„Frajwędruj, Alicjo”- Szalony Kapelusznik, Tim Burton
„Ale zresztą… czym są urodziny? Dziś są, jutro ich nie ma.”-Kłapouchy, A. A. Milne
30 stycznia, 1972
Kochany pamiętniczku,
Wczoraj pisałam o moim
planie na zorganizowanie imprezy-niespodzianki dla Lily. No cóż… Nie wyszło. Powiedziałam
Mary z samego rana, że planowanie wszystkiego na ostatnią minutę nie ma sensu.
Ale ona się uparła. Jedyne co udało nam się przygotować, to kilka przebitych
balonów i nietrzymające się sufitu serpentyny. Aha, i wyskoczyłyśmy zza fotela,
wrzeszcząc z całym Pokojem Wspólnym „niespodzianka”. Nie dość, że wyglądało to
fatalnie, to jeszcze niezbyt się udało, bo Lily usłyszała o naszym planie na
zaklęciach, kiedy razem z Mary zastanawiałyśmy się, jak załatwić tort.
Powiedziała, że fakt,
iż rozmawiam z Mary jest na tyle dziwny, że musiała dociec o co chodzi.
Lily dla własnego
dobra powinna zrezygnować z tej podejrzliwości.
Emmeline Issabelle Titanic
30 stycznia, 1973
Peter puścił parę z
ust. Mówiłam wieki temu, że trzeba mu zaszyć jadaczkę, a najlepiej w ogóle go
ukamienować, ale nikt nie słucha mądrzejszych.
Naprawdę myślałam, że
po tym, jak usuniemy te wszystkie homo nie bardzo sapiens jak Hipcia i Wydra
[która postanowiła uszyć dla Lily spódniczkę na urodziny (Merlinie, kiedy do
Meadowes wreszcie dotrze, że nikt jej nie lubi?), paplała o tym przez cały
czas, ZWŁASZCZA WTEDY kiedy w pobliżu była Lily] może zajdziemy dalej niż rok
temu.
Nawet nie chcę mi się
tego komentować.
Mary McDonald
30 stycznia, 1974
Ach, a byliśmy tak
blisko! Przygotowywanie rozpoczęłyśmy już tydzień wcześniej – zamówiłyśmy tort
w Miodowym Królestwie, taki, jaki Lily lubi najbardziej, prezenty kupiłyśmy już
w przerwie świątecznej, Pokój Wspólny został powiadomiony właśnie wtedy, kiedy
Lily leżała ze skręconą kostką w skrzydle szpitalnym. Nic nie miało prawa pójść źle, tym bardziej,
że 30 wypadł w sobotę i mogłyśmy od rana wszystko organizować.
Zapoznałam z planem
Remusa, który jakimś cudem załatwił mnóstwo jedzenia. Ten chłopak jest
niesamowity. Kiedy zapytałam się, czy zrobił to sam czy coś, odparł, że po
prostu ma kilka zaprzyjaźnionych skrzatów w kuchni. Fajnie znać takie osoby jak
on. Serio, gdyby nie Remus wszystko poszłoby na marne.
Mary zmusiła Jamesa,
żeby zajął czymś Lily (wiesz, pamiętniczku, oni teraz są razem i choć nie
wygląda mi na to, że wytrzymają jeszcze długo, Mary wykorzystuje swoją władzę
nad nim wyśmienicie) i tutaj chyba leżał nasz błąd.
Serio, nie
spodziewałam się, że oni AŻ TAK SIĘ NIE LUBIĄ. To znaczy… Po tym jak Lily wleciała
wściekła do Pokoju i powiedziała, że jeśli jeszcze raz zaczniemy organizować
idiotyczne przyjęcie przez które będzie musiała spędzić urodziny z takim
kretynem, to ona się z tego wypisuje.
James się z niej
śmiał. Mary jest teraz na niego zła, ale nie wiem, czy to dlatego, że nie
upilnował i zdradził Lily tajemnicę czy też dlatego, że przez cały wieczór
bezczelnie się do niej dowalał. To znaczy – imprezy w końcu nie było, ale
zmusiłyśmy Lily do zostania tu i zjedzenia z nami tego jedzenia z kuchni. James
rzucał naprawdę dwuznacznymi tekstami.
O, Mary wróciła.
Ciekawe, czy już zerwali.
Marlene McKinnon
30 stycznia, 1975
Idioci zajmowali się
imprezą-niespodzianką Lily już wystarczająco długo. Teraz pałeczkę przejęła
Mistrzyni, jedyna i najlepsza, Dorcas Scarlett Meadowes. Nic nie może pójść źle.
Sprężyliśmy się wszyscy – w tym roku zaangażowała
się rekordowa ilość osób. Po raz pierwszy JA wzięłam to na poważnie, ale od
mojego pojednania z dziewczynami raczej staram się integrować i w ogóle. Ja,
Mary, Emma i Marley praktycznie wyprułyśmy sobie flaki, dodam, ale wszystko
musiało zostać spartolone. PONOWNIE.
Wiesz, pamiętniczku, błędem
była rozmowa z Jamesem Potterem. Od początku fakt, że interesował się przyjęciem
urodzinowym Lily był dziwny. Zaoferował się, że pomoże nam wszystko załatwić, i
faktycznie – zrobił to. James nie jest normalny – to chyba wiedzą wszyscy –
dlatego zapytałam się, gdzie tutaj ukrył jakiś okrutny kawał, świadczący o
zaawansowaniu jego szaleństwa? Wiecie, co on powiedział? Że on załatwi sobie od
Lily pewne naturalne i pierwotne podziękowanie. Boże, co za dupek. Robi
z siebie coraz większego idiotę i naprawdę nie wiem, o co chodzi mu tym razem.
Lily w kółko przez niego płacze i w sumie – pomimo mojego dobrego koleżeństwa z
Potterem – muszę przyznać jej rację. Przegrzał sobie chyba biedaczek mózg.
Pomijając jego ciągłe
bezczelne teksty, ocieranie się, wpadanie na nią i klepanie po pewnych
miejscach, to jeszcze bezustannie stara się ją poderwać, a co zabawne robi to
zawsze w pobliżu Doriana. Chamberlain jest już tak wkurzony, że nawet nie
zaangażował się w imprezę. Jest porównywalnym dupkiem co James.
Mary bardzo się wkurzyła
– a kiedy mówię „bardzo” to mam na myśli „nieopisanie”. Z czystej złośliwości
powiedziała Lily o całej sytuacji, po czym poszła kłócić się z Jamesem. Usłyszałam
z jego ust bardzo dziwne zdanie, że od Balu Hannuko-Bożonarodzeniowego nie może
przejść obojętnie obok Lily. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że nieźle go
trafiło.
Dorcas Scarlett Meadowes
30 stycznia, 1976
Cóż… mogę powiedzieć,
że prawie się udało. PRAWIE, bo Lily nie przyszła. Plotki mówią, że urządziła
sobie randez-vous z tym seksownym, napakowanym puchońskim pałkarzem, którego
kaloryfer widziałyśmy, kiedy przez przypadek wlazłyśmy do szatni zawodników,
szukając Mary.
Ale ja w to nie
wierzę.
Ktoś musiał się
wygadać. Lily ewidentnie nie chciała psuć sobie niespodzianki, łamać nam serc i
udawać, że jednak nic nie wiedziała. W sumie to obstawiam, że to Titanic, rzygając
po kątach swoimi babeczkami z napisem „Odlotowej szesnastki, rudzielcu!”.
Dlaczego oni wszyscy
są tacy beznadziejni? Spodziewałam się, że James pomoże mi w przygotowaniach,
bo w końcu chodzi o urodziny jego ukochanej i w ogóle, ale on zdaje się ją
ignorować. To coś nowego u Jamesa.
Mary jest na Lily
obrażona (chodzi o Jamesa, a jakże!) i sama też nie zaangażowała się w
przygotowania. Emmelina jest niekomunikatywna, bo w kółko obżera się i zwraca
pochłonięty pokarm, a ja osobiście tego się brzydzę. A Marley jest bardziej
zajęta obściskiwaniem się z Remim niż swoją przyjaciółką.
Boże, oni wszyscy są
tacy gówniani. Na miejscu Lily też wolałabym spędzić swoje urodziny z kimś, kto
ma kaloryfer niż z nimi.
Dorcas Scarlett Meadowes
30 stycznia, 1977
Złączone siły
Dorcas Scarlett Meadowes
Emmeline Issabelle Titanic
Marlene McKinnon
Hestia Bethany Jones
Chase Reagan
Remus J.
Lupin
Syriusz Orion Merlin Perseusz Regulus Black III
James Potter
Peter Pettigrew
Poniedziałek.
─ James, czy mogę
zadać ci pytanie? – spytała rano Lily, kiedy jej przyjaciele powoli zaczęli
zbierać się w klasie obrony przed czarną magią.
Był to kolejny poniedziałek, który szóstoroczni Gryfoni
rozpoczynali od specjalnych zajęć z profesorem Argentem. Od przedwczesnej
pobudki nie działo się nic nadzwyczajnego, oprócz tego, że połowa szkoły
przeżywała wczorajszy mecz Quidditcha, ten sam, o którym w Hogsmeade tak
namiętnie nawijał Dorian. Lily nadzwyczaj pilnie śledziła poranne wydarzenia –
nawet jeśli wiązały się z Qudditchem –
starając się zauważyć coś niecodziennego, coś, co zaważyłoby na dalszy
przebieg dzisiejszego dnia.
Poniedziałek poniedziałkiem, ale dzisiaj miało mieć miejsce
coś przełomowego, przynajmniej w życiu Lily. Nigdy nie odczuwała potrzeby, żeby
jakoś szczególnie celebrować swoje urodziny, jednak tym razem kończyła
siedemnaście lat, a więc w świetle czarodziejskiego prawa uchodziła za osobę
pełnoletnią. Tak wiele perspektyw i nowych horyzontów się przed nią otwierało!
Wczoraj nie mogła legalnie używać magii poza Hogwartem, nie mogła pić, palić
ani głosować w wyborach (o ile były jakieś wybory w Ministerstwie Magii, bo
szczegółów Lily nie znała), dzisiaj wszystko to stawało się dla niej chlebem
powszednim. Słodycz dorosłego życia ogarniała jej umysł i przyćmiewała zdrowy
rozsądek. Miała ochotę zrobić tak wiele nierozważnych rzeczy, za które nikt już
nie miał prawa ją ganić. Nie mogła powstrzymać się przed używaniem magii nawet
w najmniejszej potrzebie – przywoływała do siebie przedmioty i rozczesywała
zaklęciem włosy. Mogła robić to wszystko każdego innego dnia w Hogwarcie, ale
teraz było to już w pełni legalne i o wiele zabawniejsze. Najbardziej jednak
chciała odkryć, jak ten wyjątkowy dzień zostanie uczczony. Musiała po raz
kolejny zepsuć sobie niespodziankę.
─ Jasne – mruknął James, grzecznie, ale jednak nie z taką
przesadną uprzejmością, jak robił to dotychczas. To chyba nawet lepiej, pomyślała Lily. Nie jest przynajmniej w tym wszystkim taki sztuczny.
Od pamiętnej kłótni o Hogsmeade i zwariowanego sparowania Mary i Jamesa przez Lily,
sytuacja pomiędzy nimi pozostawała napięta. Jeśli brać na poważnie wszystko, co
sobie powiedzieli, to zawiązał się pomiędzy nimi jakiś rewanż zakładu. Ale
obecna sytuacja w ogóle zakładu nie przypominała!
Wcześniej, przy – jak to nazywała Lily – pierwszej rundzie, skakali nad sobą, prawili komplementy i
udowadniali, który z nich jest bardziej przyjazny. Po wszystkich tych
zakręconych wydarzeniach – takich jak zamknięcie w nawiedzonej cieplarni,
rozpuszczenie plotki na temat rzekomego ojcostwa Jamesa czy wrobienia go w
randkę z Mary – chyba ich zapał osłabł, i teraz, zamiast się podpuszczać,
czekali cierpliwie na dalszy rozwój wydarzeń. Dla Lily nie miało to zbytniego
sensu, zwłaszcza, że teraz chodziło o wiele wyższą stawkę (o ile – oczywiście –
ten rewanż się zawiązał, bo wciąż gubiła się w nowej sytuacji). Powiedziała
przecież wyraźnie, że zakład obowiązuje, ale na zmodyfikowanych zasadach. Mogli
od teraz umawiać się z innymi, ale tabu na wzajemne bliskości chyba wciąż
między nimi wisiało. Potem się pokłócili, a Lily zrobiła wielką scenę, żeby
potem wrócić z podkulonym ogonem i przeprosić go za tę dziecinadę. Nie
rozmawiali o zakładzie. Czy on cały czas obowiązywał?
Jakkolwiek to wyglądało – nie zamierzała narzekać. Podobały
jej się teraźniejsze stosunki jej i Jamesa – stopa przyjacielska tak bardzo do nich pasowała, tym
bardziej, że teraz wszystko było bardziej zdrowe, naturalne i niewymuszone.
Jak co tydzień, Potter rozkładał na stoliku przyniesione z
kuchni jedzenie dla nich wszystkich. Lily wiedziała, że James na śniadanie
zawsze jadł jajecznicę z bekonem, ale ostatni czasy zauważyła, że w
poniedziałki bekon ten zastępował pomidorem. Miło, że w jej towarzystwie
walczył ze swoją mięsożerną naturą.
─ Oni tego nie robią, prawda? Nie próbują zrobić idiotycznej
imprezy-niespodzianki?
─ Czego, przepraszam? – zapytał, rozkładając na stole dżemy
i marmolady.
Lily zmarszczyła brwi.
─ No, wiesz – Dorcas i Emmelina co roku próbują zorganizować
dla mnie imprezę urodzinową, która nigdy im nie wychodzi, bo zawsze ktoś
puszcza farbę?
Lily spodziewała się, że chłopak zaraz zdradzi po sobie, że
i tym razem przejrzała całe przedsięwzięcie na wylot – chociażby wykona sztywny ruch albo podrapie
się po karku. Zresztą, nawet bez tych nerwowych tików Lily miała pewność, że
poznałaby się na łgarstwie, bo nikt nie był taki kiepski w okłamywaniu jej jak
właśnie James. Zamiast tych wszystkich rzeczy, otrzymała od jego osoby jedynie
pośpieszne zerknięcie i bezpośredni uśmiech.
─ Masz dzisiaj urodziny? – spytał bez zbędnych ogródek
Potter. ─ O. To wszystkiego
najlepszego.
─ Eee… dziękuję. Przypuszczam
– zaśmiała się nerwowo i podrapała po głowie. Czyżby… nie pamiętał?
To z jednej strony nie powinno jej dziwić. Nigdy nie mówiła
Jamesowi, kiedy ma urodziny. Ona sama też nie miała pojęcia, kiedy on się
urodził (jakoś pod koniec marca, ale czy to był dwudziesty siódmy czy
dwudziesty ósmy, nie dawała głowy). Miał prawo nie wiedzieć. To wcale nie
musiało wynikać z jego ignorancji, tylko najzwyczajniej w świecie nie miał
pojęcia. Zrozumiałe.
Ale jednak… Lily
mimowolnie zrobiło się przykro, zupełnie jakby przyłapała kogoś bardzo
bliskiego na braku elementarnej wiedzy o niej. A James nie był przecież bliski.
Ona miała z nim tylko układ. O ile istniał.
Jeśli spodziewała się, że temat jej siedemnastych urodzin
zostanie jakkolwiek rozwinięty, to musiała się mocno rozczarować. Potter usiadł
do zastawionego, prowizorycznego stołu i zaczął pałaszować swoje śniadanie,
zupełnie jakby Lily przed chwilą powiedziała, że jej ulubionym kolorem jest
siwy. Nie złożył jej życzeń, nie objął przyjaźnie, nie rzucił żadnego
dwuznacznego komentarza dotyczącego pełnoletności. Nic.
Czyżby w dalszym ciągu był obrażony?
— Cześć, słodziaki! – powiedziała Dorcas, ukazując się nagle
w drzwiach, razem z Emmeliną, Syriuszem i Remusem. Każdy z nich wyglądał na
niewyspanego i zblazowanego. Żaden też nie zaszczył Lily chociażby sympatycznym
spojrzeniem.
Oni też zapomnieli?
Z konsternacją obserwowała ich ruchy, kiedy mozolnie padali
na krzesła i dosuwali się do ławki pełniącej funkcję stołu. Emmelina nałożyła
sobie na talerz trochę rucoli i pomidorów koktajlowych, Dorcas – omleta z
cukrem pudrem, a Remus i Syriusz – jajecznicę w bekonie. Nic nowego. Nie
zrobili nic, co mogłoby świadczyć o tym, że ten poniedziałek różni się czymś od
pięćdziesięciu dwóch pozostałych poniedziałków w ciągu roku.
To było takie… nieoczekiwane.
Cisza tego poranka dla Lily stawała się nie do zniesienia.
Ciężkie, gęste powietrze zalegało jej w głowie, coś gryzło ją w nosie i gardle,
a pędzące myśli gnały i obijały się o kości czaszki. Próbowała wszystkich metod
uspakajających – na podliczeniu wszystkich plam na serwetce począwszy, a na
pierwiastkowaniu skończywszy – ale nic nie przyniosło oczekiwanych rezultatów.
Niedowierzanie i swego rodzaju rozczarowanie mieszały się w bardzo dziwne,
palące uczucie.
Nie cały świat obraca
się wokół ciebie, przypomniała sobie słowa Jamesa. Słusznie, nie powinna
tak bardzo tego przeżywać. To nie tak jakby zapomnieli o Dniu Niepodległości albo
Bożym Narodzeniu. Miliony innych osób ma urodziny trzydziestego stycznia.
Tysiące kończy siedemnaście lat. Dlaczego akurat zapomnienie o jej dniu miało
zatrzymać całą planetę?
Nie powinna wymagać od nich tak wiele. Zapomnieli, to
trudno. Zresztą, nie tylko oni. Jej ojciec też o niej zapomniał. Musi przestać
się dąsać i może w sposób cywilizowany im o tym przypomnieć? Życzą jej sto lat
i będzie po sprawie.
─ Żadnych planów na dzisiaj? – zapytała, podrzucając
jabłkiem. Meadowes posłała ku niej zainteresowane spojrzenie.
─ Mam zamiar uszyć dla siebie dżinsową kurtkę z takim
kwiecistym wzorem na kołnierzyku – odparła, uśmiechając się na samą myśl. –
Pasuje w sam raz do mojej wielkiej sukienki, którą projektowałam już od
miesiąca. Będzie miała taki malinowy kolor, plisowana, z wycięciem na nogę. O
tym mówisz? – spytała, uśmiechając się delikatnie i przeciągnęła się jak kotka.
─ Merlinie, jestem taka zmęczona.
Może zamiast tego zdrzemnę się dzisiaj, co?
Lily już chciała powiedzieć, co ona miała zamiar porabiać
tego dnia – a było to świętowanie siedemnastki w odosobnieniu – ale Emmelina
weszła jej w słowo:
─ Możesz skoczyć ze mną i Chase’em do Gnocchi, jeśli chcesz.
─ Macie dzisiaj randkę? – spytała Dor, chyba nie wyczuwając
sarkazmu.
— Potrójną – mruknęła w odpowiedzi i puściła oczko do
Remusa.
Lily otworzyła usta, żeby wtrącić swoje trzy grosze, co do
wychodzenia z Chese’em na prawdziwe czy nieprawdziwe randki, gdy Dorcas weszła
jej w słowo:
— Jacyś niemrawi jesteście dzisiaj, chłopcy. Zdechł wam
chomik?
— Szczurek – mruknął Syriusz i zachichotał w swój dziwny
sposób.
Evans dobrze wiedziała, co teraz będzie. Rozmowa o tym, o
czym Rogacz i Łapa potrafią produkować się bez przerwy. O Quidditchu.
Cudownie. Teraz Lily może zapomnieć o swoim cywilizowanym planie
napomknięcia o swoich urodzinach.
― Slytherin przegrał – oświadczył James, ponuro nadgryzając
jabłko. Dorcas wybałuszyła oczy.
― Żartujesz?! Przegrali z Krukonami?
Syriusz pokiwał ponuro głową.
― To źle? – mruknęła Emma. – Od kiedy lubimy Ślizgonów?
― Od kiedy Krukoni zmiatają wszystkich dookoła i idą po
zwycięstwo.
Lily wywróciła oczami. Dorian mówił jej dokładnie to samo,
ale bez tej pesymistycznej otoczki. Czy oni wszyscy wyuczają się tych tekstów
na pamięć, czy co?
Jakie smuty, pomyślała,
sama nakładając sobie rucoli.
― Bardzo ich załatwili? – zapytała Dorcas. Temat ten raczej
jej nie interesował, ale chciała jakoś rozkręcić rozmowę.
Albo nie dopuścić mnie
do głosu, pomyślała Lily, ale natychmiast odgoniła tę myśl.
Miała skończyć z egoizmem i tym
„świat-obraca-się-wokół-mnie” poglądem.
― Nie – pokręcił głową Syriusz, chociaż coś w jego głosie
krzyczało: „TAK!”. – Dziesięć punktów przewagi.
— Krukoni na początku przegrywali, o sto czterdzieści
punktów – kontynuował James. – Co się działo z atakiem Krukonów, to jakaś istna
tragedia. Jeszcze nigdy nie widziałem tak złej gry u Jepsona i Podmore’a.
— Wykończyliśmy ich, Rogasiu.
Remus odchrząknął, zupełnie jakby nie chciał, żeby chłopcy
wgłębili się w temat „wykańczania” siódmorocznych Krukonów. Lily zmarszczyła
brwi.
— Możliwe, bo honor tej drużyny ratował jeszcze McDonwer –
westchnął Potter. – Co z tego, że ośmieszyli się na tym meczu? Mieli szczęście
i wygrali.
Dorcas westchnęła, wyciągnęła lusterko z torebki i zaczęła
poprawiać sobie fryzurę. Lily dawała głowę, że jej przyjaciółka co sekundę
zerkała w kierunku Syriusza, jakby chciała, aby zwrócił na nią uwagę. To było
coś dziwnego. Zamiast Blacka, wzrokiem obdarzyła ją Emmelina. Nie spoglądała na
nią tak jak zwykle – z pobłażliwą degustacją, a raczej z czymś, co podchodziło
pod obawę.
O co u chodzi?
— Davis grał tak źle – odezwał się nagle Syriusz, mrugając w
kierunku Meadowes – że aż sam zwalił siebie z miotły pałką. Phil Estradoth
zrobił taką minę, że Avery od razu go sfaulował.
Dorcas poróżowiała. Lusterko wypadło jej z dłoni.
