„Tylko jedna rzecz jest gorsza niż gdy o nas mówią, a mianowicie: gdy o nas nie mówią.”-Oscar Wilde
Lily z niesmakiem odkleiła od swojej spódniczki klejącą,
zaschniętą breję, która zapachem przypominała trochę krem jej babci na żylaki i
pajączki – ostatnią niespodziankę, jaką zafundowała jej Mary w szaleńczym
napadzie złości. Obie dziewczyny znajdowały się właśnie w gabinecie McGonagall,
gdzie miały na nią zaczekać. Długo nie wracała. Niewykluczone, że była zajęta
wypisywaniem długich, kuriozalnych listów, obfitych w przejaskrawione opisy
dzisiejszego wydarzenia, które miała zamiar wysłać do pani Nass, pana
McDonalda, ojca Lily i do Caroline, o ile już wróciła do Cokeworth z tego
całego sylwestra na Majorce.
Kiedy tak myślała o
wysyłaniu listów do członków rodziny i odklejała kolejne ohydztwa ze swoich
ubrań, zauważyła pewne niepokojące podobieństwo pomiędzy nią a Mary: zarówno
jej rodzice, jak i Evansowie, się rozwiedli. Co prawda u Lily sytuacja była
nieco bardziej pokomplikowana, bo z trudem nazywała Mary Oldisch swoją matką, a
Caroline również do końca nią nie była (o Rachel nawet nie chciała wspominać),
a Mary nie miała tak patchworkowej rodzinki, ale jednak jakieś podobieństwo
istniało. To nie było do końca tak, że oprócz koloru włosów (w dodatku nie do
końca realnego u Mary) nie miały ze sobą nic wspólnego.
McDonald nie zwracała na
nią uwagi. Nie zdawała się też ani trochę przerażona ani chociaż zaniepokojona
tym, co może się z nimi teraz stać. Tu już nie chodziło tylko o to, że napadły na siebie nawzajem, ale o to, że
zrobiły to na lekcji transmutacji, zignorowały jej polecenie, nie wykonały
projektu, który został im przyznany w formie kary za poprzednią napaść i uszkodziły zaklęciami kilka
rzeczy profesorki w klasie. To było naprawdę poważne. Mary w tej chwili powinna zainteresować się tym bardziej
niż swoim złamanym paznokciem!
─ Czekamy na Doyle?* –
spytała, sycząc z bólu od grzebania pomiędzy płytką a naskórkiem swojego
kciuka.
Kiedy nie modulowała głosu,
brzmiał on na bardzo niski. Evans spokojnie założyłaby się, że jej koleżanka
została obdarzona altem, co wydawało się wręcz niewiarygodnie, zważywszy na to,
że czasami piszczała bardziej niż Emmelina.
─ Wydaje mi się, że tę
sprawę rozstrzygnie z nami McGonagall.
Mary wydała z siebie odgłos
zniecierpliwienia.
─ Przysięgam, że jeśli
zaraz łaskawie tu nie przyjdzie, to wychodzę – wybrzydzała. Lily sięgnęła po
ciasteczko, leżące na talerzyku na biurku McGonagall, nie mogąc dłużej znieść
tego marudzenia.
─ Wychodząc tylko
pogorszysz swoją sytuację – ostrzegła ją ze stoickim spokojem. Sięgając po
następne ciasteczko, przypadkiem popchnęła talerzyk i odsłoniła to, co – jak
się okazało – próbował on zasłonić.
Leżało tam około pięciu
plików papierów, spiętych spinaczami. Wszystkie poświęcone były jednej osobie –
Liamowi Argentowi, ich nauczycielowi obrony przed czarną magią. Mary spojrzała
na nią z zaskoczeniem i sięgnęła po kartki. Bez najmniejszego cienia krępacji
zaczęła w nich szperać. Lily cała się spięła.
─ Nie powinnaś w tym grzebać.
─ Czy tylko ja mam
wrażenie, że facet jest pedofilem? – zachichotała Mary, nic nie robiąc sobie z
ostrzeżenia Lily.
─ Tak – odwarknęła,
otaczając się ramionami. – To znajomy Dor. Chodził z Bertą i ponoć jest bardzo
w porządku.
─ Według Dorcas każdy
starszy mężczyzna jest w porządku. Skoro mówiłyśmy o preferencjach seksualnych
Argenta, to u niej podejrzewałabym chyba gerontofilię.
─ Ja u ciebie w najlepszym
wypadku podejrzewałabym kompleks niższości. Chociaż pretendujesz spokojnie na
schizofreniczkę.
─ Masz coś do
schizofreników? – parsknęła Mary, krzyżując ręce na piersi. – Powiem Jamesowi.
Przed oczami Lily momentalnie
stanęła sylwetka May Potter i zrozumiała, że to porównanie było nie na miejscu.
Przełknęła ślinę.
─ Nie, nie mam. Tylko
mówię.
Mary prychnęła i wróciła do
oglądania papierów. Co chwila parskała śmiechem, ale nie chwaliła się Lily, co
tak niezwykle komicznego udało jej
się znaleźć. Evansówna przez moment chciała stanąć na czatach, żeby ostrzec
koleżankę o zbliżającej się McGonagall, co – miała nadzieję – przywołałoby ją
do porządku, ale prawie natychmiast zmieniła zdanie.
Jak coś, to będzie na nią, pomyślała. Nie mogła
pohamować uśmiechu, kiedy w wyobraźni zobaczyła wchodzącą McGonagall i
spanikowany wyraz twarzy Mary. Och, to byłoby takie piękne.
–
Wiesz, ile on ma lat? – odezwała się nieoczekiwanie, unosząc spojrzenie znad
dokumentów. – Niecałe dwadzieścia dwa. I ma już rozwód na koncie. Szybki facet.
I dziwny. W dodatku…
─ …w jego szafie zamiast
ubrań wisi kilka trupów – dokończył wilk, o którym mowa.
Liam Argent stał w
drzwiach, podtrzymujących się o ich framugę i robił przy tym bardzo
pedagogiczno-moralistyczną minę. Lily spodziewała się, że Mary upuści papiery z
zaskoczenia albo przeprosi czy chociaż się zmiesza, ale po raz kolejny nie
trafiła z reakcją koleżanki. McDonaldówna w dalszym wciągu wpatrywała się w
jego papiery, kiwała głową, jakby do siebie i szeptała coś w stylu: „pieprzona
suka”.
Profesor nie był wcale
zgorszony jej zachowaniem. Zbliżył się do dziewczyn, stanął za nimi i rozłożył
ręce, jedną sadowiąc na oparciu krzesła Lily, a drugą – Mary. Musiał
odchrząknąć kilka razy, zanim wila odłożyła jego dokumenty z powrotem na
katedrę, a gdy już to zrobiła, to ponownie w sposób ekstrawagancki i lekko
ordynarny – cisnęła papierami o biurko, jakby z wściekłością.
─ Czy mogę wiedzieć, co wy,
u diabła, robicie? – spytał łagodnie Argent. Mary wzruszyła ramionami.
─ Może pan nam powie.
Mężczyzna spojrzał na nią z
naganą. Mary podtrzymała jego wzrok, swoje spojrzenie przepełniając
rozczarowaniem, złością i pochopnymi oskarżeniami.
─ Pani Doyle nie ma? –
spytała Lily, chcąc rozładować napiętą atmosferę.
Argent przeniósł na nią wzrok.
─ Przykro mi to mówić, ale
pani Doyle została zwolniona – wyjaśnił, tym samym luźnym, spokojnym głosem.
Lily przez sekundę wydawało się, że siedzi przed psychiatrą, a nie swoim
nauczycielem.
─ Szokujące – mruknęła
Mary. Argent zignorował tę uwagę.
─ Nie wywiązywała się ze
swoich obowiązków należycie.
Lily przyznała mu cicho
rację – raz, kiedy skierowano ją do pani Doyle, zastała ją grającą sama ze sobą
w Eksplodującego Durnia. Nie słuchała jej wtedy w ogóle.
─ Znajdziemy jej ciało w
tej pana szafie? – spytała bezczelnie Mary. Liam roześmiał się z trudem.
─ Przezabawne.
Zapanowała cisza.
─ Gdzie właściwie jest
profesor McGonagall? – spytała cicho Lily. Mary wywróciła oczami, jakby zadała
naprawdę idiotyczne pytanie.
─ Z tego, co wiem, to
odpowiada właśnie twojej matce, Mary.
Dziewczyna pokiwała głową,
jakby spodziewała się takiej odpowiedzi.
─ Zamieniliśmy się
gabinetami… pewnie zauważyłyście już różnice.
Oprócz ciastek i dokumentów
Argenta Lily nie dostrzegała żadnej różnicy.
─ W każdym razie… a propos
was… to musimy porozmawiać o waszej karze, co nie?
─ Pan będzie z nami
rozmawiał? – odezwała się Mary, równie obcesowo jak za każdym poprzednim razem.
─ Tak – pokiwał głową. –
Tak zdecydowaliśmy.
─ Nie rozumiem.
─ Obydwie macie już
szlaban, miałyście także zadanie, którego nie
wykonałyście. Oprócz chłosty u pana Filcha nie przychodzi mi do głowy żadna
inna kara. Od dwudziestu lat nie stosuje się tu już jednak przemocy.
─ Czyli się nam upiecze? –
niedowierzała Lily. Argent parsknął śmiechem.
─ Tak dobrze to nie ma.
Będziecie musiały chodzić do mnie zajęcia.
Lily i Mary wymieniły
skonsternowane spojrzenia.
─ Zarówno ja, jak i Mary, chodzimy
już przecież na obronę.
─ Nie o to chodzi – Argent padł
na swoje krzesło zza katedrą, przeprasował ręką swoje dokumenty i schował je do
szuflady. Kilka razy ciężko westchnął, jakby nie wiedział, od czego zacząć. McDonaldówna
przyglądała mu się tak uważnie, że niemal nie mrugała. ─ Z panią Doyle
większość z was prowadziła rozmowy, prawda?
No cóż, my będziemy robić dokładnie to samo, ale regularnie. Chodzi o to, że…
─ Kto to wymyślił? –
przerwała mu natychmiast Mary.
Liam wcale nie wyglądał na zaskoczonego
jej nagłym wybuchem.
─ Wasza grupa powstała z inicjatywy pani
Elizabeth Nass.
─ Wiedziałam! – jęknęła Mary, przekonana, że
jeszcze nigdy nazwisko matki tak jej nie dobiło. – Kazała panu mnie pilnować,
prawda? Mnie i… ─ urwała, przypominając sobie najwyraźniej, że w gabinecie była
jeszcze Lily. ─ …innych.
─ Powiedziała, że martwi
się o ciebie, Mary – odparł. – Że zrobiła wszystko, co tylko mogła – posłała cię
do Francji, przymusiła do spędzenia czasu z Rowle’ ami… oddaliła od
niebezpiecznych znajomych. Że to ostatnie, co może dla ciebie zrobić.
─ Tak powiedziała? –
spytała retorycznie Mary, kiwając głową. ─ Niech pan przestanie kręcić.
Widziałam dobrze w tych aktach, co na pana ma. Może pan sobie ją znać i
wierzyć, że się o mnie martwi… jednego nie jestem jednak w stanie zrozumieć –
jakim cudem Dumbledore w ogóle na to poszedł? Czy ta szkoła ma nieograniczony
budżet?
