"Kłamstwo nie
staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób"
-Oscar Wilde
Wiele osób brało prefektów za
przykładnych, uczciwych i bystrych uczniów, którzy nie mają problemów w nauce i
życiu osobistym, a już w ogóle nigdy się z nikim nie kłócą. Oczywiście cała ta
teoria była bzdurna, a prefekci różnorodni do zaskakującego stopnia, ponieważ
dyrektor nie dokonywał jakieś selekcji, który kandydat spełnia podane wyżej
warunki. Jedyną cechą, którą wszyscy z nich dzielili, był ośli upór i brak tolerancji
do cudzych racji i przekonań. W ciągu ostatnich lat nie da się znaleźć zebrania
prefektów, które nie zakończyłoby się awanturą.
Funkcję prefekta naczelnego pełnił
Frank Longbottom, chłopak dość uprzejmy i zdyscyplinowany, ale kompletnie
pozbawiony jakichkolwiek cech przywódczych. Nie potrafił przekonać swoich
„podwładnych” do przejęcia dodatkowych obowiązków, nie wiedział, jak załagodzić
spór między nimi, nie miał pojęcia, jak znaleźć we wszystkim kompromis i złoty
środek. Jednym słowem- mimo tego, że spełniał wszystkie warunki, które zdaniem
uczniów charakteryzowały typowego prefekta, jako lider wśród nich wszystkich,
wypadał beznadziejnie.
Drugim prefektem naczelnym była
Larissa Richardson, również Gryfonka, w dodatku dziewiętnastoletnia, gdyż zawaliła
jakiś rok, oraz dumna członkini grupy wielbicielek dwóch najpopularniejszych
Huncwotów. Nikt jeszcze nie widział jej bez tapety na twarzy i szalonej ilości
szminki do ust. Sama nie odznaczała się
charyzmą, ale potrafiła świetnie podbuntować albo przekupić najsłabsze ogniwa
na zebraniach, dlatego w wyniku jakiś głosowań, jej strona prawie zawsze
zwyciężała.
Pozostali prefekci dzielili się na
dwie grupy- sojuszników Franka i sojuszników Larissy. Właśnie te dwie
nieoficjalne partie nieustannie darły ze sobą koty i robiły sobie na złość.
Mało tego, na znak swojej wzajemnej dezaprobaty, zajmowały dwie kanapy
naprzeciw siebie, a stolik w jednej z pustych sal użyczonych prefektom
oddzielał ich wzajemnie i równocześnie powstrzymywał przed rzuceniem się z pazurami.
Obecnie wszyscy prefekci zajmowali się
uzgadnianiem kolorystyki choinek w poszczególnych pokojach wspólnych. Jako, że
w poprzednich domach poustalano wszystko bez problemów pomiędzy ścisłym kręgiem
prefektów danego domu, tak w Gryffindorze zgodna passa się przerwała (jak
zwykle) i trzeba było uzgadniać kolorystykę z całym kompletem prefektów (oprócz
Ślizgonów, bo ci sobie poszli okazując tym samym swój wybitny brak
zainteresowania). Dyskutowali o tym już pół godziny i wszyscy mieli na tyle
dość, że mogliby zgodzić się nawet na różowe bombki. Tylko jedna osoba dalszym
ciągu nie odczuwała podobnego zmęczenia.
-Różowe
bombki?- powtórzyła Lily, kilkakrotnie mrugając powiekami. –Żartujesz, prawda?
Lily Evans, ze względu na to, że
nienawidziła dziewczyn rodem Larissy
Richardson, od zawsze we wszystkim brała stronę Franka. Zdaniem wielu była jego
prawą ręką, a raczej gardłem- nikt nie potrafił tak huknąć jak ona, a po
podobnym podniesieniu głosu mało kto ośmielił się sprzeciwić. Niestety, każde
prawe ręki, czy nawet gardła, prowadziły własne życie, a w przypadku Rudej
bardzo awanturnicze życie, dlatego
nie zawsze mogły przybyć z pomocą zrozpaczonemu prefektowi naczelnemu, bo zbyt
zajęte były wykłócaniem się na własną rękę.
-Czemu
nie?- wtrąciła jakaś puszczalska dziewczyna z piątego roku. –Byłoby ładnie.
-ŁADNIE?!
Powariowałyście wszystkie już do reszty?
Gryfonka zaśmiała się głośno chcąc
ukazać komizm całej tej sytuacji, ale nikt nie poszedł w jej ślady. Różowe bombki? To nie mieściło jej się w
głowie! Przecież tak obskurna dekoracja wywołałaby powszechny bunt! Gryfoni
patrząc na zakałę choinki w swoim pokoju domagaliby się zmian w kadrze
prefektów! Wyszliby na ulicę z wielkimi transparentami i głowami ich wszystkich
w wielkim, czerwonym, przekreślonym kole! Czy oni wszyscy chcieli tak
ryzykować, żeby tylko pójść już włóczyć się gdzie indziej? Według Lily było to
bulwersujące.
-Serio?
Nikt z was nie protestuje? Chcecie mieć oszpecony pokój wspólny różowym badziewiem? Chcecie codziennie rano widzieć żywą parodię choinki? Będziecie tolerować tak
żałosny widok? Nie będziecie czuć zażenowania widząc, że to biedne drzewo jest świąteczną wizytówką naszego domu?
Frank Longbottom westchnął ciężko,
złapał Lily za ramię i szepnął jakieś uspakajające słowa do jej ucha. Jeśli
myślał, że kilkoma zdaniami rodem „bądź mądrzejsza i się nie kłóć” albo „niech
głupi się cieszy”, uda mu się doprowadzić ją do ładu, musiał doznać gorzkiego
rozczarowania.
-Bądź
cicho, Frank- mruknęła zielonooka złowrogo. Miała tak przerażającą minę, że
Longbottom na sam widok skapitulował. –Słuchaj- zwróciła się do puszczalskiej
dziewczyny- jeśli choinka w pokoju wspólnym zostanie wystrojona na różowo,
możecie być pewne, że dostaniecie taki patrol, że nie będzie mowy o powrocie na
święta do domu. I o zorganizowaniu Balu Walentynkowego- warknęła. –Prawda,
Frank?
Larissa, która stanęła w obronie swojej
puszczalskiej sojuszniczki i jej młodsze fanki skrzyżowały ręce na piersi i
spojrzały z mocą na prefekta naczelnego. Właśnie- następne niewdzięczne zajęcie
tegoż prefekta- musiał podejmować spontaniczne decyzje, które ktoś zawsze
kwestionował. Spojrzenie chłopaka wiodło to od Lily z miną, jakby chciała
powiedzieć „spróbuj zaprzeczyć, to się jutro nie obudzisz”, to do dziewczyn i
ich miłych, aczkolwiek sztucznych oblicz. I co tu teraz zrobić?
-Pójdźmy
na kompromis- zaproponował. –Róż jest odcieniem czerwonego, a czerwień jest
barwą Gryffindoru. To będzie ładnie wyglądać ze zło…
-Czerwono-złoto
było w tamtym roku- przypomniała mu niegrzecznie Lily. –I to źle wyglądało.
Musi być jakiś kontrast, bo wszędzie otacza nas czerwień. Co nie zmienia faktu, że RÓŻÓWY wyglądałby tu wręcz
TRAGICZNIE.
-Zgadzam
się z Lily- wspomógł dziewczynę Lupin. –W kwestii różowej choinki.
-HA!
-…ale
również jestem za pomysłem udekorowania jej na czerwo…
-Mam
pewną uwagę- przerwała mu dziewczyna. –Uważam, że… wy, faceci, powinniście nie brać udziału w dyskusji na temat
kolorystyki.
-A
to dlaczego?- zdziwił się Rick Dwyer z piątej klasy.
-Bo…-
Evans zastanowiła się, jak najładniej ubrać to w słowa. –Bo… Badania mówią, że
wy… że wasza płeć, dość często cierpi na daltonizm, więc lepiej zostawić takie
rzeczy…
-Po
raz pierwszy w życiu się z tobą zgadzam, Evans!- przerwała jej Larissa. –Lepiej
zostawić to jedynie żeńskiemu gronu- uśmiechnęła
się, po czym wstała i rozłożyła ramiona, jakby chciała wszystkich nawołać do
otwarcia umysłów. -Kto jest za różowymi bombkami?- spytała, sama natychmiast
podnosząc rękę. W jej ślady poszły wszystkie jej koleżanki, co stanowiło pięć
szóstych prefektów wśród dziewczyn, i jeszcze kilka innych. Jedynie Lily i
Amelia Bones z Ravenclawu nie podniosły ręki do góry.
-Ojej…
Przegłosowana.
-Ojej…
Zamknij się- przedrzeźniła ją Evans.
Kilka osób zachichotało.
-To…
zagłosujemy normalnie- odezwał się Frank –czy…
Ruda zgasiła go ruchem dłoni. Nie mogła
dopuścić do wystrojenia choinki na różowo, to na pewno, ale włączając do
głosowania chłopaków mogłaby wygrać zaprzeczając samej sobie. Namyśliła się
trochę, po czym oznajmiła:
-Dobrze.
Skoro nasze drogie koleżanki tak
bardzo łakną demokracji, wnoszę o powszechne głosowanie wszystkich Gryfonów-
zaproponowała, specjalnie dobierając słowa tak, żeby dziewczyny zgłupiały.
Frank westchnął ciężko. Lily z całą
pewnością należała do charyzmatycznych osób, ale swój dar do nakłaniania ludzi
do czegoś, co im się nie uśmiechało, najczęściej łączył się z jej porywczym
usposobieniem. Mało osób na świecie potrafiło się tak zawzięcie kłócić o jakąś
głupią choinkę, jednak ta nigdy nie odpuszczała, nawet w tak błahych kwestiach.
Szczerze? Longbottom mógł się założyć, że nawet jeśli cały Gryffondor dziwnym
trafem zagłosowałby za różowymi bombkami, ona i tak postawi na swoim.
Larissa najwyraźniej doszła do
podobnego wniosku, bo odparła:
-Żebyś
mogła wszystkich męczyć i szantażować do głosowania za twoim zielonym wystrojem?- zaśmiała się, jakby
zielono-złota choinka była najbardziej absurdalnym pomysłem na świecie.
-Cóż…
Nie moja wina, że nasze społeczeństwo jest tak podatne na propagandę.
-Dobrze,
Lily- poddał się Frank. –Zrobimy głosowanie. Ale ty je zorganizujesz.
Puszczalskie dziewczyny otworzyły z
oburzenia buzie. Prefekt naczelny udał, że tego nie zauważył. Miał nadzieję, że
to koniec tego tematu, bo w takim gradzie prac domowych, jaki trwał obecnie,
nikt nie miałby czasu na organizację wielkiego ankietowania. A co dopiero
jakieś publiczne nawoływania do głosowania za takim wystrojem, a nie takim.
Niesamowite, jak bardzo się pomylił.
***
-Gdybym
cię nie znał, na pewno wziąłbym cię za kujonkę- uśmiechnął się Lupin. –Tyle tu
siedzisz.
Marlena uśmiechnęła się do niego lekko,
na chwilę przerywając wertowanie starych numerów Proroka Codziennego. Może to dziwny układ, biorąc pod uwagę fakt,
że Lupin i McKinnon zerwali wieki temu, ale tylko iodowo włosy wiedział, co
dziewczyna robi podczas jej codziennych wypadów do biblioteki. Musiała mu
powiedzieć, w końcu sam był w pewien zakręcony sposób z tym powiązany.
Odkąd Jules wymsknęło się, że jest
zmiennokształtną i przy okazji rzuciła ów tajemnicze nazwisko- Trevor Monroe,
dziewczyna nie ustawała w poszukiwaniu „afery sprzed lat, o której trąbiły
media”. Póki co znalazła jedynie kilka wzmianek redaktorów o tejże osobie,
napisanych raczej żartobliwie. Kiedy opisywano jakiś spór poprzednich Ministrów
Magii, Marcalise McDonnewer powiedziała „że ich zarzuty były tak śmieszne, jak
te Trevora Monroe”. Z kolei George Sorenson skwitował wtrącenie jakiegoś
człowieka do Azkabanu bez wyraźnej przyczyny, że „potraktowano go, jak syn
Trevora Monroe”. Na tym kończył się jakikolwiek rozgłos o tej osobie.
Na podstawie tych skąpych
informacji, jakie usłyszała od Jules i jakie wyczytała od dwóch redaktorów,
domyśliła się, że wiele lat temu mężczyznę miał proces, ale nie za to, co
trzeba. Domyśliła się, że pewne osoby wnosiły się o wyrok za utworzenie
patronatu zmiennokształtnych, ale wniosek został odrzucony, ponieważ karą za
tego rodzaju przewinienie był, z tego co Marlena wyczytała, pocałunek
dementora, a Jules Overstreet mówiła wyraźnie, że siedzi on we więzieniu.
Taki był stan wiedzy Marleny do
czasu, aż pojawił się Isaac.
Chłopak dosiadł się do niej podczas
jednego popołudnia z gazetami, zaśmiał się z jej starań i wyznał, że zna
odpowiedzi na wszystkie jej pytania. Z początku lekko ją to zdezorientowało,
jak każdego, kto usłyszałby, że dziwny, nieznany facet zna odpowiedzi na
pytania, o których nie wspominała nikomu. Nie musiała jednak rozpoczynać tego
tematu, bo Isaac natychmiast podał swoje nazwisko, które wyjaśniło całą tę
zagadkową sprawę.
Monroe nie chciał zdradzić jej
wszystkiego, ale opowiedział jej trochę o aferze sprzed lat, a nawet uchylił
rąbek tajemnicy, co do zmiennokształtności.
