdy jak zareagować - czy udawać kretynkę i to, że wcale nie dodałam już tej sceny, czy bez sensu wypytywać sie i zakładać, że zajrzysz kiedyś tyle dni wstecz i sprawdzisz, czy ta głupia Ebigejl wreszcie łaskawie ci odpowiedziałą...
Proooszę bardzo <3
Blogger to taka suka... doceniam cię straslziwie za to, że chciąło ci się pisać kom drugi raz. jak mi się wyłączy przeglądarka albo komp to nie ma szans, żeby coś z tego wyszło - robię focha i idę zrobić sobie herbatkę.
Jeeeszcze raz dizękuję za cuudowny komentarz i za to, że jesteś tutaj tak długo <3. Jesteś cudowna :*
3maj się i wesołych ostatnich (-,-) 6 dni wakacji!
xoxo
Abi
Wow... Do tej pory tylko czytałam, ale nie komentowałam, bo jakoś mi się ostatnio nie chce tego robić xD Ale możesz mieć pewność, że tu będę!
OdpowiedzUsuńPrawie się popłakałam przy końcówce i już miałam nadzieję, że James i Lily się pogodzą, ale nie... on znowu musi lecieć do Mary! Tak narzeka na Lilkę, że ta gada z Dorianem, a sam biega za tą dziwką (przepraszam, ale na serio jej nie lubię...) i mimo tych krzywd, które mu wyrządziła, wciąż jest jej... przyjacielem? A może chłopakiem? Nie wiem już, jak mam nazwać ich relację.
Gdyby nie to, że uwielbiam Jily, kazałabym Lilce zostawić tego idiotę i zająć się np. Syriuszem, bo on jest w tym opowiadaniu najlepszy!
Pozdrawiam!
~Nexusy Kasai
Hmmm... Chciałabyn jeszcze jakoś wyrazić, jak bardzi nienawidzę Mary, ale gdy już nie potrafię wyrazić tego słowami i nie mogę nic z siebie wykrztusić, to już wiadomo - ta osoba wkurwiła mnie na maksa, ma przerąbane i nigdy jej nie polubię. A jeśli chodzi o tortury... buahahahahahahahaha!!! Już ja coś wymyślę, i to takiego, że się ta dziwka nauczy :3
UsuńTo prawdopodobnie bardzo źle świadczy o mnie, moim charakterze i zdrowiu psychicznym, ale cały Twój komentarz przeczytałam z niezmiennym wyrazem twarzy: :DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD.
UsuńPo porstu nie mogłam ze śmiechu, naprawdę... długo się zbeirałam za odpowiedź, bo zawsze znowu mnie łapały napady śmiechu, a to wszystko dizęki Twoim jakże trafnym konkluzjom na temat McDziwki. Hahaha <3.
Lily i Syriusz? Hmm, hmm ;>. Nie no, nie sądzę, żeby Syriusz mógł zrobić coś takiego swojemu kumplowi, ale jestem pewna, że byłoby z nich coś ciekawego ;>. Może kiedyś coś z nimi zrobię, w ramach jakiegoś snu albo czegoś haha :D.
Dzięki jeszcze raz za komentarz :*
Ściskam i pooozdrawiam serdecznie :*
Abi
Witam z emigracji, wyjechałam na gwałtu rety z domu do kaszubskiej wioski, wracam jakos tak w sobotę to postaram sie w końcu wszystko ponadrabiać bo mi wstyd niesamowicie :/
OdpowiedzUsuńMiłych wakacji wszystkim!
Nelcia
Wiesz co, Nelcia? Kiedy ty sobie przyjechałaś do Kaszub, to ja akurat się stamtąd w góry przeniosłam, bo to moje strony ;/. Znaczy się, już jestem w domu (ten zapłon w pisaniu komów), znowu na tych niskich wysokościach i w borach.
UsuńMam nadzieję, że wycieczka się udała ;>.
