„Przyjaźń poznaję po tym, że nic nie może jej zawieść,
a prawdziwą miłość po tym, że nic nie może jej zniszczyć.”
-Antoine de Saint-Exupéry
Kiedyś, dawno, dawno temu, kiedy Lily Evans była jeszcze
normalnym, życzliwym i uśmiechniętym dzieckiem, żyła w harmonii z siostrą i
Severusem Snape’ em, kiedyś, kiedy jeszcze James Potter nie zamienił jej życia
w chodzący kataklizm, Ruda bardzo lubiła przebieranki. Choć w życiu by się do
tego nie przyznała, posiadała w domu zupełnie inne oblicze niż w szkole, ale
nie w typowy dla jej rówieśników sposób, czyli zgrywania w domu aniołka, a w
szkole zachowywania się jak psychodeliczna wariatka. Nie- u niej było na
odwrót. W domu miała dużo luzu- jej ojciec zawsze był bardzo zapracowany, a
kiedy już się pojawiał emanował charakterystyczną dla niego beztroskością, a po
matce odziedziczyła wszystkie swoje szalone cechy. Świętej pamięci Mary Evans
może i nie pochwaliłaby tego, co jej córeczka wyrabiała w tej chwili, ale
jestem pewna, że niezadowolenie nie utrzymywałoby się u niej długo. Z kolei
Ethan Evans pewnie parsknąłby śmiechem na tę całą szaradę i zaproponował jej
wycieczkę do parku na ulubione owocowe lody. W każdym bądź razie- Lily w domu
pozwalała sobie na o wiele więcej, niż w szkole, a członkowie jej rodziny
przyzwyczaili się do malusieńkich dowcipów, które im sporadycznie odstawiała.
Dlatego też, mimowolnie w podświadomości Lily powstał obszar, w którym wielka
maszyna, zwana mózgiem, od czasu do czasu wyrzucała kolejny, nienormalny
pomysł, rodem ściągnięty z głupich filmów, których naoglądała się w mugolskiej
telewizji. I teraz sięgnęła po jeden z nich.
***
Znacie
to uczucie- kiedy zaczynacie rozpaczliwie myśleć, ale miejsce w głowie, gdzie
przez kilka lat odkładaliście racjonalne i
rozsądne pomysły nagle się
zatrzasnęło, jak gdyby cały wasz umysł był jedynie wielkim labiryntem, posesją,
na której ktoś umieścił parę tuzinów bram i dla zabawy to zamykał jeden obszar,
to otwierał drugi? Tak, właśnie. Uczucie, że miejsce w głowie, gdzie powinny
praktycznie tarzać się realistyczne do wykonania rozwiązania problemów, zostało
zamknięte na amen, powraca najczęściej, gdy zastanawiamy się nad czymś bardzo
gorączkowo, często pod przymusem czasu. Dlatego nie powinniście osądzać jej
zbyt pochopnie, bo daję głowę, że gdybyście po raz pierwszy w życiu uciekli z
lekcji (chociaż przyjaciółki okłamały was, że zostaliście zwolnieni), a teraz
wparowali do placówki, która musi zostać
waszym przyszłym miejscem pracy chcąc nielegalnie przedostać się do leżącej w
nieznanym przez was miejscu przyjaciółki, nie wpadlibyście na nic lepszego.
-To się nie uda- szepnęła
Marlena robiąc wymowną minę.
Lily
westchnęła ciężko i posłała ku niej groźne spojrzenie. McKinnon szybko
oprzytomniała nie chcąc narażać się na wybuch gniewu temperamentnej
przyjaciółki (chociaż zdawała ona sobie również sprawę, że zielonooka we
większości przypadków hamuje swój temperament przy osobach, które coś dla niej
znaczyły) i chwyciła potulnie wieszak ze strojem typowej uzdrowicielki
przepasając go czerwonym fartuchem z wyhaftowanymi inicjałami Szkoły
Uzdrowicielstwa.
-Uda- odparła z mocą Ruda-
jeśli przetransmitujesz mój identyfikator.
-Nie lubię transmutacji-
pożaliła się. –Nie możesz tego zrobić sama?
-Nie. Podałam Eliksir Snu tym wolontariuszkom, tu już koniec mojej
roli. Poza tym- tylko ty jesteś tu pełnoletnia. Starczy łamania ogólno
przyjętych zasad jak na jeden dzień- wzdrygnęła się.
Dorcas
pogrzebała w torebce i wyciągnęła identyfikatory i plakietki, które szybko
podebrała wolontariuszkom, zanim razem z przyjaciółkami schowała ich bezwładne
ciała w chłodni (miejmy nadzieję, że nikt ich tam dzisiaj nie znajdzie).
Widniał na nich ten sam znaczek Szkoły Uzdrowicielstwa i zawiła nazwa akcji
charytatywnej, którą w tej chwili zaczęły wspierać. Prócz tego zabrała jeszcze
rzeszę czerwonych lizaków w kształcie serca, które powinny rozdawać pacjentom i
ich gościom oraz zeszyciki, do których mieli się wpisać chyba ordynatorzy
wydziałów, żeby na ich postawie wstawić na koniec semestru wyższą notę. Marlena
niechętnie odebrała dary i wyciągnęła różdżkę.
-Tylko zdjęcia?- wolała się
upewnić.
-Z eliksirem wielosokowym
byłoby za dużo roboty- potwierdziła Lily. –A możliwe, że mają tu listę
wolontariuszy, na której bynajmniej nie
ma naszych nazwisk.
Marlena
potaknęła i przyjrzała się plakietkom chcąc, żeby koleżanki wybrały ich
tymczasowe nazwisko:
-Okej. Mamy… Elizabeth Hummel,
Grace Cohen i…- tu przerwała napadem śmiechu- Chelsea Uglyfoot.
-Uglyfoot?- powtórzyła Dorcas.
–Boże, a ja narzekam na Meadowes.
-To które bierzecie?- spytała.
–Ja chyba skuszę się na Grace Cohen.
-To ja Elizabeth Hummel-
rzuciła prędko Dorcas. –Wszystko tylko nie Uglyfoot. Wybacz, Lily.
Evans
zdobyła się jedynie na ciężkie westchnięcie. Od pierwszej klasy przegrywała
najdrobniejsze wybory. Dorcas kwitowała to tym, że brak jej niezbędnej
szybkości, żeby „zaklepać sobie coś, zanim zrobi to ta druga”. Przez tego typu
brak refleksu przez długi czas była ostatnia w kolejce do łazienki, zajmowała
najgorsze miejsce przy stole Gryfonów (czyli to naprzeciwko Pottera) i dostała
najmniej obszerną najwyżej umiejscowioną szufladę w szafie, którą dzieliła z
dziewczynami, mimo że była najniższa. Teraz musiała przeboleć Chelsea Uglyfoot.
Marlena tymczasem wyszeptała pod nosem
formułkę zaklęcia i podała przemienione identyfikatory przyjaciółkom. Nigdy nie
była dobra z transmutacji, ale zdjęcia przemieniła całkiem sprawnie- Lily miała
na swoim trochę zbyt odstające uszy, ale, kto wie, może naprawdę tak wyglądała?
-Serio mam aż tak krzywy nos
według ciebie?- zaniepokoiła się Dor. –Ten na zdjęciu wygląda jak u tej
garbatej baby z Miodowego Królestwa.
-Przestań marudzić- prychnęła
McKinnon i zaczęła mocować się z plakietką z napisem GRACE. Spojrzeniem
nakazała Lily i Dorcas (znaczy się, Chelsea i Elizabeth) zrobić to samo.
Na
tym etapie pewnie już domyśleliście się na czym polegał irracjonalny plan Lily,
ale warto kilka kwestii rozjaśnić. Obecnie znajdowały się w składzie- ona, Dorcas
i Marlena, w chłodni Szpitala św. Munga. Od rana dopisywało im szczęście,
ponieważ dzisiaj miał miejsce finał jakieś akcji charytatywnej organizowanej
pod koniec semestru, której tajnym celem było podniesienie niektórym uczniom
oceny (oczywiście nie twierdzę, że nie było wśród nich i tych, którzy zostali
wolontariuszami przez własne złote serce, ale niewątpliwie wyżej podany powód
też nie był tam pozbawiony znaczenia), a więc mogły podszyć się za kilka
głupiutkich studentek Szkoły Uzdrowicielstwa. Niczym bohaterki mugolskich
filmów, przebrały się i jako załoga szpitalna chciały dopaść drzwi, z którymi
umierała ich współlokatorka. Teraz każda z nich wyglądała jak świeżo upieczona
uzdrowicielka, a kilkaset lizaków, które obecnie spoczywały na dnie torebki
Meadowes, wskazywało, że idą na oddział dla niepełnoletnich. Co je skłoniło do
tak rozpaczliwych kroków?
Hestia
Jones leżała w szpitalu drugi tydzień, a odwiedziny dozwolone były wciąż
jedynie dla rodziny. Z tego co usłyszały od Jamesa i Syriusza, kompletnie
ześwirowała i nie była w stanie skleić najprostszego zdania. Znaleziono ją w
nocy, podczas której miała świętować miesięcznice z listem zaadresowanym do
niejakiego Chase’ a Reagana z Akademii Magii Beauxbatons i dziwnym medalionem,
który ściskała w ręku. Nie mogła nic powiedzieć, bezskutecznie otwierała i
zamykała buzię, a w dodatku stała się wyjątkowo nadpobudliwa. Pielęgniarka w
szkole zdiagnozowała u niej skutek uboczny źle leczonej groszopryszczki, ale
nie mogła raczej nic innego stwierdzić, ponieważ wywiad z pacjentką w takim
stanie jak Hestia był niemożliwy. Stwierdziła, że jest to dość niebezpieczne i
należy ją natychmiast przewieść do szpitala. Nie zastosowała żadnych własnych
trików, odradziła je również innym nauczycielom, choć to do niej niepodobne,
ale nie można jej winić za zmęczenie- nikt nie miałby energii po całodziennym
leczenie mnóstwa chorych na mononukleozę dzieciaków, które nawet się nie
odwdzięczą za trud pracy, tylko nakrzyczą, zaburzą innym spokój, bo okazuje
się, że ich drugie połówki nie były im do końca wierne. Młodość, skwitowała,
potem będzie z nimi tylko gorzej.
Kiedy
przewieziono ją do szpitala, stan jej znacznie się pogorszył. Dostała ona
bowiem napadu irracjonalnego lęku, krzyczała, piszczała, mówiła łamaną
angielszczyzną i rzucała jakieś francuskie przekleństwa, jednak nawet ten, kto
znał biegle oba te języki, nie mógł jej zrozumieć. Krótkie badanie Eliksirem
Wykrywającym zakończyło się dość specyficzną diagnozą- została ona uderzona
zaklęciem jednorazowym, chociaż to będzie pierwszy taki przypadek w ciągu
ostatnich dwóch lat. Ponieważ najprawdopodobniej wciąż miała wokół siebie
„przedmiot zarażenia”, czyli coś, w czym ktoś schował te zaklęcia, odradzono
każdemu nieupoważnionemu z nią przebywać, ale zakaz został szybko zdjęty-
znaleziono dość szybko niebezpieczne zaklęcie w medalionie, który nosiła na
szyi. Po otwarciu ukazywało się w nim zdjęcie tajemniczej kobiety z dwoma
wielkimi inicjałami E.P, jak wyjaśniła później Annabelle Potter- inicjałami jej
matki. Cała ta sprawa stała się wyjątkowo zagmatwana i szybko obiegła cały
Hogwart. Hestia nareszcie zyskała tak upragnioną przez siebie popularność, ale
chyba nie w taki sposób, jaki by sobie życzyła.
Dużo
osób chciało teraz odwiedzić Jones, głównie po to by puścić w obieg kolejne
wredne plotki, ale w tym tłumie znalazły się jeszcze Evans, Meadowes i
McKinnon, które uknuły podstępny plan. W dniu dzisiejszym klasa siódma miała
pisać próbne owutemy, a profesorowie w komisji egzaminacyjnej zwolnili
większość klas z lekcji. Dorcas i Marlenie udało się przekonać Lily, że one
również są zwolnione, chociaż nie była to do końca prawda, ale nie ma na tym
świecie argumentu, który przekonałby rudowłosą panią prefekt do wagarów, więc
ich kłamstewko można zrozumieć. Ruszyły one najszybszą drogą wskazaną przez
Petera Pettigrewa (udało się łatwo przekupić go czekoladą) do Hogsmeade i
wykorzystały świstoklik, który jakoś
wpadł w posiadanie Dor. Co się tyczy ostatniej współlokatorki dormitorium numer
cztery- Emmelina wyraziła jawny brak zainteresowania nielegalnymi odwiedzinami
w „budzie zakichanych chorych ludzi, w której spędziła wystarczająco dużo czasu
i nie musi wcale tam wracać” wspominając naturalnie swój pobyt na Oddziale
Zamkniętym w sekcji bulimików. Dlatego właśnie dziewczęta ruszyły w trójkę, ale
to raczej plus, bo musiały wtopić się cicho w szary tłum, a brak głośnej
wymiany zdań między blondynką a Meadowes był raczej pobożnym życzeniem niż
faktem do zrealizowania.
Kiedy
uporały się już z fartuchami, strojami, identyfikatorami i plakietkami, Lily
popchnęła wózek z sztućcami i zupą, który wcześniej pchała Chelsea, wrzucając
do gara jeszcze miriadę lizaków i dumnym krokiem przeszła przez korytarz
kiwając głową do innych uczestników projektu. Miała szczęście, że nie spotkała
się z żadnym przyjacielem Chelsea Uglyfoot, który natychmiast poznałby, że nią
nie jest. Za nią maszerowała Dorcas, podpisana pod imię Elizabeth, a na samym
końcu, wciąż sceptycznie nastawiona do tego wszystkiego, Marlena, czyli Grace.
-Lily, na jakim ona leży
oddziale?- spytała półgębkiem Meadowes. Ruda wzruszyła bezradnie ramionami, a
następnie przeszyła spojrzeniem najbliższych przechodniów, którzy mogliby coś
na ten temat wiedzieć. Recepcja… Kolejny szalony plan wpadł jej do głowy, a
ona, kompletnie ignorując fakt, że nie umie kłamać, ruszyła naprzód. -Ej, gdzie
ty idziesz? LILY!
Ruda
zdążyła już dojść do znużonej recepcjonistki, która przeglądała „Proroka
Niedzielnego” i trzymała nogi na biurku. Miała na głowie śmieszny,
przekrzywiony kapelusz, który reklamował całą akcję charytatywną, do której
dziewczęta chwilowo dołączyły. Odchrząknęła grzecznie. Brak reakcji.
Odchrząknęła ponownie, bardziej natarczywie. Brak reakcji.
-Przepraszam- rzuciła nieco
poirytowanym tonem- czy mogłabym o coś spytać?
Recepcjonistka
uniosła spojrzenie znad gazety, jej usta wykrzywiły się w grymasie
niezadowolenia. Trochę się namyśliła, a potem powiedziała:
-Te lizaki możecie dawać przy
wejściu, a jak nie zejdą to powpychajcie je mugolom…
-Nie o to chodzi- przerwała
jej Evans. –Chcemy odwiedzić oddział dziecięcy, żeby wręczyć im… eee… zupy-
puknęła w dzban, w którym teraz pływało kilka lizaków. –Gdzie… ich najwięcej?
-Na porodówce- odparła
chłodno. –Ale dobrze wam radzę- nie dawajcie tym dzieciakom lizaków.
-Da pani spokój…- zaczęła
znowu, tym razem milej. –Obiecałam siostrze, że odwiedzę jej córeczkę, która
nabawiła się smoczej ospy, a…
-Wiem, wiem, Uglyfeet-
burknęła przekręcając jej nowe nazwisko. Z pewnością nie należała do osób
pozytywnie nastawionych do swojej pracy. –Nikt już nie pomaga z czystego serca…
chodzi wam o te całe punkty w Szkole Uzdrowicielstwa, co dają największym
nieukom… Albo dzieciaki z Hogwartu, które zachowują się jak banda imbecyli
przybywa pełną gromadką na akcję charytatywną, żeby ich dopuścili do egzaminów…
Znam to na pamięć.
-Dobrze- kontynuowała Lily. –Ale jednak wolałabym mieć przynajmniej
minimalne pojęcie, gdzie co się…
-Rozpiska na górze- przerwała
jej kobieta, po czym wróciła do lektury.
Lily
posłusznie zerknęła na wiszącą nad jej głową tabliczkę z rozkładem szpitala. Czwarte piętro… Urazy pozaklęciowe… Tam
musi leżeć Hestia! Uśmiechnęła się tryumfalnie i szybko rozbiegła się z wózkiem
do porzuconych towarzyszek. Tam czekała ją niespodzianka. Dorcas i Mara stały
nadzwyczajnie wyprostowane, jedna drapała się po głowie, a druga obgryzała
nerwowo paznokcie, a łączyło je to, że obie dziwnie się jąkały i wymieniały co
dwie sekundy spojrzeniami pełnymi zakłopotania.
Obok
dziewcząt stała jakaś uzdrowicielka pod trzydziestkę, z wielkim uśmiechem na
ustach, który wydał się Lily dziwnie znajomy i z żartobliwie założonymi rękami
na piersi. Jej przyjaciółki najwyraźniej były poważnie ślepe, bo nie zdawały
się dostrzegać wesołych ogników, które kąpały się w jej czekoladowych
tęczówkach. Kobieta najwyraźniej wcześniej rozmawiała z Elizabeth Hummel i
Grace Cohen, bo przejrzała cały ten szalony plan, a teraz otwarcie się z niego
naśmiewała.
Evans, jako
tymczasowa największa dyplomatka w grupie, postanowiła uratować sytuację i
grzecznie przywitała się z uzdrowicielką. Posiadała ona burzę kręconych,
ciemnych włosów z kilkoma siwymi pasmami i łagodne rysy twarzy, gdzieniegdzie z
malutką zmarszczką lub kocią łapką. Choć z daleka wydawała się mieć około
dwudziestu iluś lat, w przybliżeniu jej wiek się zdublował. Ruda dopiero teraz
przekonała się, co oznacza powiedzenie „dobrze się trzymać”. Początkową wizję
dwudziestolatki uzupełniał fakt, że kobieta nosiła młodzieżowe ciuchy- krótką
spódniczkę w kratkę, białą bluzkę na guziczki (warto dodać, że kilka pierwszych
było rozpiętych)i legginsy, które podkreślały jej nieprzeciętną, jak na
czterdziestolatkę, figurę. Nie ubrała ona charakterystycznego dla uzdrowicieli
fartucha, a jedyne co ją z nimi łączyło, to biała plakietka z nazwą szpitala,
oddziału, w którym pracowała (i był to-o ironio-oddział pozaklęciowy) i
wygrawerowanym imieniem Annabelle.
-Dzień dobry- odpowiedziała
jej pani Annabelle i zmierzyła ją zaciekawionym spojrzeniem. -…Chelsea.
-Lil… znaczy się, Chelsea-
wtrąciła się Dor. –Pani chciała się spytać na jaki oddział, my tego…
-Idziemy pomagać- uzupełniła
Marlena.
