Poprzednio:
Podczas spotkania
Łowców Śmierci Jo zagaduje do Regulusa. Jej przyjaciel z dzieciństwa, Isaac,
postanawia na własną rękę zdobyć medalion należący w przeszłości do matki Lily.
Włącza do swojego planu Marlenę McKinnon, a Evansównie każe spotkać się z nim w
Zakazanym Lesie razem z tymże przedmiotem. Lily dowiaduje się, że Jo jest jej
siostrą.
„Gdyby każda noc w naszym życiu mogła być jak noc Bożego Narodzenia, rozjaśniona
światłem wewnętrznym...”
-Roger Schütz
Boże Narodzenie 1959,
Cokeworth, Surrey
Lissa Prince, rudowłosa barmanka w klubie muzycznym
Evansów, nalała duży kufel piwa Ethanowi i uśmiechnęła się słodko, trzepocząc
rzęsami. Chłopak był synem jej pracodawcy, a po trzyletnim etacie w Cubie, zdążyła całkiem się z nim
zaprzyjaźnić, tym bardziej, że byli z tego samego rocznika.
Tyle tylko, że ona skończyła
Hogwart i przyjęła mugolską pracę, żeby jakoś wesprzeć swoją matkę charłaczkę
po śmierci ojca, a on mugolem się urodził i pół roku temu ukończył Królewską
Akademię Muzyczną w Londynie, dlatego prócz wieku różniło ich niemalże
wszystko. Pewnie głównie przez to, że nie mieli za wiele tematów do
debatowania, w końcu każda konwersacja schodziła na Lukrecję.
Kobieta ta od Lissy i Ethana
była starsza o niemal dziesięć lat (o czym chłopak, naturalnie, nie wiedział),
ale przyjaźniła się z siostrą dziewczyny, Eileen, i razem z nią mieszkała w
dormitorium. Lissa niespecjalnie ją lubiła, pewnie dlatego, że niesamowicie
żenowała ją wyniosłość pani Prewett, a także to, że zachowywała się bardzo
nieodpowiedzialnie. Najpierw, wypatrzyła sobie Ethana Evansa jako potencjalną
zdobycz, związała się z nim, wyznała mu, że jest czarodziejką (świat byłby o
wiele bezpieczniejszy, gdyby ludzie zaczęli liczyć się z tym, komu zdradzają
swoje prawdziwe ja, pomyślała z przekąsem barmanka) i rzuciła. Potem ożeniła
się z tym bogaczem, Ignatiusem Prewettem, niby to z przymusu, ale można śmiało
w to wątpić, biorąc na uwagę fakt, że zaledwie miesiąc po ślubie Lukrecja zdała
sobie sprawę, że jest w ciąży. Kiedy rodziła się Jo, kobieta niespecjalnie się
nią interesowała, a nawet wróciła do nawiedzania Ethana, pomimo tego, że się
ożenił i miał córkę Petunię.
Mary Oldisch (Lissa nie potrafiła
przyzwyczaić się do nazywania jej per Mary Evans), żona Ethana, szczerze mówiąc
też nie należała do jej ulubionych osób. Jasne, była niezwykle piękna,
utalentowana i sławna przez te swoje role na West Endzie, ale wywyższała się
jak mało kto i mieszała osoby, które w jej mniemaniu nie są warte
zainteresowania (czyli te, które nigdy nie dostały musicalowej roli) z błotem.
Słowem- Ethan nie miał szczęścia w małżeństwie, ani ogólnie w miłości. W
dodatku był koszmarnie kochliwy, a więc kiedy Lukrecja Black, teraz już
Prewett, ponownie wtargnęła w jego życie, nie mógł się dłużej opierać. Zdaniem
Lissy cały ten trójkąt był bynajmniej śmieszny i przypominał dobrą operę
mydlaną, które tak uwielbiała oglądać jej siostra, więc za każdym razem gdy
widziała któreś z tej trójki w klubie, zagadywała i starała się pozyskać jak
najwięcej plotek, które potem mogła przekazywać dalej i dalej, bowiem temat
Evansów nigdy się w Cokeworth nie nudził. Wzbudzili sensację przeprowadzając
się kilkanaście lat temu z Alabamy, i wzbudzali ją do dzisiaj.
-Spacerowałam
niedawno po Haymarkecie w Londynie- zagadała Ethana- i zobaczyłam zapowiedź Pułapki na myszy z Mary jako Miss
Casewell. Główna rola uciekła jej sprzed nosa, co?
Evans podniósł głowę i jęknął
głośno.
-Narzeka dzień i
noc, wiesz? Twierdzi, że dłużej nie zdzierży tego obłąkanego reżysera i
odejdzie. Pewnie tego jednak nie zrobi, bo skończyły jej się propozycje ról.
-To słabo-
skwitowała, po czym wyciągnęła szklankę i nalała sobie do niej heinekena. –Mogę
liczyć na darmowy bilet na premierę, co nie?
-Pewnie nie- mruknął
nieprzytomnym głosem blondyn. –Mary nie skombinowała biletu nawet dla mnie. Mówi,
że za takie dawanie sobie po koleżeńsku potrącają jej z pensji- wywrócił
oczami.
-Więc nie zaprosiła nawet Lukrecji?
-Ona nie zna
Lukrecji- przypomniał jej chłopak i wymownie postukał się w głowę. –Wolałbym
nie wiedzieć, co by było, gdyby było inaczej. W sensie… Lukrecja pewnie
zaczęłaby do niej strzelać. Albo grzmotnąć tymi… zaklęciami- wbił wzrok w blat lady.
-Dawno jej tu nie widziałam-
kontynuowała temat Lissa. –Czy wszystko u niej okej? Ignatius chyba jeszcze nie
wrócił z tej swojej całej wypra…
-Nie, nie. Nie
wrócił. A Lukrecja jest… niedysponowana- odparł
i wziął wielki łyk piwa. –Unika Cokeworth. I Londynu. I Anglii.
-Dlaczego jest
niedysponowana?- spytała z niekrytą ciekawością. –Zachorowała czy
groszopryszczkę, czy co?- zażartowała i dała mu kuksańca w bok, ale, ku jej
zdumieniu, Ethanowi nie udzielił się jej dobry humor. Coś naprawdę musiało się wydarzyć.
Blondyn głośno przełknął ślinę i
śmiało pociągnął ze swojego kufla z budweiserem, po czym nachylił się ku Lissie
i szepnął jej do ucha dwa słowa, które dosłownie zwaliłyby ją z nóg, gdyby nie
podparła się ręką o ladę:
-Jest w ciąży.
-CO?!- jej butelka
piwa spadła na podłogę i rozbiła się głośno, tak, że cały klub spoglądał teraz
w ich stronę, wymieniając się uwagami.
Blondyn westchnął, niezażenowany
jej gwałtowną reakcją.
-Ale to nie jest
najgorsze- kontynuował i znowu wziął wielki haust piwa do ust.
-Nie? Jak to nie? Mary chyba o tym nie wie, co?
-Nie. Nie wie.
-Ja… Nie rozumiem…
-Bo widzisz, sęk w
tym- odparł, przeczesując sobie nerwowo włosy- że nie tylko ona.
Kolejna szklanka wyślizgnęła się
dziewczynie z rąk. Ukradkiem wyciągnęła różdżkę i naprawiła przedmioty. Ethan
znieruchomiał, przyglądając się w niezwykłym skupieniu swojemu kuflowi.
-Ale Mary ma
przecież premierę…- wydukała cicho i spojrzała na kompana z niedowierzaniem.
–Przecież… Dlatego się nie pokazywała... ostatnio.
I ty się nie pokazywałeś. I… Lukrecja…
O, matko.
-Tak- przytaknął. –Zareagowałem podobnie.
Jest tylko dublerką w Pułapce na myszy, chociaż
miałem ci tego nie mówić. Zbliża jej się termin, więc już wróciła do kariery… Wiesz,
jaka jest narwana. Na premierze może jej nie być, ale następne spektakle ma
zaplanowane… chyba dwa pierwsze w miesiącu i trzy na końcu.
Chłopak mówił coś jeszcze, ale
Lissa dłużej go nie słuchała. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia, jak się
zachować po usłyszeniu takich rewelacji. Na co dzień należała raczej do społeczności
miejscowych plotkar, a gdyby tylko puściła w obieg taką nowinę, jak to, że
Ethan Evans spodziewa się podwójnego
potomstwa, Cokeworth nie znalazłoby innego tematu do Gwiazdki za pięć lat.
Z drugiej strony poczuła, że trochę szkoda jej Ethana Evansa, mimo że niezły
był z niego babiarz. Lukrecję kochał od zawsze, ale z Mary miał córkę, dom i
małżeństwo, więc nie miała pojęcia, którą z nich wybierze. Przełknęła głośno
ślinę.
-Stacy! Zastąpisz
mnie na momencik, co nie?- krzyknęła do dziewczyny, która obecnie zmywała
podłogę pod jednym ze stolików. Ta widząc, że kim rozmawia, natychmiast
porzuciła sprzątanie i, sugestywnie poruszając brwiami, wskoczyła za ladę.
Chyba do tej pory nigdy nie miała tyle wigoru do pracy.
Lissa westchnęła i rzuciła w jej
stronę poplamioną kelnerówkę, po czym ruszyła do pierwszego wolnego stolika,
ciągnąc za sobą Ethana.
-Kiedy ma termin?-
spytała, kiedy już się rozsiedli.
-Która?- spytał z
rezerwą chłopak, jakby było mu wszystko jedno.
Lissa zawahała się.
-Lukrecja. I Mary.
-Luty. Obydwie.
Rozdziawiła usta z szoku i
oburzenia. Czy on pogrywał sobie z nimi w tym samym czasie? Ludzie nie mają już
za grosz pojęcia o przyzwoitości.
-Ethan- skarciła go,
ale i tak w jej głosie słuchać było nutkę ekscytacji, jak u nastolatki.
-Nie oceniaj mnie-
mruknął. –To wszystko bardzo skomplikowane… Ja… tak jakby zerwałem z Lukrecją,
a wtedy ona wyskoczyła z tą ciążą, a Mary zrobiła to samo… Wiesz, jakie to było
piekło, Lissa? Wiesz?
Pokręciła
głową, na znak, że nie ma ani pojęcia, ani wystarczająco bujnej imaginacji,
żeby sobie coś takiego wyobrazić.
Zapanowało milczenie. Stacy
przyniosła im po cappuccino, ale żadne z nich nie miało ochoty ani na kawę, ani
na dokończenie swojego piwa na koszt firmy. Lissa parę razy odchrząkała i otwierała
buzię, by wszcząć swój gderliwy monolog, ale za każdym razem z jej ust nie
wylatywały żadne znane człowieczemu uchu dźwięki. W końcu, kiedy pierwszy szok
opadł, barmanka uśmiechnęła się pocieszająco i spytała:
-Znasz już płeć?
-To prawdopodobnie dziewczynka-
odparł. –W obu przypadkach. Ale Lukrecja zrobiła sobie jakiś eliksir
sprawdzający, a wiesz, że nigdy nie była w tym za dobra, więc może…
-Może doczekasz się
chłopaka- dopowiedziała Lissa i uśmiechnęła się nieśmiało.
-Może.
-Wymyśliłeś już jakieś
imię?
Ethan parsknął cicho i trochę
ożywił się tym pytaniem.
-Jestem za Annabeth,
ale teściowa twierdzi, że to zbyt amerykańskie,
wiesz, jaka to oszołomka- wzdrygnął się, na samą myśl o Agnese Oldisch. –Za
to kazała nam nazwać jej wnuczkę po
włosku, bo udało nam się jakoś ochronić przed tym kataklizmem Petunię.
-A co proponowała?
-Giovannę- zaśmiał
się cicho. –Nawet powiedziałem o tym Lukrecji, ale ona twierdzi, że to
odpowiednik imienia Joanne, więc zbyt podobne do jej i Ignatiusa Jo.
-Ale nie nazwiesz
jej tak. W sensie, Giovanna- zaśmiała się, wiedząc, że Ethan szybciej skoczyłby
z London Eye, niż poparł w czymś swoją teściową.
-Nie…- przyznał.
–Spytałem się Ryana, bo chcę zrobić z niego ojca chrzestnego do… dziecka mojego
i Mary- uściślił, trochę tym skołowany –a
on zaproponował Lily. Mary się podoba, wiesz, ona ma obsesję na punkcie
imion powiązanych z kwiatami. Lily… Petunia… Rose… Daisy…
-A co z Lukrecją?-
przerwała mu. –W ogóle z nią o tym gadałeś?
Ethan westchnął, jakby ciężko
było mu odpowiedzieć na to pytanie. Rozmawiał co prawda ostatnio z Prewett, ale
ta co chwila zbywała go z pytań o dziecko takimi odezwami jak: „na pewno nie
będę pytać cię o zdanie” albo „zamknij się już, bo zaraz pójdę pokazać się
twojej żonce”. Coś jednak wiedział…
-Była za Hestią-
odparł. –Albo Ateną. W sensie, za jakimś mitologicznym imieniem. To chyba jakaś
rodowa tradycja.
Lissa kiwnęła głową. W Hogwarcie
dzieciaki od Blacków często odznaczały się tak dziwnymi imionami jak „Hefajstos”
albo „Junona”.
-A jak nazwałbyś
chłopaka?- wypaliła.
❄ ❄ ❄
Siedemnaście lat później, trzy dni do Bożego Narodzenia,
Hogwart, gdzieś w Szkocji.
-Masz to?- spytała córka Lukrecji, Jo Prewett.
Regulus spiął się cały, po czym,
z wyraźnym wahaniem, wręczył dziewczynie flakonik pełny przeźroczystej cieczy.
Korek zaklejony był złotkiem, więc nawet Jo nie sprawdzała, czy chłopak nie
dosypał czegoś do środka. Uśmiechnęła się promiennie i schowała buteleczkę do
kieszeni spodni.
Przyjrzała się po raz ostatni w
lustrze i z uśmiechem odnotowała, że wygląda strasznie mugolsko. Dżinsowe
spodnie z rozszerzonymi nogawkami, które nazywano, jak twierdził Regulus, dzwonami, wyglądały co prawda dość
śmiesznie w zestawieniu z górną częścią hogwarckiego mundurka (dziewczyna
odmówiła ubrania się w koszulkę ze znakiem Stonesów, a młody Black nie mógł
znaleźć nic innego), ale ważne, że przynajmniej odrobinę wtopi się w żałosny
tłum, kiedy spotka się ze znajomymi w tej ruderze w Cokeworth. Jak wszyscy będą
ją podziwiać, kiedy zabierze ze sobą medalion! Jak wszyscy będą jej gratulować!
Jak wszyscy się zdziwią, kiedy dowiedzą się, że przechytrzyła samego Isaaca
Monroe, syna Mistrza Zbrodni.
Co roku któreś z młodszych z
patronatu organizowało parapetówę w jakiś starych melinach, gdzie mogli
spokojnie kontynuować swoje porozpoczynane plany, jak obejść wszystko,
wszystkich i odbić swoich z Azkabanu. Oprócz tego miło było powspominać sobie
stare, złe czasy ze starymi, fałszywymi przyjaciółmi. Co prawda prawie każda
taka Sylwestro-Wigilia (bo co roku balanga odbywała się o innej porze) miała
potem opłakane skutki, ale to z kolei kolejny materiał na ckliwe wspominania w
roku kolejnym.
