4.03.2011

4. Utrapienia i Rozwiązania - stara wersja



  -Jest coś co mnie niepokoi- powiedział tego samego dnia, podczas kolacji, Remus Lupin.
  Po jego prawej stronie siedział Syriusz Black, po lewej James Potter, a reszta ich rocznika rozsiadła się w zupełnie innych miejscach niż zwykle. Dorcas przechodząc puściła do Blacka oczko i dosiadła się obok Marleny, która od wczorajszej kolacji unikała wszelkiego kontaktu z nim, a co za tym idzie, siedziała w najdalszym możliwym krześle, a na drugim końcu stołu siedziała Hestia i Emmelina, obie o czymś zażarcie dyskutujowały. Dwie osoby nie zjawiły się dziś na uczcie- Lily oraz Peter.
 -Też uważasz, że z Evans jest coś nie tak?- ożywił się Rogacz.
  -Czyli jestem jedynym Huncwotem, który nie popadł jeszcze w paranoję? -zachichotał Łapa, a chwilę później na jego twarzy wylądował kawałek smażonej ryby, którą, naturalnie, wyrzucił na niego Potter.
  -Nie. Nie mówię ani o Lily, ani o Dorcas, ani o Marlenie. Ani nawet o Emmelinie.
  -Z tym ostatnim mnie zszokowałeś.
  -Mówię o Peterze- kontynuował, udając, że puścił uwagę szarookiego mimo uszu. –Ostatnio zaczęliśmy się od siebie oddalać. Nie ma go dzisiaj na kolacji, a my nawet nie wiemy, co mu jest.
  -Może po prostu się przeżarł do tego stopnia, że, to niebywałe, stracił apetyt?- wzruszył ramionami James.
  -Peter?
  Ten argument najwyraźniej do nich przemówił, bo na chwilę zamilkli.
  -Wiesz… Chyba masz rację. Zdaję mi się, że on ma cierpi na swego rodzaju niedowartościowanie.
  -I mnie to nie dziwi. Sam się takim ukazuje. Wiecznie trzyma się z boku, boi się mówić, boi się robić, boi się nawet myśleć. Łatwo jest mieć kompleksy. Niech się weźmie z garść, znajdzie jakąś laskę i niech najlepiej zacznie sobie czochrać włosy- oświadczył Łapa, na co pozostali, chcąc nie chcąc, musieli się zaśmiać.
  -Czochranie się nie jest pewnością siebie, tylko zwykłym plagiatem, Łapo. Trzeba mieć specjalne włosy, żeby poddawać je takiej gimnastyce.
  Szarooki wzniósł oczy ku niemu.
  -Ile bym oddał, żeby Peter był Potterem i, co za tym idzie, miał wysportowane włosy!
  Lunatyk po latach doświadczenia, wyczuł, że jego przyjaciele zaczynają przyswajać temat, bo tradycyjnie najpierw go wyśmiali. Ale teraz, po raz pierwszy od zawsze, te wyśmiewanie do czegoś poprowadziło. Zakrztusił się aż na tę myśl swoją kanapką.
  Dziewczyna.
  -Jesteś genialny, Syriuszu!
  Black wydawał się być zbity z tropu, ale odpowiedział z wymuszona beztroskością:
  -Czekałem, aż w końcu to powiesz, Remusie. Chociaż zazwyczaj, gdy mówimy o włosach Rogasia, patrzysz na nas z politowaniem…
  -Nie o to chodzi… Musimy znaleźć Peterowi dziewczynę!
  Potter i Black wymienili spojrzenia, z których zniknęło rozbawienie. Zapewne nie widzieli w tej „misji” za grosz sensu.
  Tymczasem Remus był przekonany, że tego właśnie Peterowi potrzeba. Oczywiście nie mogli zmusić jakieś swojej znajomej do umówienia się Glizdogonem, tylko w jakiś sposób zgromadzić w nim pewność siebie i nakłonić do zaproszenia którejś z nich. Przy pomocy dwóch największych Casanovych Hogwartu nie przewidywał porażki.
   -Którą lekcje chodzenia opuściłem, że nie wiedziałem, że można tak załatwiać komuś randki?
  -Wydaje mi się, Łapo, że wszystkie. Przypomnijcie sobie, co się dzieje w Walentynki… Mugole jakoś nawet nazywają osoby od swatania… Kupidyny? Coś takiego.
  Huncowci wciąż nie byli przekonani.
  -Więc mamy zgrywać te kupidacośtam i zmusić Glizdka do kontaktu z jakąś panienką na nie wiadomo ile… I żeby on SAM to załatwił? Niewykonalne.
  -Nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym James Potter powie mi, że coś jest niewykonalne.
  Rogacz westchnął.
  -A co jeśli na tej randce, o ile do niej dojdzie,  nie będzie mógł wydobyć z siebie słowa, cały poczerwienieje, zacznie się pocić i straci jeszcze więcej pewności siebie?
   Co za przerażająco prawdopodobna alternatywa.
  -Dzisiaj faktycznie wszystko staje na głowie… Taki optymista, jak ty, przedstawia mi najgorszy, możliwy scenariusz. Możemy przecież umówić go do najbliższego Hogsmeade i kontrolować sytuację…
  -Mam randkę- przypomniał mu Black.
  -A ja nie mam na nią co liczyć. Będę mógł siedzieć tam przez cały czas… James, pomożesz mi, prawda?
  Potter zagryzł wargę. Obmyślił wczoraj genialną taktykę na zaproszenie gdzieś Lily, ale przyjaciele byli zawsze byli dla niego na pierwszym miejscu… Poza tym obudziła się w nim huncwocka dusza i już wymyślał, gdzie tu się schować, tak, żeby dobrze widzieć Pettigrew i jednocześnie, żeby on nie dostrzegał jego i Remusa?
   Skinął głową. 
***