-Taaaa…. Na jaki?
-Pozaklęciowy- odparła szybko
Lily. Annabelle przyjrzała jej się jeszcze uważniej. –I… widzę, że pani też
jest stamtąd- zwróciła się do kobiety- to może… powie nam pani jako skrzydło
jest najbardziej eee… potrzebujące.
-Właściwie to idziemy na
dziecięcy- dodała Dorcas. –Do skrzydła dziecięcego. Mamy lizaki i… w ogóle-
wskazała na wózek z zupą i pływającymi w niej czerwonymi lizakami.
-I chciałabym prosić o jakąś
listę pacjentów czy coś… O ile, to nie problem.
Kobieta
kiwnęła głową i odkrząknęła, ale dziewczyny mogły się założyć, że ten tik
maskował jedynie parsknięcie śmiechem. Odparła, że musi wrócić tylko na piętro
i nakazała iść za sobą. Dziewczyny szybko skierowały się na schody i rozpoczęły
żmudną wspinaczkę, a co najzabawniejsze one już po kilku minutach opadły z sił,
dostały kolki i zadyszki, a Annabelle śmiała się pod nosem i przeskakiwała na
raz dwa schodki, niczym mała dziewczynka. Kiedy, po kilku minutach mąk Tantala,
nareszcie znalazły się na czwartym piętrze, kobieta przerwała minuty ciszy i w
specyficzny sposób zaczęła pogawędkę:
-Jesteście wolontariuszkami.
-Tak- odezwała się Dorcas,
która po drodze usłyszała skrót rozmowy Evans z recepcjonistką. –I nie
przybywamy po wyższe oceny, jak twierdzi recepcjo… auu, Li… Chelsea!- syknęła,
rozmasowując sobie stopę. –Musiałaś mi przypadkiem
nadepnąć na nogę.
-Wiesz… Masz je tak duże, że to żadna sztuka- odparowała
Lily obdarzając ją ostrzegawczym spojrzeniem- …Ellie.
-Jeszcze raz jak się
nazywacie?- spytała zaciekawiona kobieta.
-Elizabeth Hummel-
przedstawiła się Dor.
-Grace Cohen- dodała,
dotychczas milcząca Mara.
-Chelsea Uglyfoot- skończyła
Lily. Kątem oka zauważyła, że uzdrowicielka powstrzymuje parsknięcie śmiechem.
Najwyraźniej rozbawiło ją to idiotyczne nazwisko…
-I chodzicie do Szkoły
Uzdrowicielskiej?- kontynuowała przesłuchanie.
-Jasne- zapewniła ją Lily
przełykają głośno ślinę. Tak bardzo nienawidziła kłamania…
-Aha- rzuciła i zniknęła za
jednymi z wielu drzwi. Z napisu na nich dziewczyny domyśliły się, że to magazyn
dokumentów. Obok znajdywała się rozpiska dyżurujących i nazwisko ordynatora, a
Marlena nagle zaczęła się nią bardzo interesować przełykając głośno ślinę.
-Lily…- zaczęła, gdy nagle
kobieta wróciła z pustymi rękami i błyskiem w oku.
-Wybaczcie, ale koleżanka dała
rozpiskę chłopcom, którzy przyszli przed chwilą- odparła z uśmiechem- ale mogę
za to załatwić wam darmowym przewodników.
-Przewodników?- powtórzyła
Dorcas. Kobieta kiwnęła głową.
-Mój syn i…- tu zastanowiła
się pewną chwilę- …i drugi syn mają wyjątkową… orientację w terenie i aktualnie
trochę im się nudzi. Jesteście chyba w podobnym wieku. Chętnie was oprowadzą.
Dziewczyny wymieniły różne spojrzenia.
Jedno, należące do Lil, było pełne niechęci i zrezygnowania, drugie, Marleny,
niepewności, ale i bierności, no i Dorcas- pełne zainteresowania. Uniosła kilka
razy brwi i zrobiła uszczęśliwioną minę. No tak… W końcu ktoś zaproponował jej
spędzenie kilku godzin ze starszymi chłopakami, w dodatku niezwykle
produktywnych- we większości zagospodarowanych karmieniem ich fałszywymi
informacjami. Tak, to musiało jej się spodobać. Lily pokręciła głową, jakby
chciała powiedzieć „nie teraz, Dorcas”, ale w końcu ugięła się pod błagalnym
spojrzeniem dwóch brązowych ocząt. Westchnęła z rezygnacją.
-Eee… Chelsea…- usłyszała za
sobą zszokowany głos Marleny. Puściła go mimo uszu.
-Jeśli to nie będzie żaden
problem…- odpowiedziała kobiecie grzecznie. Uzdrowicielka odwzajemniła uśmiech
z dziwnym błyskiem w oku.
-Najmniejszy- zapewniła.
–Założę się, że będą wniebowzięci.
-Ellie…- ponowiła McKinnon.
Tamta też ją zignorowała.
-To…
-Zgoda!- dokończyła zachwycona
Meadowes. Kobieta parsknęła, na chwile zniknęła za drzwiami i usłyszeli jej
dźwięczny głos wykrzykujący dwa, tak dobrze znane im imiona…
-JAMES! SYRIUSZ!
Dobrze, może to była jedynie kwestia
przypadku, w końcu James to dość popularne imię, które nosić mogło wielu synów
czarodziejek, a Syriusz? Cóż, imię Syriusza nie było już tak powszechne, ale
nie ma żadnych powodów do paniki. W końcu tych dwoje to nie bracia… Chociaż
Annabelle zawahała się zanim nazwała tak drugiego chłopca… No i to dość
niepokojące, że kobieta z tymi oczami
używa imion dwóch osób, których jak
Lily dobrze wiedziała nie ma akurat teraz w Hogwarcie. Sam fakt, że jeden z
tych chłopców ma na imię James niezbyt ją podniósł na duchu. To imię dla
wariatów… Psychicznych palantów, którzy obrażają się o najdziwniejsze rzeczy…
-EKHEM!- krzyknęła po raz
ostatni Marlena. Tym razem Ruda zwróciła na nią uwagę i natychmiast pożałowała,
że nie zrobiła tego wcześniej. Dziewczyna bowiem wskazywała palcem na wykaz
dyżurów uzdrowicieli w dniu dzisiejszym. Wielkim, zielonym zakreślaczem ktoś,
wśród długiej listy nazwisk, wyróżnił dwa, przerażające słowa- Annabelle
Potter.
***
Jo
spędzała ostatnio większość swojego wolnego czasu w bibliotece. Nie czytała
jednak zbyt dużo, raczej przesiadywała obok jednego ze stolików, kładła rękę
pod brodę i korzystając z ciszy, o którą tak dbała szalona bibliotekarka, pani
Pince, próbowała wykombinować jakiś plan, który mógłby pomóc w jej i tak
wystarczająco opłakanej sytuacji.
Kiedy Isaac zawitał do
Hogwartu, przez kilka pierwszych dni, dziewczyna miała nadzieję, że jednak
dojdzie między nimi do porozumienia i facet przełoży jej umysł, żałośnie
zespolony z Evans, nad odzyskaniem medalionu. Wiedziała, jak bardzo to dla
niego ważne, ale takie rzeczy robi się w imię przyjaźni i w ogóle... Medalion
im nie ucieknie, bo póki Evansówna żyła w błogiej nieświadomości, co do mocy
przedmiotu jej posiadania nie mogła nic zniszczyć, a Zaklęcie Łączące? Z każdym
dniem postępowało, bardziej bratało dwa, kompletnie różnorodne umysły, a
lilyowa, irytująca część jej mózgu przeobrażała się w nieznośnego pasożyta.
Mogła się założyć, że gdyby Monroe znalazł się w takim położeniu, nie zwlekałby
i natychmiast przeszedł do rozpaczliwych kroków leczenia tej specyficznej
przypadłości. Tym bardziej, że gdyby tylko pociągnął za kilka sznurków,
wszystko można by przeprowadzić bez większych szkód. Nie. Jo
musiała poradzić sobie sama, jak zawsze dotąd. Od urodzenia liczyła tylko na
siebie, nie pozwalała sobie na żadne zobowiązania i zależności względem innych
osób, i dobrze na tym wychodziła. Od urodzenia nikt nigdy jej nie pomógł.
Jo odniosła jednak podczas
ostatnich dni kilku małych zwycięstw, podczas niezwykle szlachetnego planu
Odkrycia-Zdrajcy-O-Którym-Mówił-Isaac, który polegał na bezwstydnym śledzeniu
chłopaka korzystając z Zaklęcia Kameleona. Miała kilku podejrzanych, jednak
szczególnie podpadła jej Marlena McKinnon, której "tragiczną"
historię pozwoliła sobie poznać wertując jej śmiesznie otwarty i przejrzysty
umysł. Wydawało jej się, że dziewczyna miała jakąś depresję albo była
nadzwyczajnie apatyczna. Tylko takie osoby myślą na pierwszym planie o samych
nieszczęściach.
Dzięki
swoim zdolnościom detektywistycznym i przydatnym talencie łączenia na pierwszy
rzut oka niepowiązanych ze sobą faktów, Jo udało się ułożyć prawdopodobny
scenariusz. Planowała głośno przedstawić swoją teorię Isaacowi i na podstawie
zmieszania w jego głowie i wyrazu twarzy odkryć, jak blisko jej do
prawdy.
Jo dorastała w nadmorskiej
miejscowości Brighton, w dzielnicy czarodziejskiej, a kilka przecznic dalej
mieszkało rodzeństwo Monroe- Isaac i nieboszczka Jilly. Jak to dzieciaki z
sąsiedztwa, Prewett i Monroe' owie zawarli dziecięcą przyjaźń, którą umacniał
fakt, że ojciec Jo, Ignatius Prewett oraz ojciec Jilly i Isaaca, Trevor Monroe
byli dobrymi, starymi kumplami. I, jak to często bywa, niestety te życie w
harmonii, zgodzie i szacunku wkrótce się skończyło. Brunetka pamiętała pewną
noc, kiedy miała dziewięć lat, pan Monroe przyszedł do jej ojca w przerażającym
stanie. I tu wcale nie chodziło o to, że był kompletnie schlany, chociaż temu
również nie można zaprzeczyć- zrobił się okropnie agresywny, przepychał się,
warczał i nawoływał, że natychmiast musi odzyskać jakiś medalion, który
zostawił u rękach swojego przyjaciela lata temu. Ignatius Prewett nie był skory
do oddania prezentu, ale w końcu się złamał i zaangażował rodzinę w
poszukiwania naszyjnika. Wtedy okazało się, że przedmiot poszukiwań kompletnie
wyparował, a gdy Trevor się o tym dowiedział, wpadł w irracjonalny szał,
wyjechał na pół roku (Jilly natenczas mieszkała u niej w domu, a Isaac już
chodził do Instytutu w Salem), a gdy wrócił- rozpoczęło się piekło.
Ojciec wytłumaczył jej
potem, że kilkanaście lat temu, kiedy oboje chodzili do Durmstrangu, Trevor dla
zabawy utworzył zaklęcie jednorazowe, które z początku nie miało zostać
wykorzystane, ot co, taka zabroniona, czarnomagiczna zabawa, ale „z czasem
kompletnie mu odbiło”. Patronat zmiennokształtnych zaczął się poszerzać, pewnie
trwałby jeszcze długo, gdyby Ministerstwo nie wzięło sprawy w swoje ręce i nie
złożyło mu wizyty. Spanikowany Trevor „schował” swoje zaklęcie do medalionu
należącego do jego żony i nikt nie mógł mu nic udowodnić. Pozostał on jednak
podejrzliwy, dlatego przekazał medalion w ręce jej ojca.
Patronat
został zawieszony na kilka lat, ale było on wyjątkowo prężny i wielki, dlatego
szybko zainteresował się nim, wzrastający w tym czasie Voldemort. Trevor został
Śmierciożercą i pewien, że u boku nowego pana nikt nic nie może mu zrobić,
zażądał zaklęcia z powrotem. I może wszystko skończyłoby się szczęśliwie, gdyby
nie jej głupia matka, która po kilku modyfikacjach oddała tę silną i
niebezpieczną broń w ręce mugola, jak tanią pamiątkę znad morza.
Nikt
nie wiedział jak Trevor odzyskał swoje zaklęcie, ale jednak tego dokonał. A
kiedy wrócił, chciał się zemścić na swoim przyjacielu, który dopuścił do tego
wszystkiego. Spięcie było dość spore, doszło do pojedynku, a wzburzony Monroe w
końcu wykorzystał świeżo odzyskane zaklęcie przeciw przyjacielowi. Jednak nie
tylko Ignatius stał się zmiennokształtnym, o nie. Zaklęcie odbiło się od niego
rykoszetem i trafiło w gromadkę ciekawskich dzieci, które przyglądały się z
ukrycia walce rodziców. Nie byli to tylko Jilly, Isaac i Jo, ale również ich
pozostali znajomi- Primrose Ellison, Tony, kompan Isaaca z Instytutu i Mary,
dalsza kuzynka Monroe' ów. Tej nocy życie sześciorga dzieciaków zmieniło się na
zawsze.
Pierwsza noc tego roku szkolnego,
nie była zwyczajną nocą. Pełnia, w dodatku pełnia, w której brał udział Isaac,
aktualnie najpotężniejszy zmiennokształtny ich armii, chwilowy zastępca Patrona
(Trevor, jej ojciec i wielu starszych członków patronatu gniło w Azkabanie).
Tej również nocy Jo kazała Avery' emu przekazać list Snape' owi, jako zadanie,
które miało zapewnić mu miejsce w Łowcach Śmierci, w którym znajdował się
medalion z (Isaac nareszcie zdradził Jo jego zawartość) zaklęciem
zmiennokształtności, zaklęciem językowym, zaklęciem łączącym, zaklęciem
niszczącym, zaklęciem pamięci, zaklęciem ujawniającym, notatkami
najczarniejszej magii w formie zaklęcia i wielu innym zaklęciom, którego
zastosowania Jo chyba znać nie chciała; ale naturalnie wtedy jeszcze nikt nie
zdawał sobie sprawy, że to właśnie ten medalion jest tym, czego od wielu lat
poszukiwał cały patronat. W dodatku wyciekał. Najwyraźniej biedna Marlena
McKinnon musiała znaleźć się z nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie
i natknęła się Avery' ego, a akurat wtedy medalion, który szwankował, gdy był daleko
od swojego pełnoprawnego właściciela (którym w tej chwili była Lily Evans),
„wyciekł”, jak to określił Isaac i zaklęcie zmiennokształtności, te najbardziej
feralne, ugodziło niczego nieświadomą dziewczynę. Smutna historia.
Najwyraźniej
Isaac, zastępca patrona ma jakiś instynkt, który podpowiedział mu, że mają w
patronacie nowego członka, sprawnie połączył fakty i wyładował swoją wściekłość
na Jo, która myślała, że jedynym zaklęciem, które wyciekło, było Zaklęcie
Łączące. Szereg nieporozumień- koniec tragiczny.
Znając
Isaaca, próbował on omotać Marlenę i namówić ją do wyciągnięcia od jej
przyjaciółki, gdzie jest medalion, a Jo postanowiła zrobić skuteczniej to samo,
a potem wykorzystać naszyjnik jako kartę przetargową, dzięki której uwolni się
od więzi z Evans. Plan idealny. Gorzej z wykonaniem.
-Twoje sługi węszą- powiedział
z przekąsem Isaac w stroju Krukona dosiadając się do Prewett. Dziewczyna
podskoczyła słysząc jego głos.
-Hej- przywitała się. -Jakie
sługi?
Isaac
wskazał palcem na siedzącą w kącie Reginę Bulstrode, która widząc, że została
przyłapana, cała poróżowiała i wróciła do czytania jakieś książki, potem na
Avery' ego, który znad zmarszczonych brwi przyglądał się jej i Isaacowi (on
również natychmiast wrócił do swojego wcześniejszego zajęcia) i w końcu na
Snape' a, który nawet nie odwrócił wzroku, gdy Monroe na niego wskazał.
Brunetka zaklęła pod nosem.
-Zapomniałam o nich-
przyznała. -Dawno już pozapominali o obietnicy, którą dali mi na początku roku-
westchnęła. -Że nie będą mnie tropić.
-Nie wyleczysz ich groźbą ze
wścibskości- stwierdził przytomnie chłopak. -Ale możesz uśpić ich czujność,
jakimś większym wydarzeniem niż twoja rozmowa z dziwnym chłopakiem.
Wywróciła
oczami. Nienawidziła, gdy ktoś usiłował rozwiązać jej problem. Tym bardziej
jeśli był to Isaac. Zdawał się wtedy otwarcie z niej kpić.
-Pamiętasz inną obietnicę,
Jo?- zagadnął ją. -Której nie powinnaś lekceważyć, a robisz to od początku
roku?
-Nie- przyznała szczerze.
-Czarny Pan kazał ci ich wyszkolić-
przypomniał jej. -Pomaga nam tuszując wszystkie skandale, a ty masz pomóc mu w
werbowaniu młodocianych Śmierciożerców. I dbać o ich odpowiednie
wykształcenie.
Isaac
wyraził się bardzo ładnie mówiąc, że Voldemort „tuszuje wszystkie ich skandale”
jakby biegał za rozwydrzonymi nastolatkami, groził rózgą za złe zachowanie i
jak troskliwy tatuś starał się wymazać z ich kartoteki wszystkie sprawy, które
lekko naginały prawo. Prawda była jednak zupełnie inna, mniej słodka i mniej
łatwa do kupienia, ale Jo nawet nie chciało się o tym myśleć. Ciężko było ją do
czegoś nakłonić, jednak, jeśli ktoś posiadał anielską cierpliwość i dużo
charyzmy mógł to osiągnąć po wielu próbach. Czarny Pan charyzmę może i miał,
ale z pewnością nie należał do osób cierpliwych, dlatego cofnął się do zwykłego
szantażu, bo w pewien pokręcony sposób Isaac i Jo byli od niego zależni. A
takie sposoby nie przemawiały do Prewett i na pewno nie dodawały jej zapału.
-Niech sami się edukują-
prychnęła głośno. –Żadne z nich nie jest przydatne, a wzięłam to głupie zadanie
tylko dlatego, że łudziłam się, że któreś nam pomoże. Niedoczekanie-
skwitowała.
-Nie znasz ich jeszcze dobrze-
pocieszył ją chłopak. –Może są wśród nich bardziej inteligentne jednostki?
-Gdyby ktoś był bardziej
inteligentny nie pozwalałby się wyzyskiwać- narzekała. –A ja potrzebuję właśnie
kogoś takiego. No, albo kogoś przesiąkniętego złem do szpiku kości i chodzącego
na różne ugody, jak ty.
Zapanowało
dłuższe milczenie, podczas którego Monroe przyglądał jej się bardzo uważnie. Jo
z ciekawości zajrzała do jego głowy, jednak jak zwykle czekał ją wielki mur,
nazywany inaczej oklumencją. Szkoda, że
ktoś ją wymyślił. Bez niej legilimencja byłaby o wiele bardziej ekscytująca.
