14.12.2013

8. Przepowiednia

„Ludzie, którzy tracą czas czekając,
aż zaistnieją najbardziej sprzyjające warunki,
nigdy nic nie zdziałają. Najlepszy czas na działanie jest teraz!”
Mark Fisher

      Przydługie nogawki sztruksowych spodni Isaaca zmokły od wilgotnej trawy, a on sam zaczął już czuć chłód w łydkach, jakby ktoś mroził mu kości. Anglia, pomyślał bez entuzjazmu. Przecież tu pada cały czas. Usłyszał grzmot nad głową i zerkając na niespokojnie kołyszącą się pobliską brzozę, stwierdził, że dobrze byłoby nareszcie opuścić ten paskudny las, tym bardziej, że dopiero co rozszalała się burza.
     Przedtem jednak musi znaleźć to miejsce. Byłoby o wiele łatwiej zapytać o to Jo, ale przecież nie wie ona, że się tu pojawił. Zresztą, pewnie i tak wszystko dzieje się za jej plecami. Znał ją od pewnego czasu i wiedział, że lepiej sprawę przemilczeć- apodyktyczność dziewczyny i jej chęć kontrolowania wszystkich i wszystkiego z pewnością dałyby o sobie znać.


      Nie. Zdecydowanie lepiej zostawić to dla siebie. Dotarł właśnie do jakiegoś leśnego zagajnika, który zdawał się wyróżniać spośród innych, jak gdyby emanował nietuzinkową tajemniczością. Skarcił się za to bzdurne skojarzenie, ale, ponieważ z natury był osobą bardzo ciekawską, skręcił w tamtym kierunku, w krętą, udeptaną dróżkę, która wiła się aż do małego wąwozu, gdzie następował spadek. Kilka susów wystarczyło mu na „dopadnięcie” zbocza, gdzie, po skierowaniu wzroku w dół, zobaczył wyłamane gałęzie i pęknięte węzły. Nie dowierzał we własne szczęście. To tutaj.
      Isaac podciągnął nogawki i cofnął się trochę, by wziąć odpowiedni rozbieg, jak to robią mali chłopcy, którzy ścigają się między sobą, który pierwszy zbiegnie z górki. Gdy znalazł się już w dole wąwozu, wyjął różdżkę i zbadał teren. Niebieskawe światełko, które wyczarował, oświetliło mu bardziej rozkładające się liście, na których mógł znaleźć znak. Westchnął ciężko, stwierdzając, że to bez sensu. Nawet w biały dzień nie znalazłby nic pożytecznego.
     Ludzie rzadko spoglądają w górę. Chłopak wiedział o tym, ale w tej chwili nawet przez ułamek sekundy nie wpadł na to, żeby rozejrzeć się po drugiej stronie wąwozu. Zrobił to całkiem przypadkiem- znikąd dało się słyszeć dziwny odgłos, jakby ludzki szloch. A ponieważ nie chciał, żeby ktoś dowiedział się, że to był, postanowił jak najszybciej się wynieść i wtedy, wybierając drugi kierunek ucieczki, zobaczył usypaną przez kogoś hałdę, która w środku posiadała wgłębienie, zupełnie jakby była to dziupla w jakimś drzewie. Była ona wystarczająco duża, żeby mógł do niej wejść, a wystarczyło, że wejdzie kilka metrów pod górę. Rozpoczął wspinaczkę.  
      Już to widział. Napisy zostały wypisane wewnątrz „dziupli”. Światło niepełnego księżyca, rozjaśniło runy jedynie do połowy. Będzie trzeba poczekać miesiąc, aż do następnej pełni. Ale on nie będzie tu tyle siedzieć. Wystarczy jak zostawi jej wiadomość. I już wiedział, kim się posłuży. 
***
   Styczeń, 1960. Cokeworth, Surrey.
      Przez brzydkie, zaśnieżone ulice Cokeworth przechodziła ładna, trzydziestoletnia kobieta, tuląca do piersi śpiące niemowlę. Miała ona zatroskany wyraz twarzy i co chwila spoglądała na dziecko, jakby z obawy, ze nagle zniknie. Wychodząc z nędznego Spinner’ s End, dotarła nareszcie do ładniejszej i bardziej zadbanej ulicy, której bieda nie pukała do okien.
      Ethan powiedział jej, że się przeprowadził, ale gdzie, nie miała pojęcia. Pewnie bidulek bał się, że będzie go nachodzić. Niestety, musiała to załatwić, więc udała się do jego znajomych i otrzymała kilka danych dotyczących adresu. Otrzymała jedynie nazwę ulicy, do której dopiero co dotarła. Jeśli chodzi o numer domu, Ryan Steele podrapał się tylko po głowie i radził szukać jakiegoś ładnego, białego budynku ze sporym ogródkiem. Opis ten pasował do niemal każdego domu na Golden Road. Postanowił więc, że przechodząc obok domostw, będzie szukała odpowiedniej tablicy z nazwiskiem. Steele- Ted i Esther. Clearwater- Anna i Jared. Prince- Lissa. Fell- Elizabeth i Mark. I… Evans- Ethan i Mary. Jest na miejscu.
      Faktycznie ładny to był domek, usadowiony wśród jego sobowtórów na jednej ulicy, emanował własnym, niezaprzeczalnym urokiem. Śnieg opatulił dach i wszystkie kiełkujące wokół rośliny jakby ktoś przykrył je słodką watą cukrową. Dało się słychać ze środka pojedyncze nuty, zapewne Evans znów przygrywał na pianinie. Uśmiechnęła się w duchu widząc ten codzienny, aczkolwiek wyjątkowy  widok, ale szybko spoważniała, bo usłyszała szloch niemowlęcia. Stojąc pod domem zastanawiała się, czy nie wypadałoby zadzwonić. Do tego chyba służył ten śmieszny przycisk przy bramie, ale stwierdziła, że jeszcze otworzy jej ta ruda zołza i ciężko będzie się wytłumaczyć, jak powie, że musi natychmiast zobaczyć jej męża. Zdecydowała, że lepiej zrobić to po swojemu.
      -Alohomora- mruknęła uciszając dziecko. Drzwi otworzyły się natychmiast, więc bezzwłocznie je przekroczyła i udała się w kierunku tarasu. Wtedy uświadomiła sobie, że lepiej przejść przez wejście od strony kuchni. Po co zawracać głowę wszystkim domownikom?
      W podskokach udała się na tyły budynku. Wyglądając przez okienko, zobaczyła samotnie siedzącego blondyna o zielonych, migdałkowych oczach zajętego gryzdaniem po blokach nutowych, raz po raz sprawdzając na ogromnym fortepianie jak brzmi utworzona przez niego całość. Ethan. Serce zaczęło łomotać w jej  piersi i trzykrotnie stuknęła w okno, dając znać, że to tylko ona. Blondyn wstał jej otworzyć, ale nie wyglądał na zadowolonego z tej wizyty. Tym bardziej, że zobaczył dziecko.
      -Lukrecja.
      -Cześć- przywitała się oschle i niezaproszona weszła do środka. –Ładnie się urządziłeś.
      -Czego chcesz?- spytał z przekąsem nie dając się zaślepić tanimi komplementami. Jego oczy nie odchodziły od małej istotki płaczącej  w jej ramionach. Ach, no tak. Przecież to ich pierwsze spotkanie. Usiadła przy stoliku, spychając łokciem zapisane na papierze pięciolinie i upiła łyk jego herbaty. Poczuła się jak u siebie w domu.
      Mężczyzna dosiadł się naprzeciwko, uprzednio zamykając drzwi i wysyłając żonę po kilka rzeczy do miasta. A kiedy z okna zobaczyła, że rudowłosa Mary Oldisch opuściła już Golden Road, zebrało jej się na zwierzenia. 
      -Ignatius wraca- zaczęła cicho, głosem pozbawionym emocji. -Pod koniec tego roku szkolnego. Brat załatwił mu fach w naszym Ministerstwie, więc rzucił pracę w ZSRRze.
     -Żartujesz- szepnął Evans z przestrachem w oczach. Nigdy nie lubił się z jej mężem. Ich ostatnie spotkanie, dwa lata temu zakończyło się bójką. Gorzej, że było to wesele jej przyjaciółki, której druhna wyrzuciła obydwu panów z przyjęcia, bo „wszystko ma być idealnie!”. Narobili jej wstydu, ale w głębi serca cieszyła się, że Ethan nareszcie uświadomił sobie, że nie jest mu ona obojętna i pokazał jej, wtedy jeszcze narzeczonemu, na co go stać. Stare, dobre czasy. Jak to możliwe, że teraz i ona, i on mają pozakładane rodziny, małżonków, i że jedyne co ich łączy to dziecko? Dziecko, o którym i tak nie wie ani Mary, ani Ignatius i nie zapowiada się, żeby się dowiedzieli, więc nie będzie żadnych hucznych rozwodów i minimalnych szans na ich szczęśliwe zakończenie?
     Było jednak jedno ale, i to dosyć poważne. Po ich kłótni w 1958, po oświadczynach Ethana niewłaściwej kobiecie, po jej powrocie do rodzinnego domu i co za tym idzie zgodzie na ślub z czystokrwistym Prewettem, żadne z nich ani śmiało odpuścić ten spór. Kochali się cały czas, spotykali się potajemnie, ale trzymali się kluczowo swoich nowych partnerów i czekało aż to drugie ustąpi. Przyszła tu częściowo z nadzieją, że Ethan ucieszy się z tego, że ich romans wyjdzie- wtedy Ignatius się wkurzy, pewnie oni się rozstaną i wygra on- bo ona zostanie sama, ale na to się nie zanosiło. Czyżby po tych latach z rudą mugolką, naprawdę coś do niej poczuł?
      –Co zamierzasz zrobić?- zapytał, otrząsając ją z rozmyśleń.  
      -A co mam? Jak mam mu wyjaśnić, że w czasie jego nieobecności przybyło do nas jedno dziecko?- ściszyła głos do szeptu i wahając się lekko, dodała: -Musisz się nim zająć.
      -CO?! 
      Wywróciła teatralnie oczami i wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego- przyjąć obce niemowlę pod swój dach i jakby miał on w tym spore doświadczenie.
      -Dla mnie to też nie jest łatwe- przyznała, choć po jej tonie dało się wywnioskować coś zupełnie innego. –Ale ty masz większe pole do przykrywki. Możesz powiedzieć, że, no nie wiem, to dziecko twojej siostry.
      -Czy ty siebie słyszysz?! Powiedziałaś mi niedawno, że zająć się nim, to ja będę mógł po twoim trupie. A teraz, kiedy nadchodzą kłopoty i przestaje się to robić dla ciebie wygodne, przychodzisz do mnie i dajesz ultimatum. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jesteś zadufana w sobie i egoistyczna?
      W pewnym momencie przestała go słuchać- niektórzy ludzie muszą wypowiedzieć wszystko, co ich gnębi, bo inaczej nigdy nie zaakceptują ich obecnej sytuacji i nie będą w stanie ruszyć dalej. Lukrecja znała go od dawna- wiedziała, że musi się wyszaleć, zanim znów wróci do roli posłusznego psiaka. To właśnie różniło go od reszty- zachowywał się jakby mieszkały w nim dwie, zupełnie różne osoby.
      W końcu jednak stwierdziła, że jeśli nie zainterweniuje to on się zwyczajnie nie zamknie. Przyłożyła mu palec do ust.
      -A może, jeśli nie chcesz sam wychowywać dziecka, zrobimy to razem?     
***
        Hogwart, gdzieś w Szkocji. Czasy obecne.
      -Lily!- krzyknęła Marlena, wpadając jak tornado do Pokoju Życzeń. W jej oczach roiło się od łez, a wargi drżały niebezpiecznie. Cała się trzęsła, a jej czerwona twarz świadczyła o niestosownej wycieczce o tej porze na dwór. Ruda uniosła spojrzenie. –On… Remus… Nie wiem, gdzie teraz jest. Zniknął mi z oczu… Musimy go znaleźć!
      Szatynka złapała ją za rękę i mocno pociągnęła w kierunku wyjścia, jęcząc co chwilę, że przez sprzeciwy tracą czas i on  im się oddala. Nigdy w życiu nie widziała jej w równym stopniu zdeterminowanej, zupełnie jakby od poszukiwań zależało całe jej życie. Faktycznie, chyba nigdy nie zrozumie miłości.
      Rudowłosa zachowała po staremu zdrowy rozsądek- spojrzała na tykający zegar w kącie pokoju, który dobijał pierwszą nad ranem. Jednak jej uwagi, że będą miały przez podobną wycieczkę kłopoty, nijak wpłynęły na McKinnon. 
     -Cii… Spokojnie- szepnęła miękko i założyła jej ręce na ramiona w uspokajającym geście. –Najwyraźniej chce pobyć sam. Usłyszał tragiczną wiadomość. Ma do siebie żal. Nic nie wskóramy próbując go teraz na siłę zmusić do rozmowy. Zobaczysz, kiedy będzie gotowy, przyjdzie z tobą to wyjaśnić.
     -A co jeśli coś sobie zrobi?- spytała druga płaczliwie. -Boże, Lily, przecież on jest pewnie na skraju załamania nerwowego!
      Nie wiedziała jak delikatniej jej to wyjaśnić. Gdyby ona była wilkołakiem i kogoś tym „zaraziła” z pewnością wolałaby odizolować się, na pewien czas, od swojej ofiary. Remusa gryzło własne sumienie, wstydził się pokazać przed kimś, komu wyrządził taką krzywdę. Przytuliła ją, głaszcząc po włosach.
       Miała wbrew sobie wyrzuty sumienia- w końcu Remus usłyszał kierowaną do niej opowieść. Gdyby Marlena nie zwierzyłaby się właśnie jej w tak niewdzięcznym miejscu jak publiczna łazienka, gdy Pokój Życzeń jest kilka kroków dalej, może nie doszłoby do tej całej tragedii. Powinna o tym wtedy pomyśleć! Powinna powiedzieć: „Chodźmy stąd, Mara, bo jeszcze ktoś nas usłyszy.” Tamta przecież nie mogła o tym pomyśleć! Starczy już, że odważyła się jej to wyznać. Westchnęła ciężko.
      Minęło kilka minut podczas, których Lily uspakajała przyjaciółkę. Kazała jej iść spać, żeby tylko te myśli odeszły hen, w najdalsze zakątki jej umysłu, ale McKinnon chciała wrócić do dormitorium.
      -Nie chcę być teraz sama- argumentowała.
      Jak miała jej odmówić? Wyszły z pokoju, i wędrowały tak po schodach w górę, a Ruda uważała za nie dwie, żeby przypadkiem żadna nie wpadła w brakujący stopień. Nienawidziła nocnych przechadzek. Panicznie obawiała się, że Filch je złapie i rozpocznie aferę. I pomyśleć, że Huncwoci czepią z tego taką radochę. 
      Schody lubiły grać uczniom Hogwartu na nosie- i teraz na przykład, kiedy Evansówna modliła się o szybkie przejście na górę, wprost do pokoju wspólnego, przekręciły się pod kątem dziewięćdziesięciu stopni w lewo, a one wylądowały w zupełnie innym miejscu.
