„Każdy człowiek ma prawo wątpić w swoje powołanie
i czasem zbłądzić.
Nie wolno mu tylko o nim zapomnieć.”
-Paulo Coelho
W życiu zagubionego człowieka pewnego dnia ktoś puka do drzwi. Zagubiony
idzie otworzyć, wciąż niepewny, czy tym razem wybiera prawidłową drogę, a gdy
drzwi stają otworem, ich śladem idą i oczy. Pewne wydarzenia potrafią zamienić
niepoukładany labirynt życia w istną apokalipsę. Pewne przeżycia na zawsze
zmieniają nasz światopogląd. Pewne osoby odwracają kierunek naszego
postępowania o sto osiemdziesiąt stopni. Bezpowrotnie.
***
James przechadzał się bez sensu po całej rozciągłości korytarza
na czwartym piętrze, w dodatku bez peleryny-niewidki, bez Mapy Huncwotów, w
niezbyt trzeźwym stanie. Zapomniał nawet o minimalnej ostrożności, jaką było
nasłuchiwanie czy nikt się nie zbliża- szlaban miał gwarantowany. Nie to jednak
zaprzątało teraz jego głowę. Zbliżył się do ciężkiego okiennego parapetu i
przerzucił wzrok na piękną poświatę okrągłego księżyca. Sam widok zsyłał do
jego podświadomości znajome wycie wilka. To była pierwsza pełnia odkąd opanował
animagię, na której nie towarzyszył Lupinowi. Nawiał nawet raz ze Skrzydła
Szpitalnego byle tylko nie przegapić transformacji przyjaciela. A teraz? Żeby
miał chociaż dobre usprawiedliwienie- nie, to zawsze była Evans. W tej chwili
naprawdę się na nią gniewał- chociaż gniewanie się na tę rudowłosą osóbkę nie
wchodziło w jego naturę.
Przez
głowę przechodziły mu różne myśli- przede wszystkim powoli zgadzał się z
Syriuszem- Evans z całą pewnością była egoistyczna, apodyktyczna i samolubna. Cisnęły
mu się w usta coraz to gorsze określenia, ale w porę się powstrzymywał. Nie
chciał wyjść na hipokrytę. Przecież zdawał sobie sprawę z jej usposobienia od
początku... nigdy nie przeszkadzały mu jej wady- wręcz przeciwnie, uwielbiał
jej charakter. Nie pierwszy raz zalazła mu za skórę, ale zawsze jej wybaczał i
w głębi serca nie potrafił być na nią zły. Być może w tym leżał cały błąd? Może
naprawdę stał się "chłopcem na posyłki"? Może gdyby raz postawił się
tej złośnicy, przestał zgrywać łagodnego baranka zaczęłaby liczyć się z jego
uczuciami? Westchnął ciężko. Jego życie naprawdę pokomplikowało się odkąd
upatrzył sobie Evans jako przyszłą, potencjalną dziewczynę. Wyróżniała się
wśród innych nietypową urodą i brakiem banalności, niejednokrotnie zaskakiwała
go swoimi przesadnymi reakcjami, nietypowym poglądem na świat i miłość,
intelektem i niekwestionowaną odwagą. Dziewczyna idealna- no może, gdyby nie
była taka wredna i niedostępna.
-Zdajesz sobie sprawę, że
gnijesz tu już godzinę?- usłyszał znajomy, protekcjonalny mezzosopran pewnej
brunetki. Tylko jedna osoba mówiła z taką wyższością.
-Jo.
To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. Jo
Prewett- śliczna Ślizgonka z oczami koloru lapisu lazuli, roznosząca przyjemną
woń lukrecji- siedziała na parapecie kilka okien dalej, a na jej twarzy jaśniał
lekki uśmiech. Do tej pory nie widział jej szczerze uśmiechniętej.
Dopiero teraz zwrócił uwagę na jej, rozjaśnione w świetle księżyca, walory
urody. Emanowała z niej dziwna energia, zupełnie jakby była wilą czy innym
magicznym stworzeniem z aurą, ale w jakiś inny, bardziej złowrogi sposób. W jej
tęczówkach odbijały się dziwne kształty, zdawały się być odległe, zupełnie
jakby dziewczyna odpłynęła w głąb swoich marzeń. Wiedział jednak, że to
nierealne- kto jak kto, ale Jo Prewett z całą pewnością nie była marzycielką.
Musiała szperać mu w myślach.
-Cześć. Dlaczego nie siedzisz
w wieży Gryffinoru?
-Cześć. Po co pytasz?
Jo ściągnęła brwi, ale natychmiast
zrozumiała aluzję. Chłopak musiał złamać jej zaklęcie zapomnienia na Evans, a
może nawet od dłuższego czasu znał jej niecne umiejętności. Przechyliła głowę i
zatonęła w jego ciepłych, orzechowych tęczówkach ukrytych za szkłami okularów…
Jego myśli były nieuporządkowane, biegały po głowie raz po raz wybuchając.
Wszystkie nadzieje, wspomnienia i plany rozsypały się jak puzzle z tysiąca
kawałków. Bez wątpienia myślał o Lilian.
-Widzę, że jesteś coraz lepiej
poinformowany- odparła z leciutkim uśmiechem. –I widzę, że dostałeś kosza.
Potter wywrócił oczami i wcisnął się
po jej prawej stronie na parapet. W tej chwili nie był stuprocentowo pewien, co
robi. Czuł nadmiar energii, chęć zasmakowania adrenaliny. Odległe przedmioty
zdawały się być wyjątkowo intensywne i krzykliwe, ale na wszystko patrzał
przychylniejszym okiem. Być może Prewett robiła mu pranie mózgu, a może po
prostu procenty zawarte w Ognistej Whiskey dawały o sobie znać w nieznany mu
dotąd sposób? Uśmiechnął się rozbrajająco do dziewczyny. Jego fanki pewnie
dałyby się za taki gest pokroić.
-Kosza? Gdzie tam, no chyba,
że tak nazwiesz życie. Wiesz, dochodzę do brutalnych wniosków… - mruknął,
poufale kładąc jej rękę na ramieniu. W normalnych okolicznościach z pewnością
nie byłby taki wylewny.
Niebieskie oczy dziewczyny zabłysły,
jakby właśnie miała wydarzyć się pierwszorzędna okazja do realizacji dawno
postawionego sobie celu. Odpowiedziała mu równie rozbrajającym uśmiechem.
-Brutalnych?- spytała słodko.
–Czyżby szykowała się debata w stylu „życie jest bez sensu”, „nikt mnie nie
rozumie” i „nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić”? Po kim, jak po kim, James, ale
po tobie nie spodziewałam się takiej apatii… Peter zawsze przedstawiał cię jako
największego optymistę tego świata.
-Więc rozmawiasz z Peterem?-
odparł nieprzyjemnie. –Zdawało mi się, że jest tylko nic nie wartym łącznikiem.
Jo westchnęła głęboko. Wciąż nie
wiedziała, jak to najlepiej rozegrać… Skoro ten chłopak wiedział, że umie
czytać w myślach, musiał być w posiadaniu również bukietu innych, cennych
informacji. Jak na gryfona przystało miał bardzo wielkoduszne i głębokie myśli,
wyjątkowo głośne, zupełnie jakby wykrzykiwał je na pustym korytarzu… Jednocześnie
jednak w jego umyśle istniały zamknięte niewidzialną klapą zakamarki, do
których nijak nie mogła się dostać. Jak obejść jego blokadę i dowiedzieć się,
gdzie jej ruda siostrzyczka schowała medalion? Proste. Wystarczy go
zdezorientować. A jak najłatwiej zdezorientować chłopaka? Boże, co za łatwizna.
Isaac nie będzie musiał jej zabijać.
-Nie jestem aż taka okropna-
mruknęła siląc się na lekko obrażony ton. –Wiem, że masz mnie za tą podłą
prześladowczynię twojej ukochanej, ale, możesz w to nie wierzyć, mam dobre
zamiary. Realizacja moich planów może i jest nieco hmm… okrutna, ale cel jest
wielce wspaniałomyślny.
-Okrutną realizacją nazywasz
wertowanie cudzych myśli?
-Nie. To, co zrobię niebawem
będzie okrutną realizacją.
Spojrzał głęboko w jej oczy. Jo była
pewna, że potrafił odróżnić blef od prawdy, całe szczęście, że ułożyła zdania w
ten sposób, by nie skłamać. Na pierwszy rzut oka widać, że jest pijany… Jej
szanse dzięki temu znacznie wzrosną…
Tylko, żeby go teraz nie wystraszyć.
-Powinienem się bać?- spytał
ironicznie. Parsknęła śmiechem.
-Coś ty. To w żadnym calu nie
dotknie ciebie. Ani twojej dziewczyny, kochasiu.
Wywrócił oczami na to określenie.
Tak! Jest wystarczająco zirytowany… Trzeba subtelnie zasugerować mu chwilowe
odpuszczenie sobie Evansówny… Przeglądając jego najświeższe myśli (głębiej
zapuścić się nie mogła, bo by się zorientował) stwierdziła, że dziwny z niego
chłopak. Nigdy się z takim nie spotkała. Uparty, szlachetny, odważny… bez
wątpienia beznadziejnie zakochany. W tej chwili widziała z jego wspomnieć
wszystkie razy, podczas których zawiódł się na zielonookiej. Zawsze jej
wybaczał. Zawsze znajdował następny pokład motywacji do zdobycia jej… Zadanie
zdawało się być coraz trudniejsze.
-Dawaj- dała mu kuksańca w
bok. –O co poszło?
-Szkoda gadać…- westchnął.
Gdyby nie jego stan, na pewno nie udałoby jej się tyle wycisnąć. –Znasz uczucie
towarzyszące zostaniem niesłusznie oskarżonym?- Kiwnęła głową. –Wyobraź sobie,
że poświęcasz coś dla kogoś, ale w ramach wdzięczności zostajesz zmieszany z
błotem.
-Sam znalazłeś sobie taką
dziewczynę- odparła wyrozumiale. –Musi być wyjątkowa, no nie? Skoro jeszcze
sobie jej nie odpuściłeś.
-Odpuściłem…- powtórzył, jakby
zastanawiając się nad znaczeniem tego słowa. –Pewnie gdybym poszedł po rozum do
głowy, zrobiłbym to już dawno. Ale nie chcę.
-Rozumiem- skłamała. –Trafiło
cię.
-Hę?- zmarszczył brwi, a Jo
roześmiała się perliście.
-No wiesz… trafiło cię-
zabujałeś się. Ciężko ci ją odpuścić, bo ją kochasz.
Ku jej zdumieniu chłopak sam parsknął
śmiechem i pokręcił głową.
-Ja? Zakochany? No nie wiem…
To zbyt poważne słowa. Szaleję za nią… Uwielbiam… Jestem oczarowany… Ale
miłość? To raczej się tak nie objawia… Skoro ona nawet mnie nie toleruje…
-Wiesz… To, że ona cię nie
kocha, nie oznacza, że ty jej nie możesz…- urwała. Nigdy nie była dobra w
gadkach na romantyczne tematy. –Może ona nie zdaję sobie z tego sprawy… albo zwyczajnie
zgrywa niedos…
-Słyszałem to już- przerwał
jej wpół słowa. –Ale ja tego nie kupuję. Zgrywać niedostępną to można przez
jakiś tydzień, w ekstremalnych przypadkach miesiąc… na pewno nie dwa lata.
-A więc skoro w to nie
wierzysz, dlaczego nie odpuścisz?- spytała. Chłopak otwierał już buzię, ale
szybko dokończyła: -Tak, wiem… Nie
chcesz. Nie chodzi mi o takie poważne odpuszczenie, bo na to cię raczej nie
stać- dodała przywołując na chwilę swój złośliwy ton. –Raczej takie chwilowe.
Daj jej do zrozumienia, że nie zawsze będziesz na każde jej zawołanie. Przyjmij
politykę twojego przyjaciela.
-Syriusza?- zdziwił się.
-Yhym. No wiesz… Trzy zetki-
„Zdobyć. Zaliczyć. Zostawić.” Zabaw się trochę. Może Evans będzie nawet trochę
zazdrosna- dodała z łobuzerskim uśmieszkiem.
James zamyślił się. Jo nawet nie zajrzała
mu do umysłu, łatwo wyobrazić sobie, jaki temat drążył. Zainteresowała się
nagle niesfornymi kosmykami jej lśniących włosów i zaczęła się nimi bawić,
skręcając w ślimaczki. Potter nagle uśmiechnął się z uznaniem, najwyraźniej
spodobała mu się jej rada. Prewett nigdy nie przypuszczała, że może udzielić
dobrej rady…
-Masz rację. Zabawić się-
szepnął bardzo głębokim, męskim tonem. Uśmiechnęła się delikatnie i kilka razy
oblizała wargi. Chłopak jednym susem zmniejszył dystans pomiędzy nimi. Jego
wargi musnęły jej usta.
Całował ją wręcz brutalnie,
zeskakując z parapetu i przygwożdżając do ściany. Jo zaczęła mieć problemy ze
złapaniem oddechu i, co gorsza, we wpiciu się w jego myśli. Na chwilę straciła
orientację i znieruchomiała, ale wróciła jej kontrola, kiedy już widziała
ułamki wcześniej niedostępnych scen, odtwarzanych jak źle zmontowany film.
„Lily- usłyszała
ponownie ten głęboki i kojący ton głosu-
nie sądzę, żeby twoja mama chciała, żebyś płakała przez taki kretyński kawał.
Nie mam pojęcia, jak ten medalion dostał się w ręce tego gówniarza, ale taka
dziewczyna jak ty, na pewno nie chce dawać mu satysfakcji z osiągniętego
sukcesu, mylę się? Wiesz, jeśli chcesz iść dalej, powinnaś go schować, ten
naszyjnik. Najlepiej tu. Nie wracać do niego.”
Gdzie oni są? Skupiła się
na tej scenie i zobaczyła kucającego przy zapłakanej Lil Jamesa. Znajdowali się
w jakimś obskurnym pokoju- gołe ściany, zdrapana i rozrzucona tapeta,
połamane meble… Gdzie to jest? Gdzie…
„-Mogę cię o coś zapytać?- usłyszała głos Lilian. -Skąd
wiedziałeś, gdzie mnie szukać?”
„-Sama musisz sobie
odpowiedzieć”… Gdzie to jest…
James, pomyśl, gdzie to było, błagała w myślach. Mocniej do niego przyległa i
skupiła się na pocałunku. Musi go zdekoncentrować… Musi się dowiedzieć, gdzie
jest medalion.
W takiej pozie zastał
swojego przyjaciela i dziewczynę pewien szczur, który wałęsał się po zamku,
żeby dowiedzieć się, dlaczego Potter nie pojawił się we Wrzeszczącej Chacie.
Teraz już wiedział.
***
Emmelina wstała jako pierwsza, ale nie obudziła przyjaciółek, jak miały
w zwyczaju. Stwierdziła, że Marlena z pewnością za kilka minut zrobi to sama, a
ona może wykorzystać ten krótki okres by zrobić z siebie bóstwo. To okropne,
ale ostatnio kompletnie się zaniedbała- po południu nawet nie zdejmowała z
siebie tego bezguścia, nazywanego mundurkiem, chociaż rok temu byłoby to nie do
pomyślenia. Przestała używać mazideł swojej siostry, które dostała na święta, a
przecież wiedziała, że bez nich wygląda jak blond-zombie.
Sama idea porannej regeneracji tak ją pochłonęła, że wcześniejsze
przyczyny niezadowolenia wypadły jej z głowy. W końcu, czym tutaj się jeszcze
martwić? Syriusz jest z nią, Emmeliną, Dorcas dostała za swoje, została
prawdziwą królową Hogwartu, pewnie każdy chłopak o niej teraz marzy... Oprócz
tego pogodziła się z przyjaciółmi, może nie całkowicie, ale częściowo-
najważniejszy procent z nich jest już zbratany. Ma oparcie, ma chłopaka, ma
popularność, ma władzę- żyć nie umierać. Dorcas Meadowes zajmie się
później.
Kiedy zamknęła drzwi łazienki oczom ukazał się piękny flakonik perfum od
Cichego Wielbiciela. Odynie! Jak mogła o nim zapomnieć? Kolejny dowód na
przepracowanie- żeby nie otworzyć tak uroczego prezentu przez taki ogrom czasu!
Uśmiechnęła się do buteleczki z Francji, jakby była ona jej odwieczną
powierniczką sekretów, bliższą od kogokolwiek innego. Zdumiewające, jak zwykły
płyn mógł poprawić humor Emmelinie. Rozpuściła włosy i zakręciła je przy
końcach zaklęciem, wytapetowała twarz i wypiła jeden z eliksirów uwarzonych
przez Lily, dzięki któremu wybieliły jej się zęby. Nie minęło kilka minut, a
już usłyszała znajome dobijanie się do łazienki.
-Już wychodzę!- zaskrzeczała i
pośpiesznie spryskała się kilkakrotnie perfumem. Zapach wpłynął do jej nozdrzy,
a ona poczuła dziwne kręcenie w nosie. Kichnęła.
No nie! Jak nic ma uczulenie... Zapytam się Lily, czy na to też ma
eliksir, postanowiła. Już dawno nie była tak zadowolona z przyjaźni z
rudowłosą. W wyśmienitym humorze opuściła toaletkę, ale na zewnątrz czekała ją
niemiła niespodzianka. Wszystko zaczęło się, gdy odkryła, kto dobijał się do
drzwi. Meadowes. Ona też wstała wcześniej i również nie obudziła
współlokatorek. W dodatku ubrała się niechlujnie (czerwono-złoty krawat dyndał
z jej szyi pod dziwnym kątem, a kołnierzyk był przybrudzony), włosy miała
rozczochrane, twarz czerwoną jak piwonia i minę, jakby ktoś przyłapał ją na
czymś niezbyt chwalebnym. Gdyby nie była ona Dorcas Meadowes, z pewnością nie
wzbudziłaby zainteresowania Titanic, jednak znała dziewczynę wystarczająco
długo, żeby przekonać się, że szatynka nigdy nie wychodziła w takim
stanie, chyba że bardzo jej było śpieszno, czyli najprościej mówiąc pędziła do
chłopaka. A to oznaczało z kolei, że Meadowes kogoś ma. Oczy blondynki
rozszerzyły się i nabrały kształtu okrągłego galeona. Już chciała spytać jej,
dokąd się wybiera, ale szatynka ją uprzedziła:
-Co ty robisz w tym dormitorium?-
spytała niezbyt sympatycznym tonem.
Emmelina aż otworzyła usta z oburzenia- doprawdy, zdawać już się
mogło, że po babskim wieczorku na nowo odnalazły wspólny język- nawet przestały
(a przynajmniej Titanic przestała) na siebie warczeć. A teraz? Czy ona właśnie
została wywalona z własnego dormitorium?
-Mogłabym spytać o to samo,
Meadowes- syknęła. Dorcas otworzyła usta, ale natychmiast je zamknęła. Grymas
spełzł z jej twarzy i ustąpił lekkiemu zdezorientowaniu.