Pamiętała dobrze imprezę sprzed
dwóch lat, kiedy to jeszcze Tony był wśród nich. Trochę im wszystkim odbiło i
zaatakowali jakąś dziunię, która przechodziła się w środku nocy po uliczkach
Manchesteru. Chcieli potrenować świeżo nabyte umiejętności ligilimencji i chyba
trochę przesadzili, bo owa dziewczyna kompletnie ześwirowała. Straciła
panowanie nad swoimi mocami i zaatakowała przypadkiem Deana, jednego z jej
najbliższych znajomych. Nie przeżył tego. Do dziś żadne z nich nie wie, czy
zabiła go interwencja tej dziewczyny i pojedynek, który się między nimi pojawił,
czy też zapędzenie się w czarną magię, bo to on przesadził wtedy najbardziej.
Potem ta dziewczyna popadła w jakiś nałóg, czy coś takiego… Jej umysł nie
mógł tego wszystkiego przyswoić, a ona zapominała o tej nocy jedynie na dragach
albo wódce. Jo nawet ją spotkała w Hogwarcie, wyglądała jak półtora
nieszczęścia. Całe szczęście, że jej nie pamiętała, a właściwie to zapomniała
większość szczegółów z tamtej nocy, no,
może oprócz tego, że kogoś zabiła i Tony’ ego, którego ze względu na
pochodzenie ciężko zapomnieć. Chłopak trafił do psychiatryka, potem ona i Isaac
go odbili, a teraz chyba trafił do kolejnego…
Z zamyśleń wyrwał ją głos Regulusa:
-Po co ci tojad?-
spytał, kiedy dziewczyna zaczęła pakować dziwne rzeczy do papierowej,
recyklingowej torebki. –I proszek Fiuu? I co się stało z twoją różdżką?
Jo westchnęła żałośnie i
spojrzała na bezwładny patyk, który wykrzywiony był pod dziwnym kątem i złamany
w kilku miejscach. Kto by pomyślał, że kiedyś nim czarowała.
-Miałam niemiłe
starcie z twoim bratem- mruknęła, z niekrytą niechęcią w głosie. –Dobraliśmy
się dzisiaj w pary na OPCM’ ie, a on przypadkiem
mi ją złamał- wywróciła oczami. –Trudno. Kupię sobie nową, kiedy wszystko
będzie już gotowe. Nie sądzę, żebym potrzebowała ją na chybcika… A zresztą,
przecież idziesz ze mną. Będę
korzystać z twojej różdżki.
Regulus chciał powiedzieć coś,
że wcale z nią nie idzie, ale jakoś odechciało mu się robienia scen. Szósty
zmysł podpowiadał mu, że cała ta organizowana przez Prewett wycieczka nie
zakończy się pomyślnie, ale i tak bardzo korciło go, żeby wziąć w niej udział.
Może i wolałby uniknąć łażenia za nią i potulnego użyczania swojej różdżki, ale
w inny sposób raczej nie dowiedziałby się, po co takiej dziewczynie mugolskie ciuchy i gwizdnięty Slughornowi tojad.
No chyba, że odpowiednio by ją podpuścił…
-Wciąż nie
odpowiedziałaś, po co ci tojad- zauważył.
-Ty nie rozumiesz-
westchnęła Jo i przetarła dłonią zmęczoną twarz. –To była kwestia czasu, zanim
Isaac wydusiłby z niej, gdzie jest medalion. Powierzyłam mu to
zadanie, a sama skupiłam się na odebraniu
go z jego łap- wyjaśniła, jakby z góry zakładała, że wie, do czego pije.
Regulus zmarszczył brwi, głowiąc się, kim może być „ona”, „Isaac” i co to za
medalion.
-Ale co to ma do…
-Tojad go załatwi. Isaaca- uściśliła. –Ja wiem, że samowolę to on ma niezłą, ale nawet
taki typ nie da rady w noc przesilenia, zachować zmysły… Tojad wystarczająco go
zdekoncentruje. Czasem naprawdę się
cieszę, że jest zmiennokształtnym.
Ostatnie tygodnie Jo spędziła na
doszlifowywaniu swojego ostatecznego planu, który, jeżeli nie wypali, na pewno
przekreśli wszystko. Po raz pierwszy od początku swojej misji zastanowiła się,
co zrobić po przejęciu medalionu, bo przecież wiadomo, że Isaac jakoś go
zdobędzie. Musiałaby wprosić się w łaski Lily Evans, a tego na pewno nie da
rady zrobić bez podstępu. Trzeba przyznać, że dziewczyna dawno nie miała
takiego ciężkiego orzecha do zgryzienia. Rozwiązanie problemu przyszło do niej
nagle, praktycznie we śnie, ale niewykluczone, że ktoś bawił się z nią w
legilimencję. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że przecież kiedyś rozmawiała
na ten temat ze swoimi, a Tony, ten sam Tony, który teraz gnije w mugolskim
psychiatryku, wpadł na coś okrutnego, ale
zarazem skutecznego i bezbolesnego… z ich strony.
Doszła jednak do wniosku, że
Isaac na to nie pójdzie, więc musi wszystko samemu załatwić. A skoro musi
działać w ukryciu, najlepiej chwilowo unicestwić przeciwnika.
Regulus zmarszczył brwi.
-Nie za bardzo to
rozumiem.
-Jest dużo rzeczy na
tym świecie, których już nie zrozumiesz- skwitowała dziewczyna. –I nie musisz.
Ważne, że pożyczysz mi za moment swoją różdżkę i wtedy…
-Wolałbym wiedzieć,
co z nią zrobisz- uparł się. –Skoro według ciebie i tak nie zrozumiem, to co ci
szkodzi wytłumaczyć mi swój tok myślenia?
Jo mierzyła go przez chwilę
nieprzychylnym spojrzeniem, a tuzin różnych złośliwych odzywek pchał się jej do
ust. W końcu jednak poddała się i z głośnym westchnieniem kontynuowała swoje
mówienie od rzeczy:
-Isaac ma trochę
inny cel niż ja, chociaż z grubsza dążymy do tego samego. Chcę, żeby zrobił za
mnie czarną robotę, potem otumanię go tojadem, gwizdnę medalion i jadę do
Cokeworth, gdzie w tym roku moi znajomi organizują „sabat”. Zanim do tego
dojdzie, muszę pomóc mojemu przyjacielowi wydostać się z wariatkowa i razem
zrealizujemy porąbany plan, którego Isaac na pewno nie poprze, a którego finał
planuję na sabat- skończyła i wzięła głęboki oddech. –Zadowolony?
-Nie do końca-
przyznał chłopak i palnął: -Dlaczego uważasz, że ten kolo… Isaac nie poprze twojego… porąbanego
planu?
-Ponieważ wiem, że
zabierze nam medalion- zbyła go, ale widząc jego spojrzenie pełne pretensji,
jęknęła: -Chce go oddać Voldemortowi, okej?- wycharczała, niezbyt tym
zadowolona. –Sądzi, że nie damy rady go użyć ani rozpracować samemu, a ja wiem,
że jeśli On go przejmie, to już się z
nim nie zobaczymy.
-Czyli on jest…
Śmierciożercą, tak? Wtyką Czarnego Pana? Myślałem… że sama jesteś po jego… po ich stronie- wydukał z siebie
Regulus. Jo spuściła wzrok i nadgryzła wargę.
Bardzo ciężko było wytłumaczyć
komuś jej poglądy i stronnictwo, ponieważ dziewczyna nie była ich do końca
pewna. Niby współpracowała z niektórymi Śmierciożercami i dostała te całe swoje
zadanie, by pomagać w werbowaniu uczniów, uczyć czarnej magii i szpiegować, ale
niespecjalnie ją wykonywała. Okropnie nie znosiła, gdy ktoś się nią wysługiwał,
a to wszystko, co ona i jej znajomi przeszli przez Tego, Którego Imienia Nie
Wolno Wymawiać…
Nie, to zdecydowanie nie była
krótka historia. I nie taka, którą opowiada się przypadkowym ludziom, jak
Regulus Black. Generalnie nie powinna mówić mu połowy tego, co już wypaplała.
Chyba powinna znaleźć sobie jakąś przyjaciółkę, bo zaczyna zwierzać się ze
swojego życia obcym.
-Nie. Nie jest
Śmierciożercą. I ja też nie.
Narzuciła na barki szary
płaszcz, związała włosy z kucyka i odgarniając niesforne kosmyki z czoła,
oznajmiła, że jest gotowa do wyjścia. Chłopak spakował do kolejnej
recyklingowej torebki kilka eliksirów z zestawu
kryzysowego, delikatnie odłożył tam też swoją różdżkę i trochę mugolskiej
kasy, w której się nie orientował, ale Jo, po długich oględzinach, doszła do
wniosku, że mają ze sobą pięć funtów.
Po cichu wycofali się z jej
dormitorium, a potem Pokoju Wspólnego i zamku, kierując się do Zakazanego Lasu.
Jo co chwila marszczyła brwi i wyglądała, jakby próbowała coś podsłuchać.
-Isaac jest chyba
strasznie podekscytowany- mruknęła bardziej do siebie, niż niego. –Jeszcze
nigdy nie było słychać jego myśli tak wyraźnie.
Wiem, gdzie spotka się z tą rudą szlamą. No, chodź, Black!
Reg pokręcił głową, wyrywając
się z zamyśleń i pognał za dziewczyną.
-Skoro twój kumpel
nie jest na usługach Czarnego Pana, to po co chce oddać mu to coś, o co tak
walczycie?- wypalił.
Jo wywróciła oczami.
-Powiedziałam, że nie jest Śmierciożercą. Nic nie
wspominałam o tym, że nie jest na usługach Voldemorta.
-A to…
-Nie- przerwała mu, jakby wiedziała, o co
chce zapytać. –To nie to samo.
Strasznie było jej żal zarówno
Isaaca, jak i Prim, i innych, których więził, ale tylko z medalionem mieli
szansę cokolwiek odkręcić. Tylko z nim może udać im się nareszcie załatwić
Trevora, oczyścić jej ojca i resztę niesprawiedliwie zesłanych do Azkabanu, no
i w końcu odbić resztę, jeśli w ogóle jeszcze nie zginęli w niewoli u Czarnego
Pana. Taka powinna być kolej rzeczy. Taki był pierwotny plan. Isaac nie może
sobie go zmienić tylko dlatego, że się zakochał.
-Co się stało, że jest u niego na usługach?-
dobiegł go głos młodszego Blacka. Jo przez chwilę milczała, ale w końcu
kontynuowała swoją opowieść:
-To… Ja chcę tylko, żeby Trevor zapłacił za
morderstwo Jilly i wtrącenie mojego ojca do Azkabanu. A Isaac… Voldemort więzi
jego dziewczynę, Prim. To smutne, ale myślę, że ona już nie żyje, ale on łudzi
się, że za dostarczenie medalionu Czarny Pan zwróci jej wolność, czy coś…
-A nie możesz
najpierw załatwić tego gościa, a potem oddać ten przedmiot swojemu kumplowi?- spytał głupio. –Uwolni tę laskę i
upieczecie dwie pieczenie na jednym ogniu.
-To nie takie
proste. Słuchaj… Kiedy otworzymy medalion podda się od autodestrukcji. Jest
jednorazowy, a raczej jego działanie wstrzyma się tylko na moment. I garść osób
będzie miało na niego wpływ. My, bo go otworzyliśmy i Pan Medalionu, bez
którego nic nam się nie uda zrobić. Dlatego
musimy wymyślić coś, żeby przekabacić Lily Evans na naszą stronę. A ja wiem
co. Wpadł na to już dawno mój dobry znajomy.
❄ ❄ ❄
Poprzednie Boże
Narodzenie. Leningrad, ZSRR, Dom Prewettów.
Jo wpatrywała się w
swoją zapachową świecę, po której leniwie spływały gorące krople stopionego
wosku. Płomień ognia trawił czarny knot, unoszący się z na pozór malutkiego
źródła światła dym, skutecznie przyćmiewał zmysły, a z minutę na minutę
dziewczyna robiła się coraz bardziej senna. Był to bowiem specjalny rodzaj świecy, który
Isaac przysłał jej jako pamiątkę z jednej ze swoich wielu podróży. Jej wosk
rozmywał dokumenty zabezpieczone jakimiś mało złożonymi zaklęciami i w
naturalny sposób odsłaniał ich prawdziwe oblicze, ale przy tym niesamowicie
męczył i otumaniał właściciela. Dziewczyna nie mogła zasnąć, bo w innym wypadku
przegapiłaby odsłonięcie się skryptu od Isaaca i nie dowiedziałaby się, czy są
na dobrym tropie.
Stary zegar w salonie wybił
drugą nad ranem, ale ani nic nie było gotowe na wizytę jej dwóch przyjaciół, ani ich nie było widać. W
radiu rozbrzmiała jakaś świąteczna piosenka, lecz dziewczyna nie zwróciła na
nią uwagi. Od zawsze nienawidziła Bożego Narodzenia, głównie dlatego, że każde
związane z nimi wspomnienie wracało do powrotu do tego przeklętego domu i jej
żałosnej matki, której ostatni czasy nie mogła nawet tolerować. Poza tym znów
mijała kolejna rocznica od wtrącenia jej ojca do Azkabanu, bo stało się to
właśnie tego dnia, w Boże Narodzenie- członkowie Brygady Uderzeniowej zapukali do nich podczas świątecznego obiadu,
oszołomili Ignatiusa Prewetta i więcej Jo go już nie widziała. A to wszystko
przez Trevora, ojca Isaaca i zabójcę Jilly. Miejmy nadzieję, że zbliża się
koniec jego żywota na tym świecie.
Nagle dziewczyna usłyszała
donośne dudnienie w jej okno, co lekko ją ożywiło. Rozsunęła białe firanki z
tiulu, podniosła siatkę na owady i zobaczyła znajomą, łobuzerską twarz
żywiołowego chłopaka wyglądającego na osiemnaście lat. Jo uśmiechnęła się
promiennie, po czym otworzyła okno i wpuściła go, jak również drugiego
chłopaka, mniej sympatycznego, o kwadratowej szczęce i posępnym wyrazie
twarzy.
Tony bardzo różnił się od
Isaaca, ale jej zdaniem był o wiele bardziej niebezpieczny od Monroe’ a. Tamten
może i nie należał do wyrozumiałych osób, z którymi pije się herbatkę, ale nie
miał w oczach takich szalonych ogników i nie postępował w sposób tak porywczy i
impulsywny. Tony Beznazwiska, jak wszyscy go nazywali, niewątpliwie
charakteryzował się sympatycznością, ale również niepoczytalnością, co
podtrzymywał fakt, że był zbiegiem z amerykańskiego szpitala dla psycholi.
-Mimo że w twoim
kraju daleko jeszcze do Bożego Narodzenia, i tak wesołych świąt, J.- przywitał
się Tony, ujął jej dłoń i złożył na niej krótki pocałunek. –Czarny Pan kazał
cię uściskać.
-Dobrze wiem, że z
nim nie gadałeś, elfie- prychnęła dziewczyna, przybierając wyniosły wyraz
twarzy. –Przecież jesteś jego Numerem Jeden, chce cię zabić i w ogóle…-
wywróciła oczami, jakby bycie Numerem Jeden na czarnej liście Voldemorta nie
robiło na niej wrażenia. –Cześć, Isaac. Słyszałam, że wywalili cię ze szkoły w
Sydney.
-Och, wywalili go!-
zgodził się Tony i nakręcony przygotował się do streszczenia całej tej
opowieści: –Dyro skapnął się, że organizuje schadzki z Voldemortem w wakacje i
ferie, zrobił aferę na apelu i…
gdybyś to widziała, Jo, och, gdybyś to widziała!- poklepał ją po plecach i
zaśmiał się bez powodu.
-Domyślam się, że
ciebie też wywalili- uśmiechnęła się lekko.
-No tak… Nie mogłem przecież
pozwolić Isaacowi na samotne wałęsanie się po tym świecie- wyznał z udawaną
powagą- więc trochę go obroniłem i popyskowałem… Facet nie miał akurat humoru
i… od razu mnie wypieprzyli- pochwalił się.