      Nie byłoby jeszcze tragedii, gdyby nie to, że dziewczęta usłyszały przeciągłe miauknięcie, a powoli, z ciemności zaczęła wychodzić ciemna sylwetka jakiegoś mężczyzny. Gorączkowo rozejrzała się po kątach- schody zdążyły już znów gdzieś zniknąć, a jedyny zaułek po jej prawej prowadził wgłęb do zamkniętej o tej porze biblioteki. A sylwetka zbliżała się i zbliżała… A kiedy poczuła już, że jest blisko, spuściła głowę. Koniec.
     -Lily?- usłyszała rozbawiony, męski głos. Poznała go i szczerze się ucieszyła. Po raz pierwszy w życiu ucieszyła się słysząc głos Jamesa Pottera.
      -James?- powtórzyła jej myśl Marlena.
      -Mara?
      -Tak, tak ma na imię- warknęła, rozzłoszczona już zielonooka. –Co ty tu robisz?
    -Mógłbym zapytać cię o to samo, kochana- puścił nań oczko i zapalił małe, niebieskawe światełko różdżką. –Ale do twojej wiadomości, szukam Luniaczka. Widziałyście go może?
     Szatynka drgnęła, chcąc natychmiast udać się z nim na poszukiwania, ale Ruda kopnęła ją w kostkę. Starczy jej już kłopotów jak na jeden dzień.
     -Owszem. Minęliśmy się i nie mamy pojęcia, gdzie teraz jest. Sądzę, że woli pobyć sam, więc lepiej przestań buszować z nocy po korytarzach! 
     Wedle swojego zwyczaju obrócił wszystko w żart i zaczął zapytywać bardziej skłonną do zwierzeń Marę, gdzie mógł on pójść. Co za niewrażliwy kretyn! Co jest niezrozumiałe w wyrażeniu- WOLI POBYĆ SAM? Szarpnęła go, bo schody zdążyły już powrócić na swoje wcześniejsze miejsce.
      -Kochana, pewnie poszedłbym z tobą, skoro tak ładnie prosisz, ale sama rozumiesz, skoro przyjaciel jest w tarapatach, to…
        Kipiąc ze złości złapała go za kołnierz i wysyczała:
    -Powiedziałam, żebyś wrócił do dormitorium! Remus nie chce teraz wysłuchiwać twoich głupich komentarzy!
      -Lily, a co jeśli faktycznie coś mu się stało?- panikowała Mara, starając się uwolnić Pottera z jej uścisku. Fascynujące, ile ta ruda złośnica miała siły.
      -NO I CO NAROBIŁEŚ? PRZEZ CIEBIE ZACZĘŁA ZNOWU PANIKOWAĆ!
    -Cicho, Evans. Widziałem po drodze Filcha i jestem pewien, że usłyszał twój słodki głosik. Miał iść skołować z kuchni wino, jeśli tego nie zrobi, pójdę sam…
    Kradną alkohol z kuchni?! Dusza prefekta dała o sobie znać. Zmrużyła oczy, a usta złączyły się w cienką linię, co nadało jej wygląd równie przerażający jak profesor McGonagall. Zarówno James, jak i Marlena wzdrygnęli się widząc znajomy wyraz twarzy.
      -Lily, podczas, gdy ja nie kradnę go dla własnych korzyści- ciągnął z błyskiem w oku. –Wasza wierna przyjaciółka, Dorcas, ma teraz poważny problem sercowy, wiecie, ostro pokłóciła się z Łapą, bo... zastałem go leżącego na kanapie z Clemence Grant. Eee… wiem, że zbytnio im nie kibicujesz, ale na pewno nie chcesz, żeby Meadowes cierpiała, no nie?
      Oni są doprawdy niemożliwi! Spuścić jednego z oka przez sekundę i już znajdzie sobie nową panienkę! Boże, co za parszywy dzień! Najpierw ta bójka i przestroga względem Prewett, potem cała sytuacja z Marleną i Remusem, teraz jeszcze okazuje się, że Dorcas przyłapała go na zdradzie. Żeby chociaż pożałowali swoich czynów- gdzie tam! Chcą ją upić, żeby tylko była bardziej wyrozumiała. Poczuła, że traci nad sobą panowanie.
      -Więc myślisz, że upijając Dorcas pomożesz Blackowi, tak?
      Marlena jęknęła, widząc, że ta dwójka znów się kłóci. Pociągnęła przyjaciółkę za sobą, póki schody jeszcze cierpliwie na nich czekały, ale tamta zaparła się, skrzyżowała ręce na piersi i oczekiwała adekwatnej do sytuacji odpowiedzi.
      -Wcale o to nie chodzi… Poza tym oni są już wystarczająco pijani…
      -Lily...
     -Jesteś bezczelny, Potter! Pewnie wcale nie o to chodzi, co nie? Próbujesz wcisnąć mi kit o tym całym stanie Dorcas, nie? Wiem, że TY i BLACK jesteście zwolennikami trzech zetek*, ale nawet on nie byłby takim idiotą i nie obściskiwałby się teraz z Clemence! Lepiej zachowaj resztki swojego honoru i przyznaj, że jesteście zwyczajnie uzależnieni od alkoholu, bo…
      -Lily…
    -Ależ, daj spokój, Evans. Nie musisz zgrywać niedostępnej i jędzowatej przy innych- puścił do niej oczko. –Przecież tak się nam dobrze rozmawia…
      -DOBRZE ROZMAWIA?
      -LILY!
      -Panno Evans- usłyszała znajomy, surowy głos nauczycielki transmutacji. –Co się tutaj dzieje?
***
      Syriusz obudził się kilka minut przed otrzymaniem siarczystego policzka od Rogacza, ale nie chciało mu się wstać z łóżka. Głowa bolała go niemiłosiernie, nienawidził poranków po imprezach, tym bardziej jeśli były one w środku tygodnia. Jęknął cicho klnąc w stronę Pottera, ale zaraz poczuł palący ból na drugim policzku i ten irytujący głos:
      -Wstawaj, kochasiu.
     Kochasiu? O czym on gada? Wtedy dopiero poczuł zapach damskiego szamponu do włosów, którego źródłem musiała być głowa dziewczyny w pobliżu. A potem dotarło do niego, że ktoś na nim leży. Uchylił jedno oko i…
      -CLEMENCE?!- wrzasnął na cały pokój wspólny spychając dziewczynę na ziemię. Strach się bać, co odwalił wczoraj, kiedy urwał mu się film.
      -Ejjjj!- warknęła blondynka i w złości uderzyła go „z całej siły” w brzuch, doprowadzając Pottera do śmiechu. –Wiesz jaki syf jest na ziemi? Pobrudziłam sobie sukienkę.
      -Fascynujące- skwitował James i radząc dziewczynie wracać do swojego dormitorium, pociągnął Blacka za sobą na śniadanie. Przez drogę uśmiech nie opuszczał jego twarzy, co zaczęło porządnie już działać Łapie na nerwy. Pewnie się cieszy, że sam co nieco pamięta z wczoraj.
      Chociaż on też pamiętał. Pamiętał głośne zwycięstwo Gryfonów, pamiętał wściekłą minę swojego braciszka, gdy James złapał znicza, pamiętał przesadne gratulacje Emmeliny i pamiętał gniew Meadowes. No właśnie- Meadowes. O co właściwie poszło? Była zła o to, że rozmawia z Emmą… Absurdalne. Wypomniała mu znowu feralną randkę w Hogsmeade… Ile można tłumaczyć, że to nie jego wina? I…
      -Cholera- zaklął. –Dlaczego mnie nie obudziłeś?! Meadowes pewnie zauważyła mnie i ją- mruknął ze wstrętem- kiedy przechodziła na śniadanie...
      -Wybacz, stary, ale McGonagall mnie dorwała, a właściwie mnie, Marlenę i Lily i urządziła długi wywód na temat wycieczek po nocach… Jak wróciłem byłem taki padnięty… Poza tym Evans powiedziała, że sam się tak urządziłeś i powinieneś ponieść konsekwencje swoich czynów i… W każdym bądź razie Meadowes jeszcze śpi, więc jeśli życie ci miłe układaj przejmujące przeprosiny za waszą wczorajszą kłótnię.
      -Czekaj- oświeć mnie co robiłeś z Evans w środku nocy i dlaczego dałeś się złapać?
      -Lunatyk wziął niewidkę… Chciałem wyratować wasz związek, więc kazałem mu iść po wino do kuchni, ale nie wracał… Poszedłem sam, natknąłem się na Lily, a ta urządziła aferę, że wykradamy alkohol  środku nocy.
      Łapa parsknął śmiechem- w przeszłości często padł ofiarą gniewu rudowłosej, szczególnie przez sprawy związane z mocniejszym alkoholem. Rogacz na pewno nie miał spokojnej nocy. Chociaż, pomyślał złośliwie, on cieszy się z każdą chwilą spędzoną z nią. Nawet gdy się na niego wydziera.
    Już chciał opowiedzieć przyjacielowi o beznadziejnej sytuacji z Dorcas, gdy dotarł do niego sens wcześniejszych słów.
      -Luniak wrócił? Gdziekolwiek był?
      Rogacz pokręcił głową.
      -Lily powiedziała, że „on chce pobyć sam” i z tego, co wywnioskowałem, to chyba ma to jakiś związek z Marleną. Nie powiem, jak zwykle. Skoczymy go poszukać?  Jeśli nie pojawi się na śniadaniu?
      Kiwnął głową. Tacy byli Huncwoci- jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Jeżeli Lunatyk gdzieś się zagubił, to ich obowiązkiem jest go odnaleźć, nawet jeśli jest niewidziany.
***
     Ach, co za dzień. Tyle rzeczy do roboty, pomyślała Jo wstając kilka minut przed rozpoczęciem porannej musztry. Odkąd zamieszkała w jednym dormitorium z młodszymi od siebie dziewczynami i, jej skromnym zdaniem, cofniętymi w rozwoju, postanowiła zdawać się na siebie- czyli wstawać przed nimi, jeść śniadanie w zupełnie innym miejscu, zasypiać o innej porze... To chroniło ją od zgubnego uczucia przywiązania do współlokatorek. Lepiej nie być przywiązanym do nikogo.
      Po przebudzeniu zajmowała łazienkę i wychodziła zanim te zdołały wygramolić się z łóżka i drapać w drzwi jak stęsknione za swoim panem psy kanapowe. Gdy już udało doprowadzić jej się do ładu zazwyczaj opuszczała pokój wspólny Ślizgonów, zbyt zapełniony i męczący porankami, i udawała się na spacer na błonia, gdzie mogła wszystko sobie spokojnie uporządkować. Dzisiaj jednak musiała zrobić wyjątek. Umówiła się ze Snape’ em, a raczej postanowiła urządzić mu drobną spowiedź, do której sam się wczoraj zgłosił. Ten chłopak coś kombinuje. A co? Nie zdawała sobie sprawy. Gubiła się w jego niepoukładanych myślach, uczuciach i poglądach, nie rozumiała jego planów i przekonań, a wręcz, zaczęła podejrzewać, że on robi ze swojego mózgu nic niewartą papkę, tylko dlatego, żeby ona go nie przejrzała. Pewnie na sam koniec wyskoczy z jakimś nieprzemyślanym pomysłem i zyska element zaskoczenia. 
      Ułożyła pośpiesznie włosy, nawet nie patrząc w lustro, przejechała usta czerwoną pomadką i przebrała się w szkolne szaty. Gotowa była po zaledwie trzech minutach i już niechętnie chwytając torbę wypełnioną książkami ruszyła po Snape' a.
      Zapukała cztery razy. Odczekała pół minuty i już chciała chwycić za klamkę, zniecierpliwiona, ale drzwi odskoczyły gwałtownie doprowadzając ją do palpitacji serca. Ostatnio jestem strasznie rozkojarzona. 
      -Przestraszyłem cię?- zapytał chłopak, wcale tym nie strapiony. Wywróciła jedynie oczami i przywołując groźną minę, wysyczała:
      -To raczej ty powinieneś się mnie bać. A teraz mów, co chciałeś?
      Owszem, raz na jakiś czas można pobawić się w podchody, ale dzisiaj zwyczajnie nie miała na to nerwów. Severus wyglądał na zdziwionego jej bezpośredniością, ale szybko skojarzył, że pewnie ma to związek z wczorajszą nowiną. Ten cały list naprawdę musiał mieć jakąś wartość.
      -Nic wielkiego. Chcę, żebyś powiedziała mi, co było w środku. No i, skąd to wytrzasnęłaś.
      -Żebyś mógł pójść znowu na mnie naskarżyć? Żałosne- uśmiechnęła się cynicznie.
      -Nie sądzisz, że zasłużyłem? Gdyby nie ja, nie wiedziałabyś, że to coś miało tak wielką wartość.
      Co racja, to racja. Nie zdawała sobie sprawy, że ma taki uszczerbek w wiedzy, bo nigdy nie zainteresowała się łamaczami zaklęć albo eliksirami ujawniającymi. Przecież takie rzeczy do niczego się nie przydają!  A pyzatym kto normalny, ukryłby tyle ważnych dla niej rzeczy, w jednym, głupim naszyjniku? Zresztą, i tak gada on bez sensu- może przestanie tak ją kwestionować, gdy dowie się kilka rzeczy na ten temat?
      -Przesłałam jej medalion- odparła zdawkowo. –Takie stare, bezużyteczne barachło. Chciałam ją lekko postraszyć, wiesz, taki prezent na przywitanie. Fakt, że należał do jej matki nie co zwiększył jego wartość.
      -Ale skąd go miałaś? Przecież Mary Evans nie żyje od przeszło dwóch lat… Nie wmówisz mi chyba, że okradłaś nieboszczkę?
      Parsknęła śmiechem.
      -To wcale nie był jej medalion. Dostała go od Ethana Evansa, a ja myślałam, że to po prostu jakiś mugolski grat, ale… Ojciec Lily lubił grać na dwa fronty, wiedziałeś? Medalion dostał od czarodzieja i jest to najprawdziwsze dzieło goblinów. Pochłania ono wszystko co je wzmocni, ale ma także cechy przechowawcze. Tak jakby „schowane” są w nim zaklęcia. Kilka niezwykle użytecznych i jednorazowych uroków.
      -Próbujesz mi wmówić, że ktoś podarował mugolom taki skarb? Przecież oni i tak tego nie wykorzystają!
      Drzwi obok zadrżały niebezpiecznie- chłopcy z piątej klasy najwyraźniej szli już na śniadanie. Faktycznie, przecież rozmawiają oni o tym na korytarzu między drzwiami do dormitorium! Nie daj Boże, ktoś ich usłyszy… Ruchem głowy nakazała mu iść w kierunku pokoju wspólnego. Przeszli kilka kroków w zupełnej ciszy, aż znaleźli się obok jakiegoś schowka na miotły. Idealnie. Bez zbędnych ceregieli wepchnęła go do środka, zamykając drzwi z hukiem. Dla wielu osób byłoby tu dosyć krępująco- wąskie pomieszczenie, kompletne ciemności… no właśnie- Prewett zachwyciła się swoim spontanicznym pomysłem. 
      Snape rozglądał się niepewnie, tracąc już pewność w gębie, a ona poczuła się jak ryba w wodzie. Nie będzie żadnych, zbędnych pytań.
      -Medalion wcale nie miał być dla Mary- szepnęła tajemniczo. –Moja matka oddała go Ethanowi, żeby go chronić.