— I od tego czasu Krukoni grali bez dwóch pałkarzy, no,
Avery za faul też wyleciał, więc w sumie jedyną pałkarką meczu była ta starsza
siostra Avery’ego – zaśmiał się James, jakby gryfońscy pałkarze nigdy nie
dopuściliby do takiej sytuacji. — Pałkarze zawiedli na całej linii w tym meczu.
— Chamberlain też fatalnie bronił – Tym razem Syriusz
postanowił pożartować sobie z Lily. Szkoda tylko, że obecnie Dorian interesował
Lily tak, jak zeszłoroczny śnieg. – W porównaniu z Jasperem Woodem ze
Slytherinu praktycznie w ogóle nie grał.
— Co ty nie powiesz – mruknęła, chociaż dobrze wiedziała, że
brzmi jak Mary po wyjściu z łazienki. James obdarzył ją dziwnym wzrokiem. Nie
spuszczał z niej spojrzenia nawet wówczas, gdy Syriusz wrócił do zdawania
swojej relacji z meczu:
— Tylko jedna osoba grała więc u Krukonów dobrze: McDonwer.
No, przed faulem jeszcze Estradoth.
— No i Hayes – wtrąciła się Emmelina, różowiejąc. – Ten
chłopak jest boski.
— Słyszałam, że jest gejem – odparła trochę złośliwie
Dorcas, uśmiechając się łobuzersko do Syriusza. Black nawet na nią nie
spojrzał.
— Trzeba mieć nieźle
wypaczony mózg, Titanic, żeby uważać Hayesa za boskiego – odezwał się James, wzdrygając się mimowolnie. – Jest
beznadziejnym szukającym. Ma tylko parszywe szczęście.
— I niezłą fryzurę – dodała Emma, zatykając sobie usta
wielkim kawałkiem chałki.
— Hayes złapał znicza? – zapytała Dor. – Tylko dlatego
Krukoni wygrali?
Od kiedy Dorcas
interesuje się Quidditchem?, pomyślała Lily, marszcząc nos. Najwyraźniej od kiedy Syriusz opowiada.
— Tak, Hayes złapał znicza – powiedział wilk, o którym mowa.
— Ale złapał go tylko dlatego, że Regulus nie wystąpił, a Ślizgoni nie mieli
dobrej rezerwy za szukającego.
Nikt nie musiał kończyć tego zdania. Gdyby Regulus zagrał,
Ślizgoni wygraliby mecz, ale nie mógł, bo obecnie leżał w Skrzydle Szpitalnym w
stanie gorszym niż zły. A trafił tam z winy swojego starszego brata.
Syriusz obwiniał się o zwycięstwo Krukonów.
Lily mruknęła coś, co zabrzmiało jak: „Dziękuję” i poderwała
się ze swojego krzesła. Obowiązkowe zajęcia czy nie, nie mogła usiedzieć tu ani
chwili dłużej. Starała się myśleć racjonalnie i podjeść do sytuacji z
dystansem, ale nie mogła – po prostu nie
mogła – przyjąć do wiadomości, że jej przyjaciele zapamiętali każdy,
cholerny szczegół jakiegoś meczu Quidditcha, a nie pamiętali o jej urodzinach.
Już miała wychodzić, kiedy w drzwiach pojawiła się Jo,
uśmiechnięta, z wysokim kokiem na głowie i w koszulce, która z pewnością nie
wchodziła w skład szkolnego mundurka. Lily zakrztusiła się ostatnim liściem
rucoli ze swojego śniadania, kiedy przyjrzała się jej bliżej. Koszulka była
mugolska i przedstawiała fotos z jakieś filmu popularnonaukowego.
Gwiezdne wojny.
Gwiezdne wojny.
Czy to był sen?
— Hej – przywitała się z nimi. – Byliście wczoraj na meczu?
ONA TEŻ?!
— Cześć, Jo – odpowiedział jej tylko Remus. – Wpadłaś w
samym środku rozmowy na ten temat.
— Gdyby mały Black dbał o siebie, to byśmy wygrali –
mruknęła, puszczając oczko do Syriusza. Lily nie odrywała spojrzenia od jej
koszulki. – Ale mecz był bardzo dobry.
— Był długi – wtrącił się Remus.
– I padło bardzo dużo bramek, bo Chamberlain chyba
zapomniał, jak się broni, a Wood miewał też lepsze dni.
Jo uśmiechnęła się sztucznie.
— Ja i Lily odpowiadamy za Jaspera. Odwalał dla nas w sobotę
trochę roboty, co nie, Lily?
Rudowłosa zamrugała. Nagle wszyscy sobie o niej przypomnieli
i nareszcie została gwiazdą dzisiejszego poranka, chociaż z zupełnie
niewłaściwej przyczyny. O co chodziło Jo? Ona nawet nie wiedziała, jak Jasper
Wood wyglądał. Wiedziała tylko, że
był młodszym bratem gryfońskiego Chrisa, który niedawno złamał Syriuszowi rękę.
Prychnęła głośno.
— Nie zadaję się z szumowinami.
Coś błysnęła w oczach Jo.
— Jasne – odparła
dziwnym tonem i poprawiła sobie koszulkę, tak, że uwypuklała jej biust. Obrzydliwość. — Nie pamiętasz naszych pogaduch w Pokoju Życzeń?
♠♠♠
Niedziela.
Z powodu wielu
zwrotów i przeszkód w styczniowym kalejdoskopie zdarzeń, a także nieoczekiwanej
sprzeczki pomiędzy solenizantką a głównymi koordynatorkami imprezy, Emmeliną i
Dorcas, przygotowania do urodzin ruszyły w przeddzień wielkiego dnia, w
niedzielę. Z samego rana Dorcas porozdzielała zadania pomiędzy cały komitet
przygotowawczy lub – jak wolała go nazywać – wszystkich zaprzysiężonych. Zakup kwiatów, świec oraz dwudziestu innych ozdób
przypadł Emmelinie i Chase’owi. Łączyło się to z ponownym wyjściem do
Hogsmeade, nielegalnym i godzącym w regulamin, szczególnie w przypadku zawieszonej
dziewczyny.
Zabawne, pomyślała
Emmelina. W piątek, z powodu Dorcas
zdecydowałam się przyjąć karę zawieszania w prawach ucznia. A już w niedzielę
na jej rozkaz zupełnie to ignoruję.
Temperatura powietrza harmonizowała się z atmosferą pomiędzy
Emmą a Chase’em – chłód, aż ciarki przechodziły. Po wczorajszej podwójnej
randce wizerunek Emmeliny zupełnie zmienił się w oczach chłopaka. Słodka,
zagubiona przyjaciółka jego siostro-kuzynki teraz przypominała raczej
zdesperowaną wariatkę, która szarpała się o niego z równie szurniętą Dorcas
Meadowes. Emmelina nie chciała, żeby brzmiało to tak drastycznie, ale kiedy
tylko próbowała spojrzeć na wczorajszą sytuację z perspektywy Reagana,
dostrzegała, jak bardzo przesadziła:
Obydwie dziewczyny, a raczej oni wszyscy, bo Syriusz
również, bili się wczoraj o Chase’a jak o kawał mięsa i cofali się do
najgorszych środków, byle tylko wziął ich stronę. Najstraszniejsze w tym
wszystkim było to, że on ich de facto w ogóle nie znał, a przynajmniej nie na
tyle, żeby z czystym sumieniem stawić się za którymś z nich. Nie dość, że
trafił do nowej szkoły, zamieszkał z czwórką starszych chłopców, a w klasie
wszyscy szeptali o tym, że jest bękartem, bratem Evans, to jeszcze znał tutaj dobrze właściwie tylko dwie osoby –
Hestię i Lily. Na domiar złego, ta pierwsza go nie pamiętała, a ta druga –
udawała, że nie istnieje.
I ten sam Chase, który na co dzień musiał mierzyć się z
tyloma rzeczami naraz, trafił pomiędzy dwie wrzeszczące i zabijające się o
niego wariatki, i równocześnie naraził się Syriuszowi, czyli całej trupie
Huncwotów. Czy Emmelina mogła jakoś pomóc uporać mu się z tym wszystkim?
Nie rozpoczynała rozmowy przez pierwsze kilka sklepów, gdzie
kupili kwiaty, balony oraz piniatę. Nie
zamienili nawet zdania, wybierając wszystkie te produkty – Chase pokazywał
palcem, gdzie co się znajduje (był o wiele bardziej spostrzegawczy niż jego
towarzyszka), natomiast Emma wybierała właściwą sztukę, zdając się na własny
gust w doborze kolorów. Dziewczyna zagadnęła go dopiero po godzinie zakupów,
kiedy zapytała, czy może wstąpić na chwilę do sklepu zielarskiego po krem na
hemoroidy.
— Hemoroidy? – powtórzył Chase. Mimo że brzmiał na
nadąsanego, kąciki ust uniosły się do góry. – Skoro to na tyle poważne…
― Nie mam hemoroidów – odparła Emma, błyszcząc uśmiechem –
ale mam straszne cienie pod oczami, a nic nie likwiduje ich równie skutecznie.
― Może przestań ćpać? – zaproponował, wzruszając ramionami.
― To moja jedyna droga, by nie zwariować – zażartowała i bez
zastanowienia wypaliła: ― Obracam się w za bardzo wyniszczającym towarzystwie.
Jeśli przez chwilę na twarzy Chase’a gościł choć cień
sympatii, to po tym wyznaniu natychmiast zniknął. Emmelina zaklęła w myślach.
Znowu wracała do podwójnej randki i do swojego narzekania na
Dorcas. Czy ona naprawdę nie potrafiła poprowadzić rozmowy na inny temat?
Pomimo tego, że jeszcze wczoraj doszło do wielkiego
pojednania jej, Lily i Meadowes, zgrzyty pomiędzy nimi nie zostały magicznie
wymazane i wciąż ciągnęły za sobą pewne konsekwencje. Jedną z nich było
napięcie z powodu Chase’a i mimo że Emmelina nie przyznała się, że darzy
chłopaka jakimś uczuciem, Meadowes od razu przejrzała ją na wylot.
Wspaniałomyślna jak zawsze, postanowiła trochę pomóc koleżance, a także zrekompensować
jej ośmieszenie przed Chase’em na podwójnej randce, dobrała ją i chłopaka w
parę i wysłała na zakupy. I chociaż
miała spore doświadczenie w parowaniu swoich znajomych, tym razem jej misterna
intryga spaliła się na panewce. Dobre chęci dobrymi chęciami, ale co one mogły
w starciu z nowo nabytym, silnym uprzedzeniem Reagana do Emmy?
Emmelina wciągnęła powietrze.
— To… dobra –
pokręciła głową i rozmasowała kark z zakłopotania. – Wykreślmy ten krem,
idziemy da…
Chase nawet na nią nie spojrzał, ale Emmelina wyraźnie
poczuła pocisk z jego strony, jakby falę niechęci, i dlatego właśnie urwała
zdanie w połowie. Złapała się pod boki i zebrała tyle odwagi, na ile było ją
stać.
Odkąd zobaczyła Chase’a na ganku Evansów podczas przerwy
świątecznej, jej romantyczne uczucia, dotąd skupione wokół osoby Syriusza,
lekko się rozproszyły. Za każdym razem, kiedy rozmawiała z Reaganem, widziała
go w szkole, uśmiechała się do niego czy chociażby odtwarzała w myślach słowa,
które niegdyś wypowiedział, przez jej ciało przechodziły przyjemne prądy, a ich
siła wzmacniała się z dnia na dzień. I chociaż Emma powstrzymywała się przed
nimi całą siłą woli i powtarzała sobie, że Chase należy do Hestii, nic nie
mogła na to poradzić. Przedwczoraj, kiedy dowiedziała się, że Chase i Dorcas są
umówieni na randkę, coś w niej pękło.
Przedtem starała się pohamować, trzymać na dystans, wręcz
zrazić Reagana do siebie, ale teraz – kiedy jej życzenia zaczęły się spełniać –
nie mogła znieść podobnej sytuacji. Musiała zareagować.
To była jej ostatnia szansa na wyznanie swoich uczuć. Może i
powielała błędy z przeszłości i zachowywała się nie w porządku, ale jeśli miała
dalej się powstrzymywać, być może straci coś wyjątkowego. Nie mogła pozwolić,
żeby Chase postrzegał ją jako drugą, zakłamaną Dorcas Meadowes. Musiała
odzyskać jego sympatię, udowodnić, że może na nią liczyć w podobnym stopniu jak
na Hestię.
Czas na chwilę prawdy.
— Słuchaj, Chasey – zaczęła Emma, przygryzając nerwowo
wargi. Burknięcie z jego strony pozwoliło jej sądzić, że nawiązała jakiś
kontakt ze swoim rozmówcą. – Wiem, że ja i Dorcas napędziłyśmy ci lekkiego
stracha wczoraj, ale…
— Możemy o tym nie rozmawiać? – skrzywił się. – Co nam
jeszcze zostało?
— Brokat w kleju – powiedziała po prostu. – Posłuchaj, ja…
— Nie – ty posłuchaj –
przerwał jej niemal natychmiast. Emmelina wybałuszyła oczy. Jeszcze nigdy nie
słyszała tak szorstkiej nuty w jego głosie. – Nie jestem tu z twojego
powodu. Nie jestem też z powodu Lily, Jo ani żadnej mojej nowej siostry. Przeniosłem się z Beaux, żeby
mieć oko na Hestię. I jeśli – prychnął – uważasz, że masz u mnie jakieś szanse,
to bardzo mi przykro.
Emmelina zaniemówiła. Z całych sił zacisnęła powieki,
obawiając się, że jeszcze moment i się rozpłacze.
— N…nie…
— Nie wiesz, o czym mówię? – kontynuował Chase, nadając
wciąż na tej samej, wściekłej fali. Gdzie podział się ten kochany, uczuciowy
chłopak? — Myślisz, że jestem zupełnie ślepy?
Myślisz, że Dorcas nie powiedziała mi, co o mnie mówisz? Myślisz, że Lily…
Imię Lily natychmiast przywołało Emmelinę do porządku.
Zapomniała o swoim planie poprawy wizerunku. Rozpoczął się pojedynek na słowa,
a ona musiała go wygrać, żeby nie stracić do siebie resztki szacunku:
— Jak możesz zwalać to tylko i wyłącznie na mnie?! –
podniosła głos. – Zarywasz do mnie odkąd zobaczyłeś mnie u Lily na ganku – wyszeptała. Gorące łzy rozpaliły jej policzki.
– Wtedy jakoś nie myślałeś o Hestii.
— Myślałem, że nie mam u niej szans – odparł, kręcąc głową.
– Przypomnę ci, że to ty powiedziałaś
mi, że jest jeszcze z tym gościem – Jaydenem – a potem okazało się, że jednak razem nie byli.
— Powiedziałam ci to, co wiedziałam! – krzyknęła. — Nie
wmówisz mi, że cię nie obchodzę.
Chase pokręcił głową, śmiejąc się złośliwie.
— Merlinie, Emmelino… słyszałaś
kiedyś, że jesteś strasznie łatwowierna?
Dziewczyna zakryła usta rękawiczką i zamknęła oczy. Jedynym,
co zdradzało, że płacze, był nierówny oddech.
— Myślałem, że jesteś inna – ciągnął Chase, trochę mniej
stanowczym głosem. Zniżył ton do szeptu. – Że nie jesteś taka… pusta.
Że nie jesteś taka jak…
— Jak kto? – zapytała gwałtownie, otwierając oczy. – Jak
Dorcas?
— Jak Mary.
Emmelina zacisnęła zęby. Wpatrywała się bez słowa na powoli
wycofującego się Chase’a. Gorące łzy spływały jej po policzkach. Dawno nie
czuła się tak upokorzona.
Chase w tamtej chwili przypominał pewnego chłopaka, jej
pierwszą młodzieńczą sympatię – Apolla Digorry’ego, a dokładniej – Amosa.
Chodził on do klasy z Dianą, kuzynką Dorcas, profesorem Argentem i wieloma
innymi absolwentami, którzy często pojawiali się w Hogsmeade (swoją drogą,
ciekawe z czego to wynika, że raz na parę lat trafia się taki rocznik, który
nie potrafi przeciąć pępowiny i rozstać się z Hogwartem). Miał takie same
dołeczki na policzkach, jasne włosy i wyglądał jak mały, kochany kupidynek – a jednak kompletnie się ze mną nie liczył, dopowiedziała
w myślach. Amos bowiem zabawił się nią w ten sposób jak Syriusz, jak Chase i
jak każdy inny chłopak, a to wszystko dlatego, że była (a może jest?) za gruba.
Nie tylko na skojarzeniach się skończyło, bo w naturze
Emmeliny leżało nakręcanie i zadręczanie się.
Czy coś jest ze mną
nie tak?, pomyślała, czując, jak niewidzialna ręka zaciska się na jej
gardle. Czy jestem brzydsza od innych
dziewczyn? Głupsza? Sztywniejsza?
Nie miała pojęcia. Została w końcu Miss Szesnastolatek, w
szkole może i nie należała do największych bystrzaków, ale utrzymywała się na
Zadawalających, i nie wydawało jej się, że jest nieprzyjemna dla innych. Dorcas, pomyślała mimowolnie, jest wredna, przeciętna i najgłupsza w tej
szkole. Dlaczego Syriusz wolał ją od Emmeliny? Dlaczego Chase wolał ją od
Emmeliny? Dlaczego każdy wolał ją od
Emmeliny?
Czy jako Miss nie powinna wzbudzać zainteresowania chłopców?
Dlaczego, pomimo tego wszystkiego, co dla siebie zrobiła w zeszłym roku – jak
chociażby zrzucenie dwudziestu trzech kilogramów – wciąż pozostawała w oczach
innych tą żałośną Spasłą Emmą? Czy cały czas nosiła w sobie jakieś pozostałości
po tym okropnym okresie? Czy chodziło o tego pieprzyka na szyi? O te krzywe
łopatki? O to, że jedna kostka u lewej stopy leżała wyżej niż u prawej? A może…
— O nie… — jęknęła, czując, że zaraz zwymiotuje. Zamrugała i
spojrzała na swój brzuch.
Nie był płaski. Nie był tak płaski jak jeszcze miesiąc temu.
A jak złapała palcami za nadgarstek, wyczuwała jakby więcej skóry…
Przytyła. Musiała przytyć. Pewnie nawet nie widzi, jak
bardzo koszmarnie wygląda. To dlatego Chase już się nią nie interesuje – to
przez ten tłuszcz.
Emma padła na ławkę, skuliła w kłębek i trzęsła się, trochę
z chłodu, a trochę z napadu histerii, którego nie mogła powstrzymać. Miała
ochotę zjeść coś wysokokalorycznego. Bardzo dużo takich rzeczy. Aż do odruchu
wymiotnego. Powinna teraz pozbyć się zawartości żołądka i nie jeść nic do końca
dnia. Tycie jest niedozwolone w jej sytuacji. Przeżyła gorszą chwilę i teraz
wszystko zepsuła – jej beznadziejny metabolizm wszystko zepsuł.
— Trzeba schudnąć – powtarzała sobie pod nosem. Nim szybciej
wróci do normalności, tym szybciej może pokazać się ludziom. A potem nikt już
nie będzie pomiatał nią w ten sposób.
Jeszcze im wszystkim
pokażę, pomyślała, wyciągając z torebki paczkę ciasteczek amerykańskich.
♠♠♠
Poniedziałek.
— Bree, proszę
cię, skocz po Chrisa – nakazał Argent, zaraz po tym jak wszedł do klasy i
rozsadził swoich podopiecznych w bardzo dziwny sposób.
Cokolwiek chodziło po głowie młodego profesora, z pewnością
ani nie lubił on Lily, ani nie wiedział o jej urodzinach – w innym wypadku na
pewno nie umieściłby jej w jednej ławce z Mary po prawej i Jo po lewej.
Nie dość, że znalazła się w bardzo nieprzyjemnym położeniu,
to jeszcze trafiło jej się feralne krzesło, które – jakby przez kogoś sterowane
– przechylało się to w jedną, to w drugą stronę. Lily w konsekwencji musiała
opierać się raz o Mary, a raz o Jo, a było to raczej przykre doświadczenie dla
każdej z trzech stron.
Syriusz usiadł z Dorcas i Emmeliną (ten czarny humor Argenta
dawał o sobie znać nie tylko w przypadku Lily), Remus został sam, czekając na
Bree Angelo i Wooda, a Regina Bulstrode
trafiła do jednej ławki z Jamesem. Machała swoją rudą głową i śmiała się z
czegoś, co do niej mówił.
Czy to jakieś kpiny?
— Słucham, Mary – odezwał się Argent, przywołując Lily do
porządku. Dopiero teraz zobaczyła, że jej koleżanka od paru ładnych chwil
siedzi z naburmuszoną miną i ręką wcelowaną w sufit.
— Chcę zgłosić, panie profesorze – zaczęła, trochę
przesadzając z urokiem wili – że nie wszyscy z mojej grupy współpracowali w projekc…
— Ale konfidentka – zachichotała Jo, puszczając oczko w
kierunku Lily.
Ale urodziny, sprostowała
w myślach Lily, krzywiąc się w stronę Ślizgonki. To faktycznie była wymarzona
siedemnastka – wszyscy o niej zapomnieli, Jo sugerowała jakieś niepokojące
rzeczy związane z medalionem, a Mary naskarżyła na nią przed najdziwniejszym
profesorem w tej szkole, zgłaszając, że nie brała udziału w dodatkowym
projekcie na dodatkowych zajęciach. Czy Argent postawi jej przez to złą ocenę?
Czy on w ogóle ma prawo stawiać im na tych zajęciach
oceny? Była ciekawa, co matka Mary, koordynatorka całych tych lekcji,
chciała osiągnąć. Może oni wszyscy – jej przyjaciele, Argent i pani McDonald – utworzyli
jakiś spisek, mający na celu uprzykrzanie jej życia.
Pocieszające, pomyślała,
nawet nie patrząc w kierunku Argenta. Nie miała siły by się bronić. Czuła się
za bardzo wyniszczona i zmęczona, żeby kontaktować się ze światem. Katatonia
stanowiła lepsze rozwiązanie.
— Jakim projekcie? – zapytał Argent, patrząc na Jo w
osłupieniu.
Dorcas zachichotała z pierwszej ławki. Mary wzniosła oczy do
sufitu i wymamrotała coś o przygłupach.
— Całkiem słuszna uwaga, panie profesorze Argent –
zaświergotała Jo. Powietrze aż drżało od jej sztuczności. – Chodzi o naszą
rywalizację międzydomową, wie pan, ta cała historia z najazdem na Biuro
Aurorów?
Argent uniósł jedną brew, albo zupełnie nie wiedząc, o co
chodziło z jakimś zamachem w Ministerstwie, albo – z projektem.
