23.07.2016

27.1. Huncwockie Gody

Poprzednio

Lily opowiada Hagridowi o ostatnich wydarzeniach. Wskutek przegrania zakładu (Urodziny "Mojej Dziewczyny") Lily obiecała Jamesowi randkę, co w opinii publicznej uczyniło ich parą. Lily stara się podejść do nowej sytuacji zdroworozsądkowo i sprawdzić, jak jej i Jamesowi pasuje bycie ze sobą. Wszystko psuje się, kiedy w ich sprawy wtrąca się Mary i wykorzystuje Piękności w swojej intrydze. Evansówna nie zdaje sobie sprawy z tego, że wpadła w pułapkę i podpisuje cyrograf, który obliguje ją do zmuszenia Jamesa, by pocałował jedną z Piękności, Jessikę. Ona z kolei ma pomóc Lily wydobyć pewną tajemnicę od Doriana, tajemnicę, która dotyczy związku Mary i Jamesa. Dorian wie o całym przedsięwzięciu doskonale, bo w swoje plany Mary wtajemniczyła go wieki temu, już w rozdziale 21. 
May Potter wraca z odwyku do Hogwartu, wypuszczona znacznie przed czasem. Tuż za nią przyjeżdżają państwo Potter oraz siostra Emmeliny, Diana, która ma w Hogwarcie do załatwienia pewną sprawę. Remus rozpoznaje Bree jako swoją przyjaciółkę z dzieciństwa i córkę szefa jego ojca. Z kolei Emmelina, która zatraciła się w zemście, obawia się, że mogła odurzyć Dorcas eliksirem miłosnym. 


„Żyli w dwóch odmiennych światach, ale podczas gdy on chwytał się rozpaczliwie wszystkich możliwych sposobów, aby zmniejszyć dzielący ich dystans, ona nie zrobiła niczego, co nie prowadziłoby w kierunku wprost przeciwnym. Upłynęło wiele czasu, zanim odważył się pomyśleć, iż owa obojętność nie była niczym innym jak pancerzem przed strachem.”
- Gabriel García Márquez, Miłość w czasach zarazy
1.
Noc z czwartku na piątek.
Gdyby nie szereg dość niefortunnych okoliczności – takich jak potencjalne odurzenie Amortencją, mało entuzjastyczna, lakoniczna notka oraz utrzymujące się od dłuższego czasu uprzedzenie, rozczarowanie i krępacja względem jej autora –  Dorcas byłaby o wiele bardziej podekscytowana perspektywą nocnego spotkania z profesorem Argentem. Nie miała zamiaru lekceważyć jego zaproszenia, nieważne, jak nieuprzejme i oszczędne było – nie pozostawało jednak tajemnicą, że wolałaby w tym momencie spać sobie w męskim dormitorium numer sześć i wdychać zapach Syriusza. Bardziej z racji dobrego wychowania niż faktycznego zaciekawienia, co ma jej do przekazania młody auror, Dorcas wyczołgała się z łóżka w środku nocy, nałożyła uszytą niedawno podomkę i wymknęła się z dormitorium żeńskiego numer cztery.
O drugiej nad ranem ziąb w zamku robił się nie do wytrzymania – jakby tego było mało, co chwila jakiś poltergeist-żartowniś otwierał na oścież okiennice, wpuszczając na Dorcas mnóstwo śniegu i podmuchy zamrażającego jej wnętrzności wiatru. Modliła się, żeby nie zostać nakrytą i ubolewała, że nie mogła powiedzieć nikomu – powiedzieć Syriuszowi – o tej wycieczce. Czułaby się o wiele pewniej, gdyby ktoś o wiele bardziej zmyślniejszy w czarach rzucił jakieś zaklęcie niewidzialności czy chociaż przetransmutował jej podomkę w gruby sweter.
Zbiegła z jeszcze kilku schodów i przecięła jeszcze kilka korytarzy, zanim trafiła pod drzwi gabinetu Liama, czując dziwny, gryzący niepokój. Przez chwilę wahała się, czy zapukać czy nie.
— Wejdź! – krzyknął Argent, zanim zdołała zebrać się w sobie i uderzyć pięścią o drzwi.
Jednak nie taki kiepski z niego Auror.


Otworzyła drzwi do skąpo oświetlonego pomieszczenia. Rozejrzała się wokół – dużo się tutaj zmieniło od jej ostatniej wizyty, to jest we wrześniu. Po pierwsze, Liam przeniósł się z górnych partii zamku na pierwsze piętro, naprzeciwko klasy transmutacji, wymieniając się gabinetami z profesor McGonagall. Dla profesorki zamiana na pewno okazała się bardzo korzystna, bo mogła łatwiej kontrolować zachowanie swoich wychowanków, ale dla Dorcas oznaczało to bardzo długą i niebezpieczną drogę powrotną – wiedziała bowiem nawet ze swojego skąpego doświadczenia, że wymknąć się jest łatwo, ale powrócić – o wiele kłopotliwej. Po drugie – zrobiło się tutaj o wiele bardziej przytulnie niż w przeszłości, zupełnie jakby jakaś kobieca dłoń postanowiła okiełznać bałagan Liama i nieco ocieplić warunki, w których sypiał. Po trzecie i najważniejsze – profesor Argent nie mieszkał już w swoim gabinecie sam.
— Diana? – syknęła Dorcas, czując się dosłownie jakby ktoś kopnął ją bardzo mocno w brzuch. Siostra Emmeliny odwróciła się w jej kierunku, skrzyżowała ręce na piersi i zrobiła typową dla siebie wszechwiedzącą minę.
Cassie – powiedziała przesadnie entuzjastycznie. Dorcas wzdrygnęła się. Nie słyszała tego zdrobnienia od tak dawna… nazywali ją tak tylko ci naprawdę starzy znajomi. – Spóźniłaś się siedem minut.
Atmosfera z napiętej, tajemniczej i podniosłej momentalnie rozrzedziła się i stała się nie tyle co sielska i beztroska, a przede wszystkim sentymentalna. To zabawne, że niektórzy ludzie bez względu na okoliczności, przeżycia i zakręty, pozostają tacy sami – po Dianie, której właściwie to Dorcas nigdy nie lubiła, można by spodziewać się dużych zmian w charakterze… w końcu jej młodsza siostra nie poradziła sobie z rodzinnymi skandalami i popadła w bulimię i wieczną chandrę. Od Diany tak samo jak w szkole, dalej emanowała przesadna pewność siebie, chłodna inteligencja i umiłowanie do rozstawiania ludzi.
Liam uśmiechnął się pod nosem.
— Moja siostra strasznie na ciebie narzekała – kontynuowała Di, opierając się o okiennicę. –  Czyżbyś dalej zabawiała się w odbijanie chłopaków?
Zanim Dorcas zdołała cokolwiek na to odpowiedzieć, Diana kontynuowała tyradę przywitalną:
— U was to chyba rodzinne, co? Miałaś jakiekolwiek wieści od naszej wszechwiedzącej Miss World, panienki Berty?
Diana pytała się o Bertę. O jej ukochaną kuzynkę Bertę! Ludzie nie mają sumienia.
Kilka lat temu, kiedy rocznik pięćdziesiąty siódmy okupował jeszcze tę szkołę, a Dorcas nie mogła znaleźć wspólnego języka ze swoimi współlokatorkami, całe dnie szwendała się gdzieś z Bertą i jej przyjaciółeczkami – Dianą i Alicją. Pomimo chyba najmniejszych walorów zewnętrznych z tej trójcy, Bertę odznaczał typowy dla Meadowesów (i spowinowaconych) urok osobisty, dlatego udało jej się uwieźć i ukochanego Alicji, Amosa Digorry’ego, i byłego chłopaka Di, Liama. Alicja i Diana obraziły się na Bertę i dały jej paskudną nauczkę, przez co drogi całej trójki się rozeszły, a Cassie całym sercem stanęła po rodzinnej stronie panienki Jorkins. Czyżby Diana zaczynała żałować, że pozwoliła jakiemuś profesorkowi Argentowi zepsuć wieloletnią przyjaźń?
Dorcas skrzyżowała ręce na piersi i zamiast odpowiedzieć na pytanie, oświadczyła uroczyście:
— Widzę, ze dalej jesteś tak samo apodyktyczna i przemądrzała jak dawniej.
Diana uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
— Wszyscy mnie taką kochają. Ale sam powiedz, Liam – zwróciła się gwałtownie do profesora Argenta – czy zachowanie Berty nie jest dziecinne? Ja i Allie próbujemy skontaktować się z nią od wieków, a ona zachowuje się jak egipska księżniczka i…
— Porozmawiamy o tym później, Di – uciął flegmatycznie Argent. – Nie możemy przetrzymywać Dorcas tak długo poza łóżkiem.
— Powiedział facet, który uparł się, żeby ją wtajemniczyć w środku nocy – prychnęła w odpowiedzi, a Dorcas po raz pierwszy od zawsze musiała przyznać jej rację. Od całego nieporozumienia z Calliope w zeszłym semestrze i wielu krępujących sytuacjach na zajęciach psychologicznych, Liam uplasował w jej hierarchii sympatyczności nawet poniżej Di.
— Usiądź, Dorcas – polecił Argent i wyczarował wygodny fotel. Dziewczyna zajęła swoje miejsce bez marudzenia. – Ja i Diana…
Siostra Emmeliny odchrząknęła i wysłała Liamowi bardzo nieprzyjemną minę. Dorcas poczuła, że się czerwieni.
— W porządku – tylko ja, bo to właściwie ja nalegałem… chcielibyśmy, żebyś…
— …dołączyła do naszej Wesołej Kompanii.
Dorcas zmarszczyła brwi nie tylko dlatego, że nigdy nie słyszała o Robin Hoodzie.
Waszej…?
— Diana próbuje powiedzieć, że chcielibyśmy wtajemniczyć cię w ostatnie wydarzenia, bo mają one dużo wspólnego...
— Właściwie to Diana wolałaby, żeby niektóre rzeczy nigdy nie wychodziły poza ten gabinet – przerwała mu i spojrzała podejrzliwie na Dorcas, jakby wątpiła, że ta potrafi zachować tajemnicę. – Ale moja nowa misja ma faktycznie dużo wspólnego z twoją siostrą, Calliope, i nasza współpraca mogłaby znacznie ułatwić moją sprawę.
Dużo wspólnego z twoją siostrą, Calliope.
Calliope… Calliope…
Jak Daina w ogóle śmie!, pomyślała ze złością. Najpierw czepia się Berty, a teraz schodzi na temat…
Za kogo ta dziewucha się w ogóle uważała? Za jakąś wielką, detektywistyczną osobistość? Myślała, że może przyjeżdżać sobie do Hogwartu, kiedy najdzie ją na to ochota, i rozdrapywać rany Dorcas, wtrącać swój nos w sprawy, które nigdy jej nie dotyczyły i lepiej, żeby tak zostało? Cassie raz już powierzyła swój sekret, swój ból i swoje nadzieje niewłaściwej osobie – Liamowi – i w rezultacie poczuła się znacznie gorzej i musiała przejść przez cały ten koszmar na nowo, a nie dowiedziała się kompletnie niczego nowego. Liamowi! O ile bardziej wówczas przepadała za Argentem i o ile więcej mu ufała, niż kiedykolwiek mogłaby poczuć względem siostry nieszczęsnej Emmeliny i pierwszej Pięknoścu w tej szkole, założycielki całej parszywej gromadki.
Musiała zadbać o pamięć Calliope, o jej wizerunek i chronić ją przed staniem się zwykłą, ciekawą, kryminalną zagadką!
— Nie rozumiem – pokręciła głową i spojrzała z wściekłością na Liama. — Ostatnio twój szef kazał ci zaprzestać całego małego śledztwa. Co się zmieniło?
Diana i Liam wymienili ostrożne spojrzenia. Dorcas zmarszczyła brwi. Miała uwierzyć, że Seth Potter mógł komenderować pełnoprawnym Aurorem, a nie miał wpływu na poczynania zwykłej uczennicy?
— Upadł rząd – powiedział Liam sielankowym tonem. – A dokładniej mówiąc, upadł Wizengamot z powodu małego… korupcyjnego wycieku. Gazety póki co milczą, ale już za kilka dni wybuchnie wielki skandal. Połowa członków Wizengamotu i pracowników magicznego sądownictwa już wyleciała, do władzy doszli nowi ludzie i teraz wszystkie sprawy kryminalne z ostatnich lat są rozkopywane na nowo.
— Nick McDonald wyleciał, a zastąpił go taki stary zgred, Barty Crouch – dopowiedziała Diana. – Teraz wszystkie rozpuszczone dzieciaki w Wielkiej Brytanii zapewne rozpaczają, bo skończyła się taryfa ulgowa.
Dorcas wyglądała, jakby zakrztusiła się ciężkim, wilgotnym powietrzem gabinetu.
— Zwolnili ojca Mary? – wydukała półprzytomnie. – Dlaczego?
Chociaż zadała to pytanie raczej w charakterze retorycznym, bo doskonale zrozumiała aluzję do „wycieku korupcyjnego”, to jednak Diana odpowiedziała jej zdaniem z tym samym wydźwiękiem:
— A uważasz, że dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków?
Oprócz kilku afer łapówkowych i skandali dotyczących nadużycia swojej władzy i rażącego ułaskawiania członków własnej rodziny, Dorcas uważała, że pan McDonald jest całkiem niezłym szefem Departamentu Przestrzegania Prawa (jak na ojca Mary, był aż niesłychanie łaskawy). To prawda, sprawę zabójstwa Calliope zamiótł pod dywan, tak samo jak sprawę sprzedaży narkotyków przez jego syna Kenny’ego, ale przecież stary, poczciwy Nick tyle razy uratował im wszystkim skórę – a raczej zrobił to dla Jamesa, swojej córki i Syriusza, a dobroduszność względem niego objęła również i Dorcas.
Chociaż… jakby spojrzała na jego kadencję okiem zwykłego czarodzieja, a nie dziewczyny bedboja z arystokratycznej rodziny…
— Był skorumpowany jak całe ministerstwo – zauważyła celnie, dumna, że udało jej się zabłysnąć słowem „skorumpowany” – ale…
— …ale puszczał płazem wszystkie przewinienia bogatych dzieciaków, bo łatwo było mu dać w łapę – dokończyła Di. – I wiesz co, Cassie? Ludzi zaczęło to w końcu wkurzać. Dużo rodzin czuje się teraz niesprawiedliwie, po tym jak Minchum powypuszczał bogatych przestępców z Azkabanu i postanowili wziąć sprawy w swoje ręce, grzebiąc w przeszłości McDonaldów.
A więc nie chodziło o zwykłą aferę korupcyjną, tylko o poważniejszy szantaż… To brzmiało już bardziej prawdopodobnie i było chyba jedyną bronią, jaką można skierować przeciwko jakiemuś McDonaldowi.
— Jesteś tutaj na zlecenie Croucha? – zmrużyła oczy. Jeśli nowy szef Departamentu Przestrzegania Prawa na wstępie tak wyróżnił Dianę, to jasne, że nie będzie lepszy od pana McDonalda w najmniejszym stopniu. Dziewczyna spojrzała na nią protekcjonalnie i popukała się w czoło.
— Zgłupiałaś? Myślisz, że zatrudniłby mnie, a nie szefa korporacji kryminologicznej, czyli pana Pottera?
Dorcas wzruszyła ramionami. Jej od początku to wydawało się podejrzane.
— Jestem tutaj, bo zostałam wynajęta przez osobę spoza Biura Aurorów, która nie życzy sobie, żebym rozpowiadała wszędzie jej dane osobowe.
Czy to mogło zabrzmieć bardziej nieprzyjemnie, lekceważąco i dianowato? Dlaczego bawiła się w takie niedomówienia, skoro i tak wszyscy wiedzieli, że na veritaserum powiedziałaby: Nie ufam ci, Cassie, dlatego mam zamiar denerwować cię przez całą dzisiejszą noc?  
— Teraz, kiedy nareszcie minister złożył wotum nieufności przeciwko Wizengamotowi i poleciały głowy, rody czarodziejskie wierzą, że czas na zadośćuczynienie ich krzywdy – wtrącił się Liam, chcąc sprowadzić temat na właściwe tory. – Rzecz jasna, ciężko o nieskorumpowany sąd podczas wojny -  która robi się coraz bardziej polityczna –  ale na pewno zmieni się bardzo dużo… Crouch nie będzie taki pobłażliwy jak Nick McDonald i nie będzie miał oporów przed wtrąceniem do Azkabanu żadnego Blacka, Rowle’a czy Rosiera. Nie będzie na nim robiła wrażenia czystość krwi czy ciężkość podrzuconej pod nogi sakiewki ze złotem.
— Och, a więc jakaś anonimowa osoba chce zadośćuczynienia za śmierć Calliope? I ja nie mogę poznać tej…
Liam wysłał jej błagalne spojrzenie.
— Wszystko i tak wyjdzie w praniu – podsumowała Di, zmierzając mu na ratunek. – A ja nie przyjechałam tutaj, żeby się z tobą wykłócać, ale żeby zbadać sprawę Calliope na nowo… za kilka dni rozpocznie się pierwsza rozprawa Barty’ego Croucha przeciwko Isaakowi Monroe, a zdaniem grupki Aurorów jest on wysoce prawdopodobnym podejrzanym jako zabójca Calliope. Znasz go?
Dorcas pokręciła głową. Gdyby Diana była bardziej w porządku, powiedziałaby, że jej jedynym podejrzanym jest Jesse van Weert.
— Nazwisko Monroe brzmi znajomo – przyznała po chwili. – Ale na pewno nie rozmawiałam z nim podczas kotylionu.
Diana kiwnęła głową, jakby nie spodziewała się usłyszeć od niej nic innego.

— Szczerze mówiąc, to ja też go nie podejrzewam – Zabrzmiało to niemalże, jak podlizywanie się. – Mimo to, musisz przypomnieć sobie jak najwięcej z tamtej nocy, bo mamy mało czasu na znalezienie jakiś rzetelnych dowodów. Ostatnio śledztwo zostało zablokowane przez wice-szefa Pottera, a że ostatnio często nawiedza on Hogwart, musimy zachować szczególną ostrożność… Całe szczęście, że w przeciwieństwie do Liama – co mogę powiedzieć nieskromnie – mój własny profesor kryminologii nigdy nie potrafił przejrzeć mojego analitycznego umysłu.   

2.
Noc z piątku na sobotę
Burza trwała w najlepsze. Lily przerwała na chwilę swoją opowieść i odpłynęła, wpatrując się w ogień tańcujący w kominku, podczas gdy jej twarz to rozjaśniała się w blasku błyskawicy, to gasła w bezmiernym, czarnym mroku drewnianej chatki. Rottweiler Hagrida, Prince, rozłożył się na zaplamionym, frędzlastym dywaniku, tuż obok ogromnych, obłoconych buciorów swojego pana. Gladius zamiauczał z niesmakiem i wskoczył z kolan Lily na stół.
— Co się działo, po tym jak Belle Potter wpadła? – przerwał milczenie Hagrid i rzucił Prince’owi dużą, lekko przypaloną kiełbasę. Zerknął niepewnie w kierunku kota, ale bystre i nieprzychylne spojrzenie Gladiusa natychmiast przywołało go do porządku.
Lily uniosła bladą twarz ze smugami rozmazanego makijażu akurat w chwili, gdy kolejny piorun przeciął niebo.
— Nic takiego – powiedziała pusto. – To był po prostu znak.
Hagrid podrapał się niemrawo za brodą.
— Hmmm…
— Jeśli spotkam panią Potter kiedyś w magicznym świecie, to w życiu nie spojrzę jej w oczy – pokręciła głową. – Była dla mnie taka miła… zupełnie jakby wiedziała, co zrobiłam, i chciała mnie w ten sposób ukarać… zupełnie jakby… — wzięła głęboki oddech — ktoś ją tam nasłał specjalnie.