***
      -Przepraszam- powiedział, siadając na schodach werandy, gdzie marzła niebieskooka blondynka. –Naskoczyłem na ciebie, a… Nie wiedziałem, że cały czas masz nadzieję.
      Lukrecja spojrzała mu w oczy ze wściekłością. Nigdy nie spodziewała się, że usłyszy od niego takie słowa. Przecież byliby wspaniałą parą, mieli być wspaniałą parą. Przyjazd Ignatiusa wbrew pozorem wcale nie był taki feralny- mógłby być dla nich błogosławieństwem! Ethan był przywiązany do swojej córki z Mary, jak-jej-tam, Petunii, a ona do Jo, ale przecież małżeństwa tylko ze względu na nich na pewno nie uszczęśliwiłyby ich dzieci. Ethan z pewnością pokochałby Jo i choć nie byłby jej prawdziwym ojcem, na pewno lepiej sprawdziłby się w tej roli niż ten biologiczny. Ona też mogła zaakceptować Petunię! Wtedy wszystko na nowo byłoby idealne- szczęśliwa rodzina, kochający ją mąż i ciepły, rodzinny dom. To wszystko teraz ma na wyciągnięcie ręki! Dlaczego więc woli zostać z żoną?
      -Kiedy zaszłam z tobą w ciążę- szepnęła cicho –sądziłam, że nareszcie będziemy razem. Trzymałeś się związku z Mary tylko ze względu na córkę, a skoro my, też będziemy mieli dziecko, pomyślałam, że znowu byłyby równe szanse.
      Westchnął ciężko.
      -Zbyt długo się zwodziłem, Lukrecja. I przepraszam za to. Przywiązałem się do rodziny i… nie chcę ich teraz zostawiać. Nie potrafiłbym. Ale chcę, żebyś doświadczyła tego samego, więc… Zajmę się dzieckiem. Zaopiekuję się nim i powiem Mary prawdę. Nie powinno tak być, że tylko tobie się dostanie za nasz romans. Będziesz miała świeży start z Prewettem.
      Zabawne, tyle lat minęło, a on wciąż mówi do niego po nazwisku. Podciągnęła nosem i kiwnęła głową. Dobrze, że nie zdążyła się przywiązać do tego dziecka. A co, jeśli byłoby podobne do Ethana…? Nigdy nie mogłaby o nim zapomnieć. Najwyraźniej on już zapomniał. Przynamniej ktoś będzie mu o niej przypominał.
      Przypomniała sobie poprzednie lata. Dzień, w którym poznała Ethana Evansa, studenta Królewskiej Akademii Muzycznej w Londynie, syna tego emigranta z Ameryki, co założył ten cały klub w Cokeworth. Pracowała ona wtedy jako uzdrowicielka w św. Mungu i razem z koleżankami czasem chodziła tam na imprezy.
      Prym wśród zgromadzonej tam młodzieży, niósł właśnie Ethan, no i kilka jego kumpli. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. W mugolu. Wtedy nie wyobrażała sobie podobnego scenariusza. Niestety, jej czysto krwiści rodzice, kiedy tylko dowiedzieli się o jej „zauroczeniu”, postanowili wtrącić się do jej życia uczuciowego. Zaręczyli ją z Ignatiusem Prewettem- bogatym nauczycielem czarnej magii w Durmstrangu. Uciekła z domu. Cały rok spędziła razem z Ethanem- był to rok pełen szaleństwa i dobrej zabawy. Nie ukrywała przed nim kim jest, przedstawiła mu swoich czarodziejskich przyjaciół. Wielu z nich było przeciwko ich miłości i często przez to wpadali oni w kłopoty. Wyjątkiem był jej brat Orion, który dał imm swoje błogosławieństwo. 
      Sielankę zepsuła mała, siedemnastoletnia smarkula- Mary Oldisch. Zakochała się w chłopaku, skłóciła ich, a potem wpadła, a Ethan się z nią ożenił. Ona poszła w odstawkę i bez dachu nad głową, zgodziła się poślubić Ignatiusa. Smutna, beznadziejna historia, która źle się zaczęła i źle się skończyła. Tyle jednak rzeczy zdarzyło się w przeciągu tego roku, tyle osób mogło zagrozić Evansowi…
      -Posłuchaj- szepnęła zdejmując sobie coś z szyi. –Obok osiedlili się Princowie, na Spinner’ s End gnije jeszcze Eileen z Tobym Snape’ em, a więc… Będziesz miał sąsiadów czarodziejów, czy ci się to podoba czy nie. Może dramatyzuje, ale chcę, żebyś był bezpieczny- wślizgnęła mu w dłoń medalion, zaciskając na niej palce- noś go. Nic ci się nie stanie.
      Wyciągnęła różdżkę i puuf… Zniknęła. Zniknęła raz na zawsze. Usłyszał płacz dziecka z kuchni i odgłos otwieranych drzwi. Jego żona wróciła. Ścisnął mocno medalion. Jedyną pamiątkę po niej.  

