-Jest coś co mnie niepokoi- powiedział tego samego
dnia, podczas kolacji, Remus Lupin.
Po jego prawej stronie siedział Syriusz Black, po
lewej James Potter, a reszta ich rocznika rozsiadła się w zupełnie innych
miejscach niż zwykle. Dorcas przechodząc puściła do Blacka oczko i dosiadła się
obok Marleny, która od wczorajszej kolacji unikała wszelkiego kontaktu z nim, a
co za tym idzie, siedziała w najdalszym możliwym krześle, a na drugim końcu stołu
siedziała Hestia i Emmelina, obie o czymś zażarcie dyskutujowały. Dwie osoby
nie zjawiły się dziś na uczcie- Lily oraz Peter.
-Też uważasz, że z Evans jest coś nie tak?- ożywił
się Rogacz.
-Czyli jestem jedynym Huncwotem, który nie popadł
jeszcze w paranoję? -zachichotał Łapa, a chwilę później na jego twarzy
wylądował kawałek smażonej ryby, którą, naturalnie, wyrzucił na niego Potter.
-Nie. Nie mówię ani o Lily, ani o Dorcas, ani o
Marlenie. Ani nawet o Emmelinie.
-Z tym ostatnim mnie zszokowałeś.
-Mówię o Peterze- kontynuował, udając, że puścił
uwagę szarookiego mimo uszu. –Ostatnio zaczęliśmy się od siebie oddalać. Nie ma
go dzisiaj na kolacji, a my nawet nie wiemy, co mu jest.
-Może po prostu się przeżarł do tego stopnia, że, to
niebywałe, stracił apetyt?- wzruszył ramionami James.
-Peter?
Ten argument najwyraźniej do nich przemówił, bo na
chwilę zamilkli.
-Wiesz… Chyba masz rację. Zdaję mi się, że on ma
cierpi na swego rodzaju niedowartościowanie.
-I mnie to nie dziwi. Sam się takim ukazuje. Wiecznie
trzyma się z boku, boi się mówić, boi się robić, boi się nawet myśleć. Łatwo
jest mieć kompleksy. Niech się weźmie z garść, znajdzie jakąś laskę i niech
najlepiej zacznie sobie czochrać włosy- oświadczył Łapa, na co pozostali, chcąc
nie chcąc, musieli się zaśmiać.
-Czochranie się nie jest pewnością siebie, tylko zwykłym
plagiatem, Łapo. Trzeba mieć specjalne włosy, żeby poddawać je takiej
gimnastyce.
Szarooki wzniósł oczy ku niemu.
-Ile bym oddał, żeby Peter był Potterem i, co za tym
idzie, miał wysportowane włosy!
Lunatyk po latach doświadczenia, wyczuł, że jego
przyjaciele zaczynają przyswajać temat, bo tradycyjnie najpierw go wyśmiali.
Ale teraz, po raz pierwszy od zawsze, te wyśmiewanie do czegoś poprowadziło.
Zakrztusił się aż na tę myśl swoją kanapką.
Dziewczyna.
-Jesteś genialny, Syriuszu!
Black wydawał się być zbity z tropu, ale odpowiedział
z wymuszona beztroskością:
-Czekałem, aż w końcu to powiesz, Remusie. Chociaż
zazwyczaj, gdy mówimy o włosach Rogasia, patrzysz na nas z politowaniem…
-Nie o to chodzi… Musimy znaleźć Peterowi dziewczynę!
Potter i Black wymienili spojrzenia, z których
zniknęło rozbawienie. Zapewne nie widzieli w tej „misji” za grosz sensu.
Tymczasem Remus był przekonany, że tego właśnie
Peterowi potrzeba. Oczywiście nie mogli zmusić jakieś swojej znajomej do
umówienia się Glizdogonem, tylko w jakiś sposób zgromadzić w nim pewność siebie
i nakłonić do zaproszenia którejś z nich. Przy pomocy dwóch największych
Casanovych Hogwartu nie przewidywał porażki.
-Którą lekcje chodzenia opuściłem, że nie
wiedziałem, że można tak załatwiać komuś randki?
-Wydaje mi się, Łapo, że wszystkie. Przypomnijcie
sobie, co się dzieje w Walentynki… Mugole jakoś nawet nazywają osoby od
swatania… Kupidyny? Coś takiego.
Huncowci wciąż nie byli przekonani.
-Więc mamy zgrywać te kupidacośtam i zmusić Glizdka
do kontaktu z jakąś panienką na nie wiadomo ile… I żeby on SAM to załatwił?
Niewykonalne.
-Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym James Potter
powie mi, że coś jest niewykonalne.
Rogacz westchnął.
-A co jeśli na tej randce, o ile do niej dojdzie,
nie będzie mógł wydobyć z siebie słowa, cały poczerwienieje, zacznie się
pocić i straci jeszcze więcej pewności siebie?
Co za przerażająco prawdopodobna alternatywa.
-Dzisiaj faktycznie wszystko staje na głowie… Taki
optymista, jak ty, przedstawia mi najgorszy, możliwy scenariusz. Możemy
przecież umówić go do najbliższego Hogsmeade i kontrolować sytuację…
-Mam randkę- przypomniał mu Black.