-Wydaje mi się, że potrzebujesz
kogoś zupełnie innego- oświadczył cicho chłopak. -I wydaje mi się, że niedługo
go spotkasz.
Jo stuknęła
go prowokacyjnie w głowę.
-Wiem, że pochodzisz od elfów
i w ogóle, ale wolę nie znać twojej fatalistycznej wizji mojej przyszłości.
-Niedługo, Jo- powtórzył.
***
-Widzisz, Reg?
Śnieg pada- odparła, lekko zamyślona Regina Bulstrode wskazując czubkiem brody
na pokaźnych rozmiarów, usadowione nieopodal stołu Ślizgonów w Wielkiej Sali
okno, którego witraże normalnie układały się w sceny z życia Salazara
Slytherina, lecz dziś rozprysły się, jakby chciały podkreślić, co dzieje się na
zewnątrz.
Kryształowe
płatki nieśmiało spadały z góry, silny wiatr porywał je w locie i spychał na
okno, zupełnie jakby ktoś, ukryty za peleryną-niewidką dla zabawy lepił kulki
śnieżne i ciskał nimi o okiennice zamku. Mleczna mgła zakrywała niegdyś pięknie
widoczną panoramę wokół zamku. Z rynny zwisały długie sople lodu.
To był
pierwszy, dość późny śnieg tego roku i Regulus uśmiechnął się w duchu.
Prawdziwy zwiastun jego ulubionej pory roku, która różniła się od szarych,
deszczowych poprzedników, właśnie nadszedł. Teraz oczekiwać tylko świąt za dwa
i pół tygodnia, i Sylwestra, który urządzą sobie w tym roku u
Greengrassów.
-Myślisz, że
Amelia zwolni nas z treningu?- zapytała, a Black jakby odgadł jej myśli. Zimą
zapał wszystkich członków drużyny Qudditcha stygł, tym bardziej, że swego
rodzaju elita Domu Węża miała dzisiaj ważniejsze spotkanie na głowie. I choć
Regulus kochał ten sport całą duszą, nie chciał się zmuszać do gry, bo z
takiego wymuszania jeszcze nic dobrego nie wyszło.
O jakie
spotkanie chodziło? Cóż, nie było w tym nic oficjalnego, ale według Reginy,
która ponoć usłyszała to od Marthy Greengrass, która podsłuchała rozmowę Indii
Parkinson z Lydią Selwyn, którym przekazał Severus Snape rozmawiający z samą Jo
Prewett, że pierwsze, tegoroczne spotkanie Łowców Śmierci miało odbyć się po
ostatniej lekcji, tam gdzie zawsze. Black naturalnie nie miał pojęcia, gdzie
tamci zwykle się spotykają, dlatego postanowił obsadzić się w roli cienia
Reginy, która mogła go tam doprowadzić. Mimo gadki tego dziwaka, Mulcibera, nie
miał zamiaru przejmować się swoim wiekiem i potulnie czekać do osiągnięcia
pełnoletności na takie ekscesy. Potulne czekanie nigdy nie należało do natury Blacków,
tym bardziej nadpobudliwego Regulusa. Mimo wszystko, po wszystkim, co inni
naopowiadali mu o Jo Prewett, wolał się upewnić, tak profilaktycznie, czy
brunetka nie walnie w niego cruciatusem czy czymś, dlatego spytał się jej
dzisiaj, dość dyskretnie, czy mógłby się pojawić. Tamta parsknęła śmiechem,
zrobiła dość zagadkową minę i na kilka chwil zupełnie odpłynęła wpatrując się
jak zahipnotyzowana w jego oczy, i pewnie jeszcze by tam stali bez ruchu, gdyby
nie jakiś dziwny chłopak, najwyraźniej nie stąd, o kwadratowej szczęce i
pustych oczach odpowiedział za nią, że nie widzi problemu, po czym skarcił Jo
za brak dyplomacji. Tak więc oficjalnie został najmłodszym członkiem tej
szalonej brygady, której faktycznego celu teoretycznie nie znał, ale w praktyce
musiał się do niej dostać, ponieważ otrzymał zakaz, a nic nie mogło go bardziej
do czegoś zachęcić, niż właśnie to.
Mimo różnic
wiekowych nie odczuwał żadnego dyskomfortu, czy czegoś takiego, ponieważ na co
dzień trzymał się również ze starszakami. Rówieśników uważał, delikatnie mówiąc
za bandę imbecyli, którzy nie dość, że nie posiadali własnych pasji i poglądów,
to jeszcze byli równie łatwi w manipulacji i podatni na propagandę, jak zwykłe
kamienie. Brakowało im naturalnego ludzkiego instynktu, dociekliwości,
ślizgońskiego sprytu i nieufności. Lecz, jak to często bywa, zamiast brać
przykład z inteligentniejszego kolegi, jego współlokatorzy traktowali Regulusa
jak swego rodzaju wynaturzenie i głośno żartowali, że jak jego zdradziecki
braciszek, powinien zostać obrońcą szlam i mieszańców.
Ostatni czas
jednak ich relacje trochę się ociepliły. Niebagatelny wpływ miał na to świeżo
odkryty przed młodego Blacka talent do przemycania nielegalnych rzeczy.
Ponieważ, jak to często bywa wśród ślizgońskich piętnastolatków, najbardziej
pożądanymi towarami była Ognista Whisky, kondomy, heroina i czerwone marlbory,
a Regulus był skromnym posiadaczem wszystkich tych rzeczy, niedługo trwało nim
został okrzyknięty równym gościem, największym idolem i facetem, który może wszystko
załatwić, a z życzeniami, galeonami i słodkimi oczkami przychodziło do niego
coraz więcej niedawnych prześmiewców.
Jego
reputacja szybko rozeszła się po szkole i doszła również do starszych uczniów,
w tym tegorocznych owutemiaków, dlatego coraz więcej z nich chciało utrzymywać
kontakt z chłopakiem na stopie przynajmniej koleżeńskiej. Dzięki temu przestał
krztusić się w nieciekawym towarzystwie innych sumiaków i mógł spędzać wolny
czas z osiemnasto- i siedemnastolatkami, między innymi z Reginą. Uważał ją za
przesłodką dziewczynę, w dodatku dobrze grającą w Qudditcha. Od jakiegoś roku
Regulusowi zaczęły się podobać dziewczyny, ale nie te z jego rocznika, tylko
naturalnie starsze. W głębi duszy cieszył się, że może dzisiaj skoczyć na to
całe spotkanko, tam powinien zapoznać się bliżej z dobrze urodzonymi, twardymi
i starszymi laskami. Szczerze? To był główny powód jego członkostwa. Nigdy
specjalnie nie ciągnęło go do Voldemorta, chociaż tego oczekiwali od niego
rodzice. Nie żeby był jakimś zapalonym fanem Starego Dumbledore' a, jak jego
braciszek, ale jego stosunek do wojny czarodziejów pozostawał neutralny.
Chociaż, uczciwie mówiąc, gdyby już musiał wybierać, raczej nie zwróciłby się w
stronę Śmierciożerców. Ci, którzy chcieli nimi zostać nie należeli do błyskotliwych,
przecież nie ważne kim jesteś w tych czasach- czy tym złym, czy dobrym, On i
tak cię dorwie i załatwi. Smutne, ale prawdziwe. Dlatego Black chciał gdzieś
wyjechać po ukończeniu Hogwartu, byle tylko nie tarzać się w tym całym młynie.
Może do Stanów? To przyszłościowy kraj. No i stamtąd jest Presley.
Nim się obejrzał
przerwa obiadowa już się skończyła, a on nie miał już lekcji. Jak większość
uczniów został zwolniony, bo siódmiaki pisały próbne owutemy. Regina narzekała,
że ma zaraz jeszcze do zdania zielarstwo, a potem transmutację i jest
wolna.
-Zobaczymy
się wiesz, gdzie- odparła ze
słodkim uśmiechem, którego nie dało się nie odwzajemnić, po czym wyszła krokiem
pełnym gracji z sali. Wszyscy z Łowców używali tego tajemniczego "wiesz, gdzie"
terminu, by zadbać o nutkę tajemnicy i sprowokować innych do plotek, czego
Prewettówna raczej nie pochwalała. Black zdążył się już przekonać, że z ta
babka nie daje sobie w kaszę dmuchać.
Regulus
chciał się jeszcze położyć, żeby być w pełni gotowości na spotkanie, a po
wieczornej imprezie w Pokoju Wspólnym czuł się wykończony. Po drodze zaczepiło
go kilku dziwnych typów, ale nie zwracał na nich uwagi. Zdziwił go jedynie
fakt, że na klatce schodowej łączącej siedem dormitoriów ślizgońskich chłopców,
natknął się na Jo Prewett, która wyszła z pobliskich drzwi i zamiast przejść z
przesadną wyniosłością i z miną, jakby właśnie zjadła dziesięć cytryn, puściła
do niego perskie oko.
Wtedy
dopiero pojął, jak bardzo ten dzień będzie dziwny.
***
James i Syriusz wymienili dwa
spojrzenia, które najwyraźniej przekazywały jakąś zaszyfrowaną, telepatyczną
wiadomość, a zrozumieć potrafił ją jedynie jeden z nich, zanim odezwali się do
dobrze znanych im dziewczyn. Za drzwiami stała rudowłosa istotka z wielkimi,
zielonymi oczami i typową dla niej miną, która zdradzała jej wyjątkowy, jak na
dziewczynę, hart ducha i odwagę, przebraną w o wiele za duży, biały fartuch
uzdrowicielki. Pasowało jej to.
-Evans?- zdziwił się okularnik bez
zastanowienia, nim przypomniał sobie, że nie powinien się w ogóle odzywać. Wiedział,
że jego zachowanie nie jest zbyt dojrzałe i że już dawno przestał złościć się
na tę zarozumiałą osóbkę, ale wolał nie dawać tego po sobie poznać-
poirytowanie w oczach dziewczyny było takie urocze…
–Meadowes? McKinnon?- dokończył za niego
rozbawiony Syriusz. –Mamy jakiś bal przebierańców, czy co?
-Eee… hej- pierwsza oprzytomniała Dor.
–Ja… nie wiem o kim mówicie. Nie znam… nie znam żadnej Meadowes.
-Ja… ja też- dodała Lily. –Mu…
musieliście nas z kimś pomylić.
Mara wywróciła oczami. W
przeciwieństwie do przyjaciółek nie zamierzała kontynuować tej szarady i
wiedziała, kiedy sprawa jest przegrana. Znała jednak na tyle Lily i Dorcas, że
wiedziała, że będą ściemniać tak długo, aż Huncwoci sami skapitulują.
Zapowiadała się wyjątkowo bezsensowna konwersacja.
Syriusz parsknął, a jego śmiech
przypominał trochę szczeknięcie psa, po czym przyjrzał się z udawanym
zainteresowaniem plakietkom dziewczyn.
-Faktycznie…- powtórzył ze sztuczną
powagą. –Rogasiu, przestraszyliśmy biedną pannę Hummel i… o, Merlinie…
Uglyfoot- zaśmiał się głośno, a Lily wyrwała mu bezceremonialnie identyfikator
z dłoni, przy okazji ciskając nim w jego głowę. James również się zaśmiał.
-Nie było na pokładzie ciekawszych
nazwisk?
-Nie wiem, o czym mówisz. Pochwal się
swoim, jak jesteś taki mądry- prychnęła i zrobiła obrażoną minę, jakby naprawdę
dotknęła ją uwaga o jej teraźniejszym nazwisku.
-Dobrze, Evans, skoro jesteś taka na
nie, idziemy odwiedzić Hestię bez ciebie- podsumował Black przybierając
przesadnie smutny wyraz twarzy. –Łudziłem się, że zmienisz zdanie. Możemy iść,
prawda, Belle?- zwrócił się do uzdrowicielki.
Rogacz mimowolnie
uśmiechnął się na to zdrobnienie- podczas pierwszego dnia, który Łapa spędził w
jego domu, matka już kazała nazywać się per Belle, bo nienawidziła oficjalnej
formy „pani Potter”. Syriuszowi to odpowiadało, tym bardziej, że czułby się z
tym niezręcznie. James uwielbiał swoją matkę za to jak traktowała Łapę- w jej
oczach był jej drugim synem, a gdy tylko Rogacz oznajmił, że młody Black zostaje z nimi już na dobre,
bardzo poparła jego decyzję i pomogła chłopakowi się rozpakować. Chociaż, jakby
się nad tym dłużej pomyślało, to Belle Potter przyjęłaby pod swój dach pewnie
każdego, kogo przedstawiłby jako swojego przyjaciela. Nie było drugiej kobiety,
która miałaby aż taki instynkt macierzyński i pragnęła większego tłoku w domu.
Pewnie dlatego tak ochoczo zgodziła się na przygarnięcie Hestii, chociaż
widziała dziewczynę trzy razy w życiu na krzyż.
-Tylko jej nie wymęczcie!- rzuciła z
uśmiechem. -I wpadnijcie przy okazji do Mayie…
-Jasne, mamo- przerwał jej okularnik. –To co?
Hummel, Cohen, Uglyfoot, idziecie z nami?- spytał retorycznie.
Wyjątkowo
drażniła go wszelka gadka o May, chociaż niedawno ogłosili te całe swoje
zawieszenie broni. James mógł przez dugi czas zastanawiać się, czy jego siostra
trochę się zmieniła i czy od wydarzeń z zeszłych wakacji poszła po rozum do
głowy, ale okoliczności, przez które trafiła do Munga kilka dni po Hestii,
przeważyły. Większość dziewczyn już zawsze będą miały kompletne masło w głowie,
oczywiście gdzieś tam przewiną się specjalne jednostki (jak Lily Evans), ale
May z pewnością nigdy nie wesprze tego lepszego orszaku. I naprawdę, gdyby miał
zamiar ją teraz odwiedzić, ześwirowałby do reszty. Z rozmyśleń wyrwał go głos
Dorcas:
-Nie mówcie do mnie Elizabeth, okej? To
imię jest sztywne.
-Na twoje życzenie mówimy do ciebie
Ellie- przypomniała jej Marlena. Dor zaśmiała się lekko.
-W sumie to kuszące zmienić imię na
jeden dzień- zastanowiła się głośno. -Zawsze chciałam mieć na imię Allison albo
coś takiego przyjemnego… Może Priscilla? Albo Melissa?
-Ali, Ellie… Jedno i to samo- podsumował
Syriusz.
Dorcas spiorunowała go wzrokiem i rzuciła jakiś komentarz, że dla niego
każde imię brzmi tak samo, na co dowodem jest jego ciągłe przekręcanie imion
swoich dziewczyn. On w obronie rzucił, że nigdy jeszcze nie przekręcił
„Dorcas”, a ta jakoś to zripostowała, ale nikt już ich dłużej nie słuchał. Od
całej sytuacji z mononukleozą ta dwójka kłóciła się, czy lepiej- prowokowała i
droczyła nagminnie, najwyraźniej biorąc to za wyborny flirt.
-Proszę pani- zwróciła się Lily do
Annabelle Potter. –Mam nadzieję, że eee… nie ma pani nam za złe tego… hmm… ataku na wolontariuszki ze Szkoły
Uzdrowicielstwa i…
-Daj spokój, Lily- kobieta aż machnęła
lekceważąco ręką. –Chelsea, Elizabeth i Grace, te prawdziwe, były strasznie zarozumiałe… Wytknę im, że szesnastolatki
skopały im tyłki i jestem ciekawa, co mi
odpowiedzą.
-Skąd pani wiedziała, że jestem Lily?-
wymsknęło się dziewczynie. –Znaczy… Chyba żadna z nas nie nazwała się po
imieniu, prawda? Dorcas coś tam mamrotała, ale…
-Nie, nie…- przerwała jej z uśmiechem i
spojrzała na swojego syna. Ten rzucił jej dziwne spojrzenie, którego Lily nie
mogła sprecyzować, ale wyglądało to jakby tych dwoje prowadziło telepatyczną
rozmowę, taką jak ona i Jo. –Po prostu… To musiałaś być ty- rzuciła zagadkowo.
-Pewnie chłopcy dużo pani o niej
opowiadali- zaśmiała się Dorcas na chwilę przerywając kłótnię z Łapą. –Ja jestem
Dorcas. Dorcas Meadowes.
-Czyli przyznajesz się, że nie jesteś
Ellie Hummel?- zaśmiał się Rogacz.
-Skoro inaczej nie doprowadzicie nas do
Hestii… Chyba mogę chwilowo zdradzić wam prawdziwą tożsamość.
-Ja jestem Marlena McKinnon-
przedstawiła się, jako ostatnia Grace. Belle Potter krótko ścisnęła jej rękę,
po czym zrobiła to samo z Meadowes.
-Słuchajcie, za pół godziny pani
Hamilton karze wszystkim gościom się wynosić na czas popołudniowych badań, więc
lepiej idźcie tam, póki jeszcze możecie- doradziła uzdrowicielka. James
potaknął i z łobuzerskim wyrazem twarzy szepnął coś do ucha Dorcas. –Pamiętaj!
Odwiedźcie Mayie!
-Jasne, jasne- mruknął Potter i gdy
tylko jego matka zamknęła drzwi, za którymi zniknęła kilkanaście minut
wcześniej, wywrócił oczami.
-Nie pójdziemy do „Mayie”, co nie,
Rogasiu?- spytał Syriusz.
Tamten w
odpowiedzi wymownie przewrócił oczami. Marlena i Dorcas zignorowały to mimo
uszu, ale w ich naturze raczej nie leżało kłócenie się z przystojnymi
chłopcami. Jednak nie umknęło to Evansównej.
Nie
żeby May należała do jej najlepszych przyjaciół, szczerze powiedziawszy znała
tę dziewczynę tylko z widzenia, ale cała ta sytuacja niezbyt jej się spodobała.
Rozumiała, że James jest pokłócony ze swoją siostrą, nikt nie rozumiał go
lepiej niż ona biorąc pod uwagę sytuację z Petunią, ale ona nigdy nie
zostawiłaby swojej siostry, gdyby ta leżała w szpitalu. Tym bardziej nie mogła
wyjść z szoku, gdy zobaczyła, że tamci otwarcie śmieją się z jej położenia.
-Więc… May też jest w Mungu?- spytała,
niby z ciekawości. James nie odpowiedział, ale Syriusz spojrzał na nią badawczo
i rzucił:
-Nie w ten sposób, w jaki myślisz.
-A… ale…
-Daj spokój, Evans. Choć raz nie wtrącaj
się w cudze problemy- warknął Rogacz. Dorcas rzuciła mu spojrzenie pełne
wyrzutu.
-Mógłbyś przestać już…
-Nie wtrącam się w cudze problemy-
przerwała jej Lil. –Po prostu się pytam.
-Nikt ci nie odpowie.
-Super- skwitowała i założyła ręce na
piersi.
