29.08.2015

22.2. Próba Regulusa


"Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego"-Aleksander Dumas



6.

W prawie każdej szkole jest taka jedna osoba, wokół której wszystko się obraca. Jest światełkiem, najjaśniejszą gwiazdą w tłumie szarych paciorków, personifikacją popularności i uwielbienia, chłodną przywódczynią, ale i niesamowicie atrakcyjną i gorącą osobą. To na nią mimowolnie padają zrozpaczone spojrzenia, kiedy dzieje się coś potwornego, to ona wyznacza nowe horyzonty w modzie, to ona zatwierdza wszystkie plotki i zna najbrudniejsze sekrety osób, które popularnością zagrażają jej pozycji. Ta osoba jest wzorem dla wszystkich, którzy potrzebują lidera. Jest absolutną idolką szarych myszek i cichych głosików w tłumie ciemnego pospólstwa. Każdy, zapytany o nią na korytarzu, będzie wiedział, kim jest i jak wygląda. Każdy mimowolnie będzie porównywał ją z samym sobą, pesymistycznie obniżając własną samoocenę. Każdy też będzie zbyt przerażony i strapiony, aby przeciwstawić się jej rosnącej w siłę tyranii.
Rok temu Mary była taką osobą. Lubiła, kiedy ludzie nazywali ją Królową. 

Wiedziała wszystko o wszystkich, co więcej, potrudziła się, żeby wszyscy wiedzieli, że ona wszystko wie. Zdawała sobie sprawę z tak wielu rzeczy i umiejętnie szantażowała swoje ofiary, co doprowadziło ją do zdobycia władzy absolutnej. Chociaż niektórzy uważali, że najważniejszą uczennicą jest przewodnicząca Piękności albo Prefekt Naczelna, Mary dobrze wiedziała, że one nie sięgają jej do pięt. Potem wyjechała, a pałeczkę – i koronę – przejęła po niej osoba zupełnie nieoczekiwana, taka, która wcześniej podziwiała ją najmocniej, i która zdawała się być najbardziej szarym i nijakim paciorkiem wśród wszystkich jej miłośników. Co więcej, należała do grona ulubionych popychadeł Mary, a chyba nawet najczęściej padała ofiarą jej napadów złośliwości.
Emmelina.
Wtedy znana raczej jako Spasła Emma, Hipcia lub Świnelina. Ta pomyłka genetyczna, największe nieszczęście w historii Gryffindoru, zakała rodziny śliczniutkich blondasów, która niedawno – paradoksalnie – została Miss Czarownicy. Fortuna miała jeszcze bardziej ironiczne poczucie humoru niż Mary. 
Dwie Królowe tej szkoły – teraźniejsza, która spadła lekko na drugi plan, oraz dawna, rosnąca w siłę i poparcie – siedziały obok siebie na ławce przed gabinetem McGonagall, tuż obok rozchichotanej Keiry Miller, pożerającej dietetyczne ciasteczka. Żadna z nich się nie odzywała.
We wcześniejszych latach istniała ogromna przepaść, kontrast pomiędzy Emmeliną a Mary. Ta pierwsza była grubą, zakompleksioną okularnicą z głupawym poczuciem humoru i aparacikiem na zębach, druga – piękną, przebiegłą wilą, której iloraz inteligencji niemal rywalizował z ilością podłości i egoizmu. Teraz, pomyśleć można, ta ogromna przepaść nieco się zmniejszyła, a linia różnic zaczynała zacierać się i zlewać powoli w nić podobieństwa. Niestety, efekt ten psuły dwie rzeczy. Po pierwsze –  Mary przefarbowała włosy i nie była już chłodną blondynką. Po drugie – obydwie dziewczyny miały skrajnie odmienne usposobienia, praktycznie krzyczące w tym momencie, manifestując jakby swoją odmienność:
Emmelina trzęsła się i wierciła na ławce, wyglądając jakby miała się rozpłakać, że McGonagall wezwała ją do siebie („Co ja zrobiłam? Co ja zrobiłam” powtarzała, pociągając rozpaczliwie nosem). Mary z kolei siedziała z założonymi rękami i chichotała z wyczynów Larissy, która ze zgrozą pozbywała się z kieszeni spódnicy i kamizelki kolejnych odbitek zdjęcia Evans i Jimmy’ego. Kompletnie nie przejmowała się profesorką i tym, że znajdowała się na liście podejrzanych o wywołanie tego skandalu (całkiem słusznie zresztą).