Pozdrawiam :*
Agatka
Planuję co roku tam teraz jeździć, bo to obóz był <: wiec o ile nie przeniosą go w inne miejsce to będę w twoich urokliwych stronach bywać cyklicznie :D
UsuńNelcia-z-wciaz-strasznymi-zaległościami
Straszliwie się cieszę i mi miło, że Kaszuby przypadły do gustu <3. Będąc teraz tu i tam na południu dowiedziałam się, że robi się z nich dość popularny kierunek, chociaż ja osobiście albo zobojętniałam na ich uroki albo jestem jakaś dziwna, bo bardzo chętnie stamtąd uciekam i jadę wszędzie indziej haha xD. Góry polskie, Mazury, Dolny Śląsk, wybrzeże... no wszystko ma jakiś swój urok, ale dla mnie całe to moje Pojezierze Pomorskie jest zupełnie nijakie. No ale pewnie każdy mówi tak o swoich stronach, bo w dupie się po prostu przewraca ^^.
UsuńDzięki za komentarz pod nn, kiedy skończę odpowiadać tutaj (o rany, to trochę zjamie), to już pędze do Was, pod 28.1 :*.
Drugi komentarz w innym stylu. Tak bardziej.. metodycznie
OdpowiedzUsuń1. Para 27.2 – Chestia (oni się tak nazywają, nie?)
Mimo, iż ich fragment był króciutki to właśnie oni są według mnie najlepszą parą rozdziału. Ich moment był taki beztroski i oderwany od tej całej dramy… Jedynym minusem jest fakt, że są oni parą praktycznie obecnie nie osiągalną, chociaż chętnie zobaczyłabym więcej ich wspólnych scen, chociażby retrospekcji.
2. Najbardziej niezręczna scena – Llyal Lupin kontra Bree Angelo
Ich wspólna ekm. Pogawędka wręcz kapała niezręcznością. Myślę, że pan Lupin wie cos o Bree, coś przez co uważa, że Remus powinien na nią uważać, możliwe, że chodzi o Bree będącą „szpiegiem” Tony’ego albo o coś równie toksycznego.
3. Najsmutniejsza scena – Peter, Greta i Malvina Pettigrew
Ta scena (miomo iż nie lubię Petera) była bardzo przygnębiająca. Bardzo szkoda mi było Pani Pettigrew.
4. Ironia rozdziału – pyskata Catlin Chamberlain zdradzająca ”tajemnicę” Mary
Ironiczne byłoby gdyby to co Catlin (smarkula) powiedziała Lily o Mary (mistrzowi zbrodni, mafii itd.) zadziałało jakoś na jej korzyść i pomogło „wyprowadzić” atak na Mary
5. Najbardziej wzruszająca scena – Chase i Hesta
Ich „scena” była bardzo urocza i wzruszająca co do nich jak pisałam wyżej
6. Rozwiązana zagadka – stosunki Jamsa i Doriana, część „związku” Jamesa i Mary
7. Najbardziej intrygująca postać – Diana
Zachowała się wobec Dorcas jak koncertowa jędza, ale intrygujący jest fakt co ona naprawdę tu robi. Czuję, że nie do końca powiedziała Liam’owi prawdę. A my nie wiemy po czyjej ona jest stroni.
8. Najbardziej irytująca postać – Dorian
Irytujące jest to, ze myślałam, że on coś wyjaśnił, rozjaśnił, a tak naprawdę wszystko było pod kontrolą Mary. Potem jeszcze musiał się dołożyć gadając z Jamesem.
9. Postać której było mi najbardziej żal – Dorcas
Jest trochę „głupiutka” ale Diana potraktowała ją naprawdę okropnie. Było mi jej strasznie szkoda.
10. Pytania rozdziału:
Czego dotyczy Wieczysta Przysięga James’a? Dlaczego ją złożył?
Co się stało May?
Co jest z Jo?
Co będzie z Chestią?
Co knuje Diana i dla kogo?
11. Najbardziej znienawidzona postać – Mary McDziwka
Wiadomo dlaczego.
12. Największe marzenie.
Chciałabym zobaczyć większą drużynę bohaterów, wkurwionych na Mary tak jak my obecnie min. Lily (z wiadomych przyczyn), Syriusza i Remusa (dla dobra Jamesa), Jo (zna torchę Mary, więc może ją ninawidzić) i nie wiem może jeszcze znający trochę faktów Dorian albo Jessica-wiem-o-wieczystej-przysiędze.