-A ja nie mam na nią co liczyć. Będę mógł siedzieć
tam przez cały czas… James, pomożesz mi, prawda?
Potter zagryzł wargę. Obmyślił wczoraj genialną
taktykę na zaproszenie gdzieś Lily, ale przyjaciele byli zawsze byli dla niego
na pierwszym miejscu… Poza tym obudziła się w nim huncwocka dusza i już
wymyślał, gdzie tu się schować, tak, żeby dobrze widzieć Pettigrew i
jednocześnie, żeby on nie dostrzegał jego i Remusa?
Skinął głową.
***
Dorcas skubała widelcem kawałek ryby, ale
jedzenie jej jakoś nie wchodziło. Co chwila rozglądała się po sali i pytała
McKinnon: „Mara, gdzie jest Lily?” nie zdając sobie sprawy jak bardzo było to
irytujące. Ponieważ temat Rudej najwyraźniej jej się wyczerpał, zaczęła
wypytywać towarzyszkę o jej związek z Remusem. Z początku nie otrzymała
odpowiedzi, ale gdy wstawała po skończeniu posiłku, Marlena prawie wykrzyczała:
-Kogo obchodzi Lunatyk, kogo obchodzi Emmelina i kogo
obchodzą ich ciągłe dramaty? Mam zamiar dać sobie z nimi spokój, nie będę tkwić
w jakimś toksycznym trójkącie. To nie dla mnie. I nowy rozdział w moim życiu
rozpocznę jutro. Od randki.
Na twarzy Dorcas zagościł uśmiech, jak zawsze, gdy
miało zdarzyć się coś ciekawego.
-Więc masz już randkę?! Czyli nie tylko ja odeszłam
od bycia singlem?!
Szatynce zrzedła mina. Przechyliła głowę i kilka razy
otworzyła usta.
-No wiesz, jeśli mam być szczera to…
-Nie masz randki- dokończyła za nią Meadowes.
-No nie. JESZCZE.
Dorcas jęknęła pełna rozczarowania. A więc to tylko
takie gadanie.
-Pewnie nie zechcesz przyjąć mojej pomocy.
-Nie.
Najpierw Lily, teraz ona?, pomyślała i łapiąc
dziewczynę za rękę ruszyła w kierunku wyjścia. Kiedy mijali zagadanych
Huncwotów, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że McKinnon spojrzała tęskliwie na
Lupina.
Boże.
-Wiesz, że z takim nastawieniem randki nie znajdziesz?-
zaczęła pretensjonalnym tonem. –Skończy się tak, że zostaniesz starą panną z
kotami, która gdy będzie oglądać PO RAZ KOLEJNY album ze zdjęciami za czasów
szkolnych, pogłaszcze po policzku tego chłopaka z miodowymi włosami. Nie
przeraża cię taki scenariusz?
Marlena, jak to ona, zrobiła urażoną minę i odparła
jadowicie:
-Dorcas, wiem, że masz wewnętrzną potrzebę parowania
wszystkich dookoła, ale musisz nauczyć się z nią walczyć.
-Nie, posłuchaj mnie: ALBO wracasz do Lunatyka i voila
problem z głowy, albo naprawdę chcesz ruszyć dalej i dasz sobie pomóc!
Jeśli nie ufasz mi wystarczająco, możemy zaangażować resztę! Niech świat się
dowie o twoich zamiarach!
Westchnęła ciężko, zarzuciła rękę na ramię
przyjaciółki i szepnęła jej do ucha:
-Zrobimy tak: ja zajmę się chłopakiem, a ty pomożesz
mi z resztą. Jak zawsze. Zgoda?
-Niech ci będzie. Kiedyś jeszcze przyjdziesz do mnie
po pomoc.
***
Lily usłyszała jednym uchem jak Dorcas i Marlena
wpadają roześmiane do dormitorium i chyba dopadły szafy, bo usłyszała znajomy
pisk otwieranych drzwiczek. Przewróciła się na drugi bok udając, że po staremu
czyta jakąś książkę.
-…Dorcas, prosiłam bez wygłupów!
-…ta sukienka jest przecież obłędna! Nie rozumiem jak
można mieć takie cudeńko i ani razu tego nie założyć…
-…jest od mojej siostry, ona nosi takie
ekstrawaganckie ubrania…
-…to nie ekstrawagancja. To moda. Lily zakręciłaby ci
włosy zaklęciem i każdy by się z tobą umówił…
-…tobie będzie równie potrzebna, jak mi. Lepiej
popisz się przed Syriuszem. Będzie zachwycony, w końcu ona NIC nie zakrywa-
Dolatywały do niej strzępy rozmowy.
W stojącym na jej szafce nocnej radiu czarodziejów
rozbrzmiał jej ulubiony kawałek muzyczny, ale nawet go nie pogłośniła. Nic już
nie miało sensu.
-…mam już sukienkę na randkę. Wielowarstowa, pudrowy
róż, wyglądam jakbym miała pięć lat… Chyba zatroszczę się jeszcze o lizaka.
-…słodka, mała i bezbronna Dorcas? Och, marzę o tym,
żeby to zobaczyć- usłyszała trzeci głos, słodki sopran wymawiający sylaby
z przesadnym naciskiem.
