6.03.2016

24.2. Urodziny Mojej Dziewczyny

"Ale zresztą... czym są urodziny? Dziś są, jutro ich nie ma..."
-Kłapouchy, Kubuś Puchatek A.A.Milne'a

Retrospekcja, 30 stycznia 1976
Ten dzień utarł się wyjątkowo mocno w jej pamięci, zupełnie jakby ktoś wymalował go na płótnie jej umysłu, powielając każdy szczegół i detal za pomocą ruchów niewidzialnego pędzla. Pamiętała najmniejszy pogłos i dźwięk, zapach styczniowego powietrza, wieczorną temperaturę, czarne niebo świecące milionem bladych świecidełek, i pamiętała, że wtedy to wszystko idealnie ze sobą współgrało. Idealne plenery zwykły towarzyszyć bolesnym wspomnieniom.
Siedziała na parapecie jednego z hogwarckich krużganków i pocierała otwartymi dłońmi o ramiona, ogrzewając powoli swoje zziębnięte ciało. W zamku paliły się światła, a radosna wrzawa unosiła się w powietrzu wprost z Wieży Gryffindoru. Co jakiś czas kolejna salwa śmiechu albo wiwaty na cześć Huncwotów dolatywały do jej uszu, a choć okazjonalnie ktoś wznosił toast za jubilatkę, Lily starała się nie myśleć, z czyjego powodu tego wieczoru odbyła się zabawa. Mary wyraziła się wystarczająco dosadnie – to jedynie profanacja jej urodzin, przykrywka, żeby „nasi chłopcy” mogli sobie trochę popić i popuścić. Zresztą, to były jedne z milszych słów, które usłyszała tego dnia z jej strony.
Kolejna kłótnia z Mary w tym roku szkolnym przestała już stanowić dla niej coś nowego, aczkolwiek w dalszym ciągu nie była ona ani trochę przyjemna. Lily zastanawiała się, czy jej przyjaciółka zmieniła się przez ostatnie miesiące na gorsze, czy po prostu we wcześniejszych latach wywierała na nią tak duży wpływ, że jej autorytet kompletnie przyćmiewał wady charakteru.
Czasami mam wrażenie, że wszyscy jesteśmy przez nią zauroczeni, pomyślała melancholijnie. Pewnie dlatego zawsze wszystko uchodzi jej na sucho.
Jakkolwiek znaczna ilość występków Mary dotychczas nie łączyła się z żadnymi przykrymi konsekwencjami, tym razem Lily nie miała zamiaru jej odpuszczać. Po tym, jak całe jej przyjęcie urodzinowe zostało zrujnowane, ośmieszono ją przy Dorianie i wmówiono jego osobie samą nieprawdę, nie było mowy o żadnej taryfie ulgowej, nawet dla wieloletniej przyjaciółki. Wojna została wypowiedziana.
Właściwie to stało się to już dawno, pomyślała Evansówna, odbiegając myślami w przeszłość.
Spór pomiędzy nią a Mary narastał stopniowo od początku roku szkolnego, w miarę zbliżania się McDonaldówny do Jamesa Pottera. Niby wszystko było takie jak dawniej – dziewczęta spędzały razem czas, odrabiały lekcje (a raczej: rywalizowały o stopnie), podrywały starszych chłopców i obgadywały nielubiane przez nie dziewczyny (nigdy chłopców). Ich przyjaźń zawsze miała w sobie duży pierwiastek uprzedzenia i stałej niepewności – zupełnie jakby każdy dzień stanowił rozgrywkę o puchar ligi Quidditcha, a Mary i Lily pochodziły z tej samej drużyny. Współpracowały, ale chęć przewyższenia drugiej i zdobycia większej ilości punktów, bardzo często psuła dobre stosunki pomiędzy nimi.
 Odkąd szala zwycięstwa przechyliła się na korzyść Lily – udało jej się upolować Doriana (i go stracić), a także zakręcić się wokół Jamesa, zaprzyjaźnić się z Dorcas Meadowes i zyskać większą popularność, a przede wszystkim – zostać prefektem – determinacja Mary do konkurowania – i wygrywania – z Lily zaczęła robić się toksyczna. Najpierw były to bardziej złośliwe docinki, potem niewinne „żarciki” ośmieszające Lily w oczach innych, a teraz – odebranie jej ostatnich szans na powrót do Doriana.
Nadzieja na to, że cały ten bzdurny wyścig szczurów nieco zelży, nadeszła gdy Mary zaczęła spotykać się z Jamesem. Czyż nie był to w końcu wystarczający dowód wyższości nad Evansówną? James Potter, jego niezrozumiałe zainteresowanie Lily i kompletna beznamiętność względem Mary, były chyba jak dotąd najgorszymi czynnikami przemawiającymi na korzyść Lily, a także przysłowiową kroplą przelewającą szalą goryczy. Teraz, kiedy James był z Mary, i to Mary stała się obiektem jego fascynacji i uwielbienia, a Lily – chłodnego tolerowania, Evansówna zdecydowanie zaczęła wypadać z rywalizacji.
Wyglądało jednak na to, że Mary postawiła sobie za cel pokonania przyjaciółki całkowicie i na każdej płaszczyźnie – skoro James dostał się jej, to teraz czas na wysoką pozycję, plakietkę prefekta oraz rangę klasowej prymuski.  
—  Zastanawiam się czasem, Lily – powiedziała kilka miesięcy temu Mary. – Co bym zrobiła, gdyby ktoś, kogo kocham, zawiódł moje zaufanie.
— Nie wiem dlaczego w ogóle o tym myślisz – odparła dziewczyna, uśmiechając się niepewnie. – Nie sądzę, żeby ktoś miał zamiar to zrobić.
Mary roześmiała się odrobinę szyderczo.
— Przywykłam już do tego, że nie ufam nikomu – powiedziała szczerze. – Ale czy uważasz… czy sądzisz, że ty – gdybyś znalazła się w takiej sytuacji – posunęłabyś się do…
— …nie sądzę, że chciałabym się mścić, Mary – powiedziała Lily natychmiast, uśmiechając się do niej promiennie. – I ty chyba też nie.
Dziewczyna milczała.
— Zemsta to czasem największy dowód uczuć, Lily-Bloodily.
Mary nazywała ją „Lily-Bloodily”, odkąd ta opowiedziała jej o szalonym podobieństwie wili do Krwawej Mary. Najpierw miało być jedną z wielu przekornych docinek, ale po pewnym czasie stało się dość złowieszczym przezwiskiem – takim, które mówiło samo na siebie, że Mary jest na nią o coś obrażona.
Lily wracała myślami teraz do rozmowy o zemście jako dowodzie uczuć i zastanawiała się, czy wzmianka ta nie była ironicznym żartem ze strony Mary. Być może jej „uczuciowa zemsta” rozpoczęła się już dawno temu, a Lily nie zdawała sobie z tego sprawy.
Zimny wiatr dmuchnął wprost na jej twarz, niejako zmuszając ją do zmienienia swojej pozycji. Lily wolała nie zbliżać się do wnętrza zamku, ale ze względu na pogarszający się stan pogodowy oraz coraz większe prawdopodobieństwo burzy, obawiała się, że być może nie będzie miała wyjścia.
Kiedy pierwszy grzmot przeszył powietrze gdzieś znad błoni, Lily postanowiła ruszyć z miejsca. Zaklęła w myślach i skierowała się z powrotem do szkoły, wybierając okrężne przejście, tak, żeby zminimalizować szanse wpadnięcia na kogoś znajomego do absolutnego minimum.
Niezbyt jej się spieszyło, dlatego przemierzając kolejne zakręty do wnęki łączącej korytarze, poruszała się niemal bezszelestnie. Jej myśli fruwały gdzieś pomiędzy rzeczywistością a drugim wymiarem, a docierały do niej jedynie te najbardziej ostre bodźce. Pierwszy odgłos usłyszała o wiele później niż zrobiłaby to w normalnych okolicznościach, a mimo to nie zdołała dokładnie go przeanalizować i wysnuć wniosków. Szła dalej prosto, nieświadoma, że tuż za załamaniem korytarza, znajdują się dwie osoby, z którymi zdecydowanie nie chciała mieć teraz do czynienia.
Wypadłszy zza ściany, oczom jej stanął widok dosyć niesamowity. O ścianę opierał się Mulciber, jeden z kolegów Severusa ze Slytherinu, a raczej nie tyle, co się opierał – on był do tej ściany przygwożdżony. Przykuł go tam i obecnie również przyduszał jego towarzysz, wysoki, przystojny Krukon, którego Lily momentalnie rozpoznała jako Doriana.
W tym miejscu jej naprawdę ostre wspomnienie, robiło się zupełnie mętne. Szok i niepokój pomyślnie zakręciły jej w głowie i pamięci. Na pewno stała tuż przy załamaniu korytarza jak słup soli, wryta w ziemię, jakby przyduszona przez niewidzialny ciężar. Dorian i Mulciber bardzo szybko zdali sobie sprawę z jej obecności, jednak – co było bardzo dziwne – niemal natychmiast przestali rozliczać swoje porachunki. Dorian przestał przygwożdżać Ślizgona do ściany, traktując Lily jak powietrze, z kolei Mulciber uciekł z tamtej części zamku bardzo prędko, żegnając się z Chamberlainem wymownym spojrzeniem, połączonym z irytacją, ale także swoistym respektem.
Lily została sama z Dorianem – ostatnią osobą, z którą w tamtym momencie chciała rozmawiać.
Ach, te prezenty urodzinowe od losu.
— Przepraszam – burknął chłopak, zbliżając się do Lily. Dziewczyna potrzebowała chwili, żeby zorientować się, że Dorian chce ją wyminąć i zniknąć w załamaniu korytarza, bez wymieniania choćby zdania. Nie spodobało jej się to.
Owszem, odkąd dzisiaj rano Mary spłatała jej „figla” i doprowadziła do niesamowicie krępującej sytuacji, Lily modliła się, żeby nie napotkać Doriana do końca dnia, roku szkolnego, a najlepiej całego swojego życia. To było w jednej z klas-bliźniaków, których w Hogwarcie znajdowało się od groma. Wyróżniało je to, że łączyły dwie sąsiednie klasy i podobnie jak mugolskie lustro weneckie, przekazywało informacje jednej klasie bez wiedzy drugiej. W odróżnieniu od lustra weneckiego, w bliźniaczych klasach niósł się nie obraz, ale dźwięk.
Mary rano zaprowadziła ją do bliźniaczej klasy, chcąc wręczyć jej prezent urodzinowy. Spędziły tam okienko i przerwę na lunch, żywo plotkując i narzekając na swoich znajomych. Lily jako obiekt marudzenia obrała sobie Doriana, mówiąc o nim rzeczy w emocjach. Padło tam nawet zdanie, że ich rozstanie wynikało jedynie z niedojrzałości Chamberlain, i jeśli chodzi o Lily, to ona nigdy nie przestała darzyć go uczuciem i że nawet teraz ma nadzieję, że wszystko się ułoży. Mary była tak niesamowicie zainteresowana i pełna współczucia, że powinno to dać Lily do myślenia, iż coś jest nie w porządku. I faktycznie, było. W tym samym czasie w bliźniaczej klasie odbywały się dodatkowe zajęcia z obrony przed czarną magią dla owutemiaków, na których był, naturalnie, Dorian. Nie było nawet mowy o tym, że Mary nie zdawała sobie sprawy z jego miejsca położenia – sama nawet nie ukrywała, że to zaplanowała.
Jednak teraz, kiedy doszło do nieszczęsnej konfrontacji, Lily zdała sobie sprawę, że nie może tak po prostu pozwolić Dorianowi odejść. Chciała z nim porozmawiać, wyjaśnić swoje słowa i – być może – dojść do jakiegoś porozumienia. To było jak skok z urwiska – teraz lepiej dać porwać się fali morskiej niż wylądować na ziemi.
— Dorian, zaczekaj! – wypaliła, nim zdążył się oddalić. Krukon natychmiast przystanął. Plakietka Prefekta Naczelnego błyszczała na jego piersi, a surowy wyraz twarzy podkreślał jego autorytet.
— Jestem umówiony, Lily – odparł oschle, wysyłając do Lily protekcjonalne spojrzenie. – Wracaj lepiej do Wieży.
Dziewczyna ani drgnęła, wpatrując się w niego wściekle. Nienawidziła, kiedy Dorian afiszował swoją wyższość i traktował ją jak spoza swojej ligi.
— Chcesz, żebym dał ci szlaban? – warknął, kiedy Lily nie ruszyła się z miejsca.
— Ja… chciałabym wyjaśnić – odparła niepewnie. Była wściekła, że przy Dorianie nie potrafiła pozbierać się do kupy i brzmieć choć trochę tak autorytatywnie jak on. – Porozmawiać.
— Nie mamy o czym rozmawiać – uciął, odwracając się ponownie na pięcie. Lily nie dała za wygraną.
— Tak ci się wydaje? Ja chętnie usłyszę, o czym gadałeś z Mulciberem. Sądzę, że to zaciekawiłoby również innych.
Delikatny szantaż Lily w mgnieniu oka przebił bańkę pewności siebie, w której dotąd tkwił Dorian. Nareszcie spojrzał na nią po ludzku i przestał niespokojnie wiercić się na nogach. Wściekły błysk jednak w dalszym ciągu kipiał z jego oczu.
— To nic takiego – odparł beznamiętnie. – Nie zrozumiesz.
— Spróbuję – odparowała. – Jesteś drugim moim… przyjacielem – wydusiła – który zadaje się z przyszłymi Śmieriożercami.
— Nie jestem twoim przyjacielem.
Lily zaczerwieniła się po uszy.
— Czy ty wciąż go kochasz? – zapytała w bliźniaczej klasie Mary, udając troskliwą i zmartwioną.
Chyba nigdy nie przestanę.
— Masz rację – odparła spokojnie. – Jesteś kimś więcej.
Zbliżyła się do chłopaka. Uniosła głowę i spojrzała głęboko w jego oczy – schowane jakby za mętną zasłoną bólu i tęsknoty.
Lily… — westchnął ciężko. Po dumie i dorianowej manierze nie zostało ani śladu. – To nie ma…
— …sensu? – szepnęła. – Niby dlaczego? Przez Pottera? – Dorian wzruszył ramionami. – On jest z Mary. Nie będzie już wchodził pomiędzy nas. Przecież wiem, że o mnie nie zapomniałeś – szepnęła, stając na palcach. Jego usta były coraz bliżej…
— Dużo się zmieniło – powiedział cierpko. – Ja się zmieniłem.
— Mnie to nie przeszkadza – szepnęła, przejeżdżając dłonią po jego policzku. – Dla mnie jesteś idealny.
Dorian spojrzał na nią płochliwie. Widać było, że mur obronny, który nad sobą roztoczył, zaczyna powoli się kruszyć.
— Lily…
To była ostatnia próba przemówienia jej do rozsądku. Zaraz po tym chłopak uległ, składając na jej ustach delikatny, stęskniony pocałunek…

Czasy obecne
Lily umówiła się z Jamesem, że za dokładnie pół godziny zjawi się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru i dla własnego spokoju będzie udawać zaskoczenie. Spędziła ten czas na wałęsaniu się wte i wewte i rozmyśleniu nad całym dzisiejszym dniem – bardzo dziwnym i bardzo dezorientującym.
Od rana żyła nadzieją, że ktoś przypomni sobie o jej urodzinach, a kiedy to wreszcie nastąpiło – w serce Lily wkradły się kolejne wątpliwości. Zmęczenie po całodziennej apatii nie zniknęło tak nagle, i pomimo gwałtownego, emocjonalnego usposobienia, nawet Lily nie była w stanie płynnie przejść ze stanu znużenia i beznadziejności do radosnego podniecenia i ekscytacji. To wszystko rozmyło się w jeden, niejasny sceptycyzm, który targał ją od kąta do kąta po całym zamku.
Bardziej intuicyjnie niż świadomie zawędrowała na znajomy krużganek – ten sam, gdzie pocałowała Doriana dokładnie rok temu. Następnego dnia chłopak wyjechał z Hogwartu, tłumacząc się tym, że musi pomóc ojcu w pracy, kiedy to Chamberlainów odcięto od rodzinnego majątku. Bardzo nieprzyjemne miejsce. Rozsądek podpowiadał jej, że musi jak najszybciej wrócić do środka zamku, ale nękało ją również niejasne przeczucie, że właśnie tu powinna się teraz znaleźć. Kobieca intuicja stanowiła zupełnie inną, niezbadaną jeszcze dziedzinę magii, ale mimo to Lily postanowiła polegać na niej jak na Zawiszy.
Przez pewien moment dziewczyna stała i pozwalała lekkiemu, zimowemu wietrzykowi rozwiewać jej włosy. Nagle gdzieś zza jej pleców, rozległy się dwa głosy – zupełnie tak jak rok temu. Jeden z nich należał do Doriana, a jeden do obcego jej chłopaka…
Mulciber?
Lily odwróciła się gwałtownie, i niemal natychmiast odetchnęła z ulgą.
Dorian wcale nie szwendał się po krużgankach z młodszymi od siebie Ślizgonami, ale z kimś o — wiele bardziej przyzwoitym.
Huncwoci zabiliby mnie za to określenie, pomyślała.
Dorian i Luis Hayes, jeden z jego współlokatorów, kapitan Quidditcha i bożyszcze połowy hogwarckich dziewczyn (szczególnie Dorcas i Emmeliny – swego czasu), szli majestatycznie w jej kierunku. Luis zatrzymał się, przetarł oczy i uśmiechnął rozbrajająco, myśląc zapewne, że Lily przepadnie.
Tak się nie stało.
— Wszystkiego najlepszego, Lily-Bloodily – powiedział głośno Luis. Nawet to określenie nie wyrwało Lily ze stanu odrętwienia. Co za parszywe deja-vu.
— Dziękuję, Luis.
— Miałem ci nie mówić – rzucił z błyskiem w oku. – No ale… chyba już i tak się domyśliłaś, co?
— O imprezie? – spytała beznamiętnie. – Ta…
Spojrzała na nadętego Doriana, przewróciła oczami i dodała złośliwie:
JAMES mi powiedział.
Luis wyglądał na bardziej dotkniętego tym komentarzem niż Chamberlain. Wzdrygnął się i mruknął:
— Ach, Potter. Niezły z niego numer, co?
— Ja go bardzo lubię – powiedziała, wzruszając ramionami. Dorian westchnął z zmęczeniem, wywracając oczami.
— Musimy się zbierać, Luis.
Lily rozdziawiła usta i skrzyżowała ręce na piersi. Tylko tyle miał jej do powiedzenia? Nawet nie wydusił z siebie głupiego: „Najlepszego”?
W porządku, po tym jak chłopak powiedział jej w Hogsmeade prawdę – o tym, że to on puścił w obieg plotkę o Serenie i Jamesie – kazała mu już nigdy więcej się do siebie nie odzywać. Każdy chyba jednak wie,  na czym polega „wieczne nieodzywanie” – bardzo dużo w tym przesady.
Teraz mógł coś powiedzieć.
— Och, czyżby? – spytała wyniośle, kręcąc głową. – Tylko tyle masz mi do powiedzenia, Dorian?
Luis spojrzał na nich niespokojnie. Dorian unikał spojrzenia zarówno jego, jak i Lily. Miał on chyba jednak wystarczającą ilość taktu i ogłady, żeby domyślić się, iż w takich momentach najlepiej zostawić byłą parą razem – dlatego ukradkiem zniknął za załamaniem korytarza, deklarując jeszcze, że na pewno pojawi się na imprezie. Lily nawet nie spojrzała w jego kierunku.
— Słucham – rzuciła w stronę Doriana, który w dalszym ciągu nie zaszczycał ją swoim spojrzeniem.
— Co chcesz, żebym powiedział, Lily?
Dziewczyna odetchnęła niespokojnie.
— Czekam na jakieś wyjaśnienia – stwierdziła. — Dlaczego zawsze musisz być takim dupkiem? Zawsze w moje urodziny?
— Wszystkiego najlepszego – odparł bez entuzjazmu, patrząc na nią z rezerwą. – Czy mogę sobie już iść?
— Czy możesz mi coś wyjaśnić?
— Nie wiem co.
Lily zakołysała się ze złości. Co za idiota!
— Co powiesz na kwestię Jamesa? Syriusza? I może jeszcze Sereny Marceau?
— Już ci tłumaczyłem – zaśmiał się sztucznie. – Nie rozumiem, po co rozgrzebywać sprawę, która już dawno nie ma znaczenia.
— Najwyraźniej nie tłumaczyłeś wystarczająco dobrze – rzuciła sarkastycznie. Wszystkie uczucia, które dzisiaj zalewały ją kolejnymi falami, teraz wymieszały się i wybuchły, składając się w jedną, gniewną błyskawicę. – W sobotę byłam bardzo emocjonalna. Teraz mogę wysłuchać cię z większym… spokojem?
— Wyrozumiałością? – zaproponował cicho Dorian, śmiejąc się sztucznie. – Niestety, tłumaczenie ci tego nie jest moim zadaniem.
— Rozmawiałam już z Jamesem, jeśli o to ci cho…
— Powinnaś porozmawiać z Mary.
Dziewczyna umilkła. Porozmawiać z Mary? Poważnie, Dorian? Zwalanie winy na wilę stało się ostatnio ulubionym wyjściem z opresji wszystkich jej znajomych, chociaż jeszcze rok temu przyprawiałoby ono o zawrót głowy. Zachowanie Chamberlaina robiło się coraz bardziej niesmaczne i dziecinne – wiele można było zarzucić Mary, ale na pewno nie kompromitowanie Jamesa. Jeśli naprawdę chciał uciec przed odpowiedzialnością i obarczyć swoimi przewinieniami kogoś innego, powinien chociaż staranniej obrać swoją ofiarę.
— Słucham? – wydukała. – Z Ma…
— Ty znasz wszystkie odpowiedzi, Lily – roześmiał się Dorian. – A przede wszystkim – znasz ją bardzo dobrze. Masz wszystko tuż przed nosem, ale nie chcesz tego ze sobą połączyć. Jesteś wciąż pod jej wpływem.
— Moje relacje z Mary mają się nijak do Jamesa i Sereny – syknęła. – A już na pewno do twoich humorków.
Dorian spojrzał na nią wyniośle, zbliżając się o dwa kroki. Stali dokładnie w tym samym miejscu, co rok temu, dzielił ich ten sam, intymny dystans. Lily mogłaby pocałować chłopaka w ten sam sposób jak wówczas, gdyby tylko zechciała. Pomimo jego bliskości utrzymała pewną siebie postawę.
Chamberlain postawił sobie za cel wytrącenie jej z równowagi, co dokonywał z dosyć dobrym rezultatem. Lily mimowolnie przeszły ciarki, a pozycja wojownicza zaczęła trochę słabnąć, kiedy ostry zapach Krukona zagęścił powietrze. Wielkie, gorące imadło ścisnęło ją wewnątrz głowy, gdy usłyszała jego cichy szept:
— Twoja impreza się zaczęła.