   Dorcas skubała widelcem kawałek ryby, ale jedzenie jej jakoś nie wchodziło. Co chwila rozglądała się po sali i pytała McKinnon: „Mara, gdzie jest Lily?” nie zdając sobie sprawy jak bardzo było to irytujące. Ponieważ temat Rudej najwyraźniej jej się wyczerpał, zaczęła wypytywać towarzyszkę o jej związek z Remusem. Z początku nie otrzymała odpowiedzi, ale gdy wstawała po skończeniu posiłku, Marlena prawie wykrzyczała:
  -Kogo obchodzi Lunatyk, kogo obchodzi Emmelina i kogo obchodzą ich ciągłe dramaty? Mam zamiar dać sobie z nimi spokój, nie będę tkwić w jakimś toksycznym trójkącie. To nie dla mnie. I nowy rozdział w moim życiu rozpocznę jutro. Od randki.
  Na twarzy Dorcas zagościł uśmiech, jak zawsze, gdy miało zdarzyć się coś ciekawego.
  -Więc masz już randkę?! Czyli nie tylko ja odeszłam od bycia singlem?!
  Szatynce zrzedła mina. Przechyliła głowę i kilka razy otworzyła usta.  
  -No wiesz, jeśli mam być szczera to…
  -Nie masz randki- dokończyła za nią Meadowes.
  -No nie. JESZCZE.
  Dorcas jęknęła pełna rozczarowania. A więc to tylko takie gadanie.
  -Pewnie nie zechcesz przyjąć mojej pomocy.
  -Nie.
  Najpierw Lily, teraz ona?, pomyślała i łapiąc dziewczynę za rękę ruszyła w kierunku wyjścia. Kiedy mijali zagadanych Huncwotów, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że McKinnon spojrzała tęskliwie na Lupina.
  Boże.
  -Wiesz, że z takim nastawieniem randki nie znajdziesz?- zaczęła pretensjonalnym tonem. –Skończy się tak, że zostaniesz starą panną z kotami, która gdy będzie oglądać PO RAZ KOLEJNY album ze zdjęciami za czasów szkolnych, pogłaszcze po policzku tego chłopaka z miodowymi włosami. Nie przeraża cię taki scenariusz?
  Marlena, jak to ona, zrobiła urażoną minę i odparła jadowicie:
  -Dorcas, wiem, że masz wewnętrzną potrzebę parowania wszystkich dookoła, ale musisz nauczyć się z nią walczyć.
  -Nie, posłuchaj mnie: ALBO wracasz do Lunatyka i voila problem z głowy, albo naprawdę chcesz ruszyć dalej i dasz sobie pomóc! Jeśli nie ufasz mi wystarczająco, możemy zaangażować resztę! Niech świat się dowie o twoich zamiarach!
  Westchnęła ciężko, zarzuciła rękę na ramię przyjaciółki i szepnęła jej do ucha:
  -Zrobimy tak: ja zajmę się chłopakiem, a ty pomożesz mi z resztą. Jak zawsze. Zgoda?
  -Niech ci będzie. Kiedyś jeszcze przyjdziesz do mnie po pomoc. 

***

  Lily usłyszała jednym uchem jak Dorcas i Marlena wpadają roześmiane do dormitorium i chyba dopadły szafy, bo usłyszała znajomy pisk otwieranych drzwiczek. Przewróciła się na drugi bok udając, że po staremu czyta jakąś książkę.
  -…Dorcas, prosiłam bez wygłupów!
  -…ta sukienka jest przecież obłędna! Nie rozumiem jak można mieć takie cudeńko i ani razu tego nie założyć…
  -…jest od mojej siostry, ona nosi takie ekstrawaganckie ubrania…
  -…to nie ekstrawagancja. To moda. Lily zakręciłaby ci włosy zaklęciem i każdy by się z tobą umówił…
  -…tobie będzie równie potrzebna, jak mi. Lepiej popisz się przed Syriuszem. Będzie zachwycony, w końcu ona NIC nie zakrywa- Dolatywały do niej strzępy rozmowy.
  W stojącym na jej szafce nocnej radiu czarodziejów rozbrzmiał jej ulubiony kawałek muzyczny, ale nawet go nie pogłośniła. Nic już nie miało sensu.
  -…mam już sukienkę na randkę. Wielowarstowa, pudrowy róż, wyglądam jakbym miała pięć lat… Chyba zatroszczę się jeszcze o lizaka.
  -…słodka, mała i bezbronna Dorcas? Och, marzę o tym, żeby to zobaczyć- usłyszała trzeci głos,  słodki sopran wymawiający sylaby z przesadnym naciskiem.
  Emmelina. Zaraz popsuje się atmosfera.
  Jak przewidziała, tak się stało. Marlena prychnęła, rzuciła sukienki w kąt, a potem łóżko zaskrzypiało. Musiała się na nie rzucić. Pewnie ma jeszcze skrzyżowane ramiona. Ostatnio wszystko zatacza jedno, wielkie koło.
  Wszystko przez facetów. Faktycznie bez sensu się w coś angażować, potem same problemy. Już wyobrażała sobie Meadowes po pierwszej randce z Syriuszem, i po drugiej, i po trzeciej… I tu będzie koniec. Pewnie tylko tyle wytrzymają.
  Smutne, jakie dylematy przeżywają teraz jej przyjaciółki. Ona chyba nigdy nie zrozumie całej tej gorączki wokół randki, stroju i innych badziewi, które muszą się na niej pojawić. Zresztą, ma się teraz większe problemy.  
  Ścisnęła mocniej list, a raczej to, co znalazła w środku.