Według niego kluczem do wyleczenia jest pewien medalion, którego ich
pobratymcy szukają od zarania dziejów. Wyjaśnił, że od wieków przypisany jest
jednej rodzinie i dokładnie pokazał jej jakiś szkic, który przedstawiał go w
całej okazałości. Kilkakrotnie zapytał, czy kiedyś już go widziała, ale musiała
zaprzeczyć- nigdy specjalnie nie interesowała się biżuterią i pewnie nie
rozpoznałaby go nawet, gdyby jej matka przez całe życie nosiła to cudo na szyi,
ale Isaac zdawał się być zdumiony jej odpowiedzią. Naciskał coraz natarczywiej,
a kiedy dziewczyna wybuchła i spytała, czy skoro żaden zmiennokształtny go nie
znalazł, to ona musi? Monroe powiedział, że „to
co bliskie jest częściej najmniej dostrzegalne”.
O znajomości z Isaakiem nie
powiedziała nikomu, i szczerze powiedziawszy nie miała zamiaru. Nie sprawiał na
pierwszy rzut oka wrażenia sympatycznego. Medalion, o którym jej opowiedział
stał się dla niej nową obsesją- wyszukiwała wszędzie jakichkolwiek wzmianek na
naszyjnik z ogromnym, otwieranym oczkiem w kolorze lapis-lazuli. Wzmianek było
niewiele, a jak się już jakaś pojawiła najczęściej obok niej umieszczano wielką
ilustrację, która natychmiast burzyła jej nadzieję. Udało jej się nawet
załatwić pozwolenie od Flitwicka na myszkowanie w Dziale Ksiąg Zakazanych, ale
to również zakończyło się fiaskiem.
-Czytasz
stare proroki?- zdumiał się Lupin i zajął krzesło naprzeciwko dziewczyny. Mara
natychmiast zamknęła otwarty artykuł o biżuterii XIX wieku.
Chłopak zmarszczył brwi. Naturalnie
rozumiał, że nie ma prawa się bulwersować, w końcu on i McKinnon od kilku
ładnych miesięcy nie są już razem, ale wciąż ciężko było mu się do tego
przyzwyczaić, a widząc, że jego była dziewczyna skrywa przed nim jakieś
sekrety, czuł się lekko urażony.
Tak, to egoistyczne z jego strony- w
końcu sam nigdy nie był w stosunku do niej całkowicie szczery i to właśnie
przez te sekrety się rozstali, ale ostatni czasy trochę się do siebie zbliżyli.
Mara zrelacjonowała jedynie jemu wizytę u Jules, opowiedziała o całej sprawie z
zmiennokształtnością i zaczął łudzić się, że coś drgnęło, że uda mu się powoli
odbudować jej zaufanie. Mimo wszystko Marlena była jego jedyną dotychczasową
miłością, a gdy dowiedział się, że jednak nic jej nie zrobił i nie „zaraził”
jej likantropią, uwierzył, że nie wszystko jeszcze stracone. Chciał o nią
zawalczyć. Fakt, że ufała mu bardziej niż Frankowi podnosił go na duchu.
Do teraz.
Gorycz ścisnęła jego serce. Wszystko,
co sobie dopowiadał, czym się motywował, okazało się nieprawdą. Wcale nie ufała
mu bardziej niż komukolwiek.
-Przestraszyłeś
mnie- poskarżyła się dziewczyna i odsunęła się trochę robiąc mu miejsce przy
stoliku. Lupin się dosiadł. –Jesteś strasznie blady.
-Pełnia
się zbliża- odparł i wzruszył ramionami. –Wypadnie na Święta. Dumbledore
załatwił mi szybszy przewóz do domu, pewnie znowu Błędnym Rycerzem. A jak u
ciebie samopoczucie?
Marlena zadumała się przez chwilę i
przymknęła powieki, jakby przewijała w głowie momenty, które sugerowałyby, że
źle znosi ostatnie tygodnie. Takowych nie było.
-Dobrze-
odparła. –Czasem trochę odlatuję, ciężej z moją samokontrolą, ale w sumie nigdy
nie byłam zbytnio zrównoważona.
Remus uśmiechnął się lekko, a potem
zapanowało milczenie. Nie było to jednak jedno z tych milczeń, podczas których
wychodzisz z siebie, żeby znaleźć jakiś klejący się temat. Raczej jedno z tych,
które zapada od czasu do czasu podczas wymarzonej randki, kiedy ukochani na
chwilę przestają rozmawiać, żeby nacieszyć się wzajemnym widokiem. Naturalnie,
żadne z nich nie było w tej chwili na randce, ale dwie pary podobnych do siebie
brązowych tęczówek uparcie przyciągały się jak subtelne, niewidzialne magnesy.
W pewnej chwili chłopak złapał Marlenę
za rękę i delikatnie pogłaskał jej wierzch opuszkiem palca. Dziewczyna zamarła,
ale się nie wyrwała. W jej oczach zaczęły tańczyć żarzące ogniki, a ona sama-
tracić oddech. Około dwudziestu gapi, którzy rozsiedli się niemal wszędzie, w
całej rozciągłości biblioteki, nie odrywało od tej sceny oczu, zupełnie jakby
oglądali światowy finał Qudditcha. Pani Pince zrobiła wymowną minę, ale nie
odchrząknęła, jak miała w zwyczaju, i nie kazała parze wynieść się z tak
świętego miejsca, jak to książkowe imprium.
-Masz
plany na Hogsmeade?- wypalił nagle blondyn. Marlena słysząc jego niski głos
oprzytomniała i bezwiednie pokiwała głową.
-Frank
gdzieś mnie zabiera.
Kiwnął głową w zamyśleniu. Ukradkiem
zerknął na domknięty artykuł w starym Proroku
Codziennym, ale litery nie łączyły się w żadną logiczną całość.
Zerknął na zegarek.
-Boże,
jak późno!- roześmiał się nerwowo i gwałtownie wstał ze stolika. Kilka numerów
gazet spadło na podłogę. –Obiecałem Jamesowi, że… że pomogę mu zrobić coś tam. Nie za bardzo wiem, o co
chodzi- wymyślił na poczekaniu. –Nie siedź tu za długo- pogroził jej palcem-
Dorcas twierdzi, że w tym miesiącu jeszcze z tobą nie plotkowała.
-Prawdziwa
tragedia- zgodziła się Mara i również wstała przygryzając nerwowo wargę.
–Trzymaj się.
Cmoknęła lekko jego policzek, a od
miejsca, gdzie jej wargi spotkały się z jego skórą, zaczęło rozchodzić się
dziwne ciepło. Chłopak poczuł, że się rumieni.
W drodze powrotnej nie mógł odkleić
własnej dłoni od policzka.
***
Świat jest taki nieznośny!
Sprawiedliwość na nim nie istnieje! Dobrze, może po pewnym czasie do Emmeliny
dotarło, że źle postąpiła nie odwiedzając Hestii, bo przelała na nią całą swoją
złość i rozczarowanie, ale, na Boga, ktoś powinien
się nią teraz zainteresować.
Halo, ona ma złamane serce! Jej dotychczasowa przyjaciółka dopuściła się
zdrady! Dlaczego nikt za nią nie stoi? Dlaczego nie ma grupowego obrażania się
na Dorcas? Dlaczego nikt z nią nie rozmawia, a jak ona, choć to niedorzeczne,
próbuje zagadać, od razu wszyscy wracają do sprawy z Hestią?
-To,
że Syriusz cię zdradził, nie czyni z ciebie męczenniczki, Emmelino-
wytłumaczyła Marlena kilka dni temu.
-Jutro
odwiedzamy Hestię- zwróciła się do niej Lily przedwczorajszego wieczoru. –Mamy
już zgodę McGonagall i wszystko. Jedziesz z nami czy znowu zgrywasz ofiarę
losu?
Dziewczyna nie pojechała. Ponownie. W
głębi duszy czuła swego rodzaju złość na Jones, ponieważ przez nią Emmelina
została całkowicie zlekceważona. Gdyby sprawy przybrały normalny obrót, w
którym nikt nie trafiłby do Munga, na pewno właśnie ona cieszyłaby się
zainteresowaniem. Tymczasem o wiele poważniejsze wydarzenie kompletnie
przyćmiło jej tragedie, co było niesprawiedliwe, bo przecież przez wypadek
Hestii jej złamane serce nie stało się mniej złamane, prawda?
Nie, to nie docierało do „jej
przyjaciółek”. Titanicówna została sama. Sama ze swoimi babeczkami, które
przynosiły jej skrzaty codziennie. Sama, ze swoimi żałosnymi uczuciami i
wyrzutami sumienia. Sama, z ciśniętymi na podłogę zdjęciami, niegdyś
przedstawiającymi ją i Dorcas, a teraz tylko Emmelinę, bo ta druga część
fotografii została spalona w kominku w pokoju wspólnym.
W dzieciństwie, mimo doskonałej,
rodzinnej przemiany materii Emma dość szybko nabawiła się poważnej nadwagi, a
to dlatego, że jedzenie wysokokalorycznych produktów w szaleńczej ilości
skutecznie poprawiało jej nastrój. Nikt nigdy jej nie akceptował- dzieciaki z
podwórka, matka, upadła modelka, która otwarcie wstydziła się córki brzyduli,
jej paskudnie idealna siostra, której znajomi śmiali się po kątach z wyglądu
młodszej Titanicówny, a ta starsza ich nie karciła, jej ojciec, który wpadł
nawet na pomysł zapisania jej na mugolski
obóz sportowy, który mógłby jej pomóc schudnąć…. A Emmelina nie
potrzebowała pomocy. Nie chciała zmieniać swoich starych nawyków. W porządku-
nie zachwycała się swoim stanem i z pewnością nie podobała się sobie, ale wtedy
jeszcze takie sprawy jak wygląd obchodziły ją w najmniejszym, lub w ogóle
zerowym, stopniu.
Gdy wyjechała do Hogwartu,
prześladowanie zaczęło przybierać na sile. Najbardziej bolały ją dogryzki Mary
McDonald, jej byłej współlokatorki, tej samej, która wyjechała do Francji po
wielkiej kłótni z nimi wszystkimi. Należała do dość popularnych i ładnych
dziewczyn, i co najważniejsze- niezwykle złośliwych i prześmiewczych. To
właśnie jej komentarze, jej szyderstwa, nakłoniły blondynkę do jakiś zmian.
Dieta nie była skuteczna, więc postanowiła załatwić sprawę w inny sposób…
Sposób, o wiele skuteczniejszy i taki, który nie wymagał od niej wiele
poświęcania. No i popadła w bulimię.
Uzdrowiciel w Mungu uprzedzał, że
dziewczyna musi natychmiast przestać rozładowywać stres poprzez jedzenie, bo w
ten sposób choroba stale będzie do niej wracać. W sumie- to całkiem dobrze, że
w tej chwili wszyscy ją ignorowali. Przynajmniej może sobie trochę pojeść.
Która to już babeczka? Ósma? Dziewiąta?
Już dawno przestała liczyć, ale coraz ciężej było brać następne kęsy. W pudełku
od skrzatów domowych miała jeszcze pięć sztuk, a po lekcjach pójdzie po
następną porcję. Sięgnęła po następną sztukę, gdy drzwi do łazienki, w której
się ukrywała, stanęły otworem i pojawiła się dziewczyna, tak znienawidzona
przez Titanicównę w ciągu ostatnich kilku dni…
-Zejdziesz
na śniadanie?- spytała chłodno Dorcas Meadowes, po czym wparowała do łazienki Emmeliny i zaczęła pudrować sobie nosek.
Emma zaczęła ćwiczyć w lustrze groźne spojrzenia, tak, żeby przybyszka je
zauważyła.
No właśnie- Dorcas. Blondynka nawet
zapomniała już, że to właśnie jej ma najwięcej do zarzucenia. Nie dość, że sama
namieszała, to jeszcze obraziła się (i nastawiła resztę przeciwko niej)
dlatego, że nazwała ją „suką”. To
określenie może i nie należało do najuprzejmiejszych, ale przecież Emma mogła
nazwać ją o wiele gorzej! Mogła użyć takiego wyzwiska, którego znaczenia
toporny umysł Meadowes nigdy by nie pojął.
-A
ty tam będziesz?- spytała wyniośle Emmelina. Dorcas kiwnęła głową. –To
nie.
-Jagsofiekcesz-
wydukała Meadowes nitkując zęby. –Mieiśmyobjaśnićkilgaszeczy.
-Twoje
sprawy mnie nie ruszają- wyznała bez ogródek blondynka, po czym z trudem
podniosła się z podłogi i podeszła do wielkiego lustra, bezczelnie rozpychając
się przed szatynką. Dorcas zmarszczyła brwi i prychnęła jak rozjuszona kotka:
-Wiesz
co?- spytała głośno łudząc się, że ktoś ją słucha. –Mam dość. Normanie nie
zniżałabym się do gadania z tobą, ale
próbowałam być mądrzejsza. Nie
myśl, że wszyscy będziemy wokół ciebie
skakać i prosić o łaskawą rozmowę czy dotrzymanie towarzystwa, Titanic.
Zobaczysz, że niedługo, nawet jak będziesz chciała, to nie znajdziesz osoby do
towarzystwa.
I wyszła, trzaskając drzwiami, a
Emmelina obiecała sobie, że już wkrótce to oni będą błagać o jej towarzystwo.
***
Zauważyliście, że po jakiś większych wydarzeniach,
zwrotach akcji czy niepoukładanym grafiku pracy, rutyna sama się wkrada i twarzy
coś na wzór nieugiętego planu dnia, który mimo wiedzy spełniacie w każdym
punkcie?