***
      Lily obudziła się dzisiaj wcześnie, co było dziwne, biorąc pod uwagę to, o której poszła spać. Do dormitorium wróciła około trzeciej nad ranem, po zakończeniu kazania McGonagall i nawrzeszczeniu jeszcze na Pottera po drodze. Dostała szlaban! I to jeszcze jaki- raz w tygodniu, przez dwa miesiące! W ciągu swojej kariery szkolnej szlaban miała zaledwie trzy razy, co zabawne, za każdym razem był w to zamieszany James Potter. A to w pierwszej klasie wrobił ją w rozrzucenie łajnobomb w pokoju nauczycielskim, a to w czwartej oboje otrzymali karę za krzyki na korytarzu. Przecież to normalne, że podniosła na niego wtedy głos- kto inny zareagowałby inaczej, gdyby został zaszantażowany?
      -Dobra, Evans. Zostawię cię na pół tygodnia w spokoju i nie będę sprawiać problemów, jeśli pocałujesz mnie NAMIĘTNIE w Wielkiej Sali PRZY WSZYSTKICH- przypomniała sobie ten jego cyniczny głos. Miała ochotę w coś kopnąć, gdy tylko go słyszała.
      Był jeden plus w jej całej złości na Jamesa- przynajmniej zapomniała o dziwnej sytuacji z Jo. Dziwna przestroga Severusa wróciła jednak do niej, gdy tylko weszła na śniadanie i zobaczyła go czekającego na nią przy wejściu. Jego niedoczekanie. Czy to że raz z nim rozmawiała znaczy, że wszystko będzie teraz jak dawniej?
     Przechodząc, uniosła wysoko głowę i udała, że go nie zauważyła, ale on z zaskakującym refleksem złapał jej nadgarstek i zatrzymał. Chyba zaczął uczyć się od Pottera tych chwytów.
      -Puść mnie!- warknęła, ale on tylko wzmocnił uścisk. Zrobiła obrażoną minę.
     -Posłuchaj mnie- ona będzie chciała dzisiaj z tobą porozmawiać. Proszę cię, unikaj jej. A jeśli nie będzie to możliwe, nie myśl o tym. W ogóle postaraj się nie myśleć.
     I odszedł. Zmarszczyła brwi. Bez problemu wywnioskowała, o kogo chodzi. Ale dlaczego, na miłość boską, ma wyłączyć myślenie przy Jo Prewett?
 ***
      Huncwoci znaleźli Lupina za pomocą niezastąpionej Mapy Huncwotów w jednej z komórek na miotły. Spał jak dziecko, tak głęboko. Chłopcy jednak znali go zbyt długo i dobrze, żeby dać się na to nabrać. Lunatyk miał wyjątkowo lekki sen i kiedy tylko usłyszał najmniejszy szmer już podrywał się z pozycji leżącej, obudzony. Ktoś musiał rzucić na niego zaklęcie usypiające, albo użyć Eliksiru Słodkiego Snu.
      Cicho wyciągnęli go z ciemnej komórki i pociągnęli w kierunku toalety. Po bezskutecznych próbach wybudzenia chłopaka, a warto dodać, że Huncwoci znali podobnych sposobów multum, zdecydowali się sięgnąć po czary.
      -A co jak coś mu zrobimy? Może lepiej zabrać go do Skrzydła Szpitalnego?- zapytał Łapa, po raz pierwszy w życiu mówiąc coś rozsądnego. James wytrzeszczył oczy.
      -Przepraszam, co ty powiedziałeś?
      Syriusz dał mu kuksańca w bok, zirytowany, a zrobił to trochę za mocno, bo James, który wciąż ściskał ramię Lupina, by zachować równowagę mocniej je ścisnął i tym samym podwinął rękaw od szaty. A co było na jego ramieniu! Szereg dziwnych, koślawych szlaczków, przypominających trochę chiński tatuaż. Ponownie jednak przydała się wiedza Huncwotów na temat ich przyjaciela, a byli oni przekonani, że Lupin nie dałby zrobić sobie tatuażu, a tym bardziej tak dziwnego.
      -To runy- olśniło nagle Blacka. Żadne z nich nie miało w życiu ani jednej lekcji Starożytnych Runów, bo wybrali oni Mugoloznastwo (Rogacz ze względu na Lily, a Łapa by zrobić na złość swojej rodzinie) i Wróżbiarstwo, a więc za Chiny nie potrafili rozszyfrować tajemniczych znaków. Z tego co wiedzieli wśród Gryfonów na ich roczniku również nikt nie studiował tego przedmiotu.
      -Czy Lily uczy się runów?- wolał upewnić się Black, ale Potter pokręcił głową.
      -Nie… Ale zdaje mi się, że uczy się ich Hestia… i Jo.
       Syriusz prychnął. Wiadomo, że nie poproszą jakieś Ślizgonki o pomoc, a Hestia również nie wchodziła w rachubę. Jej zarozumiałość, która była zresztą u nich rodzinna, dawała o sobie znać od wczorajszego meczu. Poza tym pierwsze problemy z Dorcas rozpoczęły się właśnie przez nią- bo wygadała Emmelinie, że... Emmelina- przypomniał sobie nagle. Clemence wczoraj powiedziała mu po pijaku, że jakaś blondyna spiskowała przeciwko niemu, a po jej opisie nie trudno było wywnioskować, że mówi właśnie o panience Titanic. Od tamtego czasu planował zemstę, ale jego dotychczasowe plany nie były zbytnio wykonalne, w końcu, nie zachował on wtedy trzeźwości umysłu.
      Roześmiał się z własnego żartu, a Rogacz spojrzał na niego jak na kompletnego wariata.
      -Wybacz, przypomniałem sobie właśnie kilka rzeczy na temat Emmy, ale… o niej później. I tak muszę rozmówić się z Hestią, więc sprawdzę jej wiedzę na temat tych znaczków przy okazji.
      Kiwnął głową.
      -Może odnieśmy go do SS teraz, a potem zabierzemy tam Jones?
      Zgodził się na ślepo, kompletnie go nie słuchając. Zbyt był pochłonięty planowaniem wspaniałego kawału, którego ofiarą będzie (niezbyt) niewinna blondynka…
***
     Jo dosiadła się obok Petera, całując go  policzek na przywitanie, a gdy tylko odwrócił spojrzenie, skrzywiła się mimo woli. Gdy tylko przywitała się z uśmiechem z resztą Gryfonów, przez stół przeszedł mały dreszcz niezadowolenia. Lily aż przestała mrugać i oddychać.
     Nie myśl, nie myśl, nie myśl- usłyszała i zmarszczyła czoło.
     -Gdzie twoja obstawa, Lily?- spytała złośliwie, ale Ruda wciąż powtarzała do znudzenia „nie myśl”. –Okej. Peter, kochanie, mógłbyś przynieść mi trochę herbaty ziołowej, tam, z drugiego końca stołu? Chyba się lekko przeziębiłam.
      Taaaa, bo ostatnio bardzo zimno- usłyszała, gdy grad „nie myśl” ucichł.  Kiwnęła głową.
      -Mogłybyśmy porozmawiać, Lily? Chciałabym spytać cię, jaką napisałaś odpowiedź w czwartym pytaniu Slughorna na sprawdzianiku tydzień temu. Boję się, ze zrobiłam coś źle.
      Jasne.
      -Dobrze- odparła, z mniejszą słodyczą w głosie. –Jak wolisz.
       Rozejrzała się ukradkiem, czy Peter już nie wraca, ale był on zbyt daleko. Zresztą, nawet gdyby zastał ją grożącą rudowłosej i tak znalazłby jakieś usprawiedliwienie. Nachyliła się nad Rudą i wysyczała przeciągając sylaby:
      -I tak sobie porozmawiamy. Lepiej mnie teraz posłuchaj, bo potem nie będę już taka milutka. Gdzie jest mój medalion?
      Lily kompletnie zapomniała o nie myśleniu. Potok myśli zaczął latać po jej głowie- medalion? Czyli przyznała się do tego, że jej go wysłała? Dziwna logika- dać jej coś, a potem się o to upominać. Czy o tym mówił Sev? Czy o tym miała nie myśleć?
      -Ja…- zająknęła się- nie mam pojęcia, o czym mówisz.
      -Nie zaprzeczaj własnym myślom- syknęła, a przez Lily przeszedł niemiły dreszcz. Czuła się zagrożona przy tej wariatce. –GDZIE… ON…. JEST…?
     Nie znajdzie go w… NIE MYŚL! W… nie, nie, nie…- męczyła się Lily. Kuchnia, pokój wspólny, dormitorium, błonia, Hagrid… NIE…
      -Nie ma go w kuchni, pokoju wspólnym, twoim dormitorium, na błoniach, ale… być może jest u Hagrida- uśmiechnęła się z satysfakcją Prewett. –Myśl szybciej, dobrze? Sporządzę listę.
      To nie pomaga… Myśl o… Wymień wszystkie sposoby zastosowania smoczej krwi…!
      -Nie wymigasz się- ostrzegła ją brunetka. – Snape… Ta ciota powiedziała ci, że praktykuje legilimencję? Ciekawe jak na to wpadł… Ups, wygadałam się.
      W tej chwili Ruda czuła ogromną nienawiść względem tego dziewuszyska- czerpała radość z jej męk, zastraszała ją rzeczami należącymi do jej zmarłej matki, śmie jeszcze twierdzić, że on… że on jest jej? Gniew przyćmił jej umysł, ale był nań zbawienny- nie musiała już cudować z nie myśleniem. Bez zastanowienia, co dawało jej przewagę, zamachała się i dała Jo w twarz. Właśnie wtedy wrócił Peter. Obróciła się na pięcie i odeszła. Nikt jej nie gonił.
***
      Wtorek był nieznośnie ciężkim dniem dla Gryfonów. Nie dość, że dużo rzeczy zaprzątało im teraz głowę tak, że nie mogli skupić się na nauce- swojej powinności, to jeszcze zostali nią obsypani w ogromnej dawce. 
      Lily wciąż czuła na plecach spojrzenie Jo, z której klasą miała już drugą godzinę eliksirów. Pytanie o medalion wytrąciło jej z rąk resztki trzeźwego toku myśli- naprawdę zaczęła się obawiać, że znowu przypadkiem wpakowała się w niewdzięczne tarapaty, z których ciężko będzie się wyplątać. Coś nie pasowało do tego pytania czarnowłosej- jedynymi osobami, które faktycznie wiedziały o liście była ona, James i, jak się wczoraj dowiedziała, Severus. On jednak nie wiedział, co znajduje się w środku koperty, a Prewett świetnie zdawała sobie z tego sprawę.
      Czyżby była ona jednak tak głupia i nieuważna, że wysłała jej coś o ogromnej mocy magicznej? Temat ten tak bardzo korcił ją do przemyśleń, ale starała się ona trzymać gdybanie na wodzy, bo w końcu cały czas była podsłuchiwana. Jak ma się bronić przed kimś, kto umie czytać w myślach?
      -Pod koniec omówimy temat przyszłej lekcji- Eliksir Demaskujący, zwany również Eliksirem Otwarcia, który należy do programu owutemów- rzekł z uśmiechem Slughorn, jakby był zachwycony, że wie co należy do programu egzaminów. -Ale może już ktoś o nim słyszał?
      Znała odpowiedź, ale nie zgłosiła się. Stwierdziła, że żeby nie myśleć, o tym gdzie jest medalion, musi przestać myśleć w ogóle. A każde gorączkowe poszukiwanie odpowiedzi prędzej czy później doprowadziłoby ją do tego miejsca.
      -To eliksir mający właściwość, odkrywania zaklęć, które nie zostały zabezpieczone albo odszyfrowywania dawnych alfabetów i runów przy odpowiednich warunkach- wyrecytował Snape, który jako jedyny się zgłosił. Ślimak klasnął w dłonie. –Dokładnie. Eee… panno Prewett?
      Aż wyrwała się z rozmyśleń słysząc to paskudne nazwisko. Spojrzała w stronę stolika Ślizgonek, w którym siedziały wytapetowane i szkaradne arystokratki, nie wyróżniające się niczym między sobą, no i Jo, która przykuwała całą uwagę obserwatora. Miała uniesioną do góry rękę i znudzony wyraz twarzy. Czyżby miała jakieś pytanie? Zielonooka wcześniej brała ją za kompletną alfę i omegę, a to, że zgłasza się na lekcji, nie mieściło się w głowie.
      -Czy to znaczy, że może ujawnić potężną kombinację zaklęć, jeśli tylko nie będą zabezpieczone? W sensie, jeśli wyleję to na jakiś, bodajże medalion, to czy odsłoni mi on swoje wnętrze?
       Specjalnie ją prowokuje! Z wściekłości zatrzęsła się w ławce i zwróciła tym uwagę Emmeliny. Dorcas i Marlena były zbyt pochłonięte własnymi problemami.
    -W porządku, Lily?- zapytała cicho swoim melodyjnym głosikiem, który tak przypominał jej przesłodzony ton Jo… Zmierzyła ją spojrzeniem i pokręciła głową. W doświadczenia wiedziała, że Titanicówna nie jest najlepszą powierniczką sekretów. Nie dosłyszała, co nauczyciel odpowiedział Jo, za to jej odpowiedź aż nazbyt dobrze:
       -Trudno go uwarzyć?
      Och, a więc już planuje go sprawdzić! Nie ma pojęcia co jej w środku, ale jest przekonana, że się dowie! Pewnie myśli, że jej złamanie się i wypowiedzenie miejsca, gdzie go ukryła, jest tylko kwestią czasu…
      I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego, coś, o czym słyszała tylko w książkach- usłyszała głos Jo we własnej głowie.
       Bo to jest kwestia czasu, skarbie.
 ***
      -To znowu wy?- przywitała ich pani Pomfrey, gdy tylko wnieśli Lupina do skrzydła szpitalnego. –Co mu zrobiliście?
     Niesamowita szczerość- śpiący uczeń, który ma kilkanaście zadrapań z wczorajszej pełni to całościowo ich sprawka. Człowiek ufa tej kobiecie i przyprowadza swojego przyjaciela do jej skrzydła, a pod swoim adresem słyszy tylko oskarżenia!