***

  Jo wiedziała, że zaraz czeka ją wielkie powitanie, ale podchodziła do niego raczej sceptycznie. Co prawda, uwielbiała zamieszanie wokół swojej osoby, ale dzisiaj wolała spędzić dzień samotnie i zastanowić się, co dalej.
  Gdy wypowiadała więc hasło do pokoju wspólnego Ślizgonów, wywróciła oczami i przekroczyła próg, gdzie czekała na nią garstka rówieśników. Zlustrowała każdego spojrzeniem i już wiedziała, z kim ma doczynienia.
  Avery. Wilkes. Rosier. Mulciber. Znowu Avery. Bulstrode. I Snape.
  I przynieśli cukierki lukrecjowe. Jak miło.
  Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było tu całkiem ładnie. Wnętrze urządzono w dwóch kolorach- srebrnym oraz zielonym, a naprzeciwko mieścił się gustownie rzeźbiony kominek. Przypominało jej to trochę salon u niej w domu. Obok stała zachęcająca, wygodna sofa, na którą bez wahania usiadła zarzucając nogi na inkrustowany stolik.
  Widząc, że tamci czegoś od niej oczekują, uśmiechnęła się sztucznie i ukłoniła, jak dziewiętnastowieczna dama.
  -Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek się tu pojawisz- przerwał ciszę Avery udając pewnego siebie.
  -Wątpiłeś, że przydzielą mnie do Slytherinu?- zapytała ironicznie, a kilka osób zachichotało. Chłopak spłonął rumieńcem.
  -Myślałem, że jesteś inną dziewczyną. Że nie lubisz być w centrum wydarzeń. Że wolisz trzymać się na uboczu i zbliżyć do wroga w najmniej oczekiwanym momencie.
  Fajne podsumowanie. Czyżby Malum Avery nie był takim idiotą, na jakiego się kreował?
  -Najwyraźniej teraz jest ten najmniej oczekiwany moment- rzuciła zdawkowo i chcąc zmienić temat, spytała: -Nie przedstawisz mnie?
   Ślizgon podskoczył i wyszczerzył swoje nierówne zęby.
  -Gdzie moje maniery? Jo, to moi przyjaciele, od prawej- Nigeal Wilkes- wskazał  na szczerbatego bruneta. –Evan Rosier… Marcus Mulciber… Moja siostra, Amelia… Regina Bulstrode... No i, Severus Snape, opowiadałem ci o nim. Moi drodzy, to Jo Prewett, nasza mentorka.
  Pokiwała głową, zadowolona. Niech się chłopak nacieszy chwilową popularnością.
  -Dzięki. Powiem krótko- nie wiem, ile tu zabawię, ale nie zmieniłam szkoły bez przyczyny. Jest tu pewna osoba, którą muszę… bliżej poznać. A korzystając z okazji, mogę was trochę podszkolić. Pomożecie mi uporać się z pewnymi sprawami i- tu spojrzała na Avery’ ego –nie pytać?
  Większa część przytaknęła albo machała ręką, mamrocząc, że to będzie przyjemność. Świetnie.
  -Możecie się rozejść, ale… ty- zwróciła się do chłopaka z haczykowatym nosem –zostajesz.
  Rosier aż gwizdnął, a Reginie Bulstrode zabłysły oczy z uciechy. Zaciekawiła ich, czuła to i bez czytania w ich głowach. Ale muszą być posłuszni. Muszą pamiętać, o tym, co im powiedziała.
  Każdy skierował się do własnego dormitorium. Została tylko ona. I Snape.
  Chłopak nie wyglądał na przestraszonego, stał jak kłoda i udawał, że bardzo mu się nudzi. Ale w jego umyśle panował chaos. Chaos, którego nie chciało jej się porządkować.
  -Bez zbędnych ceregieli: zakładam, że wiesz, co mi się nie podoba.
  -Tak- odpowiedział. –Nie dostarczyłem listu.
  Pokiwała głową.
 -Przyznałeś się, jak miło… Dobrze dla ciebie, że nie mam zwyczaju ufać ludziom i list  dostarczył się bez twojej pomocy. Byłeś zbyt ciekawski, co jest w środku, prawda?
  Nie był. 
  Zobaczyła w jego umyśle rudowłosą osóbkę, powód dla którego przeniosła się tu z Durmstrangu.
  Lily Evans.
  No jasne.
  -Tak- skłamał. –Ale dobrze go zabezpieczyłaś. Cokolwiek w nim było, było nie do odczytania.
  Całkiem nieźle kłamie, zauważyła.
  Ale skoro zna tę dziewczynę, to sporo może się dowiedzieć. Nie od niego, wiadomo, ale jeśli odpowiednio go podpuści, odsłoni w jego nieświadomej głowie kilka elementów układanki.
  Tak, jest on jak jej prywatny diament, który musi oszlifować i z nim cały jej plan zacznie odpowiednio przechodzić w życie.
  