Kiedy Tony zdawał jej swoją
subiektywną relację i nakręcał się bardziej i bardziej, Isaac zdążył dopaść już
świeczkę i topiący się z niej magiczny wosk. Zmarszczył brwi.
-Coś zaczyna się
powoli odsłaniać… W tym świetle nic nie zobaczę- mruknął, po czym wyjął zza
pazuchy różdżkę i wyczarował imponującą kulę światła, która przypomniała trochę
wielką, okrągłą lampę bez klosza.
Jo i Tony zbliżyli się do kuli,
chłopaka i manuskryptu, który stopniowo zaczął się już odsłaniać. Rządki
przechylonych zawijasów formowały się znikąd, zupełnie jak atrament
sympatyczny, który pojawia się na kartce po podgrzaniu.
Ostatnia kropla wosku spadła na
manuskrypt, a wyblakłe litery zaczęły przybierać przeróżne kolory, na
marginesach znalazły się też cudowne inicjały i miniatury. Isaac wziął go
gwałtownie do ręki i zaczął pośpiesznie czytać, zanim tekst znowu zniknie. Jego
oczy biegły po linijkach w niezwykłym tempie, a Jo szczerze wątpiła, że
cokolwiek z tego zrozumiał, ale nie mogła się upewnić, bo chłopak zamknął swój
umysł.
-Co tam jest
napisane?- pytała co chwila, jak podekscytowana mała dziewczynka. Kiedy zerkała
chłopakowi przez ramię widziała tylko jakieś niezrozumiałe symbole, język,
który rozumiał jedynie Monroe i Tony. Żaden z nich nie chciał jej jednak
wtajemniczyć.
W końcu, po kilku minutach
pozornie jałowego czytania, oboje skończyli i wymienili bardzo szczególne
spojrzenia.
-No i?- spytała.
Ponownie nikt jej nie odpowiedział.
-Myślisz, że lista
właścicieli jest aktualna?- spytał Monroe.
Tony zamyślił się przez chwilę, po czym potaknął.
-Są nawet daty. Te
kreski to miesiące, a kropki dni,
widzisz?- wskazał mu coś na manuskrypcie. –Kalendarz jest inny, ale go
rozpoznaję. Mogę nawet się kogoś dopytać, czy to nie podróbka.
-Powinno być dobrze-
odpowiedział Isaac. –Nie chcę wciągać w to kogoś obcego.
-No tak, ale coraz
częściej krążą tak…
Jo odchrząknęła niegrzecznie i
spojrzała na dwójkę przyjaciół. Nienawidziła być pomijana i ignorowana. Isaac i
Tony lekko się speszyli, po czym potulnie dali jej zobaczyć manuskrypt.
Słowa, które czytała, nie
przypominały żadnego języka świata, bardziej egipskie hieroglify, bo były to
rządki dziwnie pochylonych obrazków i symboli, których nigdy w życiu by nie
powtórzyła. Gdzieniegdzie wyłapała jakieś angielskie słowo, ale nie pomogło jej
zbytnio w rozszyfrowaniu dokumentu. W końcu poddała się i mimowolnie poczuła
narastający szacunek do swoich towarzyszy. Musieli naprawdę dużo poświecić,
żeby nauczyć się czegoś takiego.
Z grymasem na twarzy oddała
Tony’ emu manuskrypt i siląc się na zaintrygowaną minę, spytała, co z tego
wyczytali.
-Wiemy, gdzie
szukać- odparł Isaac. Brunetka zmarszczyła brwi.
-Mój ojciec przed
tym, jak przemienił nas w zmiennokształtnych, zniknął, pamiętasz?- Jo
potaknęła. –W przedmiocie, który gdzieś zaprzepaściła twoja matka znajdywało
się zaklęcie, które pomogłoby mu nie tylko dorobić sobie członków patronatu,
ale też go poskładać i nim władać. Wydaje mi się, że skorzystał z duplikatu ów
rzeczy, który zawierał jednak tylko to jedno zaklęcie… a w oryginale jest ich
więcej.
-A więc są
duplikaty?- zainteresowała się.
-Mnóstwo elfickich-
zgodził się. –Możliwe, że moja matka
jeden z takich mu dała- spojrzał jeszcze raz na pergamin. –Cóż, to powinno być
łatwiejsze, niż można przypuszczać. Nie wiem dokładnie, czym to jest. Ale wiem, gdzie szukać.
-Czyli wiesz, gdzie
znaleźć coś, co pomoże nam rozprawić
się z twoim ojcem, tak?- wolała się upewnić. Monroe parsknął i kiwnął głową.
-Wiem, gdzie
znajduje się oryginalny przedmiot, który twoja matka komuś oddała.
-Mamy adres-
uściślił Tony. –A raczej wiemy, kto jest Panem tej rzeczy. To może być jakiś
pseudonim, ale obstawiałbym raczej grę słów, bo obok nazwiska Evans, napisanego po angielsku, widzę wyraźnie znak kwiatu… to chyba
konwalia, może tulipan… Albo lilia.
Cała trójka wymieniła
spojrzenia. W oczach Jo kipiało od rozdrażnienia, Isaaca od przesadnego,
bijącego spokoju, a w Tony’ ego od szczerego rozbawienia. Możliwe, że chłopak
źle coś przetłumaczył, bo przecież jakiś
żałosny kwiat nie mógłby być posiadaczem tak strategicznego przedmiotu.
Zegar wybił czwartą nad ranem.
Lukrecja Prewett z reguły wstawała wcześnie i przychodziła przeszukać pokój Jo.
Dziewczynę niezmiernie to irytowało, ale jej matka trwała przy swoim, mimo że
Jo nie szczędziła jej uszczypliwych komentarzy. Jeśli znajdzie tu Isaaca,
którego cała Anglia ma za psychola, który zabił rodzoną siostrę i Tony’ ego,
typa, który już na pierwszy rzut oka wygląda jak kompletny szaleniec? Głośno
przełknęła ślinę.
-Może pokażesz ten
manuskrypt swojej matce- zaproponowała cicho brunetka, zwracając się do Monroe’
a. –Ona chyba bardziej orientuje się w takich rzeczach.
-Na niej nie można
polegać- zaoponował chłopak. –Ale trochę powęszę. Mamy jeszcze trochę czasu,
ojciec wychodzi na wolność dopiero za półtora roku. Musimy znaleźć Pana tej
rzeczy i przekabacić go na swoją stronę, bo wolałbym nie robić skandalu… W
ostatnich latach wmieszano mnie w kupę zabójstw.
Mówił to tak spokojnie, że Jo
miała wrażenie, że rozmawia z prawdziwym rozpruwaczem.
-To nie zadziała-
stwierdził Tony i wskazał kolejny symbol na manuskrypcie. –Małe komplikacje.
Isaac zrobił duże oczy i wyrwał
pergamin z rąk chłopaka. Prewett ze szczerym zainteresowaniem przyglądała się
poczynaniom Isaaca, który nagle zaczął głośno przeklinać. Tony zaśmiał się z
satysfakcją.
-O co chodzi?-
zainteresowała się dziewczyna.
-To linia
dziedziczenia- szepnął jej na ucho elf. –Ktoś rzucił czar dekoncentrujący…
Przedmiot nie przechodzi z zabójcy na zabójcę, tylko dziedzicznie…
-Czyli nie mamy
wyboru- podsumował Monroe. –Kimkolwiek jest lilia od Evansów, w tej chwili
musimy traktować ją jak kompletnie nietykalną.
-Nie możemy jej
atakować, szantażować, torturować ani nic w ten deseń- podsumował Tony. –No i
po zabawie.
-A jak inaczej mamy
ją skłonić do oddania nam strategicznej broni? Za boże „bóg zapłać”?- zakpiła Jo.
–Wasz wymysł jest niewykonalny.
-Niekoniecznie-
odezwał się nagle Tony. Isaac i Jo gwałtownie odwrócili się w jego stronę. –To,
co może nas zbliżyć do…- zawahał się- niej
to wspólny cel. Wiecie, musimy uczynić ją jedną z nas. Wtedy zrozumie eee…
naszą rozterkę- westchnął teatralnie.
Zrobić z niej zmiennokształtną? Czy
to nie pogwałciłoby wszystkich ich honorowych zasad? Kiedy sami stali się
cząstką patronatu przeżyli istne piekło na ziemi, nie życzyliby tego nikomu,
nawet największemu wrogowi, mimo że należeli raczej do okrutnych osób. Może i
było to rozwiązanie, ale nie stuprocentowe- Jo wcale nie zdziwiłaby się, gdyby
ta… dziewczyna, bo chyba nią była, odmówiła pomocy swoim prześladowcom.
Oczywiście wchodziło w grę zwykłe zakumulowanie się z nią, ale nikt z nich nie
sprawiał ani miłego wrażenia, ani nie był zbyt przyjacielski. Krok Tony’ ego
mógł zadziałać, ale nikt z nich nie miał serca postąpił tak niemoralnie, nawet
jeśli rozwiązałoby to tyle ich problemów.
Brunetka spojrzała na Isaaca.
Stał z bardzo zamyśloną miną, jego umysł był, jak zwykle, zamknięty, ale szósty
zmysł podpowiadał dziewczynie, że mu też to wyjście się nie podoba. Oni też nie
mogą tak od razu ją przemienić, bo przecież wymaga to jakiś tam ceremoniałów, z
pewnością zmarnowaliby dużo czasu, ale nic oprócz tego.
Do Jo rzadko odzywało się
sumienie, a gdy już to robiło, gryzło tak niemiłosiernie, że dziewczynie brakło
woli, by je zagłuszyć. Tak było i tym razem. Chociaż bardzo zależało jej na
zdobyciu medalionu, nie potrafiła skazać tej dziewczyny na taki los. Tu
przecież nie chodzi tylko o to, że ministerstwo czyha na zmiennokształtnych od
lat i chce ich wszystkich pozamykać w Azkabanie, ale też cała ich zależność od
Voldemorta i inne nieprzyjemności.
-Pomyślimy o tym,
Tony- usłyszała głos Isaaca.
Jo przysięgła sobie w duszy, że
to wyjście będzie kompletną ostatecznością. Nie przypuszczała, że za niespełna
rok zdecyduje się na nie bez mrugnięcia okiem.
❄ ❄ ❄
-Moglibyście się
zamknąć?- zapytał poirytowany Peter i poprosił Rosmertę, młodą barmankę w
Trzech Miotłach o dolewkę miodu pitnego. Dziewczyna ta zawsze bez gadania
przynosiła Huncwotom alkohol, bo jeszcze za czasów jej paradowania po
Hogwarcie, miała do nich słabość.
Dorcas i Syriusz parsknęli
równocześnie. Syriusz uwielbiał drażnić Pettigrewa, a kiedy dodatkowo miał tak
czarującą widownię, jak panienka Meadowes, zapędzał się wyjątkowo.
W trójkę siedzieli przy jednym
stoliku tuż obok lady i poprzebieranych za śnieżynki kelnerek. Z początku
siedział tu jeszcze James, ale wykruszył się po tym, jak do towarzystwa
dołączył Peter. Mimo licznych przeprosin chłopak ten wciąż nie mógł wybaczyć
Potterowi pocałunku z Jo Prewett, a raczej udawał obrażonego. Rogacz szybko
zorientował się, że w tym wypadku nie ma sensu robić z siebie idioty i
przepraszać jak zaprogramowany tylko na to robot, ale odczekać, aż „Glizdkowi
skończy się okres”, jak to pięknie podsumował Black.
-Ale serio, Peter-
kontynuowała Dorcas z niezmordowaną miną. –Black robi sobie z tego żarty,
podczas, gdy to wcale nie jest taki oklepany temat. Która ci się podoba?- palnęła głośno i wskazała palcem na
stolik jakiś siódmoklasistek. Te od razu
to zauważyły i zatoczyły się śmiechem.
-Ta druga od lewej
jest w porządku- odparł tamten, wskazując na czarnowłosą dziewczynę o oliwkowej
karnacji i biuście wielkości dwóch soczystych melonów. Syriusz, naśladując eksperta
powiódł za jego spojrzeniem i zaśmiał się przeraźliwie.
-Nie jest źle-
przyznał. –Ale wiem, że ta laska jest siostrą tego szympansa z ślizgońskiej
drużyny Qudditcha- wzdrygnął się ze wstrętem.
–Tego super
przystojnego gościa, który ma tatuaż na szyi?- podnieciła się Dor i pomachała
energicznie w stronę siódmoklasistek. Dziewczyny szepnęły coś między sobą.
-Nie. Na pewno nie
mówimy o tej samej osobie, Meadowes.
Dor zaśmiała się cicho i
spojrzała z zainteresowaniem na paczkę, która zajmowała czwarte krzesło ich
stolika. Tam musiał znajdować się prezent dla Emmeliny… Ciekawe, co też Black
jej kupił…
-Co tam masz?-
zaciekawiła się. Syriusz spojrzał na nią niewinnie i szepnął:
-Nie mogę ci
powiedzieć. Wtedy nie będzie niespodzianki.
-Przecież to i tak
nie dla mnie- mruknęła, poirytowana. –No pokaż!
-No nie!-
odpowiedział falsetem, który chyba miał naśladować jej głos. Dor prychnęła.
-Kupiłeś jej coś
świńskiego, czy co, że nie chcesz pokazać?
Syriusz zaśmiał się głośno,
jakby samo takie podejrzenie było absurdalne. Dorcas zmarszczyła brwi, w
myślach powtarzając sobie, że taki śmiech zażenowałby zawodowego szalonego
naukowca, ale w końcu dała sobie spokój. Przez moment panowała cisza, gdy Peter
niespodziewanie się odezwał:
-Jutro pociąg wraca
na święta.
-Wiemy- mruknął
ironicznie Black, po czym ziewnął przeciągle. –Ja i Rogaś zostajemy, bo Seth i
Belle wyjechali…- zamyślił się- a gdzieś
tam i odbiorą nas dopiero w wieczór Bożego Narodzenia. Może coś zdążymy
jeszcze odwalić… taki świąteczny kawał czy coś.
Dorcas uśmiechnęła się lekko.
-Lily i ja też
zostajemy. Znaczy… Evansowie zaprosili mnie do siebie na święta, ale Lily nie
chce jechać. Twierdzi, że zwariuje w swoim domu. Czasem naprawdę zachowuje się
w lekko… świrnięty sposób. Lekko
bardzo świrnięty. Powiedziałam jej nawet, że…
Ani Peter, ani Syriusz nie
dowiedzieli się, co Meadowes powiedziała Evans, bo do Trzech Mioteł wpadł
niespodziewany gość. Marlena od razu wyłapała ich w tłumie stolików i cała
zziębnięta i zziajana upadła na jedno z wolnych krzeseł, po czym wydyszała:
-Gdzie… gdzie jest
Remus?
Black spojrzał na dziewczynę z
takim zainteresowaniem, jak chyba nigdy w życiu. To było dość zabawne- oglądać
przez prawie pół roku zmagania tej dwójki, którzy mimo że za sobą szaleli,
robili wszystko by razem nie być. Ba, oni nawet nie wspominali o sobie, a jak
już to robili nigdy po imieniu! A teraz, ta sama uparta i nieubłagalnie
wkurzająca Marlena McKinnon wpada tutaj, wyglądająca jakby przebiegła
dwadzieścia razy całe boisko Qudditcha, a mimo to uśmiech nie schodzi jej z
twarzy, i pyta, gdzie jest Luniak?
