8.01.2023

31.2. Zwykły atak serca

"No cóż, masz tylko siedemnaście lat i wszystko, czego pragniesz, to zniknąć.

Rozumiesz, co chcę powiedzieć. "

- Roger Taylor, perkusista Queen, "Sheer Heart Attack"


1

Hogsmeade, pensjonat Pod Zielonym Smokiem

AC/DC - T.N.T.

Tego wieczora w Hogsmeade rozpętała się prawdziwa śnieżyca. Członkowie czarodziejskiej policji od godziny dwunastej przybijali do tablic ogłoszeniowych ostrzeżenia o kryzysie pogodowym, osobiście eskortowali też pijanych awanturników z Trzech Mioteł z powrotem do ich domostw. Przepowiadano, że w nocy zostanie odnotowana najniższa temperatura od początku wojny, straszono również, że huragan nadciągający do Hogsmeade z Aberdeen może wywabić z kryjówek górskie trolle. Środa, piętnastego lutego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego, przeszła do historii miasteczka jako jeden z najgorszych dni handlowych pod względem obrotu. Hugh Longbottom, pięćdziesięcioletni, szanowany auror, uśmiechnął się posępnie. Rozumiał pretensje hogsmaedzkich kupców, zgadzał się też, że Urząd Dezinformacji rozbuchał niepogodny, angielski dzień do rozmiarów kataklizmu. Problem w tym, że pogoda stanowiła zaledwie pretekst, a mieszkańcy nie zdawali sobie sprawy przed czym tak naprawdę byli chronieni. 

Coś strasznego się tutaj stanie powiedział Hugh do pozostałych ludzi obecnych w ciasnym pokoiku pensjonatu Pod Zielonym Smokiem. Coś, co planowali od wielu tygodni.


Aby opanować tak zwany ,,Kryzys Hogwarcki”, Ministerstwo oddelegowało do Hogsmeade pięciu Aurorów, trzech członków Brygady Uderzeniowej, oraz dwudzieścioro pomniejszych pracowników: amnezjatorów, urzędników od spraw dezinformacji oraz innych członków patrolu czarodziejskiej policji. Wszyscy oni postanowili schronić się w zimną noc w pensjonacie na peryferiach miasteczka. Hugh, razem z pozostałymi Aurorami, przesiadywali w największym dostępnym pokoju (będącym w dalszym ciągu klaustrofobiczną izbą), naradzając się i sącząc dumę Hogsmeade, piwo kremowe. 

Zerknął na siedzącego obok niego beztroskiego, ale w dalszym ciągu skupionego na pracy, Setha Pottera. Seth nie powinien zostać wtajemniczony w szczegóły tej misji, jako że Barty Crouch w dość niedelikatny sposób przegonił go z Biura Aurorów, jednak po agresji na Owena Shafiqa w Wenecji, ich szef, Alastor Moody, zdecydował się zaangażować Setha incognito. Sprawa wymagała dobrego tropiciela, a nie tylko czterech czarodziejów uzdolnionych w pojedynkach. A Seth był najlepszym detektywem ze wszystkich aurorów. 

— Tak — zgodził się z nim Seth, nie tracąc rezonu. — Zapewne ten atak na Shafiqa to zwykły, choć wymyślny, dystraktor, żebyśmy wszyscy zjechali do Wenecji i zostawili Hogsmeade bez ochrony. 

— Ktoś tam jednak powinien pojechać — wtrącił się Conan McDonwer, który raczej nie ufał włoskiemu ministerstwu. Seth wzruszył ramionami.

— Ludzie z naszej Uderzeniówki, kierowani przez mojego drogiego szwagra z Włoskiego Biura Aurorów, raczej zapanują nad sytuacją. Można wysłać tam ewentualnie młodych, chociażby Prewettów albo Jonathana. 

Robert Chamberlain zadrżał, kiedy Seth wymówił imię jego syna. Auror Chamberlain był pracoholikiem, człowiekiem profesjonalnym do bólu i znoszącym wszelkie niedogodności swoich kolejnych misji… ale naprawdę, niektóre aroganckie komentarze Setha sprawiały, że miał ochotę rzucić to wszystko i przekwalifikować się do Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Czasami żałował, że emerytowane gwiazdy quidditcha nie odchodziły na sportową emeryturę, tylko wtrącały się w sprawy rządowe. 

— Nie ty jesteś tu od rozkazów, Potter — zagrzmiał Alastor, typowym dla siebie, szorstkim tonem. 

Szef Biura Aurorów stał przy oknie, z niesmakiem przyglądając się śnieżnym zaspom. Para małych, czarnych oczu Moody’ego złowrogo łypało na niezidentyfikowany obiekt. Hugh Longbottom nigdy nie wiedział, jakim cudem czarodziej potrafił dostrzegać wszystko, co działo się dookoła niego, mimo że wzrok skupiony miał w zupełnie innym miejscu. Żona Hugha, Augusta, z tego powodu zawsze obawiała się Alastora. 

— Jesteśmy w tyle… naprawdę w tyle… musimy przygotować się na najgorsze! Ten głupiec Richardson będzie robił problemy, to pewne. U starego Rosiera już się pewnie podzielili, który z nich załatwi którego z nas. Ich wszystkich — wskazał swoim grubym, przeciętym w kilku miejscach palcem za okno — trzeba stąd ewakuować. Koniec bzdur o jakiś trollach i śniegu. Musimy być gotowi na atak! 

Seth westchnął ciężko, ale nie skomentował tej tyrady. Conan McDonwer pociągnął spory łyk ze swojego piwa.

— Moody — odezwał się Robert Chamberlain, który mimo dwudziestu lat pracy z Alastorem, wszystkie jego ostrzeżenia i złowróżbne scenariusze traktował z pełną powagą. — Nie możemy ich na razie ewakuować. Oni mają tutaj interesy, swoje sklepy, knajpy — nie możemy odcinać ich od dochodu przez cały czas trwania naszej misji. 

— …lepiej jeść tynk ze ściany w bezpiecznym miejscu niż zostać rozerwanym przez wilki we własnym łóżku…

— Moody — spróbował tym razem Conan McDonwer. — Nie ma mowy, dobrze wiesz, że minister i Crouch się na to nie zgadzają. 

— Tak to jest, kiedy dwójka durniów dochodzi do władzy… 

Hugh odchrząknął. 

— Nie nam oceniać, czy rozkazy Minchuma i Croucha są słuszne czy nie. Nie my za nie odpowiadamy. Nas będą za to rozliczać z tropienia Szakala i Fenrira Greybacka.

Moody parsknął, wyciągając zza pazuchy piersiówkę z trunkiem o wiele silniejszym niż kremowe piwo. 

— Ostatnim razem, kiedy złapałem Greybacka, jedynym podziękowaniem była pokiereszowana buźka — wskazał na jedną z wielu blizn, które szpeciły jego twarz. — A następnie wypuszczenie go z Azkabanu, bo zmieniło się prawo…

— Teraz podziękowaniem będą artykuły o krwawej rzezi w Hogsmeade, mimo obecności wysłanników Ministerstwa — parsknął Seth. — Naszą jedyną szansą jest wytropienie Greybacka przed pełnią, zanim popełni przestępstwo. Rozumiem, że nie mamy nakazu, ale jeśli nie zrobimy nic, a cała jego wataha wypadnie na ulice Hogsmeade i pobiegnie do zamku Dumbledore’a, jedyny nakaz, jaki zobaczymy, to nakaz opuszczenia Ministerstwa. 

— A jak chcesz zabić Greybacka? — zapytał śmiertelnie poważnie Hugh Longbottom. — Jeśli historie są prawdziwe, a on potrafi zmieniać się w wilka na zawołanie, to zarazi cię likantropią, zanim zdołasz wyciągnąć różdżkę. 

Seth westchnął ciężko.

— Zaangażujmy Todda Angelo. Niech go zastrzeli ze swojej tojadowej kuszy, jak robił w latach sześćdziesiątych. 

— Nie ma mowy — warknął Moody. — Szybciej zrezygnuję z funkcji niż będę współpracował z fanatykami krwi, podobnymi do śmierciożerców. Równie dobrze możecie zaangażować do tego zadania Rosiera Seniora albo Sami-Wiecie-Kogo. 

Robert Chamberlain zgodził się, że wciąganie do misji rodzinę Rowle byłoby nie tylko nieetyczne, ale też niewygodne politycznie. 

— Ciekawe, czy kiedy armia Szakala, razem z wilkami Greybacka, wbiegnie do Hogwartu i zatopi kły w ciałach naszych dzieci — rzekł ze złością Conan McDonwer — to będzie myślała o etyce i poprawności politycznej. Na litość, Robert, tam jest również twój syn!

Hugh Longbottom zacisnął usta. Moody mógł unosić się honorem, kiedy sprawa nie dotyczyła jego najbliższych. Sam jednak, gdy myślał o Franku, czuł niemiły ucisk w żołądku. Większość obecnych na misji posiadała dzieci dalej uczące się w szkole: on, Seth Potter, Conan McDonwer, Robert Chamberlain, Ciaran Richardson… Przełknął ślinę. Co powiedziałaby o tym Augusta… 

Seth Potter pokiwał głową z mocą.

— Dostaliśmy zgodę od Croucha, Moody, że możemy zabijać w wyższej konieczności. Wiem, że tego nie popierasz i wiem, że to trudne, ale, na wszystko co magiczne, kiedy indziej można mówić o wyższej konieczności, jak nie teraz? Mamy skazać mieszkańców wioski i te dzieciaki na zagładę? Dobrze wiesz, że kiedy przyjdzie pełnia, nie damy im rady. 

— Omówię to z Dumbledore’em — burknął Moody. — Dość mam już tego gadania… teraz nic nie zdziałamy. McDonwer, wyjmij karty!

Diana Jenkins odsunęła ucho od szpary pomiędzy drzwiami a podłogą. Na miejscu jej dawnych nauczycieli ze Szkoły Aurorstwa powtórzyłaby zajęcia wyciszające z programu nauczania szóstego roku.  

Cała śmietanka europejskich Aurorów i Brygadzistów Uderzeniowych zgromadziła się w Pod Zielonym Smokiem w Hogsmeade pod pretekstem przeprowadzania ćwiczeń. Naturalnie, Diana od razu wyczuła podstęp, zwłaszcza że nikt normalny, a co dopiero osoba tak przezorna jak Alastor Moody, nie zarządza ćwiczeń podczas ataku w Wenecji. Natychmiast zdecydowała się wynająć pokój w owym pensjonacie tuż nad zainteresowanymi, z którego wymykała się pod Peleryną-Niewidką i próbowała wywęszyć jak najwięcej. 

To prawda, Diana porzuciła szkolenie aurorskie i zdecydowała się otworzyć własny interes, jednak dalej ciążyły na nią jakieś obowiązki względem tego kraju. W Szkole Aurorskiej dalej uczyli się jej przyjaciele, tacy jak Jonathan Chamberlain czy Gideon i Fabian Prewettowie, a ona obiecała im swoje wsparcie bez względu na okoliczności. Nie wiedziała, co o tym myśleć.

Ciekawe, czy ostrzegą Liama w Hogwarcie, pomyślała bez entuzjazmu. Sprawie na pewno nie służy to, że jego była żona należy do watahy Greybacka. 

W dodatku ten pomysł zaangażowania Todda Angelo… Nie wiedziała już, co o tym myśleć. 

Trzeba cofnąć się do podstępu, to wiedziała na pewno. Trzeba dowiedzieć się tak dużo o Toddzie Angelo i jego Sekcie Lycan, jak to możliwe. A na szczęście ja znam jednego człowieka, który wie o niej aż za wiele… 

Alec Mason również wynajął pokój Pod Zielonym Smokiem, jednak zdawało się, że aurorzy o tym wiedzieli. Początkowo Di nie zamierzała się przed nim ujawniać ani tym bardziej wciągać go w swoje prywatne sprawy, jednak ostatnim razem okazał się więcej niż użyteczny. Diana nie ufała mu, ale w tym przypadku nie liczyło się zaufanie, tylko informacje, które Alec mógł jej dostarczyć. Kilka minut później stała pod drzwiami do pokoju Masona z kawałkiem irlandzkiego bread pudding z whiskey, który kupiła u właścicielki pensjonatu, oraz nikczemnym uśmiechem na twarzy.

— Czy ciebie nie można się pozbyć? — zapytał Alec, wpuszczając ją do środka. — Śledzisz mnie nawet podczas ćwiczeń?

— Tu nie odbywają się żadne ćwiczenia i obydwoje o tym wiemy — ucięła, bo nie miała ochoty dbać o pozory. — Przybyliście tutaj, żeby złapać Szakala i zabić Fenrira Greybacka. Nie dziwię się, że od razu się wprosiłeś. To pewnie dzień, na który czekałeś… od dawna, mylę się?

Alec wzruszył niewinnie ramionami. Diana usiadła bez pozwolenia na łóżko chłopaka. 

— Właśnie dowiedziałam się, że nasi kochani przywódcy chcą zaangażować Sektę Lycan Todda Angelo. Powiem ci szczerze, wątpię, że to konieczne. Oni i tak tu przyjdą.

Wierzysz, że się odważą?

Kiedy mogą schwytać Greybacka? Daj spokój! Pewnie już zatruwają swoje strzały tojadem. 

Jeśli ta niedelikatna uwaga na temat specyfiki pracy Sekty Lycan wywołała w Aleku bolesne wspomnienia, to nie dał tego po sobie poznać.  Potarł dłonią o kark. Diana zwęziła oczy, analizując dokładnie jego mowę ciała. Intuicja podpowiadała jej, że on coś wiedział, coś, co mogło okazać się kluczowe dla odkrycia tajemnicy E.P., a nawet do poznania tożsamości Śmierciożercy Szakala. 

Skoro on nie chce współpracować po dobroci, to wyciągnę to z niego siłą, postanowiła Diana. 

Ale może to i dobrze — ciągnęła, głosem pełnym determinacji. — Przynajmniej z mojej perspektywy. Wiesz, wydaje mi się, że E.P. to osoba powiązana z Sektą Lycan. Sprawdziłam wszystkich, o których może chodzić. Okazuje się, że w rodzina Prince’ów od wielu pokoleń zajmuje się warzeniem eliksirów. 

Mówisz o swojej nowej sprawie? — dopytał, niby to zdawkowo. — Słuchaj, jeśli pytasz mnie, czy pamiętam tych ludzi… to niestety, odpowiedź brzmi: nie. 

Diana udała, że tego nie słyszała. 

— Słuchaj, były trzy siostry Prince: Eileen, Elizabeth, Esther. Wszystkie trzy były ponoć znakomitymi eliksirowarkami, ale Eileen wydaje mi się najbardziej podejrzana. Dziewczyna miała niezłą karierę, zyskała sławę jako uzdrowicielka. Pochodziła z szanowanej, czystokrwistej rodziny, dostawała dobrą pensję… i co? Nagle usunęła się ze świata czarodziejów na początku lat sześćdziesiątych. 

— Uważasz, że to dlatego, że potajemnie pracowała dla Todda Angelo?  — domyślił się Alec. 

— To jest jakaś myśl. Mogła tam spotkać wielu innych czarodziejów, którzy pracowali przy tym projekcie. Jak ojciec Allison Carver. 

 Wiesz… Kiedy otworzono projekt lycanów, zaproszono do niego najlepszych eliksiwowarów, magofarmaceutów, uzdrowicieli, magizoologów… Greyback później mścił się na ich dzieciach. Mogli ją też zwerbować. Ale jednak co z Hestią Jones? Nie jestem może najbardziej obeznany w czystokrwistych rodzinach, ale Blacków w ostatniej kolejności podejrzewałbym o interesowanie się likantropami. Pamiętaj, że ten projekt miał przykrywkę niesienia im pomocy. 

Och, no dawaj, Alec, zniecierpliwiła się. Wiem, że coś ukrywasz... 

Poza tym ani Ally, ani Hestia nie są… no wiesz, ani trochę wilcze — dodał wymijająco. — Moim zdaniem ten trop donikąd cię nie doprowadzi. 

Wiesz co, mimo wszystko nie wydaje mi się to zbieżnością. Ojciec Allison, Eric Carver, należał do projektu wtedy, gdy ją zaadoptował. Ten projekt pochłaniał go bez reszty, przypuszczam więc, że to w pracy poznał kobietę o inicjałach E.P., a to któraś z sióstr Prince. 

Więc uważasz, że to jej dzieci? 

Niekoniecznie  pokręciła głową Di. Może to jakieś oznaczenie… na te dzieci, za które odpowiadała w czasie eksperymentu Angelo i Belby’ego?

— Ja takiego oznaczenia nie dostałem — odpowiedział Alec, tym razem ostrzej niż poprzednio. 

Diana nie uwierzyła mu. Widziała wyraźnie, że coś próbował przed nią ukryć. Jeżeli nie zamierzał ujawnić jej tego po dobroci, musiała wrócić do jego pokoju w pelerynie-niewidce i znaleźć dowód na to, że wcześniej zetknął się już z Eileen Prince…


2

Bob Dylan - Tangled up with blue


Severus Snape już we wczesnym dzieciństwie zdawał sobie sprawę, że jego osobowość, zainteresowania i sposób postrzegania świata znacząco różnicują go od rówieśników. W porządku, wiedział że nie był odosobniony w podobnych wrażeniach — adolescencja to taki okres, kiedy właściwie każdy czuje się nieprzystosowany i dziwny — ale mijały kolejne lata, a uczucie alienacji pogłębiało się. 

Często odnosił wrażenie, że emocje innych osób są przesadnie nasycone, a on sam nigdy nie odczuwa czegokolwiek w pełni. Dystans emocjonalny towarzyszył mu od lat dziecięcych, otulał niczym zaklęcie ochronne, umożliwiał codzienne funkcjonowanie bez ataków paniki. Z jednej strony dystans nie pozwalał mu w pełni doświadczać, spłaszczał większość jego emocji, ale jednak zapewniał spokój. 

Popularne hobby, takie jak śledzenie rozgrywek sportowych, czytanie komiksów czy granie w gargulki, wydawały mu się niezwykle nędzne i nudne. Z tego powodu nie potrafił prowadzić luźnych pogawędek przy śniadaniu czy głupiego, angielskiego small-talku w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Jego własne pasje, takie jak klątwy za czasów Grindelwalda i fantazjowanie o torturowaniu wrogów, raczej nie pomagały mu w zdobywaniu nowych znajomych, mimo że wzbogacały jego wewnętrzny świat introspekcji. 

Zdawał sobie sprawę, że jego życie przypomina marne trwanie, a jedyne co go przy nim przytrzymuje to pasja do czarnej magii… i chęć zemsty. Z większości zajęć czerpał niewiele przyjemności, a nawet gdy przytrafił mu się wyrzut endorfin, nie potrafił go właściwie okazać. Trudno było mu zrozumieć osobowości podobne do Reginy Bulstrode czy Kingsleya Shacklebolta, wiecznie roześmianych, dowcipnych, głośnych i gwałtownych. Większość ich wzruszeń i przeżyć była nijaka i pospolita, że u Snape’a nie wywołałaby chociażby ziewnięcia. 

Mijały kolejne lata, końca dobiegał okres dojrzewania, ale w Snape’ie wcale nie narastały silne popędy. Zdumiewało go trochę, jak ważne dla jego kolegów staje się rozładowywanie potrzeb seksualnych. Snape nigdy nie pragnął złożonych związków i relacji społecznych, a co dopiero powierzchownych, seksualnych przygód. On nie był duszą towarzystwa, szczerze powiedziawszy większość znanych osób wybitnie go irytowało. Trudno było wytrzymać z nimi kilka godzin bez ataków frustracji, a co dopiero zaangażować się w poważny związek i spędzać dobrowolnie mnóstwo czasu wolnego… Kilka hogwarckich postaci wzbudzało w nim co prawda coś na kształt nieśmiałej sympatii: Malum Avery często mówił ciekawe rzeczy o klątwach, które pokazywał mu ojciec (ponoć stary Avery znał Czarnego Pana z lat szkolnych), Marcus Mulciber miał podobne do Snape'a, czarne poczucie humoru, a Evan Rosier imponował mu niebywałą inteligencją i oddaniem tradycji rodowej. Młody Black w sumie też był przyjemny, chociaż trochę zbyt wyważony i pazerny na pieniądze. No i oczywiście, jedyna świetlana rzecz, jaka pozostała wśród ciemności jego życia, jedyna osoba, którą szczerze lubił i wielbił, to była Lily. 

Paradoksalnie, nawet ten jasny aspekt jego życia wewnętrznego zwracał go ponownie w stronę uroków, nienawiści, chęci odkrycia tajnej magii, umożliwiającej władanie nad umysłem…

Zemsta, zemsta, zemsta, zemsta. 

Ten temat spędzał mu sen z powiek, ale dodawał też jakiegokolwiek napędu do życia. Żeby dobrze zaplanować zemstę na Jamesie Potterze nie mógł spoczywać na laurach i wyuczyć się kilku upiornych klątw. Tutaj potrzeba było więcej finezji, bardziej wyrafinowanego okrucieństwa… wtedy zrozumiał, że aby wygrać z kimś tak butnym i odpornym psychicznie jak Potter, musiał opanować sztukę władania umysłami. 

Po pierwsze, chciał nauczyć się legilimencji, aby gładko włamać się do prymitywnego umysłu Jamesa Pottera i poznać jego najsłabsze punkty. Po drugie, wszystkie strategie ofensywne buduje się od obrony, dlatego zaczynał od oklumencji. Nigdy nie lubił dzielić się z innymi swoimi uczuciami. Wolał chyba oddzielanie ciało od kości i inne średniowieczne tortury, niż terapetutyczne sesje analizowania własnych stanów emocjonalnych. Dlatego też tak pragnął pozostać zamkniętą księgą, również w swojej głowie. 

Zmotywowany i gotowy do ciężkiej pracy, stawił się w czwartkowy poranek w umówionym z Jo miejscu: jednej z opuszczonych klas w lochach. Jo Prewett ostatnimi czasy zdawała się być tylko cieniem samej siebie, z tym zmęczeniem wymalowanym na twarzy i zrezygnowaną miną, jednak nie zawiodła go. 

Kiedy ja uczyłam się oklumencji, koledzy z Durmstrangu trenowali na mnie klątwę Cruciatus, żebym wyrobiła w sobię odporność na ból— rzekła na ,,powitanie". — Uważam, że była to znakomita lekcja. Niestety, w murach tej placówki… to niemożliwe.

Obydwoje weszli do klasy, rzucając za sobą Colloportusa i Muffliato. Jo padła na krzesło za katedrą, jak na nauczycielkę przystało, a Severus zajął miejsce ucznia, w spokoju czekając, aż przejdą do właściwej akcji. 

Najważniejszy jest spokój —ciągnęła Jo, naśladując manierę McGonagall i (również jak profesorka transmutacji) zaczęła wybijać paznokciem rytm o blat. Nawet ja mam trudności z oklumencją, kiedy jestem wkurzona… albo zmęczona. W zeszłym semestrze naraziłam się na penetrację z zewnątrz właśnie dlatego, że byłam zestresowana i niewyspana. Z drugiej strony, ty jesteś nieco autystyczny. Zatem wydaje mi się, że łatwiej przyjdzie ci zachowanie koniecznego spokoju i równowagi. 