***

  Następnego dnia Peter był już zaznajomiony z jego nowymi planami na poniedziałkowy wypad do czarodziejskiej wioski. Choć z początku podchodził do niego sceptycznie, z czasem zaczął brać to za jedyną szansę na poprawę własnego wizerunku i przełamanie wrodzonej nieśmiałości do płci pięknej. 
 Od zeszłego roku on, James, Syriusz i Remus zaczęli się od siebie oddalać, a raczej to on oddalał się od nich. Różnica pomiędzy nim, zwykłym Peterem Pettigrew, i nimi, szkolnymi playboyami, stała się bardziej widoczna, niż kiedykolwiek. Wszyscy wokół mówiąc tych przystojnych, utalentowanych i wesołych Gryfonach zapominali o Glizdogonie, a on im się nie dziwił- brzydki, gruby, nudny tchórz, gdzie mu tam do nich. On miałby mieć dziewczynę? Jakaś idiotka? A może biedna przegrała zakład?
  Wyrzucił ponure myśli z głowy i rozejrzał się po trzech sąsiednich stołach. Wczoraj obiecał chłopakom, że wybierze sobie jakąś wolną dziewczynę, bo nie chciał im wczoraj powiedzieć, która mu się podoba. Nie chciał na pewno, żeby jego sympatia była Gryfonką. Musiałby się z nią widywać w Pokoju Wspólnym. Musiałby jeść śniadanie obok niej. O, Merlinie.
  Krukonki.
  Puchonki.
  Ślizgonki.
  Wszystkie równie przerażające, równie rozchichotane, równie zdrowe psychicznie. W co on się wpakował?
  -Wiesz Peter, jak chcesz, mogę wyciągnąć moją listę całego naszego rocznika i tego wyżej i...
  -On. Tego. Nie. Chce. Łapo- warknął Lupin i rozbił skorupkę jajka. -Peter, pamiętaj, że to tylko luźna propozycja, nie będziemy robić nic wbrew twojej woli...
  -Możesz przestać za niego odpowiadać? Może akurat on chce przejrzeć tę listę?
  -Nikt o zdrowym zmyśle, by się nią nie zainteresował.
  Czuł, że traci apetyt. Jego przyjaciele zaczęli cicho się ze sobą sprzeczać, ale nie pomogli mu w tym ani o jotę. Znów poczuł się opuszczony.
  Tymczasem naprzeciw usiadła ta kuzynka Syriusza i Jamesa, Hestia, sztucznie uśmiechnięta Emmelina, Dorcas z książką do transumatacji i Marlena, z podkręconymi włosami.
  Dlaczego musiały usiąść akurat tu? Mimo że znał je dobrze, zawsze czuł się onieśmielony w ich towarzystwie.  A dzisiaj był dzień, kiedy musiał się tego pozbyć.
  -W takim razie mam niezdrowy umysł, bo ja jestem ciekawa, co znowu kombinujecie- odezwała się Jones, a Syriusz momentalnie ucichł.
  -Wybrałyście jak zwykle zły moment, żeby się dosiąść. Wszystkim jednocześnie przeszedł foch?- zdziwił się i teatralnie przyłożył rękę do ust.
  -Lily nie ma?- odezwał się milczący dotąd Rogacz.
  -Nie- odpowiedziała Dorcas. -Zachowuje się nieco dziwnie. Powiedziała, że jej nie będzie, bo się umówiła z kimś na korepetycje... Znaczy, nie dla niej.
  -To chyba jasne- szepnęła Emma i zapytała głośno: -Macie jakieś plany go Hogsmeade?
  -Nikt się z tobą nie umówi- odpowiedział krótko Potter. -Łapa idzie z Dorcas, Luniak i ja też mamy plany...
  -Macie?- powtórzyła jak echo Marlena.
  -Marlenateżmarandkę!- wykrzyknęła Dorcas z pełnymi ustami.
  -Ma?- powtórzył Lupin.
  -Ma?- powtórzył Black.
  -Ma?- powtórzyła Emmelina.
  McKinnon zarumieniła się, ale tylko kiwnęła lekko głową.
  -Nie wiem jeszcze czy to wypali, ale jeśli wszystko pójdzie prawidłowo...
  -A pójfdzie- wtrąciła się Meadowes.
  -...to wszyscy się spotkamy na kremowym piwie- dokończyła sztucznie. -Kurczę, ale się najadłam, chyba pójdę poszukać Lily, bo mi się też przydadzą korepetycję. Dorcas, pomożesz mi ją znaleźć?- wysapała kopiąc szatynkę w kostkę, tak że tamta aż się skrzywiła.
  -Jasne.
  -Dołączę się, chyba nic z tego nie ruszę- zaoponowała się Hestia.
  -Nie, no co ty...
  Tamta już wstawała. Westchnęła cicho i gdy tylko odeszły od Huncwotów i Dorcas, i z sinym z zazdrości Lunatykiem, syknęła:
  -No pięknie. I co ja mam teraz zrobić?
  Meadowes wrzuciła książkę do torby i z uśmiechem na ustach odparła:
  -Mówisz o tym, że pilnie potrzebujesz randki, bo inaczej wyjdziesz na kompletną sierotę, która próbuje podreperować swoją reputację kłamiąc, że zmienia chłopaków jak rękawiczki?
  -A nie masz randki?- wtrąciła się Hestia.
  -To nie jest śmieszne, Dor. To ty mnie w to wplątałaś, więc teraz przynajmniej pomóż wyplątać. Nie chcę być tu jedyną samotną duszyczką.
  -Czyli to było kłamstwo, żeby wzbudzić w nim zazdrość?
  -Uspokój się, wszystko po kolei- szepnęła Dorcas, wciąż ignorując pytania Jonesówny. -Przyjmiesz moją pomoc, czy znowu będziesz odstawiać Marlenę-Samosię?
  -Mara, jak chcesz mogę cię umówić z takim jednym...
  -Nie!- warknęła. -Nie chcę pierwszego lepszego babiarza. To musi być ktoś, kto pobije nawet Lupina.
  -Nasz nowy nauczyciel?
  -Czy ty siebie słyszysz?!
  -Dobra, dobra... To był tylko żart.