— Naprawdę? – zdziwił
się i podrapał po czubku głowy. – No cóż… coś takiego było, ale szczegółów nie
pamiętam… wybaczcie, ale chyba nie jestem jeszcze w pełni przytomny –
sprawdzałem przez pół nocy wasze próbne owutemy — usprawiedliwił się. Lily
zaklęła pod nosem. Owutemy były następnym zmartwieniem, które z nadmiaru trosk
zmiotła pod dywan.
— Powiedział pan – zaczął objaśniać Remus – że mamy
przygotować projekt dotyczący jakiegoś wyjątkowego miejsca w tej szkole.
— Bo w ten sposób bez wątpienia najskuteczniej obronimy się
przed atakiem Śmierciożerców – wtrąciła się Mary przesadnie poważnym głosem,
doprowadzając Reginę Bulstrode do śmiechu.
Lily wywróciła oczami. Nie miała pojęcia, czy nie popada teraz
w paranoję, ale miała wrażenie, że od jakieś czasu Mary bezustannie kpiła sobie
z Argenta, a on zupełnie ją ignorował, jakby ukrywał coś, o czym wila wiedziała
i nie chciał jej prowokować do zdradzenia tajemnicy. Co dziwniejsze, Lily miała
wrażenie, że to dziwne spięcie pomiędzy McDonald a nauczycielem obrony
rozpoczęło się, odkąd Mary znalazła w gabinecie McGonagall jego dokumenty i nie
chciała podzielić się nimi z Lily. To miało jakiś związek z jej matką…
Odpuść sobie, Lily, pomyślała,
próbując zdławić wrodzoną żyłkę detektywistyczną. Za dużo tajemnic ostatnio
odbijało się po murach tego zamku.
Dokładnie, Lily,
szepnęła Jo w jej myślach, eksponując swoją koszulkę z Gwiezdnymi Wojnami. A nawet
jeśli uda ci się na coś wpaść, będzie to tak niewiarygodne, jak oficjalne
okoliczności zamachu na Kennedy’ego.
Lily aż podskoczyła na krześle.
— Co? – syknęła na głos.
Skąd Jo brała te swoje mugolskie porównania? Lily odruchowo
przypomniała sobie program dokumentalny dotyczący zamachu na ukochanego
prezydenta USA, zastanawiając się, czy padło tam kiedyś nazwisko Prewett. Wcale
nie zdziwiłaby się, gdyby to ta dziwna rodzinka odpowiadała za śmierć tego
człowieka.
Nie miałam pojęcia o
co chodziło z tym całym zamachem, ale bardzo dziękuję za twoje streszczenie, odezwał
się natarczywy głosik Jo, brzmiący jak fałszywy chichot.
Aż głowa ją rozbolała. Miała ochotę zażyć jakich eliksir,
który sprawi, że zaśnie i obudzi się dopiero za sto lat, kiedy całe te
irytujące towarzystwo, przestanie być dla niej problemem. Wtedy nie musiałaby
myśleć o tym, że wszyscy zapomnieli o jej urodzinach; Chase w sobotę szedł na
randkę z Dorcas, a dzisiaj – z Emmeliną; Jo gada o zamachu na Kennedy’ego i o
Pokojach Życzeń; matka Mary ma jakieś układy z Argentem; a James być może jest
tatusiem i nie wiadomo, czy nie ma przypadkiem z nim jakiegoś układu.
Kiedy jej życie stało się takie pokomplikowane?
— Myślisz, że będę się z tobą bawić? – syknęła, patrząc na
Jo sceptycznie. Kątem oka zauważyła, że Mary przestała kpić sobie z Argenta i
nadstawiła ucha na rozmowę toczącą się tuż przed jej nosem. – Dobre sobie.
— Co nie? – poparła ją Jo, nieoczekiwanie podnosząc rękę.
Argent spojrzał na nią, niemal tak samo zdezorientowany jak
Lily.
— Jo, mówiłem już, że nie musisz pytać się, kiedy chcesz
wyjść do toalet…
— Och, nie –
zaśmiała się kokieteryjnie, po raz kolejny doprowadzając całą klasę do odruchu
wymiotnego. – Chciałam tylko zapytać, czy moja grupa może pierwsza przedstawić
swój projekt.
Regina rozdziawiła usta, popukała się w czoło i zaczęła
kręcić głową z kierunku Jo. Nikt inny nie protestował.
— Bo widzi pan, wybraliśmy Pokój Życzeń, a on faktycznie zapewnił mi dużą przewagę nam moimi
wrogami, ponie…
— Jaką przewagę nad wrogami, co ty opo…
— Mieliśmy skopać Gryfonom tyłki, jeśli przegrają – odezwała
się Regina, nagle przestając interesować się Jamesem. – Obiecał nam to pan.
— Dobrze, ale…
— …ale po co się nad tym zastanawiać, skoro i tak
przegracie? – dokończył Syriusz, śmiejąc się pod nosem. – Pokój Życzeń? Żałosne.
— Na pewno lepsze niż jakieś lustereczko poprawiające twój
wygląd, Black.
— Mojego wyglądu nie da się już poprawić, bo…
Emmelina syknęła, wskazując głową na drzwi klasy. Kołatały
niebezpiecznie na zawiasach, jakby miały zaraz z ich wypaść. Argent odwrócił
się flegmatycznie, wyciągnął różdżkę i odkluczył zaklęciem drzwi. Cała klasa
wstrzymała oddech, ich serca spowolniły rytm, jakby w klasie miała zaraz
pojawić się kostucha, i…
Do środka wpadła Bree Angelo.
Mary zaklęła pod nosem, łapiąc się za serce. Jo szepnęła coś
o tym, że i bez tego wyjścia, smarkula jest wystarczająco upiorna.
Bree wróciła co prawda bez Chrisa Wooda, ale z trochę mniej
beznamiętnym niż zwykle wyrazem twarzy. Ta zmiana wystarczyła, by wzbudzić powszechne
zainteresowanie (i pozwolić na przewidzenie, że stało się coś potwornego).
— Profesor McGonagall odesłała mnie z powrotem do pana,
zanim znalazłam Chrisa – odezwała się piskliwym głosem, teraz niemal brzęczącym
jak cymbałki. – Chodzi o Regulusa Blacka. Wybudził się i ponoć jest opętany.
♠♠♠
Niedziela.
Marlena i Remus
stanowili następną parę dobraną przez Dorcas i, co więcej, okazali się równie
nietrafionym strzałem co Emmelina i Chase. Ich zadanie prezentowało się
następująco: mieli odwiedzić kuchnię, złożyć zamówienie na wszystkie wymyślone
przez Meadowes potrawy, a także dokonać degustacji i selekcji najlepszych z
nich. Marlenie nie wydawało się realne, żeby załatwić tyle rzeczy w ciągu
jednego wieczoru, ale kiedy tylko przekroczyła próg kuchni, zapomniała o wszelkich
wątpliwościach.
Pomieszczenie wyglądało dokładnie tak, jak Marley wyobrażała
sobie fabrykę świętego Mikołaja tuż przed Bożym Narodzeniem. Skrzaty domowe
krzątały się po pomieszczeniu i z wielkim zaangażowaniem przygotowały
najróżniejsze potrawy. Ich ruchy były tak energiczne i nierzeczywiste, jakby
stanowiły jedynie wyćwiczoną, taneczną choreografię. W powietrzu zastygła
energia do pracy i zapał, które jak potężne zaklęcia mobilizowały skrzaty do
działania.
Remus wysłał jej porozumiewawcze spojrzenie. Pomimo tego, że
starał się zachowywać swobodnie, każdy jego ruch zdradzał, jak ciężko przebywać
mu w towarzystwie Marley. Dziewczyna chciała zrobić coś, żeby to zmienić –
chociażby uśmiechnąć się albo złapać go za rękę, ale im dłużej to rozważała,
tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że byłoby to jedynie okrutne
robienie nadziei.
Mam nadzieję, że on
wreszcie o mnie zapomni i znajdzie sobie jakąś porządną dziewczynę, pomyślała,
szczerze mu tego życząc i jednocześnie nieopisanie się tego obawiając.
Ledwie Remus i Marlena dobrze rozejrzeli się po kuchni, już
kilka skrzatów podbiegło doń z misami pełnymi jedzenia i napojów – o tej porze
była to herbata oraz mnóstwo samorobnych ciastek. Kilka skrzatów rozpoznało
Remusa, zwracając się do niego po imieniu.
Ten to ma wszędzie
znajomości, pomyślała Marlena, wysilając się na mało sympatyczny uśmiech.
Kto jak kto, ale te
małe, pracowite istotki, na pewno poradzą sobie z „zamówieniem” na
spontaniczne, jutrzejsze przyjęcie.
— Panicz Remus… dawno panicza tu nie było, sir – odezwała się jedna skrzatka
piskliwym głosikiem. – Może bezy?
Chociaż zwracała się do Remusa, talerzyk z bezą podłożyła
pod nos Marleny. Dziewczyna pokręciła głową, starając się nie wychodzicie na
niegrzeczną, ale efekt nie należał do zachwycających.
— Mam uczulenie na cukier – skłamała giętko, chociaż
nienawidziła tego robić. Mina skrzatki lekko zrzedła, ale szybko zreflektowała
się i podała dziewczynie oskrobaną marchewkę. Jak tu odmówić?
— Wiesz co, Gildo? –
odezwał się Lupin, ratując swoją koleżankę
z opałów. – Mamy do ciebie ogromną prośbę. – Zechcesz nam pomóc?
Gilda uniosła swoje długie uszy i wybałuszyła olbrzymie
oczy. Prośba o pomóc niewątpliwie jej schlebiała. Odwróciła się na pięcie i
jakimś dziwnym gestem, znanym jedynie skrzatom, przywołała swoich „kolegów z
pracy”. Marley nerwowo przebierała nogami. Nie miała pojęcia, co bardziej ją
gryzło jej sumienie – obecność Remusa czy wyzyskiwanie biednych skrzatów
domowych.
Kiedy Marley myślami zmierzała w kierunku Nibylandii, Remus
nie owijając w bawełnę, starał się wykonać przydzielone im zadanie:
— Czy mogłabyś przygotować dla nas coś specjalnego na jutro?
– zwrócił się do Gildy. – Małe przekąski. Obojętnie jakie, byle tylko
bezmięsne.
— Nasza solenizantka niespecjalnie za nim przepada –
szepnęła Marley, by uzupełnić wypowiedź kolegi. Nie chciała być całkowicie
bezużyteczna.
— Desery też, sir? – zapytał jakiś inny skrzat, który
wyleciał im na spotkanie.
Marlena i Remus wymienili spojrzenia. Dziewczyna wzruszyła
ramionami, a chłopak potaknął:
— Mam nadzieję, że po tej imprezie Lily choć trochę przytyje
– mruknął.
— Albo urośnie – uzupełniła Marley.
Skrzaty najwyraźniej uznały te komentarze za zachętę, bo
przyśpieszyły tempo i z niewinnego krzątania, zaczęły biegać po kuchni.
Zaglądały do szafek lub przywoływały kolejne przyrządzone desery do siebie i
stawiały je na duży, okrągły stolik na środku pomieszczenia. Fabryka Mikołaja
momentalnie przemieniła się w ogromną, pachnącą piernikiem kawiarnię, a stolik
– w wielką wystawę słodkości. Tarty, torty, wuzetki, karpatki, pączki,
babeczki, eklerki, faworki, zbożowe ciasteczka, kakaowe placki i prawdopodobnie
każdy inny wysokocukrowy produkt świata błyszczały i kusiły, każdy w swój
unikatowy, słodki sposób.
Czas na degustację, pomyślała
Marlena, zbliżając się do stolika. Jej rola w organizacji imprezy dla Lily
nagle nabrała zupełnie nowego, przyjemnego znaczenia. Remus najwyraźniej
pomyślał podobnie, bo bez zastanowienia sięgnął po pierwszą z brzegu jagodową
muffinkę. Aż jęknął, gdy przeżuł pierwszy kawałek.
— Genialne – westchnął. Marley uśmiechnęła się pod nosem i
zapisała pierwszy produkt na swojej liście – muffinki.
Nie obrażaj się,
Emmelino, pomyślała.
Wzięła do rąk rumianego pączka. Lukier oblepiał jej palce.
— Myślisz, że w dolnej warstwie jest żelatyna? – zapytała,
wskazując na jedno z najbardziej apetycznych ciast, z galaretką.
Remus wzruszył ramionami i po nie sięgnął.
— Dopisz koniecznie – szepnął. – Jeśli Lily nim pogardzi, to
ja zjem wszystkie kawałki.
Marlena uśmiechnęła się, władowując do ust pączka.
Jeśli wszystko tutaj
jest takie przepyszne, to nie ma sensu tego zapisywać, tylko brać co się da, pomyślała,
natychmiast nakładając na jeden z talerzyków kawałek tarty jabłkowej.
Remus, jakby czytając jej w myślach, poinformował skrzatkę,
że weźmie wszystko, co będą mogli im dać jutro z rana. Gilda z radością życzyła
im smacznego i wróciła do przygotowywania jedzenia na kolację. Marlena
przestała dłubać w swoim cieście, kiedy zauważyła, że Remus się jej przygląda.
Zabiję Dorcas, pomyślała,
uśmiechając się niepewnie.
— Zapowiada się niezła impreza – wydukała, wskazując głową
na stół słodkości. Remus potaknął grzecznie, wpatrując się w cholewki swoich
butów.
— Masz jakiś bilecik? – zapytał, puszczając do niej oczko. –
Chciałbym zarezerwować chociaż jeden taniec.
Marlena już chciała powiedzieć, że oprócz niego pewnie nie
będzie zbyt wielu chętnych, ale ugryzła się w język. Granie niedostępnej
okazywało się coraz większym wyzwaniem.
— Idę z Frankiem – mruknęła, zlizując lukier z palców. –
Raczej nie mam potrzeby, by tańczyć z kimś prócz niego.
Remus spojrzał na nią niepewnie.
— Twoja kuzynka zaprosiła mnie – odparł z rozbawieniem. –
Zdziwiłem się, że Dorcas w ogóle powiedziała jej o tej imprezie.
Marlena wybałuszyła oczy.
— Mary cię
zaprosiła?
Remus spojrzał na nią z zaskoczeniem.
— C..?
— James wie? – szepnęła, chcąc jakoś wytłumaczyć swój nagły
wybuch.
— Em… tak – potwierdził chłopak, coraz bardziej zmieszany. –
Ale… to nie ta kuzynka.
Marlena zamrugała.
— Przecież ja… och.
Remus potaknął, wyglądając na zniesmaczonego do podobnego
stopnia jak ona.
— Taaa….
Zapanowało krępujące milczenie. Marlena zastanawiała się czy
wściekłość może mieć jakiś zapach. Jej na pewno miała – a był on nieznośny i
duszący.
— Bree – mruknęła, kręcąc głową. – A to spryciara.
Mogłaby skupić się
tylko na psuciu związku Franka i Ally, pomyślała złośliwie. Najwyraźniej jest wielozadaniowa.
— Nie chciałem, żeby zrobiło jej się przykro – wyjaśnił,
wpatrując się w Marlenę badawczo. Dziewczyna pokiwała głową i odłożyła swój
talerzyk z głośnym łoskotem.
— Jasne.
Do końca wieczoru nie zamieniła z chłopakiem ani jednego
słowa, przeklinając Bree Angelo na wszystkie znane jej sposoby i zjadając
mnóstwo słodyczy.
Miała nadzieję, że przytyła przynajmniej pięć
kilogramów.
Poniedziałek.
Katatonia
Lily utrzymywała się przez resztę dnia. Jej sposób myślenia, nastawienie i
humor nie zmienił się ani na gorsze, ani na lepsze, bez względu na kolejny
rozwój wypadków. W ten oto sposób Lily praktycznie przespała przerwę na lunch,
nie uśmiechnęła się do Jamesa czy Dorcas podczas godziny zielarstwa w nawiedzonej cieplarni, zaklęcia
rozweselające raczej nie zrobiły na niej wrażenia (— Wyniki próbnych owutemów
będą wywieszone o czwartej – oświadczył Flitwick. – Ale ja już wam powiem, że
nie pamiętacie nic z trzeciej klasy)
i nie wzruszyło jej nawet nieoczekiwane wezwanie do gabinetu McGonagall.
Nic nie było w stanie wyrwać jej z tej permanentnej apatii – ani złośliwe
docinki Clemence Grant na temat afery zdjęciowej, ani nasilający się zły humor
u Hestii, ani nawet rzekoma plotka o samobójstwie Prefekt Naczelnej Larissy,
której absurdem żył cały Hogwart. Znużenie pochłaniało ją bez reszty, oznaki
życia jakby przygasły, zupełnie jakby posępny dementor złożył śmiecionośny
pocałunek na jej ustach. Czuła jedynie pustkę, czarną dziurę, jakby
przebijającą się z wnętrza jej duszy, w którą zapadała się całkowicie. Dopiero
kiedy dotarła do gabinetu McGonagall, po tym wspomnianym już wezwaniu w
godzinach popołudniowych, coś w niej drgnęło i doprowadziło do całkowitego
przebudzenia.
— Mam już wyniki
waszego egzaminu – powiedziała profesorka do niej i do Jo, jak zwykle obecnej w
momentach przełomowych dla Lily.
Jak anioł stróż, pomyślała sceptycznie Gryfonka, starając
zdystansować się od całej tej sprawy z transmutacją. Zacisnęła pięści na kancie
stołu, aż zbielały jej kostki. Jo wierciła się w krześle, nie z nerwów, ale
ewidentnie dlatego, że chciała ją podrażnić.
— Panna Prewett zdała bardzo dobrze – zaczęła McGonagall, przenosząc teraz
spojrzenie na Lily: - Natomiast panna Evans…
O, nie, pomyślała. Jo roześmiała się w jej głowie.
— Napisała egzamin
bezbłędnie.
Lily zapowietrzyła
się.
Bezbłędnie?
To niemożliwe.
Jo zagwizdała i
zaklaskała, chociaż wyraz jej twarzy niemal krzyczał: Będziesz od dzisiaj moją niewolnicą, Evans!
Podczas gdy
McGonagall i Jo wychwalały jej wkład pracy, ona zapadała się w głąb własnego
umysłu. Nie odczuwała żadnej ulgi, radości czy chociaż niedowierzania – chociaż
wybudziła się z ponurej apatii, teraz poczuła się o wiele gorzej niż podczas
swojej duchowej nieobecności.
Wyrzuty sumienia,
tłamszone przez te kilka dni od napisania egzaminu, teraz zaraziły żalem niemal
każdą jej myśl. Nie mogła wziąć się w garść. Nie wiedziała, co powiedzieć.
Spojrzała z rozpaczą na Jo, mając nadzieję, że zobaczy na jej twarzy coś więcej
niż złośliwy błysk w oku.
— Brawo, Lily –
powiedziała słodko, patrząc na nią wymownie.
Dziewczyna zebrała
się w sobie. Całą swoją siłą wymusiła drobny ruch ust. Jej uśmiech przypominał
raczej zrozpaczony grymas, ale nic nie mogła na to poradzić. Mięśnie twarzy
bolały ją od tego pół-uśmiechu jakby dostała w to miejsce Cruciatusem.
— Ojej – wydukała, nie patrząc McGonagall w oczy. – A to ci niespodzianka.
— Kiedy na początku
roku usłyszałam o twoim pomyśle, panno Evans – zaczęła profesorka, pogrążając
tą swoją „panną Evans”, dziewczynę jeszcze bardziej – to szczerze wątpiłam, że
ci się uda. Nie ukrywam, zaimponowałaś mi.
— Może powinnam
napisać jednak część zamkniętą? – mruknęła niepewnie. Modliła się do wszystkich
znanych jej bogów, żeby profesorka się zgodziła. McGonagall machnęła ręką.
— Tamte zadania były
i tak dużo łatwiejsze. Nie widzę takiej potrzeby.
— To… cudownie.
Jo z ciekawości
zerknęła na biurko McGonagall, gdzie na samym środku spoczywał test Lily, jakby
było to jakieś honorarium.
— Bardzo trudny –
powiedziała, wyśmienicie maskując rozbawienie. – Musiałaś się dużo uczyć, prawda, Lily?
W ogóle, odparła w myślach. Zamknij się.
W ogóle?, powtórzyła niewerbalnie Jo. Jaka
zdolniacha.
Nienawidzę cię.
— Nie tak dużo –
powiedziała na głos, żeby nie wyjść na niegrzeczną.
— Jesteś taka
skromna – zauważyła Jo, kręcąc głową z podziwem. – Ideał.
— Rozumiemy, Prewett
– wtrąciła się McGonagall. – Może dla odmiany zainteresujesz się własną kartką?
— Właściwie to chyba
powinniśmy już iść, droga pani profesor – zaświergotała. – Ja i Lily mamy zajęcia dodatkowe.
— Takie z nas
kumpelki – wyszeptała do siebie, mając nadzieję, że McGonagall jej nie
dosłyszała.
— To wszystko, co
chciałam wam powiedzieć – przyznała kobieta, wzruszając ramionami. – Chyba
możecie iść.
— Jest pani tak
miłosierna, że chyba napiszę rosyjską litanię do pani profesor.
— Idź już.
Jo wzruszyła
ramionami, odwróciła się na pięcie i podeszła do drzwi. Lily z pewnym
opóźnieniem zrobiła to samo. Kręciło jej się w głowie, jak na karuzeli.
Fatalne porównanie, pomyślała.
Uśmiechnęła się
słabo do McGonagall i podeszła do Jo. Szybkie odejście z przeklętego gabinetu,
uniemożliwił jej ostatni komentarz Minerwy:
— Och, i panno Evans
– może wyjaśnisz mi, jak to się stało, że całkowicie zawaliłaś próbne owutemy z
transmutacji?
Ups.
To faktycznie było
trochę niesamowite z perspektywy McGonagall – egzamin z zakresy siedmiu lat
napisała bezbłędnie, a sześciu – beznadziejnie.
Powiedz, że to było po prostu uwłaczające
twojemu geniuszowi, doradziła
jej wspaniałomyślnie Jo. Lily spojrzała na nią wściekle. Nie była w nastroju do
żartów.
— Nie byłam tego
dnia… sobą – wydukała w zamian, czując się jakby popadała w otchłań własnej
kłamliwości. Poczuła jej palący wzrok na swoich plecach. Zrobiło jej się od
niego gorąco.
— Rozumiem –
przeciągnęła sylabę kobieta. Wstała z krzesła i podeszła do drzwi, jakby
żegnała gości ze swojego domu. – W normalnych okolicznościach powiedziałabym,
że ściągałyście od siebie… – przeniosła ostre spojrzenie na Jo. W ogóle nie
zrobiło to na niej wrażenia. – …ale byłam z wami cały czas… i oprócz upadku
Prewett nic się nie wydarzyło.
— Jestem
posiniaczona do tej pory – przyznała Jo zawadiacko. Lily miała ochotę ją
uderzyć.
