"Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystko pokłada nadzieję (...). Miłość nigdy nie ustaje. Teraz więc pozostaje wiara, nadzieja, miłość, te trzy; lecz z nich największa jest miłość"
- Paweł z Tarsu, 1. List do Koryntian
IX – WIARA
Minęły niespełna dwie doby od pełni, a Remus Lupin,
nastoletni wilkołak, opuścił skrzydło szpitalne i wybrał się na spokojną,
zimową przechadzkę po błoniach. Dzień był słoneczny, ale mroźny. Śnieg prószył
przez całą noc i ustał gwałtownie nad ranem, jakoby spóźniony scenograf, który
przygotowywał baśniową scenerię na świętego Walentego. Szron okrył pnie drzew i
wyrysował finezyjne wzory na oknach zamku. Gałązki ogołoconych drzew dostojnie
kołysały się, otrzepując z białego puchu, a ptaki wylatujące z sowiarni,
zrzucały z parapetów i rynien kryształowe sopelki lodu. Był to jeden z tych
dni, kiedy Hogwart wydawał się raczej wytworem wyobraźni niżeli rzeczywistą
placówką.
Remus uśmiechnął się w stronę swojej towarzyszki. Colette
Angelo, w swoim drogim futrze w biało-czarne cętki sięgającym jej do stóp,
razem z jej szaroplatynowymi włosami i zaróżowioną cerą, idealnie pasowała do
tej śnieżnej, wyśnionej odsłony Hogwartu. Obydwoje spacerowali w milczeniu już
od kilkunastu minut. Lupin miał w głowie całkowity mętlik, a nawet coś na
kształt niepokoju, kiedy zobaczył swoją koleżankę kilkanaście minut temu w Sali
Wejściowej, jednakże w tej chwili, w miarę spędzania z nią kolejnych minut,
całe to napięcie uleciało z jego duszy, a on poczuł błogi spokój, taki, jaki
czuje się podczas zasypiania. Było tyle rzeczy, o które chciał wtedy
zapytać!
— Ty wiesz – powiedział cicho, bardziej do siebie niż do
dziewczyny.
— Tak.
Bree była bardzo domyślna, jak zawsze zresztą, kiedy z nim
rozmawiała.
— Od razu wiedziałam, kim jesteś – od pierwszej chwili,
kiedy zobaczyłam cię na sylwestrze u Potterów. Był w moim życiu moment, kiedy
ojciec bardzo obawiał się, że zaatakuje mnie Fenrir Greyback. Wtedy bardzo
uczulił mnie na cechy wilcze. Dzięki temu…mam teraz pewną intuicję, tak
sądzę.
Remus zatrzymał się. Obydwoje znajdowali się teraz pod dużym
klombem, wiosną zdobiącym całe błonia, a teraz przykrytym śnieżną pierzynką.
— Ta rzecz, którą dałaś mi przed pełnią – ten eliksir… Czułem
się po nim dziwacznie, Bree. Czułem większą… kontrolę. Byłem bardziej
przytomny – i podczas transformacji, i po niej. To znaczy… dalej… dalej byłem wilkiem,
ale ten eliksir sprawił, że nie posiadałem jedynie cech wilczych. Że
obudził się we mnie także czarodziej.
Dziewczyna długo milczała, zanim zaczęła z wolna tłumaczyć:
— Twoim dramatem, Remusie, jest to, że nikt nie nauczył cię
panować nad nowymi zdolnościami. Wyrządzono ci krzywdę, przemieniając w
wilkołaka. Nikt nigdy nie uświadomił ci, że to coś więcej niż zwyczajna
tragedia – westchnęła ciężko. – Greyback wraz z ugryzieniem przekazał ci nie
tylko ciężkie brzemię, ale także wiele zdolności… nowych umiejętności, których
nie potrafisz w pełni wykorzystać.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni płaszcza swoją małą,
skostniałą z zimna rękę i zaczęła wyliczać na palcach.
— Masz ostrzejszy słuch – gdybyś spróbował go wytężyć,
potrafiłbyś usłyszeć bez trudu wykład profesora w sąsiedniej klasie. Słyszysz
rozmowy ludzi, nawet kiedy szeptają. Kierujesz się węchem – podświadomie, ale
jednak. Nigdy nie gubisz swoich rzeczy, szybko znajdujesz innych w tłumie i
bardzo szybko wyczuwasz, że ktoś się do ciebie zbliża. Nie można zaatakować cię
od tyłu. Jesteś niesłychanie szybki i masz refleks – niemal tak dobry jak
refleks twojego przyjaciela, tej gwiazdy Quidditcha. Zwierzęta w twojej
obecności robią się spokojne. I masz taką cienką, pergaminową skórę – mruknęła,
zerkając na jego szyję. Tak jak zwykle, bez trudu można było dostrzec
wibrujące, purpurowe, nabrzmiałe żyły. – To subtelne rzeczy, ale jeśli nauczy
się kogoś skupiać na nich uwagę… to rozpozna wilkołaka zawsze i
wszędzie.
Remus zadrżał mimowolnie na brzmienie słowa: wilkołak.
Zdawało się ono, po opuszczeniu ust Bree, wiborwać w zimnym powietrzu i
wwiercać się w jego umysł.
— Nie jesteś wilkiem tylko podczas pełni. Fizycznie
może jesteś Remusem Lupinem, siedemnastoletnim Gryfonem, ale nie jesteś taki,
jak twoi koledzy. Mimo człowieczej formy, wciąż masz w sobie cechy wilcze. Wiesz
o czym mówię.
Remus wiedział. Miał wiele cech, jedynie nieznacznie
rozwiniętych, tak jak mówiła Bree. Posiadał ogromną empatię – obserwując
człowieka wiedział dokładnie, jakie emocje nim targają, tak jak psy są w stanie
wyczuć niepokój, agresję albo smutek człowieka. Był silniejszy niż przeciętny
siedemnastolatek, chociaż jego drobna budowa ciała nie wskazywała na to i nigdy
nie trenował. Transmutacja zwierzęca od początku nie sprawiała mu absolutnie
żadnych trudności, choć praktycznie cała jego klasa nie potrafiła sobie z nią
poradzić. Koty przed nim uciekały. Ciągle wychodziły mu żyły na
rękach.
— Z kolei Fenrir Greyback… - kontynuowała dziewczyna.
– On pochodzi z wilkołaczej rodziny. Został pogryziony przez swoją matkę, kiedy
był małym chłopcem. Nie pamięta nic z okresu swojego człowieczeństwa. On jest… wilkołakiem
totalnym. Przez te wszystkie lata, osiągnął tak wysoki poziom zrozumienia
dla swojego wilczego ja, że nie da się rozdzielić Greybacka-czarodzieja i
Greybacka-wilka. Mówią o nim, że potrafi dokonać transformacji jedynie siłą
swojej woli. Że podczas pełni jest w pełni świadomy i że potrafi wybrać ofiarę
z premedytacją, z dokładnym rozeznaniem. Greyback stał się tak silnym
autorytetem, że założył całą watahę… wilkołaków będących mu całkowicie posłusznymi.
Dając ci ten akonit, chciałam, żebyś zasmakował chociaż odrobinę tej
świadomości, jaką on ma na co dzień.
Remus oblizał wargi.
— Posłuchaj… - zaczął niepewnie. – Rozmawiałem z moim ojcem
i wiem… Wiem o waszej rodzinnej fascynacji. Może i postać
Greybacka was intryguje, ale Colette… To fanatyk i morderca.
— Doskonale o tym wiem! – zaparzyła się dziewczyna,
krzyżując ręce na piersi. – Domyśliłam się, że twój ojciec przyjedzie tutaj i
ostrzeże cię przede mną. Ale Remusie, tu już nie chodzi o uprzedzenia… chodzi
wyłącznie o naukę – o zrozumienie wilkołaków, o przebadanie ich tranformacji,
o… o znalezienie lekarstwa. Sam widziałeś jak potężny potrafi być
akonit!
Remus długo nie odpowiadał, przypominając sobie rozmowę z
ojcem sprzed kilku dni. Wcześniej wiedział, że Llyal Lupin w przeszłości
pracował w Departamencie Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, a dokładniej w
Brygadzie Ścigania Wilkołaków. Jego przełożonym był ojciec Bree, który już
wtedy wykazywał niezdrową obsesję na punkcie Fenrira Greybacka. Nazywał siebie
Łowcą i jego największym marzeniem było złapanie Fenrira, zanim zrobiliby to
Aurorzy (albo Lord Voldemort, pomyślał teraz). Sytuacja dziesięć lat później
zataczała koło. Greyback wrócił na wolność, grupa najdzielniejszych Aurorów
marzyła o schwytaniu go w sidła, ścigali go także Śmierciożercy, którzy
uznawali Greybacka za przywódcę wilkołaków i pragnęli nawiązać z nim
porozumienie, a do tego wszystkiego – na tropie wilkołaka był Todd Angelo ze
swoimi ludźmi, zwanymi Sektą Lycan. Każdej z tych trzech grup przyświecał inny
cel. Aurorzy usiłowali unieszkodliwić przestępcę i uchronić przed nim niewinne
dzieci, które to w przeszłości Greyback najchętniej przemieniał.
Śmierciożercy pragnęli wykorzystać pozycję wilkołaka, ażeby siał terror w
ludności i zastraszał wrogów Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Z kolei
lycanie liczyli na to, że uda im się ukończyć zarzucone przed latami
eksperymenty, bo dla nich Fenrir był przede wszystkim naukową anomalią.
Remus nie wiedział, która z tych grup była najgroźniejsza.
— Myślisz, że to możliwe? – zapytał życzliwie, ale jednak z
wyczuwalną kpiną. – Znalezienie lekarstwa?
— Mój ojciec, Remusie, jest znanym we Francji mistrzem
eliksirów. Zyskał za życia ogromny autorytet magiczny i zgromadził wokół siebie
wielu, niezwykle uzdolnionych czarodziejów, takich jak chociażby Damocles
Belby*. Jego organizacja odnosiła sukcesy – choć teraz wszyscy próbują nam
wmówić, że tak naprawdę grupa mojego ojca to pseudonaukowcy i uprzedzeni
fanatycy. Była pacjentka zero, Remusie! Była jedna dziewczynka, którą udało się
wyleczyć całkowicie w przeciągu pierwszego tygodnia po ugryzieniu. Skoro z nią
się udało, to istnieje przecież nadzieja, że…
— Colette – pokręcił głową. – Może i masz rację, i cel
twojego ojca jest niezwykle podniosły. Ale absolutnie nie uświęca on środków!
Członkowie Sekty Lycan znęcali się nad swoimi „kuracjuszami”. Do dzisiaj
roi się w gazetach od zeznań ich ofiar… To była eksterminacja.
— Zgadzam się z tobą, Remusie – zgodziła się z pewnym wahaniem
Bree. – Ale rodzice sami zgłaszali swoje dzieci, pogryzione przez Greybacka, do
udziału w eksperymentach. Dorośli też sami się zgładzali. Nikt nie był
ubezwłasnowolniony…
To także była prawda. Zrozpaczeni rodzice oddawali swoje
dzieci członkom Sekty, nakarmieni przez organizację kłamstwami, łudząc się, że
istnieje magiczne panaceum… Ale to wszystko okazało się zwykłymi mrzonkami, a
Sektę Lycan zdelegalizowano.
— Po rozmowie z ojcem, nie dawało mi to spokoju – wyznał
cicho. – Czytałem stare Proroki. Widziałem nekrologi. Śledziłem sprawy
wilczych dzieci… głośną sprawę Masonów… o pacjentce zero też czytałem. I byłem przerażony.
Ale potem – potem przyszłaś ty i podałaś mi akonit przed pełnią… i wtedy
zrozumiałem – spojrzał na nią lekko wyzywająco i uśmiechnął się chłopięco: —
Wiem, czego ode mnie oczekujesz, Bree. Chcesz, żebym pomógł wam wytropić
Fenrira Greybacka.
Oświadczenie to zawisło przez moment w zimnym
powietrzu. Remus doskonale słyszał swoim wilczym słuchem, jak Colette Brianna
przełyka głośno ślinę. Ręce zaczęły jej drżeć.
— Tak – szepnęła cichutko. – Tak, chcemy, żebyś nam pomógł.
Tylko ty możesz to zrobić, Remusie.
Lupin pokiwał głową. Czuł satysfakcję, że udało mu się
rozgryźć plan lycanów.
— Greyback jest wilkołakiem, który cię ugryzł… - zaczęła
tłumaczyć się Bree – a zatem twoja wilcza forma ma w nim autorytet. Jeśli
spotkacie się podczas pełni, Greyback może zaprowadzić cię do miejsca, gdzie
bytuje jego wataha. Będziesz musiał go posłuchać, Remusie – on jest wilkiem
alfa. Jeśli cię dopadnie, to nie będziesz mógł odmówić – być może zmusi cię
nawet do dołączenia do Sam-Wiesz-Kogo. A przyjdzie na pewno! Wszyscy
podejrzewają, że wataha Greybacka kryje się gdzieś w Hogsmeade. W ciągu
najbliższego miesiąca do wioski zjadą się wszyscy łowcy z ministerstwa, i
aurorzy, i pewnie sam Śmierciożerca Szakal. Dlatego musisz się do tego
przygotować, Remusie. Musisz znaleźć ich, zanim oni przyjdą po ciebie.
X – NADZIEJA
Walentynkową noc Jo spędziła na Grimmauld Place, a do
Hogwartu wróciła następnego dnia rano, jadąc Błędnym Rycerzem do Hogsmeade. W
drodze do zamku próbowała zasnąć, ale po raz kolejny w ciągu tego długiego
tygodnia Morfeusz nie porwał jej w swoje błogie objęcia.
Mogłam poprosić matkę o Eliksir Nasenny, pomyślała. Nigdy
nie umiałam go dobrze uwarzyć. A młody Black i Snape są chyba dalej w Skrzydle
Szpitalnym.
Bezczynność sprzyjała mdłościom i zawrotom głowy, dlatego Jo
szybko zorganizowała sobie zajęcie, które mogło choć trochę zająć jej zmęczony
i niewspółpracujący organizm. Otworzyła podręcznik do transmutacji dla zdających
owutemy, aby zmylić wszystkich potencjalnych szpiegów w autobusie. Książka
posłużyła jej jako osłona dymna do odczytywania starych notatek Isaaka, które
przekazała w jej ręce Luthien. Isaac tuż przed rozprawą zażądał, aby w razie
jakiś niespodziewanych wypadków, sporządzone przez niego raporty z badań
trafiły w odpowiednie ręce.
Kolekcja prywatnych notatek Isaaka okazała się całkiem
liczna. Jo, zaraz po otrzymaniu osobliwego spadku po przyjacielu, spędziła całą
noc na lekturę – i niestety gorzko się rozczarowała. Cały ten pamiętnik
Isaaka powinien zostać podesłany Aurorom, zanim służyć za bajeczkę na
dobranoc dla Jo. Monroe utworzył z niego pomnik, uwieńczający lata fascynacji
czarna magią – przelał na papier owoce swoich naukowych badań dotyczących rozmaitych
klątw, rozwodził się na temat nielegalnych eliksirów, zapisywał autorskie,
czarnomagiczne zaklęcia. Sporo czasu poświęcił też na dokładne i szczegółowe
opisy magicznych umiejętności Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Za to
na najciekawsze, zdaniem Jo, wydumane teorie spiskowe pod tytułem: „Kto
jest Śmierciożercą, a kto jest szpiegiem?”, zdawał się żałować miejsca.
Jo odrzuciła pośpiesznie kilka zwojów pergaminu, które
wydawały się wyjątkowo nudne, i przebiegła wzrokiem po stosunkowo świeżych
zapiskach, bo dokładnie sprzed roku.
Od dawna nie daje mi spokoju skandal, który wybuchł na
posiedzeniu w domu starego Rosiera, pisał swoim ładnym, kaligraficznym
pismem typowym raczej dla starej babci niż słynnego na cały świat magiczny
recydywisty. O szpiegostwo oskarżono Śmierciożercę, z którym rozmawiałem
wcześniej w pociągu z Moskwy. Nie znam jego herbu rodowego ani tym bardziej
nazwiska, ale zdążyłem dowiedzieć się, że jest on synem bardzo szanowanego
aurora. Chłopak jest bardzo młody, nie wiem nawet czy nie jest najmłodszy z nas
wszystkich. Nie ukończył jeszcze szkoły. Jest bardzo wysoki, myślę że ma ponad
sześć i pół stopy. Nosi okulary, ma ciemne włosy i bliznę od poparzenia na
lewej ręce. Starszy brat stoi za jego upadkiem. Stary Rosier poraził go kilka
razy Cruciatusem, chociaż plotki o jego zdradzie to zwykłe mrzonki,
niepoparte żadnymi dowodami. Od kiedy zaczęliśmy traktować w ten sposób naszych
braci krwi? Po co zostawać Śmierciożercą, skoro nawet to nie daje gwarancji na
bezpieczeństwo?
Jo natychmiast się rozbudziła, aż dławiąc się własną śliną z
emocji.
— Ja chyba śnię – mruknęła do siebie. – Albo zwariowałam już
do reszty, albo Isaac pisze o Świętym Dorianie.
Nazwiska Aurorów i sylwetki ich dzieciaków Jo znała
praktycznie na wyrywki, udając się do Hogwartu dokładnie wybadała bowiem, z kim
nie rozmawiać. Był James Potter. Sturgis Podmore. Rodzeństwo McDonwerów.
Kingsley Shacklebolt. I przede wszystkim, Chamberlainowie! A z tych wszystkich
dzieciaków, tylko dwóch nosiło okulary, a tylko jeden miał koło dwóch metrów
wzrostu!
Dorian Chamberlain! Śmierciożercą?!
To niemożliwe, pomyślała krytycznie, chociaż intuicja
krzyczała, że nie może być to zbieg okoliczności. Isaac nie pisze przecież,
że ten chłopak dalej się uczy, tylko że wygląda, jakby nie ukończył jeszcze
szkoły. Być może ma dwadzieścia lat. Ale z drugiej strony, nie ma znowu tak
wielu bardzo cenionych i rozpoznawalnych Aurorów… I wzrost sześciu i pół stopy
raczej nie zdarza się często w populacji.
Jakim cudem Jo mogła przeoczyć tak znaczącą informację?
Biorąc pod uwagę zamiłowanie Jo do uprawiania legilimencji w klasie i
spotkaniach towarzyskich, było to doprawdy szokujące. Ile razy zaglądała
Dorianowi do głowy podczas nudnych lekcji ze Slughornem albo dość niegrzeczne
penetrowała jego umysł podczas ich spotkań w bibliotece w sprawie Projektu
Absolwenckiego! I przeoczyła taką sensację?
Ale z drugiej strony, uświadomiła sobie nagle, jeśli
Dorian naprawdę uczestniczył w posiedzeniach Śmierciożerców na dworze starego
Rosiera, to na pewno wiedział, że jego myśli są przeglądane przez Czarnego
Pana, niczym kolejne kanały w telewizorze Jordana. Musiał o tym wiedzieć,
zwłaszcza, że był świadkiem, jak szybko Czarny Pan wykrył zdradę jego brata.
Możliwe, że umie w pewien sposób stosować oklumencję. Może podsuwał mi mało
znaczące myśli, żebym nie próbowała zaglądać głębiej. Intrygujące…
Jo odetchnęła głęboko. Że też w Slytherinie nikt nigdy nie
mówił o Chamberlainie jak o równym gościu! Przecież ci kretyni z jej domu
uwielbiali nieletnich Śmierciożerców, większość z nich aspirowała, żeby do nich
dołączyć! Żeby nawet Evan Rosier nic nie powiedział…
Oni muszą nie znać siebie nawzajem, myślała dalej. Isaac
rozpoznał tego chłopaka, ale to dlatego, że uderzono go Cruciatusem. Pewnie
noszą jakieś maski albo chronią się zaklęciem dekoncentrującym i pewnie nie
zwracają się do siebie po nazwiskach. To by było całkiem sensowne.