─ Dostał na to fundusze –
uciął jej Argent (─ Wszystko jasne – powtórzyła Mary.) – I zgadza się, co do
tego, że potrzebujecie takich zajęć. W każdym miesiącu mamy kolejne ofiary
wojenne, często są to krewni naszych uczniów. Jednym łatwiej jest się z tym
uporać, a innym… ciężej. I nie myśl,
że będziesz tam sama, Mary. Możesz w to nie wierzyć, ale parę osób zgłosiło się
do udziału dobrowalnie. Kto wie, może
tobie i pannie Evans uda się osiągnąć dzięki temu porozumienie?
─ Może – mruknęła jadowicie
Mary, wstając z krzesła. Było to najwyraźniej o wiele za dużo na jej nerwy, bo
po słowach Argenta, kiedy i gdzie mają się spotkać (poniedziałek o szóstej),
wybiegła z klasy, nawet nie mówiąc „do widzenia”.
VIII
Z chwilą, gdy Sue Renner przestała opowiadać całe
zdarzenie, Larissa wróciła, ciągnąc za sobą Liesel. Zwykle szalała z
wściekłości, gdy ktoś miał odwagę opuścić spotkanie, ale teraz wyglądała raczej
na podnieconą niż wytrąconą z równowagi.
Może chce urządzić tutaj dla niej jakieś tortury, pomyślała
A.B. Norton i puściła perskie oko w kierunku Sary Stimpson. Obydwie nie
przepadały bowiem za Liesel – wydawała im się okropnie roztargniona, niemądra i
wcale w ogóle nie ekscytowała się, gdy temat plotek schodził na Jamesa lub
Syriusza. Słowem – nie spełniała podstawowych wymagań Piękności, dlatego
właśnie spotkała się z bardzo chłodnym przyjęciem i dalszym traktowaniem.
Larissa zanuciła You’ve got a friend Carole King, co było
chyba aktem solidarności z Liesel, bo ta przyłączyła się do nucenia, po chwili
już na głos wyśpiewując tekst. Lekko fałszowała:
─ Winter, spring, summer or fall, all you have to do is call…
─ Dobra, dobra, ja też to
znam – przerwała jej obcesowo Summer Blake. – Dlaczego nie przyszłaś na
dzisiejsze spotkanie?
─ No, dlaczego tego nie
zrobiłam, Larissa? – spytała prefekt naczelną, która pogłaskała ją po głowie,
tak poczciwie, jakby Liesel była jej ukochanym kotem Glimmerem.
─ Liesel się spisała –
przyznała. Mówiąc to, wyrwała z rąk Rachel szkatułkę z jedynymi smacznymi
cukierkami w tym pomieszczeniu (czyli takimi, które nie zostały sztucznie
połączone z eliksirem z odżywką do paznokci) i pozwoliła jej zjeść wszystko.
─ Nie martw się – pójdzie w
cycki – obiecała, pakując do ust Liesel łakocie. Dziewczyna z trudem je
przełknęła.
Rachel skrzywiła się na ten
widok. Przyzwyczaiła się do tego, że to ona i Summer były ulubienicami Larissy.
─ Niby dlaczego się
spisała? – spytała Sally, która także nie pałała sympatią do osoby Liesel.
─ Po pierwsze, udało mi się
podejrzeć cały przebieg korepetycji Syriusza i Meadowes – wyznała spóźnialska,
uśmiechając się tryumfalnie – a po drugie, wracając do wieży Gryffinodru,
zauważyłam Jamesa Pottera, podążyłam jego śladem i podsłuchałam calusieńką rozmowę jego i Evans. To
wszystko działo się podczas naszego spotkania.
Caitlin wrzasnęła z
uciechy.
─ Nie zsikaj się, Caitlin,
ale kiedy znalazłam Liesel, pokazała mi ona dokładnie Jima i Evans – całowali
się tak, że myślałam, iż rozerwą sobie nawzajem paszcze – odparła Larissa,
która nagle zapomniała o tym, że pół godziny temu miała po dziurki w nosie
tematu „Jily”.
─ A co z Doriuszem? –
spytała Kylie Migean, która zaangażowała się w kibicowanie tej pary, niemal tak
bardzo jak Caitlin.
─ Oni nie – pokręciła głową
Liesel, uśmiechając się przy tym łobuzersko. ─ Ale wygląda na to, że Syriusz ma
rywala.
Zapanowało milczenie.
Dorcas była oczywiście bardzo atrakcyjną dziewczyną, przynajmniej jeśli chodzi
o wygląd, ale po tym, jak zaczęła spotykać się z Syriuszem, żadna z Piękności
nie podejrzewała, że może kiedykolwiek
spojrzeć zalotnie na jakiegokolwiek innego chłopaka. Zwykle dziewczyny po
zerwaniu z Blackiem lub Potterem zasilały szeregi Piękności, ewentualnie
zamykały się w sobie i podupadały, ostatecznie zamieniając się w kopię
czternastoletniej Krągłej Emmeliny Titanic, zanim jeszcze ta wzięła się w garść
i została Miss.
Ale kto powiedział, że
Dorcas Scarlett Meadowes ma w sobie coś ludzkiego?
─ Och, przestań mącić i
opowiadaj, o co chodzi – zażądała Rachel Sommers. Liesel uśmiechnęła się do
niej słodko.
─ Od czego zacząć?
─ JILY! – ryknęła Caitlin.
Larissa skrzywiła się.
─ Przysięgam, Caitlin, że z
dnia na dzień coraz bardziej przypominasz małą, irytującą kapucynkę, którą z
chęcią oddałabym do zoo – oświadczyła, wzdrygając się teatralnie. – A poza tym,
to do mnie na leży decyzja. Jestem ciekawa tego chłopaka Meadowes, więc proszę
cię – najpierw korepetycje.
Liesel nie śmiała
sprzeciwić się przewodniczącej.
13 stycznia
Dorcas Meadowes zawsze była osobą emocjonalną. Zdarzało
jej się wylewać morza łez, by zaraz potem śmiać się do rozpuku, i na odwrót.
Jej wieczne huśtawki uczuciowe czy skrajna egzaltacja dawno przestały budzić
zdziwienie wśród jej znajomych, a raczej owocowały rozbawieniem i pobłażliwością.
Wszyscy wiedzieli, że taka właśnie jest Dorcas – niepokój przeżywa jak
chorobliwy strach, drobne niepowodzenie jak wyrok śmierci, chandrę jak daleko
posuniętą depresję. Kiedy tęskniła, to usychała jak kwiat pozbawiony światła.
Kiedy pragnęła, to każdym włókienkiem duszy. Kiedy nienawidziła, to zdawała się
palić w wewnętrznym ogniu, rozpalonym przez jej duszę. Kiedy kochała, to do
grobowej deski. Natomiast kiedy panikowała, występował u niej zespół kilku
nietypowych objawów fizjologicznych, do których należały:
Przed korepetycjami – na uspokojenie
Dorcas Scarlett Meadowes
1. Zabrać
krem i chusteczki nawilżające do rąk, kiedy moje ręce zmienią się już w dwa
aktywne hydranty,
2. Związać
włosy w koka tak ciasnego jak McGonagall, żeby ich nie dotykać i nie rwać, i żeby
nie dopuścić, by Black przypadkiem/nie przypadkiem odgarnął mi je za ucho,
3. Przywiązać
się do krzesła, żeby w razie nawrotu Zespołu Niespokojnych Nóg, nie uciec z
biblioteki/piętra/szkoły/terenu szkoły/Szkocji/Wielkiej
Brytanii/Europy/szerokości północnej/świata,
4. Ubrać
okulary zerówki, żeby nie trzeć oczu,
5. Zdjąć
krawat, medaliki, łańcuszki, chustki, apaszki, bandanki, inne ozdoby szyi, by
się nie udusić,
6. Wziąć
pigułki na ADHD, które podwinęłam z domu Evansów,
7. Kazać
Luke’owi być w bardzo bliskim sąsiedztwie ławki mojej i Blacka, żeby w razie
co, dał mu minimum z trzech sierpowych,
8. Schować
różdżkę na dnie torebki i kazać Marley zawiązać ją na super-nierozwiązywalny
węzeł, żeby potem nie móc go rozwiązać i wkurzyć Blacka,
9. Zrobić
sobie herbatkę z melisą.
Dor wykonała większość z
tych rzeczy (dobrze, pigułek nie wzięła, bo Lily przyłapała ją na gorącym
uczynku i urządziła makabryczną spowiedź, skąd ona, u licha, wytrzasnęła
mugolskie tabletki na zespół nadpobudliwości psychoruchowej) i teraz siedziała,
przywiązana nogami do krzesła, biedna, smutna, spanikowana i pijąca herbatkę z
melisą i rumiankiem. Luke miał zajęcia z teorii magii, a Dorcas – w dużej mierze dlatego, że nie
wiedziała, iż takie zajęcia w ogóle istnieją
– zmieszała się tym faktem na tyle, że nawet nie naciskała, by jej tu
towarzyszył.
A to był błąd. Taki sam
błąd, jak ten, jaki Marilyn Monroe popełniła rozwodząc się z Arthurem Millerem.
Albo jaki popełniła jej kuzynka Berta, kiedy na swoje przyjęcie zaręczynowe
zamówiła dekoracje z kalii, a nie z amarylisów, jak proponowała jej Dorcas.
Syriusz spóźniał się już
dwie minuty i pięćdziesiąt cztery sekundy.
Pięćdziesiąt pięć.
Sześć.
Siedem.
Meadowes wydała z siebie
jęk czystej desperacji, wstała gwałtownie z krzesła i – nim przypomniała sobie,
że ma związane nogi – padła jak
długa, obijając sobie kolana. Przed tym, jak rozległ się tak klasyczny do
podobnych sytuacji chichot młodzieży hogwarckiej, ktoś chwycił ją w pasie,
jednym ruchem rozwiązał śmieszny supeł krępujący jej kostki i usadowił ją z
powrotem na krześle.
Był to osobnik o ciemnych
oczach, ciemnych, kędzierzawych włosach i oliwkowej karnacji, z daleka
przypominający trochę Latynosa, a z bliska Lucyfera.
─ Pieprznęło cię, Meadowes?
– zapytał Black, łapiąc za uszko kubka i samemu upijając kilka łyków herbatki z
melisą i rumiankiem. Przełknąwszy ciecz, skrzywił się cały. ─ Są szybsze
samobójcze metody niż upadek z krzesła.
─ Kilka chwil temu nie
chciałam się zabić – mruknęła, rozmasowując sobie łokcie i kolana. ─ Teraz nie
wydaje mi się to takie straszne.
Syriusz prychnął. Kiedy
padł na krzesło naprzeciw niej, Dorcas doszła do jednego, bardzo ważnego
wniosku – jej korepetytor był ranny. Miał
opatrunek na ręce, ledwo się poruszał i chyba jeszcze nigdy nie widziała u
niego tak złego humoru. W sumie, jak sięgała pamięcią, to Black zawsze albo tryskał entuzjazmem, albo
robił głupie, nieprzewidywalne rzeczy, albo się wściekał. Ale nigdy nie był
przygnębiony jak teraz. Nigdy.
─ Co ci się stało? – zapytała, teraz już
szczerze zaniepokojona.
Jeśli spodziewała się, że
Syriusz opowie jej dokładnie, co takiego mu się przytrafiło, albo chociaż
odpowie coś poważnego, to musiała doznać okropnego rozczarowania:
─ Zostałem napadnięty w
obronie niewiasty, a dobił mnie twój anioł stróż, który obecnie straszy panią
Norris, czatując drzwi od biblioteki.