Okej skończyłam, pozdrawiam cieplutko
/Quenny
Istne puzzelki to Twoje opowiadanie. Ciągle ich więcej, a mimo to główny obrazek ciągle się rozrasta. Jak już masz jakąś teorię nagle albo brakuje ważnego szczegółu, albo jeden z puzzli nie pasuje na swoje miejsce. Porwałam nawet Sherlocka Holmesa z biblioteki, żeby nabrać tego detektywistycznego podejścia, bo kto by potrafił to rozwiązać jak nie on?
OdpowiedzUsuńAnyway, przejdźmy do rozdziału. Wydarzyło się to, czego mogliśmy się spodziewać po wyznaniu Lily z 26. James zachował się jak typowa trzynastolatka i strzelił popisowego focha w momencie, kiedy Evans w końcu chciała się zaangażować. Rudzielec to ma trudno. Na dodatek Mary uważa się chyba za jakąś dwuosobową (bo z Potterem!) sektę i za każdy nowy poziom wtajemniczenie trzeba płacić Przysięgą Wieczystą. Ja jednak twierdzę, że gdyby zebrać po kawałku wszystkie wersje zarówno biwaku jak i "ezoterycznej tajemnicy" to otrzymalibyśmy choćby połowę prawdy, ale tu nagle nikt nic nie wie! Wszyscy plotkują, ale albo boją się powiedzieć, albo tylko udają, że wiedzą!
Akcja rozwija się w ty tempie i kierunku, że niedługo ostatnimi godnymi zaufania osobami zostaną Jo i Syriusz, czyli osoby, które swoim zachowaniem udowadniają, że nie chcą by im tak do końca ufano. No bo Syriuszowi chyba podoba się reputacja, jaką ma w szkole, a Jo ani trochę nie próbuje się rehabilitować. Black ma zdradzić Lily jakąś tajemnicę, a że nie wiąże go Wieczysta Przysięga i raczej nie poradziłby sobie najlepiej w tych całych intrygach, bo musiałby się nimi natychmiast wszystkim pochwalić, to mam nadzieję, że jego wersja rzuci trochę światła na poprzedni rok.
Walkerowie. Co raz więcej o nich, co mnie cieszy, bo cały czas mnie intrygowali. I Tony, który chyba nie chce zostawić śmierci brata obojętnie i Dean, który zginął/popełnił samobójstwo. Nasuwa mi się też jedna irracjonalna teoria, że to jeden brat mógł zabić drugiego, albo ewentualnie to Tony zabił Calliope. Bez sensu, prawda? Tonący brzytwy się chwyta xD A jednak jestem niemal pewna, że zabójca małej Meadowes będzie wielkim zaskoczeniem. Może to nawet ktoś z otoczenia Dorcas? Albo ktoś z Patronatu? Tylko po co zabijać małe dziecko?
Wszystkie tropy wskazują na Jamesa. Wszyscy myślą, że to on zabił Phila. To może być prawda. Oj, to by było niemałe zaskoczenie, a jednak to za proste... albo genialne... nie umiem zdecydować :D Zaklęcie wyszło z jego różdżki. W Czarze Ognia była chyba podobna sytuacja z Mrużką, tą domową skrzatką, która to niby wyczarowała Mroczny Znak. Może cała ta zgraja z biwaku chroni tego zabójce? A może Phil rzucił to zaklęcie i skoczył z klifu?
Śledztwo Diany jest intrygujące, ponieważ nie mamy stu procentowej pewności, że ona robi to z dobrych pobudek. Może równie dobrze pracować dla jakiegoś magicznego mafioza. A może ona kryje mordercę? Przecież tam prawie nie ma żadnych dowodów! Jesse ma alibi, a jest jedynym podejrzanym. Ciekawe o co właściwie chodzi z van Weertami i Walkerami, bo to dwie różne i intrygujące rodziny, które wplątały się w to wszystko i teraz muszą to jakoś utrzymać głęboko zakopane.
Dorian chyba chce zejść ze sceny hukiem, pozostawiając sporo pytań za sobą. Zasiał na nowo wątpliwości. A może to kolejna intryga Mary?
Za dużo tych "może" w mojej wypowiedzi, prawda? xD Resztę moich "rozważań zachowam dla siebie bo robią się co raz bardziej absurdalne.