***

   Hestia musiała odwołać bezsensowną randkę z Rasaciem, ale specjalnie się do tego nie rwała. Pomyślała, że jak zobaczy go jutro z bibliotece, albo raczej w sowiarni, bo zdążyła odkryć, że on, odkąd skończyły się ich tamtejsze schadzki, na książki jest uczulony, wytłumaczy chaotycznie całą tę chorą sytuację. Jej plan, jak nietrudno się domyślić, szlag trafił.
  Kiedy wracała z kolacji dosłownie na niego wpadła, a potem zdarzyła się jedna z tych komicznych sytuacji, kiedy dwójka osób próbuje się ominąć, ale przy każdej próbie wybierają identyczny kierunek i zderzają się po raz kolejny. W końcu musiała coś powiedzieć, bo czuła się wystarczająco głupio:  
  -Cześć, Jayden- wysiliła się na uśmiech.
  -Och, Hestia! Miło ci widzieć.
  Zabrzmiało to całkiem szczerze. Przypominał jej trochę Chase’ a. On też miał takie słomkowe włosy i oczy jak morze.
  -Słuchaj, co do tej randki w poniedziałek, to… chyba będziemy musieli to przełożyć. Coś mi wypadło.
  -Wypadło?- powtórzył.
 -Robię za swatkę, bo widzisz, moja koleżanka postawiła mnie w krępującej sytuacji i pomagam jej sabotować randkę mojej drugiej koleżanki i…- parsknęła śmiechem widząc jego zdezorientowaną minę –w każdym bądź razie, coś mi wypadło.
  Kiwnął głową, wciąż chyba niepewny, czy powinien złożyć jej życzenia, czy raczej kondolencje.
  -Nie ma sprawy. Przecież możemy się spotykać znowu z bibliotece i doprowadzać panią Pince do obłędu.
  Dała mu sójkę w bok.
  -Jest przewrażliwiona. Powinna się cieszyć jak szerzy się czytelnictwo wśród młodzieży.
  -Powinna. A właściwie, o kogo biją się twoje koleżanki?
  -O Syriusza Blacka. Wiesz, to ten wariat, co cię przegonił z naszego pierwszego spotkania.
  -Ach, teraz rozumiem.
  I przepuścił ją na drugą stronę. Zadziwiająco gładko poszło. Jednak po kilku krokach usłyszała za sobą nawoływanie Jaydena:
  -Skoro już zostawiasz mnie na pastwę losu, bo zgrywasz kupidyna, to może potrenujesz na innym przypadku?- zaproponował
  -To znaczy?- odkrzyknęła.
  -Szukam randki dla mojego przyjaciela…
  –Też się w to bawisz?- zapytała zbita z pantałyku, na co Rasac wyszczerzył zęby.
  Strasznie przypominał jej kuzyna.  
  -Nie myśl, że gość ma jakieś złamane serce albo że to nudziarz… Na pewno go kojarzysz- Frank Longbottom. Wiesz, ta gwiazda Qudditcha.
  Gwiazda Qudditcha? Pewnie nie będzie z nim problemu.  
  -Jestem tu nowa i raczej nie kojarzę tych „sław” i „ofiar”.
  -Tak… to prawda.
  -Ale… Skoro już jesteśmy w tych niezręcznych sytuacjach ludzi od swatania, to powiem, że mam idealną partnerkę dla twojego kumpla. Nie moją koleżankę, oczywiście. Ona się nie zgodzi.
  -Ale nie jest to kolejna fanka Syriusza Blacka?
  -Nie...zupełnie. Bo widzisz, kocha się w jednym z Huncwotów. 