♠♠♠

Około szesnastu godzin wcześniej
Lily myślała, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Wpatrywała się tępo w chłopięcy uśmiech Setha Pottera, kiedy pomachał do niej niczym królowa Elżbieta i w dobrym humorze opuścił dormitorium. O mało nie popłakała się na widok miny jego zniesmaczonej i zdezorientowanej żony, udającej, że wcale nie zrobiło się właśnie… bardzo krępująco. W końcu, w nagłym przypływie masochizmu, przeniosła wzrok na Jamesa i zdała sobie sprawę, z tego, że oto nadeszła kara z niebios.  
Że też los musiał wszystko jej do tego stopnia utrudniać! Jakby już wystarczająco nie skompromitowała się poprzez podpisanie tego infantylnego cyrografu. Cyrografu, który obligował ją do  zmuszenia Jamesa, by złożył pocałunek na ustach SAMEGO DIABŁA – a w zamian ten diabeł poddałby jej ciało takiej metamorfozie, jakiej dokonują zwykle kobiety po trudnych, mnogich ciążach. To było DOŚĆ kompromitujące, słodki Merlinie! Na tym etapie jej nauczka powinna się zakończyć.
Zniosła to jednak – przeżyła podobny dyshonor, a nawet dała radę udźwignąć większą ujmę, a przynajmniej do niej podejść. Już prawie zrobiła coś o wiele bardziej kompromitującego – już prawie przyznała się do podpisania cyrografu przed Jamesem i błagała go o wybaczenie! Była już tego bliska! Pomyśleć, ile miała w sobie silnej woli!
To, co zgotował jej los, to SZCZYT WSZYSTKIEGO. Było to tak wielkie uniżenie, że bez wątpienia skutkowałoby śmiercią ze WSTYDU. Jakim sposobem mogłaby przyznać się do wszystkich tych okropieństw, świadczących o niej tylko najgorzej, przy JEGO RODZICACH, sekundę PO TYM, jak nakryli ją i swojego syna na OBŚCISKIWANIU SIĘ PRZY JEGO ŁÓŻKU.
To znowu karma, pomyślała. Natychmiastowa karma mnie dopadła.
Lily nie odrywała od niego spojrzenia, wstrząśnięta własną niedolą, aż sam Potter nie otrząsnął się z szoku i pozwolił swojej twarzy wyrazić jakąś inną emocję. Teraz wyglądał na przynajmniej tak zawstydzonego jak ona – chociaż nie miał w ogóle żadnych powodów do czucia wstydu. Spojrzał niemrawo na swoją rodzicielkę, wypuścił Lily z objęć i podrapał się po głowie.
Mamo! wyrzucił z siebie. – Przecież wyjechałaś wczoraj.
Lily padła na łóżko. Wiedziała, że James chciał dobrze i w stanie podobnego szoku ciężko oczekiwać od niego inteligentniejszych uwag, ale jeśli dalej będzie pogarszał tę sytuację, to ktoś tutaj chyba zemdleje. Oczami wyobraźni widziała już, że robi się czerwona jak wielka truskawka z rudą szypułką, a zaraz potem blednie i ześlizguje się ze skutkiem śmiertelnym z pościeli.
— Naprawdę nie chcę wam przeszkadzać… - odchrząknęła Belle, odwracając głowę w kierunku drzwi. Rozważała chyba, czy nie powinna wyjść, tak jak jej mąż. – Ale rozmawiałam z dyrektorem i chciałabym pomówić teraz z…
Oczywiście! – jęknęła Lily, zrywając się na równe nogi. – Chce pani porozmawiać z Jamesem… rozumiem. JA…. Już będę lecieć…
— Poczekaj jeszcze chwilkę, księżniczko – poprosiła ją Belle, uśmiechając się jak prawdziwa mama. James zachichotał, widząc minę Lily na to zdrobnienie. – Od kiedy jesteście razem? Gdy widziałyśmy się w grudniu, u Hestii, to raczej nic tego nie zwiastowało…
— Ymmm… to właściwie…
— To świeża sprawa, mamo – James objął w talii, a ona przymknęła oczy, nie mogąc znieść uczucia błogości towarzyszącego najmniejszemu nawet dotykowi tego chłopaka. – Lepiej nam bez plakietek.
Oto i nadszedł kolejny cios – wystarczyło kilka niewinnych słów. James nie chciał żadnych plakietek! Prosił matkę, żeby nie mówiła o nich jak o parze, bo to świeża sprawa!   To było do niego tak szalenie niepodobne, jak do Lily przejmowanie się swoim wyglądem i handel ludźmi. Przynajmniej został jej jeszcze czarny humor.
Hmm… no dobrze – wzruszyła ramionami, lustrując Lily ciekawym wzrokiem. – Przepraszam, że przeze mnie musisz wychodzić, ale mam zamiar zaraz opieprzyć Jamesa, a wolę, żebyś przez to nie myślała o mnie źle.
W normalnych okolicznościach szalenie rozbawiłaby ją podobna bezpośredniość, ale odczuwała tak wielkie zmęczenie i załamanie, że udało jej się wydusić z siebie jedynie sztuczny, fałszywy chichot. Wbiła wzrok w podłogę i leniwie ruszyła w kierunku drzwi. Już prawie zniknęła za framugą, kiedy poczuła rękę pani Belle na swoim ramieniu. Przełknęła głośno ślinę i z przerażeniem spojrzała jej w oczy. Wyimaginowane, lodowate ostrze momentalnie wbiło jej się w serce.
Ciepłe, orzechowe spojrzenie Jamesa zwykle sprawiało, że kręciło jej się w głowie, ale ten sam numer w wykonaniu tych samych oczu, ale w repertuarze Belle, emanującej tak silną, gorącą, matczyną energią, odznaczało się o wiele większą siłą, taką, która mogłaby stopić nawet najbardziej zimne serce, przeszyć na wskroś duszę nawet najbardziej pozbawioną sumienia.
Belle patrzała na nią z taką ujmującą radością, otwartością i serdecznością, która wzruszyłaby nawet powściągliwą Lily, ale teraz, kiedy równocześnie stanowiła karę za podpisanie cyrografu, paskudnie ją bolała. Ile by dała, żeby matka Jamesa okazała jej chłodną ignorancję, brak zainteresowania i nie powiedziała ani jednego z następnych, przeuroczych słów:
— Mu potrzebna jest twarda dziewczyna – spojrzała na syna wymownie i poklepała Lily po ramieniu. – Taka, która będzie trzymać go krótko. Nadasz się idealnie, Lily. Jesteś jedyną dziewczyną, której rozkazów James słucha.
Potter parsknął w odpowiedzi, jakby chciał w ten sposób zaprzeczyć podobnym podejrzeniom i dowieść, że jedyną osobą, która ma na niego wpływ, jest on sam. Lily poczuła, jak do jej oczu napływają łzy.
Gdyby pani wiedziała, pani Belle… Władzę ma nad nim jedynie Mary McDonald. A jeśli ja kiedykolwiek mogłam z nią konkurować, to właśnie wszystko zepsułam.
Taaak – potaknęła nieprzytomnie.
Obydwoje Potterowie spojrzeli na nią podejrzliwie, ale Lily nie wdawała się już w żadne kolejne dyskusje – ukradkiem wytarła oczy (i dużo tuszu do rzęs), mruknęła: „przepraszam” i opuściła dormitorium numer sześć. Modliła się, aby sprawy wychowawcze na tyle ich zafrasowały, że jej dziwne zachowanie zostanie puszczone w niepamięć.
Z początku zamierzała ukryć się w swojej sypialni przed całym światem, ale przypomniała sobie, że do jej współmieszkanek należy przecież również i Mary, a jakakolwiek interakcja z tą dziewczyną była w tym momencie wielce niepożądana. Wydmuchała nos w chusteczkę, przez chwilę pozwoliła myślom błąkać się chaotycznie i bez celu, aż w końcu podjęła wstępną decyzję i zdecydowała, że zejdzie na dół wrzucić coś na ząb. Liczyła na to, że odrobinę włoskiego, porannego, cynamonowego macchiato i dwa gofry z owocami skutecznie pozwolą jej scalić ostatnie wydarzenia, wynaleźć na nie magiczne rozwiązanie i odzyskać przy tym własną tożsamość. Jej babcia z Alabamy zawsze mawiała, że kiedy wszystko stawało się beznadziejne, a ona tkwiła w kropce, należy zjeść coś słodkiego, bo cukier to lekarstwo na wszelkie choroby duszy.
Gdy znajdowała się już na drugim piętrze i do Wielkiej Sali brakowało zaledwie kilku kroków, okrutna karma znowu złapała ją w swoje szpony i splotła drogę z osobą chyba jeszcze bardziej intensyfikującą jej klęskę niż Belle Potter.
— Tu jesteś! – ucieszyła się Jessica Beinz, która razem z Mią Bones i Pheobe Stevenson wracała ze śniadania i właśnie wspinała się po schodach z powrotem do Wieży Krukonów. – Szukałam ciebie od..emm… Mia, Pho, mogłabym zostać na chwilę z Lily? – złapała ją za rękę i błysnęła uśmiechem. – Mamy małe, wspólne sekreciki.
Lily starała się wysłać Amelii i Pheobe spojrzenie jak najbardziej zachęcające do pozostania wbrew słowom Jessiki, ale plany te natychmiast spaliły się na panewce. Krukonki wspięły się wyżej po schodach, oddalając w kierunku swojego Pokoju Wspólnego, a ona pozostała sam na sam z diabłem. Czuła jego przeszywające spojrzenie, lustrujące krytycznie każdy, wystylizowany cal jej ciała.
— No, no, no – kiwnęła głową Jessica, chociaż nie mogła powstrzymać sceptycznego marszczenia nosa. – Nie wyglądasz źle, ale nieprawidłowo nałożyłaś tusz i mówiłam ci coś o jaśniejszym cieniu w k…
Jessica – przerwała jej gwałtownie. – To musi się skończyć.
Krukonka udała, że nie rozumie, co Lily ma na myśli. Pogrzebała w torebce, wyciągnęła z niej kieszonkowe lusterko i tak, jakby miała do czynienia z kimś niezbyt bystrym, wskazała w nim odbicie oka Lily.
— Ten cień nie miał tutaj być – powiedziała powoli. – Pomyliłaś kąciki, mówiłam ci coś o grze…
— Posłuchaj! – wyrwała jej z ręki lusterko i lekko potrząsnęła ją za ramiona. – Pogodziłam się dzisiaj z Jamesem i naprawdę nie widzę potrzeby…
— Chyba nie chcesz się teraz wycofać! – Jessica rozdziawiła usta jak ryba, kołysząc się potrząsana przez Lily. – To absolutnie wykluczone!
— Nie, Jessica, absolutnie wykluczony jest mój udział w tej farsie! Wykorzystałaś to, że byłam wściekła na Jamesa, a moja samoocena też nie miała się najlepiej… do własnych celów! Nie myśl, że tak łatwo można mną manipulować, bo…
— Do własnych celów? – zakrztusiła się albo własną śliną, albo niezwykle wilgotnym w tym miesiącu powietrzem. – Czy ty naprawdę uważasz, że James będzie robić problemy o jakiś głupi pocałunek?
— Nawet jeśli nie… – Nie dała się wybić z rytmu. – Nawet jeśli nie, to na pewno nie będzie zachwycony, kiedy usłyszy o tym, jak tuliłam się do Doriana i szeptałam słodkie słówka, podczas gdy on wysłuchiwał tyrady swojej matki!
Tego Lily była pewna na sto procent. Mógł wybaczyć jej ten głupi cyrograf, tę pokrętną umowę, której główną stawką był on sam. Mógł wybaczyć brak zaufania i sięganie takiego dna, jak jakieś pakty z drużyną Piękności. Nie ulegało jednak wątpliwości, że kiedy w grę wejdzie Dorian, jego wspaniałomyślność się skończy.
Chociaż Lily posiadała kilka swoich złotych zasad, a wśród nich znajdowała się bezwzględne obietnica dana samej sobie, że nigdy nie przebaczy nikomu zdrady, wydawało jej się, że James byłby skory do puszczenia jej w niepamięć, gdyby chodziło o każdego innego chłopaka w Hogwarcie. Kiedy pan Chamberlain wchodził pomiędzy nich, wszystkie reguły przestawały obowiązywać, a James stawał się na tyle irracjonalny i bezwzględny, że natychmiastowo zakończyłby jakikolwiek związek z Evansówną.
Ta świadomość zarazem trzymała ją w ryzach, jak i stanowiła rodzaj natrętnej myśli, prześladującej jej przez całe ostatnie kilka dni – dziewczyna umierała z ciekawości, jaka przyczyna stałą za tak głęboką i szaloną wzgardą, za tak gorącą nienawiścią. I przede wszystkim – pragnęła dowiedzieć się z całego serca, jakim cudem wróg tak wielki jak Dorian, mógł dysponować informacjami o Jamesie, których on nie chciał powierzyć nawet swojej ukochanej.
— Nie możesz się teraz wycofać! – uparła się Jessica. Wargi pobielały jej z gniewu, a oczy zamgliła czerwona, gniewna pustka. – Tu nie chodzi tylko o ciebie, idiotko! Chamberlain ma jakiś haczyk na Mary McDonald, a uwierz mi, że kto jak kto, ale ja mam już dosyć jej chorej dyktatury w Pięknościach i nie uśmiecha mi się być jej popychadłem do końca Hogwartu.
— Przykro mi! Nawet pomińmy to, że się rozmyśliłam – nie sądzę, żeby Dorian powiedział mi cokolwiek, skoro jesteśmy skłóceni. Gdyby chciał – i mógł – powiedziałby mi o jakiś tajemnicach Mary i Jamesa już dawno, kiedy się między nami układało. Zrobiłby to, bo zależało mu tak samo jak teraz Jamesowi, żebym miała o nich jak najgorsze zdanie.
— Mylisz się! Wpływy Mary słabną z dnia na dzień, bo wszyscy przestali ją już poważać. Jeśli wcześniej coś go powstrzymywało, to teraz nie będzie miał żadnych oporów, żeby powiedzieć ci wszystko, co o niej wie – Jessica spojrzała na nią niemal błagalnie. – Nie tylko ty będziesz miała z tego korzyści.
— Skoro tak uważasz, to sama idź do Doriana z veritaserum – wywróciła oczami. – Nie jestem ci do niczego potrzebna.
Oczy Krukonki rozbłysły niebezpiecznie.
— Nie uda mi się załatwić veritaserum, ale… mogę zmusić go do mówienia. O ile, rzecz jasna, potem do niego pójdziesz. Skoro mówisz, że Jamesa zdenerwują flirty z Dorianem, to ja oszczędzę ci tego całego ambarasu – machnęła ręką z uśmiechem godnym rozrzutnej pani Mikołajowej. – Przekonam go, żeby powiedział ci o wszystkim.
— Nie jestem ci już potrzebna! – powtórzyła, acz z lekkim wahaniem. Taka opcja bardzo by jej odpowiadała, bo i poczułaby się bardziej przebiegła i bystra, i nie musiała płaszczyć się przed tym nieszczęsnym plotkarzem, i mogłaby ugłaskać Jamesa, równocześnie dowiadując się prawdy. – Dorian powie ci wszystko, a ty będziesz mogła obalić Mary i przejąć władzę nad światem brokatu i samoopalacza – syknęła. Poprawiła swoją opaskę we włosach i torbę na ramieniu, i już miała zlecieć po schodach w dół, gdy Jessica – nadal z błyskiem oku, ale już z bardziej gniewną mimiką – ponownie ją zatrzymała.
— Pójdziesz do Doriana i załatwisz mi pocałunek Jamesa, bo tak jest w cyrografie. Obawiam się, że nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak działają magiczne umowy i jak wszyscy będziemy mieli przechlapane, jeśli zignorujemy swoje war…
— Nie zaprzedałam ci duszy, więc przestań w ogóle nazywać tę szmirę cyrografem. I jeśli myślisz, że możesz mnie szantażować..
— TU NIE CHODZI O SZANTAŻ! – wybuchnęła. Kilka obrazów wiszących na sąsiedniej ścianie zwróciło wzrok w ich kierunku. – Magia zawsze ma swoją cenę, Lily! Dotrzymałam swoich warunków umowy, więc ty musisz dotrzymać swoich. Jeśli zignorujesz cyrograf to uwierz mi, będziesz miała o wiele większe problemy niż jakieś pogróżki ode mnie czy Larissy. Ja będę miała ogromne kłopoty, bo napisałam tę umowę. W cyrografie wyszczególnione jest dokładnie, co się stanie, jeżeli…
— Zejdź mi z drogi – ucięła krótko. Czuła, jak miękną jej nogi, a do oczu napływają kolejne zastępy gorących łez. Obawiała się, że słowa Jessiki nie były ani trochę wyolbrzymione.
Słyszała o magii umów, o magii słowa i przysiąg – chociaż nigdy nie nauczano jej w Hogwarcie. Chociaż praktykowano ją często i chętnie, wręcz nadużywano jej potęgi do wykorzystywania czarodziejów, delikatnie przenikała się ona z czarną magią, bowiem niczym pasożyt ciasno wpajała się w swoje ofiary, kontrolowała ich działania i w razie próby oszustwa i niespłacenia swoich zobowiązań – mściła się okrutnie.
Lily obawiała się, że wszystkie jej dotychczasowe niepowodzenia, o które obarczała złą karmę, są niczym w porównaniu z piekłem, jakie może spotkać ją za złamanie umowy.
Jessica spojrzała na nią niepewnie, ale zgodnie z jej życzeniem osunęła się na bok i utorowała przejście w dół, po stopniach. Evansówna stała jak sparaliżowana. Po raz pierwszy od przebudzenia obawiała się czegoś, co nie wiązało się z przebaczeniem Jamesa.
— Przekonasz Doriana? – Mogła przysiąc, że nie chciała wypowiedzieć tych słów, a jedynie usłyszała swój głos w powietrzu. – W jaki sposób?
— Przypomnę ci, że chodziłam z Hayesem, który jest jego współlokatorem i nie jest mi zupełnie obcy. Wiem, jak go przekonać.  Poza tym, dom Ravenclawu nie jest wcale większy od Gryffindoru i zaręczam cię, że wszyscy dobrze się znamy.
Lily przeciągnęła otwartą dłoń po twarzy, ale potaknęła niemalże z wdzięcznością.

— Dam ci znać, czy się udało – powiedziała jeszcze Krukonka i położyła dłoń na ramieniu Evans. – Jakoś to będzie, Evans. Popraw tylko cienie na powiekach, i wszystko się ułoży.

3.
Piątek.
Belle Potter miała w zanadrzu kilka autorskich, wychowawczych metod, które łączyły w sobie zarówno wybitną sztukę łagodnej, ciepłej i skutecznej perswazji, wyprowadzenie przeciwnika w kozi róg, podkreślenie własnego autorytetu, a przede wszystkim – odrobinę przyjemności dla samej siebie, bowiem uroczyste rozmowy, z których Belle zasłynęła, zawsze odznaczały się miłą, rodzinną otoczką, będącej dla niej prawdziwym życiowym paliwem.
Belle za każdym razem, kiedy szykowała się do wychowawczej debaty, dbała o coś do zjedzenia i wypicia. Dobrze wiedziała, że na jej męża najlepiej działały naleśniki z czekoladą, na teściową – czarny pudding, a na May – racuchy. Najpierw serwowała im ulubione danie i lała dużo gorącej czekolady (na Jamesa wybitnie działało piwo), a potem nie miała najmniejszych trudności we wpojeniu im swoich racji i wygraniu dydaktycznej potyczki. W rezultacie wszystkie takie rozmowy kończyły się dla niej satysfakcją z kolejnego matczynego lub małżeńskiego sukcesu, ale też napełnionym do syta brzuchem.
Kiedy tylko Lily wyszła z dormitorium (w naprawdę zdumiewającym pośpiechu, jakby ją diabeł gonił), kobieta wyciągnęła z torebki starannie zapakowane, popisowe ciasto własnej roboty, które James wprost wielbił. Był to miodownik przekładany orzechami, dość czasochłonny do przygotowania, ale chyba najbardziej skuteczny w działaniu – tak się składało, że ze swoim jedynym synem Belle musiała odbywać wychowawcze rozmowy najczęściej i zwykle – oczywiście dzięki temu wypiekowi! – je wygrywała.
Muszę koniecznie podesłać do Lily ten przepis, pomyślała wesoło. Jeden kawałek, a James już je z ręki.
— Mayie się pogorszyło, że jeszcze tu siedzisz? – zapytał dość grubiańsko na samym początku, zanim kawałek ciasta nie wylądował przed nim na talerzyku.
Belle uśmiechnęła się do niego odrobinę złośliwie.
— Cała czwórka moich podopiecznych nawaliła, nie tylko Mayie – powiedziała poważnie. – Jest jeszcze Hestia… i Syriusz… Ale ty oberwiesz za nich wszystkich, bo cię urodziłam.
Ta pokrętna logika wcale nie zaskoczyła Jamesa, który jedynie wywrócił oczami i upchawszy do ust spory kawałek ciasta, przygotował się za pokutowanie za wszystkich. Wydłubał z talerzyka resztki polewy i spytał niewinnie:
— Co zrobiła Mayie?
— Zatruła się miksturą powodującą chaos w głowie. Wypiła cztery fiolki.
— Ach. Jak ona… mogła?
Jakkolwiek sceptyczność i rozluźnienie Jamesa nie zwiastowało pomyślnego obrotu tej rozmowy, Belle wyczuła go już na tyle, że wiedziała, co będzie dalej. Jej syn zwykle najpierw dawał upust swojej złości, wyśmiewał wszystko i zaprzeczał, a potem dopiero, po wyrzuceniu z siebie negatywnych emocji, stawał się bardziej skłonny do refleksji nad własnym zachowaniem.
— May jest teraz pod ścisłą opieką madame Pomfrey. Wyjaśniłam jej, jaka jest sytuacja, że zabraliśmy May wcześniej z odwyku, bo znacznie jej się polepszyło, ale mimo to dalej należy dmuchać na zimne i systematycznie sprawdzać eliksirami, czy nie jest pod wpływem jakiegoś świństwa. Wasza pielęgniarka zadeklarowała się, że regularnie badać będzie i May, i Hestię.
— A więc słyszałaś też o Hestii? – rzekł wymijająco, łyżeczką wydłubując odrobinę z kawałka ciasta swojej matki. Miodownik utknął Belle w gardle.
— Żal mi tej biednej dziewczyny – pokręciła głową, z trudem przełykając niepochrupanego orzecha włoskiego. – Może i nie będzie miała tak trudnej ciąży jak ja… - James uśmiechnął się słodko - …ale jak mam pomyśleć o tym, co ją czeka… lada dzień pojawią się te paskudne objawy, te mdłości, te opuchnięte stopy…
Mamo…
— …i do tego jeszcze egzaminy! – Łyżeczka wypadła jej z ręki. Belle odstawiła pusty talerzyk na stolik nocny swojego syna. – Przecież ona zdaje w tym roku sumy, bo w Beauxbatons cackają się z tymi uczniami przez jeden dodatkowy rok… Naprawdę nie wiem, co współczesna młodzież ma w głowie. Ile wy macie lat, że tak się zabawiacie?
— Ja za dwa miesiące będę pełnoletni – wzruszył ramionami James i nałożył sobie kolejny kawałek ciasta. Belle spiorunowała go nieprzychylnym spojrzeniem.
— Zachowujesz się jak gówniarz, więc to nic nie zmienia.
Pani Potter najwyraźniej dotarła do sedna swojej wypowiedzi, bo oczy rozbłysły jej, a ona wzięła głęboki oddech i zaczęła wyrzucać z siebie zupełnie niepowiązane ze sobą rzeczy:
— Ty i Syriusz. Nigdy nie dorośniecie. Czy to miało być śmieszne, co zrobiliście temu Ślizgnowi? A Regulusowi?! Ile musi jeszcze być takich przypadkowych ofiar, zanim nareszcie coś do was dotrze? Przecież jeszcze niedawno obiecywałeś, że nie utracisz po raz kolejny kontroli nad samym sobą! Walburga specjalnie się tutaj wybrała ZE SWOIM PRAWNIKIEM, po to narobić rabanu w sprawie jej syna – i mówi tutaj o Regulusie, żebyśmy się dobrze zrozumieli – a to może być dopiero początek, z tego, co słyszałam!
Poważnie? – James zrobił duże oczy. Jedyne, co do niego dotarło to to, że matka Syriusza (o ile Walburgę Black można nazwać jego matką, po tym jak oboje się przestali nawzajem uznawać) postanowiła opuścić Londyn, przyjechać do Hogwartu i zrobić aferę w sprawie… urazu eliksiralnego Regulusa.  
Belle spojrzała na niego ze zmęczeniem.
— Tak – rzekła spokojnym, ale mocnym głosem. – Syriusz jest pełnoletni, a ona za niego nie odpowiada – my właściwie też za niego nie odpowiadamy, przynajmniej w świetle prawa. To nie ona poniesie odpowiedzialność finansową za ten uraz, tylko w całości Syriusz, jeśli oczywiście Walburga zdecyduje się z nim sądzić. Próbowaliśmy ją jakoś ugłaskać – a raczej twój ojciec, ten bawidamek próbował a ja odwróciłam wzrok. Jest wściekła. Złapała Syriusza zaraz po śniadaniu – gdybyś widział jego minę… biedne dziecko…
Przez chwilę matka Jamesa kręciła głową i zatracała się w przykrych myślach i żalu. James jedynie oblizywał nerwowo wargi, mając nadzieję, że ta rozmowa skończy się jak najprędzej, a on będzie mógł odszukać Syriusza i dopytać się szczegółów z jego konfrontacji z tą starą potworą.
Belle odchrząknęła i wróciła z powrotem na ziemię.
— Weź jeszcze ciasta… wszystko i tak spalisz na treningu – zagruchała niczym babcia, a kiedy jej syn spełnił tę prośbę, przywróciła z powrotem srogą minę. – Z tego co wiem, nie brałeś udziału w tym napadzie na Regulusa, ale nie myśl, że daruje ci tak łatwo tego… Severusa – powiedziała z wyraźnym trudem. James już miał podsunąć jej łatwiejszą do zapamiętania ksywkę, ale szybko zdał sobie sprawę, że teraz nie czas na żarty. – Co żeście mu zrobili?
Chłopak zawahał się przez chwilę, co zaniepokoiło Belle jeszcze bardziej. Nie miał pojęcia, jak opisać matce całe zajście, przy okazji tuszując kilka znaczących szczegółów - takich jak chociażby fakt, że Remus był wilkołakiem, a on, Remus i Peter nielegalnymi animagami.
— Nic – powiedział wreszcie bezczelnie. – Rzekłbym wręcz, że go uratowaliśmy.
Belle wyglądała na rozczarowaną tą odpowiedzą. Spojrzała z desperacją na ciasto. Nic już nie zostało.
— To nie jest zabawne, James – kontynuowała. – Madame Pomfrey nie ma pojęcia, co zaszło – wie tylko tyle, że to wy go przyprowadziliście do skrzydła, a on jest zupełnie połamany, roztrzęsiony najwyraźniej boi się was na tyle, że nie chce nic powiedzieć!
Nie mógł powstrzymać dość niegrzecznego chichotu.
— Wszystko źle zrozumiałaś – pokręcił głową. – On się nas boi… och, przydałoby się…
JAMES!
Uniósł dłoń, by ją uspokoić.
— Chciałbym choć raz go poważnie nastraszyć, żeby przestał bezustannie za nami łazić, na nas donosić i wszystko spie… niszczyć. Po prostu… to było tak, że on wpadł w tarapaty wtedy, kiedy nas śledził, a my… chociaż nie myśl, że z radością – pomogliśmy mu i odesłaliśmy do Pomfrey… pani Pomfrey. A siedzi cicho, bo jest mu teraz wstyd. I słusznie.
— Nie lubisz go, co? – domyśliła się Belle. Wyciągnęła z torebki jeszcze trochę ciasta bezowego (chciała porozmawiać przy nim z Hestią, ale chyba można poświęcić je na szczytniejsze cele) i podała Jamesowi spory kawałek, zamiast go zbesztać. – Tego Severusa?
— Snape to zwykły śmieć – mruknął. – Fanatyk czystej krwi. Czasem żałuje, że pomogliśmy mu tamtej nocy… gdyby zginął, byłoby o jednego Śmierciożercę mniej.
— Czy on nie jest synem Eileen? – zamyśliła się Belle, ignorując dość brutalne słowa swojego syna. – Nazwisko Snape mi się z nią kojarzy.
James wzruszył ramionami.
— Wiem, że jest sąsiadem Lily, a pan Evans ma niezłe koneksje w świecie czarodziejów… tak więc możliwe. A co – znasz jego matkę?
 Belle zmarszczyła śmiesznie nos, na znak, że nie chce zbytnio o tym rozmawiać.
— Jeśli to faktycznie jej syn, to raczej nie ma w życiu za wesoło – powiedziała tajemniczo. – Wiesz… Eileen była kiedyś moją bliską koleżanką, jeszcze wtedy, kiedy pracowałam jako położna. Obydwie potem kończyłyśmy równocześnie kurs uzdrowicielski… ale ona nigdy go nie dokończyła, bo… po prostu sytuacja życiowa jej na to nie pozwoliła.
— Niebezpieczna ilość moich znajomych jest w jakiś sposób z tobą powiązana – zauważył.
— Wyciągnęłam większość z was świat – wzruszyła ramionami. – Ale akurat z Eileen łączy mnie dość dużo, nie tylko… znajomość po fachu. Tak jak ty i Severus, my też byłyśmy razem na jednym roku w Hogwarcie – i ja też byłam w Gryffindorze, a ona w Slytherinie. Strasznie jej zazdrościłam, bo była diabelnie zdolna i zdeterminowana i zawsze przodowała w naszej klasie, ale niestety inteligencja stanowiła wtedy jej jedyny atut. Nikt za nią nie przepadał, no, oprócz Lukrecji Prewett i Walburgi…
— Idealne towarzystwo – przerwał jej sceptycznie James. Belle klepnęła go w ramię – uwielbiała opowiadać własne hogwarckie historie różnej maści, chociaż zwykle nie należały one do pasjonujących. Tym razem jednak sentymentalność i gadatliwość pani Potter mogły okazać się niezwykle pożądane - wspomnienia o Eileen Snape najwyraźniej pochłonęły ją do tego stopnia, że zupełnie zapomniała o celach moralizatorskich, dla których dzisiaj się tutaj kłopotała, o swoich ciastach, monologach i nowatorskich sposobach wychowawczych.
 — Ja i Lizzy McDonald czasami jej dokuczałyśmy z powodu jej wyglądu – no ale zgaduję, że wy raczej macie teraz inne powody do docinania. Nie mogę powiedzieć, że należała do piękności, a że do tego była jeszcze straszliwie zakompleksiona, sfrustrowana i strasznie zazdrosna o inne dziewczyny, to stała się dosyć.. łatwym celem. Ale wiesz, tego typu osoby znoszą zniewagi jedynie do czasu. Pewnego dnia frustracja po prostu w nich wybucha, a oni upierają się, że… że pokażą nam wszystkim. I tak właśnie stało się z Eileen – otworzyła się na ludzi, wzięła za siebie, zmieniła zupełnie swój wizerunek, ale w głębi serca dalej szalała w niej złość, rozczarowanie i nienawiść do siebie samej… i dlatego trafiła na swojej drodze na osoby, które pogłębiły jej samodestrukcyjne skłonności… które jeszcze raz zepchnęły ją do tego miejsca, które zdawało jej się, że dawno już opuściła. Po szkole wiele osób nazywało ją brzydkim kaczątkiem, bo i wyładniała, i wzbudzała prawdziwy zachwyt wśród chłopców swoją klasą i dystyngowaniem. Stanęło jednak na tym, że chcąc ukarać wszystkich tych chłopców, którzy wzgardzili nią kiedyś w szkole, pogrążyła się we własnym bólu i wylądowała w związku z mugolskim brutalem.
— Mugolski brutal? – powtórzył James, udając zainteresowanie. – Wycierus chyba wdał się w tatusia.
— To, że twój ojciec oprócz majsterkowania w mugolskich żelazkach nie zagraża mi w żaden sposób, nie znaczy, że możesz być ślepy na takie problemy – zganiła go Belle. – To bardzo smutna historia, ale również bardzo życiowa. I myślę o Eileen bardzo często… i bardzo żałuję tego, jak ją traktowałam, kiedy byłam w twoim wieku. Musisz… musisz postarać się zrozumieć, że przykrości, jakie dotknęły nas za młodu, mogą prześladować nas przez całe życie. Eileen udało się otworzyć na ludzi, nabrała pogody ducha, przestała zadzierać nosa i dzięki temu zyskała mnóstwo osób, które szczerze ją kochały, ale ostatecznie zrezygnowała z tego wszystkiego, dlatego że miała wypaczone spojrzenie na świat – między innymi przeze mnie i Lizzy. Myślę, że za kilka lat ty też będziesz żałować tego, że życzyłeś komuś śmierci i oceniałeś go, chociaż nie znałeś jego rodzinnej sytuacji. Świat nie jest czarno-biały, James, i powinieneś wiedzieć o tym po tych wszystkich skomplikowanych zakrętach w twoim życiu i wszystkich obliczach zła i dobra, jakie do tej pory poznałeś. Jest mi szkoda tego chłopaka, ale jeszcze bardziej szkoda mi tego, że mój własny syn jest jego oprawcą.
— Tobie szkoda jest wszystkich – przerwał jej natychmiast. – Szkoda jest ci mnie, Syriusza, Hestii, May… szkoda jest ci naszych przyjaciół i naszych wrogów, chociaż nie można pogodzić tego wszystkiego, mamo. Dobrze, że jesteś uzdrowicielką, a nie członkinią wojny jak tata, bo natychmiast posądzono by cię za zdradę polityczną.
— Współczucie to cecha, którą mógłbyś po mnie odziedziczyć – odpowiedziała Belle, chociaż nie mogła się nie roześmiać na podobne oskarżenia. – Och, Jimmy… — zmierzwiła mu włosy. – Ile musi się jeszcze przydarzyć, żebyś choć trochę się naprostował? Przecież dobry z ciebie chłopak.
James strzepnął rękę swojej matki ze swoich włosów. Nienawidził, kiedy zaczepiała go w ten sposób, chociaż to właśnie przez wiele lat tych specyficznych pieszczot sam nabrał podobnego zwyczaju. Intuicyjnie przypominało mu to o domu.
Zapanowało milczenie. Matka i syn wpatrywali się w siebie w skupieniu, chcąc nasycić się swoim widokiem na kilka następnych pustych miesięcy, zapamiętać siebie właśnie w ten sposób – niezmąconych żadną troską, w sielankowym nastroju, jedzących popisowe ciasta Belle i starających się sprawiać pozory zwyczajnej rodzinki. Tak jak przypuszczał James, matka ani na niego nie nakrzyczała, ani nie zganiła, ani nie ukarała za jego wybryki, a jedynie dla uspokojenia sumienia wygłosiła trochę przeczytanych gdzieś wcześniej mądrości. Teraz, kiedy uznała, że sprawa jest zamknięta, James pełen skruchy za swoje zachowanie, a ona odniosła kolejne pedagogiczne zwycięstwo, mogła już wstać i pozwolić zejść synowi na śniadanie (o miał miejsce na cokolwiek po takich ilościach domowych wypieków), a potem na zajęcia.
Miałam z nim jeszcze pogadać o wagarach, przypomniała sobie nagle. Niemalże natychmiast zrezygnowała z tego pomysłu, dochodząc do wniosku, że i tak odniosła już zbyt wielki sukces i byłoby to wręcz nieprzyzwoite, żeby podczas tak dobrej passy załatwiać wszystkie problemy. Upiecze kolejne ciasto i porozmawia z nim o tym na wakacjach, przed siódmą klasą, bo lepiej żeby wtedy uczył się jak najwięcej przed owutemami. James wstał, gotowy by odprowadzić rodzicielkę do Pokoju Wspólnego, gdzie – jak mniemał – zaszył się jego ojciec. W drodze po schodach Belle rozpoczęła kolejny, jej zdaniem lekki, feralny temat.
— Widziałam na korytarzu Doriana – wyznała swobodnie. James zatrzymał się jak wryty i cały zesztywniał. Spojrzał na matkę wściekle.  
— Mam nadzieję, że nie wdawałaś się w nim w żadne rozmowy.
— Ależ skąd… - zrobiła niewinną minę. – Daj spokój, James, o czym ja mam z nim rozmawiać? O tym, jak go zaatakowałeś z Syriuszem w wakacje?
— O tym, jak skompromitował  naszą rodzinę przez Wizengamotem? – podsunął, wciąż rozdrażniony. Na miejscu swojej matki udawałby, że nie zna takiego człowieka jak Dorian (mimo że, zdawało mu się, on był chyba jej chrześniakiem).
— Po prostu się przywitał, bardzo grzecznie i szarmancko, tak jak zawsze – sprostowała Belle, schodząc z kolejnych kilku stopni. James z ociąganiem poszedł w jej ślady. – To taki przystojny, wysoki i dobrze wychowany młodzieniec! Podobni do siebie jesteście, wiesz?
— Nie denerwuj mnie.
— Wiem, że mieliście ze sobą spięcia w przeszłości – kontynuowała, niezrażona. – Ale trzeba wybaczać rodzinie, James. W tak ciemnych czasach musimy trzymać się razem. Nawet jeśli nie lubisz nikogo z mojej rodziny (tak jakby strona Setha była lepsza! Banda nadętych fircyków, a zwłaszcza twój dziadek!), to jednak wciąż jesteś w połowie z tej krwi i nie możesz traktować jej członków jak wrogów czy obce osoby!
—  Ja nawet nie wiem, jakie jest pomiędzy nami pokrewieństwo – rzekł bezwtydnie. Belle wydała z siebie okrzyk niedowierzania.
— Stephie Chamberlain – czyli jego matka, jakbyś nie wiedział – jest moją siostrą.
— Poważnie? – Teraz to James był zaskoczony. Dawał głowę, że inni nazywali Doriana kuzynem jedynie z braku ściślejszego określenia.
— Okej, przyrodnią – przyznała.
Oboje zeszli już do Pokoju Wspólnego, o tej godzinie przepełnionego po brzegi pierwszoklasistami, którzy spóźnieni biegli na śniadanie. Po Secie Potterze nie było śladu. Belle wydała z siebie zduszony syk.
— Gdzie on polazł?! – zerknęła na zegarek i wybałuszyła oczy. – Na gacie Merlina, Jimmy, nieźle cię zatrzymałam! Seth pewnie siedzi u dyrektora i rozmawia z nim i Walburgą o Syriuszu… nie, nie odprowadzaj mnie, naprawdę, tylko leć prosto na lekcje, dobrze?
James kiwnął głową. Pozwolił matce pocałować się w policzek i uściskał ją na pożegnanie. Przypuszczał, że kiedy skończy lekcje, ona i ojciec już znikną lub ewentualnie będą usiłować wychować kogoś innego. Razem podeszli do dziury w portrecie. Chłopak uniósł jeszcze rękę na pożegnanie i już miał odwrócić się na pięcie i wrócić do sypialni, ale kobieta złapała go jeszcze za przegub dłoni, jakby przypomniała sobie nagle coś bardzo istotnego.
— Czy mógłbyś obiecać mi, że postarasz się pogodzić z Dorianem? – spytała naiwnie. James po tych słowach poczuł się niemalże tak, jakby Belle wyrwała mu serce gołymi rękami. – Wiesz, że to dla mnie ważne, James. Tak bardzo chciałabym, żeby było jak dawniej… żeby nasza rodzina się zintegrowała. Czy mógłbyś chociaż spróbować z nim porozmawiać? Dla mnie?
James wbił wzrok w podłogę, czując, że znalazł się w zatrzasku. Obawiał się, że bez wtajemniczenia matki w prawdziwą przyczynę kłótni jego i Doriana, nigdy nie znajdzie z jej strony zrozumienia. Przełknął głośno ślinę.
I tchnięty szalonym impulsem, pokiwał głową, nie zdając sobie sprawy, że ten niewinny gest może okazać się bardzo proroczy.



