„Trzymaj swoich przyjaciół blisko, ale jeszcze bliżej trzymaj swoich wrogów”-Mario Puzo
Poppy Pomfrey
była bardzo rzeczową kobietą. Postrzegała świat w prosty sposób, w którym ludzi
dzieliła na przystosowanych do życia i aspołecznych. I niestety, doszła do
wniosku, że dorasta coraz więcej tych drugich. Może i nie miała dzieci, ale
przecież pamiętała jeszcze, jak to jest – mieć szesnaście lat. Musiała zgodzić
się, że ten okres nie należy do najłatwiejszych, ale na pewno nie odbijał się
na niej tak dotkliwie, jak na współczesnej, hogwarckiej młodzieży. To
niemożliwe, że stanowiła wówczas wyjątkową jednostkę. Dzisiejsza rzeczywistość
sprzyja nabierania u nastolatków aspołeczności, i tyle.
Najlepszym na to dowodem była ilość problemów, z którymi musiała
się zmierzyć w tym roku szkolnym. Pomijając tak wiele wypadków, zaskakujących
przypadłości, a nawet epidemię mugolskiej mononukleozy, wciąż wybuchały tu
awantury! Tak jak dzisiaj – dobre pół godziny zajęło jej uspokojenie tej
gryfońskiej bandy i ostateczne przywrócenie porządku do skrzydła szpitalnego.
Ich wrzaski i zwierzęce ryki słyszalne były wszędzie – nieważne, czy
przekrzykiwali się w sali, w przedsionku dla odwiedzających, czy na korytarzu,
poza skrzydłem. Dziwne dzieciaki. Aspołeczne
i jakieś głuche, z defektami.
Sytuacja na chwilę obecną wyglądała następująco – rudowłosa
dziewczyna, która wściekała się najbardziej z całej tej podburzonej masy,
siedziała sama w przedsionku dla odwiedzających, z pomiętoloną kamizelką i
polówką, podartym krawatem i gumami do żucia we włosach. Ten biedny likantrop i
pucołowaty miłośnik cukierków otrzymali jej pozwolenie na zostanie w sali
chorych. Black, razem z dziewuszyskami maltretującymi swoją cerę, został
wypędzony daleko, bo na pierwsze piętro. Ostatnią sztukę, obiekt napaści ze
strony kilku dziewczyn, w tym rudej, rozczochranego chłopaka z astygmatyzmem, umieściła
w swoim gabinecie. W ten sposób nikt nie zakłócał rekonwalescencji jej
pacjentów.
Syriusz z Wielkiej Sali w przeciągu piętnastu minut przymaszerował
pod drzwi skrzydła, zbierając po drodze tyle zdjęć Evans i Rogasia, ile pomieścił w tornistrze. Naprawdę,
nigdy nie zobaczył tak wiele znajomych twarzy na tak krótkim odcisku drogi.
Nigdy nie dowiedział się tez tylu rzeczy podczas pieszej wędrówki. Powinien
częściej dawać się wyrzucać Poppy, bo wychodziło mu to na dobre.
Zaczęło się od jakże miłego incydentu na korytarzu, tuż nad
dwudziestoma zbieranymi przez niego zdjęciami powtykanymi w okno. Luke Davis,
nowa zdobycz Meadowes, i Clemence Grant, niedawna przewodnicząca Piękności,
siedzieli na ławeczce, trzymali się za ręce i gruchali jak gołąbeczki. Dochodziła
godzina dziewiąta, dlatego zagęściła się ilość uczniów oblegających korytarze.
Wszyscy jednak byli zbyt zainteresowani zdjęciami, żeby przejąć się nowym,
kwitnącym romansem.
Syriusz poczuł się jak niebywale spostrzegawcza osoba.
Stanął bokiem pomiędzy kłócącymi się Shaunee Greengrass i
jej siostrą bliźniaczką, ustawiając się tak, że mimochodem słyszał zarówno
lamenty sympatii Luke’a, jak i dwóch Ślizgonek.
— Ponoć Jessica
słyszała od Luisa, że… — ciągnęła Clemence, wbijając wzrok w kant ławki. Luke
wyglądał na coraz bardziej zirytowanego.
— Shaunee, czy Luke przypadkiem nie jest z tobą umówiony w
sobotę? – zapytała Martha, jej ślizgońska bliźniaczka.
Syriusz zmarszczył brwi.
—…słyszała, że niby umówiłeś się z Mią Bones…
— Clemence i Phoebe się do niego przyczepiły, Martho.
— Clemence, tłumaczyłem ci, że ani Mia, ani Milicenta…
— …a ta cała historia z siostrą McDonwera…
— Jaka Milicenta? Pytałam cię o Rachel!
— Z kolei Dorcas…
Dorcas.
Syriusz wciągnął powietrze. Towarzyszący temu syk sprawiał
złudne wrażenie, że Syriusz mówi w języku węży. W przeciągu tych kilku sekund
podsłuchiwania usłyszał tak wiele imion, z którymi Luke prawdopodobnie miał
jakąś przygodę. Shaunee, Clemence, Mia, Phoebe, Milicenta, Rachel, Sally… Dorcas.
Co za historia.
Ten chłopak sam dałby radę pozarażać mononukleozą całą
szkołę.
Syriusz nie wiedział, jak zareagować. Musiał dokonać
trudnego wyboru pomiędzy własną chęcią, a powinnością, problem w tym, że nie
był pewien, jaki charakter ma owa powinność. Nie musiał długo się zastanawiać,
żeby wiedzieć, iż chce podejść do Davisa i nastrzelać mu niemal tak
bezlitośnie, jak wczoraj Rogaś potraktował Chamberlaina. Z drugiej strony był
zły na Dorcas i nie miał ochoty wysłuchiwać jej długich i nudnych pretensji i
wątpliwości, co do niewierności Luke’a. Nie chciał też atakować go teraz, przy
licznych świadkach i przy Clemence. Znał tę dziewczynę wystarczająco, żeby
domyślić się, iż podobny gest źle zinterpretuje. Ubzdura sobie, że Syriusz
pobił Davisa z zazdrości o nią czy coś równie irracjonalnego.
Nie, zdecydowanie lepiej poczekać, aż napadnie go na jakimś
pustym korytarzu. Uda mu się zadać dotkliwszą karę.
Syriusz ruszył naprzód, bardziej lub mniej umyślnie
spychając ślizgońskie bliźniaczki pod ścianę, tuż na Clemence i Luke’a. Po raz
pierwszy postanowił zostawić zdjęcia jego przyjaciół same sobie. Doszedł do
pesymistycznego wniosku, że nawet jak je pozbiera, Rudej humor się nie poprawi.
Przypomniał sobie piekło, jakie zgotowała Rogasiowi Evans,
kiedy dochodziły do niej kolejne elementy historii Piękności (prawdę poznała
bardzo zdemonizowaną, w dodatku słyszała tylko najgorsze, wykrzykiwane
fragmenty, bo przy całym tym zgiełku i fali zaprzeczenia ze strony Jamesa,
naprawdę ciężko było wysłuchać do końca całej plotki). Pamiętał te oskarżenia,
komentarze i tak charakterystyczne dla Evans podsumowanie wszystkiego
brutalnie, w jednym zdaniu.
Tuż obok: „Masz dziecko?! Przecież ty masz szesnaście lat!” oraz: „Nie byłeś
jedynym kandydatem?! Czy wy tam urządziliście sobie orgię?!” roiło się od
innych uwag, które dosłownie wbiły Jamesa w łóżko Remusa, na którym wciąż
siedział. Był w jej oczach skończony tak samo, jak Syriusz byłby w oczach
Dorcas, gdyby jednak skutecznie uśmiercił Lucasa Davisa.
W złym, pesymistycznym i lekko wzburzonym nastroju pognał
przez następny korytarz, wpadając na schody. Jakby tego było mało, postanowiły
sobie one z niego zażartować. Syriusz zupełnie niechcący w połowie drogi na
górę, zleciał ze schodami w dół, wprost do najniższego piętra, czyli
lochów.
Oprócz odrzucającego zapachu, którego Syriusz nie znosił
bardziej niż pani Norris, nieprzyjemny kłąb zimna buchnął mu prosto na twarz,
jakby duch chodzącego bałwana postanowił przejść go na wskroś. Chciałby
powiedzieć, że od razu poczuł się jak w domu, ale lochy – siedziba zarówno
Ślizgonów, jak i Puchonów oraz miejscówka, w której odbywały się eliksiry –
odwiecznie kojarzyły mu się z prosektorium.
Już chciał wrócić z powrotem na schody, gdy zza zaułka
dostrzegł ruszający się, głęboki cień. Jako że w lochach panował półmrok, a
cienie wirowały po ścianach jak na parkiecie, ów ślad musiał znacząco się od
nich wyróżniać. Syriusz, który obecnie nie miał nic do roboty, a chętnie
polepszyłby sobie nastrój, demolując coś, postanowił udać się w kierunku
tamtego zaułka.
Kilka susów wystarczyło mu na złamanie dystansu, kilka
następnych – na dogonienie napastnika, a na samo rozpoznanie w nim kogoś
znajomego wystarczyło mgnienie oka. Po tych wszystkich żartach, kawałach i
napadach z Jamesem, twarz swojej ulubionej ofiary zakodowała mu się w głowie
niczym sylwetka matki czy brata. Chociaż z całej siły starał się ją wymazać,
byle nie oglądać jej również w głowie, było to ponad jego możliwości.
Garbiący się chłopak o ziemistej cerze, z haczykowatym
nosem, niemiłym spojrzeniem i z połową twarzy ukrytą za firanką strąkowatych,
tłustych włosów – czy istniał drugi taki człowiek na świecie? Unikatowe
skrzyżowanie mugolskich alkoholików śpiących w parkach, inferiusa, upiora spod
łóżka oraz starej panny – tak, to musiał być nasz Ślizgon!
— Smarkerus! –
zaśmiał się, zachwycony. – Kopę lat.
Humor Syriusza niemal natychmiast zaczął się poprawiać. Uwielbiał
szydzić ze Smarka. Już pierwszego dnia ich kariery w magicznej szkole, on i James
obrali go sobie jako ofiarę i pozostali mu „wierni” aż do teraz. Co prawda,
coraz rzadziej urządzali sobie wypady represyjne, ale od czasu do czasu wymykali
się, żeby trochę podręczyć znienawidzonego Ślizgona. To od razu poprawiało im
nastroje.
Black i Potter traktowali prześladowanie Ślizgonów jak
trening, szkolenie przed prawdziwą działalnością jako aurorzy. Byli przekonani,
że cały Slytherin zasili w przyszłości szeregi Tego, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać, dlatego nie mieli najmniejszych skrupułów przed działaniami, które w
innej sytuacji odebraliby jako okrutne. Lubili wcielać się w wymierzających
sprawiedliwość. Fascynacja czarną magią, dręczenie mugolaków, ich skrajne,
szowinistyczne poglądy – to wszystko napawało ich obrzydzeniem i
usprawiedliwiało bezlitosne traktowanie.
A Severus był najbardziej zafascynowany czarną magią ze
wszystkich Ślizgonów. Najbardziej pragnął zostać Śmierciożercą, stanąć po
przeciwnej, złej stronie wojny. Najbardziej zasłużył na wstręt, gnębienie i
odrazę. W przypadku Jamesa jeszcze obraził jego Lily, a każda dopuszczająca się
tego osoba musiała ponieść przykre konsekwencje. Nie mogło być inaczej. Chłopak
z haczykowatym nosem musiał stać się
główną ofiarą ich żartów.
— Bez obstawy, Black? – wysyczał chłopak, przywołując na
twarz kpiący uśmieszek. – Proszę, proszę, czyżby nasza ulubiona sfora zaczęła się rozpraszać? Niebywale chory Lupin lekko się dzisiaj
zagalopował?
Syriusz najeżył się. Nienawidził osób, które mówiły na
temat, o którym nie miały bladego pojęcia, a jeszcze bardziej nie znosił, gdy
ktoś obrażał jego przyjaciół. Wiedział, że użycie słowa „sfora” nie było
przypadkowe i że Snape, który jak powszechnie wiadomo – nie miał życia, ponownie śledził i podsłuchiwał
jego rozmowy z Huncotami. W głowie
stanęły mu obrazy najgorszych tortur i najdotkliwszych w skutkach zaklęć.
Już miał wyciągnąć swoją różdżkę i wprowadzić swoje plany w
życie, gdy z konsternacją zerknął na swoją pierś. Snape zdołał go wyprzedzić,
sam wyciągając różdżkę i skutecznie zatrzymując go w poczynaniach. Syriusz
zaśmiał się, co przypominało skowyt psa. Mógł być nieuzbrojony, ale wciąż
pamiętał o języku w gębie i swoim darze prowokacji.
— Nie bądź niegrzeczny, Śmieci…
Snape, słysząc znienawidzone przezwisko, zareagował
błyskawicznie. Pchnął różdżkę mocniej w brzuch Blacka, tak, że ten aż wzdrygnął
się z bólu. Krzywy uśmiech nie schodził z jego twarzy.
— Będę trzymał kciuki, żeby twój kumpel był dzisiaj głodny –
wycedził. – Wystarczy zwykłe, niedbałe... podgryzienie.
Syriusz roześmiał się sztucznie. Gdyby nie fakt, że nie
potrafił odnaleźć różdżki w tylnej kieszeni spodni, Snape byłby już martwy.
— Naszemu Wycierusikowi wydaje się, że ma najmniejsze
pojęcie na jakikolwiek temat – zagruchał, naśladując ton dumnej ze swojego
syneczka matki. – Jak zwykle ktoś sobie z ciebie kpił, a ty wziąłeś to na powa…
Chłopak upadł, porażony zaklęciem rzuconym przez
poirytowanego Snape’a. Nie sądził, że został ugodzony Petrificusem albo Drętwotą, jednak
nie mógł się zmusić do ruchu. Zorientował się, że Śizgon splunął w jego stronę,
i to ostatecznie sprowokowało go do dźwignięcia się na łokcie. Niewiarygodny
ból przeszył jego brzuch, jakby nabawił się silnych zakwasów. Zadarł głowę.
Nienawistne spojrzenie wspierało w ciężkich próbach stanięcia na nogi.
— Mam nadzieję, że wkrótce was stąd wyleją – warknął Snape, kopnąwszy
podnoszącego się z ziemi Syriusza. Black zatoczył się z powrotem na podłogę. Roześmiał
się, kręcąc głową z niedowierzaniem.
— Nie płakałabyś za nami, Smarku? – sapnął, ponownie
opierając się na łokciach. Zaklęcie Ślizgona najwyraźniej było silne, ale
krótkotrwałe, bo ból mięśni nie był już tak dotkliwy. — Tylko ja, Glizdek,
Luniak i Rogaś sprawiamy, że twoje życie ma jakiś sens – odparł, wciąż chichocząc. – Daj spokój, Śmiecierusie… co
miałbyś robić, gdybyś nie mógł nas śledzić i donosić Dumbledore’owi?
Twarz Snape’a zrobiła się purpurowa. Syriusz wykorzystał
chwilę jego dekoncentracji i rzucił na niego Levicorpusa – autorskie zaklęcie Ślizgona, które James podkradł mu
rok temu i zaczął wykorzystywać przeciwko jego konstruktorowi. Severus
wybałuszył oczy, upadł na podłogę, żeby zaraz potem poderwać się w powietrze i
zawisnąć do góry nogami. Różdżka wypadła mu z dłoni. W przeciwieństwie do
Syriusza nie śmiał się w kryzysowej sytuacji.
Black parsknął. Widok ośmieszonego Snape’a dodał mu na tyle
otuchy, żeby ostatecznie podnieść się z podłogi. Zmęczony do imentu, resztkami
energii nabrał siły i kopnął Ślizgona prosto w głowę. Gniew i upokorzenie – u
Snape’a obecne, u Syriusza już należące do przeszłości – wymalowane było na
twarzach ich obydwu. Zarówno Black, jak i Snape przez wpadnięciem na siebie
byli wyprowadzeni z równowagi – Syriusz nie mógł przeboleć, jak Davis traktował
Dorcas, z kolei Severus wciąż widział przed oczami fotografię przedstawiającą
Lily z jej nowym gachem. Z tego powodu obydwoje kompletnie zapomnieli się w
wściekłości i mogli zrobić coś bardzo lekkomyślnego.
— Chciałbyś być taki jak my, co? – szepnął butnie Black, od
czasu do czasu zadając Snape’owi cios w brzuch lub twarz. — Chciałbyś być
popularny, zdolny… przystojny? –
zakpił, uderzając go w nos, by podkreślić ostatnie słowo. – Chciałbyś sobie
kogoś pobzykać?
Snape skrzywił się. Syriusz nie wiedział, co bardziej rani
jego dumę – jego słowa czy kolejne ciosy.
— Chciałbyś…
— Mieć dzieciaka w wieku szesnastu lat? – dokończył Snape,
krzywiąc się. – Być po rozprawie sądowej? Czy chciałbym, żeby moje nagie
zdjęcia były porozwieszane na każdym korytarzu? Być taką szumowiną, żeby
wykorzystać do tego nieświadomą dziew…
Ślizgon zdążył urwać, pojmując, że zagalopował się w swoich
oskarżeniach, ale Syriusz „domknął” mu usta ciosem. Zmarszczył czoło, chcąc
przeanalizować komunikat Smarka. Sekundę zajęło mu pojęcie aluzji, a gdy tylko
do tego doszło, ryknął głośnym, perlistym śmiechem. Snape krzywił się, jakby
salwa znienawidzonego śmiechu raniła go bardziej niż uderzenia pięści.
— Podoba ci się Evans? – wydukał. – Co jeszcze? Może myjesz
włosy?
Snape zachwiał się, jakby chciał uderzyć Blacka pomimo
zaklęcia. Syriusz parsknął, przytrzymał jego głowę i szepnął: Aquamenti, kierując zaklęcie do jego
nosa. Z uśmiechem na ustach
obserwował, jak Ślizgon krztusi się i nie może nabrać powietrza. Przez moment
przyglądał się, jak ze Snape’a uchodzi życie, ale szybko mu się to znudziło.
Kopnął go w brzuch, równocześnie zadając mu ból i pomagając w wypluciu wody.
Snape kaszlał jeszcze trochę, nienawidząc faktu, że Black jawnie sobie z niego
kpi.
Miał powyżej uszu wszystkich tych kompromitacji zadawanych
mu przez Blacka i Pottera. Kiedyś przynajmniej przyjaźnił się z Lily, która
pomagała mu się z tym wszystkim uporać. Teraz, kiedy nie miał już nic do
stracenia, zniknęły jakiekolwiek skrupuły przed rzucaniem na Huncwotów
czarnomagicznych uroków. Owszem, zdarzało mu się śledzenie ich, zwłaszcza
podczas pełni, ale robił to w imię większego dobra. Nie chodziło tylko o
zemstę, ale też o nieświadomych ludzi, którzy mogli paść ofiarą ich żartów. Z
pewnością igranie z wilkołakiem mogło być śmiercionośne. Snape lubił usprawiedliwiać
się w ten sposób.
Śledząc ich, nie tylko poznawał plany wroga i zyskiwał nad
nimi przewagę, ale też uczył się niezdradzania przy nich swoich tajemnic.
Teraz mógł zdradzić jedną z najważniejszych.
— Chciałbyś być na miejscu Rogasia, co? – zakpił Black.
Machnął różdżką, a Snape runął na ziemię, uderzając z impetem głową o podłogę.
— Chcesz, żeby zniknął. Myślisz, że w ten sposób Evans przestanie się tobą
brzydzić.
Snape chwycił swoją różdżkę, wciąż leżącą na podłodze.
Syriusz zapobiegł temu i nadepnął butem prosto na długie, krzywe palce Smarka.
Zabolało tak, jakby smagnął mu dłoń wielkim biczem.
— Mną przynajmniej nie brzydziła się własna matka – syknął,
mając nadzieję, że Black podniesie nogę. Wściekły błysk zaiskrzył w jego oku.
Syriusz kopnął go prosto w brzuch, tak, że jego ofiara przeturlała się pod
ścianę. Przepełniony nieopisanym gniewem, zbliżył się do Snape’a, szarpnięciem
podniósł go na nogi i przyszpilił go ramieniem go ściany.
— Myślisz, że jesteś taki mądry? – zapytał Syriusz zimnym tonem, chwytając go za gardło.
Snape wierzgał się, ale nie mógł zapobiec temu, że Gryfon podnosił go coraz
wyżej, aż w końcu nogi oderwały mu się od ziemi, tak samo jak wtedy, kiedy
oberwał Levicorpusem. – Chcesz wiedzieć, co robimy w czasie pełni? –
obił jego głowę o ścianę. Snape syknął z bólu. – Przyjdź dzisiaj pod Wierzbę
Bijącą. Jest tam pewien konar – przyciśniesz go, a drzewo będzie grzeczne – opisał mu pokrótce, o jaki konar chodzi. – Tam zrobimy sobie babski wieczorek.
Puścił jego szyję. Snape upadł na podłogę z głośnym hukiem.
Syriusz nie chciał jeszcze skończyć zabawy, ale zza zaułka zaczęły dochodzić
głosy budzących się Ślizgonów. Najwyraźniej przywołały go one do porządku, bo
zadowolił się zwykłym kopnięciem. Spojrzał jeszcze na obolałego, zhańbionego,
leżącego pod ścianą Snape’a, zaśmiał się szyderczo i rzucił:
— Wyjdź, ściągnij spodnie i sprawdź, czy masz jaja.
Kopnął go jeszcze raz, tym razem we wspomniane przez siebie
miejsce, po czym opuścił korytarz i skierował się z powrotem do skrzydła
szpitalnego. Na tym punkcie skończyła się jego bogata w przeżycia pielgrzymka
od Wielkiej Sali. Miał nadzieję, że uda mu się złapać Evans, bo chciał
przemówić jej do rozsądku, zanim zrobi coś impulsywnego i zrani Rogasia. Ponownie.
W tym
samym czasie Lily miała bardzo złe przeczucia. Ona i Severus funkcjonowali
podobnie jak ta i Jo – ich umysły były połączone. Nie dosłownie, zaklęciem, ale
więzią budowaną przez wiele lat, stanowiącą jakby most pomiędzy nimi.
Dziewczyna od dawna próbowała go zburzyć. Chociaż wszystkie te rozczarowania,
które zadał jej Snape, odcisnęły głębokie piętno na jej sercu i równie głębokie
dziury w tym moście zaufania, to wciąż był zbyt solidny i niezawodny. Nie miała
pojęcia, czy Sev ma podobnie, ale jeśli chodziło o nią, to posiadała coś na
kształt intuicji dwojga bliźniąt. Przeczuwała pod skórą, kiedy ze Ślizgonem
działo się coś niedobrego, zupełnie jakby był jej bratem bliźniakiem.
Jednak w tamtym momencie była zbyt wyprowadzona z równowagi
i rozdarta, aby zidentyfikować podłoże tych dziwnych złych przeczuć. Można się
w końcu pogubić pomiędzy gniewem i rozczarowaniem do Jamesa, zmartwieniem nad
poczynaniem Doriana i zaskoczeniem, że Severus znowu zaczął się do niej odzywać
oraz – oczywiście – kompletnym załamaniem nad tym, że ktoś porozwieszał jej
zdjęcia po całej szkole. Reasumując, z każdą jej relacją z którymś z trzech
mężczyzn jej życia, było coś dzisiaj nie tak. A nie zaczęły się nawet jeszcze
lekcje.
Wiedziała po prostu, że w tym momencie dzieje się coś złego
z którymś z nich, i to wystarczyło, żeby wyrwać ją ze specyficznego stanu
pomiędzy snem a rzeczywistością. Zrobiła to, co potrafiła najlepiej – zamiotła
wszystkie problemy pod dywan, wybierając sobie jeden, ten najmniej trudny do
rozwiązania. Musiała znaleźć w końcu Luke’a Davisa, bo nie pozwoliłaby, żeby
banda nastoletnich chłopców wmieszała się w jej przyszłą karierę.
Nie zawali tej transmutacji. Chociażby musiała zniżyć się do
najgorszych przekrętów. Czym prędzej wypadła ze Skrzydła Szpitalnego i pognała
w dół, z trzeciego piętra przenosząc się na parter. Zostały jakieś dwa minuty
przerwy, potem miała jeszcze godzinę na przygotowanie się do dzisiejszego
pytania z transmutacji, i zaczynały się lekcje. Jeśli nie złapie Luke’a teraz,
to będzie miała szansę dopiero na obiedzie, a liczyła się szybkość.
Na szczęście, los po raz pierwszy dzisiejszego dnia
postanowił się do niej uśmiechnąć. Luke razem z tłumem innych uczniów ze
starszych klas, opuszczał właśnie Wielką Salę. W dłoniach trzymał pozwijane w
papier kanapki. Lily nieświadomie oblizała wargi, w lekko prowokującym geście.
Wystarczyło, że przyjrzała się mu z bliska, i już wiedziała, jak należy go
podejść, by osiągnąć swój cel. Odpięła dwa górne guziki swojej polówki,
poluzowała krawat i obciągnęła z całej siły bluzkę. Podciągnęła spódniczkę z
bioder na talię, zapinając górny guziczek i przywołała na usta uwodzicielski
uśmieszek. Nie zastanawiała się wtedy nad reakcją Dorcas na jej przedstawienie
– ta osoba po prostu wyleciała jej z głowy, zepchnięta na drugi plan przez
niebezpieczną dawkę determinacji.
Luke zauważył ją niemal natychmiast, bowiem poruszała się w
wyczerpujący, bardzo nietypowy dla niej sposób, polegający na zataczanie
lekkich półokręgów biodrami. Zmrużył oczy i przystanął. Uśmiech wkradł się na
jego usta niemal bezwiednie.
— Cześć, Luke – rzuciła, przybliżając się do niego i
obdarzając zalotnym uśmiechem. – Jak ci idzie Projekt Absolwencki?
Syriusz, wracający z lochów do skrzydła, zauważył co prawda
Luke’a. Co więcej, dostrzegł, ze towarzyszyła mu jakaś rudowłosa kokietka, ale
po tym, co usłyszał, przypuszczał, że to jego następna dziewczyna. W życiu nie rozpoznałby w niej Evans, która zazwyczaj
nie kokietowała ani tym bardziej nie rozmawiała z chłopakami pokroju Luke’a. Wściekał
się tak bardzo, że gdyby nie misja, której celem była pomoc najlepszemu
przyjacielowi, bez wątpienia wymierzyłby w Davisa przynajmniej cruciatusem.
Chrzanić wszystkie
moje zasady, pomyślał, zaciskając pięści.
I tutaj właśnie skończył Black – w piętnaście minut doszedł
do Skrzydła Szpitalnego i chociaż odbył najkrótszą i najbardziej bogatą w
doświadczenia podróż w całym swoim pełnoletnim życiu, dosłownie szalał z
wściekłości – i dlatego, że Evans uciekła z przedsionka dla odwiedzających, i
przez męską dziwkę Davisa, i przez Snape’a, który mógł naprawdę im dzisiaj
zaszkodzić.
♣♣♣
Zmierzch zapadł
szybko, bo już o piątej. Remus zawsze uważał, że najpiękniejszy zachód słońca był
przez pełnią. Magia unosiła się wówczas w powietrzu, a poza tym piękno
chowającego się słońca stanowiło ostatnie wynagrodzenie dla chłopca przed
nastaniem nocy. Madame Pomfrey prowadziła go w kierunku Wierzby Bijącej, a on
wpatrywał się w górę, bo tylko na to – na przyglądanie się – miał jeszcze siłę.
Pomarańczowe wstęgi przecinały purpurowe obłoki niczym rzeka Alchatz hałdy w
jego rodzinnym miasteczku. Szarobłękitne punkciki, powtykane pomiędzy pasy w
kolorze bordo i złota kojarzyły mu się natomiast z kwitnącymi tam kwiatami –
niezapominajkami, pełnikami i tawułkami. Powietrze niemal pachniało miodowym
tortem, specjałem kuchni Hope Lupin. To był jeden z tych momentów, kiedy Remus
czuł się naprawdę jak w domu, tyle że przed pakowaniem i wyjazdem w nieznane.
Z każdym krokiem słabł, jakby całe jego ciało buntowało się
przed wejściem do środka Wierzby Bijącej, a potem – Wrzeszczącej Chaty, co
równoznaczne było z przemianą. Po pewnym czasie pielęgniarka musiała go
ciągnąć, a potem wręcz nieść do wlotu
tunelu. Kręciło mu się w głowie, co pewien czas dosięgała go potworna,
przewlekła migrena, jakby czołg wojskowy przejeżdżał po jego mózgu. Ból w
kościach i dziwne rwanie w mięśniach, jakby dynamicznie się rozciągał, również
nie ułatwiały mu pokonania krótkiego odcinka tunelu.
Drzewo, wyczuwając chyba pod skórą – a może raczej pod
przetchlinkami – ruch, rozpoczęło leniwe wierzganie i powłóczenie gałęziami,
jakby dopiero się rozgrzewało. Lupin przełknął ślinę. Nie przepadał za tym drzewem.
Zbliżyli się na najbliższą bezpieczną odległość.
Jak zwykle, widząc przeklęto drzewo, Remusa zalała fala
wyrzutów sumienia i obrzydzenia do samego siebie. To pierwsze, dlatego że była ona pomnikiem
starań Dumbledore’a, żeby nie zrobił nikomu krzywdy, pomnikiem, który on z taką
łatwością lekceważył, opuszczając nocą Wrzeszczącą Chatę. To drugie, z powodu
nie tyle, co samej przyczyny zasiania drzewa (czyli jego), ale dlatego, że
przypominała mu o Peterze, który pod postacią szczura dociskał odpowiedni konar
i pozwalał reszcie Huncwotów wejść do środka. Przypominało mu to o samym
fakcie, że trójka jego najlepszych przyjaciół z jego powodu opanowała animagię,
sztukę ograniczoną prawnie. On natomiast… Ani ich nie powstrzymał, tylko przyglądał
się z założonymi rękami, jak co pełnię ryzykują dla niego własne życie i
zdrowie, ani nawet nie drążył tego tematu, nie odwodził ich od pomysłu
towarzyszenia mu co pełnię. To było egoistyczne z jego strony, ale… oprócz
potwornego bólu towarzyszącemu przemianie, utrudniała mu ją jeszcze uciążliwa,
dobijająca samotność. Czuł się potworem sam w sobie, a kiedy nie było obok
niego nikogo, czuł, że inni również się nim brzydzą. To było jak polewanie wrzątkiem
oparzenie. A kiedy… kiedy Huncwoci stali obok niego we Wrzeszczącej Chacie,
czuł się pewniej, bardziej ludzko, bardziej… akceptowany.
Odgonił od siebie te myśli. Zawsze starał się być empatyczny
i myśleć o innych, dlatego wstydził się tego, że z egoistycznych pobudek jak
potrzeba akceptacji naraża życie swoich przyjaciół. Sposępniał jeszcze
bardziej. Nie dość, że potworem za nocy,
to jeszcze tyranem w ciągu dnia, pomyślał melancholijnie, bo przemiana
sprzyjała depresyjnym pobudkom.
Pielęgniarka wyciągnęła różdżkę i wycelowała zaklęciem w
odpowiedni konar, stanowiący swoistą dźwignię do zatrzymania wierzby. Drzewo,
które już zaczynało obracać jednym ze swoich gałęzi jak dyskiem, nagle spowolniło,
a w końcu zatrzymało się, jakby zaspane.
— Idziemy, panie Lupin.
Nogi Remusa ledwo unosiły się z ziemi, ciężkie, jakby
ciągnął za sobą kamienie. Kolejna fala bólu przeszyła mu czaszkę. Jęknął.
Pomyśleć, że to dopiero początek.