Snape nie wiedział, skąd Jo znała takie mugolskie słowa jak ,,autystcyzny”, ale brzmiała, jakby za kimś je powtarzała.  

To będzie dosyć bolesne. Żeby było fair, najpierw ja spróbuję wedrzeć się do twojej głowy, a potem ty odpłacisz mi pięknym za nadobne. Możesz bronić się za pomocą magii werbalnej lub niewerbalnej… ostregam cię tylko, że jeśli pozwolisz mi wejść za głęboko, to bez problemu odkryję, co zamierzasz rzucić. Zamykaj te swoje puste oczęta.

Severusowi raczej nie podobała się perspektywa zamykania oczu przed celującą w niego różdżką wariatką z Durmstrangu. Przypomniał sobie jednak, po co tu jest (zemsta, zemsta, zemsta, zemsta!) i zacisnął zęby. 

Jo rzuciła zaklęcie, zanim Snape zdołał zamknąć oczy i oczyścić głowę z myśli, ale szybko okazało się, że to wcale by mu nie pomogło. Mimo otwartych oczu, przestał widzieć klasę, Jo Prewett siedzącą za katedrą, zapomniał nawet, o czym przed chwilą rozmyślał. W tym momencie, jak na Sądzie Ostatecznym, oglądał przyspieszony film z całego swojego życia, który co jakiś czas zwalniał i zatrzymywał się na jakimś szczególnie żenującym fragmencie, niczym na stopklatce.

Ojciec Severusa, Toby Snape, rzucał talerzami w ścianę, tuż przy głowie jego matki, a pięcioletni, czarnowłosy chłopczyk płakał w kącie… Trzynastoletni Snape biegł na oślep przed siebie po Zakazanym Lesie, uciekając przed zaśmiewającymi się z niego Jamesem Potterem i Syriuszem Blackiem… Severus stał przy portrecie Grubej Damy, kajając się przed obrażoną Lily Evans… Ostatnie Boże Narodzenie w Cokeworth, matka Severusa otwierała mu drzwi do domu z podbitym okiem… Wakacje przed dwoma laty, piętnastoletni Snape chował się w cieniu za światłem lampy miejskiej i wpatrywał w okno białego domu, za którym rudowłosa dziewczyna przebierała się w bieliznę nocną… 

Ponownie zobaczył przed sobą klasę. Głowa bolała go tak bardzo, jakby ktoś przykładał mu do czoła rozżarzony pręt. Zarumienił się wściekle. 

 Spoko — rzekła Jo. Jeśli poczuła się zażenowana tymi obrazami, to w ogóle nie dała tego po sobie poznać. Złośliwy uśmieszek wkradł się na jej twarz. — Już wcześniej domyślałam się, że ona ci się podoba.

Snape wykrzywił wargi. W jej oczach odbijała się niechęć i odraza.

 Tak nie jest. 

Jo parsknęła. 

 Wyluzuj. Szkoda mi ciebie. Ona jest tak uwikłana w dramat pomiędzy Jamesem Potterem a Dorianem Chamberlainem, że dla ciebie nie będzie tam już miejsca. Masz zamiar się poddać?

Severus spiorunował ją wściekłym spojrzeniem. Miał ochotę rzucić w nią jakimś Zaklęciem Niewybaczalnymi za samo wspomnienie tych dwóch pozerów. 

Nic niewarty Chamberlain niedługo zniknie z tej szkoły, natomiast Potter… kto wie, co z niego zostanie, kiedy Severus dokona swojej zemsty. 

  Co cię to obchodzi? — wycedził. 

Nie miał pojęcia, co pomyślała sobie o nim Jo Prewett, ale zdawało mu się, że jej oceniająca mina nieco łagodnieje. W każdym razie postanowiła nie drążyć dłużej tego tematu.

— Jestem gotowa — oświadczyła Jo i uniosła ręce do góry. 

Była na tyle zarozumiała, żeby odłożyć różdżkę na bok. Sev lekko się rozchmurzył. Teraz mógł się na niej odegrać… 

Legilimens

Mimo zamkniętych oczu, widział kolejne obrazy, jakby przewijały się na jego powiekach. Isaac Monroe przyglądał się Jo w sądzie… Kręcił głową, jakby zabraniał jej zabrać głos… A potem widział już tylko ciemność. Długi, czarny tunel, mnóstwo szeptów, których nie mógł od siebie oddzielić i… 

Czuł, że spada z krzesła. Penetracja umysłu Jo Prewett się skończyła, zablokowała go. Dziewczyna stała nad nim, wyciągając rękę, żeby pomóc mu wstać. 

— Właśnie tak to powinno wyglądać — oświadczyła, gdy ponownie zajął swoje miejsce na krześle. — Blokujesz mnie albo, co jest trudniejsze, ale wytworniejsze: celowo wprowadzasz mnie w błąd. To twój umysł i twoje zasady, pamiętaj. Próbujemy jeszcze raz… Raz, dwa, trzy… Legilimens!

3

The Righteous Brothers - You've Lost That Loving Feeling 


Kolejny dzień w wariatkowie rozpoczął się bardziej melancholijnie. Lily obudziła się doskonale wypoczęta, mimo że wstała o dość wczesnej godzinie. Przeciągnęła się jak kotka, uśmiechnęła bezczelnie, gotowa wybudzić Jamesa i (choć nie chciała mówić o tym głośno) upomnieć się o odpowiednią dawkę pocałunków na początek dnia, gdy zorientowała się, że w łóżko nie ma nikogo oprócz niej. Zerknęła w stronę drugiego kąta sypialni - Syriusz dalej spał, pochrapując. Zerwała się  na równe nogi, wyglądając przez okno. Nie mogło być później niż przed szóstą, skoro nie zaczęło się jeszcze przejaśniać. Krople deszczu leniwie stukały o parapet, a nieznośna wilgoć zdawała się przenikać przez ściany. Chyba nawet James nie był na tyle szalony, żeby wychodzić w takich warunkach na dwór, żeby latać na tej swojej miotle. 

Może zszedł na dół, żeby nakarmić Gladiusa, pomyślała. Z jakiegoś powodu jej kot przyjmował od Jamesa smakołyki i kocimiętkę o wiele chętniej niż od kogokolwiek innego, dlatego Potter postanowił podkraść Lily część obowiązków w opiece nad zwierzęciem i wyręczać ją w porannym karmieniu. Gladius dwa dni temu spał razem z nią na trzecim łóżku, ale wczoraj zdaje się, był na tyle zdegustowany krzykami wywołanymi przez rozmowę z Dorianem oraz późniejszymi, nocnymi emocjami, że wymknął się na kanapę, z dala od tego hałasu. 

Lily pośpiesznie naciągnęła na nogi rajstopy, ubrała mundurek i ujarzmiła niesforne włosy za pomocą szczotki i opaski. Obawiała się trochę konfrontacji z Jamesem, ale wolała już przepychanki słowne z nim niż krycie się na górze z Syriuszem, który wkrótce obudzi się i zacznie atakować ją wścibskimi pytaniami. James przynajmniej znowu może ją wycałować, a Syriusz to chyba jedynie opieprzyć. 

Przeszedł ją dreszcz na wspomnienie ostatniej nocy. Tak naprawdę nie minęło dużo czasu od jej ostatnich czułości z Jamesem, ale mimo to zdążyła zapomnieć, jak dobrze James potrafił całować. W dodatku jego pocałunki nie ograniczały się do jej twarzy, co musiała wyznać z lekkim rumieńcem. Sprawy nie zaszły na tyle daleko, na ile mogły — częściowo z powodu obecności w sypialni Syriusza, a częściowo też dlatego, że Lily zdecydowanie nie była gotowa na tak wielkie kroki. Mimo wszystko, było dużo mniej niewinnie niż dotychczas, ale tak to już bywa w życiu, kiedy jedyną przeszkodą pomiędzy nią a Jamesem Potterem staje się nieprzyzwoita, cieniutka koszulka nocna. 

Chyba muszę zwrócić honor Severusowi i Dorianowi, pomyślała bez cienia żenady. No i, oczywiście… muszę Z NIM porozmawiać, zanim wszyscy się tutaj o tym dowiedzą. A przede wszystkim, zanim Syriusz się wkurzy. 

Następnie, chyba nawiedzona przez ducha samego Godryka Gryffindora, zebrała w sobie cały posiadany zapas odwagi i ruszyła na dół, prosto do jaskini lwa… czy tam Jamesa Pottera. W przestrzeni wspólnej tajnego dormitorium Huncwotów zastała jednak tylko dwie otwarte puszki po piwie imbirowym, zapewne należące do Syriusza i Petera, oraz wynudzonego i lekko wkurzonego kota, któremu najwyraźniej nikt dzisiaj nie dał jedzenia. 

— James?! — zawołała, chociaż doskonale wiedziała, że chłopaka nigdzie nie ma. Gladius zamiauczał głośno, chcąc skierować uwagę opiekunki nareszcie w stronę samego siebie i swojego  pustego brzucha. — Wybacz, kotku.

Widziała, jak James przyniósł wczoraj z kuchni trochę biszkoptu Królowej Wiktorii do herbaty i przy okazji jedzenie dla kota, zdawało się, że schował je w tej dużej komodzie przy gobelinie… Trochę przerażało ją to, że minęło kilkadziesiąt godzin od wprowadzki Lily do Huncwotów, a już zrobiła się zależna od Jamesa, jeśli chodziło o proste sprawy organizacyjne. Na świętą Helgę, czy ona, Lily, nie mogłaby być nieco bardziej rozgarnięta? Jeszcze kilka dni i nie będzie w stanie wrócić do normalnego funkcjonowania bez wsparcia Pottera. 

— Nie wiem, czy on cię nie nakarmił, Gladius, ale mamy to — ucieszyła się, gdy znalazła zwędzone z kuchni towary. — Trochę tuńczyka… Swoją drogą, ja też powinnam coś zjeść…

Rozważyła, czy nie stawić się dzisiaj na oficjalnym śniadaniu w Wielkiej Sali, skoro jej przedłużająca się nieobecność prędzej czy później zostanie zauważona i uznana za fakt podejrzany. Z drugiej strony, musiała dalej kręcić historyjkę, że razem z Syriuszem i Peterem chorują na skrofungulusa i — co za tym idzie —  unikać jak ognia profesor McGonagall. Po trzecie, jeśli chodziło o tajne zdobywanie jedzenia, to znowu była zależna od Huncwotów, którzy zaprzyjaźnili się ze skrzatami i znali wszystkie tajne trasy do kuchni. 

Myśl jak oni, skarciła się w myślach. Co James i Syriusz zawsze mają przy sobie? 

Szybko zreflektowała się, że przecież Huncwoci nigdzie nie ruszali się bez starego, postrzępionego pergaminu, tej ich opatentowanej, tajnej mapy zamku, za pomocą której śledzili innych ludzi. Syriusz albo trzymał swój skarb u góry, pod gramofonem, albo zostawiał ją w części wspólnej, w razie gdyby któryś z kolegów potrzebował z niej skorzystać. Z pewnością na liście osób uprawnionych do korzystania z mapy nie figurowała Lily, ale jak Black zamierzał ją teraz powstrzymać?

— Powiem ci, kocie — zwróciła się do nieco udobruchanego Gladiusa. — Syriusz miał słuszne obawy, że wystarczy mi kilka dni z nimi, żeby przejrzeć wszystkie ich sekrety.

Mapę znalazła po kilku minutach, wetkniętą bezczelnie pomiędzy butelki burbonu w barku. Dlaczego Syriusz potrafił być tak banalny?

Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego — powtórzyła słowa Petera, które wczoraj podsłyszała. 

Z satysfakcją obserwowała jak ukochany i chroniony przez Huncwotów biały pergamin zaczyna odsłaniać swoje sekrety, jak pojawiają się na nim kolejne kreski i linie, jak zbiegają się one pod różnymi kątami, wreszcie - jak powitalna wiadomość Huncwotów materializuje się na samym szczycie mapy. Lily uśmiechnęła się łobuzersko, uświadamiając sobie, że ta sama mina tak często gości na twarzy jednego z jej drogich kolegów. 

Doigrałeś się Panie-Unikam-Konfrontacji, pomyślała z satysfakcją. 

Chwilę zajęło odszukanie wśród tysiąca rozmaitych plamek, opatrzonych nazwiskami, tej jednej konkretnej: ,,J. POTTER.” Kropka spacerowała nieśpiesznie w Izbie Pamięci. Nikt mu nie towarzyszył. Lily zmarszczyła brwi. Dlaczego, na wszystko co magiczne, James zostawił ją samą na rzecz oglądania trofeów w Izbie Pamięci? I choć brzmiało to nieco zrzędliwie, bo oczywiście Potter mógł robić ze swoim czasem, co mu się żywnie podobało i nie uwzględniać w tym Lily, to jednak poczuła się nieco dotknięta. 

— Zaraz wracam — powiedziała do kota, który zresztą i tak już sobie drzemał. Schowała mapę z powrotem do barku, obok nielegalnych towarów przemycanych przez hogwarckich spekulantów. Następnie ruszyła na trzecie piętro, przyciągana bardziej przez ciekawość niż potrzebę rozmowy z Jamesem o zeszłej nocy. 

W Izbie Pamięci panowały nie tylko egipskie ciemności, ale i całkowita cisza. Oczywiście nigdy nie było to szczególnie popularne miejsce na wycieczkę po zamku, ale jednak pokój w żaden sposób nie zdradzał obecności jednego z Huncwotów. Lily bezszelestnie poruszała się wzdłuż alejek zapełnionych starymi pucharami, czując się nieco jak w labiryncie. Jamesa znalazła niemalże na samym końcu sali, obok jednej ze starej zbroi. Czyżby wymykał się gdzieś? Jeśli tak, to dlaczego krążył po pomieszczeniu przez kilkanaście ostatnich minut i nie zabrał ze sobą mapy?

— Stęskniłaś się za mną? — znajomy głos przeciął krępującą ciszę niczym bicz. Lily zadrżała. Uśmiechnęła się lekko, a następnie stanęła na palcach, próbując skrócić dystans pomiędzy sobą a ustami Jamesa. Ku jej zdumieniu, chłopak wykonał unik. 

— Co jest? — spytała, starając się ukryć zakłopotanie. — Szukasz tutaj czegoś?

Wyraz twarzy Jamesa był pusty, beznamiętny, podobny do tej zastanawiającej, marsowej miny, którą Potter przybrał wczoraj po jej rozmowie z Dorianem. Wydawał się tak zobojętniały, tak niewzruszony, że Lily mogłaby równie dobrze odsunąć teraz starą zbroję i wyskoczyć przez okno ze skutkiem śmiertelnym, a on nawet by się nie odwrócił. Gdzie się podział ten wczorajszy James Potter, który wycałowywał ją w blasku księżyca, którego ręce zdawały się być wszędzie i który, na Merlina, połamał jej łóżko, żeby zapewnić im wymówkę przed Syriuszem? Tamten James zapewne przycisnąłby ją teraz do ściany, żeby wrócić do wczorajszych czynności, a nie stał na środku Izby Pamięci z depresyjnym wzrokiem! 

I wtedy Lily coś dostrzegła. Coś całkowicie zwyczajnego, ale w obliczu ostatnich okoliczności, niepokojąco mrocznego. James nie stał wyłącznie obok starej zbroi. To było to samo miejsce, które w zeszłym roku odwiedziła razem z Dorianem, żeby sprawdzić, czy jego nazwisko pojawiło się na liście Prefektów Naczelnych. Ale to nie nazwisko Chamberlain zainteresowało Jamesa. Około trzydzieści linijek powyżej F. LONGBOTTOM i L. RICHARDSON widniała inna para Prefektów: S. POTTER i E. NASS. 

— Popatrz też tutaj.

Przyłożył palec do innego nazwiska: A. VAN WEERT, a potem: C. POTTER i D.BLACK. Nagle chwycił ją za rękę (co, musiała przyznać, chociaż trochę przypominało jej o wczorajszym Jamesie) i poprowadził do jednej z bocznych alejek. Lily powstrzymała się całą siłą woli, żeby nie westchnąć. Puchary Quidditcha drużyny Gryffindoru. Sześć pucharów zdobytych rokrocznie na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych. Na dole pozostawiono karteczkę ze składem zwycięskiej drużyny i nazwiskiem kapitana… Seth Potter - cztery razy. 

—  Wszyscy mówili mi zawsze, że jestem kopią mojego ojca — powiedział beznamiętnie James. —  Seth Potter… Prefekt Naczelny… kapitan Gryfonów, od czwartej klasy… za jego kadencji Gryffindor nie przegrał ani jednego meczu. Dwanaście sumów… Szkoła Aurorska… wielki stróż prawa… prawdziwy Gryfon… 

Wypluwał wszystkie kolejne tytuły Setha Pottera beznamiętnie, choć z lekką goryczą. Lily nie wiedziała, co należało na to odpowiedzieć. Może i pochodziła z mugolskiej rodziny i niezbyt kojarzyła magiczne nazwiska, ale nawet ona kilkakrotnie została uderzona wspomnieniem ojca Jamesa jako wybitnego czarodzieja (czy raczej, wybitnego gracza Os z Wimbourne). Przypuszczała, że w rodzinie Potterów tego typu pochlebstwa to był chleb powszedni. 

— Kiedy osiągałem sukcesy, wszyscy – moi dziadkowie, moja matka, profesorowie, znajomi ojca –  wszyscy mówili, że jestem jak on. Kiedy nawalałem – mówili mi to samo. „Och, Jimmy – jesteś taki mądry i idealny – jesteś jak Seth! Czasem jesteś za bardzo porywczy, za bardzo pewny siebie – ale to nic złego, jesteś po prostu taki sam jak Seth! Jesteś jego prawdziwym… jedynym… synem.” 

Gorycz Jamesa powoli przechodziła we wściekłość, a chociaż starał się to ukrywać za swoją marsową miną, to zacieśnił uchwyt jej ręki tak mocno, jakby chciał połamać jej palce. Godryku, dopomóż… 

— James… – westchnęła, próbując modulować głos na jak najbardziej kojący. – Bo to prawda, jesteś najlepszy w naszej klasie. Jesteś najlepszym graczem, najpopularniejszym uczniem… tak jakby, największą gwiazdą tej szkoły. Wszyscy cię tu uwielbiają

Chłopak roześmiał się bez humoru. 

— Czy nie mówiłaś zawsze, że jestem szmatławcem? Zarozumiały, znęcający się nad słabszymi — wymieniał różne określenia, którymi Lily w przeszłości umilała mu życie —  że jestem jak śmierciożercy…

Policzki Evans oblały się szkarłatem. 

— Masz momenty, kiedy jesteś całkowitym kretynem, ale…

—  A może miałaś rację, dobrą intuicję, rozumiesz? — przerwał jej. — Mojego ojca też wszyscy wielbili. Wielki gracz Os, wielki Auror, tolerancyjny obrońca mugolaków… Człowiek roku. A tak naprawdę był mordercą i zdrajcą, i tchórzem – który opuścił Zakon, kiedy stracił całą swoją popularność. To jest po prostu… żenujące. Może ja też taki jestem?

Lily nie zrozumiała ostatnich zdań dotyczących opuszczenia jakiegoś Zakonu, ale uznała, że nie czas i miejsce na takie pytania. W głowie ciągle i ciągle rozbrzmiewało jej się wczorajsze ostrzeżenie Syriusza. 

To tykająca bomba, Evans. On niedługo eksploduje. 

Wspaniale, ale James, czy może nie być to akurat teraz, dzień po naszym pojednaniu!?, pomyślała z desperacją. 

— Nie, nie miałam racji, James — powiedziała łagodnie. Wykręciła dłoń z żelaznego uchwytu i musnęła nią policzek chłopaka. — Nie uważam, że taki jesteś. Jesteś gwałtowny i czasami trochę przesadzasz, ale masz serce po właściwej stronie. A poza tym… ludzie czasami popełniają błędy. To nie tak, że po jednej złej decyzji jesteśmy skazani na przejście na ciemną stronę. To tylko od ciebie zależy, czy powtórzysz historię swojego ojca czy nie. 

— Chciałbym w to wierzyć — powiedział beznamiętnie. — Ale mówisz do mnie to samo, co mówisz do miłośnika czarnej magii i potencjalnego śmierciożercy, więc to naprawdę nie…

— To nie ma znaczenia! — zaparzyła się. — Ja wierzę w to, że Severus może wyjść na prostą. A w ciebie nie muszę wierzyć, bo ty już jesteś na prostej.

Ale dla Jamesa najwyraźniej miało to znaczenie. Lily wiedziała, że są czarodzieje, którzy ponad wszystko przedkładają krew i pochodzenie, ale ona osobiście uważała to za głupotę. Isaac Monroe miał za ojca psychopatę, który zamordował małą dziewczynkę, a pomimo kilku rys na swoim wizerunku, wyrósł na dość przyzwoitego faceta. Z drugiej strony, brat Mary, syn szefowej Departamentu Substancji Odurzających, został baronem narkotykowym, który uciekł gdzieś do kraju bez ekstradycji. Syriusz Black, który wychowywał się w przemocowej rodzinie z matką alkoholiczką, jakoś nie został fanatykiem czarnej magii, a jedynie lekko zbzikował. 

Dla Lily fakt, że Seth Potter okazał się dużo mniej święty, niż uważała społeczność czarodziejów, nie zmienił absolutnie nic w postrzeganiu Jamesa. Rozumiała, że był on dla syna autorytetem, a wielu komplementowało Rogacza za podobieństwo do ojca, ale na wszystko magiczne, przecież nie oznaczało to z automatu, że musiał odziedziczyć przestępcze skłonności. James był autonomiczną osobą, a nie młodszą kopią swojego ojca, skazaną przez Fortunę na powtarzanie tych samych błędów. 

— Dlaczego taki jesteś? — spytała cicho, jeszcze raz próbując przytulić się do Jamesa. I tym razem została odepchnięta. — Nie rozumiem…

— A myślisz, że jak ja się teraz czuję? 

Lily przygryzła wargę. Nigdy nie była dobra w rozmowach o uczuciach i odgadywaniu cudzych stanów emocjonalnych. 

  — Eeem… lekko zagubiony? — strzeliła. James prychnął. 

— Wiesz co, Evans? Od tego cholernego balu na czwartym roku, kiedy pojawiłaś się z moim kuzynem… nigdy się tak nie czułem. 

Lily nie wiedziała, czy chodziło o to, że ,,nigdy nie czuł się tak” źle czy dobrze. Beznamiętna mina Jamesa również nie dostarczała jej dodatkowych informacji.

— A to… dobrze czy źle? — spytała, gdy cisza się przedłużała. James wzruszył ramionami, na znak, że sam już nie wie.  

— Próbowałem z innymi dziewczynami, ale nigdy nie poczułem czegoś takiego, jak do ciebie. A kiedy nareszcie dałaś mi szansę, to… nie wiem, co mam teraz zrobić ze sobą. Wczoraj też nie wiedziałem. Ale na pewno nie chcę drugi raz przechodzić przez podobne rozczarowanie, Lily. 