— Obyś się z tego
wylizała – syknęła McGonagall, lustrując spojrzeniem Lily. Dziewczyna miała
nadzieję, że nie zna ona legilimencji jak Jo czy Isaac.
Szybko wypadła za
drzwi, mając nadzieję, że wyglądało to choć trochę naturalnie.
— Do widzenia –
powiedziała McGonagall, zamykając za nimi drzwi.
Lily i Jo odczekały
chwilę, zanim zareagowały na swoje dwa, różne sposoby. Jeśli chodzi o Lily,
było to schowanie twarzy w dłoniach, a o Jo – wybuch śmiechem.
— Ja wiem, że ściągałyście – mruknęła,
przedrzeźniając McGonagall. – Test był mojego autorstwa! Sama nie potrafię go
rozwiązać!
— Ona wie – szepnęła
Lily, patrząc na Jo wymownie. – To nie jest zabawne.
Prewettówna zadumała
się, teatralnie przykładając dłoń do skroni.
— O Zaklęciu
Łączącym, które spoiło nasze umysły w dziwnie funkcjonującą, zintegrowaną
jedność? – zaczęła przesadnie poważnie. – O tym, że wyciekło ono z medalionu,
który należał do mojej rodziny od zarania dziejów, a który moja matka oddała
swojemu mugolskiemu gachowi, bo jest taka tolerancyjna i leci na blondynów? O
tym, że podstępnie i nieparlamentarnie zżynałyśmy od siebie wiadomości podczas
tak znaczącego egzaminu? Chyba masz
rację. Tak, ona na pewno wie.
— Mówię serio, Prewett – warknęła Lily, zakładając ręce na piersi. – Może i
nie zna szczegółów, ale jest zbyt inteligentna, żeby nie zauważyć, że coś jest
nie tak.
— No i? – wzruszyła
ramionami Jo. – Niech sobie myśli, co chce. Mam ją w dupie.
Lily uderzyła ją w
ramię.
— Ona jest
nauczycielką – warknęła. – Powinnaś ją szanować.
— Czy to, że mam ją w dupie, znaczy od razu, że jej nie szanuję? – zapytała
Jo z niewinną miną.
Rudowłosa założyła
ręce na piersi i odchrząknęła znacząco. Ten gest zwykle skutecznie przywoływał
ludzi do porządku, ale na Jo jednak nie zadziałał.
— Masz rację…
niezbyt ją szanuję – puściła do niej oczko. – Ale ciebie też nie szanuję, jeśli
poprawi ci to humor.
Lily jęknęła,
odwracając się do niej plecami. Nie miała już siły na rozmowę z kimś tak
niepoważnym. Jo może i pomogła jej na egzaminie, ostatnio prawie w ogóle nie
planowała, jak doprowadzić cały magiczny świat do zagłady i niespecjalnie
wybijała się na tle innych Ślizgonów pod względem niecności. Evans musiałaby
być kompletnie zaślepiona, żeby nie zauważyć tej zmiany, ale nie ukrywajmy, że
specjalnie to ona nie wierzyła w tę cudowną resocjalizację. Jo z pewnością
udawała – miłą, przyjazną i bezproblemową, cokolwiek
– by zepchnąć Lily na moralne dno. Innej opcji nie było. Dziewczyna musiała
trzymać się od niej jak najdalej, bo jak tak dalej pójdzie, to skończy z
Mrocznym Znakiem na przedramieniu i imieniu Sami-Wiecie-Kogo wytatuowanym na
sercu.
Nie przesadzasz troszkę?, odezwał się ten natrętny głosik z dziwnym,
wschodnim akcentem. Dzieciaki codziennie
ściągają coś od siebie, a świat jakoś dalej się kręci.
Och, doprawdy!
Czy ona nie czuła
chociaż najmniejszego wstrętu do siebie? Czy naprawdę nie posiadała żadnych
barier molarnych? Czy nie było jej w ogóle wstyd!? Ten egzamin nie należał do
byle zaliczeniówek, ale miał wkład w ich przyszłość, szczególnie przyszłość
Lily, której bynajmniej nie chciała budować na kłamstwie. Jo dobrze o tym
wiedziała, oglądając sobie każdą część jej umysłu, i rozmyślnie wyszeptała na tym egzaminie podpowiedź, byle tylko ją
zagiąć, zdegenerować, osłabić
— Nie wyżywaj się na
mnie tylko dlatego, że wszyscy zapomnieli o twoich urodzinach – zripostowała
Jo, a Lily natychmiast odwróciła się do niej z powrotem.
— To… — zaczęła z mocą, ale i ogromnym
rumieńcem – to nie ma nic wspólnego
z…
— Jasne, jasne…
— Ale tak jest! —
pisnęła, tupiąc nogą ze złości. Jo uśmiechnęła się pod nosem. – Chodzi mi o tą
twoją… zintegrowaną więź! O te chore
czytanie sobie w myślach! O…
— Kleszcza w mózgu?
– domyśliła się dziewczyna, kiwając głową w zadumie.
— Tak! – poparła ją
Lily, z nieukrywaną wdzięcznością. – To… to musi
się skończyć.
Jo uśmiechnęła się
do niej chłodno, zadumała się i znowu poprawiła swoją koszulkę z Gwiezdnych Wojen (swoją drogą, kogo ona
próbowała sprowokować, nie nosząc mundurka?). Wyglądała na zadowoloną z
przebiegu tej rozmowy, jak gdyby wszystko wcześniej zaplanowała – a może to
zrobiła?
— To wszystko da się
załatwić, siedemnastko – obiecała. – Ale musisz dać też coś od siebie.
Lily spojrzała na
nią bez przekonania. Ciężko jej było brać na poważnie osobę, która ze
złośliwości nazywa ją „siedemnastką”. Jo wywróciła oczami.
— Twoja kumpelka ma
Zmieniacz Czasu.
Rudowłosa
zapowietrzyła się na chwilę. Nie miała pojęcia, czym były Zmieniacze Czasu, ale
brzmiały na coś nielegalnego. Nie przyjaźniła się z nikim, kto mógłby posiadać
takie rzeczy…
…prawda?
— Która? – wyjąkała.
Dziwny ciężar przygniatał jej mózg od środka, jakby ktoś upuścił jej cegłę na
głowę.
Jo wzruszyła
ramionami.
— Ta chora na głowę.
— Dorcas? – jęknęła
Lily, bo to było jej pierwsze skojarzenie. Prewettówna przez chwilę milczała, a
chwilę potem zataczała się ze śmiechu.
Pudło, pomyślała Ruda, gapiąc się na Jo jak sroka w gnat. Nie robisz na nikim wrażenia, „zwróciła się” do niej mentalnie.
Odczekała jeszcze pół minuty, żeby jej towarzyszka mogła się uspokoić, a potem
kontynuowała naciskanie myślowe.
— Nie – przerwała jej Jo. – To jest ta, z
którą chodzę na runy.
Lily potrzebowała
chwili, żeby połączyć fakty.
— H… Hestia? –
wydukała, podświadomie czując, że to prawdopodobnie najgorsza opcja. Jo
machnęła ręką zawadiacko, ale w jej oczach widać było, że od początku znała jej
imię:
— Niezbyt interesuje
mnie, jak się wabi.
— Skąd…
Skąd Hestia ma Zmieniacz Czasu?, chciała zapytać, ale zmieniła zdanie, bo
jakkolwiek Jo była zagładą jej życia i postrachem Hogwartu, nie mogła wiedzieć
wszystkiego.
— Po co ci Zmieniacz
Czasu? – zapytała w zamian, siląc się na półuśmiech. – Chyba nie myślisz, że
tak po prostu coś dla ciebie wykradnę.
Jo zatrzepotała
rzęsami, komunikując w ten sposób, że o tym właśnie myślała.
Pudło, przedrzeźniła ją w myślach. Lily aż zadrżała z irytacji.
— Jak ci powiem, to
nie uwierzysz – zaczęła bronić się Jo. – A poza tym… mała szczypta tajemnicy
jeszcze nikogo nie zabiła, nieprawdaż?
Lily spojrzała na
nią wściekle.
Mała szczypta tajemnicy! Też coś! Czy Jo wyciągała te swoje teksty z
rękawa, czy ktoś wcześniej jej dla niej napisał?
— Nie zrozumiesz –
ucięła dziewczyna w takim momencie, że Lily nie miała pojęcia, czy mówi o
Zmieniaczach Czasu czy o swoich tekstach. – Słuchaj…
Chcesz, żebyśmy przerwały Zaklęcie Łączące?
— Tak – wypaliła bez zastanowienia,
chociaż wciąż kłębiło się w niej mnóstwo wątpliwości.
— Nie myśl, że ja
nie chcę. Prosiłam o to Isaaca rok temu, kiedy pojawił się w Hogwarcie.
Lily aż zadrżała.
Wzmianka o Isaacu była najwyraźniej celowym zabiegiem, byleby tylko zapewnić
„szczyptę trwogi”. Kącik ust Jo lekko zadrżał.
— Facet potrzebuje
teraz mojej pomocy, więc spełni każdą moją zachciankę. I ty też spełnisz każdą
moją zachciankę, bo jesteś w sytuacji bez wyjścia.
— Tak ci się wydaje?
— Tak. Potrzebuję Zmieniacza. Ma go
Hestia. Najlepiej przynieś mi go jutro i w nim nie grzeb. Jeśli nie wiesz, jak
się za to zabrać, podeślij pytanie do mojej osobistej sekretarki, póki co nie mam…
— Jo, ale…
Jo odwróciła się na
pięcie. Po raz pierwszy od bardzo dawna na jej twarzy zagościł stary wyraz –
złośliwość i powaga zmieszane w przedziwnych proporcjach. Lily niemal czekała,
aż zostanie nazwana „siostrzyczką”.
Pudło.
— Pomóż mi,
Evans-wan Kenobi – szepnęła Jo, puszczając do niej oczko. – Jesteś moją jedyną
nadzieją.
♠♠♠
Niedziela.
Hestia od rana
kleiła koperty z zaproszeniami, nie wspominając już o dekorowaniu ich brokatem
i samoprzylepnymi serduszkami. Nienawidziła takich papierowych robótek, to
fakt, ale nie oznaczało to, że nie podołałaby zadaniu w pojedynkę. Wręcz
przeciwnie – dawała sobie świetnie radę z całym tym bałaganem i naprawdę doceniłaby,
gdyby Dorcas nie przysłała do niej niepotrzebnej pomocy.
Chase i Emmelina okazali się zupełnie bezużyteczni, a wręcz
siejący zniszczenie. Obydwoje, równie pozbawieni talentu manualnego, od razu
pobrudzili przygotowane już zaproszenia, zużyli cały brokat, a serduszka
pognietli i zniekształcili tak, że przypominały raczej jajka. Jakby tego było
mało, Emmelina ewidentnie starała się nie dopuścić do rozmowy Hestii i Chase’a,
popadając w taki słowotok, którego nie powstydziłaby się Dorcas Meadowes.
― Szkoda, że nie było was jeszcze z nami rok temu –
ciągnęła. – Ja i Mary przygotowywałyśmy niemal wszystko same, no, może Dorcas
trochę nam pomogła. Wszędzie tu roiło się od balonów z rudymi jednorożcami.
― Nel Beauregard miała podobną imprezę, pamiętasz, Hestia? — zagadnął Chase, posyłając jej
swój najlepszy uśmiech.
― Nie. ― Odparła po prostu, z wściekłością ciskając kolejne
zaproszenie w kopertę. Nie miała humoru na rozmowę z Chase’em, a poza tym
wolała chyba, żeby poszedł sobie gdzieś z Emmeliną i nie mieszał w jej życiu
jeszcze bardziej. Chase zmarszczył brwi, ale Titanicówna nie dopuściła do
zabrania przez niego głosu:
― No tak, no tak! – potaknęła, jakby doskonale znała Nel
Beauregard. – Wiecie może, czy na imprezie będą jakieś… babeczki? Najlepiej cytrynowe?
Hestia spojrzała na nią ze złością. Słodki Merlinie, czy ta
dziewczyna nie miała jakiś poważnych problemów?! Hestia dowiedziała się
wczoraj, że jest w drugim miesiącu ciąży, w dodatku straciła pamięć i
całkowicie oblała próbne sumy z transmutacji (podczas gdy wszyscy jej
rówieśnicy przygotowywali się do owutemów, ona miała przed sobą jeden egzamin
więcej, bo w Beauxbatons zdawano testy w szóstej klasie), a Emmelina
wyskakiwała tutaj z jakimiś ciastkami?
I co to w ogóle za przeskakiwanie z tematu? O czym oni w
końcu rozmawiali, o imprezie jakieś Francuzki z Beauxbatons czy o pustych
kaloriach?
— Wiesz coś o tym, Chase? – ciągnęła Emma. Chłopak zacisnął
usta w cienką linię. Wyglądał na zmęczonego jej ciągłymi próbami nawiązania
kontaktu.
― Garmażerką zajmują się chyba Remus i Marley – powiedział
po prostu. Emmelina jęknęła.
— Chodzi mi o te, które zostały z naszej podwójnej randki. Czy ktoś je wyrzucał?
Chase napiął mięśnie.
— Nie wiem.
— Na pewno są już niedobre – wtrąciła się Hestia. – Czerstwe,
znaczy się.
Emmelina oblizała wargi, albo ze zdenerwowania, albo na znak
sprzeciwu, że te babeczki faktycznie nie są już świeże.
— Chyba zrobiłam coś głupiego – zadeklarowała, nerwowo
rozczesując sobie włosy palcami.
— Och, doprawdy? –
zapytał przesadnie poważnie Chase, puszczając oczko do Hestii. Uśmiechnęła się
do niego w odpowiedzi. To był chyba pierwszy szczery uśmiech, jaki zagościł na
jej twarzy, odkąd dowiedziała się o ciąży. – I to ma jakiś związek z
babeczkami?
— To takie do ciebie niepodobne,
Emmelino – poparła go Hestia, chichocząc dyplomatycznie. Chase zakrył usta
dłonią, dziwnie się trzęsąc.
— Do ciebie niepodobny jest zły nastrój – odparła przekornie
Emma, wpatrując się krytycznymi okiem na Hestię. Przeniosła wzrok na Chase’a. –
A do ciebie ból dupy.
Obydwoje głośno się zaśmiali, raczej nie łechtając przy tym
ego Emmy, chociaż zareagowali grzecznie na jej dowcip.
— To bardzo ważne – naciskała Emma. Wyglądała jak w amoku. –
I chodzi o Dorcas.
Chase wywrócił oczami. Hestia uśmiechnęła się sztucznie.
— Niezłą obsesję masz na punkcie tej dziewczyny, Emmie.
Emmelina zacisnęła pięści i podniosła się ze swojego miejsca
obok Hestii, chcąc chyba obejść stół i wepchnąć się Chase’owi na kolana (a
nawet jeśli nie, to Hestii się tak wydawało),
niestety, i tym razem się przeliczyła:
— Skoro już stoisz, Emmelino – odezwał się Chase ze
złośliwym błyskiem w oku. – To może zostawisz mnie i Hestię samych. Bardzo cię proszę. – Chociaż chłopak użył
magicznego słowa, bynajmniej nie zabrzmiało to uprzejmie. Emmelina zamarła w
miejscu. Chase błysnął nieprzyjemnym uśmiechem (godnym Amosa Diggory’ego, jak
pomyślała Emma), wskazał na ławkę i dodał: - Aha, i może wyniosłabyś śmieci?
To było już poniżej godności blondynki (i zdecydowanie za
mocno raniło jej uczucia), dlatego zamiast spełnić grzeczną prośbę Chase’a, odwróciła się na pięcie, głośno pociągnęła
nosem i wypadła przez dziurę w portrecie, udając się zapewne do kuchni. Chase
przez chwilę się przyglądał się w miejsce, gdzie przed chwilą siedziała,
dziwnie marszcząc brwi; ale ostatecznie wywrócił oczami i spojrzał
porozumiewawczo na Hestię. Miał nadzieję, że zobaczy w jej oczach wyraz jakieś
aprobaty (Hestia zwykle uwielbiała, kiedy Chase spławiał przy niej ładne
dziewczyny), ale tym razem stało się inaczej. Patrzała prosto na dziurę w
portrecie, marszczyła nos i najwyraźniej intensywnie się nad czymś
zastanawiała. Sennym głosem wydukała:
— Nagle zrobiłeś się dla niej taki oschły?
Chase westchnął. Ta niebywała spostrzegawczość może i trochę przypominała dawną Hestię, ale na
tym podobieństwo się kończyło. Żadnych porozumiewawczych uśmiechów, żadnych
mrugnięć okiem, żadnych śladów jakiegokolwiek zadowolenia. Nowa Hestia była
zupełnie pozbawiona zazdrości o Chase’a, radości z przebywania z Chase’em i ogólnie
zainteresowania Chase’em.
To było… nietypowe.
— Jest płytka jak Odette Caouette – mruknął. – Nawet trochę
wygląda jak ona.
Hestia oblizała wargi, wciąż ani trochę nie poruszona tym
wyznaniem.
Nie cierpisz Odette!, chciał
krzyknąć jej w twarz. Nie mogłem
powiedzieć o Emmelinie nic gorszego!
— Jeszcze tydzień temu śliniłeś się na jej widok – odparła
Hestia. – I pewnie na Odette też nie patrzałeś obojętnie. Nie pamiętam.
Ta ostatnia uwaga zapiekła go do żywego. Rozczarowanie z
powodu Emmeliny, gniew na Dorcas i Lily, a także frustracja z powodu Hestii –
to wszystko ogarnęło jego zwykle stoicki umysł i zawirowało, aż na chwilę
przestał widzieć cokolwiek. Pokręcił głową i roześmiał się pusto, zaciskając
pięści. Nieoczekiwanie uderzył otwartą dłonią w stół, a wszystkie schnące
zaproszenia upadły na podłogę. Brokat rozlał się na spódniczkę Hestii, a
serduszka opadły powoli, przypominając Chase’owi nieszczęsną podwójną randkę i
tandetne konfetti.
— Więc nawet nie trudź się, by sobie przypomnieć –
powiedział zimno, wpatrując się w jakiś punkt pod stołem. Na Hestii jego ton
nie zrobił najmniejszego wrażenia.
— Nie gniewaj się na mnie – odparła. – Po prostu próbuję być
z tobą szczera.
Zerknęła z rezerwą na owoc swojej pracy, w większości
kompletnie zniszczony od brokatu i innych ciekłych ozdób, które wylały się na
skutek wybuchu złości Chase’a.
—Posprzątaj to, proszę – odparła, nie patrząc w jego
kierunku. Zerwała się na równe nogi. – Powiedz Dorcas, że nie będzie w tym roku
zaproszeń.
Już miała odmaszerować z powrotem do swojego dormitorium,
ale Chase złapał prędko jej nadgarstek. Hestia przymknęła oczy. Obawiała się,
że jeszcze chwila i nie powstrzyma potoku łez.
— Poczekaj chwilę!
– poprosił raczej rozkazującym tonem i sam poderwał się z krzesła. Hestia niechętnie
obróciła się w jego stronę.
— Nie mamy sobie nic do powiedzenia, Chase.
Chłopak był najwyraźniej innego zdania, bo przybliżył się do
niej na tyle, że czuła jego ciepły oddech na twarzy.
— A jeśli chce cię oficjalnie zaprosić na imprezę Lily? – szepnął,
trochę mniej żądającym tonem. – No wiesz… to moja siostra – na pewno załatwi
nam najlepsze miejsca przy stole.
Hestia nie roześmiała się z tego czarnego żartu, ale zrobiło
jej się żal Chase’a, po raz pierwszy odkąd pani Pomfrey przedstawiła przed nią
diagnozę. Wyślizgnęła dłoń z jego uścisku.
— Przykro mi – powiedziała po prostu, uciekając przez dziurę
w portrecie, zupełnie jak Emmelina.
♠♠♠
Poniedziałek.
Dmuchanie
balonów, ozdabianie pokoju wspólnego oraz szereg innych prac niekoniecznych
przypadł Syriuszowi i Dorcas, którzy po otrzymaniu zakupionych dekoracji od
Emmeliny i Chase’a, zabrali się do pracy. Black, jak zwykle bezczelny i
wyniosły, raczej przeszkadzał i dokuczał Dorcas niż pracował. Dzisiejszego dnia jednak dziewczyna przymknęła na niego oko, a
wręcz niespecjalnie miała mu to za złe. Właściwie to cały stres, nerwy i
panika, które to kumulowały się w Dorcas przez cały weekend, teraz, przy
Syriuszu, zaczęły ją opuszczać. Zdecydowanie ciekawe zjawisko, zważywszy, że to
właśnie Black był katalizatorem wszelkich tych problemów i niepowodzeń.
Dziewczyna łapała się na tym, że zamiast kleić piniatę,
przygląda się lewemu profilowi chłopaka, albo że chichocze, kiedy ten próbuje
rozplątać serpentyny. Nie wiedziała dlaczego, ale jego uwagi odbierała jako
zabawne, a nie irytujące, a psucie wszystkiego, co Dorcas stworzyła – za
pociągające, a nie wkurzające.
Może to przez tą tragiczną wiadomość, którą przekazała Bree?
Syriusz sprawiał wrażenie kompletnie zobojętniałego, ale Dorcas dobrze wiedziała,
że jest przerażony – i ze swojego powodu, i z powodu brata. Tym bardziej, że to
nie był pierwszy przypadek, kiedy rodzeństwo któregoś z Huncwotów traciło
zmysły.
Z całym szacunkiem do
May, pomyślała.
Nie chciała poruszać tematu Regulusa, bo pomimo tego, że
cała szkoła teraz trąbiła o jego „wybudzeniu ze śpiączki”, nikomu, nawet członkom rodziny – nie można złożyć mu wizyty.
Syriusz nie kłopotał się z ukrywaniem
własnych poglądów na ten temat – zaraz po zajęciach Argenta, wybiegł z klasy i
pokłócił się ze swoją Poppy. Dorcas
poczuła bardzo dziwną satysfakcję z tego powodu.
Dziwny dzień, pomyślała,
zerkając na duży, staroświecki zegar obok kominka. Zbliżała się czwarta – za
jakąś godzinę zaczną przybywać pierwsi zaproszeni naprędce goście. Nie wszystko
było przygotowane.
— Gdzie jest Peter? – zapytała Syriusza, patrząc
niespokojnie w kierunku stojących w kącie ławek. — Miał ustawić tutaj stół.
— Może dla odmiany zainteresował się własnym życiem? –
zripostował Syriusz, przebijając pinezką jeden z nadmuchanych przez Dorcas
balonów.
— Wszystko psujecie! – syknęła, prychając z niezadowolenia.
– Najpierw te zniszczone zaproszenia, potem kradzież prezentów…
— …już znalazłem sprawcę – westchnął Syriusz. – Młodszy brat
Wooda i banda drugoklasistów.