-Wiesz... Masz na imię Greta,
prawda? Mieszkam tutaj już szósty rok i raczej nie ma mowy o pomyłce- roześmiała
się sztucznie. -Jak mi nie wierzysz, to możesz sprawdzić na drzwiach
nazwiska... Catchlove tam nie znajdziesz.
Że co? Prychnęła głośno
i zaskrzeczała:
-Nie jestem żadną Gretą Catchlove, idiotko! Nie udawaj, że mnie nie
znasz, bo to żałosne, Meadowes!
Dorcas zamrugała parokrotnie, nie
wiedząc, czy biec po pielęgniarkę, czy może się odszczekać. W końcu spojrzała
na dziewczynę z troską. Zawsze żal jej było dziewcząt takich jak Greta- niezbyt
urodziwych i utalentowanych czarodziejek, otoczonych wianuszkiem fałszywych
ludzi i odnajdujących radość jedynie w śledzeniu każdego kroku słynnych
hogwarckich osobistości, w szczególności Syriusza i Jamesa. Chyba do końca
ześwirowała, skoro spędził tu noc i jeszcze dostała jakieś dziwnej amnezji.
-Dobrze. To jak się nazywasz?
-EMMELINA! Emmelina Isabella
Titanic! Przyszła pani Black! Boże, Meadowes, przestań udawać, że widzisz mnie
po raz pierwszy na oczy!- to ostatnie zabrzmiało niemal błagalnie. Meadowes aż
wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. No, pięknie. Niech tylko Emmelina się dowie,
że jakaś dziewczyna się pod nią podszywa… Biedna Greta nie będzie miała już
spokojnego życia. Trzeba subtelnie
sprowadzić ją na ziemię.
-Kochanie, chyba obie wiemy,
jak wygląda Emmelina Titanic, prawda?- Tamta tupnęła nogą ze złości, ale
potaknęła. –Teraz chodź ze mną do łazienki i spójrz w lustro. Okej?
Prychnęła, ale dała się poprowadzić. Gdy
przekroczyła próg łazienki pośpiesznie schowała do kieszeni mundurka flakonik
perfum. Nie wiedziała czemu, ale miała przeczucie, że zostanie jej on inaczej
odebrany. Dorcas rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby w obawie, że coś tu
zaginęło, poczym wskazała jej lustro, jakby Emmelina nie wiedziała, gdzie się
ono znajduje. Piorunując towarzyszkę niezbyt przychylnym spojrzeniem i zerknęła
w lustro. Cała pobladła.
Nie była
sobą. Nie miała pięknych, gęstych, słomkowych włosów. Nie miała głęboko
osadzonych tęczówek w kolorze lapiz lazuli. Nie miała nawet swoich malinowych,
kształtnych ust. Przytyła, włosy miała rozdwojone i łamliwe, o jakimś dziwnym,
nieokreślonym kolorze, oczy były zapadnięte, a pod nimi zamiast turkusowego
cienia, jej twarz szpeciły ohydne wory. Całą cerę pokrywały pryszcze i wągry,
wargi miała spierzchnięte i popękane. W skrócie- wyglądała jak obraz nędzy i
rozpaczy. Z jej ust wydarł się krzyk.
-Dajcie człowiekowi pospać!-
usłyszały pretensjonalny ton Hestii. Przewróciła się ona na drugi bok, ale z
łóżka wygramolił się kto inny.
-Co się stało?- warknęła
Evans, wściekła, że ktoś ją obudził. Przeniosła wzrok na Emmelinę –Dorcas, co
ona robi w naszym dormitorium?
Meadowes wzruszyła ramionami.
-Ja… nie jestem sobą- szepnęła
Emmo-Greta. –Ja… Mój Boże…- złapała w garść pukiel „swoich” matowych włosów.
–Co żeście mi zrobiły?!
-Kiedy się obudziłam, już tu
była i twierdziła, że jest Emmeliną- usłyszała ostrożny szept szatynki. Tego
już za wiele! Meadowes musiała rzucić w nią jakimś okropnym urokiem, a teraz
jeszcze udaje, że to ona, Greto-Emmelina, jest pomylona. Tak! Meadowes na pewno
chce się zemścić za to, że Syriusz jest JEJ chłopakiem. Musiała bez afer
wytłumaczyć to pozostałym przyjaciółkom.
-Ja JESTEM Emmeliną- warknęła.
Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że posiada teraz chrapliwy, niski alt… Jak
bardzo on różnił się od jej starego, ukochanego sopranu… Nie wytrzyma ani
chwili dużej w takiej sytuacji!
-Nie obraź się- zaczęła nieco
cynicznie Evans- eee…
-Greta- podpowiedziała jej
półgębkiem Meadowes.
-…Greto, ale wiemy jak wygląda
i jak zachowuje się nasza przyjaciółka Emmelina
i… no, nie czarujmy się, nie jesteś do niej podobna… w ogóle.
-Gdyby naprawdę zależało wam
na mnie, na pewno byście mnie rozpoznały!- niemal zapłakała Greta. –Gdybym was
obchodziła… Gdybyście nie były tak zajęte NIĄ- wskazała pulchnym palcem na Dor-
WIEDZIAŁYBYŚCIE, że jestem sobą! Na Merlina, pytajcie mnie! Pytajcie, o
cokolwiek, to wam odpowiem!
Ku jej zaskoczeniu szatynka nie obraziła
się na takie oskarżenie. Uśmiechnęła się jedynie przymilnie i szepnęła coś na
ucho rudowłosej. Jak mogła mieć taki dobry humor? Przecież ona jest zła…
wredna… podstępna… powinna zacząć ją wyzywać! Powinna dać się sprowokować!
Chce, żeby wszyscy wzięli ją, Emmelinę, za tę najgorszą. Udaje wyrozumiałą, a
naprawdę jest… jest… kanalią!
-Nie wygłupiaj się, Dor-
wywróciła oczami Ruda.
-Może to delikatnie sprowadzi
ją na ziemię, Lily. Zapytajmy się o to.
-Jak chcesz.
-W porządku- Dorcas
odchrząknęła dyplomatycznie. –Greta… Znaczy się, Emmelino… Skoro uważasz, że
jesteś naszą przyjaciółką i współlokatorką…
-Bo jestem- przerwała jej niecierpliwie.
-…na pewno będziesz pamiętała
o takich rzeczach, jak nasze urodziny. Kiedy urodziła się Lily?
Ha!
Już po niej, zaśmiała się w myślach blondynka. Lily urodziła się… urodziła się… Przełknęła głośno ślinę. Na gacie
Merlina, przecież to podchwytliwe pytanie! Dorcas na pewno wybrała je
specjalnie, bo wiedziała, że nie ma ona pamięci do dat… Albo namieszała jej w
głowie… Tak! Na pewno nie zapomniałaby, kiedy urodziła się Ruda… Przecież to
jej najlepsza przyjaciółka. Z Dorcas to co innego. Jej datę urodzenia miała
prawo zapomnieć.
Ale to nie o swoje urodziny spytała
szatynka. Zapytała o datę, którą powinna znać… Boże, ona na pewno urodziła się
jakoś zimą… W grudniu? Nie… Z grudnia jest Mara. Luty? Z lutego chyba jest jej
siostra… Styczeń, marzec? Czy ma to jakieś znaczenie? Blondynka zawsze kupowała
jej prezent kiedy spadał pierwszy śnieg, a dawała go, kiedy Dorcas i Marlena
zaczęło po cichu planować imprezę-niespodziankę, która póki co nie udała się
ani razu. Emmelina nie musiała znać tej daty!
Lily patrzała na nią wyczekująco. Mijały
minuty. Titanic nie miała pojęcia jak okazać kapitulację. Na pewno sobie nie
przypomni… Gdyby tylko bardziej uważała, gdyby starała się zapamiętać… Spuściła
głowę.
-Nie? To może podasz
przynajmniej imię mojej… zmarłej siostry?- Głos szatynki się załamał.
Zaraz? To ona miała rodzeństwo? Zmarłe?
To możliwe, że kiedyś o tym wspominała… Titanic pewnie zaszufladkowała te
zwierzenia do „narzekania na swoje ciężkie dzieciństwo” i zwyczajnie przestawała
jej słuchać, czasami rzucając taki komentarz jak: „jesteś taka biedna…” albo
„nie wiem, jak ja bym sobie z tym poradziła…”. Po raz drugi dzisiaj przyłapała
się na braku znajomości podstaw z życia swoich „najlepszych przyjaciółek”. Już
chyba Peter Pettigrew wiedział o nich więcej.
Lily prychnęła: -Przyznaj się
lepiej, że nie jesteś Emmą. Dla niej przyjaźń jest najważniejsza. Na pewno zna
daty naszych urodzin i imiona członków rodziny.
Łzy napłynęły jej do oczu. Miała rację…
Kiedyś przyjaciele byli dla niej najważniejsi… Stara Emmelina gardziłaby tą
Nową. Otyła Emmelina na pewno uważałaby Królową Emmelinę za fałszywą,
infantylną idiotkę… Ale nie mogła ich teraz stracić! Nie mogła dać Meadowes tej
satysfakcji!
-Zaczekajcie!- zaskrzeczała,
kiedy Dor i Lily wychodziły z toaletki, by się przebrać. –Gdzie waszym zdaniem
jest Emmelina, jeśli nie śpi?
-Z Blackiem?- spytała
rezolutnie Evans.
-Nie- wyrwała się do
odpowiedzi szatynka. –On nigdy nie wstaje tak wcześnie- wytłumaczyła. Nie
zabrzmiało to jak prawdziwy argument, który chodził jej po głowie.
-To prawda- poparła Titanic
tonem znawcy. Jeśli ma się zachowywać jak ona, to właśnie to robi- nigdy nie
odpuszcza w debatach o Syriuszu.
-No to nie wiem- ciągnęła
zielonooka. –Może na śniadaniu?
TAK!
Tam cały przekręt Meadowes wyjdzie na
jaw… Musi.
-No to chodźmy!- rozpromieniła
się Greto-Emmelina. –Zobaczycie, że jej tam nie ma! Za to są dwie ja! NO
CHODŹCIE!- pociągnęła je jak szalona, zostawiając za sobą dormitorium i ciągnąc
dwie przyjaciółki w piżamach, z szopami na głowie, do Wielkiej Sali.
Dla Emmeliny to była jej pierwsza z, jak
się później okazało, trzech poważnych życiowych lekcji. Zdała sobie sprawę, że
to ona lekceważy przyjaciół, a nie na odwrót. Kwestią czasu pozostawało, kiedy oni
również to spostrzegą.
***
-Jesteś
pewien, że to dobry pomysł, Remusie?- spytała Marlena, tuż przed drzwiami do
gabinetu profesor McGonagall. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że robi coś złego
albo przynajmniej niewłaściwego. Chłopak spojrzał na nią łagodnie.
-Chcesz się teraz wykręcić?
Daj spokój, moja ciotka cię przecież nie pogryzie.
Uśmiechnęła się nerwowo. Przeżywała
właśnie konflikt wewnętrzny. Z tego co mówił Lupin, jego ciotka, a właściwie
matka chrzestna, miała nieprzeciętną wiedzę na temat wilkołaków i innych
magicznych istot. Specjalizowała się i pracowała z nowymi przedstawicielami
gatunku, zgłębiała nowe skutki uboczne przemian i pomagała jak mogła. Rozmowa z kimś takim bardzo by jej się teraz
przydała, ale z nieznanych przyczyn czuła się onieśmielona samotnymi
odwiedzinami kogoś z bliższej rodziny swojego byłego chłopaka. Jeszcze pani
Overstreet sobie coś o niej pomyśli…
STOP! Co ją właściwie obchodzi opinia
jakieś obcej kobiety? To nie jest przedślubne zapoznanie z rodziną. To nie są
żadne przesłuchania, jakie miał w zwyczaju robić jej ojciec każdej nowej
sympatii jej starszej siostry Ann. Przedstawi się jako dobra koleżanka albo
lepiej, przyjaciółka Emmeliny. Matka chrzestna Remusa na pewno ją zna.
Nacisnęła drzwi. W środku czekała już na nią
profesorka, ubrana w staroświecki, brunatny szlafrok i puchate laczki. Włosy
miała spięte, jak zwykle, w ciasnego koka. Obok niej stał niziutki profesor
Flitwick, w szacie wyjściowej ze sporym kufrem podróżnym. Czyżby wybierał się z
nią do tego miasteczka czarodziejów, niedaleko Glasgow?
-Dzień dobry- przywitał się
miodowowłosy, a ona idąc w jego ślady skinęła grzecznie głową.
-McKinnon, Lupin, jesteście nareszcie-
odetchnęła nauczycielka transmutacji i wskazała ręką na dwa krzesła naprzeciwko
jej biurka. Zazwyczaj siadywali tam James i Syriusz, po tym jak po raz kolejny
wygłupili się na lekcjach. –Usiądźcie proszę. Filiusie, na pewno nie będzie to
dla ciebie problem?
-Najmniejszy, Minerwo- odparł
beztrosko profesor Flitwick.
-W takim razie, dobrze-
rzuciła krótkie spojrzenie Marlenie i Lupinowi. –Panno McKinnon, możesz
odwiedzić swoją krewną, ponieważ profesor Flitwick wybiera się akurat w tamte
strony.
-Dawntown to mój drugi dom-
wtrącił się nauczyciel zaklęć, by dodać słowom profesorki mocy.
Marlena ściągnęła brwi: -Przepraszam
bardzo, moją krewną?
Syknęła cicho, bo Remus kopnął ją w
kostkę. Wtedy dopiero zrozumiała- najwyraźniej McGonagall nie zdradziła nikomu
prawdziwego celu jej wizyty, a to oznacza, że generalnie jeszcze nikt poza nią,
Lupinem, Dumbledore’ em i Lil nie wie o jej „chorobie”. Kamień spadł jej z
serca. Nie spodziewała się aż takiej poufności.
-Ach… tak, tak… Ciocia Jules.
Przepraszam, nie wyspałam się, jestem nieprzytomna.
-Właśnie widzę. Może, panno
McKinnon, jest panna zbyt zmęczona, żeby w ogóle się gdziekolwiek wybierać…
-Ależ skąd!- przerwała jej
niegrzecznie. –Muszę odwiedzić moją ciocię… Mama mówiła, że źle z nią i…-
urwała. Nigdy nie była za dobra w kłamaniu. Miała wrażenie, że każdy się na nim
poznał.
-Świstokilk czeka na boisku
Qudditcha- oświadczyła McGonagall, poczym spojrzała krytycznie na Remusa.
–Panie Lupin, pan również się wybiera.
-Nie- odpowiedziała szatynka
uprzedzając chłopaka. Proponował jej on co prawda swoje towarzystwo, ale jego
obecność wyglądałaby przynajmniej dziwnie. W końcu, kto normalny jeździ na
jakieś wizyty z byłą dziewczyną? Zarumieniła się lekko, bo Lunatyk spojrzał na
nią przenikającym wzrokiem. Robiła to częściowo dla niego. Chciał jej
wynagrodzić krzywdę, jaką było przemienienie w wilkołaka, a jedyną
rekompensatą, która przyszła mu do głowy było zapoznanie jej z nową sytuacją.
Ciągle pytał o jej samopoczucie i oferował swoją pomoc. Marlena sądziła, że
wizyta u Jules Overstreet mogła trochę zminimalizować jego wyrzuty.
McGonagall mówiła coś jeszcze, ale
ona nie słuchała. Zastanawiała się, co dzisiaj usłyszy i jaki to będzie miało
wzgląd na jej przyszłość. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jaką wiedzą zostanie
niedługo obarczona.
***
-Ależ
oczywiście, że ona nie jest mną!-
krzyknęła Emmelina (a właściwie to Greta) tak głośno, że jej głos rozniósł się
po całej Wielkiej Sali. –Przecież to widać na pierwszy rzut oka!
-Ja…- Druga Emmelina spojrzała
z niepokojem na siedzącego obok niej Syriusza, a potem poszukała wsparcia u
przyjaciółek. –No chyba nie sądzicie, że…
-JA NIE SIĘ TAK NIE ZACHOWUJE!
JA SIĘ NIE JĄKAM!- krzyczała coraz głośniej Greta.
Kiedy Emmelinie (to znaczy Grecie)
udało się już przyciągnąć na śniadanie Lily i Dorcas, żeby z satysfakcją
pokazać, że miejsce obok Syriusza jest wolne, czekał ją jeden z największych
życiowych szoków. Krzesło po prawej stronie Blacka wcale nie było wolne. Ktoś
tam siedział. Ona tam siedziała. Prawdziwa Emmelina, z krwi i kości.
Znaczy się- jakaś oszustka w jej ciele, bo przecież prawdziwa Emmelina była
teraz Gretą. Nigdy jeszcze nie odczuła takiego szoku i bezsilności- skończyły
jej się argumenty, by przekonać przyjaciółki, co do swojej prawdziwej
tożsamości, skończyły się już dowody, które mogłyby obciążyć Meadowes.
Szczerze? Titanic nie przypuszczała, że ta głupia dziewczyna jest takim
mistrzem zbrodni! Przekabaciła wszystkich na swoją stronę, znalazła najbrzydszą
dziewczynę w Hogwarcie, którą miała się stać szkolna piękność. Pewnie myślała,
że to ją zagnie. Załamie na tyle, że przestanie logicznie myśleć. Pfi! Ona
jeszcze jej pokaże. Niebawem to Dorcas Meadowes będzie w ciele jakieś
pryszczatej Puchonki, już ona o to zadba…
-Greta- odezwała się
dziewczyna, o której mowa- przykro nam, ale chyba teraz powinnaś przestać
wmawiać sobie, że jesteś Emmeliną. Na Boga! Przecież ona siedzi tuż przed twoim
nosem!
Fałszywa Titanic pomachała jej
głupiutko, jakby dawała znać, że to o nią chodzi. No dobrze, ona nie zachowałaby
się tak na pewno! Nigdy, ale to nigdy, nie byłaby taka spokojna, gdyby ktoś tak
bezczelnie się pod nią podszywał! Musi jakoś ją wydać… Trzeba znaleźć jakiś
haczyk… Przecież skoro jest Oszustką, na pewno nie zdaje sobie sprawy z
przynajmniej połowy faktów w jej życiu. Czy jednak zadawanie pytań jest dobrą
taktyką? Ostatnio sama się na to dała złapać… Być może tamta odwróci kota
ogonem albo odeprze atak czymś znacznie inteligentniejszym? Zamaskowała się,
więc Titanic nie miała pojęcia, czego mogła się spodziewać po fałszywej wersji
siebie.
Jej myślenie zakłóciła jakaś niska
dziewczyna o irytującym głosie, która przybiegła tutaj do Grety, nie zastając
jej przy stole Puchonów:
-Hej, Greta!
Dziewczyna była ubrana w mundurek z
barwami Hufflepuffu, miała wielkie, niebieskie oczy i gęste, równie matowe jak jej,
włosy. Uśmiechała się w dziwny sposób. Od razu skojarzyła- to na pewno jedna z
tych głupich fanek Jej Chłopaka i Jamesa Pottera, współlokatorka Clemence i... Emmeliny,
od dzisiaj.