Na pewno nie chcę drugi raz przechodzić przez podobne rozczarowanie.

Czy on próbował jej powiedzieć, że zeszła noc nic nie zmieniła?

Lily nie powinna się temu tak dziwić, biorąc pod uwagę, że ona sama wielokrotnie robiła dokładnie to samo: najpierw przełamywała lody z Jamesem, a potem udawała, że nie miało to miejsca. 

Okazuje się, że emocjonalne popapranie szerzy się w Hogwarcie jak zaraza, pomyślała. To przykre, zwłaszcza że James zawsze imponował jej tym, że doskonale wiedział, czego chciał i potrafił o to zawalczyć. 

— Czy mogę coś zrobić? — spytała.

James wziął głęboki oddech. Następne zdanie wypowiedział powoli, tak jakby nie do końca pewny, czy chciał to robić:

— Myślę, że tak. Wystarczy, że to powiesz. 

Przez moment stała, mrugając szybko, porażona niedorzecznością tej wypowiedzi. Co miała powiedzieć — czy wątróbka ze smoka byłaby zadawalająca?!

A potem ją to uderzyło. Oczywiście. 

James chciał mieć pewność, co do niej. Co do jej intencji, co do jej… zdaje się, poważności. Chciał, żeby wyznała mu miłość (Co było z jednej storny nieco zarozumiałe — w końcu James sam jej nigdy tego nie powiedział!), żeby przekonała go, że nie czeka go drugi raz podobne rozczarowanie. 

Ale Lily nie mogła tego zrobić. Sama perspektywa ją przerażała tak mocno, że czuła mdłości i skurcz żołądka. Przede wszystkim, nie wiedziała, czy jej uczucia do Jamesa można było nazwać miłością (nie wiedziała nawet, czy są czymś więcej prócz pożądania, wywołanego hormonami), a nie miała w zwyczaju rzucać czegoś takiego nonszalancko! Poza tym… po takiej deklaracji musiałaby przyjąć Jamesa na dobre i na złe, a dalej nie wiedziała na pewno, czy tego pragnie. Co jeśli zmieniłaby zdanie? Po wyznaniu miłości i rozmyśleniu się, zraniałaby go bardziej niż kiedykolwiek. 

— Nie mogę — odparła cicho. — To… to za dużo dla mnie. 

 James pokiwał głową.

— W takim razie wracamy do bycia przyjaciółmi. Sytuacja z wczoraj nie może się powtórzyć — zerknął z napięciem na zegarek, chociaż wiedziała doskonale, że po prostu szuka wymówki, żeby się od niej uwolnić. — Zaraz mam mugoloznastwo. Zobaczymy się później, okej?

Lily wróciła więc do dormitorium sama, gdzie zastała Syriusza i Remusa, rozłożonych na kanapach i zdecydowanie nie wyglądających jak uczniowie, którzy szykują się na poranne zajęcia. Na kolanach Blacka leżał Gladius, wylizujący swoje białe łapy. Na widok Lily przekrzywił łebek, ale nie wysilił się na tyle, żeby podreptać jej naprzeciw. Lupin podpierał głowę otwartą dłonią. Wyglądał na tak wyczerpanego, jakby dopiero co zmierzył się z górskim trollem. 

— O, nie — rzekła na przywitanie. Zacisnęła oczy w wąskie szparki, przeczuwając coś podejrzanego. — Czy mamy jakieś nowe kłopoty?

— Owszem, Evans — odpowiedział bezbarwnie Black. — Mamy przed sobą trudną misję. 

Zbliżyła się do Huncwotów, nieco uspokojona tymi rzekomo poważnymi słowami Syriusza. Trudna misja w wykonaniu jej kolegów zapewne oznaczała kolejne złośliwe listy pisane specjalnie dla Evana Rosiera albo złożony plan porwania pani Norris. No, w najbardziej poważnym wypadku, Syriusz i Remus chcieli ustalić, w jaki sposób będą do końca tygodnia symulować skrofungulusa i unikać McGonagall. 

— Zobacz — Syriusz wyciągnął przed siebie czasopismo. 

Zamrugała. To był dzisiejszy Prorok Codzienny. Na trzeciej stronie znalazła artykuł, opatrzony zdjęciem swojej znajomej koleżanki z klasy. Tytuł brzmiał szumnie: STRAŻNICY PORZĄDKU, autorstwa początkującej dziennikarki, Rity Skeeter. Przeczytała go szybko, a gdy jej wzrok obejmował kolejną linijkę tekstu, brwi wędrowały wyżej i wyżej. 

Był to artykuł pisany w nieprofesjonalnym stylu, który miał za zadanie na siłę wzbudzić sensację. Opisywał ,,nieznane dotąd” wątki z legendarnego procesu Isaaka Monroe, na celownik biorąc adopcyjną córkę ,,gwiazdy Os z Wimbourne, Setha Pottera”. Autorka sugerowała, że ,,Maya” Potter była niezrównoważoną psychicznie morderczynią, którą Potterowie ze wstydu zamknęli w zakładzie dla obłąkanych. Opisana została misterna ucieczka ,,Mayi” razem z, a kto by pomyślał!, Isaakiem Monroe z zakładu prosto na kotylion Meadowesów, gdzie dokonali jatki, niczym sekta śmierciożercy Szakala. Ten artykuł, odkłamujacy rzeczywistość, zamykał zidiociały wywiad z prokuratorem Meadowesem na temat oburzających luk w prawie czarodziejskim. Lily poczuła, jak bardzo gwałtownie spada jej ciśnienie. Drżącą ręką oddała gazetę Syriuszowi. 

—  Czy James na pewno tego nie widział? — spytała cicho, chociaż nie wydawało jej się, żeby reakcją Pottera na podobne wiadro pomyj wylanych w jego siostrę, była niefrasobliwa wycieczka po Izbie Pamięci. 

Syriusz zadarł jedną brew do góry.

— Nie sądzę. Sowa przyniosła Proroka przed chwilą. Oczywiście od razu oddelegowaliśmy Patrol Kryzysowy. Peter już złapał Jamesa pod klasą — podniósł Mapę Huncowtów do poziomu jej oczu. — Ja będę go zabawiać przez pierwsze dwie godziny zajęć, a potem Remus ma swój dyżur niańczenia. Tobie, Evans, przydzielimy chyba noc. 

Lily wywróciła oczami. Sytuacja była zbyt poważna, żeby obrażać się na Syriusza o takie głupie teksty. 

— Myślicie, że ukryjecie to przed nim? Że ludzie nie będą nic mówić? 

Remus wyglądał na zmartwionego i zrezygnowanego, ale Syriusz najwyraźniej wierzył w sens tej misji. 

— Mamy to szczęście, że w czwartki jest mało zajęć, a James nie ma dzisiaj treningu — powiedział śmiertelnie poważnie. — Jutro będzie nowe wydanie Proroka i, jeśli Merlin nam dopomoże, uda się do tego czasu zutylizować wszystkie kopie z dzisiaj. 

— No dobrze — zgodziła się. — To jest możliwe, ale jak długo chcesz kontynuować ten Patrol Kryzysowy? Przecież to w końcu i tak się wyda… 

Co najmniej do niedzieli, kiedy do Hogsmeade przyjedzie Belle Potter i uspokoi Jamesa — odpowiedział jej Remus. — Musimy kupić Jamesowi trochę czasu, żeby nie zrobił nic głupiego, dopóki nie zajmie się tym Belle.

Lily zaklęła pod nosem. Wiedziała, że nie ma tu właściwie miejsca na dyskusję, skoro Huncwoci już zdążyli się naradzić, ale intuicja krzyczała do niej, że cała sprawa wyjdzie na jaw i James wpadnie w szał. Padła z rezygnacją na fotel, zastanawiając się, jakie mogą być konsekwencje braku etosu dziennikarskiego u Rity Skeeter. 

— Co będzie teraz z May, po tym, jak Rita ją publicznie zdemaskowała?

— Na razie jej tutaj nie ma — zauważył trzeźwo Remus. — Więc nie jest świadoma, że pół Hogwartu bierze ją na języki.

— Crouch wystąpił o ponowne przyjęcie na Oddział Zamknięty — odezwał się Syriusz. — Na razie Belle ma ją u siebie w domu. Wiesz, May od początku roku była na leczeniu szpitalnym chyba z pięć razy, więc nie ma szans, że zda szóstą klasę. James mówił coś, że rodzice chcieli już wcześniej ją przenieść do innej szkoły, ale biorąc pod uwagę, że ona ciągle ćpa… przecież May już kilka razy próbowała przedawkować… a po tym procesie to już w ogóle jest źle… no to ja nie wiem, czy wysyłanie ją do obcego kraju, to jest dobry pomysł. 

— Może niech zostanie z matką Jamesa… może uczyć się w domu, jak Colette — zastanawiał się głośno Lupin. — To chyba lepsze niż powrót do szkoły, gdzie przez jakiś artykuł przyklejono do niej łatkę morderczyni. 

— Ale co z prawdą?! — oburzyła się Lily. — Przecież to nie pierwszy raz, jak śmierciożercy kogoś opętali i popchnęli do robienia złych rzeczy. Czy naprawdę prawdziwa wersja tej historii jest bardziej fantastyczna niż kłamstwa w tym szmatławcu?

— Wiesz, Lily, gazety mają się sprzedawać i takie redaktorki jak Skeeter będą dopóty żerowac na ludzkim nieszczęściu, dopóki ludzie będą to czytać. 

— Nie mówiąc już o tym, że Potterowie zadarli z prokuratorem Meadowesem. Sama widzisz, jak zachowuje się Dorcas — mruknął Syriusz. — Więc teraz wyobraź sobie, że jej ojciec świruje dziesięć razy bardziej. Ech, nie chce mi się iść na to gówniane mugoloznastwo. Zresztą, mam skrofungulusa.


4

Cat Stevens - Morning Has Broken


Piątek, 17 lutego 1977 r.


Kochany pamiętniczku,


Emma zapytała mnie ostatnio, jak motywuję się do regularnych wpisów w pamiętniku i nie wiedziałam trochę, co jej odpowiedzieć, zważywszy że eee… no, moje wpisy niekoniecznie są regularne. Wybacz mi, że ponownie cię porzuciłam, pamiętniczku, i odsunęłam Cię od smakowitych dramatów mojego życia. Wyobrażam sobie, jakie to musiało być frustrujące. 

Zanim ponownie pozwolę ci zatopić się w chaotycznych zdarzeniach, streszczę ci ostatnie odcinki Hestia-Jayden-Chase-Emma telenoweli. Wszystko się szczęśliwie wyjaśniło, a ja przypomniałam sobie znaczną większość rzeczy z zeszłego semestru (noo dobra, może takie trzy czwarte). Bardzo niefortunnie zakończył się Sylwester w Dolinie Godryka, jednak nie był to jedyny raz, kiedy spałam z Jaydenem bez zabezpieczenia i pod wpływem alkoholu, także obawiam się, że odpowiedzialność rozkłada się tutaj po równo. Myślę, że w przyszłości muszę wreszcie zacząć pić ten niedobry Eliksir Antykoncepcyjny, a nie zdawać się wyłącznie na moje dni płodne według astrogramu. To naprawdę głupia metoda. Natomiast Chase i Emma się spiknęli i teraz cały czas wysysają sobie usta, jak dwójka pomylonych dementorów. 

Jeśli chodzi o przygotowania do sumów, no to cóż… jestem po prostu w przepotężnej, za przeproszeniem, dupie. Ach wiem, pamiętniczku, zapewne niczego innego się po mnie nie spodziewałeś. Wiem, że kiedy przyjechałam do Hogwartu to wymądrzałam się przed wszystkimi, jak to Beauxbatons dba o uczniów i wrzuca im sumy na szósty rok… No cóż, powiem ci, że gówno prawda. Muszę nadążać za materiałem klasy owutemowej i w wolnym czasie przypominać sobie rzeczy z piątej klasy, których (a to szok!) nie pamiętam od dawna. Jeśli dodamy do tego wszystkiego moje osobiste problemy i eee… magię macierzyństwa, to nastawiam się, że sumy będą rzezią. Uznałam jednak, że mogę ogarniać tylko jeden kryzys życiowy na raz. 

Rozmawiałam ostatnio z Syriuszem i on naprowadził mnie na doskonały pomysł założenia klubu muzycznego po Hogwarcie, do czego na szczęście nie potrzebuje sumów czy owutemów (ani, hehe, dziewictwa). Mieszkanie ciotki Cassiopei w Paryżu można by przerobić na dobry lokal, zwłaszcza przy pomocy dwóch kuzynów-transmutacyjnych-świrów. Syriusz powiedział, że przetransmutuje mi tam wszystko, jeśli obiecam, że nie będę puszczała disco. Uczciwa stawka, nie zgodzisz się? Może jestem mało ambitna w porównaniu z kuzynami, ale po prostu czasem dochodzi się w życiu do momentu, kiedy dobre starania w bolesny sposób zderzają się z rzeczywistością. Nie mam charakteru prawniczki, aurorki czy jakieś innej baby z Ministerstwa. Niestety, nie wszyscy zdają się to rozumieć. Na przykład, emem, matka Jaydena.

MOŻE ONA MA CHOLERNĄ RACJĘ. Może uciekam przed rzeczywistością wojenną, może to wszystko mnie po prostu przytłacza, jestem emocjonalnie popaprana przez moje wieczne dramaty rodzinne i teraz, na ostatniej prostej przed dorosłością, pękam. Ale wiecie co, mam prawo ułożyć własne życie tak, jak mi się podoba. Na pewno nie mam zamiaru pasożytować na Potterach czy Rasakach, potrafię podnieść się po tym, co mnie spotkało. Tak wiem, pamiętniczku, strasznie mieszam. Obiecuję więc, że przechodzę do rzeczy i zamieszczam profesjonalne sprawozdanie z mojego pierwszego zetknięcia z szyszymorą… to znaczy, chciałam napisać, panią Rasac: 

Pani Rasac razem z mężem-pantoflarzem zaszczycili Hogwart wczoraj w godzinach wieczornych. Jeśli prowadziłabym cię sumiennie, pamiętniczku, to zapewne wiedziałbyś, kim jest profesor Beaumont (znana również jako Zła Czarownica z Zachodu… chociaż tutaj, na Wyspach, to chyba ze Wschodu). Zatem, pamiętniczku, profesor Beaumont to alter-ego pani Rasac. Pewnie zmienia się w nią podczas pełni księżyca czy coś. Przysięgam, nigdy nie poznałam tak upiornej kobiety. Mówiąc dosadniej, byłam skazana na zagładę. 

Z początku postanowiłam podejść do rozmowy z nimi na luzie, chociaż wiedziałam, że będą wiercić mi dziurę w brzuchu pytaniami o ciąży. Nawet, za poradą Jaydena, odtransmutowałam moje warkoczyki z powrotem w ciemnobrązowe. Generalnie odstrzeliłam się na spotkanie z nimi jak na Koncert Magicznej Miotły w zeszłe wakacje, więc wyglądałam spektakularnie. Pogoda była przyjemna, mimo że straszyli w gazetach jakąś śnieżycą, rekordami zimna, tajfunem i yeti. Spotkaliśmy się z Rasakami w dormitorium Jaydena, z którego dość obscenicznie wyproszeni zostali pozostali mieszkańcy (Chasey/Frank/Chris/Harry) przez Smoczycę Ziejącą Ogniem, to jest, chciałam napisać, Panią Rasac. Wtedy jednak jeszcze świat był wspaniały, ptaszki ćwierkały rozkosznie i powiewał ciepły zefirek, w porównaniu z buchnięciem zimna, jakie zamierzało nadejść. 

Pani Rasac zapytała mnie, skąd ja się w ogóle wzięłam, kim są moi rodzice/opiekunowie prawni/bogaci krewni, a to, jak dobrze wiesz, pamiętniczku, w moim przypadku stanowi zawiłą historię obfitą w dramę. Nie najlepszy początek angielskiego small-talku przy herbatce. No ale cóż, spełniłam życzenie Wiedźmy i streściłam jej te ,,Dziwne losy Jane Eyre” w moim wydaniu i babeczka była, delikatnie mówiąc, nieco zagubiona. Zapytała, czy wszyscy Francuzi się tak zachowują, a ja odpowiedziałam, że nie, bo tylko południowcy. 

Później zaczęła mówić takim tonem, jakby tłumaczyła coś trzyletniemu dziecku, że niemowlę to odpowiedzialność, trzeba poświęcać mu dużo czasu i pieniędzy, a ja przecież mam przed sobą jeszcze trzy semestry szkoły i że to jest w ogóle nie do zrobienia i nie do pomyślenia. A ja na to: ,,Od czego są dziadkowie?”, ale najwyraźniej Wiedźmie nie spodobała się ta luźna sugestia. Później przeszła do planu DESTRUKCJI. Wypunktowała, że jestem osobą NIECO EKSTRAWAGANCKĄ i że moja historia życiowa wskazuje na POPIEPRZENIE EMOCJONALNE (dobra, może nieco innymi słowami to ujęła) i że mam JAKIŚ KOMPLEKS i nie jestem NA TYLE DOJRZAŁA, ŻEBY DECYDOWAĆ O MAŁEJ, ŻYWEJ ISTOCIE, i WIDAĆ, ŻE ZNALAZŁAM SPOSÓB NA UCIECZKĘ PRZED RZECZYWISTOŚCIĄ WOJENNĄ i bla-bla-bla.

Bezczelność i grubiaństwo, pamiętniczku, oto jej główne przymioty. 

Generalnie uznała, że moje macierzyństwo przypominałoby pożogę po Czterech Jeźdźcach Apokalipsy, a to wszystko za jej pieniądze. Wtrąciła też swoje sześć knutów, że wydaje jej się, że ja raczej nie skończę tej szkoły, no chyba że w Beauxbatons są specjalne oddziały dla samotnych matek. (NIC DZIWNEGO, ŻE NIE LUBI FRANCUZEK, KIEDY SAMA WYGLĄDA JAK STEREOTYPOWA ANGIELSKA BABA Z KOŃSKĄ TWARZĄ I POMIOT OLBRZYMA Z SZYSZYMORĄ).

Wybacz te wielkie litery, pamiętniczku, po prostu samo wspomnienie tego babska wzbudza we mnie chęć mordu pierwszego stopnia. Oczywiście swoją tyradę zakończyła stwierdzeniem, że powinnam pozbyć się problemu, a ona zapłaci za ten eliksir (och, dajmy wiedźmie Order Merlina Pierwszej Klasy za to miłosierdzie i łaskę). 

Jeśli zastanawiasz się, co gadał Ojciec-Pantoflarz (nic) albo Jayden (...), to lepiej się nie zastanawiaj, pamiętniczku, bo tych dwóch nie jest wartych nawet dwóch sekund rozważań. Myślę, że tyle lat pod jednym dachem z WARIATKĄ sprawiło, że przed jej kolejną tyradą rzucają na siebie nawzajem Zaklęcie Wyciszające. Jeśli zastanawiasz się, co ja jej odpowiadałam… no cóż. Przyjmijmy, że tego nie powinno się cytować w pamiętnikach, które teoretycznie mogą trafić w ręce pierwszorocznych. 

Poszłam poskarżyć się Syriuszowi i Jamesowi, no i w sumie trochę się mną przejęli. Matka Jamesa napisała do mnie następnego ranka, że mam się przejmować Wariatką, bo ona pomoże mi w opiece nad dzieckiem, jeśli tak zadecyduję. Napisała też, że decyzja o przerwaniu ciąży należy do mnie, a pani Rasac to stara torba, którą Belle pamięta z Hogwartu i która miała największego kija w dupie w klasie, zaraz po Walburdze Black (a to naprawdę mocna konkurencja). Nie wiem, po kim Jayden jest taki słodki. Może pomylili go w szpitalu, a prawdziwym dzieckiem Rasaków jest złowieszczy Evan Rosier albo ten przyklast Davis.  

Rozmawiałam też o moich planach na przyszłą karierę z McGonagall i Syriuszem… no i tutaj cofamy się do mojej deklaracji z początku. Ja jestem wolnym ptakiem i sama chce być dla siebie szefową. Żadnych ministerstw, szpitali i biur. Najchętniej zostałabym Cyganką czytającą przyszłość z dłoni, ale słyszałam, że w tej branży konkurencja jest wręcz wściekła. W każdym razie, ten klub muzyczny też brzmi dobrze. Nazwałabym go Helter Skelter, żeby wzbudzić trochę oburzenia. 

Ale odnajduję jakieś światełko w tej czarnej, głuchej ciemności: dzisiaj nareszcie nadszedł dzień kolacji graczy quidditcha, na którą idę w doborowym towarzystwie i spodziewam się smakowitych dram. Wiem, że zapewne będziesz na nie oczekiwał na krawędzi krzesła.


Hare Krishna, 

Hestia Bethany Jones

5

The Pointer Sisters - Fire


W piątek, pół godziny przed zapowiadanym początkiem kolacji graczy quidditcha, wyszykowana Lily zeszła na dół, do części wspólnej tajnego dormitorium Huncwotów. Jamesa nie było, ale wiedziała, że Peter wypełniał teraz swój dyżur Patrolu Kryzysowego i towarzyszył mu na boisku quidditcha. Padła na fotel obok Syriusza, podgryzając okruszki z ciasta Królowej Wiktorii. Zastanawiała się, czy James w ogóle pamiętał o imprezie, bo przecież musiał się jeszcze wyszykować i potargać sobie włosy. 

 — Hej, Evans, przemyślałaś już tę przerwę wiosenną? Właśnie się dowiedziałem, że w poniedziałek wielkanocny będzie koncert Zeppelinów w Hyde Parku. 

Lily potaknęła, chociaż właściwie w ogóle go nie słuchała. Myślami wracała do swojej wczorajszej rozmowy z Jamesem w Izbie Pamięci (oraz przewijała bezwstydnie najlepsze wspomnienia z nocy sprzed dwóch dni). 

— Noo, i słuchaj… Cholera, Evans! 

Syriusz uszczypnął ją, odrywając od rozmyślań. Lily zarumieniła się.  

— Co się dzieje, Evans? Dlaczego nie chcesz gadać o Led Zeppelin…? Znowu masz jakieś dramaty? 

Pokręciła głową, nieco za szybko i zbyt nienaturalnie. Syriusz zadarł brew. 

— A może zechcesz zdementować plotki, które usłyszałem dzisiaj od czwartoklasistek, że byłaś na nocnym randez vous ze swoim byłym chłopakiem? 

Dobrze, że nie wiesz co było potem… 

— Do niczego nie doszło. Dorian tylko… tak jakby zaprosił mnie do Grecji na Wielkanoc i eee… powiedział, że mnie kocha?

Syriusz wyglądał, jakby w głowie pojawił mu się błąd krytyczny. Wciągnął głośno powietrze i zaczął kręcić głową, przybierając najbardziej zniesmaczoną minę, na jaką było go stać. Lily mogła przysiąc, że identyczny wyraz twarzy miał James, kiedy odprowadzał ją do zamku ze spotkania z Chamberlainem. 