Mimo, że czasem w weekendy Gryfonki z
siódmego roku jeździły odwiedzić Hestię, a był to jakiś tam odskok od
przerażającej monotonii, „normalne” dni, a już w ogóle śniadania, przebiegały w
ten sam sposób:
Marlena wstawała pierwsza i zazwyczaj
jadła śniadanie rano, kiedy można jeszcze złapać swoje ulubione przysmaki, a
potem mijała się z dziewczynami, znikała w bibliotece i kompletnie nie miała
dla nikogo czasu. Emmelina na posiłki nie schodziła w ogóle, uparcie twierdząc,
że ma wystarczający zapas babeczek i amerykańskich ciasteczek (szkoda tylko, że
żadna jej przyjaciółka nie wiedziała, gdzie owe słodkości kończą swój byt) i
nie jest głodna. Lily i Dorcas jadły śniadania same, w towarzystwie Syriusza,
bo reszta Huncwotów każdy dzień miała niezwykle zagospodarowany i również
ciężko było ich złapać. Nawet w tym ścisłym gronie wszystko przebiegało
identycznie, jak w poprzednim dniu- Evansówna łapała swoje ukochane gofry albo
naleśniki z owocami i wymowną miną krytykowała nawyki żywnościowe Blacka, ten
opowiadał milion dziwnych, aczkolwiek zabawnych historii i wybornie odganiał od
siebie puszczalskie dziewczyny (Lily nazywała ich uprzejmie „niszą
społeczeństwa”). Kiedy nie rozbawiał on towarzystwa, głos zabierała Dorcas i
paplała o samych bzdurach, często powtarzając jakąś plotkę albo bezwstydnie
kogoś obgadując.
-Jak
można jeść tost z majonezem i dżemem?- wzdrygnęła się zielonooka udając, że rzyga. Syriusz
wzruszył ramionami.
-Chcesz
spróbować? Smaki mieszają się w taką pyszną ciapę- zachęcił ją i uśmiechnął się
czarująco.
-Ma
się pewnie od tego paskudny oddech.
-Syriusz
po posiłkach przemywa sobie gardło jakimś zaklęciem- wyśmiała go Dorcas. –James
mi nawet raz pokazywał, jak to się robi.
-Rogacz
ma wybujałą wyobraźnię- skwitował Łapa. –Mój urok zwala z nóg tak bardzo, że
nikt nie myśli całując się ze mną o…
-…małym
koszmarku z twojej gęby?- dokończyła Ruda. Dorcas zaniosła się śmiechem i
przybiła jej piątkę. Syriusz pokręcił głową i wymamrotał pod nosem coś w stylu
„co ty wiesz o całowaniu, dziecko?”.
-A
tak poważnie- uspokoiła się Dorcas pomiędzy salwami śmiechu. –Wiecie co jest
dzisiaj?- spytała, prawie spadając z krzesła z podekscytowania.
Syriusz i Lily wymienili spojrzenia.
Meadowes uwielbiała robić z igły widły, więc bardzo możliwe, że cieszyła się
tak z choćby kaszy gryczanej na kolację, oboje jednak postanowili wziąć ją
wyjątkowo na poważnie, dlatego podzielili się swoimi podejrzeniami ze światem:
-Dzisiaj
załatwisz nam bilety na Fleetwood Mac w wakacje?- spytała z nadzieją Ruda.
-Nie…
W wakacje pojedziemy na Koncert Magicznej Różdżki!- uparła się szatynka. Lily
wywróciła oczami.
-Organizujesz
pseudo pokaz mody w nieswoim dormitorium i straszysz małe dzieci?- zgadywała
dalej.
-Nie.
-Masz
randkę?- spytał dziwnym głosem Łapa.
-Nie.
A gdybym miała, to byś mnie powstrzymał?- zaczęła się droczyć. Black już
otwierał usta, by coś odpowiedzieć, ale dziewczyna go uprzedziła wyjaśniając:
-Widzę, że nie zgadniecie. Dzisiaj, za kilkanaście minut mamy-…
Żeby przytrzymać ich w niepewności, wzięła w ręce dwa
widelce i zastukała głośno w blat stołu, jakby uderzała w niewidzialne werble.
Nikt się nie roześmiał z jej wygłupu.
-Nie
trzymaj nas w napięciu- niecierpliwiła Lily. –Kombinuję, jak nie splamić honoru
Gryffindoru i nie dopuścić do różowej
choinki, więc błagam, nie zmuszaj mnie do trzeźwego myślenia w tej chwili.
-Jesteście
beznadziejni- jęknęła szatynka. –Ja od razu wiedziałabym, że dzisiaj są paczki!
Lily i Syriusz wypuścili głośno
powietrze z zawodem. Naprawdę zaczęli się łudzić, że to może być coś wielkiego.
A paczki? Czy ktokolwiek oprócz niej
przejmował się losowaniem paczek? Czy
ktokolwiek o tym w ogóle pamiętał?
-Ach…
Losowanie.
Jak co roku w Hogwarcie odbywały się
zapisy na paczki i jak co roku cały rocznik 1960 włączał się do akcji. W
Pokojach Wspólnych stał wielki wazon, w którym leżało multum małych papierowych
zawiniątek z imieniem i nazwiskiem osoby, której miało się kupić prezent.
Właściwie nie było to wcale takie banalne, ponieważ dość często wylosowywanej
osoby nawet się nie kojarzyło, a w skrajnych przypadkach nie wiedziało się
nawet, czy ma się do czynienia z chłopcem czy dziewczyną.
Dobrym tego przykładem jest prezent
Emmeliny w tamtych roku o osobie o imieniu Cameron. Dziewczyna, przekonana, że ma obdarować
dziewczynę, kupiła zestaw jakiś mazideł, a kiedy przyszło co do czego okazało
się, że Cameron jest jedenastoletnim chłopcem i, jak łatwo się domyślić, nie
należał on do osób zadowolonych z upominku.
Losowanie zawsze miało miejsce trzy
dni przed wyjazdem na ferie do domów, dlatego nikt nie zwlekał i główkował nad
prezentem kilka tygodni po zapisach. Całe szczęście, że następnego dnia odbywał
się wieczorny wypad do Hogsmeade, który miał pomóc uczniom w wybraniu
odpowiedniego prezentu. Lily szczerze liczyła na to, że trafi jej się ktoś, kto
nie wraca na Święta do domu, tak jak ona, by miała więcej czasu do namysłu.
Zawsze można kupić co prawa paczkę słodyczy z Miodowego Królestwa, ale znając
Meadowes i jej oburzenia na tak karygodne pójście na łatwiznę, mogła postąpić
tak tylko w skrajnych przypadkach.
-Dobra,
czy jestem super naiwna łudząc się, że jesteście w jakieś fazie szoku i po
oprzytomnieniu zaczniecie się tym interesować?- spytała szatynka smarując
talerz miodem.
-Tak-
odparli bezceremonialnie Syriusz i Evans.
-Dzięki-
prychnęła tamta. –Mam nadzieję, że wylosuję któregoś z was, bo mam już nawet
wybrany idealny prezent. Co powiecie na książkę pod tytułem „Nie potrafię się z
niczego cieszyć i czekam, aż moi przyjaciele pozostawią mnie na pastwę własnego
pesymizmu?”.
-Ktoś
napisał takie badziewie?- zdumiał się Black.
Dorcas westchnęła dramatycznie i
puknęła go w głowę. Lily uśmiechnęła się pod nosem.
-Zawsze
mam pecha w tych losowaniach- spoważniał Syriusz. –Rok temu kupiłem dziewczynie
o imieniu Shannon koszulkę o…
-…dość
sugestywnym napisie?- zgadła Lily. Chłopak ochoczo kiwnął głową i kontynuował
swoją opowieść:
-…a
okazało się, że to facet. Żeby jakoś załagodzić sytuację powiedziałem mu, że
może dać tę koszulkę swojej lasce i… no tego…
-Lepiej
nie kończ- wtrąciła się Dor. –Potrafię sobie wyobrazić jego reakcję. Nie wiem
jak wy, ale ja nie jestem głodna… Myślicie, że już można iść i…
-Jaka
ty nakręcona- zdumiał się Huncwot- jakimiś durnymi paczkami.
-Och,
sam jesteś durny, Black- zripostowała. –Ty i tak masz to wszystko gdzieś.
Zapanowało chwilowe milczenie, dość
krępujące dla Dor i Syriusza, a dla Lily- w ogóle. Dziewczyna podśpiewywała
sobie jakąś melodię, ochoczo rozsmarowywała kolejne warstwy malinowego dżemu i
rozkoszowała się leniwym, niedzielnym porankiem. Podczas gdy tamta dwójka
mierzyła się pozornie wrogimi spojrzeniami, a naprawdę pełnymi różnorodnych
uczuć, wyciągnęła poobcinane kartki papieru i kilka piór, które zaklęciem zmusiła
do wypisywania szczegółów głosowania. Za trzy dni wszyscy rozjadą się do domów,
a więc zostaje jej mniej więcej jedno popołudnie do działania. Kończąc
wypełniać pierwszy plik kartek, uśmiechnęła się z satysfakcją, ponownie
machnęła różdżką, aż pojawiła się jaskrawa, okrągła odznaka, którą przyczepiła
obok tuzina innych na swojej piersi. Literki układały się w słowa: świąteczna kontestacja.
***
Godziny
oczekiwania na przyniesienie kuli z losami było dla Dorcas żywą udręką. Każda
sekunda wlokła się wyjątkowo powoli, a zegarek na jej ręce wydawał się nagle
zatrzymać. Szczerze mówiąc, dziewczyna doszłaby do wniosku, że zatrzymała się w
czasie, gdyby nie wygłupy Gryfonów w pokoju wspólnym, zanadto energiczne, by
pomyśleć, że chwilowo czas nie płynie.
Kiedy wreszcie zobaczyła schodzących ze
schodów prefektów odpowiedzialnych za organizacje losowania, wręcz wbiegła im
pod nogi, wyrwała kulę i wyciągnęła los dla siebie, Lily, Mary, Syriusza,
Jamesa, Petera, a nawet dla Emmeliny, na wypadek jeśli opuści ona w najbliższym
czasie swój łazienkowy azyl.
-Przeczytamy
je na trzy, co wy na to?- spytała zajętej skrobaniem czegoś na pergaminie Lily
i Marleny, która dała się porwać własnej imaginacji.
-Okej-
zgodziła się ta druga i zaczęła powoli odwijać papierek.
-CZEKAJ!
Musimy je odwinąć rów…
-CO?!-
przerwał jej zduszony krzyk Lily, która, ignorując jak zwykle polecenie
przyjaciółki, przeczytała już swój los. –Co to ma być?! Kogo ty mi
wylosowałaś?!
-…cześnie.
Co znowu cię ugryzło, Lily?- spytała
szatynka siląc się na łagodny ton.
-CO
MNIE UGRYZŁO?! ZAMIEŃ SIĘ ZE MNĄ TERAZ… JA… JA… O, Boże- ukryła twarz w
dłoniach. –Nie mogę z nim rozmawiać. Nie mogę.
Marlena wychyliła się i spojrzała na
zmiętolony kawałek papieru, z dwoma, nadzwyczaj starannie wypisanymi słowami-
JAMES POTTER. Gwizdnęła cicho. Dorcas nie bawiła się w wytężanie wzroku i
bezceremonialnie wyrwała rudowłosej los z dłoni. Oczy zabłysły jej jak wielkie
monety.
-Ojej.
-OJEJ?
OJEJ?!- powtórzyła wzburzona Evans. –Wal się ze swoim „ojej”! Co ja mam teraz
zrobić?
Frustracja w jej głosie osiągała
wybitny poziom, tak wybitny, że McKinnon nie mogła się powstrzymać i wybuchła
szczerym śmiechem.
Tymczasem Lily przybrała minę
męczenniczki, a jej oczy zaczęły szalenie wirować wte i wewte. Przecież ostatni
czasy nic, tylko unikała tego przesiąkniętego złem do szpiku kości faceta! Z
jakiś dziwnych powodów wtedy, w Mungu otworzyła się przed nim i poruszyła
delikatne kwestie z przeszłości, o których nie powiedziała nawet najbliższym
przyjaciółkom. Wiedziała, że to tylko żałosna udawanka, ale Potter się zmienił
od poprzedniego roku. Naturalnie, wciąż zaskakiwał swoją ujmującą głupotą i raz
po raz zabłysnął infantylnym komentarzem, ale oprócz tego bezpośrednio nie działał jej na nerwy. Coraz częściej przychodziło
jej do głowy, że źle go oceniła i że powinna dać mu szansę na przyjaźń. I mimo,
że jeśli chodziło o takie sprawy, jak walka o nie-różową choinkę Lily nie miała
sobie mocnych, kiedy miała okazać charakter w takich przypadkach życiowych jak
przeprosiny albo przyznanie się do winy, odwaga natychmiast ją opuszczała.
Nie może spojrzeć mu w oczy! Nie może z
nim teraz rozmawiać! Nie może mu nic kupić! Czy ciężko to pojąć?
Dorcas pokręciła głową z rezygnacją i
rozpoczęła żmudny monolog o celach całego tego losowania. Rzuciła na koniec
coś, że osobiście nie dopuści, choćby
miała wyjść z siebie do jakiejkolwiek zamiany w jej bliskim gronie. Nawet
jeśli miałaby powstrzymywać obcych ludzi. Jej zdecydowanie nie utrzymywało się
za długo, bo gdy tylko otworzyła swoją karteczkę wydała się z siebie żałosny
jęk.
-Kogo
masz?- zagadnęła Lily z nadzieją w głosie.
-Sally
Bellisario- mruknęła. –Nie mam pojęcia, kim jest Sally Bellisario.