***
  -Umówiłaś mnie na randkę z Frankiem Longbottomem?- powtórzyła Marlena, kiedy już otrząsnęła się z szoku.
  Dorcas usiadła na kanapę w pokoju wspólnym kiwając głową z uznaniem, ale jej mina zdradzała, że nie jest zadowolona z tego, że to nie ona koniec końców znalazła Marlenie randkę.
  -A więc go znasz? No widzisz!
  McKinnon poderwała do góry głowę i odparła:
  -Znać? Nie. Kojarzę go tylko, bo jest w naszej drużynie Gryfonów.
  -Jayden się z nim przyjaźni, ponoć jest bardzo sympatyczny.
  -Sympatyczny?- prychnęła Dorcas. –Frank to ideał! Ciężko mi to mówić, ale naprawdę lepiej być nie mogło. Marlena, pomyśl tylko- jeden z najpopularniejszych chłopaków w szkole, zdolny, wysportowany, przystojny- uśmiechnęła się znacząco. –I w dodatku jest ponoć bardzo w porządku, moja kuzynka Berta próbowała mi wcisnąć, że się z nim spotykała i przedstawiała go w samych superlatywach. Nawet jeśli nie zamierzasz wracać już do Lupina, ja bym nie poło żałowała kilku randek z takim Frankiem- westchnęła, zachwycona.
  -No, nie wiem… zastanowię się.
  -Nad czym się tu zastanawiać! Mamy go i Petera, bo Huncwoci szukają mu partnerki. Raczej łatwy wybór.
  -Nie oceniaj tak powierzchownie… Ale randka z Peterem byłaby po świńsku. W końcu tamci się przyjaźnią…
  -A Frank i Remus nie! Hestia, pomóż mi ją przekonać- zaproponowała Meadowes.
  -Co ci szkodzi? Nikt przecież ci nie każe się z nim żenić. Jak ci się nie spodoba, to trudno. Lepiej pójść z kimś, niż samemu się szwendać po ulicach i kupować prezenty gwiazdkowe cztery miesiące do przodu.
  Dor przytaknęła.
  Marlena przeczesał ręką włosy wysłuchiwała argumentów przyjaciółek, które zaczęły do niej trafiać.
  Co ci szkodzi?
  Zdolny, wysportowany, przystojny.
  Lepiej pójść z kimś, niż samemu szwendać się po ulicach.
  Jest chyba bardzo w porządku.
  Ja bym nie pożałowała kilku randek z takim Frankiem.
  Wzięła głęboki oddech i czując napływające do niej szaleństwo odparła:
  -Powiedz Jaydenowi, że się zgadzam.

***

  -Peter- zaczął Syriusz. –Musisz być pewny siebie. Dziewczyny to lubią. Przecież nie musisz walić jakiś inteligentnych tekstów na podryw, wystarczy jak będziesz patrzał na nią lekko z góry. I lepiej nic nie jedz, jak ją, kimkolwiek jest twoja tajemnicza towarzyszka, zaprosisz.
  -Po prostu bądź miły- kontynuował Lupin. –Nie rób z siebie kogoś, kim nie jesteś.
  -Nie załamuj się, jak odmówi- wtrącił się Potter. –Po prostu odejdź i nie zaprzątaj sobie tym głowy. W końcu się zgodzi.
  -Ale nie marnuj czasu na jedną dziewczynę, bo nie daj Bóg się zakochasz, jak Rogacz.
  -Oświeć mnie, co w tym złego?- zapytał poirytowany Lunatyk. –Ty nie kochasz Dorcas?
  Black cały poczerwieniał.
  -Mieliśmy dawać rady Peterowi, a nie rozprawiać o własnych życiach uczuciowych!
  -Jak Meadowes się dowie…
  -Zamknij. Się.- warknął do okularnika.
  -Co mam robić?- zapytał podenerwowany nadmiarem informacji Peter. Czuł się jakby znowu miały być sumy.
  -Po prostu, nie przejmuj się, tak? Dziewczyny nie gryzą. MNIE jeszcze żadna nawet nie uderzyła.
  -To jest kłamstwo- wtrącił się Rogacz. –Prawie każda twoja była dała ci kilka razy z liścia.
  -Rogasiu, nie masz za grosz podejścia pedagogicznego do uczniów. Peter, nie przejmuj się tym nieczułym palantem, nikt nie będzie bić.
  -To wszystko jest bez sensu. Teoria jest jak formułki na pamięć - odparł James. –Syriuszu, pokaż mu, jak to zrobić.
  Black wywrócił oczami i podszedł do pobliskiej blondynki i wyrywając jej książkę.
  -Co czytasz?- zapytał uśmiechając się zawadiacko.
  Peter wyjął kawałek pergaminu i pióro, i chyba zaczął robić notatki.
  -Książkę- odparła dziewczyna poprawiając pośpiesznie włosy.
  -Słuchaj, obserwuję cię od dłuższego czasu i bardzo mi się podobasz- przyznał bez ogródek, na co dziewczyna poczerwieniała jak burak. –I w poniedziałek jest Hogsmeade… Chciałabyś może wyskoczyć gdzieś ze mną…
  -…oczywiście!- przerwała tamta w pół słowa, nie mrugając.
  -Super. Wybacz, kochana, ale musiałem pokazać koledze jak się podrywa dziewczynę, a Hogsmeade mam zajęte. Mam nadzieję, że się nie obrazisz- rzucił i szybko wrócił do przyjaciół, bo dziewczyna chyba się popłakała.
  -To było okropne- zwrócił mu uwagę Lunatyk.
  -Wyluzuj, to jedna z tych wariatek z naszego fanklubu- wywrócił oczami. –Pheobe? Clemence? Coś takiego… Peter, czegoś się nauczyłeś?- zapytał, a Pettigrew kiwnął głową, wciąż nieprzekonany.
  -Teraz ja mu pokażę!- zaoponował się Rogacz, na co Syriusz zachichotał.
  -Będziesz mieć okazję- wyjaśnił, bo właśnie przez korytarz przechodziła właśnie zaginiona Lily. –Peter, teraz przykład porażki.
  Potter puścił jego uwagę mimo uszu.
  -Lily!- zawołał, kiedy dziewczyna się zbliżyła. –Słuchaj, próbujemy nauczyć Petera podrywu, czy mogłabyś się zgodzić, kiedy cię teraz zaproszę na randkę?
  Ale ona nawet go nie posłuchała, spojrzała tylko wzrokiem, który powiedział mu wszystko.
  Poszła dalej, a on pobiegł za nią. Ignorował nawoływania Syriusza i Remusa.
  -I ostatnia możliwa alternatywa, Peter. Dziewczyna ucieka. Nie rób tego błędu i za nią nie biegnij, proszę cię.    
 