Na twarzy Dorcas zagościł
podobny wyraz szoku i niedowierzania, jak u jej byłego chłopaka. Jedynie Peter
nie wyglądał na wstrząśniętego, a wręcz znużonego i udzielił dziewczynie
odpowiedzi:
-Nie szedł do
Hogsmeade. Pewnie jest jeszcze w zamku. Choć może już wyjechał.
Oczy Marleny wyglądały, jakby
zaraz miały wylecieć z orbit.
-To… O, Jezu. Ja…
już lecę. Pa!
I wybiegła równie szybko, jak tu
wpadła, aż gubiąc za sobą wełniany, kolorowy szal. Cała trójka wymieniła między
sobą szczególne spojrzenia.
-Wiecie co?- odezwał
się Syriusz z łobuzerskim uśmiechem na ustach. –To był chyba pierwszy,
tegoroczny, świąteczny cud.
❄ ❄ ❄
Marlena wbiegła do
Pokoju Wspólnego cała zziębnięta. Śnieg szczypał ją nieprzyjemnie w plecy, bo
podczas swojego długodystansowego biegu z Trzech Mioteł do zamku, natknęła się
na grupkę Ślizgonów, którzy natarli ją brutalnie.
Według jakiegoś pierwszoklasisty dobiegała ósma, a więc szansa, że złapie tu jeszcze Remusa,
była nikła. Przypomniała sobie ich wczorajszą rozmowę, gdzie mówił, że wyjeżdża
wcześniej, żeby zdążyć przygotować się na pełnię. O której mógł odjechać
specjalny pociąg? A może wyjeżdżał Błędnym Rycerzem, świstoklikiem albo dostał
trochę proszku Fiuu? Czy to możliwe, że jeszcze przebywa w tym zamku?
Bez gadania skierowała się w kierunku dormitoriów chłopców , przeskoczyła
po dwa schodki aż jej oczom ukazał się korytarz z siedmioma korytarzami,
identyczny, jak ten do dormitoriów żeńskich. Marlena od razu wiedziała, gdzie
ma się skierować i przechodząc obok nie czytała nawet tabliczek z nazwiskami
uczniów. W zeszłym roku wchodziła do drzwi dormitorium numer siedem aż za
często.
Kiedy zobaczyła wydrapaną i zaplamioną czymś tabliczkę z napisami: Black,
Lupin, Pettigrew, Potter, wyciągnęła pięść i donośnie zapukała, mając nadzieję,
że Remus zapamiętał jej niezwykle głośny sposób pukania. Nikt nie otworzył. Nie
poddając się nacisnęła klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte.
-Alohomora- szepnęła, a drzwi odstąpiły,
wpuszczając ją do bazy czterech największych rozrabiaków Hogwartu.
W pokoju prócz istnej sodomy i
gomory nie znalazła niczego, ani nikogo. Dwa pierwsze łóżka usadowione
naprzeciwko siebie, ale nie wzdłuż ściany, tylko na środku należały do Syriusza
i Jamesa, bo uwielbiali oni gadać do siebie potajemnie w nocy tak, żeby żaden
pozostały współlokator nie usłyszał. W dalszym kącie stało łóżko zapełnione po
brzegi słodyczami, należące do Petera. Ostatnie dwa, które znajdowały się pod
oknem były puste. Jedno z nich należało do Lupina.
Lodowata ręka ścisnęła jej
serce. Spóźniła się. Jego już nie ma.
Szczere mówiąc Marlena nie wiedziała, co sobie myślała. Kiedy zakończyła
znajomość z Frankiem coś ją popchnęło, żeby przybiec tutaj i powiedzieć o
wszystkim Remusowi. To była taka dziecinna chęć, chociaż nie miała pojęcia, do
czego miałaby zmierzać. Po to przebiegła tyle jardów? Po to dała się natrzeć
tym dryblasom? Tylko po to, żeby pochwalić się, że samodzielnie z kimś zerwała?
Czy może po prostu pominęłaby to wszystko i powiedziała chłopakowi jedynie,
jak bardzo go kocha?
❄ ❄ ❄
-Lily, co ty u diabła
wyprawiasz? Hej! Gdzie ty biegniesz?!- słyszała nawoływanie Jamesa.
Wpadała na tumany uczniów, wywracała pierwszaków i przepychała się przez
barczystych członków domowych drużyn Qudditcha, ale wciąż biegła, chociaż nie
miała pojęcia gdzie. W świadomości wciąż obijała jej się wizja jej ojca i matki
Jo i ich rozmowy o dziecku, o niej, potem przekazanie przez Lukrecję medalionu,
o który była ta wielka walka, a na koniec zalewały ją strzępy jej rozmowy z
Isaakiem, a ona naprawdę nie miała pojęcia, co teraz zrobić.
Monroe dał jej odpowiedź, wyjaśnił, dlaczego tyle tych wszystkich rzeczy
dotknęło właśnie ją. Wedle umowy powinna oddać mu medalion, jednak nie mogła
się na to zebrać. Skoro to wszystko trwało już tak dugo, ów przedmiot musiał
mieć sporą ważność. Czuła w podświadomości, że oddając go tak po prostu
zrobiłaby coś niegodnego pochwały. Słowem- postąpiłaby po prostu jak tchórz.
Dałaby się zastraszyć.
A ostatnim czego chciała, to wyjście na mięczaka w całej tej sytuacji.
Z drugiej strony znała jednak swoje położenie w całej tej sytuacji- jeśli
nie pójdzie do Isaaca teraz, to jutro rano wejdzie brutalnie do jej umysłu i
dowie się wszystkiego, bo przestanie bawić się w miłego faceta. Jest przecież w
tym wszystkim jeszcze jego szalona przyjaciółeczka, jej… siostra, która chętnie go wyręczy, jeśli nie będzie chciał
pobrudzić sobie rąk. A to zamknęłoby jej każdą inną możliwość. W końcu, gdyby
poszła tam dzisiaj mogłaby cofnąć się do zwykłego blefu, a przy odrobinie
szczęścia chłopak by to kupił.
Bolało ją to, że nie mogła z nikim podzielić się swoją rozterką, bo nikt,
ale to nikt na tym świecie nie zdawał sobie sprawy z całej tej zaiste chorej
sytuacji. Na Boga, jedyną osobą, która wie, że jest spokrewniona z Prewettami,
co było zaledwie zalążkiem całej opowieści,
jest James Potter, a mu raczej się zwierzać nie będzie.
I wiedziała, że głupio zachowuje się tak po prostu biegnąc, ale nic innego
nie przychodziło jej do głowy.
Muszę pójść do
Dumbledore’ a, olśniło ją. To co
wyczyniają Jo i Isaac jest nie dość, że niezgodne z regulaminem to pewnie w
jakimś tam stopniu z prawem. A kto mógłby pomóc jej w tej sytuacji, przy
tym nie oczerniając i nie karcąc, jak właśnie dyrektor?
Kurczowo trzymając się tej spontanicznie podjętej decyzji
postanowiła zacząć swoje poszukiwania od pokoju nauczycielskiego. Dyrektor o
wiele częściej siedział w swoim gabinecie, ale Lily nie miała zamiaru tak po
prostu go nachodzić. Lepiej spytać się McGonagall, Flitwicka czy kogokolwiek,
czy w ogóle profesor jest do dyspozycji i zapytać o hasło. Nie daj Bóg ktoś
jeszcze spotkałby ją pod posągiem chimery, kiedy wymyśla prawdopodobne hasła.
Lekko zwolniła i to był błąd, bo szybko poczuła, że czyjaś dłoń łapie ją za
nadgarstek. Znała ten uścisk aż za dobrze.
-Puść mnie, Potter-
warknęła najbardziej nieprzyjemnie, jak tylko potrafiła. Jeśli liczyła, że
potulnie odpuści, musiała doznać gorzkiego rozczarowania- chłopak jedynie
zacieśnił uścisk.
-Nie po to bawiłem
się z tobą w berka przez ostatnie pół godziny- mruknął. –Po prostu usiądź,
dobra? Nie powinnaś w tak szalonym stanie biegać po całym Hogwarcie.
-Pilnuj siebie,
Potter- wycedziła jadowicie.
-Okej, a jeśli
powiedziałbym, że jesteś częścią mnie tak jakby można by założyć, że
faktycznie, wypełniam twoją eee… prośbę i
dbam o siebie.
W dziewczynie zawrzało. Jak ona
nienawidziła jego debilnych argumentów! Jak można dyskutować z kimś tak zidiociałym?
-Nie, nie można tak
zakładać! Możesz mieć te swoje bzdurne teorie, ale przestań mnie w nich
umieszczać, okej? Nie chcę mi się z tobą gadać!- krzyczała, wierzgając się i
wyrywając. James aż puścił ją z wrażenia- dawno nie widział tak wkurzonej Lily
Evans.
-No dobra, ale…
Evans, spokojnie… Lily…
-ZOSTAW MNIE W
SPOKOJU!- Teraz już cały korytarz przyglądał się im z niekrytym
zainteresowaniem.
James na szczęście miał małe
doświadczenie w postępowaniu z taką złośnicą jak Evans, a raczej opracował swój
niezawodny sposób na uspokojenie jej w mgnieniu oka.
Lekko popuścił uścisk, ale wciąż
trzymał jej nadgarstek na tyle mocno, żeby znowu się nie wyrwała i nie
rozpoczęła kolejnej rundy gonitwy z przeszkodami po całym Hogwarcie. Dziewczyna
trochę jeszcze się wierzgała, wyzywała i kopała go po nogach na oślep, ale w
końcu się zmęczyła i wysłała w jego kierunku spojrzenie wypełnione zimną
nienawiścią. Dopiero wtedy ją zabrał rękę.
-Lepiej ci?
Ruda zapowietrzyła się aż z
oburzenia, ale nie zdążyła na nowo wszcząć swojego krzyku, bo cała złość
natychmiast ją opuściła wraz z głębokim wydechem.
-Jesteś strasznie
brutalny- mruknęła, rozmasowując swój przegub dłoni. –Chyba będę miała tu
odcisk do końca życia.
Wywrócił oczami. Czasami Lily
przesadzała prawie tak bardzo jak Hestia.
-A ty strasznie
żywiołowa- odparował. –Powiem ci, że cała ta twoja błazenada trwała ładne
dziesięć minut. Powinnaś gdzieś rozładować taki zapas energii.
-Błazenada?- obruszyła się. –I mówi to
facet, który ganiał mnie po całym Hogwarcie- zakpiła. –Trening tegoczegoś na miotłach, z którego
wracałeś, nie zmęczył cię wystarczająco, czy
zbliża ci się jakiś okres godowy?
-Tegoczegoś na miotłach?- zdziwił się.
–Chodzi ci może o Qudditcha? I nie,
to drugie też raczej nie- uśmiechnął się łobuzersko. –Okres godowy trwa u mnie
przez cały rok.
Przez chwilę chłopak miał
wrażenie, że rudowłosa urwie mu głowę, ale jej wyraz twarzy zmienił się nagle
diametralnie i dziewczyna parsknęła śmiechem.
-Wybacz, że eee… przegoniłam cię po całym Hogwarcie,
ale chyba nie zaprzeczysz, że nikt nie zmuszał cię do biegnięcia za mną. I
łapania mnie. I znoszenia błazenady.
-Nie, nie zaprzeczę-
zgodził się. –Ale będę chyba cię ganiał częściej. Spaliłem więcej kalorii niż
podczas mojego treningu, to na pewno.
Uśmiechnęła się lekko i usiadła na
pobliskiej ławce.
-Koniec wycisku-
oznajmiła. –Możesz już sobie iść. I tak mam sprawy do załatwienia.
Spojrzał na nią badawczo.
-A co takiego?
Zmarszczyła złowrogo brwi. James
zaśmiał się z jej miny.
-No dobra… Skoro
uważasz, że mimo tego, że ścigałem cię i znosiłem twoją błazenadę, nie należą
mi się wyjaśnienia, to nie sprawy, ale wiesz… Ej, Lily gdzie ty idziesz?
Ale Ruda już go nie słuchała.
Mimo, że również ledwo stała na nogach po tej wielkiej gonitwie, jak tylko
zobaczyła kroczącą i jak zwykle poważną sylwetkę profesor McGonagall, zmęczenie
magicznie ją opuściło. O mało nie staranowała profesorki, gwałtownie się
zatrzymując. Nauczycielka spojrzała na nią spod byka.
-Co panienka
wyprawia?
-Ja bardzo
przepraszam- wydyszała. –Ale ja… muszę się spotkać z Dumble…, to znaczy z
profesorem Dumbledore’ em. I ja wiem, że on jest zajęty i w ogóle… to ważne…
wie pani, to, co od niego chce i…- bredziła od rzeczy. Kobieta spojrzała na nią
tak, jakby podejrzewała, że ma bardzo wysoką gorączkę.
-Profesor Dumbledore
wyjechał- ucięła jej w pół bełkotu. –Dlaczego chcesz z nim rozmawiać?
-Wy… wyjechał?-
wydukała.
On nie mógł teraz wyjechać!
Okej, zdawała sobie sprawę z tego, że dyrektor Hogwartu jest ważną
osobistością, ma dużo obowiązków i w ogóle, ale musi być dzisiaj w szkole!
Dlaczego nie ma go akurat teraz, kiedy jest najbardziej potrzebny?
Ruda zaklęła soczyście. Profesor
McGonagall aż rozdziawiła usta z oburzenia.
-Co to za…?
-Ja przepraszam
panią profesor- powiedziała pośpiesznie- ale naprawdę muszę już iść.
-Ależ panno Evans,
co to ma…?
Zielonooka w ogóle jej nie
słuchała. Ruszyła prosto w stronę dormitorium, żeby zastanowić się, co dalej
robić. Do północy zostały jej zaledwie dwie godziny. Musiała zdecydować, czy
pojawi się w wyznaczonym miejscu, czy zostanie tutaj i będzie oczekiwać na włamanie
do swojego umysłu.
O mało nie wpadła po drodze na
Jamesa, ale na szczęście udało jej się go wyminąć i szczęśliwie dojść do
dormitorium. Znając Blacka, który lubował w łamaniu reguł, i Dorcas, która
ostatnio powtarzała każdy jego ruch, ci dwoje siedzą jeszcze w najlepsze w
Hogsmeade, a Marleny i Emmeliny pewnie nie ma w środku, więc będzie miała spokój
i ciszę.
Chwyciła za klamkę, a gdy
otworzyła drzwi, pierwsze co zanotowała, gdy zobaczyła pokój, to mniejszy
rozgardiasz niż dotychczas. Na podłodze zostały rzeczy tylko jej, Dorcas i
Hestii, bo Mara i Emma spakowały swoje kufry na jutrzejszy, poranny powrót do
domów. Przetarła zmęczone oczy i już miała rzucić się na swoje zagracone łóżko,
gdy…
-Cześć, Lily-
przywitała ją niezwykle melancholijnie Mara, znad jakiś wielkich, zakurzonych
książek. –Nie ma z tobą Dor?
-Nie- potwierdziła. -A
gdzie Emma?
McKinnon wzruszyła ramionami i
wróciła do wertowania swoich tomisk. Lily na chwile wyrzuciła całą sprawę z
Isaakiem i medalionem na boczny tor i spojrzała na notatki jej przyjaciółki. Na
pierwszy rzut oka widać było, że nie studiuje ona nic, co przerabiają w szkole.
Na łóżku rzucone były jakieś stare zdjęcia, leksykony i szkice, a wśród nich
wyłapała coś, przez co włosy zjeżyły jej się na karku.
Zdjęcie medalionu. Jej medalionu. Metalowy łańcuszek i otwierane
oczko w kolorze lapis-lazuli… Skąd ona je miała? Dlaczego się nim interesowała?
Kto w ogóle jej o nim powiedział? Przełknęła głośno ślinę i dosiadła się do
przyjaciółki.