Mara wzruszyła ramionami.
-Wolałabym
mieć kogoś obcego.
-A
kogo masz?- spytała ponownie Lily. Każde niezadowolone z losu zwiększało bowiem
jej szansę na potajemną wymianę. Na chwilę obecną wolałaby zrobić paczkę każdej
z puszczalskich dziewczyn, które wniosły o różową choinkę po kolei, niż
Jamesowi Potterowi.
-Franka-
westchnęła Mara, jakby trafił jej się Filch.
Dorcas wzniosła ręce ku niebu, jakby
błagając o pomstę.
-Masz
zrobić paczkę swojemu chłopakowi. Jak
można nie chcieć zrobić paczki swojemu chłopakowi?
Ja mam dziewczynę, której nigdy nie widziałam na oczy! I kto ma gorzej?
-JA mam najgorzej!- odezwał się za nimi
głos Syriusza. Dziewczyny spojrzały w jego kierunku. Ten uniósł swoją karteczkę
do góry. Bez problemu udało się z niej wyczytać: Emmelina Titanic.
Meadowes zrobiła taką minę, jakby ktoś
jej przywalił. Marlena jęknęła współczująco, a Lily poklepała chłopaka po
plecach.
-Nie
martw się, Syriuszu. Zamienimy się… Będziesz miał swojego najlepszego kumpla, a
ja…
-NAWET.
O. TYM. NIE. MYŚL- wycedziła Dor, przerywając przyjaciółce. –Pamiętaj o celu
całego losowania! Mamy zmierzyć się z trudem i wysilić swoją wyobraźnię, kupując prezent.
-Dobrze,
Meadowes- wtrącił się Black- ale jednak czasem zdarzają się takie sytuacje, w których lepiej się z kimś
zamienić. Emmelina zacznie do mnie strzelać, gdy tylko się zbliżę.
-Normalnie
obrzuci cię babeczkami- zakpiła. –A tak serio, to co zamierzasz jej kupić?
Syriusz zadumał się przez chwilę, a
raczej pokazowo udawał, że faktycznie się nad tym zastanawia, i odparł:
-Nie
wiem jeszcze- przyznał. –Może poradnik dla hipokrytek? To pewnie wchodzi w tę
twoją serię, Meadowes, którą chciałaś kupić mi i Evans… „Jestem pesymistą i
coś-tam-coś”.
-„Nie
potrafię się z niczego cieszyć i czekam, aż moi przyjaciele pozostawią mnie na
pastwę własnego pesymizmu”- podpowiedziała mu. –I nie, w serię nie wchodzi żaden
poradnik dla hipokrytek… znowu coś ci
się pomyliło.
-Moglibyście
dać już tej Emmelinie spokój?- zirytowała się Lily. –Ja rozumiem, że nie
pałacie do niej sympatią, ale nie musicie tak jawnie okazywać tej swojej
niechęci. Jak już, to idźcie założyć jakiś klub „Nienawidzimy Emmeliny Titanic
i się tego nie wstydzimy” i dajcie innym żyć!- wzięła głęboki oddech,
nieoczekiwania uśmiechnęła się od ucha do ucha i kontynuowała swoją tyradę:
-chociaż moja propozycja, co do wymiany jest wciąż aktu… ej, co ta ladacznica wyrabia?
Syriusz, Dorcas i Marlena spojrzeli we
wskazanym przez Evans kierunku. Na miano „ladacznicy” zasłużyła sobie kochana
Larissa Richardson, ta sama, która zeszłego wieczora w tak oburzający sposób
walczyła o różową choinkę! A dlaczegóż to tak została nazwana?
-Czy
mam przewidzenia, czy ona bezwstydnie kokietuje biednych, czternastoletnich
chłopców, żeby popierali chorą ideę RÓŻOWEJ
CHOINKI?!- spytała retorycznie, tak głośno, że dosłyszała ją sama Larissa i
radośnie pomachała ku rudowłosej.
-Masz
przewidzenia!- odpowiedzieli natychmiast zgodnie Syriusz, McKinnon i Meadowes.
Dorcas machinalnie złapała przyjaciółkę za rękę i półgębkiem szepnęła „nie
opłaca się”.
Ale Lily jej nie słuchała, tylko wciąż
miażdżyła Larissę bazyliszkowym spojrzeniem.
-Robi
to tylko dlatego, że chce mnie wkurzyć- prychnęła, jakby niezwykle ciężko było
wyprowadzić ją z równowagi.
-Możliwe-
poparł ją Łapa.
-To
jest niemal jak sprzedawanie się! Co to za czasy nastały, żeby ludzie
sugerowali się czymś tak… tak… tak…- zacięła się.
-Boże,
chyba po raz pierwszy raz w życiu zabrakło jej słów- przeraziła się Mara.
-Albo
szuka takiego, które wystarczająco zilustruje jej wściekłość- dopowiedział
Syriusz.
Lily spoważniała dopiero po dobrych
kilku chwilach, swojego zgorszenia co prawda nie wyraziła niczym oprócz
gniewnego warkotu, a potem wykrzykując jakieś odzywki rodem „ja jej jeszcze
pokaże!” i „nie ma na świecie niczego, kto mógłby pokonać ludzką inteligencję.
NICZEGO! Nawet piersi tej lolity…” i wpadając na jakiś pierwszoklasistów,
skierowała się do dormitorium dziewcząt, gdzie zapewne chciała rozpocząć
układanie swojego kontrataku.
Właśnie w takim stanie zastał
dziewczynę James, który dopiero co zawitał do pokoju wspólnego, żeby spokojnie
wyciągnąć ostatni los, który pozostał. Widząc „wyjście smoka” dziewczyny,
zmarszczył brwi.
-Hej,
Rogaty!- przywitał się Black, gestem ręki zapraszając go do stolika, przy
którym siedział on, Mara i Dor. –Evans wylosowała cię w paczkach.
James nie zareagował w żaden typowy dla
siebie sposób, co tylko podjudziło ciekawość Gryfonów. Typowy dla siebie sposób to oczywiście wielce niepoprawny
komentarz, sugestywna teoria, co do postaci jej przyszłego podarunku, czy
choćby huncwockiego uśmiechu. Potter obejrzał się za siebie jeszcze raz i palnął:
-To
dlatego tak się wkurzyła?
***
-Co ty wyrabiasz, Lily?- spytała następnego
ranka Dorcas, wskazując palcem na ustawioną w poprzek dziury pod portretem
prymitywną budkę, z wymalowanymi na niej literami: POWSZECHNA SONDA. Rudowłosa
podniosła głowę ze stosu papierów i spojrzała na Meadowes ze szczerą nadzieją.
-Oddasz
głos?
Przed twarzą Dor pojawił się zestaw
spiętych kartek z odznaczonymi miejscami na głos w formie krzyżyka. Na samym
końcu listy, małymi literkami napisane było: „różowy wystój”. Lily przekreśliła
go kilka razy, więc ciężko było go w ogóle zauważyć.
Meadowes zrobiła tak zszokowaną minę,
jakby zobaczyła właśnie Voldemorta tańczącego balet.
-Myślałam,
że Marlena robiła sobie jaja, kiedy powiedziała, że organizujesz publiczny bunt
przeciwko choince.
-Ktoś
musi wziąć sprawę w swoje ręce, Dor- stwierdziła Ruda. –Pomyślałam, że jeśli
zagracuję drogę wyjścia z pokoju wspólnego, naturalnie zmuszę każdego do
oddania głosu. I przy okazji wydeklamuję krótką i zwięzłą mowę na temat
nonsensu różowej choinki, którą wczoraj ułożyłam.
-Chcesz
powiedzieć, że siedziałaś tu wczoraj cały dzień i całą noc?
-Noo…
tak.
-Czy
ty kompletnie nie znasz ludzi w tej szkole, Lily?- jęknęła. -Jeśli zobaczą, że
zależy ci na nie-różowej choince, to specjalnie będą na nią głosować! Powinnaś
ustawić się gdzieś z boku albo…
-Uwierz mi, nie zagłosują- ucięła Ruda.
–Z jakiś powodów się mnie boją.
Ciekawe
dlaczego, pomyślała Dor, ale zanim zdążyła to skwitować jej uwagę przykuło
coś jeszcze:
-Czy
ten stół ma wyłamaną nogę?
-O…
tak- potaknęła Lily. –Przed chwilą
był tu Chris Wood, a kiedy powiedziałam, że go nie przepuszczę, dopóki nie
zagłosuje, wkurzył się, no i… no. On
jest specjalną jednostką, Dorcas. Nie boi
się mnie prawie w ogóle.
Szatynka tylko pokręciła głową.
Wiedziała, jak bardzo Evansówna potrafi być zawzięta, kiedy ktoś ją sprowokuje.
Wiedziała, jak bardzo potrafi walczyć o taką pierdołę jak dekoracja choinki.
Wiedziała nawet, jak bardzo potrafi być przerażająca, kiedy na czymś jej
zależy. Ale z tym cyrkiem z choinką przeszła samą siebie. Może i mówimy o
dziewczynie, która w zeszłym semestrze zorganizowała kampanię przeciw
seksizmowi, bo jakiś głupi chłopak, od którego wszyscy wszystko odkupowali,
powiedział, że nie sprzeda jej kociołka, bo jest dziewczyną, w dodatku rudą i
mało rozwiniętą. Może i mówimy o dziewczynie, która przebrała się za
uzdrowicielkę. Może i mówimy o dziewczynie, która prześladowała przez całe dwa
lata biedną Minnie Meyer, za to, że zostawiła ją samą z projektem na
transmutację, bo zachorowała. Może i należy brać to pod uwagę i nie dziwić się,
że nareszcie padło i na kampanię na rzecz różowej choinki, ale jednak w Dorcas
wyjątkowo coś pękło. Nie będzie, oj nie będzie, przyglądać się, jak jej
najlepsza przyjaciółka robi z siebie kompletnego głupka!
Bez wahania chwyciła plik kartek i
cisnęła nimi o ziemię tak, że wyślizgnęły się z metalowej agrafki i upadły we
wszystkich kątach pokoju. Ruda rozdziawiła usta z oburzenia.
-DOR!
-Ktoś
musi sprowadzić cię na ziemię, Lily. Jeśli nie załapałaś po rozwaleniu stołku,
to załap teraz!
Przez sekundę mogło się wydawać, że do
zielonookiej naprawdę dotarło. Stała bez ruchu i bezgłośnie poruszała wargami,
jakby chciała sobie coś przetłumaczyć. Złudzenie nie trwało jednak długo. Evans
natychmiast oprzytomniała, zadarła wysoko głowę, powiedziała, że bardzo jej
przykro, iż Dorcas kompletnie jej nie wspiera i zaczęła zbierać kartki z
powrotem.
Meadowes wywróciła oczami i opuściła
Pokój Wspólny. Jej miejsce szybko zastąpiła Marlena, a potem dwie czwarte
Huncwotów, czyli Syriusz i James. Oboje parsknęli głośno, gdy zobaczyli
rozpadającą się budkę rudowłosej:
-Co
tam dziewczyny?- zagadał Potter i wyszczerzył zęby.
-Dobrze
cię widzieć, Syriuszu- przywitała się Lily, ignorując obecność Jamesa. –Organizuje
rebelię, a wiem, że nie ma na świecie drugiego takiego oponenta, no może oprócz
mnie, jak ty.
Black powstrzymał się od śmiechu i
spytał z przesadną powagą:
-O
co chodzi, Evans?
-Otwieram
protest przeciwko różowej choince- wyjaśniła gładko, jakby podobne protesty
organizowano średnio siedem razy w tygodniu.
-Co?
-Nazwałam
to „Sprzeciwiamy się Naciskowi Niszy Społeczeństwa i Nie Dopuszczamy Do
Zbezczeszczenia Naszego Dziedzictwa”- odparła dumnie i wskazała na plakietkę
jaką przyczepiła do tuzina innych na swoim czerwono-złotym krawacie.
-SNNSNDDZND-
szepnęła Mara. –Za długa nazwa.
-Owszem-
zgodziła się Evans. –Ale tylko ona odpowiednio przemawia.
-Nie
przesadzasz trochę, Lily?- spytała miękko Marlena. –Przecież to tylko jakieś
głupie ozdoby, i tak pewnie jacyś chuligani podpalą tę choinkę do jutra, więc…
-Ej!-
obruszył się James. -To my wysadziliśmy choinkę
rok temu i to nie jest żaden wandalizm, jedynie…
Lily machnęła ręką, jakby jego słowa
nie miały żadnej wartości i zwróciła się ponownie do Blacka:
-Mniejsza
z tym! Musisz pomóc mi nakłonić resztę do
poparcia naszego hasła!
Do Syriusza chyba dotarło, że
dziewczyna mówi na poważnie, bo przestał podśmiewywać się pod nosem i zrobił
przerażoną minę. Jak tu odmówić Lily Evans?
-Lily,
słuchaj…- zaczął grzecznie. -Naprawdę, chciałbym pomóc ci w tym całym cyrku,
serio, ale znając twoje możliwości i kontakty z tymi dziewczynami, które będą
robić ci na złość, ta wojna skończy się gdzieś koło Wielkanocy, a ja…
-CHCESZ
MIEĆ RÓŻOWĄ CHOINKĘ W POKOJU WSPÓLNYM?- fuknęła, doprowadzając go do porządku.
-No,
nie… Dobra, ja… Zagłosuje na nie i…
-I
nakłoń do tego innych! Wymyśl coś, Black!
-Ja
mogę ci pomóc, kochana- zaoferował się Potter. Lily udała, że niedosłyszała
propozycji.