Przejście do tunelu, nawet przy asekuracji pielęgniarki,
było dla Lupina ciężkim wysiłkiem. Potykał się co kilka kroków, nogi i ręce mu
mdlały, w głowie przewracały się niespójne obrazy, jak miraże pustynne. Na
zewnątrz ściemniało się coraz bardziej, tak, że złoża miki w sklepieniu tunelu
zaczynały świecić się jak robaczki świętojańskie. Remus wiedział, że musi
przyśpieszyć, bo inaczej nie zdąży przed transformacją trafić do Wrzeszczącej
Chaty.
Żeby nie myśleć o przeciwnościach, skupił się na innych
tematach. Ciekawe czy chłopcy już stoją pod drzewem? Zwykle czekali na wyjście
madame Pomfrey, a następnie przebiegali już w zwierzęcych formach przez tunel.
Teraz jednak zmrok zapadał tak wcześnie, Remus był bliski transformacji… nie
wiedział, czy zdążą dotrzeć na czas.
Wydawało mu się, że minęły lata, zanim ujrzał przesmyk
światła z innego źródła niż migoczącej miki. Do wnętrza Wrzeszczącej Chaty
ledwo się doślizgnął. Osłabienie było silniejsze od faktycznego bólu, czuł się
jak staruszek przed śmiercią. Padł na podłogę. Oddech miał nierówny, bladł w
oczach. Madame Pomfrey zwykle wykonywała jeszcze szybkie badania, które – choć
kompletnie bezsensowne – miały ją uspokoić przed zostawieniem Remusa samego.
Teraz jednak studium transformacji było zbyt zaawansowane. Kobieta drżącymi
rękami wyciągnęła z kieszeni szklane buteleczki z kolorowymi miksturami. Jedna
z nich była wzmacniająca, dwie pozostałe – przeciwbólowe. Jeśli następowała po
nich jakakolwiek ulga, to raczej przez efekt placebo. Lupin dobrze wiedział, że
ból uśmierzyłyby tylko silne, czarodziejskie narkotyki.
Nie miał siły, by jej podziękować, dlatego jedynie skinął
głową. Resztami człowieczej woli sięgnął po butelkę… była pół stopy od jego
palców, zaczął po nie sięgać… jeszcze trochę… ból przeszył jego rękę tak, jakby
ktoś połamał mu wszystkie, kolejne kości. Wrzasnął. Zamiast ludzkiego krzyku z
jego gardła wyrwało się coś na kształt skowytu. Przełknął ślinę. Nie da rady
zażyć tych eliksirów. Podobna sytuacja nigdy mu się nie zdarzyła, toteż nie
wiedział, czego może się spodziewać. Odetchnął ciężko. Tlen dusił go jak ostry
zapach spalin.
— Remusie? – szepnął znajomy baryton gdzieś obok drzwi.
Lupin nie miał siły, aby spojrzeć w tamtym kierunku, ale domyślił się, kto to
mógł być. James na co dzień zawsze nazywał go Luniakiem, Lunatykiem,
Luniaczkiem albo wymyślał jeszcze inne zdrobnienie od tego pseudonimu, ale w sytuacjach
poważnych, zawsze używał jego imienia. Potter zwykle był tu pierwszy.
Spojrzał na swojego przyjaciela znad okularów i westchnął.
Kilka susów wystarczyło mu do przykucnięcia obok Lupina, pochwycenia buteleczek
w swoje dłonie i otworzenia korka. Pomógł chłopakowi usiąść, wyprostować plecy,
a potem nalał mu eliksir prosto do gardła. Miał nieprzyjemny, cierpki smak.
— Nie zauważyła cię? – szepnął Remus, pomiędzy kolejnymi
łykami. James pokręcił głową.
— Poppy ma sprawne ruchy. Szybko stamtąd wyszła.
Sięgnął po drugi eliksir, jeden z przeciwbólowych. Zerknął
na niego z powątpieniem – najwyraźniej wiedział, to samo, co Remus, że oprócz
magicznego opium albo Demencji nic mu nie pomoże. Lupin przypomniał sobie o
tym, co powiedziała Bree Angelo w skrzydle, że powinien wziąć akonit… Akonit…
Czerwony napój smakował trochę lepiej, jak kompot
truskawkowy. Miał podobną, rozcieńczoną konsystencję, a miejscami coś w nim
pływało. Trzecia mikstura szczypała go w język, jak papryczka chili albo imbir.
Zanim skończył pić, do środka już wbiegł kudłaty, czarny wilczarz, a tuż za nim
szary, potężny szczur. Wszyscy w komplecie. James upewnił się, że Remus wypił
wszystkie eliksiry i zapytał, czy może
coś jeszcze dla niego zrobić. Lupin odmówił. Okularnik wystarczająco mu pomagał
samą swoją obecnością. Nie mógł zrobić nic więcej.
Syriusz szczeknął. Przybliżył się do Remusa i polizał go po
twarzy, mocząc mu koszulkę. Następnie otarł się o nogi Jamesa, naskoczył i
zwalił go z nóg, jakby chciał krzyknąć: „Rusz się, Potter! Nie mamy całej nocy!”.
Lupin zaśmiał się ostatkiem sił. Chociaż szyja i gardło rozbolały go od nadmiernego
wysiłku, od razu zrobiło mu się lżej na sercu. Potter jęknął, zrzucił psa z
siebie i usiadł. Sekundę później rozpłynął się w powietrzu, a na jego miejscu
pojawił się wysoki, urodziwy jeleń z wielkim, jasnym porożem. Wyglądał jeszcze
bardziej dumnie niż zwykle.
Chłopak zawsze wiedział, kiedy ona się zaczyna. Przez cały
dzień słabł, doskwierały mu bóle i pobolewania, ale wszystkie te nieprzyjemności
znikały na jedną, krótką i ulotną chwilę, sprawiając, że Remus czuł się
szybszy, zwinniejszy i silniejszy niż kiedykolwiek. Przemiana rozpoczynała się
od zmysłów. Oczy zaiskrzyły mu i pociemniały, źrenice powiększyły się tak, że
przysłoniły niemal całe tęczówki. Białka poczerwieniały, jakby krwawiły.
Chłopak widział najmniejszy ruch, drgnięcie palca, pajęczynę, kępę kurzu w
absolutnych ciemnościach. Następnie rozwijał się u niego słuch, najbardziej
dokładny ze wszystkich zmutowanych zmysłów.
Usłyszał bicie własnego serca. Usłyszał szybkie tętno
szczura, krew płynącą w żyłach jelenia, dźwięk śliny połykanej przez psa. Usłyszał
odgłosy życia nie tylko z najbliższego otoczenia, ale też praktycznie
wszystkich miekszańców zamku i Hogsmeade. Słyszał, jak proszą się, żeby do nich
przyszedł. Słyszał wołanie ich krwi, która chciała uwolnić się i wylać w
całości na zewnątrz z ich krępych ciał. Pragnął usłyszeć donośniejsze odgłosy,
ich wrzaski, jęki od bólu…
Jego pysk zaczął ulegać zmianie. Dwudniowy zarost na
policzkach rósł w niesamowitym tempie, włosy pojawiały się nad i pod wargami,
na brodzie, wyrastały z brwi, z czoła, ze skroni… Szyja się wydłużyła, nos zmienił kształt… i
wtedy rozpętało się piekło.
Ostatnią człowieczą rzeczą, jaką doznawał w czasie pełni był
ból. Psychiczny, fizyczny, dojmujący i przewlekły. Mięśnie rozciągały się,
wydłużały, wzmacniały, zmieniały kształt i piekły przy tym tak dotkliwie jak
podczas średniowiecznych tortur. Kości pękały, łamały się, a następnie krzywo
zrastały, ponownie łamały… przemieszczały… strzelały…
Remus już nie krzyczał z bólu, tylko wył. Wilczy skowyt
przenikał Wrzeszczącą Chatę, wydobywał się na zewnątrz, słyszalny nawet w
Hogsmeade. Kręgosłup wygiął mu się, zachrzęścił jak stare narzędzia w pudełku,
a potem nacisnął niemiło na mięśnie. Zrywały się ścięgna. Dziwna energia
wypchała część kurcząco-rozciągających się części owłosionego ciała, formując
długi, dyndający ogon. W agonii zerknął na troje zupełnie różnych zwierząt. Ich
widok dodawał mu sił. Przewrócił się na brzuch i zaczął chodzić na czworaka, bo
nie mógł ułożyć kończyn inaczej. Płytki paznokci odrywały się od palców, a na
ich miejscu pojawiały się ostre, zakrzywione pazury. Ręce i nogi zarosły mu
futrem, spodnie i koszulka zerwały się i opadły na podłogę.
Remus stracił kontrolę nad sobą. Władał nim instynkt
drapieżnika i wyostrzone zmysły. Czuł krew płynącą przez tętnice. Bicie serc.
Oddech. Tętno.
Zerknął na swoich przyjaciół. Nie tego poszukiwał. Ich
funkcje życiowe były za mało rozwinięte, pragnienie rozlewu krwi prawie w ogóle
nie występowało. Czuł… czuł, że człowiek jest blisko.
Zawył i wybiegł przez tunel. Intuicyjnie czuł, że pies,
jeleń i szczur depczą mu po piętach. Przyśpieszył.
Kiedy wybiegł na zewnątrz, nareszcie poczuł, że jest w swoim
środowisku. Z dala od duszącej, ograniczającej go chaty. Miliony zapachów,
dźwięków i obrazów zalało jego umysł, lecz tylko jeden dominował – zapach człowieka. Pobiegł w tamtym kierunku, wyjąc i łamiąc gałązki na trawie.
Był jak w amoku. Nie potrafił się zatrzymać.
Tuż za nim jeleń zatrzymał się i spojrzał w kierunku psa.
Oboje przez chwilę zamienili się w ludzi, czym zdezorientowali oddalającego się
wilka. Nie miał pojęcia, w którą stronę pobiec.
Tymczasem kompletnie nieświadomy czyhającego nad nim
niebezpieczeństwa czarnowłosy chłopiec z haczykowatym nosem zbliżył się do Bijącej
Wierzby. Słyszał wycie wilka i skowyt psa, ale wydawały mu się bardzo odległe.
Myślał, że echo przygnało je z Zakazanego Lasu. Różdżką wycelował w odpowiedni
konar, prawie pewien, że został oszukany. Ku jego zdumieniu drzewo zaprzestało
ataku. Przejście do tunelu stanęło otworem.
Severus Snape leniwymi ruchami skierował się do wlotu
tunelu. W czarnej pelerynie był niemal niewidoczny dla ludzkiego oka. Wycie
ponowiło się, wyraźniejsze niż wcześniej. Severus pomyślał, że powinien jak
najszybciej znaleźć się w środku.
Wilkołak znajdował się właśnie na jednej z polan w Zakazanym
Lesie. Nie chciał wracać do Bijącej Wierzby i znowu utkwić we Wrzeszczącej
Chacie, jednak instynkt krzyczał, że musi wrócić do tego miejsca. Obwąchiwał
teren i nasłuchiwał odgłosów przyrody, ale rytm wybijany przez ludzkie serce stał
się mnie równy, melodyjny i mylący. Nie miał pewności, skąd dobiega.
Snape wyciągnął różdżkę i Lumosem oświetlił sobie drogę. Czuł się jak w pułapce. Nigdzie nie
dało się słyszeć czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że Huncwoci byli kiedyś w
tym miejscu. Wyk się ponowił. Severus podskoczył z zaskoczenia i upuścił
różdżkę. Zgasła, a on nie potrafił znaleźć jej na ziemi.
Oprócz refleksów miki jedynym oświetleniem w tunelu była
para wielkich, błyszczących oczu.
♣♣♣
Lily postarała
się o to, żeby Dorian był w bibliotece równolegle do tego, jak ona i Luke
zaczynali pracę nad projektem. Co więcej, zorganizowała wszystko w taki sposób,
że znalazł się w sytuacji bez wyjścia – albo opuści z bibliotekę, pogrążając
się możliwie jeszcze bardziej, albo
spędzi kilka godzin na oglądaniu swojej byłej dziewczyny i wroga. Postąpił tak,
jak przypuszczała – dumnie. Udawał, że nie interesują go ich poczynania, ale
rudowłosa widziała, że co parę chwil podnosił wzrok znad książek, a jego twarz
wykrzywiał grymas niezadowolenia.
Jaka szkoda.
Może i nie powinna czuć takiej satysfakcji z robienia mu na
złość, ale obecnie potrzebowała worka treningowego, by rozładować emocje. Każdy
kolejny cios był jak uderzenie Pottera prosto w twarz. Och, jak bardzo
chciałaby to teraz zrobić!
Luke otwierał właśnie podręcznik od historii magii i
wypisywał wszystkie znaczące informacje. Jako że był opanowany, z pewnością
pracował intensywniej niż Lily, ale dziewczyna musiała go pochwalić za jeszcze
wiele rzeczy. Naprawdę nie wiedziała, o co chodziło Dorianowi, kiedy
powiedział, że tak nie znosi Davisa, który był naprawdę sympatyczny. Od razu
zauważył zły humor Lilu i wychodził z siebie, by ją rozchmurzyć. Wyciągał
dowcipy z rękawa, pracował za nich dwoje i co chwila zagadywał ją na jakiś bezpieczny
temat, byle tylko skierowała swój tok myślowy na inne tory niż te związane z
Potterem. Chamberlain przedstawił go jako tępego idiotę, podczas gdy był on
naprawdę błyskotliwy i światowy – jak na Krukona przystało.
Ojciec Luke’a pracował jako członek w Wizetgamocie, dlatego
chłopak miał bardzo dużą wiedzę na temat sądownictwa w magicznym świecie.
Stwierdził, że ich temat powinien być powiązany z prawem, ale widząc, że Lily
ten temat ewidentnie nie podchodzi, poszedł na kompromis. Taki bezproblemowy
facet! Doprawdy, dlaczego ona od razu do niego nie lgnęła?
— Moja siostra jest na prawie – odparła, by się wytłumaczyć.
– To znaczy… idzie… jest w college’u…
Nie za bardzo ze sobą przepadamy. Sądzę, że… że będzie mi się to z nią za
bardzo kojarzyć.
— Nie ma problemu – odparł, zbywając całą sytuację ręką. –
Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której czujesz się niekomfortowo, co nie? –
Lily potaknęła, uśmiechając się ciepło.
Pomysł we wciągnięcie Luke’a w projekt podobał jej się coraz
bardziej. Nie to, że z Dorianem źle jej się pracowało – wyręczał ją w
zagadnieniach z transmutacji, a Luke – niestety – nawet jej nie miał – ale
jednak rozmawiając z nim czuła się skrępowana. Z Davisem nie dzieła żadnej
przeszłości, właściwie to niewiele dla niej znaczył, i dlatego mogła pozwolić
sobie na więcej swobody. Zabawne, że czasami rozwiązania, które podejmuje się
na gorąco i w złości, okazują się genialne.
— W takim razie myślałaś już nad czymś? – kontynuował Luke
swobodnym tonem. – Ty i Chamberlain nad czym pracowaliście?
— My… — Lily
zawahała się. Z jednej strony spodobał jej się pomysł Doriana i z pewnością
zahaczał o wymiar jej zainteresowań, jednak trochę głupi było jej się przyznać
przed Lukiem, że jak fanatycy fantastyki śledzili poczynania dawno już
wymarłych elfów brytyjskich.
Oblizała wargi.
— Nie… to znaczy, nie chcę kraść Dorianowi tematu.
— Należy mu się – parsknął Luke i wzruszył ramionami. – No
wiesz, skoro wywalił cię z projektu.
Niby tak…, chciała
powiedzieć Lily, ale jej podejrzliwa natura obudziła się po bardzo długiej
hibernacji. Uniosła jedną brew do góry, po czym mruknęła:
— Dlaczego właściwie jesteście z Dorianem tacy na siebie
cięci? No wiesz… skoro jesteście współlokatorami…
Luke skrzywił się, jakby słowo „współlokator” strasznie go obraziło.
— Nie przypominaj – wydukał, wzdrygając się. – Nie jesteśmy
na siebie cięci… Po prostu Chamberlaina nie da się lubić.
— Da – uparła się
Lily, chcąc go jak najbardziej przyszpilić i uzyskać wreszcie jakiekolwiek
odpowiedzi. Skoro zarówno Potter, jak i Black, a teraz jeszcze Luke, nie
znosili Doriana tak bardzo, musiał stać za tym jakiś rzetelny powód, jakieś
splamienie na nieskazitelnej dotąd reputacji tego chłopaka. – Da się nawet
więcej niż go lubić. Wiesz… byłam jego dziewczyną.
—Współczuję – uciął dobitnie Luke. – Całe szczęście, że w
miarę poszłaś po rozum do głowy.
Lily wolała już nie mówić, że w tym „pójściu po rozum do
głowy” pomógł jej Potter i jego paszcza, która nie mogła odpędzić się od
całowania jej nawet – a raczej zwłaszcza
– wtedy, kiedy rozmawiała ze swoim chłopakiem.
— Nieważne. W każdym razie myślę, że możemy pójść w podobnym
kierunku, co on – odparła. – Nie dlatego, że chcę mu zrobić na złość. Po
prostu… zebrałam już dużo materiałów i…
— Jaki to temat? – przerwał jej Luke, ewidentnie
rozczarowany, że zabraknie robienia na złość Dorianowi.
— Mitologia.
— Mitologia magiczna?
— I mugolska. Skoro masz mugoloznastwo i opiekę nad
magicznymi zwierzętami… ja mam numerologię i wróżbiarstwo. Poza tym historia
magii, zaklęcia, obrona… to zahacza też o transmutację. To na pewno ciekawsze niż analiza jakieś
ewolucji feniksów.
Luke zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział. Na jego
twarzy nie było żadnych oznak, czy faktycznie uważa mitologię za ciekawszą niż
procesy biologiczne ptaków.
I wtedy rozpoczęli pracę.
Lily przyglądała się profilowi chłopaka, sama nie bardzo
wiedząc, gdzie włożyć ręce. Niby wybrała dla siebie teksty źródłowe i miała
zarys projektu w głowie, ale nie potrafiła przełożyć swoich wyobrażeń na coś
trwałego. Kiedy wydawało jej się, że zaczyna wpadać w wir pracy, od razu
przypominała sobie całą historię o Potterze i Blacku. Może i nie była to jej
sprawa, w końcu nie spotykała się i w sumie nawet nie przyjaźniła ani z jednym,
ani z drugim, ale zwyczajnie nie potrafiła trzymać się od tego z daleka. Ludzie
w bibliotece wytykali ją palcami i szeptali o jej zdjęciach z Jamesem, mówili,
że jest „następna w kolejce”, a ona jakoś nie mogła temu zaprzeczyć. Przez dwa
lata odpierała jakiekolwiek ciepłe uczucia do Pottera, wiedząc, że myśli on
tylko o jednym, że chce ją po prostu „zaliczyć”, potem udało mu się lekko
ocieplić swój wizerunek w jej głowie, i to wszystko wydarzyło się po to, żeby cała
ta sytuacja pchnęła ją z powrotem do punktu wyjścia.
Skoro próbowała się skupić na tematyce mitologicznej,
mimowolnie całą ta sytuacja skojarzyła jej się z pewnym greckim mitem. Czuła
się trochę jak Syzyf, który musiał wnosić na szczyt ciężki głaz, a kiedy już
tam dotarł, bogowie spychali go z powrotem w dół. Przez cały czas w relacji z
Jamesem wnosiła ten głaz, a kiedy udawało im się dotrzeć do jakiegoś jasnego
punktu, do szczytu, to nagle działa się sytuacja tak jak teraz, a ona znów
musiała wnieść ciężar z powrotem. A to było trudne i bolesne. I chyba nie
chciała przechodzić przez to jeszcze raz.
To była jedna z przyczyn – oprócz oczywistego wątpienia, że
James jest z tym zainteresowaniem nią poważny – dlaczego nie chciała angażować
się z nim w jakiś związek. Obawiała się, że za bardzo się różnią, że nigdy nie
znajdą porozumienia, że nigdy nie wyjdą na prostą. Że ten głaz nigdy nie stanie
na szczycie stabilnie. Bała się, iż czeka ją masa rozczarowań. A w życiu
doznała ich aż za wiele.
— Myślisz o Potterze, co, Lily? – Z rozmyśleń wyrwał ją głos
Luke’a. Podskoczyła na krześle i spojrzała na niego, zaskoczona.
— Jesteś rozproszona – usprawiedliwił się chłopak,
spoglądając na nią z czymś, co można było uznać za troskę. – Zastanawiam się,
czy chodzi o te plotki.
Dziewczyna westchnęła.
— Obawiam się, że to coś więcej niż zwykłe plotki.
Luke uniósł spojrzenie znad papierów. Na jego twarzy
malowały się mieszane uczucia. Westchnął, wyprostował się na krześle i spytał:
— Chcesz o tym pogadać?
Lily przekrzywiła głowę, na znak, że nie jest do końca
pewna. Luke powtórzył jej gest, wysyłając uśmiech pełen otuchy. Gest ten
nakłonił dziewczynę do wyrzucenia z siebie chociaż części problemów, które
zwykle spychała pod dywan.
— Pewnie myślisz tak jak cała ta zakichana szkoła, że ja i
Potter… no, kochaliśmy się. W sensie…
czynnym. No wiesz, że się bzykaliśmy.
— Wiem, o czym mówisz – odparł, lekko rozbawiony. Lily zarumieniła się wściekle.
— No więc… nie.
— Mówisz o tym każdej zaczepiającej cię osobie – zauważył. Dziewczyna
zarumieniła się, bo chociaż było w tym trochę prawdy, zabrzmiało to strasznie
prześmiewczo w ustach Luke’a. Jakby zapreczała oczywistemu. – Wiesz, kojarzę
cię z tych twoich… poglądów – odparł,
nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Czy to nie ty i Mary McDonald w czwartej
klasie zorganizowałyście w czwartej klasie bunt feministyczny?
Lily zarumieniła się jak piwonia. Och, w czwartej klasie ona
i Mary były najlepszymi przyjaciółkami i robiły razem dużo więcej podobnych
rzeczy. Ledwo już pamiętała całe przedsięwzięcie, ale to zdecydowanie brzmiało
na ich robotę.
— Nie… nie pamiętam –
odparła wstydliwie. – Ale… biorąc pod uwagę fakt, że zorganizowałam strajk z
powodu różowej choinki w naszym pokoju wspólnym… — Luke parsknął, najwyraźniej
myśląc, że żartuje – …to możliwe.
— No więc… — analizował jej słowa Luke – chyba nie martwisz
się, że ktoś nazwie cię za plecami dziwką. To chyba jedna z zasad feministek,
co nie? Skoro faceci się puszczają, to czemu laski nie mogą?
Lily potaknęła, bo zgadzała się z tą zasadą, ale jednak nie
chciała, żeby rozmowa zeszła na feministyczne tory. Mogłaby się lekko zapędzić
i odstraszyć Luke’a od siebie.
— Nie martwi mnie to – przyznała, nie do końca prawdziwie. –
Po prostu… naprawdę tego nie
robiliśmy.
Luke spojrzał na nią sceptycznie. Nie wyglądał na
przekonanego.
— To wszystko było wyrwane z kontekstu – brnęła, usiłując za
wszelką cenę przekonać choć jego. Davis westchnął i chciał już uciąć temat, gdy
Lily wykrzyknęła: „Och! To po prostu wy
wszyscy jesteście zboczeni!”.
Najwyraźniej wykrzyknęła to trochę zbyt głośno (chociaż chciała, żeby wszyscy słyszeli), bo niemalże
wszystkie głowy w obrębie najbliższych działów książek, zwróciło na nią
rozbawione spojrzenia. Łącznie z Dorianem. Tyle że on nie wyglądał na skorego
do śmiechu, tylko wściekania się.
Najbardziej zachwycony jej wybuchem był Luke, który z całych
sił starał się zachować poważny wyraz twarzy, ale wychodziło mu to kiepsko.
Lily jęknęła i spiorunowała wzrokiem każdy zakątek biblioteki. Miała nadzieję,
że pani Pince nie wyrzuci ją za podobne zachowanie na korytarz.
Dziewięćdziesiąt procent gapiów wróciło do swoich poprzednich zadań, resztę (w
tym Chamberlaina) Lily zignorowała.
— Dobrze, nie robiliście tego – zgodził się Luke,
rozsiadając się wygodnie na swoim krześle. – Po prostu pozwoliłaś mu siebie
rozebrać, żeby potem cię ubrał.
Lily westchnęła.
— Daruj sobie ten sarkazm. Śnieg wpadł mi zza kurtkę –
tłumaczyła. – Miałam zmarznięte palce i nie mogłam… no wiesz, odpiąć zamka.
Potem okazało się, że… że mam mokrą koszulkę, a w cieplarni było chłodno, i…
Urwała, bo sama zwątpiła w swoją wymówkę, chociaż była
prawdziwa.
— Nieważne – westchnęła. – Chodzi o to, że do niczego nie
doszło, ale…
— Ale mogło? – pomógł jej Luke. Lily pokręciła głową.
— Raczej: może. Jeśli wszystko będzie dalej się tak toczyć,
a ja się nie uspokoję, to… kiedyś może
się coś takiego stać. A dla niego to nie będzie nic nowego i…
— Czyli… jesteś zła, bo Potter nie jest prawiczkiem? –
domyślił się.
— NIE! – jęknęła. – Chodzi mi o tę dziewczynę. Plotka czy nie plotka, tak James by się zachował,
również gdyby… gdyby to spotkało mnie.
Luke przyjrzał jej się uważnie, jakby takie wyjaśnienie –
zdaniem Lily najbardziej logiczne –
kompletnie do niego nie przemawiało. Zadumał się głośno, najwyraźniej
potrzebując czasu na przeanalizowanie całego tego galimatiasu. Evans nawet mu
zazdrościła. Sama chciałaby potrafić wyciszyć się na tyle, by to dokonać.
— Możesz się ze mną nie zgodzić, Lily – zaczął niezbyt
obiecująco Luke – ale nie chcę być z tobą nieszczery. Potter może i nie
powinien zabawiać się z tą dziewczyną. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałem, ale
Rachel Sommers powiedziała mi, że ona była zaręczona z jego kuzynem – Lily
potaknęła, bo tę część historii dobrze pamiętała. – Ale stało się. Spanikował i
nie można się dziwić. Czy ty byś nie świrowała, gdybyś dowiedziała się dzisiaj,
że jesteś w ciąży?
— Och, oczywiście, że bym świrowała, ale…
— No i to samo stało się z nim. Życie nie jest sprawiedliwe
– odparł brutalnie. – Wy, dziewczyny, macie na tyle gorzej, że na skutek błędu
jesteście załatwione na dziewięć miesięcy, a może nawet dłużej… jeśli tak
zdecydujecie. Ale co on mógł zrobić? Tak szczerze? Miał rzucić szkołę, ożenić
się z laską jego kuzyna i wychowywać dzieciaka, o którym nawet nie miał
pewności, czy jest jego?
— Na pewno nie powinien zostawić jej samej sobie. I nie
powinien pozwolić na to…
Luke kompletnie zignorował wtrącenie Lily i brnął dalej:
— A co z tego, że powinien?
Czy ktoś wyszedłby na tym szczęśliwie? Potter, który miałby zrujnowaną całą
przyszłość? Serena, która po mieszkaniu przez długi czas zaręczona z jakimś
facetem, nagle dostaje zamiast niego zupełnie obcego gościa? A może ten
dzieciak, który dorastałby, wiedząc, że jego rodzice się nie kochają?
Lily pokręciła głową, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy.
— Mój ojciec był świeżo po szkole, kiedy urodziła się moja
siostra – zaczęła takim głosem, jakiemu nikt nie ośmieliłby się przerwać. –
Zaliczył wpadkę. Wcale nie kochał mojej matki,
ale ożenił się z nią i był wierny – co w jego przypadku jest faktycznie zaskakujące – przez dziesięć lat
małżeństwa. To ona rzuciła go bez powodu. Może i mam swoje wady, ale chyba nie
uważasz, że dopadł mnie jakiś defekt
psychiczny, skoro moi rodzice się nie kochali?
— Nie, no co ty, Lily… oczywiście, że zdarzają się i takie sytuacje, ale…
— Mój ojciec wcale nie jest wzorem do naśladowania –
kontynuowała, chcąc wyrzucić z siebie cały gniew, który nosiła w sercu przez
cały dzień. – Nie czarujmy się, facet jest nieodpowiedzialny, roztrzepany i
kochliwy jak nastolatka. W naszym wieku zachowywał się dokładnie tak samo jak
Potter i Black. Ale był przyzwoity. Wiedział, że trzeba zapłacić za swoje
błędy.
Zrobiła dramatyczną pauzę, trochę po to, żeby Luke mógł
zastanowić się nad jej słowami, a trochę po to, by samej uporządkować słowa w
głowie. Kiedy zaczęła mówić ponownie, jej głos nie brzmiał już tak ostro, ale
raczej głucho, z goryczą:
— Ja wcale nie mówię, że jeden z nich musiał się z nią żenić
i płacić do końca życia za błędy, które zrobili w wieku piętnastu lat, no, w
przypadku Blacka prawie szesnastu. Ale powinni chociaż się nią zainteresować.
Powinni też nie posuwać się do wtrącania tej dziewczyny do więzienia!
— Plotki plotkami – potwierdził Luke. – Ale ja szczerze
wątpię, że odesłano ją do Azkabanu. Ciężarne kobiety nie mogą tam trafić. Takie
jest międzynarodowe prawo czarodziejów.
— Może na odsiadkę odesłano ją po rozwiązaniu.
— Pomyśl – zaśmiał się. – Skoro James nic nie wiedział o jej
skazaniu, nie mogła zasiąść przed Wizetgamotem.
Lily spojrzała na niego bez zrozumienia. Była zbyt
wstrząśnięta, kiedy usłyszała o ciąży Sereny Marceau, żeby skupić się na
dalszego ciągu całej historii. Kiedy Summer Blake relacjonowała jej wszystko, a
James próbował ją przepędzić, musiała ograniczyć ilość zdań do minimum, pomijać
wiele faktów, a Lily i tak ledwo przyswajała te najważniejsze słowa. Luke,
który nie przeżywał całej tej historii tak jak ona, na pewno zapamiętał więcej wypadków
i gdyby postanowili zagrać teraz w głuchy telefon, bez wątpienia doprowadziłby
swoją drużynę do zwycięstwa.
Nawet nie myślała o całym elemencie z rozprawą sądową! To
znaczy, myślała o losie Sereny, ale nie zwróciła uwagi na tak istotny fakt, jak
to, że James miał problemy z prawem. A powinna. Nie chciała udawać, że zna się
na prawie, nieważne, czy mugolskim, czy czarodziejskim. Posiadała jednak minimalną wiedzę na ten temat, chociażby
z rozmów dorosłych albo z filmów i oper mydlanych (dawała głowę, że kiedyś w Coronation Street działo się coś
podobnego). Rozprawa Jamesa mogła zostać odroczona, nawet kilka razy, ale
ostatecznie wyrok musiał otrzymać. Skoro uniewinniono go, a cała wina przeszła
na Serenę, James nie mógł o tym nie wiedzieć.
Chyba.
Niepewna, przełknęła ślinę i zapytała naiwnie, licząc, że
Luke lepiej jej to wytłumaczy:
— Dostałby wezwanie?
Chłopak potaknął.
— Jeżeli ta kara miała przypaść jemu – ale James jest nieletni,
więc i tak nic poważnego by mu się nie stało – na pewno dostałby wezwanie. Owszem, coraz częściej w ministerstwie
aresztują kogoś bez procesu, ale w tym przypadku to raczej mało prawdopodobne –
rozejrzał się po bibliotece, jakby z obawy, że ktoś ich podsłuchuje, a
następnie pochylił się nad Lily. Jego nos praktycznie muskał ją w czoło. — Główną
przyczyną braku procesów jest obawa przed korupcją, ale to ma się głównie do
majętnych rodów. Bardzo często odkupują więźniów. Zmylają kontrolę, która
sprawdza, czy Wizetgamot nie jest pod Imperiusem,
dają sędziom w łapę… albo jeszcze inaczej. Jest wojna i naprawdę ostatnim,
czym przejmuje się minister Minchum, jest niezawisłość Wizetgamotu. Wszystko
łatwiej jest załatwić.