4.
Czwartek.
Ku niezadowoleniu Emmeliny, która wolałaby pozostać w skrzydle i powęszyć trochę w sprawie May i swojej siostry, madame Pomfrey bardzo szybko pozwoliła – a raczej nakazała – jej opuścić swoją pryczę i wrócić z powrotem do stałych, czwartkowych zajęć.
— Nie ma co się dziwić, że zemdlałaś, skoro nie jadłaś nic od trzydziestu godzin – i zalałaś to wszystko jakimś paskudnym drinkiem. Nie myśl, że nie poinformuję profesor McGonagall o twoich specyficznych dietach.
Nie pomogły protesty, prośby ani perswazje dziewczyny, że czuje się fatalnie chora i że opuszczając skrzydło, może zasłabnąć na opustoszałym, ciemnym korytarzu. Madame Pomfrey ani one nie przekonały, ani zbytnio nie wzruszyły, ani nawet nie zachwiały w swojej stanowczej decyzji. Rozczarowana Emma chwyciła więc swoją torbę, zarzuciła ją na ramię i opuściła tę część zamku, ubolewając nad własną nieskutecznością. Zapuściła się niebezpiecznie głęboko w ciemne korytarze, przezornie przypuszczając, że pielęgniarka mogła natychmiast wysłać za nią profesor McGonagall, a jeśli znała swoją wychowawczynię i swoją karmę, musiała spodziewać się z ich strony co najmniej dwutygodniowego szlabanu za wagary i nieprzyzwoite zachowanie. Wolała odroczyć to nieprzyjemne, choć nieuniknione, spotkanie jak najdalej w przyszłość.
Szwendała się trochę po trzecim piętrze, raz zerkając na czwarte, raz na drugie i parter; ale Di zniknęła jak kamfora, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Emmelina ubolewała, że nie odziedziczyła jenkinsowej smykałki do kryminologii, bo dawała głowę, że gdyby ich role się odwróciły i to jej siostrze przyszłyby poszukiwania Emmy, dokonałaby tego w przeciągu kwadransa.
Po kilkunastu minutach takiego bezcelowego marszu, dziewczyna doszła do wniosku, że może pozwolić sobie na jakiś skromny posiłek – w końcu ten szpitalny kleik zwróciła niemalże w całości. Zeszła więc na parter i pognała do Wielkiej Sali, gdzie o tej porze powoli zaczynała się kolacja. Odetchnęła z ulgą, że póki co spora część z uczniów nie zeszła na posiłek. Odkąd pamiętała, nienawidziła, kiedy ktoś obserował ją podczas jedzenia. To samo uczucie towarzyszyło jej tylko raz w życiu na innym tle – a było to wiele lat temu, kiedy jako mała dziewczynka próbowała ukraść ze sklepu z zabawkami figurkę kucyka, ale Diana ją na tym przyłapała. 
Zapewne powinno ją nieco zaniepokoić to, że przyłapanie na jedzeniu jest dla niej równie upokarzające i przykre jak przyłapanie na kradzieży, jednak po tylu latach żywieniowych anomalii i rozterek, przestała już zwracać uwagę na to, co chorobliwe, a co nie.
Usiadła na miejscu w jak najdalszym kącie ławy, tam, gdzie zwykle jadało niewiele osób. Rozejrzała się. Nałożyła na talerz sałatę – to bezpieczna opcja, w razie gdyby nagle ktoś przyszedł. Poczuła, że jak na zawołanie jej żołądek niebezpiecznie się kurczy, a z brzuch wydaje głośne burknięcie. Drżącą ręką sięgnęła po kartofle. Nałożyła sobie dwie, najmniejsze bulwy i bardzo szybko odłożyła miskę z powrotem na miejsce. Brzuch dalej burczał. Może skusi się jeszcze na trochę łososia…
— Wypuścili cię już ze skrzydła?
Emmelina podskoczyła na siedzeniu, intuicyjnie strącając łokciem zawartość talerza. Głośny łoskot roztrzaskanego naczynia wzbudził w niej nieprzyjemny dreszcz.  
Chase ani się nie wzdrygnął, ani zbytnio nie wzruszył skokiem samobójczym obiadu Emmeliny. Uśmiechnął się do niej lekko, wyciągnął różdżkę i zreparował talerz, a potem dosiadł się na ławie obok niej, nałożył na jeden z półmisków mnóstwo makaronu z jakimś tłustym, mięsnym sosem i podstawił jej go pod nos. Emma obserwowała go w milczeniu, bezskutecznie próbując dodać dwa do dwóch.
— Skąd wiedziałeś, że byłam w skrzydle? – wydukała wreszcie i nieśmiało odsunęła talerz, jakby z obawy, że ten zaraz ją pogryzie. Chase puścił do niej oczko i przysunął talerz z powrotem. Nagle zrodziła się w niej abstrakcyjna i przerażająca myśl, która – jeśli Emma dobrze znała swoje życie – prawdopodobnie wyjaśniała nagłe zniknięcie Paula i pojawienie się z powrotem w Hogwarcie.
— To ty mnie tam zaniosłeś – domyśliła się. – Zaniosłeś mnie do skrzydła.
Chase wzruszył ramionami, nieznacznie pomachał głową i nałożył sobie na talerz trochę krewetek i innych śródziemnomorskich dziwactw, które kojarzyły się Emmelinie z Francją. Nawet nie chciała pytać, jak one smakowały.
— Ale… co z Paulem i skąd ty…
— Chyba nie myślałaś, że po tym całym cyrku, jaki odstawiłaś w samochodzikach, zostawiłbym cię samą z najbardziej zadłużonym hazardzistą w Wielkiej Brytanii – roześmiał się Chase i pełen zniecierpliwienia nawinął jej na widelec trochę spaghetti. – Będę robił ci „samolocik”, jeśli nie zaczniesz jesz.
Zgodnie ze swoją groźbą, wywinął kilka ósemek w powietrzu swoim widelcem i zakończył ten popisowy los tuż przy ustach dziewczyny. Emma otworzyła buzię jak most zwodzący i pozwoliła wycofać się pustemu już widelcowi. Smak porządnego obiadu był dla niej tak odległy jak postępy w zadaniu domowym z transmutacji.
— Więc znasz Paula, co? – starała się zmienić temat, ale Chase sukcesywnie władowywał kolejne szybowce do jej jamy ustnej.
Uśmiechnął się pod nosem.
— Czasem odnoszę wrażenie, że znalazłem się tutaj tylko po to, by służyć wam jako skarbnica wiedzy o czarnych charakterach – wyznał i wreszcie oddał Emmelinie widelec. Spojrzał w kierunku drzwi wejściowych, gdzie tłoczyli się już głodni uczniowie, przepychając się i śmiejąc rubasznie. – Posłuchaj… to dobrze, że coś zjadłaś, bo teraz będziesz miała siłę, żeby gadać. A my… myślę, że po dzisiejszej sytuacji powinniśmy rozjaśnić kilka spraw. To zaczyna robić się już niezdrowe, Emmelino.
Jeśli to miał być jakiś sposób, by niejadek zjadł obiadek, to poskutkował z cała pewnością – Emma, która wcześniej nic tylko główkowała, jak oszukać Chase’a w kwestii zjedzonego posiłku, teraz wepchnęła sobie do ust wielką porcję makaronu, byle tylko nie musieć zabierać głosu.
— Może i nie jestem…- spojrzał na Emmę niepewnie - …Al Pacino? – Emma pokręciła głową, wyglądjaąc jak wściekła wiewiórka ze swoimi upchanymi policzkami. - …Eltonem Johnem? – Dziewczyna zakrztusiła się makronem i musiała popić go sokiem dyniowym. – Panem Darcym? – Tym razem oczy dziewczyny rozbłysnęły bezgranicznym uwielbieniem, więc Chase wiedział, że strzelił w dziesiątkę. – No więc może i nie mogę się równać z panem Darcy, ale chyba nie jest ze mną tak źle, żebyś próbowała pozabijać nas wszystkich, byle przez chwilę nie siedzieć ze mną w jednym szalonym samochodziku?
Emma uśmiechnęła się lekko, pokazując rządki pomarańczowych od sosu zębów. Zarumieniła się ze wstydu.
— Przepraszam – jęknęła. – Kiedy powiedziałeś, że… że zmarnowałeś całe Hogsmeade, byle łazić za mną i za Paulem… po tym wszystkim… jest mi tak głupio… - liczyła białe plamki na swoich paznokciach, byle nie patrzeć mu w oczy – po prostu… zawsze muszę nawalić. Ostatnio jeszcze nigdy… nie zrobiłam niczego dobrze.
Chase westchnął i zrobił śmieszną minę, jakby zastanawiał się, jak zaprzeczyć, żeby nie sprawić jej przykrości. Emmelina zaśmiała się smutno.
— Nie przejmuj się – powiedział wreszcie. – Nie byłem dla ciebie ostatnio najmilszy i sam miewałem małe…humorki. To mogło nieco wkurzać.
— Musisz mieć humorki, bo jesteś bratem Lily – zauważyła trzeźwo, niemrawo wyciągając spod swojego półmiska pomarańczową serwetkę. Chase potaknął złośliwie.
— A bycie niemiłym to nic w porównaniu z moimi wyskokami – kontynuowała już na poważnie. Jej głos wrócił do poprzedniego, cienkiego i piskliwego falsetu. – Najpierw napadłam na ciebie z Dorcas podczas podwójnej randki, potem wpadłam w jakiś obłęd – i myślę, że zostawiłabym cię w spokoju, gdyby nie Dorcas… mam mały kompleks na punkcie rywalizowania z nią…
— Nic się..
— Potem przyssałam się do ciebie na urodzinach Lily – przerwała mu, nakręcając się coraz bardziej –  unikałam cię i kiedy wylądowaliśmy razem w samochodzikach, o mało nie pozabijałam nas wszystkich, rzucając zaklęcie niewerbalne… nawet nie wiedziałam, że to potrafię, słowo daję… i uciekłam do baru, spiłam się z hazardzistą, zmarnowałam cały twój dzień na łażenie za nami… a potem zemdlałam i teraz… dalej marnuję twój dzień!
— Moje dni tutaj nie są zbytnio ciekawe. Urozmaicasz je – powiedział wyrozumiale. Dziewczyna parsknęła, zanim zdała sobie sprawę, że wyszło to odrobinę grubiańsko.
Właściwie to przebywała w Hogwarcie już tyle lat, że zupełnie zapomniała, jakie to uczucie – być tutaj nowym. Szkoła ta zdawała jej się być tak poznana, mała i ciepła, że poczucie zagubienia, nudy i rozczarowania wydawało się dla niej abstrakcyjne. Ale gdyby starała się postawić w sytuacji Chase’a czy chociażby wcale nie takiej zadomowionej tutaj Hestii… To musiało być dla nich trudne i fascynujące zarazem, znaleźć się w zupełnie nowym miejscu, w innym kraju, wśród nieznanych wcześniej ludzi, z obcą kulturą, obyczajami i mentalnością. Chase na początku na pewno czuł się podekscytowany i ciekawy, co go tutaj czeka – ale niemalże natychmiast zderzył się z brutalną rzeczywistością, w której to ukochana Hestia go nie pamięta, nowa siostra Lily unika, a szalona Emmelina rujnuje życie. W dodatku wydawało jej się, że nie ma tutaj żadnych przyjaciół, że męczy się w swoim dormitorium i że nie potrafi znieść Hogwartu w ogóle. W jego zachowaniu wszystko aż krzyczało, że preferuje francuskie klimaty Beuxbatons – bardziej poważa tamtejszych profesorów i łatwiej mu uczyć się według tamtejszego programu, wreszcie – woli tamtejsze dziewczyny, tamtejsze potrawy i tamtejszych ludzi – ale nie może ruszyć się z miejsca, bo w tamtejszym świecie, który znał, kochał i do którego pasował, już nie było dla niego miejsca.
— Tęsknisz za Francją? – spytała niewinnie. Chciała nawiązać z nim jakąś rozmowę, licząc, że napięcie wokół nich choć odrobinę ustąpi. – Za Beaux?
Chase przygryzł dolną wargę, jakby zastanawiał się, jak łagodnie ubrać to w słowa.
— Wiesz… ja nigdy nie chciałem tutaj przyjeżdżać – wyznał szczerze. – Nie jestem raczej z tych, którzy lubią liczne zmiany i jako pierwsi wyrywają się do wszelkich wymian** i wyjazdów. To Hestia mnie zmusiła, rok temu, żebyśmy obydwoje zapisali się na wymianę do Hogwartu – ona właściwie nie miała innego wyjścia, wiesz, cała ta przeprowadzka do Anglii, do Potterów… Ja przyjechałem tutaj na pół roku, a ona na cały… ale w siódmej klasie obydwoje wracamy do domu. To zleci jak z bicza strzelił. Nawet nie próbuję przyzwyczaić się do tego miejsca.
Emmelina zrobiła duże oczy. Dobrze wiedziała, że zarówno Hestia, jak i Chase musieli kiedyś stąd wyjechać, ale na samą myśl o ich wyjeździe robiło jej się jakoś… niemiło. Przywykła do ich obecności, tak jakby uczyli się z nimi od pierwszej klasy i to wydawało jej się niemalże śmieszne, że będzie musiała niedługo pożegnać się z nimi prawdopodobnie na zawsze.
— Myślałam, że Hestia zostaje tu do końca… - wydukała, oblizując wargi. – Że przedłuża wymianę albo przenosi się na dobre… w końcu mieszka u państwa Potterów i…
I ty masz teraz tutaj swój dom, u Evansów, Chase. Przecież nie musisz wyjeżdżać…
— Tak miało być – potaknął. – Ale w wakacje skończy siedemnaście lat i to od niej będzie zależeć, gdzie się uczy i czy w ogóle się uczy. A Hestia ma dosyć Wielkiej Brytanii i niespecjalnie się chyba jej dziwisz, co?
Biorąc pod uwagę fakt, że w Hogwarcie spotykają ją same nieszczęścia, nie ma zbyt wielu znajomych, uchodzi za dziwaczkę, a w dodatku utraciła wspomnienia i musi całować się z Jaydenem Rasakiem – to faktycznie chyba miała dość powodów, żeby wrócić do siebie. Emmelina przypomniała sobie teraz sytuację sprzed paru miesięcy – kiedy Hestia sama przyznała się, że zastanawia się nad wcześniejszym powrotem do domu.
Ale zaraz… Jak to możliwe, że Mary wróciła przedwcześnie, a nikt nie wyjechał za nią?, pomyślała. I kto właściwie jeździł tam i z powrotem?  Najpierw przyjechała Hestia i wyjechała Mary, przyjechała ta pijaczka Camille i wyjechała Joy Flores z Piękności, teraz przyjechał Chase, Mary wróciła przedwcześnie, a Joy została tam chyba dłużej, bo mówiła im, że wraca w drugim semestrze… i Camille też wyjechała, i ten Ślizgon, Macnair… a teraz pojawił się Chase… To ktoś panował nad tymi wszystkimi migracjami czy na te wymiany jeździł kto chciał i wracał kiedy chciał?
Jak wyglądają wymiany? – spytała nagle. – Są półroczne i całoroczne?
Chase spojrzał na nią podejrzliwie.
— Chcesz zabrać się z nami do Beaux?
Emmelina wzruszyła ramionami.
— Chciałabym wyjechać. Nie wiem, czy do Beaux – pewnie macie mnie już nieźle dosyć, co?
W odpowiedzi otrzymała grzeczny, ale wymowny uśmiech. Zachichotała nerwowo:
— Wiesz… Jest jeszcze wymiana do Akademii Weneckiej, też szkoły włoskiej. Moja koleżanka… Lacey z Piękności – zrobiła się cała różowa, kiedy zdała sobie sprawę, o kim cały czas rozmyśla (najpierw Joy z Piękności, potem Mary z Piękności, potem Camille, a teraz jeszcze Lacey…) teraz wyjechała do Akademii i opiekuje się nią jakiś tam uczeń, a za kilka miesięcy Lacey wróci tutaj z tym uczniem i ona będzie jego… hogwarcką mentorką? – Chase parsknął na to określenie. – I wtedy – hipotetycznie – ja będę mogła wskoczyć na jej miejsce i wyjechać do Włoch.
— Wymiana do Beaux jest inna – pośpieszył z wyjaśnieniami. Emmelina potaknęła i włożyła na talerz dokładkę spaghetti. – Po pierwsze, nie ma żadnych mentorów… Chociaż właściwie myślę, że ja i Hestia moglibyśmy ci trochę pomóc – mrugnął porozumiewawczo. – Są dwa miejsca na początku roku – bo można wyjechać na cały rok albo tylko na pół. Hestia jest na rocznej wymianie z Francji tutaj, a za nią pojechała Mary… ale potem Mary strasznie namieszała, bo chciała wcześniej wrócić i tak jakby Joy wskoczyła na jej miejsce… w zeszłym roku za Joy była u was Camille Milo, prawda? No cóż, niezbyt ciekawa z niej osoba… W każdym razie bilans wyszedł na zero, bo Hestia i Camille wyjechały, Joy i Mary przyjechały, Camille wróciła i Mary wróciła – a Joy została, i Hestia została.  A kiedy skończyła się pierwsza półroczna wymiana, to zaczęła się od razu druga, i ja przyjechałem tutaj, a od was…
— Pojechał Macnair… to taki Ślizgon… cieszę się, że go nie ma – podpowiedziała mu Emmelina. – Ale skoro nie chciałeś wyjeżdżać, to dlaczego…?
— Z tymi wymianami było w tym roku straszliwe zamieszanie – pokręcił głową. – Ja byłem z Mary i Joy w jednym bractwie i mogę ci powiedzieć, że za dłuższym pobytem tej drugiej stoi ta pierwsza – Emmelina pokręciła głową, zupełnie przytłoczona natłokiem imion. – Ale na początku Joy nie chciała zostawać i Mary zaczęła szukać kogoś, kto miałby tutaj zostać następne pół roku za nią. Chyba jakoś skontaktowała się z tym waszym Macnairem – czy on jest Francuzem? – i…
— Czekaj, czekaj, czekaj – przerwała mu Emmelina, marszcząc brwi. – Mary załatwiła Macnaira na zmianę za siebie? Ona w ogóle go zna?
Macnair uchodził nie tylko za jednego z najbardziej okrutnych Ślizgonów, ale fama głosiła, że jako jedyny z nich nosi na przedramieniu prawdziwy Mroczny Znak. Jeszcze kilka lat temu między innymi Mulciber i Macnair zaatakowali Mary za to, że jej rodzice byli zdrajcami krwi.* Co tu się wyprawiało?
— Ona zna go całkiem dobrze, bo kiedy Joy stwierdziła, że jednak zostanie, Mary kazała mi wyjechać, żeby Macnair mógł się ze mną zamienić.
— A więc to przez Mary w ogóle tutaj wylądowałeś? Ale dlaczego zależało jej na tym, żeby ten Ślizgon wtargnął do Beaux?
Chase wzruszył ramionami.
— Nie mam pojęcia. Poszedłem na to, bo chciałem przyjechać tutaj do Hestii… no i do Lily. Wiesz co? Jeśli pod koniec roku dalej będziesz zdecydowana z tą wymianą, to zapisz się lepiej do Beaux – uśmiechnął się lekko. – To jest zupełnie inne miejsce niż Hogwart…  Wybudowano ją w górach i to w najpiękniejszych, jakie istnieją.
— W Alpach? – zaryzykowała. Nie miała pojęcia, jakie francuskie góry mogły uchodzić za najpiękniejsze – ona osobiście najbardziej kochała Dolomity, do których jeździła co wakacje, do rodziców taty… oczywiście przed rozwodem z jej matką. Chase pokręcił głową i parsknął.
Pudło. W Pirenejach.
— One kojarzą mi się bardziej z Hiszpanią – mruknęła. – Ale nigdy tam nie byłam. Alpy widziałam kiedyś, kiedy byłam bardzo mała i do dzisiaj je pamiętam… A mój tata nie przepadał nigdy za Hiszpanami i dlatego trzymał się z daleka również od Pirenejów.
— Bez obrazy, ale powiedz twojemu tacie, że się nie zna – prychnął. Emma uśmiechnęła się mimowolnie. Pod względem braku tolerancji do cudzego zdania on i Chase byli bardzo do siebie podobni. – A położenie jest o tyle słuszne, że Beaux nie powinno kojarzyć się jedynie z Francją, bo to szkoła również hiszpańska.
 — Serio?
To jakaś nowość. Jak pamięcią sięgała, nigdy nie przyjechał do nich żaden Latynos, a przecież wymiany trwały już kilka ładnych lat – a nie ulegało wątpliwości, że gdyby przyjechał tu jakiś Hiszpan, to w życiu by o tym nie zapomniała.
— Beuxbatons w ogóle jest szkołą wielokulturową… i to jest w niej piękne. Mamy też Belgów i Holendrów, i Portugalczyków… Przyjeżdża też do nas wielu Greków i Włochów, pomimo tej niesławnej Akademii Weneckiej – wywrócił oczami. – Beuxbatons w ogóle jest bardziej otwarte niż Hogwart – u was wymiany są dwukierunkowe, a do nas zjeżdżają się uczniowie z całego świata. Cały czas ktoś przyjeżdża i odchodzi, chociaż znaczna większość zostaje. Z kolei zupełnie na odwrót jest w Wenecji, która bezustannie stara się z nami rywalizować – wywrócił oczami, jakby uważał, że to absurdalne. – Stamtąd wszyscy uciekają, bo coraz więcej tam zdemoralizowanych, arystokratycznych dzieciaków. Wyobraź sobie miejsce, które jest zewsząd zapełnione takimi Larissami i Mary.
Emmelina zadrżała na samą myśl. Dołożyła sobie jeszcze trochę jarzyn na talerz, aby mieć jakąś przykrywkę do pozostania w Wielkiej Sali – niezwykle przypadło jej do gustu słuchanie o Francji i dość łatwo ubłagała Chase’a, żeby kontynuował opowieści o Beauxbatons, o Francji, o górach i o cudownych ludziach, którzy się tam uczyli. Chociaż jeszcze niedawno nie wyobrażała sobie cudowniejszego miejsca od Hogwartu, sposób, w jaki chłopak mówił o swojej szkole sprawił, że bardzo szybko zapragnęła zobaczyć ją na własne oczy i spędzić tam choć trochę czasu. Wymiana, która jeszcze przed paroma minutami rzucona została jako luźny temat na rozkręcenie rozmowy, teraz stała się niezwykle ciekawą perspektywą, niemalże upragnioną i idealną dla Emmy. 
— Nie wiem czy za rok w ogóle jeszcze będą te wymiany – powiedział ostrożnie Chase, widząc coraz bardziej rosnący entuzjazm jego rozmówczyni. – Są niespokojne czasy i dyrektorce Beaux nie podoba się, że wpuszcza obcych – a raczej, że wpuszcza Brytyjczyków, bo to jest wasza wojna – do swojej szkoły. Ostatnio Mary dała jej w kość.
— Wyobrażam sobie – potaknęła. Szkoda, że Hogwart zaprezentował Beuxbatons jedynie tę ciemną stronę swoich uczniów – manipulatorkę Mary, rozpuszczoną Joy i zepsutego Macnaira. Emmelina mogłaby nieco rozjaśnić spojrzenie na Brytyjczyków i uczniów najlepszej europejskiej szkoły magii.
prawda?
— Dlaczego chcesz wyjechać? – spytał nagle Chase. - Mogę powiedzieć ci jako członek wymiany – w domu jest najlepiej. Gdybym mógł cofnąć czas, siedziałbym na tyłku i nie ruszał się spoza Pirenejów.
— Wiesz… — zadumała się Emma.
Nie mogła przecież powiedzieć, że wpadła na ten pomysł spontanicznie, bo on tak ciekawie opowiadał, a ona marzyła o poznaniu Latynosów i – przede wszystkim – nie chciała, żeby po wakacjach się już nigdy nie zobaczyli.
I wtedy zastanowiła się, czy to naprawdę był powód, dla którego chciała stąd uciec – chłopcy, góry i nowe otoczenie. Jakby się zastanowić, to ona wcale nie miała łatwo w Hogwarcie – owszem, traktowała go jak drugi dom, szczerze przywiązała się do swojego dormitorium, do swoich współlokatorek, do nauczycieli, podręczników i całego zamku. Ale mimo to… czasami, kiedy spędzała kolejny dzień sama w sypialni i walczyła z nawracającymi mdłościami… albo kiedy znowu ktoś zaczepiał ją na korytarzu, pytając, gdzie zapodziała swoje okulary i aparacik na zęby… wtedy zastanawiała się, co by było, gdyby trafiła w zupełnie nowe kręgi – do ludzi, którzy jak Chase czy Hestia, nie znali jej oblicza Hipci, straszliwej brzyduli i rodzinnej porażki, którzy myśląc o niej nie mieli przed oczami emocjonalnego zera, dziewczyny przewrażliwionej, męczącej i zanadto dramatycznej.
Czy gdyby wyjechała do ludzi, którzy znaliby jedynie jej nowe oblicze, te odmienione, po przemianie, żyłaby zupełnie inaczej? Czy miałaby wielu przyjaciół, zdobyłaby popularność… czy znalazłaby miłość?
A jeśli tak, jeśli choć istniała minimalna szansa na poprawę swojego losu – to dlaczego by nie skorzystać?
— Nie mam tu żadnych przyjaciół – powiedziała w końcu. – No, oprócz Remmy’ego, ale… Hogwart – całe te towarzystwo i wszystkie moje wspomnienia… to sprawia, że nie mogę… odzyskać tożsamości. Ja nawalam od… od początku tego roku, wiesz? – parsknęła śmiechem. – Ostatnie wydarzenia to jedna, wielka porażka. Pewnie myślisz, że mam jakąś histerię albo zaburzenia jak May Potter…
— Myślę, że jesteś w trudnej sytuacji, z której nie wyjdziesz, dopóki ktoś ci nie pomoże - uściślił. – I nie wiem, czy wyjazd w nowe miejsce może ci przypadkiem tego nie utrudnić.
— A ja myślę, że fundując sobie nowy start, mogłabym nareszcie zerwać z przeszłością. Tutaj zbyt wiele rzeczy przypomina mi o… czarnych czasach. Tutaj im bardziej staram się być lepsza, tym bardziej błądzę… i zrażam do siebie ludzi... tak jak chociażby ciebie.
— Nie zraziłaś mnie.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
— Nie?
Chase z całej listy osób, które z losowych przyczyn nosiły w sercach jakiś żal do nich, miał chyba najbardziej uzasadnione powody. Emma dzisiaj już zdążyła mu wymienić część swoich grzechów, w razie gdyby o nich zapomniał. Reagan westchnął i pokręcił głową. Wyglądał na coraz bardziej przytłoczonego tą rozmową.
— Nie jestem na ciebie zły ani nie mam do ciebie żadnych wyrzutów. Jest mi po prostu… trochę ciebie szkoda, wiesz?
Żal. Och tak, to jest właśnie to, co pragnęła dostać od Chase’a Reagana.
— Jest ci mnie szkoda, bo pogrążam się, myśląc, że kiedykolwiek stanę się duszą towarzystwa? – domyśliła się, kiwając głową. – Że kiedykolwiek uda mi się znaleźć kogoś, kto… będzie mógł mnie pokochać? Och, po co ja w ogóle rozmawiam z tobą o… — Głos jej się zaciął. Bez ostrzeżenia poderwała się ze stolika, woląc nie wdawać się z Chase’em w żadną kłótnię (ani znowu nie zachowując się irracjonalnie) teraz, kiedy nareszcie nawiązali ze sobą jakąś nić porozumienia. Chase po raz kolejny zachował się niezrozumiale – sam wstał z ławy i zatrzymał ją, delikatnie podrywając do góry jej brodę kciukiem i palcem wskazującym. Emmelina nabrała wielki haust zimnego powietrza.
Skorzystała z okazji, żeby rozejrzeć się wokół – zostali sami. Wszyscy skończyli już jeść kolację i wrócili z powrotem do Pokojów Wspólnych.
— Nie, nie, źle mnie zrozumiałaś! – zaprotestował gorączkowo. Emmelina strzepnęła jego dłoń ze swojej twarzy. Chłopak posłusznie schował ją za siebie. – Nie o to chodzi. To co powiedziałaś… nie, nie jest mi ciebie szkoda dlatego, bo uważam, że mówisz głupoty. Chodziło mi raczej o twoją bulimię… o bulimię i anoreksję naraz, co?
Emma poróżowiała i opadła z powrotem na ławę. Przeczesała palcem włosy. Czy ona kiedykolwiek przystosuje się do społeczeństwa czy już na zawsze zostanie takim emocjonalnym nieszczęściem? Ze zdenerwowania nałożyła sobie na talerz jeszcze trochę ryżu – zauważyła, że naczynia zniknęły na całej długości stołu, ale kilka dań pozostało jeszcze przy ich miejscach. Mogła zjeść to wszystko.
— Zaburzenia odżywiania są fatalną rzeczą… - powiedział powoli, jakby czytał w jej myślach. Emmelina parsknęła nerwowo.
— Och, też jesteś bulimikiem? To może włożymy sobie nawzajem palce do gardła?
— Może kiedyś – odpowiedział dyplomatycznie, nie dając się wyprowadzić z równowagi. – Nie wydaje mi się, żebyś kiedykolwiek mogła z tego wyjść, jeśli dalej będziesz miała takie mniemanie o samej sobie.
Głośno trzasnęła widelcem.
— Bulimia… - niemal zaczęła się śmiać. – Bulimia to mój najmniejszy problem… ja… mam wszystko pod kontrolą, a ty…
— Emmelina, ty dzisiaj zemdlałaś z głodu, a teraz ewidentnie próbujesz przejeść się do zarzygania – to mi nie wygląda na kontrolę.
Emma przez chwilę walczyła z pokusą wbicia mu czegoś ostrego w pewne wrażliwe miejsce. Zawsze irytowały ją rozmowy o swoich chorobach, dlatego nikt nigdy jej o nie nie pytał. Jeśli Chase naprawdę chciał znowu obudzić w niej histeryczkę i zaprzepaścić cały postęp, jaki dzisiaj zrobili podczas rozmowy o Beaux, to świetnie mu szło!
— Mam leki – zaprotestowała. – Madame Pomfrey już mi jej zamówiła… wszystko będzie… dobrze.
— Te leki jedynie powstrzymają twoje mdłości i nieco poprawią ci humor. Nie sądzę, żebyś naprawdę poczuła się po nich lepiej.
— Po raz kolejny – kiedy zrobił się z ciebie taki znawca?
Chase uśmiechnął się nieco sztucznie.
— Może i jestem przewrażliwiony na tym punkcie… ale znam się trochę na rzeczy. Moja mama… to znaczy, moja ciotka – czy kimkolwiek ona dla mnie była -  zmarła na własne życzenie, chociaż oficjalnie nie mówi się, że popełniła samobójstwo. Zagłodziła się na śmierć.
Emmelina odwróciła wzrok. Oblizała wargi. Wciąż czuła się zdenerwowana po tym feralnym wyznaniu Chase’a o żałowaniu i przykrości, ale ta bomba, jaką zrzucił na nią przed chwilą, nieco zwolniła jej karuzelę ambiwalentnych uczuć i skutecznie wytrąciła wszystko, co chciała jeszcze wykrzyczeć.   
— Wiesz… nikt nie ukrywał przede mną tego, że moja matka była bezpłodna, ale ja nigdy tak jakoś nie zastanawiałem się, jak… to wydawało mi się oczywiste, że… no wiesz, że moja matka jest moją matką. Kiedy trochę dojrzałem i zacząłem pojmować niektóre rzeczy, wydawało mi się, że wpadła w ciężką depresję poporodową albo że ja w jakiś sposób przypominałem jej  o tym osobistym nieszczęściu… bo głodziła się mniej więcej odkąd ja pojawiłem się pod dachem moich rodziców.
Z anoreksji – dość rzadkiej w tamtych czasach - wpadła w anemię, miała problemy z sercem, w kółko słabła, łatwo łamała sobie kości i generalnie niesamowicie często chorowała… i chociaż przyjmowała leki – w porządku, mugolskie leki – to była na tyle słaba, że bardzo szybko sprzątnęła się z tego świata. Mój ojciec powiedział wszystkim znajomym i rodzinie, że przegrała z białaczką… to taka mugolska choroba… ale myślę, że większość wiedziała, że tak naprawdę ona sama jest sobie winna – Milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się czy dopowiedzieć ostatnie zdanie, czy jednak nie: - Bardzo mi ją przypominasz.
Emmelina przerwała na chwilę pałaszowanie ryżu. Zamknęła oczy i zadała elementarne pytanie, chociaż strasznie nie chciała wiedzieć, jaką otrzyma odpowiedź:
Dlaczego?
— Bo była bardzo do ciebie podobna – rzekł zwyczajnie. – Gdybyś widziała jej zdjęcia z młodości…
Emmelina nie musiała widzieć zdjęcia pani Reagan, żeby wyobrazić sobie, jak wyglądała. Już sam Chase przypominał brata-bliźniaka Emmeliny pod względem młodzieńczych rysów twarzy, jasnych, złocistych włosów czy długich rzęs. A nawet jeśli on nie był jej prawdziwym synem, to widziała również pana Ethana Evansa – i domyśliła się, że jego siostra musiała przypominać go wystarczająco, żeby Chase nie miał wątpliwości, co do autentyczności ich pokrewieństwa.
— Tez była wiecznie odchudzającą się lalką Barbie?
— Nie myśl, że chodiz mi tylko o wygląd – zaprzeczył natychmiast. – Moją matkę – tak jak ciebie – wyróżniała wielka uczuciowość i romantyczność – uśmiechnął się pod nosem. – I nie uważam wcale, że to są złe cechy. Tyle tylko, że w jej przypadku wrażliwość i melancholijność sprawiły, że o wiele łatwiej poddała się własnym słabościom i straciła chęć do życia. Mam nadzieję, że zupełnie się mylę, a ty w rzeczywistości jesteś dużo silniejsza.