♥♥♥
Jo i Dorian podjadali rosyjskie ciastka z orzechami. Czas pełzał leniwie, wskazówki zegara uparcie stały w miejscu, a oni sami zbytnio nie posuwali się dalej w Projekcie Absolwenckim. Jo bardzo szybko zorientowała się, że jej towarzysz cierpi nie tyle, co na przerost ambicji i wygórowane ego, ale i niesamowity brak ogłady w kontaktach z obcymi ludźmi, a już zupełnie – z obcymi dziewczynami. Postanowiła więc utrudnić mu zadanie najbardziej, jak tylko się dało, co chwilę zrzucając na niego bombę w postaci nieeleganckich pytań.
Jo uwielbiała wprawiać chłopców w stan zakłopotania, tym bardziej jeśli byli całkiem do rzeczy, tak jak Dorian. A kiedy ci sami chłopcy posiadali pewne przydatne kontakty (takie jak zażyła relacja z Lily Evans), mogli cieszyć się pełnią jej uwagi i zainteresowania.
— Czy możemy przejść już do rzeczy, Jo? – zapytał Dorian po kolejnym pytaniu uderzonym w zły ton. W jego głosie pobrzmiewało już więcej irytacji niż zniesmaczenia. — Nie zrobiliśmy nic przez ostatnią godzinę, a ja nie mam całego…
— Spieszysz się na urodziny do Evans? – wypaliła, dźgając go ołówkiem w ramię. – To faktycznie nieładnie, że jako jej chłopak spędzasz ten wieczór ze mną w bibliotece.
— Nie jesteśmy razem – odparł Dorian, wyrywając jej ołówek. – Czy zrobiłeś te wykazy, o które cię prosiłem?
Jo zignorowała pytanie, wpychając sobie do ust kolejne ciastko.
— To jest bardzo ciekawa historia, Dorian, którą powinieneś mi odpowiedzieć – rzuciła nonszalancko. – W jednej chwili wszyscy gadali o tobie i Evans, a w drugiej ona łazi za rączkę z Potterem, a ty skończyłeś taki… sfrustrowany.
Dorian zmarszczył czoło, wyglądając teraz tak śmiertelnie poważnie, że wszelkie uczucia – tym bardziej tak intensywne jak frustracja – zdawały się całkowicie go nie dotyczyć. Jo brnęła jednak dalej, powoli zaglądając do umysłu chłopaka. Był bardziej zamknięty i trudniejszy do zdobycia od innych niewyćwiczonych głów. Zupełnie jakby skrywał pewną tajemnicę.
— Nie rozumiem twojego przeskakiwania klasy – powiedział nagle Dorian, przywracając Jo z powrotem na swoje miejsce. Dziwny blask w jego oku kazał jej przypuszczać, że dobrze wiedział, co dziewczyna próbowała przed chwilą zrobić. – Na co ci to było?
— Śpieszno mi do wyjazdu do Ameryki Południowej.
Wieczór bez odrobiny kłamstwa jest wszakże wieczorem straconym. 
— Czyżby?
— Aha – potaknęła. – Chcę zostać wolontariuszką. Szkoła mnie ogranicza.
Obok stałego napięcia i braku poczucia humoru, kolejną cechą, która wręcz wyrywała się z wnętrza Doriana, była inteligencja. Jo od razu zdała sobie sprawę, że nie uwierzył w żadne jej słowo, a co gorsza – że od razu rozgryzł jej postępowanie, jakby sam za pomocą legilimencji utorował sobie drogę do wnętrza jej umysłu.
Coś z nim było nie tak.
Na twarzy Jo zaskoczenie gościło jedynie przez sekundę. Niemal natychmiast zreflektowała się, uśmiechnęła sztucznie i wepchnęła do ust kolejne rosyjskie ciasteczko. Dorian nie wyglądał na zainteresowanego dalszym przebiegiem dyskusji, dlatego wstał, i zniknął w dziale transmutacyjnym, pozwalając Jo odetchnąć z ulgą oraz – oczywiście – zbadać jego osobę staranniej.
Jo uniosła głowę. Chłopak podszedł do pani Pince i obydwoje oddalili się w najbardziej głębokie rejony biblioteki. Raczej szybko stamtąd nie wrócą.
Do dzieła, Prewett.
Jo wstała z krzesła, obeszła cały stół i padła na miejsce Doriana, bezceremonialnie otwierając jego teczkę. Sterta nudnych papierów wysypała się ze środka. Jo zupełnie to zignorowała. Przerzucała kolejne strony w poszukiwaniu czegoś nieodpowiedniego, niepasującego do byłego Prefekta Naczelnego i prymusa tej szkoły, czegoś…
Czegoś skalanego czarną magią.
Zaginione Rody Mieszane.
Jo aż zachłysnęła się powietrzem, wyciągając z samego spodu interesujący papier. Była to strona żywcem wyrwana z jakieś starej książki, takiej, która kruszy się w dłoniach, a na palcach pozostawia odcisk czasu. Nie mogła to być grzeczna lektura.
— Ellison – szepnęła, szybko ogarniając wzrokiem całe narysowane na kartce drzewo genealogiczne. – Ilsuri… Monroe
Jo intuicyjnie dotknęła palcami znajomego nazwiska. Szmaragdowy tusz delikatnie odbił się na jej palcu, zupełnie jakby krew Jo wchłaniała każdą wzmiankę o ukochanych znajomych. Drzewo genealogiczne i celne zdemaskowanie mieszanych rodów wcale nie było najdziwniejsze w tym osobliwym wycinku Doriana. Nie wypadało wyrywać z książek stron, ale jeszcze bardziej nie wypadało po nich rysować, o czym prefekt powinien wiedzieć.
Trudno było powiedzieć, w jakim celu Dorian powykreślał z brytyjskiej oraz francuskiej linii wszystkie nazwiska, nieważne, czy tyczyły się osób świętej pamięci czy też tak pełnych zdrowia jak na przykład Isaac. Na pewno nie był to jednak dowód sympatii.  
— Akurat dzisiaj, parszywy szpiegu? – szepnęła, zrywając się z miejsca. Zostawiła rozrzucone papiery oraz ich notatki z projektu na swoim miejscu, jednak drzewo genealogiczne mieszanych rodów zwinęła i wcisnęła do kieszeni szaty. Nikt by w to nie uwierzył, gdyby nie przedstawiła rzetelnych dowodów.
 Wybiegła z biblioteki niczym armata, i od razu skierowała się w kierunku Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Z hasłem czy bez hasła, i tak dostanie to, na czym jej zależy.


♥♥♥
Jak na osobę, która przez cały dzień rozpaczała nad tym, że wszyscy zapomnieli o jej wielkim dniu, Lily naprawdę nie podzielała imprezowego entuzjazmu. Przypuszczała, że zgubiła go gdzieś po drodze, pomiędzy podarowaniem kota a konfrontacją z Dorianem. I chociaż wchodząc do Pokoju Wspólnego, udała zaskoczenie najlepiej jak potrafiła, obawiała się, że Dorcas natychmiast ją przejrzała. Zdradziło ją trochę to, że na rękach trzymała Gladiusa – który przecież powinien razem z resztą prezentów leżeć na wyznaczonym do tego stoliku.
Kiedy tłum nastolatków rzucił się w jej stronę, żeby dotknąć jakikolwiek fragment tego dnia świętego ciała jubilatki, zalała ją fala zażenowania i wstydu – trochę na siebie, że nie przejrzała całego planu na początku, a trochę dlatego, że wśród tej rozentuzjazmowanej gromady znajdowało się mnóstwo osób, które na co dzień jawnie okazywały jej brak sympatii.
Fałszywy motłoch, pomyślała sceptycznie, oczami wciąż widząc pusty wyraz twarzy Doriana. Zrobiła jednak względnie zadowoloną (i zdumioną!) minę, złapała się teatralnie za serce i szepnęła:
— Odebrało mi mowę.
Na szyję rzuciła jej się teraz Dorcas i zaczęła szeptać życzenia bardzo podnieconym tonem, co jakiś czas trącając Lily w brzuch. Strzępy słów z trudem do niej dolatywały – wydawały się one mętne i niespójne.
Całkowicie niezależnie od swojej woli, Lily poszukała w tłumie Jamesa. Stał z tyłu, z dala od kolejki osób gotowych, by złożyć jej życzenia. Obok niego Hestia i Syriusz sprzeczali się żarliwie, jednak sam James chyba nie był tego świadomy – odłączył się od swojego ciała i krążył myślami gdzieś daleko. Lily miała nadzieję, że myśli o niej mimowolnie, tak samo, jak ona o nim.
Emmelina przepchnęła się przez grupkę piątoklasistek, wzrokiem udzielając im krótkiej lekcji, kto ma pierwszeństwo do składania życzeń. Z mniejszą pewnością siebie wyminęła siódmorocznych chłopców – Jaydena, Harry’ego, Franka i Chrisa, żeby wpaść prosto na Remusa.
Dzięki Merlinowi.
 — Wszystko w porządku, Emma? – zapytał niepewnie Remus. Znał dziewczynę tak długo i tak dobrze, że niemal od razu wiedział, kiedy znowu wpakowała się w tarapaty. Dzisiejszego dnia praktycznie każda komórka ciała Emmeliny krzyczała, że budujący przez nią organizm popełnił kardynalny błąd. Ponownie.
 — Remusie – syknęła i pociągnęła go za kołnierz na ustronne miejsce, tak, że obydwoje wylecieli z kolejki na składanie życzeń. – Musisz mi pomóc.
Remus kiwnął głową, przypuszczając, że coś takiego się zbliża. Zaraz pewnie usłyszy imiona: Syriusz i Doras oraz dopisaną do tego pierwszorzędną tragedię. Niby świat się zmienia, ale jednak cały czas pozostaje równie powtarzalny.
— Zamieniam się w słuch.
— Musimy natychmiast pozbyć się wszystkich cytrynowych babeczek.
Chłopak mrugnął.
— Cytrynowych babeczek?
Zawstydzony wzrok Emmeliny mówił sam za siebie. Remus niemal poczuł, jak ciężkie głazy niepokoju opadają na dno jego żołądka.
Tylko nie to.
— Emma, czy ty znowu…?
Dziewczyna zamrugała, wysyłając mu pytające spojrzenie. Remus odchrząknął.
— Buli…
— Co? Nie! – pisnęła, zdając sobie sprawę, że cytrynowe babeczki od zawsze były symbolem jej problemów żywieniowych. Dlatego właśnie Dorcas zadbała, żeby wszędzie było ich pełno, i dlatego właśnie Emmelina obrała je jako swoją amunicję.
— Może trochę – wymiękła. – Ale tu nie o to chodzi…
Remus już otwierał usta, żeby powiedzieć, jak to „nie o to chodzi” brzmi w jego uszach, ale Emmelina nie dopuściła go do głosu, wpadając w słowotok:
— Zanim zaczniesz się na mnie wkurzać, wysłuchaj mnie do końca, dobra?
— Ja wcale…
— WYSŁUCHAJ MNIE DO KOŃCA!
Remus zamilknął. Emmelina zdradzała już pierwsze oznaki kompletnego szaleństwa, które udzielało jej się zawsze, gdy przez za długi czas żyła w stresie i panice. Trzeba ulżyć jej jak najszybciej, zanim zacznie pogrążać się w wyrządzonych przez siebie głupotach.
— Ja… ja bym wściekła na Dorcas… wiem, to zawsze zaczyna się tak samo – jęknęła – ale tym razem naprawdę… bo ona jest taką złodziejką i tak bardzo nie liczy się z niczyimi uczuciami! To znaczy… już jest między nami względnie w porządku, ale wtedy – sam rozumiesz – po prostu nie mogłam tak się temu przyglądać, tym bardziej, że sama wycofałam się z gry ze względu na…
— Mam nadzieję, że nie obrazisz się, Emmie, ale naprawdę nic z tego nie rozumiem – wyznał Remus, uśmiechając się pobłażliwie. Emmelina nabrała powietrza do ust, a potem wypuściła je uspokajająco, wybuchając śmiechem, chyba po raz pierwszy od tej nieszczęsnej podwójnej randki…
Beznadziejny nastrój natychmiast powrócił, rozkładając ją na łopatki. Nie było czasu na żarty – musiała jak najszybciej przejść do konkretów i liczyć na inteligencję Remusa. Tylko on będzie wiedział, jak można odkręcić całe to nieszczęście.
— Dorcas zaprosiła do Hogsmeade Chase’a – wyznała cicho.
Brwi Remusa powędrowały do góry.
— To… wiem.
— I sam widzisz! – ucieszyła się Emmelina, wywracając oczami. – Nie liczyła się kompletnie z nikim. Ani z nim, ani z Syriuszem, ani z HESTIĄ…
— Ani z tobą – dokończył Remus, który jak zwykle przejrzał swoją przyjaciółkę na wylot. – Bo oto przede wszystkim chodzi, czyż nie?
Emmelina wlepiła wzrok w ścianę. Czy naprawdę o to przede wszystkim chodziło? Czas spojrzeć prawdzie w oczy – czy furia, którą Emma nosiła w sercu odkąd dowiedziała się o podwójnej randce – naprawdę obejmowała jedynie Dorcas? Czy irytowało ją to, że Meadowes po raz kolejny podkrada chłopaków, tym razem nie licząc się kompletnie z Hestią? Czy chodziło o coś… bardziej osobistego?
A co jeśli Emmelina wcale nie troszczyła się tak bardzo o Jonesównę, jak wszystkim mówiła? Co jeśli postrzegała odbicie przez Dorcas Chase’a jako krzywdę wyrządzoną nie Hestii, a jej, Emmelinie?
To nie było sprawiedliwie, i Emma zdawała sobie z tego sprawę. Przecież odrzuciła Chase’a, już dawno dała mu do zrozumienia, że pomiędzy nimi nic nie ma i raczej nie będzie. Wczoraj w Hogsmeade Chase zadeklarował jej to samo. Dlaczego Emmelina wcześniej nie zdała sobie z tego sprawy? Co jeśli naprawdę nikomu z nich nie chodzi o Hestię? Co jeśli ta dziewczyna stanowiła jedynie wymówkę – najpierw dla Emmy, a teraz dla Chase’a? Co jeśli…
— On jest zupełnie inny od wszystkich chłopców, Remusie – szepnęła cicho. – To jeden z najmilszych ludzi, jakich znam. Najbardziej empatycznych, bezproblemowych i… — załamał jej się głos. – Wydawało mi się, że on naprawdę mnie lubi. Że mamy ze sobą wiele wspólnego i że…
— I że nie jest taki jak Syriusz?
Emmelina pokiwała głową. Łzy ponownie napłynęły jej do oczu.
— Ale on jest dokładnie taki sam, Remusie – głos jej drżał, a łzy zaczęły cieknąć po policzkach. – Lubi Dorcas, nie liczy z moimi uczuciami… Jest tak bardzo mną niezainteresowany, a ja go tak bardzo…
Emmelina urwała, nie wiedząc, co dalej powiedzieć. Remus zrozumiał. Co więcej, jak zwykle wiedział co zrobić, jak się zachować. To właśnie sprawiało, że był tak idealnym przyjacielem – los obdarzył go bardzo rzadką cechą, nadającą każdemu jego uczynkowi taką subtelność i delikatność, że zawsze uderzał w idealny ton. Westchnął ciężko. Przysunął się do przyjaciółki i przytulił ją na swój wyjątkowy, remusowy sposób. Emma schowała załzawioną twarz w jego szyi.
— Co zrobiłaś, Emmie? – zapytał miękko. Jego ton był wyrozumiały, zupełnie jak głos przejętej matki, pytającą swoją pociechę, w jaki sposób nabiło sobie guza.
— Ja… ja wrzuciłam coś do t-tych babeczek – załkała. – D-Dorcas się nimi ob-obżerała, że-żeby mi zro-b-b-bić przykro…ść.
— Eliksir miłosny? – domyślił się, wydając z siebie zdławiony jęk.
Szloch Emmeliny był za bardzo wymowny.
— Silny?
— Obawiam się, że ba-barrrdzo – mruknęła.
Zarówno Emmelina, jak i Remus, nie zauważyli przemykającej obok Dorcas. Pędziła ona w kierunku Syriusza, czując o wiele większą radość na jego widok niż zwykle. Zdawało jej się, że oprócz niego w zatłoczonym pokoju wspólnym nie ma nikogo – ani Lily, ani jej wszystkich gości, ani Huncwotów, ani Hestii, z którą Syriusz obecnie się sprzeczał.
Kiedy tylko Meadowes zbliżyła się do najbardziej znanego kuzynostwa Hogwartu, jako pierwszy zauważył ją James, uśmiechając się nieszczerze.
Do czasu, Rogasiu.
— Cześć, Syriuszu! – wypaliła, nie zdając sobie sprawy, że zabrzmiało to lekko obsesyjnie. – Możemy pogadać?
— CZEŚĆ, DORCAS! – przedrzeźnił ją, po czym błysnął uśmiechem jeszcze bardziej sztucznym niż Jamesa. Hestia zupełnie zignorowała jej obecność.
Cała trójka świdrowała ją teraz lekko wyniosłymi i pobłażliwymi spojrzeniami, które Dorcas w normalnych okolicznościach bardzo szybko by odczytała, ale teraz krzyczało przez nią zbyt wiele podniecenia.
— James, dlaczego nie idziesz życzyć Lily sto lat? – zapytała, popychając go na koniec kolejki. Potter wyglądał na trochę speszonego, ale do Dorcas nic nie zdawało się docierać. Zanim popchnęła i Hestię, ta sama rzuciła chłodne: „Trafię sama” i przepchała się przez tłum pierwszoklasistów, zmierzając w stronę Franka, Chrisa i Jaydena.
Dorcas została sama z Syriuszem. Nie chciało jej się nawet udawać, że nie było to jej celem od początku.
— I co? – zapytała z dziwnym błyskiem w oku.
Syriusz spojrzał na nią ze zmęczeniem.
— Nie będę się zgrywać, że wiem, o co ci znowu chodzi, Meadowes.
— O parowanie! – syknęła, zerkając za siebie, jakby z obawy, że ktoś ich podsłuchuje. – Namyśliłeś się już?
— Jakie parowanie? – jęknął, sięgając do kieszeni po papierosa. Dorcas poczuła się urażona, że traktuje ją z takim dystansem. Aż nim potrząsnęła dla większego efektu. Syriusz zaklął, bo zachłysnął się przez nią dymem.
— Lilki i Jamesa?
Syriusz kasłał dalej, wyzywając Meadowes od najgorszych.
— Po co mamy ich parować?
— Pewnie po to, żeby byli razem – zaproponowała, puszczając mu oczko. Syriusz spojrzał na nią jak na idiotkę.
— A nie są?
W normalnych okolicznościach Dorcas zapewne zirytowałyby te komentarze, ale dzisiaj miała za dobry humor i mogła być bardziej pobłażliwa dla Syriusza i jego czarnego, ironicznego humoru.
— Wchodzisz w to, prawda?
Black machnął ręką, ciskając niedopałek na podłogę. Uśmiechnął się sceptycznie, a na jego policzki wkradły się dołeczki. Dorcas coś ścisnęło w okolicach pępka. Podskoczyła, dając upust swojej radości. Chichocząc i skacząc, niemal nie zauważyła, że Syriusz powoli oddala się od niej i znika w tym samym miejscu, gdzie wcześniej James i Hestia. Meadowes nie dała za wygraną.
— Gdzie ty idziesz?! – krzyknęła, podbiegając w jego kierunku.
Syriusz uśmiechnął się na wpół ironicznie, na wpół łobuzersko.
— Życzyć naszej Miss Perfect sto lat.
Dorcas zachichotała. Kiedy tylko Syriusz zniknął w tłumie, aż wrzasnęła z radości.
Wiedziała, że jej posłucha.
Po życzeniach Syriusza Lily straciła resztki cierpliwości i udając silne wzruszenie, uciekła przed pozostałymi imprezowiczami do swojego dormitorium. Już na klatce schodowej schowała bawełnianą chusteczkę Jamesa do kieszeni i uśmiechnęła się ironicznie, że tak łatwo nabrała całą ekipę.
Nie chciała psuć wszystkim zabawy, ale naprawdę nie miała siły na świętowanie. Tu nie chodziło nawet o Doriana, o jej nastrój, o Jo, o ściąganie, o Zmieniacz Czasu czy o zmęczenie. Nie chodziło też o to, że Lily raczej nie była imprezowym typem. Po prostu miała wrażenie, że trafiła z deszczu pod rynnę, a raczej – że popadła ze skrajności w skrajność. Z jednej strony dzisiaj rano poczuła okropną gorycz bycia zapomnianym i pominiętym, ale z drugiej… to całe widowisko wokół jej osoby też nie było zbytnio przez nią pożądane.
Kiedy przyglądała się Pięknościom i innym okropnym, fałszywym osobom, które udawały tego wieczora jej koleżanki, tak fatalnie się przed nią płaszczyły i podlizywały… byle tylko móc brać udział w jej imprezie… zbierało jej się na wymioty. Szkoda, że jej przyjaciele nigdy nie potrafili znaleźć złotego środka – albo zupełnie ją pomijali, albo robili przesadny cyrk wokół jej osoby.
Ciekawe czy kiedyś po prostu spędzimy mile czas w skromnym towarzystwie, pomyślała, wpadając do dormitorium numer cztery.
Zrezygnowana, padła na swoje łóżko i pozwoliła Gladiusowi wskoczyć sobie na kolana. Z uczuciem pogłaskała jego kudłaty łebek, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Zdecydowanie nie miała w co się ubrać, bo nie uznawała sukienek i – będąc perfekcyjnie szczerą – to nawet żadnej nie miała. Podobnie sprawa tyczyła się spódniczek, o ile nie liczyć tych do mundurka. Dorcas zapewne uznała, że na dzisiejszy wieczór Lily pożyczy sobie jakiś ciuszek od niej lub Emmeliny, ale obydwie dziewczyny były dużo wyższe i w związku z tym zamiast sukienek oczom Evans ukazywały się habity i togi. Z kolei Marlena była zupełnie innej budowy niż drobna, chuderlawa Lily, ubrań Mary dotykać jej nie wolno, a Hestia miała zbyt ekstrawagancki gust. To nie tak, że nie próbowała – bardzo szybko (i pobieżnie) przejrzała najbardziej eleganckie propozycje – ale naprawdę nie mogła znaleźć nic dla siebie.
Trudno. Wola boża.
Nie pójdzie.
Z wahaniem otworzyła drzwi swojej szafy, aby przebrać się w szlafrok i zaszyć w łazience. Miała nadzieję, że nikt jej tam nie znajdzie do końca wieczora. I raptem… przeżyła pierwszy szok.
Wszystkie jej ciuchy zniknęły. Nie było niczego – ani jej dzwonów, ani wszystkich koszulek z wyzywającymi napisami, ani ukochanej katanki ani nawet – słodki Merlinie, broń! – ciężkich, wojskowych glanów z czerwonymi sznurówkami.
Był za to liścik.
Pościel łóżko.
— Że co?!
Zaiste, ciężko było zareagować Lily inaczej. Jej myśli pędziły galopem po jej głowie, niemal uciekając uszami, a kolejne wnioski pojawiały się i wymykały. Po pierwsze, ktoś grzebał w jej szafie. Po drugie, ktoś dotykał jej ubrań i je gdzieś schował – może wyrzucił, a może nawet zniszczył. Po trzecie, ktoś wydawał jej rozkazy, w dodatku rozkazy takie absurdalne jak…
— GLADIUS! – syknęła Lily, kiedy kotek wskoczył przekornie na łóżko i podrapał jej rozrzuconą pościel. — NIE, mały! Nie będziemy się bawić z…
Aż wstrzymała dech, kiedy niesforny – ale kochany – kot drapiąc i przeciągając się na jej łóżku, zrzucił jakiś pakunek, najwyraźniej schowany pod kołdrą.
Pościel łóżko.
Lily podbiegła do paczki, zanim Gladius zdołał na nią wskoczyć i kontynuować plan ostrzenia pazurów. Podniosła ją tuż przed skokiem kota, tak, że ich spojrzenia – dwie pary zielonych migdałków – łypnęły na siebie ostrzegawczo.
Coś czuję, że dojdziemy do porozumienia.
— Chociaż jesteś zwykłym szpiegiem Pottera – mruknęła, głaszcząc kota raz jeszcze.
Paczka była bardzo długa – niemal wzrostu Lily, cienka i miękka. Przewiązana została ozdobną wstążka, a zapakowana niedbale w papier z…
— Jelenie? – zachichotała.
Pośpiesznie rozdarła papier i zerknęła do środka. Niemal natychmiast padła na łóżko.
Znalazła w środku piękną, elegancką, szmaragdową sukienkę, nieco zbyt obcisłą jak na jej gust i zbyt bogato zdobioną, z ogromnym, nieprzyzwoitym dekoltem i odkrytymi plecami, ale mimo wszystko – piękną. Materiał przyjemnie ugniatał się w palcach, a wetknięte w dekolt kamienie (przypominające diamenty), mieniły się na srebrzysto w blasku świec.
Oprócz sukni wieczorowej w paczce znajdował się również elegancki stanik bez ramiączek. Pasował do sukni (i był jedynym stanikiem bez ramiączek, jakim Lily dysponowała), ale dziewczyna obawiała się, że dorzucono go do paczki w ramach żartu.
Ciekawe tylko, kto znał mój rozmiar.
Ledwie uwolniła sukienkę z krępującego ją papieru, już znalazła odpowiedź na swoje – raczek retoryczne – pytanie. Ze środka wyleciała mała karteczka zapisana niedbałym, ale na swój sposób znajomym i czytelnym, pismem:


Nie musisz dziękować, księżniczko.
Uniżony sługa,
-J.P.

Dwie minuty później Lily przyglądała się sobie w lustrze łazienki, będąc na pograniczu wybuchu płaczu.
Każda dziewczyna bowiem, nawet taka, która uważa to za stratę czasu, lubi się czasem wystroić – włożyć piękną sukienkę, upiąć włosy w nowy sposób, zaszaleć z biżuterią – i poczuć się jak prawdziwa księżniczka. Lily tego wieczora nie poszła na łatwiznę – chciała naprawdę zostać największym wydarzeniem swojego przyjęcia, dlatego po raz pierwszy od zawsze spróbowała takich rzeczy jak widoczny makijaż, wytworne upięcie włosów i ćwiczenie uwodzicielskich uśmiechów. Śmiała się, sama nie wiedząc czemu, próbowała nowych rzeczy, i głaskała Gladiusa, który sprytnie wskoczył na jedną z szafek i łasił się o pieszczoty.
Ludzie przez te wszystkie stulecia wynaleźli wystarczającą liczbę odstresowujących rzeczy – jak papierosy, muzyka, Coronation Street i kreskówki. Nic z tego jednak, nigdy, nie zastąpi uczucia, kiedy dziewczyna widząc siebie w lustrze, zdaje sobie sprawę, że osiągnęła właśnie apogeum swojego naturalnego piękna.
Wtedy wszystkie problemy odchodzą w zapomnienie – zupełnie jakby idealna aparycja mogła je pokonać. To samo spotkało Lily – wychodząc z dormitorium nie myślała już wcale o Jo, McGonagall i nielegalnie zdanej transmutacji, o „integracji umysłów, o Jamesie, Dorianie i Mary. Żaden dotąd spędzający sen z powiek problem nie wydawał jej się już istotny.
No, może z wyjątkiem tego, czy jej „uniżony sługa” będzie zadowolony ze swojej inwestycji
─ Pamiętasz faceta, który cię kupił, Gladius? – mruknęła, drapiąc kota za uszkiem. – Szopa na głowie, okulary, banan na twarzy… ─ jej zwinne palce zjechały w dół, drapiąc kota pod brodą.
Kot zamiauczał albo na potwierdzenie, albo z przyjemności.
Lily uśmiechnęła się. Osobiście wolała pierwszą wersję.
Doskonale – szepnęła. – Wiesz, dzisiaj jest dzień, który zapamięta, jako najpiękniejszy w swoim życiu.



♥♥♥
Lily zeszła po schodach z dormitoriów najbardziej dostojnym krokiem, na jaki było ją stać. W normalnym świecie, normalnym życiu i normlanym dniu – zapewne nikt z zajętego sobą tłumem nikt nie zwróciłby na nią uwagi. Tym razem jednak magia jej wyglądu, tej kreacji oraz towarzyszącego jej dzielnie Gladiusa zrobiły swoje – cały Pokój Wspólny momentalnie zamilkł, zamarł i wypuścił ze świstem powietrze.
A potem rozległy się wiwaty i gwizdy.
Lily rozejrzała się dyskretnie w poszukiwaniu „uniżonego sługi”, ale James – tak samo zresztą jak Syriusz – albo gdzieś się ulotnili, albo bardzo skutecznie schowali. Bardzo widoczni byli za to chłopcy z siódmej klasy oraz grupka gwiżdżących Krukonów z jej roku (łącznie z Luisem Hayesem, kto by się spodziewał).
Dziwne uczucie, pomyślała Lily, kręcąc głową na ich popisy.
Ledwo postawiła stopę na podłodze komnaty, już podleciał do niej Chris Wood – chłopak, który na co dzień należał do czołówki tych okazujących jej niechęć. Był to umięśniony i odrobinę misiowaty osiłek, zawieszony w prawach uczniach za ostatnie złamanie ręki Syriuszowi na boisku Quidditcha.
Nie wierzę.
— Można prosić? – zapytał, napinając mięśnie. Lily aż zachłysnęła się powietrzem.
Rozejrzała się po Pokoju Wspólnym. Wszyscy zaproszeni chichotali teraz, puszczając do niej oczko. Niektórzy zakładali się, inni gwizdali albo rzucali komentarze w stylu: „Będzie kosz, Wood!”.  W tym tłumie Lily odnalazła Hestię. Dziewczyna stała z boku sali, podpierając się o ścianę. Szybko odwzajemniła spojrzenie Lily, uśmiechnęła się do niej i udała, że wymiotuje. Evansównę bardzo to rozbawiło. Zaczęła dziękować Merlinowi, że istnieje taka osoba jak Jonesówna – nie tylko ze względu na ten sygnał, ale również dlatego, że przyniosła jej na myśl pewną osobę, która zasłużyła najbardziej na pierwszy taniec z jubilatką. 
― Dziękuję – powiedziała bardzo głośno. Chrisowi zrzedła mina. – Ale pierwszy taniec należy się mojemu bratu.
— Na trykot Merlina – jęknęła Hestia kilka metrów dalej. – A myślałam, że powie o tobie, Jimmy.
— Chase Reagan jak zwykle podbiera nam najlepszy towar – skomentował Syriusz, dając kuzynce sójkę w bok. Hestia spojrzała na niego krytycznie.
James zaśmiał się pod nosem. Wbrew podejrzeniom Hestii, cieszył się z tego, że Lily przestała głupio ignorować Chase’a. Dzięki ostatnim czasom, coraz bardziej przepełnionych jej obecnością, James nauczył się mentalności i rozumowania dziewczyny. Jeszcze na początku roku szkolnego głowił się nad jej zachowaniem, zastanawiał, co jest przyczyną takiej oziębłości i udawanego zahartowania, teraz już potrafił przewidywać reakcje Lily, a także miał względne pojęcie na temat jej poglądów, uczuć i postaw.
Podczas nawiązywania znajomości z pewną osobą, u Lily występowały cztery etapy w zachowaniu, które kiedyś James odczuł na własnej skórze, a teraz dosięgły Chase’a. Najpierw była chłodna życzliwość, dystans i takt w początkowych rozmowach, i ogromna powściągliwość. Następnie, jeśli z tego etapu Lily wyrabiała sobie pozytywne zdanie o tej osobie, stawała się bardzo zmienna – od okazywania sympatii po  wieczne wyrzuty i przytyki. Potem Lily, przerażona, że zaczyna niebezpiecznie się do kogoś zbliżać, gwałtownie zrywała znajomość, żeby jakiś czas później dojść do wniosku, że popełniła błąd, co rozpoczynało fazę czwartą.
— To dobrze, że Lily nareszcie zaczęła się otwierać na ludzi – powiedział bardziej do siebie niż do Hestii i Syriusza. Tamci jednak poczuli się zobligowani, by odpowiedzieć jakoś na tę uwagę.
— Na ciebie się do tej pory nie otworzyła, Rogasiu?
James zastanowił się przez chwilę, zanim odpowiedział:
— Nie wiem, czy się nie otworzyła… — oblizał wargi. – Jeśli chodzi o mnie i Lily, to nieco bardziej skomplikowane… ja sam się już pogubiłem.
— Może pomożemy ci się w tym połapać? – zaproponowała Hestia.  
James szczerze w to wątpił. Muzyka rozbrzmiała ponownie, wibrując w powietrzu prostym, tanecznym rytmem. Kolejne pary wychodziły na parkiet, otaczając rodzeństwo Evansów półokręgami, co patrzą od góry przypominało gigantycznego węża ludzi.
Lily stała na podeście, jej buty wystukiwały podobny rytm do piosenki. Chase trzymał ją w pasie, wertując ssącym, niemal bolesnym, wzrokiem urażonego.  
— Podoba ci się tu? – zapytała gardłowym głosem, modląc się, że Chase potraktuje ją z wyrozumiałością. Zamiast niej na twarzy Chase’a rozbłysnął wyraz niedowierzania i zdezorientowania.
— Impreza dopiero się zaczęła, A.B.
Chłopak uniósł rękę nad głowę Lily. Dziewczyna wykonała elegancki piruet, lądując prosto w ramionach Reagana. Obydwoje byli bardzo dobrymi tancerzami, tak samo zresztą jak Ethan Evans, emerytowany aktor musicalowy. Lily uśmiechnęła się niezręcznie.
— Nie o tym mówię… chodzi mi o szkołę… wiesz, o to czy… czy podoba cię w…
Chase przyglądał jej się z takim wyrzutem i gorzkim rozbawieniem, że Lily aż ścisnęło w gardle. Zasłużyłam sobie na to, pomyślała, zaklinając swój ośli upór i dziwne obiekcje w stosunku do Chase’a. To zabawne - przez cały miesiąc znajdywała milion wymówek, którymi usprawiedliwiała sumienie i tłumaczyła sobie, dlaczego unika Chase’a jak ognia – a teraz zapomniała o nich wszystkich, zostają jedynie z uczuciem palącego wstydu.
Rozmowy z Chase’em były trudne – ich nowa sytuacja była trudna – a Lily zachowała się jak tchórz, nie próbując się z nimi zmierzyć.
— A zresztą… to już chyba i tak… — westchnęła, unikając jego wzroku.
Chase jeszcze raz uniósł rękę, umożliwiając jej piruet, tak, że wrócili do poprzedniego dystansu na długość ramienia. Czekał cierpliwie, aż Lily wysłowi się i wytłumaczy, dlaczego traktowała go jak powietrze od początku semestru. To była jedna z jego największych zalet – nigdy pochopnie nie oceniał, dopóki nie poznał punktu widzenia drugiej strony. Dzisiaj również wstrzymał się przed nagonką na Evans i pozwolił jej uprzednio powiedzieć coś na swoje usprawiedliwienie.
Niestety, Lily tym razem nawet nie próbowała siebie wybronić.
— Przepraszam – powiedziała po prostu. – Nawaliłam… zresztą jak zwykle – oblizała nerwowo wargi. Tempo piosenki zwolniło, a wszystkie otaczające ich pary zbliżyły się do siebie, delikatnie kołysząc się z nogi na nogę. Chase złapał Lily w pasie, a ta przerzuciła mu ręce na barki. W dalszym ciągu unikała jednak jego wzroku. — Ja… cholera, nie wiem, co mam powiedzieć. Bałam się, że coś się miedzy nami zepsuje… i tak się zepsuło, ale… no wiesz, to było głupie. Poza tym miałam dziwną sytuację z Jamesem i… chyba oddaliłam się przez to od wszystkich… cały czas jest dziwnie, no więc… więc dlatego cały czas jest… krępująco. Krępująco z Jamesem i… krępująco z innymi?
Roześmiała się nerwowo.
Sto punktów za elokwencję, Lily.
Czując coraz większe zażenowanie, dziewczyna po prostu odpuściła, zdając się na miłosierdzie Chase’a. Przedłużające się milczenie dusiło ją i kąsało, i paliło w głowie.
— Zakład? – zdziwiła się Hestia, odrywając spojrzenie od tańca Chase’a i Lily. – Masz z nią zakład?
— To bardziej TRAKTAT niż zakład – wzruszył ramionami James. – Omówiliśmy dokładnie, jak zachowywać się w swoim towarzystwie.
Syriusz sięgnął po najbliższą butelkę Kremowego Piwa. Zdawało się, że przysłuchuje się rozmowie, ale jego wzrok był tak nieobecny, a zatracanie w piciu tak wymowne, że James na chwilę zapomniał o jego obecności.
— Najpierw były trzy warunki.
Hestia kiwnęła głową, udając zrozumienie. James znał ją jednak wystarczająco, żeby wiedzieć, co o tym myśli – dziecinada.
Cudownie, pomyślał gorzko. Nawet HESTIA uznała mnie za dziwaka.
— Po pierwsze – mieliśmy być przyjaciółmi – ciągnął. – Nie wolno było robić niczego, co… nieprzyjacielskie.
— Rozumiem, że Evans zabroniła chodzić ze sobą za rączkę – wtrącił Syriusz, chichocząc sam do siebie – ale w jej opinii w kodeks przyjaźni wchodzą regularne sypianie u siebie.
— Piżama party musi być – potaknęła Hestia, trącając Jamesa w ramię, żeby kontynuował. – A poza tym?
— No więc czysty platonizm – uściślił James. – Żadnego dotykania, żadnego flirtowania. A poza tym mieliśmy być przyjaźni i… no cóż, nie prowokować się nawzajem.
— Odpadłbym na tym etapie – odezwał się Syriusz. – Dzień bez wkurzania Evans… — pociągnął potężny łyk z butelki – …dzień stracony.
— Poszedłeś na coś takiego? – zdziwiła się Hestia. – To brzmi jakby Lily kompletnie panikowała i próbowała zaprzeczyć, że między wami kiedykolwiek do czegoś doszło. A ten TRAKTAT umożliwił jej kompletne…
— Wycięcie Jimmy’ego z jej perfekt życia, perfekt prefekt?
— Syriuszu, może poszedłbyś zaprosić Larissę do tańca?
— Hestia, może pogadałabyś z Jaydenem?
Dziewczyna zignorowała uwagę i poprosiła Jamesa, żeby kontynuował.
— Wiecie… macie rację w wielu kwestiach – westchnął – ale wtedy mogłem pójść na kompromis, byle tylko nie rozmawiała z Chamberlainem. Mogłem poświęcić cały mój postęp… no wiecie, w…
— …w dobieraniu się do niej? – podpowiedział Syriusz. Hestia syknęła.
— A dlaczego właściwie nie lubimy Doriana? – zapytała niepozornie. James i Syriusz wymienili zmęczone spojrzenia.
W tym momencie piosenka dobiegła końca, a odpowiedzialny za muzykę Peter, wybrał skoczny, latynoski kawałek, mieszający angielski z hiszpańskim lub portugalskim.
Lily nie chciała zmieniać partnera przez kilka pierwszych piosenek, tym bardziej, że Chase miał wyborne umiejętności taneczne i potrafili się razem zgrać. Dlatego kiedy zmieniła się piosenka, dziewczyna podała do niego rękę, spodziewając się, że złapie ją nieco lżej i przygotuje się na o wiele bardziej dynamiczny układ, ale Chase zinterpretował to inaczej lub po prostu wykorzystał nadarzającą się okazję. Westchnął, spojrzał na nią z figlarnym błyskiem w oczach i zapytał spokojnie:
— Byłbym skończonym dupkiem, gdybym nie przyjął twoich przeprosin, zważywszy, że masz urodziny, no nie?
Lily roześmiała się perliście, kiwając głową.
— Skończony dupek byłoby i tak bardzo łagodnym określeniem.
Chase parsknął. Jedną rękę posadził na jej talii, a drugą zgiął, formując w powietrzu pół ramy. Lily natomiast położyła jedną rękę na jego ramieniu, a drugą zamknęła ramę. Obydwoje dali się porwać szybkiemu tempu, mieszance popularnej muzyki z rytmem flamenco, śmiejąc się i dowcipkując. W pewnym momencie Lily wygięła się, oparłszy plecy o ramię Chase’a, a ten nachylił się i szepnął zmysłowo:
— To teraz może porozmawiamy o tobie i Potterze, co?
Muzyka utrudniała rozmowę, dlatego Hestia, James i Syriusz musieli do siebie krzyczeć. Jakiś chłopak podszedł do nich, chcąc zaprosić dziewczynę na parkiet, ale ta odesłała go z kwitkiem. Na jakieś dziewięć miesięcy miała dość tańców, flirtów i chłopców w ogóle.
— Pozwól, że podsumuję – zaproponowała Hestia, wpatrując się niepewnie w Jamesa. – Wasz układ miał dwa etapy. Najpierw obiecaliście sobie, że będziecie dla siebie przyjaźni, będziecie utrzymywać platoniczne stosunki oraz że zachowacie standardy uprzejmości dla waszych wzajemnych znajomych – na przykład ty dla Chamberlaina, a Lily dla Mary. No i oczywiście nie mogliście kręcić z nikim na boku.
Chłopak potaknął.
— Ty obiecałeś jej, że zdradzisz szczegóły wady mózgu McDonald i Chamberlaina, jeśli przegrasz – zabrał głos Syriusz – a ona, że zerwie kontakt ze swoim byłym.
Potaknięcie.
— Układ trwał, dopóki Syriusz nie zamknął was w cieplarni.
Potaknięcie (i parsknięcie śmiechem).
— Wtedy Evans doszła do wniosku, że zawieszacie zakład… i podczas tego zawieszenia dała upust swoim emocjom i się z tobą przespała.
— Syriuszu, ona wcale…
— Przed Hogsmeade – przerwała mu Hestia – chciałeś wznowić układ, ale na trochę innych zasadach. Tym razem, jeśli Lily by przegrała, musiałaby się z tobą umówić.
James uśmiechnął się bezwstydnie.
Dokładnie ten sam uśmiech zagościł na twarzy Chase’a Reagana, kiedy wsłuchiwał się w rewelacje swoje siostry, mieszające się z hiszpańskimi słowami piosenki.
— Ale ty zdążałaś wykiwać Pottera, wykorzystałaś „zawieszenie układu” i umówiłaś się do Hogsmeade z Chamberlainem – roześmiał się. Lily zarumieniła się od stóp do głów.
— To nie był dobry pomysł – wzdrygnęła się. – Ale James wcale nie był lepszy! Umówił się z Mary.
— Bo mu kazałaś – roześmiał się Reagan.
Lily otworzyła usta, żeby gorączkowo zaprzeczyć, ale ostatecznie je zamknęła, zdając sobie sprawę, że niestety – ale tak właśnie było.
— I nie wiesz teraz, czy układ obowiązuje nadal czy nie? – domyśliła się Hestia. James pokiwał głową. Syriusz parsknął.
— Oczywiście, że obowiązuje. Jak myślisz, dlaczego to jest takie niesprecyzowane i tajemnicze? – zapytał retorycznie. – Evans przegrywa. Udaje, że zakładu nie ma, a kiedy ty… wpadniesz w wir emocji, nagle zmieni zdanie, powie, że układ był i jest rzeczą świętą, i każe ci się spowiadać.
— Moim zdaniem ten układ jest bardzo toksyczny i nierówny – powiedziała szczerze Hestia. – No bo naprawdę, James? Powiedziałeś dziewczynie, którą lubisz, że ma przestać rozmawiać z byłym chłopakiem, bo jest zły i nikczemny, ale nie podałeś jej żadnych powodów, dlaczego. Kiedy ta sama się o nie upomniała, zaproponowałeś jej konkurs, na którym może wygrać twoje zaufanie albo i nie?
— A moim zdaniem ten układ – toksyczny i nierówny, jak powiedziała nasza piękna Hestia – idealnie pasuje do Evans i Jimmy’ego. Ich związek od początku był toksyczny, nierówny i dziwny.
— Nie chce cię tutaj urazić, A.B – powiedział w tym samym czasie Chase Reagan – ale twój układ z Jamesem jest trochę… toksyczny? No wiesz… wypytywałaś go o byłą dziewczynę, wykorzystałaś fakt, że nie lubi Doriana, i wkręciłaś go w wielki wyścig. Ten wyścig był dla niego bardzo korzystny, dlatego sprytnym przekrętem zmusiłaś go do obiecania ci czegoś… do powiedzenia ci czegoś, czego… no, ewidentnie nie ma ochoty mówić?
— James taki jest – wzruszyła ramionami Lily. – Jak nie prośbą, to na siłę.
Chase wysłał jej wymowne spojrzenie.
— Macie ten układ dalej czy już nie?
Lily wzruszyła ramionami. Już dawno pogubiła się w tym wszystkim, a James, który nagle postanowił się od niej zdystansować, bynajmniej nie ułatwiał sytuacji.
— Nie mam pojęcia. Myślisz, że powinnam dalej się w to bawić?
Chase zaprzeczył.
W tym czasie Hestia i Syriusz analizowali wszystkie dowody na to, że układ jest aktualny oraz kontradowody, które miały obalić jego istnienie. James słuchał ich uważnie, ale nie ukrywał, że nie dostrzega sensu w hipotetycznym gdybaniu. Wyprostował się i zapytał dobitnie, sprowadzając swoich kuzynów do porządku:
— Załóżmy, że jednak obowiązuje. Nie, Syriuszu, nie przerywaj – musimy coś założyć! Czy powinienem dalej się w to bawić czy nie?
Hestia i Syriusz wymienili spojrzenia. Od razu poznali, że w tym jednym mają identyczne zdanie.
Pokiwali głowami twierdząco.


