Przedgadka + poprzednio
Druga część jest dużo dłuższa od poprzedniej (obiecywałam!), ale znaczną jej część stanowi maksymalnie wydłużony V. fragment. Kiedy piszę - maksymalnie wydłużony, to mam na myśli pełen opisów, w których znajdują się króciutkie charakterystyki i nawiązania do poprzednich rozdziałów, pisane albo na przypomnienie, albo dla tych, którzy zaczynają czytanie od szesnastego rozdziału (pisałam o tym pod Psychoanalitykiem). Jest to w sumie fragment wypruty z akcji, więc można go pominąć, no, ewentualnie przeczytać końcowe akapity (gdzieś od „ – Mimo wszystko sądzę, że ścigający powinni stanąć do pojedynku”), bo później i tak jest to analizowane przez nasze Plotkary :D. Rozbijam rozdizał na dwie części, że Blogger nie zwariował do reszty. Jutro (tzn. dzisiaj :D0 wieczorem spodziewajcie się drugiej, którą jeszcze muszę sprawdzić. Ja tradycyjnie życzę miłej lektury ;*. Ach! I dedykacja wędruje do Elfika ;*.
„Tylko jedna rzecz jest gorsza niż gdy o nas mówią, a mianowicie: gdy o nas nie mówią.”-Oscar Wilde
V
─ No, no, no… Po raz pierwszy
dzisiaj ktoś opowiedział coś, czego nie wiedziałam – zaśmiała się Larissa,
poprawiając swoje długie, kruczoczarne włosy. – Dlaczego zwlekałaś tak długo,
Sally?
─
Mam na imię Sarah – wydukała „Sally”, nie wiedząc, czy przewodniczącej Piękności
i w dodatku Prefekt Naczelnej wypada zwracać uwagę.
─
No i? – machnęła ręką Larissa, dla której Sarah straciła swoją wartość po
zdradzeniu sekretu.
W
dormitorium numer pięć przycichło. Jakkolwiek z początku przekrzykiwano się
coraz bardziej i bardziej, to teraz gromadka plotkującej społeczności
hogwarckiej przycichła, zajęła się poprawianiem fryzur i makijażu albo
zaplataniem warkoczyków z długich, bo sięgających wręcz do pasa, włosów Katy
Ollivander. Caitlin co prawda wciąż próbowała podpytać Sarę z pikantnych
szczegółów kłótni jej „Jily”, ale nikt inny zbytnio się tym nie interesował.
Zaczęto dyskutować więc o sprawach bardziej błahych: Georgia narzekała na to,
że w zeszły czwartek podano na obiad koninę zamiast klopsików; Rachel podjęła
ulubiony temat Piękności – wzdychanie do Liama Argenta, młodego, przystojnego
nauczyciela obrony przed czarną magią; A.B. trochę pośmiała się z Hestii Jones,
a z niej temat zgoła nieoczekiwanie spadł na Qudditcha – czyli to, o czym
Piękności nie rozmawiały nigdy.
Wiadomo
oczywiście, że rozmowa o Qudditchu nie polegała na kłóceniu się, jaką średnicę
ma kafel, a jaką tłuczek, lecz na praniu drużynowych brudów, w czym szybko
wyspecjalizowała się Sally McDonwer, dziewczyna Chrisa Wooda, obrońcy drużyny
Gryfonów. Jako że zmuszał on ją do przychodzenia na każdy trening, posiadała
naprawdę duży wgląd na dziejące się tam rzeczy.
─
Wiadomo, że obserwuję głównie Jamesa – przyznała, przewracając oczami – a on
zwykle nie robi nic oprócz wypuszczania i łapania „tego złotego”, ale ostatnio
coś przykuło moją uwagę – a mianowicie jego rozmowa z Mary.
─ Z
Mary McDonald? – zdumiała się Rachel Sommers. – Myślałam, że wyleciała z
reprezentacji Gryffindoru.
─ A
ja myślałam, że wyleciała ze szkoły – wtrąciła się Georgia Powell. ─ Świat jest
pełen niespodzianek.
─
Zaczekaj – Summer uniosła do góry rękę. – To co innego. Mary zniknęła z tej
szkoły, bo była tu skończona, a wróciła pewnie dlatego, że przypomniało jej się
nagle o Jamesie. Ale to, że została przywrócona do reprezentacji jest dziwne.
─
Siedziałam tuż za nimi – brnęła Sally – więc mogę zdać wam relacje z całej
rozmowy, bo usłyszałam wiele rzeczy, których nie rozumiem. Może razem to
poskładamy. A poza tym… ─ zarumieniła się cała – chyba mam jakieś szanse u
Syriuszka.
─
Mów, Sarah.
Nikt
nie poprawił Larissy.
5 stycznia
Kiedy boisko
Qudditcha zajmowała drużyna Gryfonów, wyjątkowo wiele osób zbierało się na
trybunach, by obejrzeć trening. Wśród nich byli – naturalnie – ich koledzy z
domu, ale również wiele Krukonów i Puchunów, którzy pasjonowali się królewską
grą czarodziejów. Wszyscy (oprócz Ślizgonów) zgadzali się, co do tego, że
treningi Gryffindoru są najciekawsze, ale również – co zabawniejsze – że
kapitan drużyny Domu Lwa na tle pozostałych, prezentuje się najbardziej kiepsko.
To
był główny problem drużyny czerwono-złotych – nie potrafili grać zespołowo.
Pierwsza siódemka skupiała ludzi raczej przebojowych, którzy myśleli głównie o
swoich zasługach w meczu, a ani śniło im się dzielić z kimś chwałę i uznanie
całego domu. Mogliby – gdyby nauczyli się łączyć swoje umiejętności w całość –
być kompletnie niezwyciężeni, jednak koniec końców wygrywali małą ilością
punktów i Puchar Qudditcha uciekał im z przed nosa. A Frank Longbottom – nie da
się ukryć – nie posiadał najmniejszych zdolności przywódczych i nie mógł służyć
kolegom jako drogowskaz, który wskaże im, jak faktycznie powinni się dopełniać
i dzięki współpracy niwelować drobne niedoskonałości, jak na przykład:
─
ZNOWU ŚPISZ, CHRIS! – krzyczał zrozpaczony Frank do Chrisa Wooda, obrońcy. –
LEWA PĘTLA. Dlaczego NIGDY nie bronisz LEWEJ PĘTLI?
─
PODAJ DO NIEGO, BLACK! Za miesiąc będzie obok ciebie tylko kafel, tłuczek i
cała drużyna Puchonów! Nie wyminiesz ich wszystkich!
─
WALNIJ w to, XAVIER! Ty nie chcesz zadrasnąć jej skóry, ale chcesz, żeby spadła
z miotły, tak czy nie?!
Piłki
latały w zawrotnej prędkości. Trzech wyśmienitych ścigających podawało sobie
kafla z taką wprawą, że już po paru minutach nie można było go zauważyć.
Tłuczki latały wte i wewte, nabierając czasem takiej prędkości jak kafel, a że
istniały dwa, to jeszcze raz ciężej było wyłapać je wśród tych wszystkich
kijów, mioteł i latających wkoło zawodników. O złotym zniczu nikt się nie
wypowiadał, bo jego szybkość bynajmniej nie zależała od werwy drużyny. Ci
wszyscy pałkarze, obrońcy i ścigający dokonywali cudu, nie tracąc z oczu
pozostałych piłek, ale z góry poddawali się wyzwaniu znalezienia wśród
styczniowej mgły małej, złotej piłeczki, a publiczność zwykle robiła to samo.
Lecz James nie.
Chłopaka
od najmłodszych lat kręciły rzeczy nieprzeciętne, nie do zdobycia dla jego
rówieśników, a na wyciągnięcie ręki, jeśli włoży się w nie wiele pracy. Dlatego
właśnie był szukającym. Chociaż uwielbiał znajdować się w blasku sławy, a jako
poszukiwacz znicza owacje zbierał dopiero po złapaniu złotej piłeczki,
niewątpliwie w jego naturze bardziej leżałaby pozycja ścigającego, na którego
cześć wiwatuje się przez cały mecz. Kiedyś, kiedy grał jeszcze w podwórkowej
drużynie, zawsze zgarniał pozycję zawodnika skupionego na kaflu i przerzucaniu
go przez bramki. Zamiłowanie do „uganiania się za zniczem” zdobył dopiero po
przekroczeniu murów w tej szkoły. Co to spowodowało? Cóż, chyba po prostu
zrozumiał, że nie liczy się trwanie,
lecz końcowy rezultat.
Co
z tego, że przez lata ktoś ma wszystkiego pod dostatkiem, skoro ostatecznie
zostaje bez knuta?
Co
z tego, że ścigający przez cały mecz są podziwiani przez trybuny, skoro o
wyniku meczu zwykle decyduje szukający?
Co
z tego, że bezskutecznie latami gania za tą samą dziewczyną, ośmieszając się
bardziej i bardziej, skoro na koniec rozkocha ją w sobie bez pamięci?
James
siedział na ławce, wypuszczając i chwytając znicz do znudzenia. Jego dzisiejszy
trening zakończył się wyjątkowo szybko, bo złapał złotą piłeczkę już po
dwunastu minutach. Oczywiście zupełnie inaczej sytuacja malowałaby się, gdyby
atakowały go tłuczki, a brutalni zawodnicy z przeciwnej drużyny staraliby się
za wszelką cenę zwalić z miotły (szukający zawsze stawał się największym kozłem
ofiarnym), ale i tak z powodzeniem mógł powiedzieć, że w drużynie jest
najlepszym zawodnikiem. Bardzo zdumiał go fakt, że w tym roku nie dostał opaski
kapitana (to faktycznie była duża strata, bo nie mógł prześladować Evans w
łazienkach dla prefektów, do których miałby wstęp), ale pewnie jego zeszłoroczne
zawieszenie zrobiło swoje.
W
końcu stary Dumbledore też miał swoje zasady i nie mógł nagradzać go za
niesubordynację, nawet jeśli faktycznie wybijał się na tle pozostałych
zawodników swojej drużyny.
─
Mogłam nie chodzić z wami przez pół roku do szkoły, ale ominęło mnie mniej
więcej tyle, co Syriusza panienek do wyruchania.
James
natychmiast odwrócił się w kierunku osoby, która wypowiedziała te słowa,
chociaż wcale nie musiał spojrzeć mówcy w oczy, żeby go rozpoznać. Pomyślmy… złośliwa, nie chodziła z nim
przez pół roku do szkoły, prześladuje go wszędzie i nie lubi się z Syriuszem… hmm…
─
Przyszłaś na podryw, Mary?
─
Właściwie to… ─ przeciągnęła sylabę, dosiadując się do niego na trybuny.
Jak
zwykle, kiedy wokół nie było nikogo, tylko ona i on, Mary zgubiła gdzieś całą
pewność siebie. Oczywiście, jej oczy charakterystycznie błyszczały, więc Rogacz
spodziewał się, że zaraz z jej ust wypadnie coś grubiańskiego, ale w tamtej
chwili wyglądała jednocześnie na tak zagubioną i niepewną, że Jamesowi prawie
zrobiło się żal. W takich momentach – kiedy była taka stremowana, a
równocześnie starała się zachować pozory osoby twardej i zdecydowanej –
najbardziej przypominała mu Evans, a jej nowy kolor włosów tylko potęgował to
wrażenie.
─ …przyszłam potrenować – dokończyła,
przyglądając się treningowi. James ze zdumieniem odnotował, że jest ona w
stroju treningowym i że zabrała ze sobą miotłę.
─ LEWA PĘTLA, WOOD! LEEEEWA PĘTLA! – krzyknął
prawie natychmiast Frank, tak rozpaczliwie próbując zwrócić obrońcy uwagę, że
aż o mało nie spadł z miotły. Mary uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na
Jamesa zaczepnie:
─
Usłyszałam, że jakaś wywłoka zajęła moje stałe miejsce w składzie, więc
chciałabym zobaczyć, kim jest ta sierota.
Jamesowi
nie spodobało się, że Mary nazwała Hestię „wywłoką” i „sierotą”, ale wstrzymał
się od komentarza. Dawno skończyły się czasy, kiedy próbował powstrzymać ją
przed nieustannym strzępieniem sobie języka. Jeszcze mniej podobała mu się
nagła metamorfoza dziewczyny – z lekko speszonej na nowo stała się arogancka.