— Olałam to — zapewniła go, ale Syriusz nie zdawał się być zbytnio przekonany. — Teraz go unikam, tak jak McGonagall… i parę innych osób — jęknęła. — Zresztą, nie musisz się wkurzać… Jamesowi i tak już na mnie nie zależy. 

Syriusz wyrzucił ręce w powietrze w wyrazie frustracji. O, Merlinie, pomyślała Evans. Dobrze że nie było go wtedy w Izbie Pamięci. 

— Kobieto… nie mam już siły!  Niech Lunatyk z tobą rozmawia. 

Lily wychyliła się ze swojego miejsca, dostrzegając, że Remus Lupin postanowił do nich dołączyć po swojej popołudniowej drzemce. Wyglądał na dość rozbawionego. 

— O co chodzi? — zapytał, jeszcze gdy schodził ze schodów.

Syriusz westchnął, szukając po kieszeniach paczki papierosów. 

—  Musisz pomówić z Evans. O Jamesie. Ty jesteś cierpliwy, a ja nie. 

Do końca swojej wypowiedzi udało mu się znaleźć nieco spłaszczoną paczkę Marlboro, wetknął sobie do ust papierosa i odpalił go zaklęciem Incendio. Lily strasznie wkurzało, kiedy zaczynał palić w dormitorium, buchając jej i Remusowi prosto w twarz, ale do Syriusza nie docierały prośby. Ostentacyjnie zmarszczyła nos. 

— Co się stało, Lily? — zapytał Remus, siadając obok niej na podłokietniku kanapy.  

— Jamesowi już na mnie nie zależy — wzruszyła ramionami. — Obraził się na śmierć za ten numer z Pięknościami i Jessiką Bein.

— Chciałbym, żeby tak właśnie było — burknął Black i zaciągnął się. 

— Lily, on nie jest wcale aż tak zły na ciebie — powiedział spokojnie Remus. — Powinnaś porozmawiać z nim, że chcesz spróbować jeszcze raz. Jestem pewien, że nie będzie się długo boczył.

— Daje mu maksymalnie dwie minuty udawania obrażonego — wtrącił się ponownie Black. — A później cię wycałuje na tle zachodzącego słońca.

Lily uderzyła go czerwoną poduszką w głowę.

— Tak się składa, że już z nim rozmawiałam! — oświadczyła, krzyżując ręce na piersi. — I, moi drodzy kompani Patrolu Kryzysowego, jesteście w błędzie. 

— Porozmawiałaś przed czy po tym, jak zignorowałaś moje uprzejme prośby i weszłaś mu do łóżka w środku nocy? — zapytał bezczelnie Syriusz, a potem wydmuchał dym papierosy prosto w jej twarz. Evans zaczęła kaszleć.

— Wiesz o…?

Potaknął z niesmakiem. 

— James sporo gadał na mugoloznastwie. 

Świetnie, pomyślała. Przy mnie nie był taki wylewny. Cholera, aż sama miała ochotę zapalić! Remus także wydawał się wtajemniczony (albo doskonale udawał!), bo nie zareagował na te informacje ani trochę emocjonalnie. 

Obydwu wścibskich głupków, Remus i Syriusz, wpatrywali się teraz w Evans jak sroki w gnat, najwyraźniej czekając na ciąg dalszy historii. 

— Ustaliliśmy, że to nic nie znaczyło i że więcej się powtórzy.

Black znowu wydał z siebie wkurzony jęk. Remus podrapał się po głowie, wyraźnie zagubiony. 

— Nie rozumiem cie, Evans! - marudził Syriusz. — Najpierw płaczesz, że Jamesowi już nie zależy… co za pierdoły… teraz znowu zmiana zdania. Kurna, Evans, gdzie my wreszcie stoimy? Bo ja nie wiem. Ty wiesz, Luniak?

Lupin pokręcił głową bezlitośnie. Lily poczuła, że jej policzki przybrały teraz kolor włosów. 

— Rozmawiałam z nim, Syriuszu, tak jak sami mówiliście z Remusem. 

— I? 

— No i doszliśmy do wniosku, że to nic nie znaczyło. 

— Nic nie znaczyło… wiesz co, James nie brzmiał jakby dla niego nic to nie znaczyło. 

— To prawda, Lily — zgodził się, aczkolwiek dużo uprzejmiej, Remus. — Powiedziałbym wręcz, że zdecydowanie tak nie brzmiał. 

Och, cudownie! Kiedy ta banda zdołała ze szczegółami tak wszystko omówić, skoro Lily właściwie przebywała wśród nich dwadzieścia cztery godziny na dobę — na mugoloznastwie?! Jeśli tak, to czy oni mieli tam jakiś cholerny klub plotkarski?! Czy w tej klasie nikt nie prowadził zajęć?! A jeśli nawet nie, to czy Huncwoci raczyli rzucić zaklęcie wyciszające, zanim rozpoczęli wnikliwe studium badawcze zachowania Lily w nocy, w dormitorium Jamesa?

Taa… też wątpiła, że mieli na tyle rozumu w tych swoich pustych łbach! Zapewne temat Lily posłużył za dystraktor, żeby James nie interesował się wczorajszym Prorokiem Codziennym…

— To nieważne, jak on brzmi i co on wam nagadał — powiedziała ze zniecierpliwieniem. On nie chce się zejść z powrotem. A tak właściwie to uznał, że zgodzi się na to dopiero jeśli… jeśli ja…

Syriusz spokojnie czekał, aż skończy dukać.

— On… och, cholera, zażądał, żebym mu to powiedziała. 

— Co powiedziała?

Wysłała mu znaczace spojrzenie. Syriusz westchnął ciężko, wyraźnie niezadowolony, że musi wysłuchiwać podobnych miłosnych rozterek.

— Słodki Godryku, jak on się mazgai. Chciał żebyś powiedziała że go kochasz? 

Potaknęła. Remus zagwizdał. Syriusz potrzebował kilku pociągnięć papierosa, żeby dojść do siebie po takich rewelacjach. 

— Evans, cholera, a czy to jest jakiś problem nie do przeskoczenia? Stchórzyłaś, żeby powiedzieć jakiś frazes? O co chodzi, bo nie spodziewałem się, że jesteś typem przypadającym za nocnymi przygodami bez zobowiązań?

Lily uderzyła go mocno w brzuch. Remus zasłonił dłonią oczy, udając, że tego nie widzi. 

— Przestań mnie krytykować! Sam co wyrabiasz ze swoim życiem?

— Nie wiem, o czym ty mówisz… — odpowiedział niewinnie. Lupin parsknął, mimo że dalej zakrywał swoje oczy. Evans uśmiechnęła się złośliwie. 

— A czy przypadkiem nie masz otwartego związku z Dorcas Meadowes? 

Black roześmiał się bez humoru. Pet od papierosa zgasił o torebkę Lily. 

— To nawet nie jest otwarty związek, Evans, jednak… chyba rozumiem, do czego zmierzasz — uniósł ręce do góry, dalej się uśmiechając. — I masz rację- oboje jesteśmy dosyć popieprzeni emocjonalnie. Ale przyznaj, że nigdy nie chciałaś, żeby Dorcas angażowała się w coś ze mną, bo wiedziałaś, że jestem emocjonalnie popieprzony. 

Lily, choć bardzo niechęnie, przyznała mu rację. 

— Dlatego, na wszystko co magiczne, ja nie chcę tego samego dla Jamesa. 

— To sprawiedliwe — przyznał Remus. 

— Nawet jeśli on udaje, że potrafi romansować z tobą bez zobowiązań, spać w jednym łóżku, razem mieszkać i całować się po korytarzach, nawet jeśli mówi ci, że to jakaś cholerna gra — to uwierz mi, Evans, tak nie jest. On chce, żebyś odwzajemniła jego uczucia i — teatralnie zachlipał — uleczyła to złamane serduszko. Ale ja widzę, co tu się naprawdę wyprawia i widzę, że ty nie masz najmniejszego zamiaru mu tego dawać. 

Lily nie odzywała się. 

— Być może masz jakiś lęk przed bliskością czy Merlin jeden wie, co - nie oceniam tego. Może bawi cię to trwanie w zawieszeniu, ciągłe podchody i kłótnie. Myślę, że masz dwie możliwości. Albo powiesz mu to, co chce usłyszeć, pokłamiesz, odzyskasz swojego wiernego pupilka i będziesz dalej sobie pogrywać. Albo odpuścisz i pozwolisz mu ułożyć sobie życie z kimś, kto nie jest tak cholernie popieprzony. Ja pewnie zrobiłbym to pierwsze, ale przypuszczam, że ty jednak zrobisz to drugie.

— Dlaczego?

Syriusz wzruszył ramionami.

—  Bo mam wrażenie, Evans, że z jakiegoś powodu staliśmy się twoimi najlepszymi przyjaciółmi i chcesz zostać tu z nami i wesoło plotkować do końca szkoły. 

W tym szczególnym momencie, tak jakby Syriusz szykował puntę specjalnie na tę okazję, do dormitorium wrócili James i Peter. Ten pierwszy, jakby domyślając się, że przez ostatnie minuty Lily, Syriusz i Remus wzięli go na języki, zmarszczył brwi i spojrzał na nich dziwnie. Jego przyjaciele siedzieli spokojnie na kanapie, Syriusz dalej przytrzymywał czerwoną poduszkę, którą okładała go Evans. 

— Czy ja was nie mogę zostawić na chociaż dziesięć minut? — spytał Potter, przewracając oczami. 

— Ciągle nas zostawiasz! - oburzył się Syriusz. - Ja i Evans na szczęście wiemy, jak umilić sobie czas.

— Syriuszu, co ty na to, żeby Lily wprowadziła się tu na stałe i zajęła twoją szafę, podczas gdy ty zostaniesz naszym psem? Jesteś męczący jako człowiek.

— Idź się przebieraj, Jimmy — odpowiedział mu przesłodzonym głosem. — Ja i Lily — przerzucił poduszkę przez bark dziewczyny, sam obejmując ją — nie będziemy na ciebie za długo czekać. 

James machnął ręką, kierując się w stronę schodów, natomiast Peter przysiadł się na podłokietnik sofy z drugiej strony, obok Syriusza. Zapewne wyglądali w tym momencie jak dynastia siedząca na tronie. Odczekali kilka sekund, aż usłyszeli trzask drzwi z góry, a potem Syriusz nakazał szeptem zdać ,,Żołnierzowi Pettigrew” raport z Patrolu Kryzysowego. 

— Warunki pogodowe dobre, brak zakłóceń sygnału — odparł Peter. Syriusz pogładził się po brodzie z zadowoleniem. 

— Pamiętaj — zwrócił się do Evans —  o tym, że trzymamy sztamę w sprawie artykułu. To może być trudne dzisiaj wieczorem, bo McDziwka wyszła. 

— Skąd wiesz? — przeraziła się Lily. Syriusz wzruszył ramionami.

— No, od tych czwartoklasistek, cholera! Poza tym, ta wariatka będzie dzisiaj na kolacji graczy, bo jakimś cudem namówiła Sterne’a (przypuszczam, że pod groźbą śmierci), żeby mu towarzyszyć. 

Perspektywa jej, Mary, Jamesa i Doriana na jednym przyjęciu raczej nie wydawała się pociągająca, ale nie skomentowała tego. 

Chwilę później James wrócił do nich. Ubrał się tak elegancko, jakby szykował się co najmniej na odebranie nagrody ligowej quidditcha, a nie otrzymał zaledwie szkolną nominację. Stanowiło to nie lada kontrast dla Syriusza, który to, jakby chcąc zamanifestować, co myśli o niezaproszeniu go, ubrał swój ulubiony zestaw młodego buntownika, złożony z kurtki ze smoczej skóry, mugolskich czarnych jeansów i białej koszulki z logiem Aerosmith. Lily przyjrzała się tej stylizacji niemalże z rozrzewnieniem. Chętnie wybrałaby podobne ubrania, gdyby transmutacyjne ambicje Blacka znowu nie obrały ją sobie za cel. Łapa ponownie wyczarował jej niezwykle wygodną parę szpilek i podrasował ładną, zieloną sukienkę w nieco bezczelną kreację. 

Remus i Peter pożegnali się z nimi i wrócili na górę, żeby odrobić zadanie domowe. James wepchnął się na sofę pomiędzy Lily i Syriusza chwilę przed tym, gdy do dormitorium zawitali Hestia i Jayden. Dziewczyna wyglądała wyjątkowo ładnie w brązowo-srebrnych włosach upiętych w kok i fioletowej sukience, mocno eksponującej jej spory biust. Z kolei drugi nominowany gracz Gryffindoru prezentował się tak samo niezręcznie, jak zawsze, kiedy Lily go spotykała. 

— UGHHH! — jęknęła Hestia, ostentacyjnie wskazując na zegar. — Wy ciągle się pindrzycie?

— Zaraz wychodzimy — uciął jej James, a następnie przywitał się serdecznie z Rasakiem. — Syriuszu, zachodzimy jeszcze do Puchonów po Milę?

Black machnął ręką, dając do zrozumienia, że niewiele go to obchodzi. Hestia przewróciła oczami.

— Wiesz, kuzyneczku, że Dorcas Meadowes też znalazła sobie alternatywną randkę?

Syriusz udawał, że wcale tego słucha, aczkolwiek w jego spojrzeniu coś się zmieniło. 

— Sugerowałabym, żebyś potraktował Milę Riverę z szacunkiem, bo jeszcze się na ciebie wkurzy, oleje cię i do końca imprezy będziesz siedział sam, obserwując Dorcas i Kingsleya. 

— Kingsley ją zaprosił? — wypluł jego imię z taką pogardą, jakby mówił o Snape’ie albo kuzynie Malfoyu. — Ktoś tu chyba obniżył standardy… 

— Ktoś tu chyba nareszcie dostał za swoje — Tym razem to Evans uraczyła Blacka słodkim, wspierającym komentarzem, za co Hestia przybiła jej piątkę. 

Syriusz nachmurzył się, ale ostatecznie przystał na plan odebrania Milicenty Rivery z Pokoju Wspólnego Puchonów. Wszyscy woleli ufać, że zrobił to, bo podjął jakąś refleksję nad swoim postępowaniem, Lily obawiała się jednak, że w jego szalonym umyśle zrodził się pomysł wyśledzenia Dor i Kingsleya. Chwilę później cała piątka opuściła dormitorium i skierowała się w dół. 

Duża klasa transmutacji, która została udostępniona graczom przez profesor McGonagall, kompletnie nie przypominała pleneru dla najgorszych koszmarów Lily. Bardziej niż miejsce uczniowskich udręk, nasuwała skojarzenie mugolskiej sali gimnastycznej wystrojonej na zimową potańcówkę, takiej, jaką dysponowała dawna szkoła Evans w Staines. Ściany sali zostały ozdobione srebrzystym, świecącym szronem oraz zdjęciami drużyn quidditcha. Usunięto rzędy ławek i krzeseł, a zamiast nich pojawiły się cztery okrągłe stoły, oświetlone lampionami i zastawione przekąskami z kuchni. 

Jako pierwsi pojawili się Krukoni, których Lily doskonale kojarzyła, jednak James i Syriusz uparli się, że dokonają ich prezentacji. Luke McDonwer (,,Jedyny ścigający tej drużyny reprezentujący poziom lepszy niż ze slumsu” - Syriusz) zaprosił Mię Bones, szóstoroczną Prefekt, która należała do ścisłej czołówki, jeśli chodzi o typowanych następnych Naczelnych. Przyglądając się tej parze, Lily od razu zrozumiała, kto pełni dominującą rolę w ich relacji. Louis Hayes (,,Lalusiowaty tak bardzo, że przyjęliby go do Harpii z Holyhead” - James) przyszedł, rzecz jasna, z Jess Bein, chociaż nie było to wcale takie oczywiste, gdy obłapiała go Lara Richardson, partnerka dosyć posępnego tego wieczora Doriana Chamberlaina (,,Spuszczam zasłonę milczenia na tego faceta” - James). 

Następnie zjawili się Ślizgoni, którzy również nie wymagali przedstawienia, ale koledzy Lily nie potrafiliby sobie tego odmówić. Młodszy brat Syriusza pokazał się z Reginą Bulstrode, co raczej nikogo nie zaskoczyło, zważywszy że ta dwójka chodziła razem na wszystkie imprezy od początku roku szkolnego (,,Nie mam pojęcia, które z nich dostało zaproszenie, ale uważam, że gra obydwojga to nieporozumienie” - Syriusz). Kapitan drużyny Ślizgonów, Evan Rosier (,,Brutalny pałkarz, który swoje popędy sadystyczne realizuje bezkarnie w grze”), wybrał się na przyjęcie z ostatnią osobą, którą Lily by podejrzewała, a mianowicie: Jo. Ostatnią parą okazali się Amelia Avery oraz Heracles Nott (,,Również nie mam pojęcia, które z nich jest tu zaproszone, bo obydwoje grają beznadziejnie”). 

Każdy z reprezentantów drużyny Puchonów zaprosił osobę towarzyszącą spośród szóstorocznych Gryfonów. Mila Rivera (,,mała, sprytna szukająca”) zagwarantowała Syriuszowi przeniesienie Patrolu Kryzysowego na kolację graczy, Kingsley Shacklebolt faktycznie pojawił się z Dorcas, natomiast Mick Sterne (,,pałkarz, któremu gorzała już zalała mózg” - James) jakimś sposobem zgodził się, żeby towarzyszyła mu Mary McDonald. Lily zauważyła, że jej klasa potrafi wepchnąć się na każdą imprezę, bo razem było ich siedmioro (ona, Dorcas, Marley, Mary, Hestia, Potter i Black), a tak naprawdę jedynie James otrzymał zaproszenie. 

— Farbę do włosów też jej ściągnęłaś, Evans? — zapytał złośliwie Syriusz, wskazując głową na Mary, która przystanęła kilka kroków od nich, żeby zaczepić Doriana i Larissę. Jej krzykliwe, ciemnorude włosy o nienaturalnej barwie zniknęły, a Mary z powrotem została jasną blondynką.  

— Nie wiem, Syriuszu, może ona zamierza rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu — odparła. — Chce zostawić nas w spokoju i w ogóle. 

Black parsknął śmiechem, co przypominało szczeknięcie psa. James nic nie powiedział, przyglądając się byłej dziewczynie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Marley pociągnęła Lily za rękę, informując, że muszą szybko zająć sobie stolik, bo inaczej wylądują obok Rosiera lub Notta. 

Ostatecznie Lily z Jamesem usiedli razem z Syriuszem, Millicentą, Frankiem i Marleną. Dla Hestii i Jaydena nie starczyło już miejsca, dlatego dosiedli się do stolika z towarzystwem z różnych domów: rubasznym Kingsleyem, Dorcas, równie wesołym Luke’a McDonwera i Mią Bones. Pozostali Krukoni: Dorian, Louis i Jess, zaprosili do siebie Larissę, Mary i Micka Sterne’a. Ostatni stolik, usadowiony najdalej w kącie, został przeznaczony dla Ślizgonów, którym zresztą i tak odpowiadało odseparowanie się od reszty imprezy. 

Szybko okazało się, że mało kto zamierzał pozostawać przy swoim stoliku: Dorcas z jakiegoś powodu przywołała do siebie Reginę Bulstrode i szeptała jej coś do ucha, Lara porwała do siebie Franka, a Kingsley przyszedł do Jamesa. Przetransmutował jeden z kieliszków w wygodne, siódme krzesło, przygotował sobie drinka, a następnie wpadł w typowy dla siebie, wesoły słowotok.   

— Kiedyś organizowaliśmy ten wieczorek w Trzech Miotłach, ale w tym roku McGonagall to zablokowała — narzekał. — Ponoć są jakieś ćwiczenia auroskie w Hogsmeade,  tak mówił Frank i Luke.

Najwyraźniej liczył na to, że James zdementuje te plotki, lecz Rogacz jedynie wzruszył ramionami. Kingsley, nie uzyskując żadnego komentarza, przeszedł zatem do streszczenia jednej z wielu zabawnych historyjek, jakie spotkały go w osiemnastoletnim życiu: ta akurat obejmowała ćwiczenia auroskie, mugolskie śmigłowce i koncert Dolly Parton. Mila Rivera podpierała twarz obiema łokciami, zdradzając ukradkiem Lily, że Shacklebolt opowiada im to na każdym treningu. 

— A tak w ogóle, to tego samego dnia spotkałem Bagmana i Cartera… Lily, moja droga — zaktywizował ją nagle w rozmowę Kingsley — komu kibicujesz w Lidze?

Lily co prawda spodziewała się podobnych pytań od bandy fanatyków quidditcha, ale nie zadała sobie przed imprezą trudu, żeby przeczytać jakiekolwiek nowinki sportowe. Postanowiła więc iść na żywioł.

— Tym, którzy akurat wygrywają. 

James i Syriusz parsknęli śmiechem, Kingsley wydawał się zdezorientowany.  

— Widać po niej, że to fanka Srok — poklepał ją po ramieniu Syriusz. — Tak jak ja. 

— Och, ale co z Osami? — przeraził się Kingsley, tak jakby uwierzył, że Lily ma jakiekolwiek pojęcie, czym są Sroki. — Nie kłócicie się z Jamesem o to? 

— Rozumiem, że obydwoje jesteście za Osami — domyśliła się, przypominając sobie nagle, że przecież ojciec Jamesa grał razem z ojcem Kingsleya w jednej drużynie i zdaje się, że były to Osy z Wimborune. Oczy Shacklebolta rozbłysły szaleńczo. 

— Osy są drugie, ale Bagman gra niesamowicie… spektakularnie….to jego najlepsze dni…  

— Wiesz co, stary — przerwał mu James. — Powiem ci, że na starość zmieniam front. Niedawno odkryłem magię Puddlemere… 

Puddlemere?! — wypluł Kingsley, jakby było to najbardziej ordynarne przekleństwo. — Co?

— O tak, zacząłem kibicować Puddlemere. Gra tam teraz mój były kapitan, Jordan Wood. W Boxing Day nawet pojechałem na ich mecz… no dobra, na Osach też byłem, ale…

— Och, James, ale… tradycja rodzinna, wspólnota krwi… twój ojciec całą karierę zawdzięcza Osom!

— No i chyba właśnie to jest główny powód, dlaczego odkryłem Zjednoczonych z Puddlemere — uciął. 

Syriusz natychmiast zmienił temat (obmawianie drużyny Krukonów), obawiając się, że rozmowa o przeszłości Setha Pottera może zakończyć się rozlewem krwi. Lily przesunęła się na swoim krześle bliżej Marley. Obie dziewczyny miały już po dziurki w nosie wysłuchiwania, jak to Krukoni wygrywają wszystko dzięki szczęściu i jak beznadziejny jest ich atak. Właśnie wtedy, gdy odseparowały się od chłopców, do stolika powrócił Frank (niestety, wieszanie psów na Krukonach także i jego pochłonęło wkrótce potem), a chwilę później przydreptała też Dorcas.

— O czym oni gadają? — szepnęła, wskazując na Milę, Jamesa, Syriusza, Franka i Kingsleya. 

— Bla-bla-bla Chamberlain-Dziurawe-Ręce, bla-bla-bla Laluś Hayes, bla-bla-bla — przedrzeźniała ich Marley.  — A rozmowa zaczynała się tak ciekawie, o akcji aurorów w Hogsmeade. 