Dorcas wywróciła oczami.
— Nikt z was nie podchodzi do zadania poważnie! – oskarżyła
go. – Emmelina i Chase kupili nie tą piniatę, co trzeba, Marley i Remus zamiast
wybrać najlepsze przekąski, walnęli
na nieustawiony stół multum słodyczy, jak na jakiś festyn… Lily może
tu przyjść w każdej chwili, bo Jamesa zupełnie nie obchodzi to, że ma ją zagadać, a w dodatku…
— Ależ to kompletny koniec świata, droga Dor – potaknął
Syriusz, łapiąc się za głowę. – Ja nie wiem – jak tak można… przecież to oburzające, obrzydliwe zachowanie,
którego powinni się wstydzić…
— Przynajmniej ty mi pomagasz, Syriuszu – przerwała mu w pół
słowa. Sama zdziwiła się nad barwą swojego głosu – zamiast ironii wystąpiła w
nim nuta kokieteryjności. Zarumieniła się wściekle, z przejęcia sięgając po
pierwszy lepszy słodycz, leżący na ławkach.
Cytrynowe babeczki?
Cudownie.
Wepchnęła ją sobie do ust, wiążąc na supełek kolejnego
różowego balona. Z każdym kolejnym przeżuciem ciastka, czuła się coraz bardziej
rozluźniona i spokojna. Psychologiczna terapia słodyczowa jak zwykle okazała
się najskuteczniejsza.
Ale czy naprawdę tylko Dorcas zależało na tej
imprezie-niespodziance?! Wydawało jej się, że w Hogwarcie jest więcej
kreatywnych osób, które lubią angażować się w przygotowania, a nawet jeśli nie
należy to do ich ulubionych rozrywek, to zrobią to dla Lily. Tymczasem ci, na
których liczyła w poprzednich latach – jak Mary, James czy Dorian – albo
zupełnie zrezygnowali z pomocy, albo zupełnie ignorowali swoje zadanie. Na
początku przygotowań Emmelina dosyć jej pomagała, ale teraz pogrążyła się w
kolejnej ze swoich chronicznych depresji, i spędzała cały dzień w łazience albo
w kuchni.
Przydałby jej się
chłopak, pomyślała Dorcas, bo wychodziła z założenia, że odrobina miłości
to czyste panaceum. Marlenie też
przydałby się chłopak. I…
— O rany! – pisnęła, wypluwając trochę babeczki na balon.
Szybko wytarła go rękawem, mając nadzieję, że Syriusz nic nie zauważył.
— Co znowu, Meadowes?
Dorcas odwróciła się tak gwałtownie, że aż zrzuciła wszystkie
pinezki na podłogę. Syriusz spojrzał na nią wzrokiem: „Nie zaczynaj tego po raz
kolejny”.
— Wiesz, na co wpadłam? – zapytała, uśmiechając się
promiennie.
Syriusz wzruszył ramionami.
— Że przenosimy imprezę na polanę jednorożców?
— Nie – pokręciła głową, zbyt poruszona, żeby załapać żart.
– Długo zastanawiałam się nad tym, co kupić Lily na siedemnastkę… wiesz, potem
się pokłóciłyśmy, a ja niespecjalnie coś jej kupiłam, kiedy byłam w Hogsmeade
i…
— Mogę ci oddać mój prezent, Meadowes. Ale on nie jest zbytnio…
serdeczny.
— Nie o to chodzi – westchnęła Dorcas, machając rękami z
podekscytowania. Trzepotała rzęsami, podskakiwała i wysyłała Syriuszowi wymowne
spojrzenia, jakby myślała, że w ten sposób naprowadzi go na właściwy trop.
— Jak myślisz – zaczęła tłumaczyć – dlaczego James wygląda
jak półtora nieszczęścia?
— Cierpi na brak witaminy L.E?
Dorcas pokiwała głową, puszczając do niego oczko.
— Mniej więcej. A dlaczego Lily wygląda jak półtora
nieszczęścia?
— Bo wszyscy zapomnieli o jej urodzinach? – szepnął
dramatycznym tonem.
— Nie. Bo cierpi
na brak witamy J.P.
Syriusz przez chwilę milczał, dokładnie analizując to, co
usłyszał. Dorcas podskoczyła raz jeszcze, jakby chciała wznieść się w chmury i
odlecieć do swojej wiecznie słonecznej krainy marzeń.
— Witaminy R – sprostował
Syriusz, wciąż zamyślony.
— Nie, J.P.
— I co to ma wspólnego z twoim planem?
─ A to, że właśnie dzisiaj wieczorem zeswatamy Lilkę i
Jamesa raz na zawsze.
Dorcas podskoczyła jeszcze raz, ale w ten sposób raczej nie
zaraziła chłopaka swoim entuzjazmem. Syriusz wciągnął powietrze, westchnął
ciężko i rzucił sarkastycznie:
— To coś nowego.
Dorcas dała mu sójkę w bok. Przyzwyczaiła się już do tego,
że plany parowania ludzi są kontrowersyjne – jedni uwielbiają pomagać miłości
(jak Dorcas), a inni podchodzili do tego jak do nauki na próbne owutemy z
eliksirów (jak Syriusz). I chociaż Meadowes nie była w stanie zrozumieć, jak
swatanie może być dla kogoś nudne, wiedziała,
że Blacka do tego planu nie trzeba będzie dłużej namawiać.
— Uda się, zobaczysz! – szepnęła, uśmiechając się
promiennie. – Rób wszystko, co ci powiem i proszę,
nie zamykaj ich w żadnych szafach… ani nawiedzonych cieplarniach… ani nie
zostawiaj na szczycie diabelskiego młyna…
─ Nikt nie kibicuje im bardziej niż ja, Dorcas – powiedział
nieskromnie Syriusz. – Widzisz, ile ja dla nich zrobiłem? Ile mi zawdzięczają? Nikt bardziej ich do siebie nie popchnął
niż ja.
─ Może z wyjątkiem pana Ethana – zachichotała. ─ W końcu to jemu
zawdzięczają swój pierwszy pocałunek.
─ I Caitlin Chamberlain – przyznał uczciwie – ta mała jest
kompletnie ześwirowana na ich punkcie.
─ W takim razie najbardziej kibicuje im Caitlin, potem pan
Ethan, potem ty i potem ja – zawyrokowała Dorcas. – Gdybyśmy tylko połączyli
siły…
— Wyobraź sobie, co by było, gdyby zamiast Caitlin swatała
ich taka McDziwka… — zachichotał Syriusz. Dorcas też zachichotała.
— Gdyby nie ona, to już dawno byliby razem – stwierdziła. –
Więc nie wiem, czy faktycznie w czymkolwiek by się nam przydała…
─ Żartujesz sobie? – prychnął Syriusz. – Gdybym miał włamać
się do Gringotta, zabrałbym ze sobą Mary McDonald. Ta dziewczyna to geniusz
zbrodni. Jestem pewien, że gdyby to ona im kibicowała, to już mieliby dwójkę
dzieci. Ślubnych. Nie bękartów.
─ Dziewczynek? – szepnęła Dorcas podekscytowanym tonem.
─ Idź się leczyć,
Meadowes.
Dorcas zaśmiała się perliście. Syriusz już się nakręcał!
—To by było całkiem zabawne – szepnęła ,puszczając do niego
oczko. ─ Wyobrażasz sobie, co by się działo?
Syriusz pokiwał głową, uśmiechając się mimowolnie.
— Załóżmy, że udałoby nam się ich sparować. Najpierw,
wiadomo – sielana, nie ma tragedii, wszystko idzie jak z płatka. Ale potem…
— Zaczęliby się kłócić o byle pierdołę – uzupełniła. – Ach,
to byłby pasjonujący związek.
— Z pewnością – mruknął z rezerwą. – Załóżmy, że jakoś im
się udaje wytrzymać wśród tej nieznośnej atmosfery, Lilusia poznaje Belle i
Setha..
— Ona już zna rodziców Jamesa – zauważyła Dorcas.
Syriusz spojrzał na nią ze zdumieniem. Po chwili otworzył
szerzej oczy, pokręcił głową i zaklął.
— Ach, masz rację! W takim razie Jimmy poznaje pana Ev… a
nie, wybacz, zna go już przecież…
— Jakby nie patrzeć, ich związek jest na bardzo
zaawansowanym poziomie.
— Co nie? – wzruszył ramionami Syriusz. – No ale dobra – kończymy szkołę, zaczynają się
nocki u Jamesa – co już też było,
swoją drogą – potem ten przygłup postanawia się oświadczyć…
— Jeśli jakimś cudem James wytrzymałby z nią do ślubu, to
ich pożycie małżeńskie byłoby bardzo burzliwe – nakręcała się Dor. – Mowa o
dwójce najbardziej inno-podobnych do
siebie ludzi na świecie. Nie potrafiliby zrezygnować z podżegania siebie
nawzajem. Awantury byłyby tam codziennie.
─ Co by było, gdyby mieli dzieci? – zachichotał Syriusz. –
Wyobrażasz to sobie – dzieciaki aroganckie jak Rogaś, niezrównoważone i
krzykliwe jak Evans, nafaszerowane brawurką i lubujące we wkurwianiu wszystkich
dookoła?
─ Rudowłose okularniki – mruknęła Dorcas. – To by było dziwne.
─ Jak oni w ogóle by funkcjonowali? – zastanowił się. – Ruda
wydziera się, jak musi podnieść pod kimś papierek, a co dopiero gdyby miała dla
kogoś gotować, prać, sprzątać…
Dorcas zmarszczyła brwi. Sama również nie potrafiła
wyobrazić sobie Lily jako gospodyni domowej. Ani jako matki. Ani jako żony.
─ Może James by to robił – wzruszyła ramionami. – No, z ich
dwojga, to on jest dużo bardziej rodzinny…
─ Meadowes, proszę cię – jęknął Syriusz. – Rogaś na…
─ Kur…czaka domowego?
─ O czym rozmawiacie? – spytał skonsternowany głos zza ich
pleców. Dorcas i Syriusz odwrócili się niemal równocześnie.
Na schodach do dormitoriów męskich stał James. Jego wyraz
twarzy zdradzał zmęczenie, zdziwienie, ale i nieopisane rozbawienie.
─ O niczym – odpowiedzieli równocześnie. Syriusz zmarszczył
brwi. Dorcas uderzyła go otwartą dłonią w ramię.
─ Jestem pewien, że słyszałem „Lily” i „bękarty”, i „kurczak
domowy” – sprzeczał się z nimi James, bardzo dokładnie akcentując swoje każde
słowo.
─ Syriusz opisywał swoje przyszłe życie – wypaliła Dor.
Łapa zakrztusił się własną śliną, a James aż podparł się
ręką o poręcz, bo stracił równowagę.
— No tak… — szepnął Potter, całą siłą woli powstrzymując
parsknięcie śmiechem. – To było dosyć oczywiste…
— Nigdy nie ukrywałem swoich najskrytszych marzeń – potaknął
Black. – Co cię do nas sprowadza, Rogasiu? Potrzebujesz balonów?
Dorcas zignorowała jego uwagę i rzuciła się na Jamesa:
— Dlaczego nie pilnujesz Lily? Co jeśli ona zaraz tu
wpadnie…?!
— Spokojnie, Meadowes… — uniósł ręce do góry. – Obserwuję
ją. Jest w gabinecie McGonagall.
— Co?!
— Szalona z niej
kobitka, co nie? – westchnął z rozmarzeniem Syriusz. – Mam nadzieję, Rogasiu,
że uda ci się kiedyś znaleźć kogoś równie wyjątkowego.
— Twoje poczucie humoru jest rozbrajające – odparował James,
mimo wszystko śmiejąc się pod nosem. – Zagalopowaliście się lekko w przyszłość,
co nie?
— Przyszłość to okres, o którym Dorcas jeszcze nigdy nie
myślała – sprostował Syriusz. Uśmiech Jamesa rozszerzył się jeszcze bardziej.
—W każdym razie… Titanic zaczepiła mnie przed chwilą.
— Nie rzygnęła na twoje buty? – zapytał Syriusz, za co po
raz kolejny oberwało mu się od Dorcas.
— Syriuszu.
— Właściwie to kazała mi coś przekazać tobie, Meadowes.
Dorcas spojrzała ze zdumieniem na Syriusza, który szepnął
teatralnie: „Spotkał ją w męskim dormitorium?” i natychmiast przeniosła wzrok
na Jamesa. Wyglądała na lekko przestraszoną.
— Mnie?
— Masz pod żadnym pozorem nie tykać cytrynowych babeczek –
powiedział przesadnie poważnie. – Zwłaszcza tych, które zostały z podwójnej
randki.
Dziewczyna postanowiła przemilczeć to, że wszystkie babeczki
z podwójnej randki zostały już przez nią zjedzone. Zachichotała.
— Ups.
Uśmiechnęła się do chłopców promiennie, przygryzając
ostatnią cytrynową babeczkę.
♠♠♠
Poniedziałek.
Peter,
paradoksalnie, miał najwięcej do zrobienia ze wszystkich zaprzysiężonych. Jakkolwiek początkowy plan i przydział obowiązków
wykonany przez Dorcas, zupełnie go pomijał i nie obejmował, tak otrzymał on
różne polecania od trzech osób. Najzabawniejsze było to, że żaden jego
zleceniodawca nie wiedział o pozostałych dwóch zadaniach i w konsekwencji cały
trud i zaangażowanie Petera nie zostało docenione w pełnym wymiarze.
Dorcas kazała mu wynieść z pokoju wspólnego wszystkie kanapy
i krzesła, a przygotować parkiet i
jeden, długi szwedzki stół. Emmelina
poprosiła, żeby zajął się aspektem muzycznym, bo – jak twierdziła – zrobi to
najlepiej:
― Pamiętasz imprezę u Declana Sterne’a w wakacje? –
zapytała, chcąc spławić go jak najszybciej. – Myślę, że dzisiaj też możesz
zostać DJem.
Z kolei Syriusz powiedział, że w pierwszej kolejności musi
udać się go Hogsmeade po procenty, a resztę niepotrzebnych zajęć zostawić
pierwszoroczniakom.
― To męska robota,
Peter! – wykrzykiwał, uderzając go w głowę różowym balonem. Zaprawdę, wyglądał
przy tym bardzo męsko, a fakt, że jego koszulka kleiła się od brokatu, tylko
utwierdzała w tym przekonaniu. – Chłopcy nie
podołają.
Peter wybrał się więc do Hogsmeade podczas przerwy na lunch.
Miał mnóstwo czasu, bo następne w planie lekcji były Starożytne Runy, a on nie
chodził na ten przedmiot. Spojrzał na zegarek. Zostało mu jeszcze pół godziny,
żeby kupić płyty do zmiksowania i wykupić whiskey według wytycznych Syriusza.
Potem powinien ułożyć imprezową składankę utworów i pomóc w formowaniu tego
przeklętego szwedzkiego stołu. Zabawne,
jak bardzo się poświęcał dzisiejszego dnia, zważywszy, że Evans nie była nawet
jego dobrą koleżanką.
Szyld sklepu Ostinato przypominał
litery dymne, które rozbłyskają i znikają na niebie jak fajerwerki. Jak zwykle
dochodziły stamtąd odgłosy przeróżnej muzyki zmieszanej w jeden, wielki
dysonans przypominający drapanie paznokciami o tablicę albo pisk jego
czteroletniej kuzynki.
Odjazd, pomyślał
Peter, przyśpieszając tempa. Miał już wizję na muzykę dla Evans – to powinno
być coś z lżejszego punku, hipisowskiego rocka i radiowej szmiry, najlepiej
przerywane przez okropny, romantyczny, wolny kawałek na tańce par. Peter
najchętniej zmiksowałby jakieś psychodeliczne nuty rodem z przyjęć pośmiertnych
duchów z hałaśliwymi odgłosami manchesterskich ciężarówek, ale znaczna
większość Hogwartu była za mało ambitna muzycznie na taki rumor. Stanąwszy w
drzwiach, pozdrowił kierownika sklepu Briana, jego ciotecznego brata. Wbrew
przyzwyczajeniom udał się do działu z muzyką popularną, gdzie wśród
bestsellerów przodowała nowa płyta Fatalnych Jędz i Heartthrob. Same nudy.
Chwycił z ciężkim westchnieniem kilka winyli ze składanką
hitów ’77 i skręcił w boczną alejkę sklepu, gdzie znajdowała się muzyka
dziewczyńska, czyli miłosne ballady i inne okropności, których Peter nie
znosił, a znał je tylko dlatego, że przez całe wakacje namiętnie odtwarzała je jego kuzynka z
Ameryki, Naomi. Już z daleka widział
tekturowe, ogromne okładki z różowymi serduszkami.
O, nie.
— Peter? – zapytał ktoś stojący przy różowym regale pełnym
płyt Celestyny Warbeck. Chłopak zmarszczył brwi. Przez moment zastanawiał się,
czy powinien zareagować – jeśli któryś z jego znajomych zobaczyłby go na
wystawie promującej album Celestyny Werbeck i szyszmor, to byłoby równie
ośmieszające jak przejście się po Hogwarcie w samej bieliźnie.
Ale to był głos
dziewczyny, przypomniał sobie. Z dziewczynami raczej nie utrzymywał żadnych
przyjacielskich relacji, która mogłaby ucierpieć podczas spotkania w takim
miejscu. Odwrócił się. Momentalnie zarumienił się od stóp do głów.
Stała przed nim Greta Catchlove w różowym płaszczyku i
ubraniach modelujących. Znacznie różniła się od starej Grety, od Grety, z którą
Peter całował się w Boże Narodzenie. Tamta Greta miała cienkie, brązowe głosy z
nieestetyczną, tłustą grzywką. Ta Greta była brunetką z kręconą, napuszoną
burzą włosów. Tamta Greta wyglądała na zapadającą się jakby w głąb samej siebie
– ta stała pewna siebie i wyprostowana. Tamta Greta nie przejmowała się zbytnio
swoim wyglądem – a ta ewidentnie próbowała schudnąć.
Emmelina 2.0, pomyślał,
wpatrując się w butelkę soku warzywnego, który piła Greta i tą okropną
modelującą odzież. Chociaż włosy oceniał na plus.
— Jesteś na diecie? – zapytał, nie przejmując się w tej
chwili taktem czy nietaktem.
Greta zlustrowała go dziwnym spojrzeniem. Chwilę milczała,
utrzymując bardzo poważny wyraz twarzy. Peterowi zrobiło się gorąco. Ładna czy
nieładna, każda dziewczyna wprawiała go w zakłopotanie. Już chciał przeprosić i schronić się w
składziku dla obsługi, gdy ciszę przerwał perlisty śmiech Grety. Zapomniał już,
że była z niej bardzo równa babka.
— Szaleństwo, co nie? – pokręciła głową, wpatrując się na
swój sok. – Caitlin mnie zmusiła. Dzielimy we dwie dormitorium z Clemence
Grant, a to przyprawia o lekkie kompleksy.
Peter potaknął. Powoli zaczął sobie przypominać całe
puchońskie towarzystwo z ich rocznika – Dabney, Stimpson, szalona anorektyczka
Clemence, która w zeszłym semestrze zepsuła pierwszą randkę Syriuszowi i
Dorcas, siostrę Chamberlaina wariatkę i właśnie Gretę, która swego czasu
wymieniła się na jeden dzień życiami z Emmeliną. Teraz najwyraźniej postanowiła
osiągnąć to, co ona, tyle że sprawiedliwie – bez aspektu z rzyganiem.
Nikt z nich – oprócz Stimpsona, gwiazdy Quidditcha – nie
został zaproszony na dzisiejszą imprezę.
— Słuchasz Celestyny? – zainteresowała się Greta, obracając
jeden ze swoich ciemnych loków wokół palca.
Peter przez chwilę zwlekał z odpowiedzią.
— Jasne.
Nie było to kłamstwo, bo faktycznie słuchał – a raczej słyszał –
wyjce Celestyny. Nie powiedział przecież, że lubił jej płyty, tylko że je przesłuchał.
— Dlaczego nie jesteś w szkole? – zapytał protekcjonalnie.
Greta zamrugała, rumieniąc się wściekle.
— Emm… — oblizała wargi. – Właściwie to…
— To?
— Śledzę Mary.
Śledzi…
Śledzi Mary? McDonald?
Peter parsknął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Greta
zarumieniła się wściekle.
— C…co?
— Nie śmiej się – szepnęła, sama chichocząc dyplomatycznie.
– Larissa mnie zmusiła.
— Prefekt Naczelna? – powtórzył Peter, coraz bardziej
zdezorientowany. – Po co?
— Śledzimy ją na zmianę z Caitlin. Larissa zbiera na nią
haki. Chyba czuje się zagrożona.
Peter zachichotał jeszcze raz. To był kompletny nonsens, ale
pasował do Larissy i jej koleżanek. Podszedł bliżej do Grety, przełamując
nieśmiałość i szepnął:
— Czego się dowiedziałaś?
Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo, uniosła palec do
góry, na znak, że Peter musi chwilę poczekać, i spojrzała za siebie, jakby
sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje. Byli bezpieczni.
— Spotyka się z jakimś starszym facetem – szepnęła,
poruszając znacząco brwiami. – Nigdy go nie widziałam. Ma dziwny akcent, ale
jest strasznie przystojny.
— Gdzie oni są? – zainteresował się Peter. Wątpił, że
rozpozna tego faceta, skoro Greta tego nie zrobiła, ale mógł zrobić zdjęcie i
pokazać je Syriuszowi albo Jamesowi… to byłaby niezła sensacja… Peter nie
znosił Mary jak dziewięćdziesiąt procent społeczności Hogwartu i z
przyjemnością oglądałby jej upadek.
— Zgubiłam ich – zawstydziła się Greta. – Spotkałam ciebie,
i… — westchnęła ciężko. – Jeszcze przed chwilą stali tam – wskazała regał z
muzyką klasyczną. – Podeszłam tutaj i udawałam, że przeglądam wystawę – nie
myśl, że słucham takiej szmiry.
Teraz to Peter poróżowiał. Greta podobała mu się coraz
bardziej. Już chciał usprawiedliwić swoje wcześniejsze kłamstwo i wyjaśnić, że
przyszedł tutaj tylko po to, żeby wybrać muzykę na imprezę z okazji
siedemnastki Lily Evans, na której będzie DJem… ale wtedy przypomniał sobie, że
Greta ani jej koleżanki nie mają pojęcia o tej imprezie, bo Dorcas zabroniła
kilka razy zapraszać jakichkolwiek Piękności (zwłaszcza Larissy) albo osób,
które za nimi przepadały (wszystkie Puchonki). Argumentowała, że te dziewczyny
może i dobrze się prezentują, ale nie znoszą Lily do szpiku gości i jedynie
zepsułyby atmosferę.