Reszta podróży minęła Jo na długim gdybaniu, czy owa
wydumana teoria mogła mieć cokolwiek wspólnego z prawdą i rozważaniu, co może zrobić
z takimi rewelacjami. Z chwilą, gdy kierowca magicznego autobusu krzyknął w jej
stronę, że dojechali do Hogsmeade, wiedziała już mniej więcej, co zrobić.
Chamberlain miał absolutnie niezdrowy stosunek do nauki i szkoły, dlatego
wypłoszenie go z Pokoju Wspólnego Krukonów nawet późną nocą nie powinno
stanowić problemu, pod warunkiem, że Jo wymyśli jakąś dramatyczną bajeczkę o
problemach z projektem. A kiedy już go wypłoszy, będzie musiała przejść do
konkretnego osaczenia tego niepozornego faceta.
W tej sytuacji, kiedy Czarny Pan organizował polowanie na
wszystkich Spadochroniarzy, ubezwłasnowolnił Prim, kontrolował Tony’ego i
wysłał Isaaka na śmierć, Jo desperacko potrzebowała szpiega. Isaac od wielu
tygodni nie uczęszczał w posiedzeniach Śmierciożerców, a wręcz konspirował
przeciwko nim – dlatego obydwoje, on i Jo, utracili wszelkie pojęcie na temat
poczynań Czarnego Pana. Jeśli w rzeczy samej istniał jakiś czarodziej, który
podmienił medaliony i od dłuższego czasu knuł przeciwko Jo, to z całą pewnością
był on wysłannikiem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Prewettówna nie
miała najmniejszych szans na zdemaskowanie tego człowieka, ale jej
kolega-Śmierciożerca mógł dysponować jakimiś wskazówkami.
Rosiera nie mogę wypytywać, uświadomiła sobie. On
jest zbytnio skorumpowany. A Dorian, z tego co pisał Isaac, nie cieszy się
szczególnymi przywilejami u swojego Szefa.
Spacer ze stacji Hogsmeade do Sali Wejściowej Hogwartu minął
Jo w mgnieniu oka. Na miejscu wylegitymowała się u Filcha, który czekał na Ślizgonkę,
uprzedzony, że wróci ona dzisiaj wieczorem z pogrzebu. Czując za plecami wzrok
wścibskiego woźnego, skręciła w korytarz prowadzący do lochów i Pokoju
Wspólnego Ślizgonów, ale gdy tylko przestała słyszeć w umyśle jego wulgarne
myśli, zawróciła i obrała za cel jedną z wież, gdzie znajdowały się sypialnie
Krukonów.
— Mówię ci, Jess, Evans się nie opamięta… wszystko się
skończy pomyślnie dla ciebie…
Jo stanęła jak wryta, kiedy usłyszała cichy sopran niedaleko
wejścia do Pokoju Wspólnego Krukonów. Dwie szóstoroczne Krukonki, należące do
Piękności, stały pod spiralnymi schodami prowadzącymi na wieżę. Dziewczyny
bardzo szybko zauważyły obecność Ślizgonki i ostentacyjnie się skrzywiły.
Ojej, nie bądźmy tacy dramatyczni… co z przyjaźnią
międzydomową?, pomyślała z przekąsem, posyłając w kierunku dziewczyn słodki
uśmiech. Skrzywiły się jeszcze bardziej.
— Podsłuchiwałaś! – zasyczała wściekle koleżanka „Jess”,
której Jo nie kojarzyła z imienia i nazwiska. Mimo późnego wieczora nosiła
pełny makijaż i ciężką biżuterię.
Jo złapała się teatralnie za serce.
— Ja?! Nigdy.
Brew Jess powędrowała do góry. Tą akurat Jo kojarzyła – to
Jessica Bein, jedna z członkiń Klubu Ślimaka.
— Jesteś Jo Prewett – zauważyła. – Czego tutaj
szukasz?
Jo postarała zachichotać jak niewinne dziewczę, ale niezbyt
jej to wyszło.
— Umówiłam się tutaj – szepnęła konspiracyjnie, wiedząc, że
podobną bzdurą z pewnością zaintryguje te dziewuchy – z Dorianem.
Oczy obu Krukonek zrobiły się wielkie jak galeony.
— Ty… ty umawiasz się z Dorianem Chamberlainem? –
wydukała Jess.
— Przecież Dorian spotyka się z Evans! – wybuchnęła druga
koleżanka. – Przecież…
Jo wzruszyła ramionami z miną niewiniątka.
— Nie możecie wierzyć we wszystkie plotki, dziewczyny…
Wiecie co, Dorian jest zawsze taki skupiony na nauce… może biedaczek zapomniał,
że na niego czekam? Mogłybyście pobiec do Pokoju Wspólnego i go zawołać?
Przez moment obydwie Krukonki nie ruszały się z miejsca,
zbyt zajęte przyglądaniem się Jo, tak jakby była ona naprawdę Lordem
Voldemortem w przebraniu Czerwonego Kapturka. Pierwsza oprzytomniała Jessica,
dukając coś w stylu: „Chcę to usłyszeć.” Sekundę później obydwie
Krukonki ścigały się na schodach prowadzących do Pokoju Wspólnego, szepcząc coś
konspiracyjnie i sprzeczają się, która z nich „porozmawia z Dorianem”. Jo
parsknęła. Poszło łatwiej niż przypuszczała – teraz Dorian już na pewno zejdzie
się z nią skonfrontować.
Z góry dobiegł ją odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Dziewczyna
przysiadła na dolnym schodku, przyglądając się z każdej strony swoim
paznokciom. Wydawało jej się, że ma plan na osaczenie Doriana i wyciągnięcie od
niego potrzebnych informacji, wciąż jednak trudno było uwierzyć jej w to, przeciw
komu ten plan wysnuła.
Co mogło kierować taką osobą jak Dorian Chamberlain? Dorian
był najlepszy w siódmej klasie i utrzymywał pozycję prymusa, mimo że przez cały
rok przebywał poza szkołą. Zdobył dwanaście sumów. Przed zawieszeniem nauki
nosił odznakę Prefekta Naczelnego. Zawsze znał odpowiedź na wszystkie pytania
nauczycieli, zawsze wykonywał wszystkie zaklęcia idealnie, zawsze wszyscy
stawiali go na piedestale… A do tego był zakochany w regułach, dbał o każdy
przepis, paragraf... Rodzina Chamberlainów to znani Aurorzy od kilku pokoleń…
Dorian raczej nigdy nie fascynował się czarną magią… O co mogło chodzić?
Może to było zaklęcie Imperius, może szantaż, może
zgubny wpływ jego brata nieboszczka. A może Dorian tak naprawdę nigdy nie był
dobrym i przykładnym dzieciakiem, tylko idealnie grał taką rolę? Jo nie chciało
się w to wierzyć. Zwykle bezbłędnie wyczuwała, czy ktoś zachowuje się
autentycznie. Czy mogła dać się oszukać? Święty Merlinie, przecież Dorian nie
miał w sobie ani jednej czarnoksiężniczej komórki! Nie przypominał niczym
takich osób jak Isaac, albo Snape, albo Evan Rosier. Dorian swoją aparycją i
zachowaniem przypominał raczej Obi Wan Kenobiego, rycerza Jedi, niżeli Darth
Vadera.
Chyba muszę się do tego przyzwyczajać, uznała. Taka
już jest wojna, że nawet najbardziej niepozorne osoby skrywają swoje brudne
sekreciki…
— JO! – krzyknął ktoś z góry. Głos był mocny,
szorstki i wyraźnie wzburzony. No pięknie, zaraz się zacznie…
Dorian Chamberlain praktycznie zeskoczył ze spiralnych schodów
prowadzących na Wieżę Ravenclawu. Jeśli Prewettówna miałaby za zadanie, by w
tamtym momencie ocenić poziom jego furii, dałaby mu mocną dziewiątkę.
— Czy ty powiedziałaś tym dwóm plotkarom, że ze sobą
chodzimy? - eksplodował, wymachując gniewnie rękami. W jego oczach odbijała się
żądza mordu.
Jo uśmiechnęła się niewinnie. Zawsze bawiła ją ta przesadna
dramatyczność Doriana.
— Hmm… chyba tak, tak właśnie było - zgodziła się beztroskim
tonem.
Krukon potrzebował dobrych kilku sekund, aby opanować emocje
i wydać z siebie jakiś dźwięk.
— Dlaczego?
— Och, Dorian – zerwała się na równe nogi, przedrzeźniając
jego dramatyczność. – Nigdy nie mówiam ci, że się w tobie podkochuję?
—CO?! - wyrzucił ręce w powietrze. — Ty chyba nie mówisz
poważnie… - zmrużył oczy w wąskie szparki i skrzyżował ręce na piersi. —
...mówisz?
Jo udała, że się speszyła. Przybliżyła się niepewnie do
chłopaka, wachlując rzęsami, jakby chciała ugasić niby iskrę ognia. Brwi
Doriana z każdym krokiem Jo wędrowały coraz bardziej w górę…
I w górę…
I...
— Expelliarmus!
Jo złapała różdżkę chłopaka w locie i wykorzystując kilka
sekund przewagi, szarpnęła go mocno za przegub dłoni i podwinęła rękaw koszuli.
Dorian był zbyt skonfundowany, żeby ją powstrzymać.
Prewettówna przyglądała się charakterystycznemu tatuażowi,
przedstawiającego węża wyślizgującego się z wnętrza trupiej czaszki. Przełknęła
głośno ślinę. Mroczny Znak.
Dorian otrząsnął się i wyrwał agresywnie ramię z uścisku Jo.
Rozbrojony, nie mógł się jednak obronić, kiedy Jo po raz kolejny wykorzystała
element zaskoczenia, wycelowała w niego różdżkę i mruknęła:
— Legilimens.
Obraz klatki schodowej prowadzącej na Wieżę Ravenclawu
rozmazał się, a Jo przed oczami stanęły nowe obrazy: nieostre, mgliste i
chaotyczne, lecz wystarczająco dla niej zrozumiałe:
Gromadka małych chłopców grała w podwórkowego quidditcha
przed skromnie wyglądającym domem… kobieta w średnim wieku, o takich samych
oczach jak Dorian, leżała w szpitalnym łóżku z oparzeniami na twarzy… jakiś
mężczyzna wyczarowywał Mroczny Znak na niebie… Mary McDonald płakała w
ramionach Doriana, a ten rzucił jej w plecy Obliviate… James Potter
nachylał się, żeby pocałować Lily Evans… dziwny człowiek w masce krzyczał na
Doriana i kazał mu zwerbować nowe osoby w szeregi Śmierciożerców…
Jo pisnęła, kiedy wylądowała na podłodze, odepchnięta przez
wściekłego Doriana. Przez moment zapomniała, że choć chłopak był rozbrojony,
wciąż znacznie przewyższał ją siłą fizyczną. W tej chwili był w dodatku
wściekły i całkowicie nieobliczalny. Dziewczyna poczuła, że mimowolnie lekko
drży. Ponownie wycelowała w chłopaka różdżką, tym razem jednak z dużo mniejszą
pewnością siebie.
— Wiem, że nie jesteś zły.
Dorian parsknął.
— Nic nie wiesz.
Przyglądał jej się uważnie, czekając na kolejny krok. Jo
przełknęła głośno ślinę.
Zobaczyła dosyć świeże wspomnienie, w którym Dorian
modyfikował pamięć Mary McDonald. Wiedziała, że jeśli pozwoli sobie na błąd i
utraci różdżkę, to spotka ją taki sam los. Zdawała sobie sprawę także z tego,
że nie pokona Doriana w pojedynku - ani magicznym, ani tym bardziej siłowym. Jo
nie miała talentu do pojedynków - brakowało jej odwagi i opanowania. A Dorian
był od niej wyższy jakoś o stopę, trenował quidditcha, w tym momencie
rozpierała go jeszcze adrenalina.
Musiała rozegrać to na spokojnie.
— Posłuchaj… - zaczęła, opuszczając powoli różdżkę. Wciąż
leżała na podłodze. — Mogę ci pomóc. Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam to
ostatnie wspomnienie, ale… — Dorian zadrżał wściekle, kiedy wspomniała mu
legilimencji. Przełknęła głośno ślinę. — Jeśli postanowiono ci ultimatum
i desperacko potrzebujesz nazwisk, to mogę ci je dać. Jestem Ślizgonką… wiem,
kto się na pewno zgodzi… na początku roku spotykałam się z niektórymi i uczyłam
ich czarnej magii. Mogę podać ci nazwiska nawet z głowy.
Wyszeptała jakieś zaklęcie. Z powietrza zmaterializował się
kawałek pergaminu. Machnęła jeszcze raz – na pergaminie pojawiały się kolejne
nazwiska.
Severus Snape.
Amelia
Avery.
Malum
Avery.
Heracles
Wilkes.
I…
Regulus Black II.
— Wiesz, że mnie potrzebujesz — wysłała mu przeciągłe
spojrzenie. Bała się, że kiedy zbliży się do Doriana, żeby podać mu kartkę z
nazwiskami, ten złapie ją wpół i zacznie uderzać jej głową o schody albo
wyrzuci ją przez pobliskie okno.
Wyszeptała cicho zaklęcie, a zapisana kartka uniosła się w
powietrze i przelewitowała do Doriana. Złapał ją z dużym refleksem, nie
odrywając ani na chwilę spojrzenia od Jo.
—Te osoby nie mają Znaku — mruknęła — ale bardzo tego
pragną i… no, mówią o tym otwarcie. To dobrzy znajomi Evana Rosiera. Nikt nie
zostanie przymuszony. To uczciwe, nieprawdaż?
— Czego chcesz? — spytał zimno. Odważył się zerknąć na
zwitek pergaminu. Jego wyraz twarzy wyrażał wiele emocji, a choć Jo nie była
nigdy w tym dobra, dostrzegła w nim coś na kształt ulgi. Dorian ewidentnie znał
wyznaczone przez Jo osoby i aprobował ten wybór.
Prewettówna odważyła się wstać z podłogi, wciąż jednak
utrzymywała bezpieczną, fizyczną odległość od chłopaka. Schowała różdżkę za
pazuchę.
— Wydaje mi się, że jesteśmy w podobnej sytuacji… I że
możemy sobie pomagać.
— Czego chcesz? - powtórzył.
Jo wzięła głęboki oddech.
— Miałam nadzieję, że wiesz, kto wydał Isaaka. Isaaka
Monroe. Wiem, że ktoś z… popleczników Czarnego Pana pociągał za sznurki, kiedy
skazano go na śmierć. Że to była kara za nieposłuszeństwo.
Dorian przyglądał jej się uważnie i podejrzliwie. Schował
listę z nazwiskami do kieszeni spodni. Kiedy po raz kolejny obdarzył Jo
spojrzeniem, wydawał się już bardziej zrelaksowany, a nawet odrobinę
współczujący.
— Słyszałem, że się przyjaźnicie. Bardzo mi przykro —
Brzmiał raczej szczerze. — Ale nie mogę ci pomóc. Nic o tym nie wiem.
— Myślę, że wiesz - sprzeciwiła się.
Z tego, co pisał Isaac, karanie krnąbrnych Śmierciożerców
było raczej publicznym widowiskiem. Czarny Pan nie mógłby nie wspomnieć o tym,
jaki los spotkał nieposłusznego sługę. Nie odmówiłby sobie tej przyjemności i
triumfu. To niemożliwe.
— Ja ci pomogłam, Dorian - przypomniała mu.
Chamberlain wyglądał na rozdartego.
— Nie kłamię, Jo — westchnął ciężko. — Naprawdę nie
potrafię ci pomóc. Nie znam tożsamości Śmierciożerców, Sama-Wiesz-Kto dba o to,
żebyśmy ich nawzajem nie znali. Na spotkaniach u starego Rosiera część używa
pseudonimów, a część każe zwracać się do siebie po nazwisku herbowym. Wiem
tylko, że… tego gościa szukają wszyscy. Mój ojciec ma obsesję, żeby go złapać.
To fanatyczny poplecznik Czarnego Pana. Maszyna do zabijania, z tego co wiem,
jest mieszańcem… coś jak Fenrir Greyback.
Jo potaknęła. Spodziewała się, że ma do czynienia z jakimś
psychopatą.
— Wiesz o nim coś jeszcze?
Dorian zastanowił się chwilę.
— Wiem, że w Ministerstwie znany jest bardziej pod
pseudonimem Szakal, nie wiem do czego to nawiązuje… ma wysokie pochodzenie, z
którego jest bardzo dumny… herb Travers. Tak każe się do siebie zwracać na
spotkaniach u Rosierach. Czarny Pan też mówi na niego Travers.
— Herb Travers – powtórzyła cicho. – Znasz się na
rodach czystej krwi?
Chłopak aż się wzdrygnął.
— Nigdy mnie to nie interesowało. Moi rodzice nie
przywiązują wagi do czystości krwi. Travers to popularny herb, nosi go wiele
rodzin… nie tylko arystokracja. Traversowie będący potomkami głównej, męskiej
linii mieszkają w Irlandii. Z tego co wiem, nikt z głównej linii nie wspiera
Czarnego Pana. Ale pewnie też go szczególnie nie neguje.
Nie znam brytyjskich rodów czystej krwi, pomyślała ze
złością. Ojciec uczył mnie tylko radzieckich. Ale w Slytherinie na
pewno ktoś będzie je znał… ktoś, kogo pociąga to tak jak ciotkę Walburgę…
chociażby….
Regulus.
XI - NADZIEJA
Hestia zdziwiła się, kiedy zastała Syriusza,
czekającego na nią przy barze w Elizjum. Z tego co wiedziała, chłopak
miał umówione na dzisiaj jeszcze jedno spotkanie, poza tym May Potter dawno już
wyszła z bistra. Zerknęła niepewnie na zegarek – rozmawiała z Dianą o wiele
dłużej niż jej się wydawało. Hestia wrzuciła medalion z inicjałami E.P. na dno
swojej torebki, a różdżkę wcisnęła do kieszeni bocznej. Syriusz rzucił jej
rozdrażnione spojrzenie i mruknął coś, że „guzdra się jak ciotka Rosier”.
— Wydajesz się nieco strapiony, kuzyneczku – uśmiechnęła się
prostodusznie Hestia, zarzucając sobie na ramiona dziwaczny płaszcz z wymyślnym
haftem na plecach, przypominającym scenę z Baśni tysiąca i jednej nocy. –
Myślisz o tym, co Diana powiedziała o Belle i Secie?
Syriusz spojrzał na nią beznamiętnie i westchnął przeciągle.
Zabrał z rąk dziewczyny jej patchworkową torebkę i przerzucił sobie przez
ramię. Hestia błysnęła uśmiechem. Od kilku dni zauważyła niezwykłą przemianę w
Syriuszu, niegdyś całkowicie pozbawionym dobrych manier, a obecnie zaskakującym
ją szarmanckimi, męskimi gestami i dżentelmenerią. Nosił jej torbę na
korytarzach, a czasem nawet otwierał przed nią drzwi (aczkolwiek były to
rzadkie wyskoki, bo choć niepozbawionym dobrych chęci, gestom Syriusza
brakowało naturalności i spontaniczności).
Nie ma co wybrzydzać, pomyślała, jak zwykle
bezproblemowa Hestia. Szarmanckość zdecydowanie nie należy do dominujących
cech tego chłopaka. Przynajmniej nie wyzywa mnie już od głupich bab.
— Nie przejmuj się – mruknęła, stając na palcach, żeby
zmierzwić mu włosy. – Chcesz iść ze mną zapalić?
— Nie wolno ci palić – burknął w odpowiedzi. Hestia zawahała
się przez chwilę.
— No tak… Cameli już nie palę, ale… malinowych też nie mogę?
– przeraziła się. Syriusz wyglądał na zdegustowanego tym pytaniem.
— A bo ja się tam znam na tych waszych babskich ciążach.
Wiem tylko, że moja matka kopciła jak smok cygaro przez całą ciążę.
Hestia natychmiast zdecydowała się wyrzucić wszystkie paczki
papierosów, jakie trzymała w swojej szafce na bieliznę. Dziecko szalone jak
Syriusz Black – och, tylko tego brakowało jej do szczęścia! Wygięła usta w
podkówkę. Black wywrócił oczami i pchnął drzwi wyjściowe z baru.