Emmelina. Zaraz popsuje się atmosfera.
Jak przewidziała, tak się stało. Marlena prychnęła,
rzuciła sukienki w kąt, a potem łóżko zaskrzypiało. Musiała się na nie rzucić.
Pewnie ma jeszcze skrzyżowane ramiona. Ostatnio wszystko zatacza jedno, wielkie
koło.
Wszystko przez facetów. Faktycznie bez sensu się w
coś angażować, potem same problemy. Już wyobrażała sobie Meadowes po pierwszej
randce z Syriuszem, i po drugiej, i po trzeciej… I tu będzie koniec. Pewnie
tylko tyle wytrzymają.
Smutne, jakie dylematy przeżywają teraz jej
przyjaciółki. Ona chyba nigdy nie zrozumie całej tej gorączki wokół randki,
stroju i innych badziewi, które muszą się na niej pojawić. Zresztą, ma się
teraz większe problemy.
Ścisnęła mocniej list, a raczej to, co znalazła w
środku.
***
Jo wiedziała, że zaraz czeka ją wielkie powitanie,
ale podchodziła do niego raczej sceptycznie. Co prawda, uwielbiała zamieszanie
wokół swojej osoby, ale dzisiaj wolała spędzić dzień samotnie i zastanowić się,
co dalej.
Gdy wypowiadała więc hasło do pokoju wspólnego
Ślizgonów, wywróciła oczami i przekroczyła próg, gdzie czekała na nią garstka
rówieśników. Zlustrowała każdego spojrzeniem i już wiedziała, z kim ma
doczynienia.
Avery.
Wilkes. Rosier. Mulciber. Znowu Avery. Bulstrode. I Snape.
I przynieśli cukierki lukrecjowe. Jak miło.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było tu całkiem
ładnie. Wnętrze urządzono w dwóch kolorach- srebrnym oraz zielonym, a
naprzeciwko mieścił się gustownie rzeźbiony kominek. Przypominało jej to trochę
salon u niej w domu. Obok stała zachęcająca, wygodna sofa, na którą bez wahania
usiadła zarzucając nogi na inkrustowany stolik.
Widząc, że tamci czegoś od niej oczekują, uśmiechnęła
się sztucznie i ukłoniła, jak dziewiętnastowieczna dama.
-Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek się tu
pojawisz- przerwał ciszę Avery udając pewnego siebie.
-Wątpiłeś, że przydzielą mnie do Slytherinu?-
zapytała ironicznie, a kilka osób zachichotało. Chłopak spłonął rumieńcem.
-Myślałem, że jesteś inną dziewczyną. Że nie lubisz
być w centrum wydarzeń. Że wolisz trzymać się na uboczu i zbliżyć do wroga w
najmniej oczekiwanym momencie.
Fajne podsumowanie. Czyżby Malum Avery nie był takim
idiotą, na jakiego się kreował?
-Najwyraźniej teraz jest ten najmniej oczekiwany
moment- rzuciła zdawkowo i chcąc zmienić temat, spytała: -Nie przedstawisz
mnie?
Ślizgon podskoczył i wyszczerzył swoje nierówne
zęby.
-Gdzie moje maniery? Jo, to moi przyjaciele, od
prawej- Nigeal Wilkes- wskazał na szczerbatego bruneta. –Evan Rosier…
Marcus Mulciber… Moja siostra, Amelia… Regina Bulstrode... No i, Severus Snape,
opowiadałem ci o nim. Moi drodzy, to Jo Prewett, nasza mentorka.
Pokiwała głową, zadowolona. Niech się chłopak
nacieszy chwilową popularnością.
-Dzięki. Powiem krótko- nie wiem, ile tu zabawię, ale
nie zmieniłam szkoły bez przyczyny. Jest tu pewna osoba, którą muszę… bliżej
poznać. A korzystając z okazji, mogę was trochę podszkolić. Pomożecie mi uporać
się z pewnymi sprawami i- tu spojrzała na Avery’ ego –nie pytać?
Większa część przytaknęła albo machała ręką,
mamrocząc, że to będzie przyjemność. Świetnie.
-Możecie się rozejść, ale… ty- zwróciła się do
chłopaka z haczykowatym nosem –zostajesz.
Rosier aż gwizdnął, a Reginie Bulstrode zabłysły oczy
z uciechy. Zaciekawiła ich, czuła to i bez czytania w ich głowach. Ale muszą
być posłuszni. Muszą pamiętać, o tym, co im powiedziała.
Każdy skierował się do własnego dormitorium. Została
tylko ona. I Snape.
Chłopak nie wyglądał na przestraszonego, stał jak
kłoda i udawał, że bardzo mu się nudzi. Ale w jego umyśle panował chaos. Chaos,
którego nie chciało jej się porządkować.
-Bez zbędnych ceregieli: zakładam, że wiesz, co mi
się nie podoba.
-Tak- odpowiedział. –Nie dostarczyłem listu.
Pokiwała głową.
-Przyznałeś się, jak miło… Dobrze dla ciebie, że nie
mam zwyczaju ufać ludziom i list dostarczył się bez twojej pomocy. Byłeś
zbyt ciekawski, co jest w środku, prawda?