-Co ty robisz tu z NIMI?-
spytała takim tonem, jakby jedzenie śniadania ze swoimi wieloletnimi
przyjaciółmi było czymś wspaniałym. –Nie…- szepnęła z niedowierzaniem -Rozmawiasz
z SYRIUSZEM i z… MÓJ BOŻE, CZY TO LILY EVANS?
-Znasz mnie?- zdziwiła się
rudowłosa.
-No raczej! Jesteś dziewczyną
JAMESA POTTERA!
Evans zamrugała kilkakrotnie i
zrobiła taką minę, jakby właśnie usłyszała straszną obelgę. Meadowes i Syriusz
zachichotali głośno. Fałszywa Emmelina uśmiechnęła się lekko.
-Nie jestem jego dziewczyną-
oświadczyła poirytowanym tonem zielonooka, zaciskając zęby i licząc pod nosem
do dziesięciu. Chyba była na pograniczu napadu wściekłości.
-A mów sobie, co chcesz!-
zaśmiała się Puchonka, po czym na nowo spojrzała na Emmelino-Gretę. –Ja i Greta
tylko czekamy, aż NARESZCIE będziecie razem, no nie?
Titanic nagle zrozumiała, że to
chyba było do niej. Och… Czy ona ma za grosz rozumu, w tej swojej wielkiej
głowie? Przez jej tekst straciła w oczach Lil, która dotychczas była jej jedyną
sojuszniczką (w końcu Meadowes mogła jakoś omotać Syriusza, ale Ruda nie
odwróciłaby się od niej). Skrzywiła się.
-Czy ja cię znam?- spytała
niezbyt grzecznie. Lily prychnęła.
-No… Tak… Przecież…- w oczach
Puchonki zalśniły łzy, ale natychmiast zniknęły, gdy zobaczyła coś dziwnego w
wyglądzie swojej „przyjaciółki”. –O rety! Skąd masz szaty Gryfonów? Jakie one
są ładne! Matko, ten czerwony krawat tak ci pasuje… Chyba trafił ci się zły
dom- roześmiała się. Boże, co za irytująca, mała idiotka, no jasne, że te szaty
jej pasują w końcu… Wtedy ją olśniło. Szaty.
Oszustka nie mogła mieć szat Gryfonów, a skoro Grety Catchlove nie ma w
dormitorium, bo nachodzą ją jej przyjaciółki, a Emmelin są dwie, to logicznym
wytłumaczeniem jest to, że Greta jest Fałszywą Emmeliną. A to oznacza, że ma inną szatę.
-Emmelino- odezwała się
wyniośle Greta- dlaczego, jak nasza kochana koleżanka eee…
-Caitlin- podpowiedziała
Dziewczyna, jakby nie pierwszy raz komuś z bliskiego otoczenia zdarzało się
zapomnieć jej imienia.
-…Caitlin zauważyła, nie masz
gryfońskich szat? Czy jako Gryfonka nie powinnaś mieć czerwonego krawatu? I
pozłacanych rękawów?
Oczy Fałszywej Emmeliny wytrzeszczyły
się, a ona cała poróżowiała. Już po niej…
-Wiesz… Mogłaś ukraść moje
ciuchy!- nie zabrzmiało to wiarygodnie. –Albo… Przypadkiem ubrałam te szaty
mojej siostry, które spakowałam dlatego, że mają taki ładny zapach…- rozmarzyła
się.
-MOJA siostra była Krukonką!-
wrzasnęła, teraz naprawdę już rozzłoszczona. To Dziewuszysko, które się pod nią
podszyło, jeszcze pożałuje… Dziewczyny na pewno pamiętają do jakiego domu
uczęszczała Diana! A jak nie, to odezwie się Syriusz. Przecież on się kiedyś
nawet z nią spotykał…
-Oj… Faktycznie- mruknęła
Fałszywa Emmelina.
-Oj… Faktycznie- przedrzeźniła
ją Prawdziwa Emmelina.
-Em… Nie gadaj, że
zapomniałaś, że Diana była Krukonką!- zachichotała Dorcas. Z kolei Lily, która do tej pory przyglądała się tej
wymianie zdań sceptycznie, nareszcie odzyskała mowę:
-Sądzę, że gdybyś naprawdę
była Emmeliną, Greto, nie byłabyś taka wredna. Znam swoją przyjaciółkę i wiem,
że nigdy nie wrzeszczałaby tak na obcą osobę.
-Lepiej już sobie idź,
Catchlove- odezwał się Black. –Koleżaneczka na ciebie czeka- puścił oko do
Caitlin, która na chwilę przestała oddychać.
-Syriuszu!- skarciła go
Fałszywa Emmelina, poczym uśmiechnęła się pobłażliwie i cmoknęła Blacka w
policzek. Titanic nie miała już siły tłumaczyć, że ona nie byłaby taka
wyrozumiała, gdyby Syriusz flirtował z jakąś hołotą z fanklubu. Prychnęła
głośno, odwróciła się na pięcie, ciągnąc „przypadkiem” Meadowes za włosy
(musiała na kimś wyładować całą swoją złość i frustrację) i ruszyła za Caitlin,
która nawijała coś o tym, że pożyczy jej swoje szaty, zanim profesor Sprout ją
tak zauważy.
I to była druga lekcja Emmeliny- jej
przyjaciele póki co przyjaźnią się z nią tylko dlatego, że wciąż postrzegają ją
jako starą, uśmiechniętą dziewczynę wypierając jej nowe oblicze. Byli skłonni
zaakceptować nawet zupełnie obcą osobę, tylko dlatego, że wciąż żyli w
przekonaniu, że ona nie skrzywdziłaby muchy.
***
Świstoklik
zatrzymał się gwałtownie, a Marlena upadła głośno na betonowe podłoże.
Otrzepała sprawnym ruchem swoje dżinsowe spodnie, zdmuchnęła trochę kurzu z
rękawów swojej kamizelki, poczym wstała i rozejrzała się po brukowanym placu.
Według mosiężnej tabliczki przyczepionej do bramy jednego z ogromnych,
ustawionych w szeregu budynków, które wybudowano kilka stóp dalej, znajdowała
się w miasteczku Dawntown, w Szkocji. Zapewne było to jedno z tych wiosek
zamieszkanych jedynie przez czarodziei, gdzie na Święta wracało wielu jej
szkolnych kolegów. Ona sama zamieszkiwała mugolski Liverpool, więc nie miała o
nich najmniejszego pojęcia. W porządku- czasami przyjeżdżała do Doliny Godryka,
gdzie mieszkała jej babcia, no i niejednokrotnie wędrowała po przecznicach
Hogsmeade, ale te miasta znacznie się różniły od jej teraźniejszego miejsca
pobytu. Przede wszystkim- tryskało z nich życie, na ulicach panował wesoły
gwar, małe dzieci namawiały swoich rodziców na kupno jakiegoś gadżetu z wystaw
uroczych, przydrożnych sklepików, a dorośli nie potrafili im odmówić. W tłumie
było jej znacznie raźniej i chociaż nie znała wcale dobrze tych miast, jakoś
łatwiej było funkcjonować w tak żywych miejscach niż na kompletnym odludziu,
jakim było Downtown.
Na placu prócz niej i nauczyciela nie było nikogo. Pożałowała, że
zdecydowała się na samotną podróż, jedynie z profesorem Flitwickiem, który
najwyraźniej miał tak wielką orientację w tych terenach, jak ona sama. Remus na
pewno wiedziałby, gdzie mieszka ta jego ciotka Jules. W pamięci wróciła do
instrukcji, których pośpiesznie udzielił jej Lupin. „Jak zobaczysz spiżowe lwy na rynku, to stamtąd już widać jak na dłoni
dziwny dom Jules”. Znajdowała się na rynku. Po śpiżowych lwach jednak nie
było śladu.
-I co, panienko McKinnon?-
zagadał nauczyciel zaklęć. –Poznaję panienka okolicę?
Szatynka przygryzła nerwowo wargę.
Zdawała sobie sprawę, że to jedyna szansa na pozbycie się profesora, który
pewnie skoczy do pobliskiego pubu. Tak bardzo chciała porozmawiać w cztery oczy
z panią Overstreet, w sumie dlatego zbyła Remusa. Flitwick bez wątpienia byłby
piątym kołem u wozu, ale czy to bezpieczne, zapuszczać się w nieznane tereny
samotnie, bez możliwości użycia czarów, w dzielnicach o wysokiej przestępczości?
Na pierwszy rzut oka widać było, że jest to miejscówka tych wszystkich byłych
więźniów Azkabanu…
-Naturalnie, panie profesorze-
skłamała. –Dom mojej eee… krewnej, leży raptem kilka przecznic dalej… Widzę już
stąd jej komin… O tam- wskazała na pierwszy lepszy dom. –Tak… Poradzę sobie.
-Jesteś całkowicie pewna? Może
cię podprowadzę, skoro to tak bli…
-A gdzie tam! Nie będę panu
przeszkadzać. Profesor McGonagall mówiła, że ma pan tutaj jakieś sprawy do
załatwienia, prawda? Dam sobie radę.
-Skoro tak- odetchnął z
zadowoleniem. –Jakby coś się stało, puść czerwone iskry z różdżki. Pamiętasz
zaklęcie?
-Och, tak… Perriculum?
Flitwick uśmiechnął się twierdząco.
Rozejrzał się jeszcze raz, jakby sądził, że Śmierciożercy pod jego spojrzeniem
natychmiast wyskoczą ze swojego ukrycia. Dopiero kiedy po kilku minutach
całkowicie zniknął jej z oczu, zaczęła poszukiwania spiżowych lwów. Świstoklik
musiał zabrać ją w zbyt ogólne miejsce, bo chociaż Jules mieszkała w pobliżu
rynku, nie mogło to być na wyciągnięcie oka. Westchnęła ciężko i rozważała, czy
stałoby się coś, gdyby użyła jednego z zaklęć nakierunkujących, które
przerabiali w Hogwarcie tydzień temu. Kończyła ona jednak siedemnaście lat
dopiero za miesiąc, a wcześniej, poza terenem szkolnym nie wolno jej było użyć
czarów. Nawet w tak słusznej sprawie.
Skoro Flitwick pozwolił
mi rzucić Perriculum, to chyba nic się nie stanie jak…, pocieszała się, ale
natychmiast zrozumiała, że wtedy jej małe kłamstewko niewątpliwie wyszłoby na
jaw. A jeśli pójdzie błądzić wzdłuż uliczki naprzeciw tego placu, może natknąć
się na kogoś niebezpiecznego. Była to zupełnie przeciwna strona tej, którą
wskazała nauczycielowi i wyglądała o wiele groźniej. Wiatr rozrzucał po niej
ulotki z twarzami poszukiwanych przestępców, a jeśli rynek był opustoszały, to
tam panowało niemal odludzie.
-Zabłądziłaś?- powiedział ktoś
za nią. Marlena obróciła się na pięcie w mgnieniu oka, naprędce wyciągając
różdżkę.
Kobieta za nią nie była jednak
uzbrojona. Miała hardą minę, ciemne, krótkie włosy i kilka szram na policzku.
Górowała nad nią o głowę, posiadała szczupłą i wyrzeźbioną sylwetkę. Szatynka
nie mogła pozbyć się wrażenia, że widzi jakąś panią oficer ze szkoły wojskowej.
Nie ulegało wątpliwości, że to Jules Overstreet- zahartowana matka chrzestna
Remusa.
-Pani Overstreet?- spytała
Marlena, opuszczając różdżkę. –Jak… Nawet pani nie widziałam i…
-Lepiej nie chowaj różdżki,
dziecko- rzuciła twardo. –W Hogwarcie możecie sobie w kaszę dmuchać, ale tutaj
nie można być bezpiecznym. Gdzie twój opiekun?
-Profesor Flitwick dopiero co
poszedł coś załatwić. Wierzył, że do pani trafię- przełknęła głośno ślinę.
Jules dziwnie ją onieśmielała. –Remus napisał o mojej wizycie, prawda?
-Och, oczywiście, że pisał!-
prychnęła głośno. –Ale skąd miałam wiedzieć, że to nie jest tylko jakaś
zasadzka, powiedz mi? Śmierciożercy ostatnio zainteresowali się rodzinami w
Cokeworth. Robią tu czystki- odparła z wrogością. –Nie zdziwiłabym się, gdyby
wykorzystali tę sytuację do zbawienia mnie z domu.
-Eee…- bąknęła Marlena. –Może
być pani pewna, że nie jestem młodą Śmierciożerczynią.
Kobieta uniosła jedną brew i
krytycznie zlustrowała ją od stóp do głów. W końcu z cichym westchnieniem
pociągnęła ją gwałtownie za rękę.
-Przecież widzę, że nie. Ale
warto zachować wszelkie środki bezpieczeństwa, nie uważasz?- spytała
retorycznie. –Może powiesz jak ma na drugie imię mój chrześniak?
-John- odpowiedziała
natychmiast. Nie spodobał jej się sposób testowania jej przez kobietę, więc
pretensjonalnie sama zadała pytanie: -A może mi pani pokazać list od niego?
Albo powiedzieć chociaż, co napisał?
Jules parsknęła- na pół śmiechem, a
na pół z przekąsem.
-Czegoś się dzisiaj nauczyłaś-
minimalnej ostrożności. Mam nadzieję, że w przyszłości przestaniesz łazić w
nocy po Zakazanym Lesie, bo trafisz na kogoś gorszego niż wilkołak.
I tą aluzją odpowiedziała na pytanie
dziewczyny. Gryfonka była przekonana, że nie ma tu mowy o pomyłce.
***
-Hej, James!- pomachał mu przed oczami
Syriusz. –Wracamy na ziemię, dobra?
Rogacz spojrzał na przyjaciela z
pretensją. Przecież dobrze wiedział, że nie jest w nastoju do bezsensownego
gadania. Przetarł dłonią oczy i założył okulary.
-Jest ranek- usprawiedliwił
się. –I jest wcześnie. Musisz mi wybaczyć brak energii.
-Ale ty zawsze masz w sobie
energię!- jęknął Łapa. –A właściwie to miałeś, bo nie masz jej już odkąd znowu pokłóciłeś się z Evans.
Zrozumiałbym, gdyby wasze sprzeczki były przynajmniej rzadkie, ale gdzie tam…
Co z tego, że ta dziewczyna obraża się na ciebie trzysta sześćdziesiąt pięć dni
w roku, postanowiłeś przejąć się tym, akurat teraz, kiedy…
-Tu nie chodzi o nią- mruknął
rozeźlony i przygryzł dolną wargę. –Peter już wyszedł?
-Przecież wiesz, że on wstaje
o szóstej i idzie na śniadanie, żeby jeść tam następne cztery godziny do jego
pierwszej lekcji. I możesz nie zmieniać tematu? Rozmawialiśmy o Evans, no nie?
Potter westchnął ciężko. Syriusz miał
rację, jeśli chodzi o to całe obrażanie się, ale teraz wyjątkowo sprawa
przyjęła inny obrót- to on był obrażony, a Ruda wychodziła z głowy, o co mu
chodzi. Nie była to całkowita zamiana ról- on na jej miejscu na pewno
przynajmniej próbowałby przeprosić, a
ona skwitowała, że zachowuje się jak niedojrzałe dziecko. Jeśli miała choć
minimalne wyrzuty sumienia, za to, że potraktowała go tak niesprawiedliwie, nie
dała tego po sobie poznać.
-Tu wcale o nią nie chodzi-
mruknął. –Czyli Petera nie będzie aż
do… mamy razem OPCM?
-Tak, ale… Zaraz- co cię tak
nagle zainteresował Peter? Pamiętasz, że mamy misję? Mieliśmy zrujnować
dzisiejszy dzień Emmelinie!- uśmiechnął się łobuzersko. –Gdybyś ją dzisiaj
widział przy śniadaniu… „JA NIE SIĘ TAK NIE ZACHOWUJE! JA SIĘ NIE JĄKAM!”-
zapiszczał falsetem. –„PRZECIEŻ NA PIERWSZY RZUT OKA WIDAĆ, ŻE ONA JEST
OSZUSTKĄ!”
James w końcu nie wytrzymał i również
parsknął śmiechem. Emmelina była taka naiwna… Kwestią czasu pozostawało, kiedy
użyje eliksiru wielosokowego w formie perfum. Syriusz rzucił na flakon Zaklęcie
Proteusza, a więc, gdy dzisiaj rano blondynka go użyła, identyczny flakon w ich
dormitorium zaczął się rozlewać, a kilka kropel spadło na stopę Pettigrewa.
Poinformowany o planie wszczął alarm, Black pobiegł poinformować o tym Gretę, i
zabrał ze sobą drugą dawkę napoju, żeby zmienić ją w Emmelinę, a Glizdogon
poczłapał na śniadanie nie zauważając nawet, że miejsce jego zdartego paznokcia
zajął nowy, zgrabny i kobiecy. Mu skończyły się już pomysły na zniszczenie tej
dziewczynie dnia, ale Syriusz zdawał się wyciągać je z rękawa. Naprawdę zalazła
mu za skórę.
-Nasłałeś na nią fanki?
-Jak najbardziej. W sumie, nie
musiałem nic robić, bo od razu przybiegła ta mała siostra Doriana Chamberlaina,
tego byłego chłopaka Evans… Caitlin, czy jak jej tam… A biedna Emma, to znaczy
Greta, o mało się nie popłakała, gdy poznała swoje nowe towarzystwo.
-Kiedy chcesz uświadomić ją o
tym, że jesteś pomysłodawcą tego cyrku?
Sprawa Emmeliny wałkowana była w tym
dormitorium już od dłuższego czasu. Biała tablica z nieaktualnym już wynikiem
2:0, Evans versus Potter, poniżej zapisana była niedbałym pismem różnymi
szatańskimi planami zemsty. Choć z początku cała zamiana ról miała być
wystarczającą nauczką, Syriusz, w miarę czekania na pierwsze użycie perfum, dodawał
do tego nowe pomysły. Gwoździem programu miało być „przypadkowe” wtargnięcie
blondynki do Pokoju Życzeń (James był odpowiedzialny na doprowadzenie jej tam),
gdzie Black i Greta mieli niedelikatnie, w ramach rozmowy, uświadomić jej całą
naiwność, jaką była wiara w to, że podstępem kiedykolwiek uda jej omamić
Wielkiego Huncwota. Okrutne, ale
skuteczne, podsumował zadowolony Łapa.
Zwiastun dzisiejszego przedstawienia
trochę poprawił samopoczucie Rogacza. Od tygodnie zżerały go wyrzuty sumienia,
bo chyba tylko tak można to nazwać, po jego „pijackim incydencie z Jo”. Jakaś
dziewczyna powiedziałaby, że złamał „kodeks przyjaźni”, czy jak to się nazywa,
bo w końcu trzy uczennice, kolejno dziewczyna Łapy, Lunatyka i Glizdka, powinny
być dla niego niedostępne. Czy o to jednak chodziło? Nie da się ukryć- Huncwoci
byli zgraną paczką, łączyło ich coś w rodzaju braterskiej więzi, jeden za
wszystkich i wszyscy za jednego, ale niekoniecznie traktowali dziewczynę
przyjaciela jak świętą… Przykładem mógł być Syriusz, który niejednokrotnie
całował jego byłe dziewczyny. Nawet się o to nie kłócili, w końcu to tylko
jakieś głupiutkie fanki. Czy jednak byłby on w stanie zarywać do bodajże takiej
Lily, która zawsze znaczyła dla niego więcej niż przeciętna dziewczyna? Raczej
nie, no chyba, że dałby sobie z nią tak naprawdę naprawdę spokój. On pocałował Jo. Dziewczynę Petera, najsłabszego
ogniwa grupy, jego pierwszą dziewczynę. Przecież to niemalże świętokradztwo!