─ Mój anioł stróż, o czym
ty w ogóle… ─ Dor urwała. W jednej chwili podniosła się z krzesła (tym razem
nie przewróciła się, bo nie miała już związanych kostek) i wychyliła się na
tyle, żeby wzrokiem móc dosięgnąć drzwi.
Był tam. Patrzał na nią i
uśmiechał się pokrzepiająco.
─ Luke – ucieszyła się i
pomachała do niego serdecznie.
Nie mogła uwierzyć, że
jednak się pojawiał! Że uciekł z teorii magii, czy jakkolwiek to się nazywało,
dla niej, żeby tylko uchronić ją przed nieprzewidywalnym (i rannym) Syriuszem
Blackiem. To było… tak słodkie, że Dor nawet nie obchodziło, że dobił (cokolwiek to miało znaczyć)
rekonwalescenta, jeśli Blacka można w ten sposób określić.
─ Przestań cudaczyć,
Meadowes i siadaj z powrotem na miejsce. Nie mam dla ciebie całego dnia – wydukał
Syriusz, co chyba miało zabrzmieć agresywnie.
Dor puściła jeszcze oczko
do Luke’ a i posłusznie wróciła na swoje miejsce, czując się o niebo
bezpieczniej. Niby nic się nie zmieniło – wciąż siedziała na korepetycjach,
wciąż miała je z rozdrażnionym, ale w dalszym ciągu nieprzewidywalnym Syriuszem
Blackiem, i wciąż zawalała obydwa ze swoich dwóch przedmiotów. Jednak nie
robiło to już na niej tak piorunującego wrażenia.
W końcu, ludzie, to tylko korki. W bibliotece. Co
Black może tutaj w ogóle zrobić?
─ Przestań się szczerzyć –
warknął. – Uwierz mi, mam multum ciekawszych rzeczy do roboty niż tkwienie tutaj
z tobą i wysłuchiwanie twojego żółtobiego trajkotu o kompletnie niczym.
─ Możesz na przykład
zaczepić następnego gościa, który spuści ci łomot i złamie drugą rękę? – posunęła
Dor. Syriusz spojrzał na nią ze zmęczeniem.
─ Takie uwagi raczej nie
sprawią, że podniesiesz się z transmutacji, Meadowes. Weź pod uwagę, że mogę
nafaszerować cię fałszywymi informacjami.
─ I tak mnie niczego nie
nauczysz – prychnęła. – A zresztą, McGonagall twierdziła, że też będziesz z
tego rozliczany.
─ Powiem, że jesteś
beznadziejną jednostką. Wyprułem flaki,
a i tak niczego cię nie nauczyłem. Nie sądzę, żeby McGonagall mi nie uwierzyła.
─ A co z tobą, hę?
McGonagall twierdziła, że Dumbledore jest bliski usunięcia cię ze szkoły. Dlaczego wagarujesz? – wyrzuciła z siebie
Meadowes, wykonując oskarżycielski ruch placem wskazującym.
─ Ty też wagarujesz –
zauważył trzeźwo. – Sprout wywaliła cię z klasy, bo przez cały rok nie widziała
cię na jej zajęciach.
─ Widziała! – wybuchnęła
Dor. – Chodziłam… czasami. Ja… och,
po prostu nie pamiętam swojego planu, w porządku? Nawet nie wiem, kiedy jest zielarstwo.
─ Masz trzy przedmioty! Jak
MOŻNA nie zapamiętać TRZECH godzin?
─ Transmutacja i zaklęcia
są trzy razy w tygodniu, a zielarstwo dwa. To razem sześć godzin.
─ Osiem.
─ To nieistotne!
Black wywrócił oczami.
Naprawdę nie miał dzisiaj humoru. Z rezygnacją sięgnął po swoją torbę.
Penetrował ją przez dłuższą chwilę, aż w końcu wyciągnął cały swój
transmutacyjny ekwipunek – różdżkę, podręcznik i… kłodę.
Dorcas aż cofnęła się z
krzesłem pod ścianę.
─ C… co to jest? – spytała.
Głos jej zadrżał.
Syriusz westchnął ciężko.
─ To jest…
─ …kłoda.
─ Nie.
─ Nie?
─ Nie.
Dorcas spojrzała na niego
bez zrozumienia.
─ To błotoryj. Takie
zwierzątko, które bez ruchu do złudzenia przypomina kawał drewna. Kiedy je dotkniesz,
to się zmieni. Spróbuj.
Dorcas nie spróbowała.
─ Totalnie mnie wrabiasz –prychnęła
Dor. – Jak to dotknę, to moją skórę pokryje straszna wysypka? Taki budyń, jaki
dzisiaj Mary zafundowała ciuchom Lily? Trąd?
─ Nie.
─ Oślepi mnie to?
─ Właściwie to obiecałem
Hagridowi, że wytransmutujesz dla jego zwierzaczka ładne ubranko. Pomyślałem,
że to twoje klimaty, wiesz? Jeśli jednak stracisz przy tym wzrok, to nie
ponoszę za to żadnej odpowiedzialności.
Dorcas nie połknęła
haczyka. Dobrze znała poczucie humoru swojego kolegi – mógł przygotować
niewiadomo jak sprzedajną historyjkę, byle tylko zrobić z niej pośmiewisko
przed Lukiem i całym Hogwartem. Meadowes nie miała zamiaru dać się na to
nabrać.
─ Nie, nie zrobię tego.
Wyraz twarzy Syriusza diametralnie
się zmienił. Nie był już taki łagodny i opanowany, ale raczej niedowierzający i
lekko podirytowany.
Skrzywił się, cisnął swój
podręcznik z powrotem do torby, a różdżkę schował za pazuchę. Meadowes zmarszczyła
brwi.
─ Gdzie ty idziesz?
─ Nie będę przeszkadzał ci
w obściskiwaniu się z Davisem – oświadczył chłodno. – Rozumiem teraz, jakie
masz o mnie zdanie. Nie będę się narzucać.
Dorcas ze zdumieniem
obserwowała, jak czarnowłosy chłopak oddala się, a w końcu znika za drzwiami
biblioteki. Przełknęła głośno ślinę.
Zbliżyła rękę do kłody.
Musnęła ją ledwie palcem, ale to wystarczyło.
Kawał drewna natychmiast
przybrał formę błotoryja.
***
Lily siedziała na
schodach Wieży Astronomicznej i kreśliła na ręce kilka krzyżyków. Z każdym
muśnięciem palca, przez jej zmarzniętą dłoń przechodził niemiły dreszcz, ale
Lily nie miała pewności, czy to dlatego, że tej nocy brzydziła się sobą do tego
stopnia, iż dotyk jej samej stał się nieprzyjemny, czy też z przyczyn tak
prozaicznych jak zimno i dziwna reakcja jej organizmu na łaskotanie.
Jej myśli błądziły
niczym chmury, które tej nocy pojawiały się i przynosiły grad wystukujący
nierówny rytm o spadzisty dach wieży, a potem znikały, pozostawiwszy po sobie
tylko gradziny na parapecie. Myśląc, analizowała całą swoją sytuację i starała
się przedstawić ją w samych superlatywach, lecz niezbyt jej to wychodziło.
Odtwarzając w myślach ostatnie wydarzenia, popadała w otchłań własnych rozważań,
zapominając o bożym świecie. Poszczególne wspomnienia w jej głowie motały się
jak niespójny film z bardzo głupiutką główną bohaterką i wcale nie chciały
połączyć się z realnymi zdarzeniami i z realną Lily.
Dziewczyna znajdywała
się więc w specyficznym stanie ducha, czymś pomiędzy chandrą, zadumą i nostalgią
za dotychczasowym, bezproblemowym życiem. I nic nie mogło jej z tego stanu
wyrwać. Żadne uczucie – ni to zimno, ni to smutek, ni to samotność. Jedyną
przerwę – co prawda nie przynoszącą kresu temu stanowi ducha, ale jednak
przypominającą o otaczającym ją świecie –
stanowiły kolejne fale wyrzutów sumienia, które – jakkolwiek tłumione
przez całe dwa tygodnie – teraz atakowały ze zdwojoną siłą.
Zarobiła szlaban za
kłótnię z Mary.
Zdała Dorianowi
relację z całego swojego życia, jakby nie była już wystarczająco żałosna.
Praktycznie zaatakowała Mary podczas ich wspólnego
odpracowywania projektu, a z rzetelnych relacji Dorcas dowiedziała się, że
wyglądało to jak scena z Coronation
Street:
─ No, wiesz… wtedy,
kiedy Peter pobił się z tym gościem, co podobał się Lottie, jak oglądałyśmy
powtórki w Boże Narodzenie.
Rodem z Coronation Street całowała się również z
Jamesem – i w Sylwestra, i w Wigilię. Bardzo świątecznie.
Potem zaangażowała się
w niemoralny związek z tą samą osobą, zwodząc ją, by uporządkować własne
uczucia.
Po drodze namieszała w
życiu swojej przyjaciółki i zdecydowała się na przekręt, zamiast z honorem
pójść do McGonagall i powiedzieć, że niczego się nie nauczyła i że to
sprawiedliwe, by wyrzuciła ją z grupy dla zaawansowanych.
Póki co tak wyglądał
jej rachunek sumienia.
Chłodny wiatr
rozdmuchał jej włosy, które unosząc się połaskotały jej policzek. Nie była z
siebie dumna, a szczerze powiedziawszy, nie poznawała samej siebie. Minęły
prawie dwa tygodnie od jej powrotu do Hogwartu, a narobiła już tyle głupot, że
nie miała pojęcia, jak teraz to wszystko wyprostuje. Obawiała się, że ten rok
zmieni jej dotychczasowe poukładane życie, zupełnie jak sztorm, który
nieoczekiwanie atakuje spokojne morze, zatapiając wszystkie statki.
Przegięła dzisiaj z
Mary. Właściwie to przegięła już pierwszego dnia, kiedy pokłóciła się z nią na
uczcie, gdy tamta przeglądała ten okropny album i zaczepiała wszystkich dookoła.
Być może całe jej zachowanie było sporym przegięciem, bo McDonaldównę skreśliła
praktycznie na starcie, odnosiła się do niej jak do śmiecia i kompletnie
spychała ze świadomości fakt, że ta sama znienawidzona przez nią wila, kiedyś
bardzo się z nią przyjaźniła. Mogła spróbować naprawić ich relację, zrozumieć,
że Mary jest po prostu zazdrosna i przestać na złość jej bawić się Jamesem.
Skoro o nim mowa, to
absolutnie nie powinna pozwolić na to, co z nim wyprawiała przez ten krótki,
wariacki tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty siódmy rok. Ich schadzki w
schowkach na miotły, jej prowokacje i bawienie się jego kosztem – to wszystko
wyszło przypadkiem i niespecjalnie. Zdawała sobie sprawę, że
jej wymówki coraz bardziej tracą na jakości i chyba nikt o zdrowych zmysłach
już w nie nie wierzy, ale teraz wymyślała je raczej dla siebie samej, aby
uspokoić sumienie, niżeli dla innych.
Lily czuła się bardzo
samotna, a powrót bliskich jej w przeszłości osób, takich jak Dorian, Mary czy
Chase, jedynie spotęgował i wzmocnił to uczucie. Jednocześnie gnębiło ją
zagubienie, niepewność, komu z nich może zaufać, a komu nie. Wzięła też na
siebie zapoznanie Chase’ a z Hogwartem, mimo że rozmawiała z nim raptem trzy
razy, odkąd przywitał progi tej szkoły, i teraz miała wrażenie, że jest
straszną ignorantką i że myśli jedynie o sobie samej, jak kiedyś zarzucił jej
Potter.