— Co do Belle i Setha – rzekł na dworze – to nie sądzę, żeby
ostatecznie zdecydowali się na rozwód. Są ze sobą już z trzydzieści lat…
zaczęli się spotykać, jak byli jakoś w naszym wieku. I dobrze wiesz, że
praktycznie nigdy się nie kłócili.
Hestia potaknęła.
— To prawda, byli idealnie dobraną parą…
— No. A dobrze znasz Setha – on jest pod tym względem
jak nasz Jimmy. Z jednej strony obydwoje zachowują się jak ostatni, zbiegli
rycerze okrągłego stołu, ale kiedy napadnie ich jakiś humorek… to lecą głowy,
płoną ciotki i ludzie spadają z klifów… i inne rzeczy. Do tej pory Belle
akceptowała jakoś wyskoki zarówno ojca, jak i syna.
— Tak, ale nie zapominaj, że Seth jest odpowiedzialny za
halucynacje May przez to, że modyfikował jej wielokrotnie pamięć. Nie wiem czy
to zostanie mu wybaczone. Przez te wszystkie lata James obwiniał się o tę jej
psychozę i Seth utrzymywał go w tym poczuciu winy. A to zapoczątkowało
stoczenie się Jamesa i w rezultacie efekt śnieżnej kuli. Przez sekrety Setha
ucierpiało więcej osób niż sam zainteresowany.
Hestia trafiła w punkt – Annabelle była kobietą wielkiego
serca, która potrafiła wybaczyć ukochanym osobom wiele krzywd. Gdyby chodziło
tu wyłącznie o nią, gdyby ojciec Jamesa swoim postępowaniem zranił jedynie
umiłowaną żonę, kryzys prawdopodobnie zostałby szybko zażegnany. Tym razem chodziło
o coś więcej niż nadużycie zaufania małżeńskiego. Ojciec Jamesa rzucał na May Obliviate,
mieszał jej w głowie i doprowadził do załamania psychicznego. Lekceważenie
braci Walker i brak szczerości między nim a synem zakończyło się wypadkiem
matki Doriana i kryzysem w bardzo licznej rodzinie Chamberlainów. Rodzinny spór
szybko osiągnął niewyobrażalną skalę, niewinni tracili życie, zdrowie,
pieniądze i moralność, a katalizatorem tego olbrzymiego kryzysu były sekrety
Setha i jego brak odwagi, aby się przyznać do błędów z młodości.
Dla Belle Potter rodzina była największą wartością – a jej
mąż, przez swoją arogancję i dumę, w ciągu ostatnich miesięcy dokonał na tę
wartość zamachu. Czy mogła mu ona wybaczyć coś takiego?
Syriusz nic na to nie odpowiedział, ale jego wyraz
twarzy zobojętniał.
— Jak się w ogóle ma James? – spytała ponownie, sama też
pochmurniejąc. – Nie widziałam go dzisiaj na lekcjach. Zrobiłam dla niego
ciasteczka z Eliksirem Rozweselającym… i, hm, może dodałam też trochę gandzi.
Oczywiście eee… przypadkiem?
— James ukradł rano znicz i przez cały dzień lata na miotle
i trenuje – odparł Black. – Zwykle to robi, kiedy jest… w średnim nastroju. Nie
odzywa się do nikogo od kilku dni… To znaczy, zdaje mi się, że rozmawia z
Evans. Oni dalej grają w jakieś tam gierki między sobą.
Syriusz zawahał się chwilę, po czym dodał:
— Ale skoro zrobiłaś już te ciastka, to wpadnij jutro do
naszego dormitorium. Przyniesiesz je, ja kupię dzisiaj Jacka Danielsa i przez
cały wieczór będziemy ciskać w Jamesa Felixemprą. Może nasza Śpiąca
Królewna się wreszcie trochę ocknie.
Hestia przystała na to, uśmiechając się łobuzersko.
— To brzmi bajecznie, Syriuszu. Mam już dosyć siedzenia w
swoim dormitorium – Evans i McDonald kłócą się non stop, są głośne jak
szyszymory i zakłócają moje pozytywne wibracje. Nie mogę w takich warunkach
medytować ani czytać mojego ulubionego Maga z Tybetu.
Black śmiał się już teraz na cały głos. Jego rechot
przypominał szczekanie psa.
— Dobra, stuknięta babo. Zatem jutro mamy hippisowską
posiadówę. Błagam, tylko nie zacznij rodzić.
Hestia dała kuzynowi sójkę w bok.
— Dopiero za pół roku. I… ajajaj, do tajnego tunelu idzie
się w inną stronę, nie pamiętasz, Panie Diable Wcielony?
Syriusz pokręcił głową, momentalnie znowu tracąc humor.
— Mam spotkanie z moją prawniczką, zapomniałaś? Niedługo
rozprawa przeciw mojej mamuśce.
Hestia popukała się w czoło, na znak, że sobie przypomina,
pomagała Syriuszowi na odchodne i ruszyła w stronę tajnego tunelu z powrotem do
zamku. Black natomiast skierował się prosto do Trzech Mioteł, w których
to Belle Potter umówiła go z młodą, wciąż jeszcze pełną zawodowego zapału
obrończynią w Wizengamocie.
Tego dnia w Trzech Miotłach nie było za wiele osób. Obsługa
lokalu szykowała się na walentynki. Kiedy Syriusz minął próg pubu, zwrócił
uwagę na gigantyczną szklaną rzeźbę w kształcie serca, wypełnionej butelkami
firmowego szampana i butelek kremowego piwa. Jeden z barmanów usiłował rzucić
na rzeźbę zaklęcie, które wywoływałoby wystrzał szampana co kilka minut, ale w
jego wykonaniu były to raczej syzyfowe prace.
— Cześć, Rosie – przywitał się z madame Rosmertą, młodą
właścicielką Trzech Mioteł o bardzo wydatnym biuście. Oboje z
Jamesem uwielbiali ją zaczepiać, dowcipkować i podpuszczać do sprzedaży
Ognistej Whisky nieletnim. Madame Rosmerta rozpromieniła się na widok
Syriusza.
— Syriusz! Gdzie jest Jim? – spytała czarownica zza baru,
rozglądając się na boki.
Black uśmiechnął się bez humoru. Zaczął tracić rachubę, ile
pytań o Jamesa dzisiaj usłyszał.
— Musisz mi wybaczyć, Rosie, wiem, że to może być cios dla
twojego słodkiego serca, ale… dzisiaj przychodzę w innym celu. Jestem umówiony
z pewną kobietą.
Rosmerta złapała się teatralnie za serce.
— Och, Syriuszu, to dla mnie straszny cios!
Syriusz zbliżył się do baru i poklepał ją lekko po plecach.
— Tego się obawiałem. Jeśli cię to pocieszy, w moim sercu
zawsze pozostanie d;a ciebie miejsce. I będę ci od dzisiaj dawał podwójne
napiwki. Serce nie sługa, ale warto być przyzwoitym.
Rosie zachichotała pod nosem, szturchając Syriusza
zaczepnie.
— Panna Carver siedzi pod numerem szesnastym.
Po tych słowach Rosmerta przeprosiła Syriusza i ruszyła
osobiście zmierzyć się z walentynkową fontanną szampana. Chłopak przygotował
swój najbardziej zniewalający uśmiech i ruszył na spotkanie ze swoją
obrończynią.
Allison Carver czekała na niego od dłuższego czasu, o czym
świadczyły dwa pucharki zjedzonych lodów. Przypominała nieco młodą - i może
nieco bardziej seksowną - profesor McGonagall: tak jak opiekunka Gryfonów
nosiła bardzo wytworną szmaragdowozieloną szatę czarownicy, wiązała ciemne
włosy w elegancki kok i paraliżowała zdecydowanym, pewnym siebie spojrzeniem.
Jej wyraz twarzy nawet nie drgnął na widok popisowego uśmiechu Syriusza Blacka.
— Cześć - powiedział pierwszy. Allison była w jego opinii o
wiele za młoda (i zbyt seksowna!), żeby mówić do niej per pani.
— Cześć. Zamówiłam dla ciebie gorącą czekoladę z malinami.
Rosmerta zaraz ją przyniesie.
Syriusz podziękował. Spodobało mu się, że Allison nie
czekała na niego z zamówieniem. Twarda i zdecydowana kobieta to raczej
przyzwoity materiał na adwokata. Chłopak odsunął krzesło i usiadł naprzeciw
prawniczki. Dziewczyna od razu przeszła do rzeczy, kładąc na blacie stołu swoją
służbową torbę.
— Będę z tobą szczera, tak jak byłam szczera z panią Potter
- zaczęła twardo. — To spotkanie jest głównie po to, żeby tobą lekko
wstrząsnąć.
Po tych słowach wyciągnęła z torebki kilka plików dokumentów
- jeden wyglądał na kopię jego akt karnych, inny do złudzenia przypominał kartę
przewinień sporządzoną przez Filcha, jeszcze inny - skomplikowaną umowa prawna.
Na początku podała mu ten plik papierów, który skojarzył z kartoteką
znienawidzonego woźnego. Syriusz rozdziawił usta.
Ona naprawdę skopiowała te papiery ze schowka
Filcha!
— Twoja sytuacja nie wygląda najlepiej — powiedziała,
podczas gdy Syriusz z nostalgią czytał, za co zarobił szlabany w pierwszej klasie.
— Byłam u Dumbledore’a. Jesteś zawieszony w prawach ucznia, wpakowałeś się w
poważne problemy z powodu tego zamieszania z twoim bratem, no i jest jeszcze
sprawa jakiegoś Severusa i Wierzby Bijącej…
— Och, masz błąd w aktach — wtrącił się, zerkając na ostatnią
stronę. — On ma na imię Smarkerus.
Allison spojrzała na niego podejrzliwie. Ewidentnie nie
wierzyła, że faktycznie zdarzył się błąd w jej aktach.
— Naprawdę! — przysiągł Syriusz z ręką na sercu.—
Smarkerus Snape. W skrócie Smarkuś. Nie patrz tak na mnie – nie jestem jego
ojcem, że wymyśliłem takie imię.
Czarownica chciała mu coś na to odpowiedzieć, ale w tej
chwili zjawiła się uśmiechnięta Rosie.
— Czekolada - rzekła, stawiając przed Syriuszem gorącą białą
czekoladę z malinami i bitą śmietaną. — Wesołych walentynek!
Syriusz puścił oczko do Rosie, po czym niewinnie zaczął
sączyć napój przez różową słomkę. Pochwalił Allison za doskonały wybór w menu.
Kwestia wątpliwego imienia Snape’a przestała być tematem dyskusji.
— Masz też bardzo słabą frekwencję, wiele odbytych
szlabanów, zwłaszcza za rzucanie uroków i przemoc fizyczną względem innych
uczniów.
Allison wyciągnęła rękę, żeby zabrać od Syriusza kartę
Filcha. Następnie sięgnęła po kolejny dokument - tym razem były to akta
karne.
— To nie koniec… Widzę, że byłeś wcześniej notowany… za
nielegalne użycie magii jako nieletni w wakacji. Zaklęcie Trwałego Przylepca…
hm, i chyba jakaś transmutacja w bobra…
— …w świnię – poprawił. – Tak, coś tam było.
— Trochę tego nie rozumiem – westchnęła. – Czy to nie jest
tak, że Ministerstwo nie potrafi wykryć, kto rzucił czar w domu czarodziejów? W
jaki sposób dostali raport o twoim użyciu magii?
— Moja matka jest przeciwniczką bezstresowego wychowania.
Allison mruknęła coś, co brzmiało jak: “milutka kobiecina”.
Syriusz uśmiechnął się ze zrozumieniem. O tak, Syriusz także podziwiał
czarujące usposobienie Walburgi Black…
— Mówię ci o tym, bo jeśli dojdzie do rozprawy, oskarżyciel
dokopie się do tego wszystkiego i wykorzysta każde twoje potknięcie, aby
osiągnąć swój cel — powiedziała zimno, licząc zapewne, że uda jej się choć
trochę nastraszyć Blacka. Ten nie wydawał się w ogóle przejęty, a jedynie
bardzo zaabsorbowany piciem czekolady.
— Będzie chciał zrobić z ciebie dzieciaka z problemami,
który nie panuje nad sobą. Masz złą frekwencję, łamiesz przepisy szkolne, do
tego jeszcze dręczenie innych uczniów… To daje razem dosyć nieprzyjemny
obrazek. Być może wcześniej Ministerstwo i dyrektor byli dla ciebie pobłażliwi,
ale tym razem będziesz miał do czynienia z Crouchem. A Barty’ego Croucha nie
obchodzi ani twoje nazwisko, ani wiek, ani dobre chęci, ani wyniki w nauce. W
zeszłym tygodniu niewiele starszy od ciebie czystokrwisty chłopak dostał
najwyższy wymiar kary.
Syriusz pokiwał głową, ale dalej nie wydawał się być
odpowiednio poruszony. Ally zacisnęła usta w cienką linię. Kończyła się już jej
cierpliwość.
Zgoda, może i spodziewała się wcześniej, że współpraca z
Syriuszem będzie wyzwaniem. W końcu sama niedawno skończyła Hogwart i doskonale
pamiętała, w jakiej złudnej bańce bezpieczeństwa tkwią uczniowie, jak bardzo
przekonani są o własnej nietykalności. Belle Potter także ostrzegała ją, że
Syriusz nie należy do najrozważniejszych osób na ziemi. Jednakże taki poziom
beztroski i ignorancji nie mieścił się w głowie. Dumbledore mógł zasiać
w Blacku przesadną pewność siebie przez pobłażliwe traktowanie, wcześniejsze
nagminne sprawianie problemów mogło nauczyć go brawury, ale tym razem chłopak
musiał dla własnego dobra nabrać przezorności. A jeśli on sam się na to nie
zdobędzie, to Ally będzie musiała mu w tym pomóc.
— W porządku - uśmiechnęła się słodko. — Powiem wprost:
jeśli Wizengamot orzeknie o twojej winie, to Dumbledore będzie musiał wyrzucić
cię ze szkoły.
Tym razem trafiła w punkt. Syriusz zakrztusił się gorącą
czekoladą. Podniósł głowę i spojrzał na nią zmrużonymi, nieufnymi oczami.
— Nie mogę wylecieć ze szkoły! — wyrzucił, krzyżując ręce na
piersi. Przez chwilę rozważył tę ewentualność i wyraźnie sposępniał. — To
znaczy... jestem pełnoletni, nie przełamią mi różdżki, ale… mamuśka mnie
wydziedziczyła i nie mam żadnych pieniędzy. No i… jestem Blackiem, może i synem
marnotrawnym, ale wciąż Blackiem… Voldemort złoży mi propozycję nie odrzucenia
pięć minut po moim wydaleniu.
— Dlatego, mój drogi, przestań zgrywać buntownika bez powodu
i zacznij współpracować! Z tak beznadziejnymi aktami i sprawowaniem to cud, że
w ogóle jesteś jeszcze w tej szkole! Powinieneś dziękować Radzie
Czarodziejskiej za Dumbledore’a!
Syriusz mruknął coś, co brzmiało jak wyraz szacunku do
dyrektora (dobór słów może i był nieco cenzuralny, ale przekaz wypowiedzi
właściwy). Ally westchnęła.
— Dlatego naszym celem jest uniknięcie rozprawy.
Zwykle trudno jest dogadać się z oskarżycielem, ale byłam dzisiaj w
Departamencie Przestrzegania Prawa i udało mi się utargować ugodę z Austinem
Meadowesem… czyli twoim oskarżycielem.
Jeszcze tatuś Dorcas do tego wszystkiego, pomyślał
Syriusz bez humoru.
— Powiedziałam mu, że to wyłącznie zatargi twoje z Walburgą
Black… hmm, a z tego co słyszałam, twoja matka ma reputację pieniaczki.
Meadowes powiedział, że nie ma ochoty wysłuchiwać jej jęków.
Syriusz wcale mu się nie dziwił.
Ally sięgnęła po dokument numer trzy, będący w istocie ugodą
sądową. Syriusz odebrał go i odczytał pośpiesznie. Zbladł jeszcze bardziej.
— Tysiąc galeonów odszkodowania… co?! — wypluł ze złością. —
To jakiś pieprzony żart, a nie ugoda! Po co matce te pieniądze? Ona i tak ma
ich mnóstwo, nic nie kupuje, nie wychodzi z domu…
Kobieta wykonała uspokajający gest dłonią.
— Spokojnie… cenę możemy jeszcze wytargować. Standardowo to
jest około stu galeonów. Jako że twój brat jest wysoko urodzony, to Meadowes
wycenił go wyżej, no ale Crouch nie patrzy na to w ten sposób…
Syriusz lekko się odprężył. Czytał dalej:
— Ugoda jest za pisemną zgodą obu stronami... czyli muszę
podpisać się ja i Regulus?
— Nie. Ty i prawny opiekun Regulusa, jako że jest
nieletni.
Syriusz zaklął. Ally skrzywiła się ponownie.
— Zakładam, że twoja matka… niekoniecznie fanka
bezstresowego wychowania… nie będzie chciała dać nam swojego autografu. No
ale twój brat ma dwoje opiekunów prawnych. Co z waszym ojcem?
— Ojciec nie mieszka z matką - odparł wymijająco. —
Wyniósł się do kochanki, Georginy Rowle.
— Okej.. a jaki jest twój kontakt z ojcem?
— Bardzo zły.
— Rozumiem… — przejechała otwartą dłonią po twarzy ze
zmęczenia. — No cóż, trochę to niekomfortowe dla nas połączenie… A twój
brat, kiedy kończy siedemnaście lat? Może gdybyś dogadał się z nim, udałoby się
uspokoić to wszystko…
— Za rok w czerwcu — Syriusz zastanowił się przez moment,
ale szybko doszedł do wniosku, że rozmowa z Regulusem całkowicie mija się z
celem. — Regulus jest dosyć wygodnickim typem — wyjaśnił. — On nie
ma w sobie tego… buntowniczego genu. Kompletnie. Jest całkowicie
podporządkowany mamuśce. Szybciej matka sama mnie wycałuje i wspaniałomyślnie
wybaczy ucieczkę z domu niż Regulus się jej postawi. On jest na to za słaby. Z
kolei ojcu…. ojcu zależy na rozwodzie. Niedługo czeka go niezła batalia sądowa
o majątek. W międzyczasie nie będzie robił nic, co mogłoby rozwścieczyć
mamuśkę.
— A czy w twojej rodzinie jest – wybacz mi – ktokolwiek, kto
lubi cię i ma jakikolwiek wpływ na twoją matkę albo ojca?
Syriusz potrzebował kilku chwil na zastanowienie i
przywołanie w głowie wszystkich sylwetek członków rodu Black. To było trudne
pytanie...
— Moja matka ma brata — oświadczył w końcu z zadowoleniem. —
To mój wuj, Alfard. Jest nieco zbuntowany. Zawsze dokucza mamuśce, bawi go, jak
się wścieka i jęczy jak szyszymora. Lubi mnie, bo ją denerwowałem.
— Alfard Black? — powtórzyła Allison, zapisując sobie to
nazwisko w notesie. — I gdzie on mieszka?
— Na peryferiach Londynu, gdzieś niedaleko Staines. Dawno u
niego nie byłem.
— Myślę, że go znajdę.
A jak nie ja, to Diana Jenkins, pomyślała Ally, po
czym odetchnęła z ulgą. Wtrącanie się w dramaty rodu Black z pewnością wyjdzie
jej bokiem w niedalekiej przyszłości, ale nie mogła zaprzeczać, że sprawa
Syriusza zaczęła ją coraz bardziej absorbować.
XII – NADZIEJA
Zaraz po rozmowie z Dorianem, Jo skierowała się do
Skrzydła Szpitalnego, myśląc, że znajdzie tam Regulusa. W przypływie ciepłych
uczuć przetransmutowała jeden ze swoich pergaminów w bukiet kwiatów i zaklinała
po rosyjsku, żeby młody Black był tego wieczora bardziej niż trochę
komunikatywny i rozmowny. Jakże zdziwiła się, kiedy w azylu madame Pomfrey nie
znalazła żywej duszy oprócz jakiegoś wymiotującego pierwszoklasisty (i Mary
McDonald, co akurat niezmiernie ją ucieszyło)!