Lily oblizała wargi. Próbowała przypomnieć sobie, co Summer
mówiła jej na temat całego procesu, ale niewiele potrafiła przywołać do głowy.
Wiedziała na pewno, że rodzina Jamesa, z którą Serena miała się skoligocić,
uznała ją za winną i nie wsparła w sądzie.
— Cmokierki
mówiły, że od tej dziewczyny wszyscy się odsunęli – powiedziała na głos – a
rodzina Jamesa kazała jej wypłacić jakieś odszkodowanie… czy coś.
— W tym wypadku nikt więc jej nie wykupił –
zawyrokował Luke. – W takim razie, jest jeszcze jedna przyczyna odsyłania
przestępców bez wyroków – czyli kompletny brak czasu w ministerstwie.
Sam-Wiesz-Kto ma wielu zwolenników, którzy zostają łapani dziesiątkami. Często
zdarza się, że tych, którzy nie mają szans na wygranie rozprawy – i są również
biedni, jak Serena – idą do Azkabanu chociażby niewinni, bo po prostu
Wizetgamot nie ma czasu wszystkich przesłuchać. Ale tutaj wracamy do ciąży. Skoro
czekano do jej rozwiązania, mieli mnóstwo terminów. To nie jest możliwe.
— Co to zmienia, czy był wyrok, czy nie? – zapytała,
prychając. – James nie wiedział o wtrąceniu tej dziewczyny za kratki – tego jestem
pewna. Skoro twierdzisz, że to
oznacza, iż nie miała procesu – to w porządku, wierzę. Zostaje więc opcja, że
odesłano ją do Azkabanu bez niego. Chociaż jest mało prawdopodobna, to po co w
nią wnikać? Jakoś to tam się stało. Dziewczyna jest za kratkami. Czy to coś
zmienia, że trafiła tam bezprawnie?
— Zmienia – odparł z uśmiechem. – Bo wczoraj Minchum uwolnił
wszystkich skazańców bez wyroku. Tych, którzy trafili do Azkabanu bezprawnie.
Lily zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
Minister Minchum uwolnił więźniów? Czy on postradał zmysły? Skąd Luke ma takie
informacje? Już chciała zadać te wszystkie pytania, kiedy nieoczekiwanie tuż
pod nos podsunięto jej Proroka
Codziennego z wczoraj. Lily zerknęła na nagłówek i zamarła, bo tylko tak
potrafiła na to zareagować. Już na pierwszej stronie redaktorzy przeżywali
odważną decyzję nowego ministra i odsyłali na stronę siódmą, gdzie rozpoczynała
się galeria wypuszczonych na wolność przestępców.
Zdjęć naliczyła dwadzieścia, i oczywiście nie wiedziała nic
na temat osób, które przedstawiały (chociaż mogła przysiąc, że Trevor Monroe,
ostatni wymieniony, wyglądał nieco znajomo), ale miała pewność, że każdy z nich
naprawdę zasłużył na pobyt w Azkabanie. Potwierdzał to amok w oczach, zabójczy
wyraz twarzy, emanująca od nich bezwzględność…
I nigdzie nie było Sereny Marceau.
— To wszyscy? – zdziwiła się, przekartkowując Proroka dalej,
jakby w poszukiwaniu dalszej części galerii.
— Nie – odparł Luke.
– To tylko ci najgorsi przestępcy.
Spojrzała na niego z naganą. Nie powinien żartować z takiego
tematu, bo wypuszczenie takich ludzi mogło stanowić przewagę dla Voldemorta na
wojnie. Każdy z nich wyglądał jej na doświadczonego Śmierciożercę.
— Na pewno wypuścił więcej osób – brnął Luke, wpatrując się
w sufit. – Do gazety na skargę poszły tylko majętne rodziny, które nie są
zależne od ministra. Skoro van Weertowie czuli się tak obrażeni, na pewno wydrukowano
by zdjęcie Sereny w tej „galerii”.
W to akurat Lily nie wątpiła. Rodzina Jamesa musiała należeć do tych majętnych i niezależnych
od ministra. Na Boga! Przecież ona była w jego domu, widziała, jak tam wygląda!
Do pełni szczęścia Potterom brakowało tylko gadających mebli. Skoro łaknęli
zemsty i sprawiedliwości do tego stopnia, że wytoczyli sprawę członkowi własnej
rodziny, to na pewno nie pozwoliliby, żeby sytuacja, w której ktoś psułby ich wendetę, przeszłaby nieroztrąbiona. Zmarszczyła
brwi.
—Myślisz, że oni o tym nie wiedzą? – zapytała, myśląc w
tamtej chwili bardziej o jej znajomych niż o starszym pokoleniu rodziny Jamesa.
Luke zachichotał.
— Black, DeVitt i Potter? – domyślił się inteligentnie Luke.
– Może i nie wiedzą, ale wątpią, że
faktycznie coś jej się stało. A Mary? Mary jest zbyt bystra, żeby coś takiego
umknęło jej sprzed nosa. Jestem pewien, że wie. Ale będzie udawać, że nie, aby
zrobić z tego większy dramat.
Lily potaknęła, wciąż zamyślona. Nowe informacje chyba były
wciąż zbyt świeże, żeby Lily mogła ustalić swoją nową postawę w całej sprawie.
Fakt, że Serena nie trafiła do więzienia może i lekko upiękniał całą historię,
ale wciąż stanowiła ona wielkie splamienie na życiu Jamesa i Syriusza. Wzruszyła
ramionami i uśmiechnęła się niepewnie w stronę Davisa. Pomimo tego, że
miejscami irytował ją podczas ich ostatniej rozmowy (jak mógł uważać, że
zachowanie Jamesa nie było karygodne?!), naprawdę wiele mu zawdzięczała. Był
jedyną osobą od dawna, która pomogła jej coś zrozumieć, która dostarczyła parę
odpowiedzi na dręczące ją pytania.
Nie był tak zakłamany jak Mary, Potter, Black czy nawet
Dorian, którzy wkręcili ją w całą swoją zabawę,
przypominającą powieść kryminalną, po to, by mącić jej w głowie i karmić
kłamstwami. Luke wytłumaczył jej jak funkcjonuje współczesny świat czarodziejów
czarno na białym, nie demonizował go ani nie gloryfikował. Wytłumaczył jej
brutalnie, że w czasach wojny i anarchii władzę mają czystokrwiste rody, a więc
poplecznicy Voldemorta. Jako jedyny nie bał się tego przed nią przyznać.
Zupełnie jakby jedyny uwierzył, że prawda jej nie przerazi.
Luke był naprawdę inteligentnym gościem. Zdecydowanie nie
pasował do Dorcas, której wiedza ograniczała się do tego, że nie wolno zasypiać
w makijażu i myć włosów po trwałej. Chłopak odpowiedział na jej uśmiech.
— Szkoda, że oni nie są tacy jak ty… — powiedziała na głos.
Coś w oczach Luke’a zabłysło.
— Twoi chłopcy? – domyślił się. – Potter i Chamberlain?
Potaknęła, mimowolnie przypominając sobie, że dzisiaj rano
nazwała tych dwóch i Snape’a mężczyznami jej życia. Czasami czuła się jak
bohaterka romansów, które czytała z wypiekami na policzkach Emmelina. One miały
podobne rozterki.
— Tak – potaknęła.
– Chciałabym, żeby przestali ukrywać przede mną tyle rzeczy. Żeby porozmawiali ze mną i po prostu wytłumaczyli… tak jak ty.
— Lily Evans
potrzebuje kogoś, kto będzie jej wszystko objaśniał? – przetarł oczy z
niedowierzania. – Gdzie się podziała twoja słynna duma?
Dziewczyna roześmiała się, bardziej z jego miny niż z żartu.
— Wciąż jest na swoim miejscu, ale… nie ukrywam, że jestem
mugolaczką. Dużo rzeczy w waszym świecie jest dla mnie niezrozumiałych –
odparła, rumieniąc się wściekle. Nienawidziła przyznawania się do słabości. –
Wszyscy traktują mnie jak osobę, którą trzeba chronić przed prawdą, a ty… ty
nie karmisz mnie kłamstwami jak oni wszyscy.
Lily nie chciała, żeby ostatnie zdanie zabrzmiało tak ciepło
i filuternie, ale kiedy słowa opuściły jej usta, nie było już odwrotu.
Otworzyła szerzej oczy, sama zszokowana, na jaki ta rozmowa zeszła tor. Jeszcze
bardziej zdziwiony był Luke, jednak na jego twarzy nie dało się dostrzec
żadnych zniesmaczonych oznak, jak w przypadku Lily. Wyglądał raczej, jakby…
jakby mu się to podobało.
Rudowłosa pamiętała jeszcze niebezpieczne błyski w jego
oczach i to, że miała ochotę zerwać się z krzesła i schować za Dorianem. W
następnej sekundzie zapomniała już o jego obecności. Co więcej, zapomniała o
Potterze, o Blacku, o ciężarnej Serenie Marceau, o Mary i… i niestety, również
o Dorcas.
Pozwoliła Lukowi Davisowi na złożeniu na jej ustach gorącego
i bardzo odważnego pocałunku. Fala gorąca zalała jej umysł i odcięła od
zmysłów. Siedziała jak sparaliżowana. Nie mogła, a nawet nie była świadoma, że
może coś zrobić. Bardziej intuicyjnie niż świadomie położyła ręce na jego
piersi i przybliżyła twarz jeszcze bardziej.
Stojąca w drzwiach biblioteki Dorcas zawróciła w korytarz
natychmiast potem. Prawie wszyscy – oprócz Lily i Luke’a – usłyszeli jej
szloch.
♣♣♣
Lily nigdy nie
była dobrą biegaczką. Pamiętała, jak w pewne wakacje jej siostra uparła się, że
zacznie uprawiać jogging, żeby schudnąć. Znała swój słomiany zapał, dlatego
potrzebowała partnera w tych zmaganiach, który pilnowałby ją i wspierał w
regularnycah treningach, ale niestety, jej przyjaciółka, Charlotte, spasowała.
Chociaż wybitnie nie było jej to na rękę, zgodziła się biegać z Lily. Rudowłosa
po cichu marzyła o tym, że podczas truchtania ona i siostra ponownie odnajdą
wspólny język i ostatecznie zażegnają te wszystkie trudne spory. Niestety, nie
dość, że jogging okazał się męką, to jeszcze Tunia nie odezwała się do niej ani
słowem. Obydwie przyjęły z radością koniec wakacji i równocześnie koniec sesji
biegowych.
Pamiętała również jeden raz, kiedy podczas przerwy
świątecznej musiała zatrzymać się w szkole swojej macochy, Caroline, gdzie ta
prowadziła sekcję baletową oraz nauczała biologii. Siedziała na zapleczu i
czekała na kobietę, która miała wrócić z nią do Surrey. Klasa Caroline miała lekcję
na temat hormonów i rozmawiali o adrenalinie. Lily mimochodem słuchała wykładu
swojej macochy i zapamiętała z niej wystarczająco, żeby stwierdzić, iż w
momencie rozpoczęcia biegu zalała ją szalona dawka tego hormonu.
Po tym, jak Luke Davis ją pocałował, w rudowłosej obudził
się tłumiony przez lata duch sportowy, potencjał lekkoatlety i przede wszystkim
olbrzymia chęć, by trochę sobie pobiegać. To było jakby przez całe życie miała
skute nogi, a Luke wraz z dotykiem swoich ust stopił krępujące je kajdany.
Wybiegła z biblioteki, a następnie przemierzała przez korytarze z taką
prędkością, że uczniowie – nawet gracze w Qudditcha – odwracali się za nią i
przecierali oczy z niedowierzaniem. Biegła tak szybko, że aż się za nią
kurzyło. W trakcie kilkuminutowego sprintu oraz pokonania podskokami
kilkudziesięciu stopni, nie odczuła żadnego zmęczenia. Płuca nie paliły jej jak
podczas joggingu, nie chciało jej się pić, położyć ani wymiotować. Jedyne, na
czym się skupiła, to dobiegnięcie do celu i zostawienie Davisa daleko za sobą.
Zatrzymała się dopiero przed portretem Grubej Damy, a wtedy
adrenalina przestała ją zalewać. Momentalnie zatoczyła się na podłogę, oparła
głowę o ścianę i zaczęła oddychać ciężko i krztusić się, jakby miała astmę.
─ Wyglądasz jakbyś połknęła stado hipogryfów – mruknęła
Gruba Dama, odnotowując ciężki oddech Lily, która praktycznie zwracała swoje
płuca, o ile już nie spaliły się z tego wysiłku. ─ Gdzie ci tak śpieszno,
kochanieńka?
─ Wpuść mnie… ─ wydukała. ─ M… muszę zobaczyć się z Syriuszem
Blackiem. Cy…Cygnus dwunasty.
Chociaż Gruba Dama była starym obrazem i równocześnie martwą
kobietą, czasami plotkowała z innymi obrazami, zwłaszcza ze swoją przyjaciółką
Violet. Najwyraźniej nawet ona pojęła powagę sytuacji, w której Lily Evans
prosi Syriusza Blacka o rozmowę, bo natychmiast otworzyła przejście, nie
potwierdzając nawet, że podane przez nią hasło jest prawidłowe.
W pokoju wspólnym nie było żywej duszy, mimo że nie
dobiegała wcale późna godzina. Najwyraźniej,
pomyślała Lily, dzisiejsza dawka
skandali dostarczyła im za dużo emocji jak na jeden dzień.
Ledwo stojąc na nogach, poczłapała w kierunku schodów do
dormitoriów, ale tym razem skierowała się na prawo, gdzie mieściły się
sypialnie chłopców. Znalazłszy się na klatce schodowej, niemal identycznej do
tej po drugiej stronie, przed dormitoriami żeńskimi, zaczęła przeglądać
tabliczki wywieszone na drzwiach.
Fairchild… Clearwater…
White… Collins…
Dwyer…
BLACK, Syriusz. LUPIN,
Remus. PETTIGREW, Peter. POTTER, James.
Przystanęła. Na wpół ze zdumieniem, na wpół z rozbawieniem
zerknęła na numer sypialni – sześć. Od razu widać, że chłopcy trafili we
właściwe miejsce.
Bez zbędnych ceregieli chwyciła za klamkę i pchnęła drzwi
bokiem, obawiając się, że nie starczy jej siły, by je otworzyć. Niestety, ani
drgnęły. Coraz większe zmęczenie dawało po sobie znać, toteż Lily – trochę z
obawy, że nie ustoi na nogach, a trochę ze zwykłego zniecierpliwienia – zaczęła
pięścią uderzać w drzwi i framugę. Minęła chwila, zanim usłyszała szelest po
drugiej stronie.
─ Lily? – zdziwił się Potter, otwierając jej drzwi. Chociaż
nie było późno, przebrał się już w bokserki i podkoszulkę. Dziewczyna wyminęła
go w drzwiach i upadła na najbliższe łóżko, ciężko oddychając.
─ Ty… biegłaś?
Lily pokręciła głową z rezygnacją, ale przypomniała sobie
szybko, że nie przyszła tutaj po to, żeby wylegiwać się w łóżku na oczach
Jamesa Pottera. I tak dostarczyła ludziom zbyt wielu okazji do plotek na ich
temat. Nie chciała na niego patrzeć. Nie chciała mieć z nim nic do czynienia. Leniwie
uniosła się i oparła brodę na ręce. Znajome, orzechowe oczy wlepione były w nią
z wyrazem konsternacji i oczekiwania na wyjaśnienia.
─ Gdzie on jest?! – wydukała piskliwie Lily, postanawiając
być najbardziej oschła jak się dało. Chciała, żeby zabrzmiało to ostro, ale
ciężki oddech i napływające do jej oczu łzy skutecznie to udaremniły. James spojrzał na nią bez zrozumienia.
Rudowłosa zaklęła pod nosem, zdenerwowana, że chłopak z góry nie wie, o co jej
chodzi.
─ Och! Twój kumpel!
─ Mam trzech kum…
─ BLACK! Gdzie jest BLACK?!
Jeśli wcześniej można mówić o tym, że James był
zaintrygowany, to w tamtej chwili praktycznie umierał z ciekawości. Znał Lily i
swojego przyjaciela na tyle, że wiedział, iż pomiędzy nimi pełnej zgody chyba
nigdy nie będzie. Owszem, mieli lepsze momenty, kiedy mogli uchodzić nawet za
dobrych znajomych, ale ostatecznie kłócili się na śmierć i życie i wracali do
wzajemnego wstrętu. Sama skrajna różnica
charakterów skutecznie ich od siebie odpychała, a jeśli dodać do tego Jamesa,
to o zgodzie nie mogło być mowy. Syriusz uważał bowiem, że Lily psuje jego
najlepszego przyjaciela, wykorzystuje go i mąci mu w głowie, z kolei Evansówna
utrzymywała, iż Black ma na Pottera negatywny wpływ i podjudza go do amoralnych
zachowań. Skoro Lily chciała porozmawiać z Syriuszem Blackiem, to koniec świata
najwyraźniej się zbliżał.
─ S… Syriusz? Chcesz
porozmawiać z Syriuszem?
Lily spojrzała na niego gniewnie i już chciała odpowiedzieć
coś niemiłego, gdy nagle, zupełnie nieoczekiwanie, głos jej się załamał, wzrok
wlepiła w podłogę, a ramiona zatrzęsły nerwowo. James uniósł brew. Nie miał
pojęcia, co się dzieje, więc jego pierwszą reakcją było sprawdzenie, czy oby
Lily coś nie boli. Zdziwił się potwornie, kiedy odkrył, że po jej policzkach
ciekły łzy, a dziewczyna nieumiejętnie tłumiła szloch.
Nie czuł się dobrze przy płaczących dziewczynach, a już na
pewno nie przy płaczącej Lily. Zakłopotanie, połączone z niepokojem i smutkiem
zalało go falą tak potężną, jak w jego opinii jedna kropla z oczu Evansówny.
Przysiadł na swoim łóżku, bo właśnie na nie padła Lily, wpadając tu jak burza.
Niepewnie pogłaskał ją po głowie i szepnął: „ciiii”, jakby pocieszał zapłakane
dziecko. Lily chwyciła w ręce poduszkę i na oślep wymierzyła nią cios w Jamesa.
Trafiła go w klatkę piersiową.
Tutaj kończyło się pocieszanie.
James westchnął, wstał, by nie pogarszać jeszcze sytuacji,
po czym zbliżył się do swojej szafki nocnej i poszukał w niej haftowanej
chusteczki. Kiedy nareszcie ją znalazł, przykucnął i ujął zwisającą z łóżka
rękę Lily. Wepchnął w nią chusteczkę i zamknął jej dłoń. Palce dziewczyny
zacisnęły się na chusteczce jakby ściskały złotego znicza. Rudowłosa
wyprostowała się. Ręka drżała jej, kiedy podnosiła kawałek materiału na
wysokość twarzy. James poklepał ją delikatnie po plecach, kiedy z całej siły
wydmuchiwała sobie nos.
─ Jestem taka żałosna – wydukała, po czym znowu zaniosła się
szlochem. James jęknął i objął ją ramieniem.
─ To nieprawda. Księżniczko…
─ Ja… ja nie płaczę – pociągnęła nosem. – Nie jestem
płaczącym typem. Nie… nie przez takie
idioctwo.
James w myślach przeliczył wszystkie te razy, w których Lily
rozpłakiwała się bez większego powodu albo kiedy był świadkiem jej histerii.
Jak przystało na osobę bardzo emocjonalną, płakała równie często, jak wpadała w
szał. Troszeczkę przesadziła z tym „niepłaczącym typem”, ale James nie winił
jej za to teraz. Najwyraźniej robiło się z nią lepiej, skoro zaczynała martwić
się o swoją dumę.
─ Nie przejmuj się – szepnął. Opuszkiem palca starł z jej
policzka łzę. Tęczówki Lily opadły na dół i upatrzyły sobie w nim cel. Ramiona
dziewczyny lekko zadrżały. – Przynieść ci coś do picia? – zapytał wyrozumiałym
tonem. Lily pokręciła głową.
Potter, kompletnie nie zważając na jej sprzeciw sięgnął po
swoje kakao, po które poszedł do kuchni. Chociaż było w połowie wypite, a James
miał na nie wielką ochotę, wcisnął kubek w zarumienione od płaczu dłonie Lily. Łzy
dziewczyny zmieszały się z czekoladowym napojem.
Długo zajęło Lily uspokojenie się na tyle, żeby móc z nią
porozmawiać. W miarę kolejnych płytkich siorpnięć, ramiona dziewczyny
przestawały drżeć rozpaczliwie, uspokajał jej się nierówny oddech, wypieki
znikały z policzków. Po jakimś kwadransie, kiedy Evansówna pociągnęła ostatni
łyk napoju, wszelkie oznaki płaczu zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki. James chusteczką wytarł jej wilgotne policzki. Ciepłe uczucie ulgi
przeniknęło go do głębi, zmazując niepokój i zatroskanie, niczym deszcz
ścierający brud z okien.
Lily oblizała wargi. Milczała.
─ Syriusz nie przyjdzie, Lily – odparł spokojnie. – Dzisiaj
jest pełnia, pamiętasz? On i Peter będą tutaj dopiero po wschodzie słońca, jak
nie później.
Rudowłosa zacisnęła powieki i syknęła, jakby z bólu. James
wiedział jednak, że w ten sposób po prostu przeklina się za bezmyślność.
─ Dlaczego nie jesteś z nimi? – zapytała ściszonym tonem.
Odkąd poznała prawdę o tajemniczych zniknięciach Lupina raz
w miesiącu, nie mogła pozbyć się natrętnego uczucia szacunku do Huncwotów.
Wcześniej traktowała ich raczej niesprawiedliwie, szczerze wątpiła, że potrafią
się poświęcić w imię przyjaźni, a nawet ryzykowała stwierdzenie, że ich wielkie
„braterstwo” jest jedynie na pokaz. Kiedy w pierwszą noc szóstej klasy cały
sekret wyszedł na jaw, poczuła palące, wewnętrzne wyrzuty sumienia. Towarzyszyło
jej uczucie zakłopotania i brutalna świadomość, że nie jest nieomylna i osądza
czasami wielce niesprawiedliwie. Oczywiście, co innego podziwiać poświecenie
Huncwotów, którzy ryzykowali życie, zdrowie, a także zarezerwowali szmat czasu
na naukę animagii, a co innego zgadzać się z tym. Być może Lily nie miała w
sobie tego pierwiastka dobrego przyjaciela, ale zwyczajnie uważała, że łamanie
ogólnopaństwowego prawa czarodziejów i wystawianie się na praktycznie pewną śmierć, to trochę za dużo.
Jeśli James zmądrzał i przestał się w to bawić, to chwała mu
za to. Lily wcale nie uważała, że przez to stał się gorszym przyjacielem.
Zrobił już przecież tak wiele dla Remusa.
─ Chcesz, żebym do nich wrócił? – zapytał chłopak swoim
firmowym, nonszalanckim tonem. – Nie mogę pozostać bierny twojemu życzeniu, Księżniczko.
─ Nie, nie! – zaprotestowała. Poluzowała sobie
złoto-czerwony krawat, który od dłuższego czasu ją przyduszał. ─ Po prostu się
zastanawiam, bo… Od ilu godzin mamy już
księżyc?
─ Jakiś czterech. Może nawet więcej… Zimą dłużej to wszystko
się ciągnie. Czemu nie jestem z nimi? Widzisz, przytrafił się pewien wypadek i…
─ Wypadek? –
wydukała Lily, jakby chciała sprawdzić, jak to słowo zabrzmi w jej ustach. –
Ktoś jest ranny?
James przeczesał nerwowo głowę. Wyraźnie nie chciał jej
martwić, ale wolał też nie kłamać. W myślach testował wszystkie te gotowe
odpowiedzi, które stosuje się, żeby uciąć jak najszybciej temat.
─ Tak jakby – odparł. ─ To nic takiego, nie martw się.
Poprosiłem Teddy’ego Millera, żeby dał mi znać, w jakim on jest stanie, kiedy będzie wracać ze Skrzydła. Chciałem zaczekać
na niego w pokoju wspólnym, ale…
Lily poderwała się z miejsca. Rumieńce wdarły się na jej
policzki.
─ Nie powinnam tutaj przychodzić. Ja…
─ Daj spokój, Lily. Siadaj.
Sam podejdę do skrzydła, przyniosę ci jeszcze kakao z kuchni, dobrze?
Poczekaj na mnie, ja zaraz…
─ Nie chcę już pić – odparła, wpychając w jego dłonie kubek.
─ Pójdę do dormitorium, ty zejdź na dół.
─ Nie zostawię cię w takim stanie.
─ Nic mi nie jest.
─ Nic ci nie jest? Jaja sobie robisz, Evans? Przed chwilą
byłem świadkiem potwornej histerii, a
ty chcesz mi wmówić, że nic się nie stało?
Lily zdławiła jęk. Co ona sobie myślała, zalewając się łzami
przed Jamesem Potterem?
─ Poczekam z tobą na dole – zadecydowała, ostatni raz
pociągając nosem. ─ Powiesz mi, co się stało.
James niechętnie przystał na jej propozycję. Przepuścił Lily
przodem, otworzył przed nią drzwi i sam zgarnął koce i poduszki ze swojego łóżka.
Kiedy zeszli po schodach do pokoju wspólnego, ten wciąż pozostawał pusty.
Evansówna zastanowiła się, która jest godzina. Kiedy opuściła bibliotekę,
dobiegała cisza nocna, a więc dziesiąta. Jak długo mogła siedzieć u Jamesa,
wylewając z siebie morze łez? Pół godziny? Może trochę mniej? Zerknęła na wielkie,
strzeliste okno w kształcie złożonych rąk, jakby do modlitwy. Jego szkielet składał się z popielatej,
wąskiej koronki, przez którą do środka wlatywało wątłe, pozornie poharatane
światło księżyca. On sam, okrągły, majestatyczny i tajemniczy, wyglądał jak
mleko, rozlane na kropiastym, granatowo-złotym obrusie firmamentu.
Lily poczuła gęsią skórkę na plecach. Pełnia, złudnie piękna
i najbardziej intrygująca faza księżyca, odbijała tak dotkliwe piętno na
Remusie, jej przyjacielu…
James usiadł na kanapie tuż pod oknem, w ten sposób, że
odwracali się do księżyca plecami, ale jego rozmazany, migocący cień rozciągał
się od ich nóg do stołka na środku pokoju. Chłopak okrył ją złotym, polarowym
pledzikiem, z tych, które czekały w szafie na każdego Gryfona w Hogwarcie. Sam
oparł głowę o szkarłatną poduszkę z frędzlami.
─ Zaczynaj mówić, Evans – odparł łagodnie, usiłując usadowić
się wygodnie, ale równocześnie w odpowiedniej przestrzeni od niej. – Co się
stało?
─ To ty powiedz – zaparła się, przełykając głośno ślinę. –
Przecież był jakiś wypadek.
─ Nie ma mowy. Ty zaczynasz. To moje może zaczekać, a im
dłużej każesz mi domyślać się, co się tobie przytrafiło, tym bardziej będę zły.
A tego nie chcemy.
Lily poddała się bez dalszej walki, chociaż nie przytrafiało
jej się to często. Najwyraźniej szlochanie wyczerpało ją do niewiarygodnego
stopnia. Zalało ją uczucie samotności i beznadziei, bo w obecnej sytuacji nie
miała z kim porozmawiać. Ostatnio coraz częściej się tak czuła. James może i
nie był najlepszą osobą do zwierzeń i zdecydowanie nie należał do osób
obojętnych w całym wydarzeniu, ale co jej pozostawało? Tak bardzo chciała się
komuś teraz wygadać! Jeśli chodzi o niego… już się przed nim wypłakała. Jest mu
winna jakieś wyjaśnienia, nieprawdaż?
Nabrała wielki haust powietrza do płuc i wyrzuciła z siebie:
─ Co byś zrobił, gdyby dziewczyna Syriusza cię pocałowała?
James spojrzał na nią, zaskoczony. Zmarszczył czoło, zerkał
na Lily pod różnymi kątami, ale nigdzie nie dopatrzył się śladów nieszczerości
lub podstępu. Nie zauważył też żadnych oznak słabo skrywanej zazdrości, takich
jak zaciśnięte pięści czy spuszczone ramiona. Nie chodziło więc o Serenę… Widząc,
że Lily nie żartuje, zmieszał się, poczochrał włosy ręką i wydukał niepewnie:
─ Eee… to podchwytliwe pytanie?
─ Nie – pokręciła głową. – Co byś zrobił, gdyby… ─ urwała,
kiedy uświadomiła sobie ważny fakt – dziewczyny Syriusza niejednokrotnie
całowały Jamesa, i na odwrót, bowiem w czwartej klasie bezustannie się oni nimi
wymieniali. Poza tym to za miało zbyt wiele wspólnego z dzisiejszymi plotkami. Nie,
to zdecydowanie zły przykład. ─ A może inaczej. Co byś zrobił, gdyby
dziewczyna Remusa – dajmy na to Marley – cię pocałowała?
Potter oblizał wargi. Temat ewidentnie mu nie leżał.
─ No… Raczej bym ją odepchnął ─ zastanowił się. – Nawrzeszczał
i…
─ Powiedziałbyś o tym Remusowi?
─ Raczej tak – James pokręcił głową bez przekonania, po czym
wyrzucił: ─ Nie wiem czy pamiętasz, ale ostatnio przez takie całowanie ostro
pokłóciłem się z Peterem i…
Lily wzdrygnęła się na samo wspomnienie. James i Jo… ta para
wciąż śniła jej się w najgorszych koszmarach.
Merlinie, z kim ona rozmawiała?!
─ Taa. Pamiętam.
Ale… Jeśli wiesz, że ona i tak długo z nim nie będzie i…
─ Jedno „ale” – Remus raczej nie jest „nią”.
─ No tak, ale… och, wiesz, o co mi chodzi.
James już miał coś odpowiedzieć, ale zamknął usta i
przyjrzał się rudowłosej z fascynacją. Błyski w jego oczach zdradzały, że
zastanawia się nad nią intensywnie.
─ Tak, wiem… ─ wymamrotał, wciąż zamyślony. Lily musiała go
szturchnąć, żeby wrócił na ziemię. ─ Boże, Lily – wzdrygnął się. – Tutaj nie ma
nad czym się zastanawiać. Możesz powiedzieć, że brzmię lekko hipokrycko, ale
uważam, że powinnaś powiedzieć jej czy
tam mu – Lily wywróciła oczami – o
tym jak najszybciej. Takie sekrety prawie na
pewno wyjdą potem na jaw, a jak wytłumaczysz się potem? Ona doda kilka teorii na temat, dlaczego
jej nie powiedziałaś. Pomyśli, że
ukrywałaś ognisty romans. No wiesz
coś jak ─ w tym miejscu zapiszczał falsetem: „Nie powiedziała mi, więc to coś dla niej
znaczyło, a to oznacza, że jest wywłoką, która kradnie chłopaków!!!!”
Lily nie rozbawił ten teatrzyk, pomimo tego, że James przez
chwilę wyglądał jakby miał makijaż i tipsy.
─ Kogo w tej chwili udajesz? Czy inaczej – kogo w tej chwili
nieudolnie PRÓBUJESZ udać?
James skinął nisko głową, niczym wybitny aktor, kłaniający
się pod koniec przedstawienia.
─ Nieznaną z imienia i nazwiska dziewczynę – odparł. – Przypomniało
mi się właśnie, co powiedziałaś na początku roku, przed naszymi korkami w
Hogsmeade – że dziewczyny są zawistne i nienawidzą, by nienawidzić*. To przez
ciebie mam tak negatywne skojarzenia.
Lily spróbowała się uśmiechnąć, ale nie wyszło to
przekonywująco.
─ Wybacz, ale niespecjalnie mi teraz do śmiechu – przyznała.