       -NIC- odparł Black. –Ktoś go chyba rąbnął usypiaczem, a my wolimy nie pchać się do tego.
       -Jasne- parsknęła pielęgniarka, ale nie angażowała się już w tę konwersację. Spojrzała na Lupina.
      -Finite.
      Nic się nie stało. Zmarszczyła brwi i po chwilowym zastanowieniu zaczęła opróżniać jedną ze swoich szafek z ekwipunkiem. Wyciągnęła z niego fiolkę jakiegoś fioletowego eliksiru i wlała chłopakowi do ust.
     Dalej nic. Rogacz i Łapa wymienili niespokojne spojrzenia. Pani Pomfrey oblała się szkarłatnym rumieńcem. Do tej pory była niezawodna, czyżby nie wiedziała co dolega Remusowi?
      -Dowiemy się co mu jest, kiedy profesor Slughorn skończy Eliksir Demaskujący- powiedziała powoli. –No chyba, że sam się obudzi.
      -Powinniśmy się martwić?- spytał Rogacz, ale kobieta pokręciła głową ze zdecydowaniem.
      -Nie wydaje mi się, żeby było to coś groźnego, ale… no, spróbuje podać mu kilka innych eliksirów kończących skutki zaklęć. Obudzi się.
***
      -Widzieliście gdzieś Lily?- spytała Dorcas, odzywając się tego dnia po raz pierwszy. Peter pokręcił głową, a siedząca obok Jo, wyglądała na równie zniecierpliwioną jak ona.
      -Niech lepiej nie przychodzi- warknął Glizdogon, co zabrzmiało dość dziwnie w jego ustach. Peter nigdy nie był mocny w gębie, a gdy już mówił, to zazwyczaj były to krótkie sygnały głosowe jak „tak” albo „nie”. Meadowes nigdy, ale to nigdy, nie słyszała jak mówi on o kimś z takim jadem. –Uderzyła rano Jo.
     -CO?- wykrzyknęła i spojrzała z zainteresowaniem na Prewett. Chyba naprawdę wczorajsza wymiana zdań ze Snape’ em coś wniosła do relacji tej dwójki dziewcząt. Ale bić się? Ruda nie należała do osób agresywnych, choć czasami zdarzało jej się uderzyć Jamesa w policzek. Nie uderzyłaby jednak dziewczyny. Nigdy.
     -To nie była jej wina, Peter- odparła tamta słodko. –Lekko ją sprowokowałam…
      -To wcale jej nie usprawiedliwia. Prawda, Dorcas?
      Oh, a więc on wie nawet jak ona ma na imię! Przez tyle lat mówił do niej per „ty”, o ile już musiał coś powiedzieć, bo nie mógł na przykład dosięgnąć cukierków. Ludzie naprawdę zmieniają się, gdy zaczynają z kimś chodzić. Ona też się tak zmieniła przez Syriusza?
      -Uczciwie mówiąc Peter, nie byłam świadkiem tej całej wymiany zdań, więc nie mogę jej oceniać. Lily ma wybuchowy charakter, ale sądzę, że nie uderzyłaby Jo bez powodu.
      Pettigrew nie zareagował. Chciała spytać, gdzie są pozostali Huncwoci, ale James i Syriusz właśnie wtargnęli do Wielkiej Sali i na przywitanie wykrzyknęli:
      -Gdzie jest Hestia?
      -Hestia?- powtórzyła z zaskoczeniem. –A co z nią?
      James widząc, że połowa zgromadzonych w sali zaczęła nasłuchiwać podszedł do Dorcas i wyszeptał jej do ucha:
      -Musi odczytać nam runy.
      -ODCZYTAĆ WAM RUNY?!
      James kopnął ją w kostkę i podziękował za powiadomienie o tym całego Hogwartu.
      -Ona… jest chyba…
     -Ja mogę wam odczytać runy- zaproponowała Jo, wtrącając się nagle do rozmowy.
      Co miał niby zrobić? Przez chwilę go zatkało, ale stwierdził, że lepiej nie marnować czasu na szukanie jego kuzynki po całym Hogwarcie. Znając Hestię może być wszędzie. Uśmiechnął się sztucznie i skinieniem głowy podziękował za ofertę. Jo wstała. Wstała również Dorcas i Peter. Ojć, pani Pomfrey się wkurzy że znowu weszli pełną grupą. Po drodze opowiedział im trochę o sytuacji Remusa dzisiejszego ranka. Pod drzwiami SS James, planując pogodzenie Dorcas i Blacka, kazał im zostać, kiedy on i Jo weszli do środka.
      Jak przewidział- tak i się stało. Kobieta oburzyła się, że zawracając głowę chorego i że go „zamęczają” na co on odparł inteligentnie „on śpi, proszę pani”.
      -Tylko pięć minut.
      Kiedy tylko zniknęła za rogiem, bo poszła dać jakiemuś chłopakowi z trzeciej klasy eliksir na zrastanie kości, Rogacz podwinął chłopakowi rękaw i odsłonił Jo rząd znaków.
      Isaac.
***
      Lekcja wróżbiarstwa dobiegała końca. Kilka osób, z Huncwotami  na czele, ziewnęło przeciągle wsłuchując się w kolejny opis horoskopów. Zajęcia nie cieszyły się popularnością wśród młodzieży, a raczej, sympatią. Wszyscy bowiem byli przekonani, że nauczycielka, czyli słynna wizjonerka Kasandra Trelawney**, jest zwykłą oszustką, która wymyśliła sobie, że będzie nauczycielką tego przedmiotu, bo żadnej innej pracy nie dostanie. Spełniała ona wszystkie warunki idealnej wizjonerki- miała ona burzę rozczochranych włosów na głowie, wariujące, szare oczy z zezem i ogromne, druciane okulary o szkłach w kształcie dna butelek.
     Gryfoni odbywali te lekcje z Krukonami, a prościej rzecz biorąc, z kilkoma zasypiającymi uczniami i Evą Carver- największą, szkolną wariatką o której złośliwcy mówili, że niewątpliwie jest spokrewniona ze starą oszustką. Wbrew pozorom była do niej trochę podobna- miła nieuczesane włosy, duże, wyłupiaste oczy, wisiorek z kapsli po mugolskich napojach na szyi i rzodkiewki w uszach***.  Dziewczyna rysowała właśnie ogromnego wisielca w swoim zeszycie, a hasłem było jakieś słowo, które Lily słyszała pierwszy raz w życiu.
      -Księżyc jest dziś nisko… To zły omen- szepnęła spoglądając w głąb klasy, jakby przez niewidzialne okno. –Bardzo zły omen… Chyba niedługo pożegnamy się z kimś stąd… Wojna wszystkich nas dosięgnie…
       Nikt się tym specjalnie nie przejął- najwyraźniej przepowiadanie śmierci było hobby nauczycielki.
   -Możecie już wychodzić. Zaraz będzie dzwonek- szepnęła zagubionym głosem, ale myślami była widocznie gdzieś daleko.
      -Wow- usłyszała chichot Syriusza, który sprawdził zegarek na ręce- chyba jej pierwsza prawdziwa przepowiednia.
   Grupka Krukonek zachichotała, a ona tylko wywróciła oczami. Jak dobrze, że jest daleko od Jo! Mogłaby mieć nawet dziesięć godzin pod rząd tego mętnego przedmiotu, byle tylko być jak najdalej od tej osobniczki. Jej strach popadał w paranoję- bała ona się nawet wyjść z toalety, bo tam mogła na nią czekać ona, a wtedy znowu będzie musiała pilnować własny tok myślenia… Panowanie nad sobą nigdy nie było jej dominującą cechą.
      Wszyscy wyszli z klasy, ale ona została. Wiedziała, że czarnowłosa ma teraz runy i pewnie po drodze może ją spotkać. Lepiej niech się miną. Przecież może tu poczekać. Profesor Trelawney zawsze miała tak dużo herbaty…
      Kogo ona oszukuje?! Jest zwyczajnym tchórzem, który boi się stanąć czoła swojemu lękowi. Nigdy by się tego po sobie nie spodziewała.
      No, tak, zgasiła się. Ale nigdy nie byłaś w podobnej sytuacji.
     Jej konflikt wewnętrzny trwał jeszcze przez kilka minut. I chyba nigdy nie zdecydowałaby się wyjść z tego śmierdzącego kazidłem pomieszczenia, gdyby nie to, że nauczycielka nagle zaczęła nucić jakąś przerażającą piosenkę. Przy niej chyba nawet Jo Prewett jest bardziej normalna.
     -Do widzenia- odparła na odchodne, ale nim zdążyła wyjść przez klapę w podłodze ktoś złapał ją za ramię.
    -Dziewczyna…- szepnęła profesor Trelawney, z nieobecnym wzrokiem. Lily rozejrzała się z przestrachem po pomieszczeniu. Były tam tylko we dwie. Dlaczego mówi więc ona o niej w trzeciej osobie? A może to dalszy tekst tej dziwnej piosenki?
      Przełknęła głośno ślinę.
      -Słucham?
      -Dziewczyna, która się sprzeciwiła… Czarne jak heban włosy, szalone, jaskrawe oczy…- szepnęła mówiąc dziwnie niskim głosem. Czyżby wpadła w jakiś trans? Próbowała wyrwać ramię z jej uścisku, na próżno. Przecież nie mogę szarpać się z nauczycielką.
     Czarne jak heban włosy…. Jaskrawe oczy… Tylko jedna osoba przychodziła jej do głowy. Tylko jedna osoba miała tak intensywny kolor włosów i oczu. Tylko o jedną osobą mogło chodzić.
      -Będzie najbliższą ci osobą, tą, co wie o tobie więcej, niż ktokolwiek inny… i będzie twoją zgubą. Uważaj dziecko, uważaj na dziewczynę z hebanowymi włosami i krótkim imieniem.
***
      -Jo?- zdziwił się James, gdy dziewczyna wybiegła ze skrzydła. Kompletnie zbladła na twarzy, wyglądała wręcz, jakby dowiedziała coś, co zmieni całe jej życie.
      I nie powiedziała co to znaczy.
     Tymczasem Prewett przebiegła obok Petera i Dorcas, pognała hen, przez cały korytarz i wbiegła do toalety, gdzie mogła się uspokoić. Isaac.
      Nie, to niemożliwe. Niemożliwe… On nie mógł wrócić! On nie mógł tu być! Dowiedział się. Dowiedział się, o tym, że zawiodła. Dowiedział się, o tym, że straciła medalion… Dowiedział się.
      Jest skończona. To już koniec. Nikt nie może jej pomóc. Nic nie może zrobić.
      Medalion. Musi go odzyskać. Może to jeszcze nie koniec. Może… może jest jeszcze szansa, o ile go zdobędzie.
      Nie bądź głupia, skarciła się, skoro Isaac tu był, to już nie można nic zrobić.
      A może? Może chłopak nie wie, że ona go straciła? Może wie tylko, tyle, że dowiedziała się czym jest ten przedmiot. Może.
      Jedno jest pewne- musi przestać cierpliwie czekać. Musi przycisnąć Evans. Odzyska ten medalion! Odzyska przed terminem! On się nie dowie…
      To wyciekło- tak jej napisał. Ale nie wiedziała, co to znaczy. Zawsze lubił pisać zagadką. Czy ktoś się dowiedział? Co jeszcze może znaczyć słowo: wyciekło. Jak medalion jej matki mógł wyciec?!
      Lily. Co ta mała smarkula z nim zrobiła?!
      Odwróciła głowę. Nie była sama.
      -Kim jest Isaac?- spytała Lily Evans.
***
      -Skąd…- wyjąkała tylko, z szeroko otwartymi oczami.
   Od zawsze imię Monroe' a traktowała jak coś w rodzaju świętości, które nigdy nie mówiło się w wiatr. Nawet kiedy ze sobą rozmawiali ona starała się nie wypowiadać jego imienia. To zupełnie jakby Ruda zaczęła wykrzykiwać na Wieży Astronomicznej imię Czarnego Pana. Nie to jednak było teraz najbardziej szokujące. Evans i jej banda wyglądali na takich nieustraszonych, a przynajmniej pod takich się robili. Mogłaby wypowiedzieć "Isaac" nawet i tysiąc razy, ale skąd ona je wzięła? Czy ona zna się na legilimencji?
      -Skąd znam to imię?- dokończyła za nią. –Przekazałaś mi je. Przekazałaś mi je telepatycznie.
      Czy ja wyglądam na kompletną idiotkę?! Czy wyglądam jakby była tak głupia, że nie wiem nawet z kim gawędzę sobie telepatycznie, a z kim nie?! Z nikim, kompletnie z nikim, nieważne co by się stało, nie rozmawiałabym o Isaacu.
       Tym bardziej z nią.
      -Isaac… To mój znajomy.
      Po co jej to mówi?! Mogłaby przecież udawać, że nie ma pojęcia, kim on jest. Ponoć całkiem znośna z niej aktorka. Czemu nie potrafi wykorzystać swoich umiejętności, kiedy naprawdę są potrzebne? On na pewno dostanie szału, jak się dowie, że coś o nim wspomniała. 
     -On ci kazał to zrobić, prawda?- spytała łagodnie Lily. W jej oczach widać było żal. Jo nigdy nie życzyła sobie, żeby ktoś jej współczuł. Współczuje się biednym, słabym ludziom, którzy nie mogą się z niczym samemu uporać. Ona taka nie jest. –Kazał ci zabrać stąd medalion mojej matki?
      Parsknęła śmiechem. Gdyby Isaac coś chciał, na pewno nie wysługiwałby się nią. Nie ufa on nikomu, i słusznie. Czy Evans naprawdę chce poznać choć rąbek tej tajemnicy? Proszę bardzo. Pewnie potem będzie trzymała się od tej sprawy z daleka.
      -Ten medalion nie należał do twojej matki.
       No chyba, że do biologicznej.
     -Ten medalion należał do naszej matki- kontynuowała z uśmiechem, widząc, że odpowiedzi się nie doczeka. -Do mojej matki i do twojej prawdziwej matki.  
      -O czym ty mówisz?- spytała Lily ze zmarszczonym czołem. Marszczyła czoło w tak podobny sposób jak ona… I była prawie tak samo zabawna.
      -Nie udawaj głupiej, siostrzyczko.