Dla Emmeliny tak bezproblemowe podejście było niezrozumiałe, ale Mary po prostu nie wierzyła w to, że może spotkać ją coś złego. Zbyt wierzyła w siebie i w swoją trzeźwość umysłu. Łamanie zasad dawno już przestało przerażać ją czy chociażby nakręcać. Zawsze umykała niebezpieczeństwu, w ostatniej chwili pogrążając kogoś innego. Dzisiaj wcale nie musiała wypatrywać sobie ofiary, na którą w razie zagrożenia zwaliłaby całą winę – w końcu kolejka takich ofiar wiła się przez cały korytarz. Przy tak wielkiej liczbie winnych wątpliwe było, że wszyscy poniosą najwyższą karę i wylecą ze szkoły. Uspokoiło ją to wystarczająco, żeby wyzbyć się nawet najmniejszego niepokoju, jak za kliknięciem w odpowiedni przycisk. Emmelina nie miała jednak takiego przełącznika.
― Jak możesz być taka spokojna?! – lamentowała Titanic, ze złością ciskając na podłogę kłębek kręconych włosów, które sobie wyrwała. – Przecież to my jesteśmy za to odpowiedzialne, McGonagall o tym wie i…!
― Ciszej – skarciła ją autorytatywnym tonem i dmuchnęła w swoje paznokcie, jakby chciała przyśpieszyć schnięcie niewidzialnego lakieru.
Emmelina ściszyła ton do teatralnego szeptu:
― Naprawdę myślisz, że Piękności będą nas kryły?
Mary spojrzała na nią nieprzytomnie.
― Ja nawet z nimi nie rozmawiałam. To ty popędziłaś z tymi zdjęciami do Larissy, wykrzykując jakieś dyrdymały o ojcostwie Blacka i Pottera.
Emma wybałuszała oczy z niedowierzania. Czy Mary naprawdę zamierzała zrzucić na nią całą winę? Czy myślała, że to… że Emmelina uwierzy, że sama sobie nawarzyła piwa?
Przecież to… przecież to śmieszne. Śmieszne i…
I prawdziwe.
Ale prawdziwe było też to, że Mary ponosiła przynajmniej część odpowiedzialności za cały skandal! Emma widziała teraz, że McDonald działała na tyle bystrze, żeby zatrzeć wszystkie ślady, a choć faktycznie nie brała udziału w rozwieszaniu tych zdjęć, to puściła w obieg skandaliczną plotkę, o czym wiedziała…
Emma.
Blondynka przełknęła ślinę. Dopiero teraz dotarło do niej, że McGonagall wzywała do gabinetu osoby odpowiedzialne za zniesławienie Lily i Jamesa, a nie za rozpuszczenie famy. Jakiś procent plotek musiał trafiać do nauczycieli, ale w tym momencie profesorką niezbyt interesowało to, czy ojcem dziecka jakieś dziewczyny jest James czy Syriusz. Chciała tylko, żeby osoba, która ośmieszyła jej wychowankę została ukarana.
A to Emma ośmieszyła Lily. Chociaż wcale tego nie chciała!
― Zro… zrobiłam to dla Lily – odparła drżącym głosem, czując się, jakby popadała coraz szybciej w otchłań beznadziei. Potrzebowała wytłumaczyć przed kimś swoją sytuację, by już nie bić się z okrutnymi myślami. – Nie chciałam, żeby rozwieszały wszędzie te zdjęcia – Jej oddech robił się coraz bardziej wilgotny, jakby płakał tylko i wyłącznie głos. – To… miały tylko je pokazać i powiedzieć, że… że wiedzą i… jedynie plotka miała być…
Przerwał jej donośny śmiech Mary, ale również Larissy, która nagle przestała martwić się usuwaniem śladów i dowodów swojej winy, w postaci zdjęć pochowanych między wkładkami w staniku.
― Ale z ciebie sierota – podsumowała Prefekt Naczelna, podbierając od Kiery Miller ciasteczko dietetyczne. – Hej, Summer! – krzyknęła do dziewczyny o karnacji barwy kawy z mlekiem, która była następna w kolejce do gabinetu McGonagall. – Spieprzamy na koniec kolejki?