─
Próbujesz wrócić do podstawowego składu – domyślił się. Wila kiwnęła głową.
─
Frank cię nie przyjmie.
Była
to prawda – Frank szybciej sam zrezygnowałby z kapitaństwa, niż przyjął z
powrotem Mary, nie dość, że ścigającą grającą najbardziej samolubnie, to
jeszcze kłótliwą, nieposłuszną i kompletnie nieszanującą jego osoby.
Dziewczyna
zarechotała, jakby powiedział właśnie dobry żart.
─ Jamie – spojrzała na niego wymownie,
uwalniając tak wiele uroku wili, że zaczęła praktycznie się żarzyć. James
odwrócił głowę. – Frank może i nie jest zbytnio bystry i nie potrafi użyć swojej gęby do celów innych niż jedzenie,
ale nie sądzę, by był takim idiotą i pozwolił nam w tym roku przegrać. A – nie
czarujmy się – beze mnie wszystko się rozpadnie.
James,
który swego czasu godzinami wysłuchiwał narcystycznych monologów dziewczyny, po
prostu to zignorował. Wielu osobom Mary zaczynała przeszkadzać, zwłaszcza, że
zapomniała już, kiedy należy zatrzymać słowne natarcie i o czym nie wypada
wspominać. On sam natomiast starał się nie oceniać jej zbyt pochopnie. Dużo
przeszła, a właściwie to przeszli, ona i on, razem. Znał ją na wylot, wiedział, że jest nieszczęśliwa i że tym
nieszczęściem usiłuje zarazić całe swoje otoczenie. Mimo wielu szaleństw i
zachowań, wciąż miał w głowie obraz zadziornej ćwierćwili, o której czasem
myślał, że ma z nią więcej wspólnego niż chociażby z Syriuszem. Teraz odsuwał
się od tego twierdzenia – nie wiedział tylko, czy to Mary się zmieniła na gorsze,
czy on na lepsze.
Dziewczyna
jeszcze przez parę chwil wlepiała w niego swoje wielkie, błyszczące oczy, ale
ostatecznie zrozumiała, że jej towarzysz w pewnym stopniu wyzbył się już
przesadnego samouwielbienia i że charakter ich rozmów – jeśli chce się zachować
– musi zostać zmodyfikowany. Powinna trzymać na wodzy swoje umiłowanie do
obgadywania i ocenzurować wypowiedzi pchające się jej na język. Jako że była
bardzo sprytną osobą, ale i powściągliwą, wolała rozgryzać Jamesa Pottera
samemu, w odosobnieniu. Czasem miewała wrażenie, że tylko jej jedynej na tym –
na zrozumieniu chłopaka – zależy.
─
Kenny jest już w domu? – spytał łagodnie, zmieniając temat. Mary wciągnęła
głośno powietrze. Roztaczająca się wokół niej aura wili, momentalnie zniknęła.
─
Jest. Od dawna. Ciotka Flora dała ministrowi w łapę, i przeszło – uśmiechnęła
się sztucznie. – Sporo osób robi teraz z tego wielką sprawę w
ministerstwie, ale wygląda na to, że w jego przypadku, sprawiedliwości nie
stanie się zadość. To trochę smutne, zwłaszcza, że brat Skye zapłacił za swoje
grzechy i to chyba podwójnie – za siebie i mojego brata. Ale… to wina DeVittów,
że zbankrutowali, czyż nie?
─
Dużo rodzin teraz bankrutuje. Przez nacisk Voldemorta wiele rodów odcina
zdrajców krwi od pieniędzy, czy coś takiego.
─ Wiem. Słyszałam.
Zapanowało milczenie.
─ Ale was van Weertowie nie odcięli? –
spytała Mary.
─ Nie. Ale Blackowie… odrobinę. Słuchaj, Mary – nie chcę mi się gadać z tobą o dupie
Maryni – i zapytam prosto z mostu…
─
Chodzi ci o Beaux? – domyśliła się, nim zdążył dokończyć. James pokiwał głową. ─ Co
miałam tam robić? – mruknęła, poprawiając sobie włosy. – Chociaż i tu, i tam
wszyscy mnie nienawidzą, to tu przynajmniej mam… no, ciebie –
przełknęła ślinę i spojrzała w niebo, podciągając nosem. James nie był pewien
czy dziewczyna ma katar, czy udaje, że płacze. – Teraz wiele spraw się
pokomplikowało i choć chciałam uciec od tego wszystkiego, wyjeżdżając do
Francji, to chyba po drodze doszłam do wniosku, że tchórzę, a ja… a ja jestem
zbyt zajebista, żeby…
─
Frank powiedział, że masz wracać na boisko, James – powiedział znajomy głos,
który przerwał wili w połowie tyrady.
Mary
wzdrygnęła się, nie tyle, co przerażona, bo ów głos dochodził zza jej pleców,
to jeszcze nieźle rozeźlona, bo w swojej „oracji” dochodziła już do rzeczy
naprawdę istotnych.
─ Ale
nie pójdzie, łachudro – przywitała
się, krzywiąc się ze złości.
Hestia
zmarszczyła czoło. Nazwanie łachudrą niewątpliwie stanowiło pewien kontrast
pomiędzy nieustannym trzęsieniem się nad nią, chuchaniem i dmuchaniem oraz
ogólnym roztaczaniem nad nią pieczy przez praktycznie każdą osobę, która
zaczepiła ją na korytarzu. Żadna z nich nie zdawała sobie sprawy, że Hestia jej
nie pamięta.
Dla
Jones powrót do Hogwartu był prawdziwym wyzwaniem, a Qudditch jedyną odskocznią
od całego tego szaleństwa. Nie dość, że Chase Reagan nieustannie wokół niej
skakał i matkował chyba nawet bardziej niż Belle Potter, to nie opuszczali jej
też Huncwoci, zwłaszcza Rogacz i Łapa, którzy niczym ochroniarze rozprawiali
się z każdą osobą, która zaczepiała ją na korytarzu. W normalnych
okolicznościach Hestii perspektywa posiadania ochroniarzy wydawałaby się świetna, ale teraz odczuwała wyłącznie
krępację. Jakby tego było mało – pozapominała wiele wiadomości ze szkoły, a w
dodatku przez miesiąc nie chodziła na zajęcia, a to równało się olbrzymimi
zaległościami. W tym roku musiała napisać w dodatku sumy, bo we Francji pisano
je rok później i dyrektor przystał na takie rozwiązanie w jej przypadku.
A
Quidditch nie był taki ciężki, taki mylący. Miejsce w drużynie było dla niej
bardzo ważne. Odczuła więc pewne zagrożenie, kiedy zobaczyła dzisiaj na
trybunach Mary i zgłosiła się na ochotniczkę, która ma pójść po Jamesa.
─
Wstawaj, James – wtrącił się Jayden Rasac, kolejny ścigający i kolejna osoba,
która nie zostawiała Hestii samej ani na moment, przy czym była chyba
najbardziej napastliwa. Zauważając obecność Mary, spiął się cały.
─
Cześć, Rasac – uśmiechnęła się słodko, wypuszczając trochę aury wili. Jaydenowi
zakręciło się w głowie. ─ Powiedz Frankowi, że zbawienie dla jego drużyny
nadeszło.
─ Jeśli natychmiast stąd nie pójdziesz, to…
─
To co? Twoja dziewczyna – wskazała głową na Hestię – naśle na mnie trzeminorka?
─
Nargla – mruknęła Hestia, czując się trochę niezręcznie, gdy Mary okrzyknęła ją
dziewczyną Jaydena.
─
POTTER! – ryknął wiszący w powietrzu Longbottom, cały czerwony od krzyczenia
„LEWA PĘTLA!” do Wooda. ─ Przysięgam, że jeśli nie zaczniesz trenować, to
podczas meczu ograniczę cię do pilnowania na ławce bidonów z wodą!
─
Jest do ciebie sprawa, Frank! – odkrzyknął do niego Jayden.
Longbottom
chwycił oburącz rączki swojej miotły, szarpnął nią i zwrócił się w kierunku
Mary, jego szukającego i dwóch ścigających. Spodziewał się, że pojawienie się
wili nie przyniesie niczego dobrego. Z głośnym westchnieniem nachylił się i
zapikował. Chłodne powietrze nieprzyjemnie drapało jego policzki. Tuż nad
ziemią gwałtownie się wyprostował, przerywając lot nurkowy i zeskoczył z
miotły. W jego ślady poszła reszta drużyny, która uwielbiała oglądać kapitana w
stanie białej gorączki, a powszechnie wiedziano, że z nikt nie jest dla niego
taką solą w oku jak z Mary.
─
Słucham? – spytał chłodno, rozpychając się pomiędzy Hestię i Jaydena.
Mary
zachichotała na sam widok Franka, dobrze wiedząc, że nic bardziej go nie
rozzłości niż pobłażliwe traktowanie.
─
Chcę wrócić do drużyny – odparła, w dalszym ciągu szczerząc się jak hiena.
W
oczach Franka zalśniły gniewne iskry. Chociaż zdarzało mu się to nader rzadko,
teraz zdawał się balansować nad przepaścią, prowadzącą do stracenia nad sobą kontroli.
Hestia intuicyjnie złapała go za rękę, przypominając sobie, że jest jedyną
przedstawicielką płci pięknej w drużynie, a więc jedynie jej dotyk może uspakajać. Chociaż wyczytała tę mądrość
w magazynie „Centaur”, z którego wielu jej kolegów kpiło, nie była wcale
bałamutna – bo Frank rozluźnił mięśnie, wziął głęboki oddech i rzekł całkiem
zdawkowo:
─ Wybacz,
Mary, ale mamy pełen skład. Nikt nie spodziewał się, że wrócisz tu eee… kiedykolwiek.
─ A
ja nie spodziewałam się, że wezmą na kapitana takiego głąba jak ty –
zripostowała. – Chyba szukali kogoś, kto brak rozumu nadrabia wyrobioną krzepą,
co nie, Frank?
─ W
sumie to nie możesz jej odmówić, Frank – ocknął się nagle przysypiający
Syriusz. Łudził się, że małe podroczenie się z McDonald pomoże mu funkcjonować
przez resztę dnia, mimo że spał tej nocy dwie i pół godziny. – Znasz zasady.
─
Jest po naborze – uparł się.
─
Ale mnie nie było w szkole podczas
waszego naboru – zauważyła trzeźwo
wila, uśmiechając się lubieżnie, mając nadzieję, że dzięki temu znajdzie
kolejnego sprzymierzeńca wśród męskiej części drużyny.
─
Trudno. Przepadło.
─
Pozwólcie jej zagrać! – krzyknęła z trybun Sally McDonwer, która uwielbiała
wszelaką rywalizację, ponieważ zwykle wynikały z niej skandale, a skandale były
tym, co mogła powtórzyć swoim koleżankom Pięknościom. ─ Hestię też przyjęliście
po naborze.
Mary
uśmiechnęła się z satysfakcją i puściła perskie oko w kierunku Sally. Frank, u
którego asertywność nie była dominującą cechą, bardzo szybko wymiękł, pomimo
niezadowolenia znacznej części swojej drużyny. Czuł, że powinien to jakoś
skontrować, ale żaden argument nie przychodził mu do głowy.
─ Okej
– skapitulował. – Jak chcesz. Proponuję mały pojedynek, jeśli pokonasz któregoś
z mojej drużyny, to dostaniesz jego pozycję, zgoda? – spytał pobłażliwie, jakby
szczerze wątpił, że Mary jest w stanie pokonać kogokolwiek z trenowanej przez niego drużyny. ─ Kogo wyzwiesz?
─ Chcę
wrócić na pozycję ścigającej – zadecydowała, przyglądając się trójce
największych wyrostków w drużynie. – Kogo my tu mamy… Jayden, stary druhu, jesteś zbyt ładny, żebym chciała ci zagrozić.
Nie daj Bóg, zrobiłoby mi się żal… ─ uśmiechnęła się zalotnie, podczas gdy Frank
(i Hestia) wywrócili oczami. ─ Syri,
ciebie za bardzo lubię – zironizowała, a jej wzrok pognał do trzeciej osoby,
która trzymała w ramieniu kafla i która jako pierwsza przyszła tutaj, by kazać
Jamesowi wrócić do gry. ─ A ty… jak ci
tam?