-Co robisz?- spytała
autorytatywnym tonem i skrzyżowała ręce na piersi.
-To… to tylko
projekt dla Abbotta- skłamała wyraźnie Mara. Jedna brew Lily uniosła się ku
górze. –To dodatkowa praca. Kazał mi napisać coś o jakimś przedmiocie władzy z
czasów nowożytnych. Mój partner podsunął mi ten medalion.
Partner? O, nie. Czy to możliwe, że Isaac zaczyna dobierać się do
jej przyjaciół? Nikt inny o tym nie wie, no może z wyjątkiem Jo, ale dziewczyna
powiedziała przecież wyraźnie, że to p a r t n e r, nie p a r t n e r k a.
-Isaac?- wypaliła
nagle. Mara spojrzała na nią dziwnie. –Tak ma na imię twój partner?- naciskała.
–Isaac?
-No… tak. A co, znasz go?- zaciekawiła się
szatynka.
Nawet nie wiesz jak dobrze, pomyślała
Lily. Całe zaufanie do tego chłopaka, które pojawiło się po oddaniu jej
wspomnienia, o tej całej rewelacji z Jo Prewett, nagle wyparowało. I choć
zielonooka powiedziała Marze, że to nieważne, naprawdę ów sytuacja rozwiązała
jej problem w trymiga. Może i nie postępowała rozsądnie, ale wiedziała, że
postradałaby zmysły, oddając w tym momencie medalion jej matki Isaakowi Monroe.
❄ ❄ ❄
Jo o mało nie przewróciła się znowu na zlodowaciałej ziemi, a
wszystko przez te okropne, mugolskie buty. Zaklęła pod nosem i rozejrzała się
jeszcze raz, czy ona i Regulus zbliżają się do celu. Chłopak skończył właśnie
jeść paczkę Fasolek Wszystkich Smaków, rozgniótł ją i rzucił na ziemię. Po jego
minie Prewett domyśliła się, że chłopak jakoś wątpi w to, że dzisiaj faktycznie
dojdą w umówione miejsce.
-Jesteś pewna, że…
-TAK!- warknęła, nie
dając mu dokończyć zdania.
Z sekundy na sekundę młody Black robił się coraz bardziej irytujący. Jak
tak dalej pójdzie, pewnie przegoni swojego brata. Brunetka wzięła głęboki
oddech, pogrzebała w swojej recyklingowej torebce i wyciągnęła tojad.
-Masz- wcisnęła mu
buteleczkę do ręki. –Kiedy powiem „JUŻ” masz zdjąć korek i wrzucić to gdzieś,
gdzie ci pokaże, okej?- Chłopak potaknął. –Super. I choćby się waliło i paliło,
nie możesz tego otworzyć przed moją
komendą. Jeśli jednak to zrobisz…- zamyśliła się. –Radziłabym ci wiać. Ale na
niewiele by to się zdało. Z pewnością nie dożyłbyś tegorocznego Bożego
Narodzenia. Tak więc, lepiej mnie słuchaj- wycedziła.
Przeszła następne kilka kroków. Kiedy uczyła się legilimencji zawsze najwięcej
problemu sprawiało jej dopasowywanie wizji do realiów, dlatego właśnie mimo
tego, że zobaczyła zarówno w głowie Pottera, jak i Evans, położenie medalionu,
nie miała pojęcia, gdzie szukać. Teraz wyraźnie odczytywała z głowy Isaaca,
gdzie się znajduje, ale nijak to się miało do faktycznego znalezienia miejsca
jego pobytu. Westchnęła ciężko i zakręciła w kolejną ścieżkę. Regulus ruszył za
nią, mamrocząc coś pod nosem.
Szli tak przez kilka minut, a Jo
wciąż próbowała wejść Monroe’ owi do głowy. Wyglądało na to, że jednak przypomniał
sobie o oklumencji. Westchnęła ciężko i z wyraźnym rozczarowaniem stąpała noga
za nogą. Pewnie trwałoby to jeszcze bardzo długo, albowiem nic nie wskazywało
na to, że Jo Prewett kiedykolwiek się podda, gdyby nie nagły rozbłysk białego
światła, który przypomniał brunetce o kuli żarowej, którą wyczarował Isaac rok
temu w jej domu, żeby odczytać manuskrypt. Bez zbędnego gadania pobiegła w
tamtą stronę.
Mówił Lily Evans, że ma iść tam, gdzie tak się błyska, no jasne!, przypomniała
sobie. Najwyraźniej nie tylko ona miała problemy z dojściem na miejsce. Zaśmiała
się z własnego szczęścia.
-Która godzina?- spytała
szeptem Regulusa. Chłopak spojrzał na swój srebrny zegarek na pasku i oznajmił,
że zbliża się północ.
To ostateczna godzina, w której Evans miała tu być z medalionem, przypomniała
sobie. Możliwe, że jest w drodze albo gada w tej chwili z Isaakiem. Jo zdążyła
już zauważyć, że jej siostra jest strasznie
wścibska i zasypuje wszystkich pytaniami, na które odpowiedzi i tak za wiele
jej nie powiedzą. To trochę jak Regulus
Black, pomyślała złośliwie.
Tak, Isaac na pewno nie zgarnie
naszyjnika bez godzin zbędnego gadania.
Po kilku minutach truchtu, jej
oczom ukazała się ciemna i niezwykle długa jaskinia, z której wnętrza
błyszczała jedna z popisowych kul świetlnych Isaaca. Zakryła aż sobie oczy, bo
okropnie ją rozbolały od nadmiaru światła.
-Chyba jeszcze jej
nie ma- szepnęła do Regulusa. –To nawet lepiej dla nas. Słuchaj, kiedy tylko
Isaac wyjdzie się rozejrzeć, natychmiast otwierasz buteleczkę, okej? Tobie nic
się nie stanie, ale ja będę musiała czmychnąć, więc odczekaj chwilę, zanim ją
odkorkujesz. Rzucę na ciebie Zaklęcie Kameleona i kiedy zobaczysz, że Isaac
słabnie musisz wbiec do tej jaskini… nie powinien mieć tam wstępu. Nie wychodź, zanim po ciebie nie
przyjdę, dobra?
-A co jeśli nie
przyjdziesz w ogóle?- spytał rozsądnie Black. Jo zastanowiła się chwilę.
-Zabiorę twoją
różdżkę, ale zostawię ci Eliksir Nawigacyjny, chyba wiesz, jak on działa, nie?-
Chłopak kiwnął głową. –Wrócisz do Hogwartu i po płaczu. Ale zrób tak tylko
jeśli nie będzie mnie bardzo, bardzo długo i Isaac… a raczej to, co z niego
zostanie, będzie daleko. Zgoda?- wyciągnęła do niego rękę.
-Jasne. Facet
wychodzi, ty zwiewasz, ja odkorkowuje eliksir, wpadam do jaskini, ty po mnie
przychodzisz, jak nie to odkorkowuje następny eliksir i uciekam do zamku. Nie
ma problemu… w ogóle- mruknął
sarkastycznie. Jo przyjrzała mu się badawczo, zamyśliła się i powiedziała:
-Zapłacę ci.
Zaśmiał jej się prosto w twarz.
Kto jak kto, ale jedyny spadkobierca fortuny Blacków, bo jego braciszka wydziedziczono,
na brak pieniędzy raczej nie narzeka. Nie, nie była to w ogóle atrakcyjna
oferta. Jo znowu się zamyśliła.
-To już nie wiem. W
każdym bądź razie będę ci winna przysługę, a to już coś. Moja pomoc na pewno kiedyś ci się przyda.
Chłopak zamyślił się. Zdawał
sobie sprawę, jakie Jo Prewett ma możliwości i znajomości, a przysługa u niej to jak klucz do zwycięstwa w każdej
dziedzinie… Tylko czy on potrzebował takiego klucza? Świetnie mu się żyło ze
swojej roli chłopaka, który potrafi wszystko załatwić. I miał powodzenie, i był
popularny, i nie miał większych kłopotów… Czy warto ryzykować, no, nie czarujmy
się, życie, żeby tak profilaktycznie
załatwić sobie czarno magiczną przysługę u chodzącej wariatki?
-Niech ci będzie-
mruknął. Ślizgonka uśmiechnęła się z satysfakcją.
Po tej ostatniej wymianie zdań
zapanowało milczenie. Czas dłużył się niemiłosiernie, nogi cierpły Jo i
Regulusowi od kucania, dziwnie istoty wydawały z siebie dziwne dźwięki, a
Isaaca (ani Lily Evans) jak nie było, tak się nie pojawiał.
Brunetka próbowała wejść do
umysłu swojego przyjaciela, ale wciąż napotykała przeszkodę w postaci
oklumencji. Nie miała pojęcia, co dzieje się w środku. Dopiero po paru dobrych
chwilach dotarł do niej niewyraźny pogłos, jakby Monroe klął cicho w myślach.
Wsłuchała się w ten dźwięk…
-Evans nie przyszła-
wyszeptała nagle. –O matko, Evans nie przyszła.
Black spojrzał na nią dziwnie. Kilka
razy spytał głupio, o co jej chodzi, ale Jo dostała najwyraźniej jakiegoś
napadu mamrotania, bo kompletnie go zbywała.
-Już na pewno nie
przyjdzie… Wystawiła go- prychnęła. –O matko, to jest wyścig. Isaac zaraz wejdzie jej do głowy… Ja… ZMIANA PLANÓW!-
krzyknęła, co wywołało u niego nie lada szok. –OTWIERAJ TOJAD, JUŻ!
-A co z tobą…
-Dam radę!-
prychnęła. –Isaac odpadnie, bo nie będzie się tego spodziewał, a ja… OTWIERAJ
TO NATYCHMIAST!
-Co? Ale… Kazałaś mi…
-RÓB, CO MÓWIĘ!
I ostatnie, co pamiętała to
paraliżująca woń tej przeklętej rośliny. Potem była już w umyśle Lily Evans i
ledwo trzymała się, żeby nie popaść w otchłań i nie przemienić się natychmiast
w swoją zmiennokształtną formę.
❄ ❄ ❄
Uczucie było o wiele
bardziej przytłaczające niż za pierwszym razem. Ruda miała wrażenie, że coś
rozsadza jej czaszkę, przeczesuje każdy zakamarek mózgu i obija się
nieprzyjemnie o całą głowę. Zupełnie jakby grad głośnych pocisków latał w każdą
stronę, a ona była całkowicie bezradna.
Dopiero potem, kiedy otworzyła oczy, rozpoznała to miejsce. Całą przestrzeń
zasłaniała mleczna mgła, Lily zdawało się, że leży na jakimś wielkim, puszystym
kawałku waty cukrowej, którą zawsze dostawała od taty, kiedy do rodzinnego
Cokeworth przyjeżdżał cyrk albo wesołe miasteczko. Nad nią zwisały bielutkie
chmury i zasłaniały całe niebo. Była tu sama i znów nie miała pojęcia, czy jest
w jakimś dziwnym, zadymionym pokoju, czy też na dworze w beznadziejną pogodę.
Isaac ją dorwał. Teraz będzie praktykować legilimencję na najwyższym
poziomie i wyciśnie z niej wszystko. Niby wcześniej przywykła do tej myśli, ale
wciąż nie mogła się wystarczająco pozbierać. Musi się obudzić. Musi natychmiast
wstać i stale przebywać obok kogoś, żeby tylko nie zemdleć.
Zaczęła szczypać się jak oszalała, ale nic to nie dawało. Mijały kolejne
sekundy, a ona nie stawała się ani trochę bardziej przytomna. Stłumiała w sobie
krzyk rozpaczy, kiedy kątem oka zauważyła sylwetkę jakieś postaci wyłaniającą
się z mgły. Już nadchodził… Szczypała się coraz bardziej gorączkowo,
rozpaczliwie ciągnęła swoje włosy i uparcie powtarzała „Lily, obudź się”, jakby
naprawdę łudziła się, że może jej to pomóc. Na próżno.
-Serio myślisz, że
spotkanie z rodzoną siostrą jest takim koszmarem, że musisz się szczypać, Lily?
Odwróciła się gwałtownie. To nie
był Isaac.
Przed nią stała, wyraźnie podekscytowana, aczkolwiek w dalszym ciągu
wyjątkowo chłodna i wyniosła Jo Prewett. Jej hebanowe włosy błyszczały jak
stado świetlików, a w oczach iskrzyły się przerażające ogniki. Jak zwykle, kiedy miała
styczność z tą dziewczyną, nozdrza rudej pieścił zapach perfum z wyraźną nutą lukrecji,
jakby brunetka wylewała na siebie codziennie przynajmniej jeden flakon i prała
swoje cichy w specjalnych, lukrecjowych płynach. Ów zapach w jej głowie zdawał
się tysiąc razy intensywniejszy, o ile to w ogóle możliwe.
-Nie jesteś moją
siostrą- oznajmiła chłodno. Jo zacmokała i zaczęła chodzić w kółko, jakby miała
skłonności perypatetyczne.
-Wiesz, niby mówi
się, że rodziny się nie wybiera i takie tam, ale mogłaś trafić gorzej, możesz
mi wierzyć. Tym bardziej, że właśnie z tego względu nie chce cię skrzywdzić,
Lily- odparła, siląc się na wyrozumiały ton. –Jeśli włamałabym ci się do umysłu
tak po chamsku, a uwierz mi, mogłabym to zrobić, mimo że dostałam pewne przeciwwskazania od naszego wspólnego
znajomego- zaśmiała się melodyjnie- nie gwarantuję, że byłoby to… przyjemne i
bezbolesne. Różni ludzie różnie to znoszą. Słabi ludzie gorzej to znoszą. A ty
jesteś słabym człowiekiem.
-Nic o mnie nie
wiesz- zaprotestowała stanowczo. Nienawidziła, gdy ktoś nazywał wypominał jej
wady, szczególnie jeśli mijały się z prawdą, a już w ogóle nie znosiła, kiedy
ktoś nazywał ją tchórzem albo słabeuszem.
-Zdziwiłabyś się,
ile o tobie wiem. Chyba nawet więcej niż ty sama, prawda? W końcu nie zdawałaś
sobie sprawy z tego, ze masz zaginioną siostrę, co?- zaśmiała się, widząc jej
minę. –Wertowałam twój umysł z grubsza, ale widziałam rzeczy, o których
myślałaś w danym momencie. Widziałam ludzi, na których ci zależy. Widziałam czyny,
które wspominasz miło i których się wstydzisz- zatrzymała się na chwilę, żeby
zbliżyć się do Lily i kontynuować swój wywód, który teraz zaczynał przypominać
otwartą groźbę: -A teraz pomyśl, że mogę to wszystko wykorzystać przeciwko
tobie. Chcesz współpracować. czy nie?
Lily posłała jej spojrzenie
pełne nienawiści. To właśnie do niej czuła- żywą, paląca nienawiść, która
zaślepiała ją i przepełniała w tej chwili cały jej umysł. Prawda jest taka, że przedtem
dość często używała tego czasownika na co dzień, ale nigdy, przed poznaniem tej
okropnej dziewczyny, naprawdę nie doświadczyła nienawiści. Bardzo nie lubiła
Petunii. Bardzo nie lubiła tych lafirynd, które latały za Huncwotami. Bardzo
nie lubiła Jamesa. Bardzo nie lubiła Blacka. Jednak nie nienawidziła żadnego z
nich. Dopiero kiedy naprawdę zjawił się ktoś, kogo miała prawo i powody, by
nienawidzić, jak jej domniemana siostra, zrozumiała, jak bardzo te wcześniejsze
uczucia różniły się od tego, jak je nazywała.