Momentalnie poczuła się jeszcze bardziej podle. James od razu to zauważył i
przełożył ramię przez jej barki, żeby dodać jej otuchy.
─ Chodzi mi o to, że być może trochę się poobraża, ale w
głębi duszy, będzie ci wdzięczna za to, że jej powiedziałaś – powiedział
miękko, odgarniając przydługie kosmyki jej grzywki za ucho. Kąciki ust Lily
lekko drgnęły. – Przecież ją znasz. Nie będzie się długo złościć.
Westchnęła i obróciła głowę w kierunku chłopaka. Widząc jego
znajome, ciepło-orzechowe oczy, udało jej się uformować coś na kształt
półuśmiechu.
─ Dzięki – szepnęła. – Tak zrobię.
─ Mówisz to bez przekonania.
Jego głos był niemal tak irytujący, jak prośby jej babki
Agnese, by spaliła swoje bojówki. Lily spojrzała na niego niechętnie.
─ Uważasz, że kłamię?
─ Nie – odparł James. – Uważam, że będziesz próbowała jej
powiedzieć, ale ostatecznie tego nie zrobisz.
Dziewczyna skrzywiła się, jakby wypiła żrący kwas.
─ A to dlaczego?
─ Niespecjalnie lubisz być nosicielką złej nowiny. Kiedy z
twojego powodu komuś może zrobić się przykro, dostajesz napadu paniki. Boisz
się niewygodnych dla ciebie rozmów.
─ Nie boję się! – odszczekała się niemal natychmiast. – I
porozmawiam z nią. Zobaczysz, że to zrobię.
James nawet nie ukrywał rozbawienia, kiedy przyglądał się
jej zdeterminowanej postawie, zupełnie jakby miała się zaraz poderwać i stanąć
z kimś w szranki.
─ A co zrobisz z Lukiem? – spytał. Jak przewidział, tą
odezwą natychmiast ostudził jej zapał.
─ Co?
─ Skoro cię pocałował, to chyba nie może zostać taki
niewinny… ─ wzruszył ramionami. – To, co zrobił, oddali cię od przyjaciółki.
Lily wybałuszyła oczy. Sprzeczne emocje, wirujące w jej
głowie jak ubrania w mugolskich pralkach, nagle znieruchomiały i zaczęły zlewać
się w szczere, niekłamane zdziwienie. Momentalnie dziewczyna przypomniała sobie
puste oczy profesor Powell, nauczycielki wróżbiarstwa, starą, opętaną przez
własne demony, ale jednak obdarzoną darem jasnowidzenia. James może i nie miał
za wiele z nią wspólnego – ani nie nosił turbanu na głowie, ani korali ze
zgniłych oliwek, ani nawet nie chodził na wróżbiarstwo – ale doznał podobnego
jak ona nagłego olśnienia.
─ Ale… Skąd… Jak… ─ wydukała Lily, zanim oprzytomniała na
tyle, żeby kontrolować własny głos. ─ Boże, skąd wiedziałeś, że mówię o Luke’ u
i Dorcas?
─ Magia – odparł zagadkowym tonem. – To nie była wielka
zagadka, Lily. Znam Davisa, może niezbyt
dobrze, ale na tyle, że mogłem się czegoś takiego po nim spodziewać.
Szczególnie po tym, co powiedział mi Syr… ─ urwał, zapewne mówiąc coś, czego
nie zamierzał.
Co powiedział mu Syr.
Ciekawe, kto to może być,
pomyślała Lily, przyglądając się Jamesowi beznamiętnie.
— Gadałeś z Syriuszem. On coś wie.
James westchnął, wywracając oczami niemal do sufitu.
— Jasne, że coś wie. Na pewno szpiegował Davisa i Dorcas. To
jego klimaty.
— Syriuszowi nudzi się ostatnio.
Lily zmarszczyła
czoło.
— Co on wie?
— Nic.
— James.
— Lily.
— Potter!
— Kobieto… — westchnął „mężczyzna”, prowokacyjnie zatykając
sobie uszy dłońmi. – Nie dasz mi chwili wytchnienia? Zawsze musisz tak cisnąć?
Rudowłosa uśmiechnęła się nieznacznie, jakby chciała
powiedzieć: „To moje zadanie”. Zacmokała i spojrzała na Pottera zza firanki
jasnobrązowych rzęs. Otarła się o jego ramię.
— Nie.
Lily otarła się o niego jeszcze raz.
— Daj mi spokój, Evans. Znowu zaczniesz dramatyzować.
— Nie zacznę – przekonała
go, praktycznie podskakując na kanapie. Westchnęła. – Już i tak jestem w
rozsypce. Ploteczkami poprawisz mi humor.
James jęknął.
— Syriusz po prostu
zobaczył dzisiaj Davisa z Clemence Grant. W dodatku kłócili się o jego relacje
z szeregiem innych dziewczyn. Nie jesteś jego jedyną ofiarą. Zdradza wszystkie
swoje dziewczyny równocześnie.
Lily wybałuszyła oczy. Chmury, które wcześniej zgromadziły
się wokół okrągłego księżyca, odkryły go z powrotem, tak, że na twarz
rudowłosej padł blady cień. Wyglądała, jakby momentalnie zrobiło jej się słabo.
Zaklęła głośno, wyzywając Krukona. James się roześmiał.
Uwielbiał, kiedy ułożona i pilna uczennica przemieniała się w temperamentnego
diablika.
— Jesteś taka skorumpowana.
— To ty mnie skorumpowałeś.
Zawsze byłam grzecznym dzieckiem.
— A teraz jesteś złodziejką chłopaków i gwiazdą
pornograficznych ulotek, porozwieszanych po całej szkole… jaka przemiana.
Lily uderzyła go mocno w ramię. Temat był zbyt świeży, żeby
zacząć się z niego śmiać. Zignorowała docinki Jamesa, który wymieniał kolejne
jej świętokradztwa i podjęła próbę uporządkowania nowych wiadomości w głowie.
Skoro Luke Davis był zdecydowanie większą męską dziwką niż można by było
przypuszczać, a Black dowiedział się, że spotyka się równocześnie z kilkoma
dziewczynami, to dlaczego…
— Ale… — zawahała
się, nie wiedząc jak sformułować wątpliwości zrodzone we własnej głowie. –
Skoro Black o tym wiedział… to
dlaczego nie powiedział Dorcas?
James przyjrzał się jej uważnie.
— Jestem pewien, że dlatego, abyś ty mogła to zrobić.
— Po…
— Pomyśl o tym, Lil. Jeśli opowiesz historię Syriusza,
zmieniając tylko to, że to ty przyłapałaś
Luke’a z Clemence, na fragmencie „pocałował mnie” Dorcas bardziej porazi pocałował niż mnie.
Lily spojrzała na niego bez przekonania. James pokiwał
głową, żeby wbić jej do głowy swój punkt widzenia. Dziewczyna westchnęła, wbiła
wzrok w sufit, pozwalając następnej fali słów na wypłynięcie z jej ust:
─ Chodzi o to, że jeśli jej o tym powiem, to popchnę ją w
ramiona Blacka… I… Nie zrozum mnie źle
– ja go bardzo lubię i w ogóle, ale… — zawahała się, bo James parsknął. Lily
spiorunowała go swoim najpaskudniejszym spojrzeniem. — Dobra, źle ruszyłam – kontynuowała,
nie zwracając uwagi na jego minę niewiniątka – ty go bardzo lubisz i w ogóle… Och, Syriusz nie jest specjalnie
stały w uczuciach, co nie? A ona tyle razy się mu poddała i…
─ Serio chciałaś to powiedzieć Syriuszowi? No, wiesz –
przecież to jego właśnie szukałaś– zaśmiał się. Lily jęknęła głośno.
— Gdybyś był Blackiem, inaczej bym to sformułowała.
James pokiwał głową, ruszając sugestywnie brwiami. Rudowłosa
momentalnie zapragnęła cofnąć się w czasie o siedemnaście lat i odwieźć państwa
Potterów od pomysłu powiększenia rodziny. Dała chłopakowi parę chwil na
uspokojenie nagłej głupawki, żeby móc kontynuować w pewien sposób tę rozmowę.
W końcu, po jakiś siedmiu minutach niezbyt inteligentnego
chichotania pod nosem, Potter spoważniał na tyle, żeby przez moment zadumać się
i sformułować jakieś mądre w jego opinii zdanie. Kiedy już zebrał wszystkie
swoje myśli, postanowił przybrać ton charakterystyczny dla osób, starających
się pomóc i doradzić:
— Nie możesz być jej
Aniołem Stróżem, Lil.
Lily zmarszczyła brwi.
— To znaczy?
— Pozwól jej popełniać własne błędy – Lily już otwierała
usta, żeby zaprotestować, dlatego James uniósł ręce i szybko dokończył: „Ja
rozumiem, że się o nią martwisz, ale… Sama nie byłabyś zachwycona, gdyby ktoś
wtrącał się w twój związek, prawda?”
─ Nie umówiłabym się z Blackiem!
─ A jeśli Dor stwierdziłaby, a raczej nareszcie zrozumiała, że Dorian jest zdemoralizowany, nie wie czego chce i złamie ci serce? I powiedziałaby
ci, że pocałował ją, żeby popchnąć cię do mnie?
Lily prychnęła. Też
coś! Ten chłopak igrał z ogniem, porównując tę sytuację do niej, jego i
Doriana.
─ To zupełnie na odwrót! – wypaliła. – Poza tym nie miałaby
takich idiotycznych pomysłów bez
najmniejszych szans na powodzenie!
— Wiem, wiem… Chociaż polemizowałbym przy tym, że twoja
przyjaciółka nie miewa idiotycznych i niewykonalnych pomysłów – Lily zaczęły
drżeć ręce, co należało do pierwszych symptomów, że zaraz dostanie białej
gorączki. – Ale dobra - próbowałem ci tylko to uświadomić. I widzisz? Na samą
myśl się wściekasz.
— Ty sprawiasz, że jestem wściekła! Wkurzasz mnie jak nikt
inny.
— Doprowadzam cię do szału? – odgadł. Powiedział to tak słodko, jakby
dziękował za komplement.
— TAK! Kompletnie szaleje za tobą! — wykrzyczała, wyrzucając
z siebie pierwsze, co jej przyszło do głowy.
Niemal natychmiast pojęła swój błąd. Jej policzki i uszy
zaczerwieniły się jak po bardzo zimnym spacerze. Ruda grzywka w świetle
księżyca przybierała podobną barwę. James natomiast aż zbladł ze zdziwienia i
rozbawienia. Lustrował ją swoim firmowym, przeszywającym i prowokacyjnym
spojrzeniem, jakby z nią flirtował czy coś podobnego.
Chociaż, pomyślała
niespokojnie Lily, przed chwilą
powiedziałam mu, że za nim szaleję. To ewidentnie BYŁ flirt.
Powiedz coś!, rozkazała sobie, przeklinając w myślach swoją
skłonność do czerwienienia się. Byłaby o wiele bardziej wiarygodna, wyglądając
jak śmierć na chorągwi.
— Eee… to znaczy
PRZY tobie. Przez ciebie. Nie
chichraj się! Przestań! To twoja wina – masz talent do… — przełknęła głośno
ślinę i odwróciła wzrok. Nie mogła nic powiedzieć, kiedy James patrzał na nią w ten sposób. — Przy tobie zawsze
wszystko co mówię, nabiera zupełnie innego, ohydnego
charakteru.
Niemal mogła sobie wyobrazić jego przekorne spojrzenie i
filuterne błyski w oczach. Jak dobrze, że nie widziała tego na żywo! James od
razu zorientował się, na czym polega przewaga Lily i postanowił czym prędzej ją
niej pozbawić. Ujął jej podbródek pomiędzy kciuk a palec wskazujący i
delikatnym, ale naglącym gestem skierował jej spojrzenie prosto na swoje
ciepłe, orzechowe oczy. Dziewczyna
poczuła, jak przez jej ciało przechodzi lodowaty dreszcz.
— Jaaasne – mruknął przeciągle James, nie ośmielając się
kontynuować uwodzicielskiej gierki. Lily nie była pewna, czy jest mu za to
wdzięczna, czy nie. – Wybacz, że roztaczam wokół siebie tą szaleńczą aurę,
która sprawia, że jesteś romantyczna jak zdechła glizda.
Mówiąc „glizda” przybliżył się jeszcze bliżej. Łobuzerski
uśmieszek zagościł na jego twarzy. Lily przypomniała sobie, że jeszcze sekundę
temu zastanawiała się, czy wolałaby, żeby z nią kokietował. Teraz miała
pewność, że nie.
Zaraz… kokietował?
Lily odskoczyła na drugi koniec sofy, zszokowana, jak bardzo
James ją omotał. Zapomniała o wszystkim! O zdjęciach, o plotkach, które
przekazała jej Summer Blake, o Serenie, o dziecku… oddech jej spłyciał, serce zaczęło
dźwięczeć w piersi niczym dzwony kościelne, wybijające na mszę. Niemal słyszała
swoje tętno na szyi.
Potter, który najwyraźniej opatrznie odebrał nagłe
oziębienie ze strony Lily, przybrał zaniepokojony wyraz twarzy i spytał:
— Przepraszam, uderzyłem c…?
— Eee… panie Potter?
Lily i James zwrócili głowy z kierunku dziury w portrecie
niemal równocześnie. Tuż przy portrecie stał niski blondwłosy chłopiec, na oko
wyglądał Lily na pierwszą klasę. Chyba nie sprawiał żadnych problemów, bo
dziewczyna nie pamiętała, żeby kiedykolwiek ukarała go szlabanem albo chociaż
zwróciła uwagę. To musiał być Teddy Miller, który miał powiedzieć Jamesowi jak
się ma... on? ona? Lily zadumała się. Nie miała pewności, ale Potter chyba
zaznaczył, że ofiarą dzisiejszych zdarzeń był osobnik płci męskiej, a więc
zapewne któryś z chłopców. Chociaż… czy nie powiedział, że Peter i Syriusz
jeszcze są na zewnątrz? Czy gdyby stało się coś któremuś z Huncwotów, wszyscy
nie siedzieliby tu i nie umierali z niepokoju?
Zaczęła wiercić się na kanapie, zerkając na chłopca z
niepokojem.
— Co się stało? – zapytała Lily Teddy’ego.
Teddy wyrzucił z siebie jedynie nieartykułowane: „eee…”,
lekko zbity z tropu tym, że Lily zareagowała na nazwisko Potter. Zerknął
niemrawo w stronę prawowitego posiadacze tego nazwiska. Evansówna mogła
przysiąść, że pokręcił on głową, jakby kazał Teddy’emu milczeć. Lily
spiorunowała go spojrzeniem, a on – oczywiście – przybrał minę niewiniątka.
Rozgoryczona i wściekła przeniosła spojrzenie na Teddy’ego, który ewidentnie
był mniej odporny na jej gniew i zły humor, bo natychmiast się zmieszał i
przestraszył.
— To… — głos mu zadrżał, jakby dawno nie otwierał ust. – Przyszedłem,
żeby powiedzieć, że z nim… że się obudził i że nic mu nie jest… eee… ten
Ślizgon…
— JAKI ŚLIZGON?! – wykrzyknęła, patrząc to na chłopca, to na
Jamesa.
Teddy wyglądał na przerażonego i rozdartego zarazem,
natomiast Potter nie patrzał w jej stronę, jakby czekając na ostateczny cios.
Chyba oddał Teddy’emu zaszczyt powiedzenia Lily, co się stało.
— J…James – odparł Teddy, pokazując palcem na Pottera, w
razie gdyby Lily nie wiedziała, o kogo chodzi – przyprowadził do skrzydła tego…
tego chłopaka…
— Jak on wyglądał? – przerwała mu, obawiając się
najgorszego. – Miał taki… taki haczykowaty nos?
— J… jaki? –
powtórzył Teddy, coraz bardziej zmieszany. – Nie wiem. Miał takie… ciemne, długie… ech, tłuste włosy.
Lily zapowietrzyła się. Gdyby nie siedziała na sofie, bez
wątpienia upadłaby i zemdlała. Mroczki przed oczami, gorące i miażdżące głowę
od środka, zamigotały i niemal pozbawiły ją tchu. Szok uderzył w nią tak
bardzo, że aż serce poskoczyło jej do gardła, a płuca zaczęły palić, zupełnie
jak po jej długim biegu z biblioteki. Nie musiała widzieć siebie z lustrze,
żeby wiedzieć, jak wygląda. Oczy na pewno jej podpuchły, policzki zapadły, a
cała twarz przybrała barwę mleka.
James najwyraźniej również zauważył fakt, że Lily traci kolory,
bo przybliżył się do niej, ozwolił oprzeć się o ramię i zapytał z niepokojem:
— Chyba nie zemdlejesz, nie? Lily?
Lily nie była tego taka pewna. Odkąd zaczęła dojrzewać
bardzo często mdlała – najczęściej rano, po wyjściu z łóżka. Jednak nawet w
dzieciństwie zdarzało jej się tracić przytomność na skutek jakiś wstrząsających
wydarzeń.
A to bez wątpienia był wstrząs.
— Co się stało z Severusem?! – wydukała. Jej głos był
przejęty paniką. Kątem oka zauważyła, że Teddy Miller zniknął z pokoju
wspólnego. Wyglądała już trochę mniej jak śmierć na chorągwi, ale panika z
pewnością nie dodawała jej uroku. James westchnął, powoli przeciągając otwartą
dłonią po twarzy.
— Wiedziałem, że
nie zachowasz się racjonalnie.
Lily prychnęła. W głowie wciąż jej się kołysało, jak w
szalupie na statku podczas sztormu.
— Racjonalnie?! A gdzie tu miejsce na zachowywanie się
racjonalnie? To straszna tragedia! Sev… Sev…
Zakryła dłońmi usta i skuliła się lekko. James objął ją
ramieniem, z obawy, że zaraz ponownie się rozpłacze. Jak ktoś już raz został
wytrącony z równowagi, potem bardziej jest podatny na każdy inny cios.
— Nic się nie stało, Lily – uspokoił ją. Dziewczyna
spojrzała na niego jak na zbiegłego więźnia, jednego z tych, których minister
wypuścił na wolność.
— Nic się nie stało?! –
wycedziła. Jej twarz z mlecznobiałej zrobiła się purpurowa. – JAK MOŻESZ MÓWIĆ,
ŻE NIC SIĘ NIE STAŁO?! On mógł zginąć! Ty też mogłeś zginąć! Wy wszyscy
mogliście zginąć! – panikowała. James westchnął i złapał ją za przegub dłoni,
powtarzając: „Spokojnie, Księżniczko”.
— Jak do tego w ogóle doszło?! – wypluwała kolejne słowa
Lily, jakby były to najgorsze obelgi. – Skąd on w ogóle się tam znalazł? Czemu
błąkał się po Zakazanym Lesie?
James jęknął. Dochodzili do tego punktu historii, który
rozeźli Lily jeszcze bardziej.
— Nie błąkał się po Zakazanym Lesie – odparł, głaszcząc ją
po dłoni. – To… to było nieporozumienie. Był… był z nami w tunelu.
Lily zamrugała. Chociaż należała do wąskiego kręgu osób
zaznajomionych z przykrym sekretem Lupina, jej informacje były dość skąpe.
Wiedziała jedynie, że Remus został ugryziony w dzieciństwie, że jest
wilkołakiem i że Huncowci opanowali dla niego sztukę animagii. Teraz
dowiadywała się o jakiś tunelach. Zmarszczyła brwi.
— Eee… Luniak odbywa
transmutację we wnętrzu Bijącej Wierzby… dlatego ona tam jest – wytłumaczył
James, drapiąc się po głowie. Jego głos nie brzmiał tak gładko, filuternie i
perswazyjnie jak zwykle, ale i przez niego przemawiał niepokój i niepewność.
Lily wydymała usta.
— Przechodzi transformację we wnętrzu szalonego drzewa?
James potaknął, przemawiało przez niego coraz większe
wahanie.
— Tam jest taki konar… — wytłumaczył, rękami formując w
powietrzu nienamacalny korzeń – kiedy się go… przyciśnie, to wierzba się uspokoi i tam… tam właśnie jest tunel.
— Dokąd prowadzi ten tunel? – zapytała. Tajne przejścia i
tunele pasowały do czwórki Huncwotów jak ulał, ale jednak wydawały jej się
niepotrzebną komplikacją w całej tej historii.
— Do Wrzeszczącej Chaty.
Lily wybałuszyła oczy.
— Taa. Nie ma tam
duchów. Tylko my.
— Przerażające.
— Dzięki.
Dziewczyna przekrzywiła się na kanapie, w myślach analizując
nowe wiadomości. Każdy w tym zamku znał usposobienie Wierzby Bijącej i trzymał
się od niej z daleka. Nie wiedziała dokładnie, kiedy została tu zasadzona, ale
wydawało jej się, że mniej więcej równolegle do jej przybycia do zamku. Miałoby
to sens, gdyby Dumbledore zasadził ją w celu ochrony Lupina. Jednak… skoro
pierwszej nocy szóstej klasy natknęła się na Lupina w Zakazanym Lesie,
oznaczało to, że on i jego koledzy zlekceważyli środki bezpieczeństwa narzucone
im przez dyrektora.
Gdyby to było chociaż zaskakujące!
— Zaczekaj… — zmarszczyła brwi. – Skąd Sev wiedział o tym… tajnym przejściu? Dobra, facet ma lekką
obsesję na waszym punkcie i to nie jest szokujące,
że was… no, śledził, ale nie mógł wiedzieć o tunelu. Ktoś… ktoś z was
musiał mu powiedzieć.
Nie chciała, żeby jej głos zabrzmiał tak oskarżycielsko, ale
nie potrafiła nadać mu innego tonu. Tak
musiało być! Snape i Huncwoci prześcigali się w tym, który któremu zrobi
bardziej na złość. Lupin starał się trzymać od wszystkiego z daleka, ponadto
był zbyt pokornym i odpowiedzialnym człowiekiem, żeby narazić kogoś na śmiertelne
niebezpieczeństwo, ale… ale Pettigrew? Potter? BLACK?! Mogła się założyć, że
przynajmniej jeden z nich uznał dzisiejszą tragedię za zabawną. W porządku, ci
chłopcy nie zrobili jej nic poważnego, a ponadto nie znała ich wystarczająco,
żeby wydawać sądy, ale nie było żadnego innego logicznego wytłumaczenia.
Tajemnicę Wierzby Bijącej mógł zdradzić mu któryś z Huncwotów albo sam
Dumbledore.
Niewykluczone, że Snape zaczaił się na nich i podejrzał, jak
wchodzą do środka drzewa, ale obserwując ich z daleka, nie mógłby domyślić się,
jak uspokoili drzewo. Ktoś… ktoś musiał mu
o tym powiedzieć.
James spojrzał na nią niechętnie. Ewidentnie nie chciał
drążyć tego tematu.
— To nie ma znaczenia, Lily… — westchnął. – Zorientowaliśmy się
w porę i Snape’owi nic się nie stało.
— Nie… nie ma
znaczenia? – spytała z niedowierzaniem. Wypieki na jej policzkach
zdradzały, że jest na pograniczu szału. W myślach już zaczynała pierwiastkować.
– Jesteś mi to winny! – wyrzuciła oskarżycielsko. – Nie powiedziałeś mi nic
przez cały wieczór! Milczałeś nawet, kiedy pojawił się Teddy! Przecież wiesz,
że on… że Severus… — Głos jej się załamał. Nie potrafiła powiedzieć nic więcej.
Czuła na sobie wzrok Jamesa i wiedziała, że jest wściekły –
zresztą, on za każdym razem, kiedy broniła Severusa, wpadał w szał, jakby stawienie
się za starym przyjacielem oznaczało równocześnie odwrócenie się od Pottera
plecami czy coś podobnego. Wiedziała,
że tych dwóch za sobą nie przepadało, ale James nie powinien wymagać od niej,
że kompletnie odetnie się od Severusa. Tak samo, jak ona nie miała prawa
oczekiwać, że ze względu na nią on zaprzestanie rozmawiać z Mary. Mimo
wszystkich nieprzyjemności, Snape pozostał ważną częścią jej życia. Pomiędzy
nimi mogło być wszystko skończone, ale Lily nie potrafiła wykreślić go do tego
stopnia, aby życzyć mu wszystkiego najgorszego. Kiedy przywiązywała się do
kogoś, trudno było jej po prostu o tej osobie zapomnieć. Choćby nie wiadomo jak
się starała, nie byłaby w stanie nie martwić się o los Severusa.
James westchnął. Ostre spojrzenie dziewczyny wpłynęło na
niego silniej niż słowa, ale wyraźnie wahał się przed powiedzeniem jej prawdy.
Znowu to samo, pomyślała
z przekąsem. Jak ten facet może oczekiwać
ode mnie, że się z nim zwiążę, skoro kompletnie mi nie ufa?
— Słuchaj, Lily – spojrzał w jej oczy z mocą. – Musisz obiecać,
że nikomu nie powiesz… to bardzo ważne, on może mieć przez to straszne kłopoty…
— Obiecuję – ucięła krótko.
James westchnął.
— No więc… mówiłem ci, że Syriusz zobaczył dzisiaj Davisa z
Clemence Grant.
— Tak – potaknęła Lily, jakby twierdzenie James było
pytaniem.
— Lekko wytrąciło go to z równowagi.
Dziewczyna przełknęła ślinę.
— Lekko?
— Znasz przecież Syriusza… — kontynuował Potter, gubiąc się
w swojej opowieści. – Jest nieobliczalny. Impulsywny. Najpierw działa, potem myśli.
— Aha – potaknęła, przypominając sobie o tym, że to właśnie
Black uwięził ją i Pottera na diableskim młynie i zrobił nagą sesję.
— Snape po prostu się nawinął… znowu nas śledził. On liczy
na to, że zrobimy coś nienormalnego, żeby mógł donieść na nas Dumbledore’owi.
Liczy na to, że wydalą nas ze szkoły.
— Kontynuuj – poprosiła, przeczuwając, że ta historia jej
się nie spodoba.
— On… powiedział mu – oczywiście pod wpływem emocji! – że
jeśli chce dowiedzieć się czegoś ciekawego, to… to powinien podejść dzisiaj po
zmroku pod Bijącą Wierzbę. I… i opisał dokładnie, jak należy ją unieszkodliwić.
Lily spojrzała na niego z niedowierzaniem. Owszem,
podejrzewała wcześniej, że coś takiego mogło mieć miejsce (oraz wskazywała, że
Black prawdopodobnie się tego dopuścił), ale co innego podejrzewać, a usłyszeć
to na własne uszy. Nie chciało jej się w to nawet wierzyć! Mogła nie przepadać
za Syriuszem i uważać go za niedojrzałego tyrana, który nie jest przystosowany
do życia w społeczeństwie, ale nawet ona nie spodziewała się po nim czegoś… takiego. Może i nie była w tamtym
momencie racjonalna i nie patrzała na sytuację obiektywnie, ale wizerunek
Blacka w jej głowie uległ gwałtowniej przemianie. Zdziecinniały chłopak stał
się naprawdę bezwzględną i okrutną osobą.
— Zachował się dokładnie tak samo, jak ci wszyscy Ślizgoni –
oświadczyła zimno. – Może i nie prześladuje mugolaków, ale równie okrutnie
prześladuje Severusa i to, co zrobił jest po prostu… nieludzkie.
James pokręcił głową. Wyglądał na rozeźlonego i gotowego na
wszelką cenę bronić dobrego imienia najlepszego przyjaciela.
— Snape też nie jest święty – prychnął. – Możesz myśleć o
nim, co chcesz, ale daję słowo, że Syriusz nie ma w zwyczaju wystawiania ludzi
na śmierć. Snape musiał ostro przegiąć, sko…
— Jak możesz go bronić?! – przerwała mu, nie dowierzając. –
To, co zrobił jest niewybaczalne. Przegiął,
nawet jak na niego!
— On też nie jest z tego dumny, Evans! – zaparzył się. Lily
nie wiedziała, co go bardziej denerwuje – oczernianie Syriusza czy obrona Snape’a?
— I lepiej, żeby nie był! Dzisiaj z jego powodu mogła zginąć
więcej niż jedna osoba!
— Kiedy nareszcie przestaniesz być taka absolutna?! – wyrzucił z siebie, chyba bardziej wściekły niż sama
Lily. – Kiedy nareszcie pojmiesz, Evans, że istnieją również okoliczności
łagodzące i że zdarzają się sytuac…
— I kto to mówi?! – prychnęła dziewczyna, krzyżując ręce na
piersi. – To ty słyniesz ze swojego czarno-białego światopoglądu! Czyż nie
uważasz, że jesteś więcej wart od innych? Że mamy dwa typy ludzi, a ty należysz
do tego lepszego?
— KAŻDY należy do lepszego typu niż Snape! – warknął. –
Takie osoby jak on są zwykłymi zabójcami i należy się ich pozbyć jak
najszybciej. Kto jak kto, Evans, ale ty powinnaś to rozumieć. Snape popiera
Voldemorta i uważa, że wszystkich mugolaków należy zmieść z powierzchni ziemi!
— Czy ty siebie słyszysz? – spytała z niedowierzaniem. – Nie
widzisz na jakiego hipokrytę wychodzisz?! Kto wychodzi na tym gorzej – Severus,
który ma swoje szowinistyczne plany w głowie, ale oprócz paru siniaków nie
zrobił żadnemu mugolakowi większej krzywdy – czy ty, bo chociaż kreujesz siebie
na wielkiego obrońcę, masz własnego kuzyna na sumieniu!?
Kiedy te słowa opuściły jej usta, natychmiast ich
pożałowała. Ze zgrozą przyglądała się, jak twarz Pottera traci kolory i
jakikolwiek wyraz. James przybrał swoją bezuczuciową maskę, tą samą, której
Lily tak bardzo nienawidziła. Łzy znowu zalśniły w jej oczach, a ona spojrzała
na chłopaka błagalnie. Nie poznawała samej siebie! Jak mogła powiedzieć coś
takiego? Nie miała prawa wydawać jakichkolwiek osądów, bo plotki pozostawały
plotkami, a ona nie znała prawdziwego biegu tej historii.
Przecież znała Jamesa! Pomimo swoich licznych wad, takich jak
wygórowane ego, arogancja i bezwzględność, przecież pozostawał on dobrym
człowiekiem! Chociaż publicznie uchodził za zepsutego, nieco pyszałkowatego
macho, jednak kto jak kto, ale ona wiedziała, że to tylko pozory… przecież James
nigdy nie skrzywdziłby niewinnej osoby. Mógł pastwić się nad słabszymi, ale w
swoich prześladowaniach nie przekraczał pewnych etycznych barier. Miał trudny
charakter, ale z pewnością zasłużył na większy szacunek niż wszyscy Ślizgoni
razem wzięci.
— Mój Boże, James, przepraszam
– wyrzuciła z siebie. – Nie powinnam… to było okrutne, tak bardzo cię…
— Za co? – roześmiał się pusto. Serce Lily boleśnie się
ścisnęło. – Wiesz co, czasem zaczynam rozumieć, jak to się stało, że z ciebie i
Chamberlaina była taka świetna para. Pasujecie do siebie jak ulał. Oboje macie
tak głębokie przekonanie o własnej nieomylności.
Najwyraźniej uznał, że na tym rozmowa się skończyła, bo
pokręcił tylko głową, zerwał się i ruszył z powrotem w stronę dormitoriów,
licząc zapewne na to, że Lily go zostawi, jak robiła zawsze w podobnych
sytuacjach. Teraz jednak coś pchnęło dziewczynę w ślad za nim. Nie zdążyła się
nawet zorientować, a już biegła za Jamesem, nawołując go i prosząc o to, żeby
się zatrzymał i z nią porozmawiał. Potter przemknął przez klatkę schodową, nie
odwróciwszy się do niej ani razu. Dziewczyna nie dała za wygraną i kiedy tylko
zbliżyli się – on przodem, idąc krokiem tak szybkim, że aż w tempie sprintu,
ona za nim, biegnąc i przepraszając – pod drzwi dormitorium numer sześć, a James
zniknął za drzwiami, ona wsadziła stopę pomiędzy framugę. Chłopak spojrzał na
nią ze zmęczeniem i nieprzyjemnym tonem, oświadczył:
— Powiedziałaś, co czułaś, Evans, i lepiej się tego trzymaj.