W tym samym czasie do pokoju wspólnego
zeszła roześmiana banda puszczalskiej „niszy społeczeństwa”, które, najgłośniej
jak umiały, chwaliły się dotychczasowym wynikiem zebranych głosów za różową choinką (dwadzieścia siedem),
a Larissa Richardson miała czelność nawet podejść do grupki sześciorocznych
Gryfonów i zagadać:
-Ile
zebrałaś głosów, Evans?- udała ciekawą. –Dwa, trzy? A może dobiłaś do pięciu?
Kiedy twarz Lily Evans zaczyna przybierać
barwę włosów, tak jak teraz, można być pewnym, że nie zbliża się nic dobrego.
Marlena od razu to wyczuła, więc szepnęła stanowczo:
-Lily,
nie…
Ale ta już stała na stoliku i
wykrzykiwała, ile sił w płucach:
-Drodzy
Gryfoni, którzy usiedli sobie na kanapach, czekając aż sobie pójdę: nie
głosujcie za różowym wystrojem! Nie bądźcie bierni! Włączcie asertywność!
Chłopcy, wiem, że wasze libido szaleje i że Richardson eee… w pewien sposób zakłóca waszą deliberację, jest atrakcyjna i przez ten ciężki okres, jakim jest
dojrzewanie, możecie przez chwilę odczuwać brak potrzeby posiadania własnego
zdania i rozumu, ale nie możecie dopuścić do tego, żeby ona jakimiś szatańskimi
gierkami ZMUSZAŁA was do głosowania na taki absurd, jak RÓŻOWA choinka.
Wierzę, że dom Godryka Gryffindora jest na tyle stanowczy i nieugięty, że nie
pozwoli szalonym hormonom wygrywać boju z własnym intelektem!
-Lily…
-Możecie
sobie myśleć, że cały mój przekaz jest zwykłym bełkotem szurniętej rudej,
dziwnej dziewczyny, która zasnęła dzisiaj przy powyłamywanym stole i listą z góra dwoma głosami, którą tak w ogóle ktoś
mi podwędził, za co dziękuję, ale
naprawdę, robię to wszystko dla was i
dla naszego wspólnego domu…
-Lily…
-…a
wtedy, kiedy przyprowadzicie tu jakąś osobę, która ma normalną choinkę u siebie w pokoju wspólnym, da się we znaki
zażenowanie i wyrzuty, że kiedy mogliście, nie
protestowaliście przeciw takiemu nonsensowi, jakim jest różowa choinka…
AAA!
Ale było już za późno- wyłamana noga
stolika Lily nie wytrzymała, ugięła się wpół, a razem z nią ugięły się
wszystkie pozostałe, a Ruda z głośnym trzaskiem, spadła na ziemię.
Larissa, puszczalskie dziewczyny i cała
reszta pokoju wspólnego Gryfonów (naturalnie oprócz wąskiego kręgu przyjaciół
dziewczyny) wybuchła głośnym, złośliwym śmiechem. James pomógł jej wstać z
ziemi i otrzepać spódniczkę (swoja drogą ciekawe, pomyślała Lily, dlaczego
wybrał akurat tę część garderoby). Po kilku minutach cały tłum opuścił pokój,
nie szczędząc przy tym drwin i złośliwych uwag, które dość inteligentnie
ripostowali jej przyjaciele.
Cóż, przynajmniej nie była w tym
wszystkim sama.
***
-Wiesz,
że jest mi przykro, że mieliśmy różową choinkę w pokoju wspólnym, prawda, Lil?-
spytała Dorcas, kiedy we dwie spacerowały po zaśnieżonych uliczkach Hogsmeade. Rudowłosa,
pogrążona w zadumie, pokiwała głową. –Ale od początku było wiadomo, że nie
wygrasz tej wojny.
Dzisiejszego, wtorkowego popołudnia
drzewko pojawiło się w pokoju wspólnym, naturalnie ubrane w różowe bombki,
lampki i z wielką, pudrowo-różową gwiazdą na samym czubku. „Niszy
społeczeństwa” nie dane było nacieszyć się tym widokiem, ponieważ dosłownie
dwie godziny później ktoś, zgodnie z wróżbą McKinnon, podpalił. Tylko takie
pocieszenie dostała Lily i chyba po raz pierwszy w życiu spodobał jej się akt
wandalizmu.
-Wiem-
zgodziła się Evansówna. –Po prostu jestem zawiedziona. Chyba zawaliłam dzisiaj
test z transmutacji, przez tę kampanię. A te… panie lekkich obyczajów mogą
robić ze mnie kompletne wynaturzenie przez najbliższe dwa lata, więc… Sądzę, że
wszyscy są szczęśliwi.
-To
sprawiedliwie się rozstrzygnęło… no wiesz, jedni chcieli choinkę taką, drudzy
siaką, a skończyło się, że nie ma jej w ogóle. A nimi się nie przejmuj- debile
zawsze będą wkraczać w nasze życie.
-Czasem
mam wrażenie, że wszyscy mnie nienawidzą, wiesz?- wypaliła Ruda, zanim zdążyła
ugryźć się w język. Dorcas zmarszczyła brwi. –Stosunek ludzi do mnie jest
zupełnie inny niż do ciebie-
kontynuowała- albo chociaż do Mary czy Emmy.
Szatynka długo nie odpowiadała,
wpatrując się dziwacznie w swoją przyjaciółkę. Może i miała ona trochę racji?
Mało osób za nią przepadało, większość nawet nie tolerowało jej obecności,
przykładem mogły być ciągłe dogryzki albo głupie żarty, jak poplamienie jej
swetra, nabazgranie jakiś tanich gróźb na książkach dziewczyny, czy ciągłe
wylewanie na nią soku dyniowego przez Ślizgonów, kiedy przechodziły spokojnie
korytarzem. Meadowes jednak nie miała pojęcia, że takie rzeczy naprawdę ranią
jej przyjaciółkę. Lily sprawiała wrażenie osoby tak wyniosłej, tak dumnej, że
nigdy nie przypuszczałaby, iż zwraca ona na nich uwagę.
O tolerancję zawsze jest ciężko, tym bardziej,
że Evans nigdy nie chciała być taka sama jak reszta. Wiecznie szła pod prąd,
buntowała się, wykłócała, miała te swoje dziwactwa i było jej z tym dobrze.
Zdanie innych zawsze pozostawało w jej głębokim poważaniu.
Tymczasem nie była to prawda. Nie, z
tym, że Lily nie szła pod prąd, oczywiście, tylko z tym, że jej to nie ruszało.
Meadowes czasem zapominała, że Ruda jest w głębi duszy wrażliwą dziewczyną i
jak każdy ma chwile słabości.
-Zazdroszczą
ci- szepnęła. –Zazdroszczą ci tego, że jesteś jednorazowa. Nigdy nie znałam kogoś takiego jak ty, i pewnie już
nie poznam.
Ruda uśmiechnęła się słabo i złapała
szatynkę za rękę, posyłając jej zainteresowane spojrzenie:
-Mniejsza
o tym- lepiej chwal się, co kupiłaś tej dziewczynie, którą wylosowałaś.
Dor ożywiła się znacznie, pogrzebała w
swojej przerzuconej przez ramię torebce i wyjęła z niej małe zawiniątko. Były
to krótkie, letnie szorty.
-Kupiłaś
jej krótkie spodenki?- zdziwiła się Ruda. Dor kiwnęła głową. –Kupiłaś jej
krótkie spodenki w środku zimy?
-Och,
nie w środku zimy. Dopiero co
skończyła się jesień. Poza tym, są bardzo ładne, w sklepie była przecena
posezonowa, i po trzecie- jak jej się nie spodoba, to sobie je zatrzymam.
-A skąd
znałaś jej rozmiar?
-Nie znałam.
Kupiłam na siebie.
Lily zaśmiała się głośno i dała
przyjaciółce sójkę w bok. Meadowes przez kilka pierwszych chwil wyglądała na
kompletnie zdezorientowaną i nie miała pojęcia, z czego Evans się tak śmieje. W
końcu jednak (jak zawsze, gdy ktoś się obok niej śmiał wniebogłosy) dołączyła
do chichotu i we dwie mijały kolejne uliczki magicznej wioski zanosząc się
śmiechem. Pewnie trwałoby to jeszcze długo, możliwe, że przez całą drogę
powrotną do Hogwartu, gdyby zielonooka nie zobaczyła kompletnie przypadkiem
znajomej twarzy, łypiącej nań spode łba obok straganu z jabłkami na patyku
oblanymi karmelem.
-Co
z haha, co z tobą, Li-Lil?- spytała,
pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu Dorcas.
-Ja…
Nie kupiłam nic Jamesowi- wyjaśniła nieprzytomnie dziewczyna. –I… Idź już, ja
coś sama poszukam…
-Ale…
-Nie,
Dor, serio. Nie będę zabierać ci
czasu… Tam jest jakiś sklep Qudditcha, to… no
to ja pójdę.
-Ale,
Lily, sklep Qudditcha jest w zupełnie inną stro…
Tamta już jej nie słuchała. Za dużo
myśli zajęło jej umysł, z chwilą, gdy zobaczyła po raz pierwszy na żywo Isaaca
Monroe.
***
Właściwie
to Marlena nie wiedziała, dlaczego ta randka to kompletna katastrofa. Każda
dotychczasowa chwila z Frankiem była w jej opinii świetnie spędzona, a teraz,
od początku cała ta wizja idealnie spędzonego czasu legła w gruzach.
Hmm… To zapewne przez jej nastawienie.
W końcu, na początku jej znajomości z tym chłopakiem może i nie była do końca
doń przekonana, ale szybko pozwoliła sobie go polubić, w końcu, jak to
powiedziała Dorcas, lepiej już trafić nie mogła. I to możliwe, że wmawiając
sobie dokładnie ten sam tekst z każdym razem, gdy nachodziły ją wątpliwości, w
końcu sama w to uwierzyła. Dopóki nie przywróciła kontaktu z Remusem.
Jej związek miał się świetnie, kiedy
unikała zarówno Lupina, jak i Emmeliny, jak ognia. Co prawda, może nie był on
zbudowany na wzajemnym zaufaniu, szczerości i tak dalej, bo w gruncie rzeczy
Mara nie przyznała się o od początku ani do podejrzewanej likantropii, ani do
zmiennokształtności. Zwyczajnie nie mogła. Są takie rzeczy, o których się nie
mówi, kiedy dobrze się nie zna swojego „powiernika sekretów”. Nikomu, kogo za
od trzech miesięcy nie powiedziałaby, że jest wilkołakiem, kleptomanką i ma
skłonności biseksualne. Po prostu nie. Ale tu znowu nasuwa się pewna dręcząca
myśl- czy oby nie popełnia tego samego błędu, co wcześniej Remus? Czy Frank,
gdyby się dowiedział (bo w końcu na pewno się dowie o jednej z powyższych
trzech rzeczy), mógłby się na nią wściekać jak ona na Lupina? Czy takim
zachowaniem nie wychodzi na największą hipokrytkę tego świata?
Dokładnie- chyba nikt, kto zadręczałby
się tyloma rzeczami na raz, nie mógłby zwyczajnie bezmyślnie cieszyć się uroczą
kolacją z uroczym chłopcem i śmiać się z jego uroczych opowieści. Ktoś, kto
zadręcza się tym wszystkim może ewentualnie głupio kiwać głową i czasem rzucić
jakiś niezwykle inteligentny komentarz rodem „o rany” albo „wow”.
Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to
McKinnon wcale nie znała Franka dobrze. Nie wiedziała nawet gdzie mieszka albo
jaki jest jego ulubiony kolor. Zdawała sobie jednak sprawę z jednego-
Longbottom jest niebywale spostrzegawczy i empatyczny (jak na faceta), dlatego
też to, że od razu zauważył, że z jego dziewczyną jest coś nie tak, wcale nie
robi z niego wspaniałego chłopaka, który dobrze zna swoją ukochaną (na Boga, on
nie zdaje sobie sprawy z tych trzech powyższych, niebywale znaczących w jej
życiu materii), najwyżej osobę dojrzałą i wrażliwą do zaskakującego i
niemęskiego stopnia.
On
musi być dojrzały i wrażliwy,
pomyślała. Przecież to prefekt naczelny (ona
też nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo nieidealni i kłótliwi są prefekci).
Cóż, ile w tym przekonaniu było
prawdy, tego już nie dane nam się dowiedzieć, ale ważne było to, że trochę
podniosło dziewczynę na duchu. To byłoby bardzo dobijające, gdyby on znał ją, a
ona go nie.
-Na
pewno dobrze się czujesz?- spytał po raz kolejny. –Jakoś dziwnie wyglądasz.
-Jasne-
skłamała.
Czy pożeranie się wzrokiem zalicza się
do świadomego flirtu? Jeśli tak, to wczoraj przez około pół godziny flirtowała
w najlepsze z Remusem Lupinem, jej byłym chłopakiem. A flirtowanie z byłym
chłopakiem to pierwszy stopień zdrady. A więc, idąc tym tropem, zdradzała
dzisiaj przez pół godziny Franka. Czy to też powinna zataić? Czy nareszcie
powinna zacząć po ludzku normalnie gadać?
Jak to się stało, że całe jej życie to
kłamstwo? Wszyscy okłamują ją, ona okłamuje wszystkich patologicznie… nawet
przed kilkoma sekundami musiała skłamać. Czy czuła się dobrze? Fizycznie? Nie.
Psychicznie? Nie. Emocjonalnie? Nie. Mentalnie? Też nie. To już cztery kłamstwa
i to w jednym słowie- pięcioliterowym „jasne”. Dlaczego ona tyle łgała?!
Na pewno dobrze się czujesz, Marleno?