Z całego serca pragnęła zrobić
jej na złość. Nie obchodziły jej konsekwencje, nie obchodziło ją, że postępuje lekkomyślnie i ignoruje zdrowy
rozsądek. Jedyne o czym w tej chwili myślała, to to, że nie może z nią współpracować!
Gdyby teraz się zgodziła potulnie na warunki Prewett, faktycznie byłaby słabym
człowiekiem. A ona należała do Gryffinodru- nigdy nie powinna tchórzyć. Nie
powinna wybierać łatwiejszej i bezbolesnej drogi. Musiała się stawiać.
Zawsze chełpiła się swoją odwagą i wszyscy przyznawali, że faktycznie ją
posiada. Czy aktem odwagi byłoby poddanie się teraz ze strachu? A może zwykłą
głupotą byłoby robienie sobie kłopotów? Przecież Jo dopadnie wiadomości, które
ukrywa i tak, i siak, więc może lepiej przyznać się teraz? Migrena momentalnie
ją opuściła, ale za to w jej głowie rozpętał się huragan, w którym walczyła ze
swoimi uczuciami i resztą, która gdzieś tam się kłębiła. Nie wiedziała, co
wybrać. Wiedziała tylko, czego na pewno
nie chce zrobić.
Pokręciła głową.
-Naprawdę nie
chcesz?- zasmuciła się Jo. –To słabo. Ale nie powiem, liczyłam na twój opór.
Przynajmniej trochę się dzisiaj zabawię.
-Gdzie jest Isaac?-
wypaliła Lily. –To z nim chce rozmawiać.
-Nie wiedziałam, że
są na świecie ludzie na tyle samotni, żeby polubić pogawędki z Isaakiem Monroe-
zdziwiła się brunetka. –Aż trochę zrobiło mi się ciebie żal. Sęk w tym, że w
tej chwili facet jest strasznie niedysponowany. Dam głowę, że nie chciałabyś
się z nim widzieć.
Na pierwszy rzut oka widać było,
że Jo ma nie lada radochę, jak dziecko, które po raz pierwszy zostało samo w
domu na calutką noc. Przekładała nie swoją różdżkę z ręki do ręki, patrzała pod
każdym kątem, jak powinna nią machnąć, masowała oba nadgarstki, szczerzyła się
jak głupia do sera i co chwila rzucała jakieś niezwykle uszczypliwe komentarze,
co do wyrazu twarzy „swojej siostry” albo podobnych rzeczy.
-Dlaczego robisz to
wszystko?- wypaliła nagle Lily. –Jaki jest twój powód? Po co ci ten zapchlony
medalion?
Jo przestała czyścić różdżkę
przez swoją polówkę. Jej wyraz twarzy chyba po raz pierwszy od początku ich
znajomości zdradzał wyraźnie jakieś
uczucie, a była to niekłamana konsternacja. Evans była pewna, że gdyby znała się
na legilimencji, odczytałaby z jej umysłu w tej chwili wszystko.
-To… nie twój interes-
mruknęła wreszcie Prewett, ale nie zabrzmiało to prawie w ogóle zgryźliwie.
Przestała jednak ekscytować się zbliżającym się epizodem przeczesywaniem jej
umysłu. –Okej, żeby mieć to za sobą…- mruknęła z przekąsem- Legilimens.
Po tych słowach Lily doznała
jednego z najdziwniejszych doznań w swoim życiu. Z pewnych powodów przypomniała
jej się gadka jej babci o niebie i Sądzie Ostatecznym, kiedy widzisz całe swoje
życie od początku do końca. Tak właśnie czuła się teraz- miała wrażenie, że ogląda
film o własnym życiu i naciska wciąż przycisk PRZEWIŃ. Kolejne fragmenty
leciały jak oszalałe (jednak mimo zawrotnej szybkości, wszystko było bardzo
wyraźne), a ona nie mogła nic na to poradzić.
Petunia uderzyła ją w twarz. Severus nazwał ją szlamą. Dumbledore
powiedział jej, że matka nie żyje. James skradł jej pocałunek w Wielkiej Sali
na oczach całej szkoły. Ona i Dorcas zaatakowały fanki Pottera i Blacka na balu
w czwartej klasie.
Zobaczyła swój pierwszy pocałunek, pierwsze spotkanie z przyjaciółkami,
pierwsze kroki, pierwszą rozmowę z Huncwotami, pierwszą kłótnię z Mary,
pierwszego zapalonego papierosa, pierwszego łyka wódki na ławce z kuzynami,
pierwszy dzień na heroinie, ucieczkę z domu, ale też czyny, których nie
pamiętała, bo była na prochach, a nie wszystkie należały do chwalebnych.
Na początku zaczęło się
niewinnie, ale potem nie mogła już tego znieść. Większość rzeczy, które widziała
należały do smutnych wspomnień, które rozdrapywały jej rany na nowo. Jo obserwowała wszystko z uwagą, jakby chciała
zapamiętać jak najwięcej rzeczy, którymi mogłaby ją w przyszłości szantażować,
ale widać było, że oczekuje głównie na jakiś fragment z medalionem. Lily
starała się z całej siły nie dopuścić jej do kolejnych wspomnień, ale była to
praca całkowicie syzyfowa. Zdawało jej się wręcz, że nim bardziej się stara,
tym film przyśpiesza.
-Powiem ci!-
wykrzyknęła szybko, ale nie miała pojęcia, dlaczego to zrobiła. Jo nawet nie
ukrywała swojego rozczarowania, ale posłusznie przerwała zaklęcie.
-No dobrze.
Lily wiedziała, że na podjęcie decyzji ma zaledwie ułamek
sekundy. Musiała skłamać natychmiast i powiedzieć pierwsze, co przyszło jej do
głowy, bo inaczej Prewettówa zorientuje się, jaki ma zamiar. Dziewczyna zawsze
kłamała beznadziejnie, nawet jak miała multum czasu, żeby wymyślić idealną
wymówkę. Teraz musiała załgać przekonywująco bez zastanowienia i to w dodatku
przed najmniej ufną osobą całego świata, która czyta w myślach.
Przełknęła głośno ślinę,
odgoniła wszystkie myśli, jakby mówiła coś oczywistego i wyznała dumnie:
-Medalion odesłałam
go do domu. Tam skąd go zabrałaś.
Oczy Jo o mało nie wypadły z
oczodołów. Ruda natychmiast po tym, jak usłyszała swój głos, zakryła dłonią
usta i jęknęła żałośnie.
Kłamstwo było dobre, to prawda.
Jej opór, dziwne zachowanie i natłok myśli był usprawiedliwiony- przecież
wydała właśnie swoją rodzinę. Po wyrazie twarzy brunetki zorientowała się, że
jej uwierzyła. Jak mogła wymyślić coś tak… złego?
Nawet jeśli teraz zaprzeczy i powie prawdę, nikt jej nie uwierzy, bo ten
scenariusz był aż zanadto prawdopodobny, a wiadomo, że potem próbowałaby to
odkręcić. Kompletnie przegrana sprawa.
Na Boże Narodzenie, co jej
strzeliło do głowy?!
-To wiele wyjaśnia-
szepnęła dziwnie Jo. Jej głos zabrzmiał jak echo.
Evansówna pomyślała, że to
pewnie dlatego, że Jo przerywa wizję, ale wtedy uświadomiła sobie, że to
przebiegało inaczej. Po prostu się budziła, ona pierwsza, nie było żadnych
pogłosów, ani tym bardziej…
-Co z tobą, Jo?!-
krzyknęła, kiedy zobaczyła, że nogi pod brunetką się uginają, a ona wygląda
jakby walczyła z szaloną sennością.
Dopiero po chwili Lily zauważyła, że brunetka jest blada, o wiele bardziej
niż zwykle, a jej oczy ciemniały i ciemniały, wpadając w nadludzki błękit… Tęczówki
rozrastały jej się, a następnie jej białka i źrenice zniknęły bez śladu.
-Jo? Jo, co ci jest?!
Boże, odezwij się!- błagała Lily, i w myślach, i na głos.
Niebieskie oczy już nie
przerażały rudowłosej, bo dziewczyna je zamknęła. Teraz leżała jak martwa na
białym kłębie waty cukrowej, a „jej siostra” nie miała pojęcia, co robić.
❄ ❄ ❄
-Lily... Hej, Evans!- Ktoś klepał
ją po twarzy.
Dziewczyna gwałtownie się podniosła i z niekrytym zaskoczeniem spojrzała
Jamesowi Potterowi w oczy. Co ona tutaj robi? Przecież była w tym dziwnym
miejscu i gadała sobie w najlepsze z Jo Prewett… Ona ją przesłuchiwała, a potem
ona zemdlała i…
Lily wydała z siebie cichy krzyk. Powiedziała Jo, że medalion zostawiła u
siebie w domu… Boże, jak mogła być taka głupia?! Zawsze była beznadziejna w
kłamaniu, ale każdy wymyśliłby coś
lepszego na poczekaniu!
Co miała teraz zrobić? Przecież
ta dziewczyna jest zdolna do wszystkiego, kompletnie
wszystkiego. A jej ojciec, macocha i siostra są kompletnie bezbronni sami w
domu. Jeśli ona się tam pojawi… Przecież to Jo, niewiadomo czy już się nie
ocknęła i czy nie jest w drodze po medalion!
Muszę tam jechać, pomyślała
gorączkowo. Muszę jakoś ją zatrzymać. Przez
myśl przeszło jej, że powinna zabrać ze sobą medalion, ale zostawiła go gdzieś
w Pokoju Życzeń i szczerze mówiąc, nie miała pojęcia gdzie. Wieki zajęłoby jej
przeczesanie całego pomieszczenia, w którym od wieków kolejne hogwarckie
pokolenia chowały swoje rzeczy. Nie, zdecydowanie nie miała na to czasu.
Rozejrzała się po pokoju- nie była sama. Oprócz Pottera w pokoju przebywał
Black i Dorcas, oboje patrzyli na nią z troską. Odsunęła się od Jamesa i z
wahaniem wstała, a zaraz ktoś rzucił jej się na szyję.
-O matko, Lily!-
usłyszała głos Dorcas, a potem jej ciemne włosy przysłoniły jej widok na
dormitorium. –Wiesz jak ja się przeraziłam?! Byłaś nieprzytomna jakieś pół
godziny, rozumiesz? Pół godziny! Pobiegłam po Pomfrey, ale akurat jej nie było,
a potem chciałam lecieć po McGonagall, ale wpadłam na chłopaków i… o, Boże,
Lily! Dobrze się czujesz? Jesteś trupioblada, wiesz? Mam wrażenie, jakbym
gadała z inferiusem…
-Dor…
-…i ona też nie
wiedziała, co robić. I ja zaczęłam krzyczeć i chciałam ci dać jakiś z twoich
eliksirów, ale kompletnie się na nich nie poznałam i…
-Dor, przysięgam-
uduszę się, jeśli mnie nie puścisz- mruknęła, a dziewczyna odsunęła się
natychmiast, nie przerywając jednak swojego wywodu.
Lily kompletnie się wyłączyła i
bez zastanowienia wyciągnęła spod łóżka swój kufer. Zaczęła też wrzucać do
niego wszystko, co tylko znalazła, nie zastanawiając się, czy należy do niej,
Dor, Marleny, Emmeliny, czy też zostało jeszcze po Hestii. Musiała naprawić to,
co spartoliła. W tej chwili miała w poważaniu, jak to zrobi i jak dotrze do
Cokeworth, ale znając swoją rodzinę nie będzie mowy o powrocie z domu do
Hogwartu do Nowego Roku, więc lepiej się na to przygotować.
Syriusz i James przyglądali jej
się ciekawie, a Dor zdawała się nie zauważać, że dziewczyna oczyściła już
połowę zagraconego dormitorium. Dopiero po kilku odchrząknięciach Huncwotów i
po kilku trąceniach szatynki przez Lily, która przechodziła na drugą stronę
pokoju, dziewczyna zorientowała się, że nikt jej nie słucha.
-Lily, co ty
wyprawiasz?!- spytała z niekrytą pretensją w głosie.
-Pakuję się na święta-
odparła bezbarwnie zielonooka.
-CO?!
Ruda westchnęła ciężko i
odwróciła się do swojej rozmówczyni.
-Pakuję się na
powrót do Cokeworth, to właśnie robię.
-Ale… Mówiłaś
przecież, że nie wracasz na święta do domu!- zdziwiła się, po czym zwróciła się
do pozostałych towarzyszy: -Chłopaki, ona chyba uderzyła się w głowę, jak
spadała!
-Nie uderzyłam się w
głowę, Dor- warknęła, zniecierpliwiona. –Muszę wracać tam teraz, bo zachowałam
się jak skończona kretynka.
-Czy ty zrobiłaś się
sentymentalna?- zdumiała się Meadowes. –Myślałam, że nienawidzisz rodzinnych
świat, bo wszyscy się ciebie czepiają, czy coś…
-Tak, cały czas tak uważam-
zgodziła się Lily. –Ale to coś innego. Muszę
tam wrócić, Dor. I to teraz.
-Teraz? O drugiej nad ranem? Lily, nie wygłupiaj się- zaśmiała
się nerwowo. Evansówna puściła jej komentarz płazem i wrzuciła do kufra
ostatnią bluzkę, którą znalazła na podłodze. –No chyba nie mówisz poważnie.
-Evans, pociąg do
Londynu wyjeżdża dzisiaj o wpół do
szóstej, więc jakaś wielka ucieczka nie będzie zbyt opłacalna- zawtórował jej
James.
-O, nie-
zaprotestowała natychmiast. –Nie będę czekać czterech godzin. Nie mogę.
Nielegalnie się deportuje albo… nie wiem, coś wymyślę.
-Czy ona właśnie
rozważyła nielegalną teleportację?- zaśmiał się Black. –Meadowes ma rację- ona totalnie
ześwirowała.
-Nie ześwirowałam- zirytowała
się. –Po prostu się ode mnie odczepcie, okej? Wracajcie do swoich durnowatych zajęć.
Zemdlałam, dobra, to się ponoć często zdarza w naszym wieku. Czuję się bosko.
Nie muszę iść do pielęgniarki. I nie będę czekać na pociąg. Nie, bo nie. Och, Boże, idźcie już stąd!
Czy wy w ogóle możecie wchodzić do żeńskiego dormitorium? Lepiej stąd idźcie,
bo odejmę wam punkty! A ty Dor…
-Chyba weźmiesz mnie
ze sobą, no nie?- spytała szatynka. –Obiecałaś przecież, że będę mogła pojechać
do ciebie na święta. Zanim stwierdziłaś, że jednak nie pojedziesz w ogóle.
Lily rzuciła jej zbolałe
spojrzenie. Zawsze dotrzymywała obietnic, ale nie było mowy o tym, że Dorcas z
nią pojechała. Gdyby zobaczyła Jo albo Isaaca w Cokeworth zaczęłaby zadawać
niepotrzebne pytania, a poza tym tu byłaby bezpieczniejsza. A skoro miała
zamiar uciec ze szkoły, łamiąc za jednym zamachem prawdopodobnie tyle punktów
regulaminu, ile nie złamała przez całe życie, nie mogła wmieszać w to kogoś
innego.
-Nie zostawisz mnie
chyba tutaj samej na całą przerwę
świąteczną?!- obruszyła się Meadowes. –Tylko największe ofiary losu zostają na
święta w Hogwarcie. Będę tylko ja i…- zastanowiła się- ja. Chyba wszyscy wyjeżdżają. Wszyscy,
Lily.
-Dor…- jęknęła.
–Chciałabym, ale po prostu nie mogę cię wziąć ze sobą. Pewnie i tak nie
chciałabyś ze mną jechać i…
-ŻARTUJESZ SOBIE?!
NIE SPODZIEWAŁAM SIĘ, ŻE TWOJE SŁOWO JEST TAKIE GÓWNIANE, WIESZ?- prychnęła.