Lily zadrżała. James ostatnio bardzo rzadko zwracał się do
niej po nazwisku, a gdy już to robił, to najczęściej po to, żeby się z nią
podrażnić. Teraz wymówił je w tak chłodny i odpychający sposób, że dziewczyna
poczuła ponownie niemiłe skręcenie się serca. Jak sięgała pamięcią, nigdy nie
usłyszała u niego takiego tonu. Zawsze, nawet kiedy w trakcie zakładu starał
się być przyjazny, mówił do niej w
ciepły, trochę nawet filuterny sposób. Teraz zwrócił się do niej tak, jak do znienawidzonych
przez niego Ślizgonów.
— Ale ja wcale tak nie uważam! – zaparzyła się, łzy już ściekały
po jej policzkach. – Przecież wiem, że nie jesteś taki jak oni… James. Jesteś dobrym człowiekiem i nigdy
nie skrzywdziłbyś nikogo, gdyby… gdybyś nie uznał, że na to zasłużył. Nie
chciałam tego powiedzieć! Ja po prostu… — Głos jej się załamał, a ona głośno
pociągnęła nosem i otarła łzy z policzków. Potter nawet nie drgnął. – Jest mi
przykro, że mi nie ufasz – odparła nareszcie. – Wszyscy zdają się wiedzieć, o
co chodzi, każdy mówi mi o tobie co innego, a… a to wszystko jest takie
niespójne. A ty… ty nie chcesz mi niczego powiedzieć i jedyne, co mi pozostaje
to wierzyć w te wszystkie plotki! Bo lepsza jest nawet najgorsza prawda niż
kłamstwa, a to, że wszystko przede mną ukrywasz, też jest kłamstwem!
Spojrzała na niego błagalnie, rozklejając się na dobre.
James stał we framudze drzwi. Bez problemu mógł je teraz zamknąć, bo Lily
cofnęła swoją nogę, ale nie zrobił tego. Wpatrywał się w nią po prostu
intensywnie, jakby zastanawiając się, w jaką grę ona go teraz wciąga. W jego
oczach nie dało się dostrzec żadnego ciepła. Dziewczynie wydawało się, że cała
sprawa jest już przegrana, gdy nagle chłopak otworzył drzwi na oścież i
pozwolił na wejście do środka. Nie patrzał w jej oczy.
Lily bez zastanowienia wbiegła do dormitorium Huncwotów i
zarzuciła chłopakowi ręce na szyję. Głowę usadowiła na jego ramieniu, bo tylko
tam sięgała, stojąc na palcach. James nie objął jej mocniej, tylko po prostu
stał i się nie ruszał.
— Przepraszam – szepnęła, wtulając głowę w jego pierś. Wyraz
twarzy Jamesa pozostawała beznamiętna, ale mięśnie lekko się rozprężyły, co
Lily uznała za dobry znak. – Tak bardzo cię przepraszam.
Wydawało jej się, że minęły całe wieki, zanim otrzymała
jakikolwiek sygnał ze strony Jamesa. Było to westchnienie.
Głośne, ostre i długie westchnienie, nie z tych, które
towarzyszą nam przy wąchaniu kwiatów, ale raczej po zrozumieniu czegoś
przykrego.
Mimo wszystko to westchnienie – nacechowane pozytywnie czy
nie – było o wiele lepsze niż wygonienie Lily z dormitorium, tak więc przyjęła
je z ulgą i spokojem. Zaraz potem James uniósł dotąd zwisające bezczynnie ręce,
złapał ją w talii i przyciągnął do siebie, pozwalając na zamoczenie całej
swojej koszuli od łez.
Stali w takiej pozycji przez parę ładnych chwil. Lily tuliła
się do Jamesa, płacząc coraz głośniej i przejmująco, on wyraz twarzy miał
nieprzenikniony, ale gładzenie dziewczyny po włosach i pewne trzymanie w talii
zdradzało łagodność i powolny powrót do spokoju.
— Ćśś – szepnął w końcu, kiedy Evansówna szarpnęła się i
ręce, dotąd spoczywające na jego ramienicach, wplotła w kruczoczarne,
rozczochrane włosy. – Nie płacz.
— Jestem taka g…głupia, James – rozpłakała się na dobrze. –
Zaw…wsze wszystko roz…rozwalam. Jestem taka
bez...zmyślna – łkała. – To nic dziw…dziw…nego, że wszyscy mnie nie…nie…nawidzą.
— To nieprawda – szepnął jej do ucha. Zawahał się, ale po
sekundzie dodał, nieco cieplejszym tonem: — Księżniczko.
— To nie twoja wina – kontynuował. Jego głos wciąż brzmiał
sucho, ale nie był już tak ostateczny i bezuczuciowy. – Masz rację. Nie powinienem
pozwolić, żebyś dowiadywała się takich rzeczy od Summer Blake.
Lily pociągnęła głośno nosem i pokręciła głową, chcąc
zaprzeczyć.
— Tak jest, Lily – ciągnął. – Ale… ale nie możesz myśleć, że
ci nie ufam. Nikomu nie ufam tak
bardzo jak tobie… naprawdę.
— T…tak? – sapnęła. Łzy przestały lecieć z jej oczu, ale
wciąż miała problemy ze złapaniem oddechu. James pokiwał głową i pocałował ją w
czubek głowy.
— Powiem ci jak było, dobrze?
Dziewczyna pokiwała niemrawo głową, patrząc w kierunku Jamesa
nieśmiało, ale ciepło. Potter z ciężkim westchnieniem odsunął się od niej na stosowną
odległość i posłał w jej kierunku nieśmiały uśmiech.
— Poczekaj na mnie – poprosił. – Przyniosę z powrotem koce z
pokoju wspólnego. Połóż się – powiedział łagodnie. Powinnaś odpocząć.
Kiedy tylko James zniknął za drzwiami, Lily rozpoczęła
oględziny dormitorium. Nie było tu żadnych miejsc do siedzenia z wyjątkiem
pięciu łóżek. Musiała więc liczyć się z tym, że będą leżeć z Jamesem w jednym
łóżku, co stanowiłoby jeszcze lepszy temat do plotek niż ich dwuznaczne
zdjęcia. Westchnęła ciężko. Czy pozostawało jej coś innego?
Wcześniej, kiedy wpadła tu jak burza, nawet nie zwróciła
uwagi na wystrój. Tym razem miała na to czas i co więcej, odkryła, że zna
Huncwotów na tyle, żeby bez trudu odgadnąć, kto gdzie spał. Jedne posłanie było
zarzucone gratami, butami, krawatami, czymś, co wyglądało na pistolety na
kulki, i innymi przerażającymi rzeczami, służącymi do robienia komuś świństw.
Tutaj zapewne nikt nie spał. Spojrzała w bok. Jedyne łóżko i kąt pokoju, który
wyglądał teraz tak samo jak pierwszego dnia szkoły. Ba, od niego wręcz biło od
schludności, od takiego wręcz porządku, który panowałby w celi mnicha. Tam
musiał spać Remus.
Tuż obok, we wnęce w ścianie, pod oknem, stało kolejne
łóżko. Na podłodze obok niego roiło się od czekoladek i pustych opakowań po
cukierkach. Uśmiechnęła się w myślach. Potrafiła niemal odtworzyć wizję
niskiego Petera, który zbierał w popłochu upuszczone czekoladki.
Dalej od pozostałych posłań, od strony piątego, bez
właściciela, stało niedbale pościelone łoże. Na ścianie obok niego i nad szafką
nocną poprzyklejane były plakaty. Niektóre, te przedstawiające zespoły
hardrockowe, wisiały i w pokoju Lily w Cokeworth, jednak znaczna większość przyprawiła
ją o zniesmaczenie. Powycinane sylwetki hojnie obdarzonych przez naturę kobiet,
zapewne z gazety Playboy, zajmowały
niemal całą długość od szafy do drzwi. Tu mógł wypoczywać jedynie Syriusz
Black.
Naprzeciwko niego, znacznie odsunięte od ściany, stało łóżko
Jamesa. Lily zauważyła, że to należące do Syriusza również jest osunięte, w ten
sposób, że wezgłowia mebli się ze sobą stykały. Potter i Black mogli rozmawiać
całymi nocami tak cicho, że nie słyszał ich nikt, nawet pozostali
współlokatorzy. Ku uldze Lily, ściana Jamesa nie została zdominowana przez
króliczki Playboya, ale przez jakieś plakaty z drużynami Qudditcha. W sumie to
przez jedną drużynę, ubraną w żółte stroje. Lily nie znała się na tej grze, ale
miała wystarczający dobry wzrok, żeby przeczytać napis: Osy z Wimbourne.
Intuicyjnie przysiadła się na łóżko Pottera, nie odrywając
wzroku od plakatów. Nawet nie usłyszała, kiedy James wrócił do dormitorium.
— Podoba ci się któryś? – zapytał z rozbawieniem, sam też
spoglądając w stronę swoich plakatów. Lily ucieszyła się, że powoli wraca mu
humor.
Przekrzywiła głowę. Wzrokiem przebiegła przez wszystkie
plakaty, zatrzymując się dopiero tam, gdzie gracze tańczyli i śmiali się przy
wielkim pucharze. Żaden z nich nie miał koszulki. Uśmiechnęła się lekko.
— Ten blondyn jest całkiem niezły – odparła, wskazując
palcem na pałkarza, bez wątpienia najmłodszego z całej drużyny. James uśmiechnął
się od ucha do ucha.
— Bagman? – zaśmiał się i pokręcił głową. – To świetny
znajomy mojego ojca. Znam go praktycznie od urodzenia – spojrzał w jej kierunku
z łobuzerskim uśmiechem – mogę was zapoznać.
Lily zachichotała.
— Skąd twój ojciec go zna? – zapytała, patrząc na Jamesa
przekornie. Nie chciało jej się wierzyć, że mówił poważnie.
James wyszczerzył zęby.
— Mój ojciec grał w Osach,
kiedy był jeszcze młody – odparł. – Co więcej, był kapitanem. Zapytaj się
każdego faceta w tej szkole, kim był Seth Potter i każdy odpowie, że legendą
tego klubu.
Lily wciąż nie była pewna, czy James mówił poważnie, ale z
drugiej strony… dlaczego miałaby w to wątpić? Po kimś musiał odziedziczyć
sportowy talent, a wystarczająco już przypominał swojego ojca. Uśmiechnęła się nieznacznie.
— Jest chyba dla mnie za stary – odparła. – A poza tym
wydaje mi się, że nie ciągnie mnie do blondynów.
James parsknął śmiechem. Ostatnia uwaga ewidentnie poprawiła
mu humor. Przysiadł się na swoje łóżko obok Lily.
— A już liczyłem na to, że zaciągnę cię na najbliższy mecz –
uśmiechnął się, obejmując ją ramieniem. Lily pokręciła głową z lekkim
uśmiechem.
— Sport mnie nudzi, dzięki.
James nie wchodził z nią w dalsze dyskusje, chociaż
ewidentnie nie mógł uwierzyć, że Qudditch może być dla kogoś nudny. Położył
zabrane do pokoju wspólnego poduszki z powrotem na swoje miejsce. Lily
przyglądała się mu, kiedy dłonią przeprasowywał poduszkę po jednej stronie.
Spojrzeniem nakazał jej się położyć. Spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem,
ale w końcu uległa, nie chcąc denerwować Jamesa. To mogło przyczynić się do
jeszcze większego zamknięcia w sobie, a teraz, kiedy postanowił nareszcie do
czegoś ją dopuścić, było to niewybaczalne.
Nieśmiało przykryła się kołdrą pachnącą Jamesem i zrobiła mu
miejsce, po drugiej stronie łóżka. James usiadł, opierając się o wezgłowie. Nie
wchodził pod kołdrę, chociaż z pewnością było mu zimno.
Lily dała chłopakowi parę chwil na uporządkowanie całej
historii głowie, a po paru minutach – wedle jej oczekiwań – rozpoczął swoją
opowieść. Mówił powoli i ostrożnie. Nie patrzał jej w oczy.
— Sam dzisiaj dowiedziałem się nowych rzeczy – odparł
szczerze, marszcząc brwi. – Ostatni raz rozmawiałem z Sereną rok temu i
myślałem… byłem pewny, że była w
ciąży z Philem – mruknął, oblizując wargi. – To znaczy, okej, może mieli dość dziwne relacje, ale to nie jest coś, co mógłbym
ci opowiedzieć – wyznał. Lily spojrzała na niego z lekkim rozczarowaniem.
Chłopak westchnął. – To źle zabrzmiało. Chodzi mi o to… to dosyć intymna sprawa Sereny i wielu rodzin
magicznych. Nie zrozumiesz.
Znowu to samo, pomyślała
z przekąsem. Nie zrozumiesz, nie dowiesz
się, nie powinnaś być tego świadoma.
James najwyraźniej odgadł, o czym myśli, bo skrzywił się
znacznie, a mina mu skwaszała.
─ Lily –
westchnął, kręcąc głową. – Uwierz mi, sam chciałbym tego nie wiedzieć. To nieprzyjemna sprawa. Skomplikowana, toksyczna,
nieprzyjemna… nie ma po co wchodzić w szczegóły.
Evans wywróciła oczami, ale zostawiła to bez komentarza.
Lepsza okrojona historia niż jej zupełny brak. James jęknął.
— Mój kuzyn źle ją traktował. A kiedy mówię źle, to mam na myśli okropnie. Serena musiała z nim być, bo
tego oczekiwała jej rodzina i… ech, wiem, że to dla ciebie niezrozumiałe, ale
tak to wszytsko funkcjonuje w czystokrwistych rodach. Nie można się z tego
potem wykręcić. Nikomu nie podobało się zachowanie Phila, ale nikt nie mógł nic
zrobić.
— Nie mogła po prostu od niego odejść? – wyrwało jej się. –
Nie chcę być znowu… przekonana o własnej
nieomylności – powtórzyła, a James się wzdrygnął – ale moim zdaniem
wybielasz to, że była zbyt słaba i bojaźliwa, aby powiedzieć: dość!
— Tu nie chodziło tylko o nią – ciągnął James, przejeżdżając
otwartą dłonią po twarzy. – Tu chodziło o jej rodzinę, o bliskich, o…
przyjaciół – przełknął ślinę. – O pieniądze.
Lily mimowolnie wybałuszyła oczy i zwróciła głowę w stronę
Pottera. Uśmiech miał smutny. Wciąż nie patrzał jej w oczy.
— Ktokolwiek puścił tę plotkę w obieg, pominął bardzo ważny
szkopuł – kontynuował. – Summer mówiła o tym tak, jakby… jakby na tym
kotylionie Serena i mój kuzyn padli sobie w ramiona, zakochani do grobowej
deski. To było zupełnie inaczej. Ona ledwo wiedziała, kim jest Phil, kiedy
Lizzy… to znaczy, matka Mary, przedstawiła jej nowego narzeczonego. Kotyliony
nie są fajne – odparł, krzywiąc się znacznie. – Mam nadzieję, że nigdy tam nie
trafisz. Współczynnik sztywności tych imprez jest potworny. Roi się tam od
dziwnych typów, starych ludzi o starych poglądach… Śmierciożerców…
Urwał w tym momencie, jakby zastanawiając się, czy może
nazwać ich tak odważnie. W końcu odchrząknął, i kontynuował z większą werwą:
— Serena nie znała tych ludzi, dlatego trzymała się razem z
Mary… która z kolei przyczepiła się do mnie i do Syriusza. I do Skye. Wtedy…
wtedy jeszcze spotykałem się ze Skye – pokręcił głową, jakby nie mógł uwierzyć,
że to było tak dawno temu. – Od samego początku do końca znała tak naprawdę
tylko naszą czwórkę. No, i Kenny’ego, brata Mary. I… chociaż w mniejszym
stopniu… moją siostrę.
James zatrzymał się tu, wyglądając, jakby nie chciał dalej
mówić. Lily zdążyła przekonać się już, że jeśli chodzi o May, to trzeba mówić o
niej przy Jamesie bardzo ostrożnie. Był to dla niego niewygodny i drażliwy
temat. Obawiała się, że jeśli May Potter była zamieszana w całą sytuację, to
ciężko będzie podpytać chłopaka o szczegóły.
— No więc… — rozpoczął beznamiętnie – wszystko sprowadza się
do May. Ona… Ona… — nabrał gwałtownie powietrza do ust, jakby następne słowa,
choć ułożone w głowie, były dla niego zbyt trudne do wymówienia. Wreszcie,
przymknąwszy powieki, rzucił z furią: —
Ona jest szalona, dobra, Lily?
Rudowłosa zerknęła w jego kierunku, niepewna zbytnio, jak
zareagować. James już teraz wyglądał, jakby miał ochotę coś rozwalić. Być może
przyszpilenie go wcale nie należało do dobrych pomysłów? Nie chciała jeszcze
bardziej go dzisiaj rozeźlić.
Jednak z drugiej strony… co się tyczyło May… przypomniała
sobie sytuację z grudnia, kiedy ona i James spotkali się w św. Mungu. Już wtedy
zachowywał się, jakby czuł się winny za problemy ze swoją… siostrą. Słyszała mnóstwo niesamowitych historii z jej udziałem,
ale właściwie nigdy nie widziała May „w akcji”. Niewiele wiedziała o… szaleństwie, jak to ujął James. Tylko
tyle, co zdołała jej opowiedzieć trudniąca się psychologią strona rodziny. Aha,
wiedziała co nieco z mugolskich filmów, ale były to wciąż bardzo skąpe
informacje. Biorąc pod uwagę tylko je, musiała przyznać, że May w niczym nie
przypominała jej obłąkanych ludzi. Przełknęła ślinę.
─ Ja… jestem pewna, że…
─ Ale tak jest! – James wyglądał jakby chciał wyrwać sobie z
głowy wszystkie włosy. – Z Mayie zawsze były problemy. Nieco ponad dwa lata
temu znalazła sobie starszego chłopaka – zaczęła wtedy ćpać, ryzykować własne
życie i robić wiele różnych bzdur. Uparła się, że chce spędzić z nim Sylwestra
– twarz Jamesa traciła kolor. – Była wtedy pod moją opieką, bo rodzice wyjechali do Francji, a ja... w sumie to trochę za karę... miałem zostać tam i ją pilnować. Wolałem się jej pozbyć… — westchnął ciężko, jakby przyznawał się do grzechów
przed Sądem Ostatecznym. – Myślałem, że nic sie nie stanie, skoro do May przyjedzie jakaś tam koleżanka, a ja zamiast nudzić się w Sylwestra razem z nimi... pojechałem z Syriuszem i mary do Declana Sterne’a, na prywatkę.
Przełknął głośno ślinę, ale przerwał tylko po to, żeby
nabrać tchu. Widać było, że jak zaczął, nie mógł się uspokoić.
─ Nie masz pojęcia, co poczułem, kiedy wróciłem do domu i
zobaczyłem, co się stało z May. Była w rozsypce. Mało! Ona postradała zmysły. Jej chłopak co prawda umarł tej samej nocy,
ale mój ojciec nie odpuścił i pozwał całą jego rodzinę przed Wizengamotem. Gość
pochodził z wpływowej rodziny, czy raczej - miał dobre koligacje i poparcie głowy Wizengamotu, dlatego sądzenie się z nim było potwornie
kosztowne - na te wszystkie łapówki, ugody, odszkodowania... Nasz system sądowniczy jest na tyle skorumpowany, że zawsze wygrywa ten, kto więcej zaoferuje przysięgłym i sędziemu. Czy wiesz, co rodziny magiczne robią, żeby zdobyć pieniądze?
Lily pokręciła głową. Kręciło jej się z lekka w głowie.
Najpierw James udzielił jej bardzo okrojonych informacji o Serenie, tylko po
to, żeby nagle przeskoczyć na temat swojej siostry. Na razie nie widziała między
tym żadnego stosunku.
─ Aranżują małżeństwa.
Lily zamrugała. James parsknął.
─ Może to być dla ciebie śmieszne, ale nie rozumiesz, jak
bardzo niektórym rodzinom zależy na skoligaceniu się z czystokrwistymi. Za samą
czystokrwistość płaci się dużą sumę. Czysta krew jest cnotą, taką, którą można
sprzedać.
Wieje średniowieczem, pomyślała
ponuro. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po ciele. Ale skoro można handlować dziewictwem, to dlaczego nie statusem krwi?
─ Phil był moim najbliższym kuzynem, chrześniakiem mojej
matki – kontynuował James, dając jej chwilę na przyswojenie nowych,
nieprzyjemnych wiadomości. – Nassowie zapłacili ogromną sumę za wydanie go za
Serenę, tym bardziej, że jej status krwi był bardzo wątpliwy. Żeniąc się z
jakimś van Weertem gwarantowało jej to naprawdę wysoką pozycję. Moja matka,
żeniąc się z ojcem w pewien sposób połączyła budżety… możesz nazwać to posagiem, jeśli chcesz…
Lily wzdrygnęła się po raz drugi. Przez moment poczuła się
jak na lekcji historii.
— Od wielu lat w ministerstwie chcą zerwać z posagami –
ciągnął. – Ale to zbyt zakorzenione w czystokrwistej tradycji. Nie można tego
ruszyć, i tyle. Od starych posagów współczesne różnią się tym, że majątek żony –
czyli w tym przypadku mojej matki – staje się własnością męża. Tak więc mój
ojciec mógł –tylko dlatego, że jest czystej krwi i ożenił się z moją matką – przejąć
całe pieniądze z zaręczyn Phila z Sereną. Oczywiście, gdyby sytuacja była
odwrotna, to van Weertowie mogliby również upomnieć się o posag May. To… w sumie
nie wiem, chyba jest po to, żeby jednoczyć
rodziny – wywrócił oczami. – Nim bardziej będziemy powiązani majątkowo, tym mniejsza
będzie ilość osób, które zdecydują się na małżeństwo z kimś, kto nie jest
czystej krwi.
Lily zakręciło się w głowie. Zaczynała rozumieć, dlaczego
wszyscy jej czystokrwiści znajomi powtarzali uparcie hasełko: nie zrozumiesz. Faktycznie, nie
potrafiła tego zrozumieć. Szczerze mówiąc, uważała, że tego typu manipulacje
starych rodów sprzyjają przedmiotowym traktowaniu kobiet, ale najwyraźniej
czystokrwista dziewczyna nie mogła być feministką.
— To jedynie kawałek całego tego bałaganu – mruknął James. –
Naprawdę wolałbym nie być w to zamieszany. W każdym razie… małżeństwo Sereny i
Phila było wiązaną transakcją, w którą na pewno maczała palce matka Mary, bo
tylko ona byłaby w stanie coś takiego załatwić. Ona sama też zakręciła się obok
pana McDonalda, chociaż status krwi miała wątpliwy. Czyli tak… Serena przez
małżeństwo zostałaby wepchnięta do całego czystokrwistego towarzystwa, na co
nie miałaby zapewne szans, biorąc pod uwagę, że była dziewczyną właściwie z
przypadku. Z kolei cała moja rodzina łączyła się z McDonaldami, a co za tym
idzie – posadowo z Rowle’ami, a to już poważna rodzina i bardzo duży majątek.
Świetna okazja. Mówię ci, Lily, wszyscy byli zachwyceni, że udało im się dobić
tak świetnego targu.
— Wszyscy, oprócz Sereny – domyśliła się. James pokiwał smutno
głową.
— Nie mam pojęcia, co się działo z Sereną przez ten czas,
kiedy byłem w Hogwarcie, a ona w Wenecji. Na pewno nic dobrego. Nie przepadałem
za Philem. Nie zrozum mnie źle, ale ogólnie nie przepadam za moją rodziną z
Włoch. Wszyscy tam są strasznie zdemoralizowani – a skoro ja to mówię, to
uwierz mi – coś naprawdę jest nie tak
– wysłał jej znaczące spojrzenie. – Phil był cholernie agresywny – od zawsze. Serena nie była z nim
szczęśliwa, ale potrafiła zaakceptować małżeństwo, ponieważ to było ważne dla
jej rodziny. Przede wszystkim ona była od niego dużo młodsza. Nie ukończyła
nawet nauki. To tak jakby twój ojciec nagle wyciągnął cię z Hogwartu, wywiózł z
Anglii na Cypr i kazał wyjść za zupełnie obcego ci gościa, bo to pomoże twojej
rodzinie w kwestiach finansowych.
Lily stanął przed oczami obraz jej ojca – roztrzepanego,
zapracowanego, czasami wręcz zaniedbującego swoją córkę, ale jednak pragnącego
jej szczęścia w pierwszej kolejności. Nieważne, jak wielkie miałby kłopoty
pieniężne – a przecież już je miał – w życiu nie handlowałby jej
czystokrwistością czy dziewictwem.
A poza tym, Ethan Evans zawsze powtarzał, że nie zgodzi się
u niej na ślub przed trzydziestką. A co dopiero przed siedemnastką.
James uśmiechnął się smutno.
— Przez całą czwartą klasę niewiele myślałem nad całą tą
sprawą. Serenę widziałem tylko raz, na kotylionie, i chociaż zrobiła na mnie
wrażenie, to… no wiesz, w sumie prędko mi przeszło. Tym bardziej, że pod koniec
lipca miała wychodzić za mojego kuzyna. Dopiero w wakacje mieliśmy więcej
czasu, żeby się poznać. Wtedy jeszcze Mary mieszkała z matką i bratem w Dolinie
Godryka, dokładnie na tej samej ulicy, co ja. Syriusz przyjechał do mnie na
wakacje – zaśmiał się w tym momencie. – Musiał
przyjechać, po tym, jak pozapraszał czterdziestkę mugolskich dziewczyn do siebie na imprezę. Jego matka była wściekła.
Lily zastanawiała się, co bardziej ją rozsierdziło – to, że
za jej plecami pozapraszał bandę dziewcząt, czy też fakt, że były mugolkami.
Obawiała się, że jednak to drugie.
— Serena przed ślubem dostała zwolnienie od mojej ciotki, a swojej przyszłej teściowej. Mogła
przyjechać do Mary i nacieszyć się kresem… wolności.
I w sumie robiła wszystko, żeby się nim nacieszyć. Trzymała się z nami – ze
mną i Syriuszem – od samego początku. Tutaj… w tym momencie plotka jest
prawdziwa – pojechaliśmy razem na biwak. Byłem tam oczywiście ja, Mary, Syriusz
i Skye. Poza tym Mayie, starsi bracia Skye i Mary – Kenny i Elijah. Pojechał
też mój kuzyn Phil, jego brat Jesse oraz Serena. I Bree Angelo. Aha, no i twój
chłopak, Chamberlain.
─ CO?! – wrzasnęła Lily, patrząc na Jamesa tak, jakby
zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. James zignorował jej wybuch i spokojnie
powtórzył:
— Ja, Syriusz, Mary, Kenny, Skye, Elijah, Serena, Jesse,
Phil, Colette, Mayie, Chamberlain… Dwanaście osób. Może ktoś jeszcze… może
któryś ze starszych Chamberlainów – Finn, Jet, naprawdę nie pamiętam…
— Nie… — zaprzeczyła Lily. Rozbolała ją już głowa od tych
wszystkich nowych imion. Skupiła się więc tylko na osobach, które znała –
szalona May, impulsywni James i Syriusz, manipulantka Mary, Skye, Dorian i ta
albinoska, Bree Angelo. Razem. Na biwaku. Jak
uroczo. — Znaczy się – tak! Chodzi
mi o to, że … Dorian?
Przecież on i James nie znosili siebie nawzajem! Wczoraj, kiedy
tylko jeden drugiego zobaczył, już rozpętała się krwawa jatka! To… to po prostu
śmieszne, że nieco ponad rok temu
jechali razem na obóz! Akurat w te wakacje, kiedy ona i z Dorianem zerwała. Przez Jamesa. To nie mogło skończyć się
dobrze.
─ Tak – potaknął
Potter. Wyglądał na jeszcze mniej zadowolonego z tego faktu niż Evans. – Nie
wiem, czy ci się chwalił, ale… on też jest bardzo blisko ze mną spokrewniony.
Lily przypomniała sobie, o tych wszystkich podobnych cechach
Jamesa i Doriana – wadzie wzorku, zamiłowaniu do Qudditcha, ciemnych włosach,
brązowych oczach, podobnym wzroście, a nawet trochę charakterze.
Rodzina. Ach, to wiele wyjaśniało.
─ Dlatego jest do ciebie taki podobny! – wyrzuciła z siebie,
przyglądając się chłopakowi z zupełnie innej perspektywy. Czy intuicyjnie
wybierała chłopaków z tej samej rodziny?
James się wzdrygnął.
─ Nie przypominaj. Jego matka jest siostrą ciotki Carlotty,
matki Phila i Jesse’ego, a bratowej mojej matki. Czy coś takiego. Może to moja babcia miała siostrę… Wiesz, kiedyś,
kiedy jeszcze jeździłem na zjazdy rodzinne, orientowałem się w tym lepiej.
Teraz naprawdę ledwo ich wszystkich rozróżniam. W każdym razie… nie uznaję go. Rodzina to nie tylko
więzy krwi. Tak nienormalny facet nie może być dla mnie kimś bliskim.
Przez chwilę wydawało jej się, że James poczuł się
zniesmaczony tym pytaniem i dlatego tak długo nie odpowiada. Zrobiło jej się
gorąco. Zdecydowanie nie powinna pytać go o pieniądze! Co ona sobie myślała?
Już chciała przeprosić i zmienić temat na bezpieczniejszy (może zagadać go na
temat tego przystojnego Bagmana od Qudditcha? Albo ogólnie zagadać o
Qudditchu?), gdy w dormitorium rozległ się perlisty, szczery śmiech. Kamień
spadł jej z serca.
Lily mogła być w tamtym momencie zła na Doriana, ale jednak
nie była też do końca zachwycona Jamesem, dlatego jej pogląd można uznać za
względnie obiektywny. Chamberlain pewnie przegiął na biwaku, być może obraził
Pottera czymś śmiertelnie, ale sam wówczas nosił w sercu okropną obrazę. Ci
chłopcy – jak wcześniej zauważyła – strasznie siebie nawzajem przypominali, a
to oznaczało, że oboje równie zawzięcie dąsali się, zapewne już dawno nie
wiedząc, o co poszło.
Dorian pojechał na biwak wściekły, że James namieszał w jego
relacjach z nią, Lily. Do dzisiaj miał mu to za złe. Potter wrócił z biwaku
wściekły, bo Chamberlain dopuścił się tam czegoś, co on odebrał jako uwłaczenie
jego godności. I również do dzisiaj miał mu to za złe.
Przypomniała sobie założenie zakładu, kiedy jednym z
warunków Jamesa było powiedzenie Dorianowi, że Evans uważa go za winnego i
bierze stronę Pottera. Kiedy zapytała się, o co chodziło, okularnik powiedział,
że „Dorian będzie wiedział”.
Wychodziło na to, że wkrótce Lily też będzie wiedziała.
─ To było duże przedsięwzięcie – wrócił do tematu James. – Moja
matka i Lizzy Nass, matka Mary, zmusiły nas w sumie do tego. Mieliśmy się integrować z rodziną – Ton chłopaka
zdradzał, że uważał ten pomysł za absurdalny. – Moi rodzice są bardzo zajęci,
zwłaszcza ojciec. Wiesz, daleko nam
do końca wojny, półtora roku temu ta sytuacja jeszcze bardziej się nasiliła...
Ja i Syriusz chyba lekko przeszkadzaliśmy – powiedział, jakby sam się nad tym
zastanawiał - ale moja matka nie
chciała, żeby nam się nudziło. Uważała, że pomysł Lizzy – Lily wzdrygnęła się mimowolnie. Była ciekawa, czy matka
Mary pozwalała Jamesowi tak się nazywać – jest uroczy. Phil, Dorian, Jesse, starsi bracia Skye i Mary zajęli jeden
namiot, a my – razem z Sereną – drugi.