Pozdrawiam
Sherlock Holmes? Polecam baaaardzo Sherlocka Holmesa, gdyby nie moje namiętne czytanie całej kryminalnej twórczości Doyle'a i oglądanie serialu Sherlocka, nigdy w ogóle nie odważyłabym się na wplatanie do opka watku detektywistycznego, ba, nawet by mi coś takiego do głowy nie przyszło hahaha. Nie no, naprawdę uwielbiam <3. Świetna lektura, ale ryje banię, światopogląd się zmienia i wszystko robi się podejrzane. No ale dobra, wybacz te moje dygresje.
UsuńTo bardzo trafne spostrzezenie , że tutaj prawie każdy coś wie, ale nie znamy wciąż wielu opowieści i poglądów na te sprawę - to będzie temat na 28.2 i samo 29, bo przecież na kotylionie Meadowesow byla jeszcze Emmelina, na sylwestrze Dorcas etc. A James myślę że nie tyle co fochnal się na Lily, ale dał się tak jak ona zmanipulowac Mary, Jessice i w końcu zamiast uczuciami kierował się swoją duma , a Lily obraziła go właściwie - jego wartość jako człowieka - dość mocno. No ale to nie zmienia faktu, że utrudnia wszystko i przez niego jeszcze sobie poczekamy na Jily ;c. Eeech. McDziwka tak łatwo pewno nie odpuści.
Twoje teorie są niezłe, czuć tego Sherlocka haha :*. Mam nadzieje, że nie zawiodę cię rozwiązaniem w 29 i że opowieść Syriusza rzuciła trochę światła na to wszystko (ach, bo już jesteśmy po tym wszystkim, ja i moje tempo odpowiadania na komy).
Motywy Doriana trochę się wyjaśnia w 28.2 i w 29... i śledztwo Di trochę ruszy z kopyta. Ach, te moje zapowiedzi, czuję się taka oazą informacji. .. kurde, martwię się że was wszystkich rozczaruje w tym wszystkim... albo że zamiast załatwić jeszcze bardziej zagmatwam wszystko...
Dobra, koniec tych moich smutow. Powiem tylko, że straaasznie się cieszę, że ciebie widzę pod każdym rozdziałem, że jesteś, że motywujesz, że masz takie fajne teorie... jesteś po prostu genialna :*
Pozdrawiam cię serdecznie i życzę miłych (jeeszcze) wakacji :*
Abby
Ja tu jestem, więc teraz umacniam Cię i podbudowuję. Chciałabym napisać coś sensownego, jakieś moje przypuszczenia, ale tak naprawdę to po każdym rozdziale robi mi się czarna dziura w mózgu i dopiero po długim czasie dochodzę do siebie. Czasem moje myśli są tak splątane pomiędzy tymi wszystkimi intrygami, zagadkami, kłamstwami i tajemnicami, że doszłam do wniosku, iż powinnam zacząć czytać wszystko od nowa, bo czegoś chyba nie dostrzegam :D Komentuję dopiero pierwszy raz (wstyd!), ale jestem tu już bardzo długo i cieszę się, że znalazłam Cię gdzieś w otchłani internetu. To był dobry krok, gdy szukałam pocieszenia w huncwockich historiach i kliknęłam w ten link. Chyba nie ma dnia, w którym nie sprawdzałabym czy aby nie dodałaś czegoś nowego, choć wiem, że pewnie nie. Po prostu skradłaś moje (przepełnione miłością do Huncwotów) serce.
OdpowiedzUsuńA ja się cieszę strasznie, że widzę Twój komentarz <3. Nie masz pojęcia, jak twoje słowa mnie podbudowały. Ostatnio kilka osób tutaj czyta od początku, co ja meeega podziwiam, bo na waszym miejscu mi by się nie chciało xD. Mam nadzieję, że następny rozdział coś rozjaśni (oj, chyba nie...) i nieco uporządkuje ten chaos :D.
UsuńPozdrawaim cieplutko :*
Abby
Wydaje mi się że to ja jestem Facebookową panią detektyw i dlatego muszę Ci bardzo podziękować za dodanie rozdziału (nie martw się, i tak zaczynam zbierać na kalendarz, byś częściej umiała określić terminy i w nich dodać nowe rozdziały)
OdpowiedzUsuńOk wciąż mam coraz więcej pytań.