Gdzie się podział Reggie? I Remus Lupin? A nawet ta ofiara
losu, Snape?
— Blacka nie ma tu już od dawna – oświadczyła jej madame
Pomfrey po tym jak wydarła z rąk Jo kwiaty. – Niezła z ciebie koleżaneczka, że
nie zauważyłaś chłopaka ani razu w lochach!
Dla Jo nie było to wcale szokujące. Ostatnie kilka dni
spędziła przysypiając na korytarzach, włócząc się po rozprawach młodych
recydywistów, uczęszczając na pogrzeby, zwiedzając szpitale psychiatryczne,
odwiedzając szalonych krewnych… Kiedy ona ostatnio usiadła przed kominkiem w
Pokoju Wspólnym Ślizgonów i poplotkowała sobie ze swoimi koleżkami?
Oby Reggie nie miał do mnie pretensji, pomyślała. W
końcu miałam z nim iść do Slughorna i Dumbledore’a i wziąć na siebie
odpowiedzialność za jego czarnomagiczne wyskoki… Tylko co ja zrobię, jeśli wyrzucą
mnie teraz ze szkoły? Czarny Pan od razu się mną zainteresuje.
W Pokoju Wspólnym Ślizgonów o tej godzinie przesiadywali
jedynie znużeni siódmoklasiści, rozwiązujący zadania z zeszłorocznych owutemów.
Jo pomachała grzecznie swoim kolegom z klasy, zastanawiając się przy tym, która
osoba ze zgromadzonych może okazać się przydatna.
— Rosier - zwróciła się do prefekta, który w
tej chwili czytał jakąś pouczającą książkę o najgroźniejszych truciznach. – W
którym dormitorium mieszkają piątoklasiści?
Evan Rosier spojrzał na nią podejrzliwie.
— Czego chcesz od Regulusa Blacka?
Ach, znowu to samo!, pomyślała wściekle. Jak mnie
irytują te wszystkie pytania!
— Nie interesuj się – odparowała, ale natychmiast
dopowiedziała jakieś kłamstwo, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych sensacji (i
uspokoić Reginę Bulstrode): — Chcę kupić coś od niego.
Rosier nadal wydawał się być trochę podejrzliwy, ale
zaakceptował tę wymówkę. Regulus słynął na całą szkołę z tego, że można było
zakupić u niego wszelkie nielegalne substancje.
— Dormitorium numer siedem.
Jo już miała skierować się w stronę schodów prowadzących do
sypialni chłopców, kiedy Rosier złapał ją za przegub.
— Uważaj tylko, bo z młodym Blackiem mieszka Barty Crouch.
Lepiej żeby nie naskarżył na ciebie tatusiowi.
Jo złapała się pretensjonalnie za serce.
— Ojej, nie musisz martwić się o mnie, słoneczko. Moja
mamusia załatwiła mi immunitet u ministra. Ta czekająca na mnie cela w
Azkabanie długo jeszcze pozostanie pusta.
Rosier puścił jej oczko na pożegnanie. Jo wzdrygnęła się
mimowolnie. Od dłuższego czasu podejrzewała, że Rosier się w niej podkochuje –
i, szczerze powiedziawszy, wywoływało to w niej mdłości. Jo szybko przemknęła
przez schody i korytarz, a następnie zadudniła w drzwi do dormitorium numer
siedem. Nie czekając, aż ktoś jej otworzy, wpadła do środka. Czterech
piątorocznych Ślizgonów odwróciło się w jej kierunku, wystawiając głowę znad
książek.
Jacy grzeczni chłopcy, pomyślała z lekkim
rozbawieniem. Uczą się pilnie na egzaminy, podczas gdy ja knuję z
Śmierciożercami.
— Potrzebuję Regulusa Blacka – oświadczyła, dosyć
niegrzecznie pokazując pozostałej trójce: Crouchowi, Jasperowi Woodowi i
Thorfinnowi Rowle’owi, drzwi. - Jak nie wyjdziecie po dobroci, to uderzę w was
taką klątwą, że nie dopuszczą was do sumów.
Nie wiadomo czy to sama groźba, czy też po prostu osoba Jo,
która miała w Slythernie dość złowieszczą reputację, zadziałała na chłopców.
Minutę później w dormitorium numer siedem znajdowały się jedynie dwie, osoby.
Dziewczyna rzuciła dla bezpieczeństwa najsilniejsze zaklęcie wyciszające, jakie
znała.
— Cześć, Reggie. Jak się czujesz?
Regulus wygadał całkowicie zwyczajnie – na jego nieładnej,
aczkolwiek szlachetnej i charakterystycznej twarzy, odbijało się zmęczenie.
Siedział w spodniach od mundurka, bez koszulki, jedynie z zielono-srebrnym
krawatem przewiązanym przez szyję. Był może trochę bardziej zblazowany niż
przeciętnie.
— Cześć, Jo – uśmiechnął się w typowy dla siebie ponury, ale
taktowny sposób. – Już dużo lepiej. Przez te kilka dni myślałem, że oszaleję,
ale wszystko skończyło się dobrze.
— Byłeś w strasznym stanie – przypomniała sobie. – Potwornie
majaczyłeś. Nikogo nie poznawałeś. Wszyscy myśleli, że zakażenie od eliksiru
zaatakowało twój mózg i że postradałeś zmysły.
Regulus wzruszył ramionami, tak jakby nie był pewien, czy
tak faktycznie nie było.
— Przyznaję, że nie były to najłatwiejsze chwile. Pani
Pomfrey bardzo mi pomogła, ale nie miała specjalistycznych leków odtruwających.
Zakażenie postępowało i czułem się coraz bardziej otępiały. Potem do szkoły
przyjechała Annabelle Potter i przywiozła z Munga naprawdę skuteczne antidotum.
Nie pamiętam, żeby ktoś mnie odwiedzał.
Jo zadumała się.
— Kiedy doszło do tego wypadku, poszłam i powiedziałam
Pomfrey, że zakażenie wywołał Eliksir Blancharda. Pewnie specjalnie
przygotowali dla ciebie odtrutkę w Mungu. Nikt nie przyczepił się, że warzyłeś
czarnomagiczny eliksir?
— Slughorn kazał przeszukać, czy nie mam nigdzie Znaku –
mruknął Reg. — Kiedy go nie znaleźli, dali mi spokój.
Zaskakująca pobłażliwość jak na Hogwart, szkołę, w której
istniało to bezsensowne tabu na nauczanie czarnej magii. Jo nie spodobało się
to. W Durmstrangu czarna magia była przedmiotem egzaminacyjnym, a do zakażenia
czarnomagicznymi eliksirami ani do czarnomagicznych pojedynków jakoś nigdy nie
dochodziło. To dlatego, że panowała tam prawdziwa dyscyplina, a nie całkowita
dezorganizacja, jak w Hogwarcie. Jo nie czułaby się bezpiecznie, na miejscu
bezbronnych i nieświadomych Hogwartczyków. Niedługo ktoś zacznie posyłać im do
sypialni diabelskie sidła albo zacznie ich opętywać dla zabawy i nie poniesie
za to odpowiedzialności.
No cóż, dla mnie to lepiej, pomyślała. Dzisiaj
mnie stąd nie wyrzucą. Czarny Pan dopadnie mnie dopiero za trzy miesiące.
Pocieszające.
— Przepraszam, że kazałam ci uwarzyć ten eliksir –
powiedziała jeszcze, chociaż nie było jej szczególnie przykro. Regulus
westchnął ciężko i ponownie wzruszył obojętnie ramionami.
— Przepraszaj raczej Syriusza. Wygląda na to, że on za to
wszystko beknie, a nie my.
Jo słyszała co nieco o całej sprawie, podsłuchując myśli
hogwarckich plotkar z Gryffindoru – zapowiadała się jakaś afera z cioteczką
Walburgą, procesem i odszkodowaniem.
— Syriusz boi się, że przejdziesz na ciemną stronę mocy?
– domyśliła się.
— Co to znaczy?
Znowu Gwiezdne wojny, uświadomiła sobie i zaklęła w
myślach. Czasy były zbyt niebezpieczne, żeby tak afiszować się z mugolskimi
aluzjami.
— Nie wiem… to zależy od ciebie. Kiedy się poznaliśmy,
powiedziałeś mi, że chcesz zostać Śmierciożercą, bo zawsze wybierasz wygrywające
stronę. Czy twoje poglądy zmieniły się?
Regulus pokręcił głową natychmiast.
— Nie. Wciąż uważam, że to najlepszy sposób na przeżycie tej
wojny… - potarł otwartą dłonią o czoło, na znak, że rozmowa na ten temat wciąż
go trochę przerasta. Westchnął przeciągle. — Nastały takie czasy, że nigdy nie
wiesz, kto zapuka do twoich drzwi. Po co oni mają mnie dręczyć, nękać,
nachodzić? Jestem ostatnim dziedzicem Blacków – a moja rodzina jest ostoją idei
czystości, co nie? Na pewno prędzej czy później Czarny Pan się mną
zainteresuje. Wiem o tym.
Jo uśmiechnęła się smutno, ale kiwnęła głową – ona też o tym
wiedziała.
— To, że Czarny Pan wygra, nie ulega moim zdaniem
najmniejszej wątpliwości. Wystarczy przyjrzeć się statystykom – na jednego
Aurora przypada około dwudziestu pięciu ich – Śmierciożerców,
mieszańców, potworów… do tego jeszcze dementorzy, inferiusy, olbrzymy na jego
usługach! Trzeba być głupcem, żeby dobrowolnie nadstawiać łeb. Poza tym,
zwycięstwo Czarnego Pana oznacza lepsze życie dla nas, czystokrwistych.
Będziemy zajmować wyższe stanowiska, staniemy się prawdziwą elitą społeczną…
Dlaczego mam buntować się przeciwko komuś, kto zapewni mi przywileje w
przyszłości?
— Masz rację – zgodziła się Jo. – Na tym etapie nietrudno
przewidzieć, jak wojna się skończy… no chyba że dojdzie do jakiegoś zwrotu
akcji, w który chyba nikt nie wierzy, aczkolwiek… będę z tobą, szczera,
Regulus. Wcześniej myślałam jak ty, ale teraz… po tym, co spotkało Isaaka… no
cóż, wydaje mi się, że w pewnym momencie nie będzie się już liczyło, kto dla
kogo pracuje. Czarny Pan będzie zabijał wszystkich.
Zapanowało milczenie. Regulus bawił się swoim
zielono-srebrnym krawatem, unikając spojrzenia Jo. Ręce lekko mu drżały.
Ewidentnie nie lubił rozmawiać o zabijaniu.
Jo oblizała wargi. Uświadomiła sobie w tym momencie, że
Regulus ma dopiero piętnaście lat i w życiu nigdy nie był świadkiem tortur,
śmierci i innych okropności, które za to były codziennością Jo od maleńkości. Rozmowa
o zabijaniu go przerastała. To niedobrze, bardzo niedobrze, jak dla
aspirującego Śmierciożercy.
Młody Black urodził się z ogromną dawką sprytu, oportunizmu
i egoizmu, tak, że utożsamiał wojnę jedynie z pieniędzmi i przywilejami.
Najwyraźniej nigdy nie zastanawiał się, lub też rozmyślnie ignorował, drugie
oblicze tejże wojny - mordy, szantaże, tortury i inne zbrodnie, których
dopuszczali się poplecznicy Czarnego Pana.
Czy on był gotowy, żeby wziąć na siebie takie brzemię? Jo
znała odpowiedź.
— Dzisiaj rozmawiałam z jednym facetem, który zajmuje się
werbowaniem do Szeregów Czarnego Pana — wyznała. — Zawahałam się przy
tobie… wciąż mogę zmienić twoje nazwisko na Mulcibera.
Reg przez chwilę milczał.
— Nie… zostaw to – mruknął. – Zgadzam się. Mówiłem ci to.
Czy to wszystko, Jo?
Dziewczyna pokręciła głową. Miała wrażenie, że Regulus
rozmawia z nią z coraz większą goryczą.
— Właściwie to przyszłam tutaj, żeby prosić cię o pomoc. To
nic nielegalnego – uspokoiła go, kiedy zwęził oczy w szparki – Żaden Eliksir
Blancharda. To tylko teoretyczne pytanie… poszukuję pewnej osoby, a znam tylko
jej nazwisko herbowe. Jak dobrze znasz genealogię rodów czystej krwi?
Regulus roześmiał się cicho. Ten temat znacznie bardziej mu
odpowiadał.
— Na pamięć. Moja matka od lat szyje ręcznie
gobelin rodowy – Jo kiwnęła głową, przypominając sobie pretensjonalną scenę
sprzed kilku godzin, w której słodka ciotka Walburga wypalała Oriona Blacka z
jakiegoś dywanu. – To jej hobby. Wszyscy nasi krewni wysyłają do niej
rozpiski z członkami rodzin i podobiznami, żeby mogła ich umieścić na
gobelinie. Kiedy byliśmy dziećmi, Syriusz uwielbiał robić matce na złość i
uszkadzać ten gobelin, zwłaszcza kiedy wyszywała osoby, których nie lubił… a
jeśli chodzi o naszą rodzinę, to Syriusz eee… no, nie lubi wielu jej członków.
W każdym razie ja, żeby uniknąć wrzasków matki, zawsze naprawiałem ten gobelin.
Oczywiście robiłem to ręcznie, bo jako nieletni nie mogłem używać czarów. Teraz
szyję sprawniej niż wielu mugoli. I znam całą rodzinę, na pamięć.
— A… czy twoja matka uszyła już linię Traversów?
Regulus zamyślił się chwilę, po czym pokiwał głową.
— To dosyć potężna gałąź. Raczej moi dalecy krewni.
Współcześnie żyją potomkowie czterech linii Traversów. Główna linia mieszka w
Dublinie, od lat są głównymi sponsorami Nietoperzy z Ballycastle.
— Osoba, której poszukuje, to młody Śmierciożerca –
wyjaśniła. – Jest mniej więcej w naszym wieku, może o kilka lat starszy. Raczej
nie pochodzi z głównej linii.
Chłopak kiwnął głową, jeszcze raz wytężając swoją pamięć.
— No cóż, na ostatnim zjeździe rodzinnym siedziałem całkiem
blisko Traversów i pamiętam dokładnie, kto tam był z najmłodszego pokolenia –
wyciągnął otwartą linię i zaczął wyliczać: — Główna linia, Nestor Travers z
Dublina, ma jednego syna Edwarda. Jest w Slytherinie, na trzecim roku. Starszy
syn Traversa nie żyje, ale był opiumistą. Też był Ślizgonem, kończył w podobnym
roku, co Lucjusz Malfoy. W Dublinie, na dworze Traversów, mieszka jedna
siostra, która wyszła za czarodzieja czystej krwi, ale bez herbu. Ich córka,
Natasha Mason, to Gryfonka na moim roku. Raczej nie ma śmierciożerczych
aspiracji, ale jest dosyć dziwaczna, więc nie będę się wypowiadał… Jedna z
linii Traversów połączyła się Greengrassami z Norwich kilka pokoleń temu. I jeszcze
jedna z córek Traversów przeprowadziła się do Cardiff i jest żoną Austina
Meadowesa. To chyba wszyscy.
— To znaczy, że w Hogwarcie uczy się ilu Traversów?
Regulus powtórzył jeszcze raz, odliczając wszystkich na
palcach:
— Bliźniaczki Greengrass, ich brat jest absolwentem, no ale
oni używają raczej herbu Greengrassów… Edward Travers, trzecioroczny, starszy
brat się zaćpał, Natasha Mason z Gryffindoru i…
— Dorcas Meadowes.
Regulus potaknął.
— Nie ma nikogo więcej?
— Z najmłodszego pokolenia – nie. A przynajmniej nikogo, kto
chodził do Hogwartu. No, są oczywiście jeszcze wydziedziczeni.
Wydziedziczeni… To by pasowało do tego Traversa, o którym
mówił Dorian. Jestem pewna, że kogoś, kto jest mieszańcem, wydziedzicza się
natychmiast. Ale wydziedziczonych na pewno nie było na gobelinie ciotki
Walburgi. I Reg też ich na pewno nie zna. Ciotka nie pozwoliłaby mu na
takie znajomości.
Gdyby Jo jednak osaczyła odpowiednie osoby (albo, o wiele
prościej, rzuciła Legilimens), to na pewno dowiedziałaby się o jakiś rodzinnych
brudach.
Zacznę od Shaunee i Marthy Greengrass, to dwie plotkary,
których nawet nie trzeba prosić o informacje… przygniotą mnie tymi nudnymi,
rodzinnymi dramatami. Jeśli nic nie osiągnę, pójdę do tego trzecioklasisty i go
zastraszę. Na koniec dopadnę Gryfonki. Tu zaskutkuje legilimencja albo po
prostu zabiorę Slughornowi veritaserum i wleje im do gardeł, postanowiła
Jo. Słodko.
Jo uśmiechnęła się do Regulusa z wdzięcznością. Chociaż nie
doprowadził jej bezpośrednio do celu, to zdecydowanie skrócił drogę do jego
osiągnięcia.
— Ja też chciałem cię o coś zapytać - powiedział Reg, zanim
Jo opuściła jego dormitorium. Chłopak wskazał palcem wskazującym na jakiś zwój
pergaminu, który Jo wcześniej uznała za zadanie domowe. — Pamiętasz te
czarnomagiczne notatki, które mi dałaś jako eee… chyba prezent, kilka dni temu,
kiedy jeszcze leżałem w skrzydle?
Dziewczyna potaknęła. Były to podobnie nieinteresujące
bzdety, jak te, które wypisywał Isaac i przekazał je w spadku. Po ceremonii
otwarcia medalionu otrzymała je od Luthien. Regulus sięgnął po zwój wciśnięty
między inne, na sam spód.
— Oprócz kilku naprawdę uroczych klątw, natknąłem się
na słowo… którego nigdy nie słyszałem. Pojawia się kilka razy w rozważaniach o
medalionach rodowych. Nie ma go w kieszonkowym słowniku, a bez niego nie
rozumiem trochę… kontekstu.
Jo odebrała od Regulusa zwój pergaminu. Wspomniane słowo od
razu wyłapała wzrokiem - Regulus dotknął je uprzednio czubkiem różdżki, tak, że
wyróżniało się wśród pozostałych innym kolorem atramentu. Słowo to figurowało w
wielu miejscach zapisek, nie mogło być więc mowy o błędzie.
— Horkruks - przeczytała, niepewna trochę, na
którą sylabę postawić akcent. Słowo to brzmiało dosyć egzotycznie. — Nigdy o
tym nie słyszałam. Isaac pewnie wiedziałby, o co mnie pytasz.
Regulus wydawał się być szczerze rozczarowany tą
odpowiedzią.
— To stare zapiski popleczników Grindelwalda, ukryte,
aby nie wpadły w ręce Brygady Uderzeniowej. Pomyślałem, że może być to całkiem
istotne… gdyby Czarny Pan…
— Nie bądź nadpobudliwy, bo nikt tego nie lubi. Czarny
Pan też – przerwała mu. – Grindelwald był wielkim czarnoksiężnikiem. I z tego
co wiem od ojca, miał małego bzika na punkcie staroświeckich przedmiotów.
Myślisz, że mój rodowy medalion… to była ta rzecz? W końcu te zapiski były w
nim ukryte.
— Nie wiem tego… Ale z tego, co przeczytałem,
poplecznicy Grindelwalda wskazywali medaliony rodowe jako idealne… no, na tę
rzecz. Ponoć są zaprojektowane tak, żeby pogłębić czarnomagiczne właściwości
klątw. Moja rodzina też ma taki medalion. Sam stary Slytherin też go miał - nie
wiem czy zwróciłaś uwagę, zawsze go ma na portretach...
Jo nigdy nie przyglądała się portretom Salazara Slytherina,
ale wierzyła Regulusowi na słowo. Domyśliła się też częściowo, o co chodziło
sprytnemu chłopakowi, znanemu w szkole z handu. Skoro Szlachetny i Starożytny
Ród Blacków także był w posiadaniu czarnomagicznego medalionu, a on był jego
ostatnim dziedzicem i w dodatku ani nie czuł sentymentu do takich przedmiotów,
ani nie przejawiał większej fascynacji czarną magią… no cóż, mógł sprzedać go
teraz za o wiele wyższą cenę, prawda? Na Nokturnie z pewnością znalazłoby się
sporo osób, skorych do wytwarzania tych całych horkruksów…
— Mogę zajrzeć do mojego starego podręcznika od czarnej
magii z Durmstrangu… albo wysłać sowę do profesora Karkarowa - zaoferowała.