Meadowes
i Black przyglądali się tej wymianie zdań smutno. W głębi serca każde z nich
trzymało kciuki za tę dwójkę, chociaż ta pierwsza otwarcie doradzała Lily
flirtować z innymi, a ten drugi z początku klepał przyjaciela po plecach, gdy
tylko usłyszał o całej tej kłótni. Po czasie dostrzegł, że jego kumpel stał się
wyjątkowo przygaszony i po dawnym optymistycznym i wypełnionym pozytywną
energią chłopaku nie zostało nic. W dodatku pokłócił się z Peterem, a raczej
ten drugi się na pierwszego obraził za cały ten cyrk z Jo Prewett (Syriusz co
prawda nie wiedział, że Pettigrew wie o pocałunku od dłuższego czasu, a
epidemię mononukleozy użył jako przykrywkę), Remus wiecznie gdzieś znikał i
póki co był jedynym nie-wyczepranym-życiem Huncwotem. Szkoda tylko, że
większość wolnego czasu spędzał w damskim towarzystwie (naturalnie nie miał nic
przeciwko dziewczętom, ale każdy, nawet on, od czasu do czasu potrzebuje
jakiegoś męskiego wypadu czy, jak w przypadku Hunwotów, kawału), a raczej
towarzystwie dziewczyny, która miała ciągle o coś pretensje (Dorcas) i
prawdziwej złośnicy (Lily). Och, jak bardzo chciał, żeby Evans i Potter wrócili
do ogólnej zgody, a ich kłótnie stały się błahe i kilkuminutowe, jak dawniej.
-…to nie moja wina, że jesteś kompletnie
niewrażliwy!- dobiegł do niego słynny głos Lily, który zwiastował niepohamowany
wybuch.
-Niewrażliwy, wścibski, arogancki…
powtarzasz się już, Evans. Może dla odmiany pogadamy o twoim charakterze, co ty na to?
-Och, zamknijcie się- warknęła Marlena.
–Pokłócicie się potem, teraz masz nas
doprowadzić go Hestii, przewodniku- wtrąciła się Dor i uśmiechnęła się
sympatycznie chcąc rozładować atmosferę.
Syriusz
poprał jej pomysł i doprowadził towarzystwo do końca mijając rządki drzwi,
które każde wyglądały tak samo i zatrzymując się przy jakiś dwudziestych od
początku.
-Panie przodem- odparł otwierając drzwi.
W
środku leżało kilka osób, każdy z jakąś specyficzną przypadłością- jednej
dziewczynie wyrosło trzecie oko, jakiś chłopak miał króliczy ogon, a płci kogoś
innego nie dało się określić, bo zaklęcie zbyt namieszało w jego fizycznym
wyglądzie. Te wszystkie osoby łączyło jedno- były niepełnoletnie. W łóżku
najbliżej okna leżała Hestia, z typową dla niej podekscytowaną miną. Jako
jedyna nie odpoczywała, tylko przewijała coś, co przypominało nić przez różową,
dziecięcą poduszkę. Tak bardzo wciągnęło ją to zajęcie, że kompania musiała
kilka razy odchrząknąć, żeby odrzuciła to za siebie i wyskoczyła uściskać ich
na przywitanie. Zaśmiała się cichutko i wskazała palcem na stroje
uzdrowicielek, a potem na plakietkę z napisem Uglyfoot.
-Dziewczyny bardzo chciały cię
odwiedzić, Jones- wyjaśnił jej Syriusz. –Ale nie przypuszczały, że kręte, szpitalne korytarze okażą się
ponad ich siły.
Szatynka
parsknęła śmiechem, po czym otworzyła usta i poruszyła nimi bardzo szybko,
niewątpliwie chcąc rzucić jakąś ciętą odezwę, ale żaden dźwięk nie wyszedł z
ruchów jej warg. To ją nieco przygasiło.
-Belle mówi, że coś już wymyślili… Że
sprawdzili twój medalion i znaleźli sposób na przerwanie zaklęcia- pocieszył ją
Black klepiąc delikatnie po plecach.
-Na pewno odzyskasz głos- dodał z mocą
Rogacz. –Hogwart nie będzie dobrze
funkcjonować bez takiej plotkary.
-Desc…
up- wycedziła. Wypowiedziała pierwsza sylabę z akcentem francuskim, a
drugą z francuskim.
-Miesza języki- wyjaśnił James. –Wczoraj
mówiła coś po włosku i niemiecku.
-Magomagikowi prowadzącemu udało się
przełożyć z tego hybrydowego kilka przekleństw, ale nic nie pomogło w
diagnozie- dodał Syriusz.
-Czy… ona nas rozumie i w ogóle?-
spytała Lily. Chłopcy wymienili spojrzenia.
-Chyba tak… Na początku nic nie
rozumiała i kręciła głową na każde słowo, ale z czasem zaczęła jako tako
ogarniać… Czasem się zaśmieje, czasem prychnie, więc zakładamy, że rozumie
większość z tego, co mówimy.
-Najbardziej kojarzy francuski- dodał
James. –Wczoraj starcie ona kontra ulotka po angielsku zakończyła się klęską,
ale gdy robili jej eksperymentalne badania to przeczytała ze zrozumieniem
fragment francuskiej książki…
-No i nauczyła się wymawiać imiona.
Z
tymi słowami do sali wpadł następny gość. Był to wysoki facet, obładowany
jakimiś kartonami tak, że widoczne pozostały jedynie jego poczochrane,
kruczoczarne włosy. Z nosa spadały mu okulary, które widocznie bardzo
uprzykrzały mu życie. Mężczyzna miał na sobie dżinsowe spodnie i koszulkę z
krótkim rękawkiem, taką, jak te, w których gra się do tenisa, mimo że wielkimi
krokami zbliżała się zima. Hestia uśmiechnęła się szeroko na jego widok.
-Hej, James, Syriusz, pomożecie mi to
przytargać, bo…- przerwał, ponieważ jeden z górnych kartonów stoczył się z
niepoukładanej sterty. Dziewczyna złapała go w locie.
-Dzięki, kuzynko- zaśmiał się Seth
Potter i położył kolorowe kartony na rozłożone ręce swojego syna i Blacka. –Mam
coś dla ciebie.
-Planszówki.
-Mugolskie
planszówki, James- uściślił Seth tonem, jakby fakt, że są mugolskie robił
diametralną różnicę.
-Skąd… wziąłeś mugolskie planszówki?-
spytał Syriusz.
-Ach… Przechodziłem właśnie niezwykle
ruchliwą uliczką Londynu i widzę jakiś straganik z przeceną na gry. Tak się
składa, że miałem trochę mugolskiej kasy, więc pomyślałem o mojej kochanej
niemej kuzynce, dlatego wziąłem trochę zbędnego złomu o…
-All.. bou… op.. tique?- spytała Hestia.
-Jasne- Seth Potter zdawał się świetnie
ją rozumieć. –Cały stragan wykupiłem. Ale… och.
Lily i Marlena przywitały się grzecznie,
a Dorcas pomogła w dźwiganiu kartonów. Ojciec Jamesa podrapał się po głowie,
trochę zaskoczony, że nie zauważył wcześniej dziewcząt, ale szybko się
zreflektował i parsknął śmiechem widząc ich stroje wolontariuszek.
-Porwaliście dziewczyny?- spytał się
Huncwotów. –I jeszcze kazaliście im się przebrać? Nie ładnie…
-Nie porwaliśmy ich, Seth- Syriusz udał,
że jest oburzony podobnym podejrzeniem. –Wręcz przeciwnie… Próbowaliśmy wybić
im ten nikczemny pomysł z głowy, ale…
-Syriusz próbuje powiedzieć, psze pana,
że to on śmiał się najgłośniej, kiedy nas przyłapał- przerwała mu Dorcas.
–Jednak honor każe mi zwalić wszystko na Lily, bo to jej dzisiaj odbiło.
-To był twój pomysł, Evans?- zapytał
Syriusz z niedowierzaniem i zaczął bić brawo. Ruda zamarła.
-Nie… To nie był… no może… trochę. Ale
wątpię, że wymyśliłbyś coś lepszego na moim miejscu, Black.
-Na pewno by nie wymyślił- poparł ją
Seth Potter, po czym ujął jej rękę i krótko ją pocałował. –Wspaniale nareszcie
cię poznać, kochana. Po tym wszystkim, co opowiadał o tobie mój syn…
-Nic nie mówiłem!- oburzył się James.
–To Syriusz nadawał o niej dwadzieścia cztery na dobę.
-On szczególnie- zgodził
się Seth. –Ale ty dodawałaś parę celnych komentarzy od siebie- po tym znów zwrócił
się do Lily: -Patrząc na
ciebie muszę odwołać moje wszystkie opinie co do słabego gustu mojego syna. James,
ona faktycznie jest zjawiskowa.
Ruda
oblała się szkarłatnym rumieńcem, chociaż nie łatwo było wprowadzić ją w
zakłopotanie. Potter schował twarz w dłoniach nie mogąc znieść bezpośredniości
swojego ojca. Evansówna pomyślała, że dzięki niemu przynajmniej zacznie
dostrzegać jak irytujące jest jego zachowanie, bo postępował identycznie jak
Seth. Reszta z kolei miała świetny ubaw z docinek starszego Pottera, a już
najbardziej rozbawiona była Hestia, więc jej „kuzyn” najwyraźniej spełnił swoje
zadanie.
-Gran-lous- odparła.
-Nie, Hestia, żadne granlous- warknął
James. –Tato, proszę cię, po prostu…
-Och, nie obrażaj się, Jamie- poczochrał
mu głowę ojciec. –Przecież nie mam tu na myśli niż złego, po prostu…
-…po prostu mówi prawdę, mój drogi-
dokończył Łapa. –No, nie zaprzeczysz chyba, że Lily Evans jest zjawiskowa.
Gdybyś to zrobił, to pewnie nazajutrz byś się nie obudził, ale…
Tym
razem nie przerwał mu ani pan Potter,
ani Lily, ani James, ani Dorcas, ani nawet Marlena czy Hestia ze swoją
niespójną ripostą, tylko trzaśnięcie drzwiami. Ich krąg się powiększał, a do
sali wpadła, ku ogólnej radości, Belle Potter.
-Seth?! Kiedy Melissa powiedziała mi, że
widziała cię przy wejściu obładowanego jakimś złomem, myślałam, że żartuje, a
ty… O, mój Boże.
-Przyniosłem tylko dla twojej pacjentki trochę gier, Bellie-
odparł z uroczym uśmiechem. –Przecież nie przemyciłem czegoś niepożądanego.
Annabelle
puściła jego słowa i zaręczenia płazem i spojrzała na pierwszy z brzegu karton.
-Scrabble- przeczytała. –Kupiłeś
chwilowo niemej dziewczynie, grę, która polega na układaniu liter.
-Nie bądź taka sceptyczna- bronił się
Seth. –Może jej to pomoże.
-Na pewno- westchnęła kobieta.
Przyjrzała się dziewczynie od stóp do głów, dopiero po pewnym czasie dochodząc
do jakiegoś wniosku i przybierając surowy wyraz twarzy: –Ejże, Hestia! Wracaj
natychmiast do łóżka!
Dziewczyna
spełniła prośbę zabierając, jak na złość, pudełko scrabble’ i położyła je sobie
na kolana. Odczekała kilka sekund biorąc głębokie oddechy, następnie uśmiechnęła
się słabo, żeby dodać sobie odwagi, po czym z nieodgadnionym wyrazem twarzy
uniosła pokrywę i wyjęła mały woreczek, z którego wnętrza wypadło na jej kolana
mnóstwo literek. Uniosła jedną brew i ujęła mały element w dwa palce,
przyglądając się z każdej strony literce „l”. Kiwnęła głową, jakby sama do
siebie i sięgnęła po następne literki. W jej oczach pojawiły się iskierki
nadziei. Nowy wyraz powoli kształtował się na planszy, gdy…
Wszystkie
małe kwadraciki upadły głośno na podłogę, po tym jak dziewczyna wybrzuszyła
dynamicznie kołdrę kręcąc głową z rezygnacją. Nie mogła ułożyć z tego nic
sensownego.
Seth Potter
jęknął z zawodem, a Belle szepnęła mu na ucho:
-Mówiłam.
Od
tego czasu Hestia tłumiła wszelką nadzieję na nagły powrót do zdrowia. Nie
otwierała już bezgłośnie ust, nie bełkotała już niepowiązanych ze sobą sylab.
Po prostu ucichła. Resztki radości życia powoli opuszczały ją jak spuszczone
powietrze z balonu z helem. Nie zajrzała też do żadnego z następnych pudełek,
dlatego gry zostały rozłożone między jej dzisiejszych gości. Lily pozbierała
rozsypane na ziemi literki i pełnymi garściami kładła je na stolik. Zawsze
lubiła tę grę, a dzisiaj trafili jej się naprawdę nieźli przeciwnicy.
-Striptiz- przeczytała rudowłosa, a
Syriusz Black wyszczerzył do niej rządek równych zębów. –Okej… Niech będzie
striptiz.
-Osiem liter- gwizdnął z uznaniem James
Potter. –Już nie jesteś ostatni.
Po tych
słowach ustawił na planszy kolejne literki. Razem z poprzednimi wyrazami
„dziecko” i „zachowanie”, utworzył „foch”.
-To jest chyba trochę wbrew regułom!-
prychnęła Lily, która nie mogła dłużej tolerować oszukiwania chłopaków. –Nie
sądzisz, że jest to trochę zbyt potoczne
słowo?
Jeśli łudziła się, że okularnik tym
razem się do niej odezwie, to musiała doznać bolesnego rozczarowania. James
obdarzył ją jedynie swoim popisowym spojrzeniem, w którym dostrzegała
rozczarowanie, złość i żal. Pod jego ostrzem nie miała siły dalej się kłócić.
-Dobra, dobra! Możemy to uznać…-
jęknęła. -Chociaż nie wiedziałam, że scrabble są aż tak terapeutyczną grą.
-Hę?- zdziwił się chłopak.
-No wiesz… ułożyłeś „foch”, „dziewczyna”
i „koniec”. Idąc tym tropem twój psycholog naprawdę mógłby zdiagnozować poziom
twojej choroby psychicznej- rzuciła, lekko już poirytowana- albo twój
przyjaciel dowiedziałby się, czemu wyglądasz, jak półtora nieszczęścia.
-Nie jesteś ani jednym, ani drugim- warknął.
Ruda ze smutkiem odkryła, że to do tej pory najdłuższe zdanie jakie do niej
skierował.
-Sama nie jesteś lepsza, Evans- zaśmiał
się Black. –Jeśli na podstawie słów Rogasia wykryłaś u niego chorobę
psychiczną, tu u ciebie jest tylko gorzej. „Zemsta”, „gniew” i… „całus”-
zaśmiał się jeszcze głośniej.
-Twoje wyrazy powinny zostać
zdyskwalifikowane- odszczekała się dziewczyna. –Więc lepiej się przymknij, bo
to właśnie u ciebie najbardziej razi niezrównoważenie emocjonalne.
-Masz Zespół Kompletnego Zboczeńca, mój
drogi- poparł ją Rogacz wskazując na jego dotychczasowe wyrazy (lepiej ich
nawet nie przepisać, ale wierzę, że potraficie wyobrazić sobie, co powstało w
wyobraźni Blacka), po czym z nudów rzucił w jedną z literek prosto w jego
wyszczerzone zęby.
-Ej!- obruszył się szarooki, ale szybko
się zreflektował i ułożył następny wyraz. –Czekałem na „f”!
-Frajer?- podniosła głos Ruda. –Z tego
robi się gra na nie-niecenzuralne słowa,
a nie scrabble! Poza tym teraz moja kolej.
I
wyciągnęła niemal wszystkie swoje literki, sprytnie łącząc je z tymi, które już
leżały na planszy tworząc „rewaloryzację”. Huncwoci zrobili głupie miny, a Lily
zaśmiała się, policzyła punkty i zapisała na swojej karcie szóstkę i piątkę
obok siebie.
-No tak…- zaczął Syriusz. –Ale skoro się
wepchałaś…
-Ty się wepchałeś.
-…to ja pojadę jeszcze raz. Od twojego
„r” zacznę pisać rower, przeciągnę przez „y” Jamesa i wykorzystam pustą literkę
i strzałkę do końcówki twojego wyrazu i…
-Ale ta strzałka idzie w inną stro…
-…i wykorzystam pole z czterokrotnym
podwyższeniem punktów i…
-Nie cwaniakuj, Black.
-…i pożyczę od ciebie „a”.
-Nie pozwalam!
-…i mam „rowerzystę”. Razem mam sto
czternaście punktów.
James
parsknął śmiechem przyglądając się całemu oklepanemu słowu, które w dodatku
zostało napisane z błędem ortograficznym, bo Syriusz nie miał, co zrobić z „ż”.
Lily prychnęła głośno i odmówiła zapisania tego „wraka normalnego wyrazu” do
punktacji.
-Och, daj spokój, Evans. Specjalnie ułożyłem dla ciebie mugoskie
słowo, a tu jeszcze pretensje!
-Żadne pretensje, Black- warknęła.
–Mógłbyś już zostać przy „rowerze”, bo dalsza część tego wyrazu jest stworzona
z twoich durnowatych przekrętów! Zasługują one na jakieś trzy punkty, a nie sto czternaście.
-Po prostu nie możesz przeżyć, że
skopałem ci tyłek w tę grę. Po takim wyniku, żadne „rewaloryzacje” nie pomogą
ci nadgonić.
-Nie gram z tobą.
-O! A więc wygrałem walkowerem? No
chyba, że Rogaś wróci do walki i spróbuje nadrobić, ile to…- udał, że nagle
zainteresował się tabelą wyników suwerennie przygotowywaną przez Lily w ciągu
ostatnich godzin. –Dwieście pięć punktów. To tylko dwieście pięć punktów, stary!
-Ciesz się wygraną, Łapciu.
***
Pani Potter
raptem kilka minut wcześniej obwieściła, że „laski” (Lily z początku nie była
zaskoczona tym określeniem, ale nim dłużej zaczęła się zastawiać, tym bardziej
utkwiła w przekonaniu, że takie wyrazy brzmią dość niepokojąco w ustach
odpowiedzialnych, dorosłych osób) i jej chłopcy powinni już zbierać się go
powrotu. Seth Potter dodał, że wolałby nie mieć na pieńku z profesor McGonagall,
dlatego polecił Jamesowi kupić jakieś kwiatki, ale jego syn jedynie machnął
ręką i stwierdził, że do ugłaskania profesorki wystarczy jego chłopięcy
urok.
Do tej pory cała piątka gawędziła wokół łóżka Hestii, co chwila się do
niej zwracając, jakby przez cały ten czas dziewczyna faktycznie podtrzymywała z
nimi rozmowę. Jones czuła za to sporą wdzięczność. Jak większość osób nie
lubiła być traktowana nadzwyczajnie podczas wypadku czy choroby. Wciąż jednak,
od incydentu ze scrabble’ ami nie odezwała się ani jednym słowem. Kilka minut
temu towarzystwo zaczęło się wykruszać. To Marlena powiedziała, że skoczy na
drugie piętro, żeby popatrzeć na jakieś tam ugryzienia, to Dorcas rzuciła, że
idzie na górę do kawiarni, bo ma dość posmaku w ustach kremowego piwa. Przez
pewien czas w sali tkwił jeszcze Syriusz, który pełnił funkcję łącznika
pomiędzy Evans a Potterem, to znaczy, zagadywał obie strony i żartował
wkręcając ich do wspólnej rozmowy, ale jednocześnie nie dopuszczał do zwrócenia
się tej dwójki bezpośrednio do siebie. Hestia cicho śmiała się z tej sytuacji,
za co obrywała od kuzynów twardymi, szpitalnymi poduszkami. Najwyraźniej czekał
on jednak na odpowiednią chwilę, by zostawić swojego kumpla ze „złośnicą”, bo
gdy atmosfera znacznie się rozluźniła, sam poszedł do łazienki, puszczając przy
okazji perskie oko do Lily.