Nieodpowiedzialność,
lekkomyślność, zabawa cudzymi uczuciami, nieufność i łatwowierność, zagubienie,
tęsknota, smutek i samotność, i jeszcze wiele innych, depresyjnych emocji - to
wszystko – wymieszane razem w jeden, nieznośny zespół – przełożyło się na jej
zachowanie. Nie głupie hormony, jak usilnie próbowała sobie wytłumaczyć.
Dotychczas świetnie szło jej twarde stąpanie po ziemi, oschłość, powściągliwość
i dystans od bliskich, ale teraz, z dnia na dzień, robiło się to coraz
trudniejsze i trudniejsze, tak że Lily bliska była wyzbycia się wszystkich
swoich ograniczeń i barier, i puszczenia się naprzód, bez bezustannego
zastanawiania się nad przyszłością i przeszłością.
Chciała tak zrobić.
Naprawdę chciała.
Ale nie mogła.
Nie była w stanie.
I czekała aż ktoś jej
w tym pomoże.
─ Masz minę, jakby
Mary McDonald została królową Anglii.
Z zamyśleń wyrwał Lily
znajomy, aczkolwiek dawno nie słyszany głos. Poderwała głowę, serce przez
chwilę przestało jej bić, dopóki nie połączyła barytonu z lekko szkockim
akcentem z dobrze jej znaną personą rozczochranego okularnika. Oblizała nerwowo
wargi i spuściła wzrok, odwracając głowę w przeciwną stronę.
Bardziej od faktu, że
została tu znaleziona, zdumiało ją to, iż James zaczął znów z nią rozmawiać.
Wygląda na to, że znalazła panaceum na wszelkie spory z Potterem – wystarczyło
jedynie zaatakować Mary McDonald. Cóż, to nie wydawało się trudne czy
nieprzyjemne.
─ A czuję się gorzej –
przyznała i odważyła się spojrzeć w jego kierunku.
Lustrował ją
spojrzeniem tak uważnym, tak przeszywającym, jakby chciał doczytać się z wyrazu
jej twarzy wszelkiej prawdy o życiu, wszystkich rzeczy w nim najważniejszych i
najgorszych, a przede wszystkim jakby próbował w tym momencie zagłębić
wszystkie tułające się po jej duszy fakty, wspomnienia i informacje, i jakby
pragnął uczynić z tego pożytek i dla siebie, i dla niej.
Tak zapewne
pomyślałaby i Lily, gdyby urodziła się z dostateczną dawką romantyzmu i
ckliwości. Ale się nie urodziła.
Według Lily więc,
James patrzał się na nią tak, jakby chciał sprowokować ją do – niesłusznych, w
jej mniemaniu – przeprosin. A że miała już dość kolejnych przypływów wyrzutów
sumienia, postanowiła zająć swój umysł uczuciem prostszym i mniej bolesnym –
rozdrażnieniem.
─ Rozmawiasz ze mną? –
zainteresowała się, niedbale odrzucając rudawe pasma włosów za ramię. ─ Co za miła odmiana.
─ Usłyszałem od Łapy i
Meadowes, że zaczynałaś się już nieźle nami niepokoić, księżniczko – mrugnął do
niej porozumiewawczo. Lily aż rozdziawiła usta z oburzenia. ─ Więc voila – oto jestem. Cały twój.
─ Wcale nie chcę,
żebyś był mój – wywróciła oczami z
pretensją – ani w całości, ani w ułamku.
─ Ale nie chcesz też,
żebym był Mary – zauważył z satysfakcją, wedle swojego zwyczaju zarzucając jej
ramię przez barki. Lily nawet nie zauważyła, kiedy chłopak wspiął się po
schodach i znalazł się na Wieży, siadając tuż obok niej.
─ Jesteś niezwykle
chętny do oddawania się każdemu, nie sądzisz?
─ Aż rwiesz się do
irytowania się z tego powodu, nieprawdaż?
Lily prowokacyjnie
zasłoniła dłońmi uszy.
─ Wiem, do czego
zmierzasz – zakomunikowała, wydymając usta. – Ale nie uda ci się mnie
sprowokować. Uodporniłam się na ciebie. Jeśli o mnie chodzi, to możesz sobie
stąd pójść, zerwać z tą głupią tradycją bezustannego pocieszania mnie i przy okazji może jeszcze powiesić się na
Wierzbie Bijącej – prychnęła, odsuwając się od niego jak najdalej tylko mogła.
─ Jeszcze raz – nie
ustępował. – Jestem Jamesem Potterem, przyszedłem skrócić twoje bezustanne
opłakiwanie mego braku przy twoim boku. Cześć, Mądralo.
─ Cześć, Paskudo –
zripostowała Lily. ─ Jestem Lily Evans, nienawidzę osób w twoim pokroju, nie
mam zamiaru podtrzymywać z tobą tej żałosnej wymiany zdań…
─ Księżniczko… ─
przerwał jej z u uśmiechem James, podnosząc ręce na znak pokoju. Lily wzburzyło
to jeszcze bardziej:
─ Jeśli ponownie
bierze cię na zgrywania rycerza na czarnym koniu, to ta księżniczka wstąpiła do
klasztoru.
James westchnął
teatralnie.
─ Wiesz… bez trudności
nie ma sukcesu. Zawsze muszą być jakieś przeszkody. Mam nadzieję, że grzeszna
będzie z ciebie zakonnica.
Lily prychnęła. Z
jednej strony nie chciała widzieć go na oczy, a z drugiej nie miała siły dłużej
się z nim kłócić. Irytacja słabła z każdą sekundą, a ustępowała lekkiemu
rozbawieniu, co potęgował fakt, że James przyjął minę, przypominającą trochę
łaszącą się do niego Mary – a mianowicie, wydymał usta, spoglądał na nią
zalotnie i machał rzęsami średnio pięć razy na sekundę.
Chcąc się z nim
jeszcze podroczyć, Lily głośno westchnęła i odparła:
─ Mogłeś się o tym
przekonać jeszcze dzisiejszego poranka. Wybrałeś moją wilo-kopię. Wybacz.
─ Chciałaś się ze mną pogodzić tylko dlatego, że
miałaś ochotę na niemoralne rzeczy – zauważył z błyskiem oku i z głupim
uśmiechem. Lily nie miała pojęcia, czy to dlatego, że nazwała Maty swoją
„wilo-kopią” czy po prostu chłopak urodził się z takim głupawym wyrazem twarzy.
– A kim ja jestem, żeby naruszać
twoją nietykalność osobistą? Lepiej poproś o to swojego chłopaka.
─ Dorian nie jest moim chłopakiem – warknęła, o
wiele zbyt ostro, niżeli by chciała. Z nieznanych jej przyczyn wytknięcie
Jamesa niezwykle ją dotknęło. ─ To znaczy… nie nazywaj go tak. Nie nazywaj go
tak, nie używając czasu przeszłego. Po prostu… nie.
Wzrok Jamesa, wyjątkowo bardzo czytelny i
oczywisty, wyrażał różne emocje po tym wyznaniu – przede wszystkim rozbawienie,
na dalszym planie zdziwienie i ulgę.
Przez pewną chwilę, Lily wydawało się, że się
udało. Sądziła, że udobruchała go niezbyt przychylnym odniesieniem się do
Doriana i wszystko pójdzie już jak z płatka, ale po raz kolejny zapomniała, że
rozmawia z osobą stricte nieobliczalną.
─ Wiesz, skarbeńku – zacmokał, ścigając ramię z
jej barków – nie myśl, że nie wierzę ci na słowo, ale jeśli naprawdę chcesz mi
pokazać, jak bardzo na Chamberlainie ci nie
zależy, to po prostu zerwij z nim kontakt – uśmiechnął się lubieżnie, zbliżył
się do niej ponownie i, muskając uprzednio jego płatek, wyszeptał jej do ucha:
„Wtedy będę baaaardzo zadowolony.”
Lily szturchnęła go łokciem w bok, a Potter
posłusznie się odsunął. Miał zadowoloną z siebie minę, co przelało szalę
goryczy. Znowu bawi się w stawianie
warunków!, oburzyła się Gryfonka. To po prostu oburzające, zważywszy, że
Lily upokorzyła się już wystarczająco, latając za nim przez te ostatnie dni,
tak jak… tak jak on latał za nią za
każdym innym razem!
Oczekiwanie od niej, że nie zrobi tego projektu,
a jednocześnie nie zaliczy transmutacji i zostanie wyrzucona z grupy
owutemowej, to stanowczo zbyt wiele. Nie chodziło jedynie o to, że w tej
sprawie był okropnie egoistyczny, ale bardziej o to, iż miał w tym uprzedzeniu
do Doriana swoje własne powody, w które zamieszana była w dodatku Mary. Bardzo
jej się to nie podobało. Jakby tego było mało, Macdonald kiedy tylko mogła
rzucała sugestywne uwagi, chcąc uświadomić jej, Lily, jak bardzo nie zna ona
Jamesa, a jak bardzo jest on blisko z wilą. Na spotkaniu prefektów dwa dni temu
Lily dowiedziała się, że Luke Davis wciąż szuka partnera do projektu i w
najgorszym wypadku Evans mogła dołączyć się do niego, a nie do Doriana, ale nie
miała zamiaru ulegać, dopóki nie dowie się, o co w tym wszystkim chodzi.
Gdyby James okazał zrozumienie, przestał naciskać
i wytłumaczył jej czemu, u diabła, on, Chamberlain i Mary nienawidzą się
wzajemnie, i gdyby te powody były sensowne, to Lily przypuszczała, że nie
mogłaby patrzeć na Doriana w ten sam sposób i ostatecznie wycofała się z tego projektu.
Szkoda, że Potter nie postrzegał tego w ten sposób.
─ Nie masz prawa żądać ode mnie czegoś podobnego.
─ Uważam tylko, że to niesprawiedliwe względem
mnie, Evans – odparował James, krzyżując dłonie na piersi. – Robisz różne rzeczy ze mną, a na boku spotykasz się
ze swoim byłym chłopakiem od siedmiu
boleści.
─ Przecież mówiłam,
że Dorian już mnie nie obchodzi – mruknęła zniecierpliwiona.
─ Ufam ci na słowo – przyznał, przejeżdżając
opuszkiem palca po jej policzku – ale nie ufam temu pojebańcowi.
─ A ja nie ufam Mary! – odparowała. James
zachichotał i pokręcił pobłażliwie głową.
─ To co
innego.
─ Ty też spotykałeś się z Mary. Według mnie to
jest dokładnie to samo – mruknęła,
prychając. – Tyle tylko, że ja i Dorian nie mamy ze sobą nic wspólnego, a Mary wciąż jest w tobie cholernie zakochana.
James westchnął.
─ Nie jest we mnie zakochana.
─ Jest.
─ Uwierz mi – nie
jest.
─ Mieszkam z nią, James. Nie masz pojęcia, co o
tobie mówi. Dziewczyna świata poza tobą nie widzi.