— Jeśli cię to bardzo interesuje… no może masz rację, może to ma jakieś
znaczenie.
Po tej pośpiesznej obietnicy pożegnała się z Regiem i
wybiegła do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Rosiera i pozostałych siódmoklasistów
już nie było. Jo odetchnęła z ulgą. Nie miała ochoty po raz kolejny tłumaczyć
się innym, gdzie się wybiera.
Opuściwszy Pokój Wspólny, rzuciła na siebie Zaklęcie
Kameleona (nie wyszło jej idealnie, ale liczyła na to, że Argus Filch nie
grzeszy idealnym wzrokiem). Szybkim krokiem przemknęła przez lochy, a wychodząc
na piętro, zwolniła tempa i starała się poruszać w miarę bezszelestnie. Długa
droga do sowiarni upłynęła jej bez przygód, przez całą kilkunastominutową
wędrówkę układała w myślach dwa listy: jeden do swojego dawnego profesora
czarnej magii, a drugi do jedynej osoby, którą musiała powiadomić o
odnalezieniu Tony’ego. Skoro korespondencja z Isaakiem nie miała
najmniejszego sensu, bo pracownicy ministerstwa przechwycali sowy, musiała
zaryzykować i skierować swoją sowę do rezydencji Rosierów.
Prim-, zaczęła pisać kilka minut później.
Znalazłam Tony’ego. Domyślam się, kim jest człowiek,
który zmusił cię do służby Czarnemu Panu. Musisz przyjechać do Hogsmeade i
spotkać się ze mną.
-JP.
XIII - MIŁOŚĆ
Emmelina w walentynkowy wieczór umówiła się z
Chase’em na Wieży Astronomicznej, bo mimo przymrozka, silnego wiatru i braku
prywatności, wydawało jej się, że nie istnieje bardziej romantyczne i
wspaniałe miejsce na randkę. Chase nie do końca zachwycał się tym pomysłem i
kika razy proponował, że wykupi im “bilet do Hogsmeade” od Petera, ale
dziewczyna postawiła na swoim. Z Wieży rozpościerał się piękny widok na zimowe
niebo i błonia. Gwiazdy błyszczały za ciemnymi chmurami, niczym perły
zagrzebane w mule lazurowego morza. Z okolic jeziora unosiły w górę magiczne,
różowe lampiony, będące dziełem profesora Flitwicka. W powietrzu wirowały
dziewczęce śmiechy i mocne męskie głosy, niosące się z błoni i krużganków
dolnych pięter. Było idealnie.
Emmelina oparła łokcie o parapet i wyjrzała przez okno,
rozkoszując się romantycznym nastrojem. Jej jasne włosy podskakiwały przy
każdym podmuchu wiatru, spojrzenie stało się niewyraźne, jakby zamglone od
słodkich marzeń. Dziewczyna była tak zaabsorbowana, że nie usłyszała nawet
głośnych kroków Chase’a na schodach. Roześmiała się cicho, kiedy chłopak
zakradł się za nią i zasłonił jej oczy swoimi dłońmi.
— Mam coś dla ciebie – szepnął jej do ucha. Zdjął dłonie z
twarzy Emmy i pozwolił jej odwrócić się w jego stronę. Dziewczyna błysnęła
uśmiechem. – Byłem w kuchni i zrobiłem dla nas czekoladę z lodami waniliowymi…
francuski przepis, pierwsza klasa.
Otworzył swoją torbę, w której schował gruby koc i dwa
papierowe kubki, szczelnie zamknięte nakrywką. Emma zaśmiała się w duchu.
Wiedziała, że Chase prędzej czy później przekona się do pomysłu randki na
wieży. Wyciągnęła oba kubki z gorącą czekoladą, odłożyła je na bok i pomogła
Chase’owi z wyciągnięciem koca, pomniejszonych zaklęciem poduszek oraz
zapakowanego w papier, francuskiego deseru, na który Chase mówił clafoutis, a
Emma nawet nie starała się tego powtórzyć.
Chwilę później oboje siedzieli we wnęce naprzeciw
największego okna, przykryci kocem, podparci o poduszki z Wieży Gryffindoru,
zajadający się clafoutis i pijący najsmaczniejszą czekoladę, jaką Emma
kiedykolwiek próbowała. Dziewczyna odszukała pod kocem dłoń Chase’a i splotła
ich palce ze sobą. Chłopak uśmiechnął się ciepło.
— Przeżyłaś jakoś lunch ze swoją siostrą? — spytał. Emma
westchnęła ciężko.
— To był kolejny lunch z nią, Allison i Vance’em. Wiesz… ten
facet robi naprawdę dobre wrażenie, chociaż wyczuwam, że krąży wokół niego
jakiś niewytłumaczalny dramat.
Chase zrobił taką minę, że Emmę aż przeszedł dreszcz.
Odnotowała w głowie, że musi go koniecznie wypytać o to, skąd zna Paula
Vance’a, zwłaszcza, że dopiero od dwóch miesięcy przebywał w brytyjskiej
czarodziejskiej społeczności.
— Nie mógłbym go lepiej opisać — mruknął. — A co z
twoim ojcem? Wszystko w porządku.
Emma wzruszyła ramionami.
— Moje relacje z ojcem to temat rzeka… wszystkie dramaty
rozpoczęły się jeszcze zanim pojawiłeś się w Hogwarcie. To… no cóż, dużo do
tłumaczenia.
Chase skinął głową.
— A my mamy mnóstwo czasu - zauważył. Rosplótł ich palce i
przełożył ramię przez barki Emmy, przytulając ją do siebie. Dziewczyna położyła
głowę na jego ramieniu. — Wypróbuj mnie, Em. Jestem tu po to, żeby cię
wysłuchać.
Dziewczyna poczuła ścisk w okolicy serca. Dziękowała w
tamtej chwili wszystkim bóstwom za zesłanie Chase’a Reagana do jej życia. Od
jak dawna nie miała okazji z nikim szczerze porozmawiać!
Emma zaczęła więc szczegółowe relacjonowanie ostatnich
miesięcy. Opowiedziała o tym, jak pod koniec piątej klasy przeczytała w
brukowcu, że jej ojciec ma kochankę. Stało się to w samym środku sesji
egzaminacyjnej sumów i Emma po dziś dzień dziwiła się, że jakimś cudem zdała
piątą klasę. Wyznała ze skruchą, jak jej najbliższy przyjaciel, Remus Lupin,
pocieszał ją właśnie na tej Wieży Astronomicznej i martwił się, że zrobi sobie
krzywdę, a ona, samotna i tak wiele razy w ciągu życia odtrącana, zaczęła go
całować. Streściła cały wakacyjny pobyt w szpitalu na Oddziale Zamkniętym i
niekończące się mdłości, przytaczała złośliwe komentarze rozgoryczonej matki i
zirytowanej Diany. Wspomniała, że Michael Titanic wyprowadził się z domu bez
słowa i nawet nie pożegnał się ze swoimi córkami, nie odwiedził jej ani razu w
Mungu ani nawet nie podesłał dla niej leków, chociaż jego firma
magofarmaceutyczna wytwarzała mikstury dla osób z zaburzeniami odżywiania. Podczas
rozprawy w sądzie Michael nie walczył o prawa rodzicielskie. Miał nową rodzinę
i nie potrzebował już Emmeliny w swoim życiu.
W to Emma wierzyła przez pół roku - jako że przebywała w
szpitalu dowiadywała się o rozwodzie rodziców od Diany. Na oddziale podpisała
również deklarację podsuniętą przez Di, w której oświadczyła, że woli zostać z
matką i Dianą w Glasgow niżeli przeprowadzić się do nowego domu ojca. Było to
dosyć sprzeczne z prawdziwymi pragnieniami Emmy, która zawsze czuła się
niedobrze w towarzystwie matki, emerytowanej modelki, oraz swojej perfekcyjnej
i przemądrzałej siostry. Wywierały one na Emmę gigantyczną presję, wytykały jej
dodatkowe kilogramy i za jej plecami zgłaszały do Miss Czarownic i innych
głupich konkursów. Emma czuła się jednak osaczona, zabrakło jej odwagi, żeby
sprzeciwić się Di, poza tym dotknęło ją to, że ojciec nie interesował się jej
zdrowiem i samopoczuciem.
Później pojawił się kolejny artykuł w brukowcu o zmianie
nazw sieci aptek na “Emmie’s”. Emmelina ubłagała Dianę, żeby odnalazła ojca i
umówiła go na spotkanie z Emmeliną. Okazało się, że Michael zabiegał o kontakt
z młodszą córką, ale Di i matka robiły wszystko, żeby mu to udaremnić,
uważając, że “w stanie psychicznym Emmy nie powinien narażać jej na dodatkowy
stres”. Spotkanie po tylu miesiącach z ojcem i jego nową rodziną było jednak
dosyć...rozczarowujące.Podczas lunchu wszyscy traktowali ją jak głupiutką,
chudą blondyneczkę, macocha i ojciec chełpili się Allison, a Paul Vance skradł
swoją osobą całe show. Najmilsza dla niej była Allison, która zaproponowała
Emmie rolę świadkowej na jej zbliżającym się, czerwcowym ślubie z Paulem.
— Problem w tym, że moje relacje z Paulem są dosyć… napięte
— jęknęła. — Pamiętasz, pocałowałam go na wagarach. Poza tym ty mówisz cały czas
o tym, że jest złym gościem… zastanawiam się, czy nie powiedzieć o wszystkim
Allison, ale z drugiej strony niespecjalnie chce rozpoczynać kolejny dramat
rodzinny. No i narobić ojcu wstydu, skoro odzyskaliśmy w końcu… jako taki
kontakt.
— A nie możesz poprosić Diany, żeby wyręczyła cię i
osobiście storpedowała Paula? Na pewno znajdzie na niego jakiś hak. Z tego co o
niej mówisz, wydaje mi się, że dokonałaby takiej publicznej egzekucji z
uśmiechem na ustach.
Emma wzniosła oczy ku niebu.
— Och, trafiłeś w punkt, Chase… Okazało się, że Diana
osobiście bardzo przepada za Vance’em. Chodzili razem do klasy w Hogwarcie. To
Paul poznał ją z Argentem, a nie wiem, czy wiesz, ale nasz nauczyciel to
największa miłostka mojej siostry.
Chase sprawiał wrażenie zdezorientowanego w tych wszystkich
relacjach.
— Na razie ja i Paul mamy zmowę milczenia — ciągnęła. — Nie
chcę, żeby Ally miała złamane serce, ale z drugiej strony, gdybym to ja
zaręczyłą się z hazardzistą i playboyem, to wolałabym o tym wiedzieć przed
ślubem.
— Myślę, że powinnaś to zatrzymać — powiedział poważnie. —
Paul Vance jest ostatnią osobą, którą chciałabyś mieć w rodzinie,
kochana.
— Skąd ty w ogóle go znasz? Miałeś mi opowiedzieć,
pamiętasz? O Vance’ ie i o Bonnetach.
Chłopak zadrżał. Mruknął coś, że pamięta, ale nie
wydawał się szczęśliwy, że po monologu Emmy dostał kilka minut na swoje własne
przemyślenia. Emmelina spochmurniała.
— Nie ufasz mi, Chase?
Reagan natychmiast pokręcił głową na znak, że nie o to
chodziło. Wziął głęboki oddech, przytulił Emmę bardziej do siebie.
— Pamiętasz sytuację z ferii świątecznych… to znaczy, wiesz,
że przeprowadziłem się do Ethana Evansa i wiesz mniej więcej, dlaczego?
— Lily mi coś mówiła — przypomniała sobie. — Miałeś
jakieś problemy… z twoim ojczymem, prawda?
Chase pokiwał głową, choć z pewnym wahaniem.
— Tak właściwie to on nie jest mój ojczym… To znaczy…
— jęknął z udręką. — Moje koligacje rodzinne są niezwykle
zagmatwane. Jakby nie patrzeć, moi rodzice żyją - zarówno Ethan, jak i… no,
Lukrecja, matka Jo. Ale jednak… jednocześnie jestem sierotą. Mam na myśli to,
że oboje rodziców, którzy mnie wychowywali - czyli państwo Reagan - już nie
żyją.
Emmelina potaknęła, chociaż przeczuwała już, że język
angielski nie przewiduje nazw dla wielu członków rodziny, których Chase zaraz
wymieni.
— Moja matka, w sensie Amanda Reagan, zmarła - opowiadałem
ci o tym - na anoreksję. Potem mój ojciec, to znaczy Christopher Reagan, ożenił
się powtórnie, no i zmarł półtora roku temu, kiedy zaczynałem piątą klasę. To
był wypadek samochodowy -głupia, mugolska śmierć. Wtedy moja macocha, chociaż w
sumie to moją macochą jest Rachel Evans… no, druga żona mojego świętej pamięci
adopcyjnego ojca, Christophera, postanowiła, że nie przyjmie praw
rodzicielskich. Mam urodziny w grudniu, więc byłem wtedy całkiem bliski
pełnoletności. Święta spędziłem w Beauxbatons, problemem były tylko zeszłe
wakacje, bo miałem szesnaście i pół roku, czyli w świetle prawa byłem nadal
nieletni i w dodatku pozbawiony opiekuna prawnego. Dyrektorka Beauxbatons postanowiła
więc odesłać mnie na te dwa miesiące do magicznej rodziny zastępczej. Zgodziłem
się na to, bo nie miałem zbytnio żadnej alternatywy, poza tym chodziło tylko o
dwa miesiące na przeczekanie. We Francji dość znaną rodziną zastępczą są
Bonnetowie z Lille.
Emmelina wybałuszyła oczy.
— Noel to jedyny biologiczny syn państwa Bonnet, ale mają
oni sporą gromadkę adopcyjnych dzieci. Noel to więc mój… adopcyjny brat, można
powiedzieć. Bonnetowie, jak wiesz, zbili fortunę na swojej sieci kasyn. W Lille
ich główne kasyno należało do krupiera Vance’a.
— Do Paula Vance’a?
— Tak - parsknął. — Vance miał w Lille bardzo
zszarganą opinię. Robił dziwne interesy z goblinami, poza tym, tak jak wielu
innych, bogacił się na wojnie… dokładnie na poufałych informacjach wojennych.
Wiesz, przez kasyno przewijają się różni ludzie, on sam także obracał szemranym
towarzystwie… Niektóre plotki można powtórzyć, za odpowiednią opłatą. Słyszałem
od mojego dobrego kumpla z Lille, że to właśnie Vance przekazał kilka miesięcy
temu jednemu ze Śmierciożerców, staremu Rosierowi, gdzie obecnie mieszka rodzina
Aurora Podmore’a…
Emma aż się wzdrygnęła. Historia o wymyślnych torturach,
jakich grupka młodocianych Śmierciożerców (i zeszłorocznych absolwentów
Slytherinu…) dopuściła się na żonie Aurora Podmore’a zrobiła w hogwarcie
gigantyczną karierę. Do dzisiaj śniły jej się te wszystkie okropieństwa, o
których słyszała od Larissy i Clemence Grant. Poczuła, że jej osobista niechęć
do Paula Vance’a pogłębia się coraz bardziej.
— Z kolei, co się tyczy Bonnetów… — kontynuował
Chase. — Pan Bonnet miał problemy z agresją, no i z alkoholem. Dorobił
się wielkich pieniędzy jako młody człowiek - i choć z żoną udawali wielkich
filantropów, naprawdę ulegli, że tak się wyrażę, społecznemu rozkładowi…
Sodówka uderzyła im po prostu do głowy. Ich największą aspiracją stało się
dostanie do sfer czystokrwistych. Sami byli półkrwi, ale marzyli o tym, żeby
wykupić jakiś czystokrwisty herb. W Lille słynnym rodem czystej krwi są
Flamelowie, ale wykupienie herbu od Rosierów z Calais też wchodziło w grę. Z
tego co wiem, ostatecznie nie doszło do tej eee… nobilitacji? Czy można
tak nazwać ten obłęd?
Emmy jakoś szczególnie ów “obłęd” nie zdziwił, choć odrobinę
zniesmaczył. Znała sporo rodzin czarodziejskich, które posiadały podobne
ambicje - upominały się o uwzględnienie swoich nazwisk w Nienaruszalnej
Dwudziestce Ósemce albo doszukiwali się wśród przodków jakiegoś Blacka, Malfoya
czy Traversa, żeby móc się tym chełpić przy każdej rozmowie.
— I co, Syriusz zaoferował się, że sprzeda Noelowi
swój herb? - spytała złośliwie.
Chase spojrzał na nią dziwnie.
— W zeszłym tygodniu widziałam, jak obydwoje szliście
spotkać się z Noelem Bonnetem - przypomniała mu. — Wtedy, kiedy wracałam z
lunchu z moim ojcem, Allison i Paulem Vance’em.
— Och, nie! — parsknął. — To był akurat przypadek.
Syriusz mówił przy stole Gryfonów, że idzie dzisiaj na kasyna. A ja i tak
musiałem spotkać się z Bonnetami… wreszcie. W końcu uciekłem od nich do
Evansów. Powiedziałem więc Syriuszowi, że pójdę z nim.
— Miałam wrażenie, że wszyscy jesteście umówieni -
wyznała. — Ty, Syriusz, a z drugiej strony Noel Bonnet i ten syn Barty’ego
Croucha ze Slytherinu.
Reagan pokręcił stanowczo głową.
— Ja byłem umówiony z Bonnetem. Reszta to jakaś obstawa
Syriusza. Wiesz… on ma lekką obsesję na punkcie swojego młodszego brata. W
kasynach jest mnóstwo podejrzanych typów. On czasem wypytuje ich, czy Regulus
ma Znak. Albo no… robi ku temu aluzje. Z tego jest znany. Nikt zbytnio nie chce
z nim grać, bo ma gigantyczne długi, a jest bankrutem, odkąd wydziedziczyła go
matka. Młody Crouch to chyba współlokator Regulusa, a skąd zna Bonneta, to nie
wiem. Pewnie z kasyn.
W każdym razie, to jeszcze nie jest koniec historii mojej
znajomości z Vance’em. Właściwie, nie doszedłem nawet do sedna konfliktu.
Emma posłała mu współczujące spojrzenie. Chase zerknął na
swoje paznokcie, zaczął dobierać słowa bardzo powoli i ostrożnie:
— Ja i Noel Bonnet dogadywaliśmy się całkiem nieźle ze sobą.
Był kilka lat starszy, ale pamiętałem go z Beaux. Należał do tego samego
bractwa, co ja i Hestia. Chodziłem z nim do kasyna… sam nie lubiłem grać, ale
upominałem Noela, kiedy tracił kontrolę i zaczynał przegrywać. Noel zawsze miał
gorącą głowę… Vance to szybko wyczuł. Takie rozemocjonowane osoby zawsze
przegrywają. A jeśli są do tego wszystkiego jeszcze bogate, tak jak Noel, to
stanowią niejako żyłę złotą dla takich spryciarzy jak Vance. Doszło do tego, że
oszukał on w karty Noela i zażądał znacznych pieniędzy.
Emma rozdziawiła usta z oburzenia. Chase ciągnął dalej, nie
dając jej dojść do słowa:
— Noel przeraził się nie na żarty. Musiał spłacić dług
i kazał Vance’owi odciągnąć to z rachunku jego ojca. Łudził się, że pan Bonnet
nie zauważy… no ale jednak się zorientował. Noel bał się przyznać rodzicom, że
przegrał kilka tysięcy galeonów w karty, dlatego oskarżył mnie o
kradzież, a Vance potwierdził, że to ja kazałem mu wypłacić te pieniądze z
rachunku, a on zgodził się, bo przecież byłem adopcyjnym synem jego szefa…
Minęło kilka tygodni, zanim stary Bonnet zorientował się, że Vance chciał się
mnie pozbyć, żeby wyciągnąć od Noela jeszcze więcej pieniędzy.