Unikaliśmy się praktycznie przez cały czas. Zwłaszcza Serena
i Phil. Ona nic nie czuła do mojego kuzyna, a za dwa tygodnie miała związać się
z nim na zawsze. Na zawsze, bo
odwrotu po prostu nie ma. Jej rodzina musiałaby wypłacić tak potężne odszkodowanie, że zbankrutowałaby bez
wątpienia. I… chyba po prostu trafiła kosa na kamień – James zmieszał się, bo
chyba musiał zacząć mówić o sobie.
Zawahał się przez moment. Jego wzrok krążył od drzwi, przez
swoje własne łóżko, po leżącą na nim Lily. Patrzał niepewnie w jej oczy, jakby walczył
sam ze sobą, a sylwetka dziewczyny dopingowała tę część jego tożsamości, która
chciał, żeby wygrała. Evansówna uśmiechnęła się do niego nieśmiało. W dormitorium
było bardzo ciemno, a James ściągnął okulary, dlatego nie miała pewności, czy
zauważył ten gest. Być może wcale na nią nie spoglądał, tylko układał w głowie
plan ucieczki?
Facet ma jeszcze inne
zmysły, pomyślała, skoro nie mogła liczyć na jego wzrok. Wyciągnęła spod
kołdry swoją rękę i splotła ją z dłonią Jamesa. Rozluźnił on trochę mięśnie, co
jawnie zakomunikowało, że ten gest mu pomógł.
— Czy… — przemówił nareszcie, bardzo niepewnym tonem. – Czy
jeśli ci powiem, to między nami dalej będzie tak samo?
Lily sposępniała. A więc jednak plotki nie były aż tak zdemonizowane. Czuła się
rozczarowana – więcej! – czuła się beznadziejnie.
Dzisiaj rano przeklinała Pottera i żałowała, że w ogóle przyszedł na świat,
ale kiedy tylko spojrzała mu w oczy… kiedy po pocałunku Luke’a wpadła zapłakana
do dormitorium Huncwotów, a on ją pocieszył… po prostu zwątpiła.
Zwątpiła, że którykolwiek z tych nonsensów mógłby być
prawdą. Myślała, że z całą tą sytuacją było jak z ich zdjęciami – stało się,
ale ktoś coś sobie dopowiedział i wprowadził w błąd tłum. Stwierdziła, że to
musiało być tak samo wyrwane z kontekstu. Że to musiał być ktoś inny.
Nie James. Nie…
nie, jej James.
Kiedy to zdanie opuściło jego usta, poczuła się jak idiotka,
że kiedykolwiek mu zaufała.
Chciała stamtąd wybiec, uciec z dormitorium, z Wieży
Gryffindoru, najlepiej z całej tej pieprzonej szkoły i rozpłakać się jeszcze
raz, trzeci tego wieczora. Problem w tym, że nie mogła sobie na to pozwolić. Nie
po to naciskała na Pottera i zmusiła go do ujawnienia całej historii, żeby
teraz zwyczajnie z tego zrezygnować.
— James – wymówiła
jego imię najcieplej, jak tylko potrafiła. Ku jej zdziwieniu, nie wyszło wcale
tak źle. Modliła się o to, żeby James zgodnie z jej podejrzeniami praktycznie
nic nie widział, bo bez wątpienia po wyrazie jej twarzy odgadłby, że blefuje. –
Usłyszałam dzisiaj straszną wersję tej
historii, a jednak cały czas tutaj siedzę. Sądzę, że nie możesz już
pogorszyć sytuacji.
Chłopak westchnął, przyznając jej rację. Wcale nie wyglądał
na pocieszonego.
— Ja… słuchaj, Lily, to nie był łatwy okres w moim życiu.
Dużo się zmieniło, zwłaszcza jeśli chodziło o May. Nie mogłem sobie wybaczyć – wciąż nie mogę, ale wtedy szczególnie –
że zostawiłem ją w tego Sylwestra i przyczyniłem się do… do tego obłędu. Byłem
wściekły. Nie… nie zachowywałem się wtedy racjonalnie. I… Merlinie, miałem
piętnaście lat! Chyba pamiętasz jak wielkim byłem kretynem w czwartej i piątej
klasie… o ile, no, wciąż nie jestem kretynem.
Lily zaprzeczyła w duchu. Musiała przyznać, że Potter bardzo
się zmienił. Owszem, wciąż był arogancki, lekkomyślny i kompletnie miejscami absurdalny, ale jednak pozwolił swoim
bardziej pozytywnym cechom ujrzeć światło dzienne. Sama już to dzisiaj
przyznawała! Sama przyznawała to już wiele razy. Pomimo okropnych, irytujących
wad, był dobrym człowiekiem i miał pewien system wartości w głowie. Dla rodziny
– i dla przyjaciół – zrobiłby wszystko. Kiedyś też taki był – oczywiście! – ale
jednak teraz starał się poprawić i
wydorośleć, i te właśnie starania stanowiły największą zmianę. Szło mu coraz
lepiej.
— Nie powinienem
tego robić, wiem, ale… ona była zupełnie inna niż jakakolwiek poprzednia
dziewczyna. Byłem nią oczarowany. Przedtem
zabawiałem się dziewczynami i przyznaję się do tego, ale to Serena jako
pierwsza zabawiła się mną. Ja…
— Przespałeś się z nią? – zapytała, zaskoczona stanowczością
swojego głosu.
Proszę, powiedz nie.
Proszę, powiedz nie.
— Ona była moją pierwszą – zarumienił się tak wściekle, że
nawet w ciemnościach to było widoczne. – Ale… ale to nie było moje dziecko –
zaprzeczył, bardzo gwałtownie. – Summer… Piękności
mówiły w skrzydle, że oszczędzam na eliksirach, ale wcale tak nie było. One…
och, wiem, że mugolska antykoncepcja nie jest stuprocentowa, ale czarodziejska
jest. A poza tym… to miało miejsce
dzień przed śmercią Phila. Mary powiedziała mi, że już cztery dni później
zrobiła test eliksirem. To nie jest możliwe,
żeby… żeby wykrył ciążę tak szybko. Musiała zajść wcześniej – mówił coraz
szybciej, chcąc mieć to jak najszybciej z głowy. – Kiedy dowiedziałem się, że
jest w ciąży, wpadłem w panikę. Chciałem z nią porozmawiać, ale Serena kazała
mi się od siebie odpieprzyć. Powiedziała, że nie mam się, o co martwić.
Czytałem dużo na ten temat. Pytałem położnych z pracy mojej matki. Każdy
powiedział mi, że nie ma tak dokładnych i szybkich eliksirów wykrywających
ciążę. I że to niemożliwe, żebym zabezpieczony miał się o co martwić.
Umilkł. Myśli krążyły niebezpiecznie w głowie Lily. Nie wiedziała,
czy może mu wierzyć. Z drugiej strony, gdyby postanowił ją okłamać, nie
przyznałby się do nocy z Sereną. Coś w jego głosie było zbyt rozpaczliwego,
zbyt prawdziwego, żeby mogła
podejrzewać choć drobny element nieprawdy. James naprawdę przejął się całą
sytuacją. Nie zostawił jej samą sobie, jak przedstawiła jej Summer. Jak głosiła
plotka. Nie zrobił tego, czego Lily najbardziej się obawiała.
To pewna ulga. Ale… ale jednak nie czuła się dobrze z tym,
co usłyszała. Chyba to wszystko działo się po prostu zbyt szybko. Chyba nie
była gotowa na podobne wyznanie. Westchnęła.
Sama się o to
prosiłaś, skarciła się w głowie.
— Wciąż jej szukam – odparł James. – Wiem, że to jest
niemożliwe, ale… ale chcę usłyszeć to z jej ust. Wtedy dopiero… będę miał
stuprocentową pewność – westchnął ciężko. – Nie wiem, co myśleć o końcowym
odcinku tej plotki. Nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby została odesłana do
Azkabanu, ale z drugiej strony… gdzie miałaby się ukrywać? Moja rodzina i van
Weertowie szukali jej wszędzie. Ja szukałem
jej wszędzie. To… to nie ma sensu.
Lily westchnęła. Przypomniała sobie mimowolnie swoją rozmowę
z Davisem. Pomyślała, że to, co powiedział Luke, może trochę podniesie Jamesa
na duchu. Krótko streściła mu ich rozmowę. James lekko zadrżał, kiedy usłyszał
o tym, że Minchum wypuścił więźniów na wolność, ale chyba towarzyszyły mu
dzisiaj podobne myśli, bo nie dał po sobie poznać, że to dla niego coś nowego.
— No cóż – podsumował, marszcząc brwi. – Davis raczej ma
rację. Ale zniknięcie tej dziewczyny i tak pozostaje zagadką – pokręcił głową i
– chyba bardziej, aby uciąć ten temat na dobre niż faktycznie dla jej dobra – dodał:
— Masz jakieś pytania?
Było dużo rzeczy, o które chciała go jeszcze dopytać. Przede
wszystkim, w swojej opowieści pominął całą śmierć swojego kuzyna na biwaku. Summer
twierdziła, że powiązana z tym była również May. Nie zdradził też, co zaszło
pomiędzy nim a Dorianem na tym wyjeździe, dlaczego tak się nienawidzą. Nie
powiedział jej też w końcu, jak się skończyła cała rozprawa przeciw chłopakowi,
który doprowadził May do szaleństwa w Sylwestra.
Postanowiła jednak, że zamilknie. James był z nią szczery w
kwestii z dzieckiem i Sereną, a mimo to prawda nieprzyjemnie ciążyła nad nią,
jak ciężki przedmiot na lince, który w każdej chwili mógł spać prosto na jej
głowę. Naciskała na niego za bardzo. Nie tylko Potter nie był gotowy, żeby jej
o tym opowiedzieć – skoro pominął tę kwestie przed chwilą, ale ona również nie
była gotowa na to, aby to wysłuchać. Lepiej dać mu przestrzeń, na którą chłopak
zasługiwał po bez wątpienia wstydliwym i niekomfortowym wyznaniu.
Spytała więc:
— Co z Syriuszem?
James zmarszczył brwi.
— Jest cały czas na dworze.
— Nie, nie –
pokręciła głową. – Summer… Piękności powiedziały, że on był drugim kandydatem
do roli tatusia. No, trzecim, jeśli liczyć twojego kuzyna. Czy to była czysta
fikcja czy jednak…?
— Wiesz… — Potter
westchnął ciężko. – Syriusz nigdy nie był w tym precyzyjny. Kiedy go o to
pytałem, zwykle dawał jakieś ogólnikowe odpowiedzi albo kierował rozmowę na
inne tory. On… on chyba nie chce on tym rozmawiać. Nie mam pojęcia, czy faktycznie…
jest kandydatem. Ale obawiam się, że
jeśli byłby, to pewniejszym niż ja.
Lily przełknęła ślinę. Poczuła się jeszcze bardziej
zmieszana. Wiedziała, że jeśli zakończą rozmowę teraz, będzie musiała wrócić do
dormitorium, a tam czeka na nią Dorcas. Chyba nie była jeszcze gotowa na to
starcie. Musiała przygotować sobie w głowie odpowiedni scenariusz… rozegrać to
tak, żeby powiedzieć jej o niewierności Luke’a i jednocześnie nie doprowadzić
do szału.
To było dziwne, ale chciała przedłużać rozmowę z Jamesem w nieskończoność,
byle tylko nie wracać do własnego łóżka i sypialni. W dormitorium Huncowtów
panowała inna atmosfera. Lepsza atmosfera.
— James? – zapytała,
przewracając się na bok w jego kierunku. Chłopak potaknął. – Możesz się
położyć, jak chcesz. Widzę, że jest ci zimno.
Potter spojrzał w jej kierunku (o ile faktycznie widział, pomyślała po raz kolejny) z wyraźnym
zaskoczeniem. Zabrała swoją dłoń i schowała ją na nowo pod kołdrą, żeby
zapewnić mu własną przestrzeń. Chłopak podziękował jej niepewnie i sztywnymi
ruchami położył się i nakrył własną pierzyną. Łóżko było tak małe, że ich nogi
mimowolnie się dotykały.
— Mogę zapytać się o coś jeszcze? – ściszyła głos do szeptu,
bo James był bliżej i lepiej ją słyszał. Chłopak uśmiechnął się szczerze.
— O co tylko zechcesz, Księżniczko.
Uśmiechnęła się mimowolnie na to określenie. Z początku
wydawało jej się irytująco i zbyt… pieszczotliwe,
ale teraz kojarzyło jej się z czymś ciepłym i… rodzinnym.
─ To znaczy… ja wiem, że to nie jest moja sprawa, ale… —
zawahała się, wypieki wkradły się na jej policzki — aż takie mieliście problemy
finansowe? Przecież… wydawało mi się, że rodziny czystej krwi dostają jakieś
tam pieniądze, no wiesz, mają dużo łatwiej tylko dlatego, że… że są tej czystej krwi. Tak jak powiedziałeś. A rozprawa
sądowa to… aż takie sumy?
─ Chcesz rozeznać się w terenie? – zapytał złośliwie. Lily
kopnęła go pod kołdrą. James uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Masz rację,
jednak… znaczna część majątku znajduje się w mieniach. Czystokrwiści nie
sprzedają – dajmy na to – jakieś drogocennej biżuterii, nawet jeśli jej nie
noszą. To symbol ich bogactwa. Pieniądze same w sobie najczęściej dostają co
miesiąc od protoplasty rodu, za to, że przedłużają linię czystej krwi. Rodzina
mojej matki podchodzi pod Rosierów. Jednak pieniądze jakimi dysponują na co
dzień, nie są wcale imponującą sumą. O wiele lepiej jest ze stroną ojca, ale
szału jakoś specjalnie też nie ma – zawahał się. – Zacznę cię teraz zanudzać,
ale i tak nie jest ci zbytnio śpieszno do sypialni… a jak już chcesz wiedzieć,
co w trawie piszczy – poruszał sugestywnie brwiami – to mogę ci opowiedzieć o
rodzinnych brudach.
Moja matka pochodziła z Rosierów, a ojciec z Blacków i
Potterów. Rosierów w sumie też, ale w mniejszym stopniu. W ciągu ostatnich lat
wszyscy, z wyjątkiem moich dziadków, odcięli nas od pieniędzy. Taka jest kara
za zdradę krwi. Mamy duży majątek również w mieniach – trzy wille w Dolinie
Godryka, rezydencja w Paryżu, Wenecji, Cardiff… — mrugnął do niej
porozumiewawczo. Lily poczuła, że to pytanie nie było nikomu potrzebne. — Jedna
jest już nawet na mnie przepisana, a to dopiero początek.
— James, ja nie pytam się po to, żeby dowiedzieć się, jaki
ty wniósłbyś posag, ale…
— Mężowie nie mają posagów, Lily. Mężowie jedynie korzystają z tych posagów. W sumie to ja
powinienem wypytywać się ciebie o…
— Jedynie, czym dysponuje moja rodzina to rozpadający się dom
na prowincji Surrey w Cokeworth pod Staines – skrzywiła się. – Badania mówią,
że każdy kiedyś był w Cokeworth, ale nikt o tym nie wie. To taka dziura, że
nawet mój ojciec, wracając z pracy z Londynu, nigdy nie może trafić do domu.
James parsknął śmiechem.
— Kuszące.
— Moi dziadkowie mają jeszcze wielką farmę kukurydzy w
Alabamie, ale ja tam nie zamieszkam, bo naprzeciwko znajduje się rzeźnia. To
dla mnie zbyt wiele.
Razem się roześmiali. Napięcie pomiędzy nimi zaczęło lekko
ustępować. James postanowił chyba wrócić do pierwotnego pytania, tym razem bez
niemądrych przytyków:
— Nie dostajemy żadnej… no nie wiem – „wypłaty” od rodu, bo
zostaliśmy z niego wykreśleni. Moi dziadkowie wszystko przelewają do mojej
skrytki w Gringottcie… której z kolei nie można otworzyć przed tym, jak się
ożenię - nie mógł się powstrzymać i znowu
sugestywnie zatrzepotał rzęsami. Lily westchnęła. – To był pomysł mojej babki z
obawy, że będę żyć na kocią łapę… W każdym razie na pewno było nam ciężko,
zwłaszcza, że próby uratowania May i samo chodzenie po sądach, i comiesięczne
wydatki, znacznie przekraczały dochód moich rodziców. To McDonaldowie
wyciągnęli do nas pomocną rękę. Mary miała na to duży wpływ.
Urwał w tym momencie, być może dlatego, że nie chciał
rozmawiać z nią o miłosierdziu Mary McDonald. Nie miała mu tego za złę.
Evansównie przypomniało się, co spotkało rodzinę Doriana. Za
zbyt liberalne podejście do czystości krwi zostali momentalnie odcięci od
pieniędzy, a na karku mieli ośmioro dzieci (plus synowa i wnuk) oraz ciężko
chorą matkę. Z utrzymaniem rodziny było tak ciężko, że pan Chamberlain ściągnął
Doriana do domu, uczył go sam, a w wolnym czasie kazał pomagać sobie w pracy.
Coś podobnego musiało dosięgnąć Potterów. Pamiętała ojca Jamesa, chociaż
widziała go tylko raz, w Mungu. Co chwila podchodził do niej, próbował zeswatać
ją ze swoim synem, a kiedy żona go upominała, wypytywał ją o mugolskie
pierdoły, takie, jak dzwonki do rowerów i piszczałki dla psów. Interesował się
mugolami… nikogo już nie obchodziło to, że był miłym gościem i zrobił wielką
karierę w Qudditchu. Własna rodzina narzucała mu to, co ma go interesować, a co
nie, a to było już bulwersujące.
Spojrzała na Pottera jeszcze raz. Żartował sobie z niej,
kiedy wymieniał wszystkie swoje dobra, ale czy… gdyby hipotetycznie postanowił
ożenić się z jakimś mugolakiem – niekoniecznie z nią, po prostu była ciekawa –
to nie utraciłby nawet tego? Powiedział jej, że majątek ma zabezpieczony i nie
może z niego korzystać aż do ślubu, ale… ale czy jego rodzina uznałaby ślub ze
szlamą za prawomocny. Możliwe, że napiętnowano by go znacznie bardziej niż jego
rodzinę, której zdrada polegała jedynie na tolerancji mugoli. Przełknęła ślinę.
James chyba odgadł o czym myśli, bo przybliżył się do niej i
zaczął obracać rude kosmyki wokół swoich palców. Uśmiechnął się miło. Lily
momentalnie zrobiło się ciepło w okolicach serca.
─ Trzymanie czystej krwi jest moim zdaniem chore – odparł
zwyczajnie James, patrząc jej prosto w oczy (no, może nieco niżej niż na oczy,
ale facet miał przecież astygmatyzm). – Nie możesz myśleć, że się z tym zgadzam,
Lily. Nigdy nie patrzałem na to w ten sposób i nigdy nie będę. Owszem – gdybym
ożenił się z dajmy taką Jo Prewett – Lily parsknęła. Nie wiedziała, czy próbuje
on ją teraz zirytować czy znowu sobie dowcipkował.
– Nie śmiej się! – odparł przesadnie poważnym tonem. – To
jest świetna partia… Prewettowie z
jednej linii, Blackowie z drugiej… Nie musiałbym nic robić przez całe życie.
Albo chociaż Mary – Nassowie, McDonalowie, a co za tym idzie Angelowie, i
Rowle’owie… mógłbym kąpać się w złocie.
Lily skrzywiła się mimowolnie. James chyba tego nie
zauważył, bo ciągnął swoją tyradę:
— Ale wiesz co? Po nocy poślubnej chyba podciąłbym sobie
żyły. Całe życie miałbym z góry przesrane, i zacząłbym kompletnie świrować jak
cały ten czystokrwisty tłum. Ja… nie możesz myśleć, że jeśli wyszłabyś za
czystokriwstego czarodzieja przyniosłabyś mu zgubę. Dobrze – jako że nie masz
czarodziejskiego rodu, nie zwiększyłabyś przychodów rodzinnych. I w porządku –
jego ród pewnie za zdradę również odciąłby go od pieniędzy, ale… ale po co
miałby chcieć spać na kasie, skoro, no… mógłby…
─ Spać ze mną? – domyśliła się. Zabrzmiało ostro i lekko
sarkastycznie. James uśmiechnął się, jakby chciał nazwać ją głuptasem.
─ Mieć ciebie.
Mieć ciebie.
Kolejna fala ciepła zalała Lily od stóp do głów, a że noc
była zimna, a dormitorium chyba nie miało domkniętego okna, takie fale były
bardzo przyjemne. Powinno to wydać się jej dziwne, ale momentalnie zrobiła się
strasznie senna. Stłumiła ziewnięcie. Półprzytomnym wzrokiem obserwowała
bawiącego się jej grzywką Pottera.
Przez głowę przemknęła jej myśl, czy James miał na myśli
siebie, kiedy mówił jej o „czystokrwistym czarodzieju”, za którego
hipotetycznie miała wyjść. Odrzuciła pośpiesznie tę hipotezę, czując się strasznie zmieszana.
─ Wiesz o tym, prawda? – szepnął chłopak, chyba nie
zauważając jej nagłego zmęczenia.
─ Wiem – odszepnęła. — Oczywiście, że wiem, że nie jesteś
taki.
— To dobrze.
Po tych słowach nastąpiło milczenie. Nie było ono jednak ani
krępujące, ani ciężkie i zwisające w powietrzu. Wydawało się czymś naturalnym,
zwykłym następstwem po ich długiej, intensywnej rozmowie. Złotą ciszą, powoli
kołyszącą ich do snu.
─ Wiesz co, James? – szepnęła sennym tonem. Chłopak
potaknął. ─ Jesteś całkiem przyjazny.
Usłyszała jeszcze stłumiony chichot, po czym zanurkowała
głębiej pod kołdrę, zamknęła powieki i pozwoliła fali zmęczenia porwać ją na
przyjemny rejs spokoju. Objęcia Morfeusza dopadły ją nagle i niespodziewanie.
Zasnęła właśnie tam, w męskim dormitorium numer sześć, na łóżku Jamesa Pottera
i z Jamesem Potterem obejmującym ją w pasie i wdychającym zapach jej włosów.
♣♣♣
Dorcas tego dnia ubrała opaskę w piórka, jako
manifest, jak bardzo jest jej przykro. Była dopiero środa, ale dziewczyna miała
wrażenie, że ten tydzień przeciąga się w nieskończoność. Wczorajszą noc prawie
całą przepłakała, a dzisiaj obudziła się z wielkimi, różowymi odciskami. W
bardzo pesymistycznym nastroju liczyła wszystkie te nieprzyjemności, z którymi
przyjdzie jej się dzisiaj zmierzyć. Rozmowa z Lily. Zerwanie z Lukiem. I
nieszczęsne korepetycje z Blackiem, które wywalczyła po długich, żmudnych i
ośmieszających przeprosinach.
Cudownie, pomyślała.
Już nie mogę się doczekać.
Przyjrzała się sobie jeszcze raz w lustrze. Jednym z plusów
uczęszczania na jedynie dwa przedmioty było fakt, że prawie zawsze lekcje
zaczynała na późniejszą godzinę i miała czas na opracowanie przyjętej na ten
dzień strategii. Dzisiejszego dnia postawiła przed sobą tylko jeden cel:
przetrwać.
No, przetrwać i zlikwidować wory pod oczami.
Nie miała już chłopaka i równocześnie pragnęła jak
najbardziej zrazić do siebie Blacka, dlatego była gotowa nawet się oszpecić,
byle nieszczęsne sińce zniknęły. Po kilkuminutowym zastanawianiu się,
postanowiła ubrać stare okulary Emmeliny, wymieniając jedynie szkła na zerówki.
Chociaż wyglądała niezwykle głupio z opaską w piórka i okularami-kujonkami,
udało jej się zdławić swój szósty zmysł dyktatorki mody.
Uszyję sobie dzisiaj
wieczorem piżamę, postanowiła. Będę
siedzieć w niej przez cały weekend.
Z miną skazańca opuściła dormitorium żeńskie numer cztery i
wyszła na czerwoną, ciasną klatkę schodową. Było na tyle późno, że światło
wylewało się do przedsionka z wielkich, strzelistych okien w Pokoju Wspólnym.
Słońce musiało wzejść już dawno temu.
Dorcas rozmasowała sobie skronie. Od wczorajszego płaczu bolała ją
głowa, zupełnie jakby miała kaca.
Spodziewała się zastać pusty, okrągły i ciepły Pokój
Wspólny, pełen ulotek pozawieszanych na ścianach, ogłoszeń dotyczących zgub i
upchanych na stolikach czasopism młodzieżowych. Nie chodziło o to, że tych
rzeczy brakowało, ale o to, że ktoś jeszcze tam był. Czarnowłosy chłopak
opierał się nogą i plecami o dwie ściany pomiędzy przejściem do dziury w
portrecie. W rękach trzymał magazyn motoryzacyjny. Wyglądał, jakby czekał na
Dorcas.
─ S… Syriusz – zdziwiła się. Intuicyjnie ściągnęła okulary.
– Powinieneś mieć mugoloznastwo… no nie?
Syriusz uniósł spojrzenie znad magazynu, ale nie zatrzymał
go na Dor zbyt długo. Leniwie wyprostował się i ruszył nonszalancko w jej
kierunku. W normalnych warunkach dziewczyna puściłaby to płazem, ale tym razem
jego lekceważący stosunek wybitnie ją zirytował.
─ Jestem pewna, że James cię szuka – naciskała dalej. – Ja
zaczynam dopiero za dwie godziny, porozmawia…
─ Jestem zajęty wieczorem – uciął jej w połowie zdania –
dlatego zrobimy te korepetycje teraz – zadecydował. – Nic się nie stanie jak
raz nie będzie mnie na mugoloznastwie. Zresztą, Rogaś też zrobił sobie dzisiaj
wolne.
─ No nie wiem, Syriuszu… Jeśli McGonagall się dowie…
Black machnął ręką.
─ Robię to na jej zlecenie, co nie? Powinna się cieszyć, że
jestem tak bardzo zaangażowany w te prace społeczne. Siadaj, droga Dor. Dużo przed
nami.
Dorcas niechętnie zajęła miejsce na czerwonej, wyściełanej
sofie. Syriusz w dalszym ciągu stał, dla odmiany leniwie wertując podręcznik do transmutacji.
─ Co robisz wieczorem? – zainteresowała się. – No wiesz…
skoro wolałeś ryzykować gniew McGonagall niż to przełożyć.
Syriusz obdarzył ją bardzo nieprzychylnym spojrzeniem.
─ Nie twój interes. Załóż okulary.
Dorcas ściągnęła opaskę i kilkoma sprawnymi ruchami
przekształciła ją w bransoletę. Kiedy naciągnęła bryle z powrotem na nos, miała
nadzieję, że wygląda bardziej jak pilna uczennica niż jak idiotka.
— Meadowes –
zaczął Black, patrząc na nią wymownie. – Jestem pewien, że twoje zaklęcia nawet
nie podłubałyby mi w nosie. Zacznij może na pluszakach? Poduszce? Spódniczce
Evans? Możesz zajmować się tym przez całe Hogsmeade. Przy większym szczęściu
może uda ci się sprawić, że wiewiórka zacznie chrumkać.
— No ba, że jasne! Dlatego właśnie wyrwałam tego
super-ekstra przystojnego chłopaka z kaloryferem i dołeczkami.
Dorcas ściągnęła opaskę i kilkoma sprawnymi ruchami
przekształciła ją w bransoletę. Kiedy naciągnęła bryle z powrotem na nos, miała
nadzieję, że wygląda bardziej jak pilna uczennica niż jak idiotka.
Black spojrzał na nią niechętnie. Coś w jego wyrazie twarzy
zdradzało brak entuzjazmu, ale Dorcas znała go wystarczająco, żeby zauważyć, że
próbuje stłumić śmiech. Och, a więc tyle zostało jej z pilnej uczennicy! Tak,
niech od razu zabiorą ją do cyrku! Dorcas Meadowes w okularach – będzie większym
hitem niż kot grający na fortepianie!
— Jak Hogsmeade? – zapytał nagle Black, nieco
przyjemniejszym tonem. Miał większe huśtawki nastrojów niż jej kuzynka, kiedy
była w ciąży.
Dorcas wydymała usta.
— Nie twój interes. Załóż… hmm, spodnie?
Black parsknął.
— Słyszałem, że Davis niezbyt się spisał.
Dziewczyna nie skomentowała tego. Miała nadzieję, że opaska
(obecnie bransoletka) z piórami była wystarczająco wymowna.
— Mam chyba słabość do dupków – odparła po prostu, krzyżując
ręce na piersi. – Wiesz coś o tym, nie?
Syriusz uśmiechnął się sztucznie. Ktoś chyba przed momentem
wytrącił go z równowagi, bo wyglądał, jakby chciał w coś (lub kogoś) kopnąć.
— Zostaniesz chyba w Hogsmeade sama z Evans i Titanic –
parsknął. – Uroczo. Może pójdziecie
na babeczki.
— Może ty pójdziesz po Eliksir Antykoncepcyjny? – odgryzła się
złośliwie. – Słyszałam wczoraj od Rachel Sommers, że ostatni lekko się
rozczarował.
Chłopak nareszcie znalazł odpowiednią stronę w podręczniku.
Rzucił go na stołek z głośnym łoskotem. Dorcas posłusznie odnalazła stronę sto
piętnastą.
WSTĘP DO TRANSMUTACJI
ZWIERZĘCEJ
O tak! Jej ulubiona dziedzina! Nie mogła się doczekać, żeby
zacząć nad nią pracować!
— Transmutacja zwierzęca? – skrzywiła się. – Po co mam się
tego uczyć? Nie sądzę, żeby kiedyś naszła mnie ochota na przemianę moich zębów
na wiewiórcze.
— Możesz dorobić ryjek Davisowi – zaproponował. – Pasuje mu
do cery.
— Jeśli będę mogła poćwiczyć na tobie robienie ryjków, to
się zgodzę.
— Skąd taka pewność, że nie mam co robić w Hogsmeade? –
prychnęła, po przeczytaniu pierwszego zdania ze strony sto piętnastej. – Może jestem
już umówiona z jakimś super-ekstra ciachem z kaloryferem i dołeczkami na
policzkach? – Syriusz wywrócił oczami. Dorcas mimowolnie zauważyła, że on też
ma dołeczki. – To ty wyglądasz na zakompleksionego, Black. Pewnie chciałeś mnie
śledzić, co? Teraz przepadło?
Black przeniósł na nią znużone, wyniosłe i dumne spojrzenie
jednocześnie. Wyglądał jak starszy człowiek, który musiał stawić czoło
rozwydrzonemu dziecku – nie miał na to ani zdrowia, ani ochoty.
— Czy ty siebie słyszysz? Sama chyba w to nie wierzysz.
Dorcas westchnęła ciężko. Nie miała pojęcia, co i kiedy
zrobiła, ale rozmowy z Syriuszem ostatnio zrobiły się nieznośnie trudne i
krępujące. Przy innych Black był po prostu sobą – śmiał się, dowcipkował,
ironizował połowę tego, co ktoś do niego mówił. Był impulsywny, energiczny i
pełen życia, nadziei, chęci do walki. Kiedy natomiast zostawał sam w jej
towarzystwie stawał się oschły, zmęczony i wyniosły. Dziewczyna zastanawiała
się, co zrobić, żeby lekko go ożywić. Wolała utrzymywać z nim przyjazne
kontakty, chociażby tylko ze względu na korepetycje. Zły humor Syriusza Blacka
był tak nieprzyjemny i zaraźliwy, że jej też robiło się od razu słabo. To złe
warunki do przyswajania transmutacji.
─ Masz rację – odparła zadziornie – nie wierzę, że już udało
ci się załatwić randkę.
Zgodnie z jej przypuszczeniem, Black uniósł głowę. Jego mina
zdradzała zawziętość i niedowierzanie.