─
Hestia – mruknęła, jej uśmiech zdradzał pewność siebie. ─ Hestia
już-nie-żyjesz, McDonald.
W
tle rozległo się głośne „uuu…”, a James aż złapał Mary za ramię, jakby z obawy,
że rozszarpie ona Hestię, zanim wsiądzie na miotłę. Jayden bardzo mocno kopnął
Franka w piszczel, spodziewając się po McDonald najżałośniejszych przekrętów od
czego chciał Hestię uchronić. Nie podobało mu się w ogóle, że Mary wypatrzała
ją sobie jako nową ofiarę, bo to łączyło się z tym, że wila rozpoczynała ba
niej swoją bezlitosną politykę eksterminacji.
─
Mimo wszystko sądzę, że wszyscy ścigający powinni stanąć do pojedynku – bąknął
niepewnie Frank i spojrzał bardzo znacząco na Syriusza, który czerpał za wiele
rozrywki ze zbliżającego się wyzwania. ─ Zwłaszcza, że niektórzy są z tego
powodu bardzo podekscytowani.
─
To chyba uczciwy układ – westchnął Jayden, który jako ścigający z najdłuższym
stażem, szczerze wątpił w to, że może stracić pozycję.
─ W
takim razie – przedstawienie musi trwać.
Dwyer, przynieś jeszcze trzy kafle – polecił pałkarzowi Frank. ─ A ty, Chris – skup się.
Dwyer
wrócił z piłkami akurat wtedy, gdy atmosfera pomiędzy czwórką zawodników
zrobiła się najbardziej gorąca. Mary jawnie nabijała się ze swoich
przeciwników, zdając sobie sprawę, że w ten sposób najlepiej wytrąci ich z
równowagi. Syriusz zarzucił Chrisowi ramię na barki i najwyraźniej próbował
namówić go do niebronienia jego rzutów, a być może nawet jawnie mu groził.
Jayden mówił coś do Hestii, która w siadzie płotkarskim robiła skłony do nogi i
do wewnątrz. Sally McDonwer jęła zapisywać wszystkie ich reakcje na serwetce, w
której zawinęła dla Chrisa faworki (zjadła je, żeby zdobyć cokolwiek, na czym
mogła pisać).
Frank
przetarł ciężko oczy i usiadł w pierwszym rzędzie na trybunach, nakazując
Jamesowi, Dwyerowi i zawodnikom rezerwowym usiąść obok siebie.
─
Macie po pięć rzutów. Gramy do skuchy – zadecydował Frank. – Bez odwołań,
narzekania na gorszy dzień, kontuzję czy PMS – tu spojrzał znacząco na Hestię –
i bez uroku wili – przeniósł wzrok na Mary – i bez korupcji – na Syriusza i
Chrisa. ─ Zrozumiano?
Członkowie
drużyny (i teraźniejsi, i byli) potaknęli, choć w głębi duszy poczciwy ton
Franka nie zrobił na nich najmniejszego wrażenia.
─
Jedziemy alfabetycznie. Nie popisuj się, Syriuszu, bo wyjdzie ci to uszami. A
ty, Chris – nie rozczaruj mnie.
Frank
gwizdnął. Black i Wood poderwali się w powietrze, mrugając do siebie nawzajem.
Chris – wedle swojego zwyczaju – podleciał pod środkową pętlę, bardziej
pochylając się w swoją prawą stronę. Syriusz zrobił kilka ósemek i kółek w
powietrzu, pikował, unosił się, zmieniał tor lotu, przyśpieszał i zwalniał,
niby to, żeby zmylić Chrisa, choć większość swoich manewrów wykonywał w
znacznej odległości od pętli i obrońcy. James chichotał na jego widok, Sally
wzdychała, a Frank przewracał oczami.
Kiedy
Syriusz zadecydował się zaatakować, naturalnie pokierował się wskazówką Franka,
którą wykrzykiwał przez cały dzisiejszy trening – a mianowicie, wybrał lewą
pętlę. W tym samym czasie, gdy Black przerzucił kafla przez koło, Chris był
zbyt zajęty piorunowaniem swojej dziewczyny ostrzegawczymi spojrzeniami w
zamian za wysyłanie całusów do Syriusza. Ten wykorzystał okazję i kiedy kafel
przeszedł przez pętle, miotłą przeleciał na drugą jej stronę i przerzucił kafel
jeszcze raz, a potem jeszcze i jeszcze, a gdy miał posłać piąty, swój ostatni,
rzut, Chris z wściekłością skierował się w jego stronę, o mało nie zrzucając go
z miotły.
Frank
zagwizdał.
─
FAUL! – krzyknął. – Ogarnij się, CHRIS! Co się z tobą dzieje?!
Wood
zdążył posłać jeszcze kafel prosto w brzuch Syriusza, który – śmiejąc się pod
nosem – wrócił na ziemię i ukłonił się tak nisko, że niemal dotknął czołem
ziemi.
Sally
zaczęła klaskać.
─
Syriuszu, miałeś oddać jeden rzut –
upomniał go zrezygnowany Frank. – A nie cztery.
Black
machnął ręką, uśmiechając się krzywo do Mary.
─
Będziesz teraz czekał trzy kolejki. Hestia, twoja kolej.
Chris,
wciąż bardzo wyprowadzony z równowagi,
nie polepszył swojej gry. Przełom nastąpił dopiero przy czwartej kolejce, kiedy
to nieoczekiwanie obronił rzut Hestii na lewą pętlę. Towarzystwo zamarło.
Jayden, który zgłupiał do tego stopnia, że wystąpił mimo kolejności przed Mary,
również spudłował, a Wood obronił to tak brawurowo, że Sally po raz pierwszy
odkąd zaczęła chodzić na treningi, biła mu brawo.
Mary,
wyraźnie spanikowana nagłą poprawą obrony u Wooda, zawisła na chwilę w
powietrzu, żeby obmyślić strategię gry. Szczwany uśmieszek zdradzał, że wpadła
na coś dobrego. Udając, że zbliża się do środkowej pętli, nagle zapikowała i
zaatakowała prawą. Ku jej zdumieniu Chris znalazł się tam przed nią. Wtedy po
prostu wypuściła całkiem sporo uroku wili i rzuciła, kiedy Wood zdawał się
zaraz spaść z miotły.
Frank
zagwizdał.
─
Mówiłem coś o uroku, Mary.
─
Naprawdę myślisz, że podczas meczu ktoś zwróciłby na to uwagę? – zakpiła
dziewczyna. Frank westchnął i niechętnie przyznał jej rację, gwiżdżąc ponownie.
Chris
cały się spiął. Zanurkował i podleciał do Franka, chyba żeby udusić go gołymi
rękoma, ewentualnie wydusić z niego trochę charakteru. Wtedy zarówno Mary, jak
i Jayden i Hestia rzucili kaflami kolejno w prawą, środkową i lewą pętlę.
─
PRAWAAA PĘTLAAA, WOOOD! PRAAAWAAA PĘĘĘĘTLAAA!!! – przedrzeźniła Longbottoma
Mary, kołując w powietrzu.
Wood
aż zleciał z miotły, wściekły, że tak go zlekceważono. Frank spojrzał na swoich
ścigających z naganą.
─
Był gwizdek, Frank – wzruszył ramionami Jayden, ignorując ciągłe: „PRAAAWA
PĘĘĘĘĘTLA”.
─
Niech wam będzie – przystał na to Frank. Chris był bliski rzucenia się na niego
za aprobatę tak haniebnego zachowania i – przy tym – ośmieszenia na oczach jego
dziewczyny, ale James przytrzymał go, zanim zdążył zrobić coś głupiego.
–
Sytuacja wygląda więc tak… – przełknął ślinę Frank, niemrawo spoglądając na
swojego obrońcę. Ten sam Chris o niedźwiedziowatej budowie i sile równej mocy
pięciu mężów, ze wściekłymi, łypiącymi na niego oczami wyglądał dwa razy
bardziej przerażająco. Longbottom był co prawda Gryfonem, kapitanem drużyny i
Prefektem Naczelnym, ale nawet na niego zachowanie Chrisa mocno oddziałało. Już
miał odwołać swoją decyzję, gdy zetknął się z równie nieaprobującymi wzrokami u
Mary, Hestii i Jaydena. Wypadkowa stanowiła więc dwie wściekłe osoby więcej dla
ścigających.
Jeśli
istnieje coś bardziej katastrofalnego w skutkach niż bunt kobylastego obrońcy,
to jest to niebywale bunt wściekłych, uzbrojonych o kafla ścigających.
Prosta
decyzja.
─ …
że zarówno Syriusz, Jayden jak i ty, Hestio, macie cztery rzuty, a Mary pięć.
Aha, z tym że Black wykonał cztery nie do
końca poprawne rzuty, a potem gdzieś sobie poszedł – przejechał z
rezygnacją po twarzy. – Bardzo mnie zawiedliście. Idźcie poszukać Blacka, to
rozstrzygniemy, kto z was opuszcza pierwszy skład drużyny, bo wygląda na to, że
nie mam podstaw, by nie przyjąć do drużyny Mary.
Syriusza
niedługo trzeba było szukać, bo niespecjalnie się krył i maskował (krzyczał,
ile sil w płucach w najwyższym rzędzie trybun). Kiedy jego położenie przestało
być niewiadomą, jednocześnie ocalił on swojego kapitana przed niechybną
śmiercią i kalectwem z rąk wystarczającego wściekłego dziś Wooda. Jak go
ocalił? Cóż, Black swoim zachowaniem nagrabił sobie u obrońcy stukroć bardziej
niż Frank, bo uraził jego dumę w najgorszy możliwy sposób – flirtując z Sally.
James
przeżegnał się.
─
Ty sukin… - Jayden rzucił się na Chrisa, zanim ten mógł dopaść Syriusza i –
niewątpliwie – połamać mu żebra.
Nie
da się ukryć, że Black był bardzo umięśniony i wysportowany, ale jednak Chris
słynął ze swojej nadludzkiej wręcz siły. W zeszłym roku na przykład, po
słynnej, druzgoczącej porażce Gryffindoru ze Slytherinem w finale Qudditcha, w
pojedynkę, bez użycia różdżki, odesłał całą drużynę Ślizgonów do skrzydła
szpitalnego z połamanymi rękami, nogami i kręgosłupami. Pokonał też Nestora
Goyle’ a na czwartym roku, który nie dość, że chodził wtedy do siódmej klasy,
to jeszcze nazywany był „Gorylem” z
oczywistych powodów. Nie ulegało wątpliwości, że gdyby Black wpadł w ręce
wściekłego i agresywnego obrońcy , skończyłby jako kaleka do końca życia.
─
Syriuszu, jeśli teraz trafisz do któreś z pętli, to będziesz mógł pójść do
zamku – obiecał Frank, widząc, że Chris wyrywa się Jaydenowi, Jamesowi,
Dwyerowi i dwóm rezerwowym pałkarzom.
Black
przełknął ślinę i pokręcił głową.
─
Nie wejdę na miotłę, nie obok niego –
wskazał palcem na rozwścieczonego Wooda. – I nie bez ochroniarza.
Frank
syknął. Chciał wysłać zamiast Chrisa rezerwowego obrońcę, ale nie przyszedł on na
dzisiejszy trening. Nie mógł kazać zrobić tego komuś innemu, bo w tej sytuacji
prawie cała drużyna walczyła z Woodem.
Och,
co za okropny dzień! Tyle trudnych decyzji do podjęcia!
─
Ja będę bronił – westchnął z rezygnacją. – No, chodź.
Syriusz,
przekonany, że ma zagwarantowane miejsce w drużynie (każdy wiedział, że nikt
nie bronił tak fatalnie jak Frank) pewnym siebie krokiem pokonał schody i
zszedł na boisko, machając jeszcze do Sally. Ta odpowiedziała mu tym samym.
Tego
rozwścieczony Chris Wood nie mógł już wytrzymać. Z łatwością zrzucił z siebie
Jaydena i resztę pomagającej mu drużyny i nim ktokolwiek zdążył zareagować,
powalił Blacka i wymierzył mu pięścią w zęby.
VI
─ I co się stało potem?
– spytała Georgia Powell, machając rzęsami tak szybko, że aż rozbolały ją oczy.
Sally zacmokała.