5.
Piątek.
Peter postanowił przedłużyć sobie wagary po tym, jak doskonale bawił się wczoraj w magicznym lunaparku. Rano zakradł się pod Pokój Wspólny Puchonów i gdy tylko zobaczył wychodzącą na zajęcia Gretę, zakradł się do niej od tyłu, zasłonił dłońmi oczy i pocałował radośnie w policzek. Dziewczyna zachichotała i strząsnęła jego dłonie, a następnie odwróciła się i czule pocałowała go na powitanie.
— Mamy teraz razem lekcje?
Peter pokręcił głową.
— Nie, ale nie przejmujmy się lekcjami.
Greta zmarszczyła czoło i przekornie skrzyżowała ręce na piersi.
— Od kiedy stałeś się takim niegrzecznym chłopcem, Pete?
Pettigrew przechylił głowę i uśmiechnął się niewinnie. Ów szeroki, chłopięcy uśmiech nie schodził mu z twarzy przez kilka łagodnych godzin, podczas których on i Greta zdążyli skoczyć do Pokoju Życzeń i porządnie się tam najeść (przez swoją dietę dziewczyna posiadała niemal większy apetyt od swojego chłopaka), potańczyć w opustoszałym Pokoju Wspólnym Gryfonów i zrobić bałagan w pobliskim schowku na miotły. Ich zabawa pewnie trwałaby jeszcze długo, zapewne również i po zakończeniu lekcji, tracąc już rangę randkowych wagarów, gdyby nie pewien krępujący i nieoczekiwany incydent, który wydarzył się podczas ich drogi z Wieży Gryffindoru do kuchni.
Petey? Dlaczego nie jesteś na lekcjach? I kim jest twoja koleżanka?
Greta natychmiast puściła rękę Petey’ego, gdy tylko dotarło do niej, że stoi przed nią nie kto inny, jak pani Malvina Pettigrew – rodzicielka jej ukochanego.


 6.
Czwartek.
Jeśli najazd rodziców Huncwotów, pozwanie Syriusza do sądu i kolejne przewroty w wątkach niezrównoważonego psychicznie rodzeństwa (tych wątków zaczęło ostatnio przybywać!) mogłyby skłonić niektórych do konkluzji, że czas na chwilowy koniec psot, to lepiej niech natychmiast wybiją sobie ten pomysł z głowy. Huncwotom pomimo tego, że dzisiejszego wieczora musieli starać się zachowywać jak najdyskretniej, dopisywało takie szczęście i takie dobre humory, że znajdowali się na samym szczycie swoich figlarnych możliwości i nie mieli zamiaru tego zaprzepaścić. Jakkolwiek na samym początku jedynie Syriusz czuł się zaangażowany w wojnę o dormitorium, tak teraz wszyscy odnajdywali w niej kolejne pokłady dobrej zabawy i radości, i prześcigali się w pomysłach, jak to zdenerwować Krukonów bardziej.
Druga runda wojny zaczęła się dzień po urodzinach Lily, czyli we wtorek, bo wtedy właśnie Huncwoci ponownie poczuli się zjednoczoną drużyną – od początku roku bowiem rozmywali się i mijali w kolejnych celach i priorytetach, gubili na swoich ścieżkach życiowych i zbyt absorbowało ich młodzieńcze poszukiwanie siebie jako indywidualnych jednostek, żeby integrować się jako zespół i wspólnota. Nowy związek Petera oraz reaktywacja więzi Syriusza i Dorcas, ogromny postęp Jamesa w relacji z Lily i w końcu odnalezienie w osobie Bree starej przyjaciółki z dzieciństwa – to wszytsko uszczęśliwiło ich na tyle, że zupełnie znieczuliło na pozostałe, życiowe problemy i dodało tyle wigoru i pogody ducha, że ich huncowckie natury musiały rozkwitnąć.
  — Gdyby tylko z Chamberlaina był mniejszy kawał chama, już dawno bylibyśmy na swoim – oświadczył Syriusz tuż po grupowym powrocie z wagarów (i otrzymaniu na przywitanie karteczki z datą i godziną szlabanu). – Wczoraj Hayes i Podmore się złamali… ta rodzinka pająków pod prysznicem… i ci satyrowie, którzy rozkręcili tam prawdziwą imprezę… i to, co się stało, kiedy wpuściliśmy do nich tych dwójkę wściekłych półkoni…
— Możliwe – potaknął Remus, zachowując jednak trzeźwość umysłu. Syriusz wywrócił oczami, wiedząc już, że zaraz usłyszy nieznośne mądrą gadkę. – Ale nie możemy przypuszczać, że wszystko nam się upiecze, Syriuszu. Chamberlain się wkurzył i na pewno czeka nas wielka kontra.
— Och, co on może nam zrobić? Sprzymierzyć się z McDziwką przeciwko Evans i Rogasiowi?
— Nie wierzę, że to mówię, ale muszę się zgodzić z Luniaczkiem, Łapciu – wtrącił się James. – Dorian nie ma może wielkiej mocy i najmniejszych szans z nami wygrać, ale jedno muszę mu przyznać – nie ma nikogo równie wybitnego w byciu wrzodem na dupie, a właśnie to może okazać się dość niezłą bronią na tej wojnie.
— Ostatnio zabawiałeś się z Dorcas, kiedy my wabiliśmy satyrów z Zakazanego Lasu – wytknął mu Peter. – A Meadowes zaczęła trajkotać wszystkim, że byliście sami i doszło do również do Grety, która…
— Lily też mi zrobiła o to dzisiaj aferkę – przerwał mu James. – Czy ona musi wiecznie pieprzyć trzy po trzy? Przecież wszyscy wiemy doskonale, że do niczego pomiędzy wami nie doszło.
Syriusz zatrzymał się na środku korytarza i spojrzał na przyjaciela wzrokiem niemalże rozgniewanym. Skrzyżował ręce na piersi i zapytał takim tonem, jakby obydwoje grali w zgaduj-zgadulę:
— Skąd wiesz?
— Bo jesteś i zawsze będziesz wiecznym prawiczkiem.
Peter roześmiał się trochę hipokrycko. Remus wywrócił oczami.
— Co powiedziałeś Lily? – zmienił temat łagodnie. James uśmiechnął się bezwstydnie.
— Że byłem u kolegów, których nie zna.
— Tak ich nie zna, że dwóm – czy trzem? – dała – złożył usta z dzióbek – buzi-buzi… Serio, Rogasiu, to było takie słabe, że zabrzmiałeś jak mój tatuś, który opowiada mamusi o tym, co porabiał podczas wizyty u ciotki Druelli. 
James roześmiał się, chociaż na samo wspomnienie kłótni z Lily w samochodzikach, spotkania po latach ze starszą siostrą Larissy Richardson i odkrycia, że Evansówna korzystając ze sposobności uciekła od niego i z Hogsmeade, miał ochotę coś rozsadzić.
— Jestem już zmęczony jej humorami – pokręcił głową. – I dlaczego za każdym razem, kiedy robimy wyskok na Krukonów, musimy poruszać jej temat? Czy w przeszłości kiedykolwiek gadaliśmy tyle o jakiś swoich dziewczynach?
Syriusz wzruszył ramionami.
— Zgodziłbym się z tobą, bo jakby się nad tym zastanowić, to to już dawno przestało być normalne, ale z doświadczenia wiem, że nawet jeśli na chwilę oderwiesz swój umysł od tej rudej zołzy, to natychmiast do niej powrócisz z dwojoną siłą. Z tobą, James, po prostu się nie da poprowadzić rozmowy na inny temat. Nawet Luniak nie miał takiej obsesji, kiedy przeżywał swój pierwszy i chyba ostatni w życiu związek z Marleną. Nawet Peter tak nie szaleje za tą, co udawała Emmelinę.
Gretą – oburzył się Peter. Syriusz wywrócił oczami.
Ja nigdy nie pozwolę, żeby jakaś dziewczyna tak mnie omamiła. Widuje się z Dorcas, trochę się bawimy, a potem odchodzimy w swoje strony, nie wchodzimy sobie w drogę i  tak jest najlepiej. Do Meadowes w końcu dotarło, że nie może wchodzić mi na głowę i mam nadzieję, że kiedyś przypomnisz sobie o tym, że masz jaja, i ustawisz Evans tak samo.
James – ze skromnym akompaniamentem Glizdogona – już palił się, by coś mu odpowiedzieć, ale po raz kolejny Remus przywołał wszystkich do porządku, w sposób na tyle skuteczny, że cała trójka natychmiast zapomniała, co wcześniej było przedmiotem rozmowy.
— Wychodzą na trening.
Nie musiał mówić nic więcej – w mgnieniu oka cała grupka przyjaciół zauważyła piątkę siódmoklasistów ubranych w granatowo-srebrne szaty reprezentacji Ravenclawu i dźwigających pod pachą miotły różnej długości i koloru. Najwyższy z nich, okularnik z ciemnobrązowymi włosami, nosił dodatkowo specjalny neseser, w którym ukryto cztery piłki – dwa tłuczki, kafel i złotego znicza. Dorian.
Huncwoci pośpiesznie ukryli się za zakrętem. Peter zmienił się w szczura i pośpieszył za grupką znienawidzonych chłopców. Lada moment wrócił z wieściami: idą faktycznie na trening, który – według Chamberlaina – trwać będzie minimum trzy godziny. Powiedział też, że po słabym meczu ze Slytherinem Luis Hayes zrzekł się honorowo przepaski kapitańskiej na rzecz Doriana, który w zeszłym roku – przed swoim wyjazdem – piastował podobny zaszczyt i powinien teraz dokończyć swoją kadencję.
— Nie wierzę, że jest taki durny – mruknął James, wywracając oczami do nieba. – Chamberlain to największa pomyłka tej naprawdę dobrej drużyny.
— Nie czas tego teraz roztrząsać! – machnął ręką Peter, który Quidditchem interesował się tylko trochę i nie przepadał za przedłużającymi się rozmowami na jego temat. – Wyszli z dormitorium, to możemy coś im podłożyć.
— Albo po prostu wywalmy ich rzeczy, sami się tam wprowadźmy – spokojnie zdążymy w te cztery godziny i rzućmy zaklęcie kryjące. Nie będą mogli nic nam zrobić, bo po prostu nas nie znajdą – zaproponował James, który zaczynał irytować się tym, że Doriana w ogóle nie ruszały ich dowcipy. Stracił już w ogóle ochotę na dalsze partyzanckie walki, które nie przynosiły żadnych rezultatów.
Remus, Syriusz i Peter wymienili niepewne spojrzenia.
— Myślę, że to niehonorowe – powiedział wreszcie Remus.
— Mało widowiskowe – dodał Syriusz.
— I po prostu nudne – uzupełnił Peter.
— Ile możemy się jeszcze z nimi bawić? – nie poddawał się James. – Chcę wprowadzić się tam…
— Jutro – wypalił Syriusz. Tym razem to on zgarnął wszystkie spojrzenia. – Obiecuję, że jutro już będziemy się tam wylegiwać – Nagle zerknął na zegarek, tak jakby właśnie wcale nie zaczął snuć jakiegoś genialnego planu. – A teraz, przepraszam, ale jestem umówiony.
Trudno powiedzieć, który z Huncowtów szerzej otworzył usta ze zdumienia.
— Chyba nie masz zamiaru znowu się zmyć – oburzył się James.
— Przecież cała ta farsa to twój wymysł – dodał Remus, wyrzucając ręce w geście bezradności.
— Czy ty idziesz do Dorcas? – wydukał szczerze poruszony Peter. Rogacz roześmiał się i wskazał palcem na Glizdogona.
— Dobrze gada! I kto tutaj jest teraz pod pantoflem?
— Wciąż ty, Rogasiu – odpowiedział swobodnie Syriusz. – Wcale nie jestem umówiony z Dorcas. To wszystko wiążę się z moim bezbłędnym planem na pozbycie się tych szkodników. Wpadłem na niego wczoraj, kiedy Dorcas zaczęła panikować, że duchy z nawiedzonej cieplarni przeniosły się na Wieżę Astornomiczną – przewrócił oczami. – Jest głupia, że aż boli, ale czasami potrafi człowieka zainspirować.
— Och, a więc idziesz na Wieżę Astronomiczną złapać duchy, które nękają Dori? – zagruchał James. Syriusz pokręcił głową ze spokojem.
— Znowu pudło. Rogasiu, nie masz za grosz wyobraźni. Zacznij myśleć. Centaury, satyrowie… nawet ta dzika kuna czy Wodospad Wiecznego Szamba, który wyczarowaliśmy im w ich prawdziwy dormitorium – to wszystko – no, oprócz Wodospadu, to było wybitne – roześmiał się dumnie –  nie poskutkowało, dlatego, że mogli się tego z łatwością pozbyć. Ponieważ widzieli te wszystkie przeszkody. Musimy więc podsunąć im coś niewidzialnego.
Remus podrapał się z niepokojem po głowie, Peter pokiwał z uznaniem, chociaż raczej nie wiedział, do czego pije Syriusz, James natomiast uśmiechnął się prawdziwie huncwocko po raz pierwszy od początku dzisiejszego dnia. Oczy rozbłysły mu z czystej, rozpierającej radości.
— Mówisz o…?
— Poltergeistach – Oczy świeciły Blackowi w ten sam, szalony sposób. – O tak. Wyślemy do nich kilka poltergeistów, a wieczorem dodamy coś od siebie, żeby myśleli, że znajdują się w jakimś nawiedzonym dormitorium. Niewidzialne potwory, które demolują cały ich pokój i uniemożliwiają zaśnięcie, naukę, mizianie… wszystko. Nikt tego nie zniesie.