Wcale nie zdziwiłby się, gdyby ten przestał się do niego po czymś takim odzywać
przez najbliższy miesiąc. On sam też miał żal do siebie… Przyjaciele zawsze
byli dla niego najważniejsi. Robiąc im na przekór krzywdził najbardziej
siebie. Niepokojąca była jeszcze jedna
rzecz- jego wyrzuty były podwójne, jakby skrzywdził tym występkiem nie tylko
Petera… O kogo mogło chodzić? Do głowy przychodziła mu tylko Lilian, ale nie
trzymało się to zbytnio kupy. Dlaczego miałby czuć się źle, skoro oni nie byli
nawet na jednej randce? Ma być jej wierny, chociaż tamta traktowała go jak
szkodnika i pewnie tę całą lojalność by wyśmiała?
-Och, to dopiero na koniec-
machnął lekceważąco ręką. -To co? Lecisz ze mną? Mam w planie nasłanie na
Greto-Emmelinę jakiegoś obleśnego Ślizgona… Nawet znalazłem miejsce do
dogodnego oglądania jej męk…
Pokiwał głową z uznaniem. Ubrał się
pośpiesznie i poczochrał sobie włosy- w takim stanie był całkowicie gotowy do
opuszczenia dormitorium. Miał jedno życzenie- żeby kawał na Titanic choć przez
chwilę odciągnęła jego myśli od całej tej sprawy.
I tak było, przez chwilę. Zajął myśli
wymyślaniem jakiegoś inteligentnego sposobu na zagonienie jej do Pokoju Życzeń,
że uwolnił, po raz pierwszy od tamtej nocy, swój umysł od Evans, Prewett i
ciągłych dramatów z nimi na czele. Nawet poprawił mu się trochę humor. Syriusz
od razu to zauważył i postanowił wykorzystać okazję by zaspokoić swoją
ciekawość, niestety, tym samym niszcząc swojemu przyjacielowi chwilę
wytchnienia:
-To może powiesz nareszcie, co
nagadała ci Evans, że się na nią obraziłeś?
-Nic- odparł aż nazbyt
chłodno. –Nie obraziłem się.
Syriusz zaśmiał się krótko.
-Błagam. Jak chcesz mi mydlić
oczy, to przynajmniej wymyśl jakieś lepsze kłamstwo.
-Podczas, gdy to nie jest kłamstwo. Nie obraziłem się. Ja
jestem wściekły.
Oczy Blacka zabłysły.
-Ale… Wściekłeś się, bo nie
uwierzyła w rewelacje o wertowaniu jej umysłu czy… nie, nie wkurzyłbyś się o
takie coś. Musiała naprawdę wbić się czymś w fotel.
-Dałbyś spokój- warknął.
–Lekceważy wszystkich dookoła, ma się za wszystkowiedzącą Miss Doskonałości i w
dodatku bez powodu miesza mnie z błotem. Czy to nie są wystarczające powody do wkurzania się?
-W twoim przypadku? Nie.
Znaczy… Nie zrozum mnie źle, przyjacielu, ale ty… no, jeśli chodzi o nią… no,
nie potrafisz się denerwować, okej? Ale wyluzuj, nie bocz się- masz swoją
słabość, tak jak każdy z nas… no może ty, jako Huncwot, mógłbyś zapobiec takim
sytuacjom, ale nie mam pretensji, gdzie tam…- ciągnął, raz po raz wlepiając w
niego swoje szare oczy. –Więc… No weź, James! Powiedz mi nareszcie, o co
poszło!
-Czyli…- zaczął powoli Potter,
zaskoczony szczerym wyznaniem Blacka. –Sądzisz, że… EJ! Ja nie mam żadnych
słabości, okej? Evans mnie wkurzyła- jest zarozumiała i snobistyczna i wyzywa od takich mnie, nie posiada za grosz
wdzięczności, wszędzie doszukuje tylko dziur w całym i wyrobiła sobie o mnie
zdanie wieki temu… To przegrana sprawa- ona mnie już nie obchodzi. Tak! Nie
przesłyszałeś się Syriuszu- mam zamiar żyć dalej, cofam całe wcześniejsze dwa
lata mojego życia i godzę się z pierwszą odmową, jakiej doznałem. Nie chcę się
ze mną umówić? Trudno. Najwyraźniej nie mogę mieć wszystkich dziewczyn w
Hogwarcie! Zresztą- ty też byś przy niej nie mógł… Chyba należałby mi się
chociaż grosz zainteresowania po dwuletnim zabieganiu, nie sądzisz? Nie! Jestem
uniżeniem godności Wielkiej Lily Evans- zakończył swój monolog, krzyżując ręce
na piersi.
Łapa przyglądał mu się przez moment
badawczo, rozważając, czy oby naprawdę to koniec całej tej szarady „Evans,
umówisz się ze mną?”, czy oby James robi sobie z niego kawał. On się nigdy nie
poddawał… Nie ważne, co Ruda by powiedziała. To… Po prostu nie wchodziło w jego
naturę. Ale skoro zmądrzał- zamknął ten bzdurny evansowy rozdział w swoim życiu
to… Syriusz był naprawdę z niego dumny. Tak dumny, że aż poklepał go głośno po
plecach i poczochrał włosy.
-Nie wierzę! Ty zmądrzałeś, ty
naprawdę zmądrzałeś! Będziemy mogli chodzić razem na dziewczyny… Jakieś
podwójne randki z fankami… Coś w stylu „Kto pierwszy dobierze się jej do ust?”,
no nie? Będzie jak dawniej. Będzie tak cudownie, jak dawniej!
-Eee… Skoro ci na tym zależy,
to… jasne.
-To miażdżące, James! Na twoim
miejscu uczciłbym to dobrą imprezą! Może taką urządzimy? Wiesz… Ja pozbędę się
Titanic, ty pozbyłeś się Evans… Zatytułujemy całą bibę „Huncwocki Tryumf” albo
wymyślimy coś równie dystyngowanego. Co
ty na to? Albo lepiej! Powiesz mi teraz, jak chcesz odegrać się na Jo!
James zmarszczył brwi. Przyzwyczaił
się już, że Blacka często ponosi fantazja, kiedy jest podekscytowany, ale
zaczepka o Jo była naprawdę sprytnym posunięciem… Zaśmiał się krótko i
powtórzył:
-Odegrać się na Jo?
-No… bo wiesz. Skoro ona
uprawia tę całą legilimencję, to być może nie tylko Evans była jej ofiarą… na
przykład biedny Peter- odwracała jego uwagę i wertowała psychikę od klatki do
klatki… i teraz wie… no, wie wszystko. Nie bulwersuje cię to?
-Szczerze? Mam już dość tego
tematu. Ta dziewczyna pewnie niebawem zniknie. Tak samo jak się pojawiła-
oświadczył, przypominając sobie te słowa: Realizacja
moich planów może i jest nieco hmm… okrutna, ale cel jest wielce
wspaniałomyślny. Wystarczy nie wchodzić jej w drogę… Może i było to lekkie
zbywanie z jego strony, bo nie chciał widywać się z tym Szatanem, przez którego
zdradził przyjaciela, ale w głębi duszy
naprawdę kupował te jej dobre intencje. Był wtedy wzięty, to wiadomo, ale
zawsze potrafił odróżnić prawdę od kłamstwa. Nawet jeśli ktoś był tak znakomitą
kłamczuchą jak Jo. To był jego osobisty Dar, taka supermoc i ten Dar do tej
pory go jeszcze nie zawiódł, więc… należałoby dać się dziewczynie zabawić.
-Nie rób mi tego!- jęknął
Syriusz. –Słuchaj, gadałem z Regulusem, a to wystarczające święto, więc
chciałbym przynajmniej zamknąć tę sprawę. Jak sam mówiłeś, ona jest dziewczyną
Petera i jako jego przyjaciele… James, wszystko okej?- zaniepokoił się Black
widząc, że jego przyjaciel bladnie. Po raz kolejny w tym tygodniu. Wcześniej
szarooki myślał, że po prostu niepokoił go temat Evans, ale teraz pojął, że
osobą, która w tej chwili naprawdę się zamartwiał był Peter Pettigrew.
Peter-Żarłok.
Peter-Niemowa.
Merlinie, jakie to
wszystko porąbane.
-Może wrócimy do tematu Emmeliny?- spytał z nadzieją
Potter. Black westchnął. Postanowił, że wyciśnie z niego prawdę kiedy indziej…
***
Dla Grety Catchlove cały
Hogwart był nowy. Niby przechodziła tymi korytarzami multum razy, ale wtedy
wydawały jej się takie… zwyczajne. Teraz, w ciele najładniejszej i
najpopularniejszej dziewczyny tej szkoły wszystko było wyjątkowe. Chyba
zrozumiała już, dlaczego powszechnie mówiono, że blondynki mają życie usłane
różami- wiecznie kolorowe, jakby ktoś przełączył ich świat na tryb stałej
sielanki. No bo w sumie, oprócz problemu z niewiernym, złym chłopakiem, który
wyrolował ją i podał ukradkiem eliksir wielosokowy, co było nie tak w życiu
panienki Titanic? Miała trzy (a właściwie to cztery, z tego co mówiła Dorcas
Meadowes o Marlenie, która dzisiaj pojechała do siostry) wspaniałe
przyjaciółki, o wiele lepsze niż Caitlin i dziewczyny z fanklubu, z którymi się
zadawała jako prawdziwa ona. Można było z nimi fajnie spędzić czas-
porozmawiać, pośmiać się… Tylko tyle wystarczyłoby Grecie do szczęścia, ale to
dopiero początek! Mnóstwo chłopców gwizdało, gdy przechodziła z klasy do klasy,
wielu nawet odważyło się rzucić jakiś dwuznaczny komentarz. Najwyraźniej
korzystali, bo wyjątkowo nie było przy niej Syriusza. Co jeszcze? Miała
przyjaciół, adoratorów, była piękna, popularna, modnie ubrana… Żyć nie umierać!
Przy życiu Emmeliny Titanic, życie jej, Grety, zdawało się szare i ponure. To
smutne, dochodzić do takich wniosków. Smutne, że udając kogoś bawi się lepiej
niż gdy jest naprawdę sobą. Jak leciała ta mądrość? Lepiej żeby mnie nienawidzili takim, jaki jestem, niż kochali kogoś,
kim nigdy nie będę? Coś takiego. Była to święta prawda, oczywiście,
ale… Greta chciała wykorzystać ten dzień, jak się dało, bo raczej nie będzie
mieć więcej okazji życia w ciele Bogini Hogwartu. Westchnęła. Właśnie zmierzała
na OPCM i „poprawiała” słabą pracę Emmeliny na temat obrony przed śmierciotulami.
Nie wiedziała po co to robiła, w końcu to nie ona dostanie ocenę… Chyba po
prostu chciała w ten sposób odwdzięczyć się za chwilowe „pożyczenie” życia.
Kiedy weszła do klasy od razu
zauważyła siedzącego w ostatniej ławce smutnego, pulchnego chłopaka. Jak on
miał na imię… Peter. Tak, Peter. Greta w głębi serca była bardzo wrażliwa na
ludzkie cierpienie i nieszczęście, dlatego nie mogła znieść przygaszonych
iskierek w oczach chłopaka. Powiedziała Hestii, że zaraz wróci i niepewnym
krokiem ruszyła w kierunku Pettigrewa.
-Cześć- odparła przyjemnym dla
ucha głosem Emmy i położyła rękę na blacie jego ławki. –W porządku?
-Cześć… Emma- odpowiedział jej
nieco zmieszany Pettigrew. Najwyraźniej Oryginalna Emmelina nieczęsto odzywała
się do niego. –Ja… Tak. Jasne.
-Z kim właściwie siedzisz?-
spytała niby to zdawkowo. Sama przez połowę życia nie miała koleżanki w ławce,
no dopóki nie zbratała się z Caitlin, i znała ten ból. W dziwny sposób czuła
sympatię do tego chłopaka- był on takim wyrzutkiem jak ona. Nie odnajdywał się
wśród swoich nieprzeciętnych przyjaciół. To musiało być trudne. Być
przyjacielem takiego Syriusza, Jamesa, czy Emmeliny. Przecież oni byli na
ustach wszystkich… Pewnie wielu rzeczy dowiadywał się z bzdurnych plotek, które
systematycznie wymyślała ona i jej koleżanki. Tak… Peter zdecydowanie miał
najtrudniejsze położenie w całej tej śmietance towarzyskiej.
-Z… Jo. Ale ona siedzi dzisiaj
tam- wskazał głową na ławkę w zupełnie innym kącie sali. No proszę… Dosiadła
się do samej Lily Evans. Tyle tylko, że tamta nie była z tego powodu
zachwycona.
-To może… Ja z tobą dzisiaj
usiądę?- zapytała przyjaźnie. Peter otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
-A… A… A co z Hestią?-
zająknął się.
-Ona siedzi z Dorcas.
-Aha… No to… Jeśli chcesz…
-Dzięki- przerwała mu nie
chcąc bardziej go onieśmielać i usiadła na drugim krześle. Co za dziwne
uczucie… Ona kogoś onieśmielała.
Zobaczyła, że oprócz podręcznika na
ławce Peter postawił butelkę słodkiego soku z Miodowego Królestwa. Znała ten sok. Uwielbiała go. Nie piła go tak dawno… Caitlin, Clemence i kilka
innych fanek-współlokatorek zarządziło ścisłą dietę, więc o słodkich napojach
nie było mowy. Catchlove nigdy nie miała odwagi, żeby im odmówić. To chyba
zrozumiałe, że teraz nie mogła się powstrzymać. Zerknęła z ukosa na Petera i
spytała:
-Mogę łyka?
Oczy niemal wypadły mu już z orbit.
-No… nie wiem. Piłem… no,
wiesz, piłem z tego.
-No i?- powtórzyła, zdziwiona.
-Ty nie pijesz po mnie. Ty nie pijesz po nikim.
-Ten sok mogę wypić po każdym-
uściśliła. Kiwnął niepewnie głową, a ona uśmiechnęła się wdzięcznie i upiła
połowę zawartości. Chyba właśnie łamała podstawowe zasady bycia Emmeliną…
Niezbyt ją to interesowało. Wciąż przecież nie dowiedziała się, czemu Peter był
taki smutny. Dała mu przyjaźnie kuksańca w bok.
-Skoro oboje jesteśmy fanami
tej wylęgarni kalorii, możesz mi chyba powiedzieć, dlaczego jesteś taki
przybity, nie?
-To pytanie retoryczne?-
spytał głupio. I wtedy Greta znalazła pierwszą wadę bycia Titanicówną- to było
dość przykre, wszyscy brali ją za pustą, zarozumiałą i okropną. Może choć
trochę poprawi jej wizerunek? Tak… w ramach wdzięczności?
-Nie. Naprawdę. Chyba możesz
mi powiedzieć, prawda? Znamy się już sześć lat.
-Nigdy ze mną nie rozmawiałaś.
Przez całe te sześć lat- rzucił, wciąż bardzo onieśmielony.
-Serio? Boże… Naprawdę jestem
jędzą. Znaczy się… byłam jędzą. Chcę
wszystko naprawić. I zacznę misję „Miła Emmelina” od ciebie.
Peter westchnął. Najwyraźniej nie
chciało mu się teraz wszczynać dochodzenia, a potrzebował wyżalić się komuś ze
swoich problemów.
-Wiesz… Mam dziewczynę…
-Tak? Kogo?- zaciekawiła się.
-No… Jo.
-Jo? Jo Prewett? Tą, Jo Prewett, z którą
siedzisz, a która teraz poszła do Lil?
-No… Tak.
-Ach…- zreflektowała się. –I
co z nią?
-Zo… zobaczyłem ją z innym
chłopakiem. A ten chłopak jest… był… będzie… ehh… moim przyjacielem. - wyznał
cicho.
Greta spojrzała na niego ze szczerym
współczuciem. Przypomniała jej się pewna historia z czwartej klasy, niezwykle
przykra, ale jednak pouczająca. Miała chłopaka. Clemence jej go załatwiła. Był
w porządku, znaczy się- był całkiem miły. Nawet przyjemnie im się rozmawiało.
Cieszyła się, że kogoś ma. To było zbyt niewiarygodne, że ona, niemrawa
brzydula, znalazła sobie kogoś. I
wtedy zobaczyła go z Caitlin. Jej przyjaciółką. To zdecydowanie najbardziej
przygnębiające wspomnienie, jakie miała. Tak się cieszyła… Tak się cieszyła ze
swojego pierwszego związku, podczas gdy on… gdy on nic nie znaczył. To dziwne,
ale po raz kolejny tego dnia utożsamiła się z biednym Peterem Pettigrewem.
-Chcesz mojej rady?- spytała z
niezwykle poważną miną. Ten tylko kiwnął głową.
-Nie wiem, kto pocałował Jo,
ale podejrzewam, że to któryś z Huncwotów.
Peter przytaknął.
-Taa… Słuchaj, Peter,
jesteście niezwykle zgraną paczką. Zawsze zazdrościłam wam tego, wiesz? Ja i
dziewczyny kłócimy się non stop, zawsze o jakieś bzdury. Nie twierdzę, że wy
tego nie robicie, tylko… Nawet ktoś z zewnątrz widzi, że w głębi serca
jesteście jak rodzina i zawsze możecie na siebie liczyć. Nie powinieneś
zaprzepaszczać tego tylko dlatego, że trafił ci się fatalny typ dziewczyny-
uśmiechnęła się. –Związków możesz mieć wiele. Pewnie większość z nich szybko
się skończy. Ale przyjaźń jest na zawsze. Jestem pewna, że twój przyjaciel tego
teraz żałuje- rzuciła na zakończenie, zdumiona, że potrafi, jak trzeba, mówić z
taką mocą. Peter również się zdumiał.
-Trochę dziwne słyszeć to od
ciebie- odparł wreszcie. –Po tej całej aferze z Dorcas i Syriuszem. Ty nie
wybrałaś przyjaciółki.
Westchnęła.
-Mylisz się. Ja właśnie to zrobiłam.
***
Lily
w kiepskim humorze opadła na swoje krzesło w klasie do OPCM’ u. Ten dzień był
równie beznadziejny jak jego poprzednicy. Ten rok był beznadziejny. Cały ten
semestr był beznadziejny! Całe jej życie było beznadziejne!
No bo, podsumowując jej ostatnie losy,
to faktycznie, dostrzegała jedynie niepowodzenia. Pokłóciła się z Mary…
oczywiście przez Pottera… Snape wyzwał ją od szlam… to też częściowo wyczyn
Pottera… James Potter się jej uczepił… to już w całej rozciągłości zasługa
Pottera… Rzucił ją Dorian… tutaj też brawa należą się Potterowi… Był jak
pasożyt, który powoli niszczył jej życie… Robił to z szelmowskim uśmieszkiem i
burdlem na głowie… Gdyby na tym się skończyło… Gdzie tam! Do tej pory jedno
trzeba było mu przyznać- mimo, że okazywał to w dziwny sposób, to trochę mu na niej zależało. A teraz?