─ Syriuszowi
nic takiego się nie stało, ale musiał na chwilę zjawić się w skrzydle
szpitalnym po eliksir na… no otwarte
złamanie ręki.
A.B.
Norton gorzko zapłakała.
─
Nie to jednak najgorsze… Mary wróciła do drużyny, a Syri trafił na ławkę, bo po
kolejnej kolejce wyszło, że Mary ma sześć goli, Jones i Rasac po pięć, a Syri
tylko cztery początkowe. A Chris… cóż, Chris został zawieszony. Ponownie.
─ Niemożliwe – wydukała Keira Miller. Łzy
chyba zaszkliły jej oczy.
Sally
spuściła głowę. Zaczynała żałować, że wspomniała koleżankom o tej sytuacji. Nie
miała takiego zamiaru, kiedy wybierała się na spotkanie, obawiała się bowiem,
że zaczną one obwiniać ją o wypadek Łapy i w rezultacie zostanie wykluczona ze
społeczności, tak jak Clemence Grant albo Edith Johnson. A gdyby przestała być
Pięknością, nie dość, że straciłaby wszystkie przyjaciółki, to jeszcze
wylądowałaby na samym dnie drabiny społecznej i stałaby się tak niepopularna
jak jej „nie-Pięknościowe” współlokatorki. Póki co jednak, Larissę informacja
Sally zbyt wstrząsnęła, żeby mogła rozważyć ewentualne wyrzucenie jej ze
swojego klubu.
Co
dziwniejsze, przewodnicząca Piękności nie zwołała nawet minuty ciszy, która
zwykle zapadała w przypadku nieszczęśliwych wypadków przystojniejszych chłopców
w szkole. Rachel Sommers zwróciła jej kilka razy uwagę z tego powodu, jednak
Larissa jej nie słuchała, popadając w otchłań rozpaczy. A że była dziewczyną
emocjonalną, ale zmienną i efemeryczną. Gdy więc zmęczyło ją pogrążanie się w
żałobie, ale równocześnie nie chciała wyjść na niewzruszoną losem Łapy, zaproponowała
słabym głosem, żeby ktoś opowiedział coś lekkiego, na odstresowanie:
─ O
ocenach, romansach nauczycieli, nowych uczniach… ─ wydukała, głośno wydmuchując
nos w chusteczkę. ─ Nie chcę mi się nawet analizować rozmowy Jamiego z McDonald.
Pokój
ogarnęła cisza. Chociaż Piękności zwykle nie miały problemów ze znajdywaniem
tematów do rozmowy, teraz nic, o czym klekotały przez te dwa szkolne tygodnie,
nie zdawało im się godne uwagi. Wreszcie, po kilku minutach takiego milczenia,
o języku w gębie przypomniała sobie Sue Renner, nieśmiało wtrącając:
─
Słyszeliście może o tym, że ta wariatka, Jo Prewett przeskakuje klasę? Wszyscy
sądzą, że ma starszego chłopaka, który nie chce czekać, aż skończy szkołę.
Kiedy o tym usłyszałam, to myślałam, że padnę.
Summer
Roberts pociągnęła nosem i zerknęła na chlipającą Larissę. Ta pokiwała głową,
na znak, że Sue może opowiadać.
10 stycznia
We wtorek transmutacja była pierwszym przedmiotem na planie
Gryfonów z szóstej klasy, ale jednak zaczynała się późno, bo o dziesiątej. Z
racji, że szósta klasa przywykła do wstawania o szóstej oraz tego, że po ósmej
nie było po co schodzić na śniadanie, sporo uczniów miało teraz dwugodzinne
okienko.
Większość grupy
zostawiła w klasie swoje tornistry i wyleciała na dwór, by nacieszyć się
śniegiem. Pozostali ruszyli w inne, niezwykle zatłoczone o tej porze miejsce.
Lily i Dorcas, jako najsłabsze transmutacyjne ogniwa, zdecydowały się zostać w
klasie, by pouczyć się (Evans) i poprosić o radę (Dor). Prócz nich nigdzie nie
ruszały się jeszcze Sue Renner i jej koleżanka z ławki, Jo Prewett, bazgrająca
coś na kartce, ale ani Lily, ani Dorcas nie zawracały sobie głowy ich
obecnością.
─ Wiesz co? –
zaczęła Dor, łapiąc koleżankę rękę. ─ Będę miała korki.
Potaknięcie.
─ Z transmutacji –
uściśliła.
Potaknięcie.
─ Z Blackiem.
Potaknięcie.
Poważnie?, jęknęła w myślach Dor, ona mi potakuje?!
Nie mieściło jej się
w głowie jak tak poważny problem, jak taka katastrofa, może zostać
zbagatelizowana zwykłym, prozaicznym potaknięciem. Na korepetycjach mogło stać
się wszystko. Na Merlina, Black mógł
nawet nasłać tam na nią hybrydę trytona z bobrem i kazać zmienić ją w serwetkę
czy coś równie drastycznego. Albo po prostu mógł zacząć ją molestować.
Natomiast Lily – tak świadoma szaleństwa Blacka, tak zapoznana z jego aktami
(porwanie na szczyt karuzeli) i tak rozumiejąca powagę sytuacji – miała ją,
Dorcas, w głębokim poważaniu, dochodząc do wniosku, że teoria zmieniania koloru
oczu zamieszczona w podręczniku jest ważniejsza niż zbliżająca się apokalipsa.
Oburzające.
─ Zdajesz sobie sprawę, co do ciebie mówię? – spytała
Meadowes, chcąc dać swojej przyjaciółce ostatnią szansę. Lily spojrzała na nią
ze zmęczeniem, ale nie potaknęła, co świadczyło, że ocknęła się ze swojego
apatycznego transu.
─ Wiesz… on jest bardzo dobry z transmutacji.
Dorcas ostentacyjnie
uniosła ręce i teatralnie ściągnęła je na dół, demonstrując, że ręce jej
opadają.
─ Ale jest też
szatanem.
─ Prawda – zgodziła
się Lily, upijając łyk herbaty, którą zabrała tu ze śniadania. – On i Potter
niezaprzeczalnie mają w sobie coś z czarta.
Powiedziała to tak
swobodnie, że Dorcas zirytowała się jeszcze bardziej.
─ Miałam nadzieję,
że dasz mi jakąś radę, która uratuje nasz świat przez zagładą, ale jesteś już
chyba stracona.
─ A duszę wyssał z
niej dementor o imieniu Mary McDonald – podsumowała Emmelina, która nagle
zmaterializowała się w klasie, promieniejąc jak słoneczko.
Dorcas parsknęła i
spojrzała w kierunku Rudej z zainteresowaniem. Lily ostentacyjnie zasłoniła
twarz swoją książką do eliksirów. Meadowes dała przyjaciółce sójkę w bok.
─ A co cię bardziej
rozsierdziło – to, że i Mary, i James są szatanami osobno czy to, że są razem diaboliczni?
─ Najbardziej
rozsierdziło mnie to, że zadajesz takie żałosne pytania.
Emmelina pokręciła
głową i ze śmiechem zajęła ławkę przed tą Lily i Dorcas. Jedno krzesło chwyciła
oburącz i dostawiła do koleżanek, a przed drugie przewiązała swój szalik, do
rękawa kurtki wepchała wełnianą czapkę i grube rękawice, po czym rzuciła ją na
blat ławki. Przed tym, jak padła na dostawione krzesło, spojrzała na Dor, jakby
prosząc ją o przyzwolenie, czy może obok niej usiąść. Robiła tak często, wciąż
nie będąc pewna, czy Meadowes życzy sobie jej towarzystwa.
─ Siadaj –
uśmiechnęła się Dor, upijając łyk z herbaty Lily.
Emmelina padła na
krzesło i sprawnie wyrwała z rąk Evans zasłaniający jej twarz podręcznik.
─ A tak serio – co
się dzieje?
Lily spojrzała nań
nienawistnie, ale pod ostrzem spojrzeń koleżanek uniosła do góry ręce i
oświadczyła dumnie:
─ Mary traktuje go
tak, jakby faktycznie byli razem, a
nie są. Jamesowi nic na ten temat nie wiadomo – skrzyżowała ręce na ramionach.
─ To się czasami
zdarza, że chłopak nie wie, że z kimś
chodzi – stwierdziła błyskotliwie Dor. – Kiedyś tak miałam z Tomem
Starkweatherem.
─ Mogłaby nareszcie
pojąć, że jak każda dziewczyna Pottera była jedynie
zabawką i szantażami go nie odzyska – zripostowała Evans.
─ Daj spokój, Lily –
machnęła ręką Dor. – Dobrze wiesz, że Mary jest głupsza nawet niż ja ( ─
Pojechałaś – szepnęła teatralnie Jo) i chociaż nikt nie może nadążyć za jej
tokiem myślenia, to jest bardziej naiwna niż byle jakaś Piękność (─ Kto to mówi
– burknęła Sue). A zresztą, co cię oni obchodzą?
─ Jakaś ty głupia – westchnęła Emmelina i pokręciła głową.
Dorcas zamrugała i
uśmiechnęła się złośliwie. Lekko uprzedzona, co do osoby Titanicówny z
mniejszym dystansem akceptowała to, co o niej mówiła. Określenie „głupia” w
ogóle jej się nie spodobało, pomimo że sama przed sekundą tak się nazwała.
─ Więc o co chodzi?
─ Powiem ci na
przerwie – odparła półgębkiem, patrząc z rozbawieniem na Lily. Ta odmruknęła
tylko coś o tym, że nie zaczyna się zdania od „więc”, ale prócz tego nie
uraczyła towarzystwa żadną ciętą ripostą.
Dorcas, wedle
swojego zwyczaju, sięgnęła ręką do torby i wyjęła z niej listy, które otrzymała
na śniadaniu. Bardzo rzadko otwierała je podczas posiłku, ponieważ zwykle
spisywała wtedy zadania domowe od Lily, a że to bardzo absorbujące zajęcie, to
równocześnie nieznoszące przerw na lekturę.
Przejrzała
więc szybko katalog sklepu Glorii Mordif, wydała z siebie głośne „och!”, kiedy
zobaczyła Emmelinę na okładce „Czarownicy”, list od swojej kuzynki przeczytała
w trymiga, jednak gdy sięgnęła po ostatni, zapieczętowany list w ozdobnej
kopercie i zrozumiała, że to list od rodziców, cała zbladła.
Lily
zajrzała jej przez ramię i sama wybałuszyła oczy.
─
Wyjec? – szepnęła Emma, głośno przełykając ślinę. Dor pokręciła głową.
─
Gorzej. Oficjalny list informujący mnie, że zostałam wyklęta. Nie muszę nawet
go otwierać, żeby wiedzieć, co przysłali – dziewczyna pomasowała swoje skronie,
oblizała wargi i przerzucała list z prawej ręki do lewej, jakby koperta
niemiłosiernie paliła ją w dłonie. Kilka razy ponownie zajrzała do katalogu
sklepu z bielizną, wyprasowała rękoma zgniecione kartki wewnątrz Czarownicy, a nawet wyciągnęła książkę
od transmutacji – prościej mówiąc, robiła wszystko,
żeby zająć swoje zdradzieckie ręce, które w przepływie szaleństwa mogłyby
otworzyć list od Meadowesów.
Jo
przyglądała się tej scenie jeszcze przez chwilę. Myśli Dorcas, okropnie głośne,
chaotyczne i bezładne, przyprawiały ją o migrenę. Ślizgonka nie mogła jednak
teraz przestać szperać w jej głowie, jakkolwiek nieprzyjemne by to nie było
(krążące wokół mugolskich filmów, modelek i materiałów na ubrania myśli
naprawdę fatalnie się odbierało).
Ostatni
czasy starała się zajmować swój umysł jak najczęściej, bo wtedy równocześnie
zamykała go dla innych. Ojciec Isaaca, profesor Monroe, nieustannie mawiał:
„Najskuteczniejszą oklumencją jest silna legilimencja”, a ponieważ dziewczyna
miała problemy z zamknięciem swojego umysłu, kazał jej skupiać się tylko na atakowaniu
myśli innych. Jego metoda zwykle działała, a teraz mogła okazać się bezcenna,
zważywszy, że w Hogwarcie jest szpieg.
A
ten szpieg miał nawet imię.
Colette Angelo.