–Tak się cieszyłam na pierwsze prawdziwe
święta w życiu, a ty chcesz mi wmówić, że nie CHCIAŁABYM z tobą jechać?! ALBO
ZOSTAJESZ, ALBO JEDZIEMY RAZEM.
Evans nie wyglądała na
przekonaną, ale po chwili westchnęła ciężko i mruknęła coś, że jak tak bardzo
jej zależy, to może jechać, ale musi się sprężyć z pakowaniem.
I wtedy James odchrząknął. Lily
puściła to mimo uszu. Chłopak odkrząknął ponownie.
-Chcesz lek na
kaszel?- spytała z irytacją w głosie. –Bo chyba ci potrzebny.
-Nie, dziękuję-
odparł podobnym tonem. –Widzisz, to chyba byłoby bardzo niekoleżeńskie puszczać cię w takim stanie do domu… i pozwolić na
tak karygodne pogwałcenie regulaminu. Nie mógłbym spokojnie spać po czymś takim- wyznał. Rudowłosa
spiorunowała go swoim popisowym spojrzeniem.
-Nie masz się co
martwić. Będę przecież z Dor.
Syriusz zaśmiał się głośno.
-Bez obrazy,
ale Meadowes nigdy nie należała do
zbytnio… zrównoważonych osób.
-A ty jesteś o
bardziej zdrowych zmysłach? Przestań sobie dowcipkować, Black.
-Widzisz, Lily, ja
jestem tutaj jako jedyny pełnoletni. Skoro
naprawdę chcecie się teleportować, to ja mogę zrobić to legalnie- szepnął z szatańskim uśmieszkiem.
Ruda zastanowiła się przez
moment. Black faktycznie przydałby się w jej misji powstrzymania Jo Prewett,
ale to byłaby skończona paranoja- zabierać go ze sobą. No tak, ale rozsądna paranoja.
Przyjrzała się Syriuszowi
dziwnie.
-Nie zabiorę cię do
mojego domu- oświadczyła.
-Nawet nie
wiedziałem, że jest taka opcja- zarechotał. –Ja tylko proponowałem mały
transport…
-Chociaż to nie
byłby wcale zły pomysł- wtrącił się Potter. –Przecież nie mamy co robić ze
swoim życiem przez najbliższe dwa dni. Byłoby uroczo wpaść do ciebie na…
-Nie, nie byłoby
uroczo! Mam coś ważnego do załatwienia, coś co nie zniesie zwłoki, a swoim
gadaniem nic tylko mnie spowalniacie- fuknęła. –Dorcas mogę jeszcze ze sobą
zabrać, ale chyba upadłabym na mózg, gdybym dołożyła to tego jeszcze was. Mówię
serio, jeśli się stąd nie wyniesiecie, odejmę za was punkty! I to od razu
czterysta, chociaż nawet tylu nie zarobiliśmy!
James i Syriusz roześmiali się,
nie wiele robiąc sobie z tej groźby. Dorcas też lekko się uśmiechnęła,
wyciągając rękę po swój kufer i obwieszczając, że skończyła pakowanie. Zanim
Lily zdołała sięgnąć po swój, ktoś sprzątnął mu jej go sprzed nosa.
-Skoro cię
spowalniamy to możemy włożyć w to jeszcze więcej serca, co nie, Łapo?- zaproponował
Potter, uśmiechając się huncwocko. Evansówna zmarszczyła brwi.
-O czym wy…
Tymczasem Syriusz zdążył szepnąć
coś na ucho Dorcas, która z wahaniem pokiwała głową i powiedziała, że w to
wchodzi. Po tych słowach cała trojka zatarasowała jej wyjście z dormitorium i
zrobiła bardzo poważne miny.
-Nie dacie mi stąd
wyjść?- zakpiła. Pokiwali jak jeden mąż głowami.
-Dopóki nie powiesz
nam, co ci strzeliło do głowy- potwierdziła Meadowes.
Lily zachichotała nerwowo i
przeleciała po ich twarzach, szukając jakiś oznak rozbawienia. Nie było ich.
-No chyba nie
mówicie serio- rozdziawiła usta.
-Bardzo serio,
Evans. Lepiej zacznij się już spowiadać.
Jeszcze raz przyjrzała się im
wszystkim badawczo. Przełknęła ślinę. Nie było mowy, żeby opowiedziała im całą
tę historię. Do jej głowy wpadł rozpaczliwy pomysł, którego postanowiła się
uczepić, bo chociaż miał szanse na powodzenie bliskie zeru, lepsze to niż nic.
Uśmiechnęła się słodko.
-W porządku.
Usiądźcie, to długa historia.
Nikt się nie ruszył.
-Nie będziemy raczej
krzyczeć do siebie z drugiego końca pokoju, co nie?
-To ty tu podejdź-
zaproponował trzeźwo Syriusz. –My możemy postać.
Westchnęła, jakby bardzo jej to
nie leżało i z ociąganiem ruszyła w ich stronę. Kiedy zauważyła, że Dorcas
poprawia sobie włosy, wciąż nie tracąc swojej poważnej miny, stwierdziła, że to
idealna okazja. Wzięła mały rozbieg i rzuciła się prosto na nią, licząc na to,
że element zaskoczenia pozwoli jej uciec przynajmniej na klatkę schodową, gdzie
zacznie się wydzierać.
Szatynka wrzasnęła, kiedy
rudowłosa w nią wbiegła, a potem odruchowo odsunęła się na bok i wpadła prosto
na Blacka, który zrobił wielkie oczy na ten nagły przebłysk agresji pani
prefekt. Lily już zbliżała się do klamki, gdy ktoś złapał ją w pasie,
przyciągnął i przycisnął do ściany. Zaklęła głośno.
-Widzę, że zaczynamy
kolejną rundę błazenady- zaśmiał się James Potter, który bez najmniejszego
skrępowania stał kilka centymetrów przed nią, że aż czuła jego oddech. –Zdążyłem
się rozgrzać, Evans. Dzisiaj już mi
nie uciekniesz.
-To… to był dość
dwuznaczny komentarz- mruknęła i zrobiła zawstydzoną minę. –Okej, opowiem wam
to wszystko, tak? Tylko przestań tak nade mną wisieć. To przynajmniej niestosowne.
Brunet zrobił rozczarowaną minę
i odsunął się od niej nieznacznie. Dziwny błysk w jego oczach pozostawał. Lily
zdawało się, że to oznaka tego, że kreuje jakiś wariacki plan z nią w roli
głównej. W ogóle jej się to nie podobało.
-Ale to naprawdę
długa historia- jęknęła.
James wzruszył ramionami.
-Jest po trzeciej.
Masz dwie godziny. Potem odjeżdża nasz
pociąg.
***
Moje tempo jest
naprawdę zawrotne, wiecie? Pomysł, cała koncepcja, a nawet składanka
specjalnych, świątecznych piosenek na ten rozdział powstała dokładnie w poprzednie
Boże Narodzenie. Według moich obliczeń ten rozdział miał się pojawić gdzieś w
styczniu, góra w lutym, a my jesteśmy już po Wielkanocy i zaczyna się maj. I to
w dodatku podzieliłam go na „dwie połowy”. Ta będzie pewnie „mniejszą połową”
(rozdzialik w ogóle jak króciutki, c’nie?), a druga będzie „większą połową”. W
ogóle, w praktyce cała akcja tego rozdziału miała dziać się w Czternastce, ale
ja, jak to ja, się nie wyrobiłam, a nie chciałam wam serwować pięćdziesięciu
wordowskich stron, bo tego chyba nikt z was by nie zdzierżył. Dlatego mamy nie
dość, że dwie połowy, to jeszcze rozszerzoną czternastkę.
Zdaje sobie sprawę,
że zawiodłam na całej linii, serio. Nie było mnie prawie miesiąc, zaległości u
Was wynoszą już pewnie prawie tyle, co u mnie na podłodze w pokoju papierki po
cukierkach (czyli multum) i w dodatku publikuje se taki chaotyczny, nudny, źle
napisany, nieuporządkowany i męczący rozdział. Należy mi się porządne lanie
rózgą. Takie nawiązanie, skoro pisałam dzisiaj w świątecznych klimatach.
Okej, czas na sprawy
organizacyjne- pisałam o poprawkach moich rozdziałów, póki co zapraszam was na
odnowiony prolog (no dobra prologu jeszcze nie ma, ale będzie jutro…
chyba) i rozdział pierwszy (zaznaczam, że nie ma zmian fabularnych, ale
rozciągnęłam tamte rozdzialiki [uwierzycie, że miały niecałe 10 stron :O] na trzydzieści, jak ktoś ma ochotę/czas/chęci
to niech śmiało wbija :D) i są już one zalinkowane w Myśloodsiewni. Kolejną nowością jest to, że jestem w trakcie
pisania kart postaci, które opublikuje po drugiej części piętnastki, bo za
wiele, oj za wiele, byłoby w nich spoilerów. Powiem wam, że lista czytelnicza wciąż nie działa.
Kiedy się naprawi pewnie będę miała zaległości na całe wakacje xD.
Również z przyszłym
rozdziałem zakończy się pewien etap tego opowiadania i, jak mam nadzieję,
zakończę go z gracją, weną i może uda mi się w czymś was zaskoczyć. Tam właśnie
będzie ten cały pocałunek Jily, o którym pisałam, a poza tym (kilka spoilerików
dla zaciekawionych):
·
Cała akcja będzie się toczyć w domu Evansów, w przededniu
Wigilii i w samą Wigilię,
·
Pojawi się pewien hmm… zwrot akcji co do Doriusza,
·
Jo i Isaac zrealizują do końca swój plan odbicia
medalionu, który skończy się w… specyficzny sposób,
·
No ten cały pocałunek, o którym pisałam. Wiecie co,
obawiam się, że totalnie go spartolę,
·
Możliwe, że gdzieś upcham wątek Chase’ a Reagana (którego
ważność zdefiniuje się właśnie w tym rozdziale) i że wcisnę gdzieś jakiś
fragmencik z Munga, ale nie wiem jeszcze czy będzie to Hestia, czy May, czy
matka Jamesa xD.
Jest to finał
części, a więc większość wątków postaram się rozwiązać, a resztę związać ze
sobą, zostawić kilka cliffhangerów, a potem zrobić sobie krótką przerwę, żeby
uporządkować natłok materiału na drugą część (która mi się strasznie rozciąga,
nie wiem jak to uporządkować, ale póki co mam pomysły na jakieś… siedemdziesiąt
rozdziałów TEJ JEDNEJ CZĘŚCI). Szesnasty rozdział mam już napisany prawie w
całości, ale, moi dhodzy, trzeba go jeszcze podrasować. W najbliższym tygodniu
pewnie będę się skupiać na poprawie drugiego rozdziału.
Rozdział
dedykowany:
Oliwce
i Lumossy <333.
+ White Christmas, Feliz Navidad, Do They Know It’ s Christmas, Santa
Baby, Let it Snow, All I Want For Christmas is You, Happy Xmas (War is Over), O
Holy Night, Wonderful Christmas Time.
To spóźnione Feliz Navidad, moi drodzy :*
Pierwsza! Czytam i zaraz komentarz będzie :***
OdpowiedzUsuń(Jakby co, to u mnie też nn XD )
Boże, nie miałam pojęcia ;O. Ja bez listy czytelniczej to jestem debilem roku po prostu... Idę czytać ;>/
UsuńHeeej! :D Boże, jak my dawno nie gadałyśmy :* Mam nadzieję, że wpadniesz niedługo na gg, bo mam do obgadania z Tobą kilka spraw :D
UsuńTen cały Ethan Evans sam nie wie czego chce! A raczej kogo! Nie wiem czy to dobrze zabrzmi w wypadku mężczyzny ale puszczalski z niego cham! Powinnam w sumie drżeć się również na Lukrecję (bo jestem jej wielką hejterką), ale dzisiaj Evans oberwie! O nie, jeszcze obie mają termin w lutym! To się urządził ten Ethan! (wieśniak z niego) ! Biedna Lily,o na to ma serio zagmatwane życie!
A tak swoją drogą, to Annabeth to cudowne imię. Gdybym mieszkała a Anglii to bym tak nazwała córkę w przyszłości (chociaż nie planuję mieć dzieci xD)
Jezu, strasznie wkurza mnie ta Jo! A Lukrecja to w ogóle jakisz oszołom! Nie możemy pstryknąć palcami i je zabić? Proszee :c Chętnie dorzucę taką Emmelinę (GRATIS! JEDYNA TAKA OFERTA NA ŚWIECIE!)
A masz za swoje Potter! Ty chamski przystojniaku! Dalej cię nie lubię za te twoje obściskiwanie się z Jo! W moich myślach już powstaje scena w której Aleksja unicestwia Jo! I Emmelinę (GRATIS!) !!!11!!!111!!!!!1!!!
Mam nadzieję Syriiii, że kupiłeś Emmelince coś świńskiego...proszeproszeprosze
Mam nadzieję, że Marlena jeszcze zejdzie się z Remusem :3 Strasznie do siebie pasują, to widać jak na dłoni. Tylko ludzie mają uprzedzenie i bla bla bla XD A Marlena umrze potem czy nie? Zapomniałam XD
Ooo zabawa w berka! Potter jak to zepsujesz to koniec z tobą! Moglibyście się w końcu pocałować noo! :D Te uczucie, kiedy czytam jakiegoś bloga o Jily i Jily się całuje... awww *w* Piszcze, krzyczę itp XD Czasami mam tak, że jak napiję się coca-coli to mi szajba odbija, ale teraz nie wiem kiedy zachowuję się gorzej XD Po coli czy po przeczytaniu sceny z pocałunkiem :3 RZYCIEEE
Ojejciu, Lily! Będziesz mieć odcisk na nadgarstu do końca życia! Przynajmniej masz pamiątkę od kochającego męża :3 XDD
Od dzisiaj Quidditch nazywamy TOCOŚ. Zapamiętajmy to ;D
O mój Boże, Lily wraca do domu na święta! :O Coś się stanie, ja to wiem! A jak ja tak mówię, to tak będzie! Teraz jeszcze wrzeszczy na Dorcas i resztę :c Ciężko będzie jej to później odkręcić! Ale mam nadzieję, że James się nie obrazi i niedługo będzie JILY JILY TĘCZA JILY JEDNOROŻCE JILY JILYYY (okej, za dużo czekolady na ten wieczór) Ojejciu jeszcze podkoniec James tak złapał Lily o dvdviuesndgfiewrhofewr *w*
Oooo w nn będzie pocałunek Jily ;D Pisz szybko proszee! Doriusz też będzie to już wgl raj! Kończę już moje bezsensowne gadanie XD Mimo tego, że jest już całkiem późno, to jestem pełna energii! (nwm dlaczego to napisałam, serio) A więc żegnam cię i mam nadzieje, że niedługo zawitasz na gg.
Pozdrawiam :***
Aleksja
PS: Zapraszam do mnie na nn!
Wybacz, że nie odpowiem na Twój boski koment, ale muszę iść sie wyśmiać xD. KOCHAM TWOJE KOMENTARZE.
UsuńBardzo fajne :D
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
UsuńAaaaaa nie komentowałam? Jjuż to robię!
OdpowiedzUsuńRozdział mega długi i mega dużo zajebistych opisów! Normalnie książka! <3
UsuńWprowadziłaś mnie w niesamowity świat i stan!