Nie był.
Zobaczyła w jego umyśle rudowłosą osóbkę, powód dla
którego przeniosła się tu z Durmstrangu.
Lily Evans.
No jasne.
-Tak- skłamał. –Ale dobrze go zabezpieczyłaś.
Cokolwiek w nim było, było nie do odczytania.
Całkiem nieźle kłamie, zauważyła.
Ale skoro zna tę dziewczynę, to sporo może się
dowiedzieć. Nie od niego, wiadomo, ale jeśli odpowiednio go podpuści, odsłoni w
jego nieświadomej głowie kilka elementów układanki.
Tak, jest on jak jej prywatny diament, który musi
oszlifować i z nim cały jej plan zacznie odpowiednio przechodzić w życie.
***
Następnego dnia Peter był już zaznajomiony z jego
nowymi planami na poniedziałkowy wypad do czarodziejskiej wioski. Choć z
początku podchodził do niego sceptycznie, z czasem zaczął brać to za jedyną
szansę na poprawę własnego wizerunku i przełamanie wrodzonej nieśmiałości do
płci pięknej.
Od zeszłego roku on, James, Syriusz i Remus zaczęli
się od siebie oddalać, a raczej to on oddalał się od nich. Różnica pomiędzy
nim, zwykłym Peterem Pettigrew, i nimi, szkolnymi playboyami, stała się
bardziej widoczna, niż kiedykolwiek. Wszyscy wokół mówiąc tych przystojnych,
utalentowanych i wesołych Gryfonach zapominali o Glizdogonie, a on im się nie
dziwił- brzydki, gruby, nudny tchórz, gdzie mu tam do nich. On miałby mieć
dziewczynę? Jakaś idiotka? A może biedna przegrała zakład?
Wyrzucił ponure myśli z głowy i rozejrzał się po
trzech sąsiednich stołach. Wczoraj obiecał chłopakom, że wybierze sobie jakąś
wolną dziewczynę, bo nie chciał im wczoraj powiedzieć, która mu się podoba. Nie
chciał na pewno, żeby jego sympatia była Gryfonką. Musiałby się z nią widywać w
Pokoju Wspólnym. Musiałby jeść śniadanie obok niej. O, Merlinie.
Krukonki.
Puchonki.
Ślizgonki.
Wszystkie równie przerażające, równie rozchichotane,
równie zdrowe psychicznie. W co on się wpakował?
-Wiesz Peter, jak chcesz, mogę wyciągnąć moją listę
całego naszego rocznika i tego wyżej i...
-On. Tego. Nie. Chce. Łapo- warknął Lupin i rozbił
skorupkę jajka. -Peter, pamiętaj, że to tylko luźna propozycja, nie będziemy
robić nic wbrew twojej woli...
-Możesz przestać za niego odpowiadać? Może akurat on
chce przejrzeć tę listę?
-Nikt o zdrowym zmyśle, by się nią nie zainteresował.
Czuł, że traci apetyt. Jego przyjaciele zaczęli cicho
się ze sobą sprzeczać, ale nie pomogli mu w tym ani o jotę. Znów poczuł się
opuszczony.
Tymczasem naprzeciw usiadła ta kuzynka Syriusza i
Jamesa, Hestia, sztucznie uśmiechnięta Emmelina, Dorcas z książką do
transumatacji i Marlena, z podkręconymi włosami.
Dlaczego musiały usiąść akurat tu? Mimo że znał je
dobrze, zawsze czuł się onieśmielony w ich towarzystwie. A dzisiaj był
dzień, kiedy musiał się tego pozbyć.
-W takim razie mam niezdrowy umysł, bo ja jestem
ciekawa, co znowu kombinujecie- odezwała się Jones, a Syriusz momentalnie
ucichł.
-Wybrałyście jak zwykle zły moment, żeby się dosiąść.
Wszystkim jednocześnie przeszedł foch?- zdziwił się i teatralnie przyłożył rękę
do ust.
-Lily nie ma?- odezwał się milczący dotąd Rogacz.
-Nie- odpowiedziała Dorcas. -Zachowuje się nieco
dziwnie. Powiedziała, że jej nie będzie, bo się umówiła z kimś na
korepetycje... Znaczy, nie dla niej.
-To chyba jasne- szepnęła Emma i zapytała głośno:
-Macie jakieś plany go Hogsmeade?
-Nikt się z tobą nie umówi- odpowiedział krótko
Potter. -Łapa idzie z Dorcas, Luniak i ja też mamy plany...
-Macie?- powtórzyła jak echo Marlena.
-Marlenateżmarandkę!- wykrzyknęła Dorcas z pełnymi
ustami.
-Ma?- powtórzył Lupin.
-Ma?- powtórzył Black.
-Ma?- powtórzyła Emmelina.
McKinnon zarumieniła się, ale tylko kiwnęła lekko
głową.
-Nie wiem jeszcze czy to wypali, ale jeśli wszystko
pójdzie prawidłowo...
-A pójfdzie- wtrąciła się Meadowes.