Dzisiejszego
dnia Evans spędziła z Łapą i Rogaczem więcej czasu na przyjaznej rozmowie niż
kiedykolwiek i mimo dumy musiała przyznać, że przez te lata trochę przesadzała
i nie są oni wcale tacy źli jak myślała. Przede wszystkim zazdrościła im tej
braterskiej więzi, która według Syriusza przypominała trochę tę jej z Dor, ale
Lily szczerze w to wątpiła. Obserwując dwójkę przyjaciół nie można było pozbyć
się wrażenia, że rozumieją się niemal bez słów i że oboje są gotowi na wiele
poświęceń dla tego drugiego. Wcześniej naturalnie również ceniła przyjaźń,
która łączyła Huncwotów, ale traktowała ją podobnie jak tą jej i dziewczyn,
podczas gdy dziś naprawdę zobaczyła jak bardzo chłopcy są do siebie
przywiązani. Uczciwie mówiąc, nie spodziewała się, że oboje są na tyle
dojrzali, żeby zbudować taką przyjaźń.
Odczuwała
też swego rodzaju smutek, kiedy kątem oka zauważała, jak James żartował razem z
Dor i Marą, a ją stale ignorował. To było dziwne do zdefiniowania uczucie…
chyba lekka irytacja zmieszana z rozgoryczaniem. Nawiedzał ją dzisiaj bardzo
rzadki gość- wyrzuty sumienia, które usilnie próbowały przekonać ją do
przeprosin. I w tej chwili taka mała walka toczyła się w zmęczonym umyśle Gryfonki.
-Syriusz coś długo nie wraca z tej
toalety…- zaczęła cicho czując narastające zażenowanie. Kątem oka zobaczyła
Hestię, która schowała twarz w dłoniach. Evans mogła się założyć, że gdyby
tylko znów mogła mówić, pierwsze co by wypowiedziała to: „to było żałosne,
Lil”.
James skrzyżował ręce na piersi,
przytaknął i zrobił wymowną minę kompletnie ignorując jej spojrzenie. Ruda
ponownie spojrzała na Jones, która teraz dziwnymi gestami zachęcała ją do
podtrzymywania rozmowy. Szósty zmysł podpowiadał jej, że oni wszyscy, Marlena,
Dorcas i Syriusz zmówili się, żeby ich dzisiaj pogodzić.
-James…- zaczęła miękko, trochę się do
niego przybliżając. Chłopak z zaskoczeniem przeniósł wzrok na jej czerwone
policzki. Nieczęsto słyszał z jej ust swoje imię, tym bardziej kiedy zostało
wypowiedziane tak łagodnie i słodko.
-Lily?- powtórzył. Z lekkim uśmiechem
odnotował, że dziewczyna dmucha w kosmyki włosów, które uroczo opadały jej na
czoło. Zawsze tak robiła, kiedy próbowała się uspokoić bądź wziąć w garść.
-Ja… - głos jej zadrżał. –No wiesz… Ja…
Chciałam cię… tak jakby…
Jamesowi
nie dane było dowiedzieć się, co Lily „chciała tak jakby zrobić”, bo wtem ktoś
otworzył drzwi z impetem, a do sali wpadł następny gość, który niewątpliwie
odwiedzał Hestię. Za nim wparowała jakaś uzdrowicielka, bardzo niezadowolona z
tego najścia, ale chłopak puszczał jej wyrazy sprzeciwu płazem.
Był
to blondyn ze skórzaną kurtką i ciemnymi, przeciwsłonecznymi okularami, więc
nie sprawiał za ciekawego pierwszego wrażenia, tym bardziej, że dopiero co
włamał się do szpitala. Dopiero kiedy ściągnął okulary, uśmiechnął się z
satysfakcją i zamrugał swoimi szmaragdowozielonymi, migdałkowymi oczami, które
do niedawna zdawały się być dla Pottera jedyne w swoim rodzaju, dało się
zobaczyć jego swoisty urok. Nie należał do osób bardzo przystojnych, ale urody
odmówić mu nie można było, tym bardziej, że nadrabiał to dziwną aurą, która
emanowała z niego w ogromnych ilościach. Ciężko to wytłumaczyć, ale z pewnych
powodów nie mogło się oderwać od niego wzroku przez kilka pierwszych sekund.
Odznaczał się chłopięcą urodą i mimo, że ciemna kurtka i pokazowa mina dodawała
mu wieku, jego rysy kształtowały oblicze małego chłopca, który ubrał ubrania
ojca i nałożył szczudła.
Hestia
natychmiast wyskoczyła z łóżka, a oczy niemal wypadły jej z orbit. Nie trzeba
było znać się dobrze na ruchach warg, nawet jeśli ktoś układa je mieszając
wiele sylab i języków, żeby zgadnąć, co dziewczyna w tej chwili powiedziała, bo
ktoś inny wymówił to za nią:
-Chasey!?- wykrzyknęła Lily ignorując
zaskoczonego Jamesa, jeszcze bardziej zdumioną Hestię i poirytowaną
uzdrowicielkę. Zdrobnienie „Chasey” idealnie do niego pasowało, jednak chłopak
najwyraźniej go nie lubił, bo przeszły go ciarki i nieco zmęczonym wzrokiem
zlustrował rudowłosą, a potem… zrobił podobną minę, jak wcześniej Hestia i
wydukał:
-Lils?
Chwilę
później oboje już trwali w niedźwiedzim uścisku śmiejąc się jak do sera. Usta
Jones uformowały się na kształt litery „O”, a James mrugał bez sensu co kilka
sekund. Żadne z nich nie mogło zabrać się za zapytanie, skąd tych dwoje się
zna. Tymczasem teatrzyk wciąż trwał:
-Nie widziałam cię od…
-…imienin ciotki Stacy w wakacje dwa
lata temu.
-Dłużej! Nie przyjechałam na imieniny do
ciotki Stacy, bo złapałam koszmarną grypę żołądkową… To… chyba ostatni raz
widzieliśmy się na pogrzebie…
-Mary czy mojej matki?
-Ma… to znaczy, mojej matki. Co do
ciotki Amandy, to tata nie pojechał na stypę i się minęliśmy, pamiętasz?
-Coś było. Matko, nic się nie zmieniłaś,
AB, przysięgam… No może trochę zmalałaś… o ile to jeszcze możliwe.
-Ty wciąż wyglądasz jak pięciolatek w
przebraniu. Ale… dobrze cię widzieć.
-Taaa…. Tęskniłem, Dziwaku.
Hestia
odchrząknęła kończąc te ciepłe powitanie. Otworzyła buzię z założonymi rękami
na piersi, ale i tym razem nie wyszło z nich nic sensownego, dlatego kopnęła
oniemiałego Jamesa w kostkę.
-To… wy się znacie?- spytał głupio
Potter.
-To mój kuzyn…(ka)-odpowiedzieli
równocześnie Chase i Lily. Chłopak zaśmiał się pod nosem i trącił Evansówną w
ramię.
Jones
pokręciła głową w niedowierzaniu i wróciła do łóżka potykając się o literki od
scrabble’ i (kilka z nich wciąż leżało wokół jej łożka), a James wrócił do
przepytywania. Nie podobał mu się ten chłopak.
-Ale… Znasz Hestię, tak?
-Noo…- zgodził się Chase i rzucił mu
bezczelny uśmiech. –Chodziliśmy razem do szkoły. Jedno bractwo… przyjechałem tu
w sprawie listu…- wyjaśnił i wyciągnął zwitek papieru z kieszeni, jakby było to
specjalne zaproszenie, a jednocześnie usprawiedliwienie, dzięki któremu ma
prawo wpadać bez zapowiedzi do niemej dziewczyny.
Hestia
cała zbladła, ponownie wyskoczyła z łóżka (plastikowe kwadraciki wżynały jej
się w stopy, jak szła, ale zdawała się nie zwracać na to uwagi) i
bezceremonialnie wyrwała blondynowi karteczkę. Z każdym przeczytanym słowem jej
twarz robiła się coraz bladsza, aż uzyskała barwę mleka i uzdrowicielka (tak,
ona wciąż tam stała) przytrzymała ją w razie, gdyby miała paść jak długa.
Był
to dokładnie ten list, który napisała za radą Lily (wiedziała, że takie rzeczy zawsze się źle kończą) i w sumie nie
miała pojęcia, czy go skończyła, czy jednak nie. Wszystkie wspomnienia z tamtej nocy, podczas której oberwała
zaklęciem jednorazowym były koszmarnie rozmazane i zdawały się ze sobą pokrywać
i mieszać. To możliwe, że skończyła list… Możliwe, że go nawet zaadresowała. I
możliwe, że nie zdążyła go spalić. Ale jedno jest pewne- na pewno nigdy,
przenigdy nie wysłałaby tego, co napisała
do domniemanego odbiorcy. Na tym polegało to wszystko! Miała przelać swoje
żale na kartkę, żale, o których nikt prócz niej nie powinien widzieć! Na
Merlina, kto mógłby być takim idiotą i wysłać tę kopertę?!
Chase
uśmiechnął się leciutko.
-Och, idź już sobie!- warknęła
uzdrowicielka. –Osłabiasz mi pacjentów!
-Za pozwoleniem- wtrącił się James- chcesz
powiedzieć, że chodziłeś z nią do Beaux?
-Och, tak- to jest dokładnie to, co chcę
powiedzieć- zgodził się Chase. –Coś nie tak?
-Przecież… Wy…
-Jesteś czarodziejem?- zdziwiła się
Lily.
Reagan
zamrugał szybko. Do tej pory nie zastanowił się nawet, dlaczego jego mugolska
(jak wcześniej myślał) kuzynka przebywa w czarodziejskiej instytucji. Teraz
chciało mu się śmiać z tej sytuacji. Boże, ile razy przez te wszystkie lata
wychodził z siebie, żeby ukryć swoją prawdziwą tożsamość? Ile kitów musiał jej
nawciskać? Ile żałosnych historyjek wymyślił tylko do tego celu? I w końcu- czy
on również stawał się ofiarą podobnego postępowania? Czy Evans okłamywała go
tak samo, jak on ją?
Uczciwie
mówiąc, Chase i Lily żyli w największej zgodzie jako dzieciaki, kiedy jeszcze
żadne z nich nie dostało listu z magicznej szkoły. Matka chłopaka, Amanda
Evans, była bardzo zżyta ze swoim bratem Ethanem, dlatego w niemal każde
wakacje i święta ściskała całe wyposażenie małego, paryskiego mieszkanka do
obszernych waliz i ruszała samochodem do Surrey. Po rozwodzie rodziców podobne
wypady bardzo się ograniczyły, a już po śmierci matki zminimalizowały się do
zera. Chase zamieszkał ze swoim ojcem i jego nową babką, po pewnym czasie ci
dwoje się chajtnęli, a jego ojciec w tajemniczych okolicznościach zginął
podczas miesiąca miodowego zostawiając, w jeszcze dziwniejszych
okolicznościach, cały swój dorobek życia (jego budżet od rozwodu osiągnął
pokaźne rozmiary, Reagan bowiem wygrał w jakieś mugolskiej loterii i
zainwestował w firmę budowlaną). Jego macocha już w dwa tygodnie po pogrzebie
pana Reagan ponownie brała ślub, a Chase, chcąc nie chcąc, musiał z nią zostać.
Jego nowa rodzina właściwie nigdy nie słyszała o Ethanie Evansie, Lily, Petunii
i Surrey, więc wiadomo, że nie miał na co liczyć, żeby ich ponownie odwiedzić. Dlatego
też tych kłamstw względem Lil nie było za dużo, bo nie było po prostu wielu
okazji, ale jakieś tam były, i to zapewne w dwie strony.
-A ty?- spytał głupio.
-Hogwart- wyjaśniła. –Jestem w jednym
domu z Hestią.
-I ze mną- uściślił James.
-A ty…- wskazał na chłopaka Chase-
jesteś jej kuzynem… Mieszka u ciebie, nie?
-Od tych wakacji- zgodził się Potter.
Blondyn pokiwał z zamyśleniu głową.
-Jestem Chase- wyciągnął ku niemu dłoń.
–Ale to już chyba wiesz.
-James- ścisnął ją okularnik. –A teraz…
Musicie mi wybaczyć, ale idę do siostry.
***
-Jesteś... górskim trollem!-
wypaliła Meadowes i natychmiast parsknęła śmiechem, po raz kolejny w ciągu
dwudziestu ostatnich minut. Syriusz pokręcił głową.
-Ekshibicjonistą?- palnęła Marlena.
Black znowu pokręcił głową.
-Hipogryfem?
-Elfem?
-Prostytutką?
-Goblinem?
-Mugolem?
-Och, nie zgadujcie!- zapeszył się
Black. -Jeszcze raz: jestem facetem.
-Polemizowałabym-
rzuciła wrednie Dorcas. Syriusz w ramach zemsty rzucił w jej nową bluzkę
czekoladową żabę zakupioną w szpitalnej kawiarence. Marlena zaśmiała się cicho.
-Osz ty...-
warknęła dziewczyna. -Już wiem, kim jesteś. Barbarzyńcą.
-Eee...
zależy, jak na to spojrzysz, ale chyba nie jesteś blisko celu.
Marlena i Dorcas wymieniły
spojrzenia.
-Masz
brodę…- zaczęła cicho ta pierwsza. –Jesteś facetem… Lubisz smoki… Nie umiesz
gotować i znamy cię osobiście… Hmmm…
-JUŻ WIEM!
JESTEŚ HAGRIDEM!- wykrzyknęła usatysfakcjonowana Dorcas.
Syriusz ze śmiechem klasnął i
pokiwał głową. Meadowes wyszczerzyła zęby i zabrała jeden z wielu cukierków
usadowionych w kupce na środku stolika. Od kilku minut każde z nich wymyślało
koleją postać, którą na pewno znali pozostali, a reszta zadawała pytania, które
pomogłyby w zdemaskowaniu jej tożsamości. Po Freddim Mercury, Dumbledore’ rze i
Emmelinie (wybrała ją, naturalnie, Dorcas i dość złośliwie odpowiadała na
pytania, ale Syriusz bez problemu zgadł, o kogo chodzi), padło na Hagrida.
Każde z nich po odgadnięciu postaci brało do siebie cukierka, a póki co
prowadził Black z czteroma zdobyczami.
Całe te dziecinne gry pełniły
funkcję jedynie zabicia czasu, który miał pomóc ich przyjaciołom (naturalnie
mówię w tej chwili o Jamesie i Lily) w pogodzeniu się. Niestety, żadne z nich
nie przepuszczało, bo któż mógłby to przewidzieć, że wszystkie ich starania są kompletnie
bezowocne, bo w tej chwili rudowłosa zamiast próbować porozumieć się z
Potterem, ściskała się ze swoim ukochanym kuzynem. Ale liczą się chęci, prawda?
-Dawaj, Dor-
zachęciła ją Marlena, która póki co nie miała ani jednego cukierka i chciała
jak najszybciej nadrobić straty. –Już masz?
-Czekaj…
Już!
-Jesteś
facetem?
-Nie.
-Babką?
-Nie, Black.
Interseksualistką.
-Stką? Czyli
jednak dziewczyna?
-No, tak!
-Znamy ją?
-Tak.
-Długo?
-Sześć lat.
Marlena i Syriusz wymienili
spojrzenia.
-Czyli
chodzi z nami do Hogwartu?
-Tak.
-Jest
Gryfonką?
-Tak.
-Milutką?
-Eee… nie.
Raczej nie.
-Ładną?
-Eee… no,
tak, chyba. To zależy od… gustu. Według mnie tak.
-Bystrą?
-Zdecydowanie.
-Byłem z
nią?
-Nie, i na
pewno nigdy nie będziesz, Syriuszu- zaśmiała się Dorcas. –Trudna z niej
dziewczyna.
-Nie mówisz
o sobie, nie?
-Nie.
-Lily
Evans!- krzyknęli równocześnie Syriusz i Mara. Dor przytaknęła.
-Cholera, a
zapowiadałaby się całkiem ciekawa debata… Niepotrzebnie mówiłaś, Meadowes, że
znamy ją od sześciu lat- jęknął Łapa.
-Serio? A co
byś o niej powiedział?- zainteresowała się McKinnon. Syriusz wzruszył
ramionami:
-Pewnie, że
to najdziwniejsza dziewczyna, jaka stąpała po tej ziemi. I… Ej, dlaczego powiedziałaś,
że nigdy z nią nie będę?
-A
chciałbyś?- spytała z dziwną miną Dorcas.
-Nie… Ale…
To zabrzmiało jak wyzwanie. To na pewno i
w ogóle…
Meadowes uniosła brwi.
-A może to
było wyzwanie?- spytała ironicznie. –Bo, nie czarujmy się, jestem pewna, że nie udałoby ci się z nią
umówić.
I wyciągnęła przed niego dłoń,
zupełnie jakby chciała się założyć. Syriusz już wyciągał swoją, żeby przyjąć
wyzwanie, ale natychmiast ją cofnął. Znał dziewczyny na tyle, że wiedział, co
teraz przemawia przez Dorcas. Na pewno tym zakładem skłóciłby ją z Lily, i na
pewno pogorszyłby i tak wystarczająco opłakaną sytuację jej i Jamesa nie
wspominając o tej jego i Pottera. Przecież on by się wkurzył. Mógł sobie
prychać i udawać, że Ruda nic go nie obchodzi, ale Syriusz znał swojego kumpla
nie od dziś i wiedział, że to tylko tandetna przykrywka. Założyłby się, że
nagle zapomniałby o całym żalu do niej i skupił całą swoją złość na Blacka i
jego wyzwanie.
To było pierwsze wyzwanie w życiu,
jakie odrzucił, ale na pewno po wygraniu nie uzyskałby należnej satysfakcji.
Ostatnio w ogóle nie odczuwał satysfakcji ze zdobytej dziewczyny, ostatnio, to
znaczy od przerwania jego romansu z Meadowes. Z nieznanych przez Syriusza
powodów szatynka sprawiała, że powoli zmieniał swoje nawyki, chociaż niedawno
wydawało mu się to nierealne. Łowy na laski i wymyślanie nowych szalonych
podrywów przestały go bawić. Coraz częściej przyłapywał się na rozmyślaniu o
tej denerwującej i napastliwej istotce, która teraz nieskutecznie ukrywała
swoją zazdrość. Pokręcił głową.
-Nie
przyjmujesz?- zdziwiła się Dor. –Kim jesteś i co zrobiłeś z Syriuszem Blackiem?
-Nie chcę,
żebyś potem rozszarpała Evans- uśmiechnął się wrednie. –Poza tym nie jestem tak
beznadziejnym przyjacielem, kochana i nie zrobiłbym tego Jamesowi.