7.
Piątek.
Wychodzę – powiedział po raz kolejny dzisiejszego dnia Sturgis Podmore.
Od dwóch godzin pakował swoje rzeczy do kufra i rozpakowywał je z powrotem, raz prawie kończył grupowanie swoich rzeczy, za drugim razem wciskał do tornistra wszystko, co popadnie, byle jak najszybciej opuścić swoje stałe miejsce zamieszkania. Czasem wyznaczał jakiś konkretny cel swojej przeprowadzki, a czasem po prostu oświadczał, że wychodzi przespać się w pierwszym miejscu, gdzie będzie to możliwe. Ani razu jednak nie spełnił swoich przyrzeczeń, a nawet nie wystawił stopy poza teren dormitorium Prefektów Naczelnych.
Teraz jednak – kiedy jego przedsięwzięcie poparli jeszcze Luis i Gavin, a gromada uciążliwych poltergeistów zaczęła śpiewać przeboje ABBY z ostatnich pięciu lat – wyglądało na to, że zakończył żarty i rzucanie pochopnych słów na wiatr. Wcisnął z wściekłością jeszcze kilka podręczników do transmutacji do swojej podręcznej torby.
– Wygrali – wznowił tyradę natychmiast, gdy niewidzialny duch ryknął przy jego uchu: WATERLOO! – Nie zniosę rodzinki Irytków w moim dormitorium… jak mam przygotować się do próbnych owutemów w takich warunkach?
Dorian złapał go za ręce i próbował wyperswadować po raz kolejny podobny pomysł, ale Sturgis odepchnął go i przeklął na wszystkich bogów.
— Co mnie obchodzi jakaś głupia wojna? – warknął. – Kilka ostatnich dni to czyste piekło, którego nie będę dłużej tolerował. Mam dosyć tych wszystkich dziwnych stworzeń, pułapek, zaklęć, głupich kawałów w mojej sypialni. Owszem, jest tu fajnie, nasze stare dormitorium do niczego się nie nadaje, ale wolę spać już na podłodze niż w takich warunkach!
— Ja też wracam do Pokoju Krukonów – potaknął Luis Hayes, sprawdzając jeszcze raz, czy zabrał wszystkie swoje lakiery do włosów. – Nasze dormitorium jest zalane Wiecznym Wodospadem Szamba i szaleją w nim chochliki kornwalisjkie, ale może McDonwer i Estradoth przygarną znajomych z drużyny…
— Chcecie mieszkać z gówniarzami? – parsknął Luke Davis, który podobnie jak Dorian nie miał zamiaru tak łatwo przegrywać z Huncwotami (albo po prostu przepadał za coverami Abby w wykonaniu hogwarckich duszków). – Dajcie spokój, przecież poltergeisty idzie przegonić, jeśli tylko…
— Jednego może i tak, ale nie dziesięć – warknął Sturgis, a jeden z duchów głośno zabuczał: taaaaaaaak.
— Osobiście wolę mieszkać z szóstą klasą niż walczyć z nią o moją sypialnię – zawyrokował Luis. – Może przyjdziemy tu kiedyś z jaką odsieczą, ale póki co chce nareszcie się wyspać. Na wczorajszym treningu o mało nie zemdlałem z wycieńczenia. Gavin?
— Idę z wami… - potaknął przysadzisty ścigający, pakując do plecaka swoją wielką poduszkę.
— Rozumiem, że tutaj zostajecie? – Sturgisowi udało się zamknąć swój kufer, który teraz stał obok jego nogi. Dorian i Luke wymienili spojrzenia. Obydwoje nie byli zachwyceni faktem, że zostaną tutaj w swoim towarzystwie.
— Już raz daliśmy się przegonić – powiedział w końcu Luke.
— Mnie tutaj wygodnie. Boisz się durnego poltergiesta? – dodał Dorian, ostentacyjnie rozwalając się na sofie (niestety, nie uzyskał upragnionego efektu, bowiem w tej samej chwili jeden z duchów krzyknął: Mamma mia! i przewrócił całą kanapę, razem z biednym Dorianem.
Luke spojrzał na tę scenę z dezaprobatą, po czym rzekł:
— Idę się przejść.
— Odprowadzisz nas na Wieżę Ravenclawu? – spytał Gavin. Chłopak wzruszył ramionami na znak, że kierunek przechadzki zupełnie go nie obchodzi.
Tak dobrana kompania, wraz z licznymi torbami, plecakami, tornistrami, kuframi, walizkami i reklamówkami, opuściła ekskluzywne dormitorium Prefektów Naczelnych i niczym grupa zagubionych turystów, ruszyli przed siebie. Poruszali się bardzo powoli, bowiem co chwila jeden z nich gubił po drodze jakiś element swojego ekwipunku (Krukonom było tak śpieszno, by opuścić dormitorium, że nie znieśli myśli o tym, że mają zrobić kilka kursów ze swoim bagażem). Kiedy udało im się dojść do głównego korytarza, prowadzącego prosto na schody, napotkali na swojej drodze kolejną przeszkodę, tym razem w zupełnie innej postaci.
Sturgis? Davis? Luis? – wydukała Lily Evans, lustrując czwórkę Krukonów zdumionym spojrzeniem. – Gdzie wy się z tym wybieracie? I gdzie schowaliście Doriana?
— Uciekamy – powiedział krótko Gavin Jepson, który poczuł się trochę urażony tym, że Lily nie wymieniła jego imienia (lub nazwiska). – A Dorian to idiota.
— Co się stało? – zmarszczyła brwi. W tym momencie Luisowi upadł neseser z jego własnym sprzętem do Quidditcha. Zaklął donośnie, a Lily – uprzednio wzdrygając się cała – przykucnęła i pomogła mu pozbierać sprzęt.
— Lily, łap! – krzyknął nagle, kiedy złoty znicz przeleciał tuż obok ucha dziewczyny. Rudowłosa pisnęła i ręką odgoniła głośno trzepocącą piłeczkę z dala od swojego ucha. Luis jęknął głośno i spojrzał na nią z wyrzutem:
– Co się stało, Evans? Twój zjebany chłopak się stał.
Dziewczyna zamrugała bez zrozumienia.
— Dorian wcale nie je…
— Nie chodzi nam o Doriana – przerwał jej Luke, lustrując bystrym spojrzeniem. – Idziesz pewnie do niego, co? To widać. Odstawiłaś się jak dziwka.
— Moglibyście zostać bliźniakami, co nie, Davis?
Lily pisnęła jeszcze raz, kiedy tuż nad jej uchem rozległ się znajomy, zarozumiały, irytujący i grubiański głos…
Syriusz Black.
W panice poderwała się z miejsca (i przypadkiem zrzuciła łokciem klatkę z ropuchą Gavina), odwróciła na pięcie i rozejrzała po całym korytarzu w poszukiwaniu innych Huncwotów. Syriusz przyszedł tu sam. Jamesa nie było. Dzięki Merlinowi…
— Zjeżdżajcie do Wieży Ravenclawu, zanim wyślę wam do dormitorium smoka i trolla – warknął, łapiąc Lily za ramię, jakby chciał ją przed nimi obronić. – Bo Davis i Chamberlain jeszcze nimi nie zostali.
Luis, Sturgis i Gavin bez gadania spełnili jego rozkaz, chyba biorąc jego groźbę na serio (Lily wydawało się to niedorzecznością). Uśmiechnęła się pod nosem na widok ich gorączkowych starań, by zabrać wszystkie swoje rzeczy za jednym razem. Pośpiesznie wyciągnęła różdżkę i wyszeptała prosty czar lewitujący. Kufry i walizki poderwały się w powietrze, tuż nad głowy swoich właścicieli. Luke wywrócił oczami i odszedł w przeciwnym kierunku – tak samo zareagował Syriusz, jednak stał dalej i trzymał ją za ramię.
— Dzięki, Lily – mruknął Luis. – Wybaczam ci nawet brak refleksu. Pasujesz mi bardziej na ścigającą, bo widać, że preferujesz ofen…
— Lily nigdy nie dołączy do twojej drużyny z wiadomych przyczyn, Hayes. A teraz odejdź i nie denerwuj mnie, bo zanim się zorientujesz, twój leciutki kuferek spadnie ci na głowę.
Luis uśmiechnął się do niej jeszcze raz, a potem pośpiesznie oddalił w kierunku przeciwnym niż Luke. Jego kufer oraz pozostała kampania poszli w jego ślady. Lily została więc oko w oko z Syriuszem, który nie dość, że nigdy nie należał do jej ulubionych osób (z wzajemoscią), to jeszcze przyłapał ją tuż pod drzwiami do dormitorium Doriana.
Cudownie.
— Co wy zrobiliście tym biednym chłopcom? – zapytała natychmiast, byle nie dopuścić do narzucenia tematu przez Syriusza. – Czy oni muszą wynosić się ze swojego dormitorium przez was?
— Och, a więc nareszcie złapałaś, kto jest twoim chłopakiem – wywrócił oczami i skrzyżował ręce. – Powiedz mi lepiej, czy ty przypadkiem nie spotkałaś ich w drodze do Doriana, żeby naciskać na niego w sprawie Mayie, McDziwki i Rogasia?  
Strzał w dziesiątkę, Black.
Skąd..
— Chodzę z Dorcas – wyjaśnił szybko, widząc jej skonsternowaną minę. – Idziemy.
Bez słowa wyjaśnienia pociągnął ją w tym kierunku tego samego zakrętu, za którym parę chwil temu zniknął Luke. Paznokcie Syriusza nieprzyjemnie wżynały się w jej ramię, ale nie wydusiła z siebie ani jednego słowa, zbyt zdezorientowana, wstrząśnięta i przerażona. Black chyba sam nie wiedział, co jest celem ich małej przechadzki – wybierał losowo to zakręt w lewo, to w prawo, to schody w dół, to w górę. Kiedy Lily zaczynała się wierzgać, po prostu pogłębiał uścisk, a kiedy prosiła go o wyjaśnienie, warczał coś cenzuralnego.
Wreszcie, po ładnych kilku minutach tego błędnego wyścigu, Syriusz zatrzymał się przed jakąś opustoszałą klasą, otworzył jej drzwi gwałtownie, wepchnął Lily do środka i zamknął zamek Colloportusem.  
— Co ty…?!
— Pilnuję twojej wierności! – oświadczył, śmiejąc się jak szaleniec. Machnął ręką i przetransmutowął pobliską złamaną w pół ławkę w wygodną, szkarłatną kanapę obitą barwioną skórą. Kolejne machnięcie różdżką – Lily już siedziała na sofie, nie mogąc ruszyć ani ręką ani nogą.
Jak ona nienawidziła tego chłopaka.
— Za kilka lat, kiedy będziesz już z Rogasiem w starym, sielankowym i nudnym związku małżeńskim, podziękujesz mi za to, ze okiełznałem twoje młodzieńcze figle – wzruszył niewinnie ramionami.
Zaraz potem przetransmutował kolejną ławkę na jeszcze bardziej wygodną kanapę dla siebie, położył się i oparł nogi o jej oparcie, i przekręcił się bokiem w stronę Lily. Dziewczyna wysłała mu nienawistne spojrzenie.
— Będziesz przetrzymywał mnie tu przez cały wieczór?
Syriusz ostentacyjnie podrapał się po głowie i głośno zadumał, jakby rozważał, jak się tutaj zachować. Krew zawrzała Lily w żyłach.
Jesteś chory!
— Nie – zaprzeczył natychmiast. – Po prostu dobrze się bawię.
Lily wzięła głęboki oddech i powtórzyła podstawową listę pierwiastków. Przez ostatnie kilka dni zbierała w sobie tak wiele niezadowolenia i gniewu! Och, jakby chciała wyładować wszystkie swoje negatywne emocje teraz na Syriuszu!
Nie, Lily, musisz się opamiętać, upomniał ją głosik rozsądku w jej głowie. On czerpie satysfakcję z twojego cierpienia.
Ulżyj sobie, odezwał się kolejny. Przecież on nie może myśleć, że zezwalasz mu na podobne zachowanie!
Przymknęła oczy. Nie, nie mogła utracić teraz nad sobą kontroli, bo znając przekorną i wredną naturę Syriusza, jedynie sprawi mu to większą satysfakcję. Lily powinna skupić się i wykombinować, w jaki sposób uwolnić się z tego miejsca (to mogło być trudne, zważywszy, że jest sparaliżowana), zgubić Syriusza oraz nie dopuścić do tego, żeby wygadał się Jamesowi z całego zajścia.
Szczera rozmowa powinna zdenerwować go wystarczająco, pomyślała.
Już chciała skrzyżować ręce na piersi i przemądrzałym tonem wygłosić pierwszą uwagę, ale niestety – jej ręce ani drgnęły. Zacisnęła zęby. Musi być dzielna.
- To świetnie się składa – powiedziała. Syriusz uśmiechnął się sztucznie. – Bo od dawna strasznie chciałam z tobą pogadać, a nie było ku temu jakoś żadnych sprzyjających okoliczności…
—To bardzo sprytne, Evans, ale nie myśl, że unikniesz rozmowy o J…
—Jak możesz wykorzystywać w ten sposób moją przyjaciółkę? – przerwała mu, przybierając swój najbardziej irytujący ton. – Zachowujesz się jak cholerny dupek i wykorzystujesz jej podwyższony poziom hormonów we krwi. Czy ty nie znasz ws…
— Pomiędzy mną a Dorcas do niczego nie doszło – uciął zdecydowanie. Uśmiechnął się pod nosem na widok miny Lily. – Dlaczego robisz z siebie taką idiotkę? Czy ty naprawdę wierzysz w to, co próbuje ci wcisnąć McDziwka i jej zastęp durnych plotkarek?
— Jak to: do niczego nie doszło? – wybałuszyła oczy, zupełnie ignorując drugą część jego wypowiedzi.
Dorcas co wieczór nie wracała na noc do dormitorium – nawet dzisiaj w nocy, kiedy Lily obudziła się nagle, bo miała zły sen z Dorianem w roli głównej, nie znalazła jej w swoim łóżku. Gdzie miałaby niby siedzieć, jeśli nie u Syriusza? W szafie?  Czy może on próbował zasugerować, że dziewczyna tak ślepo wpatrzona w niego jak właśnie Dorcas, zdradzała go po bokach z jakimiś innymi typkami?
— Dori sama mówiła, że była u ciebie wieczo…
— Ja nie kazałem jej mówić nic podobnego i przypuszczam, że Dorcas również doceniłaby gdybyś za jej plecami tego nie cytowała – wywrócił oczami. – Nie spałem z nią, w porządku? Zamykamy sprawę? Bo nie będę rozmawiać z tobą o moim życiu prywatnym dopóki nie wyjaśnisz mi kilka spraw.
Lily zaklęła w myślach. Niespecjalnie zdziwił ją fakt, że Dorcas trochę podryfowała w bezbrzeżnym morzu wyobraźni, ale teraz musiała znowu wysilić się ze znalezieniem irytującego tematu.
— Czy ty…?
— …powiedziałem Jamesowi? – dokończył Syriusz, a Lily nie zaprzeczyła, bo chociaż wcale nie trafił ze swoim strzałem, bardzo ciekawiło ją, czy oby nie podzielił się z przyjacielem  podejrzeniami, co do jej odwiedzin u byłego chłopaka. – Jeszcze nie. Ale nie myśl, że będę ci krył – no chyba, że podasz mi jakiś naprawdę dobry powód, dla którego w ogóle tam lazłaś.
Dziewczyna umilkła. Zwykle dobrze radziła sobie w potyczkach słownych z Syriuszem Blackiem, ale musiała przyznać, że dzisiaj to on nad nią triumfował. Oblizała wargi i spojrzała w kierunku okna, jakby łudząc się, że lada moment nadleci biały rycerz na pegazie i uwolni ją od tego barbarzyńcy.
Syriusz wydał z siebie poirytowane jęknięcie.
— A ja miałem cię za mądrą dziewczynę, Evans… czy ty w ogóle nie znasz życia? Nie wiesz, jaka jest McDziwka i jaki jest Chamberlain? W ogóle nie zdziwiło cię to, że Mary sama podsunęła ci pod nos rozwiązanie twojego strasznego problemu?  Nie przeszło ci przez głowę, że Dorian nic by ci nie powiedział, gdyby nie miał w tym jakiś własnych, nikczemnych korzyści? Że najprawdopodobniej on i Ex-Blondie zmówili się, żeby zrobić cię w konia?
Lily przewróciła oczami.
— Owszem, mam swoje podejrzenia – rzekła krótko. – Ale przyznaj, że masz mały kompleks na punkcie spisków. Oni nie mają pięciu lat, żeby bawić się w takie gierki, na Merlina! A zresztą, jaki cel Mary miałaby w kazaniu Dorianowi opowiedzieć mi jakąś jej tajemnicę, w dodatku taką tajemnicę, która jest jej największą przewagą nade mną w naszych relacjach z Jamesem? To absurdalne.
— Nie pytaj mnie o motywy i cele Mary McDonald, bo ta dziewczyna przewyższa nas wszystkich inteligencją pięciokrotnie i wykorzystuje swój intelekt jedynie dla służby ciemnej strony mocy – powiedział tonem ociekającym charakterystyczną dla niego mieszanką sarkazmu i czystego obłędu. – Ale owszem: wydaję mi się, a raczej jestem przekonany, że zostałaś wkręcona w misterną intrygę i – bez obrazy, Evans – ale dość łatwo dałaś się zbajerować. Sama wystawiać się na coś takiego! I to w imię czego, powiedz mi? Jakiś głupich sekrecików, które i tak nikogo nie obchodzą?
Lily tupnęłaby nogą, gdyby tylko posiadła taką możliwość. Zamiast tego wyprostowała dumnie głowę i powiedziała:
— Łatwo mówić to tobie. Jest w samym centrum tego całego szaleństwa i dobrze znasz przeszłość Jamesa, Mary i Doriana. Trzymaliście się wszyscy razem, przecież pamiętam! I nie zdajesz sobie sprawy jak to jest, kiedy czujesz się zupełnie wykluczony. Wszyscy ukrywacie przede mną prawdę i traktujecie jak jakąś tępą mugolaczkę – wypluła ostatnie słowo, chociaż z początku chciała powiedzieć dla mocniejszego efektu: „szlamę”. – Od początku staram się jedynie pomóc, a wszystko, co dostaje w zamian to tylko pretensje, obelgi i kłamstwa!