-...to wszyscy się spotkamy na kremowym piwie-
dokończyła sztucznie. -Kurczę, ale się najadłam, chyba pójdę poszukać Lily, bo
mi się też przydadzą korepetycję. Dorcas, pomożesz mi ją znaleźć?- wysapała
kopiąc szatynkę w kostkę, tak że tamta aż się skrzywiła.
-Jasne.
-Dołączę się, chyba nic z tego nie ruszę- zaoponowała
się Hestia.
-Nie, no co ty...
Tamta już wstawała. Westchnęła cicho i gdy tylko
odeszły od Huncwotów i Dorcas, i z sinym z zazdrości Lunatykiem, syknęła:
-No pięknie. I co ja mam teraz zrobić?
Meadowes wrzuciła książkę do torby i z uśmiechem na
ustach odparła:
-Mówisz o tym, że pilnie potrzebujesz randki, bo
inaczej wyjdziesz na kompletną sierotę, która próbuje podreperować swoją
reputację kłamiąc, że zmienia chłopaków jak rękawiczki?
-A nie masz randki?- wtrąciła się Hestia.
-To nie jest śmieszne, Dor. To ty mnie w to
wplątałaś, więc teraz przynajmniej pomóż wyplątać. Nie chcę być tu jedyną
samotną duszyczką.
-Czyli to było kłamstwo, żeby wzbudzić w nim
zazdrość?
-Uspokój się, wszystko po kolei- szepnęła Dorcas,
wciąż ignorując pytania Jonesówny. -Przyjmiesz moją pomoc, czy znowu będziesz
odstawiać Marlenę-Samosię?
-Mara, jak chcesz mogę cię umówić z takim jednym...
-Nie!- warknęła. -Nie chcę pierwszego lepszego
babiarza. To musi być ktoś, kto pobije nawet Lupina.
-Nasz nowy nauczyciel?
-Czy ty siebie słyszysz?!
-Dobra, dobra... To był tylko żart.
***
Hestia musiała odwołać bezsensowną randkę z
Rasaciem, ale specjalnie się do tego nie rwała. Pomyślała, że jak zobaczy go
jutro z bibliotece, albo raczej w sowiarni, bo zdążyła odkryć, że on, odkąd
skończyły się ich tamtejsze schadzki, na książki jest uczulony, wytłumaczy
chaotycznie całą tę chorą sytuację. Jej plan, jak nietrudno się domyślić, szlag
trafił.
Kiedy wracała z kolacji dosłownie na niego wpadła, a
potem zdarzyła się jedna z tych komicznych sytuacji, kiedy dwójka osób próbuje
się ominąć, ale przy każdej próbie wybierają identyczny kierunek i zderzają się
po raz kolejny. W końcu musiała coś powiedzieć, bo czuła się wystarczająco
głupio:
-Cześć, Jayden- wysiliła się na uśmiech.
-Och, Hestia! Miło ci widzieć.
Zabrzmiało to całkiem szczerze. Przypominał jej
trochę Chase’ a. On też miał takie słomkowe włosy i oczy jak morze.
-Słuchaj, co do tej randki w poniedziałek, to… chyba
będziemy musieli to przełożyć. Coś mi wypadło.
-Wypadło?- powtórzył.
-Robię za swatkę, bo widzisz, moja koleżanka postawiła
mnie w krępującej sytuacji i pomagam jej sabotować randkę mojej drugiej
koleżanki i…- parsknęła śmiechem widząc jego zdezorientowaną minę –w każdym
bądź razie, coś mi wypadło.
Kiwnął głową, wciąż chyba niepewny, czy powinien
złożyć jej życzenia, czy raczej kondolencje.
-Nie ma sprawy. Przecież możemy się spotykać znowu z
bibliotece i doprowadzać panią Pince do obłędu.
Dała mu sójkę w bok.
-Jest przewrażliwiona. Powinna się cieszyć jak szerzy
się czytelnictwo wśród młodzieży.
-Powinna. A właściwie, o kogo biją się twoje
koleżanki?
-O Syriusza Blacka. Wiesz, to ten wariat, co cię
przegonił z naszego pierwszego spotkania.
-Ach, teraz rozumiem.
I przepuścił ją na drugą stronę. Zadziwiająco gładko
poszło. Jednak po kilku krokach usłyszała za sobą nawoływanie Jaydena:
-Skoro już zostawiasz mnie na pastwę losu, bo
zgrywasz kupidyna, to może potrenujesz na innym przypadku?- zaproponował
-To znaczy?- odkrzyknęła.
-Szukam randki dla mojego przyjaciela…
–Też się w to bawisz?- zapytała zbita z pantałyku, na
co Rasac wyszczerzył zęby.
Strasznie przypominał jej kuzyna.
-Nie myśl, że gość ma jakieś złamane serce albo że to
nudziarz… Na pewno go kojarzysz- Frank Longbottom. Wiesz, ta gwiazda Qudditcha.
Gwiazda Qudditcha? Pewnie nie będzie z nim problemu.
-Jestem tu nowa i raczej nie kojarzę tych „sław” i
„ofiar”.
-Tak… to prawda.
-Ale… Skoro już jesteśmy w tych niezręcznych
sytuacjach ludzi od swatania, to powiem, że mam idealną partnerkę dla twojego
kumpla. Nie moją koleżankę, oczywiście. Ona się nie zgodzi.