Powiedziała to niemal z goryczą, co Potter
przyjął dość entuzjastycznie – zachichotał i przyciągnął jej głowę do swojej
piersi. Lily próbowała się wyrwać, ale James mocno objął jej szyję, po to, by
zmierzwić jej włosy na czubku głowy. Dziewczyna mogła się założyć, że wygląda w
tym momencie, tak jak okularnik lubił najbardziej – czyli jakby dopiero co
zeszła z miotły.
─ Zazdrość naprawdę zmniejsza ci objętość mózgu,
skarbie.
─ Nie jestem
zazdrosna.
─ Nie – potwierdził przesadnie poważnie James i
zachichotał irytująco.
Paskudny chłopak.
─ Unikasz tematu – zarzuciła mu. Jej głowa wciąż
leżała na jego klatce piersiowej, przez co Lily mogła bezkarnie wdychać
jamesowy zapach, bardzo przyjemny, jeśli miała być szczera. Lubiła jego
perfumy, nawet powiedziała mu to raz czy dwa. Od tamtej pory zauważyła, że
chłopak wylewał na siebie hektolitry tej swojej wody kolońskiej. To robiło się
przerażające.
─ Mówiłem ci już, że Mary nie stanowi problemu.
─ Jestem odmiennego zdania.
James puścił ją i odsunął od siebie, żeby
nawiązać z nią kontakt wzrokowy.
─ Ależ ty jesteś uparta.
─ Nie zaprzeczysz chyba, że ufasz Mary bardziej
niż mnie – prychnęła, spoglądając na niego wyzywająco. James pokręcił głową na
znak, że nie rozumie.
─ Nie masz przed nią tajemnic – stwierdziła
beznamiętnie. – Za to mnie nie chcesz powiedzieć nawet, o co chodzi z Dorianem
– Potter westchnął ciężko, przejeżdżając otwartą dłonią po twarzy – chociaż to
mnie dotyczy.
─ To skomplikowane – odparł cierpliwie – ale,
Lily – musisz mi zaufać. Dorian nie jest odpowiednią osobą dla ciebie,
nie powinnaś…
─ Nie zrobię z nim tego projektu! – wyrzuciła z
siebie, rozdrażniona pobłażliwym tonem Jamesa. Ten spojrzał na nią zaskoczony.
Chciał coś powiedzieć, ale Lily natychmiast mu przerwała:
─ Załatwimy to po twojemu – zaproponowała,
patrząc na niego zaczepnie. James jęknął. Lily kontynuowała, nie zważając na
jego reakcję: „Zawrzemy wiązaną transakcję. Ja odmówię pomocy Dorianowi, a ty
powiesz mi, dlaczego tak bardzo się nienawidzicie plus – czym twoja relacja z
Mary różni się od mojej z Dorianem.
Okularnik wpatrywał się w nią bardzo długo,
jednak jego spojrzenie było obecne, a więc Lily wątpiła, że moment ciszy
poświęcił na rozważanie za i przeciw takiego rozwiązania. Wydawało jej się, że
próbuje raczej odgadnąć jej powody do zawarcia takiej umowy, która zdaniem
Evans była dość nieopłacalna, bo wymagała od Jamesa o wiele mniej, niż od niej.
─ Dobrze – powiedział wreszcie, dziwnie głębokim
głosem. – Ale ty odmawiasz pierwsza.
─ Wykluczone! – zaprotestowała Lily. – Twoje
słowo jest o wiele mniej warte od mojego. Ja stracę szansę na zdanie
transmutacji, a ty nagle zmienisz zdanie i nic mi nie powiesz.
─ Czyn można odwrócić, a słowo nie – zripostował
James. – Ja się tobie wygadam i nie będę miał żadnej gwarancji, że faktycznie
zerwiesz kontakt z tym sukinsynem.
Lily wydała z siebie dźwięk zniecierpliwienia.
─ Zgadzam się, że jak już powiesz, to tego nie
cofniesz, no chyba, że zaatakujesz mnie Obliviate.
Zauważ jednak, że i ja nie mam gwarancji, czy nagle znowu nie zechce ci się
do mnie nie odzywać.
─ Niby dlaczego miałbym się do ciebie nie
odzywać? – spytał retorycznie.
─ A kto cię zrozumie? – odparowała.
James zachichotał.
─ Nie zrobię tego chociażby dlatego, że ze
wściekłości niewątpliwie zabijesz Mary – jak dzisiaj próbowałaś – a tego bym
nie chciał.
─ Dlaczego? – spytała chytrze.
─ Dowiesz się, gdy odmówisz Dorianowi – obiecał.
─ I znowu to robisz! – jęknęła. – Próbujesz
wszystko kontrolować – ciągle i ciągle, i ciągle. Dlaczego mamy robić to po
twojemu? Dlaczego mam ci znowu ulegać?
─ Ponieważ jesteś bardzo uległa, jeśli o mnie
chodzi – zauważył, owijając kosmyk jej włosów wokół palca. – Zwłaszcza, jeśli
wiąże się to z bardzo bliską bliskością.
Lily uderzyła go w brzuch.
─ Mogę się założyć, że jesteś dziesięć razy
bardziej uległy względem mnie niż ja względem ciebie – odparła dumnie, na co
James zareagował donośnym, szczerym śmiechem.
Temu to dzisiaj wesoło, zauważyła z niesmakiem Ruda.
─ Nie twierdzę, że pragnę cię mniej niż ty mnie –
Lily prychnęła, a James uśmiechnął się lubieżnie – jednak, kochanie, po tych
ładnych paru latach ganiania za tobą zdążyłem się już zahartować. Kilka zimnych
pryszniców i gwarantuję ci, że opanuję swoje żądze – odparł z przekonaniem i
niebezpiecznym błyskiem w oku. – Za to ty…
jesteś o wiele bardziej impulsywna niż ja.
Lily polemizowałaby, czy faktycznie jest bardziej
impulsywna (jak sięgała pamięcią, to nigdy nie zdarzyło jej się rozsadzać ławek
kopniakiem ani nawet zaciągać kogoś w zimowy wieczór do Manchesteru, kiedy ten
ktoś miał na sobie tylko sukienkę na ramiączkach i bardzo cienki sweterek,
nawet jeśli dostałby potem cieplejszą kurtkę), ale była zbyt zajęta pobłażliwym
chichotaniem, żeby jeszcze zacząć się wykłócać.
─ Jestem spokojną osobą, jeżeli mi na tym zależy
– oświadczyła dyplomatycznie.
─ Mogę założyć się, że nie.
─ Niech więc tak będzie! – wypaliła Lily, niż
zdążyła się zastanowić (ach, ta impulsywność!). Nigdy nie była dobra w
jakichkolwiek zakładach, układach czy kompromisach, ale James i jego wrodzona
zdolność do zawierania umów czegoś już zdążyła jej nauczyć. Z miną godną
huncwotki wyciągnęła swoją dłoń i uśmiechnęła się chytrze:
─ To będzie nasza umowa. Jeśli wygrasz – powiem Dorianowi, że musi
zrobić projekt z Lukiem Davisem albo sama go dopadnę, bo pomysł z projektem
jest dla mnie bardzo wygodny. Jeśli natomiast ty wymiękniesz – powiesz mi, dlaczego w ogóle z nią rozmawiasz – wycedziła, krzywiąc się na
samą wzmiankę o Mary. – I dlaczego się z nią spotykałeś… skoro twierdzisz, że
to cos innego niż to pomiędzy mną i Dorianem.
─ Czy dobrze rozumiem? – spytał James, któremu
wzmianka o wycofaniu się z projektu wyraźnie poprawiła humor. – Jeśli mnie
pocałujesz, dotkniesz w sposób, który uznam za molestowanie lub zaczniesz ze
mną chamsko flirtować, dajesz kosza temu sukinsynowi, a jeśli ja to zrobię, mam zdradzić ci szczegóły
mojego życia miłosnego? Evans, pogrążasz się w tej zazdrości.
─ Tu nie chodzi o zazdrość – prychnęła. – Mary
mówiła różne… rzeczy – mruknęła, a
uśmiech Jamesa rozszerzył się. – Dorcas tak samo. Ja… chcę wiedzieć, o co
chodzi.
─ Wiesz, myślałem, że zależy ci raczej na
dowiedzeniu się prawdy o wrodzonej niechęci pomiędzy mną a Chamberlainem –
zauważył trzeźwo.
Lily wybałuszyła oczy. Faktycznie, od Doriana się
zaczęło i cała ta rozmowa narodziła się z jej chęci dowiedzenia się, dlaczego
obydwoje tak łypali na siebie spode łba. Jednak…
Czuła się na straconej pozycji. James wiedział o wiele więcej o jej byłym i
o jej związku niż ona o jego. Nie żeby ją to interesowało, ale… chciała
wyrównać swoje braki. Miała dosyć tego, że James nieustannie wygrywał, stawiał
warunki, umiał ją sobie podporządkować i generalnie znajdował się w lepszej
sytuacji. Zakład nie dość, że ją chronił, to jeszcze poniekąd stawiał ich w tej
samej sytuacji i czynił tak samo ważnymi.
Chciała też raz odszczekać się Mary, kiedy ta
ponownie zacznie mówić, jak wiele ona, Lily, jest nieświadoma na temat jej i
„Jimmy’ego”. Chciała dowiedzieć się tego od Jamesa, żeby pokazać tej małej
zołzie, kto tu naprawdę rządzi.
James był jej obojętny. Naprawdę. Ale Mary i chęć dokopania jej – nie. Wiedziała, że
popełnia błąd, że zachowuje się nie w porządku, ale naprawdę chciała wiedzieć o
niej i o Jamesie trochę więcej.
Poza tym – już dawno powinna zakończyć to
niemądre dawanie się Potterowi. Miała
nadzieję, że zakład przywróci porządek temu wszystkiemu. I będzie pierwszym
krokiem ku normalności.
─ To też – westchnęła, poprawiając sobie włosy. –
Pamiętasz jak w poprzednim semestrze zaproponowałeś mi bycie zwykłymi znajomymi?
James potaknął.
─ Nasze pokojowe stosunki trwały góra dwa
tygodnie.
─ Cóż, teraz możemy podejść do tego na poważnie.
─ I po to bawimy się w celibat? – spytał
ironicznie James. – Żeby być zwykłymi
znajomymi?
─ Określenie zwykli
znajomi jest takie chłodne – zauważyła, przygryzając wargę. – Możemy być…
─ Niezwykłymi znajomymi? Zwykłymi dobrymi znajomymi? A może zwykłymi
nie-do-końca-nieznajomymi?
─ Potencjalnymi przyjaciółmi.
─ O.
James zamarł. Nie wiedział do końca, jak
zareagować. Owszem, kiedyś marzyło mu się, żeby Lily zgodziła się na zakopanie
toporu wojennego. Chciał przekonać ją, że nie jest uosobieniem zła, nie
zaprzedał duszy diabłu ani nie szykuje zamachu na Ministra Magii, a plan ten
wprowadzi w życie, gdy tylko opuści mury tej szkoły. Wiedział jednak również, że
przyjaźń nie jest im pisana. Przyjaciele nie mogliby być tak do siebie
niepodobni, a zarazem identyczni jak Ruda i on. Rozwiązanie to nie zadawalało
go do końca, ale był osobą bardzo sprytną i bardzo przebiegłą, dlatego
podejrzewał, że to, co według Evans stanowiło dla niej koło ratunkowe, będzie
mogło zostać wykorzystane dla niego. Sprawa malowała się następująco – skoro Lily widziała w nim tylko przyjaciela, powinien rozegrać to tak, żeby widziała w nim przynajmniej przyjaciela.