Jakoś dziwnie wyglądasz.
Nie,
Frank. Czuje się tak źle, że chyba zaraz zwymiotuję.
-Co?!-
wykrzyknął nagle chłopak. Mara zmarszczyła brwi.
I wtedy do niej dotarło.
-O
matko, powiedziałam to na głos?- przeraziła się. Longbottom powoli kiwnął głową
z dość dziwnym wyrazem twarzy.
-Wiesz,
jeśli źle się czujesz, to możemy…
-Nie.
-Co
nie?
-Nie możemy tego odłożyć, Frank- wyjaśniła z głośnym westchnieniem. –Ja się chyba
nie poczuję już lepiej. W ogóle.
-Ale…-
zająknął się, zmieszany. –Jesteś chora czy coś…?
-Nie. Ja…
Co z nią właściwie było? Marlena
wiedziała tyle, że nie jest chora. Przynajmniej nie miała tego stwierdzonego.
No chyba, że zaliczy zmiennokształtność. Ale nie w tym sęk.
Jak powinno się zdiagnozować jej
żałosne zachowanie? Dlaczego od wczoraj straciła wszelką energię? Dlaczego
znowu wszystko zaczęło się komplikować? Dlaczego zaczęła się przejmować tak
błahą rzeczą, jak jakaś rozmowa z byłym chłopakiem, nawet jeśli można ją
zaliczyć do świadomego flirtu? Dlaczego przestało jej odpowiadać towarzystwo
Longbottoma? Co się zmieniło?
-Ja…
Ja chyba kocham kogoś innego.
***
Patrząc
na to z pewnej perspektywy, można by pomyśleć, że Isaac Monroe stał się
pasożytem umysłu Lily Evans. Z każdymi jego kolejnymi odwiedzinami, dziewczyna
stawała się coraz bardziej podatna na legilimencję, a nawet ciężej było jej się
na czymkolwiek skupić. Stała się dość pobudliwa, często musiała robić sobie
przerwy w nauce, bo nie mogła spokojnie usiedzieć w miejscu, chociaż nigdy nie
miała z tym problemu. Chłopak tymczasem nawiedzał ją częściej i częściej.
Jego wkroczenie do jej „otwartego”
umysłu zawsze zwiastował niemiłosierny ból głowy, nudności i przewlekłe
zmęczenie. Następnie pojawiały się mroczki przed oczami, a nogi robiły się jak
z waty. Na tym etapie rudowłosa zazwyczaj mdlała albo zasypiała na jawie, ale z
czasem udawało jej się podzielić swoją uwagę na tyle, że prowadziła wyimaginowana
rozmowę z chłopkiem, a jednocześnie trzeźwo funkcjonowała na jawie. Dlatego też
nikt nie zdawał sobie sprawy, że pozyskiwała wartościowe informacje w tej samej
chwili, w której kończyła jeść miskę kaszy.
Nie chodziło o to, że była zbyt słaba,
żeby zapobiec tym „najazdom” na jej umysł- Evansówna mogłaby przecież nauczyć
się oklumencji (pewnie nie należałoby to do najłatwiejszych rzeczy pod słońcem,
ale wszystko da się osiągnąć z odpowiednią motywacją), gdyby naprawdę jej
zależało. A tak nie było. Isaac swoimi opowieściami powoli zapełniał puste
elementy skomplikowanej układanki związanej z medalionem i Jo, a tego właśnie
potrzebowała. Zawsze lepiej wiedzieć, z czym się ma do czynienia.
Monroe opowiedział jej pewną
czarodziejską legendę, czy tam bajkę, o której prawdziwości przekonał się
osobiście. Medalion, którym interesowała się Jo, należał do jednego z siedmiu
amuletów zabezpieczających, to znaczy, że mając go przy sobie formował się
swoisty „parasol” obronny, który odpychał od siebie pewne rodzaje zaklęć. Na
pytanie, jakie zaklęcia odbija jej medalion, Isaac nie potrafił odpowiedzieć.
Jo dowiedziała się o nim od matki,
ponieważ ten przedmiot był przekazywany z pokolenia na pokolenie u Prewettów.
Najwyraźniej zwyczajnie upominała się o swoje. Tylko jaki ona miałaby mieć w
tym wszystkim cel?
Obecnie ona i chłopak siedzieli w
jakieś dziwnej knajpce, a on studził swoją zamówioną herbatę, mieszając
łyżeczką w lewo. Wyraz twarzy miał równie nieodgadniony jak pokerzysta.
-Wylosowałem
cię w loterii szkolnej, wiesz?- przerwał niespodziewanie milczenie. Lily
wzdrygnęła się, słysząc jego zachrypnięty głos. –I mam już nawet prezent.
-To…
to super- wydukała. –Ale… nie musisz dawać mi go teraz, bo chyba… no, nie po to mnie zgarnąłeś z ulicy, co
nie?
-To
jeden z powodów- powiedział zagadkowo. –Chociaż nie, masz rację- nie po to zgarnąłem cię z ulicy. Chciałem pogadać.
Lily uniosła jedną brew do góry.
-Pogadać? Tak… werbalnie?
-Nie
zawsze mam siłę wchodzić do twojego umysłu, Lily. Są takie dni, kiedy… kiedy po prostu nie mogę.
-I
dzisiaj nie możesz?
-Nie
mogę.
-A
co dzisiaj jest?
-Dzień
przed pełnią.
Lily zaschło w gardle. Sięgnęła po swój
kubek z herbatą i jednym haustem wypróżniła ją do dna.
-Miejmy
to za sobą… Dlaczego chcesz ze mną
gadać?
-Musisz
dać mi medalion.
-CO?!
Isaac oblizał usta w podenerwowania.
-Chcę
go zniszczyć- wyjaśnił. –Niedługo Jo się o niego upomni, a wtedy już musi być
po wszystkim. Już musi go nie być. Jeśli mi go oddasz, nic ci się nie stanie.
Jeśli będziesz się stawiać… lepiej o tym nie rozmawiajmy, dobrze? Zbliżają się
święta, to zbyt dobry okres, żeby mówić o śmierci.
Lily przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Oczy Monroe’ a przybrały dziwną, czarną barwę, a gdyby miały coś symbolizować,
bez wątpienia byłby to strach. Po raz kolejny pomyślała, że od tego chłopaka
emanuje coś dziwnego, coś, co w niebywały sposób odstrasza innych. I
faktycznie, przez pewien czas siedziała na krześle, kompletnie sparaliżowana
strachem, całą siłą woli zmuszając się do nie myśleniu o miejscu, gdzie
schowała naszyjnik. Nie miała pojęcia, skąd wzięło się u niej tyle odwagi, ale
nagle usłyszała swój stanowczy głos:
-Dlaczego
miałabym ci go dawać? Nawet cię nie znam.
-To
prawda. Ale komu wolisz go dać- mnie czy Jo?
-Szczerze?
Żadnemu z was.
Isaac wcale się nie zdenerwował, jak
można by było przypuścić. Oczy jedynie mu zabłysły, a on sam wykrzywił twarz w
coś, co można było nazwać uśmiechem albo nieprzyjaznym grymasem.
-Co
mam zrobić, żebyś mi zaufała?
Co mógł zrobić? Chyba nic. W końcu
zaufania nie dostaje się w nagrodę za zrobienie jakiegoś trudnego zadania.
Zdobywa się je przez lata. Lily szczerze wątpiła, że na chwilę obecną w ogóle zna kogoś, komu dobrowolnie przekazałaby
ten medalion, nawet jeśli miałby go zniszczyć. Musiał mieć wielką moc, większą
nawet niż tą, w którą wierzył Isaac, skoro interesowało się nim tyle osób.
Było jednak coś, co ją skusiło, żeby
przynajmniej chłopaka podpuścić. W końcu, chyba nie każe jej dać jakieś wieczystej
obietnicy czy czegoś takiego, na dostarczenie tego wisiorka, prawda? Jeśli się zapyta,
a on jej teraz prawdziwie odpowie, będzie dysponowała wiedzą porównywalną do
niego i Jo, a więc będzie miała nad nimi dodatkowo przewagę w postaci tego medalionu.
Tak, pomyślała, warto spróbować.
-Musisz
odpowiedzieć mi na jedno pytanie- zaproponowała. –Dlaczego nie możecie
zwyczajnie wykraść mi tego medalionu, ty i Jo? Przecież jestem całkowicie
bezbronna w dziedzinie legilimencji. W jakim celu próbujecie do mnie dotrzeć?
Czemu chcecie, żebym osobiście wam go oddała?
Chłopak nie zawahał się ani chwili i od
razu zaczął tłumaczyć, zupełnie jakby przygotował się do tego już wcześniej:
-Medalion
wybiera swojego pana. Przez wiele lat był przekazywany z pokolenia na
pokolenie, a zmieniał swojego nosiciela dopiero wtedy, gdy został przekazany
dobrowolnie. Jeśli wykradłbym go od ciebie, zacząłby się wylewać, znaczy się,
zaklęcia, które zostały w nim umieszczone, zaczęłyby go opuszczać i mogłyby we
mnie trafić… A od tych klątw nie ma odwrotu.
-Wciąż
nie rozumiem- przyznała. –Skoro należał do rodu Prewettów i był przekazywany z
pokolenia na pokolenie, jakim cudem znalazł się w rodzinie mugolskiej?
-To
wszystko sprowadza się do twojego prezentu- wyjaśnił, po czym pogrzebał w
wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął z niej napełnioną czymś fiolkę. –Wiesz,
co to jest?
Rudowłosa pokręciła głową. Isaac
nachylił się bliżej, jakby obawiał się, że może być podsłuchany.
-To
wspomnienie- wyjaśnił. –Obejrzyj je sobie w jakieś myśloodsiewni, a potem weź
medalion i przyjdź do tego samego miejsca, w którym pierwszej nocy szóstej
klasy zobaczyłaś dziwne światło. Będę czekać do północy. Nie spóźnij się.
Lily nie zdążyła nawet zapytać, skąd
chłopak wie o tym, że pierwszej nocy szóstej klasy widziała ów snob światła. Uważnie
wpatrywała się we fiolkę pełną dziwnej cieczy i zastanawiała się, gdzie znaleźć
myśloodsiewnię.
***
-Cześć,
James- przywitała się z pierwszą osobą, na którą wpadła w Hogwarcie. Chłopak
miał nadzwyczaj rozczochrane włosy, zmizerniałą twarz i wyglądał na zmęczonego.
W ręce dodatkowo trzymał swoją miotłę, a więc zapewne wracał z treningu.
Na jej widok od razu się ożywił, ale
jednocześnie nie krył swojego zdumienia, że nareszcie zaczęła się do niego
odzywać.
-Myślałem,
że mnie unikasz- przyznał bez ogródek.
-Robiłam
to- zgodziła się Lily. –Ale… wiem, że to zabrzmi źle, ale potrzebuję twojej pomocy- zawahała się, po czym dodała: -Proszę.
-O
co chodzi?- spytał wywracając oczami. Lily zignorowała wyrzuty sumienia, że
przychodzi z tym właśnie do niego, po popisowym unikaniu go przez kilka
ostatnich dni.
-Czy…
wiesz może, gdzie w tym zamku znajduje się jakaś myśloodsiewnia?- spytała
pozornie obojętnie.
-Pokój
Życzeń- palnął od razu. –Ale po cholerę ci myślood… Evans, gdzie ty pędzisz?
-Muszę
natychmiast się tam dostać- odkrzyknęła. –To sprawa życia i śmierci. Mam wspomnienie!
Przez chwilę stał patrząc w oddalają
się sylwetkę dziewczyny z mieszanymi uczuciami. Dopiero po chwili, wziął
głęboki oddech i ruszył za nią biegiem.
***
Kiedy wyciągnęła twarz z misy, była ona
trupioblada, jak u albinosa. Oczy dziewczyny zaszkliły się niewidzialną mgłą, a
ona sama otwierała i zamykała usta, jakby nic, co chciała powiedzieć, nie
wydawało się być wystarczająco sensowne. James zmarszczył brwi i szepnął cicho:
-Lily…?
Evansówna powoli podniosła głowę,
przygryzła dolną wargę, po czym wydukała łamiącym się głosem jedno,
przerażające zdanie:
-Myślę…
Wydaje mi się, że Jo Prewett jest moją siostrą.
***
Tak,
to ja. Autorka tego bloga, znana również jako
NiewdzięcznicaKtóraNieKomentujeWaszychRozdziałów. Tak, ta sama.
Moi
drodzy (moje drogie), mam straszne wieści- moja
lista czytelnicza kompletnie sfiksowała. Wszystkie, ale to wszyściusieńkie obserwacje samoistnie się skasowały.
Nie wiem, czy to tak for gud, czy może to kolejny foch Bloggera, który mu
przejdzie… kiedyś. W każdym bądź
razie nie mam obserwacji, nie mogę dodać nowych i nie mam pojęcia, czy coś nowego się u was pojawiło. Dlatego właśnie
chciałam was wszystkich poprosić o informowanie mnie przez ten czas o nowych
rozdziałach… Mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć do tych notek, na których
najbardziej mi zależy. I poinformujcie nawet jeśli post pojawił się wieki temu,
a ja nie skomentowałam- to się psuło od dłuższego czasu. Chciałam was dać znać
o tej awarii szybciej, ale głupio było mi wyskoczyć bez rozdziału. Dlatego
napisałam Tocoś, co pewnie dopiero co
skończyliście czytać. Gratuluję wytrwałości. Serio- to był najkoszmarniejszy
rozdział w całej historii tego opka- nigdy nie miałam tak mało weny i nigdy tak
bardzo się nie męczyłam.