Teraz to przekreślił- zniszczył jedną dobrą stronę tego całego cyrku! Już nic
więcej zepsuć nie może!
Zawsze była inna, dziwna… odstawała
od większości. Czarownica wśród mugoli, mugolaczka wśród czarodziei,
specyficzna wśród dziewcząt, swoista wśród Gryfonów… Ruda, złośnica, nie
cierpiąca kiczu, romantyzmu i sentymentalności. Zupełnie z innej parafii.
Połowa biedy byłaby gdyby każdy odbierał tę dziwność jak ona, a nie traktowali
ją jak kogoś wyjątkowego, jedynego w swoim rodzaju… Na Boga! Po co ona mówi w
liczbie mnogiej? Przecież tak spostrzegała ją tylko jedna osoba, jeden chłopak,
przez którego nie ma już spokojnego, normalnego
życia. Tak bardzo chciałaby cofnąć czas i zgodzić się za pierwszym razem,
kiedy Potter zaproponował jej randkę. Pewnie odpuściłby i dzisiaj znana by była
jako jedna z wielu jego byłych dziewczyn. I to byłby jeden krok ku
normalności. Nie musiałaby teraz tego
wszystkiego tak przeżywać.
Wkurzało ją dziecinne zachowanie
Pottera. Naprawdę wkurzało. Przeprosiła go nawet… Może nie użyła słowa
„przepraszam”, ale przyznała, że trochę ją poniosło. To i tak dużo! Ale gdzie
tam, kogo obchodzi jej stracona duma- lepiej się obrazić, nie ma co… Nie miała
pojęcia, co ją tak w tym drażni, ale wściekłość tak bardzo się w niej gotowała,
że tylko danie mu kilka razy z liścia mogłoby wyładować całą tę frustrację…
Powinna dostać jakąś terapię! Jest niebezpieczna i agresywna, i…
-Można?- usłyszała za sobą dobrze
znany, protekcjonalny głos. Jo Prewett z wymalowaną satysfakcją na twarzy stała
pod jej ławką, opierając się o jej blat nonszalancko. I zanim Ruda zdążyła
odmówić, już miała nową sąsiadkę w ławce. Zacisnęła palce na krawędź stołu,
wżynając je przy tym boleśnie.
-Nie siedzisz z Peterem?-
spytała nieprzyjemnie.
-Nie siedzisz z Jamesem?-
odgryzła się tamta. Evansówna bardzo chciała przekazać jej jakąś nieprzyjemną
uwagę telepatycznie, na znak, że wszystko jej się przypomniało, ale nie była
pewna, czy pamięta, jak to zrobić. W końcu postanowiła się jawnie okazywać
swoją dezaprobatę, poprzez nie odzywanie się, ale i tego nie mogła dokonać- Jo
bowiem zagadywała ją na tak bzdurne tematy, jak dzisiejsza pogoda.
-Och, Lily, widzę, że jesteś w
bardzo kiepskim nastroju dzisiaj…- zauważyła z udawanym współczuciem. –A może
zwyczajnie masz taki kwaśny wyraz twarzy?
-Jesteś taka wredna z natury
czy maskujesz tym słabość psychiczną?
-Czy gdybym powiedziała, że wiem,
dlaczego on cię tak unika, byłabyś taka nieprzyjemna?
-Och, nie. Byłabym o wiele
gorsza, bo to dowód, że znowu wpychasz
swój wścibski nochal w sprawy innych ludzi.
Jo wciąż się uśmiechała. Najwyraźniej
uważała, że jej złość jest urocza. Nie
myśl o medalionie, głośno powtórzyła w myślach. Prewett na chwile
zmarszczyła brwi, poczym powiedziała zimnym tonem:
-Wiesz… Każdy normalny pomyślałby, że tęsknisz za
uwagą Jamesa. Potrzebujesz całego jego zainteresowania, prawda? Muszę cię
zmartwić. On już o tobie zapomniał.
-Nie uda ci się w ten sposób
mnie zdekoncentrować.
-…bo całował inną dziewczynę-
zakończyła złośliwie.
Oczy Lily się rozszerzyły.
-Nie… Nie wierzę, że go
całowałaś.
-Zaszłam dalej niż ty, co nie?
-NIE!- podniosła głos
rudowłosa. –Jesteś dziewczyną Petera, a on nie jest taką świnią, żeby…
-Nie okłamałabym przecież
prefekta- roześmiała się brunetka. –To szczera prawda.
-Nie wierzę ci- zaparła się
zielonooka. Kupiłaby wszystko- nawet to, że James całował się z profesor McGonagall,
ale nie to. Przecież sam oczerniał przy niej tę dziewczynę… Sam przyznał, że
jest zdemoralizowana i niebezpieczna… Mógł sobie lubić adrenalinę i łamanie
zasad, ale nie pocałowałby Jo Prewett! Nigdy by tego nie zrobił.
-To uwierz.
-Chcesz, żebym pomyślała, gdzie jest medalion.
-O, nie! Rozgryzłaś mnie!-
jęknęła Jo z udawanym przejęciem, zaśmiała się cicho pod nosem, poczym wróciła
do swojego stałego, lodowatego tonu: -Tak, Lily. Naprawdę ci współczuję, wiesz?
James dał sobie z tobą spokój, podczas, gdy całuje tak bosko…
-NIE WIERZĘ CI!- krzyknęła już
na tyle głośno, żeby zwrócić uwagę wszystkich w klasie. Odszukała wzrokiem
Pottera. Wpatrywał się w nią ze ściągniętymi brwiami, ale gdy tylk ich
spojrzenia się spotkały, odwrócił głowę.
Chcesz, żebyśmy go o to zapytały?, usłyszała głos w swojej głowie.
Spojrzała na ławkę jego i Blacka jeszcze raz. Łapa wciąż wlepiał w nią wzrok,
ale Potter zajął się ożywioną rozmową z jakąś dziewczyną, siedzącą ławkę dalej.
Coś, jakby olbrzymia ręka, ścisnęła jej serce. To niemożliwe, że pocałował Jo…
Ona na pewno chce ją podpuścić. Odwrócić uwagę od… Nie powiem ci, gdzie jest medalion, odpowiedziała jej mentalnie.
Wcale cię o to nie proszę. Pytamy Jamesa, czy się cykasz?
Pytamy. Po tej lekcji.
***
-Dobra,
Remus pisał, że w specyficzny sposób przechodzisz przemianę- zaczęła Jules,
kiedy już znalazły się w jej przytulnym salonie.
Już na pierwszy rzut oka widać było,
jakie zainteresowania posiada Jules, kiedy znalazło się w jej mieszkaniu. Nie
było uprzątnięte, wszędzie walały się książki w stylu „Jak przeżyć pełnię i nie zwariować” lub „Ugryzienia i skaleczenia- co zrobić, kiedy jest już za późno?”, na
ścianach pozawieszane były czarodziejskie zdjęcia i obrazy, wszystkie
przedstawiające watahę wilków wyjących do okrągłego księżyca, a gdzieniegdzie
mieściły się też antyramy, wewnątrz których na papierze wypisano różne
symboliczne anegdoty z aluzją, która naprowadzała na likantropię. Overstreet
położyła nonszalancko nogi na stolik na kawę i gestem dłoni zachęciła McKinnon
do zajęcia miłego fotela po drugiej stronie stolika.
-Właściwie to… Chyba powinnam
to raczej pokazać- sprostowała Marlena, zanim przysiadła. Jules ściągnęła brwi.
-W sensie… Masz jakiś defekt,
tak? Cały czas? Nie tylko kiedy zbliża się termin pełni?
-Nie…
-Yhym. Coś na nodze?
Szatynka kiwnęła głową, nieco
uspokojona faktem, że Jules od razu zorientowała się, o co chodzi. Może
faktycznie nic niezwykłego się z nią nie wyprawia? Zawahała się, ale po niemym
zachęceniu Overstreet odważyła się podciągnąć nogawkę spodni, odsłaniając
specyficzne „pęknięcie” od miejsca jej zadrapania, do kostki. Teraz, w
towarzystwie kogoś takiego jak Jules rana ta przybrała jakiegoś dziwnego
kształtu, a raczej, Marlena spojrzała na nią innym okiem. Przypominała cyfrę
siedem, nieco zakrzywioną i przekreśloną dwukrotnie po środku. Może i wpadała w
paranoję, ale zdawało jej się, że tak nie wyglądają zwyczajnie „zadrapania”.
Tymczasem kobieta zamrugała kilkakrotnie, upiła jednym susem całą kawę z filiżanki,
przy okazji krztusząc się przeraźliwie. Gryfonka zamarła.
-Słuchaj… Opowiedz mi może, w
jakich eee… okolicznościach Remus cię ugryzł? No wiesz… czy zemdlałaś, czy
mogłaś potem chodzić, czy miałaś przeszywające bóle między poszczególną fazą
księżyca…?
-On mnie nie ugryzł-
wytłumaczyła szybko. –Ja… znaczy się, zostałam zadrapana. Tylko zadrapana.
-I chcesz mi wmówić, że od
zadrapania zaraziłaś się wilkołactwem?- spytała Overstreet, a pytanie zmieszane
z jej hardym głosem zabrzmiało niemal jak szyderstwo.
-No… Tak powiedziała
pięlegniarka i Dumbledore, i uzdrowicielka z Munga…- wytłumaczyła skołowana
Marlena.
-Trafiłaś do Munga?-
kontynuowała przesłuchanie Jules. –Więc jednak coś się bolało?
-No… nie! Po prostu Dumbledore
ją zaprosił, żeby spojrzał na moją ranę ktoś, kto się w tym specjalizuje i… Czy
coś nie tak, proszę pani?
-Dumb… Dumbledore tak
powiedział?- nie chciała uwierzyć kobieta, poczym westchnęła ciężko. –Znowu
dałaś się oszukać. Zatajono przed tobą prawdę- odparła bezceremonialnie. Marlena
zamrugała kilkakrotnie.
-Jak… Jak to?
Jules w odpowiedzi warknęła, zupełnie
jak wilk. Wyglądała na wzburzoną. Szósty zmysł podpowiedział Marlenie, że nie
była zła o jej tępotę, tylko o ukrywanie prawdy. Sama była zbyt zszokowana,
żeby czuć złość. Bezsilność, to jedyne, co ją wypełniało w tej chwili. Nic nie
idzie dobrze… Znowu się coś zagmatwało… Skoro Dumbledore nie powiedział jej
prawdy to niewątpliwie była ona przerażająca, wręcz nie do udźwignięcia przez
zwykłą, szesnastoletnią dziewczynę. Może i była masochistką, ale w tej chwili
jedyne, czego chciała, to poznanie tej straszliwej prawdy. Chciała wiedzieć na
czym stoi, wiedzieć, jak bardzo jej sytuacja jest beznadziejna. Skoro zniosła
likantropię, biedę w rodzinie, zdradę przyjaciółki i milion innych porażek w
jej pechowym życiu, to to jedynie ją wzmocni. Przełknęła głośno ślinę.
-Czy… Co jest ze mną, proszę
pani?
Kobieta pokręciła głową bezradnie.
-Słuchaj, dziecko, jestem
człowiekiem Dumbledore’ a, a skoro on stwierdził, że nie powinnaś znać prawdy,
to jej nie poznasz, przynajmniej teraz. Jeśli cię to uspokoi, powiem, że twoja
sytuacja się poprawiła… Jesteś bezpieczna... Póki On…- urwała i spojrzała na dziewczynę
z innej perspektywy- po raz pierwszy z żywym zainteresowaniem. -Boże,
poszukiwałam takich jak ty przez całe życie! Nigdy… Nikt mi nie uwierzy, kiedy
powiem, że spotkałam…
-Że spotkała pani kogo?-
spytała poirytowana. –Czy ktoś, do jasnej cholery, może mi powiedzieć, co jest
grane?
Jules wciąż rozmawiała sama z sobą. W
końcu podniosła wzrok i znów obdarzyła ją łaskawym spojrzeniem. Dziwnie
kontrastowało to z jej twardym usposobieniem.
-Czy miałaś w rodzinie
jakiegoś badacza niebezpiecznych zwierząt… albo jakiegoś aurora?
-Nie… Obawiam się, że nie-
odparła wywracając oczami. –Ale co to ma do rze…
-Ciekawe- ucięła jej Jules.
–Naprawdę ciekawe. Jesteś pewna, że twój ojciec albo dziadek nie interesowali
się zaginionymi, magicznymi stworzeniami? Jak… elfy?
Marlena prychnęła cicho. Kobieta co
prawda tym zdaniem nie kpiła otwarcie z członków jej rodziny, ale powszechnie
wiadomo było, że tylko szaleńcy wierzą w elfy, takie elfy, jakie wyobrażali
sobie mugole. Jako wielka fascynatka zwierząt, Marlena wiedziała, że ten
gatunek kiedyś istniał, ale wszyscy przedstawiciele rdzennych elfów wyginęli,
najczęściej powybijani podczas licznych wojen z czarodziejami, o których
nasłuchała się od profesora Binnsa. Lekcje poświęcone elfom były bowiem jedne z
ciekawszych tematów, podczas których mała garstka osób zaczynała słuchać. Nie
pozostaje jednak tajemnicą, że tych istot już nie ma- a właściwie zostało po
nich jedynie kilkoro następników- małych chochlików, skrzatów czy wil. W ustach
tak zrównoważonej osoby jak Jules, pytanie o elfy mogło być jedynie upewnieniem
się, czy wśród McKinnonów nie było szaleńców.
-TAK! Jestem pewna, że nie ma
w mojej rodzinie, żadnego fanatyka tych bzdet o elfach i innych fanaberiach!
-Nieważne…- westchnęła
Overstreet, najwyraźniej zawiedziona odpowiedzią. -A może ktoś miał na pieńku z
jakimś czarnoksiężnikiem? To nie musi być Sama-Wiesz-Kto, zwyczajnie, z kimś,
kto bardzo interesował się czarną magią?
Otworzyła aż usta z oburzenia.
Fajnie, że Jules jest w swoim żywiole i poznaje nieznane dotąd przypadki ofiar
wilkołaków, ale na Boga, mogłaby chyba powiedzieć, o co chodzi? Marlena zawsze
miała problem z panowaniem nad sobą, a czuła, że zaraz, jeśli się czegoś nie
dowie, to narobi sobie wstydu.
-Proszę, niech pani powie mi,
co się ze mną dzieje! Zniosę prawdę! Jestem silna! A skoro to lepsze od
likantropii, to nie rozumiem…
-To niewątpliwie nie jest tak
przykre jak likantropia, dziecko, twój przypadek, również nie zgadzam się z
Dumbledore’ em w tej kwestii, ale musiał mieć swoje powody by ci o tym nie
mówić… Słyszałam, że Wasz Patron zaginął… Że to był jeden z Nich… Byłabyś
pierwszym takim przypadkiem w tym… nie wiem, dziesięcioleciu? Odkąd zaklęcie
zaginęło? –Mam jeszcze jedno pytanie- rzuciła nagle. –Czy… Czy posiadasz może
specyficzną biżuterię?
-CO?!- Doprawdy, ona tu martwi
się o swoje życie, a Jules zagaduje ją na temat jakiś łańcuszków?
-Chodzi mi o jakiś… no nie
wiem, bodajże, medalion, i zawsze jak go nosisz masz jakieś… wyjątkowe
szczęście albo pecha… czy gdzieś znalazłaś coś takiego? Albo widziałaś?
-Nie. Przykro mi, ale znowu: nie.
Chociaż być może pamięć bardziej by mi się rozjaśniła, gdyby wyjaśniła mi pani,
co takiego zataił przede mną Dumbledore?!
-Wszystko w porządku, Marleno-
usłyszała za sobą ten łagodny głos. Nie… To niemożliwe. Jak on… jakim cudem
mógł się tutaj znaleźć? –Witaj i ty, Jules. Byłabyś tak miła i zrobiła mi
herbaty?
***
-Co
profesor tutaj robi?- spytała zaskoczona Jules, kiedy już podała starcowi
filiżankę herbaty. –Gdybym wiedziała, że ma profesor jakąś sprawę do mnie,
sprzątnęłabym trochę…
-Och, dopiero dzisiaj się o
tym dowiedziałem. Miałem tu sprawę do załatwienia, przysługę, o którą poprosił
mnie minister magii i natknąłem się na Filiusa Flitwicka. Nie wiedziałem, że
panna McKinnon odwiedzi cię akurat dzisiaj. Gdybym wiedział, to bym uprzedził.
Marlena zaczerwieniła się jak piwonia.
Dopiero co została przyłapana przez dyrektora na karygodnym eee… obgadywaniu
go, bo nie przychodziło jej do głowy żadne inne słowo, które mogłoby
nakierunkować całą tę sytuację, więc chyba każdemu zrobiłoby się głupio. Ma za
swoje… Trzeba było panować nad temperamentem.
-A dlaczego chciał profesor
odwiedzić panią Overstreet w ten sam dzień, co ja?- spytała głupio. Jej
zażenowanie sięgało zenitu.
-Och… Przecież mamy ci
wszystko wytłumaczyć, prawda?- zagadnął z łagodnym uśmiechem.
Wytłumaczyć?
Czy to oznacza… Czy Dumbledore chciał jej powiedzieć o tej całej ciężkiej
przypadłości, ale czekał na odpowiedni moment? Przewidział, że odwiedzi ciotkę
Lupina? Nawet on nie potrafiłby przewidzieć takich rzeczy! Mógłby powiedzieć
jej o tym od razu, zaprosić panią Overstreet na rozmowę, tak jak wcześniej
uzdrowicielkę z Munga, i wtedy mógł sobie tłumaczyć.
Zacisnęła palce na kolanie, żeby jakoś rozładować swoją frustrację. W
przeciągu… pół godziny dowiedziała się tyle o swoim życiu… Nie dostała
odpowiedniego czasu by przyswoić ten nadmiar informacji, by przyswoić, że nie jest wilkołakiem, chociaż już
przyzwyczaiła się do tej myśli… Wtedy może miałaby humor do gadki na temat
paciorków, wisiorków i elfów.
-Jules, znak jakiego patronatu został
wydrążony?- spytał Dumbledore z zainteresowaniem. Overstreet znowu przysiadła
na kanapie, tym razem nie zarzucając już nóg na stół i po kilku łykach,
odważyła się odpowiedzieć:
-Patronatu Trevora Monroe-
odparła krzywiąc się przy tym. –Chociaż wiem, że to niemożliwe.
Profesor zamyślił się i złączył palce
obu dłoni, jak do modlitwy. W jego oczach tańczyły tajemnicze ogniki.
-Dziwne? Owszem. Niemożliwe?
Ani trochę! W końcu pan Monroe żyje, ma się całkiem dobrze, często widuje się z
synem…
-Jest w Azkabanie- sprostowała
kobieta. -A jego syn zamordował rodzoną siostrę. Pamiętam całą tę sprawę… Kilka
lat temu została wielce nagłośniona. I z tego, co wiem, nie przekazał nikomu
patronatu. A skoro nie przekazał nikomu patronatu, ona nie może do niego należeć- wskazała głową na Marlenę.