Dziewczyna wychyliła swoją głowę i marszcząc zabawnie nos, jakby coś jej śmierdziało, pokiwała głową. Dwie Piękności odeszły na sam koniec poskręcanej, niecierpliwej i różnorodnej kolejki winnych, chichocząc, bo z nogawki spodni Summer wypadło właśnie słynne zdjęcie – katalizator całego zamieszania. Nie zastanawiając się długo, w ich ślady poszła i zajadająca zbożowe ciastka Keira. Pomiędzy Mary i Emmeliną stały już teraz jedynie czwartoklasistki, wyglądające jakby właśnie rozpoczęła się apokalipsa. Mary wyprostowała plecy, ewidentnie szczęśliwa, że pozbyła się tak niewdzięcznego towarzystwa największych plotkar szkoły.
Emmelina odwróciła się do niej i z dramatycznym westchnieniem wróciła do swojej tyrady:
― Larissa zrzuci wszystko na nas z czystej złośliwości – spojrzała na nią wymownie. – Mnie nienawidzi, bo zostałam Miss, a ciebie, bo… bo ciebie wszyscy nienawidzą.
Mary uśmiechnęła się do niej słodko, jakby usłyszała komplement.
― Dlatego musimy ustalić, co powiemy – zaśpiewała jej do ucha. Emmelina wzdrygnęła się, bo zabrzmiało to niezbyt zachęcająco.
Nie lubiła kłamania ani kręcenia, a już na pewno nie czuła się dobrze w planowaniu intryg i knuciu. Z jednej strony miała obok siebie Mary McDonald – dziewczynę, która bez wątpienia sama mogłaby opracować całą strategię, ale nawet jako marionetka w jej rękach Emmelina nie byłaby wystarczająco przekonywująca. Strach i poczucie winy ciążyły nad nią niczym kamienie na barkach albo igły, wbijające jej się w głąb brzucha.
Rozejrzała się. Na korytarzu stało wiele winnych osób, to prawda, i tych okazów ni w ząb było jej szkoda. Jednak pośród nich, pomiędzy długą rzeką bezwzględnych, prześmiewczych i podłych wyrazów twarzy, skrywały się też ofiary, niewiniątka, które zostały wepchnięte na rzeź. Największymi wygranymi nie zostaną oni, ludzie przerażeni niemal tak jak Emma, ale właśnie te podłe osoby jak Larissa czy Mary, które już kombinowały, kogo tu wrobić i co tu nakłamać.
Emmelina chciała zaliczyć siebie do tych niewiniątek, a chociaż psychicznie czuła się jak oni, w głębi serca wiedziała, że dzisiejszego dnia jest takim samym winowajcą jak cała rzesza okrutników.
W porządku, nie rozwiesiła ani jednego z tych zdjęć. Jedynie opowiedziała Larissie całą plotkę i pokazała zdjęcie. Kiedy zobaczyła, że odbitki tej fotografii wiszą na każdej ścianie, była tak samo zaskoczona jak cała reszta. W oczach McGonagall nie różniłaby się niczym od Piękności, ale ona sama czuła, że nie ma nic wspólnego z tymi wrednymi dziewczynami. Mogła zachować się wczoraj jak jedna z nich, ale jednak skrajnie różniła się od nich charakterem.
I dlatego musiała jakoś się od nich wybić. Nie mogła pozwolić, żeby ktoś zaszufladkował ją w to samo miejsce, co Piękności i Mary. Nie wolno jej było przyglądać się rzezi niewiniątek z założonymi rękami. Za bardzo lubiła obraz Bruegla, żeby do tego dopuścić.
Miała nadzieję, że wyznając McGonagall całą prawdę odkupi swoje grzechy choć odrobinę. I choć odrobinę udowodni, że ona już nie bawi się w zdobywanie popularności.
― Nie, nie, nie, Mary! – zaprzeczyła, ostentacyjnie przykładając ręce do uszu. – Niegrzeczni uczniowie zasługują na karę.
McDonaldówna zachichotała. Światło sączące się z małego, okrągłego okienka u góry ściany, załamywało się na jej włosach w taki sposób, że niemal wyglądała ponownie na blondynkę.