♥♥♥
Jo udało się dostać do Pokoju Wspólnego Gryfonów bez zbędnego szumu ani rozlewu krwi. Sprytnie przemknęła tuż obok jakiegoś podpitego Puchona, który znał hasło i nie kontaktował na tyle, żeby zorientować się, że diabeł w spódnicy i postrach tego zamku, Jo Prewett, za jego pośrednictwem dostaje się na imprezę Lily Evans. Szczęście dla niego, że tym razem dziewczyna była zanadto poruszona, by zajmować głowę działaniami tak małostkowymi i podejmowanymi jedynie z nudów, jak psucie Evans urodzin.
 Wchodząc do Pokoju Wspólnego, czuła się nieco speszona. W czerwonej, klaustrofobicznej i kompletnie nieprzystosowanej do imprez na taką skalę komnacie, roiła się masa ludzi wszelkiego pokroju. Urocze blondyneczki z graczami Qudditcha wirowali na parkiecie, a niektórzy z nich organizowali pojedynki alkoholowe. Niezależne indywidualistki oraz wąska grupka mózgowców przysiadła na kanapach i sączyła jakiś wykwintny trunek, jak burbon czy gin. Nawet garstka szarych myszek i autsajderów zasmakowała tego wieczoru odrobinę życia. Cały ten tłum ściskał się na wystawionym parkiecie albo zaszywał się skromnymi grupkami w ciemnych zakamarkach pokoju, wystrojonego raczej na kinderparty niż na szaloną siedemnastkę. Wirujące na parkiecie pary przypominały ogniste, wielobarwne konstelacje gwiazd na czerwonym niebie.
Jo przemknęła niezauważalnie, mijając szereg osób od dziury w portrecie do parkietu ustawionego na środku pokoju. Wytężyła wszystkie zmysły, a przede wszystkim wytężyła umysł, starając się przecedzić dziesiątki obijających się o tę salę myśli jak przez sitko, i dotrzeć do tych najbardziej znajomych i najbliżej z nią zespolonych. Nawiązanie kontaktu mentalnego z Lily nie było najłatwiejsze w takim hałasie.
Los uśmiechnął się w końcu do Jo i udało jej się odnieść minimalne zwycięstwo. Po prawdzie, wcale nie znalazła jubilatki, ale kogoś z jej bliskiego otoczenia, kto bez wątpienia miał swój wkład we wciąż dojrzewającym planie.
Hestia Jones siedziała na kanapie obok obściskującej się pary z Hufflepuffu i popijała coś, co chyba nie było alkoholem, tylko jakimś kompotem. Dziewczyna bardzo szybko zdała sobie sprawę, że Jo ją obserwuje, i równie szybko doszła do wniosku, że to nie może oznaczać nic dobrego. Poderwała się na równe nogi, trącając przypadkiem łokciem Clemence Grant i dość szybkim, ale jednak nie rozpaczliwym, krokiem rozpoczęła ucieczkę. Jo wywróciła oczami i ruszyła za nią. Musiała zagnać ją w jakieś ustronne miejsce, najlepiej na klatkę schodową dormitoriów, a to raczej nie będzie trudne zadanie – Hestia bowiem zamiast chować się w tłumie ludzi, próbowała zgubić Jo i zamknąć się w jakimś azylu. Kiedy wbiegła na schody łączące dormitoria męskie, Jo jedynie roześmiała się w głowie i ruszyła, by dotrzymać jej towarzystwa.
— Hestia! – krzyknęła na schodach, a jej głos zadudnił echem pośród murów. – Czy ty przede mną uciekasz?
— Jestem zajęta – odparła Hestia, odwracając głowę w jej kierunku.
Wyglądała na chorą albo wykończoną – miała podkrążone oczy, bladą i cienką skórę przez którą przebijały się fioletowo-niebieskie naczynka, i matowe, wysuszone włosy. Jo prawie poczuła wyrzuty sumienia, że zawraca jej głowę. Prawie.
— To zajmie momencik – obiecała Jo, cmokając z zadowoleniem. – I nic nie poczujesz.
Hestia przystanęła. Jej twarz zrobiła się jeszcze bardziej blada i papirusowa, o ile było to w ogóle możliwe.
— Al…
Nie zdążyła dokończyć. Oczy otwarły jej się szeroko, źrenice rozszerzyły, a nogi ugięły, kiedy Jo złapała ją za ramię i wbiła w nie paznokieć. Czuła jak Hestia robi się coraz bardziej wiotka i bezsilna, jak jej wzrok staje się pusty i nieprzytomny. Białka w oczach jej zniknęły, a źrenica rozrosła się na tyle, że całkowicie przysłoniła ciepłą, brązową tęczówkę. Jo trzymała dziewczynę o mlecznobiałej cerze i czarnym spojrzeniu, i chociaż przymknęła oczy, bo nienawidziła oglądać swoich ofiar podczas piętnowania, podświadomie wiedziała, co z Hestią się dzieje i zdawała sobie sprawę, że ona, Jo, wygląda bardzo podobnie.
Jo zobaczyła pod ciemnymi powiekami sceny jak wymalowane, przewijała kolejne zwoje myślowe i wspomnienia, szukała, przeglądała i gubiła się w mentalności Hestii, a jej wewnętrzny głos powtarzał uparcie: Zmieniacz Czasu, Zmieniacz Czasu, Zmieniacz Czasu, zupełnie jak wyszukiwarka. Jo miała wrażenie, że głowa zaraz jej eksploduje, tonęła w chaosie nieuporządkowanych emocji i bodźców, powoli zatracała się w nieswoich obawach, troskach i nadziejach, traciła poczucie czasu i własnej tożsamości. Zmieniacz Czasu.
Ukazał on się jej wreszcie, chociaż urywek świadomości był bardzo krótki i mętny. Dormitorium, mała szkatułka z inkrustowanym centaurem. To były jej wszystkie wskazówki, jej cała mapa.
Jo całą siłą woli zamknęła dopływ myśli Hestii, uprzednio odcedzając je od swoich własnych, a puściwszy jej ramię, omal nie upadła. Poczuła, że jej źrenice wracają do ludzkich rozmiarów, że żyły chowają się za skórą. Otworzyła oczy z wysiłkiem. Hestia stała bez ruchu, z pustym wzrokiem. Wyglądała jakby popadła w katatonię. Jo przełknęła głośno ślinę i ponownie umieściła swoją dłoń na jej ramieniu, tym razem w zgoła innym celu.
— Teraz zejdziesz na dół, będziesz się bawić i tańczyć, i o wszystkim zapomnisz – zaczęła, omal nie krztusząc się powietrzem. – Rozumiesz?
Hestia nie odpowiedziała. Jej głowa drgnęła prawie niezauważalnie w dół, a potem uniosła się w górę. Kiwnięcie. Znakomicie.
— Dzięki – powiedziała niedbale, i odwróciła się na pięcie.
Gorsza część planu była już za nią. Teraz musiała znaleźć tylko Evans – i Zmieniacz Czasu – a potem skontaktować się jakoś z Isaakiem. Miała nadzieję, że chłopak sam wyjdzie z inicjatywą i wyślę do niej sowę do jutra, bo w innym wypadku Jo musiała działać w pojedynkę – a wątpiła, że przy jej parszywym szczęściu uda im się wyjść z tego bez szwanku.
Zbiegła w dół schodów i otrzepała ręce, tak jak wynajęty zabójca po zrobieniu swojej roboty; a potem zaczęła szukać Lily. Udało jej się to szybciej niż przypuszczała. Evans razem z Meadowes stały przy bufecie i opychały się ciastkami, zataczając się ze śmiechu. Jo szybko ruszyła w ich kierunku.
— …nie uważasz, że to bardzo urocze z jego strony? – doszedł do niej natarczywy głosik Dorcas.
— Może i uważam, ale to i tak niczego nie zmienia.
— Ale może chociaż…
Jo podeszła na tyle blisko, żeby klepnąć Lily w plecy i wrzasnąć: „NAJLEPSZEGO!”. Dziewczyny natychmiast przerwały swoją pogaduszkę o wspaniałości Jamesa Pottera (Jo nie musiała nawet zaglądać im do głów, żeby wiedzieć, kto jest obiektem ich wynurzeń), Lily zbladła niemal do poziomu Hestii, a Dorcas rozdziawiła usta jak ryba. Jo odwróciła się na pięcie i ruszając przesadnie biodrami ruszyła w kierunku klatki schodowej do dormitoriów dziewcząt.
Lily cała zdrętwiała. Spojrzała nerwowo na Dorcas, zastanawiając się, jaką wymyśleć wymówkę, by czym prędzej udać się do dormitorium, tak, by nie zostać powiązaną z Jo. Przeklinała w myślach i wysyłała te myśli do Prewett, która powinna już dawno uspokoić swoją chroniczną potrzebę zwracania na siebie uwagi. Nawet w moje urodziny.
Przestań zrzędzić, odpowiedziała Jo. Bo powiem Jamesowi, że nazwałaś go „uroczym”.
Lily parsknęła, czego Jo (raczej) nie mogła usłyszeć. Odwróciła głowę w stronę Dorcas, powoli otrząsającej się z szoku po dziwnym przywitaniu panny Prewett.
— Kto ją tutaj zaprosił! – pisnęła, kręcąc głową. – To… to jest po prostu…
— Wyproszę ją – zadeklarowała się Lily, z nerwów chwytając pierwszą lepszą babeczkę. Cytrynowa. Słodki Merlinie, to nie było nawet zabawne.
Dorcas założyła ręce na piersi i zaczęła narzekać na brak kultury Ślizgonów i gatunku człowiek rozumny w ogóle; a zajęło ją to na tyle, że Lily bez skrupułów odwróciła się na pięcie, nadgryzła babeczkę, gotowa, by dogonić Jo i przemówić jej do rozsądku, gdy nagle…
— Oj! – roześmiał się James, kiedy Lily uderzyła prosto w jego pierś. – Przepraszam, księżniczko.
Cytrynowa babeczka wypadła jej z ręki, kiedy spojrzała w oczy Jamesa. Wyglądała bardzo dziwnie, jakby się rozchorowała.
— Wisisz mi jeden taniec, wiesz ch…?
— Wiem, wiem! – odparła przesadnie entuzjastycznie, kładąc Jamesowi ręce na barki. Chłopak aż się speszył. – Zatańczę z tobą, nawet kilka razy, ale za chwilę, dobra? – zrobiła dwa kroki, nerwowo rozglądając się po Dorcas i Jamesie, jakby z obawy, że któreś z nich ją zatrzyma. – Pójdę do toalety.
— No… jak musisz – wzruszył ramionami James, patrząc na Lily z pewnym dystansem. Dziewczyna roześmiała się nerwowo. Zaklęła, kiedy cofając się wdepnęła w cytrynową babeczkę. Cudownie.
Zaczerwieniła się i pędem ruszyła w stronę tłumu. Dorcas zbyt zaskoczona nagłym przybyciem Jamesa, zupełnie zapomniała o Jo.
— Widziałeś może Syriusza? – zapytała, nadgryzając ciastko kokosowe.
— Do usług, mademoiselle – szepnął cichy głos, łapiąc Dorcas w pasie, aż pisnęła.
James uśmiechnął się do przyjaciela z pewnym wysiłkiem. Pomimo tego, że oficjalnie wcale się na siebie nie gniewali, a sprawa Snape’a, zdjęć i Regulusa poszła w zapomnienie, istniał pomiędzy nimi jakiś dziwny, nieprzyjemny i duszący dystans, jak blizna po sporze. Jedynie upłynięcie pewnego czasu warunkowało zniknięcie tego dystansu, tej dziwnej żelaznej zasłony pomiędzy nimi. Milczenie przesiąkło powietrze, a ciężar rozmowy spadł na karb Dorcas.
— Wiesz, Syriuszu, że Lily przed chwilą praktycznie sama zaproponowała Jamesowi taniec? – rzekła, uśmiechając się dwuznacznie. Syriusz wzruszył ramionami.
— Nie jest to dla mnie żadne zaskoczenie.
— Tak? – zapytał James.
— Tak działa Evans – rzucił Syriusz, sięgając po cytrynową babeczkę. Spoglądał teraz na Dorcas. – Taka z niej mała przekora… bezustannie robi wszystkim na złość - zawyrokował Syriusz, przeżuwając babeczkę. Popatrzał chwilę na Dorcas, zamrugał, a potem natychmiast przeniósł wzrok na Jamesa. — Bo zobacz... prosiłeś ją tylko o jedną randkę, do której w dalszym ciągu nie doszło.
— Tak.
— Ale wcale nie prosiłeś ją o to, żeby cię pocałowała, żeby cię obmacywała, żeby z tobą tańczyła ani żeby się z tobą przespała.
— Ale ona wcale...
— Ale tak było – ciągnął Syriusz. – I doszło do tego wszystkiego - wiele razy - a wy cały czas nie byliście na randce. To dlatego, że bezustannie ją o to PROSISZ. Przestań.
Sięgnął ponownie do talerzyka z babeczkami cytrynowymi, gdy ze zdumieniem zauważył, że wszystkie zostały już zjedzone. Roześmiał się cicho.
— Co teraz zrobi Emmie?
James zmarszczył brwi, a Dorcas parsknęła śmiechem.
— Ona zabroniła nam je jeść – powiedziała po prostu, zlizując trochę lukru z palców. James zmarszczył brwi.
— Dlaczego?
— Bo to Emmelina – rzucił Syriusz. – Nawet taki geniusz jak Dumbledore by jej nie przejrzał.
Tymczasem dziewczyna, o której mowa, bezowocnie przeszukiwała bufet po drugiej stronie pokoju. Była na pograniczu płaczu z każdym kolejnym niepowodzeniem, dochodziła do niej bowiem brutalna prawda, że babeczki musiały zostać już zjedzone.
Remus powiedział jej, że razem z Marley nie brali z kuchni drugiego zapasu babeczek cytrynowych, a więc jeśli są gdzieś na bufecie, to na pewno zostały jeszcze z podwójnej randki, bo Dorcas przynosiła stamtąd zapasy jedzenia w niedzielę. Emmelina wcześniej przeszukała cały Pokój Życzeń, gdzie odbyło się ich spotkanie, a wiedziała, że tam akurat nikt sprzątać nie mógł. Następnie przeszukała zapasy przed przyjęciem, ale przekąski z podwójnej randki nie znajdowały się w jednym, wydzielonym miejscu, tylko zostały pomieszane z świeżym, kuchennym jedzeniem.
Ale nie ma ich nigdzie!, westchnęła ciężko. Ktoś musiał je już pożreć.
Eliksir miłosny, który Emma dostała od Piękności, działał w bardzo prosty sposób – osoba, która go skosztowała, zakochiwała (a raczej – silnie zadurzała się) w pierwszej zobaczonej przez siebie osobie. To miał być żart wymierzony w Dorcas, niewinny żarcik, działający i tak krótko, bo nie był to eliksir niesamowicie jak mocny. Emma działała w emocjach. Była wściekła. Nie chciała wyrządzić nikomu krzywdy.
Słodki Merlinie, westchnęła, chowając twarz w dłoniach. To mógł połknąć każdy. Co ja zrobiłam?
— Emmelina?
Dziewczyna wyprostowała się jak struna. Szybko wytarła mokre oczy, przy okazji rozmazując cały swój makijaż. Cudownie.
Chase stał za nią, wyglądając olśniewająco w swoim idealnie skrojonym garniturze, nonszalancko przewieszonym krawacie i tym chłopięcym uśmiechu. Emma czuła, że zaraz osunie się na podłogę.
— Hej – odparła słabo, nie patrząc w jego kierunku.
— Wszystko w porządku?
Pokiwała głową. Wzrok zaszył jej się mgłą, kiedy kolejne rzesze łez powoli wyłaniały się i zatrzymywały nad jej rzęsami.
— T…taa…
Chase westchnął ciężko, wyciągnął chusteczkę z kieszeni spodni i przyłożył ją do jej nosa.
— Dmuchaj – nakazał, a Emma głośno wypuściła powietrze nosem. Chase zebrał chusteczką wszystkie jej łzy i starł resztki tuszu do rzęs.
— Chcesz zatańczyć? – zapytał, chowając chusteczkę z powrotem do spodni.
Kątem oka zauważyła Remusa, który puścił jej oczko z przeciwnego kąta pokoju. Ich kontakt wzorkowy przerwał się bardzo szybko, bo przecięła go przemykająca Marlena.
Marley przez całą imprezę trzymała się z boku, po pierwsze dlatego, że nie znosiła tak głośnych, zatłoczonych i zbytecznych przyjęć, a po drugie z powodu beznadziejnego humoru i smutnych perspektyw na przyszłość. Siedziała na kanapie, popijała rum, i zastanawiała się, kiedy na przyjęcie wpadnie Alicja, tak jak się umawiały.
Dzisiaj rano otrzymała list od swojej matki, przebywającej obecnie na dworze Rowle’ów w Paryżu, razem z Ann i ciotką Heather. Esmeralda McKinnon napisała wprost, że Rowle’owie odetną się od nich od razu, kiedy Marlena zacznie robić problemy, czyli po prostu – zerwie z Frankiem (o ile w ogóle mogła zerwać z kimś, z kim de facto wcale się nie spotykała). Po tym, jak rodzina wyklęła Esmeraldę wiele lat temu, każąc ją tym samym za ślub z mugolakiem, kobieta zupełnie upadła. Jej wiecznie niespokojna i buntownicza dusza po zetknięciu z ponurą, szarą rzeczywistością odpadła jak skorupa, a brak wszelkich wygód i zbytków, do których była przyzwyczajona od najmłodszych lat, stał się dla niej powoli nie do zniesienia. Teraz, kiedy sprzedała swoją własną córkę i odzyskała częściowo przychylność rodziny, Esmeralda nie mogła pozwolić na to, żeby Marley podwinęła się noga, bo łączyło się to nieodwracalnie z powrotem do biedy i nędzy na ich rodzinnym domku w Szkocji.
Rowle’owie bardzo liczą na twoje przyszłe zaręczyny z Longbottomem, pisała. Chodzi tutaj nie tylko o to, żeby zapewnić ci dobrą przyszłość, ale też o Alicję i jej narzeczeństwo z Alexandrem Masonem. Zarówno ja, jak i ciotka Flora, uważamy, że jakieś młodzieńcze widzimisię i humorki Alicji, z których – jak sama wiesz – ona słynie, nie powinno wpływać na przyszłe pożycie małżeńskie. Obydwie byłyśmy kiedyś młode i poszłyśmy różnymi drogami, jak sama wiesz. Chcę uchronić cię przed moim błędem, a Flora robi to samo dla Alicji.
Sprawy powinny więc mieć taki obrót, jaki mają obecnie,  Alicja powinna wrócić jak najszybciej do Paryża i przestać włóczyć się ze swoimi koleżkami, z kolei my czekamy na jakikolwiek znak od Logbottomów, o który ty możesz się – sama rozumiesz – upomnieć. Jeśli w wakacje podreperujesz u ciotki swój wizerunek, a poza tym będziesz koleżeńska dla Bree, możesz liczyć na całkiem sowity posag od Rowle’ów, Angelów i McDonaldów, za co powinnaś być wdzięczna.
Marlena bardzo odszukała Franka i przekazała mu najświeższe informacje, można więc powiedzieć, że spełniła polecenie matki i „upomniała” się o jakikolwiek sygnał. Frank przyjął androny jej matki ze spokojem, a jego uwagę wzbudził jedna, mała wzmianka, na którą Marley nawet nie zwróciła uwagi.
— Jesteś zaręczona z Alexandrem Masonem? – zapytał Frank podczas przerwy obiadowej, kiedy razem z Marley udali się do Pokoju Wspólnego porozmawiać przez kominek z Allie. – Kim on w ogóle jest?
— Bree bardzo chętnie go weźmie – powiedziała Allie z charakterystyczną dla niej ironią. – Naprawdę go nie znasz, Frankie?
Frank pokręcił głową, naburmuszony, zmęczony i kompletnie zdezorientowany. Był taki za każdym razem, kiedy Marlena przysłuchiwała się jego konwersacją z Alicją.
— To brat Natashy. Straszny dziwak. Lepiłam z nim babki z piasku. 
Marley nie chciała, żeby to źle wyglądało, tym bardziej, że ostatni czasu była coraz to bardziej wyniosła i chłodna w stosunku do swojej kuzynki, ale te słowa same cisnęły jej się na usta:
— Ty miałaś dużo takich kolegów z piaskownicy, co nie, Allie?
Frank spojrzał na nią niepewnie. Ogień z kominka mocniej buchnął, zupełnie jakby Alicja się rozgniewała.
Marlena musiała to jednak powiedzieć. Pamiętała dobrze swój pobyt u Rowle’ów podczas ferii świątecznych, kiedy to spędziła rekordową ilość czasu z Bree, Sidneyem, Alicją oraz jej rodzeństwem: osiemnastoletnią Georginą i czteroletnim Thorfinnem. Alicja sprawiała zdecydowanie najbardziej nieprzyjemne wrażenie, kojarząc jej się z tym typem dziewczyn, które mają ogromne powodzenie u chłopaków, chociaż nikt nie wie, z czego to wynika. Bezustannie grała wszystkim na uczuciach, była wyniosła i nadęta, umiarkowanie ładna, niezbyt bystra i zupełnie niemiła. Razem ze swoją siostrą podrywała każdego kawalera, który zawitał do ich rezydencji, a potem, kiedy tylko Frank przyjechał do Paryża razem z rodziną, natychmiast zaczęła udawać stęsknioną i czekającą na niego męczennicę.
To było takie… sztuczne.
— Pilnuj swojego nosa, Marley – odszczekała się, wywracając oczami. – Nie mogę zbytnio teraz z wami gadać, Frankie. Jestem u znajomych.
— Siedzisz w Elizjum? – zapytał Frank, była to bowiem knajpka, którą założył kolega (i były chłopak!) Alicji, pożyczając u niej pieniądze. Dziewczyna kiwnęła głową.
— Apollo cię pozdrawia. Postaram się wpaść dzisiaj do zamku, to wszystko przegadamy – zaproponowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Cudownie. Do zobaczenia.
Allie!
Ale Allie już zniknęła, a Frank i Marley zostali zdani na siebie.
— Pogadamy o siódmej w dormitorium Bree - zaproponował, bo miał pewność, że jedynie w dormitorium piątoklasistek o tej godzinie będzie puste.
— Jasne – zgodziła się Marley. – Będę pukać.