Kiedy
tylko Jo wróciła z Cokeworth do Hogwartu (zahaczyła jeszcze po drodze o
Leningrad, ażeby zgarnąć trochę pieniędzy od matki), czuła przez skórę, że
przez jej nieobecność wydarzyło się coś niedobrego. I wydarzyło. Transfer.
Hogwart
nie był taki jak Durmstrang, gdzie na porządku dziennym byli znikąd pojawiający
się nowi uczniowie, przewijający się kolejni dziwni nauczyciele, a nawet
codzienne apele, na których zwykle eksmitowano kilku uczniów. Nie. Tutaj raczej
starano się utrzymać stałą kompanię, za niesubordynację karano szlabanami (komu
w Instytucie chciałoby się bawić w coś takiego?) i bardzo, bardzo rzadko w
środku semestru ktoś nowy pojawiał się na korytarzu. Jej matka miała nie lada
problem z przeniesieniem jej tutaj, a przecież starała się o to w wakacje. Gdy
w środku roku szkolnego zapisywał się ktoś nowy, to siły, które starały się o
jego transfer, musiały być naprawdę wpływowe – zupełnie jak cała rodzina
Angelów, a dokładniej Rowle’ ów.
Legilimencja
to swego rodzaju przywilej – dzięki niej Jo mogła nie dość, że wyczuć, kiedy
Colette, czy – jak tam ona wolała – Bree,
się zbliża (nikt ze znanych Prewettównej osób nie miał tak obsesyjnego toku
myślenia; no, może z wyjątkiem May Potter), to również dowiedzieć się, co o jej
przybyciu sądzą inni. Co zabawne, najwięcej do pomyślenia na ten temat miały dobrze znane jej gryfońskie
dzieciaki, na czele z jej kuzynkiem, Blackiem, i tym kochasiem Evans, Potterem.
Nie było to dla niej szokujące. Afera we Flers dwa lata temu stanowiła
niebywały temat do plotek w rodzinie Blacków, a skandalik, w który zamieszali
się czystokrwiści nastolatkowie i Angelówna, był niemal tak głośny, jak ten z
nią, Isaakiem i Jilly na czele.
Dzisiejsza
młodzież jest taka problematyczna.
Dla
nich jednak pojawienie się Bree wciąż stanowiło zagadkę. A dla niej, Jo, sprawa
była przecież oczywista – Tony Walker wysłał to okropne dziewczę tutaj, a to
oznacza, że wraca do zdrowych zmysłów, skoro znowu może nią kierować.
Niedobrze.
Szturchnięcie
Sally przywołało ją do porządku. Jo westchnęła, ponownie zagłębiając się w
„myślotok” Dorcas Meadowes, gdy stało się coś bardzo dziwnego:
Wbrew temu, co gada moja babka, to nie
mi przydałaby się sesja psychologiczna.
W wakacje umówię Dor z Jordanem, jeżeli
tylko Ryan i Caroline się nie wyniosą z Cokeworth… to całkiem przydatne – mieć
w rodzinie psychoanalityków.
Już
niemal zapomniała o ciągłej, uciążliwej więzi łączącej jej umysł z Evans.
Wcześniej skutkowała jedynie problemami, ale teraz, kiedy Jo znajdowała się w
zgoła dziwnej dla niej sytuacji, mogła okazać się pomocna…
─
Kim jest psychoanalityk? – wypaliła na tyle głośno, że zwróciła na siebie uwagę
nie dość, że Evans, to jeszcze jej świty i Sally.
Jo
dawała głowę, że jeśli upuściłaby w tamtej chwili szpilkę, jej upadek byłby
całkowicie słyszalny.
─
C..co?! – wydukała Evansówna, wypluwając te słowa, jakby się krztusiła.
─
Kim jest psychoanalityk? – ponowiła pytanie Jo, wlepiając w Lily swoje wielkie,
niebieskie oczy. Uśmiechnęła się chytrze. ─ Zresztą, nieważne… już i tak wiem.
Lily
zamrugała parokrotnie, rozdrażniona, że Jo wciąż czyta w jej myślach.
─
Psychoanalityka, z tego co mi wiadomo, jest dziedziną psychologii założoną
przez Freuda i kontynuowaną przez Junga.
─ A
co to psychologia?
─
To… nauka o psychice. No wiesz, o emocjach, osobowości, szaleństwach ludzi…
takich rzeczach.
─
Ale co dokładnie robi psychoanalityk?
– naciskała Jo.
─
No… zwykle to rozmawia z ludźmi, którzy w pewnym stopniu odchylają się od… no,
normy. Na przykład z niedoszłymi samobójcami albo z anorektyczkami czy coś…
Jo
zadumała się.
Wiedziała
już trochę więcej, jednak po kilku dniach spędzanych z Jordanem dziwnych,
niezrozumiałych wyrazów było bez liku, a ona musiała w miarę na bieżąco poznawać
ich znaczenie, bo inaczej bynajmniej się z nim nie porozumie.
Postanowione.
Lily Evans od dzisiaj jest jej tłumaczem.
Jo
ruchem ręki nakazała Emmelinie zejść z krzesła. Ta natomiast, lekko zmieszana,
przerwała pałaszowanie czekoladowych ciasteczek i posłusznie zwolniła jej
miejsce. Wyglądała na trochę bardziej niż mocno zdumioną.
Jeśli
Emmelina była bardzo zaskoczona, to
mina Lily przypominała w tej chwili wyraz twarzy ryby.
─
Gdzie mogę znaleźć Audrey’s High School? I jak dojść tam z kawiarenki Prince’s? – spytała, przypominając sobie
ostatnią rozmowę z Jordanem. Spotkać się tam mieli, co prawda, kilka dni temu,
ale Jo zawsze może nakłamać, że zachorowała czy coś takiego (po obozie narciarskim chyba nikt nie byłby zbytnio
zaskoczony). Chodziło o to, żeby do tej szkoły się w ogóle zapisać, a raczej,
rzucić Confundusa na odpowiednie
osoby, żeby wpisały ją na listę do klasy absolwenckiej.
─
Nie… powiem ci – mruknęła defensywnie Lily, chociaż nie zabrzmiało to prawie
wcale jadowicie.
Jo
spojrzała jej głęboko w oczy, widząc podświadomie pełny zarys drogi. Musiała
iść w kierunku przeciwnym niż na Spinner’s End, aż dojdzie na rynek, a
skręcając na lewo, tam gdzie znajdowała się księgarnia, musiała iść deptakiem.
Naprzeciwko Szkoły Podstawowej im. Williama Blake’a znajdowało się Liceum im. Audrey
Hupburn z oddziałami muzycznymi i teatralnymi.
Na
pewno tam dojdzie. Wiedziała też, gdzie mieszka Gavin, ten cały kumpel Jordana,
od którego na Golden Road pożyczał narty, a więc z powodzeniem uda jej się
znaleźć mieszkanie uroczego, mugolskiego psychoanalityka. O! A kiedy pojechała
z Jordanem do Londynu, pokazał on jej swój uniwersytet. Umiejscowiony był
naprawdę blisko od Dziurawego Kotła, więc i tam Jo trafi bez problemu.
Wiedziała,
że w tej chwili popełnia zarówno straszny błąd, jak i wielkie szaleństwo, ale
pragnęła spotkać się z chłopakiem raz jeszcze, a gdy Jo chciała czegoś tak
bardzo, jak teraz, to automatycznie usuwała słowo „nie” ze swojego
słownika.
Chyba
wiedziała, co musi teraz zrobić. Kiedy umawiała się z tym nieudacznikiem,
Pettigrewem, pokazał on jej tajne przejście do Hogsmeade, z którego mogła teraz
bezpiecznie skorzystać. Jeśli szczęście jej dopisze, to może uda jej się
ubłagać kogoś, by pozwolił skorzystać jej z sieci Fiuu. Ma dużo pieniędzy,
również funtów, więc to nie powinno stanowić problemu. Znalezienie Jordana
również. Wyglądało na to, że najciężej będzie wytłumaczyć mu, dlaczego nie ma
jej na liście uczniów AHS’u.
Miała
już jakiś pomysł. Być może więź umysłów jej i Evans działa również na odległość
i podczas rozmowy z Jordanem, będzie miała możliwość sprawdzenia tych
wszystkich mugolskich terminów. Och, jakie miała dzisiaj szczęście!
─
M… muszę iść – mruknęła, nie do końca do siebie, ale równocześnie na pewno nie
do Evans, Titanic, Meadowes czy – Merlinie, broń! – Sally.
─
Do toalety? – spytała głupio Emmelina, gdy Jo wyminęła ją, praktycznie gnając do drzwi.
Wówczas,
prawie już przez drzwiami, doleciał do niej irytujący, myślowy wrzask Dorcas
Meadowes:
Co jeśli Syriusz jednak przyjdzie i, co
gorsza, FAKTYCZNIE będzie tam ze mną siedział, i nie wyjdzie, i…
─
Och, znajdź po prostu jakąś męską dziwkę, która rozsierdzi „Syriuszka” i obroni
cię w razie, gdy ten sprowadzi na wasze korepetycje kosmitów – prychnęła, nie mogąc znieść dłużej tych dorcasowych
andronów. Opuściła klasę tak jak lubiła najbardziej – z pompą. I uświadomiła
sobie, że zapowiada się naprawdę dobry dzień.
Tak bardzo nie
zamierzała pójść dzisiaj na zajęcia.
VII
─ Nie do końca wiem, dokąd to zmierza… - przyznała Georgia Powell. –
Rodzinne dramaty Meadowes obchodzą mnie mniej więcej tyle, co zeszłoroczny
śnieg, a ja liczyłam na jakiś prawdziwy skandal,
a nie…
─
Przecież miało być coś lekkiego – zauważyła trzeźwo Annabelle Norton. – Ale,
Sally, mówiłaś coś o przeskakiwaniu klasy,
a ja niezbyt doszukuję się w tym… zbieżności.
─
Gdybyście posłuchały mnie do końca, to byście się dowiedziały, że tego samego
wieczora Jo Prewett wpadła do gabinetu McGonagall, przeprosiła za całodzienne
wagary i wyjaśniła, że spędziła je na
nauce.
─
Na nauce? – zaśmiała się Summer, której nieoczekiwanie wrócił dobry humor. – To
samo jej powiedziałam, kiedy zarwałam cały tydzień, bo ja i Casper Dabney
mieliśmy ciekawsze rzeczy do roboty niż transmutowanie głupich robaczków w
ciastka zbożowe.
─
Na nauce, bo rozmawiała już ze Ślimakiem na temat przeskoczenia jednej klasy, a
on powiedział jej, że musi napisać jakiś cholernie trudny test z każdego
przedmiotu i… i się uczyła.
─
Jeśli przeskakując klasy, przysługują ci dni wolne od szkoły to ja przeskakuje
wszystkie jakie się da – rzuciła Larissa. Rachel Sommers zachichotała.
─ Jesteś w siódmej
klasie. Nie możesz już przeskoczyć żadnej.
─
Zawsze można coś przeskoczyć, Rachel
– zaprotestowała Keira Miller, która bardzo chciała przypodobać się przewodniczącej
Piękności, mając nadzieję, że po jej odejściu przejmie sprawowaną przez nią
funkcję.
Rachel
wyglądała jakby chciała coś odpowiedzieć, ale Caitlin jej na to nie pozwoliła:
─
Nudzi mi się. Czy ktoś wie cokolwiek o Jily albo Doriuszu? – spytała, podskakując
niecierpliwie. Larissa spojrzała na nią
tak, jakby była małym, głośnym i skaczącym robakiem, którego znalazła w
ciasteczkach wybielających zęby.
─
Och, zamknij się już z nimi. Jestem chora od ciągłego klekotania na ten
gówniany temat nieustannych dramatów tej pruderyjnej, niewyżytej dziewicy Evans
i coraz bardziej żałosnego partenofila, który kiedyś był całkiem gorący –
warknęła Larissa, rozdrażniona nie tyle co towarzystwem Caitlin, ale przede
wszystkim ponownym przerabianiem tego samego tematu, przez co miała wrażenie,
że nieustannie gada jedynie o Evans, walniętej May Potter, Blacku i
anorektyczce Emmelinie Titanic, Miss Szesnastolatek od siedmiu boleści.