Wiedziałam że coś tu nie gra! Dean zmarł pierwszy a instynkt mówi mi że to on zamordował Phila. Coś tutaj bardzo śmierdzi. I Coletta. Co ona tam do cholery robiła? Ona jest podejrzana. Z tego co pamiętam, zna Jo i Issaca. I ich śledzi. Jest bardzo podejrzana.
A jeśli chodzi o nią i Remusa i jego zanik pamięci o ich przeszłości... Obstawiam że ktoś bardzo nie chciał by Lupin pamiętał Bree... Może nawet mieszał mu w głowie.
Ta cała Angelo coraz bardziej miesza. Czy istnieje możliwość (choć by taka malutka) że to ona należy do drugiego patronatu? Tak.
Mary. Jak ja jej nienawidzę! Ale muszę powiedzieć że jednocześnie lubię ją na tyle by dalej mieszała. Mam sprzeczne uczucia. Mary dodaje pikanterii. Ale rozerwać ją gołymi rękami mogę.
Ps. Lily ma haka na McDonald. Sądzę że gdyby ktoś powiedział (całkiem przypadkiem) Jamesowi że jego najlepsza przyjaciółeczka kiedyś była blisko z Walkerami mógłby się nieźle wkurzyć.
Niestety Lily jeszcze nie skojarzyła faktów...
Odpowiadałam ci już przez fb, ale nie mogę tak zostawić go zostawić bez odpowiedzi, więc odpowiem raz jeszcze - kij, że zajęło mi to miesiąc (o bosh...).
UsuńDean pasowałby do zabójstwa, ale za grobu to tak nie za bardzo, niestety... chociaż może i miał horkruksa ;>. Nie no dobra, nie będę już kręcić.
Bree jest tak podejrzana, że aż chyba za bardzo podejrzana ;>.
Co do tej amnezji Remusa... no może, może, ale nie możemy zupełnie też wykluczyć opcji, że po prostu Bree jest mało charakterystyczna i nie skojarzył :P.
Istnieje możliwość, że należy do drugiego patronatu, ale przy jej obsesyjnym ojcu to dośc zastanawiające, że w takim wypadku cały czas by żyła o.O.
Och, dokładnie, dokładnie ;>. Ciężko mi w ogóle wrócić pamięcią do 1 części, kiedy Mary nie było. Że ja sama nie nudizłam się pisząc to wszystko hahah. Chociaż wiesz.. na początku chciałam dopiero w 7 klasie przywrócić Mary, tak jak miało być pierwotnie... ale że pewnie nikt z nas nie dożyje mojego doprowadzneia opowiadania do 7 klasy, to nawet lepiej, że wróciła wcześniej.
Odpowiedziałabym ci na PS, ale to poczęści już zostało wyjasnione w 28.1, więc... ach, gdybym była bardziej regularna w odpowiadaniu ;-;.
Pozdraaawiam :*
Abby
Z reguły nie komentuję, bo jestem leniem i nie lubię. Noale... jestem wkurzona. Wkurzona na Lilkę, Jamesa, Doriana, Mary i całą resztę ferajny już od dobrych kilku rozdziałów. Uwielbiam to opowiadanie za te wszystkie intrygi, za to, że nie jest to słodkopierdzący romansik i przepraszam, że nic tu nie analizuję, ale nie jestem fanką pisania rozwlekłych komciów. Wiedz tylko, że jestem, czytam, czekam.
OdpowiedzUsuńPozdrowionka <3
Cieszę się baardzo, że widzę Twój komentarz, boski nicku hahah :*. Miło mi, że podoba ci się nasze opko i że czekasz dalej ♥. Mam nadzieję, że rozwiązanie części tych intryg w "Furii" cię nie zawiedzie :D.
UsuńPozdrawiam :*
Abigail
Po raz kolejny witamy w magicznym świecie stworzonym nam przez Abigail! Czytanie tego bloga jest naprawdę (naprawdę) fajnym oderwaniem od rzeczywistości. c; (Ach, te reklamy ^^)
OdpowiedzUsuńMatko Bosko, zobaczyłam datę i przeżyłam paskudne uczucie :| Zorientowałam się już 29 lipca ;c
Miałam pracowity dzień, więc nie będę, niestety, zbytnio się rozwodzić i postaram się streścić.