— Taa, kuzynek Rosier i Mia Avery też o tym nadają — wyznała Dorcas. — Ale w nieco bardziej upiorny sposób. 

Dorcas wyglądała bardzo ładnie w srebrnej, satynowej sukni i eleganckiej fryzurze, z cyrkoniowym grzebykiem wetkniętym w misterne upięcie włosów (jak się okazało, roboty Reginy Bulstrode). Usiadła na krześle Franka, wyciągnęła z małej torebki piersiówkę i rozlała trochę porzeczkowego rumu do kubeczków Marley i Lily z wodą goździkową. 

— Powiem wam coś — szepnęła konspiracyjnie, ona sama napiła się rumu prosto z piersiówki, bez popijania. — Umówiłam się dzisiaj na schadzkę z Blackiem. 

Marley i Lily wymieniły zdezorientowane spojrzenia. 

— Ale przecież… przecież jesteś tutaj z Kingsleyem — zauważyła trzeźwo Marley. Dorcas zachichotała.

— No właśnie — pociągnęła jeszcze jeden łyk. — To będzie dobre.

Przyjaciółki Dorcas wyglądały na bardzo dalekie do podzielenia tego entuzjazmu. 

— Dorcas, zaczynasz zachowywać się autodestrukcyjnie — powiedziała po dłuższej chwili milczenia Marley. — Niepokoi mnie to. 

Lily zerknęła dla pewności, czy pajac Black dalej nawija o głupich Krukonach (tak!), chociaż była to formalność, bo bez względu na to, czy słuchałby czy nie, zamierzała go skrytykować:

— Kingsley to bardzo miły koleś i powinnaś wykorzystać to, że masz okazję go bliżej poznać. A Syriusz powinien być sam, po tym wszystkich numerach, które wywinął tobie i Emmelinie.

Marley pokiwała głową. 

— Och, to tak jak ty powinnaś być sama po tych wszystkich numerach, które wywinęłaś Jamesowi i Dorianowi? — odparła ze złością Dorcas, piorunując wzrokiem to Lily, to Marley.

— Ona jest następna do ogarnięcia — powiedziała tylko McKinnon, z nerwów wypijając swojego drinka na raz. Meadowes prychnęła.

 W tym momencie, na szczęście, ktoś postanowił wypróbować magiczną szafę grającą. Z jukeboxa ryknęła nuta jakieś magicznego zespołu, którego Lily nie znała, ale najwyraźniej należała do mniejszości. Gracze quidditcha oszaleli, a najbardziej entuzjastycznie piosenkę przyjął (a to niespodzianka!) jej stolik. 

Zanim ktokolwiek (Kingsley, Marley, Lily, tudzież Anioł Stróż Dorcas) zdążył zareagować, Syriusz porzucił obgadywanie Doriana Chamberlaina, jednym haustem wypił całego swojego drinka i zaciągnął Meadowes na parkiet. Zdezorientowany Kingsley zaprosił Milę Riverę, a Frank - Marlenę. Lily nie znała co prawda tej piosenki, ale zestresowało ją nieco, że tak szybko została sama przy stoliku. Zerknęła w stronę Jamesa — niestety, wyglądało na to, że był on już zajęty, w dodatku przez Jessikę Bein (kiedy, na wszystko co magiczne, ona zdążyła tutaj przybiec?!). Westchnęła. Modliła się do wszystkich bogów olimpijskich, żeby tej sytuacji nie wykorzystał Dorian lub, co gorsza, nowa, blond-Mary. 

— Lily! 

Stał przed nią Louis Hayes, olśniewający jak zawsze, w bardzo ładnie skrojonym, jasno niebieskim garniturze. 

— Chodź, nie można siedzieć na Wściekłych Szyszymorach — oświadczył, wyciągając do niej dłoń. A więc tak nazywał się ten zespół… wiodący głos trochę przypominał Micka Jaggera, a więc nie mogła to być zła muzyka. 

— Nie daj się prosić… Skoro twój partner jest zbyt zajęty moja partnerką… — wskazał w mało subtelny sposób na Jamesa, który obtańcowywał roześmianą Jessikę. 

Lily trochę się obawiała. Już przez pierwsze pół godziny imprezy James i Syriusz zdążyli dość konkretnie obmówić Louisa Hayesa. Znając ich skłonność do przesady, mogą potem wiercić jej dziurę w brzuchu w dormitorium. Poza tym, wystawienie się jak na świeczniku z Louisem, natychmiast wywoła reakcję Doriana. 

Ale z drugiej strony, skoro James najwyraźniej zamierzał bawić się z Jess…, pomyślała złośliwie, a potem dopiła drinka i ujęła dłoń Louisa. Zaciągnął ją na sam środek, bardzo blisko tańczących Syriusza i Dorcas. 

— Wszyscy mówią, że będziesz nową Naczelną — odezwał się Louis, uśmiechając się słodko. — Musisz się już nastawiać, moja klasa niedługo stąd wyfruwa.  

— No nie wiem… — powiedziała nieśmiało, czując się lekko niekomfortowo z tym, jak nisko w talii trzymał ją Louis. — Ja stawiam na Mię Bones.

Wskazała głową w stronę kolejnej pary na parkiecie: lekko już podchmielonego Luke’a McDonwera krzyczącego coś do Jamesa i wkurzonej na niego Amelii, bezgłośnie szeptającej do Jessiki: POMÓŻ MI. 

— A ja stawiam na ciebie - upierał się Louis. — Błagam cię, Dumbledore musiałby być szalony, żeby wybierać Mię zamiast ciebie. Mam tylko nadzieję, że dobiorą ci kogoś normalnego do pary. Dorian pewnie chciałby być z Tobą.

— Dorian chyba wreszcie skończy tę szkołę, co? Zresztą, on rok temu był moim Naczelnym, zanim przerwał naukę — uśmiechnęła się lekko. — Nie wiem, czy potrafilibyśmy współpracować jako równy z równym. 

— No tak… To chyba u nich rodzinne, co? Są protekcjonalni.

Zaśmiała się. Wcale nie zdziwiłaby się, gdyby przy stole Krukonów przez ostatnią godzinę równie zażarcie obgadywano drużynę Gryffindoru.

— Strasznie wkurzający — zgodziła się z nim. 

— Myślę, że dobrze robisz, że zaczynasz walczyć o siebie. Im obu, Dorianowi i Potterowi, wydaje się, że mogą między sobą decydować o tobie. Nie pozwól im na to. 

Lily trochę zdziwił ten wniosek. Ona zaczęła walczyć o siebie? Niby w jaki sposób, wprowadzając się do Pottera? Louis musiał robić sobie cholerna jaja…

Kilka stóp dalej, Syriusz i Dorcas bujali się całkowicie nie do rytmu i prowadzili ze sobą zażartą dyskusję: 

— Jaki znowu Patrol Kryzysowy? — oburzyła się dziewczyna, kiedy Syriusz oświadczył, że nie będzie miał dla niej dzisiaj czasu, bo owy Patrol za bardzo go absorbuje. 

— Nie wiem, Dorcas, może zajmij się sobą?

Meadowes zmarszczyła czoło. 

— Co cię ugryzło?

— Co mnie ugryzło? Przeniosłaś się do dormitorium bliźniaczek Greengrass, twoja rodzina poszła na skargę do Rity Skeeter, dyskredytując Potterów…

Dziewczyna westchnęła. Obawiała się, że Syriusz nie będzie w stanie zachować obiektywizmu. Nie dość, że Potterom udało się prześlizgnąć przed Wizengamotem, a potem Lily, najlepsza przyjaciółka, stanęła po stronie tej rodziny, to teraz jeszcze Syriusz potraktował Dorcas tak samo. 

Dorcas miała już po dziurki w nosie słuchania o tym, jak wspaniali są Potterowie, jak to bronią praw mugoli, jacy są nowocześni i zabawni. Wkurzało ją chuchanie i dmuchanie na Jamesa, żeby się przypadkiem nie zdenerwował i nie zrobił czegoś głupiego. Co z nią, Dorcas?! Dlaczego wszyscy zdawali się mieć pretensje do niej, ofiary?! 

— Rozumiem, że James jest twoim przyajcielem, ale tutaj chodzi o sprawiedliwość dla Calliope — rzekła cicho. Meadowes rzadko się sprzeciwiała, a już w ogóle w stosunku do Blacka, jednak jego oskarżenia poruszyły jej najczulszą strunę. 

— Cholera jasna, Dorcas! Nie masz w sobie za grosz przyzwoitości? May Potter też była ofiarą. Nazywanie jej publicznie morderczynią w najbardziej poczytnej gazecie czarodziejów, to ma być sprawiedliwość?! Jak możesz coś takiego popierać? Ta dziewczyna próbowała już się kiedyś zabić, a co będzie teraz, gdy dopadnie ją społeczny ostracyzm? A James…

— A ja, Syriuszu? 

Dorcas nie planowała, aby zabrzmiało to jak ultimatum, jednak to pytanie po prostu musiało zostać wypowiadziane. Od odpowiedzi Syriusza, od tego, czy w ogóle obchodził go stan emocjonalny Meadowes po procesie, a nie tylko głupi Patrol Kryzysowy dla Jamesa, zależało, czy ona w ogóle zamierzała kontynuować z nim znajomość.

— To nie przywróci Calliope życia, a już na pewno nie uśmierzy twojego bólu — odpowiedział Syriusz nieco łagodniej, ale w dalszym ciągu wyraźnie rozeźlony.  

— Wiesz co…

— ODBIJANY!

Syriusz nagle naskoczył na Lily Evans i popchnął Dorcas prosto w ramiona Louisa Hayesa. Lily aż pisnęła. Bardzo przypomniało jej to sytuację, która zdawała się być tak dawno temu, a tak naprawdę wydarzyła się niedawno: Sylwester w Dolinie Godryka i równie szalony taniec z Syriuszem, Mary i Jamesem. 

Reszta par, chyba w reakcji na okrzyk Syriusza, również szybko pozmieniała się partnerami. W rezultacie z Louisem tańczyła dosyć zadowolona z tego faktu Larissa, z Dorianem - Jo Prewett, z Jamesem (o zgrozo!) Mary McDonald, a Dorcas (Lily musiała przyznać, że to sprytne zagranie): z młodszym bratem Syriusza. 

— Evans, pamiętaj, że nie jesteśmy tu na flircie, a na misji. Ja pilnuję Rosiera i Ślizgonów, ty pilnuj Chamberlaina. Nie dopuść do sytuacji, żeby podszedł do Jamesa i wygłaszał swoje mądrości.

Lily spojrzała na niego z przerażeniem.

Ja mam pilnować Doriana?! Unikam go!

— Po prostu go obserwuj — rozkazał. — I nie sprzeciwiaj się przełożonemu Patrolu!

— A ty nie zostawiaj mnie wilkom na pożarcie — syknęła. — Pamiętaj, że Mary chce mnie załatwić. 

Uwaga Syriusza jednak chwilowo zboczyła z tematu patrolu, rozkazów bojowych i niebezpiecznych byłych. W pomieszczeniu ucichła spokojna melodia przygrywana przez zaczarowane instrumenty, rozległ się natomiast dźwięk mugolskiej, imprezowej muzyki… Black rozdziawił usta z oburzenia i złapał się teatralnie za uszy, krzywiąc się z bólu. Lily westchnęła. I kto tu miał skłonność do dramatyzowania… 

— Kto puścił Bee Geesów?! — zagrzmiał Syriusz. Jego wyraz twarzy był żądny krwi. — CHAMBERLAIN?! 

Kingsley, Millicenta i Dorian, stojący obok siebie przy ponczu, zwrócili głowy w jego stronę. Wyglądali, jakby obserwowali stado rozpędzonych słoni, a nie wkurzonego Syriusza Blacka. Hestia i Regina Bulstrode kołysały się do dźwięków You Should Be Dancing i zaprosiły go do siebie. Niestety, nikt nie był w stanie pokonać Syriusza, kiedy ten był na ścieżce mordercy i walczył z disco: jukebox oberwał surowym urokiem, do końca wieczora przygrywając już tylko klasyczny rock. 


6

Art Gartfunkel - Bright Eyes


Dorcas po kłótni z Syriuszem została tak mocno wytrącona z równowagi, że nie miała ochoty na dalszą zabawę. Odczekała do końca piosenki i tańca z Regulusem, a potem wykorzystała chwilowe zamieszanie wokół piosenki Bee Geesów i wybiegła na korytarz. Delikatne mrowienie w oczach z każdą sekundą robiło się coraz bardziej palące, widok stawał się zamazany, a chęć wybuchnięcia płaczem zamieniała się w rzeczywistość. 

Dziewczyna chciała pobiec jak najdalej, ale gdy żal ściskał ją za gardło, a serce nieprzyjemnie kłuło, nie było w stanie myśleć o ucieczce. Padła więc na ławkę przy oknie, obracając się tyłem do drzwi, za którymi trwała impreza i modliła, że nikt nie zauważy, że zamieniła się w wielki, mokry bałagan rozpaczy. 

Niestety, najwyraźniej niedostatecznie dobrze tłumiła szlochy w rękaw lub też zdradzały ją drżące ramiona, bo już kilka minut później ktoś się nią zainteresował. 

— Co się dzieje? 

Dorcas obróciła głowę. Oczy miała tak pełne łez, że nie potrafiła nawet zidentyfikować twarzy swojego towarzysza. 

— Mam już… mam już dosyć — wyrzuciła drżącym głosem. — Już… już mnie to wszystko przytłacza. 

Poczuła kojący dotyk na plecach. Pocieszyciel próbował dodać jej otuchy, dopytując o szczegóły. Miał miły głos, dosyć znajomy zapach wody kolońskiej. Jego broda kłuła Dorcas w ramię. 

To był Regulus Black.

Merlin jeden wiedział, kiedy ostatnio rozmawiała w cztery oczy z młodszym bratem Syriusza. Prawdopodobnie jakoś dziesięć lat temu. W dzieciństwie bardzo go lubiła, on jednak rzadko przyjeżdżał w odwiedziny, a poza tym jej mama nie przepadała za Walburgą Black i na wszystkich imprezach rodzinnych siadała jak najdalej od niej. Potem, w Hogwarcie, Dorcas nieszczególnie wpasowywała się  w towarzystwo Regulusa, takie jak Malum Avery czy Thorfinn Rowle. Właściwie wiedziała o nim jedynie tyle, że jest szukającym Ślizgonów i ponoć sprzedaje narkotyki. 

Regulus jednak znalazł się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim momencie, kiedy Dorcas po prostu musiała wyrzucić z siebie wszystkie problemy. Zawiodła się na Lily, zawiodła się na Syriuszu, nie ufała aż tak swoim kuzynkom — pozostawało zatem wypróbować Regulusa. 

Opowiedziała mu o swoich trudnościach w nauce, o fatalnych sumach, koszmarnych korepetycjach i braku motywacji. Wyznała, że nie chce powtarzać klasy, bo po prostu nie widzi siebie w żadnej ścieżce zawodowej. Jej rodzice bagatelizowali te problemy, uważając że Dorcas powinna rozglądać się za bogatym mężem, skoro sama na siebie nie zarobi. 

Wizja powtarzania roku przerażała ją, bała się, że zostanie odcięta od swoich wieloletnich znajomych i wrzucona nagle do klasy Regulusa, w której nie miała nikogo bliskiego. Nie radziła sobie też z rzeczywistością wojenną, mimo że teoretycznie jako czystokrwista powinna czuć się bezpieczna. Oczywiście nie popierała postulatów Tego, Którego Imienia Wymawiać i jego zwolenników pokroju Szakala, ale bała się trochę otwarcie przeciwstawić, bo wiedziała, że jako zdrajczyni krwi bardzo szybko zwróci na siebie uwagę sił ciemności. Nie miała w sobie takiej siły charakteru jak Syriusz. 

Streściła mu szczegóły dramatu pomiędzy starszym bratem Rega, sobą, Emmeliną i innymi osobami, które zostały do niego wciągnięte. Wyznała, że przestała utrzymywać kontakt z rodzicami, że rodzice znęcali się nad nią fizycznie, a jej ojciec był tyranem domowym. Całą historię zakończyła okropnym procesem, przeżyciem na nowo traumy związanej ze śmiercią Calliope oraz tym, że wszyscy odwrócili się od niej, popierając Jamesa Pottera i jego rodzinę. 

— I jeszcze musiałam mieszkać z tą jędzą, Mary, której tak strasznie nienawidzę! 

Reg uśmiechnął się lekko. 

— Tak, to faktycznie najgorsze z tego wszystkiego. 

Dorcas parsknęła, wydmuchując nos w chusteczkę przetransmutowaną przez Rega. 

— Wiesz, myślę, że przebywanie z moim bratem uwypukla ci te wszystkie problemy — powiedział chwilę później, śmiertelnie poważnie. — Syriusz jest gwałtowny, sam ma swoje traumy, a nasza rodzina jest… trudna. Szczególnie mama. Z tym że Syriusz zawsze był niezwykle pewny swego, uwielbiał się buntować, nie bał się konsekwencji swoich decyzji. To, co u normalnej osoby wywoływałoby współczucie — spojrzał na nią wymownie — u niego wywołuje frustrację. Jeśli pozwoliłby sobie na więcej empatii, jego własne mechanizmy obronne by upadły, a on nie chce na to pozwolić. 

— Taaa — potaknęła. — On ma wszystko poukładane. W ogóle nie poddaje w wątpliwość swoich poglądów, decyzji… moment refleksji zburzyłby ten jego mikroświat, zbudowany na gniewie.  

— No właśnie, on bardzo lubi grać na kartę marnotrawnego syna — potaknął. — Lubi się komuś sprzeciwiać, z czymś walczyć… czy to z matką, czy to z instytucją, czy z samym Czarnym Panem. To go napędza. Nie można źle mówić o Potterach, bo oni, między innymi, uformowali go, takiego, jakim jest teraz. Ale ja uważam, że twoje zarzuty są słuszne. Powinniśmy wybierać dla nas to, co przyniesie nam korzyść, a nie to, z czym możemy walczyć. 

— No cóż… ty zawsze byłeś tym rozsądnym bratem — powiedziała. — Ale Syriusz zawsze uważał, że jesteś… wewnętrznie pogubiony. Że wybierasz to, co wydaje się dla ciebie dobre, ale nie znasz siebie samego na tyle, żeby wiedzieć… no, wiesz, że to może cię złamać. 

Reg nie odzywał się. 

— Mam na myśli — ciągnęła, starając się nie czynić aluzji do śmierciożerców. — Myślę, że nie mógłbyś kogoś rozmyślnie skrzywdzić, nawet jeśli sporo byś na tym zyskał. Nie wiem, czy pamiętasz… — Reg spojrzał na nią z uwagą. — Kiedyś, na jakimś zjeździe rodzinnym, Evan Rosier ukradł mi moją małą tiarę… miałam wtedy jakoś pięć lat. Rozpłakałam się, a wszystkie dzieciaki się ze mnie śmiały, przekazywały sobie tę tiarę nad moją głową, rzucały… a wtedy ty…

— Zabrałem ją Syriuszowi i oddałem z powrotem do ciebie, mimo że Evan i reszta mi później dokuczali — dopowiedział, uśmiechając się lekko. — Tak, pamiętam. 

Wróciłam wtedy z moją kuzynką Bertą do domu i powiedziałam: "Regulus Black jest moim najmilszym kuzynem". 

Reg roześmiał się lekko.

— A ja wtedy powiedziałem do Syriusza: "Wiesz co, Syriuszu, Dorcas Meadowes jest  najładniejszą dziewczynką, jaką znam". 

Dorcas też się zaśmiała. Przestała płakać. Przypuszczała, że wciąż jednak jest cała czerwona i spuchnięta i nie może w tym stanie wrócić na imprezę.  Właściwie to mogła wracać już spokojnie do dormitorium Marthy i Shaunee, a Regulus wspaniałomyślnie zadeklarował, że ją odprowadzi. 

Dlaczego Syriusz zaatakował cię wtedy, w lochach? — spytała cicho, choć wiedziała, że nie powinna o to pytać. 

A co ci powiedział? 

Że wyglądałeś jak Smarkerus i się pomylił — mruknęła pod nosem. 

Regulus westchnął ciężko. Tak właściwie to nawet nie śmiał oczekiwać lepszego wyjaśnienia. 

To nieważne — machnął ręką. — Najważniejsze, że już po wszystkim. Postaram się uspokoić trochę mamę, bo naprawdę nie mam ochoty na rodzinny proces. Zwłaszcza po twojej historii o tym, jak wyglądają procesy. 

Dotarli nareszcie do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. O tej godzinie wszyscy już spali, a pozostali członkowie wieczorku graczy najwyraźniej dalej bawili się w zaczarowanej klasie transmutacji. Dotarli do miejsca, w którym dormitoria chłopców odłączają się od dormitoriów dziewcząt. Nagle zrobiło się bardzo niezręcznie.

— Eee — bąknęła Dorcas, z jakiegoś powodu rumieniąc się wściekle. — Dzięki za odprowadzenie. I w sumie za wszystko. 

Regulus też się zarumienił.

— Eee, no tak. To… dobranoc, Dorcas!

— Dobranoc, Reggie — odpowiedziała, odwracając się w stronę schodów. Pognała do dormitorium, zanim zdążyłaby powiedzieć jeszcze cokolwiek głupiego. 


7

INXS - By my side


Kolacja Graczy mijała Lily bardzo szybko, mimo że nic konkretnego się nie działo. Właściwie wszyscy wstali już od swoich stolików, porozbijali się w mniejsze, pozornie przypadkowe grupy ludzi i zajęli się rozwlekłymi debatami o sporcie, Lidze Quidditcha, ataku na aurorów w Wenecji… Jedynie Larissa Richardson, na znak sprzeciwu wobec takich tematów, zasugerowała Hestii, aby postawiła jej i Reginie Bulstrode kocią kabałę.  

Lily większość czasu spędzała na żartowaniu z Kingsleyem Shackleboltem, plotkowaniu z Syriuszem i przyjaznej pogawędce z Frankiem Longbottomem i Marley. Kingsley najwyraźniej postanowił się do nich podłączyć, bo w sytuacji, gdy jego partnerka zniknęła, a ukochany James był zbyt zajęty graniem w głupie gry z Mary McDonald i Jess Bein, byli chyba najciekawszymi partnerami rozmowy. 

Równie osamotniona co Kingsley, stała się partnerka Syriusza, Mila Rivera. Lily nawet trudno było winić Syriusza, który poświęcił się całym sobą Patrolowi Kryzysowemu oraz powstrzymywaniu jej przed zabójstwem Mary lub Jessiki. Zresztą, Mila z czasem przestała już przejmować się nietaktem Blacka, a odnalazła się w męskiej grupce zawzięcie komentującej ostatni mecz Zjednoczonych z Puddlemere. 

Co zabawne, jedyną parą, która faktycznie dotrzymywała sobie towarzystwa przez całą imprezę, okazali się Jo Prewett i Evan Rosier. Lily niemalże żałowała, że utraciła umiejętność zaglądania do głowy Jo. Podsłuchiwanie, o czym małomówny Prefekt Rosier gada do niej przez te wszystkie godziny (szczególnie po czytaniu jego niegrzecznych listów do Napalonej Czystokrwistej), bardzo poprawiłoby jej teraz humor. 