Za
to odnalazłam trochę polotu w pisaniu starych rozdziałów. Ogólnie doszłam do
wniosku, że ta historia jest źle poprowadzona, zbyt chaotycznie, nie
wykreowałam bohaterów tak, jak planowałam, a to przez zbyt ubogie opisy w
początkowych rozdziałach. Dlatego zaczęłam pisać je od nowa.
Nie,
żebyście musieli je czytać- w życiu nie skazałabym was na to po raz drugi- ale
to możliwe, że mikroskopijne zmiany fabularne się wkradną, o czym naturalnie
będę informować. Ale jeśli jednak znajdzie się ktoś, kto chciałby poczytać
odnowione rozdziały to będę o ich pojawieniu się informować pod rozdziałami.
Ponieważ
obiecałam, dedykacja dla Wiatrusia
<333.
Niech
moc będzie z wami.
O matulu! Kocham cię Abigail, kocham, kocham!!!! Jednka skomentuję twój nowy (wspaniały) rodział utro! Jak spokojnie zaloguję sięna bloggera. Spokojnie, u mnie blogger też nawala:(
OdpowiedzUsuńMoże dojrzwa? ;D
Wiatr
Kochana,
UsuńNowy wspaniały tasiemiec, który pochłonęłam nawet nie wiem kiedy jest fenomenalny! Nawet nie wiesz jaka byłam zadowolona jak zobaczyłam twój nowy rozdział podskoczyłam z radości.
Ale dlaczego, dlaczego robisz z Emmeliny taką okropną pustą blondynkę?! Błagam niech się zastanowi nad swoim życiem i niech się do jasnej anielki pogodzą! Błagam! Przecież wiesz jak bardzo kocham Emmelinę!
Czy ja dobrze widzę? Marlena zerwała z Frankiem! Jupi! O wiele bardziej wolę Marlenę z Lupinem!
Lily i James, Lily i James! Kocham ich! Zwałszcza, że James, jak na razie, zna wszystkie tajemnice Lily! Widzisz już do siebie pasują!
Różowa choinka? Serio? Milion razy wolę zieloną, albo coś tam!
Biedny Syriusz! Wylosował moją kochaną Emmelinę! A z Lily to jestem zadowolona, że wylosowała Jamesa! Nawet nie wiesz nie wiesz jak!
Biedna Lily! Niech dokopie temu Manroe! Błagam!
Ciekawa jestem czy pogada z Jo?
Aha i jeszcze dwie rzeczy:
1.Skoro Lily jest córką Lukrecji, która ma blond włosy i Ethana, który ma brązowe włosy to jak do jasnej anielki możliwe, że Lily jest ruda? Taka jak Mary! Wytłumacz mi to!
2. Okropnie dziękuję za dedykację! Dzięki!
Nie przejmuj się bloggerem! Może on na serio przeżywa trudny okres dojrzewania?
Wiatr
Największa-Fanka-Emmeliny
Droga Największa-Fanko-Emmeliny,
UsuńJa podskoczyłam z radości, jak zobaczyłam na tablecie, że skomentowałaś :*. Jeśli chodzi o panienkę Titanic to faktycznie jest teraz trochę nieznośna, ale mam w planie w najbliższych rozdziałach zafundować jej taką refleksję na temat własnego życia i sporą zmianę wizerunku :D. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę.
Co do twoich pytań:
1- Chcesz żebym odpowiedziała ci z opowiadaniowego punktu widzenia czy naukowego? ;>. Oglądałam ostatnio jakiś dokument w telewizji o genetyce i tam właśne gadali o takich niestworzonych, rodzinnych kolorach włosów, ale to było dawno po tym jak wybierałam odcień włosów dla swoich bohaterów, więc to raczej mało istotny fakt :D.
Powiem jedno- kolor włosów jest wskazówką ;>.
2. A proszę bardzo :*
Dojrzewanie dojrzewaniem, ale to co wyczynia Blogger to już po prostu żenada -,-. Mam nadzieję, że to się naprawi, bo bez listy czytelniczej to ja nic nie zdziałam :C.
Pozdrawiam :*
Jołson srołson.
OdpowiedzUsuńSpecjalnie dla Ciebie się zalogowałam! Czujesz to? :3
Fakt faktem - czas mnie goni, niemal słyszę za sobą jego świszczący oddech, ale mimo wszystko nie skomentować TWOJEGO rozdziału to wstyd. Tym bardziej, że poprzedniego już nie skomentowałam i serio miałam wyrzuty sumienia :c
No dobra, wciąż mam.
Ale w każdym razie może skupię się teraz na tym obecnym, 14 już (kiedy to minęło?!) "Tymczymś". Okej, dobra, przyznaję. Nie kocham tego rozdziału tak bardzo, jak niektóre poprzednie (mój ulubiony - ten jak wszyscy mieli to monocośtam i byli w skrzydle szpitalnym - p ł a k a ł a m ze śmiechu) ale to nie znaczy, że ten jest kiepski, tylko, że tamten był fenomenalny :')
Ach, no i chciałam Ci powiedzieć, że jak dla mnie historię skonstruowałaś świetnie, ale wiem, że z pozycji autora wszystko wygląda zupełnie inaczej :D Także rozumiem Cię, że wzięłaś się za poprawianie, przerabianie i tak dalej. Jeśli to ma urozmaicić Twoje opko i uczynić je jeszcze lepszym, to popieram i pochwalam. Uwielbiam tego bloga, mam niesamowity sentyment (byłaś jedną z pierwszych komentatorek mojego dramione) i zawsze jak widzę, że jest nowy rozdział podskakuję z radości. (Chyba, że akurat jestem w autobusie. Wtedy nie podskakuję.)
Bardzo przepraszam, ale czy Marlena wreszcie zerwała z Frankiem? Juhu! Nie żebym chłopaka nie lubiła, czy coś, ale mimo wszystko wolę Marę z Lupinem :D
Mówiłam Ci już, że uwielbiam to, jak skonstruowałaś Lily? Mówiłam. Ale powtórzę jeszcze raz: Evans jest Twoim autorskim fenomenem, sukcesem, postacią, o jakiej ja tylko mogę marzyć w którymś z moich niepotterowskich opowiadań. Obecnie moim celem jest stworzenie bohatera/bohaterki o charakterze wyrazistym, mocnym i podkreślonym. Nie takim, żeby wszyscy dookoła go/ją lubili, może nawet wręcz przeciwnie :D
Dobra, powoli kończę. Tym razem komentarz nie jest taki super długi jak kiedyś, ale to dlatego, że nie mam czasu :c
Ach! Jeszcze jedno. Z tej historii z Monroe'm nic dobrego nie wyniknie. Ale kurcze, to z tym, że Jo siostrą Lily - mistrzowskie. Ty to umiesz kończyć rozdziały.
Przepraszam za błędy stylistyczne/powtórzenia/ortografię/interpunkcję/całeinnepolonistycznezło, ale piszę na szybko, bo muszę wracać do fascynującej geografii.
Ach i tylko Ci tak na koniec powiem, bo na początku przecież nie wypada, że dodałam rozdział 9. Ale od razu ostrzegam, że jest krótki i nudny. Nie polecam. Fu.
Lumossy
PS Ach. Kurcze. Jeszcze jedno. Podziwiam Twój zasób słownictwa <3
PS2 Mam nadzieję, że masz gdzieś adres mojego bloga, bo nie chce mi się pisać.
PS3 Dobra, w sumie to więcej pisania wymagało to powyższe zdanie, więc...
im-possible-dramione.blogspot.com
PS4 Patrz. Teraz już serio koniec.
Kocham twoje komentarze, kochana, po prostu ajm soooołłł foll yn loff, że masakra *_*.
UsuńProszę cię, głupio mi kiedy pod TYMCZYMŚ piszesz, że twój rozdział jest krótki i NUDNY (z pierwszym epitetem kłócić się nie będę, twoja twórczość dla mnie zawsze będzie za krótka, a ja będę chcieć więcej i więcej), ale nudny? Pfi!
3maj się :*
Kolejny tasiemiec, ale fajny!
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
UsuńNo po trzech podejściach przeczytałam ten rozdział, chociaż nie był długi. Wydaje mi się, że na początku opisałaś za dużo szczegółów ze spotkania prefektów... Ogólnie wydaje mi się, że zawsze dajesz za dużo tych opisów. No i muszę ci przyznać, że ten rozdział nie należy do najlepszych i chyba najbardziej podobała mi się końcówka z Lily i James'em..... AAAAAA no tak, przyppomniało mi się.... Lily i James ttyy ichhh pokłóciłaś! I teraz nie mogę sobie czytać ich durnych sprzeczek! NO i oczekuje, że w nastęnym rozdziale będą się już odzywać i wyjaśnią sobie te wszystkie głupie kwestie. I pamiętam, jak gdzieś pisałaś, żę ich pocałunek przewidujesz na rozdział piętnasty....... NO więc wiesz, co masz zrobić? I oczywiście musisz jeszcze pozagmatwać jakoś ich losy, ponieważ nie mogą być tak od razu razem i musisz uważać, żeby nie przesadzić z tą gmatwaniną....
OdpowiedzUsuńDokończę ten komentarz później, młodsza siostra domaga się laptopa....
Pozdrawiam Oliwka! :*
my komentarz part 2
UsuńMarlena i skłonności biseksualne!? Domagam się wytłumaczenia.... Pogmatwasz jej związek z Remusem i będzie z jakąś dziewczyną? To by było ciekawe.
Mogę poprosić o jakiś spoiler? Taki speszal for mi?
I oczywiście musze zadać to pytanie? kiedy mogę się spodziewać nowego rozdziału? Czy mogę go oczekiwać jeszcze w tym miesiącu?
No to tyle narazie ode mnie. Jak mi się coś przypomni to na pewno napisze.
Pozdrawiam i życze nawrotu weny Oliwka :*
Wesołej Wielkanocy i mokrego lejka!
Jeszcze jedno mi się przypomniało... Moja droga nie zniose tych twoich ciągłych zmian szablonu ><! Zamów wreszcie coś porządnego i niech po będzie chociaż miesiąc! Tylko takie coś co pasuje do bloga, a nie coś ni z gruszki, ni z pietruszki!
UsuńOliwka
no chyba się nie doczekam, żebyś mi odpowiedziała na komentarze! foch :/
UsuńWybacz, wybacz, kochana, ale nie mogłam się zabrać za odpowiadanie :* Od Ciebie zacznę, żeby było sprawiedliwie xD.
UsuńBardzo cenię sobie twoje komentarze, bo potrafisz napisać mi otwarcie, co robię źle i dzięki temu wiem, co powinnam doszlifować i nie cofam się w rozwoju.
Lily i James i ich durne sprzeczki... Pokłócą się w przyszłym rozdziale specjalnie dla Ciebie :D. Powiem ci, że jeśli chodzi o ten pocałunek, to wiem jak to rozegram, ale chyba rozbije przyszły na dwie części i pocałunek będzie w tej drugiej.
Marlena... Tak, stwierdziłam ostatnio, że brakuej w tym opowiadaniu jakiegoś bohatera z inną orientacją i z początku chciałam coś namieszać u chłopców, miało paść na Regulusa, ale mi się odwidziało :P. I tak, Mara będzie miała taką rozterkę pomiędzy właśnie Remim i dziewczyną o imieniu Gia. Ale nie wiem jeszcze, kiedy ją wprowadzić. Gdzieś tak ok. 30 rozdziału.
Nowy rozdział ojej... Szczerze mówiąc bardzo chciałabym, żeby ukazał się do końca tego miesiąca, ale nie mam pojecia, czy się wyrobię. Z moją weną też krucho, a nie chce znowu wstawiać czegoś, z czego nie byłabym do końca zadowolona. Ale rozpisałam sobie ciąg wydarzeń i to wszystko :D.
A szablon zamówiłam niedawno i czekam aż mi oddadzą :D. Ogólnie jeśli chodzi o szatę bloga jestem strasznie niezdecydowana, dlatego tak często ją zmieniam, co pewnie faktycznie jest dość męczące.
Jeszcze raz dziękuję za Twój komentarz i również życzę wesołych, aczkolwiek spóźnionych, świąt :*.
zdecydowanie jeden z najlepszych tasiemców jakie czytam!!
OdpowiedzUsuńMaretka
Ojej, dziękuję *rumieni się* :*
Usuńo matko xD dłuższego nie można było :? xDDD jestem wyj*bana po tygodniu praktyk do 20 godziny xD wchodze się zrelaksować, a tu taki TASIEMIEĆ !!!!! jak ty to robisz, ze piszesz tak długie rozdziały? WTF !!! ;D
OdpowiedzUsuńDużoooo tych opisów, ale w każdym opowiadaniu są potrzebne, nawet te opisy szczegółów.
Lily i James <3 wspominałam , że ich lubię ? :D ahh ale ja cmok cmok chce ;D
kochanie jak tylko mam jakąś zaległość pisz, no i jak coś dasz w najbliższych 3 tyg, to mogę z opóznieniem tutaj dotrzeć ;( cholerne praktyki.
A wiesz, że pierwotnie miał być dłuższy *smiech szatana* ?
UsuńCmok cmok będzie niedługo ;>. Promyyys.