Ale z drugiej strony Peter też jakoś nie szalał za Lily
Evans, a musiał przez cały wieczór miksować dla niej muzykę. Czy nie mógł
pozapraszać kilkoro swoich znajomych, ot tak, dla towarzystwa? Jasne, że mógł.
Uśmiechnął się nieśmiało do Grety. To zabawne, ale nagle
przestał utożsamiać tę imprezę jedynie z koszmarną muzyką.
♠♠♠
Poniedziałek.
Hestia długo
stała pod drzwiami dormitorium numer sześć, zanim odważyła się zapukać.
Wiedziała, że ta wizyta może wpłynąć na jej przyszłość, nawet jeśli nie dowie
się niczego pewnego. Przez cały dzień rozważała wszystkie za i przeciw zwrócenia
się do Huncwotów ze swoim problemem, i chociaż to wcale nie dodało jej odwagi,
uświadomiło, że rozmowa z nikim innym nie wchodzi w grę.
Jayden i Chase kategorycznie nie wchodzili w rachubę,
przynajmniej nie teraz. Hestia póki co musiała ustalić, który z nich jest
bardziej prawdopodobny do roli ojca (modliła
się, żeby Stara Hestia miała cokolwiek w głowie i wybrała porządnego
kandydata), a dopiero później ryzykować ich gniew, niedowierzanie albo inne
toksyczne uczucia. Jej współlokatorki raczej nie budziły w niej zaufania,
zwłaszcza, że połowa z nich szpiegowała dla Chase’a – Dorcas i Emmelina na
pewno, Lily pewnie pobiegłaby do niego, żeby upewnić się czy zostanie
siedemnastoletnią ciocią, na Mary nie można było liczyć, a o Marlenie nie
zdążyła wyrobić sobie jeszcze zdania.
Z kolei James i Syriusz byli jej kuzynami i chyba dostali w
genach choć krztynę lojalności względem niej, prawda? Raczej nie pobiegną od
razu do Jaydena lub Chase’a, kiedy podzieli się z nimi swoją… nowiną.
Po przekroczeniu progu dormitorium, z ulgą zauważyła, że
zarówno Petera, jak i Remusa nigdzie nie widać i prawdopodobnie nie będzie
musiała przy nich rozmawiać. Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy po wejściu, to
mnóstwo paczuszek zawiniętych w ozdobne papiery i przystrojonych kokardkami i
wstążkami. Zbliżała się godzina
przyjęcia-niespodzianki dla Lily, a Huncwoci musieli jeszcze przenieść schowane
u nich prezenty do Pokoju Wspólnego.
Hestia, której nagle zabrakło odwagi, już chciała
powiedzieć, że nie będzie im przeszkadzać i uciec, gdzie pieprz rośnie, ale
chłopcy nie pozwolili jej na taki krok.
— Hestia?
Dziewczyna poczuła, jak niewidzialny węzeł zaciska się na
jej gardle. James – bo zdołała już rozpoznać, że to on – wymówił jej imię w tak
ciepły, zachęcający sposób, że wszelkie jej bariery i zabezpieczania nagle się
załamały, a ona spadła na ziemię, uświadamiając się, w jak tragicznej jest
sytuacji.
Ciepłe łzy zaszkliły jej oczy. Odwróciła się do nich powoli,
pociągając głośno nosem. Jej ramiona zatrząsały się rozpaczliwie. James i
Syriusz wymienili zdumione spojrzenia.
— Co… co się…?
— M…muszę wam coś powiedzieć – wydukała, zaciskając mocno
powieki, żeby uniemożliwić łzom spadek po policzkach. – To… ja nie w…wiem, co
teraz zrobić.
Syriusz, który nie znosił płaczu, zwłaszcza u dziewczyn,
spojrzał na Jamesa z przerażeniem. Potter z kolei, trochę bardziej doświadczony
w łagodzeniu napadów histerii dziewcząt w swoim dormitorium, westchnął ciężko,
objął Hestię ramieniem i posadził na swoim łóżku.
— Hest…?
— Merlinie… — jęknęła, wydmuchując nos w rękaw swojej
polówki. – Co ja zrobiłam…
— Hestia, nie żebym cię poganiał czy coś… — zaczął Syriusz,
nerwowo zerkając na zegarek. – Ale mamy naprawdę mało czasu i doceniłbym,
gdybyś…
— Jestem w ciąży – powiedziała po prostu, chowając twarz w
dłoniach.
Chciała mieć już to wyznanie za sobą, żeby mogła wysłuchać
jakichkolwiek dobrych rad. Oczywiście pod warunkiem, że na jej problem istniało
jakieś dobre rozwiązanie i to takie, na które mogliby wpaść chłopcy.
Przełknęła głośno ślinę i niemrawo zadarła głowę do góry.
Jeśli spodziewała się, że Syriusz i James przejmą się tą wiadomością choć
odrobinę i wyrażą przynajmniej minimalne współczucie, to i tym razem się
przeliczyła. Rogacz wywrócił wysoko oczami, a Łapa wysłał w jej kierunku
niemiły grymas.
— I ty przeciwko
nam? – jęknął Syriusz. – Wiem, wiem, sprawa Sereny była przezabawna, ale ile można dłubać w jednym temacie, przecież…
— Nie wiem, o czym ty pieprzysz… — jęknęła, przymykając
oczy. – Byłam w sobotę u Pomfrey. Tak jakby obrzygałam Jaydenowi buty, i…
— Skradłaś cały blask dzisiejszego dnia, Hestia. Evans cię
zabije – przerwał jej Syriusz, zaczynając śmiać się pod nosem.
Hestia skrzyżowała ręce na piersi i odetchnęła głęboko.
― Najpierw Regulus kompletnie traci zmysły, potem z
zazdrości Larissa popełnia samobójstwo, teraz ty zachodzisz w ciążę… ale
jesteście cięci na tą Evans. Nawet w siedemnastkę dziewczyna nie może mieć
swoich pięciu minut.
— Ja wcale nie żartuję, nie rozumiesz, że…
— Hestia, złap za te zielone pudło, musimy to wypakować,
zanim wleci tu Meadowes i wymyśli coś, co przebije wszystkie wasze sensacje
razem wzięt…
Dziewczyna zatrzęsła się ze złości i sięgnęła do swojej
torebki. Na początku miała nadzieję, że znajdzie w nim jakąś broń albo przynajmniej
narzędzie tortur, ale zamiast tego wyciągnęła z niej coś o wiele lepszego – dowód.
Podniosła wysoko flakonik z bardowym eliksirem, ten sam,
który dostała dwa dni temu od madame Pomfrey. Syriusz zachichotał i szepnął coś
w stylu: „Soczek?”, ale James zamrugał i chwycił flakonik w dłoń. Przełknął
głośno ślinę. Wyglądał, jakby nie po raz pierwszy miał styczność z takim
kolorem eliksiru.
— Ona nie żartuje, Syriuszu – szepnął, nie patrząc w stronę
Hestii. – O kurwa.
Black zamrugał i sam
wziął flakonik do rąk. Zlustrował ją pod każdym możliwym kątem, odkręcił
buteleczkę i powąchał miksturę, krzywiąc się niewyobrażalnie.
— Nasikałaś tam?
— Naplułam – sprostowała Hestia. Syriusz wzdrygnął się
jeszcze raz, oddając flakonik w jej ręce. Dziewczyna wywróciła oczami.
— Co masz zamiar teraz zrobić? – zapytał James, bardzo
zmieszany. Temat rozmowy nie dość, że mu nie leżał, to jeszcze nie dawał za
wielkiego pola do popisu – bo cóż on mógł wiedzieć na ten temat?
Hestia z każdą chwilą coraz bardziej żałowała, że tutaj
przyszła.
— Miałam nadzieję, że pomożecie mi w tym choć trochę –
przyznała, wzruszając ramionami. – Nic nie wiem. Nic nie pamiętam. Nie mam
nawet najmniejszego pojęcia, o tym, co się działo te dwa miesiące temu.
— Przez cały grudzień leżałaś w szpitalu – zauważył trzeźwo
Syriusz. – Nie sądzę, żeby w Mungu byli jacyś przystojni magomedycy na
Pozaklęciowym. Czy listopad wchodzi jeszcze w grę?
Hestia wzruszyła ramionami. Miała nadzieję, że tak, bo
szukanie jej kochanka wśród
magomedyków było ostatnim, na co miała ochotę.
— Jeśli byłby to listopad, to możemy mówić tylko o Rasaku.
No bo…
— Reagan dość często odwiedzał cię w Mungu – zauważył James,
wpatrując się w nią bardzo intensywnie. — Tak mówiła moja matka.
— Myślisz, że bzykaliby się w sali chorych pod okiem Belle i
bandy magomedyków? – wtrącił swoje trzy grosze Syriusz. – Dodajmy do tego fakt,
że Hestia niespecjalnie mogła mówić. Czy to nie podchodziłoby pod gwałt?
— Daj już spokój, Syriuszu.
— Pozostaje jeszcze mowa ciała, ale serio, twoja teoria jest
głupia.
Dziewczyna westchnęła głośno, wysyłając w kierunku kuzynka
bardzo nieprzychylne spojrzenie.
— Nie pomagasz – szepnęła teatralnie. — Czy ktoś jeszcze
wchodzi w grę?
James i Syriusz wymienili zakłopotane spojrzenia.
— Jeśli pytasz się, czy kto któryś z nas…
— Ja wcale…
— Ignoruj go – doradził jej James. – Jest nieprzystosowany
do życia w grupie społecznej.
— Cały czas nic nie wiem – przypomniała im, intuicyjnie
łapiąc się za brzuch. – Powinnam napisać do twojej mamy, James?
Rogacz wzruszył ramionami.
— Z jednej strony to jest jakieś rozwiązanie… ona się zna na
takich… rzeczach – wydukał. Syriusz
zachichotał pod nosem. – Ale z drugiej, ona na pewno przesadzi, spanikuje…
— …poradzi się Lizzy Nass i McDziwka od razu będzie wszystko
wiedziała…
— …pewnie tutaj przyjedzie, żeby zapytać się o radę
Dumbledore’a…
— …i pewnie pokłóci się z Sethem…
— Pewnie tak – potaknął James, drapiąc się po głowie. – Na
twoim miejscu bym się wstrzymał.
— Komuś muszę powiedzieć – spojrzała na nich
porozumiewawczo. James i Syriusz spojrzeli na siebie z zakłopotaniem, jakby nie
mieli pojęcia, czy faktycznie musi.
— Zacznij od Rasaka – doradził jej Syriusz. – Jest o wiele
bardziej prawdopodobny. Reagan wygląda mi na prawiczka.
— Ty też wyglądasz na prawiczka – szepnęła Hestia. – Nawet
zachowujesz się jak on.
— I paradoksalnie najbardziej doświadczony okazuje się Jimmy
– zachichotał Syriusz, czochrając przyjacielowi włosy. – Może to jego sprawka?
— A może…?
Ktoś głośno zatrzasnął drzwi na korytarzu. Hestia
wybałuszyła oczy, schowała flakonik z eliksirem do torebki i wstała na równe
nogi.
— Wasi kumple wracają.
— To pewnie Pete – potwierdził James. – Nie wiem, czy…
— Porozmawiamy na imprezie – szepnął Syriusz, przykładając
sobie dłoń na połowę twarzy. – Niech moc będzie z tobą.
♠♠♠
i
Poniedziałek.
James funkcję
miał tylko jedną – odciągać Lily od całego zaprzysiężenia i z przykrością
musiał stwierdzić, że wywiązuje się fatalnie
ze swojego zadania. Mimo powszechnej opinii o klątwie urodzinowej, prawda
była taka, że to James co roku psuł plany przyjęcia-niespodzianki. Na początku
robił to z przekory i braku sympatii dla rudowłosej koleżanki, a potem –
zupełnie przypadkowo. Przygotowania trwały, Lily nic nie wiedziała i nagle
przypadkiem wpadała na Jamesa i wyciągała z niego całą prawdę. W tym roku
obiecał sobie, że będzie inaczej i że choćby się waliło i paliło, on nie
zejdzie na temat urodzin; niestety, pojawił się kolejny problem – a był to
kompletny brak innych, nie-urodzinowych tematów.
Pomimo sobotniego, hogsmeade’owego pojednania, pomiędzy Lily
i Jamesem wciąż dało się wyczuć spore napięcie i ciężko było je przełamać.
Zwykle rozmowa z Evans zradzała się sama z siebie, bo pomimo wszystkich tych
niepowodzeń i nieporozumień, Lily i James z trudem trzymali się od siebie z
daleka. I nieważne, czy akurat się lubili, czy nie. Każda ich kłótnia
skutkowała wybuchem frustracji, a ta z kolei – zbliżeniem do siebie. Na tym
polegała nienormalna nuta w ich związku – im bardziej się od siebie oddali, tym
bardziej angażowali się w ten związek. Kłótnie i sprzeczki były nieodłącznym
elementem kształtowania się ich relacji.
Ostatnia kłótnia była inna. James po pogodzeniu się z Lily
wcale się z nią nie całował, nie flirtował, nie czuł tego zżerającego go od
środka pragnienia. Wszystkie te toksyczne, potężne uczucia jakby zapadły w
głęboki sen i nie wybudziły się pomimo wybuchu tej frustracji. James przestał
dostrzegać podobieństwa pomiędzy nimi, a zaczął zdawać sobie sprawę, że obok nich
istnieje również przepaść, która pogłębiała się coraz bardziej.
To on był na straconej pozycji. Tak było od początku, ale
teraz coraz bardziej zapadał się w swoją stratność. Od Bożego Narodzenia on i
Lily bardzo się do siebie zbliżyli w aspekcie fizycznym – obydwoje. Jednak,
niestety, w pod względem emocjonalnym to on zaszedł dalej, a Lily – chyba wciąż
stała w miejscu. James nie gniewał się na nią, ale był wściekły na siebie i na
swój los. Zupełnie jakby czas przyśpieszył tylko dla niego, a Lily cały czas
pozostawała w tyle, nawet nie starając się go dogonić.
Zdał sobie sprawę, że jest zmęczony bieganiem za Evans.
Zwykłe pocałunki i słodkie słówka przestały już go zadawalać i przynosić
satysfakcję. Chciał, żeby cały ten bałagan, w który się zamieszał, zaczął być
trochę mniej przytłaczjący, chciał, żeby Lily pomogła mu go posprzątać.
Potrzebował czegoś pewniejszego niż zwykłe „momenty słabości” po ich kłótniach,
bardziej stałego.
Potrzebował związku.
Tej samej rzeczy, której Lily nie potrzebowała w ogóle, a
wręcz się jej obawiała.
To wszystko gnębiło go na tyle, że nie był w stanie zająć
Evans niczym na czas przygotowań przyjęcia.
Pełen rezygnacji, ruszył jej na spotkanie, kiedy po wyczerpującym dniu
(i wizycie w gabinecie McGonagall, co zauważył na Mapie) wracała do swojego
dormitorium.
Uśmiechnął się do niej z wysiłkiem. Jeśli spodziewał się
podobnego gestu z jej strony, to niestety – i tym razem był w błędzie.
─ Słuchaj, Po… James –
wyrzuciła, patrząc na niego z niechęcią i zmęczeniem – naprawdę nie mam na to teraz
ochoty, ja…
─ Nawet jeśli powiem, że mam dla ciebie prezent urodzinowy?
Lily zadarła głowę do góry. Jej oczy wyrażały takie
niedowierzanie, jakby powiedział, że wygrała w loterii milion galeonów. Pokiwał
głową i wyjął zza pleców pudełko nierówno oblepione papierem i przewiązane
niedbale wstążką. Kącik ust dziewczyny lekko drgnął.
— Ale przecież… — wyjąkała, rumieniąc się wściekle. Uśmiech
mimowolnie rozjaśnił jej twarz.
— Powiedziałem, że nie pamiętam? – domyślił się, śmiejąc się
perliście. – Emm… żarcik?
Lily przez chwilę mierzyła go podejrzliwym spojrzeniem,
jakby miała wrażenie, że to tylko jakiś sen na jawie albo że James umieścił w
tym pudełku łajnobombę. Aż podskoczyła, kiedy pokrywka pudełka poderwała się,
jakby podniesiona od środka. Potter zaśmiał się dyplomatycznie, za co oberwał
szturchnięciem od Lily. Dziewczyna wyglądała, jakby chciała powiedzieć coś
niemiłego na temat „żarciku”, gdy prezent zadygotał raz jeszcze.
─ Jest czysty, przysięgam – powiedział, wręczając Lily
pudełko. Było cięższe niż mogłoby się wydawać, dziwnie wierciło się w jej
dłoniach i coś drapało o kartonowe ścianki. Spojrzała na Jamesa z obawą. Czego
mogła się po nim spodziewać?
— Otwieraj – zachęcił ją.
Lily ani drgnęła.
— No dawaj – uśmiechnął się. – Chcę zobaczyć twoją
minę.
Pokrywka podskoczyła po raz trzeci. Tym razem z jego wnętrza
wydobył się jakiś odgłos, bardzo trudny do zdefiniowania, ale raczej nie
brzmiący na łajnobombę. Prezent był podobnie niecierpliwy jak jego dawca.
Lily westchnęła ciężko, przysiadła na pobliską ławkę i
położyła prezent przed sobą. James usiadł z drugiej strony. Rudowłosa chciała
obejrzeć dokładnie pudełko, zanim narazi się być może na wyskakującego z niego
diabła, ale chłopak jej na to nie pozwolił, łagodnie umieszczając jej dłonie na
kokardce. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego lekko i z dziecinnym
podekscytowaniem rozdarła wstążkę i odczepiła kokardkę. Została tylko ona,
James, pudełko i pokrywka. Oraz to, co znajdowało się pod tą pokrywką, rzecz
jasna.
— Boję się – szepnęła, wybuchając nerwowym śmiechem.
Prezenty! Naprawdę dostanie dzisiaj prezenty!
James pokręcił głową z rezerwą, sam się roześmiał i odparł:
— Zamknij oczy i wyciągnij ręce.
Lily przez chwilę się wahała, ale po chwili stwierdziła, że
to faktycznie najlepsze rozwiązanie. Przymknęła powieki, zmówiła w myślach
pacierz, i wyciągnęła obie ręce w kierunku Jamesa. Po raz kolejny usłyszała
drapanie, następnie swego rodzaju szarpnięcie, aż w końcu coś miękkiego i
włochatego opadło na jej wyciągnięte ręce. Dziewczyna straciła na chwilę
równowagę, bo ta miękka i włochata rzecz paradoksalnie okazała się również
lekko ciężka. Takich bomb chyba nie produkowano, prawda?
— Możesz otworzyć oczy.
Dziewczyna zrobiła to bez wahania. Zachwyt ścisnął jej
gardło.
─ Słodki Merlinie!
Trzymała w rękach malutkiego kotka, wpatrującego się
okrągłymi oczami na dno pudełka. Jego łapki dyndały w powietrzu. Lily otworzyła
usta i usadowiła zwierzątko na kolanach, przyglądając się mu dokładnie. Było
ono maleńkie, ale nie wyglądało na kociątko, ani też na kota-weterana.
Podświadomie czuła, że w kocich latach ona i jej „prezent” byli rówieśnikami.
Prawie całe futerko było w odcieniu brudnawej bieli, z wyjątkiem łap i
pyszczka, gdzie kolor wpadał w czekoladę. Kot wpatrywał się w nią zielonymi,
migdałkowymi oczami. Zadarł łapkę i podrapał jej koszulkę polo, brązowe uszy
upadły mu na okrągłą, krótką głowę. Lily uśmiechnęła się nieświadomie.
— Podoba ci się? – doszedł do niej głęboki głos Jamesa.
Kotek – w przeciwieństwie do jego nowej właścicielki – natychmiast zwrócił
głowę w stronę głosu, po czym donośnie miauknął.
— Czy mi się podoba? – powtórzyła, głaszcząc zwierzątko po
mięciutkim futerku. – Potter, uratowałeś moje urodziny!
Lily podrapała kotka za uchem, a ten ponownie miauknął, merdając
czekoladowo-beżowym ogonem. Dziewczyna nie musiała patrzeć w kierunku Jamesa,
żeby wiedzieć, że się uśmiechnął.
— Jak mogłeś włożyć go do pudełka! – wypaliła nagle. – To
było…
Potter westchnął ciężko.
— Bardzo brzydkie zachowanie, wiem – potaknął, Lily
spojrzała na niego przekornie. – Napiszesz zażalenie do Towarzystwa Ochrony
Zwierząt kiedy indziej, dobra?
— A…ale – wydukała, kręcąc głową. – O rety. Skoro wiedziałeś
od początku, to dlaczego…
— To miała być niespodzianka – mruknął. – Ale widok ciebie
wyglądającej jak półtora nieszczęścia za bardzo mnie rozczulił. Nie ma za co.
— Niespodzianka? – powtórzyła. – Czyli…?
— Nie wiem – uciął szybko, sam też głaszcząc kotka po
głowie. Mina dziewczyny lekko zrzedła. – Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Mniejsza – machnął ręką. – Pochwal się,
co jeszcze dostałaś.
Nastrój Lily zmienił się niemal natychmiast. Spojrzała
gdzieś w dal, jej oczy przygasły, tęczówki jakby zapadły się do środka. Jedynym
znakiem, że dziewczyna wciąż jest obecna na tej planecie, było stałe głaskanie
kota po łebku.
— To… no wiesz, rozpocząłeś sezon na prezenty, że tak
powiem.
James ze średnim powodzeniem udał zdumienie. Lily była na
tyle rozkojarzona, że uwierzyła w jego grę aktorską.
─ Chyba nikt o tym nie pamięta, wiesz? – westchnęła
dramatycznie. – Nawet MÓJ OJCIEC zapomniał. A ja mu nawet WYSŁAŁAM LIST, w
którym praktycznie NAPISAŁAM MU O TYCH URODZINACH! Zrobiłam to na wszelki
wypadek… byłam w sowiarni jakieś pięć tysięcy razy. Zapomniał.
James wybałuszył oczy, ledwo powstrzymując się od śmiechu.
Prezent od pana Evansa od białego rana spoczywał wśród innych prezentów w
specjalnej kryjówce w Pokoju Wspólnym.
— I Dorcas! –
wydusiła. – Emmelina, Marlena! Do jasnej cholery, nawet MARY! Mogła dać mi zdechłego szczura albo cokolwiek, a nawet ona nie pamięta.
Spojrzała na Jamesa rozpaczliwie. Całą siłą woli
powstrzymywał się przed śmiechem.
— Nieprawdopodobne.
Lily potaknęła. Miała powiedzieć coś jeszcze, gdy nagle
zreflektowała się i spojrzała w jego stronę. Przyglądała mu się z takim
skupieniem, jakby usiłowała zapamiętać każdą rysę jego twarzy. Wzrok chłopaka z
jej twarzy zszedł niżej, na swój prezent, i jeszcze niżej, na pudełko. Poczuł
instynktownie, że Lily uśmiecha się z triumfem.