***
  Wiedział, że zobaczy ją w Pokoju Życzeń.
  Wiedział, że będzie w beznadziejnym stanie.
  Wiedział, że tym stanem się zarazi.
  Skąd? Tego już nie wiedział.
  Siedziała tam, w rogu pokoju, a forma którą przyjął była odzwierciedleniem jej odczuć- gołe ściany, zdrapana i rozrzucona tapeta, połamane meble. Kilka poduszek, na których siedziała.
  Dosiadł się bezszelestnie. Widziała go, na pewno, ale nic nie powiedziała. Cieszyła się, że na tym okrutnym świecie jest ktoś taki jak on. Kto będzie starał się ją zrozumieć, kto będzie przeżywał wszystkie jej emocje razem z nią, kto będzie dla niej zwyczajnym oparciem.
  Siedzieli tam tak. Milczeli. James czekał, aż ona zacznie mówić. Jeśli zacznie.
   -Moja mama zginęła w tamte wakacje, pamiętasz?- powiedziała cicho, a James podskoczył i zerknął na nią ze zdziwieniem. –Do… dostałam list… bez słów, był tam tylko naszyjnik, który zawsze nosiła na szyi… Po prostu… to wszystko znowu odżyło, gdy go zobaczyłam.
  Wszystko w nim drżało, ten ból, który w niej zauważył, przeszedł na niego. Myśl, że jego ukochana tak cierpiała nie dawała mu spokoju.
  Złapał ją za rękę.
  -Czy wiesz od kogo był ten list?
  -Nie- mruknęła. -Najwyraźniej nie miał tyle odwagi, żeby się podpisać- wywróciła oczami.
  Miała w nich łzy.
  Nie cierpiał, jak dziewczyny się przy nim rozklejały, ale teraz nie czuł poirytowania. Miał ochotę tę łzę wytrzeć z jej policzka, nawet jeśli miał potem dostać za to z sierpowego.
  -Chcesz wiedzieć, co myślę?
  Kiwnęła głową.
  -Lily, nie sądzę, żeby twoja mama chciała, żebyś płakała przez taki kretyński kawał. Nie mam pojęcia, jak ten medalion dostał się w ręce tego gówniarza, ale taka dziewczyna jak ty, na pewno nie chce dawać mu satysfakcji z osiągniętego sukcesu, mylę się?- zapytał, a ona uśmiechnęła się lekko. –Wiesz, jeśli chcesz iść dalej powinnaś go schować, ten naszyjnik. Najlepiej tu. Nie wracać do niego. Rany nigdy się nie zbliźnią, jak będziesz na niego patrzeć.
  Kiwnęła głową.
  -Chyba masz rację. Dziękuję ci.
  Wstał. Nie chciał jej dłużej męczyć. Musiała się jeszcze pozbierać, bo chociaż miała na to cały dzisiejszy i wczorajszy dzień czuł, że właśnie teraz cała gorycz się z niej wylewa. Bo ktoś ją złapał na płaczu, na okazaniu słabości.
  Trudna była z niej dziewczyna.
  Kiedy więc wychodził z pokoju, zdziwił się, bo usłyszał jej sopran zza pleców:
  -Mogę cię o coś zapytać?
  Odwrócił się.
  -Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
  Rozbawił go wyraz jej twarzy, czyli słynny jej chłód połączony ze słabo ukrywanym zaciekawieniem. Jak dziecko, które stara się być stanowcze.
  A na pytanie, na które odpowiedzi nie było odparł tylko:
  -Sama musisz znaleźć odpowiedź. 