A to wcale nie było awykonalne.
─ Jestem w stanie się
na to zgodzić – skapitulował – ale
musimy jeszcze raz określić zasady. Żeby nie doszło do jakiś nieporozumień.
Lily potaknęła i
zaczęła wyliczać swoje warunki na palcach:
─ Zakład przyjmuje, że
będziemy dla siebie przyjaźni, nie
będziemy się wzajemnie podżegać, bo wiesz, jak to się kończy, kończymy również
z wariackimi zachowaniami, w stylu atakowania na korytarzach, wydzierania się i
demolowania mienia publicznego w postaci ławek – spojrzała na niego wymownie.
─ …oraz w postaci
atakowania, prześladowania czy pastwienia się nad naszymi indywidualnymi
przyjaciółmi, jak Mary – uśmiechnął się chytrze.
─ I Dorian –
odparowała. James parsknął.
─ Drugą zasadą jest
absolutny, nieprzyjmujący wyjątków, zakaz DOTYKANIA siebie nawzjaem, jeśli ma
to podłoże nieprzyjazne – zażądała. –
I bądźmy poważni w tej kwestii, James. Nie możesz uznać, że dotknięcie twojego
palca, kiedy będę ci coś dawać, jest próbą molestowania.
─ A jeśli wpadnę na
ciebie na korytarzu, bo zostanę popchnięty przez osobę tak szaloną jak
Meadowes? – zapytał, podnosząc rękę jak na lekcji. – Wpadanie na siebie,
spychanie się ze schodów, taranowanie… to wszystko jest takie nieprzyjazne.
Lily westchnęła.
─ Mówiąc
„nieprzyjazne”, miałam na myśli „nieplatoniczne” – wyjaśniła.
─ Czyli mogę na ciebie
wpadać, czy nie?
─ Nie – zawyrokowała, ale natychmiast zrozumiała, na czym polega to
niedociągnięcie: „Proszę cię jednak, żebyś nie wynajmował jakiś wielkich
facetów od Qudditcha, no… tych z
kijami bejsbolowymi…
─ Pałkarzy? – spytał
James, chowając twarz w dłoniach. Jako miłośnik Qudditcha nie mógł wysłuchiwać
tak amatorskich określeń, nawet jeśli wypływały z ust takich żółtodziobów jak
Lily.
─ No, chyba. Proszę,
żebyś nie wynajmował ich i nie kazał im zepchnąć mnie na siebie, po czym uznać,
że wygrałeś zakład.
─ Nie miałem takiego
zamiaru.
─ Z pewnością.
─ Coś jeszcze? –
zapytał, patrząc na nią z wyraźnym rozbawieniem. Był świadkiem, jak jego
towarzyszka, miłośniczka zasad, robiła się coraz bardziej podstępna. Lily
zadumała się.
─ No, nie wiem…
oczywiście nie ma żadnego kokietowania ani flirtowania, ani natarczywych pytań
o randkę. Ty masz jakieś uwagi?
─ Sądzę, że jak
calibat, to taki porządny. Mam na myśli, że obowiązuje na wszystkich –
uściślił. – Nie możesz mieć do mnie pretensji, że się wściekam, kiedy dowiaduje
się, że obściskiwałaś się gdzieś z Chamberlainem.
Lily niechętnie
potaknęła, chcąc jak najszybciej zakończyć to targowanie się.
─ Jeśli przegrasz, to odmówisz Dorianowi
pomocy całkowicie i nieodwołalnie oraz przestaniesz utrzymywać z nim kontakt –
upewnił się. Evans wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale
ostatecznie poddała się i potaknęła.
─ Natomiast ty powiesz mi dokładnie: po pierwsze, o
co chodzi z tobą i z Dorianem?
James potaknął.
─ Po drugie – dlaczego
relacje pomiędzy tobą a Mary są inne niż pomiędzy mną i Dorianem?
Potaknięcie.
─ I po trzecie –
dlaczego się z nią spotykałeś?
Chłopak cały drgnął.
─ O nie – zaprotestował. – Tego zakład już nie obejmuje.
─ Dlaczego? – prychnęła
Lily, patrząc na niego bez zrozumienia. – Według mnie i tak jestem na straconej
pozycji.
─ A moim zdaniem jest
kompletnie na odwrót. Byłbym skłonny się na to zgodzić, gdyby warunków było po
równo. Ty oczekujesz ode mnie spowiedzi na trzy
tematy, a ja od ciebie tylko dwóch
rzeczy – odmówienia pomocy Dorianowi i zerwania z nim kontaktu, a jeśli mam być
szczerzy, to jedna z tych rzeczy wyklucza drugą, więc poniekąd ja wymagam od
ciebie tylko jednego.
─ Jeśli masz jakąś
sensowną propozycję, to się zgodzę – odparła, nie mając siły dłużej się
targować.
─ Randka.
─ Absolutnie nie.
James westchnął.
─ W takim razie
będziesz musiała wyznać osobie wskazanej przeze mnie, że pałasz do mnie wielką,
gorącą i wieczną miłością.
─ Rozumiem, że mówiąc
„osoba przez ciebie wskazana” masz na myśli siebie samego?
─ Właściwie to
myślałem o Dorianie, ale twoje rozwiązanie też jest niczego sobie.
Lily uderzyła go w
ramię.
─ Proszę cię, bądź
poważny.
─ Jestem. Ale dobra, niech ci już będzie – pamiętasz tę część, w
której odmawiasz Dorianowi i zrywasz z nim kontakt?
─ Dam głowę, że do
tego nie dojdzie, ale przypuszczam, że pamiętam – mruknęła ironicznie.
─ Kiedy on zapyta cię
o przyczynę tego… rozsądnego według
mnie zachowania, powiesz, że „bierzesz moją stronę”.
─ Twoją stronę w czym?
─ On będzie wiedział.
Evans nie wydawała się
być usatysfakcjonowana podobną odpowiedzią.
─ Jesteś taki dziecinny – pokręciła głową – ale
niech ci będzie.
─ Mamy umowę.
─ Mamy.
Na znak szacunku
wyciągnęli ku sobie prawe ręce i ścisnęli nawzajem swoje dłonie, tak
oficjalnie, jak pracodawca i jego podwładny. To miała być ta magiczna chwila,
ostatni kontakt fizyczny na cały czas trwania zakładu. Miała.
Popatrzeli na siebie jeszcze przez chwilę, już
mniej oficjalnie, a bardziej poufale, blisko, pożądliwie.
─ Zakład już obowiązuje? – szepnął James, jakby
wcale przed chwilą go nie zatwierdził.
─ Chyba nie – pokręciła głową Lily, uśmiechając
się tak, jak nigdy nie uśmiechała się do któregokolwiek ze swoich potencjalnych przyjaciół.
─ Świetnie – ucieszył się chłopak, po czym ujął
jej twarz w dłonie i złożył na jej ustach bardzo nieprzyjazny i bardzo nieplatoniczny
pocałunek.
***
─ James,
mój drogi, mógłbyś podać mi, proszę, ten dżem? – spytała przyjaźnie
Lily, wysyłając Potterowi przyjazny uśmiech i będąc przy tym bardzo przyjazną.
Syriusz zauważył to podejrzanie przyjazne
zachowanie niemal natychmiast. Evans nie była przyjazną osobą, a już na pewno
nie była przyjazna względem Jamesa. Jeśli miał być szczery, to chyba nigdy nie
widział jej do tego stopnia miłej, opanowanej i koleżeńskiej, wręcz tryskającej
optymizmem, jakby miała dobry humor czy coś równie surrealistycznego. Przed
chwilą na przykład, kiedy upadł mu widelec, a następnie potoczył się po
podłodze i zatrzymał dopiero koło jej nogi; ta podniosła się z krzesła,
sięgnęła po sztuciec i oddała mu go bez najmniejszych komentarzy o dziurawych
rękach czy byciu łamagą. Słowo huncwota! A gdy zapytał się jej, co jest
przyczyną takiej evansowej euforii, ta odparła, że mamy ładny dzień. ŁADNY
DZIEŃ! Dzisiaj rano obudził go grad, zamieć i taka wichura, że bał się wyjść po
południu do cieplarni na zielarstwo. Ładny dzień, psiakrew. Przepiękny.
Dzisiaj o szóstej do profesora Argenta wpaść
miała tylko Lily, Mary, Wood i dwie ślizgońskie dziewczyny, z których jedna
wczoraj zaatakowała jakąś mugolaczkę z pierwszej klasy, a drugiej jeszcze nie
było – czyli razem pięcioro uczniów. Ostatecznie jednak do towarzystwa i dla
towarzystwa dołączył James (jaki wspaniałomyślny!), Titanic, Remus, Meadowes i
jej nowy chłopak, a za nimi – naturalnie – Syriusz, a niewykluczone, że ktoś
jeszcze zamierzał wpaść.
Ich grupka jadła w klasie obrony jedzenie, które
Rogacz przyniósł dla Lily z kuchni. Poprosił skrzaty o dwa delikatnie
przypieczone belgijskie gofry, jeden
z bitą śmietaną, malinami, jagodami i kawałkami ananasa (─ Koniecznie! Ona uwielbia
ananasy! – lamentował), a drugi kompletnie suchy (─ Żeby jej poczucie wolnej woli nie ucierpiało
– dodał, po czym wziął wszystkie możliwe dodatki do gofrów, jakie tylko znał –
cukier puder, pięć smaków dżemu, marmoladę, bitą śmietanę, różnorodne polewy i
nawet głupie wiórki czekoladowe), a dla całej reszty towarzystwa wziął
jajecznicę z bekonem. Najgorsze było to, że gdy Syriusz zapytał się go,
dlaczego, u diabła, dla Lily wziął specjalne śniadanie, ten odparł: „Bo Lily
nie je mięsa”. Tak, tak odpowiedział! Wszyscy – prócz przeklętej Evans – byliby
skazani na jajecznicę, gdyby Black nie był wspaniałomyślny i nie zabrał ze sobą
pieczywa, wędliny i twarogu.
Pierwsza myśl Syriusza była kompletnie
irracjonalna – Ruda zgodziła się na randkę i teraz ona i Jim są razem. Kiedy jednak pojawili się w
klasie obrony przed czarną magią, a Lily bardzo miło, przyjaźnie i grzecznie podziękowała za śniadanie – ani ona nie
rzuciła się Jamesowi w ramiona (mało tego, gdy odbierała od niego cały ten
balast, który przyniósł z kuchni, to zdawała się uważać, żeby go przypadkiem nie dotknąć), ani on jej nie przyciągnął
do siebie, a to przekreślało całą sprawę.
─ Ależ oczywiście, moja najdroższa, kompletnie
platoniczna, przyjaciółko –
odpowiedział James i podał jej ten dżem, bezinteresownie jeszcze go otwierając.
Szaleństwo.
─ Co się tu wyprawia? – spytał, bo zdążył się już
przekonać, że nikt inny nie interesuje się dziwnymi stosunkami Rogacza i Evans.
Dorcas na przykład, była zbyt zajęta flirtowaniem z Davisem, a Luniak gadką o
pogodzie z Emmeliną. Mary siedziała na samym tyle klasy, rozmawiając z jedną z
tych odpracowujących karę Ślizgonek, bodajże Reginą Bulstrode albo Marthą
Greengrass.
─ Co masz na myśli, Syriuszu? – spytała – o
ironio, znowu przyjaźnie – Evans.
─ Jesteś miła. To nie zdarza się w realnym
świecie.