Syriusz już otwierał usta, żeby zripostować jej słowa czymś naprawdę mocnym, ale niemal natychmiast je zamknął. Zmarszczył brwi, przechylił zabawnie głowę, tak, ze zwisała mu teraz z sofy, a on widział przed sobą sufit. Wziął głęboki oddech i zaczął jeszcze raz, tym razem głosem o wiele łagodniejszym:
— Czy tobie wydaje się, że rozmowa o tym, jak twoja siostra postradała zmysły, jest łatwa i przyjemna? – zapytał retorycznie. – Bo wiesz co, Evans? Ja coś o tym wiem.  Teraz ja też mam brata schizofrenika. Ale May nie jest tak do twarzy z obłąkaniem jak jemu.
Przez moment do Lily nie dotarło, co Syriusz próbuje jej przekazać. Dopiero potem przypomniała sobie sytuację z poniedziałku, z dnia jej urodzin, kiedy z samego rana Bree przekazała im wszystkim informacje o tragicznym stanie Regulusa Blacka, któremu wskutek urazu eliksiralnego uszkodzono układ nerwowy. Przypomniała sobie też o paru plotkach i o kilku komentarz Jo, co do tego, że Regulus pracował dla niej, a Syriusz przerwał mu warzenie eliksiru i w napadzie irracjonalnego gniewu wysadził kociołek prosto na twarz swojego młodszego brata.
Wystarczyło tylko dodać dwa do dwóch i podłożyć teorię pod linijkę tego, co przed chwilą usłyszała z ust samego domniemanego winowajcy. Regulus warzył dla Jo jakiś nielegalny eliksir, Syriusz go przyłapał, zdenerwował się i w napadzie szału poparzył brata tym nieszczęsnym wywarem, Ślizgon trafił do szpitala z uszkodzonym układem nerwowym, teraz nic do niego nie dociera, a Syriusz ma straszne wyrzuty sumienia i jeszcze straszniejsze kłopoty.
Syriuszu…, jęknęła w myślach. Czy ty zawsze musisz wplątywać się w takie sytuacje?
— Nie możesz tak mówić, Syriuszu – zwróciła mu uwagę. – Pewnie zaraz postawią go na nogi…  przecież nie można porównywać wypadku Regulusa z długotrwałą choro…
— Rozmawiałem z nim – uciął jej wypowiedź niemal natychmiast. – Jest bardziej nawiedzony niż Dumbledore. Jeszcze chwila i zacznie gadać o miłości i skarpetkach w centaury. I możesz mi wierzyć albo nie, ale nie będę rwał się do opowiadania o tym, jak ja sam doprowadziłem do takiego stanu – ani tobie, ani Dorcas, ani cholernemu Wizengamotowi. A James obwinia się za szaleństwo May tak samo jak ja, i tak samo jak ja, ma swoje powody. Dlatego uszanuj to, a nie wbijaj mu jeszcze jeden nóż w plecy, łasząc się jak ostatnia idiotka do jego pieprzonego wroga!
— Twoja mama jest bardzo zła? – spytała łagodnie, wybaczając Blackowi ten ostatni komentarz.
Teraz już nabrała pewności, że zupełnie utraciła umiejętność sprzeczania się z najlepszym przyjacielem Jamesa (może podświadomie chciała nawiązać z nim nić porozumienia ze względu na niejako wiążącego ich Pottera?) – wystarczyło kilka szczerych zdań z jego strony, a Lily zupełnie zapominała o złości.
On czasem przypomina mi o mnie samej, zauważyła. Ja sama mam taką relację z Petunią, ze chętnie wylałabym na nią jakiś czarnomagiczny eliksir, chociaż potem wypłakiwałabym sobie oczy z żalu.
— Widziałam ją dzisiaj na korytarzu – kontynuowała, kiedy Syriusz przekręcił głowę z powrotem tak, żeby mieć jej twarz naprzeciwko. Wysłał jej zdumione, zdenerwowane i rozżalone spojrzenie. – I James też coś wspominał, że przyjechała tutaj… w sprawie Regulusa.
— Och, a więc plotkujecie z Jamesem również o mnie? – prychnął i zaklął głośno. – Jeśli chcesz wiedzieć, to owszem – była cholernie zła. Powiedziała, że pozwie mnie przed Wizengamotem. Nie wiem, czy to przyjazne, no chyba, że spotkamy się przed sądem, żeby plotkować przy kawce i malować paznokcie.
Lily zmarszczyła brwi. Domyśliła się, że rozmowa Syriusza z panią Black raczej nie obfitowała w uściski i czułe, rodzinne słówka, ale to przeszło wszelkie jej przypuszczenia.
— Twoja własna matka chce pozwać cię przed sądem? – wydukała.
— Ona nie jest moją matką – warknął. – Wykłęła mnie, a ja jej nie uznaję.
Jakbym słyszała Jamesa, pomyślała. Obydwoje są tak niezwykle rodzinnymi facetami, ale oboje potrafią gadać takie głupoty.
— Mimo wszystko – nie poddała się. – Nie powinna mówić takich rzeczy w gniewie. Ale myślę że to niemożliwe, żeby…
— Myślisz, że żartowała? – Syriusz roześmiał się bez humoru. – I ty się dziwisz, dlaczego – jak to było? – wszyscy mają cię za nierozgarniętą mugolaczkę? Kochanie, nie masz pojęcia, jaka jest moja matka. Nie zdajesz sobie sprawy, jacy potrafią być rodzice w takich czystokrwistych rodzinkach. Nie jesteś taki jak oni – to jesteś wrogiem. Nie masz pojęcia, jak to jest…
— …być kimś innym? – domyśliła się. – Nie wiem jak to jest być kimś innym niż cała twoja rodzina? Syriuszu, nie wiem czy zauważyłeś, ale ani moi rodzice ani moja siostra nie chodzili do Hogwartu. Jestem jedyna magiczna. To chyba jest jakaś różnica, nie uważasz?
Umilkli oboje.
Lily pogrążyła się w myślach, wspomnieniach i przypuszczeniach – teraz, kiedy Syriusz powiedział jej kilka nowych rzeczy zmienił jej się pogląd na kilka ostatnich wydarzeń. Myślami wędrowała z powrotem do rodzinnego Cokeworth, odtwarzała w głowie sylwetkę ojca, macochy i Petunii, potem pokrótce przypominała sobie całe szaleństwo zeszłego semestru i zwątpienie, że ci ludzie są naprawdę z nią spokrewnieni. Potem zaczęła myśleć o Syriuszu – wyobraziła sobie go jako małego chłopca i zastanawiała się, jak wyglądało jego dzieciństwo: czy tak jak wiele bogatych dzieci posiadał do swojej wyłącznej dyspozycji zastęp służących i dostawał wszystko, czego tylko jego zepsuta i rozrzutna dusza zapragnęła; czy też doskwierał mu brak domowego ciepła i akceptacji ze strony rodziców i brata. Czy czuł się bardziej jak dziwadło we własnym domu, czy po prostu posiadł zarozumiałe mniemanie o swojej własnej wyjątkowości? W końcu temat jej rozważań objął również kolejną, zupełnie inną rodzinkę – Jamesa, May i Doriana. Przeanalizowała to, co powiedział na ich temat Syriusz – że James obwinia się o tragedię May, a Dorian bardziej zawadza w nawiązaniu familijnej zgody, niż go w tym wspiera. Zaczęła zastanawiać się też, czy on i Mary faktycznie sprzymierzyli się za plecami Lily – a jeśli tak, to co jeszcze ich łączyło?
Gdybając tak, nagle spostrzegała, że od jakiegoś czasu wystukuje paznokciem rytm o oparcie sofy. Z zaskoczeniem spróbowała poruszyć całą ręką. Dokonała tego bez problemu. Poderwała się na równe nogi. Nie do wiary! Syriusz cofnął zaklęcie.
Spojrzała ze zdumieniem w jego kierunku i zadała sobie pytanie, czy oby nie zasnął on na swoim tapczanie z otwartymi oczami. Nie poruszał się zupełnie i wbił wzrok w jeden punkt w ścianie. Nie mrugał. Mimo to spostrzegł kątem oka, że Lily zmieniła swoją pozycję, bo uniósł rękę, zapowiadając dalszą część swojej tyrady.
— Posłuchaj mnie – powiedział po chwili tonem pełnym rezygnacji. – Nie wiem, co wydarzyło się w Sylwestra siedemdziesiątego czwartego i wolę o tym nie wiedzieć. Wydaje mi się, że Dorian też niewiele ci powie o tej sprawie. I wierz mi lub nie, ale sami Potterowie również posiadają wybiórcze informacje, bo gdyby było inaczej, nie próbowaliby do tego stopnia wywierać nacisku na tę dziewczynę.
Lily kiwnęła głową. Szczerze mówiąc, po krótkim poruszeniu tematu Regulusa zaczynała żałować, że zabrakło jej wrażliwości i nie zrozumiała, że nie powinna wypytywać Jamesa o tak delikatne i prywatne tematy.
Ale było przecież jeszcze coś jeszcze…
— Nie dlatego poszłam do Doriana – skłamała. – Widzisz… James powiedział mi kiedyś, że było coś nie w porządku w jego relacji z Mary. I obiecał, że powie mi o wszystkim, jeśli wygram zakład, więc wydaje mi się, że był gotowy mi o tym powiedzieć, a ja…
— O tym też nie chcesz wiedzieć – przerwał jej ostro. – Ja sam także kiedyś za bardzo interesowałem się McDziwką i uwierz mi, poznałem smak jej zemsty. W tej historii nie ma nic normalnego ani przyjemnego i zdecydowanie lepiej, żebyśmy dalej żyli w niewiedzy.
Lily zamrugała bez zrozumienia.
— Czekaj… to ty sam nie wiesz, co między nimi…?
— Mary to temat tabu nie tylko dla ciebie – rzekł twardo. – To jest to, co do ciebie nie dociera cały czas. James nie ukrywa prawdy przed tobą, tylko przed całym światem. I za przeproszeniem, Evans, ale jeśli do tej pory nie powiedział nic mnie, Luniakowi albo Pete’owi, to nie myśl sobie, że powie ci o wszystkim beztroskim i gawędziarskim tonem.
Przełknęła głośno ślinę i wlepiła wzrok w podłogę, czując, że twarz oblewa jej szkarłatny rumieniec. Syriusz spojrzał krótko w jej stronę, westchnął głęboko i rzucił:
— Możesz już iść, gdzie tam chcesz, Evans. Ja sam zaraz się stąd zmywam, ale przysięgam, że będę miał cię na oku.
— Właściwie to… — odezwała się niemrawo i oblizała nerowo wargi. – Już nastawiłam się na to, że tu zostaję i… i skoro ty też miałeś mnie pilnować znacznie dłużej, to może…?
Syriusz zmarszczył brwi i spojrzał na nią dziwnie. Lily wyprostowała się dumnie i kontynuowała swoje niezbyt składne obwieszczenie:
— Chciałam iść z tym do Jamesa, ale skoro on jest… zajęty, a ty udowodniłeś, że potrafisz dotrzymać tajemnicy… no i skoro już jedną mamy – mówię tu teraz o mojej… niespełnionej wycieczce do dormitorium Doriana, i… i naprawdę nie mam kogo o to poprosić, a to ważna sprawa…
— Nie, Evans, nie możesz poćwiczyć na mnie całowania z języczkiem – zaśmiał się z własnego dowcipu, ale dość szybko umilkł, wyczytując z twarzy Lily, że sprawa jest poważna. Potaknął na znak, że może kontynuować.
— Muszę nauczyć się animagii – powiedziała bez zbędnych ceregieli. – I to możliwie jak najszybciej.  