— Dorcas, ja jestem Syriuszem
Blackiem. W Ameryce wiedzą, co to znaczy. Na Marsie wiedzą nawet, co to znaczy – odparł nieskromnie. – Nawet
jeśli nie mam randki teraz, wystarczy, że podejdę do którejkolwiek i już ją mam.
Meadowes roześmiała się, jakby nie wierzyła w to, co mówił.
─ Szczerze? Sądzę, że nie uda ci się zaprosić nikogo
porządnego. A porządnego znaczy kogoś, kto nie jest Pięknością.
─ Ty też kiedyś byłaś Pięknością, droga Dorcas – zauważył trzeźwo.
─ Ja wciąż jestem pięknością.
Black parsknął.
─ Jasne.
— Też jest Pięknością? – zagruchał.
Dorcas wywróciła oczami.
─ Chodzi mi o takie… ekstremalnie
pięknościowe dziewczyny. Takie jak siostra Doriana albo Prefekt Naczelna.
─ Nie krytykuj Larissy! – obruszył się. – Ona jest świetna.
— Czy to ona nie brała
udziału w wojnie o różową choinkę?
— Czy to nie ty robiłaś się na nią w czwartej klasie? –
zapytał złośliwie. – Kradłaś jej nawet spinki do włosów.
Szatynka westchnęła. Chciała uderzyć się otwartą dłonią w
czoło, ale okulary uniemożliwiały taki odważny ruch. Jak on mógł wypominać jej
takie rzeczy? W czwartej klasie Syriusz robił większe głupstwa. Nie wolno
oceniać ludzi za to, co robiły w wieku czternastu lat. Wtedy każdemu miesza się
w głowie. Jej kuzynka Berta chciała wtedy ogolić się na łyso, żeby zapobiec
wypadaniu włosów.
— Och, Black, nie wchodźmy w szczegóły – wzdrygnęła się. –
Sprawa wygląda tak, że ja mam randkę, a ty…
— Słuchaj, Meadowes – przerwał jej, wyraźnie poirytowany. –
Chętnie zobaczę twojego chłopaka z dołeczkami i z twarzą boskiego bękarta. Zobaczmy
się w Hogsmeade – odparł wyzywającym tonem. – Ja przyprowadzę swoją dziewczynę.
— Chcesz umówić się na podwójną randkę? – zapytała z
niedowierzaniem.
— Jeśli liczyć wiewiórkę z ryjkiem, to potrójną.
Lyon, lato 1975
Promień słoneczny
załamał się, przebijając się przez szklany świetlik w suficie willi McDonaldów.
Elizabeth wstała znad basenu, przeciągnęła się jak kotka i ziewnęła, znużona
całodziennym leniuchowaniem. Obejrzała się jeszcze przez ramię, zerkając na
dwie blondyneczki ukrywające się pod kocami. Wyglądały jak osoby przyłapane na
gorącym uczynku.
Serena zarumieniła się, wyglądając nawet jeszcze bardziej
rewelacyjnie niż zwykle, o ile nie graniczyło to z niemożliwością. Z kolei
córka kobiety, Mary, uśmiechnęła się nieszczerze i pomachała do matki, jak
osoba żegnająca się przez szybę pociągu. Serena niepewnie wsparła ją w tym
geście.
Elizabeth westchnęła ciężko, po czym zniknęła w korytarzu do
kuchni. Mary nachyliła się do koleżanki niemal natychmiast. Miały kilka minut
na szczerą rozmowę.
─ Krew van Weertów?
– powtórzyła. Różowy błyszczyk lśnił na jej ustach jak świetliki w środku nocy.
– Czy ty i Jesse?
— C-co? – wydukała, krztusząc się herbatą z konfiturą
jagodową. – Z tym smarka…? MARY!
— Musiałam zapytać
– sapnęła, kręcąc głową. – Bo kto jeszcze jest kandydatem od van Weertów? Jego
ojciec? M… matka? Ty i Carlotta…
Serena zacisnęła powieki, rozbawiony uśmiech wkradł się na
jej usta. Mary szturchnęła ją parę razy w bok, ale Serena nie otworzyła oczu,
jakby zasnęła.
— Przestań – powiedziała w końcu, łapiąc się za bok. – To o
Carlotcie było poniżej pasa. Nie powinnyśmy się z niej śmiać.
Mary wywróciła oczami, ale rozbawione spojrzenie mówiło samo
za siebie. Serena od razu poczuła się lepiej, mimo że Mary nie zrobiła nic
innego, jak po prostu ją wyśmiała. Otoczyła młodszą od siebie blondynkę kocem i
położyła głowię na jej kolanach, jak kiedyś robiła z Philem. Plątanina
niespójnych wspomnień wybuchła w jej duszy niczym fajerwerki, ale ona nawet nie
chciała się im przyglądać. Zerkała na obrazy, ale jedynie powierzchownie,
zaledwie muskała ich istotę w pamięci. Wchodzenie w szczegóły było dla niej
zbyt bolesne i dobitne. Mówiło samo za siebie i dawało odpowiedzi na pytania…
na te pytania, które lepiej brzmiałyby retorycznie.
Mary pogłaskała ją po złotej głowie, odgarniając dłuższe
kosmyki za ucho. To był jeden z ich ostatnich, tak błogich momentów.
─ Serena… ─ szepnęła Mary, oblizując nerwowo wargi. Nie
chciała wyrywać przyjaciółki z transu, ale jednocześnie musiała poznać
odpowiedź na to jedno, dręczące ją pytanie. – Wiesz… czyje ono jest?
─ Domyślam się – mruknęła. ─ I myślę, że ty również.
Mary spojrzała na nią ze zgrozą. Czuła, że pęka również jej
serce, nie tylko poprzez ból Sereny, ale również jej własny, indywidualny.
Przyjaciółki nie zauważyły nawet, że do atrium wróciła matka Mary, zacierając
ręce i przyglądając się torebce z cukrem waniliowym.
─ No nic, dziewczynki – pociągnęła nosem Elizabeth,
spoglądając na Mary i Serenę. – Rozumiem, że pieczemy te pierniczki?
____________
Heeej :*.
Zacznę od tego, że chcę podziękować wszystkim osobom, które powiedziały mi, kiedy jest Harry :D. Nie ma szans, że sama bym to wyczaiła. Czy tylko ja robię co wakacje wielką potterowską trasę? Jeśli o mnie chodzi, to co roku czytam całą serię. Już skończyłam "Kamień".
Co do rozdziału... poznaliśmy dwie wersje zdarzeń - Mary i Jamesa. Obydwie na pewno są subiektywne i podkoloryzowane, tyle że Mary Jamesa chciała pogrążyć, a on siebie - naturalnie - wybielić. Jak myślicie, kto z nich kłamał? Jak według Was naprawdę wyglądała cała ta historia z Sereną? Jestem strasznie ciekawa Waszych wersji zdarzeń :D.
Przypominam o ankietach, do których linki można znaleźć w poprzednim poście oraz na facebooku - okienko wyskakuje po kliknięciu "f", o tam ----->. Zapraszam też wszystkich do dołączenia do urodzinowego wydarzenia, bo chciałabym, żeby druga rocznica bloga była bardziej uroczysta :D.
U kogo, u kogo zalegam z komentarzami? Bo według mojego rozrachunku w głowie, to ja wszędzie już o sobie przypomniałam. Jeśli jakimś cudem coś mi umknęło (co nie byłoby szokujące) - piszcie i się nie krępujcie!
Próba Regulusa się pisze. Dobrze to wygląda ;).
To co? Czas na spoilery, co do niej, nie?
Heeej :*.
Zacznę od tego, że chcę podziękować wszystkim osobom, które powiedziały mi, kiedy jest Harry :D. Nie ma szans, że sama bym to wyczaiła. Czy tylko ja robię co wakacje wielką potterowską trasę? Jeśli o mnie chodzi, to co roku czytam całą serię. Już skończyłam "Kamień".
Co do rozdziału... poznaliśmy dwie wersje zdarzeń - Mary i Jamesa. Obydwie na pewno są subiektywne i podkoloryzowane, tyle że Mary Jamesa chciała pogrążyć, a on siebie - naturalnie - wybielić. Jak myślicie, kto z nich kłamał? Jak według Was naprawdę wyglądała cała ta historia z Sereną? Jestem strasznie ciekawa Waszych wersji zdarzeń :D.
Przypominam o ankietach, do których linki można znaleźć w poprzednim poście oraz na facebooku - okienko wyskakuje po kliknięciu "f", o tam ----->. Zapraszam też wszystkich do dołączenia do urodzinowego wydarzenia, bo chciałabym, żeby druga rocznica bloga była bardziej uroczysta :D.
U kogo, u kogo zalegam z komentarzami? Bo według mojego rozrachunku w głowie, to ja wszędzie już o sobie przypomniałam. Jeśli jakimś cudem coś mi umknęło (co nie byłoby szokujące) - piszcie i się nie krępujcie!
Próba Regulusa się pisze. Dobrze to wygląda ;).
To co? Czas na spoilery, co do niej, nie?
SPOILERY
1. "Próba Regulusa" zaetykietowana będzie (najprawdopodobniej) Jo, Snape, Regulus, Syriusz, James, Lily, Emmelina, Dorcas, Dorian, Luke. Rozdział z naciskiem na Syriusza, i Regulusa. W sumie na całą rodzinkę Blacków.
2. Będzie duuużo Ślizgonów, możliwe, że zdominują nawet gryfońskie dramaty. Wrócimy do jakże zapomnianego i porzuconego przeze mnie wątku Łowców Śmierci, całej tej grupki założonej przez Jo. Wrócimy również do wątku z medalionem. Jo wpadnie na kolejny błyskotliwy pomysł, postanowi więc wykorzystać młodszego Blacka (zła dziewczyna wraca, a co!).
3. Lily, którą Dorian załatwił, i która nie może spotykać się z Lukiem z oczywistych powodów, będzie musiała napisać słynny egzamin.
4. Ruszy kolejny wyścig o randkę! Dorcas i Syriusz nie będą spoczywać!
5. Dojdzie do interakcji braci Black.
6. Zimna wojna pomiędzy naszymi przyjaciółmi będzie trwać. Zarówno Dorcas, jak i James są wściekli - ona na Lily, on na Blacka, teraz jeszcze dojdzie do tego Emmelina, i... no, chyba przeleje się szala goryczy.
2. Będzie duuużo Ślizgonów, możliwe, że zdominują nawet gryfońskie dramaty. Wrócimy do jakże zapomnianego i porzuconego przeze mnie wątku Łowców Śmierci, całej tej grupki założonej przez Jo. Wrócimy również do wątku z medalionem. Jo wpadnie na kolejny błyskotliwy pomysł, postanowi więc wykorzystać młodszego Blacka (zła dziewczyna wraca, a co!).
3. Lily, którą Dorian załatwił, i która nie może spotykać się z Lukiem z oczywistych powodów, będzie musiała napisać słynny egzamin.
4. Ruszy kolejny wyścig o randkę! Dorcas i Syriusz nie będą spoczywać!
5. Dojdzie do interakcji braci Black.
6. Zimna wojna pomiędzy naszymi przyjaciółmi będzie trwać. Zarówno Dorcas, jak i James są wściekli - ona na Lily, on na Blacka, teraz jeszcze dojdzie do tego Emmelina, i... no, chyba przeleje się szala goryczy.
Trzymajcie się wszyscy :*. Miłej lektury ;>.
Hahahah. Moje miejsce!
OdpowiedzUsuńMiałam bardzo długi komentarz na telefonie, ale tylko do pewnego momentu byłam w stanie wyciągać wnioski na bieżąco, potem już się zniechęciłam i postanowiłam zacząć od początku.
UsuńSyriusz zazdrosny o Dorcas? No pięknie. Może i Doriusz mi się przejadł, ale i tak cieszę się jak dziecko, gdy czytam o zazdrości Łapci. Oni i tak pewnie będą razem, a potem będę ryczała, że wszyscy poumierali albo wylądowali za kratkami. Tak, Ayd, która przywiązuje się do bohaterów :')
Z początku nie byłam pewna, czy lubię Luke'a, czy wręcz przeciwnie, ale po przeczytaniu całości wyciągnęłam jeden wniosek - męska dziwka. Tak samo mam z Sereną (nie, nie uważam jej za dziwkę, tym bardziej męską) - nie wiem, czy lubię ją, czy nie. Zapewne jeszcze się przekonam.
Co do tej sprawy z jej ciążą... Myślę, że przydałoby się wypośrodkować te obie wersje. Na pewno nie można osądzać Jamesa i wyzywać go od najgorszych, bo był tylko głupiutkim gówniarzem. Nie wiem, co jeszcze o tej sprawie mogę powiedzieć, zwyczajnie wątpię, by to Potter był ojcem. Chociaż... Biorąc pod uwagę ostatni fragment tekstu... Kurcze, dziewczyno, wprowadzasz mnie w niepewność!
Co do fragmentu Jily - faktycznie dużo gadają ;_; Ale była to bardzo ciekawa rozmowa, ogólnie cały fragment o nich był taki słodki... Poziom cukru skoczył mi do takiego poziomu, jakbym zjadła cztery Snichersy XD Jak sobie ich wyobraziłam, śpiących tak razem... Awwww. Najbardziej magiczny moment w całym rozdziale *-*
Dobra, żegnam się. Baju!
Złoooto!
UsuńHaha, też tak zawsze robię przy komentowaniu :D. Najpierw postanawiam ogarnąć koma, żeby nie było tradycyjnego chaosu i po kolei przechodzę do każdego poszczególnego elementu,a potem mówię: "W dupę!" i... dupa :D.
Skąd ja znam przywiązywanie się do bohaterów... skąd ja znam rozpaczanie za każdym razem, kiedy Syriusz umiera/za kratki idzie (DLACZEGO ROWLING TO NIE OSZCZĘDZIŁA?! CZY TA KOBIETA NIE MA SERCA?!) ;c.
;>.
No... najpierw oszacowałam, że to rozmowa potrwa z pięć kartek Worda, a skońcyzło się na... chyba 15, nie pamiętam. Takie gaduły.
Wielkie dzięki jeszcze raz za komentarz :*. I za przeczytanie oczywiście ;>. Cieszę się, że jesteś z nami <3.
Papa :*
3maj się :*
Weeeny :*
Pozdrawiam,
Abigail
Druga! ;c
OdpowiedzUsuńTrzecia! ;*
OdpowiedzUsuńOkej, Abby, oficjalnie możesz się na mnie rzucić z pazurami, wojennym okrzykiem i nożem. Nie będę ciebie powstrzymywać, kochana. Tylko mam do ciebie prośbę: Jak już mnie zabijesz, to błagam powiedz/napisz/cokolwiek komukolwiek, o tym gdzie mnie zakopałaś, dobrze. Już mnie zabiłaś?
UsuńOkej, przemawiam do ciebie z zaświatów. Mój duch mówi jedno: Cudowny rozdział! Pełen emocji, miłości, szczrości i wgl <3333 Dotychczas najbardziej podobał mi się rozdziały o Bożym Narodzeniu, ale ten przebił tamte ponad wszystko!
Normalnie zgłoszę ciebie do jakiegoś konkursu litareckiego z tym rozdziałem. Oczywiście ty nie musisz o tym wiedzieć, ale ciiii ;*
A tak ogólnie, to co tam u cb? Jak tam wakacje? U mnie nudy, zwłaszcza, że moje koleżanki urządziły sobie dzień-nie-wychodzenia-na-dwór-z-wkurzajacą-olą ;-; Żal mi ich trochę ;(
Powiem ci, że na jakiś miesiąc (a może i dłużej) odpuściłam sobie HP i wiesz co? Wyszło mi to na dobre, bo pokochałam go jeszcze bardziej, tak, że w mojej głowie zrodził się jeden z moich niesamowicie głupich i szalonych pomysłów xd Postanowiłam napisać list do J.K. Rowling z prośbą o autograf! Prawdopodobnie zaczęłaś się teraz śmiać z mojej głupoty, ale walić to! Jak mi odpisze, to dam ci znać, oczywiście, jeżeli tylko chcesz ;D Tylko najpierw muszę go napisać... echhh, nie ważne. Zapomnij.
DOBRA. KONIEC. MOJEGO. POZBAWIONEGO. SENSU. PISANIA.
Biorę się za rozdział. A więc szykuj się na moje arcydzieło, którego dawno nie widziałaś ;p
Moja droga, Poppy, chciałam ci powiedzieć, że wszystkie dzieciaki są aspołeczne i z defektami. Nie ma w tym wyjątku, chyba... Nie za bardzo się na tym znam, ale walić to!
(wgl, Abby, zauważyłaś, że zwrot "walić to" jest taki cudowny? On wyraża tyle emocji, czyż nie?)
Kurwa, nie mogę się skupić, leci moja piosenka i nie mogę, po prostu, nie mogę jej opuścić. Poczekaj trzy minuty ;D
Jestem... co tam dalej... ach tak!
Luke to dupek. W ogóle facieci to dupki, nie? Przez nich coraz bardziej mam ochotę zostać feministką, wiesz? -.-
No ale jak, powiedz mi jak, można się umawiać z kilkoma dziewczynami naraz? Czy ten chłopak w ogóle wie co to jest miłości? -.- Nie przyszkadzał mi, nawet wtedy kiedy kręcił z Dorcas, ale teraz go usuń, Abby. niech twoja wyobraźnia zabłyśnie, zabij go w wyjątkowy sposób ;*
I kocham Syriusza za to, że tak się przejął, ale osobiście to walałbym gdyby zaatakował Luka niż Smarka. Lukas więcej zawinił! A poza tym, czy on na głowę upadł aby mówić Smarkowi, gdzie Remus jest w nocy, podczas pełni. To było bardzo nie odpowiedzialne i dziecinne z jego strony! A tak poza tym to nieźle mu wygarnął i przywalił, nie? xd
Sposób w jaki opisałaś przemianę Remusa i jego przeżycia był moim zdaniem najsilniejszą sceną w tym rozdziale. Wcale nie Jily, wcale nie Doriusz, tylko Remus. Pprzyjaźń jaka łączy Huncwotów w twoim opowiadaniu jest magiczna i piękna. Bardzo się na tym momencie popłakałam, wiesz?
Aha, jeszcze jedno! Muszę dzielić koma! :D
Jeszcze raz - Luke to dupek -.- Nie rozumiem dlaczego pocałował najlepszą przyjaciółkę jednej ze swoich dziewczyn -.- Jak już się z kimś umawia, to mógł przynajmniej wyczaić z kim. Tak bardzo było mi szkoda Dorcas w tatmtym momencie, że masakra. A z Doriana to się śmiałam, wiesz? On jest taki... zabawny xd
UsuńJily. Mówiłam ci, że kocham ich w twoim opowiadaniu? Jak nie, to powiem to teraz, okej ;) Kocham twoje Jily.
Tylko szkoda, że w ich "związku" jest tyle kłamstw i przekrętów, czyż nie? Najpierw Mary, Dorian i Serena, a później co? A tak z innej beczki... Mogłabyś podać mi taką mniej więcej przybliżoną datę kiedy Lily dowie się o ciąży z Caroline? A tak wgl nie mogę tego doczekać! Będzie się działo, oj będze!
"— Ty sprawiasz, że jestem wściekła! Wkurzasz mnie jak nikt inny.
— Doprowadzam cię do szału? – odgadł. Powiedział to tak słodko, jakby dziękował za komplement.
— TAK! Kompletnie szaleje za tobą! — wykrzyczała, wyrzucając z siebie pierwsze, co jej przyszło do głowy."
*.* Najlepszy cytat ever mimo, że całość była zupełnie inna, ale walić to!
Dlaczego Lily tak bardzo przejęła się Smarkiem? To... takie niesprawiedliwe! Mam nadzieję, że nie pójdzie go odwiedzić, czy coś! -.-
Tak, tak, tak! James opowiedz jej wszyssstko, proooszę!
A tak wgl, to Jmaesowi bardzo szybko przeszła złość, czyż nie? ;)
Mam nadzieję, że to wszystko co James opowiedział Lily było prawdą, a nie kolejnym kłamstwem! Błagam!
Doriusz *.* KOCHAM ICH! Są śliczni, czyż nie? Jestem tylko ciekawa kogo zaproszą na randki! Będzie zabawnie, coś tak czuję ;*
Jestem bardzo ciekawa kim jest ojciec dziecka Sereny! Wydaje mi się, że Syriusz, tylko Mary źle to wszystko zrozumiała. Z Jamesem rzeczywiście trochę za wcześnie, chyba, że bzykali się jeszcze wcześniej!
Ogólnie rozdział jest naprawdę dobry i ciekawy, bardzo mnie wciągnął i żałuję, że był taki krótki <3
Dobra pochwaliłam ciebie, a teraz opieprzę - Masz tylu innych bohaterów, których jest tak mało w twoim ff!
Taka Marlena, Peter, Jo, Jordan ;( Szkoda, że jest ich tak mało, ale i tak cb kocham <33
Bay, Wiatr :*
PS Kiedy nn?
PS 2 Masz zupełną rację! W Wordzie komy pisze się dużo łatwiej i szybciej ;*
PS 3 Wspominałam już jak kocham tego bloga!
PS 4 Życz powodzenia co do listu do J.K. Rowling
PS 5 Zauważyłaś ile u mnie jest dużo nie potrzebnym wzmianek? Masakra!
PS 6 Pies chce na dwór! Teraz na poważnie pa! Wysłam komentarz!
PS 7 Wielbię za bloga! <333 ♥♥♥
Pa!
Wiaaaatruś!!! Rany, a ja myślałam, że stało się z Tobą, to co ze mną - ktoś zabił duch komentatora ;P. Ja po prostu komentować już nie potrafię, zastanawiam się czy tylko ja muszę zawsze coś takiego odwalać, przypominam sobie o Tobie, a potem Ty... a potem ty przybywasz z TAAAKIM komentarzem i ja nie wiem, co teraz zrobić.
UsuńBa - ja nie wiem nawet, co sobie pomyśleć.
Pomysł z listem do Rowling jest świetny! Dawaj, napiszemy go we dwie. Wiesz, kiedyś zrobiłam coś podobnego, tyle tylko, że napisałam do Nate'a Buzolica, kiedy jeszcze był Kolem z TVD na Twitterze o tym, jak bardzo jest seksowny xD. Więc powiedziałabym, że mam doświadczenie w tej materii, ale dajmy sobie spokój, bo chyba nie napiszemy do Jo, że jest seksowna o.O. To trzeba dobrze przemyśleć.
Och, daruję sobie zabójstwo. Zamordowałam wczoraj zbyt wiele istot żywych - tyle komarów nawlatywało mi do pokoju... więc korzystaj z mojej łaski :D. Nie, a tak poważnie, to przecież wiem, że miałaś problemy z dodaniem koma i musiałabym mieć coś nie tak w głowie, żeby cię za to zabijać :*. Poza tym bez twoich komentarzy to opo nie byłoby już takie same <3.
Ja też najbardziej lubię/lubiłam Boże Narodzenie :D. Ale teraz chyba najbardziej lubię Sylwestra, ale co do tego rozdziału, to nie mam uprzedzeń :D.
Moje koleżanki też mnie ignorują xD. Wymyślają, że niby gdzieś wyjeżdżają czy coś tam, ale kto by im uwierzył ?
Ja w sumie to już jestem feministką. Po osiemnastce pojadę normalnie na pikietę feministyczną, chociaż to w sumie nie od razu musi być pikieta/bunt/strajk/protest feministyczny... po prostu pojadę na strajk, bo uwielbiam krzyczeć i wymachiwać transparentami.
Syriusz jest ostry, nie ma co. Ale Snape to też nie świętoszek. W sumie... póki co, to on u mnie jest świętoszkiem. Ale do czasu ;>. *zamykaobrzydłąwalącąspoileramigębę*. Walić to!
Rany, ten zwrot jest faktycznie zajebisty :D.
HAhah... zniszczyłaś mnie tym, że mógł wyczaić, z kim się umawia xD. To takie... takie... prawdziwe :3.
Dorian zabawny? Hmm... wiesz, rzuciłaś mi zupełnie inne światło na tę postać. Faktycznie, prawdziwy z niego clown xD.
O Carrie już ci napisałam w poście pod Jamesem. Tutaj już nie będę walić tymi spoilerami, bo ile można... sama rozumiesz :D.
Kurde, ja też byłam zła, że Lily przejeła się Smarkiem. Byłam zła na to, co sama wymysliłam, a więc w sumie miałam focha na siebie, ale przemilczmy to. James niech trochę się poderwuje... niby złość piękności szkodzi, ale Jamesowi to nie grozi xD.
Krótki? Krótki? O kurde, uratowałaś moje samopoczucie. Ja zawsze się zadręczam, że zmuszam tych biednych ludzi do czytania takich tasiemców. Ale skoro mówisz, że on był krótki xD. No to spoko.
Masz rację *kuli się ze strachu*. Ja też jestem na siebie zła za to, że jest tak mało Remusa i Petera. Jo i Marleny nawaliłam tyle w poprzedniej części, ze muszę wziąc sobie na chwilę wakacje, ale będą :D. Remusowi też wymyśliłam coś, co skutecznie utrudni mu życie... nazwijmy to wątkiem. Jeśli chodzi o Petera, to walę głową o ścianę, ale naprawdę nie wiem, co mu zrobić.
Może będzie miał jakiś wypadek, czy co?
Dziękuję ci za cudowny kom :*. Naprawde, aż dostałam kopa w tyłek i zabrałam się za pisanie :*
Papapap :*
Abisiek
Odpowiedź na PS1: NN nie później niż 12. Muszę się uwinąć do 12, bo potem wyjeżdżam i to byłoby takie... no, niefajne, nie skończyć przed 12.
Odpowiedź na PS2: Word w ogóle ma jakąś magię w sobie :D. Zauważyłam, ze nie potrafię pisać tak "goło" długopisem na papierze, ani na OpenOffisie ani na Kingsofcie... ani w Notatniku, jak jesteśmy w temacie. Tylko Word ;>.
Odpowiedź na PS3: Dziękuję <3
Odpowiedź na PS4: Masz jej adres? Wyślemy we dwie, mówię ci :D.
Odpowiedź na PS5: Niepotrzebne wzmianki są super :D. Off-top/Spam też. The Spammers forever <3.
Odpowiedź na PS6: Pozdrów swojego pieska ode mnie :*
Odpowiedź na PS7: Kc <3333
Papa :*
Gratulacje. Doprowadzilas do łez dziewczynę która nie płakała na żadnym (ŻADNYM) filmie (oprócz końcówki if i stay, ale to take dwie łezki i koniec) i żadnej książce (oprócz Wiernej). Możesz byc z siebie dumna, jesteś lepsza niz Titanic, Gwiazd naszych wina, Pamiętnik, Jeden dzień i te inne smutne dzieła pisane i oglądane. Albo trafiłaś w moj kiepski dzień, albo masz niesamowity talent. Pewnie jedno i drugie, ale wiem na pewno że właśnie takiej relacji z chłopakiem bym chciała - żeby był kims, komu będę mogła się przekomarzać, ale też wyplakac w ramiona i zwierzac się w nocne wieczory. I chciałabym zeby moja relacja z nim rozwijala się powoli i stopniowo, jak tutaj, ale byla pełna zaufania. Zeby kontakt fizyczny nie był podstawą związku.
OdpowiedzUsuńRozplakalam się na momencie gdy James powiedział ze ufa Lily bardziej niz komukolwiek. Dziewczynooo, zmiazdzylas mnie...
Piszę z telefonu wiec kończę, ale cholera, kocham Cię za to opowiadanie.
Lumossy
No nie. Lumossy, kochana, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mnie... nawet nie wiem, jak to powiedzieć... ruszyłaś? zmotywowałaś? dodałaś skrzydeł?
UsuńNie no, po prostu... Wiesz, ja też nie jestem płaczącym typem (tylko ryczę zawsze na śmierci Syriusza z ZF, dzisiaj też, i na Titanicu poryczałam się raz, ale potem już wiedziałam, co mnie czeka, i nie). Czuję sie tak... no nie wiem, z mocą, że aż nie mogę znaleźć słów.
Ech, po prostu dziękuję Ci za komentarz i za to, że czytasz, i za to, że jesteś :*
Pozdrawiam,
Abigail
Nareszcie się doczekałam :D Miałam nadzieję, że nowy rozdział przeczytam jeszcze w domu, ale niestety nie udało i zarwałam pół nocy, a musiałam wstać o 5:30 do pracy. Pozdrowienia z Thalmassing tak w ogóle �� Mam nadzieję, że nowy rozdział dodasz szybko, bo bardzo spodobał mi się wątek Lily i Jamesa... awhh, po prostu boski �� Schreiben, schreiben, schreibeeen! :D
OdpowiedzUsuńEDIT.
Chciałam dodać pod tym, ale przez przypadek dodał mi się pod poprzednim rozdziałem więc sorkii :D
Dziękuję bardzo :*. Za komentarz i za to, że czekałaś :*. Eccchhh... powiało niemieckim... a ja przypomniałam sobie, że najwcześnie 2 września mamy sprawdzian ze wszystkiego, co robiliśmy przed wakacjami *wzdryga się*
Usuń3maj się i pozdrawiam :*
Abigail
Jakim prawem nie skomentowałam? Matko -,- Ale pierdoła ze mnie, wybacz, że tak ciągle się spózniam, nie robię tego celowo... mam za dużo na głowie, teraz rzadziej na necie jestem -,-
OdpowiedzUsuńhaha Syriusz zazdrośnik? No proszę proszę :D
Nie jestem przekonana co do ojcostwa Jamesa.... Coś mi tu nie gra... Sereny nie lubię chyba jakoś, no nie wiem... jeszcze poczekam i stwierdzę, czy utrzymam tę opinię o niej :D
oh Lily i James? Uroczeeee <3 No ja nie wiem, tak to stworzyłaś, że miałam ochotę być tam przy nich i cieszyć się z nich :D <3
genialneeeeeee :****
Kochana, dlaczego nie można komentować u cb na blogu? Wyskakuje informacja, że nowe komentarze są niedozwolone ;c.
UsuńTy się spóźniasz? TY?! Kochana, ty zawsze jesteś na czas, to ja pojawiam się 2 miesiące po publikacji postu i udaję, że nic się nie stało xD
Dziękuję za komentarz :***.
Życzę ci dużo weeny :*
Pozdrawiam,
Abigail
Kurczę, spóźniona... Trudno.
OdpowiedzUsuń*chwila zazdrości*
Wow chciałabym tak pisać. Żeby rozdział był długi i wciągający. A ta rozmowa Lily i Jamesa? Soł romantic (pomijając to, że urodziłam się z zerową ilością romantyzmu)
*koniec*
Nie mogę się doczekać wersji Sereny lub tej prawdziwej wersji. Napewno albo wiele zmieni, albo wiele zniszczy.
Co do Syriusza i Dorcas nigdy nie wiem, czy będą razem, czy znów któreś z nich wyciągnie jakieś "brudy z przeszłości" lub zrozumie wypowiedź inaczej niż powinien. Jak dla mnie są pełni sprzeczności...
Ogólnie to czekam na kolejną część. Wybacz, że krótko, ale piszę z telefonu
Pozdrawiam i życzę weny
Heeej :*. Jakie tam spóźnienie ;*.
UsuńCieszę się, że Ci się podobało *rumieniec* :D. Na wersję Sereny trzeba będzie trochę poczekać... aż do finału tej części, czyli rozdziału 42. Taa... to za pięć lat xD. Ale mogę powiedzieć, że odpowiedzi na wszystkie pytania są w tym rozdziale. Dużo trzeba się domyślić, ale tropy zostawiłam ;>.
Nie szkodzi, dziękuję bardzo za to, że skomentowałaś :*
Pozdraaawiam :*
Abigail
Cześć!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno komentuję, ale jestem na wakacyjnym wyjeździe i rzadko mam dostęp do internetu. Piszę na telefonie, więc wybacz ewentualne błędy :).
Zanim zapomnę, w treści masz dwa razy ten sam akapit pod rząd. 'Dorcas ściągnęła opaskę...'.