─ W
skrzydle szpitalnym słyszałam coś o tym, że Evans pobiła się dzisiaj z Mary –
zaczęła nieśmiało Maggie Lambert. ─ Rozumiem twój gniew, Larisso, ale…
─
Och, zamknij się już i niech któraś z nich ci to opowie – wskazała na swoje
podopieczne – ja idę poszukać Liesel, bo to niewybaczalne, żeby nie
przychodziła sobie na nasze spotkania.
***
13 stycznia
James ignorował Lily
za każdym razem, kiedy ta dawała mu znak, że chętnie spędziłaby z nim czas. Nie
reagował na prowokacje, liściki ani nawet rozpaczliwe próby nawiązania dialogu,
podejmowane raz po raz przez osobę rudowłosej. Nie pchał się do niej, nie
łasił, nie podrywał, nie odzywał, a przede wszystkim nie zwracał na nią uwagi,
jakby z chwilą, kiedy powiedziała, że nie odmówi pomocy w projekcie Dorianowi,
przekreśliła całą ich sześcioletnią relację.
Lil
z ręką na sercu mogła zaręczyć, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, byle odmienić
tę sytuację. Zagadywała do niego, kiedy mieli razem lekcje, a ona siedziała w
sąsiedniej ławce. Wykorzystując przeciw niemu jego własną broń, zaciągnęła go
do małego pomieszczenia, z którego nie było możliwości ucieczki. Wynajęła nawet
Remusa, żeby w jej imieniu przeprosił tego napuszonego palanta. 5 – odbyła prawdziwą walkę z wiatrakami, bo
wszystkie te desperackie kroki nie owocowały niczym wartościowym.
─
Poproś Syriusza, żeby z nim pogadał – doradziła jej Dor, kiedy Lily – już
naprawdę zdesperowana – poprosiła ją o pomoc.
I
tak też zrobiła. Jednak Black, jak zwykle zajęty miliardem pierdoł,
komunikatywny był w podobnym stopniu jak jego najlepszy kumpel, a więc Lily nawet
przez niego nie mogła dowiedzieć się, co ugryzło Jamesa. Bez sprzeczek z nim i
całuśnych skutków tych kłótni stres i
złość zbierały się w niej, a z każdą sekundą dziewczyna była bliższa wybuchu.
Szala goryczy przelała się w piątek na transmutacji, kiedy to zobaczyła Pottera
i Mary, trajkotających jak dwie staruszki z tej samej klatki.
Scena
ta zrobiła na Lily takie wrażenie, że aż upuściła ona wszystkie swoje cztery
książki („Poradnik transmtuacji dla zaawansowanych”, „Transmutacja dla
zielonych”, „Wielkie nadzieje” i własny pamiętnik). Schyliwszy się, by to
wszystko pozbierać, pędziła swoimi myślami tak szybko, jak dawno jej się nie
zdarzyło:
Dlaczego
Potter rozmawia z najgorszą osobą na świecie, stricte jego BYŁĄ dziewczyną, co
do której zaręczał, że nie mógł jej znieść przez cały poprzedni rok? Czy już o
tym nie pamiętał? Dlaczego ignorował ją, Lily, która w gruncie rzeczy nic mu
nie zrobiła? James nie miał prawa mieć wyrzutów w sprawie Doriana! Przecież nie
umówiła się z nim na randkę ani nic podobnego. Oni po prostu robią razem
projekt, który niesie za sobą obopólne korzyści. Dla Doriana, którego nie było
przez zeszły semestr i który nie mógł dobrać dla siebie innej pary niż Luke
Davies, za którym nie przepada, i dla Lily, która dzięki temu nie będzie
musiała pisać okropnego testu wiedzowego z całego programu nauczania
transmutacji.
Jak
on mógł tego nie rozumieć? W porządku, ona i Chamberlain kiedyś się spotykali,
ale to było tak dawno, że chyba każdy już o tym zapomniał. Ani ona, ani Dorian
już nic nie czują względem siebie, czego nie można powiedzieć o Jamesie i MARY.
Tutaj leżała różnica.
Ogarnięta
nieznanym jej dotąd rodzajem wściekłości, już miała iść powiedzieć Jamesowi, co
o nim myśli, gdy poczuła czyjąś dłoń na swoim nadgarstku.
Dorcas.
To tylko Dorcas.
─
To dzisiaj, Lil – szepnęła, ciskając torebkę własnego projektu na najbliższą
ławkę. ─ Moje korki z Blackiem są już DZISIAJ. Nie wiem, co robić. Miałam go
ignorować. Na tym opierał się mój plan… nasz
plan – spojrzała na nią błagalnie, podskakując jak mała dziewczynka. ─ Nie mam
w sobie wystarczającej ilości silnej woli, żeby siedzieć przez godzinę
naprzeciwko niego w bibliotece i, no, uczyć się.
Lily
nie spojrzała w jej kierunku, chociaż kolejne słowa do niej docierały. Mary
wypuściła właśnie aurę wili, a James uśmiechnął się w sposób, jaki niedawno
myślała, że jest zarezerwowany tylko dla niej. Zmarszczyła brwi, gdy McDonald
zarzuciła mu ręce na szyję, stanęła na palcach i szepnęła coś, na co on
zareagował śmiechem.
Dorcas
szturchnęła ją w ramię.
─
Ogarniasz? Lily, to jest poważne. Potrzebuję czegoś, co będzie mnie chronić.
Może dalej będziemy praktykować nasze karteczki, jak wtedy, w Hogsmeade, kiedy
byłam na randce z…
─
Dlaczego on z nią rozmawia? – wybuchnęła nagle, kiedy James i Mary zajęli razem
ostatnią ławkę. To ona, Lily, siedziała z nim na Obronie przez cały zeszły
semestr!
Ale w zeszłym semestrze nie było Mary,
pomyślała ponuro, ostatecznie odwracając się w
kierunku Dorcas. Dla odmiany teraz ona patrzała na niedoszłą „pierwszą
parę Hogwartu”, uśmiechając się pod nosem.
─
No cóż, może nareszcie się od ciebie odczepi, co nie? – spytała serdecznie,
jakby było z czego się cieszyć. ─ Nie przepadam za Mary, i wiem, że ty też nie,
ale James zna ją lepiej i lubi – wzruszyła ramionami – nic dziwnego że tak
dobrze się dogadują.
Tak dobrze się dogadują…
Nareszcie się od ciebie odczepi… Co to wszystko ma znaczyć? Czy Dorcas… czy ona
sugeruje, że James chce do niej, do Mary, wrócić?
Nogi
Evansównej zmiękły. Poczuła, że zaraz się przewróci, jeśli Dorcas nie krzyknie,
że żartowała albo coś podobnego. Jeszcze raz wysłała niepewne spojrzenie w
kierunku McDonald i Pottera. Mary patrzała w jej stronę i mówiła bardzo powoli.
Lily przeszło przez myśl, że zapewne okrutnie ją teraz obgaduje. To tylko
dolało oliwy do ognia.
Dorcas
spytała ze zdziwieniem, czy Rudej nic nie dolega, nie doczekała się jednak
odpowiedzi. W duszy Evansównej bowiem gromadziło się wiele negatywnych uczuć, a
że te złe emocje nie były jedynymi, bo stanowiły zaledwie nieznaczną częścią
kolekcji negatywnych uczuć, gromadzonych tygodniami przez Lily, to przypominała
ona w tamtym momencie tykającą bombę. Dorcas nie wiedziała, czy powinna
uciekać, czy raczej spróbować uspokoić swoją koleżankę.
Z
opresji uratował ją wchodzący do klasy Luke Davis, który najwyraźniej chciał
porozmawiać o czymś z McGonagall. Dor stwierdziła, że chętnie podpyta się go, o
co dokładnie chodzi, czym prędzej uciekając z poligonu, jakim niewątpliwie
stało się bliskie sąsiedztwo jej przyjaciółki.
Klasa
zaczęła wypełniać się kolejnymi osobami – najpierw była to Hestia, która
usłyszawszy, z jaką niesprawiedliwością Lily musi się zmierzyć, wręczyła jej
jakiś tandetny medalik szczęścia i
kazała spać w nim w noc owulacji, cokolwiek to znaczyło. Emmelina kazała jej
przestać się przejmować i lepiej powiedzieć jej, gdzie kupiła swój błyszczyk,
który wyglądał wspaniale dzisiaj na jej ustach.
─
Pachnie jak truskawki – zachwyciła się, kiedy Evansówna znalazłszy go,
rozkręciła sztyft i dała Emmelinie aplikator do powąchania. ─ Niech James
żałuje, że nie może go posmakować. A! I będę trzymać za ciebie kciuki na dzisiejszym
pytaniu… wiesz, McGonagall praktycznie obiecała,
że przepyta cię z definicji transmutowania koloru oczu.
Natomiast
Marley, w której rękach była ostatnia nadzieja, spławiła ją tak, jak Emmelina –
i poleciła raczej się uczyć niż przejmować Mary, Potterem i ich zabawą w dom.
Kątem
oka zauważyła chichoczącą Dorcas, która najwyraźniej bardzo dobrze odnalazła się w towarzystwie Luke’ a Davisa, tego
chłopaka, za którym Dorian tak nie przepadał i z którym miał wcześniej robić
Zadanie Absolwenckie. Nie chciało jej się nawet tego komentować.
McGonagall
tego dnia lekko się spóźniła, co nie zdarzało się praktycznie nigdy. Miała
bardzo zły humor – wchodząc już nakrzyczała na Luke’ a i Dorcas za „szwendanie
się po jej klasie”. Lily momentalnie
pożałowała, że nie przećwiczyła zaklęć zmieniających kolor oczu. Luke
uśmiechnął się jeszcze do Dorcas, po czym uciekł z klasy, zapominając o swojej
sprawie do McGonagall, jeśli w ogóle takową miał. Meadowes pomachała mu jeszcze
i pobiegła pośpiesznie do swojej ławki, padając na krzesło obok Blacka (musiała
z nim siedzieć tak, jak siedziała na początku roku, bowiem McGonagall nie
zezwalała na przesiadki). Lily zmuszona była usiąść sama, bo James delikatnie mówiąc
zignorował zasady McGonagall i nie wrócił na swoje stałe miejsce, obok
zielonookiej.
─
Zanim rozpoczniemy zajęcia… – zaczęła Minerwa, zręcznie transmutując latający
po klasie papierowy samolocik w pięknego albatrosa. Evansówna schowała twarz w
dłoniach, przeczuwając, że zaraz
rozpocznie się egzekucja.
─ …panna
McDonald i Evans mają coś wam zaprezentować, nieprawdaż?
Mary
momentalnie zakrztusiła się własną śliną, a oczy Lily o mało nie wypadły jej z
orbit. Na Merlina, jak mogły o tym zapomnieć! Jak Lily
mogła o tym zapomnieć! Projekt, kara… za całą tę aferę na uczcie pierwszego
dnia nowego semestru. Miały wymyślić coś, co będzie „żywą prezentacją
użyteczności transmutacji humanoidalnej w sytuacjach z życia codziennego”.
Nawet nie rozmawiała z Mary od tej kłótni, a co dopiero planowała projekt!
Co
za zły, co za fatalny, co za katastrofalny dzień…
─
Pani profesor – odezwała się wyniośle wila, oblizując nerwowo wargi. – Ja i Wyw…
to znaczy Lily, myślałyśmy, że nasz
projekt jest przyszłą lekcję.
─
Powiedziałam wyraźnie, że na dzisiejszą, panno
McDonald – ucięła jej twardo profesorka. – A nawet jeśli, następną transmutację
mamy w poniedziałek. Nie wierzę, że jeszcze tego nie rozpoczęłyście.
─
Rozpoczęłyśmy – brnęła wila – ale wolałybyśmy jeszcze trochę poćwiczyć. Wie pani, żeby wszystko było
dopięte na… ostatni guzik.
Nawet
osoba tak utalentowana we wszelkiego rodzaju kłamaniu i krętactwie jak Mary,
miała problem z utrzymaniem z profesor McGonagall kontaktu wzrokowego i
jednoczesnym łganiu jak z nut. Przygryzła dolną wargę i spuściła wzrok na blat
swojej ławki. Albatros zdematerializował się w powietrzu, opadając na podłogę w
postaci złotych iskier. Lily zadrżała.