-Ale nie jest to kolejna fanka Syriusza Blacka?
-Nie...zupełnie. Bo widzisz, kocha się w jednym z
Huncwotów.
***
-Umówiłaś mnie na randkę z Frankiem Longbottomem?-
powtórzyła Marlena, kiedy już otrząsnęła się z szoku.
Dorcas usiadła na kanapę w pokoju wspólnym kiwając
głową z uznaniem, ale jej mina zdradzała, że nie jest zadowolona z tego, że to
nie ona koniec końców znalazła Marlenie randkę.
-A więc go znasz? No widzisz!
McKinnon poderwała do góry głowę i odparła:
-Znać? Nie. Kojarzę go tylko, bo jest w naszej drużynie
Gryfonów.
-Jayden się z nim przyjaźni, ponoć jest bardzo
sympatyczny.
-Sympatyczny?- prychnęła Dorcas. –Frank to ideał!
Ciężko mi to mówić, ale naprawdę lepiej być nie mogło. Marlena, pomyśl tylko-
jeden z najpopularniejszych chłopaków w szkole, zdolny, wysportowany,
przystojny- uśmiechnęła się znacząco. –I w dodatku jest ponoć bardzo w
porządku, moja kuzynka Berta próbowała mi wcisnąć, że się z nim spotykała i
przedstawiała go w samych superlatywach. Nawet jeśli nie zamierzasz wracać już
do Lupina, ja bym nie poło żałowała kilku randek z takim Frankiem- westchnęła,
zachwycona.
-No, nie wiem… zastanowię się.
-Nad czym się tu zastanawiać! Mamy go i Petera, bo
Huncwoci szukają mu partnerki. Raczej łatwy wybór.
-Nie oceniaj tak powierzchownie… Ale randka z Peterem
byłaby po świńsku. W końcu tamci się przyjaźnią…
-A Frank i Remus nie! Hestia, pomóż mi ją przekonać-
zaproponowała Meadowes.
-Co ci szkodzi? Nikt przecież ci nie każe się z nim
żenić. Jak ci się nie spodoba, to trudno. Lepiej pójść z kimś, niż samemu się
szwendać po ulicach i kupować prezenty gwiazdkowe cztery miesiące do przodu.
Dor przytaknęła.
Marlena przeczesał ręką włosy wysłuchiwała argumentów
przyjaciółek, które zaczęły do niej trafiać.
Co ci szkodzi?
Zdolny, wysportowany, przystojny.
Lepiej pójść z kimś, niż samemu szwendać się po
ulicach.
Jest chyba bardzo w porządku.
Ja bym nie pożałowała kilku randek z takim
Frankiem.
Wzięła głęboki oddech i czując napływające do
niej szaleństwo odparła:
-Powiedz Jaydenowi, że się zgadzam.
***
-Peter- zaczął Syriusz. –Musisz być pewny siebie.
Dziewczyny to lubią. Przecież nie musisz walić jakiś inteligentnych tekstów na
podryw, wystarczy jak będziesz patrzał na nią lekko z góry. I lepiej nic nie
jedz, jak ją, kimkolwiek jest twoja tajemnicza towarzyszka, zaprosisz.
-Po prostu bądź miły- kontynuował Lupin. –Nie rób z
siebie kogoś, kim nie jesteś.
-Nie załamuj się, jak odmówi- wtrącił się Potter. –Po
prostu odejdź i nie zaprzątaj sobie tym głowy. W końcu się zgodzi.
-Ale nie marnuj czasu na jedną dziewczynę, bo nie daj
Bóg się zakochasz, jak Rogacz.
-Oświeć mnie, co w tym złego?- zapytał poirytowany
Lunatyk. –Ty nie kochasz Dorcas?
Black cały poczerwieniał.
-Mieliśmy dawać rady Peterowi, a nie rozprawiać o
własnych życiach uczuciowych!
-Jak Meadowes się dowie…
-Zamknij. Się.- warknął do okularnika.
-Co mam robić?- zapytał podenerwowany nadmiarem informacji
Peter. Czuł się jakby znowu miały być sumy.
-Po prostu, nie przejmuj się, tak? Dziewczyny nie
gryzą. MNIE jeszcze żadna nawet nie uderzyła.
-To jest kłamstwo- wtrącił się Rogacz. –Prawie każda
twoja była dała ci kilka razy z liścia.
-Rogasiu, nie masz za grosz podejścia pedagogicznego
do uczniów. Peter, nie przejmuj się tym nieczułym palantem, nikt nie będzie
bić.
-To wszystko jest bez sensu. Teoria jest jak formułki
na pamięć - odparł James. –Syriuszu, pokaż mu, jak to zrobić.
Black wywrócił oczami i podszedł do pobliskiej
blondynki i wyrywając jej książkę.
-Co czytasz?- zapytał uśmiechając się zawadiacko.
Peter wyjął kawałek pergaminu i pióro, i chyba zaczął
robić notatki.
-Książkę- odparła dziewczyna poprawiając pośpiesznie
włosy.