― Przecież naprawdę w to nie wierzysz, Emmie – odparła, tym samym prześmiewczym tonem, kiedy nazywała ją Hipcią. – Czy tego chcesz czy nie… jesteś zbyt podobna do mnie, żeby postępować szlachetnie.
Krew zawrzała w Emmie. Mary nie tylko ponownie zniżała się do manipulacji, ale też uderzyła w dokładnie ten punkt, pociągnęła dokładnie tę strunę, żeby jej słowa wyryły się w głowie Emmy na długo. Zawsze wiedziała, co powiedzieć, żeby zrobić odpowiednie wrażenie. Zawsze wiedziała, jak przekonać kogoś do swojej racji. Emma nie chciała ponownie jej ulegać.
― Mylisz się – syknęła. – Nigdy nie będę taka jak ty. Nie chodzi mi o urodę czy popularność – spojrzała na nią złośliwie, ale kpiąca buźka Mary wyrażała jedynie pobłażliwość – tylko o to, że jestem dobrym człowiekiem… tak naprawdę. A ty jesteś kanalią.
― Przecież próbowałaś mnie zastąpić – parsknęła Mary, odrzucając prowokacyjnie włosy. – Kiedy wyjechałam do Beaux. Napisałaś nawet do mnie, nie pamiętasz? Czy wtedy byłam dla ciebie kanalią?
Emma chciała już potaknąć, ale stwierdziła, że kłamstwo w tym wypadku nie ma sensu. Wiele wydarzyło się w zeszłym semestrze. Kiedyś największym marzeniem Emmeliny było stanie się kimś takim jak Mary – absolutną królową całego Hogwartu, mającą u swoich stóp niemal każdego. Pragnęła znać sekrety tych wszystkich osób, czuć nad nimi przewagę, dominację. Po raz pierwszy rozdawać karty.
Gdy była już na drodze do osiągnięcia tego, nagle zrozumiała, że to nie jest jej rola  w społeczeństwie. Doszła do wniosku, że lepiej przysłuży się światu, sobie, przyjaciołom, będąc przeciętną, niewybijającą się z tłumu szarą myszką, ale jednak w stuprocentach prawdziwą. Myślała, że w tym będzie lepsza. Emma z zeszłego semestru uważała Mary za przyszłą siebie, za wzór doskonałości, wzór, do którego powinna dążyć. Teraźniejsza Emma nie chciała mieć z Mary nic wspólnego, nie tylko dlatego, że zaczęła dostrzegać w niej złe rzeczy, ale też z obawy przed zgubieniem samej siebie.
Nie chciała, żeby z jej powodu ludzie cierpieli tak bardzo, jak ona cierpiała przez pięć lat, będąc ofiarą Mary.
Niestety, McDonaldówna nie podzielała jej zdania.
Podśpiewywała coś sobie pod nosem, kiedy ujęła w szczupłe palce zakończone tipsami, kosmyk włosów Emmy. Przyjrzała się mu z uśmiechem.
― Tak lśnią tylko po odżywce mojej matki. Koszmarnie droga, ale wystarczy stosować ją raz na miesiąc. Kosztuje pewnie dwa razy więcej od waszej chałupy w wiosce wilków – odparła dwuznacznie, po raz kolejny popisując się wiedzą, której Emma nie potrafiła z niczym połączyć. – Wiem, że kiedyś mi ją podkradłaś – uśmiechnęła się słodko. Przejechała palcami w dół, po jej policzkach, pozostawiając ostre zadrapania. – Całkiem gładziutkie. Ale podkład używasz w moim kolorze. Puder też. A koralowe usta miałam przez całą piątą klasę. Robisz się na mnie – podsumowała. – Ile jeszcze chcesz przykładów?!
Na szczęście zostawiła jej wygląd w spokoju, nie analizując szyi, uszu ani piersi. Emmelina z jednej strony odetchnęła z ulgą, a z drugiej chciałaby, żeby Mary przyznała, że ma mniejszy rozmiar stanika.