Wreszcie Remmy! Bree Angelo wcale nie zyskała mojej sympatii. Wydaję mi się podejrzana. Była na kotylionie i teraz znikąd pojawia się w życiu Remusa, który o dziwo jej wcale nie pamiętał. Do tego ta rozmowa z Lyalem, która kipi od niezręczności. (Ten moment, kiedy przedstawiasz ojcu dziewczynę, ale on stwierdza, że w sumie jest dość brzydka, nawet jak na ciebie. HEHEHUEHUEHEHE)
Dorian, którego nie cierpię i poćwiartowałabym na kawałeczki z przyjemnością. Niech spada na księżyc, zamiast mieszać Lily mocno subiektywną "prawdę".
Jessica, jej też nie znoszę, za to, że spiskuje z McDziwką.
McDziwka, jak to dziwka. Dobrego klienta nie odpuści. Nie znoszę, nie cierpię i nienawidzę. Mimo to swoje misterne plany zawsze układa z korzyścią dla swojej osoby.
Lily i James, nie i nie,i nie, i nie i nie. Reakcja: WTF?
Chase&Hestia, niby dobrze, ale niedobrze, bo lubię Emmelinę. Nie ma to jak jasna, przejrzysta i zrozumiała logika. :D
W tym rozdziale zrobiło mi się smutno Petera. Bo co to za matka, której nie obchodzisz. Chociaż teraz już może sobie co nieco w głowie poukładała. +fajnie,że Peter ma chociaż Gretę
Emmelina, oczywiście wmawia sobie, że to będzie tylko przyjaciel. Chyba za bardzo dla mnie z Chase'm do siebie pasują. Szkodami jej, że zawsze jest tą drugą.
Dorcas nie kocha Syriusza? Cóż, Diana nie jest wzorem dobrego serca, ale uprzedzenia i przeszłość mogą tę wymianę zdań nieco ...hmm... usprawiedliwić?
YEAH, wątek kryminalny się rozkręca!
Ściskam ciepło i czekam niecierpliwie! C:
Centauri Proxima
Heeeej ♥.
UsuńOj, w przypadku Llayla myślę, że ostatnie o czym myślał to urodziwość/nieurodziwość Bree, chociaż twoje porówannie mnie rozwaliło <3. Haha, chyba nikt nie chciałby mieć tak fatalnego pierwszego mitingu z rodzicami, no ale cóż. Dziewczyna się przygotować nie zdołała.
Oj, z tą subiektywną prawdą to... dużo prawdy xD.
Hahah, rozwaliłaś mnie tymi kilkoma słowami o McDziwce i jej obyczajach. Mocne, proste i prawdziwe ;>.
Faktycznie Peter nie ma za wesoło, ale myślę, że nie trzeba robić z niego męczennika ;>. O bosz, najzwijcie mnie okrutną, ale niezwykle rozkoszuje mnie ta moc, że mogę zrobić mu w tym opowiadaniu po prostu wszystko (jestem patologiczna, omg).
Mogę chyba sypnąć pół-spoiler nie-spoiler, że naprawdę prorocze jest to, że Emma zawsze jest tą drugą. Najpierw Syriusz, kawaler numer jeden, potem Chase kawaler numer dwa, a będzie tutaj jeszcze kawaler numer trzy, dla którego też będzie hmm... opcją w razie gdyby nie pyknęło z obecną wybranką, że tak się wyrażę xD.
Dorcas na pewno czuje coś cały czas do Blacka, ale zatkało ją nieźle, kiedy połowa tej obsesji, jaka nagle ją opętała, teraz tak zupełnie wyparowała.
Yeah <3.
Dziękuję za cuuuudowny i przemiły komentarz <3. Jesteś świetna :*.
3maj się ciepło :*
Abby
Kurwa - najlepsze podsumowanie tego rozdziału. Ale nie myśl sobie, że był słaby! Co to, to nie! Po prostu jestem wkurwiony na:
OdpowiedzUsuńa) Lily, za jej wscibskosc,
b) Jamesa, za jego głupote,
c) Mary, za jej sukowatość,
d) Di, za Dori
Rozdział jest dobry, przyjemnie napisany i nie nudzi. No to co? Czas na moje podsumowanie ;D
1. Peter! Biedaczek! Twój Petey wcale nie jest taki zły. Wydaje się zagubiony, co wcale nie jest złe. Szkoda mi tylko jego matki - to smutne, że wie gówno o swoim jedynym synu.