8.
Piątek.
Po południu, kiedy Liam skończył już swoje wszystkie lekcje i powrócił do gabinetu, zastał Dianę zakopaną po uszy w przeróżnych papierach – aktach, sprawozdaniach, wyciętych artykułach z gazet i swoich prywatnych notatkach w Skorowidzu Zbrodni. Uśmiechnął się pod nosem. Widok Diany będącej w swoim żywiole przypominał mu piękne, sielankowe czasy, kiedy on sam uczył się w Hogwarcie i kiedy zabawa w detektywów stanowiła dla niego i panny Jenkins świetną zabawę.
Kiedy właściwie rozrywka i gra zaczynała stawać się fachem, profesjonalnym zajęciem? Czy kiedy zaczynała rosnąć stawka czy też z wiekiem, gdy wszystkie zabawy i formy amatorskiego spędzania czasu, stawały się nieprzyzwoite i niegodne? W przypadku Diany był to z pewnością moment, kiedy przekroczyła próg Szkoły Aurorskiej jako pierwsza kobieta w sekcji kryminologicznej od dwudziestu lat. A Liam… on chyba zawsze był jedynie Watsonem swojej byłej dziewczyny, panienki Holmes. Kiedy z jego życia zniknął Sherlock, zniknęły i zagadki kryminalne.
— Diana? – zapukał w drzwi do swojego gabinetu. Blondynka jedynie uniosła rękę, jakby to ona była tutaj panią i pozwoliła mu w ten sposób wejść do środka.
— Usiądź, bo mamy do pogadania – oświadczyła, kiedy zamknął drzwi. Stalową końcówką pióra wskazała mu miejsce naprzeciwko jej biurka, gdzie zwykle zasiadali jego uczniowie podczas rozmowy z profesorem obrony.
— Seth Potter się tu panoszy – szepnął konspiracyjnie, posłusznie zajmując wskazane dlań miejsce. – Ma jakieś wychowawcze sprawy, ale to nie znaczy, że nie zdziwi się na twój widok.
Diana parsknęła i sięgnęła po napełniony herbatą kubek Liama, z wielkim, tłustym napisem: SZALONY NAUCZYCIEL.
— W życiu mnie tutaj nie spotka. Przy swojej żonie Seth jest na tyle zdekoncentrowany, że nie zauważyłby nawet najbardziej banalnej zbrodni. A ja znam się trochę na tuszowaniu poszlak – puściła do niego oczko.
— Mogłoby się wydawać, że masz nadzieję na drobne komplikacje… przyznaj, chciałabyś udowodnić sobie, że potrafisz ukryć spisek przed szefem korporacji kryminalnej.
Diana uśmiechnęła się lekko.
Im więcej kryminalnego syfu, tym bardziej jestem szczęśliwa. To całe moje życie, Liam.
Mężczyzna uśmiechnął się bardziej do siebie niż do Diany. Zawsze zazdrościł jej wrodzonej zaradności i zdecydowania, tego, że nie znosiła sprzeciwu i zawsze wiedziała, co jest dla niej najlepsze. Wybrała ścieżkę kariery najbardziej pasującą do swoich zainteresowań i charakteru – a w tych czasach osoby w jej wieku raczej błądziły – tak jak Liam – niż dokonywały szczęśliwych, zawodowych wyborów.
Di po chwili zaczęła mówić tonem bardzo wyważonym i zamyślonym, zupełnie jakby potrafiła połączyć jego mimikę i błysk w oku z odpowiednią treścią myśli, tak jak dopasowuje się odciski palców do ich posiadaczy.
— Czasem zastanawiam się, czy naprawdę chcę pomagać Aurorom w tropieniu przestępców – wyznała szczerze. – Czy nie przydałabym się bardziej… gdybym nie była powiązana ze skorumpowanym ministerstwem. Ze skorumpowaną Szkołą Aurorstwa. Ludzie zaczynają mnie zauważać… moje śledztwa robią się głośniejsze… może miałabym kilku potencjalnych klientów, gdybym…
Urwała i pokręciła głową, jakby nie mogła uwierzyć, że zaczęła podobny temat. Liam nie dał za wygraną:
— Została prywatnym detektywem? Działała w tajnych służbach jej królewskiej mości?
— Kiedy byłam mała, wszystkie dziewczyny w Glasgow chciały być księżniczkami, supermodelkami lub Grace Kelly – zażartowała, nie chcąc wracać do starego tematu. - A ja marzyłam o zostaniu tajną agentką.
— A zostaniesz raczej starą panną Marple.
Wysłała mu ganiące spojrzenie, ale widać było, że udało mu się ją rozbawić.
— Właściwie to w pewien sposób odgadłeś to, o czym zaczęłam mówić – poddała się. – To właściwie moje pierwsze takie… płatne zlecenie, bo zwykle działałam jedynie za przysłowiowe „Bóg zapłać”… ale pracując sama, czuję się najlepiej i… myślę czasami, że czułabym się lepiej, gdybym miała… coś własnego.
— Myślisz o biurze detektywistycznym?
Diana potaknęła ochoczo.
— Mogłabym przez całe dnie grzebać w cudzych sprawach i dostawałabym za to pieniądze. I wszystkie zasługi, cała moja praca, byłaby naprawdę… moja. Nie byłabym jedynie ogniwem w całej procedurze ganiania za przestępcami, ogniwem, o którym i tak prawie nikt nie wie.
— Wyobrażam sobie ciebie w takiej roli… — przyznał. – Chociaż musisz przyznać, że spadłby lekko twój prestiż… teraz możesz mówić o sobie, że jesteś pierwszą Aurorką od pięciu lat i jedyną kobietą w swojej korporacji… a jako pani detektyw będziesz mogła przedstawić się jedynie jako osoba wypijająca dziesięć kaw dziennie.
Diana trąciła go w ramię długopisem.
— Jesteś beznadziejny. Gdybym nie miała żadnych osiągnięć, to nikt by mnie nie najął, no nie?
— Rozumiem, że pierwsze zlecenie zawsze przeżywa się najbardziej, ale po tych twoich niedomówieniach i tajemnicach, które skrywałaś przed Dorcas, zaczynam podejrzewać, że twoim najemcą jest ktoś raczej nieinteresujący.
— Jego tożsamość nie jest żadną tajemnicą, ale wolałabym, żeby ta dziewucha przestała się wtrącać – odparowała. – To redaktor naczelny Proroka Codziennego, który zaczepił mnie zaraz po tym, jak wysłałam do dowody na nadużywanie swoich praw przez Związek Quidditcha.
— Och, a więc zwolnienie Nicka McDonalda to twoja sprawka?
Di puściła do niego oczko.
— Nie wiem, dlaczego ta osoba  ufa bardziej mnie niż szefowi korporacji kryminologicznej – czyli Sethowi Potterowi… ale nie ukrywam, że nieco połechtało to moje ego. Stwierdziłam, że muszę rozwiązać sprawę Calliope za wszelką cenę, nawet jeśli Seth mnie za to wywali, i wtedy przypomniałam sobie o tobie, Liam.
— Przypominam ci zwalniającego cię Setha Pottera?
Nie. Ale pewnie nie zdziwi cię fakt, że bardzo szybko dowiedziałam się o twoim amatorskim śledztwie w sprawie morderstwa Calliope Meadowes, które prowadziłeś jeszcze w zeszłym roku, i o tym, że pan Seth zdusił je w zarodku.
Liam kiwnął głową z uznaniem.
— Widzę, że śledzisz mnie wytrwale długo po tym, jak przestaliśmy się spotykać – zażartował. Sięgnął po pustą filiżankę, którą trzymał w szufladzie biurka i napełnił ją angielską herbatą. – Czego ode mnie oczekujesz?
— Odpowiedzi – powiedziała po prostu. – Chcę, żebyś powiedział mi wszystko, co wiesz o tej sprawie i pomógł poskładać to do kupy. Chcę, żebyś został moim wspólnikiem… tak jak za dawnych czasów.
Wyciągnęła do niego rękę niczym pracodawca, ale Liam nie uścisnął jej tak od razu. Perspektywa współpracy z Di wydawała się niezwykle kusząca – zresztą, wszelkie ekstrawagancje urozmaicające jego karierę zawodową zwykle niezwykle go pociągały – chciał jednak najpierw wybadać, co w trawie piszczy. Pomimo rozsądku i roztropności, Diana nie wyzbyła się całkiem trzpiotowatości i siły uczuć pozostałych przedstawicielek rodziny Jenkins, dlatego nie mógł dawać głowy, czy czasem nie dała się porwać lekkomyślnemu, idealistycznemu pomysłowi odmiany swojego życia i w rezultacie nie została przedstawicielką jakiś podejrzanych typów. 
Kto cię zatrudnił?
Diana nie cofnęła ręki, ale uśmiechnęła się przebiegle i puściła do niego oczko, co było już dużo mniej oficjalne.
— Traversowie.
— Traversowie?
Jedyne, co Liam wiedział na temat rodziny Travers to to, że byli dosyć majętnym rodem czystokrwistym, który jawnie popierał Voldemorta. Jaki pożytek mieliby w odnalezieniu zabójcy Calliope Meadowes?
Może jeden z Śmierciożerców za tym stoi, pozwolił swojemu detektywistycznemu zmysłowi trochę podryfować. I chcą go teraz odnaleźć w tak zmyślny sposób. Tylko po co, u licha, jakiś Śmierciożerca miałby zabijać małą dziewczynkę, która w dodatku sama pochodziła z rodziny o poglądach podobnych do Traversów?
— To najbliżsi krewni Greengrassów, a więc i Meadowesów – pośpieszyła z wyjaśnieniami Di. – Czy ty spałeś na zjazdach rodzinnych, Liam? Są na tyle bogaci, żeby mieszać się w sprawy już tak nieaktualne i drugorzędne, i na tyle wścibscy i dziwni, aby robić z tego jakąś… ezoteryczną tajemnicę. A w dodatku – odznacza ich straszliwe pieniactwo. Wracają do tej sprawy tylko dlatego, żeby mieć jakikolwiek powód do sądzenia się, bo nie wydaje mi się, żeby bardzo tęsknili za Calliope.
— Naprawdę, Di? Służysz jako rozrywka dla bandy zepsutych arystokratów? – pokręcił głową Liam, chociaż wcale nie był zaskoczony. Niezbyt przekonywały go motywy tej rodziny, ale teraz przestawał wierzyć w to, że w całą sprawę jest zamieszany Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
— Może i tak – wzruszyła ramionami. – Ale ja mam z tego pieniądze i dużo radochy. Uwielbiam podobne zbrodnie. Uwielbiam zbrodnie na zjazdach rodzinnych i uwielbiam morderstwa podczas bali. To takie dziewiętnastowieczne!
Liam roześmiał się i uścisnął wreszcie wyciągniętą rękę Di, bo i jego zaczynało to bawić. Pamiętał tak dobrze czasy ich wspólnych amatorskich śledztw w Hogwarcie – to był okres w jego życiu, kiedy naprawdę czuł się spełniony w swoim zajęciu, i potrzebny. W dodatku, chyba nic tak nie dowartościowało pojęcia o własnej inteligencji niż pomyślnie rozwiązane śledztwo kryminalne.
Poderwał się z miejsca i pognał w kierunku przeciwległej ściany, ozdobionej staroświecką makatą. Jeszcze za czasów Hogwartu zauważył w gabinecie profesor McGonagall niezwykle użyteczną tajną skrytkę, niby wyżłobienie w kamiennej, szarej ścianie. Z zewnątrz ukrywał ją ciężki, gruby gobelin przedstawiający dostojnego, czerwono-złotego smoka, jednak stanowił on najmniejsze zabezpieczenie. Po schowaniu do niej fiolki nielegalnego eliksiru, stał się on niewidzialny dla oka, jakby okryła go niewidzialna, powietrzna zasłona. Wystarczyło jednak sięgnąć ręką do środka skrytki, a zaklęcie dekoncentrujące już przestawało działać, a fiolka stawała się nie tylko wyczuwalna, ale i z powrotem zupełnie widoczna. Uczniak-Liam odniósł wówczas zwycięstwo i nie został przyłapany na posiadaniu nielegalnych substancji. A gdy tylko nadarzyła się okazja wymiany gabinetami, nie zwlekał ani sekundy – podejrzewał, że wgłębienie nie jest jedynym dogodnym sejfem na przestrzeni tego pokoju, i okazało się, że miał rację.
— Jeśli szukasz swoich akt prawnych ukrytych za makatą, to mam je tutaj – odezwała się Di, podnosząc gruby plik papierów. Liamowi opadła szczęka.
Jak…
— Nie bądź niemądry – prychnęła i uśmiechnęła się przemądrzale. – Za dywanikiem? Chyba nie ma bardziej przewidywalnego miejsca do ukrycia, a z zaklęciem dekoncentrujących mój fałszoskop poradził sobie od razu – spojrzała na zszokowanego Liama poważniej. – Już nie jestem amatorką. Mam też twoje papiery ukryte  pod ruchomym kafelkiem i w szafie, za krawatami. Ale… nie za wiele z nich rozumiem, kiedy nie mam wiadomości, na których mogę bazować.
Profesor Argent dość szybko otrząsnął się z szoku, a natrętne myśli nabrały wydźwięku zgoła innego: czy Diana jest jedyną tak wścibską i spostrzegawczą jednostką, czy jego uczniowie też już dawno go rozgryźli? Padł z powrotem na krzesło za biurkiem i poczuł się niezwykle biedny ze swoim marnym dorobkiem pedagogicznym.
— Mam po prostu odpowiadać na twoje pytania?
— Nie mów, że po prostu – zaprotestowała Di, podkładając mu jego własne notatki i zebrane dokumenty pod nos. – To ważna funkcja.
Liam wyglądał jakby chciał zaprotestować, ale ostatecznie się poddał i skinięciem głowy zezwolił Dianie na rozpoczęcie wywiadu.
— Hmm… - zerknęła do swoich notatek. – A więc Seth zamykając twoje śledztwo, podał za powód to, że zniesławia ono jego rodzinę?
— To już sam wydedukowałem. On raczej twierdził, że to śledztwo nie ma sensu, że rozdrapuje rany Meadowesów, i że zostało już zamknięte przez wydział kryminologiczny i przez czarodziejską policję, a ja…
— …powinieneś trzymać się swoich spraw – uzupełniła. – Wiesz co? Jego zachowanie oraz stosunek Traversów nieźle dał mi do myślenia. W końcu Seth jest nie tylko szefem korporacji i naszym najlepszym kryminologiem, ale również czystokrwistym i nieskalanym arystokratą. Naprawdę musi mieć coś przeciwko temu śledztwu, skoro oni wynajęli mnie… ani z dobrej rodziny, ani bez majątku…
Mężczyzna zadumał się głośno.
— Właściwie to on zamknął śledztwo nie od razu, tylko w dość strategicznym punkcie. Nie wiem, czy dopiero po czasie się o nim dowiedział, czy też z początku nic z nim nie robił, a zareagował kiedy sprawy zaszły za daleko… w każdym razie wysłał on do mnie list po tym, jak zacząłem sprawdzać Jesse’ego van Weerta.
Jesse’ego van Weerta? A po co?
— Dorcas oskarżała właśnie jego – wzruszył ramionami. – Twierdziła, że podszedł do niej podczas kotyliona i dał do zrozumienia, że wie, co się stanie z Calliope.  A  pamiętajmy o tym, że Jesse to bratanek żony Setha, syn jego szwagierki, no i kuzyn Jamesa.
Duża zmarszczka przecięła alabastrowe czoło Diany. Coś jej nie pasowało, to nie ulegało wątpliwości, w końcu sam Liam też nie dowierzał nierzetelnemu materiałowi dowodowemu. Jeśli Seth Potter chciał zatuszować jakiś rodzinny skandal, nawet jeśli dotyczył on raczej włoskich krewnych swojej żony, na pewno zaczął od podrobienia dowodów, od zamącenia w zeznaniach świadków, tak, żeby nawet najwybitniejszy kryminolog nie mógł potem pozbierać wszystkiego w jedną całość. Ale nawet kiedy odkładało się na bok wszystkie dokumenty i akta – coś się tutaj nie zgadzało. Dorcas na pewno nie kłamała w sprawie tego, co widziała, skoro chodziło o sprawę tak wzniosą jak pomszczenie własnej siostry. Ale to, że Jesse van Weert napomknął jej o zbrodni, zanim w ogóle o niej doszło i to, że był zupełnie wykluczony na liście potencjalnych zabójców, przynosił kres logicznemu podejściu do całego zajścia.
— Skąd Seth wiedział o tym, że prowadzisz tę sprawę? – westchnęła Diana, notując coś wytrwale w swoim skorowidzu. Liam wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Ale jest kryminologiem. Być może sprawdza korespondencję z Ministerstwa, bo wysłałem prośbę do redakcji Proroka o listę gości z kotyliona. Ale to oznacza, że sir Travers – twój zleceniodawca i redaktor naczelny – musiał zdawać sobie z tego sprawę, a skoro mówisz, że zupełnie mu nie ufa, to tutaj wszystko znowu zaczyna mi się nie zgadzać. Albo po prostu ma tutaj jakiegoś szpiega.
Di potaknęła i pisała dalej, chociaż Liam nie dostrzegał w podanych przez siebie informacjach nic znaczącego dla śledztwa.
— Czy Jesse van Weert to nie ten, który zginął podczas skandalu we Flers?
— Nie, to był jego starszy brat Phil. Jesse wciąż żyje i w tym roku kończy Akademię Wenecką.
— Przyjechał razem z bratem na kotylion, kiedy ten zaręczał się z Sereną Marceu?
— Jak dobrze znasz sprawy kryminalne z ostatnich pięciu lat? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Di przerwała notowanie, żeby puścić do niego oczko.
—Lepiej niż ty swoją matkę.
Znowu nachyliła się nad skorowidzem, jakby chciała zapisać sobie tę ripostę na przyszłość i zaczęła mówić, bardziej do samej siebie niż do swojego wspólnika:
— Mam specjalny przedmiot w Szkole Aurorstwa, który polega na wkuwaniu starych akt i deklamowaniu z pamięci listy Śmierciożerców. Ale dostęp do dokumentów z ostatnich lat mamy bardzo wybiórczy… O sprawie Calliope wiem tylko tyle, ile wyczytałam ze sprawozdań w gazetach. Tak się składa, że byłam wtedy na kotylionie, widziałam debiutantów i słyszałam o zaręczynach nowej siostry Elizabeth McDonald ze starszym van Weertem. Może byłam dużo mniej doświadczona, ale tamta noc wydawała mi się zupełnie spokojna i pokojowa. Nie zauważyłam nikogo podejrzanego… a wiesz, że ja mam małego bzika na punkcie podejrzanych rzeczy – przez chwilę umilkła, jakby odtwarzała ekspresowo cały ten wieczór w swojej głowie i jeszcze raz sprawdzała, czy coś nie wydaje się tam niepokojące. – Ta śmierć była dla mnie zupełnym szokiem… to dziwne, bo ja zwykle przeczuwam morderstwa… tak podświadomie czuje, że ktoś wyzionie niedługo ducha. Tego wieczora praktycznie wszyscy tańczyli w ich sali balowej, a przecież ciało tej dziewczynki znaleziono zmasakrowane w jeziorze. To mógłby być ktoś z zewnątrz, ale ochrona nie wpuszczała nikogo bez zaproszenia, i wiem, że pilnowano tego dosyć dobrze. Zostają nam więc jedynie debiutanci oraz ich rodziny, chociaż nie przychodzi mi do głowy nikt, kto chciałby krzywdy Meadowesów. Van Weertowie nie są stąd i nie znam ich zwyczajów, więc to jakiś punkt zaczepienia.
 — Jesse był ponoć chory i został w Wenecji – wyjaśnił, gdy nabrał pewności, że Di nie powie już nic więcej. – Czuwali przy nim najlepsi uzdrowiciele z Florencji i samego Rzymu – Diana wzniosła oczy ku niebu. - Jego rodzice, brat oraz Potterowie udali się razem na kotylion, a Jesse leżał przykuty do swojej jedwabnej pościeli i pilnowała go służąca van Weertów, Jenna Chamberlain.
— Jedna z wielkiego rodzeństwa Chamberlainów? – zapytała podejrzliwie. Liam potaknął.
— Dokładnie ta sama. No i, rzecz jasna, bliska kuzynka van Weertów i Potterów.
— Namierzyłeś ją?
— Jenna twierdzi, że przez cały czas była przy łóżku Jesse’ego, a on sam był zbyt chory, żeby wyjeżdżać do Cardiff na kotylion – pokręcił głową. – Potwierdzają to również lekarze, a z jego szpitalnych dokumentów jasno wynika, że cierpiał na ciężki skrofunfulus i nie mógł się ruszać… o, sama zobacz – podał jej zaświadczenie lekarskie, skopiowane zaklęciem Gemino z jakiegoś włoskiego magicznego szpitala.
Z bazgrołów i pięknych, energicznych włoskich wyrazów Diana zrozumiała jedynie tyle, że był pod stałą opieką przez jakieś dwa miesiące. Kiedy ona chorowała na skrofundulusa, doszła do siebie po trzech tygodniach. Albo arystokratów cechował bardzo słaby układ immunologiczny, albo cało to zwolnienie było grubymi nićmi szyte.
— Wydaje mi się, że to sfingowane – spojrzała bez przekonania na wymyślny podpis doktora Merrizano. – Ale to niepodważalne alibi. Traversowie potrzebują mocnych dowodów przed sądem, a chociaż Crouch jest chory na głowę, ani przez sekundę nie rozważy winy tego chłopaka, jeśli ktoś pokaże mu to zaświadczenie.
— Sam mówiłem Dorcas, że dalsza nagonka na Jesse’ego nie przyniesie żadnych rezultatów – potaknął. – Kopałem jednak dalej, o nie dawała za wygraną… I zanim Seth zamknął moją sprawę, dowiedziałem się jeszcze jednej niezwykle znaczącej rzeczy. I wydaje mi się, że to jest prawdziwa przyczyna, dlaczego pan Potter tak usilnie stara się sprawić, by wszyscy zapomnieli o tej zbrodni.
Diana wysłała mu spojrzenie, które jasno sugerowało, że jest ciekawa, co ma do powiedzenia, ale raczej wątpi w fakt, że posiada naprawdę znaczące informacje. Liam uśmiechnął się triumfalnie. Sięgnął do sterty papierów, które dziewczyna znalazła za gobelinem, energicznie je posortował i wreszcie przedstawił przedmiot swoich badań. Oczy rozbłysły pannie Jenkins z podniecenia.
— Kojarzysz szaloną May Potter? – postukał paznokciem w jej zdjęcie doczepione do skopiowanych akt. – Adoptowaną córkę Setha Pottera, która ma schizofrenię i problemy z narkotykami?
— Czy kojarzę? – prychnęła. – Błagam! To celebrytka w Biurze Aurorów. Jasne, że ją kojarzę. Cały nasz oddział prześciga się w zgadywaniu, dlaczego tak inteligentny facet jak Seth bawi się w taką dziecinadę, w którą i tak nikt nie wierzy i wciska wszystkim bajeczkę o jej rzekomej schizofrenii.
Liam uśmiechnął się pobłażliwie.
— Serio?
— No bo chyba nie wierzysz w ten absurd – prychnęła. – I jeśli chcesz mi teraz opowiedzieć kolejną historyjkę, o tym jak to biedne dziecko przegrało walkę z własnymi demonami… — Nagle zmarszczyła brwi i zdała sobie sprawę z tego, do czego zmierzał Liam. – Ale czekaj… Seth zaczął tę śpiewkę później, no nie? Kotylion miał miejsce na czwartym roku Emmeliny – czyli też jej, bo one są rówieśniczkami. A cały ten cyrk z chorobą psychiczną stał się głośny dopiero po skandalu we Flers, kiedy Jamesa Pottera oskarżono o zabójstwo, a on zaczął upierać się, że ratował swoją niezrównoważoną siostrę.
— Mylisz się i zarazem masz rację – rzekł zagadkowo profesor Argent. – Cyrk ze schizofrenią rozpoczął się przed skandalem we Flers, ale po kotylionie… właściwie to niezrównoważona May przywitała rok siedemdziesiąty piąty, bo po raz pierwszy usłyszałem tę historię w Nowy Rok. Wiesz… Na początku, to ja też wątpiłem w jej schizofrenię... to wydawało mi się typowym naciąganiem dowodów, żeby dzieciaki Potterów nie musiały ponosić konsekwencji swoich własnych czynów. Ale wtedy usłyszałem coś ciekawego, co wiązało się z kotylionem… i zainteresowałem się całą sprawą nieco bardziej. – Schował teraz akta dziewczyny na spód kupki i odsłonił kartę zdrowia, zapełnioną od góry do dołu wąskim, niezrozumiałym pismem megamedyków wielu oddziałów, szpitali i dziedzin. Diana zmarszczyła brwi. – Przeczytaj o jej badaniach. O jej zachowaniach. O jej sposobie myślenia… - Znowu namieszał w dokumentach, rzucając kartę medyczną pod nos Di, a odsłaniając przed nią kopię abstrakcyjnych lub surrealistycznych obrazów. Pani detektyw poczuła niemiły dreszcz, kiedy sięgnęła po jedno z tych „dzieł sztuki”.
Przedstawiało ono dziewczynę otoczoną przez stworzenia przypominające dementory, tylko że o twarzach wilków. Sięgnęła po następne. Nigdy nie przepadała za malarstwem abstrakcyjnym – doszukiwanie się drugiej głębi w bazgrołach i chaotycznie rysowanych kreskach i kropkach wydawało jej się niedorzecznością i bzdurą. Kiedy jednak oglądała takowe plątaniny kształtów, form i linii w wykonaniu May Potter, naprawdę dostrzegała jakąś metaforę, jakąś prawdę i myśli zawoalowane za płótnem. Zdawało jej się, że obrazy krzyczą do niej i starają się opowiedzieć pewną historię… ale Diana nie chciała w ogóle jej poznawać. Sama obserwacja wystarczająca jeżyła włos na karku.
Oblizała wargi i oddała kopie obrazów Liamowi. Jej mina pozostała nieprzekonana.
— To jeszcze o niczym nie świadczy.
 — Zgadzam się z tobą – potaknął. – Ale jestem również jej nauczycielem i widzę ewidentnie, że nie tyle co z jej umysłem, ale w ogóle z nią coś jest nie w porządku. Tutaj nie chodzi o samą narkomanię. Ma dziwne halucynacje, obsesje, próbuje odizolować się od całego świata – stuknął palcem w dokumenty wypisowe ze szpitala, które wcześniej podsunął pod nos Diany. – Masz rację, Van Weertowie, Potterowie i cała reszta tych spowinowaconych rodzinek lubowała się w podobnych niesamowitych historiach o tym, że ich zdemoralizowane dzieci tak naprawdę są ofiarami, a nie oprawcami. Wszystkie te historyjki kupował i uznawał Nick McDonald, bo w czasach kiedy on stanowił głowę Wizengamotu, wszystko uchodziło im na sucho. On sam był powiązany z całym tym absurdem, z całą tą korupcją i tą degeneracją. A choroba psychiczna to doskonały pomysł, naprawdę świetne posunięcie, które tłumaczyło, dlaczego May nic nie mówi na temat rzezi mugolów i śmierci Deana Walkera, której była świadkiem. Bardzo dobrze to rozegrali, bo przecież można odwrócić zaklęcie modyfikujące pamięć, a chorobę psychiczną najpierw trzeba wyleczyć. A udawać jest dość łatwo. 
Mimo to… Tym razem jednak wydaję mi się, że choroba psychiczna nie była tanią wymówką, bajeczką przyozdobioną w łapówkę. Ją naprawdę spotkało coś strasznego. Pierwsze badania pochodzą pół roku sprzed skandalu we Flers, a dokładnie w sylwestra 1974. W…
— W dzień śmierci Deana Walkera i rzezi na mugolach – dokończyła Diana, przygryzając niepewnie wargę. – Ciekawe, prawda?
Liam uśmiechnął się z triumfem.
— Jeszcze ciekawszy jest związek tego z naszą sprawą. Śmierć Deana Walkera miała miejsce jakiś tydzień po kotylionie. Te sprawy mogą być ze sobą powiązane, skoro Seth próbuje zatuszować i jedną, i drugą.
— Rozumiem, że May nie było z Potterami u Meadowesów? – spytała dziewczyna, przypominając sobie nagle o robieniu notatek.
Liam pokręcił głową.
— Potterowie nie zabrali May na kotylion w ramach kary. Została ona odesłana do Wenecji, gdzie miała pomogać Jennie w opiece nad swoim kuzynem Jesse’im van Weertem, wspomnianym już przez nas ciężkim rekonwalescentem.
— Dlaczego? – spytała, nie odrywając spojrzenia od notatek. – Dlaczego wysłali ją w ramach kary? Co zrobiła?
— Może źle dobrałem słowa – przyznał. – Powinienem raczej powiedzieć: wysłali ją tam z obawy, że może wykorzystać kotyliony zgiełk, żeby uciec.
— Dokąd? I po co miałaby od nich uciekać.
Argent przez chwilę podtrzymał napięcie, gotowy zrzucić największą bombę, jaką posiadał:
 — Ponieważ spotykała się wtedy z jednym z najbardziej nawiedzonych nastolatków w historii.
Cień przebiegł po twarzy Di, ale nie dała się ona wybić z rytmu. Przełknęła głośno ślinę i zapytała neutralnie:
— Z Isaakiem Monroe?
— Nie – parsknął Liam. – Ale blisko. Z Deanem Walkerem.
Pióro wypadło dziewczynie z ręki. Jej piękna twarz zamarła w wyrazie niemego szoku.
— To przerażający zbieg okoliczności.
May Potter spotykała się z Deanem. Wściekli Potterowie kazali jej opiekować się chorym Jesse’im, aby nie wymknęła się gdzieś ze swoim chłopakiem. Na kotylionie Jesse zagroził Dorcas, pomimo tego że setki mil dalej leżał w łóżku i umierał. Calliope zginęła. Tydzień później zginął Dean, a May była świadkiem jego śmierci i postradała zmysły.
Co się tam działo?
— Seth i Belle obawiali się, że pod ich nieobecność spotka się z Deanem, dlatego przetransportowali ją aż do Włoch, gdzie miała pomóc Jennie w zajmowaniu się schorowanym Jessim – powtórzył Liam i podał jej kolejne pióro. Diana nie zwróciła na to uwagi – dopiero co przeniosła się do równoległego świata swojego analitycznego myślenia.  – Jak myślisz, co się stało?
— May i Dean nawiali na kotylion – wyszeptała nieprzytomnie niczym Pytia.
Liam zacmokał.
— Na to już nie mamy dowodów. Ale nie ulega wątpliwości, że uciekli – nawet jeśli nie na kotylion - a Seth nie chce, żeby inni o tym wiedzieli. Wiesz… siedzenie z Jesse’im i Jenną to jej jedyne alibi, a jeśli je straci, to automatycznie wskoczy na listę podejrzanych za zabójstwo Calliope, biorąc pod uwagę, że tydzień później świadkowała kolejnym zabójstwom – czy tam rzezi na mugolach i samobójstwu Deana, samobójstu, w które zwątpi każdy kryminolog.
Di nagle wybudziła się z myślowego transu i niemalże pisnęła na samą wzmiankę o „zwątpieniu kryminologa”.
— Uwielbiam sprawę śmierci Deana Walkera  - przyznała, z błyskiem w oku. – Mord z premedytacją najwyższej klasy. Wszyscy świadkowie byli odurzeni, a główny badacz zajścia sam sfingował dowody na korzyść zabójcy. Kiedyś dostaliśmy zadanie na zajęciach, aby opisać mord doskonały, a ja naprawdę chciałam wpleść do mojej pracy wątek inspirowany historią Deana i udającą chorobę psychiczną May… no ale Seth mógłby potem się nieźle czepiać, więc zmieniłam temat na morderstwa płatnego zabójcy, poszukiwanego przez żonę zdradzającą ministra… Dostałam najwyższą ocenę.
Liam pochylił głowę nad papierami, żeby ukryć szeroki uśmiech. Niedbale przejrzał wszystkie swoje zapiski, zastanawiając się gorączkowo czy wie o czymkolwiek innym, co może mieć związek z tą sprawą.
— To chyba wszystko, co wiem, Di… — mruknął, przyglądając się niepewnie ostatnim zapiskom, sporządzonym z samego początku jego śledztwa. – Chociaż... jest jeszcze jedna rzecz.Tej samej nocy, kiedy zamordowano Calliope, szala sprawiedliwości przychyliła się z powrotem na korzyść dobra. Brygadzie Uderzeniowej udało się złapać przestępców, ale zupełnie innego pokroju. Chodzi o Elijaha DeVitta i Kenny’ego McDonala, handlarzy narkotykami. Kręcili się oni wokół Aurorów, czarodziejskiej policji, Brygady i całej reszty badaczy tej sprawy, kompletnie odurzeni. Próbowali sprzedać im Demencję – a raczej, powiedzieli, że mają ją od nich odkupić, a oni w zamian powiedzą im, kto zamordował Calliope Meadowes.
— I co mówili? – prychnęła Di, spodziewając się czego abstrakcyjnego.
— Coś o czarnym wilkołaku.
Spojrzała na niego jak na szaleńca. Ta sprawa na chwilę obecną była dość pokomplikowana – nie trzeba wplatać w nią jeszcze niezarejestrowanych watah wilkołaków i odwiecznego problemu moralnego, czy należy zwalczać likantropów czy zaniechać prześladowań.
— Nie znoszę ćpunów – powiedziała ostatecznie i oddała Liamowi jego pióro, nie dopisując na ten temat ani słowa. – Myślę, że powinniśmy teraz wymienić nasze poglądy na tą sprawę… Zagłosować, czy wierzymy w następujące zeznania i materiał dowodowy, czy uważamy go za sfingowany.
Liam zgodził się na to z entuzjazmem. Tak samo pracowali z Di za dawnych lat – głosowali, kto według nich jest sprawcą jakiegoś pomniejszego przestępstwa lub też decydowali, który z tropów jest warty ich uwagi. Diana nachyliła się nad swoimi notatkami i zaczęła czytać przebieg zdarzeń:
— Jeden: Jesse van Weert zaraża się skrofungulusem. Prawda czy fałsz?
— Potwierdzają to lekarze i jego dokumenty – stwierdził. – Prawda.
— Dokumenty mogą kłamać, a lekarze mogą być przekupieni – wzruszyła ramionami. – Powinniśmy polegać raczej nie na karcie chorób, tylko na zeznaniach kogoś, komu nie będzie zależało na obronie honoru ani van Weertów, ani Potterów… Chamberlainowie są z nimi straszliwie skłóceni, czyż nie? W zeszłym roku sądzili się ze sobą o praktycznie wszystko. Myślę, że przedstawią nam prawdę na tyle zdemonizowaną, że wyciągając wypadkową z niej i z oficjalnej wersji Setha Pottera, znajdziemy coś bliskiego prawdy.
—  Myślisz o rozmówieniu się jeszcze raz z Jenną Chamberlain?
Di potaknęła.
— Od tego powinniśmy zacząć. Póki co głosuję na: fałsz, ale nie wyrobiłam sobie jeszcze do końca opinii. Dwa: May Potter zostaje odesłana przez rodziców do Włoch, gdzie za karę ma pomagać Jennie w opiece nad schorowanym Jesse’em. Prawda czy fałsz?
— Tak brzmi oficjalna wersja i wydaje mi się, że jedyne, nad czym możemy gdybać, to czy pozostała tam do końca, jak utrzymuje Seth, czy też uciekła… tak więc prawda.
Diana wzruszyła ramionami.
— Też mi się wydaje, że na tym etapie wszystko trzyma się kupy. Prawda. Trzy:  Na kotylionie pojawia się Jesse van Weert i zaczepia Dorcas. Prawda czy fałsz?
— Tutaj rozmywa się praktycznie wszystko – zauważył Liam. – Ale nie ulega wątpliwości, że Dorcas nie kłamie. Nie miałaby powodu, żeby utrudniać nam to śledztwo, a jeśli już miałaby kłamać, to na pewno wymyśliłaby coś o wiele mniej abstrakcyjnego. Prawda.
Panienka Jenkins nie była tego taka pewna.
— Dorcas dobrze zna całą tę bandę, jest z nimi blisko zaprzyjaźniona, a poza tym dość łatwo wyperswadować jej… pewne rzeczy. Tym razem myślę, że albo kłamie, albo ktoś ją oszukał. Fałsz.
Następny fakt podsumował Liam:
— Cztery: Ginie Calliope Meadowes. Prawda czy fałsz?
Diana uśmiechnęła się szeroko.
— Ta sprawa jest dziwna, ale nie na tyle, żeby podważać jej zgon. Nie wydaje mi się, żeby ośmiolatka mogła sfingować własną śmierć i uciec gdzieś na Guam. Prawda.
Prawda. Pięć: Kenny McDonald i Elijah DeVitt zostają złapani na handlu narkotykami. Mówią, że wiedzą, kto zamordował Calliope i nazywają go „czarnym wilkołakiem”. Prawda czy fałsz?
— To głupi żart i bełkot ćpunów. Fałsz.
— Również uważam, że jedynie się wygłupili… ale można ich rozważyć jako ewentualnych sprawców. Ludzie różnie zachowują się pod wpływem narkotyków.
— Sześć: Nick ułaskawia syna i wysyła Elijaha do Azkabanu. Prawda czy fałsz?
— To miało miejsce dużo później, bo sądzili się tam przez wiele miesięcy – pokręcił głową Liam. – Nick starał się przeczekać, aż ludzie zapomną o tej sprawie, żeby ułaskawienie Kenny’ego stało się trochę mniej… bulwersujące.  
— Jeśli urwą nam się wszystkie tropy… mam nadzieję, że do tego nie dojdzie – westchnęła Di. – To możemy albo pojechać do Azkabanu i rozmówić się z Elijahem, albo odnaleźć Kenny’ego. Jestem pewna, że nie nawiążemy z nimi najmniejszego porozumienia, ale może powiedzą coś głupiego, co pogrąży ich samych.
— Kenny’ego poszukuje połowa Ministerstwa na zlecenie Croucha. Nick ukrył go dobrze, w jakimś kraju, gdzie nie ma ekstradycji. Odnalezienie go może okazać się trudniejsze niż rozwiązanie całej tej sprawy… — pokręcił głową ze zwątpieniem. – A żeby rozmówić się z więźniem, musimy mieć zgodę ministra i również samego Croucha… a on na pewno zacznie zadawać pytania, i nie ma szans, żeby przeszło to obok uszu Setha.
— Gdyby naprawdę nam na tym zależało, to daję słowo, że odnajdę Kenny’ego w przeciągu dwóch dni – wywróciła oczami. – Trzeba po prostu wiedzieć, kogo pytać. Uwaga, Liam - dochodzimy do najciekawszego obrotu sprawy. Siedem: May wymyka się z Deanem. Prawda czy fałsz?
Prawda – mruknął. – Gdyby siedziała z Jenną i Jesse’im, Seth nie próbowałby tak bardzo zatuszować całej sprawy.
— Ja też głosuję za prawdą – potaknęła. – Osiem:  Tydzień póniej, w Sylwestra, ginie rzesza mugoli, a Dean Walker popełnia samobójstwo. Prawda czy fałsz?
— Nigdy nie wierzyłem w samobójstwo Deana Walkera czy jego śmierć przez przedawkowanie narkotyków – wzruszył ramionami. – Ale nie zajmowałem się nigdy tą sprawą i nie chcę opierać sądów jedynie na swoich przypuszczeniach. Prawda.
— Ja za to zawsze fascynowałam się tym zabójstwem – czy tam samobójstwem – i tak jak już mówiłam – był to mord najwyższej klasy. Po raz kolejny mówię: fałsz.
Oboje wymienili spojrzenia. Swoje wzajemne zdanie na temat większości tych faktów już znali albo przynajmniej się go domyślali – ale pozostała jeszcze jedna sprawa, najbardziej kontrowersyjna i najbardziej ciekawa, która jeśli zostanie rozwiązana, być może otworzy im drzwi do rozwiązania zagadki nie tylko jednej zbrodni.
Diana przełknęła ślinę. Odczytała ostatnie zdanie zapisane w skorowidzu podczas rozmowy z Liamem. Stanowiło ono przedmiot jej rozmyślań na następne godziny:
— Dziewięć: May Potter traci zmysły. Prawda czy fałsz?
 ____________________________
* W „Insygniach”, w „Opowieści Księcia”, Lily mówi Snape’owi, że Mulciber zaatakował MM. Zapewne czekał go bardzo smutny koniec, ale o tym Lilka już nie wspomniała i właściwie wyszło na to, że to Mary jest ofiarą. Stąd zdumienie Emmeliny. 
** O wyminach już wspominałam w zakładce "Kanon" i były o tym też wzmianki w poprawionych rozdziałach pierwszej części, ale w dużym skrócie: 
WYMIANA CAŁOROCZNA
Do Hogwartu z Beaux - Hestia
Z Hogwartu do Beaux - Mary
WYMIANA PÓŁROCZNA - PIERWSZY SEMESTR
Do Hogwartu z Beaux - Camille
Z Hogwartu do Beaux - Joy Flores (z Piękności)
Mary zapragnęła wrócić wcześniej, dlatego zamieniła się "miejscami" z Joy, tak że Mary wróciła po pół roku, a Joy została jeszcze na dłużej.
WYMIANA PÓŁROCZNA - DRUGI I TRZECI SEMESTR
Do Hogwartu z Beaux - Chase
Z Hogwartu do Beaux - Macnair
Szczegóły w zakładce "Kanon".



Pogadana i druga część (raczej krótsza) - jutro, no w najgorszym wypadku pojutrze.
Co w 27.2?
> następne osiem fragmentów, w tym rozmowa Doriana z Lily (ale to będzie trochę inaczej),
> jeśli zastanawiacie się, gdzie do cholery jest Mary, to Mary wróci;
> będzie rozmowa Doriana z Jamesem i Jamesa ze swoim ojcem;
> będzie też rozmówka Malviny Pettigrew z synem i Llyala Lupina z synem;
> będzie scena Chase'a i Hestii;
> a Dorcas dowie się o eliskirze miłosnym
> no i rzecz jasna - Jily.

18 komentarzy:

  1. Obiecuję, że nabazgrolę dwa komy.
    Kath.

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę to przemyśleć... Później coś naskrobie.