-Słuchaj, obserwuję cię od dłuższego czasu i bardzo
mi się podobasz- przyznał bez ogródek, na co dziewczyna poczerwieniała jak
burak. –I w poniedziałek jest Hogsmeade… Chciałabyś może wyskoczyć gdzieś ze
mną…
-…oczywiście!- przerwała tamta w pół słowa, nie
mrugając.
-Super. Wybacz, kochana, ale musiałem pokazać koledze
jak się podrywa dziewczynę, a Hogsmeade mam zajęte. Mam nadzieję, że się nie
obrazisz- rzucił i szybko wrócił do przyjaciół, bo dziewczyna chyba się
popłakała.
-To było okropne- zwrócił mu uwagę Lunatyk.
-Wyluzuj, to jedna z tych wariatek z naszego
fanklubu- wywrócił oczami. –Pheobe? Clemence? Coś takiego… Peter, czegoś się
nauczyłeś?- zapytał, a Pettigrew kiwnął głową, wciąż nieprzekonany.
-Teraz ja mu pokażę!- zaoponował się Rogacz, na co
Syriusz zachichotał.
-Będziesz mieć okazję- wyjaśnił, bo właśnie przez
korytarz przechodziła właśnie zaginiona Lily. –Peter, teraz przykład porażki.
Potter puścił jego uwagę mimo uszu.
-Lily!- zawołał, kiedy dziewczyna się zbliżyła.
–Słuchaj, próbujemy nauczyć Petera podrywu, czy mogłabyś się zgodzić, kiedy cię
teraz zaproszę na randkę?
Ale ona nawet go nie posłuchała, spojrzała tylko
wzrokiem, który powiedział mu wszystko.
Poszła dalej, a on pobiegł za nią. Ignorował
nawoływania Syriusza i Remusa.
-I ostatnia możliwa alternatywa, Peter. Dziewczyna
ucieka. Nie rób tego błędu i za nią nie biegnij, proszę cię.
***
Wiedział, że zobaczy ją w Pokoju Życzeń.
Wiedział, że będzie w beznadziejnym stanie.
Wiedział, że tym stanem się zarazi.
Skąd? Tego już nie wiedział.
Siedziała tam, w rogu pokoju, a forma którą przyjął
była odzwierciedleniem jej odczuć- gołe ściany, zdrapana i rozrzucona tapeta,
połamane meble. Kilka poduszek, na których siedziała.
Dosiadł się bezszelestnie. Widziała go, na pewno, ale
nic nie powiedziała. Cieszyła się, że na tym okrutnym świecie jest ktoś taki
jak on. Kto będzie starał się ją zrozumieć, kto będzie przeżywał wszystkie jej
emocje razem z nią, kto będzie dla niej zwyczajnym oparciem.
Siedzieli tam tak. Milczeli. James czekał, aż ona
zacznie mówić. Jeśli zacznie.
-Moja mama zginęła w tamte wakacje, pamiętasz?-
powiedziała cicho, a James podskoczył i zerknął na nią ze zdziwieniem. –Do…
dostałam list… bez słów, był tam tylko naszyjnik, który zawsze nosiła na szyi…
Po prostu… to wszystko znowu odżyło, gdy go zobaczyłam.
Wszystko w nim drżało, ten ból, który w niej
zauważył, przeszedł na niego. Myśl, że jego ukochana tak cierpiała nie dawała
mu spokoju.
Złapał ją za rękę.
-Czy wiesz od kogo był ten list?
-Nie- mruknęła. -Najwyraźniej nie miał tyle odwagi,
żeby się podpisać- wywróciła oczami.
Miała w nich łzy.
Nie cierpiał, jak dziewczyny się przy nim rozklejały,
ale teraz nie czuł poirytowania. Miał ochotę tę łzę wytrzeć z jej policzka,
nawet jeśli miał potem dostać za to z sierpowego.
-Chcesz wiedzieć, co myślę?
Kiwnęła głową.
-Lily, nie sądzę, żeby twoja mama chciała, żebyś
płakała przez taki kretyński kawał. Nie mam pojęcia, jak ten medalion dostał
się w ręce tego gówniarza, ale taka dziewczyna jak ty, na pewno nie chce dawać
mu satysfakcji z osiągniętego sukcesu, mylę się?- zapytał, a ona uśmiechnęła
się lekko. –Wiesz, jeśli chcesz iść dalej powinnaś go schować, ten naszyjnik.
Najlepiej tu. Nie wracać do niego. Rany nigdy się nie zbliźnią, jak będziesz na
niego patrzeć.
Kiwnęła głową.
-Chyba masz rację. Dziękuję ci.
Wstał. Nie chciał jej dłużej męczyć. Musiała się
jeszcze pozbierać, bo chociaż miała na to cały dzisiejszy i wczorajszy dzień
czuł, że właśnie teraz cała gorycz się z niej wylewa. Bo ktoś ją złapał na
płaczu, na okazaniu słabości.
Trudna była z niej dziewczyna.
Kiedy więc wychodził z pokoju, zdziwił się, bo
usłyszał jej sopran zza pleców:
-Mogę cię o coś zapytać?
Odwrócił się.
-Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
Rozbawił go wyraz jej twarzy, czyli słynny jej chłód
połączony ze słabo ukrywanym zaciekawieniem. Jak dziecko, które stara się być
stanowcze.