─
Wstawajcie – rozkazała profesorka. – Bez przekrętów. Miałyście wystarczającą ilość
czasu, żeby to zrobić.
Lily
z ciężkim westchnieniem podniosła się z krzesła, robiąc przy tym wiele hałasu.
W pomieszczeniu panowała przerażająca, nienaturalna cisza, którą przerywał
jedynie jej ciężki oddech i stukanie obcasów butów Mary, która machając przy
tym biodrami, praktycznie wybiegła na przód klasy i przypadkiem zepchnęła Evansównę na ścianę. Remus syknął, a Dorcas
schowała twarz w dłoniach. Wiedziała, że ani Lily, ani Mary nie znają się na
humanoidalnej transmutacji (Meadowes nawet nie wiedziała, co to znaczy), a
najgorsze jest to, że żadna nie zachowała też zimnej krwi i nie była w stanie
nawet spróbować coś zaimprowizować.
Kiedy
już obie znalazły się na środku klasy, a niezbyt gromkie i niezbyt wspierające
oklaski przycichły, McGonagall nakazała im powiedzieć, jaki jest temat ich
projektu.
─
No, Mary, jaki jest temat naszego projektu? – spytała retorycznie Lily. Przez
salę potoczyła się salwa cichutkiego, dyplomatycznego śmiechu.
─ Jest to żywa prezentacja użyteczności
transmutacji humanoidalnej w sytuacjach z życia codziennego – mruknęła nieśmiało.
McGonagall łypnęła na nie spode łba.
Lily,
w przypływie paniki, spojrzała na Jamesa. Nie spodziewała się od niego jakieś
niewerbalnej pomocy, przesłania jej telepatycznie tematu projektu albo czegoś
podobnego, ale miała nadzieję chociaż na to, że odwróci wzrok od emanującej
urokiem wili, ile wlezie, Mary McDonald. Złość buchnęła w niej jeszcze raz,
dając początek jednemu z najbardziej szalonych pomysłów, jakie Lily kiedykolwiek
wprowadziła w życie.
─
Postaramy się udowodnić, że eliksir wieloskokowy jest całkowicie zbędny, jeśli jest
się dobrym transmutatorem – skłamała giętko. Mary zmarszczyła brwi. – Moja koleżanka
ułatwiła mi zadanie, farbując się na rudo.
Parę
osób ponownie zarechotało, ale McGonagall uciszyła ich jednym ruchem ręki.
Mary
wysłała w jej kierunku ostrzegawcze spojrzenie, ale Lily nie zwracała na nią uwagi.
Wyjęła różdżkę zza pazuchy i, uśmiechając się czarująco, odparła:
─
Na jej miejscu jednak zaczęłabym od oczu,
bo to one są najważniejsze i
najbardziej niepowtarzalne.
Puf!
Niebieskie,
wielkie oczy Mary, zmieniły się w migdałkowe i szmaragdowozielone.
Dorcas
nerwowo zaklaskała.
─
Jaaa! To takie prawdziwe. Mary wygląda zupełnie jak ty. To faktycznie bardzo
użyteczne, transmutacyjne i humanoidalne, i sądzę, że już wszystkim nam
wystarczy, i…
─
Proszę cię, ucisz się, Meadowes – zgasiła ją McGonagall. Wydawała się być do
pomysłu Lily nawet bardziej sceptycznie nastawiona niż Mary. ─ Kontynuujcie.
Lily
już miała skrócić koleżance nos, zmniejszyć usta i wydłużyć szyję, gdy wila
przejęła pałeczkę, wyciągając swoją różdżkę.
─
Za to ja skrócę twój obsesyjny kompleks, przez który podejrzewałaś bycie
bękartem i przyrodnią siostrą Jo Prewett, a więc to, co twój puszczający się na
prawo i na lewo tatuś nie przekazał ci w genach, a co jeszcze bardziej
zbliżyłoby cię do twoich nędznych, brudnych, mugolskich krewnych! – wybuchnęła,
będąc cała czerwona ze złości. Najwyraźniej Lily zmieniając jej oczy, zaraziła
ją również swoją podatną na czerwienienie się twarzą.
Puf!
Włosy
Lily pojaśniały, aż stały się zupełnie blond. Dziewczyna z przerażeniem ujęła w
palce kilka kosmyków. Nie były one takie jak te Mary przed przefarbowaniem –
ani nie lśniły, ani nie miały pięknego, złocistego koloru, a już na pewno nie
miały evansowej, słomkowej barwy. Przypominały raczej świński blond, jeśli miała być szczera.
Machnęła
różdżką, chcąc zmienić je z powrotem w rude, ale jej transmutacyjna nieudolność
znowu podcięła jej skrzydła – włosy stały się zupełnie białe, jak u albinosa.
Mary zachichotała.
Lily
pomyślała, że wila wyglądałaby bardzo ładnie, mając szyję jeszcze raz dłuższą
niż Petunia.
Puf!
Mary
wyrósł podbródek.
Puf!
Twarz
Lily zaatakowały ogromne pryszcze.
Puf!
Włosy
Mary z rudych stały się zielone, co w zestawieniu z jej niskim wzrostem czyniło
z niej drugą Anię Shirley.
Puf!
Nos
urósł Lily na połowę jej twarzy.
─
Dosyć! – upomniała jej McGonagall, ale dziewczyny zbyt zatraciły się we
wzajemnej walce. Wkrótce znudziło im się oszpecanie siebie nawzajem, a Mary po
prostu uderzyła Lily w nos, łamiąc go przy tym, a ta wyrwała jej kępę włosów z
głowy. Szaleństwo to trwało przez jeszcze parę chwil, nim obydwie zostały
oszołomione Drętwotą.
Jednak
była to bardzo humanoidalna i użyteczna w życiu codziennym prezentacja.
Pierwsza! xD *bardzo dorosłe*
OdpowiedzUsuńPrzeczytam popołudniu i wtedy dodam Komentarz *przewidywanie spóźnienie do kilku dni xd*
Okay. *zbiera się w sobie wenę, żeby coś napisać*
UsuńW sumie miałam napisać pod drugą częścią łączny komentarz, ale jak już tu zaklepałam sobie miejsce *duma* to napiszę tu. A jako, że jeszcze dzisiaj się pojawi druga część *Ksenia, spokój. Nie entuzjazmuj się tak* to napiszę już teraz. Miałam zamiar zaczekać kilka dni i zbierać wenę, ale nie wiem czy to by w czymkolwiek pomogło xD
W każdym razie... czytam sobie z świecącymi paczadałkami, kiedy tu nagle... puf! konieec! Oczywiście pomyślałam wtedy, że to niemożliwe! Przecież dopiero zaczęłam! Z ciekawości sprawdziłam ile ma to stron... 24. Wniosek? Czas to faktycznie wredna sucza i przyspiesza wtedy, kiedy nie trzeba. :c
Co do rozdziału... moje główne przemyślenia kręcą się wokoło krwiożerczych myśli w stylu "UGH!!! ZDYCHAJ MCDZIWKO! NIECH KTOŚ MI TU PODA MŁOT PNEUMATYCZNY!". Mój umysł nie jest skomplikowany, małe morderstwo to wszystko, czego mi trzeba.
Cały czas głowię się nad sprawą z Dorianem... może uruchamia mi się tu płomyczek sympatii do złych charakterów, ale nie wydaje mi sie to jakimś strasznym wkrętem. Lily ma z tego korzyści, Dorian też (małe, bo małe - ale są!). Ja sama go rozumiem, bo gdybym miała robić pracę z jakąś mendą, której nie lubię, nawet jeżeli by mi pomogła, to wolałabym wziąć kogoś mniej wkurzającego i sama odwalić większość roboty. Ale ma z tego w końcu jeszcze jedną korzyść - wkurwi Jamesa. A o ile się nie mylę, głównie o to chodzi. Ale dobra, chyba za dużo myślę. Jak już mi się zdarza to robić, to wychodzą mi dziwne przemyślenia XDDD
Końcówka - wspaniała! BUAHAHAHAHA! Nareszcie McDziwce chociaż trochę się oberwało! Chcę więcej! Giń McDziwko! *w stosunku do niej przypominam trenera Hedge'a z Herosów Olimpijskich xD*
Ale zaprzestańmy tych morderczych i okropnych myśli... trzeba wspomnieć o tym, że moje małe, krwiste serduszko łamie się na pół kiedy James jest obrażony na Lily :c I to jeszcze w jaki sposób?! Nie no, ignorowanie bym zniosła, ale ćwierkanie z tą **** **** ***** McDziwką?! Nie no ja zaraz się powieszę na tym makaronie, który mama dzisiaj rozgotowała ;-; Aż mam ochotę podejść. złapać go za ten zakuty łeb i walić nim o ścianę, aż ta suka wyleci mu z tego napuszonego *wspaniałego* łba!
Ostatnia sprawa, a jak o niej myślę, to moje ciśnienie skacze w górę... MCDZIWKA W DRUŻYNIE?! Nie, nie, nie, nie, nie, nie!!! No i za Syriusza :c *Black, wykombinuj fortepian. Spuścimy go na nią ;-;*
Aż boję się co będzie w drugiej części. Bogowie, nie mogę się doczekać!
Twoja wierna wyznawczyni, Padfoot. ♥ xD
I ciebie zostawiłam na koniec ;>. Mogłabym powiedzieć "na deserek", ale jestem dzisiaj taaaka najedzona, że nie chcę mi sie nawet... nie.
UsuńNawet nie zdajesz sobie sprawę jaką radochę zrobiłaś mi tym komentarzem. Po protu miałam takiego banana na twarzy jak... jak w gruncie rzeczy to ja, kiedy czytam Twoje komentarze. Mniejsza.
Skoro jesteś tak bardzo spragniona krwi Mary, to kiedyś napiszę specjalnie dla ciebie miniaturkę, gdzie po kolei - będzie rozszarpywana przez wilki, lwy, smoki, spadnie na nią kilka fortepianów, drzew, meteorytów... to wszystko da się zrealizować *szatański śmiech*.
James jest taki rozczarowujący, prawda? Ja też bardzo się na nim zawiodłam. Oczywiście najpierw to wymyśliłam, ale przemilczym tę kwestię :D.
Słusznie, że boisz sie drugiej części. Mary i Lily będą same w małym pomieszczeniu z fortepianem... i w ogóle. Zamykam sie już i idę pisać.
Dziękuję za komentarz jeszcze raz :*
Pozdrawiam,
Abigail
Fortepiany... matko, uwielbiam te fortepiany! A szczególnie kiedy na kogoś spadają xD *Mama w dzieciństwie uważała mnie za psychopatę, jak oglądałam bajki i śmiałam się jak na kogoś spadał fortepian xD Ale co się dziwić? Brat puszczał mi "Happy Tree Friends" ;-; *
UsuńTa miniaturka... aż ślepia mi się zaświeciły. Ta wizja jest piękna dla mojego krwiożerczego umysłu. *Powiedziała dziewczyna, która boi sie horrorów XD* Lubię młoty pneumatyczne. Da się jakiś załatwić? :3
Lily... Mary... fortepian... mam nadzieję, że Evans ma równie wielką fazę na fortepiany jak ja xD
Cieszę się na drugą część niesamowicie *o* Ale nie wiem czy dam radę dzisiaj przeczytać ;-; Standardowo na mnie obijałam się cały dzień *czytanie, pisanie... to wciąga xD*, a teraz muszę przeczytać "Dywizjon 303" i napisać CV :c Szkoła... ferie, tęsknię!
Matko, rozpisałam sie o niczym xD
Weny życzę <3
Padfoot. ♥
Druga, a tymczasem idę szykować się do szkoły x.x
OdpowiedzUsuńWiatr ^^
Jeju - jestem wykończona całym dniem! Nie dość, że wstałam za 15 siódma, podczas gdy miałam na 9 (cholerne przyzwyczajenie), to kompletnie zapimniałam pouczyć sie na bilogie (byłam pewna, że nie zapyta - na bez jaj! Kto normalny pyta dzień po feriach!? Mnie na szczęście nie zapytała, ale moja przyjaciółka nie miała tyle szczęścia. Późnieniej przez cały dzień narzekała na tą babę :D).