Ale czy ty chcesz kończyć tego bloga? Bo informacja troszkę mnie zaniepokoiła ;((((
kochana, ja już lecę komentować Twój rozdział, bo jestem zuaaa, że przeczytałam rozdział, a nie skomentowałam. Ach, ta dzisiejsza młodzież. Totalnie pstro w głowach. Nie, nie, kończyć nie będę, bo mam zaaa dużo pomysłów, ale zakończę tak jakby jedną część, żeby pisać drugą. W ogóle mam zamiar dzielić to na części po to, żeby zrobić innym przyszługe i nie skazywać ich (tym co nadrabiają) na czytanie tego wszystkeigo od początku i dlatego będę zamykać wątki i na nowo z częścią je otwierać, trochę jak w serialu na koniec sezonu xD. Dziękuję za komentarz :* Idę do cb, teraz już poważnie <3.
UsuńO słodki Jeżu, dostałam dedykację? :o ♥ aż się zapowietrzyłam :3 czyżby aż tak bardzo spodobała Ci się wizja miniaturki Blagaty? <3
OdpowiedzUsuńNie no. Miło mi. Strasznie miło, o ile taki epitet jest dopuszczalny w języku polskim. (A co do tej miniaturki to napiszę Ci ją. Nie mam pojęcia kiedy, pewnie dopiero w wakacje, ale będzie. Koniec, kropka.)
Okej, teraz biorę się za komentowanie rozdziału jako takiego, a nie zasypywaniem Cię rozmaitymi informacjami niemającymi związku ze świetnym rozdziałem, który mi... okej, nam wszystkim zaserwowałaś (chociaż jak czytam Twoje notki, czuję się jakby ta opowieść była idealnie dla mnie - humor, bezbłędnie wykreowane postacie, odrobina powagi, dużo tajemnic, przezabawne dialogi, wciągające opisy, itd...).
Nno. To zaczynamy.
Widzę, że podobnie jak ja dałaś na początek rozdziału przypomnienie poprzedniego :3 I choć Twoje wpisy świetnie pamiętam, to miło sobie odświeżyć.
Jeju :o - tylko tak byłam w stanie skomentować historię Ethana. Dwie ciąże na raz z dwoma różnymi kobietami w tym z własną żoną? Serio? Pogratulować. W sumie to Jo i Lily są jak bliźniaczki, z tym że przyrodnie. Idiotycznie brzmi, c'nie? Dziwny ten Ethan.
Eeeej, jak mogłaś, wiesz? :c namiętnie szipuję (spolszczone jakoś dziwnie, nie? Dlaczego wszystko lepiej brzmi po angielsku...?) Luniaka i Marlenę! Miałam nadzieję, że tym razem im wyjdzie!
"Czy może po prostu pominęłaby to wszystko i powiedziała chłopakowi jedynie, jak bardzo go kocha?" <- nie żyję. Albo nie. Prawie nie żyję. Dobijcie mnie. Połącz ich jak najszybciej, okej? Zrób to dla mnie, są moją ulubioną (obok Lily i Jamesa) parą ♥
... no, a skoro już przy tym jesteśmy... POCAŁUNEK? O JEŻUU <3 Ciszę się jak głupia <3 i mam prośbę... dodaj rozdział przed 16 maja... Nie mam pojęcia, czy to wykonalne, ale wtedy wyjeżdżam (do Londynu tak btw) i neta będę łapać tylko z okolicznych McDonaldów... naturalnie bez pośpiechu itp, bo ten P O C A Ł U N E K (za każdym razem brzmi tak samo niesamowicie) musi być piękny.
A jak nie będzie piękny, to Blaise z mojego opka będzie się dużo całował z Ellie, buahahha. A Ty będziesz bardzo zazdrosna.
Ale oczywiście wszystko Ci wyjdzie, wierzę w Ciebie bardzo <3
Eeej, Jo się martwi o Lily, czy mi się z racji późnej pory fakty wszystkie mylą? Obstawiam to drugie. Wstałam dziś o ósmej i ledwo dycham. Tylko Ci napiszę komentarz i idę spać. Już nawet w łóżku leżę. I światło zgaszone. I telefon przed nosem oraz dwa kciuki do akcji.
Okej, bo zmieniam temat. Otóż baaardzo podoba mi się pomysł na spędzenie świat w domu Lily, bo nie wiem czego się po tym spodziewać. No i ta Jo... ogólnie - mam nadzieję, że zasnę xd. Tyle emocji.
Okej, kończę, bo już padam.
Czekam baaaardzo na następnyy ♥ buziaki i weny dużo. Uda Ci się ten pocałunek. Jesteś przecudowna i wspaniale piszesz.
Do przeczytania!
Lumossy
PS Na moim blogu pojawił się rozdział dziesiąty.
Dobranoc :*
*Blejzi! Cóż za karygodny błąd. Chyba muszę iść się zabić ;_; skacząc z krawężnika of kors. Najgorsza śmierć
UsuńOkej, teraz już serio. DOBRANOC! Wpół do pierwszej. A tata kazał chodzić spać o 22... "Piętnastolatki powinny spać osiem godzin, nie pięć i pół!" Wezmę sobie jego słowa do serca i nie wstanę przed 11. Wtedy będzie nawet więcej niż osiem!
Serio serio idę spać. Absolutnie śmiertelna powaga.
DOBRANOC! :*
Nie ma to jak odpowiedzieć na komentarz po miesiącu, ale dobra - zacznę od tego, że kocham twoje komentarze, ale to wiesz, tyle że mówienie na bieżąco, że się coś kocha jest ważne, więc będę o tym wspominać jak automat.
UsuńSkąd ja znam te teksty o spaniu... ach, no tak- wszyscy mnie nimi prześladują, podczas gdy zaśnięcie przed 23 uważam za coś awykonalnego xD.
Ano podpatrzyłam te pisanie, co w poprzednim rozdziale od ciebie i myślę sobie, ze to świetna rzecz, więc sobie tak to skopiowałam... Mam nadzieję, że wybaczysz ;>.
Przepraszam, że tak zignorowałam twoją prośbę i dodałam nn nie przed 16 maja, ale... no, później. Szkoła zabija twórczość artystyczną, chociaż generalnie wszyscy mi wmawiają, ze ma ją ROZWIJAĆ -,-. Życze ci spóźnionej miłej podróży do Londynu ;>. Mam nadzieję, że wyjazd się udal :D.
3maj się i jeszcze raz dziekuję za komentarz :*
weeeeny :*
Świetne :) jak zawsze miło się czytało ^^
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo :*
UsuńA moim zdaniem za krótki. Przygotowywałam się na długiego tasiemca, którego pewnie przed dwudziestą czwartą nie przerobię (czytałam wczoraj, ale komentuję teraz), a tu skończyłam za dwadzieścia! Nie no powiem, że długo wgapiałam się w telefon, zanim mój spowolniony mózg dowiedział się, że koniec.
OdpowiedzUsuńAle tak swoją drogą, to bardzo niefajnie, że James pocałował wtedy Jo. W sumie tej laski też nie lubię, to szczegół. Evans taki babiarz, że w tym samym miesiącu dwie córki? Już nie lubię ojca Lily, ale nie lubiłam już go wcześniej.
Mam nadzieję, że Isaac żyje!
Mój ulubiony czarny charakter, zaraz po Beznosym, nie może mi tu umrzeć tak od jakiegoś głupiego Tojadu, czy jakkolwiek się to tam nazywa. Nie mówię nic, ale ISSAKA MASZ MI TU ZOSTAWIĆ! Mój ulubiony bohater ^^
Ale Jo możesz spokojnie wywalić, bo jej nie lubię. A Ojciec Lily porządnego kopa w cztery litery powinien dostać i przestać grać na dwa fronty! Mama Lily się załamie...
A co do Luniaka i Marleny... Czemu to idzie tak długo jak krew z nosa? Ja rozumiem, że oni ten tego, ale lepsze zawsze jest skakanie do gordeł. W każdym razie ja tak myślę.
Ale odskakując od tematu... kiedy będzie jakieś solidne mordobicie? Nie koniecznie mordo, nie mordujmy tu ludzi, ale może różdżkobicie? Ja czekam aż oni dotrą do domu Lily :D
Na bank będzie różdżkobicie xD
Ale tak kończąc, to brawa dla Jamesa. Ja się pytam ile ma siniaków po „błazenadzie” Lily (czy jakkolwiek inaczej to się nazywało).
Podsumowując, rozdział jest świetny :D
Czekam na nn i pozdrawiam ^^
Ps. U mnie pojawił się rozdział czwarty :)
Dopiero dzień po przeczytaniu rozdziału jestem w stanie go skomentować....
OdpowiedzUsuńOjeju, czyżby dedykejszon for mi?
Mam już dość twojego podejścia! Jak już piszesz tego bloga to zmień swoje nastawienie, jak ci się nie podoba rozdział do poprawiał go, aż do momentu gdy będziesz z niego zadowolona.
Osz kurcze będzie czwarta siostra! Na początku pomyślałam, żę to Hestia, ale ona urodziła się w sierpniu kilka miesięcy po terminie, więc ona odpada i teraz wogóle nie mam pojęcia kto to może być.
I znowu podziwiam jak jeden ludzki mózg możę ogarną tyle szczególików! A w dodatku nie miałaś teraz testów gimnazjalnych? Chyba będę musiała wszystko przeczytać od początku, bo się całkowicie pogubię z fabułą. Oczy mi po prostu trzasną od tego czytania...
W następnym rozdziale daj coś z May!!!! Podejrzewam, że będzie ciekawą postacią.
Twój Syriusz cały czas przypomina mi Damona z TVD. Gdy czytam jego kwestie, mam wrażenie, że to wszystko mówi Damon...
Rozdział bez Emmeliny! Obrzydziła mi trochę Caroline.....
Marlena wreszcie zrozumiała, że kocha Remusa!!!!!!!!!!!! Tylko nie Remus ogarnie dupę! Teraz już nie zrobi jej krzywdy.
Zawsze mam do ciebie mnóstwo pytań i wyłuskuje od twojej poczciwej osoby spoilery, a teraz nie wiem co powiedzieć.
AAA no tak szablon! Wreszcie jakaś dłuższa stabilizacja? Sama też nie lubię długo takiego samego, ale z tym zmienianiem trochę przeesadziłaś. Już nie nadąrzałam....
No to narazie koniec, ale na pewno mi się coś przypomni, jak zwykle...
Pozdrawiam i życze dużo weny i czasu i blalblablabla....
Oliwka :*
Jasne, że dedyko dla cb :*. Strasznie pomagasz mi swoimi komentarzami poprawić błędy/niedoskonałości w rozdziałach i mam nadzieję, że mój tekst zmienia się na lepsze. Dziękuję ci za to ;*.
UsuńZ szablonem sie uspokoiłam, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia, ile to jeszcze będzie trwać. Chyba powinnam sama spróbować swoich sił (chociaż nie mam pojęcia o robieniu szablonów :D), bo swoją pracę zawsze się bardziej szanuje.
Co do tych nawiązań do VD i Damona i Caroline, to muszę ci powiedzieć, że nie dziwie się, że Syriusz przypomina Ci starszego Salvatore' a... Dlaczego? Mam takie specyficzne coś, że wena i pomysły do opka zawsze przychodzą do mnie, jak oglądam seriale. To jest tak, że wymyślam e trakcie odcinka, jak moim zdaniem dalej się potoczą losy i zawsze lekko z tym odlatuje, a mówiąc lekko mam na myśli zastanawiam się przez całą noc, aż wreszcie wszystko zmieniam pod postacie z opowiadania xD. I każdy mój syriuszowy pomysł czerpie właśnie od Damona.
A egzaminy... Poszły raczej gładko. Serio, spodziewałam się, że kompletnie wbiją mnie w fotel, a tu jako tako byłam przygotowana :). Dziękuję za pytanie i sam komentarz :*
Pozdrawiam :*
O matule, Jejciu, masakra, fenomenalne!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńDobra, emocje opadły! Jasny gwint! Nie będę nikogo oszukiwać (w tym siebie) emocje po tym rozdziale wrzą we mnie jak w czajniku woda! Powiem ci coś! Przez ciebie nie spałam całą noc! Pierwsze pół czytałam, a drugie pól myślałam(tak, umiem myśleć, nie przewidziałaś się) co będzie dalej! Dobra lecimy!
Oj Etanie, Etanie, Etanie!!!! Nie ładnie zabawiać się dwoma kobietami na raz. Mówię ci! Przyjdą kiedyś do ciebie duchy twoich wszystkich zmarłych dziewczyn i będą ciebie prześladować za Mary i Lukrecję! Obiecuję! Wiesz Abigail, myślę, że to nie Lily jest siostrą Jo. W końcu Mary urodziła Lily a Lukrecja jakąś inną dziewczynkę...
Błazenada Lily = Śmiech przez pół godziny! Oczywiście już w dzień. W nocy musiałam się poz trzymać.
Nie no! Każdy blog ma fazę na imię Prim! Nie wiem zgadaliście się czy co!? Ładne imię no ale... bez przesady!
Regulus mnie wkurza! Jak on śmie pomagać tej Jo!? Ja mu pokarze!!!!! I nie będzie to zbytnio miłe! Obiecuję! No ale on jest najlepszy! Zajada się fasolkami wszystkich smaków podczas gdy Jo planuje zamach na Lily!
Ale w ogóle Strasznie mnie wkurzyła gdy pokazywała Lily te wspomnienia!!!! Myślałam, że coś jej nie zrobię!
Strasznie James, Syriusz i Dorcas mnie wkurzyli! To ona, Lily, idzie ratować swoją rodzinę, a oni uprzykrzają jej plan! No dobra, pomińmy fakt, że zrobiłabym tak samo, ale... Dorcas da się jeszcze zrozumieć; pierwsze wspaniałe święte i takie tam...
"-Co panienka wyprawia?" jak McGonagall to powiedziała to myślałam, że jest skrzatem czy czymś tam jeszcze :D MARLENA I REMUS <3 MARLENA I REMUS <3 Kocham ich i ich tę nie zdecydowaną miłość!!! Ta miłość jest wspaniała!
Aha i jeszcze jedno... BYŁO TAK BLISKO ICH POCAŁUNKU, TAK BLIZIUTKO!!!! Ale kiss będzie w następnym rozdziel, na który czekam i czekam.
Wiesz Abigail?
Fajnie, że piszesz! Jestem szczęśliwa z tego powodu, bardzo szczęśliwa!!!
A wiesz, że mojemu misiowi też się spodobałaś... Normalnie jak czytałam i on szukał oczami tekstu! I wcale nie jest to moja wyobraźnia! Tak było!
Wiatr ^^
Wielka Fanka Twoja i oczywiście Emmeliny!
Moja odpowiedź naturalnie spóżniona (brawa dla mnie), ale jesnak jest. Większość twoich przypuszczeń się w tym dzisiejszym rozdziale rozwikłało, ale będe udawać, że nie przeczytałaś, dobrze? Tak będzie łatwiej mi odpowiedzieć xD.
UsuńAno ciekawe, czyją córką jest Lily... bardzo ciekawe.
Też zauważyłam, że panuje faza na imię Prim, ale akurat sie na nie zdecydowałam, gdyż aż iż ponieważ jestem po seansie ostatnich Igrzysk znowu i ak wtedy mnie tchnęło na Primrose. Próbowałam jakieś imię wymyślić, a tylko jedno mi tkwiło w głowie, więc... wgl Tony miał być Finnickiem, ale się ogarnęłam xD.
Będzie, będzie kiss w następnym rozdziale, oj będzie xD.
Wierzę w to, że pluszaki czytają... mi też zaglądają zawsze do książek. ZAWSZE. Tyle że nie spodziewałam się, że Twój miś będzie czytać moje wypociny. Jest kochany xD.
Dla ciebie, kochana, w następnym rozdziale (w sensie szesnastce) dam dużo Emmeliny *zaciera ręce*.
3maj się :*
Emma najlepsz <3
UsuńWiatr
Super :D
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
Usuń