A na pytanie, na które odpowiedzi nie było odparł
tylko:
-Sama musisz znaleźć odpowiedź.
***
Nim się obejrzeli, już mijał trzeci dzień ich pobytu
w Hogwarcie. Mimo nienajlepszego początku, wszystko powoli zaczęło wracać na
swoje miejsce.
Było kilka zmian, które już zdążyły sprawić, że
uczniowie czekali na dalszy ciąg akcji, ale nikt nie uważał, że ten rok
przyniesie jakieś zmiany. Z wyjątkiem jednej osoby.
Dla Lily cały ten rok był rokiem zmian, poczynając od
rozstania z przyjacielem, kończąc na zmianie jej stosunków względem Jamesa
Pottera. Czy ciekawa była, co będzie dalej? Zależy.
Coś wewnątrz podpowiadało jej, że prawdziwy zwrot
akcji dopiero nastąpi, ale ona pierwszy raz pozwoliła sobie, na zostawienie
własnego losu Opatrzności.
Co będzie, to będzie.
Póki co, chciała tylko z kimś porozmawiać.
James Potter zobaczył ją, kroczącą jak zwykle z
uniesioną głową i błyszczącą oznaką prefekta na piersi. Uśmiechała się do
niego. Rzadki widok.
-Czujesz się lepiej?- spytał, jak doszła do niego z
drugiego końca korytarza.
Kiwnęła głową z uśmiechem.
-Chciałam ci podziękować, za wczoraj. Jednak da się z
tobą rozmawiać.
Wywrócił głową i delikatnie popukał palcem w jej
głowę.
-Uwierz, potrafię cię jeszcze zaskoczyć.
-Och, tak?- powtórzyła robiąc zaskoczoną minę.
-Skoro, ze mną wciąż rozmawiasz, i na moim
poniedziałkowym wyznaniu nie uderzyłaś mnie w twarz, to zwalam to na element
zaskoczenia.
-A co jeśli to nie był element zaskoczenia?- spytała,
dziwiąc się na własną śmiałość.
Zwyczajnie, dawno z nikim tak łatwo się nie
rozmawiało.
Zmarszczył brwi.
-Coś ci się stało?
-Po prostu, daje sobie trochę luzu. Czułam się jak
pies na uwięzi. Chcę inaczej zacząć nowy rok.
-Jak to mugole mówią: carpe diem, Lily.
Ruda zaniemówiła. Skąd on zna takie sentencje?
-Wow- powiedziała tylko. –Znasz coś jeszcze,
mugolskiego?
-Kilka cytatów- rzekł wymijająco. –Są mądrzy, mimo że
ani krztyny w nich magii. Imponujące.
-I takie rzeczy cię… interesują?
-Jeśli ma się komu zaimponować- odparł z błyskiem w
oku.
Zrobiło jej się ciepło na sercu. Czarował ją. Nigdy
nie sądziła, że zaimponuje jej jakikolwiek sposób jego zdurniałego podrywu.
-Wiesz, możemy o tym pogadać- kontynuował, widząc, że
zapomniała języka w gębie. -Na przykład w poniedziałek. Hogsmeade.
-Zapraszasz mnie na randkę?- wykrztusiła.
-To nie musi być randka, jeśli nie chcesz. Zwykłe
towarzyskie spotkanie.
-Tak… po prostu?
-Przysięgam uroczyście, że nie używam tego jako
pretekstu do uprowadzenia cię dla okupu- zachichotał, a w jego pięknych,
czekoladowych oczach pojawiły się wesołe iskierki.
Był naprawdę przystojny.
Wywróciła oczami, starając się zapanować nad jej
dziwnymi odczuciami.
-Znaczy… Nie twierdzę, że po tym wydarzeniu będzie jak
dawniej, może eee… coś zaiskrzy, ale…
-Ale lata doświadczania oduczyły cię wygłaszania swoich
fantazji na głos.
-Czyli zgadzasz się?
-Ale na randkę, czy nie-randkę?
-Może zacznę od tej całej nie-randki- mruknął, niby
od niechcenia.
-Skoro to nie jest randka… I skoro nie jest to głupi
kawał…
-Co za idiotyczny pomysł.
-…to chyba się zgodzę.
Wyszczerzył zęby.
-To zobaczymy się w poniedziałek po śniadaniu i
skoczymy do Hogsmeade?
-Do Hogsmeade- zgodziła się i odeszła z uśmiechem.
A James też zaczął czuć, że to rok zmian.
***
Peter po raz pierwszy poczuł, że czegoś się nauczył.
Wszystkie rady chłopaków kręciły jej się po głowie i wykreowały jedną, którą
postanowił się kreować- nie bój się.
Miał już dziewczynę, z którą chciał się umówić. Bał
się tego powiedzieć wcześniej chłopakom, bał się, że go wyśmieją, a może że
wybija mu ten pomysł z głowy.
To było ryzykowne. Bardzo ryzykowne.
Ale czuł, że musi to zrobić.
-Cześć, Jo- uśmiechnął się, gdy podchodził do ich ławki
na OPCM’ ie. Uniosła głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).