UsuńNo dobra kończę narzekać i przechodzę do rozdziału:
Jeju, jak ja stęskniłam się za twoim blogiem, nawet sobie tego nie wyobrażasz! Ale rozdział kruciutki, że masakra! Mam szczęście, że dodasz dzisiaj kolejną część! Ale powaga - jestem przyzwyczajona do długaśnych notek :)
Jestem taka podjarana, że Lily jest ZAZDROSNA o Jamesa, że masakra!!! Tylko głupiec nie zauważyłby tych wszystkich spojrzeń, westchnień i wgl. Jestem tylko ciekawa co bedzie z Jamesem i Mary... Mam nadzieje, ze dziewczyna zbytnio nie namiesza w glowie chlopaka.
A tak wgl - dlaczego Mary dostala sie do drozyny? Co ona odstawia. Nie podoba mi sie jak Mary traktuje Hestie '-' Nawet jej nie zna!
Fragment z Mary i Lily - boski! Uśmialam sie przy nim do lez, ale na powaznie - nigdy sie tak nie usmialam.
Zastanawia mnie jeszcze sprawa z Doriuszem... Nie rozumiem dlaczego tak bardzo przejmuje si
Nie rozumiem dlaczego tak bardzo przejmuje sie Blackiem! Przeciez to tylko korki! Wyczuj sarkazm, Abby ;D
UsuńI jeszcze Jo! Na serio chce aby byla z Jordanem! Innej opcji nie przyjmuje, rozumiesz :D
Przepraszam, że kom taaaaaki krotki, ale
1) pisze z komorki,
2) mam randke z matma '-'
Ahhh... bym zapomniala!
Mam do cb 2 pyt, Abby:
1) Mozesz mi powiedziec w ktorym roku urodzi sie Caroline i jej sis Potter?:D
2) Tradycyjnie - na kiedy planujesz 20?
Miłych ferii,
Wiatr (Ola) ^^
Dzisiaj postanowiłam odpowiedzieć tak na świeżo (tak, wiem, szaleństwo o.O) i od ciebie zaczynam, Olu :D. Czuj się zaszczycona ;*. A tak na poważnie, to zacznę od pytań, bo zawsze odpowiadam na Twoje rozdziały i w końu o pytaniach zapominam.
Usuń1. Nie ukrywam, że wiek Carrie i Quinnie miał być tajemnicą, ale wiesz... ja i tajemnice xD. Jeśli jakaś niewiatrusiowa duszyczka czyta moje odpowiedzi i nie chce znać przyszłej fabuły to niech nie czyta uwagauwagauwaga
SPOILER
Carrie jest rocznik Freda i Georga, czyli '78, a Quinnie '81 ;D.
KONIEC
2) Dwudziestka jest raczej przyjemnym rozdziałem dla mnie, bo jest taka lekko przegadana i w sumie nic wielkiego się tam nie dzieje (wiem, zawsze tak mówię, a potem bum! wysakakuje z patologią, bijatykami i innym zuem, ale tym razem naprawdę. chyba), a mam teraz ferie (ach, jak ja kocham ferie) i myślę, że w przeciągu najbliższych 2-3 tygodni będzie. Ale nie chce nic obiecywać. Ty lepiej śpiewaj, kiedy u cb nn *robi srogą minę*.
Ty weź nic nie mów o szkole i pytaniu... ja zostałam zapytana z geografii zaraz po tym jak wróciłam po tygodniu chorowania do szkoły, normalnie... grr.
Ja też uważam, że Lily jest zazdrosna. Ona oczywiście nie, ale wiesz, jak to jest... ciężka z niej osoba.
Kurczę, wszyscy tutaj mi smucą z tą matmą, a nam na ferie dowalono tyle, że aż... ble. :(. Nie.chce.nawet.o.tym.myśleć. Współczuje ci :(.
Mary jest kreowana pod pewną osobę z mojej klasy, której bardzo nie lubię i ktora zachowuje sie totalnie tak samo -,-. Ludzi nie zna, a gnoi, ile się da. Dzisiejsza młodzież to po protu... chołoctwo. To brzmi trochę dziwnie, biorąc pod uwagę, że sama jestem młodzieżą i zwracam się do młodzieży ale ciii...
Okej, serio już się zamykam, bo muszę jeszcze odpowiedzieć innym i dokończyć rozdzialik.
Pozdrawiam :*
I dziękuję <3.
Abisiek
Flustracja w sprawie swojego imienia - najbardziej na plus! No jak tak można xD
OdpowiedzUsuńPodobał mi się opis zajęć z tymi włosami, od razu mi jakoś przyszła do głowy scena z filmu kurde.... Madeleine? nie pamiętam, jak jej na szczotce zostały kępki włosów. :D
Aaaa nie lubię Sary, matko jakie intrygi w tym dormitorium :D dzieje się :D
Idealnie wyszedł ci opis meczu, normalnie tak się wczułam! Tłuczek! Lewa pętla! haha :D
Colette Angelo - ciekawa sprawa z szpiegiem.....hmmm
Mary i Lily xDDD no dosłownie padłam śmiechem jak usłyszały o zadaniu które miały wykonać xD wyobraziłam sobie ich miny ahahaha :D
Puf ! Puf! Puf! haha pryszcze xD no i drętwota, co za dziewczyny xD Może w końcu na dobre się pogodzą co? :D
Rozdział fenomenalny <333333
Boże, jakie ty filmy oglądasz, kochana :D. Prawdziwe horrory. Mi jak wypadnie jeden włos, to już jest żałoba narodowa, a jakby całe kępki... chyba bym umarła :D.
UsuńCzy one się pogodzą? To naprawdę dobre pytanie, któego - szczerze - do tej pory sobie nie zadałam. A powinnam to rozważyć... hmm. Chyba jakaś myśl nawiedziła moj umysł. Wszystko dzięki tb normalnie jesteś moim wenodoładowywaczem :D.
Dziękuję bardzo za komentarz i za miłe słowa :*
Pozdrawiam,
Abigail.
Ehem... czwarta! xD
OdpowiedzUsuńhttp://www.mthai.com/en/wp-content/uploads/2014/11/Loser-leads.gif
Usuń♥♥♥
*Padfoot spadaj czytać "Dywizjon 303" bo nie zdążysz na jutro ;**
Usuń*chrząka*
Więc no... zacznę może od tego, że od razu poprawiłaś mi humor po pierwszym po feriach dniu szkoły, dodając rozdział wczoraj... znaczy dzisiaj xD Przeczytałam, a teraz czas na komentarz :D
No to zacznę od najbardziej irytującej, denerwującej postaci. Oh... któż to może być? Ah tak, proszę Państwa! Mary McDziwka! Niech spada z drużyny, bo jak nie to sama chętnie do niej pójdę i ją wykopię. Albo lepiej! Walnę w nią tłuczkiem! I w ogóle... co JAMES SOBIE MYŚLI? Że... z McDziwką i ignorować Lily? -,-
Kocham Jamesa i w ogóle, no ale sorry... nawet moja miłość do Jamesa ma granicę! James ogarnij dupę, że tak powiem xD Sam się migdali z McDziwką i ma pretensje do Lily! Ot co - prawdziwy facet xD
A wracając do McDziwki... bo o niej mam najwięcej do powiedzenia... xD Chociaż nie popieram bijatyk i w ogóle... Lily było przywalić mocniej! Trafiłaby do Munga i byłby spokój, a tak to nie! Musimy się z nią męczyć xD
Ja chcę Jily :c Niech oni się pogodzą, bo moje serce krwawi.
Czekam na dzisiejszy rozdzialik <3 Badadam! *.*
Moony :D
Skończyły Wam się ferie? :C. I od razu drugiego dnia macie lekturę o tak beznadziejnym tytule (nie czytałam jeszcze lub niejeszcze, ale przypuszczam, że jest tak porywajaca jak moje Quo Vadis. Chociaż Quo Vadis nie byłoby takie złe, gdyby Sienkiewicz robił akapity. Dobra, zamykam się.).
UsuńE tam, Mary fuksem dostała się do druzyny, może dostanie dyscyplinarkę czy coś (serio się zamykam). Ja zwykle też mam najwięcej do powiedzenia o osobach, których nie lubię. Jakoś... na gadanie o nich zawsze najdzie mnie ochota. To jest ciekawe.
Jily będzie specjalnei dla cb (okej, napisane już jest, ale wiedz, że już wczoraj dla ciebie pisałam czy coś :D).
Dziękuję za komentarz :*
Abigail
Rozdział jest genialny, niesamowity, zabójczy po prostu suuuuuper. Nie mogę uwierzyć że Syriusz będzie grzał ławę. Bez niego na boisku przegrają. Przecież on jest najlepszy. Nwm czy już to mówiła znaczy pisałam nie lubię Mary. Niech ona lepiej wraca do Francji. Akcja na transmutacji najlepsza ale pewnie Lily się opieprz dostanie szkoda mi jej ale cieszę się że pokazała Mary kto tu jest lepszy i kto będzie z Rogasiem.
OdpowiedzUsuńJak teraz pomyślę, to naprawdę tragedia będzie z drużyną. Ja nwm jak oni chcą wygrać. Wcześniej to Black latał dookoła i swoim hmm... "wdziękiem" odwracał uwagę przeiciwnków od gry, a teraz co on może przy tych bidonach na ławce :(. Jest jeszcze James, ale kurde no... Bez najlepszego kumpla przy boku też przygaśnie. ech.
UsuńGdyby za pokazanie kto tu jest lepszy obywałoby się bez opieprzu, to ja powinnam iść się sądzić. No, może to, co powiedziałam w czwartek na wuefie niezbyt sprawiło, że wygrałam chłopaka, ale bez przesady, mogli zrozumieć moją chęć dopieczenia czarnemu charakterowi :D. dobra, zamykam sie już naprawdę. Kiedy robię nawiązania do siebie, to znak, że muszę kończyć.
Dziękuję za komentarz :*
Pozdrawiam,
Abigail
Ale jestem opóźniona! Chyba nigdy mi sie to nie zdarzyło, ale matematyka mnie niszczy!!! No ale nie wylewam swoich żalów na Ciebie, to nie byłoby nie uczciwe, więc przechodzę do komentowania :)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak się cieszę, że jest kolejna część, a jeszcze bardziej, że po przeczytaniu tej skapnęłam się, że jest jeszcze kolejna. To było świetne uczucie. Kończę i tak: to niby już koniec? A tu nagle wychodzę... I co?! Kolejna cześć! :D To piękne *-*
Już Ci pisałam, że uwielbiam, jak plotkują Piękności. To jest tak oryginalne, że aż trudno to wyrazić. Mary niby w drużynie?!!! Za Syriusza?!!! Moje serce złamało się na pół. Czasami po prostu jej nienawidzę, co prawda znasz moje teorie na jej temat, ale to nie zmienia faktu, że czasami przyprawia mnie o łzy złości. Choć i tak daję jej szansę. Tak dla zasady i... własnego spisku? :) Sama nie wiem czemu. Może mimo wszystko jest w niej coś, co bardzo lubię i to mi przeszkadza, żeby była dla mnie typowo złą postacią. Jo! Moja kochana Jo! Jak ja się cieszę, że jednak chce się spotkać z Jordanem (?). Uwielbiam tego chłopaka i wszystko, co z nim związane. On może jej pomóc. Choć ona jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę, że potrzebuje tej pomocy. Jo ma w sobie coś takiego, że przyciąga. W tej chwili tak bardzo ją polubiłam, że nie wiem, co by zrobiła, żebym ją musiała znienawidzić. Mary vs. Lily, Lily vs. Mary. To dopiero pomysł O:) Jak sobie to wyobraziłam to padłam. Scena ever. No i widać, że komuś zaczyna naprawdę zależeń na kimś :) To jest piękne, piękne, piękne i no może jeszcze raz piękne. Teraz wszystkie projekty bedą mi się kojarzyć z tą sceną. Nie zdziwiłabym sie, gdyby jutro na moim projekcje z woku zaczne się śmiać wniebogłosy, bo zamiast skupić się na malarstwie ta cena będzie mi się ukazywać w halucynacjach. Może dostarczę klasie rozrywki. Ciekawe, co o tym myślał James :) W ogóle nie moge się doczekać, kiedy się dowiem, o co chodzi z Mary, James i Dorrianem (pewnie źle napisałam, ale wiesz, ze imiona to nie jest moja mocna strona). to się szykuje całkiem ciekawie.
Kończę i lecę czytać trzecią cześć :*********