     
***********
*trzy zetki- Zdobyć, Zaliczyć, Zostawić (:
** babcia naszej słynnej Sybilli ;>
*** dobrze myślicie- matka Luny Lovegood :D

Dedyko dla najlepszej na świecie Aleksji <333.
Taddddaaa <333. Rozdział z maciupeńkim poślizgiem, ale według mnie całkiem udany. Wprowadziłam nową postać. Znowu. Nie musicie zapamiętywać Isaaca. Co prawda odegra on swoją rolę, ale jeszcze nie teraz. Stworzyłam go i tak wbrew sobie, ale po naoglądaniu się Teen Wolfa mam słabość do tego imienia. To brzmi tak tajemniczo… Dobra, okej.
Mam nadzieję, że jako tako ogarniacie, co się tu wyprawia- staram się non stop o nutkę tajemnicy i to chyba zamiast umilać czytanie tylko je gmatwa, ale po tym rozdziale przynajmniej kilka wątpliwości powinno zostać rozwianych. Co do sprawy pokrewieństwa Jo i Lily- to nie koniec tego wątku, będzie on ciągłe wałkowany, a jego tak jakby koniec planowany jest dopiero w finale części, czyli rozdziale piętnastym.
Po staremu napiszę pokrótce, czego można się spodziewać po następnym rozdziale (więcej danych znajdziecie w opisach rozdziałów w podstronie Rozdziały)- zapowiada się kolejny przeskok akcji (zbyt się wszystko żółwi, więc te przeskoki będą tu coraz bardziej rozpowszechnione) na 31 października, czyli Halloween. Odbędzie się impreza u Slughorna, rozdział będzie skupiony głównie na Huncwotach, walnę trochę Jo i jej bandy, no i powróci postać, o której nie chciało mi się wspomnieć od rozdziału drugiego, czyli May Potter. Jej rola póki co będzie nikła, bo dopiero w przyszłych rozdziałach ona coś tam namiesza. No ale żeby nie było, że jej nie ma, będzie taki mały epizod. Koniec na ten temat. Wspomnę jeszcze, że rozdział będzie wyzwolony od Emmeliny (przynajmniej jako głównej działaczki), Hestii i Marleny, bo nie ma miejsca na nie. Ach, no i jako tako wyjaśni się co zrobił na początku rozdziału Isaac. To tyle. No i zapomniałabym- pojawi się Regulus.
Orkan. Czytelnicy, ze spokojnych terenów, wiecie co się wyprawiało na Pomorzu? Baba ze sztuki kazała wynieść mojej koleżance prace plastyczne na makulaturę. Wróciła ona z taką miną, że myślałam, że zobaczyła ducha. Okazało się, że wywiało prace na ulicę, ona chciała je podnieść, i wbiegła na nią, fiknęła orła (właśnie- nie biegać przez ulicę- dzieciaczki :D) i o mało ją nie przejachało. Ja wracam o szczytowych godzinach ze szkoły (zwolniłam się z wuefu, bo miałam jechać z rodzicami do galerii, ale ciiii ja byłam xhora xD) i mnie też zdmuchneło na ulicy... Ale się wywaliłam na chodniku. I co widzę? Obok mnie strażak, bo coś z naszego bloku spadło... antena czy co tam. Wchodzę do domu, a tata mi mówi, że nigdzie nie jedziemy i że mam iść do babci, bo mi coś kupiła na Mikołajki. Myślałam, ze on zwariował. Po tym co mi sie przed chwilą przytrafiło- nigdyyyy. Ale tak siedzę i myślę- CO MI BABCIA KUPIŁA?! i stwierdziłam, że pójdę i będę chwytać się znaków drogowych :P. Wychodzę, co widzę? Znak drogowy leży na ulicy. Zdmuchnęło. Spoko, idę chwytając się za drzewa. Znowu gleba :D. Doszłam do babci, a tam... ona mi mówi, że nie zdążyła mi nic kupić, bo bała się wyjść, bo wiatr. Nie no ja myślałam, że zwariuje. Dała mi "pieniążki" i "Agatko idź coś sobie kup". Nie kupiłam. Pewnie znowu bym się wywaliła idąc do sklepu. Wolałam nie ryzykować :D. 
No i właśnie przez orkan, WYBACZCIE MI LUKI W KOMENTOWANIU WASZYCH ROZDZIAŁÓW- NIE MIAŁAM INTERNETU I SIĘ UZBIERAŁO ZALEGŁOŚCI. WSZYSTKO NADROBIĘ NA PEWNO!
PS. Czy tylko mi strajkuje Blogger? Ja z nim dostaje doprawdy szewskiej pasji...
PPS. W http://stowarzyszenie-czasy-huncwotow.blogspot.com/ organizowane jest głosowanie na blog miesiąca. Brałam udział w nim miesiąc temu i dzięki wam miałam drugie miejsce *dziękuję ślicznie*. Byłoby mi bardzo miło, gdybyście znowu zagłosowali. Ankieta jest wielokrotnego wyboru więc nie będzie mieli żadnych rozmyśleń- ja na przykład zagłosowałam bez sensu na wszystkich xD.