-Przeszło
mu- zauważyła Marlena. –Sam tak mówił.
-Naprawdę w
to wierzysz?
Żadna się nie odezwała. Dorcas
podebrała sobie nielegalnie jednego cukierka ze środka chowając dłoń za siebie i
uśmiechnęła się lekko do chłopaka. Oboje wiedzieli, że był jeszcze jeden powód,
dla którego się nie zgodził, chociaż żadne z nich nie wymówiłoby go głośno.
Syriusz w tej chwili był pewien, że żadna dziewczyna nie uśmiecha się tak
słodko, jak jego Dorcas.
***
James zostawił Chase'
a razem z dziewczynami i, pełen złych przeczuć i raczej w złym humorze,
skierował swoje kroki na następne piętro- w stronę oddziału zamkniętego. Jego
matka mogła być z siebie dumna- po suszeniu mu głowy przez cały dzień w końcu
zdecydował się odwiedzić "Mayie". Nie zrobił tego oczywiście dlatego,
że chciał uciec od tej niezręcznej sytuacji w sali szpitalnej, on raczej
zrozumiał z lekkim opóźnieniem, że jeśli on nie wstrząśnie swoją siostrą, to
nikt tego nie zrobi. Nie miała prawdziwych przyjaciół. Załatwiła się tak po
wieloletnim unikaniu każdej sympatyczniejszej duszy, a grupka Krukonek, którymi
się otaczała, na pewno nie zdawała sobie nawet w najmiejszym ułamku sprawy, co
się z nią wyprawia. Matka była zbyt w nią zapatrzona, żeby dostrzec, że ta
dziewczyna ma prawdziwy problem i że już dawno przestały być to zwykłe
eksperymenty i niewinne zabawy. Z kolei ojciec, gdy tylko James schodził na jej
temat, od razu robił się dziwnie posępny i groźny, chociaż zawsze emanował
wyjątkową pogodnością.
Doszedł do drzwi i
przystanął. Obejrzał się za ramię, jakby chciał się upewnić, że nikt go nie
śledzi, spróbował unieść rękę i zacisnąć ja na klamce, ale... nic się nie stało.
Spiął się cały, nogi miał jak z ołowiu, a jego umysł przemienił się w szaloną
autostradę, na której przewijały się miliardy myśli, każda równie
bezproduktywna. Jeszcze nigdy nie natrafił na taki brak śmiałości ze swojej
strony. Pewność siebie... to nigdy nie było coś, z czym miałby problem. Wręcz
przeciwnie- większość osób twierdziło, że jest zanadto impertynencki, zuchwały
i przede wszystkim- brawurowy. Sama myśl, że nie mógł się do czegoś zabrać, tym
bardziej jeśli cała operacja ograniczała się do nawrzeszczenia na swoją
zidiociałą siostrę, wydawała się komiczna.
Nacisnął klamkę. Za
drzwiami zobaczył głowy (bo tylko one wystawały ze szczelnie opatulonych
pierzyną ciał) kilku dziwnych typów w nieciekawym stanie. Parę chwil zajęło mu
odszukanie w tym tłumie May, aż wreszcie odszukał czarne, wronie włosy
dziewczyny o ciemnej, oliwkowej karnacji. Krukonka, jak zwykle po swoich
ekscesach, wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy- oczy miała podkrążone, jakby
ktoś nabił jej limo albo jakby nie spała od kilku ładnych tygodni, włosy
poczochrane, szramy i blizny na twarzy i policzkach, zadrapania na szyi...
Przetarł dłonią zmęczone oczy, przybrał srogą minę i trącił brunetkę w ramię,
by ją obudzić. Niemal od razu uniosła swoje ciężkie powieki.
-Ja...James? Cześć,
braciszku...- wydukała i podniosła ręce, żeby dotknąć jego policzka, jak małe
dziecko.
-Co brałaś?-
przywitał ją oschle.
Problemy z May
zaczęły się dawno temu, ale dopiero niedawno zaczęły przybierać niebezpieczny
obrót. Dziewczyna urodziła się z niskimi szansami na przeżycie, a jej
biologiczna matka, jego ciotka, Chloe van Weert zmarła kilka tygodni po
porodzie. Niespecjalnie cieszyła się z narodzin córki, bo przez to rozstała się
z jakimś facetem, ponoć nawet chciała ją oddać po urodzeniu- no, ale zmarła. I
wiadomo kto musiał przygarnąć sierotę pod swój dach. Jego matka nigdy nie
ukrywała, że chciała mieć córkę, chociaż pewnie zastanowiła się nad swoim
życzeniem poważniej, gdy pojawiła się May. Była ona bardzo dziwnym dzieckiem-
jakimś przygaszonym, zawsze trzymała się na dystans i reagowała w specyficzny
sposób. Belle Potter, jak to uzdrowicielka, stwierdziła, że jej zachowanie musi
mieć podłoże zdrowotne i coś tam jej zdiagnozowali- zaburzenia osobowości, czy
coś... Od tego czasu z każdej strony wszyscy na nią chuchali i dmuchali, a
dziewczynie upiekły się różne występki godne jedynie potępienia. Popadła w złe
towarzystwo, łatwo uzależniała się od jakiś świństw i na każdym kroku chciała
podkreślać swoją inność, dziwność i odrębność od rodziny.
Miarka przebrała się
dwa lata temu, podczas wakacji przed piątą klasą, kiedy May zaczęła umawiać się
z jakimś dziwnym chłopakiem, który jawnie wspierał Voldemorta i Śmierciożerców.
W dodatku był starszy, o pięć lat. Rodzice nie popierali tego związku, ale nikt
nie miał odwagi sprzeczać się z brunetką, ponieważ w przeszłości tego rodzaju
konflikty kończyły się na kilkudniowej ucieczce z domu. W lipcu ruszyła z nim
na jakąś imprezę, razem z grupką sąsiadek, za którymi nikt (prócz May) nie
przepadał. James w ten sam dzień pojechał do Downtown do Remusa, gdzie
przebywał Peter i Syriusz, który tamtego lata prowadził bardzo koczowniczy tryb
życia, raz nocując u Potterów, raz u Lupinów, a raz u jego kuzynki Andromedy
Tonks. Całkiem nieźle się bawili, dopóki nie pojawiła się Potterówna, cała we
łzach (chociaż zagadką pozostaje, jak znalazła się nagle w Szkocji). Opowiadała
jakieś przerażające rzeczy, wykrzykiwała nazwiska, gestykulowała żywo, ale nie
za wiele dało się zrozumieć, ponieważ mówiła, co ślina na język przyniosła,
pewnie będąc na jakiś dragach. Następnego dnia nic nie pamiętała, ale Belle
Potter, po wysłuchaniu relacji Jamesa wysłała córkę na odwyk.
Gdy wróciła, przez
kilka pierwszych tygodni zachowywała się nienagannie, chociaż zamknęła się w
sobie i stała się wrakiem dawnej May. Kiedy powrócili do Hogwartu, tak około
grudnia, dziewczyna dostała nawrót i rozpętała się wielka afera. Dumbledore
osobiście z nią rozmawiał i powiedział, że jeśli sytuacja się ponowi, to
zostanie wydalona. Brunetka już tak nie wariowała, ale jednak nie przestawała
brać. Nie to, że Rogacz nic nie robił, wręcz przeciwnie- zgodnie z prośbą
rodziców informował ich o każdym ekscesie dziewczyny, ale oni mu nie wierzyli,
lub lepiej, nie chcieli uwierzyć. Cały dramat z May zbyt wstrząsnął tą rodziną,
żeby przeżywać wszystko ponownie. Matka ponownie wróciła do swojego starego
przekonania, że Krukonka jest chora psychicznie. W dzieciństwie dostawała nawet
leki. Wtedy może miała podobne problemy, ale z pewnością się z nich wyleczyła,
teraz, przyczyną jej beznadziejnego stanu było tylko i wyłącznie
uzależnienie. Jednak jego siostra i tak
trafiła do sekcji dla osób z zaburzeniami osobowości, a nie dla narkomanów.
Oczy May zrobiły się ogromne, jak
zawsze, gdy ktoś bezpośrednio poruszał jej prawdziwy problem, a nie pytał o
samopoczucie i rozmawiał, jak z upośledzoną. Taka sytuacja, w której cały świat
myślał, że jest psychiczna, na pewno w pewien sposób jej odpowiadała. Choć nie
należała do osób rozsądnych, nie była też skrajnie głupia i wiedziała, co się
stanie, gdy inni zaczną nazywać rzeczy po imieniu.
-Zwa...zwariowałeś?-
prychnęła. -Ja... ja nic...
-Mama wyśle cię na
odwyk, wiesz o tym?- spytał zimno.
May zamrugała swoimi wielkimi oczami. Jak zwykle, udawała, że nie
ma o niczym pojęcia, po kilku minutach ciśnięcia zacznie się powoli przyznawać,
okaże się, że pobiła swój dotychczasowy rekord, zmieszała amfę z jakimś
czarodziejskim zielskiem, na haju była przez kilka dni, a kiedy zaczęła się źle
czuć, przekręcała całą historię, pisała do matki i zwalała wszystko na swoją
domniemaną chorobę. A Belle Potter jej wierzyła, jak zwykle. I skakała nad
swoją córeczką, jakby została ona zaatakowana przez bandę Śmierciożerców, a nie
zapiła się do nieprzytomności.
-Nie przesadzaj...-
zaśmiała się nerwowo.
-Dumbledore wywali
się na zgnity pysk.
-Nie zrobi
tego.
-Zrobi!- podniósł
głos. -Dostałaś ostrzeżenie. Powiedział ci, co będzie, jeśli to się
powtórzy. Nikt i tak ci już nie wierzy, że masz zaburzenia
osobowości.
-Wszyscy wierzą-
syknęła. -Oprócz ciebie. Ale ty nigdy w nic nie wierzyłeś. Zawsze byłeś o mnie
zazdrosny. Musiałeś mieć ubaw, kiedy uzdrowiciele powiedzieli, że jestem
psychiczna, co nie?- zaśmiała się. -Musiałeś się ucieszyć.
James parsknął cicho. Wszyscy
dziwili się mu, że nie może wytrzymać z May, ale kto o zdrowych zmysłach
potrafiłby zmusić się do cywilizowanej rozmowy z kimś, kto obrzuca na starcie
takimi określeniami. Jasne, przecież każdy wie, że jest cholernie zazdrosny o
upierdliwą ćpunkę, której wszyscy mają dosyć!
-Ja pierdolę- zaklął. -Próbuję ci pomóc. Próbuję ci, do jasnej cholery, pomóc!
-Pomóc?- teraz to May
się zaśmiała. –Jak? Pójdziesz do Dumbledore’ a? Nakablujesz na mnie? Twoje
życie się polepszy, jak się mnie pozbędziesz, co nie? Nie będziesz musiał się
wstydzić, że masz psychiczną siostrę! Będziesz mógł udawać, że mnie nie znasz,
kiedy mnie wyleją, co nie?
-Cały świat nie
obraca się wokół ciebie- odparł chłodno. –Kiedyś twoje kłamstwa wyjdą. Wtedy
pożałujesz, że zamiast dać sobie pomóc zaczęłaś mnie wyzywać.
-Taaa, pożałuję- zgodziła się z ironią w
głosie. –Zachowaj swoje mądrości dla siebie, okej? To nie ja nie potrafię
przelecieć dziewczyny.
Wiedział, że w tej chwili chciała
tylko mu dopiec. Zdawał sobie z tego sprawę. Pewnie gdyby było jak zwykle,
gdyby zwyczajnie się przyznała, nic by się nie stało. Ale teraz, kiedy miał
ochotę rozwalić całą tę salę, cały szpital, zaczynając od łóżka swojej siostry,
nie myślał nad tym, co robi. Pokręcił głową i podniósł z podłogi jej czarną,
zamszową torebkę. Zaczął w niej grzebać. Gdzieś muszą być…
-Co ty robisz?-
przeraziła się May i wyskoczyła z łóżka. Uniósł torbę na wysokość powyżej jej
głowy. Dziewczyna próbowała do niej doskoczyć, ale on skutecznie blokował jej
drogę wyciągniętym ramieniem. W ogólnej szarpaninie z zewnątrz wypadł mały
woreczek, z białym proszkiem w środku. Oczy May zrobiły się jeszcze większe.
Czas jakby stanął. Woreczek powoli
opadał w kierunku podłogi. Dziewczyna przepchała się i wyciągnęła dłoń, by
złapać swoją własność, gdy na woreczku zacisnęła się cudza ręka. Zapomniała, że
jej brat jest szukającym. James ma rzeczowy dowód na to, że kłamała.
Sprowokowała go i teraz na pewno ją pogrąży. Całe piekło rozpęta się na nowo.
Wywalą ją ze szkoły albo gorzej- wróci na zakichany odwyk, nie daj Boże spotka
starych znajomych, a oni jej wszystko przypomną… Znowu zacznie jej się wszystko
przypominać. Wszystko, co robiła, kiedy nie była do końca sobą. Wszystko, z
czego nie jest dumna. Nie mogła do tego dopuścić.
Tymczasem James z satysfakcją schował
woreczek do kieszeni i cmoknął z udawanym współczuciem.
-Doigrałaś się,
Mayie.
***
Hestia
po raz kolejny przewijała w myślach całą rozmowę z Chase’ em, jakby był to
wielki film, który co chwilę przewijała na początek i nie mógł jej się znudzić.
Serce wciąż było jej jak oszalałe , a myśli o tym chłopaku zaczęły nawiedzać ją
z dwojoną siłą. Na świecie nie ma słów, które w dobry sposób opisałyby uczucie,
które w tej chwili nią targały, ale to w sumie dobrze się składa, bo w chwili
obecnej Hestia była fatalnym rozmówcą. Wszystko zaczęło się tak:
Chase i Hestia zostali sami. Sami,
naturalnie nie licząc bandy nastolatków z dziwnymi przypadłościami, którzy
leżeli w jednym pomieszczeniu, razem z nią. Lily wyszła kilka minut temu zapewne
chcąc dołączyć do towarzystwa w kawiarence. Dziewczyna długo rozmawiała z
Chase’ em, zdaniem Hestii- za długo. Rozumiała, że tych dwoje to kuzynostwo,
które nie widziało się bardzo długo, a najwyraźniej w przeszłości świetnie się
dogadywało. Rozumiała też, że dopiero co dowiedzieli się, ze oby dwoje są czarodziejami. To musiał być
lekki wstrząs. Jasne, ze to rozumiała. Ale rozumiejąc te wszystkie rzeczy,
wciąż nie mogła sobie wytłumaczyć, dlaczego Chase ucieszył się ze spotkania z
Lily bardziej niż ze spotkania z nią, Hestią, jego domniemaną miłością życia.
Jaki chłopak wolałby przebywać z kuzynką niż z miłością życia? Żaden. Najwyraźniej
Chase wcale nie przybył to w romantycznym celu, jak jej się wcześniej wydawało.
Gdyby tak było rzuciłby się w jej ramiona, zignorował Lily i Jamesa i pocałował
ją namiętnie. To mogłoby nawet ich pogodzić. Ale tego nie zrobił. A to oznacza,
że przyszedł tu kierowany wyrzutami sumienia. Zresztą, kto by się chłopakowi
dziwił, gdyby przeczytał to, co napisała na tej przeklętej kartce, która miała
zostać spalona?
Jak mogła dopuścić do wysłania tego
listu?! W porządku, była nieprzytomna, nie mogła nic mówić i w ogóle, ale przez
cały ten czas kompletnie zapomniała o tym, że coś podobnego napisała, a to już
bardziej niedopuszczalne. Co Chase sobie
o niej pomyślał? Przecież ona wypisywała tam okropne rzeczy…
-Wiem, że to trochę
bez sensu, te moje odwiedziny- zaczął chłopak kucając na podłodze. Najwyraźniej
uznał, że pchanie się do jej łóżka byłoby w takiej kolei rzeczy dość
niestosowne. –Nie możemy sobie pogadać i w ogóle…- zaśmiał się lekko.
Jego śmiech był jak
balsam dla jej duszy- słysząc te czyste, perliste dźwięki Hestia sama miała
ochotę zacząć się śmiać przez kilka godzin, kompletnie bez powodu. Śmiech
Chase’ a należał do najpiękniejszych głosów pod słońcem- trochę jak jazzowa
muzyka, którą Jones tak uwielbiała.
-Ale musiałem
przyjechać, H.- odparł, pieszczotliwie nazywając ją pierwszą literą imienia.
Nigdy nie przepadała za podobnymi zdrobnieniami, ale teraz jej się spodobało.
Dużo rzeczy, które wcześniej wydawały się beznadziejne, wykonywane przez Chase’
a ukazywały swój ukryty urok. –I tu wcale nie chodzi o twój list, chociaż
częściowo była to całkiem niezła wymówka- przyznał. –Mademoiselle Nowaire mi pozwoliła cię odwiedzić dzięki niemu.
Chociaż, nawet gdyby tak nie było, wiesz, że i tak bym przyjechał, nie?
Pokiwała głową i ścisnęła jego dłoń,
która spoczywała na brzegu jej kołdry. Jak zwykle, jego ręce były zimne jak
lód.
-Ja… Nie postąpiłem w
porządku względem ciebie. Miałaś rację-
wyszedłem na hipokrytę zostawiając cię tak po prostu. Zachowałem się, jakbym
nigdy cię nie kochał, a… kochałem- przyznał.
–Ale cieszę się, że kogoś znalazłaś.
Jonesówna zamrugała parokrotnie. Czy
napisała w tym liście coś o Jaydenie? Mogła wspomnieć… trochę podkolorowała fakty
pisząc na przykład, że ma uśmiech jak z okładki „Czarownicy”… Tak, chyba coś
takiego napisała.
JAK. MOGŁA. BYĆ. TAK. GŁUPIA?
-Jobidiot- mruknęła.
Chase uniósł brew. Możliwe, że rozumiał
mniej więcej, co mamrotała pod nosem, bo płynnie mówil i po francusku, i po
angielsku.
-W każdym bądź razie-
kontynuował. –Przyjechałem tu głównie po to, żeby powiedzieć ci, że mam dość.
Macocha wyszła za mąż, znowu, i jest
jeszcze gorzej, niż było. O ile to możliwe. Wpisałem się na listę do wymiany
międzyszkolnej do Hogwartu, ale to dopiero na przyszły rok i nie wiem, czy mnie
wybiorą. Raczej nie wysyłają nigdzie tych, z trzeciego bractwa.
-Oui.
-Ale… Może się
spotkamy, H. Jeszcze cię odwiedzę- obiecał cicho. –Niedługo. I… wiem, że to co
mówię nie ma sensu, ale… chciałem po prostu cię zobaczyć. Bez gadania, wiesz?
Wtedy zaczęli się na siebie gapić. I
pocałował ją w czoło. Tak, pocałował ją w
czoło! Pocałował ją w czoło wykorzystał to, że nie mogła nic powiedzieć i
sobie po prostu poszedł? „Jeszcze cię
odwiedzę”. Fajnie. Może wpadnie z kolejnymi mugolskimi grami. Albo z następnymi
listami, które nie powinny zostać wysłane. Może w ogóle ktoś przypadkiem wyśle mu cały jej pamiętnik?