Dziewczyna zamrugała parokrotnie. Nic
już z tego nie rozumiała.
-Och, oczywiście, że może. Po
prostu nie wykonuje poleceń patrona. Według mnie nie ulega wątpliwości, że
panna McKinnon jest zmiennokształtną.
Serce zaczęło jej walić. Ktoś
nareszcie nazwał rzecz po imieniu! Spoglądała to na Dumbledore’ a, to znów na
Jules, oboje mierzyli się porozumiewawczymi spojrzeniami.
-Jestem kim?- spytała głośno. Ciotka Remusa zerknęła na dyrektora, który
skinieniem głowy pozwolił jej wytłumaczyć.
-Nie słyszałaś nigdy o
zmiennokształtnych? Istotach związanych, podatnych na wszelkiego rodzaju
mutacje i metamorfozy?- spytała, najwyraźniej retorycznie. –Tak… To rzadka
wiedza. O nich się raczej nie mówi, tak w porządku dziennym. To zakazana
wiedza. Głównie z najczarniejszych dziedzin magii.
Marlena zamrugała parokrotnie.
-Czy to oznacza, że… Że
oberwałam jakąś czarnomagiczną klątwą?- przeraziła się. Z dwojga złego wolała
już chyba likantropię, o której coś wiedziała,
niż całkowicie nieznane skutki uboczne jakiegoś niebezpiecznego uroku.
-Niekoniecznie- wtrącił się
Dumbledore. –Mogłaś odziedziczyć skłonność do zmiennokształtności, ale w twojej
sytuacji… Tak, myślę, że ktoś wymierzył w ciebie zaklęciem. I to nie byle jakim
zaklęciem.
-Widzisz…- wróciła do tematu
Jules. –Zmiennokształtność można porównać do… do alergii. Można z nią walczyć,
jeśli będzie się unikać przedmiotu uczulenia, i można nawet o niej nie
wiedzieć, jeśli… nigdy nie miało się z tym przedmiotem kontaktu. Być może ktoś
uczynił cię zmiennokształtną już we wczesnym dzieciństwie, i twoja początkowa
blizna, którą wzięłaś za zadrapanie jest po tym jedyną pamiątką, ale ta twoja…
skłonność do zmiennokształtności aktywowała się dopiero tej nocy… Tej nocy,
podczas której na twojej nodze ukształtował się znak przynależności do…-
westchnęła, nie wiedząc jak ubrać to w słowa. –Może zacznijmy od postaw,
dobrze?
Marlena niepewnie kiwnęła głową.
-Zaklęcia zmiennokształtności
są karalne, ale kilkanaście lat temu wielu czarnoksiężników je konstruowało.
Konstruktora, autora zaklęcia nazywa się potocznie patronem. I każdy, kto
oberwie zaklęciem od patrona, no i aktywuje je, automatycznie zapisuje się do
patronatu, czyli do takiej armii konstruktora zaklęcia.
-Mam rozumieć- zaczęła powoli
McKinnon- że jestem członkiem jakieś siły zbrojnej? I co pełnie wykonuje
jakieś… zadania?
-No…- jęknęła Jules. –Tak
można to nazwać. Wszyscy członkowie danego patronatu są całkowicie bierni w
stosunku do patrona- wykonują każde jego polecenie, ale tylko jeśli dostaną
rozkaz bezpośrednio, rozumiesz? Podczas pełni każdy z nich ma… nabywa
specyficznej umiejętności… trochę jakby… no wiesz, jakby miał połączony umysł z
patronem, czy coś… I wtedy jest tak całkowicie mu oddany, że aż traci
wspomnienia z całej nocy. No bo nie pamiętasz, zupełnie jak wilkołaki, co dzieje
się podczas pełni, prawda?
Pokręciła głową.
-Drugiego dnia tego roku
szkolnego- przemówił Dumbledore- zaraz po pełni, stawiłaś się u pani Pomfrey,
ponieważ miałaś złamaną rękę, prawda? I tego właśnie dnia po raz pierwszy zobaczyliśmy
i zdiagnozowaliśmy u ciebie skłonność do zmiennokształtności. Ale wtedy jeszcze
nie aktywowała się ona u ciebie. Dopiero podczas pierwszej pełni, ukształtował
się u ciebie symbol patronatu. A to oznacza, że podczas okresu pomiędzy dwoma
tymi samymi fazami księżyca, musiałaś spotkać patrona albo innego członka
twojego patronatu. To jest właśnie warunek aktywacji zaklęcia.
-Rozumiem- powiedziała. Potem
zapanowało milczenie.
Kogo spotkała pierwszej nocy szóstej
klasy? Zemdlała w Zakazanym Lesie, więc teoretycznie wiele osób mogło się
tamtędy przewinąć, o ile oczywiście, zaklęcie aktywuje się również, kiedy nie
widzi się zmiennokształtnego na oczy. Ale może odpowiedź jest bardziej
oczywista? W końcu, kto ją wtedy ocalił? Malum Avery. Nie… Przecież widywała go
często, chodzili razem na zajęcia, a skoro jedyne, co potrzebne to zetknięcie
się z innym zmiennokształtnym, to zaklęcie powinno aktywować się już w
pierwszej klasie.
Chyba, że urok został rzucony tej
samej nocy, w której spotkała Avery’ ego. W końcu, nigdy wcześniej nie widziała
tej rany u siebie na nodze. Nie przeoczyła by tego, prawda? Na pewno
zauważyłaby taką szpecącą szramę.
-A więc… Inny zmiennokształtny…-
zaczęła niepewnie- z mojego eee… patronatu, też jest w Hogwarcie, tak?
-Na to wychodzi, tak- zgodził
się Dumbledore. –I musiałaś spotkać go przynajmniej raz.
***
Przyjęło
się, że sytuacje niecodzienne i nietypowe nazywamy dziwnymi. Niesłychana inność
czy odmienność bardzo często traktowana jest mało przychylnie. Wbrew pozorom
nie lubimy niespodzianek i odskoków od rutyny, bo to wszystko segregujemy i
szufladkujemy do wielkiej klatki DZIWNOŚCI.
James Potter, kiedy tylko rozbrzmiał
dzwonek zwiastujący koniec obrony przed czarną magią ustawił się w kolejce do
biurka nauczyciela Argenta, aby oddać swój esej na temat śmierciotul, za
którego, tak między Bogiem a prawdą, wziął się dopiero na przerwie obiadowej.
Ku zdziwieniu Remusa udało mu się napisać wymagane cztery stopy jedynie na
podstawie zapamiętanych informacji, nawet na chwilę nie otwierając podręcznika.
Taki właśnie był- nigdy specjalnie nie przykładał się nauki, ale ona sama wchodziła
mu do głowy. Posiadał doskonałą pamięć i gdy tylko uważał i słuchał na lekcji zapamiętywał
wszystko, co powiedział profesor. Cóż, to mogło wyjaśniać, czemu tak nie szło
mu z eliksirów- słowa Slughorna wpadały jedynym uchem, a wylatywały drugim.
Jakie dziwne wydarzenie go spotkało? A więc, gdy ustawił się w kolejce do
biurka nauczyciela, poczuł, że ktoś delikatnie, aczkolwiek stanowczo, ciągnie
go za ramię. A kim była ta osoba? Lilian Evans. Proszę, proszę.
-Hej- przywitała się z lekkim
uśmiechem, który prawie natychmiast zbladł, a na jego miejsce wszedł wyraz
niezadowolenia. Nie odpowiedział. Stał z założonymi rękami i czekał na to, co
powie. –Słuchaj wiem, że nie gadamy… a raczej ty, nie gadasz ze mną, ale…
-Czego chcesz, Evans?
Jego ton głosu był tak chłodny, że
Lily zamarła. Zaczerwieniła się cała i zaczęła bąkać coś pod nosem.
-Jak tam, przystojniaku!-
znikąd zmaterializowała się Jo i cmoknęła go w policzek. Lily wstrzymała
oddech, a James zmarszczył brwi. Okej, nie żeby miał coś przeciwko całującej go
ładnej dziewczynie, co dodatkowo wstrząsnęło Evans, ale ta sytuacja była tak
niecodzienna (bo nie czarujmy się- Jo nikogo nie całuje bez powodu), że nawet
nie spytał, co się tu wyprawia.
-Więc… oh… to prawda, tak?-
zmartwiła się Ruda. James chyba nigdy nie widział jej tak niepewnej i
zawstydzonej… Zawsze emanowała z niej duma i pewność siebie.
-Co jest prawdą?- spytał
ostro.
-Nooo…
-Lily nie może uwierzyć w to,
że nareszcie zmądrzałeś i sobie ją odpuściłeś-wtrąciła Jo zniecierpliwionym
tonem- całując się ze mną.
Powiedziała jej?! Doprawdy, nie
spodziewał się, że z Jo Prewett jest taka plotkara! Skoro powiedziała o tym
Lily, za którą uczciwie mówiąc nie przepada, to co dopiero z bardziej znośnymi
towarzyszkami… Kto jeszcze wie? Cały Slytherin? Gryffindor? Peter? Poczuł, że
ponownie przytłaczają go wyrzuty sumienia, które, jak wcześniej myślał, zostały
zażegnane. Wcześniej to była kwestia sumienia- czy Peter się dowie, czy też nie,
ale teraz poczuł, że u tej dziewczyny żaden sekret nie jest bezpieczny… To
jakby pocałował Emmelinę- dwie minuty później wie cała szkoła.
-Nawet nie zaprzeczasz!-
jęknęła Evans.
-Nie mogę zaprzeczyć.
Jo zaśmiała się szyderczo, oczy Lily
przybrały kształt zielonych ćwierćdolarówek, a James dopiero teraz zaczynał
nazywać tę sytuację dziwną. Skołowana Lily Evans, Jo Prewett paplająca jak małe
dziecko i sam fakt zobaczenia tej dwójki razem niewątpliwie był jednym z
najdziwniejszych, jakie miał okazję zobaczyć. Tymczasem Prewett przeszła do
swojego asa w rękawie, czując, że teraz nadchodzi jej triumfalna chwila:
-Wydaję mi się, że to wcale
nie ja jestem zazdrosna, Evans.
Rudowłosa nie odpowiedziała. Jo
uśmiechnęła się z satysfakcją i rzuciła na odchodne:
-Jak to się mówi, Potter-
dziewczyna jest właśnie wtedy, gdy nie chcesz.
***
Dorcas
co parę sekund wychylała spojrzenie znad książki do transmutacji z bibliotece i
chyba nikt, kto uważnie ją obserwował, nie dałby się nabrać, że spędza ona ten
czas na powtarzaniu materiału. Ona zwyczajnie tak nie robiła- była zanadto
nadpobudliwa, żeby się uczyć. Miało to oczywiście negatywny wpływ na jej oceny,
ale Dorcas niespecjalnie się tym przejmowała. Wiedziała, że nie ma na tym
świecie ideałów, a to, co jej nie idzie, to nauka.
Drugim powodem, dlaczego nikt nie
uwierzyłby, że uczy się w bibliotece była jej mina i charakterystyczny
uśmieszek, który przybierała tylko, kiedy na coś, a raczej kogoś, czekała. A
gdyby dodać do tego jeszcze fakt, że przed chwilą podmalowała sobie usta,
wiadomo było, że czeka na chłopaka. Kolejny raz zerknęła w litery książki,
które zdawały się wirować i zmieniać miejsca przed jej oczami. I wtedy ktoś
zasłonił jej oczy zimnymi dłońmi.
-Jesteś- uśmiechnęła się,
poczym strąciła ręce chłopaka, wychyliła głowę i złożyła na jego ustach krótki
pocałunek. Syriusz Black uśmiechnął się łobuzersko.
-Długo czekałaś?
-Nie.
Wstała ze stołka i rzuciła książkę na
pierwszą lepszą półkę. Syriusz przysiadł na jej miejsce i wciągnął na kolana. Dorcas
uśmiechnęła się niczym mała dziewczynka, która siada na kolanach swojego
tatusia, i tak samo jak ona zarzuciła mu ręce na szyję. Szarooki pogładził
opuszkiem palców jej wargi.
-Jak ci minął dzień,
ślicznotko?
-Średnio. Każdy dzień mija mi
średnio, bo muszę patrzeć się jak Titanic się do ciebie łasi…- wywróciła oczami
ze złością. –„Syri, jak pięknie dzisiaj wyglądasz”, „Syri, słyszałam, że za
pięć miesięcy jest Hogsmeade, może już zrobisz dla mnie miejsce w swoim
napiętym kalendarzu?”, „Syri, a mogę pójść dzisiaj na wasz trening?” i inne
równie głupio-idiotkowo-żałosne teksty, takie same jak ona- zrobiła skwaszoną
minę, skrzyżowała ręce na piersi i siląc się na słodki ton, spytała: -Kiedy z
nią zerwiesz.
-Przecież ci mówiłem- wyjaśnił
cierpliwie Syriusz. –Już wiem, jak to zrobić. Musisz dać mi tylko trochę czasu.
Zaśmiał się widząc gniew w oczach
szatynki, a gdy tamta już otwierała usta, by jakoś to zripostować, umiejętnie
zamknął je pocałunkiem. Syriusz i Dorcas spotykali się w bibliotece codziennie,
od pamiętnej nocy po babskim wieczorku. Z początku to faktycznie był przypadek-
Meadowes przyszła tutaj poszukać Lily, a Black- Lupina i oboje wpadli na siebie
przechodząc pomiędzy regałami. Skończyli tak samo- całując się namiętnie na
jednej z kanap do czytania. A drugiego dnia już zaczęli się umawiać. Mogłoby to
być ich oficjalne zejście, ale Black nagminnie powtarzał, że póki co nie
zamierza rzucić Emmeliny, „bo czeka na odpowiednią chwilę”. Jaka miała być tak
odpowiednia chwila? Dorcas nie miała pojęcia. Spodziewała się, że chce on
zrobić coś okropnego, bo raczej z uczuciami blondynki się nie liczył.
Pocałunek pogłębiał się i pogłębiał.
Zapach Blacka, jego mocne ramiona i włosy, które czochrała swoją dłonią
wprawiały ją w tak błogi stan, że nie miała pojęcia gdzie jest i która godzina.
Zaskakujące, jak wielki wpływ miał na nią zwykły chłopak. Chłopak, którego
całkiem niedawno nie chciała znać i któremu na każdym kroku dawała kosze. Boże,
jak dobrze, że nareszcie mu uległa… Syriusz z całą pewnością górował nad
wszystkimi jej dotychczasowymi partnerami razem wziętymi. Mijały minuty, a oni
odrywali się od siebie tylko po to, żeby złapać oddech. Być może siedzieliby
tam, w tej pozycji, do wieczora, aż pani Pince nie przyłapałaby ich i nie
przepędziła łańcuszkiem przekleństw, gdyby nie…
-DORCAS?!- uniosła głos
rudowłosa dziewczyna. Meadowes natychmiast oderwała się od Blacka.
-Lily? Co ty tu robisz?-
speszyła się czerwieniąc jak piwonia.
-BLACK?!- krzyknęła jeszcze
głośniej.
-Ciebie też miło widzieć,
Evans- uśmiechnął się sztucznie. –Wiesz, byłoby miło gdybyś sobie już może…
-Myślałam, że Emmelina ma
paranoję- wyznała szczerze. –Ale miała dużo racji. Oszukujecie ją!- obruszyła
się.
Dorcas oblizała nerwowo wargi. Nie
wiedziała, co odpowiedzieć. Może, że niezbyt obchodzi ją, co pomyśli Titanic?
Czy wtedy wyszłaby na zołzę?
-Co za psychiczny dzień…- szepnęła
Evans. –Najpierw Potter, teraz wy…
-A co zrobił James?-
zainteresowała się Dorcas. Chciała natychmiast zmienić temat. Syriusz westchnął
ciężko, ale po szeregu znaczących spojrzeń, które mu wysłała, podchwycił
rozmowę.
-Właśnie, co zrobił Rogaś?
Ruda zaśmiała się szyderczo, gotowa
podzielić się oburzającym odkryciem, ale w porę ugryzła się w język. Black
najprawdopodobniej wiedział o tym całym wariactwie, a gdyby zauważył, że nie
jest zachwycona całym tym incydentem, z pewnością pobiegłby pochwalić się
przyjacielowi. Zamiast tego przybrała twarz pokerzysty i rzuciła:
-Nie zmieniajcie tematu.
Powiecie może o tym… incydencie Emmelinie?- prychnęła, widząc ich milczenie. –Jasne,
że nie! Rozumiem, że uważacie, iż nie zasługuje ona na prawdę?
-To nie jest twój interes-
wypaliła Dorcas. –Och, proszę, Lily… Obiecaj, że jej nie powiesz… My liczymy
się z jej zdaniem, prawda, Syriuszu?
-Jasne- mruknął Black bez
przekonania.
-Och… No weź.
-Nienawidzę kłamstwa- rzuciła
chłodno Evans. –Pomyśleliście może, że ona może wpaść do biblioteki w każdej
chwili?
-Eee… Szczerze? Nie.
-…a gdyby zobaczyła was, w
takiej scenerii- rzuciła wrednie- wątpię, żeby wam szybko wybaczyła.
-Dobrze, skończyłaś te gorzkie
żale? Teraz powiedz, co zrobił Rogacz- poprosił Łapa. –Ostatnio nic mi nie
mówi.
-Nie?- zdziwiła się Lil. –Czyli
nie wiesz o jego romansie z Jo Prewett?
-Co ty, do jasnej cholery,
powiedziałaś?!
Lily wzruszyła ramionami i zrobiła
jedną ze swoich wymownych min, po których nikt nie śmiał wałkować dalej tego
tematu. Syriusz to marszczył brwi, to mrugał intensywnie, to znów parskał,
bardziej z oburzeniem niż ze śmiechu. A Dorcas… Dorcas przez chwilę nie
odrywała spojrzenia od swojej przyjaciółki. Na zewnątrz wyglądała na całkiem
opanowaną i twardą, ale w oczach tańczyły jej smutne ogniki. Czy to możliwe…?
Czy Dorcas znowu coś sobie dopowiada?
-Czekajcie, a Jo Prewett nie
była dziewczyną Petera?- spytała szatynka chcąc przerwać ciszę.
-Nie tyle co była, ale jest-
sprostował Syriusz, poczym wyprostował się jak struna. –Nie wierzę ci, Evans.
-Tak, ja też nie wierzyłam-
wyznała zgryźliwie Lilian. –Jo mi powiedziała na Obronie, ale byłam pewna, że
tylko ściemnia… ale zapytałam twojego kumpla i on to wszystko potwierdził.
-Ale przecież… on całkiem niedawno
praktycznie przeklinał tę dziewczynę… śledził ją… to…
-Wiem! Czyste szaleństwo.
-Ale…
-Lily, czy ty troszkę nie
dramatyzujesz?- spytała nagle Dorcas z łobuzerskim uśmieszkiem godnym huncwotów.
–W końcu… to był tylko pocałunek, no
nie?