♥♥♥
Lily wpadła do dormitorium niemal natychmiast, zamykając głośno za sobą drzwi. Była cała czerwona, spocona i poruszona – poimprezowy entuzjazm i wigor zaczął mieszać się ze zdezorientowaniem z powodu wizyty Jo.
To nie może oznaczać nic dobrego, pomyślała, gorączkowo rozglądając się po pokoju. Kręciło jej się w głowie jakby wirowała na karuzeli i potrzebowała chwili, żeby odnaleźć wzrokiem Jo wśród poduszek, ubrań i prześcieradeł.
— Czyś ty zwariowała?! – pisnęła, kiedy Jo zaczęła rozrzucać całą zawartość kufra Hestii. – Nie możesz tak po prostu grzebać w jej rzeczach!
Tak ci się wydaje? – zarechotała Jo, otwierając z łoskotem jej szufladę. – A założymy się, że mogę?
Lily jęknęła głośno. Odwróciła się i szybko zamknęła drzwi Colloportusem, mając nadzieję, że żadna z jej współlokatorek (a zwłaszcza Hestia!) nie będzie chciała wrócić teraz do dormitorium, żeby na chwilę odsapnąć. Nikt nie powinien zobaczyć ją z Jo Prewett, a tym bardziej przyłapać na wspólnej grabieży dormitorium numer cztery.
Przeskoczyła zwinnie nad puzderkiem Emmeliny, które wylądowało na podłodze w efekcie niepoważnych poszukiwań Jo. Nerwowo machnęła gdzieniegdzie różdżką, ale nie chciało jej się nawet łudzić, że bez sprzątania doprowadzi dormitorium do porządku. Złapała Jo za ramię, zanim ta zabrała się za spychanie na podłogę szafy.
— Powiedziałam, że się tym zajmę – syknęła.– I zrobię to! Daj spokój, proszę cię.
— Och, zajmiesz się! – krzyknęła Jo, kopiąc w kufer Mary. – Coś ci nie wierzę!
Lily spojrzała na nią ze zmęczeniem.
— Przecież mamy dużo czasu. Naprawdę potrzebujesz tego Zmieniacza od zaraz? I tak go nie wykorzystasz, to jakaś paranoja…
— A WŁAŚNIE, ŻE POTRZEBUJĘ GO OD ZARAZ! – wrzasnęła Jo, strzepując rękę Lily ze swojego ramienia. – DLATEGO TUTAJ PRZYSZŁAM.
Machnęła różdżką, a szafa należąca do Hestii i do Marley runęła jak długa. Dziewczęta odskoczyły w ostatniej chwili, a zaraz potem mebel opadł ciężko na podłogę, wystrzeliwszy pociskiem kurzu. Lily zakasłała, odgarniając roztocza ręką. Jo wykorzystała chwilę, żeby zbadać ścianę za szafą, a kiedy zdała sobie sprawę, że nigdzie tam nie ma tajnego przejścia, zaklęła i postawiła mebel z powrotem na swoim miejscu.
— Jo, nawet jeśli uda ci się go znaleźć, to nie możesz go po prostu zabrać – westchnęła ciężko. — Przecież to jest KRADZIEŻ, Hestia na pewno się zorientuje…
— A masz lepszy plan, Evans? – zakpiła Jo, łapiąc się pod boki. – Co, może zejdźmy na dół, najpierw uzmysłówmy biednej Hestii z zanikiem pamięci, że ma w swojej kolekcji Zmieniacz Czasu, który jest nie dość, że super-rzadki, to jeszcze zupełnie nielegalny bez pisemnej zgody Ministra?  A potem zapytajmy, czy możemy go POŻYCZYĆ I NIGDY NIE ZWRÓCIĆ?
— Nie oddamy go? – zaniepokoiła się Lily. Jo posłała w jej kierunku wściekłe spojrzenie. To nie był najlepszy moment na zadawanie pytań. — Nie wiem. Ale każdy plan jest lepszy niż włamanie, zabranie jej Zmieniacza i zrzucenie winy na kogoś, kogo nie lubisz!
Jo otworzyła usta, jakby chciała zaprzeczyć, że to był cały jej misterny plan w największym skrócie, ale się rozmyśliła. Parsknęła śmiechem i pokręciła głową, jakby starała się ukryć zdenerwowanie. O ile – oczywiście – takim osobom jak Jo kiedykolwiek towarzyszyło podobne uczucie.
— Na nikogo tego nie zwalę  - zaprzeczyła z niebezpiecznym błyskiem w oku. – Myślałam raczej o pomieszaniu jej w pamięci.
Lily aż rozdziawiła usta z oburzenia.
— Ty chyba sobie żartujesz!
Jo zrobiła taką minę, że wszystko od razu stało się jasne. To nie był żart. Lily aż zrobiło się gorąco.
Sprawa Hestii wciąż była na tyle gorąca i zagadkowa, że mieszanie w niej i ryzykowanie samopoczucia dziewczyny choć w najmniejszym stopniu, wydawało się być szaleństwem. Na początku Lily – a także Jo, Isaac i każdy wtajemniczony w „ich” sprawę – obwiniał się lub sądził, że są oni bezpośrednią przyczyną wypadku Hestii, a raczej – Medalion jest. W miarę kolejnych badań okazało się jednak, że sprawa jest o wiele bardziej delikatna, o czym Lily wiedziała tylko w szczegółach, a Jo zbadała sprawę dociekliwej.
Hestia posiadała bardzo osobliwą biżuterię, zacząwszy od Zmieniaczy Czasu, poprzez amulety na kołkogonki, a na zaklęciach jednorazowych w wisiorkach skończywszy. Skądkolwiek pochodziła rodzina Hestii, z pewnością nie stanowiła bastionu jasnej strony mocy, a Jo ośmielała się twierdzić, że jej ojciec, a już na pewno matka, byli w pewien sposób powiązani z panem Monroe, jej nieszczęsną matką, ojcem, panią Shelby, i reszcie dorosłych, przez których głupotę lub zaniedbanie Isaac i Jo musieli wziąć teraz odpowiedzialność. Hestia dostała wisiorek przy urodzeniu, a był on bardzo podobny do słynnego Medalionu Prewettów i wielu innych medalionów wykonanych wiele lat temu dla najznamienitszych rodów. Pochłaniały one wszystko, co je wzmacnia, pełniły więc funkcję zarówno doskonałych amuletów obronnych, jak i skalanych czarną magią przeklinaczy.
Wiele z nich było naprawdę cennych, dopóki ktoś ich nie rozpieprzył, pomyślała z goryczą Jo, przeklinając swoją matkę po raz kolejny.
Wisiorek Hestii należał do tej pierwszej kategorii, czyli skupiał w sobie liczne zaklęcia obronne i wzmacniające, zdumiewające, że nikt nigdy się o niego nie połasił i nie gwizdnął go osobie tak lekkodusznej jak Hestia – Jo zrobiłaby tak bez zastanowienia. Dopiero potem coś zaczęło się w nim psuć, a Hestia skończyła z rozwaloną zdolnością mowy, jednak jak (i dlaczego?) do tego doszło, nikt nie miał pojęcia (i raczej nikt się nie dowie, dopóki do panny Jones nie wróci chociaż część wspomnień). Jeśli chodzi o Jo, podejrzewała ona od dawna, że ktoś w tej szkole depcze jej i Isaakowi po piętach, a tą teorią podzieliła się z nim podczas sabatu, jednak bardzo szybko sprowadzono ją na ziemię.
Ale jednak, pomyślała nagle, Chamberlain dokopał się w swojej wścibskości już daleko. Może być tutaj wielu takich jak on.
I dlatego musiała działać natychmiast. Zmieniacz Czasu naprawdę nie był na tyle istotny – przecież mogli wyjechać do matki Isaaka od razu, bez zbędnych ceregieli. Jednak wówczas uciekliby ze szkoły i pomimo tego, że z dniem dzisiejszym z Lily Evans zszedł namiar, w trymiga zostaliby odnalezieni, a następnie zapewne wyrzuceni na zbity pysk. Jo nie mogła zostać teraz wydalona ze szkoły, nawet jeśli jej matce udałoby się wcisnąć ją do jakiegoś instytutu na drugim końcu świata, po tym, jak przespałaby się z dyrektorem. Wielka Brytania była zbyt strategicznym miejscem, działo się tutaj zbyt wiele rzeczy ją obchodzących. I tutaj mieszkał Jordan.
Zmieniacz Czasu jest potrzebny od zaraz.
Trzeba to jak najszybciej uświadomić Evans.
— Wiem, że jest po niezłym praniu mózgu, ale…
— To jest niebezpieczne! – upierała się Lily. – Jeśli pomieszasz jej w głowie, Jo, to możesz mieć pewność, że natychmiast pójdę do Dumbledore’a i powiem mu o wszystkim.
O tym też?, spytała Jo, przenikając jej do głowy. Lily przymknęła oczy, na jej czole zagościła zmarszczka. Ewidentnie starała się wypchać Jo ze swojego umysłu, ale z góry została skazana na porażkę. Na tym polegała największa tajemnica ich więzi mentalnej – to w żadnym stopniu nie przypominało zwykłej legilimencji, ale było o wiele bardziej złożone i skomplikowane.
I musimy to zakończyć, odpowiedziała natychmiast myślowo Lily. Jo uśmiechnęła się sztucznie.
— Mój znajomy stracił zmysły po tym, jak jego ojciec usuwał mu na bieżąco wspomnienia – powiedziała nagle, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. – Jones już ma lekkiego bzika… może masz rację.
— Oczywiście, że mam rację – nadęła się Lily, patrząc na nią wyniośle. – Dlatego rozegramy to inaczej. Na moich zasadach. Mam plan.
Klamka zatrząsła się, ale żadna z dziewcząt nie zwróciła na to uwagi, zbyt pochłonięta debatą nad planem Lily. Tymczasem Marlena przeklinała, stukała i pukała, próbując dostać się do środka.
To beznadziejne, pomyślała, opierając plecy o drzwi. Nie miała pojęcia, gdzie Frank i Alicja się ukryli, a pukała już wszędzie, zarówno do dormitoriów męskich, jak i żeńskich. Krzyczała, że to ona, że wybiła siódma i że przyszła na spotkanie, ale za każdym razem odpowiadała jej cisza, drzwi były zamknięte na cztery spusty, a nigdzie żadnych wskazówek, że jej znajomi zaszyli się akurat w tej sypialni.
Do Marley zaczęła docierać pomału brutalna prawda, a raczej – jedyne rozwiązanie tego problemu. Musiała iść do Bree i poprosić ją o otworzenie swojego dormitorium, tego dormitorium, gdzie właściwie się umówili, i tym samym zdradzić jej, że Hogwart odwiedziła Allie. Nie mogła się tam przecież włamać, bo nie miała pojęcia, czy ktoś nie jest w środku i zwyczajnie nie życzy sobie jej towarzystwa. Perspektywa rozmowy z kuzynką nie była w tym wszystkim najgorsza – o wiele beznadziejniej prezentował się fakt, że znajdowała się ona w bliskim towarzystwie Remusa, którego Marley – znowu! – unikała.
Jacy oni są irytujący!, pomyślała wściekle. Kipiąc ze złości, obróciła się na pięcie i ruszyła ponownie w kierunku dormitorium piątorocznych gryfonek. Dudniła butami tak głośno, że była pewna, iż słyszał ją Hagrid w swoim domku na błoniach.  Miała nadzieję, że usłyszy to też Frank albo Alicja, o ile w ogóle potraktowali ją poważnie i przyszli na umówione spotkanie.
Marlena zapukała najmocniej, jak potrafiła, szczerze wątpiąc, że ktoś jej otworzy. Nacisnęła więc z furią na klamkę, szarpnęła z całej siły i…
Pisnęła, kiedy drzwi odskoczyły, a ona wylądowała na podłodze. Po drugiej stronie framugi stała niska, pyzata dziewczyna w szlafroku i turbanie na głowie. Jej żywiołowe, niespotykane oczy świdrowały Marlenę z dziką radością i ciekawością.
— Ojej, przepraszam! – powiedziała, podając do niej dłoń. – Słyszałam, jak pukasz, ale brałam prysznic i nie za bardzo mogłam ci otworzyć. Szukasz Allie i  Franka?
Marlena spojrzała na nią dziwnie, nie chwytając wyciągniętej ręki. Wstała mozolnie, strzepując z ubrania resztki kurzu i nie tracąc kontaktu wzrokowego z dziewczyną ani na moment. Jej wielkie oczy i przesadna żywiołowość przywodziły jej na myśl Caitlin Chamberlain, a nie było to bynajmniej pozytywne skojarzenie.
— Ja też na nich czekam, chodź. – przeciągnęła sylabę mała, po raz kolejny wyciągając rękę do Marley. Dziewczyna nie uścisnęła jej po raz kolejny.
— Kim jesteś? – spytała. Chociaż słabo znała koleżanki Bree i w ogóle rocznik sześćdziesiąty pierwszy, większą część Gryffindoru kojarzyła przynajmniej z widzenia. Dziewczynę w szlafroku widziała po raz pierwszy, co było dziwne.
Dziwny błysk zatańczył w tęczówce nieznajomej.
— Czyżby Frankie i Allie o mnie nie opowiadali? – zdumiała się teatralnie. – O mnie? O ich największej powierniczce sekretów, przyjaciółce od serca i dziewczynie, przez którą się poznali?
— Yyy… nie? – zaryzykowała Marley, chociaż podświadomie już wiedziała, kto przed nią stoi. „Mała”, bo tak Marley zamierzała na nią mówić, złapała się pod boki.
— Niewdzięcznicy – zawyrokowała. – Jestem Natasha. Mason. Herbu Travers.
Marley uśmiechnęła się sztucznie. „Herbu Travers”. Poznała właśnie kolejną oszołomkę czystej krwi.
— Marlena. McKinnon. Herbu McDonald – powiedziała, uśmiechając się sztucznie. Natasha roześmiała się perliście.
— Ale pierdoły, co nie? Moja matka każe mi się tak przedstawiać przed innymi – rzuciła, zapraszając Marley do środka. Dziewczyna ustąpiła, z pewnym wahaniem. – Bo Mason to tylko przydomek. Tak mówi – Natasha zamknęła drzwi, nie odrywając oczu od swojego gościa. – Zachowuje pozory, żeby Rowle’owie nie wykopali nas z własnego podwórka. Dlatego muszę bezustannie lizać im dupę – puściła do niej oczko. – Stąd znam Allie. A Frank to kumpel mojej najlepszej przyjaciółki, Harry’ego.
Marley przysiadła na stojący w pobliżu taborecik, domyślając się, że teraz czas na jej historię pod tytułem: „Skąd znam Allie i Franka”.
— Allie to moja kuzynka, a… emm… Frank to mój były – powiedziała po prostu. – A według mojej matki mój narzeczony. Teraźniejszy, przyszły… i w ogóle.
— Czy wszystkie matki są takie durne? – zapytała Natasha. Ściągnęła turban z głowy, uwalniając swoje ciepłe, ciemnozłote włosy. – Też liżesz dupę Rowle’om?
Kącik ust Marley zadrżał, ale nie dała tego po sobie poznać.
— I Angelom też.
Natasha zagwizdała.
— Współczucie. Bree to niezła zołza. Pewnie nie masz lekko.
Marlena spojrzała na Natashę dziwnie. Jeszcze nigdy nie słyszała, żeby ktoś nazwał Bree w podobny sposób. „Zołza” brzmiało na określenie osoby z pewnym pazurem, charakterem, na który postępowy zanik Bree cierpiała od urodzenia.
— Nie lubisz jej? – zdziwiła się Marley. Natasha pokręciła głową.   
— Ma niezłego tatulka. Swego czasu wepchnął mojego brata w niezłe gówno.
Marlena spojrzała na dziewczynę z zaskoczeniem. Zerknęła na zegarek. Kwadrans po siódmej. Frank i Alicja mogli wpaść w każdej chwili lub nie zrobią tego w ogóle. Czy Natasha mogłaby uznać wypytywanie o pana Angelo i swoją rodzinę za nietakt? Czy zdążyłaby powiedzieć jej cokolwiek przed przybyciem dwójki zakochanych?
Czy w ogóle wypada wypytywać się o cokolwiek dziewczynę, którą zna się tak krótko?
— Nie słyszałaś tej historii? – wspomogła ją Natasha, kręcąc nosem. – Myślałam, że wszyscy w szkole już ją powtarzają.
Marlena odważyła się jedynie pokręcić głową.
— A jesteś gotowa na ostrą jazdę bez trzymanki?