To ułatwiłoby wiele rzeczy.
Pierwsza łza ściekła
z jej policzka.
No tak, pomyślała Hestia, ale co
miał sobie jeszcze powiedzieć? Skoro napisała mu, że chodzi z kompletnym Bogiem
i obrzuciła go najgorszymi epitetami, jakie przyszły jej do głowy? Och, on
właściwie był bardzo miły. Za bardzo.
Ona nie byłaby taka miła, gdyby dostała podobny list, w którym napisałby jej,
że zakochał się w Joy Flores albo w jakieś innej lolicie. Nawrzeszczałaby na
niego. On też powinien na nią nawrzeszczeć, a nie zgrywać dżentelmena! Na Boga,
przecież taki z niego dżentelmen, jak z niego primabalerina. Jego uprzejmość
była aż zanadto wymowna- po prostu nic do niej nie czuł i te obelgi w ogóle go
nie ruszyły. Nigdy nic do niej nie czuł. Zawsze była tylko jedną z wielu
dziewczyn wielkiego Chase’ a Reagana.
Druga łza ściekła z jej policzka.
Przynajmniej przyjechał, pocieszyła
się. Jayden tego nie zrobił. Chociaż była jedną z jego zabawek, przynajmniej
się pofatygował i przyjechał. A może jedynie chciał się zabawić i wyrwać się na
chwilę ze szkoły? To bardzo w jego stylu. Sam przecież powiedział, że „to miał
świetną wymówkę”.
Trzecia łza ściekła z jej policzka.
I w dodatku chce się przenieść! Chce
wyjechać i zmienić szkołę! Chce, żeby ona, Hestia, musiała patrzeć na niego każdego
dnia, żeby musiała patrzeć na jego następne związki, następne ofiary, jakby
nigdy nic. Mógł jeszcze zaproponować, żeby zostali przyjaciółmi, wtedy już naprawdę
powiedział wszystko, co mógł, żeby ją dobić! Jej serce było i tak wystarczająco
złamane.
Hestia rozpłakała się na dobre.
-Io t’aime, Chase- szepnęła.
***
James z każdym
kolejnym krokiem czuł się bardziej wściekły. W kieszeni wciąż ściskał woreczek
dragów jego siostry i w tej chwili, nic nie mogło go zatrzymać. Skoro nie można
do niej dotrzeć, trzeba zrobić to w bardziej rozpaczliwy sposób. Minął całe
korytarz i zaczął przeskakiwać po kilka schodków chcąc jak najszybciej znaleźć
się na trzecim piętrze. Dzięki Bogu uzdrowicielka zatrzymała May, która goniła
go po całej sali szpitalnej i kazała się położyć. Nie mógłby znieść jeszcze
jej, dyszącej mu nad karkiem.
-James, zaczekaj!- usłyszał za
sobą czyjś głos, i bynajmniej nie należał do jego siostry. Był wyższy, bardziej
melodyjny i przyjemny dla uszu, no i, co najważniejsze, nie mieszał się z
paskudną chrypą.
Odwrócił głowę. Lily Evans zdążyła go już doścignąć na
schodach i złapała mocno przegub jego dłoni. W jej oczach kąpały się smutne
iskierki.
-Będziesz tego potem żałował-
szepnęła.
-Podsłuchiwałaś.
-Cały oddział was słyszał-
wytłumaczyła. –Wiem, że jesteś zły…
-Nie, nie rozumiesz- wyrwał
dłoń z jej uścisku. –Wydaję mi się, że nie rozumiesz.
Dziewczyna westchnęła głośno. Pociągnęła delikatnie rękaw
jego kurtki, a go zalała dziwna siła, która kazała iść za nią. Nie walczył z
tym. Pozwolił się poprowadzić na ławkę postawioną pod ścianą, przy początku
korytarza. Przysiadł. Wściekłość stopniowo go opuszczała i ustępowała
bezsilności. Zapanowała długa cisza, podczas której każde z nich zatopiło się
we własnych myślach.
-Zgadzam się z tobą w tej
sprawie- zaczęła nagle. –Ja na pewno pokazałabym komuś te prochy.
-Więc nie widzę problemu-
warknął.
-Serio? Zgodziłbyś się ze
mną?- spytała, najwyraźniej szczerze zdziwiona Lily. –Słuchaj… To, że ja bym
tak zrobiła nie znaczy, że ty musisz. Tak naprawdę… Sądzę, że byś tak nie
postąpił, gdyby May cię nie sprowokowała.
-Sprowokowała?- prychnął. –Na pewno
słyszałaś, skoro wiesz o tym wszystkim, jak po mnie zjechała. Na pewno
słyszałaś, jak bardzo prosiła się o to.
-Masz rację- przyznała powoli
Lily. –Ale mimo wszystko, wciąż uważam, że byś tego nie zrobił.
James zaśmiał się pod nosem, ale nic nie powiedział. Nie
miał już siły udawać na nią obrażonego. Sytuacja z May zanadto go podłamała, a
jakaś część jego duszy wręcz domagała się o pozwolenie Lily na dalsze mówienie.
Potrzebował w tej chwili jakiegoś oparcia, tym bardziej od tej dziewczyny.
Spoglądał w jej zielone tęczówki, w tej chwili zamglone, bo ich właścicielka
niewątpliwie pogrążyła się w rozmyśleniach. Nic tak bardzo go nie odstresowywało.
-Sądzę, że w jakimś stopniu
zależy ci na May- odezwała się wreszcie. –Dlatego tak trafiło cię, że po tobie
zjechała.
-Każdy byłby wściekły, gdyby
jego dobre intencje napotykały po drodze tylko pretensje, Lily. Sądzę, że coś o
tym wiesz.
Policzki dziewczyny oblał rumieniec.
-Taa… Przepraszam za to-
wydukała cała się czerwieniąc. James machnął ręką, na znak, że to już nie ma
znaczenia. -Ale to nie zmienia faktu, że sądzę, że nie chcesz pokazywać tego
woreczka. Że chcesz dać szansę May. Wydaje mi się, że chcesz, żeby przyszła do
ciebie z prośbą o pomoc, tak z własnej inicjatywy- ciągnęła. –No i nie sądzę,
że masz naturę do kablowania.
-Niszczy sobie życie- przerwał
jej. –I nigdy nie zrozumie. Nigdy nie przyjdzie. Tacy, jak ona nigdy nie
dostrzegą problemu.
-Tacy jak ona, czyli… narkomani?- spytała z dziwnym wyrazem
twarzy. –Mylisz się.
Prychnął.
-Okej. Dociera do mnie, że
wszystko wiesz najlepiej i w ogóle, ale chyba potrafisz sobie wyobrazić, jak
czuje się taki narkoman. Na pewno…
-Nie muszę sobie wyobrażać-
przerwała mu niegrzecznie. –Bo wiem. Też kiedyś brałam.
Potter zamrugał kilkokrotnie i spojrzał z niedowierzaniem
na dziewczynę. Lily wpatrywała się w swoje paznokcie i niezwykle głośno
oddychała. Najwyraźniej nie lubiła rozmawiać na ten temat.
James nie mógł wyjść z szoku. Od czwartej klasy stawiał
tę dziewczynę na swego rodzaju piedestale. To była Lily Evans. A Lily Evans była perfekcyjna. Każdy to wiedział.
Inteligentna, odważna, utalentowana, piękna, twarda i zaskakująca. Nikt nie
mógł być pewny, jak postąpi, a jej charakter był niezwykle złożony, ona sama
zdawała się być pociągającą i trudną zagadką. A James lubił zagadki. Nigdy nie
przypuszczał, że ta dziewczyna ma… wady. Że
ma wady, jak my wszyscy. Nigdy nie uwierzyłby, gdyby ktoś powiedział mu, że ta
sama idealna Lily Evans była ćpunką.
-C…co?- zająknął się.
-Taaa… Miałam czternaście lat-
wyjaśniła. –Moja mama zmarła i… to nie trwało długo- zaczęła się tłumaczyć- i
naturalnie szybko to rzuciłam, ale… Rozumiem, co czuje twoja siostra, James. I
uważam, że nie powinieneś jej tak łatwo osądzać i… dać jej szansę. Choćby
ostatnią. Porozmawiaj z nią jeszcze raz. Gdybym miała brata, który we mnie
wierzy, tak jak ty wierzysz w May, też chciałabym, żeby dał mi szansę. Ona w
końcu to zrozumie- szepnęła, jej głos zaczynał się łamać.
Wstała. James zrobił to samo. Już miała się odwrócić, gdy
chłopak złapał ją za nadgarstek i pokazowo wyrzucił woreczek z prochami do pobliskiego
kosza uśmiechając się lekko.
-Dzięki.
-Nie ma sprawy- szepnęła. –Jesteś
dobrym człowiekiem, wiesz o tym, prawda?
Rogacz uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę, która teraz
walczyła z samą sobą, żeby się przy nim nie rozkleić.
-Tak. Ale nie spodziewałem się
usłyszeć tego kiedykolwiek od ciebie-
przyznał. Lily roześmiała się przez łzy i położyła swoją delikatną dłoń na jego
policzku.
-Dobrze, że o tym wiesz. Trzymaj
się, James.
I nim zdążył ją zatrzymać, już jej nie było. Lily Evans
zostawiła go samego z bólem głowy i szalonym biciem serca.
***
-Dobre spotkanie, Jo!- usłyszała na odchodne od Reginy Bulstrode.
-Trzymaj się, Jo!- krzyknęła
Amelia Avery.
-Papa, Prewett!- pożegnał się
Nigeal Wilkes.
Pierwsze tegoroczne spotkanie Łowów Śmierci było całkiem
owocne. I nie takie złe. Można było się pośmiać z imbecylizmu niektórych
jednostek, a nawet trochę sobie pożartować. Dziewczyna musiała przyznać, że całkiem
dobrze się bawiła.
I ułożyła plan.
Dobry plan.
Regulus Black ostatni ruszył w kierunku drzwi, ale
brunetka machnęła różdżką i te natychmiast się zatrzasnęły. Chłopak zdziwił się
i powoli odwrócił w jej stronę.
-Cześć, Reg. Słyszałam, ze
możesz załatwić wszystko.
Wróciłam! Wróciłam z rozdziałem z którego, uwaga szok, jestem zadowolona (!). Chciałam go zadedykować dziewczynom (i chłopakom - bez dyskryminacji), które czekały na nowy rozdział. I wszystkim komentatorom. To wasze komentarze praktycznie stworzyły to coś, z czego jestem zadowolona.
Zapraszam wszystkich do podstrony o bohaterach, bo trochę tam pozmieniałam. Dodam, że to była męka, bo Blogger kilkakrotnie mi cały ten post usunął, więc...
Nowy rozdział jeszcze w tym miesiącu.
Ach- wasze rozdziały. W ciągu tego tygodnia wszystko przeczytałam, ale nie miałam czasu na komentowanie. Tak więc, moi dhodzy, czekajcie na moje tasiemce pod waszymi rozdziałami ;>.
Pierwsza! Komek się pisze! :*
OdpowiedzUsuńJa do ciebie idę xD :*
UsuńHej hej! :* Dawno cię nie było <3 Wiesz jak tęsknie? Musisz, po prostu musisz wejść na gg! Napisałam nawet (chyba) dwa fragmento-spoilery dla ciebie :D Taaki ciężki tydzień, wczoraj to totalnie, siedziałam przygnębiona użalając się nad sobą słuchając przygnębiających, francuskich piosenek (smutek!) .-. Ale teraz przeczytam twój rozdział :)
UsuńPsychodeliczna Lily. Ten przymiotnik zawsze wywoływał u mnie fazę śmiechu, a teraz nie jest inaczej XD ,,Psycholeliczne''- nie wiem dlaczego ale kojarzy mi się to z teletubisiami...mój musk coś nie pracuje poprawnie :o
,,...w którym wielka maszyna, zwana mózgiem, od czasu do czasu wyrzucała kolejny, nienormalny pomysł..'' Widzę, że ja i Lily kupowałyśmy muski na tej samej wyprzedaży :DD (okej, to brzmiało dziwnie XD)
Dorcas i jej ,,krzywy nos'' *leżę i kwiczę* albo ,,baba z Miodowego Królestwa'' XD
W sumie to nie wiem czy żal mi Hestii, ale raczej nie *jestem okrutna) Myślę, że Dorcas i Marlena nie przeżyją przyszłego napadu furii Lily, kiedy dowie się, że tak na prawdę NIE BYŁY zwolnione :) Jej! Emocje! Radość! Łiii! (tak, źle się czuje) Ohoho, Emmelina jakieś cyrki odstawia? Myśli, że jest fajna? To się myli, i to grubo! Tak koleżanko (Emmo w sensie), nikt cię nie lubi! A poza tym, brawo Syriusz! *przybijam se piątkę z powietrzem, per Syriuszem* Nie ma to jak wrzucić lizaki do zupy. Zrobię tak kiedyś w szkolnej stołówce :D Jezu, jaki przypał z tą Annabelle Potter XD Ja nie wiem, skąd ty takie pomysły bierzesz! Moje to są takie prostackie jakby je dziecko wymyśliło.
Jooooo. Nienawidzę jej tak samo jak fraszki, której powinnam się teraz uczyć. Kiedy ona umrze? :c Jak Isaac i Jo zrobią coś co mi się nie spodoba, to ich zaźgam tym ich medalionem. No pewie Prewett. Niech nowi Śmierciożercy sami się edukują. Potem kopną młodo w kalendarz, bo sami w siebie wycelowali Avadę, ale to chyba dobrze. W sumie to jedna rozsądna decyzja w twoim życiu, Jo.
,,Większość dziewczyn już zawsze będą miały kompletne masło w głowie..." Tak, jestem tego wspaniałym przykładem.
O jejciuu, Doriusz taki boski <333 Oni są tacy dla siebie ostrzy, ale tacy cudowni *0*
James no! Jak zawsze wszystko psujesz! Lily to z tobą gada,a ty o jakimś wtykaniu nosa w cudze sprawy gadasz! Ogarnij się matole! Aż mi ciśnienie skoczyło XD Mogliby być w końcu razem! Już się nie mogę doczekaaać ^^
,,Niewrażliwy, wścibski, arogancki… powtarzasz się już, Evans.'' Jestem obrażona na Jamesa, ale tym razem się z nim zgadzam. Jeden jedyny raz.
Już lubię Setha Pottera XD Ten charakter, te odzywki. Bezcenne po prostu :D ,, James, ona faktycznie jest zjawiskowa'' Bardzo zjawiskowa XD Pod względem charakteru w szczególności XD Nie ma to jak kupić niemej dziewczynie grę do układania słów. Geniusz.
Rozbroiły mnie te wyrazy które ułożyli :D Lily stwierdza chorobę psychiczną u Jamesa, ale jej słowa też nie są rewelacyjne c:
Syriusz widzę, że takie trudne słowa jak ,,rowerzysta'' zna :o Bhrawo.
James i Lily są tacy uroczy *0* Niech się pocałują. Tu i teraz.
Haha XD Black prostytutką XD Albo Dorcas Emmeliną :D (NIKT NIE LUBI EMMELINY :O JA TEŻ JEJ NIE LUBIĘ)
May popadła w nawyk, szkoda, bo nawet fajna była :o Chociaż gdybyś ją uśmierciła to bym się nie obraziła w sumie :D Ooo James przeklina się co? Nieładnie! :3 COOOO?! LILY KIEDYŚ BRAŁA?! BOŻE, JAK TO MOŻLIWE?!
Tyle emocji, a ta piosenka idealnie pasuje do tego fragmenty Jily. Jejku, tu tak bosko piszesz, czemu ja tak nie umiem? T.T Hm...chyba znowu nie udało mi się pobić rekordu w długości komentarza, ale liczą się chęci :D Rozdział był długi, emocjonalny, boski, wciągający i innych pierdylion przymiotników :D
Pozdrawiam:**
Aleksja
Największa-hejterka-Emmeliny
Droga Największa-Hejterko-Emmeliny,
UsuńChciałabym wpaść na gg, ale w przyszłych tygodniach będzie ciężko... Tym bardziej, że moje blogowe (i serialowe!) zaległości są przerażające, więc lepiej nadgonić póki jeszcze się na mnie nikt nie obraził xD.
Nie skomentuje twojego komentarza co do prostackich pomysłów, bo zabrakło mi słów. Powiedz mi szczerze, kto by wymyślił to wszystko z Wyznaczonymi, RC i Aleksją? Hę? Kto? No nikt! Więc proszę cię nie pisz mi tu o [i] prostackich [/i] pomysłach, bo dostaje kompleksów.
Dziewczyno, kiedyś przez ciebie trafię do psychiatryka z napadem irracjonalnego śmiechu i nie przestanę się chcichrać przez kilka dobrych lat. Wystarczy chyba tylko zrobić jakiś maraton Emmeliny, bo kiedy zaczynasz ją hejtować po prostu padam. Padam ze krzesła, na którym nie siedzę i tarzam się po podłodze.
Na moje oko masz rekord w komentarzu ;>. I tak dodając wszystkie twoje tasiemco-komentarze do siebie stworzy się coś rozmiaru mojego przeciętnego rozdziału i nikt tego nie nadgoni :*.
3maj się :*
Największa-Fanka-Prim
Droga Największa-Fanko-Prim!
UsuńJa chyba też pójdę do tego psychiatryka, bo jak czytam twoje rozdziały, to czasami nawet brzuch mnie boli od śmiechu XD Jak będziesz miała czas to wpadaj na gg, mam kilka fragmentów-jeżeli wgl będziesz chciała czytać :) - i kilka pomysłów które chciałabym z tobą omówić.
Do usłyszenia:*
Największa- Hejterka- Emmeliny
Super rozdział :) czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńTymczasem zapraszam do mnie na http://lily-james-i-ja.blogspot.com/ gdzie pojawiła się nowa notka!
Jestem na telefonie, więc tylko powiem, że to mój ulubiony rozdział (ile razy już Ci to mówiłam...?) i dłuższy komentarz napiszę jutro/pojutrze.
OdpowiedzUsuńKurcze, takie zwroty akcji... taki niedosyt... grr. Ajmgonakiljułandej.
Spodziewaj się długiej opinii, pozytywnej oczywiście :3
Lumossy :*
Czekam, czekam,a czekanie umila mi twój cudnej długości rozdział :D. Spodziewaj się dzisiaj mojego bezsensownie chaotycznego komentarza, którego nikt, ze mną na czele, nie zrozumie xD.
UsuńLily i dragi ? Bardzo ciekawy pomysł i myślę, że fajnie by było gdybyś wplątła to w inne rozdziały :)
OdpowiedzUsuńDziękuje bardzo :*. Wiesz, głupio się przyznać, ale na ten eee... psychiczny pomysł wpadłam podczas pisania i dlatego w najbliższych rozdziałach raczej będzie na ten temat cicho, ale mam zamiar to kontynuować trochę później, bo taki temat na pewno wróci. Póki co dragi będą, ale u May :D.