Miał nadzieję, że tą uwagą sprowadzi ją na ziemię
i sprowokuje do chociażby nieprzychylnego spojrzenia na jego osobę, ale się
pomylił. Lily tylko roześmiała się bałamutnie i powiedziała coś tak
niepoważnego jak: „Syriuszu, ale z ciebie kawalarz”.
─ Poza tym Lily jest bardzo miłą osobą – stanął w
jej obronie Rogacz. Syriusz, nie wiedząc jak zareagować, zachichotał. ─ Miłą i mało impulsywną.
I uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
Black zaczynał się bać.
─ Zaraz się porzygam – odezwała się z końca klasy
Mary, prychając przy tym tak donośnie, że aż zatrzęsła się jej ławka. Jedna zachowała zdrowe zmysły. –
Jesteście niemal tak beznadziejni w udawaniu uprzejmych jak Dorcas w udawaniu
przed Davisem rozgarniętej na jakikolwiek temat.
Spodziewał się ciętej riposty ze strony Rudej,
ale ta tylko zachichotała, jakby Mary powiedziała naprawdę dobry żart, co było
absurdem, bo McDonald nie miała poczucia humoru.
Wtedy właśnie Syriusz pomyślał, że Lily Evans ma
dzisiaj naprawdę dobry humor, który przytrafia się nawet osobom tak wiecznie
niezadowolonym jak ona. Nic dziwnego, że Rogaś to wykorzystuje. Pewnie
uśmiechnęłaby się tak miło i do niego, gdyby tylko postarał się być miły. Tak. Zdecydowanie nic niepokojącego nie
dzieje się pomiędzy jego przyjacielem a panią prefekt. Może teraz z powodzeniem
podokuczać Davisowi i Meadowes, a – kto wie? – może królowa złośliwości,
rudowłosa wila, mu w tym pomoże? Przypuszczał, że gdyby ten jeden, jedyny raz
złączyli siły, okazaliby się duetem nie do poskromienia, a głupi i żałosny Luke
Davis zniknąłby tak szybko, jak się pojawił.
Już chciał wprowadzić swój plan w życie, gdy
zdarzyło się coś o wiele ciekawszego, co zepchnęło na dalszy plan nawet chęć
dogryzienia nowemu chłopakowi Dorcas, a mianowicie – przybycie drugiej
ślizgonki, która razem z Regino/Marthą miała przyjść tutaj za karę. A była to –
o zgrozo! – Jo Prewett.
─ Co ty tu robisz? – spytała Evans, znana dzisiaj
jako pani „jestem przyjazna”, do tego stopnia nieprzyjaźnie, że aż ciarki go przeszły.
─ Prześladuję cię – prychnęła brunetka,
puszczając w kierunku Syriusza perskie oczko.
Robiło się coraz bardziej ciekawie.
─ To zdążyłam zauważyć przez ostatnie kilka miesięcy – kontynuowała jadowicie,
niegdyś milutka, Lily Evans. – Jednak doceniłabym, gdybyś znalazła sobie jakieś
inne hobby – jak szydełkowanie, skakanie z wysokich klifów albo coś innego, co
pasuje do ciebie, ale o tym nie wiesz.
─ Evans, co to jest sankcja? ─ przerwała jej, kompletnie niezrażona. Lily uniosła brwi
w wyrazie zaskoczenia, a napięcie pomiędzy nimi utrzymało się przez jakieś dwie
sekundy. Ta swoista walka na spojrzenia została najwyraźniej wygrana przez Jo,
bo Evans cała się zjeżyła, a Prewettówna tylko wyszczerzyła zęby z satysfakcją.
– Dzięki.
─ Wynoś się albo przysięgam, że…
─ Idź już lepiej, Jo – przerwał jej James,
spoglądając na nią z bijącym, zimnym spokojem.
─ Skoro tak mówisz, misiaczku – uśmiechnęła się
zalotnie, a Syriusz mógł sobie rękę uciąć, że w zielonych tęczówkach Evans
przez chwilę zażarzył się ogień.
─ Popieram Jamesa, Jo – szepnął trzeci głos,
rozpoznawalny przez całe towarzystwo, ale jednak mniej powszechny i znany, a
należał on do profesora Argenta.
Dor uśmiechnęła się do nauczyciela, gdy ten
podkradł z jej talerza pajdę chleba z twarożkiem i pomidorem. Wyglądał on jak
zwykle – świeżo, energicznie i o wiele za młodo jak na sprawowaną przez siebie
funkcję.
─
Usiądźcie, dobrze? Ci, co są tu w kozie, i wolni słuchacze też – odparł, kiedy
skończył przeżuwać kanapkę. – O, przyszłaś jednak, Bree.
Pierwszą osobą, która odwróciła głowę w kierunku
drzwi, była – naturalnie – Jo, zwykle reagująca pięć razy szybciej niż
przeciętny człowiek; a przykład z niej wzięli kolejno – James, Syriusz i Mary.
Nikt z nich nie był zadowolony z jej przybycia.
─ Co tutaj robisz, Pokrako? – spytała
Prewettówna, zanim ktoś (Mary) zdążył ją uprzedzić.
Bree zamrugała swoimi wielkimi oczami. Jej twarz
tradycyjnie nie wyrażała żadnych emocji.
─ Znamy się? – spytała Jo, śmiertelnie poważnie.
Prewettówna miała minę, jakby Bree dopiero co wypluła wszystkie swoje
wnętrzności i odtańczyła polkę, a nie zadała niewinne, wcale nie retoryczne,
pytanie.
─ Dobre nastawienie, Bree – pochwalił ją Argent i
zachichotał. Mary rzuciła kilka złośliwych komentarzy, ale nikt zbytnio nie
interesował się tym, co ma do powiedzenia. – Powiedziałem: usiądźcie!
Jo prychnęła, raczej po to, by ukryć zmieszanie,
niż z faktycznego oburzenia, i odmaszerowała na sam koniec klasy, padając na
krzesło obok Reginy. Argent kazał Gryfonom zostawić jedzenie na stoliku „dla
swojskiej atmosfery”, a im samym usiąść w tym samym rzędzie, co Jo, Regina i
Mary. Pierwszą ławkę zajęła Dorcas i Luke, drugą Syriusz i James, a trzecią
Remus i chcąca usiąść z nim Emma, gdy została złapana za ramię przez Lily:
─ Siadaj ze mną, bo będę musiała pójść do Mary.
Remus został więc sam w trzeciej ławce,
naturalnie chroniony przez swoich kumpli, Lily i Emmelinę, ale nawet tak
starannie dobrana grupa protektorów nie mogła uratować go przed niechybnym
losem:
─ Mogę się dosiąść? – zapytała go Bree, która
mogła usiąść jedynie z nim albo z Mary, którą – w przeciwieństwie do Jo –
pamiętała aż za dobrze.
Syriusz odwrócił się do niego i ordynarnie
pokręcił głową, mówiąc bez głośnie: „Nie możesz się zgodzić”. Po Bree nie można
było poznać, czy zwróciła uwagę na zachowanie Blacka, czy też nie.
─ Jasne – westchnął Remus, który miał trochę
więcej kultury niż jego przyjaciel.
─ Cholera – zaklęła Jo, przyglądając się tej
sytuacji z ostatniej ławki. Nie była w stanie zagłębić się w myśli małej
Angelówny. Zdecydowała się więc na najbardziej desperacki krok, na jaki było ją
stać, a mianowicie – pożyczyła od Reginy skrawek pergaminu i nabazgrała na nim
niedbale:
Isaac –
Colette Rowle jest w Hogwarcie. Chyba wciąż JEST pod wpływem.
Odpisz,
-J
List zniknął, a Jo uśmiechnęła się słodko do Mary
McDonald, która zerkała przez ramię, co dzieje się w ostatniej ławce.
Dobra, Koniec :D. Są fragmnty lepsze (które pisałam wczoraj) i beznadziejne (te dzisiejsze). Rozpiszę się jutro, bo póki co próbuje obsesyjnie zdążyć dodać rozdział do końca 2... a została mi minuta.
Czyżbym była pierwsza *-*
OdpowiedzUsuńSzykuj się na długaśny kom, koffana ;**
Okej, chyba nie bedzie dlugasnego koma, bo mam randke z matma (znowu!)'-' Kill me x.x
UsuńAle postaram sie aby byl przynajmniej czytelny. Powinnam czytac teraz Krzyzakow, a nie odpisywac na to dzielo, wiec mozesz czuc sie zaszczycona, zwlaszcza ze jestem dopiero przy 4 rozdziale, a spr. piszemy 20!
Zabij mnie x.x
Dobra, konec zrzedzenia!
Zaskoczylas mnie korkami Dorcas, myslalam, ze zamiast DRAMATYCZNIE, bedzie CALUSNIE! A tu taka niespodzianka...
Duzo wiecej dzialalo sie u Jily <3333
To było takie słodkie i romantyczne, że mialam ochote sie poplakac, ze w przyszlosci umrza :'(
I ta umowa ;D Kazdy wie, ze przy pierwszej lepszej okazji umowa podnie! Pewnie Lily rzuci sie na Jamesa na srodku korytarza i beda sie dlugo calowac i nie beda zwracac uwagii na ludzi! PLOSE, ZROB TAK *-*
Omom Kto teraz? Ahhh no tak... Mary... Tak sobie pomyslalam, ze nie nienawidze jej, ale tez jej nie lubie. Nie umiem tego wytlumaczyc, wybacz ;D
Ale chodzi mi o to, ze jest spoko...
Okej, to bez sensu
Kazdy wie, ze lubie wszystkich bohatetow z wszystkich ksiazek/seriali/filmow. Jedynym wyjatkiem jest Piotr z Na dobre i na zle. On nie ZASLUGUJE na Hane! xd
Dobra, nie pograzam sie jeszcze bardziej 😂😂😂😂😂
No i dlaeczego mama Mary chce ja chronic? Dlaczego Lily chcialaby ja zabic, gdy dowiedzialaby sie prawdy? I o jaka PRAWDE chodzi? Blagam pisz szybko bo umieram *-*
Ahhh i jeszcze jedno: Bree jest zdrajca i pod jakim wplywem jest? Jakies osoby, eliksiru?! Dlaczego jest zdrajcą?!
Wspanialy rozdzial, koffana ;***
Jestem zadowolona z dlugosci i tresci xd
Dawaj szybko nn ;D
jeszcze male pytanie :
1. Blagam powiedz mi w jakim miesiacu urodzila sie Caroline Potter;***** Plosssseee
Weny!
Wiatr (Ola) ^^
P.S. Przepraszam, za wszystkie bledy, ale pisze z komorki, wiec sama rozymiesz ;D
Druga xD
OdpowiedzUsuńA teraz trzeba lecieć do szkoły... komentarz pewnie pojawi się jutro ;3
NIE, NIE, NIE, NIE, NIE!
UsuńKomentarz ten piszę po raz trzeci, ponieważ za pierwszym razem siadł prąd, a za drugim blogger postanowił sfiksować. Jak coś się jebie, to po prostu na całego. Nie no, zaraz się popłaczę :< Wniosek? Zapisuj wszystko... A miałam już taki fajny komentarz :ccc
Użalania się chwilowy koniec.