♥♥♥
Syriusz poprosił Dorcas do tańca zaraz po tym, jak ta podziękowała Mickowi Sterne’owi, swojemu byłemu chłopakowi. Oczywiście, nie zdawał sobie sprawy, że tego wieczora Dorcas odmawiała wszystkim chłopcom, siedziała na kanapie i wzdychała za każdym razem, kiedy Syriusz przechodził obok. Gdyby wiedział, zapewne odwlekałby zaproszenie jak najdłużej albo i zupełnie z niego zrezygnował, z czystej przekory.
Dorcas siedząc, wzdychając i odmawiając, była również zajęta wściekaniem się. Myślała, że rozsadzi całą komnatę, kiedy Syriusz zatańczył z Rachel Sommers (dwa razy!), a potem z Larissą, AB Norton i Jessicą Beinz. Przysięgała, że nie zna równie beznadziejnych i brzydkich dziewczyn, chociaż jeszcze do niedawna utrzymywała dobry kontakt z Jessiką i AB (z Rachel i Larissą nie dało się kolegować). To było zachowanie dziwne i przesadne nawet jak na Dorcas, a w obecnych okolicznościach (zagrożenie wypicia eliksiru miłosnego), o których ani Dor, ani Syriusz naturalnie, nie wiedzieli, było to bardzo wymowne i podejrzane.
Dziękowała bogom (i Peterowi!) za to, że kiedy Syriusz nareszcie ją zaprosił, puszczono wolny kawałek.
Syriusz wyglądał dzisiaj nadzwyczaj przystojnie, i co gorsza, z minuty na minut pobijał samego siebie, poprawiając swoje mankiety lub krawat i wyglądając możliwie jeszcze bardziej powalająco. Dorcas czuła się przy nim jak cień, jak osoba innej, niższej rasy, zupełnie jakby tańczyła z jakimś półbogiem, kiedy ona sama pochodziła z domu trollic.
— Och, nie musisz poprawiać fryzury, wyglądasz dobrze! – rzuciła Dorcas, kiedy Syriusz zmierzwił swoje włosy. – Czuję się, jakbym tańczyła z Jamesem.
— Nie poprawiam fryzury – rzucił wyniośle, wywracając oczami.
Dorcas nie wchodziła w temat. Piosenka powoli cichła, a słowa rozpuściły się w sennej, wieczornej melodii, co jakiś czas przebijając się w postaci pojedynczej sylaby, co Dorcas uznała za znak, że taniec dobiega końca. Musiała szybko znaleźć jakiś temat, żeby zatrzymać Syriusza! Od kiedy stała się taką nudziarą? Od kiedy nie miała Blackowi nic do powiedzenia? Od kiedy wolał od niej jakąś marną Rachel Sommers?
— Rozmawiałam z Lilką – rzekła, chociaż wiedziała dobrze, że Syriusz doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Chłopak westchnął głośno. – Próbowałam przymusić ją do rozmowy z Jamesem i wydaje mi się, że to się uda, bo…
— Meadowes, nie wiem czy wiesz, ale mówisz mi to po raz trzeci. I powiem szczerze, że nie obchodzi mnie to tak samo, jak za każdym poprzednim razem.
— Podchodzę do tego poważnie! – obroniła się. – Ja przynajmniej robię cokolwiek. Ty jesteś obrażony na cały świat od rana.
— Ale im nie pomagasz! – powiedział po prostu, uśmiechając się ironicznie. – Wręcz przeszkadzasz, skacząc i robiąc sceny za każdym razem, kiedy próbują ze sobą porozmawiać. Robisz z siebie idiotkę.
Dorcas niemal poczuła jak te słowa przecinają jej serce wzdłuż i w poprzek.
— Chce, żeby moja przyjaciółka była szczęśliwa! – prychnęła. – I chce żeby odnalazła to szczęście z Jamesem, który – w przeciwieństwie do PEWNEJ OSOBY – raczej nie będzie skakał z kwiatka na kwiatek, i zarywał do każdej osoby z dwudziestoma palcami i dupą w tej sali! – prychnęła.
Syriusz zaśmiał się bez humoru.
— Miałaś wiele epizodów z takimi osobami, co nie?
— Żebyś wiedział! – tupnęła nogą. – Kiedyś moje życie uczuciowe miało jeszcze ręce i nogi – dopóki nie pojawiłeś się ty. Rozsadziłeś wszystko w cholerę i do teraz nie mogę się po tym pozbierać – pokręciła głową. Syriusz wywrócił oczami. – Podświadomie już szukam takich samych dupków, jak ty! Chociażby Luke, jesteście do siebie taacy podob…
— Nie porównuj mnie do Davisa – wzdrygnął się Black. – Ja nie porównuję cię z McDziwką. Zacząć?
— Dlaczego niby mam cię do niego nie porównywać? – zaśmiała się Dorcas. – Dostrzegam pomiędzy wami same podobieństwa. On też kręcił na boku z połową szkoły, a potem zaczął dowalać się do mojej przyjaciółki. Czy imię Emmelina brzmi znajomo? – prychnęła.
Syriusz prychnął.
— Nie rób z siebie jakieś męczennicy, świętej dziewicy, Meadowes. Liczysz się tak ze swoimi przyjaciółkami, że aż kurwa nie mogę. Dowalałaś do mnie, kiedy byłem z Emmeliną tak samo. Niedawno zaliczyłaś też Reagana, niemalże przejeżdżając czołgiem po sercu Hestii, a jest jeszcze przecież…
— Byłeś z Emmeliną jedynie, żeby mnie zdenerwować! – wrzasnęła. – I zakończyłam to, po tym jak dostała przez ciebie nawrotu bulimii i praktycznie chciała się zabić po epidemii mononukleozy – uniosła ręce do góry. – Zrozumiałam swój błąd! I się z tego cieszę! Cieszę się, że nie muszę się z tobą cały czas użerać i tracić przez ciebie przyjaciół.
— Nie wydaję mi się – pokręcił głową Syriusz, śmiejąc się jak do sera. – Przecież wciąż jesteś we mnie do szaleństwa zakochana, Dorcas.
Dziewczyna już otwierała usta, żeby zaprzeczyć, ale nie wyszedł z nich żaden dźwięk. Wpatrywała się w Black jak sroka w gnat, z rozdziawionymi ustami, aż do końca piosenki. Black patrzał na nią, kręcąc głową z dziką satysfakcją. Dorcas poczuła nagle ogromną chęć, żeby mu przyłożyć, ale równie chętnie po prostu uciekłaby i popłakała, spalona ze wstydu.
Wykrztuś coś z siebie, Dorcas! Zaprzecz!
Zaprzecz! Zaprzecz! Zaprzecz!
Nie zaprzeczyła.
Nie mogła.
Syriusz czekał spokojnie, dając jej szansę na wyrzucenie z siebie czegoś konkretnego, chociaż w głębi serca na pewno wiedział, że Dorcas nie pozbiera się do kupy. Dziewczyna stała wciąż jak sparaliżowana, jednak jej głowa powoli opadała w dół, a wzrok uciekał w kierunku jej stóp. Robiło jej się coraz bardziej gorąco, w głowie szumiało jej i wirowało, a oczy piekły, jakby miały zaraz wybuchnąć jak gejzery. Syriusz westchnął ciężko. Przyłożył dłoń do jej policzka i ujął jej brodę w oba palce.
— Dori, Dori, Dori… - mruknął. Na jego twarzy nie malowała się ani satysfakcja, pobłażliwość ani żadne z tych nieromantycznych, okrutnych uczuć, które tak uwielbiają nawiedzać chłopaków. On był raczej… zmęczony. Zmęczony tym błędnym kołem, w które zostali wpisani. Tym, że ta sama sytuacja – rozstanie – powrót – rozstanie – powrót – zaczynało stanowić już pewien rytuał, a oni szamotać się miedzy sobą jak zdesperowana para z opery mydlanej. Dorcas też była tym zmęczona.
— Jak my mamy kogoś sparować, skoro sami nie radzimy sobie ze sobą? – spytał.
Dziewczyna pokręciła głową, różowiejąc.
Syriuszu?
— Taa?
— Przepraszam – wyrzuciła z siebie. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony. Dorcas zaczerwieniła się coraz bardziej. – Nie jesteś taki jak Luke.
Syriusz wypuścił powietrze.
— Wiem.
Dorcas uderzyła go w ramię.
— Nie psuj atmosfery – wzięła głęboki oddech. – No i przepraszam za korepetycje. I za to, że potem chciałam cię przepraszać przez Remusa. I za to idiotyczne kłamstwo, że mam chłopaka do Hogsmeade – przewróciła oczami. – Chciałam zrobić ci na złość.
— Wiem.
Dorcas westchnęła ciężko.
— Ale ty też przesadziłeś, zapraszając Emmelinę! Wiedziałeś, że nikt mnie nie zdenerwuje tak jak ona! To było… to było prawdziwe nieliczenie się z niczyimi…
— To też wiem, Dorcas, ale wolałem kiedy rozmawialiśmy o twoich błędach.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Piosenka zrobiła się teraz bardziej romantyczna, wciąż wolna, ale mniej senna, a bardziej ciepła i delikatna. Syriusz przybliżył się do Dorcas i złapał ją w pasie, a ona przerzuciła mu ręce przez barki. Zaczęli kołysać się delikatnie, byli tak blisko, że mogli zniżyć ton do zwykłego, zmysłowego szeptu.
— To jednak było trochę pochlebne, Black – powiedziała, uśmiechając się pod nosem.
— Co?
— No… mogłeś zaprosić każdą do Hogsmeade – jak sam mówiłeś. I mogłaś wybrać się na przykład z taką Rachel – i spędzić świetnie czas, a ja i tak byłabym zielona z zazdrości. A ty… ty przyszedłeś z Emmeliną, zupełnie jakbyś chciał wrócić do przeszłości… jakbyś chciał odnowić cały ten nasz pokręcony trójkącik – westchnęła. – Czasami nawet mi go brakuje.
Syriusz uśmiechnął się lekko. Jego wzrok zrobił się mglisty.
— Dlaczego Rachel…?
Dorcas wzruszyła ramionami, starając się to zbagatelizować.
— Tańczyłeś z nią dwa razy.
— Z tobą też tańczę drugi raz.
— Tak – zgodziła się Dorcas. – Ale jej nie znasz…
Syriusz uniósł wysoko brew.
— Nie znam?
— Wiesz o co mi chodzi – wzruszyła ramionami. – Z nią nie byłeś… w tym roku.
— Nie byłem?
Dorcas wysłała mu znaczące spojrzenie. Chłopak roześmiał się, kręcąc głową.
— W porządku, nie byłem. W tym roku i ogólnie. Wiesz… — zawahał się przez chwilę, ale dokończył, co chciał powiedzieć: — Odkąd zerwaliśmy, nie byłem z nikim. Nie wiem nawet czy Emmelina się tu w ogóle liczy. Można powiedzieć, że od końca września jestem singlem.
— Naprawdę? – zdziwiła się. Syriusz potaknął. Dorcas poczuła, że ponownie różowieje. – Ojej…
— Beznadziejna sprawa, co nie?
— Yhym. Obawiam się, że wpadłeś zupełnie.
Syriusz zmarszczył czoło. Dorcas zacmokała.
Chłopak wykonał dokładnie ten sam ruch głową i dramatycznie wciągnął powietrze, jak Dorcas chwilę temu. Dziewczyna wywróciła oczami, ponownie trącając go w ramię.
— Co my teraz zrobimy, Syriuszu?
Rockowy wokalista na chwilę zacząć śpiewać a capella, a jego głęboki baryton, wyśpiewujący wyznania miłosne, przeniknął powietrze, a tańczące pary czuły się, jakby wdychały jego tęsknotę za ukochaną. Syriusz i Dorcas patrzyli w swoje oczy, aż do końca piosenki, kiedy to nagle zgasły wszystkie światła, a w pokoju rozległy się miękkie, delikatne śmiechy. Dorcas też parsknęła, schylając się w kierunku Syriusza. Nie widziała niczego, ale podświadomie odnalazła jego usta i wykorzystała jedyną chwilę intymności, jaka im się dzisiaj przytrafiła.