UsuńPozdrawiam :*
Wybacz za opóznienie, teraz nadrabiam u wszystkich zaległości O.o ;P
OdpowiedzUsuńKrzywy nos Dorcas - czy ja dobrze przeczytałam xDDDD hahaha
Emmelina mnie do szału doprowadza, świeci... taa myśli, że świeci, -,- przykre ;D
No i ja się pytam co za szpoki tu z tym Jamsem! Czy mogę mu strzelić przez łeb? ;D
Boże rozdział taki mega długi, że zastanawiałam się kiedy przestanę czytać ;D Ja nie potrafię coś pisać takich długich O.o
Wenyyyy ;*:*:*:*
Dziękuję pięknie za komentarz :* Co do twojego cudnego bloga jestem w trakcie czytania/komentowania (niepotrzebne skreślić) i niedługo się odezwę :* Jeśli chodzi o długość rozdziałów, to pewnie skutek mojej choroby psychicznej, ja w ogóle NIE UMIEM pisać krótko i na temat, i nawet jak pisałam ogloszenie o tym, że mi zginął telefon wyszły dwie strony xD. Tak więc ja zazdroszcze innym, że piszą krótko :D.
UsuńOkej, weeeeny i pozdrawiam :*
Kochana Abigail!
OdpowiedzUsuńWielbię ciebie, wielbię i kocham miłością blogerską!
Twoje opowiadanie jest mi jednym z najbliższych! A twoje rozdziały, mimo swej ogromnej długość, zapamiętuje na pamięć!
Jamesa i Lily ubóstwiam! Emmelinę wielbię! Syriusza kocham! Remusa i Marlenę podziwiam! Dorcas jako tako znoszę! Żart :P Ją bardzo, ale to chyba najbardziej, kocham! Kogoś mi przypomina! Hestię również wielbię! Petera... na cóż mimo, że zapewne zdradzi Jilly, to jednak jakieś uczucie pozytywne jest dla niego! Chociaż nie wiem jakie...
Może zacznę od początku...
Cieszę się, że przedstawiłaś małą Lily jako zwyczajną dziewczynkę, a nie, jak nie którzy to robią, wszystko wiedzącą, słodką jak miód Liluś!
Kocham Jo! Jest wspaniała! Kiedy Lily dowie się, że jest jej siostrą? Czekam na to tak długo... Błagam, nie karz mi czekać dalej!
Hestia, która myli języki... Zabawna wizja ;P
Kocham Chase! On jest wspaniały! No tak, po co przejmować się, że jego "mugolska" kuzynka jest w szpitalu dla czarodziei! Mina Hesti na "miśka" Lily i jej ukochanego = BEZCENNA!
Biedna Hestia! Zaciekawił mnie jeden cytat:
"-Ja… Nie postąpiłem w porządku względem ciebie. Miałaś rację- wyszedłem na hipokrytę zostawiając cię tak po prostu. Zachowałem się, jakbym nigdy cię nie kochał, a… kochałem- przyznał. –Ale cieszę się, że kogoś znalazłaś."
Jak ją KOCHAŁ to znaczy, że już jej nie KOCHA? A może użył to tylko dla przykrywki, żeby nie wyjść na durnia, który kocha swoją byłą, która ma CHŁOPAKA!
Ale mimo wszystko biedna Hestia!
Gra w skrable pokazuje twoje prawdziwe myśli! Zagramy razem? Syriusz zboczeniec ;P
May jest na-rko-ma-nką?!?! To się zdziwiłam! Ale pewnie, po co sobie dać pomóc, nie?
Jeszcze bardziej się zdziwiłam, że Lily BYŁA narkomanką! Ale nikt nie jest bez wad! I chwała za to Bogu! Cieszę się, że twoja Lily ma jednak jakieś wady! Kocham cię za to!
Rozmowa Lily i Jamesa wzruszyła mnie! Czytam ten kawałek chyba z milion razy *-*
Regulus... nie wiem co o niem myśleć. Kolejne rozdziały pokażą!
Zastanawiałaś się kiedyś dlaczego masz tak dużo komentarzy pod nowym rozdziałem? Dlaczego masz tak dużo obserwatorów? Dlaczego masz tak dużo odsłon?
To dzięki tobie, Abigail! Jesteś wspaniała i twoje rozdziały są... najwspanialszym dziełem literackim od czasów Harry'ego Potter'a!
Rozdziałam przeczytałam wczoraj i bardzo przepraszam, że wtedy go nie skomentowałam, ale byłam na laptopie brata nie zalogowana, a uważam, że tak dobry rozdział zasługuje no nazwę, czy coś takiego! (W każdym bądź razie zrozumiałaś o co chodzi?) Przepraszam, mam nadzieję, że się nie gniewasz? *-*
Mam do ciebie dwie prośby:
1. Kiedy mniej więcej będzie kolejny rozdział?
2. Jak kiedyś wydasz swoją własną, autorską książkę, to możesz dać nominację dla Wiatrusia *-*
Nie życzę ci weny, bo wszyscy ci jej życzą. Ale życzę ci tego abyś miała milion odsłon tego cudnego rozdziału!
Wiatr *-*
Poryczałam się, jak przeczytałam Twój komentarz. Serio. Kochana, nie wiem jak ci za niego dziękować, chyba nawet pisząc dwudziestronicowy poemat nie mogłabym wyrazić tego, jak mnie zmotywowałaś. W ludzkiej mowie nie ma takich epitetów, ale w elfickiej może są, jak to napisał Tolkien czy ktoś xD.
UsuńBardzo mi miło, że spodobała ci się moja Lily, bo jest dla mnie, co tu ukrywać, najważniejszą postacią i to z jej charakterem najbardziej odleciałam ignorując kanon :D.
Powiem ci, że na dowiedznie się Lily, co do jej pokrewieństwa Jo, długo nie trzeba będzie czekać, bo planuje to na przyszły rozdział. Dobrze napisałam- planuje, bo jak znam życie to podczas pisania coś mi się odwidzi i może to przełoże, ale... Nie, raczej to będzie w przyszłym rozdziale. Raczej na pewno :D.
Co do twoich pytań ;>:
1. Kolejny rozdzial? O matulu. Mam tak koszmarny tydzień teraz, że nie mam pojęcia jak to bedzie. W dodatku dostęp do kumpetra mam tylko w weekendy, ale mogłabym pisać ręcznie, chociaż tego nienawidzę ;P. Postaram się, żeby było przez 31, ale nie na pewno... Wszystko zależy od tego, czy będzie kara za wagary w Dzień Wagarowicza, czy nie będzie ;>.
2. Jeśli wydam ksiażkę (co na pewno nie bedzie miało miejsca) na bank będzie ona 1000 stronicowa i na pewno będzie dla cb dedyko :*. Za ten komentarz mogę nawet każdą zadedykwoać :D. Ale skoro nigdy jej nie napiszę, a raczej nikt jej nie wyda, to mogę ci zaproponować dedykacje na przyszły rozdział, jako coś bardziej realnego :*.
Dziękuję ci raz jeszcze za ten komentarz- kocham cię za niego, naprawdę :*.
Pozdrawiam :*
Abigail
Cieszę się, że nowy rozdział będzie już nie długo *.*
UsuńCzekam, kochana
Wiatr *.*
P S To jak w końcu z tą Hestią i Chasem? On ją jeszcze kocha czy już nie?
Błagam spojleruj mi tu, bo nie wytrzymam!
Nie napisałam o tym? No, jasne. Musiałam coś pominać, inaczej nie byłabym sobą. Kocha, kochał... Hmm... Ich uczucie jest dość skomplikowane, trochę jak to Lily i Jamesa, ale oboje raczej wciąż coś do siebie czują i to bardzo głębokiego. Chase, jak sama napisałaś użył czasu przeszłego, bo czuł sie głupio, że ona ruszyła dalej, a on jeszcze nie. Oczywiście, nie pójdzie tak łatwo z nimi i nie od razu wyjaśnią sobie to wszystko, no i jakaś dziewczyna, która już się pojawiła w opowiadaniu się koło niego zakręci, tym bardziej, że dość szybko pojawi się w Hogwarcie. Ale raczej planuje Chastię jako endgejma :D.
UsuńPS. Kiedy rozdział u cb? ;>
Serio? Tak czekać na ich związek? Kobieto! Sprowadzasz na mnie śmierć!
UsuńDziewczyna, która pojawiła się opowiadaniu... Dużo ich, ale co tam będę zgadywać!
a) Czy to Emmelina, którą wielbię?
b) Czy to May?
Na razie mam tyle pomysłów, ale spokojnie! Jeszcze nie skończyłam! Dowiem się kto to jest!
Kiedy u mnie pojawi się nowa notka, pytasz... Nie wiem, ale sądzę, że po 1.04.2014. Teraz pewnie zapytasz się dlaczego? A otóż głupi nauczyciele nie dają nam żyć przed kompetencjami! Tak, mam dopiero 13 lat. Dlatego moje opowiadanie jest takie i nie inne!
Opowiadanie "takie, a nie inne" masz na myśli świetne? Nie pomyślałabym, że masz 13 lat (chociaż to w sumie nie dużo mniej niż ja), bo piszesz o wiele ponad swój wiek :D. W takim razie będę trzymać za ciebie kciuki na sprawdzianie ;>/
UsuńSiemka, dawno Cię nie było! A ja z góry oszczegam fizyka wyssała ze mnie ostatnie tchnienia życią i nie ma siły na długi kom. Sorry za to bardzo :D
OdpowiedzUsuńMmmm kolejny tasiemiec, ale wiesz te twoje lubię, gorzej z tymi nieuzbrojonymi lub też uzbrojonymi z biologi. O czym to ja miałam? A tak , jak ty potrafisz pisać takie tasiemce? Jak bo ja naprawdę tegonie rozumie. Ja tak nie potrafie. CIeszę się, że wróciłaś. Iiiii jak ja się cieszęz tego co się dokonuje w Syriuszu, czyżbyś planowała za niedługo ponowny ich związek? Ja jestem stanowczo na tak!!! Chciałabym przecztać dobrego Doriusza w twoim wykonaniu bo czuję, że byłby niezwykły.
Hahahahah dzieci grały w kalambury na cukierki ( ta scena jest przeboska i moja ulovciana <3333) , choć w sumie jak mojej klasie się nudzi to graja w dużo bardziej zdziecinniałe gry więc jest okej :D. Naprawdę podziwiam Cię za talent pisarski.
No cóż pozdrawiam i DUŻO WENY ŻYCZĘ!!
Paulla K
Ps. zapraszam na nowy rozdzial http://szesciorowspanialych.blogspot.com/2014/03/rozdzia-viii.html
UsuńZarumieniłam się czytając twój komentarz, dziękuję ci za niego :* Co do Doriusza, to chyba mogę napisać, że niedługo, niedługo cos tam międyz nimi będzie ;>.
UsuńTALENT pisarski? MÓJ talent pisarski? Kochana, jak ktos tu ma TALENT, to jest to tylko i wyłącznie ty, dlatego nadchodzę czytać rozdizał ;>. Strzeż się,planuje przerażającej długości komentarz :D.
Pozdrawiam :*
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Miałam cztery podejścia do tego rozdziału i wreszcie go przeczytałam! emejzing po prostu! Brak mi słów, nie wiem od czego zacząć! Jak ty to robisz! Taki długi i do tego taki złożony i skomplikowany! Podziwiam cię za to!
OdpowiedzUsuńJames! JAMES! JAK JA CIĘ KOCHAM! Gdyby nie Lily....... No ale miejsce u twojego boku jest zajęte.
May, mam nadzieję, że napiszesz jakiś fragment z jej perspektywy. Coś jak pamiętnik narkomanki. To by było ciekawe i lepiej byśmy ją poznali.
Hestia niemowa! I Chase i Lily kuzynostwo? To jest mało prawdopodobne, ale nie kwestinuje twoich wyborów. Chase polubiłam go, ta troszkeęę, ale ogółnie lubie wątek z Hestią.
Kiedy będzie coś o Marlenie i Remusie! Ale nie o sprawie z wilkołactwem i zmiennokształtnościa, tylko o uczuciach i może coś o rodzinie itp.
I wreszcie rozdział, w którym nie musiałam wyrywać sobie włosów prze głupią (delikatnie to ujęłam) Emmelinę! NO COMMENT......
Lily brała kolorowe tabletki!? Mam nadzieje, że jeszcze jakoś to rozwiniesz.
Noo to mój komentarz dobiega końca. Pozdrawiam, całuje i życze weny!
Oliwka :*
P.S.
I naturalne, irytujące pytanie: kiedy mogę się spodziewać nowego rozdziału? ^^
AAAAAAAAAAAAAAAa jak ja czekałam na Twój komentarz, kochana :*.
UsuńHahahahha cieszę się, że nie tylko ja spędzam czas na marzeniach z Jamesem jako moim mężem w roli głównej :D. Mimo, że uwielbiam Lily bardzo żałuje, że zaklepała mi/nam najlepszego faceta *_*. Wiesz, mogłybyśmy się z nią podzielić :D. Ja wezmę wszystkie noce i weekandy, ty weź pozostałe dni, a Lily zostawimy poranki, bo mi nie będzie chciało się wstawać xD.
Pamiętnik narkomanki, powiadasz? Hmm... wydaję mi się, że coś takiego będzie, ale trochę później, bo wyślę ją na odwyk :D. Jakbym miała napisać ją na dragach, to bym raczje nie dała rady. Niby się ogląda programy o tym i w ogóle, ale zdaje mi się, że opis takiego stanu przewyższyłby moje kiepskie zdolności.
Chase i Lily, Chase i Lily... Kurczę jak to skomentować, żeby nie walnąć spoileru... Okej, ujmę to tak- ich relacja nie jest jeszcze do końca sprecyzowana, w sensie nie do końca są kuzynami, ale to się wyjaśni później :D>
Nn powinno się pojawić przed 31, ale to zależy od pwenych czynników, jak nastrój moich rodziców i naucyzcieli :D.
Pozdrawiam :*
3maj się :*
Tak, tak, tak!!! Byli rodzice Jamesa! I to oboje!!! Oni są świetni. Po prostu tacy... nie wiem jak się wyrazić... no tacy... sama wiesz jacy. Jego mam ajest świetna. Taka żywiołowa, energiczna i po prostu odjazdowa. Założę się, że od razu wiedziała z kim ma doczynienia. A jego tata to po prostu geniusz w czystej postaci. Ale wstydu mu narobił przy Lily. Pękałam ze śmiechu. Biedna Lily, że musiała tego słuchać. Choć pewnie i tak zrobiło jej się miło. A James. Pewnie chciał tylko zapaść się pod podłogę. Ja na jego miejscu na pewno bym chciała. No i jego tata przyniósł gry. Jaki on jest fajny. W ogóle dziękuję, że o nich napisałaś. I szczerze to wyobrażałam sobie ich całkowicie inaczej. Wyobraź sobie jaką musiałam mieć minę, gdy to czytałam. Jak ja kocham czytać takie rzeczy. Nagle wszystko się zmienia i cała postać danej osoby upada, więc mogę go stworzyć od początku. Zawsze po takim czymś łączę kawałek swojej dawnej postaci i kogoś. Tak wiem, czasami się zachowuję jakbym była jakaś chora psychicznie, ale do tego pewnie już się przezwyczaiłaś. Dobra ja tu o jakiś głupotach, a tu całkiem poważny rozdział. Byłam bardzo zdziwiona, że Hestia jest w szpitalu. Zaklęcia wyciekają i akurat ją musiało trafić. Na serio nie spodziewałam się. Przyjście tego chłopaka wytrąciło mnie z równowagi. Sorry, ale jeszcze jego imię nie zapadło mi w pamięć. Musiałabym je zobaczyć, to bym wiedziała, że to on, ale tak z pamięcie to jeszcze nie. Na początku to taki szok, że to kuzyn Lily. I oni naprawdę nic, a nic nie wiedzieli o sobie? Wow. Nieźle. Dwóch czarodziejów w rodzinie i nie mają o sobie pojęcia. A co do Hestii to obiektywnie patrząc to jej myślenie jest naiwne. Przecież to jasne, że chłopak ją kocha. Ale za to subiektywnie to zgadzam się znią stuprocenotwo. Też bym tak pomyślała po takim zachowaniu. Jak ona musi cierpieć. Szkoda mi jej i to nawet nie wiesz jak bardzo. Ale największy szok zrobiła na mnie May. Nie spodziewałam się, że ona ma takie kłopoty. Zawsze wyglądała na taką miłą, poukładaną. A James jest naprawdę wyjątkowy. Chce jej pomóc. Prawda trochę się zdenerwował, ale on ją kocha, jak prawdziwą siostrę, bo zresztą ona jest dla niego siostrą. On w ogóle wie, že to nie jest jego biologiczna siostra? Zresztą to nie ma znaczenia. Mam nadzieję, że da sobie pomóc. I to wyznanie Lily na koniec. Na serio zrobiło na mnie wrażenie, a na Jamesie chyba jeszcze większe. Dobrze, że się pogodzili w taki sposób. Przynajmniej wiedzą kim są naprawdę. Rozdział wybitny. Naprawdę masz być z czego zadowolona.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Ps: U mnie nowy rozdział ;)
http://szkolaastridlilo.blogspot.com/2014/03/rozdzia-iv.html?showComment=1395593575511#c5702647160602450344
Nominuję Cię do Liebster Award <3
OdpowiedzUsuńhttp://mroczny-znak.blogspot.com/p/blog-page_10.html
Jak mogłaś uszkodzić moją ulubioną Hestię! I jeszcze odebrać jej głos, kto jak to ale dziewczyna powinna rozumieć, że brak możliwości gadania, plotkowania czy wydawania z siebie jakiś dźwięków jest okropną karą! Do tego Chase... tak ją olał? spławił? zignorował? tak, to chyba odpowiednie słowa... Jak można kochać takiego samolubnego bałwana! Ale jak to się mówi, miłość jest głucha, ślepa i ma problemy z odpowiednim wyrażaniem się przez przeznaczonych sobie ludzi.
OdpowiedzUsuńDalej, co ja miałam napisać? Ach tak!
Polubiłam Syriusza, do tej pory uważałam go za pustego, lalusiowatego, pożal się Boże arystokratę, który jest przekonany o swojej nieomylności i cudowności ale okazał się być mniej pusty niż butelka po kremowym piwie i jego "próba" pogodzenia Lily i Jamesa mi zaimponowała oraz to, że pilnował aby się delikatnie mówiąc nie pozabijali:) Tak, Syriusz Black ma u mnie za to dużego plusa no i jego rowerzysta przez "ż":)
I w końcu Lily i James... Nie przypuszczałam, że tak szybko się "pogodzą", liczyłam że Potter trochą dłużej pozostanie obrażony i będzie chciał ją sobie odpuścić ale beznadziejnie zakochani nie są zbyt trwali w swoich postanowieniach. Zrobiła na mnie wrażenie ich normalna rozmowa, każde pokazało swoje drugie oblicze, James tą swoją mniej huncwocką naturę a Lily mniej jędzowatą.
Rodzice Jamesa są bardzo sympatyczni jednak Seth mnie urzekł, ta jego bezpośredniość i robienie wstydu Jamesowi:D dobrze, że Pani Potter ma więcej taktu;D
Pozdrawiam