2. Dorcas. Lubie ja, ale jednocześnie kompletnie nie rozumiem. Okej, wiem ze była pod wpływem eliksiru, ale po cholerę lata teraz do Lima, który jest jej NAUCZYCIELEM!? Niech znajdzie dobie faceta w swoim wieku.
3. Emmelina&Chase ♡♡ Boże, jak ja ich kocham! To najlepsza para, jaką kiedykolwiek stworzyłas. Oni są tacy niewinni i jednocześnie tak do siebie pasują! Szkoda tylko, że Emmie będzie pewnie z panem Vance 😞
4. Hestia. Ja tez Lubie, ale sądzę, że nie powinna mieszac w głowie Chase. I tak pewnie będzie tak, że H. wróci do ojca dziecka i mój mąż będzie miał złamane serduszko 😂
5. Ojciec&syn, czyli zdziwienie level hard xd 😂 Byłam pewna, że oboje są ze sobą zgodni i nie ma między nimi żadnuch nieporozumień!
6. Dorian i jego opowieść. Byłam zdziwiona, że Mary molestowała Jamesa. Okej, każdy wie, że to suka, ale nie wiedziałam, że aż taka! Przecież to jest CHORE co ona robi i robiła! Zdziwiła mnie też ta historia z podpaleniem domu. Co trzeba mieć w głowie, żeby zrobić coś rąk głupiego? Współczuję tylko Dorianowi - nikt nie chciałby skrzywdzić swoja matkę.
7. Lily, która zaczyna mnie irytować. Co ona sobie myśli? Że James powróci do niej z otwartymi rękami i powie, że nic się nie stało? Cieszę się, że James z nią zerwał, na prawdę! Nie jest mi jej jakos specjalnie zal. I zastanawia mnie jeszcze jedno. Czy ona naprawdę jest tak cholernie naiwna i nie pomyślała, że diabeł nie wykorzysta okazji i nie udupi jej jeszcze bardziej? Mówię o Mary i jej podwładnej (bo jak inaczej można ją nazwać?).
8. James, czyli postać tego rozdziału. Nie wkurwił mnie jakoś specjalnie, pokazał Lily jaka jest głupia. Tylko jedno mnie martwi. Boję się, że znowu będzie uległy Mary. A to jest początek tragedii!
No to chyba wszystko co leżało mi na serduchu! Mam nadzieje, ze NN bd nie długo i dasz nam odpowiedzi, które tak bardzo oczekujemy.
W.
Hej, hej, Wiatrusiu :*
UsuńWybacz, że tak długo zwlekałam z odpowiedzią na Twój komentarz... po prostu przez długi czas nie miałąm warunków, większości odpowiadałam na telefonie, a im dłuższy był komentarz, tym więcje byłoby koszmarnego klepania w mojego htc'a, więc wolałam poczekać... no i torhcę to trwało.
Ale teraz już jestem.
W sumie byłabym zaskoczona, gdyby nie było wkurwa na postacie pod koneic tego rozdziału. Większość z nich naprawdę nie zachwyciła. Zresztą, prawie wszyscy nawalili.
Okej, odpowiem punktowo, żeby było bardziej skłądnie ^^.
1. No cóż, różne są sytuacje rodzinne i zawsze wydawało mi się, że Peter nie mógł mieć w domu za dobrze, skoro nie miał oporów przed zniszczeniem i rozbiciem rodziny Potterów ;/. No ale, to moje osobiste wizje i wynurzenia.
2. Dorcas raczej nie jest do rozumienia, haha. Ta dziewczyna już dawno pogubiła się w swoim życiu.
3. Ach <3 #chemmelinateam. Hmm, wg ankietki był remis jeśli chodzi o dwie pary, chociaż wydaje mi się osobiście, że mimo wszystko więcej osób jest za Chestią... dlatego cieszy mnie bardzo to, że istnieje tutaj rozbieżność zdań <3. Najlepsze (chociaż najtrudniejsze do rozwiązania) są takie trojkąty, gdzie jest taka schizma, że jedni lubią tę parę, a inni drugą. W sumie, w HzTLu chyba każdy inny trójkąt byłby od razu zaburzony przez parę główną... Jily vs James i Mary czy Doriusz vs Syriusz i Emma... to są gorsze trójkaty xD.