Na początek (póki pamietam) muszę ci powiedzieć, że masz tu świetną playlistę! Dużo piosenek, które kocham i bardzo klimatyczne *o* Tak dużo Queen, Aerosmith, Fleetwood Mac, Led Zeppelin, AC/DC, Beatelsów, The Rolling Stones... po prostu kocham! Jeszcze Bon Jovi i byłoby po prostu idealnie *szit, właśnie sprawdziłam i Bon Jovi powstało w '83 :c*. No i w tym rozdziale zakochałam się w piosence Bronze Radio Return - Further On. Jest świetna!
Teraz przejdźmy do rozdziału. Postaram się napisać czysto i przejrzyście, pomimo anarchii panującej w moim mózgu. Serio, po tym rozdziale mój mózg prawie eksplodował. ♥
Pierwsza sprawa - profesor Liam Argent (chyba dobrze napisałam nazwisko XDD). Nie no, dwadzieścia dwa lata, profesor, rozwód, trupy w szafie. Nie ma co, gościu ma ciekawe życie xD Co do jego komentarza apropo tortur u Filcha... mój mózg podpowiada mi wspaniałą wizję McDziwki powieszonej za kostki pod sufitem i chłostającego ją Filcha. To by było piękne. Aww. :D
Druga sprawa - Doriusz. Po korepetycjach oczekiwałam... no cóż. Krzyków, gróźb, napastowania na tle seksualnym... a przynajmniej gorącego buzi - buzi xD A tu cóż... Dorcas naprawdę zaczęła mi działać na ustrój nerwowy *nie tak jak McDziwka, ale zawsze*. Taka tempa... to aż zaczyna boleć. Nie lubię idiotów, a Meadowes jest na najlepszej drodze, żebym ją za idiotkę miała. Syriusz się postarał, a ona... nie no po prostu brakuje mi na nią słów.
Teraz coś naprawdę przyjemnego... JILY! Wiesz, nie byłam w stanie przeczytać tego całego kawałka na raz. Jak czyta się dobrą książkę, to czasami trzeba ją odłożyć, powiedzieć "o cholera" i czytać dalej. Ja miałam dokładnie coś takiego. Uśmiechałam się jak debil, łaziłam po pokoju, żeby mózg mi się nie przegrzał i czytałam dalej. Pod koniec zaczęłam wrzeszczeć jak debil takie głośne "AWWWWWWWWW". Tata zaczął na mnie krzyczeć, że mam się zamknąć... niesamowitejest to, że mnie słyszał, bo mam pokój na piętrze xD To znaczy, że chyba jest coś nie tak. Oprócz tego, James to dupek. Próbował manipulować Lily, nawet nie chcąc jej dać powodu. Naprawdę zachował się... dupkowato. Merlinie, jak ja go kocham xD.
Udawanie przyjaźni... to było po prostu epickie! Przez cały ten czas śmiałam się jak idiotka. xD Kiedy poszłam do kuchni po herbatkę i sobie to przypomniałam, zaczęłam się śmiać. Tata uznał, że wyglądam jak hiena, a brat stwierdził, że mam nierówno pod sufitem *jakby dopiero się zorientował*. W tym jednym muszę *nie wierzę, że to piszę* zgodzić się z McDziwką (nadal chcę, żeby była wychłostana, proszę sobie nie myśleć). Byli w tym tacy beznadziejni xD To było wspaniałe!
Zżera mnie ciekawość co to będzie z Jo i Jordanem. Podobają mi się razem i zdecydowanie trzymam za nich kciuki. Może Jordan sprowadzi Jo na jasnę stronę mocy, w stronę światła etc.
Rozdział jak zawsze u ciebie - po prostu wspaniały! Niecierpliwie czekam na kolejny. :3
Padfoot.♥
Gdzie masz zakładkę z bohaterami?
OdpowiedzUsuńMapa Huncwotow, ostatnia w menu.
UsuńTrzecia! xD
OdpowiedzUsuńKomentarz będzie... w tym tygodniu... xD
No dobra, przeczytałam, mam czas, więc mogę skomentować xD
UsuńFajowo, wyczepiście (Tak bardzo po polsku...) i w ogóle ekstra, hiper, mega, że tak szybko kolejny rozdział *.* Zwłaszcza, że po dzisiejszej lekcji niemieckiego (o zgrozo! Kto wymyślił ten język? Nienawidzę bardziej niż fizyki! Dzięki Merlinowi, że w LO zmieniam drugi język, jeszcze te kilka miesięcy się pomęczę) jestem załamana psychicznie, więc no... Ale teraz przejdźmy (znaczy... ja przejdę) do rozdziału.
Tym razem mniej McDziwki! JEJ! Spadaj Mary, nikt cię tu nie chce. A zwłaszcza ja, bo wchodzisz między Lily, a Jamesa! -,- Złota zasada „Gdy ciało A działo na ciało B, a ciało B na ciało A to ciało C się nie wpierdala! (Tak Muni nauczyła się trzeciej zasady dynamiki Newtona! :D)*Popieram pomysł ze zrzuceniem na nią fortepianu! Ewentualnie czegoś innego, co na dobre ją unieszkodliwi*. Serio, nienawidzę suk... znaczy tej idiotki xD Ograniczam brzydkie słowa! (Boże… kogo ja próbuję oszukać xD).
A teraz skończmy temat McDziwki i przejdźmy do tematów dużo bardziej przyjemnych, jak na przykład korepetycje! Komunikat do Dor: Zawiodłam się, Meadowes! To miały być wyjątkowo fajne korepetycje! Ale nie – musiałaś wszystko zepsuć :c Wstyd mi za ciebie! Syriusz przyniósł od Hagrida tego zwierzaka, kawałek drewna, czy co to jest, a ty mu nie uwierzyłaś, no! DORCAS! -,- Miałam nadzieję, że całuśne korepetycje, a ty… no weź! Powtórka z korków! Powtórka! I NAPRAW TO! xD Liczę na ciebie Dor! Mówię serio! :D
A teraz najprzyjemniejsza sprawa *zaciera rączki* JILY! James powiem ci jedno: Masz szczęście, że poszedłeś do Lily i w ogóle… bo jakbyś dalej się do niej nie odzywał to bym chyba zabiła gołymi rękoma. No! Ten zakład, warunki i na końcu całuśnie! *Dorcas i Syriusz również mogliby pójść w ich ślady, nie obraziłabym się! XD*. A najlepiej by jeszcze było, gdyby oboje złamali zasady i oboje musieliby wszystko powiedzieć. A potem byliby razem. Pojechaliby na bagna Shreka i żyliby długo i szczęśliwie! (Taki piękny scenariusz! OH AH!).
To jak Lily i James byli dla siebie przesadnie mil… ohh ^.^ I reakcja Syriusza! xD Kocham i wielbię. Śmiałam się, jak debil przy tym. Serio, bez kitu, seryjnie! xDDD I tekst Mary: „─ Zaraz się porzygam – odezwała się z końca klasy Mary, prychając przy tym tak donośnie, że aż zatrzęsła się jej ławka. Jedna zachowała zdrowe zmysły. – Jesteście niemal tak beznadziejni w udawaniu uprzejmych jak Dorcas w udawaniu przed Davisem rozgarniętej na jakikolwiek temat.” – Ona jest beznadziejna w udawaniu fajnej i takie zajebistej, więc niech się zamknie, bo takie jak McDziwka mają mało do powiedzenia XD
Ja wiem, że autorzy mają życie prywatne… blablabablablablabla, ale najchętniej kolejny rozdział przeczytałabym od razu xD Więc zdecydowanie niecierpliwie czekam! *.*
Moony.
PS. Przysięgam, że jeśli blogger strzeli mi jakiś błąd to zamorduję xD OBY NIE!
Przeczytałam, ale na razie zajmuję tylko miejsce. Komentarza nie spodziewaj się wcześniej niż w czwartek, ale na pewno będzie :)
OdpowiedzUsuńJestem! Zaraz komentarz <3
OdpowiedzUsuńNajpierw : super wyrąbiście długi rozdział ! <3 Matko, jak ty tak potrafisz pisać *....*
UsuńNo nie! Tak nie miało być, co to za korki xD Dorcas ! ;(
No i niech się coś zadzieje między nią a Syriuszem, bo strzelę focha <3
O co chodzi z matką Mary i tą ochroną i w ogóle? Matko ile pytań ;(
WENY kochana <3333
Jejku! Jeszcze nigdy nie widziałam tak długich, świetnych i najbardziej zajebistych notek w moim życiu! Serio!
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi Jily(Lily&James) to ciesze się, że trochę ocieplili te swoje "stosunki". Nie moge się doczekać, co będzie dalej.
Zaś, jeśli o Doriusza to... no, szkoda. Chociaż Black, zapewne, zrobi coś, żeby Dorcas zerwała ze swoim chłopakiem.
Zakład - hahahaha - na serio dobre! ;D Zżera mnie ciekawość, kto wygra! I, naturalnie, jestem również ciekawa, o co chodzi z Jamesem i Dorianem i O CO CHODZI z Mary!!! Czemu ta wywłoka wróciła?! Nie ogarniam!... Po prostu jej nienawidzę!! No, ale cóż, to Twoje pomysły, więc nie mam nic do tego :) Zaintrydował mnie najbardziej powrót Mary McDonald do Hogwartu. NAJBARDZIEJ wkurzam sie, kiedy rozmawia ona, w jakikolwiek sposób, z Jamesem. Troche długo nie było Severusa, nie chodzi o to, że za nim tęsknie czy coś, bo mam mieszane uczucia. Nie przynudzam, teraz najważniejsze.
Długie opisy w ogóle mnie nie nudziły :) Pisz dalej, bo to naprawdę nie jest żadna amatorszczyzna, jaka na większości blogach. Życzę weny i wszystkiego dobrego.
Nie moge doczekać się następnej notki. Liczę na dużo Lily&Jamesa. Muszę przyznać, że chyba najbardziej spodobała mi się, z Twoich notek część Sylwestrowa..
WYBITNY BLOG :)
Kiedy następny rozdział? :( Już nie moge sie doczekać :)
OdpowiedzUsuńPowinien się pojawić w ten weekend ;*. Miło mi, że ktoś czeka :D
UsuńJasne, zawsze będe czekać! ;* Nardzo podoba mi się to, co tutaj piszesz i mam nadzieje, że nn będzie niedługo :D
Usuń*Bardzo
UsuńZaglądam tu prawie codziennie i czekam na nn! ;)
UsuńWiesz, nie chce nic mówić, ale powinnaś mnie zabić za zrobienie czegoś takiego. A może najpierw tortury, a potem śmierć?
OdpowiedzUsuńW ogóle nie rozumiem siebie! Zachowałam się jak największa idiotka na świecie! Zamierzam przeczytać twojego bloga od początku, o deski do deski! Powinnaś się zastanowić jak mam ci wynagrodzić moje zachowanie!
Planuje swój powrót (bez blasku i chwały) i bardzo, ale to bardzo MUSZĘ z tobą pogadać. O ile wgl będziesz chciała rozmawiać z taką świnią jak ja.
Jakby co to moje nowe gg to 53196454
Pozdrawiam
Ta Zła i Wyrodna Czytelniczka Aleksja
Droga Zła i Wyrodna Czytelniczko Aleksjo,
UsuńIdę ostrzyć moje sztylety i poszukam gdzieś bicza ;>. Wyszkolę moje wściekłe psy, żeby na twój zapach wżynały kły, drapały oczy i rozrywały płaty skóry.
Cieszę się, że wróciłaś/wracacz :*
Jak mogłabym sie gniewać, skoro znowu piszesz? Pfi!
Wbijam na gg
Największa Fanka Prim