— Żartujesz?
Chase uśmiechnął się smutno.
— Niestety nie, Emmie. Wtedy też nie było mi do śmiechu. Pan
Bonnet wpadł w szał i dosyć poważnie mnie pobił.
Emmelina zasłoniła dłonią usta.
— Po tym wszystkim odezwała się we mnie gorąca krew
Evansów i uciekłem od Bonnetów, zostawiając u nich wszystkie moje rzeczy. To
było w drugiej połowie sierpnia. Jakimś cudem, za pomocą mugolskich środków
transportu, udało mi się przedostać do Paryża. A w Paryżu znajdowało się
mieszkanie świętej pamięci Cassiopeii Black, czyli dawnej opiekunki Hestii.
Mieszkanie stało puste, bo Hestię przeniesiono do Potterów, a nikt z rodziny
Blacków nie garnął się, żeby tam mieszkać. Miałem o tyle szczęścia, że
Bonnetowie nie napisali o mojej ucieczce dyrektorce z Beaux. Potem zaczęła się
szósta klasa… przerwa świąteczna… i tak byłem w Londynie, bo odwiedzałem
Hestię, więc zdecydowałem się zajechać do Evansów. I w ten sposób się
poznaliśmy.
Zapanowało milczenie. Emma odstawiła na bok pusty kubek po
czekoladzie i przerzuciła rękę przez klatkę piersiową chłopaka. Kręciło jej się
w głowie od wszystkich tych nowych rewelacji. Serce jej pękało, kiedy
pomyślała, przez co musiał przejść Chase zaledwie pół roku temu. Jak ona mogła
całować się z takim łajdakiem jak ten obrzydliwy Vance! Mdliło ją na samo
wspomnienie.
Chase także odstawił swój kubek. Otoczył dziewczynę drugim
ramieniem, tak, że znajdowała się ona ciasno w jego objęciach, a ich twarze
dzieliło raptem kilka cali. Spojrzał jej głęboko w oczy i zdobył się na
chłopięcy uśmiech.
— Zachowujemy się całkowicie nieprzyzwoicie, Emmelino —
zrugał ją. — Są Walentynki. Powinniśmy poruszać same miłe tematy, zamiast
przejmować się jakimiś nieistotnymi ludźmi...
Nachylił się lekko, gotów pokonać tę małą, a przy tym jednak
nieznośną odległość pomiędzy ich ustami. Był coraz bliżej… Dotykał już swoim
czołem jej czoła...
— Czekaj! — przerwała mu Emma, odsuwając się
nieznacznie. Wyglądała na bardzo zmartwioną. — Wcześniej... Chciałam ci coś
wyznać.
Wbiła wzrok w okno, stresując się za bardzo, żeby mówić i
równocześnie oglądać piękną twarz Chase’a. Przełknęła głośno ślinę.
— Wiesz jaką jestem osobą… jestem straszliwie sentymentalna.
I… jak wiesz, wierzę w miłość. Wierzę, że spotka mnie kiedyś, i że będzie taka
gorąca i gwałtowna, i dramatyczna, jaką zawsze ją sobie wyobrażałam. Że będzie
to po prostu epicki romans. Na początku tej klasy… myślałam, że nareszcie ją
odnalazłam. Byłam taka zaślepiona… właściwie, to zaledwie dwa miesiące temu
byłam dziewczyną Syriusza i byłam pewna, że będziemy już na zawsze razem. A
teraz… to wszystko dzieje się tak szybko.
Chase westchnął ciężko.
— Obawiałem się tego — mruknął, podpierając swoją głowę o
ścianę. — Wiem, że jesteś bardzo delikatna… bardzo wrażliwa… że faceci przede
mną… no cóż, dali ci nieźle popalić. Nie chcę, żebyś wspominała mnie tak źle
jak Syriusza.
Emmelina pokręciła głową energicznie.
— Jestem pewna, że nie będę wspominać cię jak Syriusza.
Macie skrajnie inne charaktery…
— Ale wciąż…. nie wiem, czy tak bardzo się od niego różnię.
Wiesz przecież, że nie mogę zaoferować ci nic więcej oprócz przyszłych sześciu
miesięcy. Potem wracam do Beaux. I nie chcę, żebyś ponownie cierpiała… albo co
gorsza porzuciła całe swoje życie, żeby zmienić szkołę na ostatni rok, tak jak
mi mówiłaś. To chyba zbyt egoistyczne z mojej strony.
— Nie rozumiesz! - jęknęła, ujmując jego dłoń. —
Właśnie o to mi chodziło, właśnie o tym mówiłam… przez całą moją edukację w
Hogwarcie żyłam marzeniami i snułam plany… i wyobrażałam sobie swój przyszły
związek. A jeśli ktoś pragnie doświadczyć czegoś wielkiego, to musi przestać
planować. Musi podjąć ryzyko — uśmiechnęła się lekko do siebie. — Wiem, że
nasza sytuacja jest skomplikowana, że semestr jest krótki i będziesz musiał
wyjechać… i dlatego właśnie… dlatego właśnie nie możemy marnować czasu, który
nam został. Jest go za mało. A ja…
Chase odwrócił głowę w jej stronę. Ich spojrzenia się
spotkały.
— Chciałabym, żebyśmy byli razem, Chase - szepnęła,
ściskając mocniej jego rękę. — O niczym innym w tym momencie nie marzę.
XIV – MIŁOŚĆ
Lukrecja w przeciągu niecałego tygodnia swojego
pobytu w Londynie odwiedziła wszystkie miejsca, które miały dla niej jakąś wartość
sentymentalną. Była u Walburgi na Grimmauld Place, wpadła do Szpitala św.
Munga, swojego dawnego miejsca pracy (to niezwykłe, jak mile została
przywitana), zjadła obiad w londyńskim hotelu, w którym niegdyś mieszkała razem
ze swoim bratem, zobaczyła się z Orionem na West Endzie, z kuzynem Alfardem w
Hounslow, z dawną koleżanką z pracy w Richmond, ze swoim szwagrem Prewettem w
Chelsea. Poza tym była w Dziurawym Kotle, zrobiła zakupy na Pokątnej, z
ciekawości odwiedziła też mugolskie Soho.
Ostatni punkt podróży do lat młodości stanowiło odwiedzenie
Eileen w Cokeworth w dystrykcie Spelthorne. Eileen Prince była współlokatorką
Lukrecji w Hogwarcie i jedną z jej najbliższych przyjaciółek, z którą niestety
utraciła kontakt. Kobieta dosyć późno wyszła za mąż, w dodatku za dziwacznego i
agresywnego mugola. Lukrecja wielokrotnie odradzała przyjaciółce podobny
miłosny wybór, jednak jej przyjaciółka była kobietą słabą i złamaną przez
życie, nie miała w sobie dość mocy, aby wydostać się z toksycznej relacji.
Sprawy nie potoczyły się jednak tak źle dla Eileen -
para doczekała się syna, który był najprawdopodobniej w klasie Jo
(Lukrecja zdołała jakoś wyciągnąć z córki, że Tiara przydzieliła ją do
Slytherinu, lecz w odpowiedzi na pytanie, z kim jest w klasie, Jo odpisała
tylko, żeby matka nie zadawała tyle pytań, bo jest to niebywale irytujące). W
latach, kiedy obydwie czarownice utrzymywały jeszcze kontakt, Lukrecja
wykorzystała swoje wpływy, aby załatwić Eileen i jej mężowi darmowy dom na
obrzeżach Londynu, właśnie w Spelthorne. Wybór miejscowości nie był, rzecz
jasna, przypadkowy - Lukrecja wiedziała, że w bliskim sąsiedztwie zamieszkał
Ethan ze swoją mugolską, wredną żoną. Wolała, żeby Eileen miała na niego oko.
Niestety, z powodu manii kontroli u pana Snape’a, Lukrecja szybko przestała
dostawać sowy (i raporty o pożyciu małżeńskim Ethana i Mary Oldisch!) od Eileen
i w ten oto smutny, trywialny sposób zakończyła się ich wieloletnia
przyjaźń.
Ulice Cokeworth, jak zwykle, wręcz odstręczały swoim brudem.
W Londynie tego dnia spadło mnóstwo bielutkiego i puszystego śniegu, tak, że
spacer był przeżyciem niemalże duchowym. Z kolei zaledwie dwadzieścia mil dalej
po urzekającym, zimowym krajobrazie nie zostało ni śladu. Lukrecja zapamiętała
Cokeworth z lat młodości jako stolicę błota i brzydkich chodników - od tego
czasu najwyraźniej nic się nie zmieniło.
Kobieta przechadzała się po centrum miasta, zorganizowanego
wokół bulwaru wybudowanego nad rzeką. Kiedy przymykała powieki, czuła, że
przenosi się w czasie o dwadzieścia lat. Ona i Ethan tak często spacerowali nad
Tamizą! Pamiętała, jak oboje naśmiewali się z niespełnionych ambicji Cokeworth,
by stać się brytyjską Wenecją. Pili na bulwarze niedobrą cokeworthowską kawę,
jedli nieudane wypieki Lukrecji i trzymali się za ręce. Ethan często przynosił
gitarę, znał wtedy na pamięć nuty do wszystkich piosenek Elvisa. Mugole
zaczepiali ich i pytali, jak długo są małżeństwem. Ach, pomyśleć, że to
wszystko przeminęło z wiatrem!
Teraz Ethan był powtórnie żonaty, miał dwie dorosłe córki, a
ona, Lukrecja, została całkowicie sama, zamknięta w obrzydliwym, radzieckim
mieście, a jej mąż spędzał siódmy rok w Azkabanie. Do tego nędznego obrazka
dochodziła jeszcze jej fatalna relacja z Jo.
Chciałabym cofnąć czas, pomyślała. Życie było
takie beztroskie, takie cudowne, kiedy miałam dwadzieścia lat.
Lukrecja doszła do końca bulwaru. Pamiętała dokładnie, że
żeby trafi ćna Spinner’s End, do domu Eileen, musiała minąć duży hotel Russel,
a potem skręcić na rondzie i iść cały czas prosto. Jeśli nie oszukiwały jej już
stare oczy, to owy hotel znajdował się sto jardów dalej.
Tego wieczora, jak na walentynki przystało, w okolicach
hotelu tłoczyło się sporo par. Młodzi mugole, w tych swoich śmiesznych
spodniach z rozszerzanymi nogawkami i grubych kożuchach, przyglądali się
Lukrecji z zainteresowaniem. Ekstrawagancka szata czarownicy mogła nie robić
żadnego wrażenia w stolicy, ale już na prowincji Lukrecja zaczęła się za bardzo
wyróżniać.
Przechadzanie się w szatach czarownicy było zanadto
ryzykowne przy tylu świadkach. Pomijając nawet kwestię przestrzegania zasad
tajności społeczności czarodziejskiej, kobieta za bardzo rzucała się w oczy i
inspirowała wścibskich mugoli do plotkowania. Na tych małych prowincjach
wszyscy się znali, a ktoś ze starszych mieszkańców może i nawet rozpoznały w
pani Prewett dawną kochankę Ethana Evansa. Poczuła, że robi jej się gorąco. A
co jeśli natknie się na samego Ethana?!
Szybko zboczyła z głównej drogi i schowała się za tablicę
ogłoszeń. Małe Zaklęcie Kameleona powinno uratować ją przed straszliwą
kompromitacją...
Kobieta poczuła, że krew napływa jej do twarzy. Cała tablica
ogłoszeń obklejona została jedną ulotką reklamową, zachęcającą mieszkańców
Cokeworth do spędzenia walentynek w hotelu Russel:
Walentynkowy recital fortepianowy Ethana Evansa w hołdzie
najwybitniejszego zespołu londyńskiego, Queen, przeczytała. Utwory z A
day at the races. Wstęp: dziesięć dolarów za parę.
Walentynkowy recital… recital Ethana! Słodki Merlinie!
Ethan zawsze cudownie grał, przypomniała sobie,
czując coś na kształt lodowatej ręki chwyta ją za serce i mocno ściska. Ile
bym dała, żeby go jeszcze raz posłuchać…
Nie. Lukrecja nie mogła tego zrobić. Zobaczyła Ethana przez
ułamek sekundy na cmentarzu i zaczęła uciekać jak najdalej! Przecież nie może
obejrzeć recitalu, to byłoby niepoważne. Nagle szalona myśl uderzyła Lukrecję w
tył głowy.
A co jeśli Eileen przyszła na recital? W końcu Ethan
był jej bliskim sąsiadem i znajomym z młodości. Czy Toby by ją puścił? Z tego,
co wiedziała, nie przepadał on za muzyką ani jakimikolwiek koncertami… Co
jednak, jeśli obydwoje poszli na recital? Koncert mógł trwać naprawdę długo, a
Eileen zabezpieczała swój dom zaklęciami. Lukrecja zamarznie, czekając na nią
na Spinner’s End.
Dla świętego spokoju powinna spytać jakąkolwiek z tych
wścibskich osób kręcących się pod hotelem, czy Eileen Prince nie ma przypadkiem
w środku. Na tych prowincjach wszyscy się znają. Rozejrzała się na boki.
Względnie niedaleko Lukrecji stała jakaś grupa kobiet, wyraźnie najmniej
wścibskich i plotkujących z całego towarzystwa. W przypływie odwagi ruszyła w
tym kierunku, siląc się na szeroki, nieszczery uśmiech.
— Przepraszam — zwróciła się do dwóch mugolek w grubych
płaszczach, palących papierosy. — Czy recital już się rozpoczął?
— Tak, teraz trwa przerwa — odpowiedziała jej ładna
blondynka. — Była pierwsza piątka z płyty - od Tie your mother down do You
and I. Zaraz po przerwie zacznie się Somebody to love. Wszyscy
najbardziej na to czekają.
Lukrecja potaknęła grzecznie, chociaż od piętnastu lat nie
słuchała w ogóle mugolskiej muzyki i wszystkie trzy tytuły były dla niej
obce.
Druga kobieta, także blondynka, o nieco spłaszczonej twarzy
i złośliwym grymasie przyjrzała się krytycznie czarodziejskim szatom
Lukrecji.
— Pani jest nowa w Cokeworth? - spytała wścibskim tonem. —
Nigdy w życiu pani nie widziałam.
Lukrecja speszyła się lekko.
— Właściwie to… przyjechałam w odwiedziny. Czy widziały
panie na recitalu może Eileen Pr...to znaczy, Snape. Eileen Snape?
Wszystkie mugolki, które dosłyszały to pytanie, odwróciły
się w kierunku Lukrecji i obdarzyły ją przerażonymi spojrzeniami.
— Eileen ze Spinner’s End? — zdziwiła się jakaś
stateczna, brązowowłosa kobieta, jako jedyna paląca cygaro. — Co ona by miała
tutaj robić?
— Eileen Snape? — powtórzyła niemiła blondynka. —
Chryste.
Druga blondynka, ta milsza, dała jej kuksańca w bok.
Lukrecja nieco się zmieszała.
Czyżby Eileen nie cieszyła się najlepszą reputacją w
mieście?
— Z tego co wiem — rzekła miła blondynka. — To pani
Snape wyjechała kilka dni temu. Zmarła jej siostra.
— Wiem o tym… sama byłam na tym pogrzebie.
— Doprawdy? Ach, no więc zmarła jej siostra i państwo
Snape wyjechali na kilka dni do Kornwalii. Eee… taka przynajmniej jest
oficjalna wersja. W każdym razie z pewnością nie ma ich w domu.
Toby i Eileen wyjechali do Kornwalii? Czy oni
kiedykolwiek gdziekolwiek wyjechali?!
— Ojej… — mruknęła z zakłopotaniem. — W takim razie… zaszło
najwyraźniej jakieś nieporozumienie. Dziękuję pani za pomoc…
— Ethan pewnie coś wie — wtrąciła nagle blondynka z płaską
twarzą. Lukrecja czuła, jak ściska się jej żołądek. — On znał w młodości Eileen
Snape. I też był na pogrzebie. Pewnie z nią rozmawiał.
Ładna blondynka zgodziła się z nią.
— Niech pani wstąpi na recital Ethana! Może wejść pani za
darmo, jako że jest pani przejezdna. Na pewno pani nie pożałuje… on
fantastycznie gra na fortepianie. I ma przepiękny głos.
Co do tego, Lukrecja nie musiała słuchać zapewnień. Jak
brakowało jej śpiewu Ethana! W ciągu całego swojego życia nie spotkała jeszcze
osoby, która dorównywałaby mu talentem muzycznym.
I tak nie mam mugolskich pieniędzy…. gdybym weszła tylko
posłuchać i stanęłabym z tyłu… W środku będzie dużo ludzi, nie zobaczy mnie… on
zawsze tak cudownie grał, miał taki wielki talent…
Ludzie zaczęli wchodzić z powrotem do atrium hotelowego.
Przerwa się skończyła. Miła blondynka wzięła Lukrecję pod pachę, zanim ta
zdążyła się nawet sprzeciwić. Niesamowicie się stresowała, ale pokusa
usłyszenia gry Ethana raz jeszcze całkowicie zdominowała nad uczuciem lęku. Po
przejściu przez atrium, Lukrecja i dwie blondynki skierowały się do sali
bankietowej. Wszyscy zajęli już swoje miejsca. Ludzi było tak wiele, że nie
dało się dostrzec, co się dzieje na scenie.
— ...i dlatego właśnie — usłyszała nagle znajomy głos,
chociaż nie była w stanie dojrzeć jego właściciela — ...tę piosenkę dedykuję
wszystkim najważniejszym kobietom w moim życiu. Po pierwsze, mojej cudownej
żonie, Rachel.
Widownia zaczęła klaskać i wiwatować. Lukrecja, idąc za
głosem intuicji, spojrzała na stojącą obok niej miłą blondynkę. Czerwony
rumieniec oblał całą jej twarz.
Niemożliwe…
— Mojej wspaniałej córce, Petunii, która dzisiaj zaręczyła
się ze swoim chłopakiem…
Druga blondynka, ta ze spłaszczoną twarzą, pomachała
widowni, afiszując w ten sposób diamentowy pierścionek spoczywający na jej
palcu. Rozległy się głośne owacje, do których bez większego entuzjazmu
dołączyła się Lukrecja.
— ...oraz mojej najmłodszej, ukochanej córce Lily, której
niestety nie ma dzisiaj z nami, ale do której najbardziej adresuje te słowa
piosenki. Zatem… zaczynamy!
Widownia zaklaskała po raz ostatni, chwilę później umilkły
wszystkie szmery. Ethan zaczął grać Somebody to love. Już po pierwszych
kilku nutach oczy Lukrecji wypełniły się łzami. Była to najpiękniejsza melodia,
jaką kiedykolwiek słyszała.
XV - MIŁOŚĆ
— Powiem wam coś, choć nie wiem czy zostanę
zrozumiany w podobnym towarzystwie – rzekł Syriusz Black w Dormitorium
Prefektów Naczelnych, a raczej – co było bardziej zgodne z obecnym statusem
ekskluzywnej sypialni – Dormitorium Awanturników Naczelnych, odbitych szturmem
od prefektów.
Nowe lokum Huncwotów obejmowało niewielki salonik z
kominkiem i wyczarowanymi, czerwonymi fotelami oraz dwa osobne komórki
sypialniane, znajdujące się na antresoli. Pierwszy niewielki pokoik, pierwotnie
należący do Prefekta Naczelnego, obecnie zajmował Peter i Remus. Drugi,
własność Prefekt Naczelnej, przywłaszczyli sobie James z Syriuszem. Młody
panicz Black opuszczał właśnie ową sypialnię na antresoli i schodził ze schodów
do przedsionka z kominkiem. Jego niezadowolona mina przepowiadała nieprzyjemny
dalszy przebieg rozmowy. Na dole oczekiwała wielbiąca go widownia, w składzie:
Rogacz, Hestia, Lunatyk, Glizdogon i jego dziewczyna, Greta Catchlove.
— Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty siódmy
prawdopodobnie, tak mi mówi moje przeczucie, może być najlepszym rokiem
w historii muzyki, choć – rzecz jasna – nie wyzwolonym od kompletnego chłamu –
rozpoczął tyradę Syriusz. – Wystarczy zobaczyć, jak wybitnie się on zaczął – A
day at the races, kolejny album Bowiego, Animals Floydów, Rumours…
Rzekłbym, róg obfitości. Macie szczęście, że mieszkam z wami w jednym
dormitorium i zdarzyło mi się posiadać wszystkie najlepsze winyle, jakie
kiedykolwiek trafiły do londyńskich sklepów. Z taką kolekcją moglibyście
codziennie odkrywać coś nowego, chwytliwe riffy i przepiękne solówki gitarowe.
I moglibyście zachwycać się aż do końca waszej nędznej kariery w tej szkole…
Tymczasem ja znajduje….TO! Wstydźcie się, wy niewdzięcznicy! – wzdrygnął się.
Na czerwonym fotelu o obiciu wyszywanym złotą nitką
siedziała Hestia Jones, dzisiaj w dżinsowych, zdobionych haftami z ptakami
kulotach, pstrokatej bluzeczce zrobionej na drutach i włosach w kolorze gumy
balonowej. W dłoni trzymała swoje opatentowane narkotyczne ciasteczka i
chichotała niczym nastolatka na koncercie Beatlesów. Syriusz jako pierwszy
podszedł właśnie do niej i pokazał swoje znalezisko.
— Bee Gees – przeczytała i aż zakrztusiła się ze
śmiechu. – Gorączka sobotniej nocy.
— Disco – uzupełnił Syriusz. – W tym pokoju jest taka
płyta.
— Ale przystojniacy – mruknęła Hestia, pokazując płytę
Grecie, która razem z Peterem siedziała na sąsiednim fotelu. – Ci mugole
potrafią być naprawdę nieźli!
— Może zostawił ją Chamberlain ze swoją bandą? –
zaproponował rozsądnie Remus, poklepując Syriusza po plecach pocieszająco.
– Oni trochę wyglądają jak Bee Gees – poparła Remusa Greta.
– Szczególnie Jepson, w tej brodzie.
Syriusz przyjrzał im się podejrzliwie.
— To bardzo zmyślne z waszej strony, obarczyć o wszystko
tych Krukonów. A tak naprawdę boicie się przyznać przede mną, że słuchacie
takiego badziewia… i wiecie co? Słusznie, że się boicie! Bo to po prostu wstyd.
Hestia i Peter zaczęli szeptem podśpiewywać How deep is
your love? na dwa głosy.
— 'Cause we're living in a world of fools… - zanucił
Peter, zataczając się śmiechem na widok miny Syriusza.
— Breaking
us down – dodała Hestia, popychając Syriusza na ostatni, wolny fotel.
- When they all should let us be…
— And
it's me you need to show… How deep is your love? – dołączył
do nich Remus Lupin, pięknie trafiając w ostatni dźwięk.
Syriusz ostentacyjnie zakrył swoje wrażliwe, szlacheckie
uszy dwoma złotymi poduszkami.
Cały pokój roześmiał się radośnie, ale nie katował Syriusza
kolejną zwrotką a capella.
— Daj spokój, Łapo – odezwał się po raz pierwszy James,
rzucając jeszcze jedną poduszką prosto w brzuch swojego przyjaciela. – Są
walentynki. How deep is your love leci od rana do wieczora w radiu. Nie
uciekniesz od Bee Geesów.
Syriusz w odpowiedzi machnął różdżką w kierunku swojego
gramofonu, a sekundę potem na całe dormitorium rozniosło się brzmienie riffu
gitarowego Briana May z Tie your mother down.
— Będę was edukował muzycznie – oświadczył śmiertelnie
poważnie. – Zaczynamy od Queen. Codziennie będę wam puszczał nowy utwór.
Słyszycie to? To jest prawdziwa muzyka.
— Och, a więc zakładasz, że ja i Greta będziemy przychodzić
do ciebie codziennie? – spytała zaczepnie Hestia. Greta Catchlove wstała z
kolan Petera, żeby zbliżyć się do stolika, na którym zostawiła swojego drinka.
— To nieco aroganckie z twojej strony, nie uważasz?
— Jeśli o mnie chodzi, to mogę przychodzić codziennie –
zadeklarowała Greta z rozmarzoną miną. — Macie taki dobry koniak!
Huncwoci roześmiali się nieskromnie, a Syriusz nieco się
rozchmurzył. Towarzystwo kompletnie nie znało się na dobrej muzyce, ale broniło
się nieco zamiłowaniem do dobrych trunków - w ostatecznym rachunku Black mógł
ich tolerować. Właśnie wstawał, żeby zaproponować dziewczynie Petera jeszcze
inny znakomity trunek, kiedy stało się coś nieoczekiwanego: w tyle pokoju,
blisko drzwi, coś zamiauczało.
— MCGONAGALL! - pisnęła Hestia, chowając swoje
narkotyczne ciasteczka pod czerwoną poduszkę. Greta wypluła drinka z powrotem
do kieliszka. Syriusz znieruchomiał z butelką bourbona w rękach.
Stworzeniem, które doprowadziło całe towarzystwo do stanu
przedzawałowego, nie była jednak ich opiekunka. Był to prawdziwy kot,
niewielki, zielonooki, rasy birmańskiej. Pchnął łapą na wpół przymknięte drzwi
do tajnego dormitorum Huncwotów i stał teraz w szczelinie między ościeżnicą a
skrzydłem. Zamiauczał jeszcze raz.
— Gladius – jako pierwszy zorientował się Remus. A to
oznaczało...
— LILY EVANS! — wykrzyknął Syriusz, podnosząc
butelkę bourbona do góry, jakby chciał wnieść toast. — W SAM RAZ BY
NAKRYĆ MNIE NA ROZPIJANIU NIELETNICH!
Sekundę później drzwi otworzyły się szerzej i za kotem
stanęła wspomniana rudowłosa, niska dziewczyna z odznaką prefekta i zbuntowaną
miną. Uniosła jedną brew, obserwując toast Blacka i jego serdeczne powitanie.
— Uspokój się, Black — mruknęła, zamykając za sobą
drzwi. Gladius opuścił bok swojej pani, zbliżył się do Jamesa i wskoczył mu na
kolana. Chłopak uśmiechnął się pod nosem i podrapał kota za uchem.
Lily przywitała się ze wszystkimi i usiadła na fotelu, na
którym wcześniej siedział Syriusz. Wyglądała na bardzo przygnębioną.
— Czy to Millionaire Waltz? - spytała cicho, bo
właśnie w tej chwili rozpoczął się kolejny utwór z A day at the races.
— Dokładnie tak, Evans — rzekł Syriusz, tak
zadowolony, że zjawił się ktoś doceniający jego gust muzyczny, że aż odstąpił
dziewczynie miejsce i podał przygotowanego przez siebie drinka. Lily miała na
tyle słaby humor, żeby przyjąć alkohol bez zarzekania się, że jest abstynentką.
— Kobieto, wyglądasz jak Jęcząca Marta. Co ci się stało?
Lily wzdrygnęła się i spróbowała trochę napoju Syriusza.
Sekundę później skrzywiła się jeszcze bardziej, bo nie była przyzwyczajona do
smaku alkoholu. Peter zachichotał.
— Obawiam się, że… wpakowałam się w poważne kłopoty -
wyznała, zerkając na Jamesa. — I przyszłam do was, bo wiem, że eee… byliście w
mojej sytuacji wiele razy. Najpierw… mam coś dla ciebie, Potter.
Peter i Syriusz wymienili złowieszcze spojrzenia. James
uśmiechnął się bezczelnie. Remus jako jedyny zachował zaniepokojony wyraz
twarzy. Westchnął ciężko i zaczął szukać w kieszeni szat szkolnych sztabki
czekolady.
— Co takiego przygotowałaś, Evans? - zainteresował się
Syriusz. — Czyżby jakaś seksowna bieli…
Lily uderzyła Blacka mocno w tył głowy.
— Merlinie, ile w tobie agresji, niewyżyta babo…
— Dzisiaj na zielarstwie - zaczęła spokojnie, przyjmując od
Remusa czekoladę (była to zdecydowanie bardziej trafiona próba pocieszenia niż
trunki Syriusza). — Dorcas czytała nową Czarownicę, aż natknęła
się na niezwykle eee… pouczający artykuł, który mi dała i… hm, pomyślałam, że
może cię zainteresować, James.
Wyciągnęła przed siebie prawą dłoń, w której trzymała
zgniecioną, wyrwaną z czasopisma kartkę. Szepnęła pod nosem kilka słów, a
zwitek papieru przelewitował do Jamesa i opadł na głowę Gladiusa. Kot cały się
najeżył. Potter rozwinął artykuł i przeczytał głośno lid:
— Jak rozpoznać, że twój ex jest chory psychicznie…
redakcja Czarownicy zdradza dziesięć najczęstszych oznak, że jego zachowanie to
coś więcej “niż zwykła zazdrość” — James jęknął przeciągle. Hestia i
Syriusz zatoczyli się ze śmiechu. — Mary. Co ona znowu zrobiła?
Lily wyrzuciła ręce w górę w wyrazie frustracji.
— Ach, a czego nie?! Ona napastuje mnie fizycznie, a
Prefekt-Zakuta-Pała – psychicznie.
— Masz na myśli, Mary i Larissę? – domyśliła się
Greta.
— Nazistki, dwie cholerne nazistki.
— Co to znaczy, że „napastuje cię fizycznie” – koniecznie
chciał wiedzieć Syriusz.
Hestia wgryzła się w swoje ciasteczko, domyślając się, że
prawdziwa aferka zaraz się rozpocznie. Peter odebrał Remusowi resztę czekolady.
James zmarszczył brwi, sam też czekając na odpowiedź. W oczach Lily można było
dostrzec pierwsze gniewne iskierki, które zwiastowały rychłe nadejście
huraganu. Zbliżyła się do Blacka, w międzyczasie rozpinając górne guziki swojej
koszuli.
— Och, Evans! - jęknął Black, teatralnie zasłaniając sobie
oczy. — Nie próbuj nawet takich świńskich chwytów, nie jesteś w moim typie!
Lily nie dało się już zatrzymać - dość agresywnym ruchem
uderzyła w dłonie Blacka, tak aby odsłonił oczy, i skierowała jego spojrzenie
na swoje ramię. Na całej długości od obojczyka do zgięcia łokcia odcisnęły się
sinofioletowe siniaki. James zerwał się na równe nogi, zrzucając Gladiusa na
podłogę. Sekundę później stał obok Syriusza i przyglądał się guzom Lily z żądzą
mordu w oczach.
— Co się, u diabła, wydarzyło? - syknął wściekle. Peter
stanął na oparciu kanapy, żeby zobaczyć ramię Lily ze swojej perspektywy.
— Mówiłam ci — syknęła. — Twoja eks jest szalona!
Mam ślady od jej paznokci!
James zaklął soczyście i odwrócił się od Lily, gotów
natychmiast skierować się ku drzwiom...
— Idę na nią nawrzeszczeć - zawyrokował. — Może uda mi się
wbić jej trochę rozumu do tej pustej…
— JAMES! Nigdzie nie idziesz… Daj mi dokończyć, do
jasnej cholery!
Chłopak skrzyżował ręce na piersi, zatrzymawszy się.
Wyglądał, jakby czekał na moment nieuwagi ze strony Evans, który mógłby
wykorzystać na umknięcie z własnego dormitorium i powrót na Wieżę Gryffindoru.
Lily wydała głośny jęk frustracji.
— Nie będziesz miał w najbliższym czasie okazji na
pogaduszki z Mary - powiedziała sucho. — Bo tak jakby… eee… już się nią
zajęłam?
Towarzystwo potrzebowało sekundy na pojęcie, co Lily chciała
przekazać. Mówiła, że wpakowała się w kłopoty i że zajęła się Mary McDonald.
Przyszła do Huncwotów, bo byli doświadczeni w podobnych
przedsięwzięciach.
— Evans — wydukał Black, wybałuszając oczy. — Czy ty…
czy ty przeklęłaś Mary? Rzuciłaś na nią uro…
Nie dokończył, bo zaczął śmiać się na cały głos. Hestia i
Greta schowały twarze w dłoniach. James wyglądał, jakby nie rozumiał zdania,
które przed chwilą wypowiedział jego najlepszy przyjaciel.
— Och, wiem… — jęknęła Lily, zaczynając już powoli panikować.
— Ale nie mogłam już jej dłużej znieść! Ten konflikt się nie kończy… Ona dotyka
moich rzeczy i odsyła je w kufrze do dormitorium czwartoklasistek! Wczoraj
rozlała cholerny kwas na moją pościel. Podpaliła kotary mojego łóżka. I
zgadała się z Larissą, która kazała mi napisać jakieś sprawozdanie z mojego
poprzedniego patrolu prefekta, na dziesięć stóp! Co to są w ogóle za
wymysły?! A przed chwilą – rzuciła się na mnie fizycznie, ze swoimi
wielkimi szponami! Zdenerwowałam się! Nawet nie pamiętam, kiedy chwyciłam
za różdżkę.
Remus odezwał się jako pierwszy, śmiertelnie poważnym, ale
łagodnym tonem:
— Ale nie zabiłaś jej… prawda?
Lily wzruszyła ramionami, drapiąc się lekko po głowie.
— Po całej aferze zdenerwowałam się i wyszłam z mojego
dormitorium.
Black wybuchnął kolejną salwą śmiechu. Nikt nie podzielał
jego wesołości.
— Evans, transmutacja humanoidalna ponownie?! - odezwał się
Syriusz, kiedy uspokoił już oddech. — Ty… ty nastoletnia recydywistko!
— Lily, ona cię zabije… ona cię zniszczy, jak tylko wyjdzie
ze Skrzydła – powiedziała cicho Hestia, ignorując chichoty swojego kuzyna. – O.
Mój. Boże.
— Evans, wykopałaś sobie grób – dodał Peter. – Jasna
cholera, uciekaj z tego kraju!
Remus posłał jej współczujący uśmiech. Greta, wykorzystując
wzburzenie Evans, podebrała jej drinka przygotowanego przez Syriusza. Dla
niepoznaki rzuciła kilka współczujących uwag i radziła zawiesić edukację i
wrócić do Hogwartu za kilka lat.
— Nie możesz tam wrócić – odezwał się nagle James po kilku
minutach milczenia. – Wszyscy znamy Mary. Ona będzie się na tobie mścić. Musisz
się przeprowadzić. Przynajmniej na parę tygodni.
Remus potaknął.
— Myślę, że powinnaś pójść do McGonagall. No… pewnie i tak
dostaniesz szlaban za te rzucanie uroków... Och, Łapo, przestań się w końcu
śmiać! Powiedz, że nie wytrzymacie razem w jednym dormitorium. Zresztą, skoro
Mary tak bardzo nie chcę z tobą mieszkać, to dziwię się, że jeszcze nie odeszła
do Larissy.
Greta pokręciła głową, podnosząc rękę.
— Och, była! W sensie - Mary była u Minnie. Ostatnio
odwiedzałam Larę Richardson, bo ona robi mi trwałą co kilka tygodni. No i Lara
śmiała się, że Mary McDonald chce się wyprowadzić ze swojego dormitorium, ale
żadne dziewczyny nie chcą jej przyjąć. Nie zgodziła się ani Lara, ani
piątoklasistki.
— Może chcesz, żebyśmy wykurzyli ją z twojego dormitorium siłą?
– wtrącił się Syriusz, klepiąc Evans pocieszająco po plecach. – Mamy niezłe
doświadczenie. Co mnie obchodzi, że nie ma gdzie iść... Niech mieszka na
korytarzu… albo niech idzie tam, gdzie poszła banda Chamberlaina.
James grzeczne odczekał, aż Syriusz i dziewczyna Petera
skończą mówić, po czym pokręcił głową i odparł, że chyba nie rozumieją, co
chciał powiedzieć:
— To bez znaczenia, czy Lily albo Mary będą ze sobą mieszkać
czy nie. Kiedy tylko Mary zostanie wypuszczona ze skrzydła, to owładnie ją taka
żądza mordu, że będzie knuć przeciw Lily bez względu na to, gdzie będzie
mieszkać.
— Och, nie wygłupiaj się, James — mruknęła zjadliwie Evans.
— Ona i bez tego knuje przeciw mnie, niszczy moje rzeczy prywatne i straszy mi
biednego kota. On nie może już znieść tej wiedźmy.
Kot zamiauczał smętnie na potwierdzenie słów swojej pani.
Hestia wygięła usta w podkówkę. Z całej historii najbardziej wzruszył ją los
biednego, niewinnego Gladiusa. Kiedy pozostali dalej się sprzeczali, ona szybko
zmieniła miejsce siedzenia, usadziła kota na swoich kolanach i zaczęła głaskać
go pocieszająco i drapać za uszami.
— ...dlatego właśnie — kontynuował James —...to musi się
wreszcie skończyć. Próbuję powiedzieć, że musisz wprowadzić się właśnie tutaj
- wskazał palcami na podłogę. — Mary nie ośmieli się nic zrobić, kiedy będę
miał na ciebie oko. Tutaj cię nie dopadnie, a nawet jeśli – to ją
zatrzymam.
Syriusz wydał z siebie bardzo głośny krzyk protestu.
— To też moje dormitorium!
James zignorował go, wpatrując się intensywnie z Lily.
Dziewczyna zarumieniła się wściekle. Remus i Peter wymienili zdezorientowane
spojrzenia.
— Lily, nie słuchaj go – on jest na haju! — szepnęła
konspiracyjnie Hestia. — Gandzia w ciasteczkach.
Lily zamrugała szybko, ale nic nie powiedziała. Propozycja
Jamesa wywołała u niej wystarczające zawroty głowy.
— Nie będziesz musiała kłócić się z Mary – ciągnął
Potter pewnym siebie tonem. – Dobrze wiesz, że to jest jedyne, rozsądne
rozwiązanie. Chcesz w ogóle wracać do swojego dormitorium po tym
wszystkim, Lils? Tak szczerze?
Dziewczyna nie odpowiedziała, nie miał zresztą okazji, bo
Syriusz zaczął wymachiwać rękami i przeklinać, aby odzyskać utraconą
atencję.
— Rogaczu, to jest bardzo, bardzo zły pomysł. Fatalny!
Ona jest prefektem i w dodatku męczącą, krzykliwą babą! Dla ciebie może
towarzystwo Evans w sypialni będzie zajmujące, ale dla mnie, Luniaka
i Glizdka, to będzie piekło na ziemi! Nie dam rady słuchać tych jej
wrzasków od rana do wieczora!
— W sumie… — mruknął Peter, drapiąc się po
brodzie. — Jeśli będzie za nas sprzątać… Tu już i tak jest głośno...
— PETER!
James spojrzał ostro na Syriusza.
— Nie rozumiem, jaki jest twój problem.
— To, że postępujesz lekkomyślnie, przyjacielu! — odparował
Black. — Jesteś w jakimś szale. Nie wiesz chyba nawet, co ty
proponujesz.
— Ja? Lekkomyślny? Syriuszu?
Hestia, Greta i Peter zachichotali złośliwie. Syriusz
pokręcił głową, z coraz większą paniką.
— Remus…Remus… wesprzyj mnie, bracie! — zażądał, zbliżając
się do Lunatyka z błagalną miną.
Lupin wyglądał na prawdziwie rozdartego. James skrzyżował
ręce na piersi i spojrzał na niego wyzywająco.
— Lily, zgadzam się z Jamesem… zdecydowanie powinnaś na
kilka dni przenieść się w jakieś eee… bezpieczne miejsce. Także dla spokoju
Marleny, Emmy, Dorcas i Hestii. Ale czy do nas to już eee… innego
rodzaju pytanie - podrapał się niepewnie po głowie. Wzrok Jamesa zaczął palić.
— Nie sądzę, żebyś się tutaj dobrze czuła… nie jesteśmy raczej wymarzonymi
współlokatorami. Zresztą… Mary będzie cię szukać, kiedy dowie się, że
zamieszkałaś z Jamesem to zdenerwuje się jeszcze bardziej. Pójdzie to
zgłosić do McGonagall i będziesz miała straszne problemy. W sumie to… my
wszyscy.