25 komentarzy:

  1. OHOHOHO NOWY ROZDZIAŁ!!! ^^ Jest już późno i jestem strasznie zmęczona. Nie obrazisz się jak przeczytam i skomentuje jutro rano c'nie? <3 Mimo, że weekend to trzeba było dziś o 8:00 wstać TT.TT Nie wiem po co to piszę, ale chyba dlatego, ż informuję Cię, że wiem że jest nowy rozdział, ale jestem taaka zmęczona, że wgl nic nie będę rozumieć xD Bożee, ale bezsensowne zdanie xD Obiecuję, że rano preczytam i skomentuję ;**
    Pozdrawiam <33
    Aleksja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam :D Twoje zdania są i tak o nieebo sensowniejsze od moich :D

      Usuń
  2. Musiałam trochę nadgonić się w przeczytaniu twojego bloga i jeszcze trochę się w nim plącze. Rozdział był długi i za to plus. Ja nigdy nie umiem znaleźć w sobie tyle weny. Jest to chyba najlepszy rozdział. Z niecierpliwością czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :* Cieszę się, że rozdział się spodobał :***
      PS. Też uważam, że ten jest najlepszy (nie ma to jak skromność xD)

      Usuń
  3. ŻE CO?! ŻE LUKECJA?! JA JEJ NIENAWDZĘ! Weim, że to może być szalone,ale czy to dziecko z którym była u Evansa to Lily (Tak, tak. Moja wyobraźnia wychodzi poza normy)? Tym dzieciakiem to była pewnie jędzowata Jo, c'nie? Wkurzyłam się, jak Lukrecja powiedziała: ,, -A może, jeśli nie chcesz sam wychowywać dziecka, zrobimy to razem?'' BOŻE NO! SPALCIE JĄ I JO NA STOSIE!
    Biedy Remusek ;< Się kurcze biedaczek załamał. No cóż, ciężki los...
    Kocham jak Lily wydziera się na Pottera <3 To takie super. NO ALE KIEDY ONI DO CHOLERY BĘDĄ RAZEM?! Jestem niecierpliwa, to fakt, ale proszę o jakąś super romantyczną scenkę z nimi ^^
    Syriusz wkracza do akcji! Taki zdziw, że Clemence na nim śpi, okee xDD Już nie mogę doczekać się jego kłótni z Dorcas :>
    Kurcze no! Znowu ta chora psycholka Lukrecja myśli, że Ethan ją kocha i to i tamto....Wypchaj się Prewett!