— James.
— Tak, Księżniczko?
— Oni tego nie robią, prawda? – szepnęła, powtarzając
dokładnie to samo, co na śniadaniu. Nie próbują zrobić idiotycznej
imprezy-niespodzianki?
─ Czego, przepraszam? – powtórzył, uśmiechając się
łobuzersko.
─ No, wiesz – Dorcas i Emmelina co roku próbują zorganizować
dla mnie imprezę urodzinową, która nigdy im nie wychodzi, bo zawsze…
— …puszczam farbę? – dopowiedział, puszczając do niej oczko.
– A gdzie tam.
Lily zaśmiała się perliście i schowała twarz w dłoniach.
Kiedy odsłoniła ją z powrotem, na jej policzkach wyrosły wielkie, czerwone
plamy.
— Zrujnowałeś całą niespodziankę – zauważyła, śmiejąc się
pod nosem. Zabrzmiało to niemal pieszczotliwie. – Który to już raz?
— Kto liczy? – wzruszył ramionami.
Lily roześmiała się jeszcze głośniej.
— Jesteście okropni – powiedziała, krzyżując ręce na piersi.
– Po prostu… potworni.
— Ja też? – zapytał, łapiąc się za serce.
— Ty zwłaszcza! - wypaliła, patrząc na niego z wyrzutem. – Jak
mogłeś mi nie powiedzieć! Przecież wiesz, jak bardzo nienawidzę niespodzianek. Szczególnie takich!
— Przepraszam, kochanie – odparł z niewinną miną. – Myślę,
że wytrzymałbym do końca, ale nie wytrzymywałem już z Gladiusem*, i…
Lily spuściła wzrok z
powrotem na kota.
─ Jak na niego wołasz? – przerwała, patrząc na „Gladiusa”
w skupieniu.
James machnął ręką.
─ To… nie, nie, możesz nazwać go sama, ja… — uśmiechnął się
łobuzersko. – W sumie miałam nadzieję, ze nazwiesz go Jimmy.
Lily całą siłą woli powstrzymała uśmiech.
— Jimmy to zbyt powszechne imię. Co drugi gówniarz je ma.
— No co ty nie powiesz – prychnął. – Może dlatego takie
popularne, że najładniejsze?
— Taka jest twoja teoria – uściśliła. – Ale mi podoba się
Gladius. Skąd się to wzięło?
James wyglądał, jakby chciał się sprzeczać w tej materii,
ale pod wpływem jej spojrzenia, zaczął wyjaśniać:
— Spędziłem z nim trochę i musiałem jakoś go wołać i… w
sumie Luniak to wymyślił. To od jego zębów. Zeżarł but Syriusza, prawie w
całości. Można powiedzieć, że już jest wobec ciebie lojalny – zachichotał, a
Lily poszła w jego ślady. – Trafiła kosa
na kamień.
— Nie pozwalaj
sobie – upomniała go. — Gladius to
chyba jakiś miecz, czyż nie?
— Rzymski – potwierdził. – Ale skoro nie Jimmy, to może
rozważ chociaż imię Ha…
Lily nie dała Jamesowi skończyć. Rzuciła się mu na szyję i
przytuliła tak serdecznie, tak szczerze, jak małe dziewczynki przytulają swoich
tatusiów. James z początku poczuł się lekko zdezorientowany, ale ostatecznie
rozluźnił się, sam się w nią wtulił. Jej słodki zapach uderzył go po tym, jak
zanurzył twarz w jej włosach. Wszelkie zmartwienia zaczęły powoli go opuszczać,
dając mu tą jedną, krótką chwilę wytchnienia.
I właśnie wtedy James Potter, pomimo silnego bólu serca,
poczuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Betowała Lumossy :*
No i największa gwiazda dzisiejszego rozdziału - mały Gladiusek *_*. (Czy tylko ja mam taką obsesję na punkcie kotów?) Gdyby ktoś się interesował - kociak jest rasy birmańskiej. |
* Tak, tak, nie tylko zżynam od Ricka Riordana, ale też od J.K.Rowling, jestem beznadziejna. Potterheadzi z lepszą pamięcią może przypomnieli sobie o naszym kochanym Fredzie Weasleyu, który nadał sobie ksywkę Gladius podczas nagrań dla Potterwarty w "Insygniach" ;>. I - TAK - to jest powiązane.
Ta część jest wstępowa, jak zwykle, a faktyczna akcja, kissy, pary i tak dalej, będą w następnej. To jest ostatni sielankowy rozdział, o czym trąbiłam już od dawna, bo w 25 wracają źli ludzie, Śmierciożercy, w ogóle ogarniamy się, że jest wojna, a potem równia pochyła, będzie koniec tej sielany, i bardzo dobrze, bo moje skłonności sadystyczne już mnie rozsadzają od środka.
Ta część jest wstępowa, jak zwykle, a faktyczna akcja, kissy, pary i tak dalej, będą w następnej. To jest ostatni sielankowy rozdział, o czym trąbiłam już od dawna, bo w 25 wracają źli ludzie, Śmierciożercy, w ogóle ogarniamy się, że jest wojna, a potem równia pochyła, będzie koniec tej sielany, i bardzo dobrze, bo moje skłonności sadystyczne już mnie rozsadzają od środka.
Czy ktoś z was wybiera się za rok na PotterCon? A może był teraz (i jak wrażenia)? W te wakacje nie udało mi się wyrwać, ale teraz nie odpuszczę i na pewno się zjawię *_*. Tym bardziej, że mieszkam dość blisko Bydgoszczy, jakaś godzinka drogi, teraz u nas obwodnicę zrobili, w ogóle super się jedzie. A jak podwózki znowu nie będzie, to przewiozę dupę pociągiem. To będzie fajny akcencik przed PotterConem, szkoda tylko, że w teraz nie ma normalnych pociągów, tylko takie klony autobusów i nawet przedziałów w nich nie ma... wszystko zepsuli. Usunięto u nas PKP, ale ponoć do wakacji ma się sytuacja unormować...
W ogóle ostatnio znalazłam cudowny sklep i chcę się przed wami pochwalić. Unaoczniłam sobie parę perełek ;>. Zastanawiam się nad czapką "Draco Malfoy" a "Expecto Patronum". Wkurza mnie tylko to, że prawie wszędzie panoszy się to nieszczęsne hasło; "Always"... -,-. Nie wiem, czy Snily mają silniejszy fandom (hahah, na pewno nie), czy po prostu Jily nie ma takiego hasła. A jak nie ma, to wściekam się jeszcze bardziej, bo jak zwykle lepsza para zostaje potraktowana po macoszemu. Zawsze tak jest. Zawsze. KLIK
Przepraszam, że czekaliście tak długo... po prostu z kompletnego no-life'a powoli zaczynam zamieniać się w - szok! - przeciętnie towarzyską osobę. Zmieniłam lekko otoczenie, zbliżyłam się do dawnej przyjaciółki i już mam wszystkie wieczory zajęte... I weny nie ma, i za dużo pomysłów się panoszy w głowie... impas.
Dobra, koniec moich smutów - po raz kolejny życzę wam miłej lektury na końcu rozdziału (brawa dla mnie) i przypominam o "Zombie to Sukces" - kto nie jest wtajemniczony niech wbije na Fb (wysuwana literka F ----->) lub do "Dekretów Edukacyjnych".
I zainteresowanych - na poprawkę Czwórki na wattpada, fanfiction albo tutaj.
Pozdrawiam cieplutko :*.
Przepraszam, że czekaliście tak długo... po prostu z kompletnego no-life'a powoli zaczynam zamieniać się w - szok! - przeciętnie towarzyską osobę. Zmieniłam lekko otoczenie, zbliżyłam się do dawnej przyjaciółki i już mam wszystkie wieczory zajęte... I weny nie ma, i za dużo pomysłów się panoszy w głowie... impas.
Dobra, koniec moich smutów - po raz kolejny życzę wam miłej lektury na końcu rozdziału (brawa dla mnie) i przypominam o "Zombie to Sukces" - kto nie jest wtajemniczony niech wbije na Fb (wysuwana literka F ----->) lub do "Dekretów Edukacyjnych".
I zainteresowanych - na poprawkę Czwórki na wattpada, fanfiction albo tutaj.
Pozdrawiam cieplutko :*.
Pierwsza? :o
OdpowiedzUsuńNelcia
Dzieńdobrydzieńdobry.
UsuńWiem, że się spóźniam, ale mam tyle pracy, że nie bardzo wiem jak się nazywam, a co dopiero żeby usiąść i napisać komentarz.
Kiepska wymówka, nie? Chyba najgorsza ze wszystkich moich możliwych wymówek, bo jest taka standardowa ;_; No newermajnd, może po prostu przestanę się już dłużej kompromitować i przejdę do rzeczy.
Jeju czy tylko mnie tak ucieszył list Marleny i pierwsze sceny Remleny? <33333 Tacy kochani, no kurde, jak ktokolwiek może ich nie szipować? :< Szkoda tylko, że czeka mnie przymusowa przerwa od tej cudownej pary, a wszystko przez powaloną sytuację rodziny Marleny i całą jazdę z czystą krwią, przez którą serduszko wciąż jeszcze mi się nie zrosło. Na szczęście zawsze w pogotowiu jest niezawodne Jily, które co prawa nie jest najskuteczniejszą terapią dla osób ze złamanym (lub w inny sposób chorym) sercem, ponieważ wędruje w górę i w dół jak rollercoaster, ale przynajmniej JEST. I w listach też znalazło się o nich parę wzmianek, więc jestem w miarę uspokojona, chociaż maniacko czytam opisy rozdziałów i przypuszczam, że szykuje się dla nich wyjątkowo długi zjazd. W dół. Głęboki dół. Whatever, mam nadzieję na kissa w najbliższych rozdziałach. I Jily, i Remleny.
Ech… I nie wiem już co myśleć o Emmie. Z jednej strony czuję do niej coś w rodzaju współczucia – ciężko jest wyjść z bulimii czy anoreksji. Z drugiej strony jednak irytuje mnie jej nakręcanie się, jej kombinowanie i oszukiwanie. Denerwuje mnie nawet to, że nie lubi Dorcas, chociaż sama też jej nie lubię. Chyba po prostu średnio ją trawię, chociaż ostatnimi czasy bardziej, niż Meadowes. I tu pojawia się mój główny problem – zachowanie Chase’a wobec Emmy, przez które zaczynam jej współczuć. Kurde no nawet spokojnie kogoś nie lubić nie mogę, bo od razu pojawia się ktoś, kto robi temu komuś krzywdę i ja od razu lecę we współczucie bez sensu, bo przecież tej osoby nie lubię. Zdanie pogmatwane, ale chyba zrozumiesz.
No i swoją drogą Chase troszku mi podpadł tą gadką do Emmeliny, co nie zmienia faktu, że dalej go kocham. Kocham, więc będę bronić. Miał przecież prawo się zirytować po tym, jak go potraktował team S&D&E, inaczej – Wszystkie Osoby Których Nie Lubię W Tym Opku. Jak tak można. Z moim Chasem. MOIM. Mówiąc o ludziach, którzy mnie denerwują (nie chodzi o Chase’a oczywiście, tylko o S&D&E), Bree również udało się do nich dołączyć. Za psucie Remleny!
Dobra, lecimy dalej. Jo i Lily u McGonagall – zawadiacka Jo to mój ideał. Do tej pory postrzegałam ją bardziej jako dziewczynę bez poczucia humoru – trochę jak Mary – ale to może dlatego, że taka mroczna była. Dzięki Jordanowi widzę w niej coraz więcej pozytywnych cech i, co mnie zaniepokoiło, zaczynam ją traktować bardziej jako postać po, hm, jasnej stronie mocy. Nie mniej jednak popieram trzeźwe myślenie mojej ukochanej Lily i aż zapodam cytacik. „Dziewczyna musiała trzymać się od niej jak najdalej, bo jak tak dalej pójdzie, to skończy z Mrocznym Znakiem na przedramieniu i imieniu Sami-Wiecie-Kogo wytatuowanym na sercu.” ;___________; Za dużo spoilerów znam, żeby przejść obok tego obojętnie. A i taka zupełnie nie w temacie uwaga, ale nie wiedziałam, gdzie ją umieścić – uwielbiam te nawiązania do Gwiezdnych Wojen <33333
UsuńOkej, to teraz moja ulubiona – zaraz obok Jamesa i kota dla Lily – scena. Ta z rozmową Dorcas i Syriusza o Jily w przyszłości. Humor na wysokim poziomie, więc nie dość że się uśmiałam, to jeszcze rozpływałam <3333
Więcej Petera! Brawo, to pewnie musi być męczące – pisać o nim. Doceniam, scena była sympatyczna ;> I nawet troszkę go z tą Gretą szipuje, chociaż uważam, że mój szip z Emmeliną był lepszy, hihi.
MÓJ BIEDNY BIEDNY JAMES… Tak mi go szkoda, tym bardziej, że wystarczająco się ostatnio nacierpiał… I w takich chwilach jestem wyjątkowo zła na Lily, chociaż ją świetnie rozumiem. W ogóle czekam z niecierpliwością na rozwój wydarzeń. Jak już wspomniałam – liczę na kissa.
I kończę już mój komentarz takim oto cytatem:
„Ale skoro nie Jimmy, to może rozważ chociaż imię Ha…”
…rry? <3333333333
Do następnego rozdziału! Czyli chyba już Zombie to sukces, prawda? <3333
Lumossy/Nelka
Mój kawałek podłogi
OdpowiedzUsuńZacznę od początku:
Usuń1. Moim zdaniem Lily przesadza z tymi urodzinami, seeeerio. Przeżywa, jakby, no nie wiem... wychodziła za mąż, wszyscy uprzedzeni, a tu bum - nikt nie przychodzi na ślub. Nawet ksiądz czy pan młody. Pewnie sama bym źle zareagowała na to, że wszyscy zapomnieli o moich urodzinach, ale nie wdawajmy się w szczegóły ;)
2. Emmelina - kolejna panikara, która zachowuje się, jakby świat się kończył. No dobra, ją mogę jeszcze zrozumieć, dziewczyna ma prawo do załamek, ale... no wkuuurza mnie noooo. Zwyczajnie nie pałam do niej sympatią, tak jak nie lubię Dorcas. Jak dla mnie to takie... lalki, dla których najważniejszy jest wygląd i chłopcy, a tego typu dziewczyn nie trawię.
3. Hestia... hm, jest jedną z moich ulubionych postaci. Ciekawa jestem, jak dalej rozwinie się akcja z tą jej ciążą i kto okaże się tatusiem. Osobiście bardziej stawiałabym na Chase'a, z Jaydenem coś mi nie gra. Poza tym... Chase, z tego co kojarzę, jest bardziej z przodu akcji, niż Jayden. Mogę się mylić (zapewne tak jest).
4. James! Jily! Gladius! Kocham tego kota, to mój faworyt, szczególnie ze względu na imię ♡
Nie mogę się doczekać, aż Jily będzie razem. Kocham ich, uwielbiam i wielbię.
Nie mogę się doczekać drugiej części :3
Ar.
Jak tak zaczęłaś opowiadać o tym ślubie, to wyobraziłam sobie, że James ją wystawił... może i nie w jego stylu, ale zabalowało mu się z Huncwotami na wieczorku kawalerskim xD. Merlinie, niechybnie zginąłby w dzień ślubu, zanim jeszcze na świat przyszedłby Harry o.O. Całe HP na nic xD
UsuńTak więc to by było na tyle co do dramtaów Lily, ale jeśli chodzi o Emmę, to nic w tym nadzwyczajnego, bo jej dramatyzowanie chyba daje jej życiodajną siłę, czy coś xD.
Tak czułam, że kot skradnie cały blask tego rozdziału xD (o ile jakiś blask w ogole był). ♥
Dziękuję ślicznie za komentarz i cieplutko pozdrawiam :*
Wesołych świąt (bo nie wiem czy coś do świąt będzie... może Zombie to Sukces ewentualnie) :*.
Abigail
OMG OMG nowy rozdzial xd
OdpowiedzUsuńwiatr
Wreszcie <3 Zaraz będzie koment :D
OdpowiedzUsuńPierwszy komentarz niezaklepujący miejsca!
UsuńŻeby nie było: to dalej ta sama Lydia, tylko z dawnego konta, chwilowo jestem na urlopie w mojej szabloniarni, dlatego pomieszało mi się delikatnie z kontami. Są one dwa, na jednym jestem jako Lydia z LOG, a na drugim miałam swoje staaaare opowiadanka i właśnie tu zmieniłam nazwę z Alis na Lydię 2.0. Zagmatwane ;p
W sumie to pierwszy raz czytałam rozdział na komputerze i wydaje mi się, że trzeba coś zrobić pogrubionym tekstem. Jest strasznie oczojebny >.<. Jeśli jesteś za, to napiszę Ci co musisz zrobić, by to delikatnie naprawić c:
Jak wspomniałam wcześniej, pierwszy raz czytam na komputerze, więc pierwszy raz włączyłam muzyczkę. Ładnie dobrana :).
Wracając do rozdziału... Omfgicacaosincczooac <3 Miałam komentować chronologicznie, ale ostatnie scena jest taaaka słodka <3. Po prostu ciepło się robi na serduchu. Kocham koteły *-*
Miałam nadzieję, na jakiś skrawek urodzin, ale muszę poczekać do następnego rozdziału. Było bardzo sielankowo i przyjemnie, szkoda, że niedługo wracamy do wojny ;/. Od dzisiaj oficjalnie nie lubię Chase'a. Trochę taktu, człowieku! Mam nadzieję, że Hestia do niego nie powróci, a tym bardziej nie będzie ojcem jej dziecka! Szkoda mi Emmeliny... Znowu wpada w kompleksy. Mam nadzieję, że Peter zejdzie się z Gretą. Byliby razem słodcy c: Co do egzaminu... Na miejscu Evans miałabym takie same wyrzuty sumienia. Zawsze czuję się okropnie, gdy ktoś mi pomoże na sprawdzianie i dostaję 5. Czasami, nie daj Boże, ta osoba dostaje ocenę niższą ode mnie XD. Raz miałam taką sytuację w klasie, że jeden chłopak spisał WSZYSTKO od drugiego, ten co spisywał dostał 5, a ten co mu podpowiadał 3... Ale wszyscy mieli z niego bekę :P.
To chyba tyle na dzisiaj... Czekam na nn :*
Weny
xxx
Lydia
Hej :*.
UsuńWybacz, że zacznę odpowiadać na Twój wspaniały komentarz od tej kwestii z szablonem, ale w innym wypadku zwyczajnie wyleci mi to z głowy. Pomimo tego, że skradł on moje serce niemal w całości (niemal, bo jednak część muszę zostawić dla Jamesa... sama rozumiesz ;>), to niedługo prawdopodobnie będę go zmieniać, bo mam straszne problemy z wyświetlaniem go na komputerze (ale to raczej wina mojego zawirusowanego lapka, a nie szablonu, bo na telefonie i tablecie wszystko pięknie działa) i zwyczajnie ciężko mi czytać komentarze, a już zupełnie ciężko odpowiadać, bo errory są tutaj na porządku dziennym... tak więc jesteś kochana, ale już nie będę Twojej uprzejmości wykorzystywać :D. W sumie ciężko mi stwierdzić, jak to jest z tym pogrubionym tekstem, bo u mnie co drugie słowo jest podlinkowane pod jakąś reklamę... (wolę nawet nie myśleć, co ja sobie napobierałam razem z serialami), a - jak już pisałam - działam głównie na telefonie, który jakimś cudem uchował się przed atakiem trojanów. Póki co szablon jeszcze siedzi, bo muszę nim nacieszyć patrzałki :D.
Skrawek urodzin miał być, no ale nie wyrobiłam się i nie chciałam przesadzać z długością rozdziału... (stare dobre 30 stron *_* xD
Nerwy pękąją w każdym, nawet w Chasey'im, ale co prawda, to prawda - savoir vivrem to się w tym rozdziale nie popisał xD.
Peter i Greta... PEter i Greta... powiedziałabym coś, ale... nie, dobra xD. Wszystko się wyjaśni niedługo.
Też miałam w klasie podobne sytuacje i to nawet całkiem niedawno... albo odwieczna rywalizacja - mózg i telefon xD. To trochę przykre, że banda cwaniaczków z telefonami chowanymi w podołkach zawsze wychodzi zwycięsko, no ale... sądzę, że McGonagall nie dałaby się na takie internetowe akcje. Nie sądzę też, że w Hogwarcie było wi-fi, tym bardziej, że cała mugolska elektornika lekko tam szwankowała xD.
Dziękuję bardzo za komentarz i również pozdrawiam :*
Abby
Zajmuję sobie któreś tam miejsce :P
OdpowiedzUsuńO Matko! O Matko! O Matko!
OdpowiedzUsuńTyle szczęścia w jeden wekend?
Najpierw mój brat przyjeżdża do domu i calutką sobotę oraz calutkie pół niedzieli gra ze mną w grę planszową a teraz jeszcze nowy roździał....
Piątki z testu z biologii raczej nie będzie.
Dziękuję! Idę czytać!
O i jeszcze el clasico piekne było
UsuńNaprawdę cudny weekend
Cieszę się, że miło spędziłaś weekend :*. I że ucieszyłaś się na moje wypociny ♥.
UsuńCholera. James potrzebuje stałego związku. Koniec świata jest blisko ._.
OdpowiedzUsuńA tak wogle, to jestem stałym czytaczem, ale nie komciam, bo mi na telefonie niewygodnie. Ale teraz musiałam poprostu *O*
I czekam na Zombie to Sukces :D
Uświadomiłam sobie przed chwilą, jak bardzo ja zniszczyłam Jamesa przez całe opowiadanie. Na jakiego desperata on wyrósł... xD. Takie życie. Cieszę się bardzo, że skomentowałaś <3. I że czytasz, i że jesteś :D. Rozumiem, nie ma sprawy :*.
UsuńHahha, ja też jestem ciekawa jak to Zombie to Sukces wyjdzie ;>. Aż mi się chce śmiać na samą myśl *_*.
Pozdrawiam :*
Abigail
Moje, kurna, miejsce.
OdpowiedzUsuńHej!
UsuńWow, wzięłam się za koma, ale to chyba będzie mój najkrótszy kom na twoim blogu w historii. Ale mam wytłumaczenie!
Na tygodniu, czyt. Podczas dni szkolnych, miałam plan, że w weekend skomentuję rozdział nie tylko tobie, a jeszcze Ati, może nadrobię zaległości i u innych.
A tu wczoraj taki buuum! I nagle jestem w szpitalu. Jestem, jakoś się miewam i nie mam co robić, a wiem, że i tak dużo nie napiszę, dzisiaj czy jutro. A do domu w najlepszym wypadku w pon...