James miał na to przygotowaną odpowiedź:
— Mary nie dowie się, że Lily tu jest. Dla dobra sprawy mogę
nawet nawciskać jej, że zatrzymała się u Doriana, wtedy będzie dręczyć jego…
oczywiście nie zdobędzie dowodu, że Lily faktycznie tam jest, bo jej tam nie
będzie… łapiecie. Bez dowodu nie pójdzie do McGonagall. Z kolei Lily powie
McGonagall, że zatrzymała się na kilka dni w Pokoju Życzeń, bo pokłóciła się z
Mary…
Syriusz mruknął coś w stylu: “naciągane”.
— A czemu by nie wprowadzić się faktycznie do Pokoju Życzeń?
— Za kilka dni jest tam Bal Walentynkowy Larissy —
przypomniała mu Hestia. — Evans nie może blokować pokoju, Piękności natychmiast
ją stamtąd wypędzą.
Remus nie odpuszczał:
— Hmm… a może niech wprowadzi się na chwilę do naszego
starego dormitorium. Tego na wieży Gryffindoru. To znaczy… zdaje się, że Łapa
trzyma tam jakieś swoje rzeczy, ale eee… dla dobra sprawy...
Black zawahał się, ale ostatecznie przystał, że rozwiązanie
Remusa jest lepsze. James parsknął.
— Nie wygłupiaj się, Luniak. McDonalnd ją tam znajdzie. Będę
się martwił o Evans, bo – jak mówi artykuł z Czarownicy – moja szalona ex jest całkowicie
niepoczytalna i to już coś więcej niż zwykła zazdrość.
— Rogacz, balansujesz w tym momencie na krawędzi…
— Ale, Syriuszu! — wtrąciła się Hestia, rozbawiona ostatnią
ripostą Jamesa. — Będziesz współwinny śmierci Lily, jeśli jej nie
pomożecie.
— Och, Evans, bardzo ci współczuję, ale obawiam się,
że nie będę odgrywał Matki Teresy. Za bardzo cenię sobie prywatność i moje
tajemnice, żeby mieszkać z prefektami. Nie, nie i jeszcze raz nie!
— Głosujmy – zignorował go James. — Ja jestem za.
— Czy ja i Hestia mamy prawo głosu? – spytała Petera Greta.
Hestia uniosła w jej stronę kciuk.
Syriusz klął teraz we wszystkich językach świata.
— Luniak, Glizdek! — zwrócił się jeszcze raz do przyjaciół.
— Wiecie, co tam będzie się działo? Evans i Jimmy w jednej sypialni?! A ja jako
pieprzona przyzwoitka? O nie, to zbyt wiele. Nie ma szans.
— To może przeniesiesz się do Lunatyka i Glizdogona –
wzruszył ramionami James. – I będziesz ich edukował muzycznie, czy co tam
planujesz robić.
— Mam zostawić tobie i tej wściekłej babie wolne
dormitorium, James? — wykrzyknął Syriusz. — O nie. To skończy się zniszczeniem mojego
dormitorium. Albo twoją śmiercią. Albo ciążą.
— Eee… James... — Chciała coś powiedzieć Lily, ale nikt jej
w tamtym momencie nie słuchał.
— Syriuszu, przyjmijcie ją – rzuciła błagalnym tonem
Greta. – Chcę zobaczyć tę furię Mary…to będzie przepiękne. Jeśli
mam prawo głosu, to jestem za!
— James...
— Evans, a może faktycznie zamieszkaj u
Doriana? — burknął z goryczą Syriusz. — On na pewno chętnie cię prz….
James warknął i rzucił w kierunku Syriusza zaklęcie
wyciszające. Remus westchnął ciężko.
— Ja się zgadzam — powiedział w końcu Lupin. — Tylko błagam,
Lily, kiedy będziesz się z nimi kłócić – to u góry w dormitorium albo w
łazience, a nie na schodach…
— Ale….
— Ja też mogę się na to zgodzić — odezwał się Peter z
przebiegłym błyskiem w oku. — Oczywiście jeśli Evans przyrzeknie, że wszystko,
czego się dowie o nas podczas jej krótkotrwałego pobytu, zostanie tajemnicą.
Oczekuję wręcz złożenia wieczystej przysięgi. Aha, no i jak już mówiłem – płaci
czynsz albo sprząta za nas.
Lily obruszyła się, bo było to bardzo szowinistyczne, i
zapomniała nawet, co chciała wcześniej powiedzieć:
— Wiecie co, znam dobre zaklęcia, które zlikwidują cały ten
syf w dwie minuty. Wam też korona by z głowy nie spała, gdybyście z
łatwością…
Krzyk Syriusza, któremu udało się przełamać zaklęcie
wyciszające Jamesa, przerwał jej w połowie tyrady:
— Łatwo wam wszystkim mówić, ale najbardziej ucierpię na tym
ja… to ja będę mieszkał z nimi w sypialni, to ja będę przyglądał się tym im
gierkom wstępnym, to ja będę narażony najbardziej na gniew Mary McDonald…
— Och, Syriuszu, jestem pewna, że nigdy nie zapomnicie tych
kilku dni – puściła mu oczko Hestia. – Będziesz miał co opowiadać wnukom. Lily
dostarczy wam z pewnością mnóstwo rozrywki. No i… wiecie, nie będziecie się tak
upijać — wskazała, niby to z degustacją, na kilka pustych szklanek po drinkach,
które wypili wspólnymi siłami Syriusz, Peter i Greta. — To wam dobrze zrobi.
Poza tym... masz pojęcie jak bardzo zdenerwujesz Mary? Czy to nie jest twoje
najskrytsze marzenie, wiesz, doprowadzić ją do obłędu?
Syriusz w dalszym ciągu nie wyglądał na przekonanego, ale
przestał sprzeciwiać się z tak wielką gorliwością.
— To się źle skończy – mruknął. – To się bardzo źle skończy…
— Ja sama nie jestem do końca przekonana – doszła wreszcie
do głosu Lily. – Może Syriusz ma rację… i to się naprawdę źle skończy?
James spojrzał na nią protekcjonalnie.
— A czego ode mnie oczekujesz, księżniczko, przychodząc
tutaj? Że pójdę do skrzydła szpitalnego i jakimś cudem zahamuje gniew Mary? –
roześmiał się złowieszczo. – To niewykonalne. Mary zbierze koleżanki i
zgotują ci nieprawdopodobne piekło na ziemi. Wiesz dobrze, w jakie kłopoty się
dzisiaj wpakowałaś.
— Evans, nawet nie próbuj teraz pękać! - oburzyła się Greta.
— Nie odbieraj mi tej rozrywki, błagam! Kiedy tylko Mary wyjdzie od Pomfrey i
zacznie wydawać komendy Pięknościom... Kiedy zacznie się dochodzenie i szukanie
Evans – to będzie majstersztyk! To będzie komedia!
Cała czwórka Huncwotów, łącznie z Syriuszem, zachichotała
złowieszczo. Hestia zatarła ręce z uciechy.
— A i w naszym dormitorium to dopiero będzie zabawnie...
Ostatecznie perspektywa doprowadzenia Mary do obłędu
rozwiała jakiekolwiek wątpliwości Evans. Prawda była taka, że pomysł Jamesa
spodobał jej się od razu, brzmiał bowiem jak zemsta idealna. Zgoda, mieszkanie
z Huncwotami z pewnością nadwyręży jej biedne nerwy w przeciągu najbliższych
paru dni, a James na pewno będzie się jej naprzykrzał, nie wspominając już o
tym, że złamie kilkanaście zasad regulaminu szkolnego. Kiedy pomyślała jednak o
tych wszystkich razach w przyszłości, gdy będzie wytykać Mary, że mieszkała w
jednym dormitorium z jej ukochanym Jimmym… och, ta wredna, knująca lafirynda
miałaby wreszcie za swoje. Evans w tamtym momencie była tak wzburzona i
wściekła na McDonald, że zaprzedałaby swoją duszę, byle tylko doprowadzić tą
drugą do szału. Mogła zgodzić się na wszystko, nawet spanie w jednym łóżku z
Jamesem Potterem.
Całe towarzystwo zwróciło się teraz w kierunku Syriusza, bo
choć został całkowicie przegłosowany, musiał wreszcie złożyć broń i zgodzić się
na przybycie nowej współlokatorki. Westchnął ciężko.
— Evans – uniósł ostrzegawczo palec — jeśli nie
będziesz się drzeć ani wchodzić do mojej łazienki, kiedy tam jestem, ani
nie będziesz węszyć jako prefekt i konfiskować moich cennych rzeczy… ach, i jeśli,
tak jak mówi Pete, będziesz sprzątać i pisać wszystkie moje eseje na
mugoloznastwo – to zgodzę się na KILKA dni. I wiedz, że zgadzam się na to tylko
dlatego, że mam nieludzko dobre serce.
_____________
* Damocles Belby to kanonowy wynalazca Wywaru Tojadowego.
Ojeku
OdpowiedzUsuńQueeny ❤️
UsuńHej.
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się motyw z Remusem, osobiście nie wpadłabym na to, aby tak przedstawić wilkołactwo. Było to genialne, zwłaszcza sposób w jaki ze sobą rozmawiali, trochę mistrz i uczeń. Chociaż czuje w tym odrobinę manipulacji.
Postać Syriusz osobiście mnie trochę zaskoczyła, wydaje się taki poważny, trochę we własnym świecie.
Idę czytać dalej, mam dużo do nadrobienia. Życzę dużo weny i zapraszam na mojego bloga:
https://zakochani-huncwoci.blogspot.com/
Dzięki za komentarz, pamiętam, że byłam Twoją czytelniczką jeszcze kilka lat temu (jeeeny, jak to minęło, no nie?). Cieszę się, że dalej jesteś w blogosferze i postaram się ponadrabiać zaległości u Ciebie... muszę tylko zdać maturę (aaaach ta biologia) i nic mnie nie zatrzyma :D.
UsuńSiemaneczkoooo! Kłaniam się nisko hihi jestem Ola i no pragnę powiadomić, że to jest najlepszy blog jaki w swoim marnym, krótkim oraz nudnym życiu przeczytałam.
OdpowiedzUsuńŁaaaaaaaaa...
Jakie to jest genialne... kurdebele ukulele twój geniusz nie ma granic. Po prostu nie jestem w stanie określić dokładnie co czuję czytając twoje cudowne opowiadanie.. Po prostu Łaaaaaaaa...
Ogólnie ja no nigdy nie pisałam żadnej opini, ale wobec owej doskonałości obojętnie przejść się nie dało! Naprawdę jestem pod wrażeniem.. przyznaję nie pierwszy raz czytam tego bloga i tak w sumie zawsze przeżywam to od nowa, wyczekując z niecierpliwością nowego rozdziału. O I jeszcze napoomnę... kocham twoje nawiązania do różnego rodzaju mugolskich wytworów, oby ich więcej hihi.. Bardzo się cieszę z nowego rozdzialiku i czekam na więcej! Oł je!
Pozdrowionka i życzę wenyyyy❤
Ojeeeju jesteś kochana <3333. Dziękuję za takie przesłodkie i motywujące słowa! Ogromnie podziwiam wszytskie osoby, które przeczytały HzTLa do końca (to jest TAAAAKI TASIEMIEC), a jeśli dokonały tego nawet kilka razy, to po prostu czapki z głów, sama tego nie zrobiłam XDD. Chodzi o nawiązania do jakiś Star Warsów, piosenek z lat 70. itp? Nooo jassne mogę wstawiać ich więcej hahah. Mam małą słabosć do lat siedemdziesiątych
UsuńJa i mój zapłon hehe...
UsuńZ racji z tego że jestem urodzonym ciapciakiem z rodziny gupikowatych to zorientowałam się po roku że moja ukochana autorka odpisała na mój komentarz. Łiiiii!!! Milutko:)
Taniec radości i dzikie bunga łunga i zaciesz stulecia hihi
No ale gdzie Ty się moja droga podziewasz No? Ja tu przyszłam bo nagle jakiś istny impuls z nieba przypomniał mi że Twoje opowiadanie jest zajebiaszcze i trzeba jeszcze raz przeczytać i zobaczyć czy nie ma czegoś nowego a tu klopsik bo nic nowego się nie pojawiło (chyba... chyba że jest gdzieś ukryte a ja tego nie widzę, może peleryna niewidka, teleportacja, pierścień czy cuś No ja tam ni wim, ja tam się ni znam).
Aaa w ogóle w sumie nie pamiętam co ja tam natworzyłam rok temu na klawiaturze więc chwila rozkmin...
Aaaaa... i tak tak nawiązania tego typu właśnie są życiem, śmiercią i zmartwychwstaniem. Lata siedemdziesiąte potęgą istnienia ludzkiego.
Ja nie wiem co mam jeszcze napisać emmmmm winc No chyba tyle, nie mam doświadczenia komentatorskiego więc napiszę bum burum bum bum.
No i niech wena będzie z Tobą I odezwijta się bo ja zraz umarne z tej niewiedzy.
Tulaski Olala
Heeejo odzywam się <3. Noo myślę, że niedługo zrobimy rychły powrót, ale na razie jeszcze piszę. Ciesze się bardzo, ze ktoś tu jeszcze zagląda <3
UsuńUuu aaa hurrraaa! No to czekam, czekam na rozdzialik i życzę dużooo weny I ogólnie wszystkiego najlepsiejszego☺❤
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńJeszcze nigdy nie komentowałam żadnego opa, ale po tym jak zobaczyłam tu wczoraj nowy rozdział, wrócił do mnie cały klimat hztla i stwierdziłam, że warto coś po sobie zostawić.
Nie pamiętam kiedy właściwie pierwszy raz tu trafiłam, ale pamiętam, że pochłonęłam wszystko w kilka dni, ograniczając sen do minimum. To było chyba gdzieś w okolicach 17 rozdzaiłu, więc trochę życia mi upłynęło w oczekiwaniu na kolejne posty ��
Nie będę ukrywać, że jest to najbardziej pokręcony fanfik na jaki kiedykolwiek trafiłam (a naczytałam się ich już napraaaawdę sporo), więc nic dziwnego, że czytając nowy rozdział miałam kilka razy niezłego mindfucka, bo zdążyłam zapomnieć o wieeeelu istotnych zawiłościach fabularnych. Dlatego wczorajszą noc i dzisiejszy poranek poświęciłam na ponowne przebrnięcie przez wszystkie części Furii i nie żałuję ani trochę:)
Szczerze mówiąc mam nawet ochotę przeczytać całego hztla od początku, ale wisi nade mną widmo sesji, więc chyba odłożę tak wielkie przedsięwzięcie dopiero na wakacje.
W każdym razie chciałabym wyrazić przeogromny podziw dla twojego mózgu za wymyślenie fabuły złożonej milion razy bardziej niż oryginalny HP i sprawienie, że to wszystko jest tak straszniej zaskakujące, pokręcone i momentami absurdalne, ale jednak przede wszystkim niesamowicie spójne. Kolejną rzeczą jest twój styl pisania, bo pod tym względem jestem bardzo wybredna, jeśli chodzi o fanfiki, i nieważne jak bardzo podobałaby mi się fabuła, to jak będzie słabo napisana, to w pewnym momencie po prostu ją rzucam. U ciebie tego nie było, bo to co piszesz czyta się bardzo lekko i przyjemnie, ale też nie ma w tym typowej dla wielu aspirujących autorów ff prymitywności.
Ostatnią rzeczą, za którą kocham to opo to kreacja bohaterów. Uwielbiam to, że pomimo ich ogromnej liczby, każdy ma wyraźnie zarysowany własny charakter, z idealnie wywarzonymi zaletami i wadami. Nikt nie jest w stu procentach dobry, ani w stu procentach zły, każdy czasem odwala coś głupiego, ale w każdego też możemy się wczuć i w jakiś sposób spróbować zrozumieć ich (nawet najbardziej szalone i złe) decyzje. Do tego piękne nawiązania do mugolskich lat 70 sprawiają, że hogwart z TAMTYCH LAT staje się naprawdę idealnie trafionym tytułem.
Piszę to wszystko, bo widzę, że niestety jest tu mniej komentarzy niż bywało pod poprzednimi rozdziałami, a chciałabym, żebyś wiedziała, że jednak dalej wpadają tu takie osóbki jak ja, które czytają to wszystko z zapartym tchem i czekają z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Mam nadzieję, że na nowy rozdział nie będziemy już musieli czekać kolejnych 2 lat, ale myślę, że nawet jeśli będzie trzeba, to i tak wtedy tu będę i go przeczytam :)
Życzę duuuużo weny i motywacji do pisania :*
J.
WOW. Pierwszy raz trafiłam na tak hipertekstualne opowiadanie. Te wszystkie odnośniki, dopowiedzenia, zakładki to mistrzostwo :D Pierwsza myśl - "jak to czytać?". Ale czyta się świetnie. Masz naprawdę lekki styl, który nie pozwala oderwać się od lektury. Jeden z lepszych ff o "starej generacji" Hogwartu jaki czytałam. Chyba przede wszystkim dlatego, że nie jest to typowe "Evans, umówisz się ze mną?", którego szczerze nie znoszę. Twoi bohaterowie się ciekawi, nieszablonowi i chyba właśnie tacy, jakich wyobrażała ich sobie Rowling :)
OdpowiedzUsuńhppietnoprzeszlosci.blogspot.com
Pozdrawiam i życzę weny,
Hej,
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy jeszcze tu zaglądasz... Rzadko komentuję, ale w przypadku tego bloga po prostu MUSZĘ coś napisać.
Odkryłam to opko zaledwie tydzień temu, a skończyłam czytać wczoraj. Poświeciłam absolutnie wszystko, co tylko mogłam, żeby czytać, czytać i czytać! Zarywałam nocki i odpuściłam wszelkie obowiązki (nawet praca dyplomowa stanęła w miejscu xD). Niczego nie żałuję.
To najbardziej niesamowita historia, jaką kiedykolwiek czytałam. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś TAK BARDZO mnie wciągnęło i to od pierwszego rozdziału. ❤
Historia totalnie wybiegająca poza schemat. Niesztampowa, oryginalna, boska!!! Przeczytałam sporo Jily w swoim życiu i większość wyglądała podobnie. A tu! O matko, tyle wątków, tylu bohaterów i każdy ma własną rolę w historii, każda osoba jest tak rozbudowana, przedstawiona z dobrej i zlej strony. A te intrygi, tajemnice, to było tak bardzo nieprzewidywalne. Ta sprawa z Dorianem? W życiu bym na to nie wpadła, jestem bardzo ciekawa, jak jego postać będzie postępować w kolejnych rozdziałach. I z Mary to samo. A co będzie z ojcem Jamesa? Tyle pytań! A Jo? Nigdy nie myślałam, że polubię Ślizgonkę. Już nie wspominając o relacji Jamesa i Lily, jest tak cudowna. Kocham, kocham, kocham! ❤
Uwielbiam absolutnie każdy wątek. Widać, że wszystko zostało przez Ciebie dobrze przemyślane i zaplanowane. Genialnie prowadzisz fabułę i genialnie piszesz rozdziały. Dialogi są poprowadzone naturalnie, rozmowy są płynne i ciekawe. I to poczucie humoru! Opisy są pięknie rozbudowane i interesujące. Dodatkowo kocham Twoje mugolskie wstawki oraz nawiązania do Gwiezdnych Wojen ❤
Myślę, że naprawdę masz talent. I szczerze liczę na to, że wrócisz do tej opowieści i do pisania. A może nawet w przyszłości napiszesz książkę? Przeczytałabym wszystko spod Twojego pióra.
Sama jeszcze będę tu wracać. Ledwo skończyłam czytać, a już tęsknię za Twoimi bohaterami :c
Pozdrawiam, życzę dużo weny.
Z nadzieją, że jeszcze tu wrócisz
Natalia ;)
Dziękuję za Twój przepiękny komentarz :). Mam nadzieję, że już niedługo pojawi się 31 rozdział, bo intensywnie nad nim pracuje. Po egzaminach, kto wie, kto wie :). Cieszę się, że ktoś jeszcze tu zalgąda, jejkuu
UsuńNawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że odpowiedziałaś na mój komentarz ❤ i jak bardzo czekam na kolejny rozdział! :D
UsuńPowodzenia na egzaminach, trzymam mocno kciuki za Ciebie ❤
Życzę dużo weny!
Natalia