— Ekscytujesz się meczem, Lily? — dobiegł ją sympatyczny głos Kingsleya. Zamrugała. Dzisiaj tak wiele meczów było przed nią omawianych z uwzględnieniem każdego, najmniejszego drobiazgu, że straciła jakiekolwiek zapasy ekscytacji. 

— Ach… Masz na myśli, Gryffindor i Hufflepuff — domyśliła się. 

Akurat kiedy Kingsley sięgnął po gorący — dla większości zgromadzonych, lecz niekoniecznie dla Lily — temat, zauważyła, że została całkowicie osamotniona. Syriusz po raz kolejny działał w służbie Patrolu Kryzysowego (ochrzaniał Micka Sterne’a, wymachując gazetą), Marley na chwilę wyszła, a Frank dołączył do Jaydena Rasaka w piciu drinków. 

— No tak, James strasznie dużo trenuje… 

Właściwie nic więcej nie potrafiła o tym meczu powiedzieć, bo wyłączała się za każdym razem w Dormitorium Huncwotów, kiedy James wpadał w słowotok na temat strategii Gryfonów. 

— Żeby się nie przeforsował i nie dostał kontuzji tuż przed meczem… —  mruknął złowróżbnie wysoki chłopak, który nagle zmaterializował się za Kingsleyem.

Cholera, pomyślała. On chyba czekał na odpowiedni moment, kiedy Syriusz zostawi mnie bez opieki.  

Lily spojrzała z naganą na swojego byłego chłopaka.

— Daj spokój…

Kingsley, wyczuwając jakieś napięcie, odchrząknął i nieco zboczył z tematu:

— Będzie nam ciężko grać bez Skye, ale drużyna Gryfonów też się posypała… Zawieszono Syriusza i Chrisa Wooda… z tego, co mówił Rasac, nie wiadomo, czy Hestia będzie grać w następnym meczu… trochę czarno to widzę, wiecie, stawianie całej drużyny na jednego zawodnika. 

Dorian przewrócił oczami. Nienawidził, kiedy ktoś publicznie zachwycał się talentem sportowym Jamesa.  

— Znacie chyba historię Os z Wimbourne, które tak długo grały na jednego zawodnika… zresztą pana Setha Pottera. Słyszałem, że Jimmy nie planuje kariery sportowej jak jego ojciec. To takie dziwne, myślę, że przyjęliby go tam od razu…

— Cóż, zawsze łatwiej jest wybić się w sporcie, kiedy ma się takie plecy — rzekł złośliwie Dorian. 

Ale —  ciągnął Kingsley. —  Myślę, że on ma potrzebę wykazania się. Zrobienia zmiany. Dla ciebie, Lily. 

Och, tak, pomyślała. James ma wielką potrzebę zrobienia zmiany. Z tym, że tą zmianą jest wymiana mnie na Jessikę Bein.

— James nie jest jedyną osobą, której zależy na bezpieczeństwie Lily. 

— Och, Dorian… Nie bądź zazdrosny!

— Nie mam o co. James jest dość zajęty. Zajmuje się tym, co zwykle —  wskazał głową na Mary, Jamesa i Jessikę, którzy teraz grali w jakąś głupią, alkoholową grę. 

Lily stanęła na palcach, chcąc złapać kontakt wzrokowy z Frankiem albo Syriuszem. Ktoś musiał ocalić ją z tej niezręcznej rozmowy!

— Czy naprawdę warto cały czas się na niego wkurzać? — naciskał Kingsley, który — z tego, co zauważyła Lily — nie tylko posiadał dobroduszne, puchońskie usposobienie, ale też uwielbiał wtrącać się w cudze dramaty. 

Lily odchrząknęła, z jednej strony dlatego, że doskonale wiedziała, że Dorian ma powody, żeby cały czas wkurzać się na swojego kuzyna, a z drugiej strony: chyba przytrafiła jej się interwencja w ramach Patrolu Kryzysowego. Nigdy nie uważała Chamberlaina za wylewną osobę, ale niech Merlin ma w swojej opiece Kingsleya, jeżeli wywoła huragan i nakłoni go do szczegółowej relacji z podpalenia domu Walkerów. Wymienianie plotek o wyskokach Jamesa z przeszłością mogą skierować rozmowę w bardzo niebezpieczną stronę procesu Isaaka Monroe i sensacyjnego artykułu Rity Skeeter. 

— Kingsley, to nie ma sensu — powiedziała łagodnie, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Te rany są zbyt głębokie. 

Dorian obwiniał Jamesa o wypadek swojej matki, w którym ta straciła wzrok i sprawność fizyczną i który wymusił na Chamberlainie przerwanie nauki w siódmej klasie. Problem w tym, że (a widziała to teraz wyraźniej niż kiedykolwiek!) Dorian miał zwyczaj doszukiwać się w winnych we wszystkich, prócz samego siebie. Czy zapomniał już, że sam brał udział w głupim wyskoku, który doprowadził do tragicznych skutków? Może i James wywołał pożar, ale ten fakt nie zwalniał Doriana z odpowiedzialności za współudział i pomoc w podłożeniu ognia. 

Zresztą, nawet kiedy chodziło o coś bardziej przyziemnego, jak rozpad związku Doriana i Lily: oczywiście Chamberlain nie miał nic sobie do zarzucenia, stał się ofiarą cudzych intryg, a winny zawsze był jego młodszy kuzyn. Jakie to wygodne! 

W tym momencie rozbrzmiał hit radiowy, Hotel California, który wywołał entuzjazm u większości zgromadzonych na kolacji (w tym, o zgrozo!, nawet Jo Prewett). Kingsley, wyczuwając złą atmosferę, z gracją wycofał się, pod pretekstem zaproszenia do tańca koleżanki z drużyny, Mili Rivery. Lily została skazana na Doriana. 

— Widzę, że zaprzyjaźniłaś się z Kingsleyem.

Dorian zaczął niewinnie, najwyraźniej zbierając dopiero siły na kolejną rundę wiercenia jej dziury w brzuchu.  

— Lubię twoją klasę - odparła wymijająco.

Była to prawda — o ile wiele osób z jej własnej klasy (nie wspominając już o piątoklasistach…) działało jej na nerwy, tak siódmy rok kojarzył jej się bardzo dobrze. Poczciwy Frank, trochę szalona, ale sympatyczna Sally McDonwer, uroczy Kingsley, pomocna— momentami! — Jo Prewett, no i męczący, ale wciąż ukochany Dorian. Czuła zresztą też sympatię do Louisa Hayesa, Sturgisa Podmore’a, nawet Larissa Richardson po dzisiejszym wieczorze została zrehabilitowana! 

— Łącznie z Jo Prewett i jej partnerem?

No dobrze, przyznała w myślach. Evan Rosier jest wyjątkiem.

— Upiorne połączenie. 

Milczenie. Rozpoznała utwór, który akurat leciał z jukeboxa: Torn beetween two lovers Mary McGregor - albo był to okrutny chichot losu, albo Syriusz znowu majstrował przy magicznej szafie grającej… Pozwoliła zaciągnąć się na parkiet, obracając się powoli w miejscu. Nawet nie starała się poruszać z gracją. Dorian prowadził jakimś wyjątkowo niefortunnym dwukrokiem, co jakiś czas depcząc Lily nogę. Uśmiechnęła się pod nosem. Nigdy nie potrafił tańczyć. 

— Lily… chciałbym jeszcze raz nawiązać do naszej ostatniej rozmowy…

Słodki Godryku, pomyślała z przekąsem. Czy on kiedykolwiek odpuszcza!?

W głębi duszy dobrze znała odpowiedź na te pytanie. Dorian Chamberlain nigdy nie dawał za wygraną. Był męczący, upierdliwy, zawsze musiał mieć rację — zresztą, tę, jak i wiele cech, dzielił ze swoim kuzynem.  Znowu się skrzywiła, kiedy wyjątkowo boleśnie nacisnął na szpic obcasa. 

— Wiesz… — mruknęła pod nosem. — James, Syriusz i Hestia spędzają przerwę wiosenną w Paryżu… 

Dorian prychnął, nawet nie pozwalając jej skończyć. 

— Lily! — rozpoczął oburzonym tonem. — Wybacz mi, że nie dorobiłem się w przeciągu ostatniego roku podwójnych standardów. Nie było mnie rok w tej szkole i już zaszła w tobie taka wielka zmiana. Jest to dla mnie niepojęte.

Poczuła, jak krew w niej wrze. Och tak, Lily zmieniła się tylko dlatego, że Dorian spuścił ją z oka, bo przecież sama w sobie jest zbyt prostą osobowością, żeby nabrać trochę innego spojrzenia na pewne sprawy…

— Może właśnie o to chodzi, Dorian? — szepnęła. — O to, że nie było cię rok w tej szkole?

Nagle przypomniała sobie słowa Louisa Hayesa: ,,Myślę, że dobrze robisz, że zaczynasz walczyć o siebie. Im obu, Dorianowi i Potterowi, wydaje się, że mogą między sobą decydować o tobie. Nie pozwól im na to.” No cóż, może nareszcie powinna zawalczyć o siebie trochę bardziej! 

— Rozumiem twój osobisty dramat, jaki za tym szedł, ale jednak zostawiłeś mnie samą, właściwie bez słowa! Nie stać się było nawet na napisaniu głupiego listu z wyjaśnieniami! Właściwie dowiedziałam się o twoim wyjeździe od tych plotkarskich czwartkoklasistek.Jak możesz winić mnie za to, że trudno jest mi tobie zaufać, kiedy tak zdeptałeś moje uczucia?

Nie mogła się już zatrzymać. Wcześniej nigdy nawet nie uświadomiła sobie, jak wielki żal trzyma w sercu do Doriana, ale wtedy, w tym szczególnym momencie, wszystko zdawało się jasne i klarowne. 

— Wiesz, niektórzy sądzą, że mam problemy z bliskością… — wycedziła — że nie mogę wejść w nowy związek. Myślę, że mają rację. Myślę, że nigdy nie przestanę bać się już tego, że ktoś z dnia na dzień zostawi mnie samą i o mnie zapomni — a potem wróci po roku, jakby nigdy nic, roszcząc sobie do mnie prawa. 

Oczy Doriana po każdym kolejnym słowie robiły się coraz większe i większe. Wydawał się kompletnie ogłupiały. Lily nie mogła powstrzymać uśmiechu pełnego satysfakcji. Aż żałowała, że nie mogła zrobić zdjęcia tej minie i później pokazać Jamesowi! 

— Jest dużo rzeczy, o których nie wiesz — powiedział w końcu Dorian zmienionym, mniej protekcjonalnym tonem. — Przede wszystkim związanych z zeszłym rokiem.

— Ach, tak? To oświeć mnie! Śmiesz krytykować Jamesa za ukrywanie przede mną spraw, a sam nie jesteś lepszy! Zawiodłeś moje zaufanie, więc teraz, jeżeli naprawdę chcesz mnie z powrotem, to zapracuj, żeby to zaufanie odzyskać! Do tej pory jedyne, co potrafisz, to brać mnie za pewnik, za kogoś, kto nie odmówi ci randki w Hogsmeade, pojedzie z tobą na ślub siostry i wesprze w nagonce na kuzyna! 

Piosenka dobiegła końca. Dorian nie wyglądał, jakby miał do powiedzenia cokolwiek błyskotliwego, więc Lily po prostu wyminęła go i wróciła do swojego stolika (a raczej, do miejsca, w którym zostawiła torebkę, bo siedziały tam zupełnie inne osoby niż na początku imprezy). Pijana Larissa Richardson z Frankiem i Mią Bones robili ranking najbardziej wkurzających prefektów (Lily przypuszczała, że ma bardzo wysoką lokatę), obśmiewając teraz napuszonego prefekta Hufflepuffu. 

— Lily Evans! — krzyknęła Larissa, całując ją w policzki. Odór alkoholu od Prefekt Naczelnej. — Słuchaj, czy Benjy Fenwick kiedykolwiek się do ciebie odezwał?

— Nigdy! — odpowiedziała Mia pijackim głosem, mimo że to Lily została zapytana. — On jest chyba głuchoniemy!

Może też powinnam się tak napić, pomyślała. Trochę wstyd, ale przynajmniej łatwiej będzie mi to znieść. 

— Słuchajcie, a Barty Crouch? O co mu w ogóle chodzi, ma pieprzony wzrok seryjnego mordercy — odezwał się Frank, przedrzeźniając go. Mia i Larissa eksplodowały śmiechem.

— Słodki Merlinie, Frank… 

Lily chwyciła za piersiówkę Dorcas, która ta zostawiła, gdy kilka godzin temu wybiegła z przyjęcia. Na szczęście Larissa jeszcze jej nie wyczyściła… Zrobiła sobie słabego drinka, ale smak alkoholu i tak palił ją w gardło. Zamierzała zaraz wracać na parkiet, ale musiała choć trochę zmniejszyć swoją trzeźwość… 

— Jak się zachowuje nasza kolejna Naczelna — usłyszała szydzący, znajomy głos. — Najpierw rzuca uroki, a teraz żłopie rum… 

Oto kolejna osoba, której wydaje się, że może decydować o mnie, pomyślała, przełykając z trudem ostatnie krople trunku. Mimowolnie sięgnęła do kieszeni, w której trzymała różdżkę. 

— Myślisz, że cię zaatakuje? —  prychnęła Mary McDonald. —  Bo co, znowu łasisz się do Jamesa?

Frank, Larissa i Mia nagle przestali naśmiewać się z Prefektów, zaintrygowani awanturą, która mogła się zaraz obok nich rozpętać. 

— Tak, właśnie dlatego — burknęła Evans. Rozlała rum Dorcas do końca. — I dlatego, że jesteś cholerną histeryczką. 

Lara rozdziawiła usta, zachwycona tą ripostą. Mary skrzyżowała ręce na piersi. 

— Co ty wyrabiasz, Evans? — spytała głosem zimnym, ale z jakiegoś powodu, spokojnym. — Znam cię nie od dzisiaj - nigdy nie widziałam, żebyś zachowywała się tak irracjonalnie. Wcześniej myślałam, że mścisz się na mnie - ale nikt nie posuwa się daleko, jeśli chodzi tylko o zemstę.

— Po prostu mam cię już dosyć! — odpowiedziała. — Jesteś toksyczną osobą, a ja nie chcę, żeby… żeby James znowu był nieszczęśliwy! Jest teraz tego bliski, a ty, za przeproszeniem, uwielbiasz żerować na jego rozpaczy. 

Frank zakrył usta, a Mia Bones wrzuciła sobie do ust całą garść chipsów. 

— Do jasnej cholery, Evans! Co ty możesz wiedzieć? — Mary zaczęła skrzeczeć. Lily zaczynała rozumieć, dlaczego Syriusz nazywał ją szyszymorą. — Jesteś jednym z głównych powodów, dlaczego James jest taki nieszczęśliwy, na Boga! Wodzisz go za nos, lekceważysz jego uczucia do ciebie, zabawiasz się za jego plecami z Dorianem… co to ma być, do jasnej cholery? 

— Nie udawaj takiego niewiniątka, Mary. Dobrze wiesz, że jesteś najbardziej toksyczną osobą w jego życiu! — wskazała na nią palcem. — Dobrze, że to rozsądny facet i że cię rzucił. 

Larissa wyglądała, jakby chciała w tej chwili zerwać się z siedzenia i pobiec po Jamesa, ale Frank mocno złapał ją za rękę. Mia pomachała do Luke’a McDonwera. 

— Znam Jamesa lepiej niż ty — odpowiedziała Mary, udając obrazę. — Znam go nawet lepiej niż Syriusz. Byłam przy nim przez całe jego życie. Wspierałam go w najtrudniejszych chwilach, wszystko, co kiedykolwiek zrobiłam… to zrobiłam dla niego. Ty nigdy się dla niego nie poświęciłaś. Nie zasługujesz na to.

— On cię nie kocha, Mary! — wyrzuciła, odwracając się do swojej przeciwniczki, bo wypiła już cały alkohol. — Zaakceptuj to wreszcie. 

Przez moment przez twarz Mary przebiegła chęć mordu. Luke McDonwer podbiegł do stolika, położył głowę na ramieniu Mii Bones i dołączył do gapiów. 

— Ale ja kocham jego i nie wstydzę się do tego przyznać (— O kim ona gada? — zapytał Luke). Czy ty możesz powiedzieć to samo?

Lily westchnęła ciężko. Ile razy, na wszystko co magiczne, będzie jeszcze musiała przejść przez tę rozmowę! 

— Tak myślałam — pokiwała głową Mary. Jej twarz wyrażała tak wiele dezaprobaty i obrzydzenia, że mogłaby równie dobrze to wykrzyczeć.

Lily? Co się tu dzieje? 

Najwyraźniej przywabiony przez Luke’a McDonwera, z odsieczą przybył szef Patrolu Kryzysowego, Syriusz Black. Na widok Mary wywrócił oczami. Złapał Lily za przegub i odepchnął za siebie w oczywistym geście obronnym. Grymas na twarzy Mary pogłębił się jeszcze bardziej. 

— Wybacz, McDziwko, ale nie podpiera się ścian na Fleetwood Mac. 

Mary przez moment wyglądała, jakby chciała się sprzeczać, ale chyba uznała, że produktywniej spędzi czas, jeśli wróci do narzucania się Jamesowi. 

Lily i Syriusz ruszyli na parkiet, a w tym czasie (co natychmiast odkrył spostrzegawczy wzrok Lily) McDonald wieszała się na Jamesie i namawiała go (krzyczała na pół sali!) na jeszcze jedną partię blackjacka, razem ze Sterne’em i Jess. Co to w ogóle za połączenie? Dlaczego James nie spędzał czasu z nią i Syriuszem albo ze swoją drużyną, albo chociaż, jeśli potrzebował odmiany, z Kingsleyem i McDonwerem? Dlaczego uczepił się najbardziej męczących gości na tej imprezie?

— Wiesz co ona wyrabia, Syriuszu? — marudziła. 

Syriusz chyba zatracił się w swoim wewnętrznym świecie, podśpiewując pod nosem razem ze Stevie Nicks. Wzruszył ramionami. 

— Knuje, spiskuje i wszystkich wkurwia?

Lily przewróciła oczami. 

— Właściwie to mówi mi, że jestem przyczyną złego samopoczucia Jamesa. Jak ta mała, nadęta zołza ma czelność…

Syriusz jęknął w wyrazie czystej frustracji.

— Evans! — przerwał jej. Złapał ją w talii i obrócił w tańcu tak, że nie była w stanie dłużej obserwować Jamesa i Mary. — Ile razy ty jeszcze dzisiaj zmienisz zdanie? Powiedziałaś, że jesteście przyjaciółmi. 

—  Jesteśmy!

— To dlaczego zachowujesz się jak postrzelona, kiedy Mary zaczepia cię w sprawie Jamesa? 

Lily nie miała na to odpowiedzi. Przybrała niewinną minę, kołysząc się lekko w rytm Dreams. Trochę rozczarowała się postawą Syriusza, którego zawsze uważała za idealnego kompana do obmawiania Mary McDonald. Black obrócił ją jeszcze dwa razy, ale niezbyt przykładał się do tańca, chyba zbyt pochłonięty własnymi rozmyślaniami. 

— Słuchaj, Evans — powiedział w końcu, nachylając się nad jej ramieniem, tak, że szeptał jej do ucha. — Obydwoje wiemy, że McDziwka jest nieobliczalną, podłą manipulantką. Wdając się z nią w jakieś cholerne zawody, która z was jest większą wariatką, chodzisz na jej pasku. Ostatnim razem podobna historia zakończyła się w sypialni u Doriana i tym, że James musiał łasić się do Jess z powodu cyrografu. Nie pozwolę ci, żeby coś takiego zadziało się ponownie, zwłaszcza, cholera, teraz! Także ogarnij się, trzymaj od niej z daleka i nie daj się, na świętego Godryka, sprowokować. 

— Dobrze, już dobrze! Nie dam się jej sprowokować — obiecała. Syriusz odetchnął i oddalił swoją twarz od jej ucha. —  Jak tam Patrol Kryzysowy?

— Na razie żadnych problemów. Wtajemniczyłem w naszą sprawę Franka i Hestię. Oni też kręcą się tu i nasłuchują, czy nikt nie wymawia słów zakazanych. No, ponoć Rosier wiesza psy na Secie, ale robił to nawet przed skandalem…

— A gdzie tata Jamesa w ogóle jest?

— Nie mam pojęcia — mruknął, pochmurniejąc. — On ma jakąś misję, chyba w sprawie olbrzymów albo Greybacka. U Belle w tej chwili zatrzymała się Lizzy McDonald i służy jej poradą i inwektywą .

Lizzy McDonald… Jak dobrze, że Mary wspiera Jamesa dobrym słowem w Hogwarcie, a jej matka wspiera Belle w Dolinie Godryka… Lily pamiętała, że kiedy przyjeżdżała w odwiedziny do Mary na wakacje, pani McDonald uwielbiała wieszać psy na matce Jamesa i krytykować jej metody wychowawcze. Najwyraźniej jej ulubiona koleżanka wyssała fałszywość i hipokryzję z mlekiem matki. 

— Czy pani Potter i matka Mary przyjaźnią się od dawna?

— Były przyjaciółkami w Hogwarcie - odpowiedział Syriusz. —  Długo miały ze sobą silną więź, właściwie przez całe dzieciństwo Jamesa. Ostatnio ich relacje są trochę napięte, bo matka Mary zajmuje się głównie zawieraniem lukratywnych małżeństw i rozwodami, a Belle ciężko walczy dla Zakonu… 

Lily znieruchomiała. Drugi raz słyszała to krótkie, niepozorne słowo, które najwyraźniej skrywało ciekawą tajemnicę. Matka Jamesa ciężko walczyła, Seth Potter wycofał się z niego, kiedy stracił popularność… czy chodziło o jakieś siły zbrojne?  

— Co to jest zakon

— Nie wiesz? - zdziwił się. —  To tajna organizacja, zrzeszająca ludzi Dumbledore'a. Siedziba organizacji to dom starych Doriana.

Ich dom w Londynie?

Syriusz pokiwał głową. Lily bardzo się zdziwiła. Wiedziała oczywiście, że ojciec Doriana był aurorem, tak samo jak jego starszy brat, ale nie podejrzewała, że są oni tak istotni w ruchu oporu przeciwko Voldemortowi. Poczuła się nieco urażona, że były chłopak jej o tym nie wspomniał. Najwyraźniej nie była to jakaś wielka tajemnica, skoro Syriusz mówił o tym tak otwarcie. 

— U Chamberlainów jest dosłownie jak w kurniku. Dumbledore wysyła do nich wszystkich ludzi z tajnymi wiadomościami. Pan Chamberlain to jeden z najbardziej doświadczonych Aurorów i zaufanych ludzi Dumbledore’a. W zeszłe wakacje zdarzało się, że Seth Potter jeździł tam codziennie.

— Czyli rodzice Jamesa też są w Zakonie?