No, ale dobra.
Rozdział jest jsjdjshzbzbzjsksis **--**. Bardzo mi się podobał! :3.
TEN ROZDZIAŁ NALEŻAŁ DO JAMESA ❤. Tą akcją na końcu... Podbił moje serce <3.
Coraz bardziej lubię JO ^^. Hej cięty języczek i Jordan... <3.
Mary za to coraz bardziej nie lubię i mam nadzieję, że umrze w najbliższej przyszłości (czyt. W następnym rozdz).
Lilka się tutaj zachowywała dziwnie w sumie. Może i trochę przesadzała, ale komy nie zrobiłoby się smutno? :).
W następnym rozdz będzie się działo, nie mogę się doczekać *:*.
Czekam niecierpliwie na następny! :*.
U mnie niedługo nowy :*.
Pozdrawiam, ściskam! :*
Kathrine ;***.
Już ci wybaczyłam na fb (przemilczmy to, że nigdy nie byłam zła, to odebrałoby tę szczyptę dramturgii :*), więc mogę odpowiedzieć na fb :*.
UsuńUświadomiłam sobei przed chwilą, że ja cały czas nie skomentowałam u ciebie, co świadczy o mnie coś... bardzo złego. Ale zapomniałam. Nie o opowiadaniu, oczywiście! Po porstu mam taki umysł, że jak robię coś złego, to wyrzucam to ze świaomości i żyję w przekonaniu, że tego nie zrobiłam. Dlatego wydawało mi się, że u ciebie skomentowałam, aż nie zabrałam się za odpowiadanie na Twój komentarz i... no, tak. Koniec złudzeń ;-;. Jutro to nadrobię, przynajmniej spróbuję, ale słowa dać nie mogę, bo u mnie coś się ostatnio psuje Internet... ech, jestem do niczego ;V.
Mary umrze w najbliżsyzm rozdziale. Taki spoiler, który nie jest spoilerme xD. To znacyz to nie będzie rozdział, tylko Zombie to Sukces, no ale... ile ona tam razy umrze? 6? Jakoś tak :D. No więc... tada!
Dziękuję ślicznie za komentarz, przepraszam jeszcze raz (zabij mnie, bo jeśli Ty tego nie zrobisz, to wyręczą cię moje wyrzuty sumienia) i pozdrawiam cieplutko :*.
Abigail
moja biedna Emmelina :c
OdpowiedzUsuń;c
UsuńA więc stało się.
OdpowiedzUsuńNapisałam piękny komentarz, po czym Bllogger uznał, że on jednak NIE CHCE go publikować i szlag to trzasnął.
Jednak postaram się napisać jeszcze raz, po raz pierwszy chyba od razu po przeczytaniu rozdziału xD A rozdział przeczytałam za jednym razem! :D
Z jednej strony powinnam siedzieć i zakuwać do próbnych egzaminów i do poprawy z niemca (nic nie umiem i nie rozumiem jak zawsze, ale nie wiem jak powiedzieć to po niemiecku), a z drugiej strony życie jaskiniowca (czytaj pod kołdrą i w pidżamie od 13) wydaje się niesamowicie interesujące...ale przejdźmy już do sedna tego komentarza.
Na pierwszy ogień, moja ulubienica, faworytka,bożyszcze i idolka- Emmelina Titanic! Już przyznam się bez bicia, że życie bez jej tępoty, niekompetencji i irytującej osoby to nie życie! Jeżeli chodzi o spór między Em a Chase'm to sama nie wiem, któremu kibicuje, bo oboje działają mi na nerwy :')
Dłużej już nie wytrzymam
JILY JILY J I L Y
Chyba już nie muszę wychwalać ich przez trzy linijki, bo ich sceny pozytywne są jak zawsze gkufvjhbvi *0* Żałuj, że nie umiesz czytać w myślach, bo to jak wyobraziłam sobie reakcje Lily na kotełka jest godne...czegoś na pewno, ale wiesz o co mi chodzi XD Tak bardzo chcę, aby byli już razem, ale jestem świadoma, że przed nimi jeszcze z 4985745 problemów. Jednak spokojnie! Nam, fanficoholikom, ksiażkoholikom etc., potrzeba tego jak tlenu ;)
Powiedz Mary, że jak coś spier**** (jak zawsze) to ma krucjatę jak w banku ;)
Bardzo się cieszę, że otwierasz się na ludzi :D Mnie też by się to przydało, jednak doszłam do wniosku, że poczekam sobie jeszcze te pół roku na normalniejszych ludzi *liceum przybywaj*. Ty przynajmniej dzielisz czas między znajomych i pisanie, a ja antysocjalizuję się, mam czasu jak lodu i wiesz co?
Siedzę przed Wordem i modlę się o chociaż dwie linijki... Ah, jak żyć, jak żyć...
Pozdrawiam i *niecierpliwie* wyczekuję ciągu dalszego <3
Aleksja
*ta wyrodna, wredna i leniwa co nie pisze komentarzy*
Aleksja ♥! Nie masz pojęcia, jak zawsze serducho mi się cieszy, kiedy widzę, że zawitałaś w moje skromne progi. No po prostu... aż chce się pisać :D. A daj już spokój, jeśli ty jesteś zła i wyrodna w pisaniu komentarzy, to ja w tej dziedzinie jestem chyba Voldemortem. Kiedy już coś napisze, to wszyscy (łącznie ze mną) są w takim szoku, jakby Voldek poszedł do schroniska zaadoptować szczeniaczka.
UsuńTaaaa, wiem. Słabe porównanie.
No ale dobra.
Ach, jak poczułam te hejty na Emmelinę, to już wiedziałam że wróciłaś :*. Do Jily - takiego pełnego, oficjalnego i zatwierdzonego przez papieża - jeszcze daleko, ale takiego nieoficjalnego... no na wyciągnięcie ręki :*.
Przekazałam :D. Mary się skruszyła i uciekła.
Tak więc, miałam czas mlekiem i miodem płynący jeśli chodzi o życie towarzyskie, a teraz nastały lata chude (minął miesiac... taaaa) i, no, po prostu jestem takim samym jaskiniowcem jakim byłam, więc jesteśmy w tym razem, siostro xD.
Pozdrawiam też :*
3maj się <3
Abigail
Po prostu wiedziałam, że James się wygada. To było do przewidzenia, że Potter uzna, że musi to powiedzieć Lilce.
OdpowiedzUsuńJo. UWIELBIAM jej koszulkę ze Star Wars, a za 'Evans-wan Kenobi' lubię ją jeszcze bardziej. Wie dziewczyna, co i kiedy powiedzieć, zawsze ma plan. Z jednej strony to dobrze, że pomogła Lily przy egzaminie, a z drugiej ten Zmieniacz Czasu, który Evans ma dla niej zdobyć jest częścią jej szatańskiego planu, który znając Jo tym, czy innym trafem dojdzie do skutku.
Emmelina zawsze musi wszystko zepsuć. Trochę mi jej szkoda, ale też za bardzo się dziewczyna wszystkim przejmuje i faktycznie wydaje się być taka...płytka. Na dodatek Dorcas zjadła ostatnią cytrynową babeczkę! Przecież to powinno grozić dożywociem w Azkabanie!
A właśnie! Dorcas. Wszyscy widzą, że leci na Syriusza, więc może w końcu przestanie udawać? A zresztą nie. Jak udaje to jest chociaż ciekawiej, a tak to kogo Black wprawiałby w zakłopotanie?
Kot, który pogryzł buty Łapy? Best pomysł ever! Po prostu już kocham tego kota. Każdy, kto jest w stanie dopiec "silniejszemu" jest dla mnie normalnie życiowym mentorem (nawet jeśli jest kotem).
I oczywiście Hestia. Kurczę, aż nie wiem, co napisać... Po prostu odebrało mi mowę. Jest w ciąży - co już wiemy, a na dodatek bidulka straciła pamięć i nie wie z kim! Nie no ja bym ześwirowała, conajmniej!
Naprawdę mi przykro, że nie wykrzeszę z siebie więcej, ale fizyka to męka! I mówię serio. No cóż...
Niech moc będzie z Tobą! ( i wena też)!
James taki jest, c'nie? Typowa plotkara.
UsuńDlaczego wszyscy podejrzewają, że Jo ma złowieszczy plan, będąc miłą? Czy to jest takie przewidywalne? xD. No dobra - to prawda - ma szatański plan, no ale... udawajmy, że to niespodzianka, a ona naprawdę jest miłą, ułożoną, taktowną młodą damą.
Emmelina... mam do niej dużą słabość, dlatego wolę powtarzać sobie, że jest po prostu bardzo dramatyczna i romantyczna, a nie płytka, aczkolwiek... te jej problemy do najgłębszych nie należą, co nie? Trudna sytuacja... A z tymi babeczkami to będzie jeszcze historia ;>. *jużsięzamykam*
HAhahah <3. Kotyyy *_*.
Dziękuję za komentarz i bardzo serdecznie pozdrawiam ♥.
Abigail :*
Uwielbiam twoje opowiadanie i ehhhh, Jily ♥
OdpowiedzUsuńświetnie piszesz, stworzyłaś cudowną historię i czekam niecierpliwie na kolejne rozdziały :D
Dziękuję ♥
UsuńWitaj! Najpierw chciałabym Cię przeprosić za moją nieobecność od jakiegoś czasu - kiedy mam załamanie weny, całkowicie tracę ochotę na zaglądanie na blogi osób, którym się "wiedzie", a kiedy już nie mogę wytrzymać, wchodzę na takie blogi, czytam je i tak okropnie zazdroszczę tego, że ta osoba potrafi przelać na kartkę, czy w tym wypadku do dokumentu tekstowego, swoje myśli i pomysły związane z opowiadaniami, a czego ja niestety od dłuższego czasu nie potrafię uczynić, że aż nie jestem w stanie sklecić miłego i sensownego komentarza.
OdpowiedzUsuńTeraz, kiedy zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie nie dokończę mojego opowiadania, bo za dużo spraw zwaliło mi się na głowę, a ja jestem słabym człowiekiem, który poddaje się bardzo szybko, doszłam do wniosku, że nie ma sensu użalanie się nad sobą i trzeba w końcu napisać coś od siebie i przeprosić za zwłokę ;)
Rozdziały, których nie komentowałam są jak zwykle świetne. Przez cały czas zastanawiałam się, co też się dzieje z Hestią i w końcu - no może nie do końca, ale jednak - coś się wyjaśniło. Informacja o tym, że nasza droga Hestia jest w ciąży tak mną wstrząsnęła, że aż nie wiem co powiedzieć. Twoje opowiadanie zawsze było troszeczkę kontrowersyjne i jakby przeniesione do naszych czasów "gimbazy", ale tym razem się tego nie spodziewałam :D
W dodatku Lily i jej paranoja. Przez tyle lat tak bardzo pragnęła by wszyscy zapomnieli o jej urodzinach, a tym razem jej się odwidziało - no po prostu, prawdziwa kobieta :D
James jest jak zwykle uroczy i kochany, i, och, jak bardzo chciałabym by w realnym świecie też był taki James Potter.... Byłaby jego wielką fanką i latałabym za nim jak McDziwka :D (serio, jestem psychopatyczna :D)
Czekam na kolejny rozdział - tym razem postaram się Cię nie zaniedbać :D
Pozdrawiam!
Heeej :*. Nic się nie stało, rozumiem doskonale :*. Wiesz, że ja reaguje tak samo? Kiedy nie mam weny, odgradzam się od świata fanficków, po prostu strzelam focha na innych autorów i też na samą siebie, bo im idzie, a mi nie. Dlatego właśnie prawie zawsze zalegam z komentarzami. Przez te obrażanie się na samą siebie :D.
UsuńNo cóż, chociaż sprawa ciąży Hestii była planowania od zarania dziejów, to przyznam, że miałam pewne opory przed tym krokiem, kiedy wyznaczony przeze mnie 23 rozdział się zbliżał. Nie chciałabym, żeby to wyglądało, że robię z Hogwartu gimbazę i demonizuje młodzież, chociaż tak jest i powinnam przestać zaprzeczać xD. Może to na skutek mojego środowiska, w każdym razie HP mimo wszystko był też książką dla dzieci i Rowling nie wypadało poruszać tam pewnych życiowych tematów. Aczkolwiek nie wydaje mi się, żeby nikt z szósto- czy siódmoklasistów nigdy nie uprawiał tam seksu. Może chciałam nadać temu jakiegoś pazura, sama nie wiem... po prostu staram się coś przekazać w tym opowiadaniu i poruszyć jakieś problemy z życia codziennego, a nastoletnia ciąża na pewno dotyka dzisiejsze społeczeństwo.
No nie? xD Lily jest taką stereotypową babką, że powinna występować w jakiś reklamach produktów dla kobiet - wiem, dziwne porównanie, ale jakoś mnie dzisiaj wzięło na te gadanie o reklamach. Wiecznie zmienia zdanie, nie wie czego chce... niedługo okaże się, że nie odróżnia prawej od lewej (chyba nawet kiedyś o tym pisałam...?) i będzie to sylwetka sterotypowej kobiety. HAhaha :D.
James w realu *_*. W sumie to ja znam jednego chłopaka, który wygląda jak James - rozczochrane, kruczoczarne włosy, brązowe oczy, okulary, jego inicjały to J.P i ma na imię Jakub ;x. Za każdym razem jak go widzę, to takie: JAMES IDZIE!, ale przyznam szczerze, że on mnie drażni swoim zachwoaniem - bardzo jamesowym, pozwolę sobie wtrącić. Tak wiec... ciężko z takimi książkowymi postaciami. Niby mają swoje klony w realu, ale te klony nie mają już takiego... wdzięku xD.
Pozdrawiam cieplutko i dziękuję za komentarz :*
Abigail
Nie pamiętam ilu notek nie skomentowałam i chyba nawet nie chcę tego sprawdzać.Cóż, nie wiem jak inni, ale ja po prostu mam takie momenty w życiu, kiedy nie komentuje, albo nieskończenie odkładam to w czasie. Czasami z braku weny na wyrażanie swojej opinii, innym razem dlatego, że brakuje czasu... Różnie bywa, że tak powiem. Ale jestem. Przybyłam. Nie umarłam. Albo i umarłam, ale zmartwychwstałam. Jak kto woli. Właściwie teraz też nie powinno mnie tu być, powinnam uczyć się WOSu, historii, geografii i matmy (wszystko na jutro :C), ale nie mam już siły, więc uznałam, że skończę nadrabiać blogowe zaległości XD. Dajcie mi święta, chcę wolne.
OdpowiedzUsuńDobra. Czas przejść do tematu. Rozdział. Tak.
Lilka nieźle przeżyła to, że wszyscy "zapomnieli" o jej urodzinach, ale przyznam szczerze, że ja zapewne też bym zachowywała się jak ona. W końcu to siedemnaste urodziny, pełnoletność, te sprawy... Gdyby o mojej osiemnastce wszyscy by zapomnieli to pewnie zaczęłabym sobie wmawiać, że nikt mnie nie kocha i jestem beznadziejna. Ale o Lilce nikt nie zapomniał, po prostu robią suprajs, ale dobra... Skoro robią to od kilku lat to Lily serio MOGŁAŚ SIĘ DOMYŚLEĆ XD Mega podobało mi się to, że James nic nie powiedział (przynajmniej na początku) i udawał, że zapomniał. To było w pewnym sensie słodziaśne, bo Lils tak się tym przejęła (no dobra, pewnie przejęła się głównie tym, że wszyscy zapomnieli i nie chodziło o samego Jamesa, ale trudnooo... Uznajmy, że było jej mega przykro, że właśnie jej ukochany, przyszły, niedoszły Jimmy zapomniał o tych urodzinkach). Ale schodząc z kwestii urodzin:
HESTIA
Przyznam szczerze, że trzymam kciuki za nią i Chase'a. Chcem happy endu z ich udziałem. Mega.
Ale przyznam szczerze, że ciąża naszej Hestii naprawdę mnie zaskoczyła i właściwie nie wiedziałam i nadal nie wiem co o tym myśleć i która z wersji wydarzeń jest najbardziej prawdopodobna.
EMMELINE
Nie nienawidzę jej, ale lubić też ją nie lubię. Znaczy lubię ją jako postać w sensie... Wykreowania postaci, ale jako postać w rozumieniu człowiek to średnio. Coś zrozumiałaś? XD Bo ja nie.
"Nie był płaski. Nie był tak płaski jak jeszcze miesiąc temu. A jak złapała palcami za nadgarstek, wyczuwała jakby więcej skóry…
Przytyła. Musiała przytyć. Pewnie nawet nie widzi, jak bardzo koszmarnie wygląda. To dlatego Chase już się nią nie interesuje – to przez ten tłuszcz."
Sama nie wiem czemu, ale podoba mi się ten fragment. Czułam, że Emmeline w końcu wróci do tego, albo raczej to wróci do niej. I przyznam, że szkoda mi jej. Mimo to, że robiła różne świństwa.
No ciekawa jestem, jak właściwie wyjdzie to całe przyjęcie na cześć Lilki. Będzie całuśnie, ale czy całuśnie z Jily? OBY. Wierzę w Ciebie Abi *.* Wierzę, że zrobisz to dla nas - wielkich fanek Jily. :D
Ja sama mam obrazek z Always (A jako insygnia), stoi na moim stoliku nocnym. Ale w mojej głowie to słowo nie jest słowem Snily... A bardziej... sama nie wiem. Z tego co pamiętam w książce jest taki moment w siódmej części, kiedy Lily odpowiada Harry'emu "zawsze", ale głowy nie dam. NO ALE MNIEJSZA XD Uznajmy, że tak jest. Tak. To brzmi dużo lepiej niż "always", jako słowo Snily. Ale jeśli nie ma takiego momentu to "always" jest znakiem całej serii... MIŁOŚĆ SNEJPA? Phii... Ja tam wyznaję zasadę, że on nawet nie kochał Lilki, a był nią jedynie zauroczony. Tia...
Kończę o Wycierusie, bo mogłabym o tym jak go nienawidzę napisać esej... długi na kilka stron.
Ogólnie rozdział był świetny (jak zawsze), a mój komentarz chaotyczny (chyba nikt nie jest zdziwiony...) i zapewne kompletnie niepomocny i zawierający więcej moich durnych przemyśleń niż faktycznego komentarza do notki. Módlmy się żeby blogger dodał komentarz.
Bo jak nie.
To zabiję.
Proszę zmień szablon bo w tym się nie otwiera
OdpowiedzUsuńMobilny czy normalny? Mobilny już zmieniłam :D
UsuńLiczę na jakieś szczęście Emmelina. Może to dziwne ale bardzo rozumiem tą postać dużo wycierpiała i nadal cierpi. Cierpi psychicznie, czuje sie ze nikt jej nie akceptuje. ;c To straszne to czytać i i utożsamiać z osobami jakimi znasz (mam taka znajoma z anoreksji przeszła na bulimie, gdy ktoś chciał jej pomoc odrzucała tą osobę i zarzucała ze próbuje odebrać jej szczęście ) dlatego bardzo liczę ze będzie miała wsparcie w przyjaciołach i odnajdzie wreszcie szczęście :)
UsuńWeny życzę xd
Są jednak jeszcze jacyś sympatycy Emmeliny! :* Bardzo się z tego cieszę, bo tak szczerze, to ja sama mam dużą słabość do tej postaci i chociaż ona już chyba do końca życia będzie miała pod górkę, bo przecież zaburzenia odżywiania nie znikają z dnia na dzień, to niedługo los się trochę do niej uśmiechnie, obiecuję :D. Wszystko będzie się psuło, jej się coś uda, potem jej się też coś popsuje, no ale... wiesz, to już coś, czyż nie? ;> :*.
UsuńDziękuję bardzo za komentarz, pozdrawiam i życzę wesołych świąt :*
Abigail
Przepraszam strasznie, nie miałam ani minutki na napisanie tego komentarza, nauczyciele ciągle tylko test, kartkówka, test, test, kartkówka i tak caaaały czas... Wiem, że nie usprawiedliwia mnie to bo mogłam jednak coś wymyślić, ale naprawdę przepraszam.
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście cudowny (najlepszy początek i koniec, ale środek dalej idealny) nowiutki (nie nowiutki szablon) też genialny.
Czekałam na te buziaki, których będę teraz wyczekiwała w drugim parcie rozdziału.
A i co najważniejsze Sily (bo jak dla mnie to jedyna adekwatna nazwa) to najgorsza zaraza tego świata... Nie dość, że znalezienie pośród moich znajomych kogoś czytającego książki graniczy z cudem, to jeszcze jak kogoś znajdę to od razu wyjeżdża mi z tym Always'em, Ludzie litości. JAKA MIŁOŚĆ? Ok, on ją może i "kochał", Ale ONA GO NIE. Nienawidziłam Snapa przez 6 części, am w 7 jakoś udało mu się zyskać mój szacunek, ale litości proszę. Sily nie istnieje. Nie zgadzam się. KONIEC.
/Queen of Imagination
Nic się nie stało :*. Doskonale rozumiem, bo u mnie było identycznie... Dokładnie! Z tym, że ja w sumie nawet po siódmej części szacunku do Snape'a nie zyskałam - podwójny agent, i tyle. Wygrywa strona Dumbledore'a - to jest człowiekiem Dumbledore'a, wygrywa ciemna strona mocy - to jest Śmierciożercą. A ta ckliwa historia miłosna nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia - łącznie z always, filmowym płaczem nad jej martwym ciałem (WTF?!) i patronusem-łanią (a tak wgl, to tylko mi się wydaje, że to znaczy bardziej, że kochał się w Jamesie niż w Lily...?) - zwykłe majaki na łożu śmierci, kto by się przejął.
UsuńPozdrawiam :*
Abigail
Ten moment w którym Harry mówi, że to jeden z najdzielniejszych ludzi jakich znał, ple, ple, ple... no i głupio mi było dalej Snape'a nienawidzić...
UsuńQofI
Harry jest kochany, ale ta jego naiwność... ech. Nie ma ideałów w końcu, prawdaż?
UsuńNo niby tak...
UsuńQofI
http://shock.com.pl/pl/p/Bluza-I-SOLEMNLY-SWEAR-THAT-IM-UP-TO-NO-GOOD-Potterheads/1164 - btw no ale ta jest śliczna, moim zdaniem... Kupić czy nie? Doradź proszę!
OdpowiedzUsuń*_* Ja osobiście nie jestem zwolenniczką bluz, wydają mi się jakieś takie... ciężkie, ale ta ma w sobie jakąś taką lekkość, no i ten nadruk <3. Osobiście mogę poręczyć za ten sklep, bo chociaż nie kupowałam bluz, to mam czapeczkę beanie, bardzo dobrej jakości :D.
Usuń