    ~U.P.Z.K.C.N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hello,
      skoro obiecałam, to trzeba słowa dotrzymać.
      1. Narazie nwm co sądzić o Di... No bo siostra Emmy nie może mieć niecnych zamiarów! A co jak tak?! Po tobie wszystkiego można się spodziewać. Wątek kryminalny ruszył z kopyta! <3 Nareszcie!! * wydaje okrzyk radości* I jeszcze Crouch zastąpił McDonalda... Z jednej strony to dobrze, że on nie przyjmuję łapówek etc. etc. Ale czy będzie dobrym wyborem? Jak wiemy z kanionu miał lekkiego bzika na punkcie sprawiedliwości. Hmmm...
      2. Właśnie uświadomiła sobie, że Hagrid słucha całej tej opowieści, czyli podrasowanych problemów nastolatki. Jaki on kochany, a jednocześnie biedny, bo on nic się w tym nie orientuje. Cholibka.
      3. Agrr... Ta Jessica. Ciekawe jakie byłyby skutki złamania zasad cyrografu. Nwm co powiedzieć i tym bardziej nie ogarniam o co chodziło Mary.
      4. A sposoby Belle takie urocze. Ta rozmowa taka rodzinna <33 Ale jak tu się zachwycać w spokoju skoro Syriusz wpakował się w takie bagno?! Urocze wyjaśnienie Jamesowego czochrania włosów. A tak wogole to skąd wiadomo, że Hestia jest w ciąży z Rasaciem? Przeklęta dziurawa pamięć...
      5. Za dużo sielanki w tym rozdziale. Czy aby nie szykujesz czegoś grubego?! Chase się zrechabilitował, z powrotem go lubię <3 Po tej rozmowie chyba utwierdzilam się w przekonaniu, że wolę Chemmeline od Chesti.
      6. Mimo, że Peter to zdradziecki szczur itd.ta scena taka... miła. Ciekawi mnie dalszy przebieg rozmowy z panią Pettigrew.
      7. Zabójczy pomysł z tymi Poltergeistami, tylko ten głupi Dorian - czyli jedna z dwóch postaci, których nieciwrpie, druga to Trevor- i ten glupi Luke nie mogą odpuścić. Lily i Syriusz przeswietni. Ona naprawdę nic nie wie o tym całym układzie rodzin czarodzieji i ja też nie. Jestem ciekawa lekcji animagi <3
      8. Jak już mówiłam cieszę się, że ten wątek ruszył. Ale co do tego fragmentu, mam tylko jedną rozkmine... Czy May naprawdę straciła zmysły? Myślę, że tak, ale Potterowie chyba mimo wszystko byliby wstanie sklamac, by ją chronić. A i jeszcze ta sprawa Jesse'a, May i Deana... Ja już nic nwm!
      Pozdrawiam i życzę weny ;**

      Usuń

    2. Kochana!
      Zacznę od tego, że bardzo ci dziękuję za wszystkie twoje ostatnie komentarze, które postaram się wkrótce skomentować (mniej więcej chronologicznie z tym wszystkim lecę xD) :*. Jesteś wspaniała, dziękuję <3
      No i lecimy po kolei (z góry przepraszam za wszelkie literówki i inne błędy, bo odpowiadam na dość "mądrowatym" telefonie z równie "mądrowatą" autokorekta.
      1.Crouch na pewno z punktu widzenia sprawiedliwości, ministerstwa i w ogóle jest zmiana na lepsze, ale dla nas... to raczej nie wróży nic dobrego, zważywszy że czeka nas wkrótce proces Isaaka, a kochana Walburga chce jeszcze podać do sądu Syriusza. A chociaz widzę, że rosną podejrzenia wobec Di... hmm, ona pojawiła się tu przede wszystkim ze względu na Magic Grade, ale że Mud Dancing wygrało głosowanie, to póki co mniej istotne xD.
      2. Hahha dzielny jest faktycznie.
      3. Myślę że skutkiem byłoby coś istotnego do Felis Felicis - magiczny pech przesladujacy ją aż do wypełnienia umowy 😎.
      4. Skąd wiadomo? No bo Jayden to jedyny kandydat (przyznał, że w Sylwestra przespał się z Hestia).
      5.yeeey! Lubię rozbieżność zdań, haha. A tu większość chyba preferuje Chestie, więc tym bardziej się cieszę :*. Szykuje coś? Hahahah...
      7. Lekcja animagii już w 28 :*.
      8. A to się wszystko w finale rozjaśni :*
      Jeszcze raz dziękuję pięknie za komentarz. Trzymaj się cieplutko :*
      Abby

      Usuń
  3. OMG!!! God, jak ja dawno nie pisałam żadnych komów! Czuję się jak jakaś idiotka ;c Obiecałam ci juz tyle razy, że będę ciebie motywowała moimi komentarzami, ale mi nie wolno wierzyć :< Ale już jestem! I szykuj się na komentarz, który sprawi, że kopara ci normalnie opadnie XD
    1. Di! Ciekawa postać, nie powiem, ale coś mi w niej nie pasuje. Jakoś nie do końca jej ufam. Nie wiem dlaczego, ale nie wydaje się dobrą postacią.
    2. Syriusz&Lily, czyli jedni z moich ulubionych postaci :> Fajnie, że pokazał uczucia Blacka po tym felarnym wypadku Rega. Ogólnie to sądzę, że to Jo powinna za to odpowiadać. Poza tym jestem pod wrażeniem głupoty Lily. Jak można być tak nie taktownym i wypytywać się o prywatne (!) sprawy swojego przyszłego chłopaka! Dobrze, że Black ją powstrzymał!
    3. May Potter. Moim zdaniem nie jest chora, tylko jakieś wielkie i traumatyczne przeżycie sprawiło, że jest zagubiona. Jestem też zaskoczona Sethem Potterem, zważywszy na to, że to ojciec Jamesa, to myślam, że będzie uczciwy i nie będzie zatrzymywał sprawy morderstwa. Ciekawi mnie też, to co May powiedziała do Mary. Myślę, że jej chodziło o to, że a) May była świadkiem zabójstwa siostry Dori b) zabiła Deana.
    4. James&Lily, czyli nasze kochane Jily! Mam tylko jedno pytanie: Czy oni są juz oficjalnie para? ♡
    5. Syriusz! Dlaczego on jest takim idiotom? Dlaczego nie może traktować Dorcas (nie ważne, że jest dotknięta eliksirem miłosnym) poważnie?
    6. Chase&Emmelina, czy ja wspominałam ze ich kocham? Nie? To teraz to napisze! Kocham ich, jak nastolatka może kochać ulubiona parę w książkach! Niech Hestia się jebie i niech Emmie i Chase będą razem ♡♡
    7. Sprawa zabójstwa! Nie mogę się juz doczekać "Furii", żeby zobaczyć jakie będzie tego rozwiązanie!
    8. Osobiście myślę, że Jesse nie był chory, tylko poszedł na kotylion. Nie wiem czy to on zabił ta biedną dziewczynkę, ale myślę, że był w to zamieszany w jakimś procencie!
    9. Chciałam cie pochwalić ;> Jako, że czytam twój blog od prawie początków i z całą pewnością moge stwierdzić, że twój styl ogromnie ewoluował! Dawno nie czytałam niczego, co tak bardzo mnie poruszyło ;*
    Oczywiście czekam na NN i nie mogę się jej wręcz doczekać ;*
    W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiatruś <3. Kochana, nie masz pojęcia, jak cudownie jest odpowiadac na Twój komentarz... nie było cię tak dawno, że mysłam już, że rzuciłaś HzTLa w cholerę xD. Tak się cieszę, że cały czas (po tyyylu latach) jesteś cały czas ze mną i wciąż tak meeega mnie motywujesz.. Ledwo widzę Twój nick, a już mi się kopara niemal łamie od tego banana na twarzy hahah :*.
      Odpowiem tak jak ty w punktach, bo to mądre i zorganizowane ;>
      1. Hmm... hmm.. hmm... jedyne, co mogę powiedzieć to to, że w 29 kilka rzekomo dobrych postaci okażą się być złoczyńcami, ale nie powiem, kto to ;>. AAch... kocham tą tajemniczość.
      2. Wiem, że wkurzam takimi komentarzami, ale uwielbiam tak zwodzić haha ;> - nie wiemy wlaściwie, czy Black wyperswadował łażenie do Doriana Lily... może znowu się namyśli, zastanowi... no i nie zapominajmy, że cyrograf został podpisany, a "magia zawsze ma swoją cenę" jak to mówi Rumple z OUaTa.
      3. Do sprawy May i tego zabójstwa Deana i Calliope wrócimy w 28, bo w 27.2 dla odmiany znowu odtworzymy starą sprawę zabójstwa Phila, dziecka Sereny, piątej klasy etc. etc.
      4. Taaaak... to znaczy, Lily przegrała ten zakład, wisi Jamesowi randkę i oni są w takim jakby zawieszeniu.. no ale jak długo takie zawieszenie potrwa, to nie wiemy - być może Lily wszystko zepsuje tym swoim cyrografem albo to James znowu nawali... czas pokaże. Ale odgrzeję mój ulubiony tekst, który wypsuje chyba w każdej odpowiedzi na komentarz: Jily będą tak naprawdę naprawdę na powąznie razem dopiero w siódmej klasie, bo tak postanowiła Rowling. A ja siódmej klasy już opisywać nie będę... tak mi się wydaje XD.
      5. Syriusz zawsze będzie wielkim dzieckiem, hehe <3.
      6. Ojej :*. Straaaznie mało tutaj fanów Chase'a i Emmy (Chemmeliny?), z tego co zauważyłam. Cieszę się bardzo, że przypadli ci do gustu :*.
      7. Mam nadzieję, że rozwiązanie cię usatysfakcjonuje :*.
      8. j.w. ^^
      9.Dziękuję <3333. Tak bardzo mi miło i tak straaszliwie się cieszę, że:
      a) piszę trochę bardziej znośnie ;>;
      b) udaję mi się Was trochę zaciekawić.
      Dziękuję za komentarz, jesteś kochana :*
      Abby

      Usuń
  4. Cudo, cudo, cudeńko! Tak świetne, że miażdży mi mózg ;D Abigail, wybacz. Czytamm Cię od wieków, ale to mój pierwszy komentarz. (Nie bij! xD) Twój blog to najlepszy ff ze wszystkich, które czytam - powala. Wielbię Cię za długość tej notki - im więcej tym lepiej ;)
    W relacjach między bohaterami najbardziej urzeka mnie cięta riposta, nieoczywistość i sztuka podważania. I wszystkie wymagania spełniasz. c: Wątek kryminalny zdecydowanie jest moim ulubionym i nie mogę się doczekać dalszych kroków w tym właśnie aspekcie! Cieszę się, że nie opierasz się na wytartych schematach i nie opisujesz jedynie zachwycającej (czytaj: przewidywalnej i śmiertelnie nudnej) ewolucji miłości Lily do Jamesa itp.
    Za to kocham tego bloga! Za tajemnice, intrygi, opisy tego, czego nie znajdę nigdzie indziej, czarne charaktery, wymiany i wszystko inne.
    Diana jako tajna agentka? W sumie podoba mi się ta wizja inteligentnej, chłodnej i nieco przemądrzałej bohaterki. Niczym Sherlock Holmes!
    Moment Emmeliny i Chase'a - <3 Zrobił mi dzień. Lubię Emmie z jej całym pakietem wyrazistych uczuć, zagubienia, odrobiny naiwności i chęci poszukiwania lepszego życia.
    Czekam z niecierpliwością na NN. Szczególnie na mój wątek kryminalny!
    Centauri Proxima

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeeeeej ♥.
      Poootwornie się cieszę, że czytasz (i to od dawna, że jeszcze ci się chce <3) i że przełamałaś się w końcu i napisałaś komentarz :*. Naprawdę, wydatrczy kilka słów, a ja od razu czuję wezbraną falę weny i od razu uruchamiam Worda :D. Nie ma dla mnie nic gorszego od dni czy tygodni głuchych i bezkomentarzowych... wtedy rozważam zakończenie wszytskie w cholerę, przysięgam ;/. No ale dobra, koniec mojego zrzędzenia ;>. Po kolei:
      Spodobałaś mi się od razu, kieyd napisałaś, że twoim ulubionym wątkiem, jest wątek kryminalny <3. Ja osobiście również nie lubię, kiedy w opowiadaniach/serialach/filmach/książkach/ogólnie nie dzieje się nic oprócz przeminnych romansów wszystkiich postaci. Chociaż niewielka tajemnica, w stylu kto przysłał walentynkę, już poprawia moją opinię o danym dziele :D.
      O rany, lubisz wątek kryminalny i w dodatku jeszcze Emmelinę! :* Naprawdę cię uwielbiam ♥. Nie wiem czy zauważyłąś, ale Emma nie cieszy się tutaj raczej popularnością. I jeszcze Chemmelina <3. Mogę powiedzieć, że w 27.2, 28.1, 28.2 i 29-nie-wiem-ile będą ich sceny :*.
      Dziękuję jeszcze raz za cuudowny komenarz i cieszę się, że cię tutaj widzę <3.
      3maj się :*
      Pozdrawiam,
      Abby

      Usuń
  5. Przeczytałam ten rozdział i moge śmiało powiedzieć, że Twój geniusz w pisaniu jest wielki. Umiesz tak zaplanować wszystko i dopiąć na ostatni guzik. Jednak dawkujesz po troszku i zostawiasz ten niedosyt Twoim czytelnikom. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, ojej, ojeeej, nie przesadzajmy, że od razu jakiś geniusz *rumieni się i wygląda jak cegła*. Baaardzo się cieszę, że ci się spodobało i jeszcze bardziej cieszę, że widzę Twój kolejny komentarz <3.
      Jesteś kochana, dziękuję :*
      Abby

      Usuń
    2. Dziś będzie krótko (bardzo). Mam nadzieję, że mnie za to nie zabijesz.
      Po pierwsze - podziwiam cię. To najbardziej rozbudowany, złożony i dopracowany fanfick, jaki czytałam <3 Ja bym się pewnie dawno pogubiła xd Poza tym - wytrwałość. Już prawie 3 lata! Wow. Ja tu bytuję gdzieś tak od roku (kiedy to zleciało?!) i z każdym rozdziałem utwierdzam się jeszcze bardziej w tym, że to moje ulubione Jily, ff, opowiadanie. Kocham, wielbię, podziwiam.
      Nie wiem, co napisać o rozdziale oprocz tego, że sceny Jily <3 (chyba, że to było w poprzednim rozdziale, wtedy zalicz ten kawałek komentarza jako komć do poprzedniego rozdz xd), scena Lily i Syriusza <3 (nie, nie widzę ich razem, nie szipuję i nie bd, ale oni jako... Hm, przyjaciele?, Chyba mogę to tak ująć, są wspaniali). Mama Jamesa - lovelove, fajna jest, jego ojciec wydaje się być jeszcze fajniejszy.
      Wątek kryminalny, bo o nim nie mogłam nie wspomnieć! W ogóle te wszystkie wątki o przeszłości naszej bandy - dodają HzTLowi "tego czegoś", że człowiek nie może sie doczekać następnego rozdziału. Wątki miłosne też są ważne, to oczywista oczywistość, ale nie tylko tym żyje czytelnik. Gdyby nie ta nutka tajemniczości, choleracosięstałochcęwiedzieć HzTL nie byłby HzTLem.
      Pozdrawiam cieplutko i przepraszam za brak komów pod ostaynimi rozdziałami,
      Ar.

      Usuń
    3. Heeeej, Ar :*.
      Przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz (jestem okropna) i twój komentarz wcaaale nie był krótki :*. Rzekłabym wręcz, że idealnej długości i do tego taki miły :*.
      Ale dobra, bez przedłużania:
      Gdyby nie mój system notatek i segregatory wypełnione informacjami, pewnie też byłabym zagubiona... grunt to dobra organizacja, tak myślę. Teraz nawet gdybym chciała, to głupio mi zostawić ten ff zważywszy na czas, jaki mu poświęciłam. Tak więc... trochę tu chyba jeszcze zabawię, haha.
      Już ci pisałam na fb, jaka jesteś kochana, ale to powtórzę, bo twoje wywyższenie dla HzTLa (ulubiony fanfick... raaaany) diaaabelnie mnie cieszy.
      Ojjj, nie wiem, czy Seth wydja się fajniejszy. Śmierdzi spoilerem. Oto cała ja.
      Ciężko byłoby mi - tak myślę - napisać opowiadanie bez odrobiny tae=jemniczy, psychologicznego syfu i zwrotów akcji (gorszych lub lepszych), ale naprawdę potwornie się cieszę, że niektórzy podzielają moje upodobania i nie narzekają, że za mało tutaj słodkich słówek i trzymania się za rączki. Chyba jednak nie jestem romantyczką. Hmm.
      Jeszcze raz dzięki za komentarz :*
      Pozdrawiam cieplutko!
      NiezalogowanaAbigailNaNieSwoimKompie

      Usuń
  6. OMFG! Brakuje mi już powoli określeń, żeby wychwalać Twoje opowiadanie. Mówiłam już, że je kocham? Jeśli nie, mówię to teraz, KOCHAM JE.
    Przeczytam poprzednie rozdziały z notatnikiem i chyba wypiszę wszystkie podejrzane zachowania i wypowiedzi wszystkich postaci. Skoro wszędzie są wskazówki, MUSZĘ wiedzieć, kto zabił Calliope, czy May zabiła Deana i o co chodzi z Jessem van Weertem, który wygląda jak Sammy Winchester i nie mogę o nim myśleć, jak o czarnym charakterze.
    Zastanawiam się też, czy Crouch skaże Issaca, co się stanie z Syriuszem i jak zareaguje James na wieść o cyrografie Lily. A propos cyrografu - nie mogę się wyzbyć wrażenia, że Jessica musiała wtedy wyglądać jak Rumplestilskin z Once Upon a Time z podobnym skrętem włosa xD
    Kiedy zaczynam się zastanawiać nad wątkami kryminalnymi, nie wiem,czy rozwiązanie nie są za proste lub zbyt skomplikowane i normalnie popadam w pisarsko-czytelnicze kompleksy (czyli czytam i myślę, że cały czas coś pomijam oraz jeśli nawet piszę to nigdy tak dobrze;-;)
    Już Ci tak nie będę słodzić :D Zapewniam tylko, że mam zamiar zostać tu do końca i komentować każdy rozdział wraz z moimi teoriami, jeśli takowe się pojawią.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S Też odnosisz czasami wrażenie, że jak wpadasz na jakiś pomysł to jest podejrzanie podobny do jakiegoś filmu/serialu/książki/piosenki?

      Usuń
    2. Cześć, kochana :*.
      Naprawdę chcesz czytać to wszystko od początku? Wow o.O. Tutaj ostatnio kilka osób naprawdę tego dokonało, a że ja sama przeczytałam opo tylko raz (kiedy je pisałam, nie licząc kilku fragmentów, które lubię), to zaczynam myśleć, że sama powinna się wziąć w garść i nie tyle co wszystko przeczytać, ale poprawić i poddać korekcie ;-;. Ale i tak jesteś kochana <3.
      Sammy Winchester... wiesz, to jest jeden z moich tajnych patentów - dobieram jak najbardziej booooskich aktorów użyczających wizerunku i od razu wszystkie podejrzenia zupełnie znikają ;>.
      No cóż, sprawa Jily się już wyjaśniła (ja i mój zapłon komentowania jest zawrotny), a sprawie Syriusza i Isaaka... no cóż, wiemy z "Czary", że Syriusz raczej nie był największym fanem tego gościa.
      OMG <3. Jesteś jedyną (Chyba ;>) osobą, która wyłapała to moje nawiązanie do OUaTA (Magic always comes with a price... yeah!) - oglądam teraz od nowa, a że Rumpel to moja ulubiona postać (no, lubię też Reginę i Zelenę, ale Rumple jest najlepszy <3) nie mogłam się powstrzymać hahah xD.
      Osobiście uważam, że rozwiązanie jest proste (może trochę "odjechane", no ale...), tylko trzeba spojrzeć na wskazówki z trochę innej perspektywy. No ale neidługo wszystko się wyjaśni i zobaczymy, kto będzie zaskoczony. Dajjj spokój, jakie kompleksy :*. Czekaj niedługo na mój komp na twoim blogu, bo szykuję się do skomentowania od dłuższego czasu '(no, teraz może być ciężko, bo te pisanie na teleofnie to koszmar), ale mówię ci, że piszesz przynajmniej (jeśłi nie lepiej!) tak jak ja, co wynika z moich wnikliwych obserwacji po przeczytaniu prologu ;>. Jesteś dla mnie za miła :* <3.
      Mam nadzieję, że zostaniesz! Kocham twoje komentarze, obserwacje, teorie i skojarzenia :*.
      Czy odnoszę wrażenie? Wiesz co, często mam tak, że jak już coś wymyślę, to nagle czytam o podobnym rozwoju wypadków w kolejnej książce, widzę to w serialu etc. Wtedy oczywiście nachodzi mnie rozkmina: Czy ja jestem tak przewidywalna czy jak?! Ale czytałam kiedyś (i skłaniam się ku temu), że istnieje taki syndrom twórczy, że wszystko nam się poświadomie kojarzy z naszym dziełem, bo mamy najszersze spojrzenie na jego zakres. Czyli inni nie dostrzegają tych podobieństw, a my - tak.
      Poza tym, przy tak wielkiej liczbie tych popkulturowych tworów ciężko zrobić coś zupełnie świeżego, oryginalnego i zrywającego z konwencją. Powiedziałabym wręcz, że niemal wszystko już zostało przemielone i wiciśnięte przez naszych poprzedników :*.
      Pozdrawiam cieplutko <3
      Abby

      Usuń
  7. Będąc na moim osobistym wygnaniu (wakacjach z rodzicami) dopiero teraz znalazłam czas oraz w miarę stabilny dostęp do Internetu, co umożliwia mi (ekm. Wreszcie) napisanie komentarza. Więc komentuje, pierwsza część koma w tym rozdziale, część w następnym.
    Zacznę od cytatu. Generalnie kocham cytaty, wszystkie cytaty, twoje dopasowane do tematu rozdziału i sytuacji rozdziały. Ten cytata jest IDEALNY. Tak bardzo opisuje sytuację Lily i Jamesa, która ciągnie się przez całego HzTL, a szczególnie przez ten rozdział, że brak mi słów. (dla uporządkowania mojego myślotoku numeruje komentarze do fragmentów)
    1. Kocham Di, albo raczej kocham jej sposób myślenia i zachowanie. Chciałabym „zobaczyć” ją w „starciu” z kimś o mocniejszej psychice i większej charyzmie niż Dori. (ekm… Mary… ekm..) Chyba znielubiłam Dorcas. Liam jakiś taki nie wyraźny.
    2. Pogadanka Lili-Hagrid, miły przerywnik porządkujący sytuację.
    Ah Lily… Przynajmniej uświadomiła sobie w co się wpakowała. Jessica….. no coment, not yet
    3. Rozmowa Jamesa z Belle, typowy klimat rodzicielskiej pogawędki, w sumie nie mam głębokich odczuć.
    4. Rozmowa Chase’a i Emmeliny. GENIUSZ. Ciekawi mnie wątek „hazardzisty Paula” który zgodnie z prawdą i wszystkim świętościami ożeni się z Emmą. Ciekawe jak z nimi będzie, jak wcześniej życzę Em szczęścia.
    Dobrze, że pogodzili się z Chasem lubię ich razem (w sensie nie razem – razem, ale razem jako przyjaciół.
    Dalej Rozumiem Em, też przywiązałam się do Chase’ya i Hestii i bez nich… to nie byłoby to samo. Idea Emmy wyjeżdżającej na wymianę jest całkiem okej. Myśle, że przydałby się jej świeży start.
    5. Peter, Oh Peter jesteś mi kompletnie obojętny.
    6. Lubię takie akcje. Czasem w tych wszystkich Jily, Doriuszach, Chase’ach, ciążach i morderstwach brakuje mi takiej zdrowej dawki psot.
    7. Mamma mia! Uciekamy. A Dorian to Idiota. Poczekam na Luiy Team (tak sobie nazwałam związek Lily i Luisa Hayesa) nie ważne czy to ma sens, od teraz zaczynam ich shipować, bo zanim doczekam się Jily (czyli tak, koniec wszystkich zaplanowanych części HzTL jest ich chyba… 6??, to oni jako „prawdziwa” para będę dopiero w kontynuacji HzTL (albo nowym fanfiku) o ile takie coś będzie) zanim doczekam się Jily zestarzeje się.
    Potem Syriusz, niezła akcja „Nie pytaj mnie o motywy i cele Mary McDonald, bo ta dziewczyna przewyższa nas wszystkich inteligencją pięciokrotnie i wykorzystuje swój intelekt jedynie dla służby ciemnej strony mocy” I animagia. Kocham KAŻDĄ współpracę Lily z Syriuszem.
    8. To chyba mój ulubiony fragment w tej części rozdziału. Nie dość, że rozjaśnia trochę sytuację i porządkuje wszystko, to jeszcze ten detektywistyczny ton i tok myślenia. „Im więcej kryminalnego syfu, tym bardziej jestem szczęśliwa. To całe moje życie, Liam.” Chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o związku May i Dean’a najlepiej od May, Mary albo spadochroniarzy, może jakaś retrospekcja…

    Podsumowując:
    Ulubione fragmenty: 4, 6, 7, i 8
    Idę pisać komentarz do dalszej części


    /Quenny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Queeny! :*
      Jak tam w Bułgarii? Starałam się dodać rozdział tego wieczora, kiedy wyjeżdżałaś, ale niestety nie dało rady ;c. Mam nadzieję, że dobrze bawiłaś (bawisz?) się na wakacjach i stukroć dzięki za to, że znalazłaś czas na przeczytanie i skomentowanie moich wypocin.
      Dopasowane cytaty? Ojej *rumieniec*. Tego jeszcze nie słyszałam. Pierwotnie miał tutaj być inny cytat, ale kiedy czytałam "Miłość..." i dotarłam do tych zdań, to wszystko pozmieniałam, bo za bardzo mi to pasowało.
      To ja też odpowiem w punktach, bo to dobra strategia ;>.
      1. Ojej, Di i Mary... aż ciary przechodzą. Ale kiedyś do ich konfrontacji na pewno dojdzie, bo to stare kumpelki za czasów, kiedy Piękności były jeszcze elitarną organizacją xD.
      4. Teraz naprawdę sytuacja jest tam szalona, bo Hestia jest w ciąży z Jaydenem, Chase nic nie wie, Emma to już w ogóle nic nie ogarnia, ona ma swoje grzechy, swoje demony i swoje problemy, a niewielu jest śmiałków, by związać się z osobą tak trudną, wylewną i humorzastą.
      A z Paulem to jeszcze będą jaja... przynajmniej według mnie to będą jaja, ale ja mam dziwne poczucie humoru, więc to pewnie nikogo prócz mnie bawić nie będzie. Ale jeszcze trochę poczekamy na państwo Vance, nawet nie wiem, czy zobaczymy ich związek z HzTLu... to wszystko zależy od przyjęcia tej pary i tego, czy nie będziemy woleli Emmy z kimś innym :D.
      7. No niby Jily będą razem dopiero na sam koniec (ewentualnie później, w kontynuacji, ale jak słusznie zauważyłaś, to może być kilka lat świetlnych po naszej erze), no ale już teraz można rzec że zdarzył im się jakiś tam prototyp związku i takie zwroty jeszcze bedą... Luily ;>. Oczywiście, gdybym miała mniejszą spoilerującą gębę, to nikt pewnie by tutaj nie rozważał Lily i Luisa, ale cieszy mnie, że ich polubiłaś :*. Wiadomo, wiadomo, to nei Jily, no ale zarówno Lils jak i Jimmy muszą jeszcze chyba trochę dojrzeć do tego związku i pomęczyć, popróbować i porozczarowywać się z innymi, więc... na pewno takie skoki w bok tez jeszcze będą xD.
      8. Jo coś tam sypnie w 28.1 (chyyyba), ale na retrospekcje (i fragmenty starych rozdziałów, trochę jak w 25) trzeba będzie poczekać chyba aż do finału :c.
      Dziękuję ślicznie za komentarz i przepraszam za zwłokę w komentowanniu (myslałam, że na wczasach na luzie wszystko ogarnę, bo w domu zawsze coś mi wypada, no ale... nie wyszło xD).
      Pozdrawiam cieplutko :*
      3maj się, Queeny <3
      Abby

      Usuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Theme by Lydia Credits: X, X