    Ohoho Lily ma szlabanaa :3 Przez dwa miechy! O Boże, jeszcze Snape się do niej przyczepił, że niby taki dobroduszny, że uprzedził przed Jo... I znowu ta jędzą. Czyta w myślach Evans bo chce medalion! Ale chamka ;<

    COOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO?! UMIERAAM.
    JAK TO LILY JEST SIOSTRĄ TEJ JĘDZY?! NIEEEE *PŁACZE*
    Całe życie w kłamstwie!
    Super rozdział. Szybko mi się czytało i wgl ekstra. Ale nie mogę znieść tego, że LILY jest CÓRKĄ TEJ IDIOTKI LUKRECJI!
    Masz mi napisać nowy rozdział w trzy sekundy <3 I może by tak koleżanka na gg weszła, co? ;>
    Pozdrawiam i życzę weny :**
    Aleksja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że komentarz taki krótki ;> Byłam w takim szoku,że nie dałam rady nic napisać xD

      Usuń
    2. Uwaga, uwaga wale spoilery: dzieckiem u Ethana na pewno nie była JO :DDDDDD.
      Nooo taaaaaaaki krótki to jest komentarz, że aż go nie zauważyłam :P. Ja ci dam krótki! Komentarz taki długi jak moje rozdziały ;>. Dzięki twojemu tasiemcowi czuje się zmotywowana jak nigdy <333
      Hahahha- tak bardzo chciałam, żeby ktoś zareagował tak jak ty na wiadomość w ostatnim zdaniu ;>/ Czyta się komentarze,a tu nic... Już chciałam zmienic treść, bo się bałam, że nie da się wpasć na to, że to jej siostra, ale szczęście ktoś mnie zrozumiał <333.
      Już szybciej Jo by spaliła stos niż ją by spalili na stosie :D. Dziewczyna by się nie dała hahah... ale w końcu pewnie uśmierce i Lukrecję, i ją... jak mi się pomysły już na te dwie skończą :D.
      Będę pisać szybkooo, obiecuje (czyli za rok zobaczycie xD) i wejde na GG w... najbliższym czasie... tera nie moge, bo i tak w internet weszłam nielegalnie. mam szlaban jak Lily -,-. Ale coś wymyśle i wejde jeszcze dzisiaj! Obiecuje ;>
      Pozdrawiam :*******

      Usuń
    3. Zapomniałam dodać. DZIĘKUJĘ ZA DEDYK <333
      Taak one umrą! ^^ Jestem okrutna, ale tak ich nienawidzę! ;D
      Tak tak. Jestem wspaniała xDD
      Pozdrawiam <3
      Aleksja

      Usuń
  4. Stęskniłam się już za nimi ;) Jak zwykle rozdział jest genialny :P Z wielkim utęsknieniem czekam na następny :P
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :* Teraz będą święta, więc powinnam napisać coś szybko :*

      Usuń
  5. Co tu dużo mówić rozdział świetny :) Dużo się w końcu wyjaśniło. Lily i Jo są siostrami!!!! Czyli, że Lily tak na prawdę nie pochodzi z rodziny mugoli. Fajnie, w sumie chyba jeszcze się z czymś takim nie spotkałam, bardzo oryginalny pomysł :)
    Biedny Remus, tak mi go szkoda, ale to już chyba wiesz, bo kiedyś tam chyba już o tym pisałam. Załamał się i w sumie mu się nie dziwię. Już i tak nie mógł sobie poradzić z tym, że jest wilkołakiem, a teraz jeszcze dowiedział się, że jego przyjaciółka, do której nawiasem mówiąc coś czuje także z jego winy jest. Nie no, masakra. Mam nadzieję, że nic mu się nie stanie i się obudzi i, że Huncwoci pomogą mu z tego wyjść.
    Jeżeli chodzi o Lily i Jamesa to szczerze mówiąc, Evans mogłaby w końcu przestać się na niego wydzierać z takich drobnostek, a on przestać ją prowokować. A tak w ogóle to mogliby być w końcu razem ;)
    Czekam na następny rozdział więc pisz SZYBKO :))))
    Pozdrawiam
    Dorcas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :*.
      Huncwoci z pewnością pomogą Remusowi wydostać się z tego bagna, w końcu jeden za wszystkich, wszyscy za jednego :D.
      A jeśli chodzi o Jily, to trochę się jeszcze podroczą... Zbyt lubię te ich spory :D. W końcu to część uroku tej pary. Ale będą gnać do siebie, obiecuję.
      Czekam na nn u cb :*
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  6. O nie, o nie Lili jest córką czarodziei? Padnę na łupież do następnego rozdziału, To ta zgoszkniała Petunia powinna być podrzutkiem!
    Remus, to jest jedna z najbardziej melancholijnych postaci w całym kanonie, szkoda mi go. Inteligentny, błyskotliwy, a zmagający się sam z własnym 'demonem'.
    A co do Lili i Jamesa : kto się czubi tan się lubi ;p

    Pozdrawiam i życzę weny ; ) *

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahhaha- Petunia podrzutkiem? A niezły pomysł *śmieje się szatańsko*. Dziękuje za motywujący komentarz, pozdrawiam :*
      PS. Przepraszam, że nie skomentowałam jeszcze twojego rozdziału, ale mam do nadrobienia jeszcze ok. 10 innych więc niestety będę mogła zrobić to jedynie w weekend :c. Musisz mi wybaczyć!
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  7. kocham! kocham ! kocham! przepraszam ale nie mam czasu na łuzszy komentarz . Jak będę mieć czas to napisze coś wiecej!
    Ps. zapraszam na nn http://mojeminiaturkihp.blogspot.com/2013/12/moje-szczescie-moja-miosc-i-moje-zycie.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Powinnaś troszkę pokombinować z czcionkami, bo polskie znaki są dziwnie wyróżnione, hmm...
    Poza tym rozdzialik super ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, masz rację z tymi znakami, ale sama bym tego pewno nie zauważyła *wzdycha ciężko*. Dziękuję za komentarz i uwagę, za momencik to zmienię :*
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  9. Ooo, mama Luny <333
    Świetne, podoba mi się! Uwielbiam czasy Huncwotów, jeszcze Ty naprawdę potrafisz pisać tak, że jestem ciekawa co się będzie działo dalej ;3
    Naprawdę nie wiesz, jak świetnie kreujesz bohaterów, jak udają Ci się opisy. Dialogi są takie płynne i naturalne, jakby bohaterowie naprawdę żyli! Takie odnoszę wrażenie, jak czytam Twoje wypocinki, że każdy z bohaterów ożywa i uśmiecha się, mówi, porusza się. TO jest największa magia! Świetnie władasz słowami, tworzysz niesamowite zdania, a Twoje pomysły mnie rozbrajają!
    Nic dodać nic ująć, zwłaszcza, że piszesz długie rozdziały, praktycznie bez błędów, w każdym umieszczając jakąś część intrygi! ;3
    SUPER! Życzę dużo weny i wytrwałości w pisaniu, a także ogromu pomysłów, żeby Ci się tylko nie wyczerpały! Obserwuję i czekam na dalszy rozwój akcji z niecierpliwością! <3
    Pozdrawiam!
    ~ no-rules-in-my-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O boshe! Naprawdę nie wiem co napisać, chyba tyle, że bardzo mi miło, ale to słowo nie odzwierciedla tego, co chcę naprawdę powiedzieć w ogóle. Jak tylko zobaczyłam twój komentarz, serce mi przyśpieszyło i zabrałam się za skrobanie następnego rozdziału *rumieni się*. Naprawdę, bardzo, bardzo mnie zmotywowałaś.
      W weekend na pewno przeczytam twojego bloga.
      Pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Serio? :333 To ja tak będę motywować częściej, bo się nie mogę doczekać kolejnych rozdziałów! <3

      Usuń
  10. Matulu! Przepraszam za opóznienie, ostatnio miałam zbyt wiele na głowie, u sb na potterowskich tworzę notki teraz... yhhh
    Lily córką czarodziei? No proszę... proszę...
    Biedny Remus... żal mi go ;<
    Rozdział bardzo ciekawy! <3 <3 Życzę weny na kolejne udane tak bardzo rozdziały <3 Kocham cię normalnie i pisaj mi ;*:*:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
  11. WOW! Tylko tyle umiem powiedzieć... Jo i Lily siostrami? Znaczy się, od dawna takie coś przeczuwałam, ale i tak wielkie WOW! Ale ta Jo mnie wkurza! Na serio... Ale jedno mnie dziwi skoro Lily jest córką Lukrecji, a ma rude włosy, które miała Mary to jak to jest możliwe! No chyba, że użyła jakieś zaklęcie lub eliksir... Bardzo zaciekawiłaś mnie tymi 8 rozdziałami i sądzę, że będę tu częściej zaglądać :>
    Wesołych świąt i weny:***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. TAAAAK!!!! Nareszcie znalazł się Sherlock Holmes, który pomyślał o włosach :D!!!! Co mogę powiedzieć? To jest wskazówka, która się wyjaśni tak gdzieś w rozdziale 12/13/14. Cieszę się, że ci się spodobało i dziękuję za komentarz :*
      Wesołych świąt :*

      Usuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Obserwatorzy

Theme by Lydia Credits: X, X