♥♥♥
Peter dobrze się czuł, miksując muzykę. Lubił mieć jakąś funkcję, dobrze ją wykonywać oraz – oczywista! – zbierać za to wykonanie pochwały. Wtedy czuł się choć odrobinę mniej niewidzialny niż zwykle, a to była miła i pożądana odmiana. Dużo osób podchodziło do niego, klepało po plecach i gratulowało dobrej roboty Były też dziewczyny, które nieśmiało (!) pytały się, czy „pan Pettigrew” mógłby puścić teraz wolny kawałek.
— Nie, pan Pettigrew jest zajęty – ripostowała Greta, siedząca obok niego i popijająca dietetyczny napój.
Petera bardzo bawiła cała ta rola DJ-a, a jeszcze bardziej –  zachowanie Grety, która podstawiła sobie krzesło tuż obok niego, przez cały wieczór z nim żywo dyskutowała i odsyłała z kwitkiem wszystkie dziewczyny, które pytały, czy Peter mógłby zrobić sobie przerwę i z nimi zatańczyć – a co dziwne, trochę ich było.
Powinieneś być w stosunku do nich bardziej kategoryczny – rzuciła, krzyżując ręce na piersi. – Robię z siebie zazdrosną fankę.
— A nie jesteś nią?
Greta dźgnęła Petera w bok.
— Mam się obrazić i stąd pójść?
Peter pokręcił głową. Cieszył się z towarzystwa Grety, po raz kolejny. Tego wieczora bardziej niż kiedykolwiek zauważył, jak wiele mają ze sobą wspólnego. On czuł się jak duch, jak widmo, w towarzystwie swoich popularnych kumpli, Huncwotów. Greta miała podobnie, przyjaźniąc się z Clemence Grant i Pięknościami, dziewczynami z idealnymi figurami, fryzurami i paznokciami. Peter i Greta kochali słodycze. Peter i Greta uwielbiali ciężkiego, zepsutego psychorocka. Peter i Greta nie potrafili tańczyć. Peter i Greta pochodzili z Manchesteru. Peter i Greta byli samotni.
Chłopak zmienił utwór na klasyczny, i tak lekki jak na jego gust, punk. Przez Pokój Wspólny przeszła fala niezadowolenia, która ominęła tylko nielicznych (w tym jubilatkę).
— Nareszcie coś normalnego! – ucieszyła się Lily, zaciągając do tańca równie zachwyconego Syriusza Blacka. – Brawo, Petey!
Peter zdjął słuchawki, uśmiechnął się do Lily, i niemal natychmiast zostawił swoje miejsce pracy, pozwalając jakiemuś zachwyconemu trzecioklasiście popilnować wszystkie jego gramofony i inne muzyczne narzędzia tortur. Sam wyciągnął rękę do Grety i zaciągnął ją na sam środek parkietu.
Muzyka bębniła im w uszach, dodawała energii i kierowała nimi jak lalkarz pociągający za sznureczki w dziecięcym teatrzyku. Pomimo nienaturalnych ruchów, Peter i Greta dawali z siebie wszystko, podskakiwali, obracali się, zniżali i wyciągali ręce w różne strony, naśladując swoje otoczenie. Wyładowali całą swoją energię do końca utworu, a Peter nie zdążył dobiec do swojego magicznego gramofonu, kiedy jakaś czwartoklasistka puściła najgłośniej, jak się dało, balladę Celestyny Warbeck. 
— Cudownie – roześmiała się Greta. Oddaliła się od Petera na długość łokcia, ale chłopak złapał ją w biodrach i przyciągnął z powrotem do siebie.
— Dawaj jeszcze jeden taniec, Greta – puścił do niej oczko. – Celestyna była dedykacją dla ciebie.
— Jeszcze jedno słowo i ci przyłożę – mruknęła. Peter roześmiał się szczerze.
— Pamiętasz nasz ostatni taniec? – zapytał, uśmiechając się trochę smutno. Greta oblizała wargę.
— Wiesz co? – zarumieniła się. – Wcale nie śledziłam Mary w Hogsmeade.
Peter uniósł brew.
— To znaczy… Larissa naprawdę kazała nam ją śledzić, ale dzisiaj zmianę miała Pheobe.
— Do… bra?
— Poszłam za tobą – zarumieniła się. – Kiedy przeszedłeś tym tunelem i… no właśnie.
Peter potrzebował chwili, żeby skojarzyć fakty. Tunelem…? Przechodził tajnym przejściem prowadzącym do Miodowego Królestwa, kiedy wychodził do Hogsmeade po płyty. Ale skąd Greta wiedziała o tunelu? Poszłam za tobą…
— Śledziłaś mnie? – zapytał nieco speszony. Greta zarumieniła się wściekle, nagle interesując się stanem własnych paznokci.
— Czasami ci się przyglądam… - powiedziała wymijająco. – Czasami nasze drogi się krzyżują, no i…
Teraz to Peter się zarumienił. Szybko przewinął w myślach wszystkie swoje ostatnie samotnie przechadzki. Czy kiedykolwiek zrobił na nich coś głupiego? Czy mówił niemądrze, kiedy żartował z przyjaciółmi? Czy spotykał się z kimś, kto nie był w porządku?
— Od jak dawna? – zapytał słabo. Greta wypuściła głośno powietrze.
— Tak jakoś od sylwestra… odkąd my… no wiesz…
Całowaliśmy się.
Peter pokiwał głową, na znak, że „wie”. Nie miał pojęcia, jak odpowiedzieć albo chociaż jak zachęcić Gretę do dalszego mówienia. Chciał porozmawiać z nią o sylwestrze i o pocałunku już od dawna – na początku nawet jej szukał na mapie, ale kropeczka „Greta Catchlove” zawsze przesiadywała wśród grupki puchońskich Piękności, które Petera strasznie onieśmielały. Zastanawiał się, czy ten pocałunek coś znaczył, czy implikował do zaproszenia Grety na jakieś spotkanie, randkę, czy też był po prostu przelotną przygodą. Nie miał wystarczającego doświadczenia, żeby rozróżniać takie rzeczy, a nie mógł zbytnio z nikim o tym porozmawiać. Syriusz i James na pewno poradziliby sobie na jego sytuacji, ale ich zachowanie przy dziewczynach, nonszalancja i biegłość w sztuce flirtu były Peterowi tak obce, że od razu zwątpił w przydatność ich rad w swoim przypadku. Remus z kolei sam był równie beznadziejny w tych sprawach, a nawet znacznie gorszy, czego żywym przykładem jest relacja nie-relacja, związek nie-związek z panienką McKinnon. A innych kumpli (ani koleżanek!) Peter nie miał, rozmowy na ten temat więc nie było, i chyba nie będzie.
Chyba.
— Myślałam, że zupełnie o mnie zapomniałeś – przyznała, jej głos był coraz bardziej gardłowy i zdławiony. – I starałam się trochę zwrócić na siebie uwagę. Dlatego… zaczęłam się odchudzać i w ogóle.
Peter aż pokręcił głową z niedowierzaniem. Greta zaczęła się odchudzać dla niego? Greta obawiała się, że potraktował ją niepoważnie?  Greta go śledziła? Greta…
— Jesteś głuptasem – mruknął, trącając jej nos. – Oczywiście, że o tobie nie zapomniałem. Po prostu… sam się wstydziłem i…
— Mnie? – zdumiała się Greta. – Wstydziłeś się mnie?
Peter przybliżył swoją twarz do jej ucha i szepnął:
— Nawet nie wiesz, jaka jesteś onieśmielająca.
Niemal czuł, jak Greta mdleje w jego ramionach. Coś ciepłego i łaskoczącego ścisnęło jego gardło.
— Zmywamy się stąd? – szepnął, wskazując głową w kierunku schodów do swojego dormitorium. Oczy Grety rozbłysły jak wielkie monety.
— Za chwilę – odszepnęła, wspinając się palce. – Jeszcze momencik.
Peter wiedział już niemal podświadomie, kiedy Greta ma zamiar go pocałować i równie podświadomie na to odpowiadał.
— Naprawdę dobrze się dobraliśmy – szepnął w przerwie pomiędzy pocałunkami, nachylając się nad nią ponownie. Chichot dziewczyny załaskotał go w policzki.


♥♥♥
Który to już raz Marlena uciekała, a Remus zostawał sam na sam z jej młodszą kuzynką? Najpierw na Sylwestrze. Potem niezliczoną ilość razy w szkole, kiedy to Marlena szwendająca się z Bree, kazała jej zająć Remusa, bo ona musi „coś załatwić” (czyli uciec). W sobotę, po jej kolejnej ucieczce i roztrzaskaniu serca Remmy’ego na milion kawałków, Bree po raz kolejny go dorwała, zaczepiła i wplątała w sztuczną, nienaturalną i wymuszoną gadkę o niczym.
A teraz? Marlena na sam jego widok prysnęła z powrotem do dormitorium, a Bree zaprosiła go na tę imprezę i do tej pory nie odpuściła żadnego tańca. Kołysali się oni w rytm muzyki, a że zarówno Remus, jak i Bree nie należeli do najlepszych tancerzy, wyglądało to zapewne przekomicznie. Remus z grzeczności zagadywał dziewczynę, proponował, że przyniesie jej poncz i starał się być jak najbardziej taktowny. Bree chyba nie zdawała sobie z tego sprawy, tylko gapiła się na niego jak sroka w gnat i wysyłała spojrzenia, jakby chciała mu coś subtelnie zakomunikować. Remus zdał sobie sprawę, że robiła tak od dawna, czasami nawet chrząkała i rzucała wymowne aluzje, ale w niczym mu to nie pomagało. Wręcz przeciwnie – z dnia na dzień czuł się coraz bardziej zagubiony w swojej relacji z Bree Angelo i wolałby, żeby ta „mała albinoska” jak nazywała ją Mary, a także Syriusz, wreszcie wyłożyła karty na stół i powiedziała, o co jej chodzi.
— Przepraszam cię, Bree – powiedział nagle Remus, kiedy dziewczyna zaczęła pogwizdywać i kompletnie ignorować jego pytania, czy dobrze się bawi. – Nie chcę się urazić ani nic, ale po prostu… nie rozumiem. Czy mogłabyś wytłumaczyć mi dlaczego mnie tutaj zaprosiłaś?
Bree wzdrygnęła się, zupełnie jakby tym pytaniem wybudził ją z jakiegoś transu. Wlepiła w niego swoje wielkie, jasne oczy.
— Emm… czy Lily nie jest twoją przyjaciółką?
Remus otworzył usta i głupio potaknął.
Owszem, uważał Lily za swoją przyjaciółkę. Tylko co to miało wspólnego z Bree?
— No więc… doszłam do wniosku, że pewnie zostałeś zaproszony – wyjaśniła, wzruszając ramionami.
Remus dalej nie rozumiał.
— Bree… przecież Dorcas i Emmelina zapraszały wszystkich… no, prawie… Ale cały Gryffindor dostał zaproszenia – oblizał wargi. – Ty… ty nie musiałabyś się martwić…
Przerwał mu chrapowaty, nosowy dźwięk, który musiał być chichotem Colette Angelo. Brzmiał zaskakująco upiornie i nieprzyjemnie.
— Uwierz mi, Remusie… Dorcas Meadowes ani nikt z komitetu organizującego nie chciałby mnie tutaj widzieć – zrobiła pauzę, nabierając gwałtownie powietrza. – Czy wiesz, kim jest mój ojciec?
Remus ponownie głupio otworzył usta. Musiał przyznać, że nie nadąża nad rozumowaniem flegmatycznej dziwaczki. Owszem, Dorcas, Syriusz, Mary, James i parę innych osób, które znał, zdawały się mieć pewne obiekcje w stosunku do osoby Bree, przy czym były to zwykłe uprzedzenia i tak jawny brak powodu nielubienia jej, że Remus nigdy nie brał ich na poważnie. Ale… czy to nie było dziwne, że tą małą, bladą blondynkę, która przez całe życie nie wystawiła nosa poza rezydencję swojej rodziny w Paryżu, nigdy nie była na niczyjej imprezie ani u nikogo na sylwestra, nie miała w sobie ani krztyny towarzyskości i zupełnie nie potrafiła nawiązywać znajomości; znali praktycznie wszyscy w tym zamku?
Syriusz, Mary i James mieli własne przykre doświadczenia z nią związane. Dorcas nie przepadała za nią szczególnie. Na brodę Merlina, uprzedzona do niej była nawet Jo Prewett, dziewczyna z Rosji!
Czy Remus czegoś nie wiedział?
— Powinienem? – roześmiał się nerwowo. Bree nie odpowiedziała tym samym. Wpatrywała się w niego uporczywie, jakby myślała, że w ten sposób, Remus coś sobie przypomni.
— To Todd Angelo.
Remus spojrzał na nią niepewnie. Todd Angelo… to brzmiało znajomo, ale kompletnie nie wiedział, z czym to powiązać, do czego to doczepić… Angelo… Angelo… Todd Angelo…
Zrozumienie nawiedziło go nagle i niespodziewanie, jakby uderzył go grom z jasnego nieba. Spojrzał na Bree zupełnie inaczej niż kiedykolwiek wcześniej.
Zrozumiał.
— Twój ojciec… — zaśmiał się nerwowo. – Twój ojciec był szefem mojego?
Bree westchnęła ciężko.
— Nareszcie dotarło – odsapnęła, patrząc na niego z rezerwą. – Tak, swego czasu był szefem Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Pracował z twoim tatą w zamkniętym już Biurze…
— …Zwalczania Likantropów.
Bree uśmiechnęła się smutno.
— Od tego czasu nie cieszy się pochlebną opinią w Ministerstwie.
Remus wcale się temu nie dziwił. Za młodu Llyal Lupin, łącznie z jego przyjaciółką i matką chrzestną Remusa, Jules Overstreet, oraz Toddem Angelo, zasłynęli jako „Diabelna Trójca”, która wykończyła około stu mieszańców, nie tylko wilkołaków. Jules i ojciec Remusa zawiesili swoją działalność po zemście jednego z prześladowanych przez nich likantropów – Greybacka. Po tym jak jedyny syn Llyala przeszedł transformację i sam stał się mieszańcem, on i Jules odeszli z Biura Zwalczania Likantropów. Todd Angelo dalej nękał kolejne ofiary, aż do zamknięcia Biura przez organizacje równościowe powstałe z inicjatywy pani Elizabeth McDonald.
Teraz wszystko zaczynało nabierać więcej sensu.
Remus przestał dziwić się rosnącemu uprzedzeniu ze strony Hogwartczyków – chyba każdy czarodziej miał w rodzinie kogoś krwi mieszanej, niekoniecznie wilkołaka, ale chociażby wampira, półolbrzyma czy półwilę. Represje Todda Angelo odbiły się echem w całym magicznym świecie, a kroplą przelewającą szalę goryczy był fakt, że Todd działał przede wszystkim na terenie Zjednoczonego Królestwa, podczas gdy sam pochodził z Francji. Pan Lupin i Jules wykorzystali ostatnie lata na poprawianie swojego wizerunku i przepraszanie rodzin dotkniętych ich „młodzieńczym szałem”, jak lubili to nazywać. Todd Angelo nie wynagrodził krzywd nikomu.
Ale to nie wszystko, pomyślał Remus, wpatrując się intensywnie w sylwetkę Bree. Coś zaczęło świtać mu w głowie, kiedy tylko skojarzył ją z osobą szefa swojego ojca. Wiedział, że nie w tym rzecz. Bree uwzięła się na niego, bo chciała, by przypomniał sobie jakąś rzecz, jakieś wydarzenie z przeszłości…
— Bree? – zaczął ostrożnie. Potaknięcie dziewczyny zachęciło go do kontynuowania. – Czy my… czy my się znamy?
_________
Natasha Mason
24.3 za tydzień, a 25 do końca marca - muszę jakoś nadrobić moje blogowe wakacje. Pogadanka również za tydzień. Chcę tylko napisać, że żyję, wracam z nowymi pomysłami i tęskniłam za Wami wszystkimi :*.
Niżej podpisana,
Abigail

PS. Przypominam, że obiecywałam sześć kissów, a w tej części były trzy (Lorian w retrospekcji, potem Dorcas i Syriusz i Peter i Greta) oraz powroty lub starty ze sobą czterech par, a tutaj mieliśmy dwie. Jakieś domysły, na kogo jeszcze padnie?

25 komentarzy:

  1. Lily i James! Remus i Marlena!
    Przeczytałam ❤️ Skomentuje pewnie całość za tydzien, ale bardzo mi sie podobało, zwłaszcza scena z Lily i Chasem ❤️❤️❤️
    Nelcia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3 Scena z Lily i Chase'em pisana była specjalnie dla ciebie :*.

      Usuń
  2. Musi paść Lily i James!!!! Bez tego urodziny nie mają sensu <3 <3 <3
    W ogóle cieszę się, że rozdział się pojawił, mimo, że to tylko jego część... Ale za to jaka?! Chciałabym zobaczyć jak wygląda twoja wizualizacja Lily w sukience od Jima... Może skądś czerpałaś inspirację ;) Greta i Peter są uroczy, mimo, że ogólnie go nie lubię z wiadomych powodów, to jednak w tym opowiadania staram się nie pamiętać jego roli w kanonie. Nie mogę się doczekać kolejnej części imprezy i konfrontacji głównej pary bohaterów <3
    z pozdrowieniami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się, co do tego, że urodziny Lily bez jej interakcji z Jamesem, byłyby po prostu... bezsensowne, a nawet nielegalne. Dlatego Jily to standard i wiadomka :*.
      Inspiracja sukienkowa? Niestety nie, a szkoda, bo chętnie popatrzałabym na tę sukienkę gdzieś indziej niż we własnej wyobraźni ;x.
      Cieszę się, że Greta i Peter jako duet wywarli cieplejsze uczucia, mimo że nawet mi ciężko jest... potraktować ich w miarę sprawiedliwie przez winy i grzechy Petera w kanonie ;/. Ale postanowiłam trochę "urożowić mu życie", bo niebawem moje sadystyczne skłonności zgotują mu niezłe piekło *_*.
      Jedyną osobą bardziej przeze mnie nielubianą w tym opku jest Smarkerus, dlatego do niego los się raczej nie uśmiechnie, a prościej mówiąc, po prostu póki co nie będzie w ogóle występować. No ale dobra... bez rozgadywania się :D. Dziękuję ci ślicznie za komentarz i pozdrawiam ♥.
      Abigail

      Usuń
  3. Doczekałam się rozdziału! *.* Zgaduję, że jest to tutaj mój pierwszy komentarz, więc ładnie się przedstawię, ale tak malutko, bo cała uwaga będzie skierowana niczym tykająca bomba na rozdział. Więc jest Livv, głupiutka i chora na punkcie różnych paringów dziewczyna, przy tym niemożliwa, bo uwielbiająca Twoją Mary XDD Pewnie mało jest takich osób, ale Mary jest genialna i bardzoo ją lubię, przynajmniej na razie, bo pewnie jak jakoś zaszkodzi Jily to zmieni się mój punkt widzenia, ale na dzień dzisiejszy lubię ją, a oczy mam ochotę wydrapać głupiej Emmelinie, której nie umiem zdzierżyć. To tyle o mnie, a teraz fanfary, bo rozdział (jak zwykle zresztą) powala na kolana. Kocham Cię za długość rozdziałów, naprawdę to jest cudowne, że czytasz i czytasz i tyle się dzieję w jednym rozdziale, co u innych dzieje się w pięciu. Ale po co mówić tak ogólnie, lepiej wedrzeć się w szczegóły. Od razu uprzedzam, komentarz będzie bardzo, ale to bardzo chaotyczny.
    Ta retrospekcja wprowadziła mnie w tak duży błąd. Ja, jak to ja, nie zorientowałam się, że dzieje się ona na piątym roku, więc była przekonana, że jest chwila przed urodzinami obecnymi. I miałam takie "Cooooo?!", kiedy Lily powiedziała, że Dorian jest dla niej kimś o więcej. A jak go pocałowała,to gały wyskoczyły mi z orbit, a w głowie huczało "Lily, koleżanko, chyba się nie myłaś! Co ty, do nędzy, robisz?!". Dopiero po nagłówku kolejnego fragmentu, połapałam się o co biega i miałam takie "Dzięki Bogu".
    Prooooooooszę! Lily musi pocałować Jamesa, albo odwrotnie, bo inaczej tego nie przeżyję. Oni u Ciebie są genialni! A ich relacja, wooow. Wielkie gratulację, bo jest taka pogmatwana, w której, nie mówiąc już o obserwatorach, sami zainteresowani nie umieją się połapać.
    Dorian i jego nowe/stare hobby mnie zaintrygowało. Po co mu drzewa rodów czarodziejskich? Nie wiadomo, do czego dążył i jakie jest w tym wszystkich znaczenie. Uwielbiam te tajemnice, które wplatasz *.*
    Emmelina, to taka ughh! Mówiłam już, jak bardzo jej nienawidzę. Mam ochotę ją udusić! Przez jej głupotę, może ktoś tylko ucierpieć, ale nie tracę nadziei na jakieś korzyści z tego płynące. Co nie zmienia zdania, że Emmelina to chyba najbardziej znienawidzona przeze mnie postać u Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrzcie no XD Nie wyrobiłam się w jednym komentarzu.
      Syriusz i Dorcas, ich to ubóstwiam! <3 Do tego ten pocałunek *.* Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Jak się kłócili, to miałam takie"Proszę, proszę, całujcie się!", a na końcu "Taaaaaaak!". Już jedno marzenie co do pocałunków zostało spełnione, teraz mam nadzieję, że drugie też.
      Kręcimy się dalej, więc dochodzimy do Jily! Jeju ten prezent był śliczny. Oczami mojej szalonej wyobraźni widziałam jej kreację, która faktycznie musiała być nieziemska! Ale, tak czy siak, Gladius pobija wszystko swoją słodkością <3 James to chłopak marzeń, a Lily to dziwna kobita i tyle XD Ale, zapewne, gdyby szybko była z Jamesem, to pan Potter nie zainteresowałby się nią i nigdy nie byłoby Harry'ego, a piękne, tak bardzo znane ich rozmowy, nie miałyby miejsca. Proszę niech, słowa Lily " Dzisiaj jest dzień, który zapamięta, jako najpiękniejszy w swoim życiu" miały dobre znacznie, oczywiście należy to czytać/tłumaczyć jako pocałunek, albo jakaś meeega słodziutka scena jaka w ich wykonaniu będzie zapewne czymś wooooow! Tylko czekać na rozdział niecierpliwie <3
      Biedna Hestia, mimo, że lubię Jo, przez jej złowieszczy charakter (Mary tak samo), to mogłaby się czasem ograniczyć. Ale z drugiej strony kim by była, gdyby nie jej szalone pomysły i działania. Ta cała sytuacja z medalionem strasznie mnie ciekawi.
      Biedny Remus. Pewnie czeka tylko na chwilę sposobności, by pogadać z Marleną, a tu ona mu ucieka, ale rozwija się kolejna tajemnica z Bree, która mnie ciekawi.
      A i chyba na koniec to wspomnę coś jeszcze o Peterze i Grecie, którzy na swój własny sposób są nawet bardzo słodcy. A Peter pokazał w końcu, że umie pokierować swoim życiem towarzyskim i wziął się w garść.
      Ubolewam jednak, że było malutko Jily, ale żywię nadzieję, że w następnej części będzie ich ogromna lawina. Także, liczę na jakąś mała intrygę Mary, której mi tutaj zabrakło. Oczywiście nie będę narzekać, jeśli skieruje swoje plany na Emmelinę. Ja okropna, wiem XD
      To chyba wszystko co chciałam powiedzieć, więc kończę. Rozdział oczywiście superowy! I czekam na więcej, bo zamiast zaspokoić mój głód, to tylko go zwiększyłaś i podsyciłaś. Ale w końcu o to tu chodzi, hihi ;3
      Weny, weny, weny. Potem czasu, czasu, czasu. I na końcu śle pozdrowienia! Livv :)