4. Z ciążą Hestii to jeszszcze będą zwroty akcji ;>.
5. Ach, jestem okrutna, no nie? Rozwalam wszstkie relacje, nawet te rodzicielsko-dziecięce ;x.
6. Towarzystwo nieźle zdemoralizowane, ale w sumie ciężko powiedzieć, kto z nich jest najgorszy i komu należy współczuć. Hmm. No dobra, James jest najlepszy, a reszta ta chuje i suki, nei czarujmy się XD.
7. Jessiką podwładną... hahah, kocham twoje określenia <3. Masz dar do podsumowywania wg mnie meeega skomplikowanych spraw jednym, prostym i niezwykle trafnym słowem :*. Ja również uważam osobiście, że najbardzije nawaliła Lily, chociaż trwa chyba większa naognka na Jamesa. Hmm.
8. James to nie taki głupi chłopak. Musi sobie jakoś poradzić ^^.
Dziękuję ślicznie za komentarz i ślę całusy :*
Abi
Piszę, żeby dać o sobie znać! (nie czuję, że rymuję 😂)
OdpowiedzUsuńNotka świetna, z jednej strony ubolewam, że Lily i James się rozstali (tak jakby, bo niby nie byli razem xD) ale z drugiej strony myślę, że to dobrze. Może James pójdzie po rozum do głowy i wyrwie się ze szpon Mary 😈. Po burzy prędzej czy później wychodzi słońce :D Fajnie, że dowiadujemy się coraz więcej o tej skomplikowanej sytuacji Dorian/James/May/Mary itd
Czekam na kolejny post! Całusy! 😘
Cześć, Gosiu :*.
UsuńNawet mnie było przykro pisac ostatnią scenę z "zerwaniem", no ale wiedziałam, że to konieczne, że to za szybko i że to nie zmierza do niczego dobrego... zresztą, tutaj prawie nikt nie wierzył, że po 24 już mamy szczęśliwe zakończenie, więc mój zwrot akcji w sumie był zupełnie niepotrzebny haha.
Kolejna pula informacji jeszcze będzie, co do demonów z przeszości Potterów, a przed Furią pojawiają się tu chyba jakieś fajne, krótkie podsumowania, co do tje pory się zdarzyło, żeby to zebrać do kupy.
Pozdrawiam cieplutko!
xoxo
Abby
Rozdział jak zawsze świetny! ❤ (To po pierwsze!) Lily i James są naaaajlepsi ❤
OdpowiedzUsuńPo drugie, to mam do Ciebie wielką, ogromną prośbę ☺ Nie niszcz tego opowiadania i nie kończ go tak, jak kończą się ich setki... Cały czas mam nadzieję, że olejesz kanon i cała historia będzie inna 😊 Twoje pomysły na fabułę są zbyt ciekawe, aby miały toczyć się podobnie jak większość.
Pozdrawiam i znów czekam na nowy rozdział z niecierpliwością! 😘
Olać kanon... ach, kusisz mnie strasznie! Już na chwilę obecną ciężko powiedzieć, że on jest pod linijkę z HP, a będzie jeszcze dużo takich skoków w bok, ale w tym najważniejszym do kanon będę raczej trzymała - czyli w zgonach ;/. No ale HzTL nie doczeka czasów Halloween '81, więc nie trzeba się tym w ogóle przejmować.
UsuńCieszę się straszliwie, że przypadły ci do gustu moje autorskie, niekanonowe pomysły *wściekle się rumieni*. Takie ekstrawagancje najczęściej nie są dobrze kojarzone w fanfickowym świecie, hihi.
Również pozdrawiam i dziękuję za wszystkie twoje dotychczasowe komentarze <3.
Buziaki!
Abby
Może ktoś podać mi link do następnego rozdziału nie może mi się wyświetlić m c :-(
OdpowiedzUsuńKochanie, nie wyświetla ci się, bo tego rozdziału jeszcze nie ma :*. Nie tyle co nie został opublikowany, ale nawet go nie napisałam.
UsuńZajrzałam przypadkiem i wciągnęłam się, super piszesz :)
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo ^^
Usuń