-Tylko?- powtórzyła Evans bez przekonania. –Trochę jak wy dzisiaj tylko się całowaliście, ale to starczy
Emmelinie do obrażania się, możecie mi wierzyć.
-No tak…- wciąż naciskała
dziewczyna. –Ale Emma jest dziewczyną Syriusza, a James… on właściwie jest
wolny, co nie?
-No… tak… Ale Jo nie jest!-
krzyknęła oburzona.
Ku jej zdumieniu Dorcas wybuchła perlistym
śmiechem, a Black szybko wziął z niej przykład.
-Czy tylko mi nie wydaje się
to zabawne?- spytała z zażenowaniem.
-Ty… Boże, czy ty jesteś
zazdrosna?- zapytała szatynka z błyskiem w oku. Po tych słowach Syriusz
roześmiał się jeszcze głośniej.
-Ja? Zazdrosna? Żartujesz
sobie ze mnie?
-Wybacz, Evans, ale mam
podobne skojarzanie- przyznał Łapa. –Masz minę, jakby popełnił przestępstwo.
-Zrobił świństwo swojemu, i
tak nawiasem mówiąc TWOJEMU, przyjacielowi. Gardzę nim! Jest obrzydliwy i jest
hipokrytą!
Widząc poirytowanie przyjaciółki
Meadowes podniosła ręce w geście kapitulacji.
-Jak chcesz. Może wtajemniczycie
mnie, dlaczego James tak bardzo
niedawno przeklinał i śledził tę dziewczynę? Bo mówicie tu jakimś szyfrem, a
człowiek z zewnątrz nie ma pojęcia, o co chodzi.
-Widzisz, kochana… Niedawno
rozmawiałem na jej temat z moim braciszkiem… Bez komentarza- rzucił wywracając
oczami. –I dowiedziałem się, że prowadzi ona jakąś grupę fanatyków Voldemorta i
praktykuję legilimencję.
-Legilimencję?- powtórzyła
szatynka.
-To… umiejętność czytania
komuś w myślach- wyjaśniła treściwie Lil. –A tak właściwie to… zdaje się, że
mnie tym zaraziła.
-Zaraziła?- zamrugał Syriusz.
-No… Ja słyszę jej myśli, ona
słyszy moje… Właściwie to możemy sobie tak niewerbalnie pogadać- wyjaśniła,
przygryzając dolną wargę. –No wiecie, telepatycznie.
-I mówisz o tym dopiero
teraz?- oburzył się arystokrata. –Nie ma to jak mieć przed wszystkimi
sekreciki.
-Weź się lepiej nie odzywaj-
syknęła. –Masz więcej sekretów niż ja!
-Ale- zabrała głos Dorcas- nie
jestem pewna, czy to normlane… no, że tak nagle odkryłaś u siebie takie
umiejętności. Umiałabyś pogadać z kimś innym?- spytała nagle. Lily pokręciła
głową, zrezygnowana.
-Próbowałam. Ale nie potrafię
nic zrobić, gdy jej nie ma. Kiedy jest w pobliżu… kiedy patrzę jej w oczy, to
słyszę jej myśli… tak jakby rozbrzmiewające po mojej głowie… to jest
psychiczne- poskarżyła się. –Czuję się psychicznie.
Dorcas i Syriusz wymienili
spojrzenia. Niewątpliwie słowa Lily lekko ich zaintrygowały. Black spojrzał na
zegarek. Miał iść z Jamesem teraz na Emmelinę… Gwóźdź programu- uświadomienie
jej, że cały cyrk z zamianą ról był przez niego zorganizowany… Czy wypadało
jednak tak nagle zostawić dziewczyny? Ze zdziwieniem odkrył, że bardziej
ciekawi go cała zagadkowa sprawa Jo Prewett niż mina Emmeliny na te rewelacje…
Jego najlepszy kumpel ją całował.
James zawsze się poświęcał dla niego… To był swego rodzaju wybór- mógł upewnić
się, czy jego przyjaciel nie popełnia jednego z największych głupstw swojego
życia, gadając z dziewczyną, której delikatnie mówiąc nie znosi, albo iść
zadbać o swój dobry humor… Obie opcje były równie kuszące. Teraz tylko, co
wybrać?
***
-Wiem, że kochałeś się w Amelii Bones w drugiej klasie!- szepnęła
triumfalnie Greta, a właściwie to Emmelina. Remus Lupin zmarszczył brwi.
-Okej, jesteś Emmeliną-
zaniepokoił się. –Ale Merlinie, po jakie licho nałykałaś się eliksiru wielosokowego?
-Nie nałykałam się- wyznała
dziewczyna. Mimo niskiego głosu Grety zabrzmiało to równie słodko i naiwnie,
jak gdyby wypowiedziała to swoim charakterystycznym sopranem. –Nie jadłam
dzisiaj nic! Bałam się, że Meadowes mnie otruła!- wyznała żałośnie.
Lupin westchnął ciężko. Nawet nie
chciało mu się wybijać z głowy swojej przyjaciółki tych bzdurnych teorii o tym,
że przyjaciółka chce się jej pozbyć.
-Na pewno? Nie piłaś niczego?
Nie brałaś rano?
-Mówię ci! Rano weszłam do
łazienki i wszystko było normalnie! A potem… kiedy z niej wyszłam już byłam
żałosną Gretą Catchlove! I co gorsza, minęło już tyle godzin, a mi nawet nie
zmienił się kolor oczu!
Remus zastanowił się głęboko. Co z
tego, że ostatnio nie dogadywał się z blondynką? Przyjaźń przez tyle lat do
czegoś zobowiązywała. Zastanowił się głęboko… Skoro ona nic nie jadła, to
logicznym wytłumaczeniem byłoby, że ktoś wlał jej kilka kropel eliksiru do jakiegoś
mazidła, które ona używała w niewyobrażalnych ilościach… ale to niemożliwe, po
tylu godzinach działanie eliksiru z pewnością by ustąpiło. Emmelina westchnęła
żałośnie i z nerwów wypsikała się flakonikiem perfum… dziwne miała sposoby na
odstresowanie.
Zaraz, zaraz!
-Emma, daj mi ten flakon-
poprosił. Titanic zmarszczyła brwi, poczym podała mu francuską buteleczkę.
-Dostałam od Syriusza-
pochwaliła się. –Prawda, że pięknie pachnie?
Że na to nie wpadł od razu. Zacisnął
zęby i, by się upewnić, sprawdził ten „piękny” zapach. Oczywiście. Boże, jakie
to sprytne…
-Emmelina, to zmodyfikowany
eliksir wielosokowy. Ma osłabione działanie, ponieważ nie podaje się go
doustnie. Musiałaś wylać na siebie nienormalną ilość tego świństwa, skoro
utrzymuje się do teraz!
Gryfonkę (w ciele Puchonki) zatkało.
Spoglądała to na niego, to na flakonik, to znów na swoje paznokcie, które nie
były ani pomalowane, ani dobrze wypielęgnowane.
-Czy to oznacza…
-Syriusz zabawił się twoim
kosztem. Tak, o to mi właśnie chodzi.
To właśnie była trzecia lekcja Emmeliny.
______
Heeeeej
:*. Wróciłam. Nie zabiłam się w górach. I muszę wam powiedzieć, że
WSZYSTKIM, którzy stracili wenę, gorąco polecam taką zmianę klimatu.
Wróciłam z tyloma pomysłami!
Stary
punkt programu- kiedy skomentuje wasze rozdziały? Wiem, jestem na
siebie wściekła, że tego jeszcze nie zrobiłam! To znaczy zrobiłam... W
jakiś 10 procentach. Po prostu rzadko zaglądałam w komputer (ten
rozdział we większości napisałam w górach)... ale obiecuję- zrobię to.
Niedługo.
Chciałam
wam podziękować za to, że komentujecie każdy rozdział, nawet jeśli to
nie idzie w dwie strony. To wiele dla mnie znaczy. Dlatego też dedykuję
rozdział Wam wszystkim- czytelnikom. Cieszę się, że ze mną jesteście.
PS. Lista czytelnicza Bloggera chyba wciąż nie działa.
Coś mi tu nie pasuje... Skoro Lily sobie o wszystkim przypomniała, w tym o Isaacu, to dlaczego nie pamięta, że Jo to jej siostra?
OdpowiedzUsuńJuż wyjaśniam: Lily przypomniała sobie jedynie część wymazanych wspomnień, na skutek tego, ze James powiedział jej, ze Jo posiada zdolność legilimencji. To trochę jak takie rzucanie hasła, a ona przypomina sobie tylko to, z czym jest to kurczowo związane.
UsuńJames powiedział o legilimencji ona przypominą sobie tylko to, ze Prewett wlazi jej do głowy. Nie powiedział nic o pokrewienstwie- ta wciąż żyje w błogiej nieświadomości. Mam nadzieję, że trochę rozjaśniłam tę sprawę :).
Pozdrawiam :*
W ogóle nie podoba mi się zachowanie Syriusza wobec James'a. I to całe gadanie o tych randkach.... Pasuje ono do Damon'a, ale Syriusz powinien powiedzieć coś w stylu, że nie może się poddać, itd. Przynajmniej takie są moje odczucia. Dla mnie Syriusz jest właśnie taki... I jeszcze jedno, czy jego uczucia do Dorcas są prawdziwe czy to tylko zabawa?
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział świetny i już nie mogę doczekać się następnego!
Wreszcie Emmelina dostała nauczkę.... Tolerowałam ją tylko dlatego, że ma wygląd mojej ukochanej Caroline <3
Główny wątek, moja ukochana Lily i James zeszły na dalszy plan, już jakiś czas temu. A teraz jeszcze bardziej bo ich pokłuciłaś! Żądam powrotu!!!!
I ten intrygujący wątek Marleny.... U ciebie wszystko się ze sobą łaczy, jest wiele szczegółów i ty to wszystko ogarniasz. Podziwiam cię! Za długość rozdziałów, za tekst, za dbałość w szczegóły, za całego bloga!
Żczę weny i szybkiego dodania dobrego rozdziału, bo już umieram z ciekawośći! ^^
Pozdrawiam, Oliwka ;*
P.S.
Nadal nie może dojść do mojej świadomości, że uśmiercisz moich ulubionych bohaterów ;(
Hmm... Co ja tu mogę powiedzieć na usprawiedliwienie Syriusza... Okej- u mnie jest póki co dzieciakiem, takim zresztą jak James, ale jeszcze większym, bawi się i Dorcas, i Emmeliną, i paroma innymi dziewczynami, no i przede wszystkim nie może uwierzyc w to, że jego najlepszy kumpel obdarzył kogoś głębszym uczuciem niż zwykłe zainteresowanie. Tym bardziej, że on za Lil nie przepada. Faktycznie, zawsze wyobrażałam sobie Syriusza jako takiego zmodyfikowanego Damona Salvatore, ale podobnie jak Damon, on po czasie podrośnie, nie ukrywam, że taki wpływ będzie miała na niego Dorcas i zrozumie, że dziewczyny nie są zabawkami. I wtedy będzie on wspierał Jamesa w całej rozciągłości :).
UsuńJeśli chodzi o twoje drugie pytanie- apeluję w tej chwili do wszystkich fanek Doriusza i przepraszam za bezczeszczenie tej pięknej pary- Black w tej chwili ewidentnie się nią bawi. Uczucia Dorcas są prawdziwe, ale szczerze mówiąc wcale nie bardzo głębokie. Ta dwójka będzie się jeszcze wielokrotnie rozstawać, oboje będą próbować z innymi osobami, ale w końcu i tak do siebie wrócą, bo w głębi serca nie potrafią bez siebie funkcjonować. Tak właśnie widzę ich parę i w tym kierunku chciałabym ich pokierować.
Och, Lily i James niedługo się pogodzą. Obiecuję. Trochę muszę ich jeszcze pokłócić, bo generalnie są oni takim typem pary- miłość/nienawiść, ale ta kłótnia raczej służy do zmiany postawy Evansównej, więc Jo do czegoś pożytecznego się przyczyniła, kłócąc ich jeszcze bardziej :D.
Dziękuję ci pięknie za komentarz i ciepłe słowa <333.
Pozdrawiam :*
Nie pasuje mi to zachowanie Syriusza.... no ale.... ;)
OdpowiedzUsuńJest ! Boże, jak ja nienawidzę tej Emmelisyn sriny xD YEah
Podoba mi sie czcionka i rozmiar w której piszesz rozdziały... zdradz mi jaki to rozmiar, bo styl to Georgia?
Rozdział fenomenalny i taki długi <3 podziwiam ;*
Weny ;*
Dziękuję ci za komentarz :*.
UsuńZmieniłam teraz szablon, tamten miał chyba ustawioną Georgię na 12... ten ma na pewną Verdanę na 12 :D.
Pozdrawiam :*
Nie wiem, co powiedzieć. Po głowie kołuje mi się tysiące myśli. Nie wiem od czego zacząć. Może od mojej ulubione pary: Lily i Jamesa.
OdpowiedzUsuńJames naprawdę pocałował Jo? Po prostu nie wierzę, ale nie potrafię też go wyzwać. Był pijany (wiem to żadna wymówka), zrozpaczony i idiota tak dał się podejść! No po prostu Huncwot tak dać się podejść. ale mimo to okropnie mi go szkoda. Całował się z dziewczyną, której nienawidzi i w dodatku dziewczyną swojego kumpla. Ja dobrze zrozumiałam? Nie powiedział Peterowi ani Syriuszowi, a o Remusie to już nie mówię. On naprawdę jest złamany, ale powinien przynajmniej Peterowi się przyznać. A Lily? Czyżby była zazdrosna? I to obsesyjnie? To mi się podoba. Nareszcie to Lily się stara (może nieświadomie, ale zawsze gdzieś tam jest jej przykro). Lily Evans zazdrosna to naprawdę świetnie brzmi :) I niech oni się pogodzą!!! Nie mogę się doczekać kiedy wreszcie będą razem. Wiem, że jak to się już stanie to będę chciała, żeby nie byli razem, ale teraz nie mogę wytrzymać jak tak się kłócą.
Teraz pora na Marlenę. Ale to wszystko pomieszane, jak dla mnie to jest pomieszane to jak dla niej musi być. Szkoda mi jej. I w co ona się wpakowała nieświadomie, ale tak to to nie jest wina Remusa... chyba. Chcę się bardzo dowiedzieć o co w tym chodzi. to niby Avery? Nie chce mi się wierzyć.
Emmelina - takie rzeczy to tylko ona. Nieźle Syriusz się na niej odgrywa. Nie lubię jej, więc bawi mnie cała ta sytuacja :) Zamiana - genialny pomysł. Po prostu bije wszystko!!! Przynajmniej Remus ogarnął, że to ona, ale to wszystko może czegoś ja nauczy... albo i nie. Ale jak milo, że Syriusz spotyka się z Dorcas. Najlepsze jest to, że to z Emmelina są oficjalną parą, a Dorcas jest kochanką, ale ja czuję jakby to zdradzał Dorcas. Niech wreszcie zerwie z tą Emmeliną! I pomoże Jamesowi!!! On go potrzebuje!!!
Rozdział fantastyczny!!! :)
Pozdrawiam ♥
http://magicznaprzystanblogowelfik.blogspot.com/
Skomentowałaś :***. Czekałam na twój komentarz niecierpliwie i jak zwykle niesamowicie mnie zmotywowałaś :D. Ale po kolei:
UsuńJeśli chodzi o pogodzenie się Jily, to raczej nastąpi to niedługo (ich oficjalna, niepodważalna zgoda będzie miała miejsce w rozdziale piętnastym, ale być może wcześniej osiągną jakieś minimalne porozumienie, jeszcze nwm jak to rozegram). A na parę Jily będziecie musieli niestety dłuuuuuugo, ale to dłuuugo poczekać. Sama jestem olbrzymią fanką takich szablonów miłości- tysiące niedogodności po drodze, już nie potrafią bez siebie żyć, ale jednak cały czas nie są razem, bo... nie :D. Tak więc trochę to potrwa zanim będzie miało miejsce to szczęśliwe wydarzenie :)
Hmm... Mówisz, że to pomieszane? To chyba racja... idać, że trochę nawaliłam tego wątku, żeby potem go na kilka rozdziałów przerwać i kontynuować jakby nigdy nic (po prostu na nią mam bardzo ograniczony ładunek weny :D)... Ale tak sobei myślę, że od przyszłego rozdziału będę zamieszczać kilkuzdaniowe przypomnienie, co było... Tak chyba byłoby lepiej :D.
Definitywnie- to nie jest wina Remusa. I definitywnie mogę zaspoilerować SPOILER że to nie był Avery. Odpowiedź jest bardzo oczywista i obiecuję, że wszystko wyjaśni się w przyszłym rozdziale :D.
Syriusz niedługo zerwie z Emmeliną- obiecuję ;>. I Jamesowi też pomoże- w końcu od tego tutaj jest :D.
Dziękuję ci stukroć za komentarz :***
Pozdrawiam :*
Ogólnie ja tez jestem fanem takich długo rodzących się miłości. Ale u mnie to wygląda tak: Niech to!!! Kiedy oni nareszcie będą razem! No ile można się kłócić!!! ... Są razem... litości!!! Oni są tacy mili dla siebie!!! To nienaturalne. Wolałam jak się już kłócili!!!... Pokłócili się... Że co?!! Jak oni mogli mi to zrobić?!!! to nie realne!!! :D
UsuńWięc jeśli planujesz zrobić coś w ten deseń, to spodziewaj się własnie takich komentarzy ode mnie. Ja inaczej nie umiem :)
A pomysł z przypomnieniem o czym było jest bardzo fajny. Na początku jak czytam trochę nie mogę się ogarnąć, Potrzebuję trochę przeczytać. przy takiej ilości blogów, które czytam wątki mylą mi się :P
Dziękuję za to, że piszesz tego bloga :*
Pozdrawiam ♥
Nie mam pojęcia jak to się stało, ale nie przeczytałam poprzedniego rozdziału!!! Jak to jest w ogóle możliwe!?!?!?! Ale już nadrobiłam i może od razu skomentuję oba w jednym komentarzu. Więc zaczynam ;)
OdpowiedzUsuńRozdział 10
Zacznę trochę od końca, ale trudno. Dorcas&Syriusz, Syriusz&Dorcas Powiem tylko jedno NARESZCIE!!! Może to i trochę wredne w stosunku do Emmeliny, ale cóż ona też nie jest święta i tak na prawdę rozbiła związek Blacka i Meadowes w pełną premedytacją także nie jest mi jej żal. Od razu widać, że Syriusz się nią nie interesuje, a zależy mu w pewnym stopniu bardziej na Dorcas.
Nie wiem, dlaczego niby nazywasz ten rozdział beznadziejnym, na prawdę nie mam pojęcia, ponieważ on jest świetny. Wciągający i w ogóle. Aż mi się przykro zrobiło jak skończyłam go czytać, ale wtedy przypomniałam sobie, że mam jeszcze następny i przestałam czuć sie winna, że go wcześniej nie przeczytałam. Teraz przynajmniej dowiem się co jest dalej bez zbędnego czekania.