— Tak. Babcia Jamesa, ciotka Dorea, finansuje go. Siedziba Zakonu przez jakiś czas nawet mieściła się w Dolinie Godryka, ale Dumbledore postanowił ją przenieść. Willi Potterów nie można tak łatwo utajnić, bo nie jest nienanoszalna, a poza tym to miejsce różnych przyjęć dla byłych graczy Quidditcha albo naszej cudownej, czystokrwistej rodziny —  wywrócił oczami, subtelnie wskazując na stół Ślizgonów.

— Kto jeszcze tam jest? 

Syriusz wyszczerzył się.

— To ściśle tajne. Zresztą, o większości nie wiem. Znam tylko tych, którzy często jeździli na misje z rodzicami Jamesa. 

Odchrząknął, jakby szykował się na dłuższą opowieść, po czym zaczął bezczelnie pokazywać palcami na kolejne, zgromadzone na kolacji osoby.

—  Jak mówiłem, ojciec i starsi bracia Doriana — wskazał w kierunku Chamberlaina, a potem wskazywał dalej: —  Ojciec Franka, on też jest aurorem, pracuje blisko z Moodym, ale o Moodym pewnie o słyszałaś z gazet. Rodzice Luke’a i Sally… — wskazał na McDonwera. — Zresztą, głównie dlatego Luke się z nami przyjaźni. Rodzice Sturgisa Podmore’a… Babcia Emmeliny, była minister magii — niewiele robi, ale to przyjaciółka Dumbledore’a i ma liczne znajomości. Wiem, że Dumbledore pytał już Kingsleya, czy zechce przyłączyć się do walk po owutemach… Ojciec Larissy Richardson nie jest oficjalnie w zakonie, ale bardzo wspiera Dumbledore’a jako szef Brygady Uderzeniowej. Widziałem go kilka razy na kolacji u Potterów, ale nie powiedziałbym, że są w jakieś zażyłości. 

— Czyli obydwoje, Larissa i Frank, kontynuują tu działania ich rodziców?

To wydawało się sensowne. W zeszłym roku, kiedy prefekci przygotowali pierwsze listy typujące kolejnych Naczelnych, Frank uplasował się na ostatnim, siódmym miejscu, a Larissa w ogóle nie była brana pod uwagę. Faworytem rankingu został Evan Rosier, w parze z Mią Avery. Obydwoje osiągnęli lepsze wyniki na egzaminach niż Frank i Lara, posiadali lepsze umiejętności liderskie, zresztą dobrze wywiązywali się też z obowiązków prefektów. Mianowanie królowej plotek Larissy oraz mało asertywnego Franka wydawało się być tylko głupią plotką.  Jeśli jednak oprócz realizowaniu zwykłych funkcji Naczelnych, pomagali w wymianie informacji pomiędzy Aurarami, Uderzeniówką i gabinetem dyrektora, ta decyzja nabierała sensu. 

Piosenka Fleetwood Mac skończyła się, ale Syriusz najwyraźniej zamierzał potańczyć z nią jeszcze trochę na Eagles (być może zostało mu trochę tajemnic do zdradzenia)?

— Tak. Lara zajmuje się trochę głupotami, ale jest po właściwej stronie. Cała rodzina chucha i dmucha na nią, po tym jak jej starsza siostra, aspirująca na aurorkę, została nagle jedną z bandy tego całego wariata, Szakala i przyłączyła się do Fenrira Greybacka. Zresztą, Lara ma dostęp do praktycznie wszystkich plotek i donosi Dumbledore’owi o poczynaniach naszych ślizgońskich kolegów. Słyszałam, że próbuje teraz zebrać dowody na Rosiera.

Lily uśmiechnęła się lekko. Rozbawiła ją wizja Dumbledore’a i Larissy, popijających herbatkę i obgadujących pozostałych uczniów, niczym na spotkaniu Piękności. Do tej pory zdawało jej się, że Larę interesują jedynie dramaty rodzinne i domniemane romanse profesora Argenta. Jeżeli wykorzystywała swoją siatkę znajomości, żeby odkryć nielegalne działania osób pokroju Rosiera czy Mulcibera, to zasługiwała na nieco większy szacunek jako Naczelna… 

Zerknęła w stronę stolika, przy którym dalej siedziała Mia Bones, Lara i Frank. Pamiętała, że kilka lat temu starsza siostra Richardson chodziła do Hogwartu, też była zresztą Prefekt Naczelną. Wydawała się ona kopią Larissy, tak samo skupioną na sobie, chłopakach i głupich plotkach… Jak to możliwe, że dołączyła do ciemnej strony mocy, mimo zaangażowania jej rodziny w wojnę? I to w dodatku do grupy kierowanej przez jednego z najbardziej odrażających i brutalnych Śmierciożerców… 

— Słuchaj, Syriuszu… Skoro już o tym rozmawiamy, to kto… no wiesz, z waszej czystokrwistej rodziny, ma Znak?

Syriusz zaśmiał się ironicznie, najwyraźniej spodobała mu się nagła zmiana frontu. 

— Jestem przekonany, że moja kuzynka Bella i jej mąż… to moja pierwsza myśl. No, pewnie też Lucjusz Malfoy, narzeczony mojej drugiej kuzynki, Cissy. 

— Malfoy też był Naczelnym — przypomniała sobie. — Tak jak siostra Lary. I… no wiesz, świętej pamięci brat Doriana. 

— Faktycznie nad tym stanowiskiem rozpościera się jakaś zła sława. Lepiej uważaj, Evans — rzucił śmiertelnie poważnie. — Wiesz co, zdaje mi się, że tak naprawdę bardzo dużo absolwentów z ostatnich lat, prefektów czy nie, angażuje się w tę wojnę. Zwykle, niestety, zasilają Ciemną Stronę. Oto kolejny przykład…  jedyny niepowtarzalny — wskazał palcem w kierunku grupy Ślizgonów, jakby nazwisko ,,jedynego niepowtarzalnego” nie mogło przejść przez jego szlachetne gardło. Lily domyśliła się jednak, o kogo chodzi. 

— Rosier?

Black skrzywił się, niespecjalnie próbując ukryć niechęć do wymienionego. 

— Seth Potter i sporo innych członków Zakonu… noo, podejrzewają, że to stary Rosiera finansuje śmierciożerców i że oddał swój dom na ich siedzibę. Rosierowie jakoś szczególnie nie kryją swoich sympatii, ale to jedna z tych magicznych rodzin, którym wolno więcej. Przypuszczam, że Evan ma znak. 

— A twoi rodzice…? — zapytała nieśmiało, wyczuwając aluzję, że Blackowie także należą do rodzin, którym wolno więcej. Syriusz zrobił zniesmaczoną minę. 

— Niee, raczej nie są śmierciożercami — rzekł bez przekonania. — Ojca kompletnie nie podejrzewam, jest zbyt wygodny i przewrażliwiony na swoim punkcie, żeby angażować się w jakieś tam wojny. Mamuśka… Och, ona szybciej zabiłaby mugoli dla zabawy. Mogłaby wtedy odstawić swoje lekarstwa. Z tego, co wiem, dalej je pije, więc chyba nie odkryła jeszcze euforii seryjnej zabójczyni. Jestem pewny, że umarłaby z dumy, gdyby Reg…

Nie dokończył zdania, bo najwyraźniej kosztowałoby go to zbyt wiele nerwów. Lily nie naciskała. 

— Przyjmijmy, że moi rodzice uważają Voldemorta za rozsądnego gościa, okej? Lubią pieniądze i przywileje, a kiedy pojawia się fanatyk, obiecujący czystokrwistym jeszcze więcej pieniędzy i przywilejów, to zaczyna im się kręcić w głowie z ekscytacji. Wszyscy są zresztą tacy sami — ciągnął, z rosnącym obrzydzeniem. — Dziadek Arcturus, nadworny dupoliz ministra, wuj Cygnus, dziadek Pollux… Kuzynka Araminta jest już tak postrzelona, że nawet ciotka Cassiopeia, która wychowywała Hestię, się do niej nie przyznawała. Chyba też się wdała w towarzystwo śmierciożerców. 

Kolejna piosenka dobiegła końca, a Lily nie chciała męczyć już Syriusza dłużej… w przeciwieństwie do Jamesa, Black ewidentnie nie przepadał za tańczeniem. Z drugiej strony, lubił dużo mówić, zwłaszcza o rzeczach, o których mówić nie powinien, co także różniło go od Pottera, ale na korzyść. Lily postanowiła, że w wyrazie uznania za jego długi język, kupi Syriuszowi w tym roku wyjątkowy prezent na urodziny. 

— Dziękuję że mówisz mi te ezoteryczne tajemnice — powiedziała słodko. — Niech Godryk przeklnie tych wszystkich panów tajemniczych. 


8

Roxy Music - Oh yeah!


Hestia i Jayden spędzili większość imprezy osobno, co z jednej strony było naturalną konsekwencją niefortunnej rozmowy z panią Rasac, ale z drugiej stwarzało pozory konfliktu, którego dziewczyna raczej nie chciała wywoływać. 

Hestia rozmawiała z wieloma osobami na temat swojej sytuacji, a choć każdy mówił jej co innego, to jednak utwardzał ją w tej decyzji, którą podpowiadało jej serce. Ostatecznie chciała wyłożyć wszystko Jaydenowi i zrobić to w jak najmniej dramatyczny sposób, ale kiedy nareszcie spotkała się z nim na kolacji, nie potrafiła pokonać wewnętrznych żali i pretensji. On powinien bronić ją przed swoją matką, nieważne, jak wielką wariatką by nie była. On powinien zapewniać jej komfort psychiczny i obiecywać, że wszystko dobrze się skończy, a nie Annabelle Potter czy jej kuzyni. Wreszcie, on powinien zadeklarować, że weźmie odpowiedzialność za swoje czyny, jako że był starszy, niedługo kończył Hogwart i miał zagwarantowaną pracę u swojego ojca. 

Rozumiała, że być może była dla Jaydena jedynie szkolnym romansem, a teraz stała się ciężarem, być może do końca życia. Potrafiła zrozumieć jego perspektywę. Nie oznaczało to jednak, że tylko ze względu na empatię i wyrozumiałość, Hestia odejdzie i zajmie się wszystkim sama. 

Dopiero gdy impreza dobiegła końca, a w sali został tylko podchmielony Kingsley i pomagająca mu w sprzątaniu Lily, w Jaydenie obudził się zew Godryka Gryffindora i przełamał się on, aby zagadać do Hestii i odprowadzić ją do Wieży Gryffindoru. 

— Chciałem cię przeprosić za wszystko, co powiedziała wczoraj moja mama — zaczął. Hestia westchnęła. — Wiem, jaka ona potrafi być trudna, ale… nie uważasz, że to, co sugerowała, jest najlepszym wyjściem? Nie wiem, jaki jest twój pogląd na… takie sprawy. 

Jaki pogląd? Hestia nigdy nie była przeciwniczką aborcji, mimo że podczas rozmów o niej zawsze wyobrażała sobie sytuację hipotetyczną, a nie taką, jaka właściwie mogłaby się jej przytrafić. Nawet wczoraj wieczorem rozmawiała o tym z Emmą, oczywiście bez ujawniania, dlaczego o to pyta. 

— Wiesz… Kompletnie nie potrafię sobie wyobrazić, co ja bym zrobiła, skoro nie mam nawet doświadczeń seksualnych — wyznała Emma, rumieniąc się jak piwonia. — Ale na pewno nie potępiałabym dziewczyny, która się na to zdecydowała. Żyjemy w wojennych czasach… to chyba nie jest dobry moment na zakładanie rodziny. 

Hestia zgodziła się, że to rozsądne podejście. Sama odpowiedziałaby pewnie to samo, ale sprawy robiły się niewiarygodnie bardziej skomplikowane, kiedy wychodziły ze strefy gdybań i rozważań, a stawały się rzeczywistością. 

Z kolei Belle Potter, która może i miała nieco inną perspektywę jako kobieta, która przez wiele lat starała się o dziecko, w liście do Hestii napisała coś bardzo znaczącego: ,,Na początku mojej kariery w Mungu pracowałam jako położna, zdarzało się, że warzyłam na prośbę pacjentki Eliksir Poronny. Nauczyło mnie to, że jeśli pojawiają się jakiekolwiek wątpliwości, nie powinno się go zażywać, nawet jeśli występuje nacisk ze strony rodziny. Tylko tyle chciałam ci powiedzieć, Hestio.”

— Doskonale rozumiem, Jayden — odparła zmęczonym tonem. — Słuchaj, wiem, o co chodziło twojej mamie. Rozumiem, że uważa moją decyzję za próbę… ustawienia sobie życia bez wysiłku, jak przypuszczam. Nie mniej jednak, decyzję podejmuję ja.

— Oczywiście, że ostateczna decyzja należy do ciebie — zgodził się. — Jednak dobrze jest słuchać też osób, które będą za tę decyzję brały później odpowiedzialność.  

— Może — powiedziała bez przekonania. — Znasz moją historię, Jayden. Ja byłam tym niechcianym przez rodziców dzieckiem, podrzuconym ciotkom, które nie wiedziały, co ze mną zrobić. To ja byłam przerzucona z jednego domu do drugiego, bez swojego miejsca, bez jakieś stałości. Nie twierdzę, że moje życie jest beznadziejne, ale wiem, że gdybym dostała szansę na stabilne dzieciństwo, to nie byłabym tak chaotyczna i problematyczna, jak jestem teraz. 

Jayden nic na to nie odpowiedział. Zacisnął wargi, pozwalając jej mówić dalej. 

— Przypuszczam… chyba chcę odczarować bieg tej historii. Myślę, że to dziecko zasługuje na inne zakończenie, niż ja dostałam. Dlatego zamierzam to zrobić, Jayden. Nawet jeśli zostanę sama. Myślę, że życie zgodne z moimi zasadami jest ważniejsze niż egzaminy i oceny. 


9

INXS - Never tear us apart


Marlena wymknęła się z kolacji graczy przed północą, kiedy wszyscy już byli na tyle pijani, żeby nie zwracać uwagi na jej nieobecność. Liczyła na to, że szkolna sowa zrealizowała swoje proste zadanie, okrążyła szkołę i dostarczyła liścik do innego mieszkańca zamku. Po ostatnich wydarzeniach ufała obcym ptakom bardziej niż ludzkim posłańcom. Odetchnęła z ulgą, kiedy dostrzegła Remusa Lupina już w korytarzu, na który wychodziło się z imprezy. Poczuła ogromną wdzięczność, że czekał na nią tak długo i nie wtargnął na przyjęcie, co mogłoby stać się tematem plotek i dotrzeć do wścibskich uszu Colette Angelo. 

— Gdzie idziemy? — szepnęła. — Wieża Astronomiczna?

— Lepiej nie — odszepnął Lupin, ujmując jej dłoń. — W moim dormitorium nikt nas nie podsłucha. James i Syriusz są na przyjęciu, a Peter jest u Grety.

Pokiwała głową. Wieża Astronomiczna już kilka razy stanowiła plener dla wydarzeń, które niekoniecznie dobrze wspominała. O tajnym dormitorium Huncwotów krążyły legendy, a Marley czuła się nieco zazdrosna, że gościła w nim kilka razy Hestia i Lily, a ona nie. Sekretne pomieszczenie okazało się znajdować dość blisko portretu Grubej Damy i nie tak daleko od Pokoju Życzeń. 

Gdy tylko Marley i Remus zamknęli się i rozsiedli na dużych kanapach, Gladius, kot Lily, zbiegł po schodach z antresoli i zaczął łasić się do dziewczyny. Uśmiechnęła się od ucha do ucha. 

Marlena zawsze posiadała wyjątkowy dar zjednywania sobie zwierząt - zresztą, pomyślał Lupin z pewną rezerwą, była dziewczyną Wilka. Z czasem, tak mu się zdawało, sama upodobniła się do drapieżniczki ze świata zwierząt. Spojrzał głęboko w jej wojownicze, błyszczące oczy, z domalowanymi kocimi kreskami. Zerknął na czarny, błyszczący kombinezon, który założyła na kolację graczy. Przypomniał sobie niedawną rozmowę z Syriuszem o mugolskich komiksach i o podobieństwie Jamesa do Supermana. Marley w skórzanym kostiumie również przypominała żywe ucieleśnienie dumnej i sprytnej Cat Woman, która tak jak kotka, zawsze kroczyła własnymi ścieżkami.

To było w niej najbardziej niezwykłe. 

— Nie wiem już, komu mogę zaufać, skoro moja własna rodzina wbiła mi nóż w plecy, a obok mnie śpi Colette Angelo — mruknęła bez humoru, drapiąc Gladiusa za uszkiem. — Sprawy robią się na tyle niebezpieczne, że boję się mówić o nich dziewczynom. Ale ty, Remusie… ty musisz wiedzieć, co ci grozi. Już zostałeś w to wplątany.

Spojrzała na niego znacząco, niemalże z taką pretensją, jak wtedy, pół roku temu, gdy złościła się z powodu Emmeliny. Remus uśmiechnął się pod nosem. Schlebiało mu, że minęło tyle czasu, a Marley dalej nie pozbyła się tak głupiej i niepotrzebnej zazdrości.

— Marley, przysięgam ci, że Bree…

…nic dla mnie nie znaczy, chciał powiedzieć, ale Marlena przerwała mu, interpretując to po swojemu:

Colette jest bardziej przebiegła niż nam się wydaje, Remusie. Zobacz… jak wiele osób  nawet James i Syriusz! widzą, że ona coś knuje. Ja też nie do końca wierzę w to, że nagle, po całym życiu nauki w domu, postanowiła zasmakować życia w Hogwarcie. Zresztą, ona i tak nie ma tu żadnych znajomych, zajmuje się wyłącznie szpiegowaniem ciebie i mnie. 

Remus potaknął bez przekonania. Słyszał ten zarzut już któryś raz. Sam jednak był introwertykiem, przez znaczną część swojego życia nie posiadał żadnych przyjaciół oprócz Emmeliny. To, że trafił do dormitorium z Huncwotami i został przygarnięty do ich paczki, stanowiło bardziej szczęśliwy zbieg okoliczności niż wynikało z jego starań. Doskonale zatem rozumiał, że dla Colette, która tak wiele lat żyła odseparowana od rówieśników, nawiązywanie nowych znajomości było trudne. 

— Rozumiem, że jej nie ufasz, ale dalej nie widzę żadnego związku pomiędzy nią a… jeśli dobrze rozumiem, śmiercią twojego taty? Twoim narzeczonym? Marley, przyznaj uczciwie, że ona nie mogła brać w tym udziału…

Dziewczyna odpowiedziała natychmiast, najwyraźniej już wcześniej przygotowując się na ewentualne pytania. 

Rodzina Angelo-Rowle, a przede wszystkim ojciec Colette, to wszystko zaplanowali. Uwierz mi, nie zwariowałam! Moja matka i siostra są zbyt zaślepione, żeby to wszystko dostrzec… ale to wszystko jest spisek. Jestem pewna, że pozbyli się mojego ojca, żeby mugolak nie psuł ich cholernych planów i ambicji, uśpili czujność matki galeonami i myślą, że wszystko już ustalone. Postanowili poświęcić mnie w ofierze, bo wiedzą, że on jest niebezpieczny i myślą, że ja jestem na tyle głupia, żeby przyjąć z radością propozycję małżeńską. 

— Uważasz, że twój narzeczony, Alec, jest niebezpieczny? — powtórzył Remus z wyraźną trwogą. 

Nie przerywaj mi, Remusie!  syknęła, zupełnie jak rozjuszona kotka. W jej oczach odbijała się determinacja i hart ducha, które Lupin zawsze z nią kojarzył. Nie widzisz, co oni próbują nam zrobić? Próbują sprawić wrażenie, że to jakaś cholerna nowoczesna historia Kopciuszka, że bez pieniędzy, znajomości i czystej krwi, wejdę do jednej z rodzin wielkich rodów. Myślą, że dla pieniędzy sprzedam swoją godność. No cóż… ja na to nie pozwolę! 

Nie wątpił, że im nie pozwoli, jeśli tak postanowiła. Marlena była prawdziwą Gryfonką - nie chowała się przed żadną bitwą, tylko wstępowała na ring z podniesioną głową. Cała ta styuacja z wymuszaniem na niej ślubu była dla niego absurdalna i chora, chociaż Syriusz przekonywał go, że w ich czystokrwistej rodzinie to chleb powszedni. Jednak on, Remus, dopóki słyszał, że Marley nie chce wychodzić za Aleka, nie zamierzał akceptować owych zaręczyn. 

Ale, Co z nimi wspólnego ma Alexander? 

Wszystko! Alec… z nim jest coś nie tak, Remusie. Zaufaj mi. Coś bardzo nie tak, wyraźnie to czuję. Alicja Rowle się go boi. Angelowie nie chcą o nim mówić. Jego siostra, Natasha, opowiada o nim jak o jakimś wielkim mścicielu, czarodziejskim Hrabim Monte Christo. On ma jakieś powiązania z tym Szakalem, którego od tygodni szukają aurorzy. A poza tym…

Ściszyła głos, dochodząc do momentu tyrady, który wyjątkowo ją martwił. Remus ścisnął jej dłoń, aby dodać jej otuchy. Gladius zamiauczał w wyrazie zniecierpliwienia. 

— Mój tata pracował w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, pamiętasz, prawda?

Remus potaknął. Po Jacksonie McKinnonie Marley odziedziczyła miłość do fantastycznych zwierząt. Wiele lat temu, kiedy obydwoje rozpoczynali Hogwart, Jackson prowadził dużą hodowlę puszków pigmejskich, która niestety upadła. Wtedy ojciec Marley przekwalifikował się do pracy w Ministerstwie, która nie przynosiła mu jednak satysfakcji i zmuszała do łamania swojego życiowego etosu. 

— Wydaje mi się, że on coś odkrył, bo na jakiś czas skierowali go do Brygady Ścigania Wilkołaków. Remusie, myślę, że oni się nie poddali. Ojciec Colette, mam na myśli. I stary Rowle. 

Wciągnął głośno powietrze. 

— Pamiętaj, że mój ojciec też zna tych ludzi — przypomniał jej. — Zna Jules Overstreet, ojca Bree, Belby’ego… pracował z nimi w latach sześćdziesiątych. Na pewno dowiedziałby się, że lycanie powrócili.

Marley pokręciła głową. 

— Oni doskonale wiedzą, że Greyback ugryzł cię, aby zemścić się na twoim ojcu. I to jest kluczowe, Remusie — że oni wiedzą o tobie. Myślę, że liczą na to, że zostaniesz ich przynętą i doprowadzisz ich do watahy Fenrira Greybacka. 

Marley.

Myślisz, że jestem wariatką, tak? 

Jak mógł myśleć, że jest wariatką, skoro Bree zaproponowała mu taki układ bezpośrednio? Nie wiedział jednak, czy może zdradzać to Marley. Co jeśli naprawdę nieco nadinterpretowała fakty, aranżowanie jej małżeństwa nie było niczym innym niż przestarzałą, czystokrwistą tradycją, a Jackson zmarł na serce? Oczywiście, okoliczności budziły wątpliwość, ale oskarżanie ojca Colette o morderstwo, żeby uciszyć McKinnona… to już było poważne oskarżenie. 