Dziękuję ci za komentarz :*
Weeeny <33333
Hej!!! Ten komentarz nie będzie jakoś wyjątkowo dĺugi i emocjonalny, bo rozdział czytałam od razu po opublikowaniu, tylko nie napisałam komentarza, więc już ochłonęłam. Wcale nie był zły. Dobrze się go czytało. Ten cały pomysł z tą choinką jest tak banakne, nawet głupi, że uważam go a najlepszy pomysł ever. Na serio masz głowę do takich rzeczy. Biedna Evans została przez te lalunie upomorzona. Ale to już nie ma znaczenia w porównaniu do tego, co się dowiedziała. Nie zdawało sobie sprawy, jak jest naprawdę. Dobrze, że w Pokoju Życzeń był przy niej James. Teraz potrzebuje jakiegoś przyjaciela, a ostatecznie James nim jest. Cieszę się też, że Marlena powiedziała Frankowi prawdę. Osobiście bardzo lubię Franka, ale oni nie pasują do siebie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
http://szkolaastridlilo.blogspot.com ----> u mnie nowy fragmento-rozdział :P
Dziękuję ci pięknie za komentarz :*.
UsuńTwój fragmento-rozdział już przeczytałam, ale skomentuje dopiero jutro, bo muszę że tak powiem "doszlifować" co chce napisać. Próbuje rozgryźć, kto jest narratorem w tym fragmencie :D.
Alohaa! Trzeba być mną aby wszystko odkładać na później i lenić się całymi dniami słuchając muzyki i czytając Percy'ego Jacksona. Nie mam nawet wystarczająco chęci by zacząć pisać bonus na moim blogu, ale udało mi się pokonać lenistwo i skomentować twój rozdział :D *brawa dla mnie*
OdpowiedzUsuńNo pewnie, prefekci wcale się nie kłócą, Gospodarze klasy też nie. Czyżby Larissa Richardson była drugą Emmeliną Titanic? Nie no, nie oszukujmy się C: Nie ma drugiej takiej szmaty jak nasza Emcia!
Mój Boże, różowe bombki? Już tęczowe byłby lepsze xD Biedne drzewo w różowych badziewiach. Doskonałe określenie :D
Isaac chce coś od Marleny, nie zapowiada się to dobrze :o Nie wiem czy dobrze myślę, ale wydaje mi się, że Isaac wykorzysta Marlenę aby zdobyć medalion. Oj nieładnie, nieładnie. Biedny Lupinek, powinien być z Marą. Według mnie bardzo do siebie pasują C: O Boże Niebieski on wziął jej dłoń! ^^ Niech się pocałują, proszeee. Jeszcze ludzie się na nich gapią, bosko *o*
O niee Emmelina! Cały świat przeciwko tobie! To takie super, znaczy okrutne. Tak, masz absolutną racje. Po co przejmować się chorą Hestią, przecież twoje złamane (nie do naprawienia) serduszko cierpi! :C Dobrze, żę Lily i Marlena uświadomiły tej dziewuszce jaka z niej ofiara losu. Lepiej mówić prawdę c'nie? Nie żeby coś, ale ciekawe kiedy Emma skapnie się, że tak na prawdę NIE MA przyjaciół.
Fuuuj, dżem i majonez xD Syriusz, ty chytrusie jeden. To musi być ohydne! I jeszcze powiedział, że jak dziewczyny się z nim całują to nawet nie pomyślą o tym wstrętnym zapavhu, bo on jest zbyt czarujący! RZYCIE, RZYCIE, RZYYYCIE.
,,-Organizujesz pseudo pokaz mody w nieswoim dormitorium i straszysz małe dzieci?'' Dorcas sadystka małych dzieci.
Lily wylosowała Jamesa! Jaka pocieszna z nich para! c: Są tacy słodcy ^^ Co się wściekasz Evans, ciesz się! Kupujesz prezent dla swojego przyszłego męża. Myślę,że książka pt. ,,Jesteś pesymistką'' byłaby idealnym prezentem dla Emmeliny. Taka książka może i mało wzniosłaby do jej życia, ale liczą się chęci :D
Miło się czytało :D A ta nazwa SNNSNDDZND jest fantastyczna :D Wcale nie jest za długa, wcale XD Chyba pójdę już spać, zmęczona jestem strasznie :) Ale zaczęła się przerwa wielkanocna wiec cieszmy sięę!
Pozdrawiam :**
Aleksja
Skoro czytałaś Percy' ego to wybaczam poślizg xD. Sama kończę dopiero "Bitwę w Labiryncie" i za Chiny nie wiem jak skombinować "Ostatniego Olimpijczyka". Chyba zamówię na Allegro :P.
UsuńLarissa i Emmelina podobna liga xD.
Hahhahahah znowu nie mogę ze śmiechu przy twoim obrywaniu Emmy na strzępy ;>. Nwm jeszcze dokładnie, co "Syri" załatwi/kupi Emmie na te paczki, ale książka pesymitów będzie moim wyjściem awaryjnym :D.
3maj się :*
Największa-Fanka-Prim
Muszę przeczytać jeszcze kilka rozdziałów, więc komentarz się pojawi i postara się napisać, chociaż w połowie tak wspaniały jak Twoje :*
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię w Liebster Blog Award ;3
Więcej informacji: http://swiat-bez-lordiego-voldiego.blogspot.com/2014/04/liebster-award-2.html
Dziękuję ci, kochana za dedykację i przepraszam, że zalegam u cb z rozdziałami. Jutro wszystko nadrobię :*
UsuńPamiętasz jak wczoraj chyba skomentowałaś moje opko? Może nie, ale zostawiłaś u mnie swój link i dałaś trafne rady. Zmieniła prolog na bardziej prologowy, a stary dodałam do pierwszego rozdziału. Poprawiłam literówki, które mi wypisałaś. Tylko nie te SUM-y. Ja wolę pisać tak, poza tym to błąd chyba nie jest. Jeśli będę pisać tak cały czas to chyba nie.
OdpowiedzUsuńWchodzę na link i zaczynam czytać. Skończyłam czytać pierwszy rozdział i mówię „Kurdę ja to chyba kiedyś czytałam. I okazało się, że czytam Twoją historie i byłam na rozdziale 10 ^^
Oho, tak się dzieje jak czyta się przez telefon - nie rozpoznałam szablonu, bo blogi rozpoznaje po szablonach :D
A teraz przejdźmy do rozdziału:D
Świetnie napisany i dobrze się czyta :D
Zresztą gdyby się źle czytało to bym stąd zwiewała xD Tak niestety mam już, że nie patrzę na szablon (no dobra to też się liczy. Kto nie ocenia najpierw przez pierwsze wrażenie?), ale na pierwsze rozdziały i Twoja historia mi się spodobała.
Teraz wygląda na to, że tez walne Ci tasiemca i nie zdziwię się jeśli wyjdzie dłuższy niż Twój rozdział, co równałoby się z cudem w moim skromnym wykonaniu. Mój rekord to 10 stron w Wordzie. Aż muszę się pochwalić, a jak :) Tak to pisze najczęściej na osiem.
Wróćmy do rozdziału i Twojej historii, bo jak zwykle odbiegam od tematu i piszę trzy po trzy a raz dwanaście.
Dobra... Powiem ci tak, że od zawsze lubiłam Jamesa i Syriusza, ale przez Twoje opko lubię ich jeszcze bardziej. I Ruda mnie nie denerwuje! No ale mówi tu człowiek, który chciałby przefarbować się na rudo.
Jo&Lily w wersji siostry. Ciekawe, inne i super. Taka jedna wrednica i taka jedna zrobisz-coś-źle-a-kwiatki-od-spodu-wąchać-będziesz się dopełniają. Do tego dochodzi James, który nie jest wyleniałym, bezosobowym czymś, a osobą ze swoim charakterem. Widać jego cechy wyraźnie. Brawura, trochę aroganckość no i lojalność.
Mówiłam już, że lubię Isaaca? Nie? To mówię teraz. Lubię gościa bo to taki niby czarny charakter, ale fajny i całkiem spoko, c\czego nie można powiedzieć o Jo, bo baby nie lubię. Gdyby nie bawiła się Peterem to jeszcze. No ludzie ja wiem, że on do Voldka się przyłączył, ale szacunku trochę! No bo bądź co bądź, ale chłopak się namęczył, jak na takiego nieudacznika, ukrywać swoje kontakty z Beznosym. Nawet Smarkeru.. Snape, tak Snape!, którego też nie lubię musiał się napracować. Dobra ja zaraz naprawdę walne komentarz dłuższy od rozdziału! A jest 23:15. W sumie to do szkoły jutro nie idę, więc co się martwić?
Co ja tam mówiłam? A tak, rozdział świetny :D
Niestety ja Ci krytyki nie napiszę, zwłaszcza o tej porze. A nie czekaj! Marta ma coś na Ciebie!
Źle zapisujesz dialogi.
Powinnaś robić tak:
myślnik[spacja]cośtamcośtamcośtam[spacja]myślnik[spacja]cośtamcośtam.
Czytelnie? Jak nie to masz niżej:
- costamcośtamcośtam - cośtamcośtam.
Polemizowałabym tez nad dywizami; moja klawiatura w komentarzach nie chce mi robić dobrych myślników, więc jadę z dywizów, ale pisze z myślnikami.
No więc dialogów nie piszemy dywizami (-) tylko półpauzami (–) [ctrl i minus na numerycznej] albo pauzą (myślnikiem) (—) [ctrl + alt + minus na numerycznej].
Wiii, dobra kończę, bo do jutra się nie wyrobię (jutro jest za 38 minut)
Tak więc masz już korektę z dialogów! Jestem na nie szczególnie uczulona, bo nie bez potrzeby cały prawie dwa tygodnie je obczajałam!
Dobra teraz na pewno koniec.
Mam nadzieję, że nie uraziłam Ci moim no słownictwem, często klepię, nie myślę, ale jestem taka, pyskata i wredna. Trzeba żyć nie inaczej, ale na czym to ja...
Koniec!
Już się żegnam, życze spóźnionych wesołych i zapraszam na przeczytanie poprawionego prologu.
[http://hogwart-lata-70.blogspot.com/]
Glen
No tak coś czułam, że wyjdzie aż tak długi. Będę zaszczycona jeśli dojedziesz do końca, bo zapowiada się niezła lekturka :)
UsuńPrzepraszam, chyba mnie poniosło z tym komentarzem ^^
Pozdrawiam :D
Pamiętam, pamiętam, jasne, że pamietam :D. Fajnych opowiadań się nie zapomina. Boże, nie spodziewałam się, że od razu poprawisz cały prolog, bo jakaś przemądrzała laska powie, że jest zły xD. Ale cieszę się, że to zrobiłaś, bo znam wiele osób z internetów, którzy strasznie się irytują na prologi-nieprologi. Lecę czytać ;>.
UsuńJa Ci w sumie zazdroszczę tego, że piszesz rozdziały na 8-10 stron, bo to według mnei idealna długość, a ja tak za Chiny nie potrafię. Wszystko, co piszę, strasznie się rozrasta.
Strasznie dziękuję ci za ten komentarz, okropnie poprawiłaś mi nim humor i od razu wróciła do mnie wena. A to że długi to dobrze, znak, że ktoś naprawdę czytał :*.
A co do dialogów:
Powiem ci, że kiedyś sie mordowałam z poprawnym zapisem dialogów, ale Word protestował i moja klawiatura zresztą też (mam taką, że nie mam wgl klawiatury numerycznej i żadnych symboli dodawać nie mogę, dlatego też zawsze kopiuje, a jak miałabym tak non stop kopiować do każdej odezwy półpauzę to bym chyba zwariowała xD. Ale pomyślę co z tym zrobić, bo kiedyś znałam jakiś taki wordowy sposób na szybkie wstawianie myślników, ale wyleciał mi z głowy.
Jeszcze raz dziękuję za miłe słowa i ogólnie dłuuugaśny komentarz. I lecę czytać dalej twoje rozdziały :*
Pozdrawiam <333.
Genialny rozdział. Ogólnie cały blog jest niesamowity :) Nie mogę się doczekać NN
OdpowiedzUsuń***
Na http://lily-james-i-ja.blogspot.com/ pojawił się nowy rozdział!
Zapraszam :)
Tylko Lily mogła się tak uprzeć na protest przeciwko różowej choince, doprawdy kogo obchodził kolor bombek drzewka, które spłonęło następnego dnia... Ale to było takie ujmujące, ten jej ośli upór i ta cała manifestacja i budka "wyborcza" naprawdę, super pomysł:) Twoja Lily jest taka zróżnicowana, nie jest nudną kujonicą i zaczyna się łamać i pokazywać, że boli ją postrzeganie przez innych.
OdpowiedzUsuńMarlena- tak mi jej szkoda, tyle przeszła w ostatnich rozdziałach, w dodatku nikt jej nie chce wytłumaczyć i pomóc jak ma sobie radzić z nową przypadłością. Dobrze, że zerwała z Frankiem, wolałam jej związek z Luniem:) Liczę, że się zejdą kiedyś w końcu.
Emmelina- dziwne imię, dziwna osóbka, strasznie narwana, kłótliwa i w ogóle z miłej i sympatycznej dziewczyny zrobiłaś karykaturę, dla której liczą się tylko wygląd i Black. Strasznie jej nie lubię, naprawdę okropna postać, taka samolubna.
Szkoda mi Lily, dowiedziała się o swojej siostrze, nie dość, że ma mnóstwo innych problemów (np. różowa choinka:D) to jeszcze to ale jak zwykle James jest przy niej, tej jej rycerz na drewnianej miotle:D
I pomysł z "mikołajkami" bardzo przypadł mi do gustu, Dorcas- jej ekscytacja takimi pierdołami jest słodka, oczywiście musiała losować za wszystkich, normalnie jak dziecko, które dostaje cukierka. A ten jej prezent dla nieznanej dziewczyny ewentualnie dla siebie mnie rozwalił, uśmiechałam się jak głupia do monitora a to wszystko dzięki Twojemu opowiadaniu Abigail:)
Cudnie piszesz, masz takie wyjątkowe pomysły taki jak ten z Jo i Isaakiem, czekam na więcej!!
Pozdrawiam