Ogółem to myślałam, że dokładnie opiszesz sytuację, gdy James ratuje Severusa, jednak w sumie nie jestem zawiedziona, ponieważ rozmowa Jily była zdecydowanie bardziej interesująca :D. Gdybyś nie zapowiadała jeszcze długich pochodów, to możnaby pomysleć, że za chwilę będą razem. Jak zostaną przyjaciółmi to i tak sukces ;).
Wersja Jamesa rzuca całkowicie inne światło na całą historię. Nie sądziłam, że to będzie aż tak skomplikowane! Ulżyło mi strasznie, na myśl, iż James prawdopodobnie nie jest ojcem. Na myśl od razu przyszedł mi ten http://funkyimg.com/i/Zuf3.jpg obrazek, znasz PLL, więc chyba wiesz o co chodzi ;). Wyobraź sobie Lily na miejscu Lucy.
Ech, szkoda że Lily będzie musiała pisać ten test. W twoim opowiadaniu nie jest ona tak idealna, jak w innych, więc prawdopodobnie go zawali :/.
Mam wrażenie, że tak dawno nie było Jo i innych Ślizgonów, wolę przyziemne, szkolne wątki. Jednak trzeba będzie wrócić do smutnej rzeczywistości i Voldemorta :(.
Całuję i czekam z niecierpliwością :*
Lydia
Heeej :*.
UsuńNie szkodzi :D. Mogę zapytać, gdzie pojechałaś? ;>/
Goszz... znowu? Nie wiem, co się ostatnio dzieje, ale dubluje mi się tekst. To chyba Word jakoś tak podwaja... zresztą, nie wiem sama... Taaa... są tacy sobie oddani i ogólnie zachowują się jak gołąbeczki, ale... nie xD.
Hahaha <3. Trochę faktycznie tak było :D. Ale ja, jako że nigdy nie szalałam za Ezrią, aż tak się nie cieszyłam, kiedy to oglądałam :3.
Z testem to jeszcze będzie dłuższa sprawa... wszystko z następnym rozdziale ;>.
Ja też bym mogła cały czas pisać o sielanie, ale... no, nie można tak :C. Jednak tam panuje wojna i trzeba to uszanować.
Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam :*
Abigail
Rozdział jest świetny ;D Ta rozmowa Jily *o* Awww... ;*
OdpowiedzUsuńNo nic czekam nn <3
Pzdr. R&A
PS. Jak zrobiłaś to, że kiedy naciskasz na spoilery to, to się tak rozsuwa?
Dziękuję :*
UsuńJeśli chodzi o pojawiająco się-znikający tekst, to jest to ciężka sprawa... mój kuzyn mi to ustawiał i to był dosyć skomplikowany proces. Nie wiem, czy ci pomogę... Nie mogę wkleić tych rzeczy do komentarza, bo wyskakuje wiadomość o niedozwolnym skrypcie HTML (taka moc :3), jak coś to mogę ci wysłać to wszystko na mejla, ale uprzedzam, że to bardzo skomplikowane i ja sama tego nie rozumiem :D. Po prostu wklejam jak taki robot...
Mój Boże. Ostatni rozdział jaki komentowałam to eee...chyba ostatnia część "Prawda czy fałsz", ale głowy nie dam. Wiem, że pod którymś rozdziałem zajęłam miejsce, ale komentarz się nie pojawił, a potem nie komentowałam... Mniejsza. Gubię się w tym gdzie mnie nie było, a gdzie powinnam być xD.
OdpowiedzUsuńOto uroki wakacji, ot co. W roku szkolnym rozdzielam się na części niczym sam Voldzio, żeby u każdego skomentować, pisać regularnie i jeszcze ogarniać całą masę szkolnych spraw. A w wakacje? Mam naprawdę dużo czasu, ale nic nie robię, bo a to książkę chcę przeczytać, a to film obejrzeć, a to obejrzeć "Rodzinę zastępczą" i "Nianię" (Jestem fanką tych dwóch seriali xD) po raz enty. I cóż... Komentarzy u innych nie napisałam, rozdziału do siebie nie skończyłam, a miesiąc wakacji już minął.
Dobra. Czas na komentarz.
Wspominałam już kilka, a raczej kilkanaście razy jak ja nie lubię McDziwki, prawda? Oh, trudno. Wspomnę jeszcze raz. Nie lubię McDziwki. Co prawda nawet niechęć do tej postaci nie może równać się z niechęcią (ha! Chyba z nienawiścią) do Wycierusa Smerkusa. Serio, nienawidzę gościa. No i nigdy nie ruszały mnie gadki wszystkich jego fanów, że on dbał o Harry' ego, sratatta... Zbaczam z tematu. Wracając do McDziwki: Nie no serio jej nie lubię. Mimo to, że jest ruda, a uwierz mi Abi, że ja bardzo lubię rudych (Lily i rodzinka Weasley mieli w tym swój udział)… Ona nie powinna mieć tych zdjęć, przez to wszystko się poknociło i ah… Lepiej by było gdyby ich po prostu nie dostała.
A teraz o Wycierusie Smarkusie! Jak wspominałam wyżej nienawidzę gościa. Nawet jakby ktoś zrobił z niego anioła w jakimś ff, mam to gdzieś, to i tak Wycierus Smarkerus. No i cóż… u Ciebie też go nienawidzę, żadna nowość. Mógł pomylić konary, wtedy Wierzba Bijąca by go trzasnęła i bum, śmierć na miejscu. Cóż za świetny scenariusz, prawda? xD
A teraz wątek Lily-Debil (znaczy Dorian)– Szuja (Luke). Nie lubię tych dwóch ostatnich (Merlinie, wychodzi na to, że ja prawie nikogo nie lubię). Czy Debil musiał zrezygnować z tego projektu? Ehh… No a Szuja była spoko, ale czy on naprawdę musiał całować Lily? Rozumiem hormony, ale chyba potrafi opanować własne usta, nie? XD McDziwka, Debil i Szuja. PIĘKNY TRÓJKĄCIK BY BYŁ XD Szkoda mi Dorcas, serio. Ale mam nadzieję, że między nią a Lily będzie okay.
Ta ciąża... Kurde. Pogmatwane to jak cholera, ale jakoś nie wydaję mi się, żeby James był ojcem. Tak samo Syriusz. Chociaż nic nie wiadomo... Ehh... Sama nie wiem.
Ale uwaga, uwaga... FRAGMENT JILY WYMIATA. Mega wielkie loff. Serio. Nie napiszę o tym nic sensownego, bo tego nie da ubrać się w słowa. Kocham te dwójkę. Jezu, serio. KOCHAM ICH. Było tak słodko, że... AWW <3
Mam nadzieję, że napisałam wszystko co napisać chciałam, bo piszę ten komentarz kilka dni po przeczytaniu rozdziału i nie wszystko pamiętam. No i nie możliwe, że któraś część komentarza odnosi się do poprzedniego rozdziału, czytałam je jedno po drugim, więc możliwe, że się pomyliłam. No i komentarz pewnie jest pozbawiony ładu i składu, ale mimo to mam nadzieję, że cóż z niego zrozumiesz xD
Baju,
Moony ^.^
PS. Jestem pewna, że o czymś zapomniałam, ale kurde nie wiem o czym xD Cóż, najwyżej jak mi się przypomni to dopiszę xD
PS2. Pisałam Ci gdzieś, że świetny szablon? Bo ja serio nie łapię się w tym co ja napisałam/zrobiłam, a co nie xD Jeśli nie to właśnie Ci to mówię: Świetny szablon :D
Dobra, lecimy dalej z odpisywaniem. Skąd ja znam ten brak czasu na cokolwiek w wakacje? xD W roku szkolnym jakoś daje ze wszystkim radę, chociaż pół dnia nie ma mnie w domu, siedzę w szkole. W wakacje cały dzień mam na załatwienie swoich spraw, a ostatecznie wychodzi dupa.
UsuńDoskonale cię rozumiem, ponieważ sama też nienawidzę Smarka. Nie przemawia do mnie to, że troszczył się o Harry'ego i stał do początku do końca po właściwej stronie. Poznaliśmy w końcu tylko jego subiektywną wersję wydarzeń, którą przekazał na łożu śmierci (chciał zrobić z siebie hiroł, żeby ktoś chociaż na pogrzeb przyszedł xd), a mi się wydaje, że on ułożyl się tak, żeby zawsze wyjść zwycięsko. Gdyby dobra strona wygrała, to on ofc: "jestem z wami, jestem z wami!", gdyby Voldek wygrał to on ofc: "jestem z tobą, Panie, zabiłem Dumbe'a i wgl". Cóż. Po prosu go nie lubię. Chyba po prostu nie jestem w stanie zanować ludzi, którzy tak zabijali swoje włosy.
Kurde... mogłaś przysłać mi ten scenariusz konarem wcześniej, to by przynajmniej on był z głowy x.X. Teraz dupa.
Nie no... McDziwka, Debil i Szuja w trójkącie *_*. Tego jeszcze nie grali. Cóż to by było za destrukcyjne trio o.O.
Dziękuję za komentarz :*
3maj się, kochana <3
Czekam na nn u cb ;>
Pozdrawiam,
Abigail
Merlinie! Merlinie! Jej! Zostałam oczarowana przez ostatni fragment! Lily i James<3
OdpowiedzUsuńAle, ale...
Syriusz zachował się jak ostatni gnom, choć każdy kto czytał HP wie, że tak po prostu było i już. Jego lekkomyślność każdy akceptuje. Szkoda było by Remusa gdyby szumowinie zrobił krzywdę, pewnie nie wybaczył by sobie tego do końca życia. A tego byśmy nie chcieli. Opis pełni był wspaniały, cudowny, majstersztyk jednym słowem! Czułam jak cały ból fizyczny i psychiczny Remusa przenika i mnie. Taki talent!
Co do sprawy z Sereną i pozostałą resztą. Nie wiem sama co myśleć... Myślę, że między tym co mówi Mary a James na pewno są nieścisłości, ale prawda zawsze jest gdzieś pośrodku. Co więcej uważam, że James nie zostawiłby dziewczyny w potrzebie. Może nie ożeniłby się z nią ale gdyby dziecko było jego, pewnie jakoś starałby się wesprzeć Serenę. Olanie sytuacji i nie zachowanie się odpowiedzialnie pasuje mi idealnie do Syriusza. "Ciąży, jakiej ciąży? Na mózg ci padło kobieto?! A skąd wiesz, że to ja? No właśnie! Przecież byli jeszcze inny. Och, nie dramatyzuj. Idź wciskać te kity komuś innemu." Tak widzę Blacka w tej sytuacji.
Davis- a to cwaniaczek. Ileż on ma dziewczyn w jednym czasie?! Biedna Dorcas, tym bardziej, że wziął na celownik jej przyjaciółkę. Jest bardzooo ciekawa jak Ruda się wytłumaczy.
Lily i James! Nie wiem jak to skomentować, ta sena mnie oczarowała. Czytałam chyba z pięć razy i wciąż mi mało! Więcej Lily i Jamesa zdecydowanie!
Kocham bloga tak bardzo! Wielbię!
Rogata:)
Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję <3. Jesteś taka miła ;*. Pisałam to już ostatnio, ale mam potworne wyrzuty sumienia, że jestem taaaka leniwa i nie komentuję postów u Ciebie. Ale zawsze je czytam, naprawdę!
UsuńHahahha, tak przedstawiłaś reakcję Syriusza, ze aż zobacyzłam ją przed oczami xD. Faktycznie, tak by powiedział... :P. Ale i tak go kocham.
Dziękuję ci bardzo :*. Za komentarz i za wszystko :*. I za to, że nie zostawiłaś takiej zołzy jak ja, która nie komentuje u cb ;c.
Pozdrawiam :*
Abigail
Musiała podzielić komentarz na części, ponieważ blogger nie toleruje wartości większej niż 4 096 znaków.
OdpowiedzUsuńNo więc tak... zapowiada się długi komentarz.
Na HzTL trafiłam jakoś miesiąc temu szukając ciekawego i dobrze napisanego fanfiction o Huncwotach, ale z małym (ta, jasne) naciskiem na Lily i Jamesa. Rozejrzałam się po stronie i szczerze przyznam, że ilość szczegółów i zamieszanie jakie na niej zobaczyłam przeraziło mnie. Z jednej strony znalazłam to co chciałam, ale z drugiej po prostu trafił mnie piorun (ha ha, harry potter). Ale spróbowałam. Przeczytałam informację i gdy dowiedziałam się, że rozdziały mają po 20 stron w Wordzie pomyślałam ,,a co to dla mnie?''. No ale w każdym razie myliłam się.
Zmuszałam siebie do czytania, co z czasem (nie dokończyłam pierwszego rozdziału) zwyczajnie mnie wykończyło. Dodałam sobie do zakładki Twój opis Lily i opuściłam stronę.
Wyjechałam i nie miałam prawie w ogóle dostępu do internetu.Tak się zdarzyło, że gdy przez moment połączyło mi 3g pod wpływem chwilowego olśnienia przypomniałam sobie o Twoim blogu, odszukałam go w telefonie i załadowałam rozdział, żeby później, gdy znowu nie będę miała dostępu do internetu, na spokojnie go przeczytać.
Zaczęłam od 10 albo 11 rozdziału. Nie lubię początków jakoś tak z zasady.
Czasami trudno było mi zorientować się o co chodziło z całą tą Jo (rozumiesz, nowy wątek niezwiązany z książkami Pani Rowling) ale dałam radę.
W każdym razie skończyło się na tym, że gdy wróciłam do domu, zamiast odespać czytałam przez 3 godziny w nocy (pogłębiając wadę wzroku, ale co tam) Twoją historię.
Przyznam się bez bicia, że zdarzało mi się najzwyczajniej przewijać tekst, a nawet całe fragmenty kiedy trafiał się bohater, który akurat na daną chwile mnie nudził, ale ten temat poruszę później. (TAAK, JESZCZE DŁUGA DROGA DO KOŃCA)
Jakiś czas temu skończyłam 21 część i no. Po prostu no.
Pomyślałam, że poczekam na 22 rozdział, bo napisałaś, że dodasz 10 sierpnia, ale zdaję sobie sprawę jak to jest z blogami, bo sama się w to bawię, więc już napiszę to tu i teraz.
NO WIĘC TAK. NIE MAM POJĘCIA OD CZEGO ZACZĄĆ.
Hm... fabuła?
Nie. Mam lepszy pomysł.
1. BUDOWA ROZDZIAŁU 10/10
(Wymyśliłam sobie, że ocenię każdą kategorię. Tak z nudów)
Tak jak gdzieś wspomniałaś, Twoje rozdziały mają wzór serialowego odcinku/a (wybacz wyleciało mi z głowy) i przyznam, że szczerze mi się to podoba. Czytając każdą z części czułam się jakby oglądała coś w rodzaju TVD, bo na PLL mi to nie wygląda. W każdym razie genialny pomysł, który sprawił, że w trakcie czytania zdarzało mi się pomyśleć ,,Rany. Zazdroszczę jej. Przecież z tego można zrobić serial''. Dlatego dostajesz zasłużone 10/10.
2. FABUŁA i BOHATEROWIE.../10
Fanfiction zawsze ma jakieś ograniczenie jeżeli chcemy, żeby było spójne z pierwotnym dziełem. W każdym razie wydawać mogłoby się, że po za różnego rodzaju własnymi, krótkimi wątkami, nie ma za dużego pola do popisu. Ohhh... jak łatwo można się pomylić.
Na początku cały pomysł z Jo i medalionem strasznie mi ciążył. Chciałam przeczytać opowiadanie o Huncwotach, a tu strasznie dużo o jakiś zaklęciach pierwotnych, zmiennokształtnych i głupim naszyjniku. Nie była to Twoja wina. Uwielbiam fanfiction potterowskie, ale wszelkiego rodzaju głębsze wątki mnie nudzą. Po prostu jestem wielką fanką zwykłych, skupionych na życiu codziennym opowiadań.
W każdym razie przekonałam się. Coś sprawiło, że przestałam pomijać fragmenty z Jo i nawet polubiłam je.
Coś co chciałam poruszyć czyli: rodziny, połączenia, krew etc.
UsuńMuszę uprzedzić Cie, że jestem strasznie negatywnie nastawiona na wszelkiego rodzaju zagmatwane więzy krwi.
Czytając rozdziały miałam czasami wrażenie, że oglądam hiszpańską operę mydlaną, albo nawet samą Mode na Sukces (wszystko wina babci, że obejrzałam parę odcinków). Co chwilę słyszałam o kolejnym kuzynostwie, rodzeństwie, matce, ojcu etc. etc. i koszmarnie mi to przeszkadzało.
Ale z czasem przyznałam Ci rację. W końcu wszystkie rody czystej krwi są ze sobą powiązane, prawda? Jakoś się musi utrzymywać ta i ich czystość i w ogóle. Tak więc trochę mi to zajęło, ale kiedy zrozumiałam, że głupotą jest odrzucanie więzów krwi bohaterów, polubiłam to nawet. Dawało to jako taką spójność i wszystko ładnie się łączyło.
Poruszając temat fabuły muszę oczywiście wspomnieć o głównym wątku czyli o Huncwotach.
Uwielbiam to, że bohaterowie nie są płytcy. Kocham fakt, że związek Emmeliny i Syriusza był taki prawdziwy, to znaczy jedna z współlokatorek głównej bohaterki, Lil nie była wielką miłością Blacka i pokazałaś jak on naprawdę bawi się uczuciami dziewczyn, co było naprawdę fajne. Zazwyczaj niestety okazuję się, że pierwsza opowiedziana przez autorkę kumpela Lily - jest od razu wielką, niespodziewaną miłością Syriusza i zmienia jego nastawienie. A to jest po prostu kiepskie.
Lily i James to inna historia na kiedy indziej(rozumiesz, chcę skończyć ten komentarz przed północą). Remus i Marlena bardzo mi się podobają. Dorcas i Syriusz.. no coż, sami sobie komplikują życie, ale kiedyś w końcu będą razem. Ja to wiem.
Ważne jest też to, że nie pomijasz Petera.
Przyznam, że odniosłam wrażenie, że w opowiadaniu nie ma Severusa (czytam od 10 rozdziału, nie wiem co było wcześniej). To znaczy, że jest ale mało istotny, a trochę brakowało mi znęcania się nad nim. Ale przyznam, że nie jestem jego wielką fanką,nawet za nim trochę nie przepadam, więc nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie.
Mary jest świetna. W ogóle każdy bohater ma CHARAKTER. Coś czego tak często brakuje w opowiadaniach.
W każdym razie kiedyś muszę skończyć podpunkt numer 2, tak więc 9/10.
(Z winy zagmatwanych relacji z odnalezionym bratem, kolejną przyszywaną siostrą etc.)
Przechodzimy dalej...
3. JĘZYK .../10 (taka tam męczarnia i wyniki na dole)
-Robisz coś czego ja nie potrafię i nad czym pracuję. Dzięki serialowej budowie rozdziałów nie musisz wspominać o dniach, tygodniach i potrafisz je pominąć. Ja mam ten problem, że najchętniej opisałabym cały dzień po kolei, bo nie umiem przeskakiwać. Nie wiem czy wiesz co mam na myśli.
-Nie robisz błędów. Przynajmniej taki widocznych dla mnie. Zdarzały Ci się literówki, ale to pewnie wina klawiatury, więc nie obwiniam. Znam ten ból. Mi spacja szwankuje średnio raz na zdanie.
-Styl masz przyjemny. Ogromnie różniący się od mojego, wiec mam chociaż nadzieję, że wymówką będzie wiek i jesteś starsza.
-Nie robisz powtórzeń (nie to co ja) i bardzo podobają mi się Twoje dialogi. Zazwyczaj jest ich za dużo czy coś, ale u Ciebie jest w sam raz można rzec.
-Czasami na telefonie rozjeżdżały mi się akapity, ale to pewnie kwestia urządzenia.
Zasłużone i pełne zazdrości 15/10
Oczywiście mogłabym rozpisać się bardziej na temat opowiadania, a szczególnie bohaterów, ale daruję Ci tej męczarni.
Pozostaje jeszcze kwestia wyglądu strony.
4. SZABLON
UsuńNie wiem czy jest sens rozpisywać się o nim skoro nie jest Twojego autorstwa, więc wspomnę tylko jedno.
Wygląd strony jest naprawdę bardzo ładny i oryginalny. Nie spotkałam jeszcze chyba podobnego, więc wielkie gratulacje i w ogóle, ale...
tak jak wspomniałam na początku, moim zdaniem na pierwszy rzut oka, panuje tu po prostu bałagan. Za dużo napisów, małych litereczek, podkreśleń wyrazów, zarysowań, wzmianek, informacji, wiem, że się powtarzam, ale tak to na mnie działa. Może to kwestia koloru i mojego czepiania, ale po to są komentarze. Żeby wyrażać własną opinię.
Tak wiec wyrażam. Szablon piękny i niepowtarzalny. Teraz po przyzwyczajeniu się do wyglądu strony, nie odczuwam już takiego zagubienia, ale pomyślałam, że warto wspomnieć.
Pół na pół zasłużone, bo w końcu nie ty wykonałaś szablon, ale wciąż 9/10.
No i czekam i czekam i rozdziału nie ma, a chciałam być pierwsza z tak dłuuugim i męczącym komentarzem. :/ No cóż... ale jak opublikujesz go minutę po moim komentarzu, to się zastrzelę. Szczególnie, że piszę go już godzinę.
Podsumowując:
Coś około 33/30, ale kto by liczył?
A no i jeszcze jedna rzecz. Czytałam większość zakładek, więc wiem, że szanujesz pracę innych i w ogóle, ale z każdym rozdziałem widziałam co raz większe podobieństwo do pewnego zagranicznego ff ,,Commentarius''. Jeżeli nie czytałaś to serdecznie polecam, bo jest naprawdę genialne i macie sporo podobnych wątków, ale tak szczerze to strasznie trudno i wręcz niemożliwym jest napisanie 100% oryginalnego ff o Huncwotach, więc o nic Cie nie oskarżam. W końcu jest ich tyle, że to logiczne, że coś się może powtórzyć.
W każdym razie plecy mnie bolą i idę na dwór, bo mam dosyć pisania.
Miłego życia życzę!
no i zapraszam też do mnie:
red-flour.blogspot.com <- chętnie usłyszałabym Twoją opinię.
Po pierwsze – wow *_*. Dziękuję ci strasznie, że taki długi (o.O), miły, ale też ważny komentarz, bo oprócz zalet napisałaś mi też, co ci się nie podoba i ja ci za to bardzo dziękuję :D. Dzięki Tobie zerknęłam na to opowiadanie z zupełnie innej perspektywy i to mi było bardzo potrzebne :D.
UsuńDługość rozdziałów to jest coś, z czym próbuję walczyć, ale mi zwyczajnie nie wychodzi. Mam zrobione wykresy wydarzeń i staram się ich trzymać, a kiedy je pisałam, to chyba zapomniałam o mojej nieumiejętności przechodzenia do sedna xD. Rozumiem doskonale, że pominęłaś pierwsze rozdziały, które moim zdaniem są nie do przebrnięcia, ja sama podziwiam te osoby, które je czytają w całości i nawet do nich potem wracają… poprawiam je i poprawiam, ale przez to stają się tylko dłuższe, więc dałam sobie na razie spokój. Ale powinnam wywalić połowę opisów, bo zwłaszcza pierwszy rozdział jest jak ostatnia prosta do Rivendell u Tolkiena (dawno temu czytałam „Władcę”, ale pamiętam, że tego nie mogłam przebrnąć xD).
Ja się bardzo cieszę, że nie poczekałaś z komem na 22 rozdział, bo pisanie idzie strasznie pod górkę xD.
Och, dziękuję <3. Starałam się tutaj „zamknąć” moje dwa najbardziej ukochane zajęcia – pisanie i oglądanie seriali i wyszło takie coś :D.
Rozumiem twoje uprzedzenie jeśli chodzi o koligacje rodzinne, bo to jest to, czego nigdy nie ogarniam, nieważne czy w książkach, czy w filmach, czy w serialach. Zawsze myli mi się, kto jest czyim bratem, siostrą i teściową, a jak jeszcze dochodzą do tego imiona, to już leżę całkowicie. Tutaj miałam jednak tak dużą ilość postaci (co jest według mnie największą wadą tego ff), że musiałam jakoś sensownie je wprowadzić, a sensownie wydawało mi się poprzez okrzyknięcie ich kuzynem/kuzynką/synową. Cieszę się, że przekonałaś się ostatecznie do tego mimo wszystko ;*.
Jeśli chodzi o Snape’a to faktycznie słabo z nim, bo gdzieś po rozdziale 6 zniknął jak kamfora i pojawił się nagle teraz xD. Zawsze chciałam go gdzieś wcisnąć, najpierw w rozdziale 10, potem bodajże 16, 18 i tak w kółko, ale nigdy jakoś nie miałam na to siły. Tutaj dużo osób – tak jak ja – nie przepada za Snape’em, dlatego też nikt mi o nim nie przypominał i ja nie czułam potrzeby wkręcenia go w fabułę xD. No, ale teraz chyba będzie go więcej, bo to tak głupio ignorować postać, która w końcu była bardzo ważną częścią HP.
O gossh, literówki. Mam strasznie starą klawiaturę, która lubi sobie ze mnie zakpić. Połączmy się w bólu <3. Akapity się rozjeżdżają w początkowych rozdziałach, a ja z nimi walczę… i walczę… i walczę… problem jest taki, że utworzyły się gigantyczne spacje, które po usunięciu, jeszcze bardziej się powiększają, ale w innym miejscu xD. Wojna trwa. Wiesz, nie mogę odwołać się na Twój styl, bo jeszcze nie przeczytałam (ale przeczytam! Mam dwa dni jazdy autobusem do Francji… zepsuł mi się telefon, ale coś wymyślę xD. Tak z ciekawości mogę się zapytać, ile masz lat? Jestem ciekawa, czy jestem największą staruchą/gówniarą w blogosferze :D.
Jakiej tam męczarni ;>. Twój komentarz (komentarze raczej) był cudowny <3. Uwielbiam, jak ktoś zwraca uwagę nie tylko na to, co się działo, ale też na kreację bohaterów, styl, dialogi etc. :D. Za to ci strasznie dziękuję :*.
Znowu się z tobą zgodzę, bo to kolejna rzecz, z którą walczę, ale to walka tym razem z moim charakterem. Bo widzisz, jestem strasznie chaotyczną, nieuporządkowaną gadżeciarą, dlatego zagradzam tego bloga miliardami niepotrzebnych informacji, które straszą zewsząd, ale ja nie mogę z tym wygrać, bo co chwila mi się coś przypomina i znowu coś dopisuję i doklejam xD. Obiecałam sobie, że zrobię tutaj porządek, ale obawiam się, że jednak nic z tego nie będzie :P.
UsuńRozdzialik dzisiaj późno w nocy albo jutro po południu. Ale będzie krótki i niepełny, bo chcę coś dodać przed wyjazdem, skoro obiecałam… pomińmy to, że zawsze obiecuję i potem – za przeproszeniem – dupa, ale to kolejna rzecz, z którą powinnam coś zrobić i próbuję.
Co do Commentariusa, to hmm… fanfic oczywiście przeczytałam, ale całkiem niedawno, koleżanka przesłała mi linka, bo to były niby „moje klimaty”. Nigdy tak o tym nie myślałam, ale z drugiej strony… faktycznie, Comm jest lekko podobny (tylko o wiele lepiej napisany, odpukać) do moich wypocin, przynajmniej jeśli chodzi o postacie. Mary jest trochę jak Saunders, chociaż Saunders nienawidzę, a Mary wolałam wyobrażać sobie jaką połączenie mojej koleżanki (nie znoszę jej <,>) i Alison DiLaurentis, niż jako szaloną destrukcyjną alkoholiczkę xD. Tylko że ja patrzę na to trochę inaczej, bo lubię wszystkie moje postacie… no i James ma takie sekrety jak Commentariusowy… A poza tym – długość rozdziałów też zawrotna… no i Lily zawala transmutację… jakoś tak nigdy na to nie patrzałam, chociaż to by się nie zgadzało, bo Comma dopadłam gdzieś w kwietniu, no, może w marcu. Ale jednak…
Coś w tym może być, wiesz, bo kiedy tworzyłam HzTLa, czyli dwa lata temu, miałam wielką fazę na TVD (do tego nawiązań jest aż za dużo -,-), PLL i… na „Pamiętnik Księżniczki”, a z tego do wiem, to Comm pisany jest niby w stylu Pamiętnika (nwm, czy przeczytałaś, dlatego daruje sobie wchodzenie buciorami w temat xD). Chyba trochę utożsamiałam Lily z Mią i Lilly Moscovitz, a Mary z Laną (chociaż – znowu – Lanę lubię, Mary lubię, Saunders… zabić). Dorcas jest lekko tinowata… gosh, nagle zaczyna mi przypominać bardziej Grace Reynolds xD. Masakra. Nawet nie byłam tego świadoma, ale chyba powinnam faktycznie uważać, bo to niefajnie. Dzięki, że to zauważyłaś :D. Czasem potrzeba takiej perspektywy „z zewnątrz”, żeby zdać sobie z czegoś sprawę. Na pewno nie chciałam ściągać, ale czasami naprawdę mimowolnie to robię, bo przypływ weny mam zawsze, kiedy czytam książki, opowiadania albo oglądam serial. Potem widać tego konsekwencje.
Jeszcze raz dizękuję ci bardzo za komentarz, jesteś niesamowita *_*. Zawsze się cieszę na nowe osoby, jeszcze bardziej jak zostawią komentarz, jeszcze bardziej, jak będzie on długi, a już zupełnie najbardziej jak do tego konstruktywny i dający mi do myślenia :D. Dziękuję jeszcze raz :*.
Pozdrawiam,
Abigail
PS. Bloga dodaję do obserwowanych, widzę, że też maraudersi *)*. Moje klimty, nie ma co :3.
Sama uwielbiam sensowne komentarze dlatego zawsze staram się coś nabazgrolić, a ze akurat miałam wenę i czas to juz siła wyższa.
OdpowiedzUsuńNawiązując do Twojego pytania: mam 16 lat.
Dziękuję za obserwację no i wyczekuje rozdziału w najbliższym czasie! :)
Po ponownym przeczytaniu tego rozdziału w mojej głowie utworzyła się teoria spiskowa :)
OdpowiedzUsuńWedług mnie ojcem dziecka Sereny może być Dorian. Po co wrabiać w dziecko Jamesa i Syriusza... Niech pojawi się inny kandydat :D
Wątpię, żeby moje przypuszczenia były prawdziwe, ale....
Jak sama napisałaś zostawiłaś ,, odpowiedzi na wszystkie pytania w tym rozdziale".
Jak już wspominałam myślę żeby pójść z tematem ojcostwa w drugim kierunku :)
Według mnie twoimi wskazówkami może być fakt pokrewieństwa Jamesa i Doriana z van Weetami.
W ostatniej części jest wspomniane, że dziecko Sereny jest z krwi van Weetów...
Teoretycznie by się zgadzało, ale jak będzie przekonamy się później :)
Co do Mary myślę, że jest lub była zakochana w Dorianie
Pozdrawiam
Anonimowa
Teorie! Yey <3.
UsuńNie powiem, bardzo spostrzegawcze ;>. Nie powiem ci, jak bardzo blisko/daleko jesteś, bo to byłby już szczyt mojego walenia spoilerami, ale wiedz, że bardzo podoba mi się twój tok rozumowania ;>.
Pozdrawiam :*
Abigail
Przyłączę się do dyskusji, bo leżę w hotelowym łóżku i czekam na nn, a że na komórkach nie mozna zerknąć na chat czuję się odsunięta od głównych wydarzeń.
UsuńZatem według mnie cos w tym jest, bo z któregoś tam rozdziału można wywnioskować, że Mary ma coś na Doriana. Moze właśnie to?
Lumossy
Mary ma coś do wszystkich.
Usuń