— Nie, Marley, po prostu… zobacz, nie wiemy, czy na pewno ojciec Bree ma coś wspólnego ze śmiercią twojego taty. A Greybacka trzeba ponownie schwytać, co w tym złego, że miałbym w tym schwytaniu pomóc?

— To złego, że nie tylko oni próbują! Ale jeśli wspomożesz Sektę Lycan, to oni cię zabiją, gdy tylko przestaniesz być potrzebny. Nie mówiąc już o tym, że mogą wykorzystać Greybacka do jakiś swoich eksperymentów! Już raz doprowadziło to do skandalu i masowych ugryzień niewinnych… Remusie — nachyliła się do niego, ujmując jego twarz w dłonie. — Musimy współpracować i przechytrzyć ich, kiedy oni myślą, że już przechytrzyli nas. 

Lupin zareagował na ten gest, splatając swoje palce z dłońmi Marleny. 

Jeżeli naprawdę cię to martwi - pocałował jej zamkniętą dłoń. — To zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Nie chcesz poślubić Aleka i to tylko to się dla mnie liczy. Twoja rodzina nie może sprzedać cię, aby odzyskać pozycję w czystokrwistym rodzie. 

Marley uśmiechnęła się rozbrajająco, pozwalając mu na jeszcze jeden pocałunek. 

W przyszłym tygodniu odbędzie się pogrzeb taty — powiedziała cicho, mocniej się w niego wtulając. — Przyjedzie Christopher, mój starszy brat. Chciałabym, żebyś pojechał tam ze mną i żebyśmy się z nim naradzili. Jeśli ktoś pomoże nam sprzeciwić się mojej rodzinie, to tylko on. 


10


Diana spokojnie drzemała w swoim pokoju Pod Zielonym Smokiem, licząc na to, że przyśnią jej się odpowiedzi na zagadki kryminalne, gdy nagle rozbrzmiało głośne, dosyć niecierpliwe, pukanie do drzwi. Niechętnie spuściła nogi na ziemię i przeciągnęła się. Odwiedzić ją mógł właściwie tylko Alec, o ile przypomniał sobie coś cennego w sprawie E.P. i Sekty Lycan; albo (czego zdecydowanie sobie nie życzyła) któryś z aurorów, po tym jak odkrył, że Diana ich szpieguje.  

No, może to być jeszcze ewentualnie Szakal we własnej osobie, który przyszedł Pod Zielonego Smoka, żeby wszystkich zabić, przyszło jej do głowy. Sięgnęła po różdżkę, którą przed snem schowała do szuflady szafki nocnej. Pukanie ponowiło się, brzmiało jeszcze bardziej głośno i desperacko niż poprzednim razem. Seryjny, psychopatyczny morderca raczej tak by nie pukał… 

Otworzyła drzwi, gotowa nawet stoczyć pojedynek. O mało nie przewróciła się, kiedy odkryła, kto złożył jej nocną wizytę.

— Diana, ubieraj się — rzekł despotyczny, kobiecy głos, a chwilę później dwie postacie wyminęły Dianę w drzwiach i weszły do pokoju. 

Pierwsza postać, przyjaciółka ze szkolnych lat, nie zdziwiła Di jeszcze tak bardzo. Alicja Rowle, ubrana w bardzo gruby płaszcz, lecz mimo to wyglądająca na zziębniętą i przeziębioną, natychmiast podeszła do kominka i wyczarowała w nim ogień. Jednak druga postać, ta posiadająca głos despotki, była kobietą, której Diana nie widziała od lat i w którą (zdaniem wszystkich!) Di bardzo się wdała.  

Eugenia Jenkins, babcia Emmeliny i emerytowana minister magii, bez pytania o zgodę zaczęła pośpiesznie pakować porozrzucane ubrania wnuczki do otwartego kufra. 

— Zabieram was stąd, dziewczynki — rzekła w taki sposób, jakby zamierzała dodać: ,,Ja nie pytam, ja oznajmiam”. — Jedziemy do bezpiecznego miejsca. 

— Babciu, co się dzieje? — wydukała Di, zatrzaskując za sobą drzwi. — Dlaczego w taką śnieżycę wędrujesz sobie po Hogsmeade? I co tu robi Allie? 

Starsza kobieta najwyraźniej nie uznała tych pytań za rozsądne, bo machnęła niecierpliwie ręką, tak jakby Diana przypominała jej młodą, niekompetentną podsekretarkę za czasów kariery politycznej. Machnęła różdżką, a wszystkie rzeczy Diany znalazły się w kufrze, schludnie poskładane. Kufer następnie przelewitował w okolice kominka, zatrzymując się przy nodze Allie. 

— Wszystkiego dowiesz się na miejscu — odparła spokojnie Eugenia. — Jesteś gotowa?

Ale Diana nie zamierzała wykonywać rozkazów. Jej babcia powinna obudzić się ze snu i uświadomić, że kadencja w ministerstwie dobiegła końca, a Di dawno temu skończyła siedemnaście lat i nie potrzebowała opieki. 

— Jestem w połowie śledztwa — zaprotestowała, przybierając równie despotyczną minę. Allie Rowle jęknęła głośno. 

— To świetnie, moja droga — odpowiedziała Eugenia. — Podzielisz się wynikami śledztwa z Aurorem Shafiqiem w siedzibie Zakona Feniksa.

Diana zamarła. 

Oczywiście słyszała w pracy o zakonnikach, członkach tajnej organizacji Dumbledore’a, ale nigdy nie udało jej się dociec, kto do nich należy. Podejrzewała Moody’ego i Richardsona, no, może jeszcze rodzinę Potterów, ale za każdym razem, jak próbowała wybadać sprawę, jej wścibstwo przynosiło jakieś kłopoty. Zakonnicy bardzo dbali o to, żeby nikt nie poznał ich tożsamości, nawet jeśli chodziło o osoby, które aktywnie walczyły przeciw siłom ciemności. Dianie nie mieściło się w głowie, że podczas gdy ona przez dwa lata w Szkole Aurorskiej próbowała namierzyć członków tajnej organizacji, jej babcia piła z nimi herbatkę. 

— Zakonie Feniksa? — wypluła i zerknęła w stronę Alicji, która nie sprawiała wrażenie zaskoczonej. Ona też?!  

— Nie patrz tak! — okrzyczała ją Eugenia. — Dumbledore kazał natychmiast was tam eskortować. Obydwie macie opowiedzieć Shafiqowi, co wiecie o Aleku Masonie. 

Diana zbladła. Alec mieszkał kilka pokojów dalej, gdyby znalazł się przypadkiem na korytarzu, mógłby usłyszeć podniesione głosy Eugenii, Di i Alicji. Dlaczego Zakon Feniksa nagle się nim zainteresował? 

— Allie, czy coś się stało? — zniecierpliwiła się Diana. 

Alicja Rowle zgarbiła się przy kominku i schowała twarz w dłoniach. 

— To zły człowiek, Di — powiedziało cicho, łamliwym głosem. — Musimy zgłosić go Zakonowi, zanim będzie za późno… i poprowadzi armię wilkołaków… i olbrzymów…

Co takiego?! 

Doprawdy, duch Roweny Ravenclaw mógłby w tej chwili nawiedzić swoją podopieczną i oświecić wiedzą i zrozumieniem. Jeśli Zakon Feniksa nie ufał Alekowi i (najwyraźniej) podejrzewał go o jakąś zbrodnię, to dalsze angażowanie go w śledztwo mogło się źle skończyć. Jednocześnie, jeżeli aurorzy planowali strategię powstrzymania Szakala i Greybacka, a Alec znajdował się w idealnej pozycji, żeby ich podsłuchiwać, to należało wydać go jak najszybciej. 

Diana zaklęła pod nosem. Jednym zaklęciem przetransportowała koszulkę nocną w wygodną szatę. Nabrała trochę proszku Fiuu, który gospodyni Pod Zielonym Smokiem zostawiła na gzymsie kominka. 

— Gdzie mamy się przenieść? — spytała, chwytając za kufer. 

Eugenia uśmiechnęła się lekko, sama nabierając garść proszku Fiuu. 

— Redbridge, Cadogan Gardens​ 30 i ¾. Dom Roberta Chamberlaina.  


11


Jo tej nocy zasnęła bardzo szybko, za co dziękowała kieliszkom grzanego wina i wszystkim tym nudnym bzdurom, którymi Evan Rosier zabawiał ją  przez kilka godzin. Naturalny sen przynosił jej prawdziwe ukojenie, w przeciwieństwie do sztucznie wywołanych, krótkich drzemek po eliksirach uspokajających. 

W swoim śnie spacerowała po piaszczystej plaży, podobnej do tej, która znajdowała się w czarodziejskiej części Brighton, niedaleko letniego domku Prewettów. Chłodna bryza powiewała od strony morza, rozwiejając czarne włosy dziewczyny. Pachniało latem, białymi kwiatami i lodami waniliowymi. Skuszona wspomnieniem o lodach, Jo skręciła w stronę krótkiego pomostu. Wiele lat temu przychodziła w to miejsce razem ze swoim tatą. Ignatius Prewett kochał spacery wzdłuż wybrzeża, uwielbiał też sprawiać radość swojej jedynej córce, która do stopnia nieprzyzwoitego przepadała za lodami waniliowymi. Ile dałaby, żeby zjeść je jeszcze raz!

— Poproszę waniliowe. Dwie gałki. 

Sięgnęła do kieszeni letniej spódniczki, w której od razu (jak to w snach!) zmaterializowało się kilka monet. Facet obsługujący stoisko z lodami stał tyłem do niej. Odchrząknęła wymownie. 

— Zapomniałaś już, że tak potrafię, co nie, Jo? — odpowiedział, powoli odwracając się w jej kierunku. 

Niczym w spowolnionym filmie, klatka po klatce, czarodziej sprzedający lody wyłaniał swoją twarz z cienia. Jo poczuła, jak niewidzialne, lodowate imadło ściska jej serce. W tym momencie natychmiast zrozumiała, że śni, ale robiła wszystko, aby się nie przebudzić. 

— Isaac — wyszeptała. 

— Nie mamy zbyt wiele czasu, Jo — odpowiedział, wychodząc zza budki z lodami. Zaprosił ją na spacer do końca pomostu. Brightońskie mewy latały wokół nich, jakby próbując odizolować ich od powietrznego napastnika. — Od kilku nocy próbowałem przekazać ci wiadomość, ale miałaś zamknięty umysł. 

Po lekcjach oklumencji ze Snape’em jestem bardziej podatna na Legilimens, pomyślała. Zresztą, to pierwsza noc od procesu, kiedy zmrużyłam oczy. 

 Znalazłam Tony’ego — szepnęła, spoglądając na spokojne, turkusowe morze. — Moja matka twierdzi, że jest w stanie go stamtąd wyciągnąć. 

Isaac zadrżał niespokojnie. Wzmianka o Tonym Walkerze sprawiła, że morze stało się bardziej niespokojne, a fale piętrzyły się na zabudowie pomostu. 

— Uważaj na niego — powiedział tajemniczo. — Niech ci pomaga, ale nie mów mu więcej, niż to konieczne, rozumiesz?

Jo potaknęła, chociaż nie satysfakcjonowała jej taka oszczędność w wyjaśnieniach. Isaac nigdy nie przekładał odbijania Tony’ego Walkera nad bieżące sprawy, ale z drugiej strony nigdy nie wyrażał się o nim z rezerwą czy wręcz podejrzliwością. Jeśli jednak próbował przekazać jej wiadomość z aresztu, mogła założyć, że w środowisku więźniów udało mu się poznać jakieś intrygujące plotki. Tata Jo, Ignatius, zawsze opowiadał fascynujące nowinki ze świata przestępczego, kiedy Jo przyjeżdżała do Azkabanu na wizytę. 

— Dowiedziałem się pewnych rzeczy, które muszę cię przekazać — ciągnął Isaac. — Oni spiskują, planują wielki zamach. Podają się za kogoś, kim nie są. Kłamią, że są naszymi przyjaciółmi, a tak naprawdę chcą wszystkich zabić. Musisz ich oszukać. Musisz pokrzyżować im plany, Jo. Ostatni raz proszę cię o podjęcie takiej walki. 

Jo spojrzała przed siebie, na horyzont. Nadciągały wielkie, ciemne chmury, zwiastujące huragan. 

— Isaac, ale kto kłamie? Kto spiskuje? Z kim ja mam znowu walczyć?

Najwyraźniej podanie konkretów łamałoby prawa panujące w świecie Morfeusza, bo Isaac zrobił tylko tajemniczą minę. Jo zwalczyła w sobie chęć wytargania go i zmuszenia do gadania. Po ostatniej awanturze z nocą otwarcia medalionu naprawdę nie czuła się na siłach, żeby rozwiązywać kolejną zagadkę. 

— Niech uwierzą, że dałaś się złapać w ich pułapkę — ciągnął, ignorując jej pytania. —  Czarny Pan jest mistrzem legilimencji, ale ty musisz go oszukać. Musisz zamknąć swój umysł. Kiedy przyjdzie czas i odkryjesz ich plany, ostrzeżesz Albusa Dumbledore’a. Wszystko zależy od ciebie, Jo. 

Ciężkie chmury, jeszcze chwilę temu widoczne z daleka, teraz rzucały cień na Isaaka i Jo. Przyjemna, chłodząca bryza, została zastąpiona przez porywisty wicher. 

— Isaac, o co mnie prosisz?! — zaczęła krzyczeć, bo wiatr zagłuszał jej słowa. — Ja nic nie rozumiem!

— Wierzę w ciebie! — usłyszała jeszcze, zanim lunął deszcz, a Isaac rozpłynął się w powietrzu, jakby się teleportował. Jo poczuła nagłe szarpnięcie w okolicy pępka, gdy nagle…

Otworzyła oczy, dysząc głośno. Znajdowała się w swoim łóżku, ukryta za zielonym baldachimem, parę stóp od pochrapującej Marthy Greengrass. Głowa pulsowała jej, jakby miała zaraz wybuchnąć. Zerknęła na zegar. Dopiero pięć po trzeciej, to o wiele za wcześnie, żeby budzić Regulusa. 

Poczytam do rana trochę prywatnych notatek Isaaka, zadecydowała. A jutro… no cóż, chyba pojadę w odwiedziny do moich drogich kolegów śmierciożerców. Ktoś z nich musi wiedzieć, czym zajmował się Isaac przed aresztowaniem. 


12

Journey - Separate Ways


Lily pożegnała się z Kingsleyem, gdy obydwoje zakończyli popisy biegłej znajomości zaklęć sprzątających i przywrócili sali transmutacyjnej dawny blask (a raczej, według Lily, dawną straszliwość). Evans nie spodziewała się, że na świecie istnieje jeszcze jedna osoba, która tak lubiła popisywać się z zakresu zaklęć i uroków jak ona, ale Kingsley Shacklebolt zawsze emanował wyjątkowo dobrą energią, więc nie powinna się dziwić. To było oczyszczające uczucie, zważywszy, że mieszkała w dormitorium z dwoma transmutacyjnymi maniakami. Kingsley wyszedł chwilę przed nią, bo Evans musiała zatroszczyć się jeszcze o rzeczy Dorcas. Kiedy wypadła na korytarz, obładowana torebkami, od razu stała się celem ataku Jamesa Pottera.

Niemalże parsknęła. Och, jak miło, że chociaż na końcu tej imprezy przypomniał sobie o niej i postanowił ją odprowadzić!

— Merlinie, James — jęknęła. — Gdzie ty byłeś?

Z początku zamierzała jedynie marudzić, ale gdy chłopak zbliżył się do niej odkryła, że to pytanie naprawdę było zasadne: Potter wrócił na przyjęcie ze strugą krwi kapiącą z rozciętego czoła i dosyć sporym guzem. 

— Poszedłem się przewietrzyć.

Lily zamrugała. 

Serio? — zakpiła. — Och, przyznaj, znowu się z kimś pojedynkowałeś. 

Nie odpowiedział. Wpatrywał się w nią pustym, mrocznym spojrzeniem,tak przeszywającym, że aż zaczęła się lekko obawiać. 

On jest wkurzony, uświadomiła sobie. Nie krzyczy, ale jest niesamowicie wkurzony. 

Liczyła na to, że wytrąciła go z równowagi Jessica, Mary lub też tajemniczą osoba, z którą się pojedynkował… trudno było jej ułożyć w głowie jakąkolwiek teorię, skoro James ignorował ją właściwie przez całą imprezę… 

— James, co ci jest? Widzę przecież, że coś się stało… naprawdę, jeśli nie zaczniemy mówić sobie wszystkiego otwarcie, to nigdy… 

Taa? A czy ty wszystko mi mówisz? 

Lily zamarła. 

On wiedział.

Słodki Merlinie, Patrol Kryzysowy zawiódł. On wiedział o artykule Rity, dlatego się tam wściekał. 

Ale chyba nie jest aż tak źle, pomyślała ostrożnie. To znaczy, wyraźnie się z kimś pobił, ale… cholerna, a co jeśli przede mną dopadł Syriusz i to z nim wymieniał się klątwami? 

James raczej nie zaatakowałby jej fizycznie ani magicznie, ale Merlin jeden wiedział, co szykował zamiast tego… 

— James, przepraszam —jęknęła. — Wiem, że powinnam ci powiedzieć o tym artykule, ale Syriusz przekonał mnie, że lepiej będzie, jak najpierw pogadasz z twoją mamą w niedzielę… Jak się w ogóle czujesz? 

Chłopak zignorował jej ostatnie zatroskane pytanie i spojrzał na nią wilkiem. 

— Ach, no tak… Syriusz cię przekonał. 

Wypowiedział imię swojego najlepszego przyjaciela z taką urazą, że równie dobrze Lily mogłaby oświadczyć, że to Czarny Pan nakazał jej milczenie pod groźbą wielogodzinnych tortur. 

— James, byłeś na krawędzi! Odwiedzałeś Izbę Pamięci, w kółko gdzieś znikałeś, mówiłeś różne takie straszne rzeczy! Chcieliśmy cię chronić.   

Ty chciałaś mnie chronić — powtórzył wściekle. Lily poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.

— Wiem, że może to być dla ciebie szok, biorąc pod uwagę, że twoja poprzednia dziewczyna bezustannie szantażowała cię emocjonalnie… no, w każdym bądź razie, zdrowe relacje polegają na tym, że obie strony się o siebie troszczą… bezinteresownie

Wtedy James wybuchł

— Do jasnej cholery, bezinteresownie? Jaja sobie robisz, Evans? Przehandlowałaś mnie z Jessiką jeszcze dwa tygodnie temu! Zjawiłaś się u mnie w dormitorium, kiedy paliła się pod tobą dupa i zaczęłaś spiskować przeciwko mnie z moimi przyjaciółmi?! Widzę, że ty i Syriusz fantastycznie dogadujecie się ze sobą. 

Całą siłą woli starała się powstrzymać płacz i wyciągać przed Pottera rozsądne argumenty. 

— James, daj spokój! Dobrze wiesz, że to nie był żaden spisek, tylko troska…jak się o tym w ogóle dowiedziałeś? 

— A co, znowu odeślesz ją do Skrzydła Szpitalnego?

Mary. Poczuła, jak spada jej ciśnienie. Oczywiście, że ta mała, zarozumiała szmata musiała przybyć na skargę i zrobić Jamesowi pranie mózgu… Ciekawe, czy na nią Potter również nakrzyczał… 

— Wciąż tego nie rozumiem – powiedziała, parskając pod nosem. – Nie rozumiem tego twojego przywiązania do niej! Jak możesz dalej się z nią zadawać i pozwalać sobą manipulować? Po tym wszystkim, co ona ci zrobiła, naprawdę?

— Ona jako jedyna była ze mną szczera. 

Zaklęła pod nosem. Zapomniała o łzach, teraz czuła się po prostu urażona. Pragnęła wrócić do dormitorium i przeczekać, aż z Jamesa opadną emocje. W tej chwili on nie był ani trochę racjonalny.

— James, wracajmy— rozkazała, wymijając go i kierując się w stronę dormitorium Huncwotów. — Nie mam już siły. Przykro mi, że usłyszałeś o tym w takich okolicznościach, ale teraz już nie ma co płakać nad rozlanym kremowym piwem. Jutro porozmawiamy na spokojnie. 

Przeszła jeszcze kilka kroków naprzód, jednak nie usłyszała, żeby James szedl za nią. Obróciła się. Potter dalej stał pod klasą transmutacji, oparty bokiem o drzwi. Obserwował ją beznamiętnie z rękami skrzyżowanymi na piersi. Zdusiła w sobie jęk frustracji. 

— Ty nie idziesz?!

Chłopak nie raczył jej nawet odpowiedzieć. Odepchnął się od ściany i zwrócił w przeciwną stronę. 

— James! Dostaniesz szlaban! 

James dalej oddalał się od niej. 

— POTTER! 

Az pisnęła, bo kilka iskier wyleciało z końcówki jego różdżki. James odwrócił się. Celował w nią różdżka, ale nie wyglądał, jakby zamierzał jej użyć. 

— Nie obchodzi mnie to… Tak włąściwie, nic mnie już nie obchodzi. Pozdrów Syriusza.

Chwilę później zniknął za załamaniem korytarza, a jego kroki ucichły. Lily została sama. 

To tykająca bomba, Evans, przypomniała sobie prorocze słowa. On właśnie eksplodował. A my dolaliśmy oliwy do jego cholernego ognia.


__________________


Kochani, jestem pewna, że będziecie chcieli mnie zabić pod koniec tego rozdziału, a co dopiero po następnym (sorriii :/), ale wiecie, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Buziaczki i polecam wam poprawiony rozdział 8,w którym jest sporo nowych scen Jily ❤️. 


4 komentarze:

  1. Nie mogłam się doczekać rozdziału i jak zawsze się nie zawiodłam! Rozdział fenomenalny, no może z wyjątkiem tej końcówki, bo jak można kończyć w takim momencie! Uwielbiam relacje Lily z Syriuszem i mam nadzieję na więcej ich scen. Bardzo podobał mi się też fragment jak Lily wyrzuciła Dorianowi co jej leży na sercu. Z zapartym tchem czekam na kolejny rozdział!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest po mój pierwszy komentarz. Przeczytałem całość ze 3 razy. Najlepsze fanfiction o Huncwotach po polsku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lily, you go girl!!! Myślę, że to naprawdę mój ulubiony fragment z tego rozdziału, jak wylewa swoje żale przed Dorianem, i chociaż pewnie wyniknie z tego jakaś kolejna drama, to dla mnie było to jedno z najzdrowszych i najszczerszych jej wyznań! W ogóle sporo w tym rozdziale dostrzegam prób uprawiania zdrowej komunikacji i już się nie mogę doczekać więcej ^^
    Ależ się cieszę, że ten rozdział pojawił się tak szybko! Dziękuję Ci Abigail, za czas, który w to włożyłaś i mam nadzieję, że pisanie sprawia Ci przynajmniej tyle samo radości, co nam czytanie.
    Powodzenia i do następnego razu,
    Małgosia

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na nastepny 😍

    OdpowiedzUsuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Obserwatorzy

Theme by Lydia Credits: X, X