***
  Nim się obejrzeli, już mijał trzeci dzień ich pobytu w Hogwarcie. Mimo nienajlepszego początku, wszystko powoli zaczęło wracać na swoje miejsce.
  Było kilka zmian, które już zdążyły sprawić, że uczniowie czekali na dalszy ciąg akcji, ale nikt nie uważał, że ten rok przyniesie jakieś zmiany. Z wyjątkiem jednej osoby.
  Dla Lily cały ten rok był rokiem zmian, poczynając od rozstania z przyjacielem, kończąc na zmianie jej stosunków względem Jamesa Pottera. Czy ciekawa była, co będzie dalej? Zależy.
  Coś wewnątrz podpowiadało jej, że prawdziwy zwrot akcji dopiero nastąpi, ale ona pierwszy raz pozwoliła sobie, na zostawienie własnego losu Opatrzności.
  Co będzie, to będzie.
  Póki co, chciała tylko z kimś porozmawiać.
  James Potter zobaczył ją, kroczącą jak zwykle z uniesioną głową i błyszczącą oznaką prefekta na piersi. Uśmiechała się do niego. Rzadki widok.
  -Czujesz się lepiej?- spytał, jak doszła do niego z drugiego końca korytarza.
  Kiwnęła głową z uśmiechem.
  -Chciałam ci podziękować, za wczoraj. Jednak da się z tobą rozmawiać.
  Wywrócił głową i delikatnie popukał palcem w jej głowę.
  -Uwierz, potrafię cię jeszcze zaskoczyć.
  -Och, tak?- powtórzyła robiąc zaskoczoną minę.
   -Skoro, ze mną wciąż rozmawiasz, i na moim poniedziałkowym wyznaniu nie uderzyłaś mnie w twarz, to zwalam to na element zaskoczenia.
  -A co jeśli to nie był element zaskoczenia?- spytała, dziwiąc się na własną śmiałość.
  Zwyczajnie, dawno z nikim tak łatwo się nie rozmawiało.
  Zmarszczył brwi.
  -Coś ci się stało?
  -Po prostu, daje sobie trochę luzu. Czułam się jak pies na uwięzi. Chcę inaczej zacząć nowy rok.
  -Jak to mugole mówią: carpe diem, Lily.
  Ruda zaniemówiła. Skąd on zna takie sentencje?
  -Wow- powiedziała tylko. –Znasz coś jeszcze, mugolskiego?
  -Kilka cytatów- rzekł wymijająco. –Są mądrzy, mimo że ani krztyny w nich magii. Imponujące.
  -I takie rzeczy cię… interesują?
  -Jeśli ma się komu zaimponować- odparł z błyskiem w oku.
  Zrobiło jej się ciepło na sercu. Czarował ją. Nigdy nie sądziła, że zaimponuje jej jakikolwiek sposób jego zdurniałego podrywu.
  -Wiesz, możemy o tym pogadać- kontynuował, widząc, że zapomniała języka w gębie. -Na przykład w poniedziałek. Hogsmeade.
  -Zapraszasz mnie na randkę?- wykrztusiła.
  -To nie musi być randka, jeśli nie chcesz. Zwykłe towarzyskie spotkanie.
  -Tak… po prostu?
  -Przysięgam uroczyście, że nie używam tego jako pretekstu do uprowadzenia cię dla okupu- zachichotał, a w jego pięknych, czekoladowych oczach pojawiły się wesołe iskierki.
  Był naprawdę przystojny.  
  Wywróciła oczami, starając się zapanować nad jej dziwnymi odczuciami.
  -Znaczy… Nie twierdzę, że po tym wydarzeniu będzie jak dawniej, może eee… coś zaiskrzy, ale…
-Ale lata doświadczania oduczyły cię wygłaszania swoich fantazji na głos.
  -Czyli zgadzasz się?
  -Ale na randkę, czy nie-randkę?
  -Może zacznę od tej całej nie-randki- mruknął, niby od niechcenia.
  -Skoro to nie jest randka… I skoro nie jest to głupi kawał…
  -Co za idiotyczny pomysł.   
  -…to chyba się zgodzę.
  Wyszczerzył zęby.
  -To zobaczymy się w poniedziałek po śniadaniu i skoczymy do Hogsmeade?
  -Do Hogsmeade- zgodziła się i odeszła z uśmiechem.
  A James też zaczął czuć, że to rok zmian.  

***
  Peter po raz pierwszy poczuł, że czegoś się nauczył. Wszystkie rady chłopaków kręciły jej się po głowie i wykreowały jedną, którą postanowił się kreować- nie bój się.
  Miał już dziewczynę, z którą chciał się umówić. Bał się tego powiedzieć wcześniej chłopakom, bał się, że go wyśmieją, a może że wybija mu ten pomysł z głowy.
  To było ryzykowne. Bardzo ryzykowne.
  Ale czuł, że musi to zrobić.
  -Cześć, Jo- uśmiechnął się, gdy podchodził do ich ławki na OPCM’ ie. Uniosła głowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Obserwatorzy

Theme by Lydia Credits: X, X