Dobra ale nie odchodząc od tematu komentuję dalej rozdział. Lily jest na prawdę niewdzięczna, James próbuje jej pomóc, a ona co? Jeszcze na niego naskakuje. Mam nadzieję, że to że się od niej odczepi nie były tylko słowa rzucone na wiatr. Może to w końcu da do myślenia naszej niezwykle inteligentnej pani prefect. Przecież nawet Syriusz się poświęcił by zdobyć dla niej informacje i porozmawiał z bratem! A ona tego nie docenia!!!!
Babski wieczór też bardzoo mi się podobał!! Twoje postaci są tak rozbudowane i skomplikowane, chciałabym umieć pisać tak dobrze jak ty. I uwierz mi nie są to jedynie puste słowa, aż mnie zżera zazdrość od środka ;) Wszystko jest bardzo fajnie przemyślane. Ogólnie ten rozdział bardzo, bardzo, bardzo, bardzo mi się podobał!!!!!! Wspomnę może tylko jeszcze o Marlenie. Szczerze współczuję tej dziewczynie, że musi sama przetrwać pełnie. Remus ma chociaż resztę Huncwotów, a ona....
Dobra w każdym razie kończę już pisać na temat tego rozdziału i zabieram się za kolejny.
Rozdział 11
Długi jak zwykle :) I to mi się podoba. Ale może zapytam bardzo dobitnie JAMES CO TY DO CHOLERY WYPRAWIASZ!?!?!?!?!?! Wiem, że przed chwilą pisałam, ze powinien sobie odpuścić, ale NIEEEE.... Chociaż teraz przynajmniej do Lily doszło, że jest o niego zazdrosna i to może cokolwiek zmieni w ich relacji. Mam też nadzieję, że Peter weźmie sobie do serca słowa Emmeliny(czyli tak na prawdę Grety) i wybaczy mu. Pogadają i takie tam. A skoro już wspomniałam o zamianie Emmeliny i Grety to może pociągnę ten temat. Powiem tylko to był istny majstersztyk. Boskie, boskie, boskie. Mam nadzieję, że do Emmeliny w końcu coś dotrze i da jej to swego rodzaju nauczkę. Ogólnie bardzo fajny pomysł :) Dorcas i Syriusz są w końcu razem, no tak jakby, ale zawsze. Bardzo do siebie pasują i mam nadzieję, ze nie przez jakiś czas będzie już pomiędzy nimi dobrze. Jo mnie szczerze denerwuje, ale mimo ciekawi mnie jej postać. Dużo miesza w życiu wszystkich dookoła i nie mogę się już doczekać jaka jest jej rola w tym wszystkim, kto to jest Isaac( chyba tak to się pisze ;) ). Mam nadzieję, ze niedługo będzie trochę bardziej sielankowo, mimo że sielanka jest nudna, ale bohaterom przydałaby się choć chwila spokoju/ (przynajmniej niektórym :) ) Ale ja nic nie sugeruję, w końcu to twoje opowiadanie. Nie będę się jeszcze raz za długo rozwodzić nad tym, że ubóstwiam twój styl pisania.... no może odrobinę ;)... Opisy bohaterów są świetne, ich rozterki wewnętrzne, opisy otaczającej ich przestrzeni. Powtórzę...ZAZDROSZCZĘ TALENTU.
Na koniec tylko powiem, ze to jest chyba najmniej ogarnięty komentarz jaki do tej pory napisałam, a uwierz mi, że to jest nie lada wyczyn. Piszę po prostu co mi ślina na język przyniesie i tak to się potem kończy, ale cóż ja tak mam.
Pozdrawiam i życzę ci DUUUUUUUŻŻŻŻŻŻŻŻŻŻOOOOOOOOOOOO weny, bo właśnie uświadomiłam sobie, że nie mam już nic więcej do przeczytania. Więc pisz, pisz, pisz i jeszcze raz pisz, bo jak nie.... I to wcale nie jest groźba ;)
Dorcas
Ej to chyba jest najdłuższy komentarz w moim życiu :)
UsuńA, bo zapomniałam napisać, zapraszam cię też na mojego bloga na nowy rozdział, bo twoja opinia jest dla ważna. Mam więc nadzieję, że wpadniesz i skomentujesz.
http://hogwart-za-czasow-huncwotow.blogspot.com/
Jeszcze raz pozdrawiam i PISZ!! :)
Dorcas
O. Mój. Boże. :O- tak wyglądała moja twarz, gdy tylko zobaczyłam twój komentarz. Nie wiem co powiedzieć... Chyba najdłuższy komentarz w historii tego bloga... A ja generalnie nie zasłużyłam- jestem u cb rozdział do tyłu i nawet nie zaczęłam czytać :C. Zrobię to dzisiaj. Masz moje słowo :*. Bardzo ci dziękuje za tego tasiemca, zwanego potocznie komentarzem:*... Aż mi wena wróciła :D.
UsuńJesteś przemiła. Naprawdę- przemiła. Jestem cała czerwona słysząc takie komplementy z Twoich Ust, pisarki o wiele lepszej ode mnie. Nawet mi nie pisz, że jesteś zazdrosna, bo to ja jestem zazdrosna o Twój Styl, Twoje Pomysły i Twoich Bohaterów i koniec :D.
Sielaneczka? Ojej, będzie ciężko... Ale nie. Sielanka w sumie będzie całkiem niedługo. Pobawią się trochę na Sylwestra, będzie urocze Boże Narodzenie i wtedy pociągnę sielankę. A potem wracamy do dramatów xD.
Dziękuję ci jeszcze raz za ten komentarz... Naprawdę nie wiem co powiedzieć, jest mi tak miło... Jestem cała czerwona, mam wielkiego banana na twarzy... Onieśmielenie sięga zenitu. Możesz sobie pogratulować doprowadzenia mnie do takiego stanu -,- :D :*.
Pozdrawiam :*
I idę czytać twoje rozdziały!
Czemu nie ma mojego kom? :(
OdpowiedzUsuńMogę przysiąść, żę komentowałąm. No nic :(
Rozdział przeboski :D <3
Choc Dori i Syriusz robią świństwo to i tak ich kocham <3 <3 <3 A Emmelinie tak dobrze , ot co! W końcu ktoś jej dał za swoje. Ajć Remus zepsuł Syriuszowi taki finał. Nie ładniem nie ładnie. Ale ja i tak najbardziej zajęłam sie fragmentem o Doriuszu <3 <3 <3 Kocha CIę za niego.
Nominowałam CIe do Libster blog award szczegóły u mnie na dorcasihuncwoci.blogspot.com
Eh no choćbym chciała to długich kom pisac nie umie :( Pozdrawiam i czekam na nn.
Nwm czy widziałaś na 6 wspaniałych czyli rocznika 1960 jakis czas temu pojawiło się nn,a kolejna jż w weekend :D
Ps. http://szesciorowspanialych.blogspot.com/2014/02/rozdzia-vii-kazdy-sie-zmieni-czy-na.html - zapraszam na nn
UsuńDziękuję ci kochana za komentarz :* I masz rację- komentowałaś. Z nieznanych mi powodów, twój kometarz przeniósł się do wcześniejszego rozdziału. Nabijasz mi statystykę, więc dziękuję :DDDD.
UsuńDzisiaj postaram się przeczytać zaległe rozdziały :*
I dziękuję za nominację <3333.
Pozdrawiam :* Weny :*.
Och czyli jednak z moją pamięcią jeszcze nie jest tak źle, dobrze wiedzieć :D Och nmzc <3 <3
UsuńAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Tak mało? Chociaż czytanie tego cudnego rozdziału zajęło mi dwa dni, ale co tam<: Pomińmy ten szczególny fakcik:* Rozdział jest cudnnnnnnnnnnny, booooooooooooooooooski, ideeeeeeeeeeeeeeeealny!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! James to idiota! Nawet pierwszą (!) dziewczynę Petera musi zaliczyć! A Jo to pokręcona świru-ska! Serio! Może jeszcze zniszczy przyjaźń huncwotów? No cóż co zrobić? :*
OdpowiedzUsuńPozdro!
P S Czekam na kolejny rozdział:****
P S 2 Nadal sądzę, że James to idiota, a Jo jest pokręconą świrus-ką, a Emelina naiwną blondynkę (Mam nadzieję, że zmienisz ją na taką jaką była kiedyś! Błagam!)
Dziękuję ci pięknie za komentarz :*. Jeśli chodzi o Emmelinę to niebawem czeka ją kolejny wstrząs psychiczny (sadystka ze mnie, wiem xD), który skłoni ją do hmm... zastanowienia się nad sobą. Na pewno nie będzie tak sama jak kiedyś, ale... nie będzie już taką głupią blondynką, to na pewno :D
UsuńTak, ja niezalogowana oczywiście...
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam rozdział dawno temu, pierwszego dnia po opublikowaniu, ale na telefonie i nie bardzo miałam jak skomentować. A potem zapomniałam! Przepraszam!
Przypomniałam sobie mniej więcej o co w rozdziale chodziło i postaram się nadrobić tę paskudną wpadkę ;)
Zacznę może od tego, co zrobiło na mnie największe wrażenie, a mianowicie od pocałunku Jo i Jamesa. No, powiem Ci, że szczęka mi opadła. Nie spodziewałam się, że Potter jest w stanie zrobić coś takiego... Nawet w stanie silnego upojenia alkoholowego. Od razu przejdę zgrabnie do tematu Jo i powtórzę to, co pisałam w innych rozdziałach - nie trawię tego babsztyla. Zagląda ludziom do umysłów, porozumiewa się telepatycznie z Lily... To ostatnie, wow, serio. Kolejny świetny pomysł w Twoim wykonaniu. No i ogólnie to nie lubię Petera i tak dalej, ale w Twoim opowiadaniu to mi go mega szkoda. I tu znowu podpadł mi James, bo nie przejął się w ogóle swoim kumplem.
A co do Emmeliny - Grety - nie wiem, czy to było śmieszne, ale trochę się podśmiewałam pod nosem. Ups. Szczególnie przy pierwszej scenie z Meadowes i Emmeliną :D Ale potem jakoś przestało mi być do śmiechu, jak pojawiły się oskarżenia pod adresem Meadowes. Później za to, przy tym pytaniu o datę urodzin Lily śmiałam się znowu. Mój brat też nigdy nie pamięta, kiedy się urodziło jego rodzeństwo.
"-Znasz mnie?- zdziwiła się rudowłosa.
-No raczej! Jesteś dziewczyną JAMESA POTTERA!" <- hahahhahah, jak sobie wyobraziłam minę Lily to padłam :D
Moim zdaniem świetny rozdział. Oby tak dalej :D
Lumossy
im-possible-dramione.blogspot.com
Jeeej, aż podskoczyłam z radości, kiedy zobaczyłam Twój komentarz. Ogólnie, jak widzę tak wyczerpujące i długie komentarze facjata mi się cieszy <333.
UsuńRównież nie trawię Petera, ale póki jest jeszcze nieszkodliwy, chcę zrobić z niego kogoś bardziej ludzkiego, wyjaśnić, co go skłoniło do zdrady przyjaciół ( w sumie ta też "zdrada" będzie miała jakąś rolę).
Dziękuję ci jeszcze raz za komentarz :* W weekend nadchodzę czytać dwa rozdziały, które dodałaś u siebie :D.
Hahaha, to "nadchodzę" zabrzmiało trochę strasznie :D
UsuńNajbardziej w Twoim blogu intryguje mnie właśnie to, jak planujesz go zakończyć. Bo historia Jamesa i Lily nie ma za bardzo szczęśliwego końca...
Znowu Niezalogowana Lumossy
Buuu rozpłaczę się zaraz T.T Napisałam TAK DŁUGI komentarz i mi go usunęło ;( WYbacz, nie wiem co się stało. Nacisnęłam opublikuj i nic. Wszystko usunęło ;C Płaczę. Chciałam pochwalić się mego długim komentarzem, A BLGGER MUSI NISZCZYĆ MOJE MARZENIA!
OdpowiedzUsuńI co ja teraz zrobię? TT.TT
Zawiedziona i zrujnowana psychicznie Aleksja
:C. Wściekam się na głupiego Bloggera bardziej niż ty... -,- przez niego teraz nie naskrobię nowego rozdziału.. bez twojej opinii nigdy nic nie napiszę :(.
UsuńAle rozumiem- znam twój ból. Blogger odwalał mi takie numery już kwadrylion razy... Dlatego zawsze sobie kopiuje komentarz jak robi się wyczerpujący xD
Pozdrawiam :*
Zawiedziona i zrujnowana Bloggerem Abigail
Pisałam koma dla ciebie TRZY RAZY. Raz przeglądarka się zamknęła, ale miałam tylko kawałek komenta więc jakoś przeżyłam, ale jak wczoraj mi usunął to chciałąm prosić Boga o moc przywalenia Internetom. Idę na balet na 17:20 a w domu tak będę około 19:20. Więc jak wrócę to napiszę ci komentarz :D Tylko nie wiem czy będzie taak długi jak poprzedni ;/ (serio, był chyba najdłuższy jaki napisałamdo tej pory :D)
UsuńPozdrawiam <3
Na skraju wytrzymałości i opanowania Aleksja
No Boże zdecydujcie się! Teraz napisałam komentarz i nie chciało wstawić, bo ,,Wartość musi mieć co najwyżej 4 096 znaków''. A u mnie jest 711 znaków! Zaraz spróuje jeszcze raz to opublikować. Blogger chyba ma huśtawkę nastrojów.
OdpowiedzUsuńOkej. Trzecie podejście do napisania. Postaram się aby był tak długi jak za drugim razem :D Wiesz, myślę, że nie nie zasługuje na wzorowe zachowanie :O Dzisiaj, z racji tego, że jest piątek nie mogłam wytrzymać 45 minut na krześle i jak poszliśmy na gegrze oglądać niesamowicie ciekawy film o wulkanach ( coś tam Wezuwiusz...) razem z przyjaciółkami robiłyśmy sobie zdjęcia xD Pani tylko wyjdzie na składzić: telefony do ręki :D Jak wejdziesz na gg to ci pokaże :D A poza tym dostałam ostatnio 3+ za sprawdzian i 2 za kartkówkę z matmy (jestem wielce ciemna i tępa z matmy). Jakoś mnie to nie rusza :) Wiem, jestem strasznym nieukiem, ale nie potrafię uczyć się MATMY.
OdpowiedzUsuńJo. Nienawidzę jej, ale Emmelina zawsze będzie mieć pierwsze miejsce w mojej hierarchii :D Proszę o szybkie unicestwienie tej dziewoi :) Jo Prewett i wielkoduszny cel? Brzmi jak Kubuś Puchatek z siekierą.
JAMES OD TERAZ GARDZĘ TOBĄ! On chyba nie zdaje sobie co powiedziałaby Lily z przyszłości. Miałaby taki bulwers, że spałby na wycieraczce albo co gorsza- przed bramką.
Emmelina! Jak ja dawno nie hejtowałam mojej przyjaciółki od serca. Oh tak, idź sie wytapetować,ale to raczej nie pomoże :c Sierota boska z tej Titanicówny. Pewnie z pół buteleczki tych fhrancuskich pehfum na siebie wylała. No pewnie, obwiniaj za wszystko biedną Dorcas. Zaczynam być zazdrosna. Niedługo Em będzie większym hejterem ode mnie :o!
AHAHA! Dobrze ci tak Greto (Emmo)! Cierp teraz za swoje grzechy! Syriusz to serio musi mieć spory musk, skory w tak perfidnie genialny sposób zniszczył dzień tej blond świni! :D Punk dla niego!
Marlena taka biedna :c Jedzie sobie do ciotki Remus :D Spodobało mi się ta teoria z tym patronatem. Sama to wszystko wymyśliłaś? Fazersko (mówię po gimbusiarsku) to wszystko brzmi. Wszystko ma sens i jest oryginalne. Jak teraz myślę o Wyznaczonych to tak się nie oryginalnie czuję T.T
Lubię świrniętych ludzi, takich ciotka Remusa :D
James, mów sobie co tam chce, ale ja znam twoją przyszłość. Jestem coś jak Trelawney (bój się). Możesz sobie mówić ,,Koniec z Evans!'', ale ja wiem, ze w przyszłości będziecie mieć trójkę małych potterątek. A jedno nawet zaliczycie na siódmym roku :D Wzruszyłam się *ociera niewidzialną łezkę*
Myślę, że Greta i Peter pasowaliby do siebie. Są, że tak no nazwę, na równym poziomie. No i lubią słodycze ;p
Boże, to znowu ta suka. Jo. Kupię jej chyba na urodziny sznur. Może skorzysta i się powiesi. Jeszcze bezczelna zdz*ra czyta w myślach Lily?
CO?! ŚWINIA PATENTOWANA! ZABIJĘ JĄ! OBIECUJĘ! ALE TERAZ TO TAK NA SERIO MOWIĘ! Oh, pewnie chodźmy spytać się Jamesa czy serio się z nim całowałam. To brzmi po prostu cudownie. Zmieniam zdanie, zamiast sznura kupie jej i Emmelinie po krześle elektrycznym. Dobrze im to zrobi. Naprawdę. A James jeszcze zgrywa cwaniaka i nie zaprzecza! Ygh. Będę mu to wypominała do końca jego życia, tak zrobię. Niech czuje się jak zdrajca. A poza tym jestem na niego zdenerwowana i nie wybaczę mu NIGDY! Niech zacznie się przyzwyczajać.
Ooo Doriusz *0* Bosko (nowe ulubione słowo :D). Poprawili mi humor tą scenką, ale nie przebaczam Potterowi. Tacy to oni sprytni! Wiedziałam, że coś jest bo Dorcas już tak nie rozpaczałam na Syrim (przechodzę z gimbusiarskiego na emmelinowski). Serio, są FENOMENALNI! Pewnie, że Lily jest zazdrosna, ale jest zbyt dumna żeby się przyznać. Piszczałam jak powiedziała, że zgodziłaby się teraz na randkę *0* Kiedy oni będą razem nooo :o Jestem niecierpliwa, wiem. ALe pracuje nad tym. Żartuje, bo po co? xD
AHAHAHA I DOBRZE CI TY JĘDZOWATA JĘDZO! Wylałaś tyle tego na siebie to teraz cierp za swoje grzechy! A tak w ogóle Emmo, to życzę ci najgorszych walentynek!
Mama dała mi na te jakże irytujące święto świeczki ^^ Tylko to mnie pociesza. I teraz mam je zapalone i wanilią pachnie :D
Chciałam, aby był to najdłuższy komentarz pod tym rozdziałem, ale chyba nie dałam rady. Wybacz,postaram się w nn. Nie wiem czy obchodzisz to święto, ale wszystkiego najlepszego ;**
Pozdrawiam <3
Aleksja
Jeej udało się :D Musiałam usunąć kilka zdań, bo Blogger miał humorki i nie chcial opublikować mojego komentarza (bo niby za długi). Wejdź na gg ;*
UsuńHejka! Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award! Szczegóły na moim blogu!
OdpowiedzUsuńpamietniczekrose.blogspot.com
Pozdrówka!
RosePs
To miłe :) Dziękuję za nominacje, ale nie biorę udziału w tego typu zabawach... nie mam na to zwyczajnie czasu. Ale i tak- dziękuję :*
Usuń