      Usuń
    2. Osz ty w mordę jeża... heeeej :*. Nawet nie masz pojęcia, jaką mi zrobiłaś niespodziankę swoim komentarzem, Livvi ♥. Zawsze tak się cieszę, kiedy widzę nową osobę, a jak mi jeszcze wyskakuje z tak długim, tak sympatycznym, tak miłym i tak emocjonalnym komentarzem, to mam po prostu ochotę dać jej wirtualnego przytulasa. Tak więc.. *przytula Panienkę Livvi do utraty przytomności*.
      Dobra, przywitałam się, a teraz odpowiem konstruktywnie (yhym...) na twój komentarz :*.
      Mogę cię uprzedzić, że Mary w najbliższych rozdziałach będzie - oczywiście - knuć, spiskować i intrygować, bo w końcu mówimy o niej, ALE raczej nie na szkodę Jily, tylko... ogółu? społeczeństwa? cywilizacji? Coś w tym stylu.
      Przepraszam, że cię wystraszyłam :*. Swoją drogą, to nieźle odjechane, jak relacja Doriana i Lily się zmieniła w ciągu 366 dni... rok temu Lily mu się do paszczy z językiem pcha, a teraz pchać to ona się może tylko z sierpowym. Hmm.
      Będzie lawina Jily, ojjj bęęędzie ;>.
      Dziękuję ci jeszcze raz za cudowny komentarz, życzę mnóstwo weny i pozdrawiam cieplutko :*
      Abigail

      Usuń
  4. Przeczytałam <3 i nie wiem, czy bardziej cieszy mnie wspaniałość tego rozdziało, czy to, że za tydzień będzie nowy *.*

    OdpowiedzUsuń
  5. James znowu w akcji - tym razem spiskował z kotem! Nie powiem, Gladius świetnie się ukrywa, na pewno przeszedł również specjalistyczne szkolenie, którego skutkiem będzie końcowe zejście się Jimmy'ego i Lily. Wychodzi na to, że w całym Gryffindorze najlepszą swatką jest kot.
    Szkoda, że tak mało było Jo. Musisz w końcu wyjaśnić ten cały wątek, bo moje pomysły powoli podchodzą pod zaburzenia psychiczne. Oczywiście jestem zadowolona, bo miała swoje momenty w ostatnim dodatku razem z Jordanem.
    Doriusz znów... razem? Nieee, to zbyt proste. Mam rację? To zabawne, jak tak z boku się obserwuje reakcje ludzi (choć pewnie połowa z nas zareagowałaby tak samo), bo widzisz więcej niż normalnie. Żyję nadzieją, że porozmawiają szczerze (choć teraz też rozmawiali) i wyjaśnią sobie wiele kwestii.
    Czekam też niecierpliwie na rozwiązanie sprawy z ciążą Sereny. Powiedziałaś co prawda, że mamy wszystko podane i trzeba się tylko domyślić, ale to trudniejsze niż myślisz!
    Jeszcze teraz wkręciłam się w ten potterowski nastrój, bo czytając "Księcia Półkrwi" ubolewam nad tym, jak okropnie skonstruowano postacie Harry'ego i Ginny w filmie no i jak bloggerzy zniszczyli Rona! To wszystko wina tych fali Dramione!
    No to tyle, mam nadzieję, że ten komentarz wyszedł w miarę długi.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James ma klasę, no nie? Potrafi wykorzystać wszelką ożywioną i nieożywioną materię, byle tylko dobrać się do Lily :D.
      Jo faktycznie malutko, chociaż w początkowej koncepcji miało być jej nawet mniej, bo rozdział obiecałam sielankowy, a Jo jest zwykle czynnikiem rozsadzającym sielankę od środka, więc... siłą rzeczy trzeba było trochę zminimalizować jej dawkę w rozdziale. Ale już w 25 będzie jej tyle, że chyba przedawkujemy. Hmm.
      Taaak, Doriusz definitywnie razem. To może póki co wydaje się takie mętne i nie do końca uściślone, ale mogę powiedzieć spokojnie, że są jedną z tych par, które do siebie wracają :D.
      Niedługo rzucę następne wskazówki jeśli chodzi o sprawę Sereny, ale na oficjalne rozwiązanie trzeba będzie jeszcze trochu poczekać.
      To prawda... postać Ginny jest skonstruowana fatalnie w filmie, dziewczyna cierpi na Zespół Całkowitego Braku Charakteru, chociaż przyznam szczerze, że nie przepadam również za jej "książkowym ja"... zawsze wydawała mi się taka trochę sztuczna i nijaka. No ale... kwestia gustu :D.
      Komentarz wyszedł i długi, i cudowny :*. Dziękuję ci bardzo, pozdrawiam cieplutko i miłego życia życzę <3.
      Abigail

      Usuń
  6. Tak sobie wpiszę, żebyś wiedziała, że czytam i na pewno przeczytam, ale nie wiem, czy skomentuję, ale się postaram :) Słabo z tymi komentarzami ostatnio u mnie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juuuuhuuuu! Piszę, czyli komentarz będzie! Błagam nie usuń się... :D Należy Ci się, za te wszystkie rozdziały, za to, że piszesz, że masz nowe pomysły. Za to, że jesteś :*
      Ten rozdział był genialny! Ostatnio miałam kaca książkowego i Twój rozdział sprawił, że odzyskałam chęć do czytania, co jest dużym osiągnięciem. Olałam wszystko i czytałam urzeczona to, co napisałaś *-*
      Rozwaliła mnie ta scena z Jo i Dorianem. Nie wiem, dlaczego kiedyś nienawidziłam tej dziewczyny, ale teraz uwielbiam ją. Wiem, że często jest wredna, źle postępuje i nie liczy się z innymi, ale ma coś w sobie. Jakiś pierwiastek dobra, który jest zagłuszony przez wszystkie negatywne uczucia i problemy. Mam wrażenie, że związek z Jordanem wydobywa z niej wszystko co najlepsze. Mam nadzieję, że ostatecznie wygra dobro. Oczywiście nie mówię o tym, żeby stała się aniołkiem o miłym uśmieszku. To nie byłaby już moja Jo. Jej charakterek jest genialny :D Ktoś musi jej pomóc. Ona tak bardzo potrzebuje tej pomocy, jest tak zagubiona. Jordan! Wszystko w Twoich rękach! :) Ale nie spodziewałabym się tego po Dorianie. Przyznaję, że nie znoszę faceta, ale aż tak daleko. Naprawdę będzie szpiegiem? Nie mogę się doczekać, aż wreszcie wyjaśni się ta sytuacja z nim, Mary i Jamesem...
      Ten eliksir miłosny w ciasteczka cytrynowych jest niesamowity. Spodziewam się wielkich skutków. I biedny Remus, który jak zawsze pomaga w najbardziej zwariowanych głupotach xD
      Lily na pewno całe swoje życie będzie pamiętać tę imprezę. Jeszcze się nie skończyła, a tyle się już działo. W ogóle Gladius jest genialny! To jest po prostu... brak mi słów. Mi nigdy nie brak słów :D Musiała pięknie wyglądać *-* Choć przyznaję, że ma rację. Ta impreza dla niej jest sztuczna. Ci wszyscy ludzie, którzy nagle stali się mili, bo ma urodziny i mogą się zabawić. To jest tak irytujące :/ Cieszę się, że dogadała się z Chasem (jeśli mylę imiona, źle odmieniam, wybacz mi, naprawdę mam z tym problem :P ). Ostatnio czuję sympatię do tego chłopaka. I nie mogłam zrozumieć Lily, dlaczego tak się zachowuje wobec niego. Przecież to takie niesprawiedliwe. No, ale wszystko ułożyło się dobrze :) Ta scena, gdy Lily tańczy z Chasem, a James rozmawia z Syriuszem i Hestią, jest sceną ever. To chyba najgenialniejsze scena, jaką napisałaś. To już nie jest ckliwość, romantyzm, tylko życie ubrane w słowa. Dla mnie to pewnego rodzaju metafora. I komentarz Hestii i Syriusza - to jest coś, coś większego. Na długo zapadnie w mojej pamięci :)
      Peter i Greta... No na ostro lecimy. Ludzie tak nienawidzą tego Petera. Ja wiem, to co zrobił w oryginale jest nie do przejścia, ale u Ciebie jest idealnie widać jego motywy i co doprowadziło do tego. Nie tłumaczę go, ale również nie osądzam. Niech na razie będzie szczęśliwy z Gretą :)
      No i Syriusz i Dorcas - najgorętsza para ever. To było urocze. Lubię, jak nagle bohaterowie zdejmują maski przybierane na co dzień i ujawniają swoje uczucia. Nagle są kimś innym, najczęściej wyjątkowym. Jestem ciekawa, jak dalej potoczą się ich losy. Zapewne pokłócą się i znowu zaczną odwalać głupoty, ale taki ich już los :D
      Ta historia z Remusem i Bree... Nie powiem, zaskoczyła mnie. Tu następuje Twoja śmierć. Jak mogłaś skończyć w takim momencie! Przecież ja tu umrę z ciekawości! Moment, ale jak Ty zginiesz, to ja się nie dowiem, co dalej... sytuacja bez wyjścia :D Kolejna tajemnica... Coś dla Sherlocka ;)

      Usuń
    2. No sama nie wiem... Na pewno Lili i James. W końcu obiecałaś Jily! :D Choć stwierdziłam, że sceny romantyczne i emocjonalne to nie tylko pocałunki, to coś więcej... Może Alicja i Frank... Dalej pomysłów brak. Bo nie żartuje - nie Remus i Bree, wolę Marlenę :P W ogóle ostatnio, gdy byłam zniecierpliwiona czytałam opisy. Ja się nie mogę doczekać tego, kiedy przyjadą rodzice Huncwotów! Ja naprawdę nie wiem, dlaczego mam takie zamiłowanie do Potterów, ale ja uwielbiam ich i każdą scenę czytam, jakby nic innego nie istniało :) To będzie ostra gra :D
      Czekam na kolejny rozdział. Obiecuję, że postaram się teraz w miarę komentować. Ty możesz dla nas napisać tasiemca, a ja głupiego komentarza nie? Będą :D
      Pozdrowionka :*******

      Usuń
    3. Elfik ♥ Nie masz pojęcia, jak bardzo mi brakowało Twoich komentarzy, kochana - i przepraszam, że tak długo podchodziłam do odpowiadania na Twoje dzieło, ale jakoś nie mogłam poskładać swoich pozytywnych emocji w jakąś sensowną całość. Wielkie dzięki na początek, bo przesłałaś mi w swoim komentarzu mnóstwo motywacji i chęci do pisania <3.
      Uwielbiam te twoje psychologiczne podchody i próby prześwietlenia bohaterów jak przez Rentgena *_*. One często dają mi mnóstwo potem do myślenia, a zawsze są bardzo trafne :*. Myślę, że masz rację, i Jo tak właściwie nie jest złą dziewczyną, a jedynie zawziętą i zdeterminowaną, która bezustannie walczy ze swoimi demonami, ze swoją przeszłością i swoim wrodzonym pechem... zaplątała się w nieciekawą sytuację, nawiązała nieciekawe kontakty, i teraz ciężko jej odzyskać własną tożsamość - tak myślę. A dobry psycholog na pewno jest jej potrzebny - nieważne czy jako jej chłopak, czy ogólnie :P
      Remus to prawdziwy przyjaciel, haha <3. Jestem ciekawa, czy Emma mogłaby w jego opinii kiedyś przegiąć pałę, tak, że po prostu umyłby od wszystkiego ręce i nie miał zamiaru pomagać jej sprzątać po swoim bałaganie... chyba nie.
      Dziękuję ci bardzo za takie miłe słowa <3. No po prostu... jesteś niezastąpiona w dawaniu mi pozytywnego kopa :*. Oj, tak... Lily na pewno do śmierci (czyli już niedługo... ;c) będzie wspominać tę imprę...
      Ta sprawa z Remmym i Bree nie jest wcale niesamowicie tajemnicza ;>. Ale wszystko się wyjaśni w 25, obiecuję :*.
      Dla twojego głupiego komentarza (haha, głupiego, no jasne :*) to ja chętnie tasiemca napiszę, aż mnie korci, hehe <3.
      Dziękuję ślicznie jeszcze raz za cudowny komentarz, za to że jesteś już ze mną tak długo i dalej czytasz <3. Jesteś niezastąpiona, dziewczyno :*
      Pozdrawiam cieplutko :*
      Abigail

      Usuń
  7. Ogólnie jestem osobą, która zawsze ma coś do powiedzenia, jednak po przeczytaniu Twoich rozdziałów... brak mi słów. W pozytywnym tego określenia znaczeniu, ofc.
    Scena z Peterem i Gretą... omg, kocham! Chociaż Peter to jedna z najmniej lubianych przeze mnie postaci, to u Ciebie... nawet da się go lubić i pewnie, gdyby nie zdrada, byłby jednym z moich ulubionych bohaterów. A co mi tam, szipuję soł macz! Zupełnie inaczej niż z Doriuszem. Jest to para, która mi się już dawno "przejadła" i kręcę na nią nosem przy każdej nadażającej się okazji. Nie mniej, u ciebie są... znośni, a ich scena w tym rozdz była nawet urocza (tak, gdyby to była jakakolwiek lubiana przeze mnie para bełtałabym tęczą. Kocham takie rzeczy :D).
    Co by tu jeszcze... ach, tak! Mam nadzieje, ze w nn będzie jakas romantyczna Dżiliowa scena, weź sobie me słowa do serca!
    O co chodzi z tą Bree?! Zakończyć w takim momencie - cios poniżej pasa, kochana. Chyba właśnie takie sytuacje na urwanie wątku/rozdziału lubisz, co?
    Dobra, chyba wszystko. Czekam na nn i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam ci się szczerze, że ja sama też jestem mało doriuszowa... jeszcze na początku tego opowiadania szalałam za nimi, ale teraz jakoś mi się znudzili i chyba to widać w ich scenach... aż mi niedobrze, kiedy muszę o nich pisać, hehe...
      Uwielbiam urywanie w najmniej oczekiwanym momencie, przyznaję ;>. Wtedy czuję się bardziej nieprzewidywalna i tajemnicza niż jestem w istocie :D.
      Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam serdecznie :*
      xoxo
      Abigail

      Usuń
  8. Witaj! :D
    Oto jestem, pełna blasku, wdzięku (i lenistwa). Tym razem piszę komentarz dość szybko w porównaniu do poprzednich razów, kiedy to miesiąc po publikacji przypominałam sobie o zaległym komie (brawo, Zuzanno).
    Emmelina naturalnie głupia :) Jezusie, jak ja tęskniłam za tą szurniętą dziewczyną :') Aż łezka mi się w oku kręci! Oczywiście ciężko się domyślić, że zatrute babeczki pozostawione na pożarcie mogą trafić DO ŻOŁĄDKÓW WIELU OSÓB, prawda Emmelinko? c:
    Jily, maine liebe! Dlaczego tak mało? ;( Już myślałam, że porozmawiają bez kłótni, że będą serduszka, brokat i tęczę, że się w końcu pocałują, a tu nic! Co prawda kieca niczego sobie, tak samo kotełek :3 Tym razem musisz zagęścić ruchy, bo nie wytrzymam tak długo, jak ostatnio kolejnego rozdziału! :D
    Pozdrawiam <3
    Aleksja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ALEKKKSJAAAA <3. Nie masz pojęcia, jak mi się zawsze gęba cieszy, kiedy widzę twój nick i pod nim komentarz - nawet jeśli nic z niego nie wynika, jest np. tylko zaklepaniem miejsca, to i tak jestem taaaaka podchmielona tym, że skomentowałaś, że to aż nie do wiary.
      No ale do rzeczy.
      Ach, te twoje nagonki na Emmę <3. Aż mi się łezka w oczku zakreciła, haha :*.
      Jily będą (już są... ten mój zapłon...) w 24.3, i to dużo, promise :*.
      Pozdrawiam i ściskam :*
      Abi

      Usuń
  9. Ojeju, ojeju, ojeju!
    Jest rozdział!
    Chodź przybyłam na twój blog niedawno jestem w nim zakochana <3
    Yy... taaa... wracając do rozdziału...
    Greta i Peter znowu się pocałowali! Moja ulubiona parka z twojego ff (oczywiście nie licząc Lily i Jamesa).
    Bree i Remus się... znali wcześniej? Tym to, no cóż, zaskoczyłaś mnie zupełnie, niemniej jednak czekam na rozwinięcie 'ich histori'.
    Tak, wiem, nie umiem komentować xD Cóż, życzę Ci weny i pozdrawiam
    Nicolette

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeej <3. Ciesze się strasznie, że zawitałaś na mojego bloga, że przeczytałaś, ze się spodobało i że skomentowałaś <3. nie masz pojęcia, jaka to dla mnie radocha, kiedy widzę nową osobę :*.
      Wow, nie spodziewałam się, że Peter i Greta bedą mieli swoich fanów <3. Teraz muszę walnać im jakąś słodką scenkę, w najbliższym rozdziale, nie ma co...
      Wszytsko w sprawie Bree i Remusa wyjdzie na jaw w rozdziale 25 - to znaczy, jeśli chodzi o ich przeszłośc... bo fjuczer starts sloł i w ogóle ;>
      Umiesz komentować, umiesz <3. Dziękuję ci ślicznie za te kilka jakże miłych słów i pozdrawiam serdecznie :*
      Abby

      Usuń
  10. Jestem kochana w końcu!!!
    Musiałam to dziś zrobić, bo znając mnie, nie miałabym potem czasu.
    Na wstępie powiem tylko, że od dłuższego czasu korci mnie na Pottera -,- nie wiem czy się śmiać, czy płakać xD mniejsza z tym :D

    Rozdział fantastico! Emmelina mnie irytowała zawsze, ale w sumie teraz zrobiła się śmieszna i zabawna swoim zachowaniem, więc... :P
    Oy Remus :D
    Ta scena z ciasteczki genialna :D <3
    Bree? Skojrzyło mi się z Bree Turner czy jakoś tak ze Zmierzchu :D No i ulubiona piosenka Eyes on fire <3
    Rozdział genialny kochana <3 Czekam na więcej i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeeej <3. Dobrze, że cię korci :*. Wiedz, ze nieważne jak długie byłoby twoje opo i tak chętnie przeczytam... zwłaszcza Twoje Dramione, parę którą i tak uwielbiam i to głównie dzięki Tobie, bo na twoich ffach tozpoczęła się moja miłość :*
      Ta skłonnośc do irytowania i drażnienia to cała Emmelina, na tym polega jej wdzięk i urok ;>.
      No i mnie przejrzałaś. Myślałam, że nikt tego nie rozwikła, ale jednak mnie przejrzałaś... totalnie zaczerpnełam imię Bree z Nowego Życia Bree Tanner, bo strasznie przypadło mi ono do gustu... jest takie "dźwięczne"... chociaż ile Bree Angelo z Bree Tanner mają wspólnego, to już nie jesem w stanie ocenić :*.
      Trzymaj się ciepło i pozdrawiam <3
      Dziękuję za komentarz,
      Abby

      Usuń
  11. Uff, przeczytałam :D Niedługo znowu będę musiała czytać od początku, bo niestety starość nie radość i skleroza już się kłania xd
    Lily i James w dalszym ciągu najlepsi! ❤ Czekam na więcej momentów z nimi i jak najszybciej, bo marzec już się właśnie skończył a rozdziałów brak 😢
    😘😘😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział już jest (ach, ten zapłon :D) i Jily również <3. Dzięki za komentarz :*
      xoxo
      Abigail

      Usuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Theme by Lydia Credits: X, X