― A zachowanie… ― kontynuowała aksamitnym, modulowanym tonem. – Robiłaś za niezłą jędzę, co nie? – zaśmiała się szyderczo. ― Twoje podstępy wcale nie były takie słabe. Słyszałam o tym, jak rozbiłaś Dorcas i Syriusza. Zawistna blondynka – roześmiała się. Powiedziała to tak, jak matka do córki, wyznając, że w wieku szesnastu lat też podobał jej się książę Monako. – Do bycia mną brakuje ci tylko rozumu.
― Och, faktycznie miałyśmy ze sobą coś wspólnego – syknęła Emma, zrywając się na równe nogi. Z Larissą czy bez Larissy, miała zamiar uciec na koniec kolejki. Jeszcze przed tym jednak, postarała się dopiec Mary jak najbardziej: „Obydwie na przykład latałyśmy za Huncwotami, podstępem ich zdobyłyśmy, ale oni wciąż woleli kogoś innego. Sęk w tym, że ja dałam sobie spokój, a ty… niekoniecznie.”
― Ach, tak? Czyli jeśli powiem, że Syriusz Black chce zaprosić cię do Hogsmeade na podwójną randkę z Dorcas, to odmówisz?
Świat zatrzymał się na moment. W jednej chwili Emmelina stała przed ławką Mary i wykrzykiwała, jak bardzo jest do niej niepodobna, a w drugiej padała z powrotem na ławkę. Przez dobre parę minut coś niezwykle ciężkiego i twardego uwierało środek jej głowy, uniemożliwiając procesy myślowe. Dopiero potem, powoli i spokojnie, udało jej się pozbierać na tyle, żeby powiedzieć to, co każdy powiedziałby na jej miejscu:
CO?!
Mary zaczesała włosy na bok.
― Tak słyszałam – odparła, jakby to załatwiało wszystko. Emmelina trąciła ją otwartą dłonią w ramię, jak zbulwersowane małe dziecko. Mary niechętnie kontynuowała rozmowę: „Nie trzeba być bystrzakiem, żeby skumać, że nie zadajesz się już z Meadowes. Ale nie trzeba być też zbytnio rozgarniętym, żeby wiedzieć o sytuacji z dzisiejszego poranka.
Emmelina wzruszyła ramionami, na znak, że ona nie jest tak rozgarnięta.
― Ponoć wmówili sobie nawzajem, że mają świetne partie na randki do Hogsmeade, a następnie umówili się na podwój…
― A mają? – przerwała jej Emma z wybałuszonymi oczami. Chwilę zajęło jej zrozumienie, że bełkocze. – To znaczy… mają te randki?
― Nie – przyznała Mary, odrzucając pukiel włosów za ramię. – Ale z dobrego źródła wiem, że Syriusz chce zaprosić ciebie.
Emmelina uszczypnęła się mocno w łokieć. Wolała nie dopuszczać podobnego scenariusza do świadomości, dlatego wpychała go do rozległej przestrzeni surrealistycznych myśli. Problem w tym, że im dłużej analizowała taki – pomyśleć by można – nonsens, tym mniej robił się on absurdalny.
Co robić, co robić, co robić!
Rozejrzała się z niepokojem po korytarzu, jakby spodziewała się, że zaraz ktoś wyskoczy i powie jej, że Mary kłamie i że Emma nie powinna się nią przejmować. Wbrew temu, co myślało większość Hogwartu, Titanicówna nie była wcale głupia, ale wiedziała, że daleko jej do Mary. Możliwe, że cokolwiek ta planowała, dla Emmeliny nie miałoby to w ogóle sensu, ale jednak…
Dlaczego miałaby kłamać? Mogła wymyślić milion bardziej prawdopodobnych rzeczy, w które Emmelina uwierzyłaby od razu! Nie… nie. Intuicja podpowiadała Titanicównie, że tym razem nie pada ofiarą żartu wili.
― A…ale co ja mam teraz zrobić? – zapytała łamiącym się głosem. – Przecież…
Mary spojrzała na nią wręcz z litością.
― Emmie, Emmie, Emmie – powtarzała, kręcąc głową. – Jak ty sobie poradzisz w życiu?
― Zamknij się! – syknęła Emmelina, zatykając sobie uszy, chcąc skupić się tylko na cichych głosikach w swojej głowie – własnych myślach. – To jest poważne, ja… ja…
― Przecież kochasz się w Syriuszu od czwartej klasy – zauważyła trzeźwo Mary. Emmelina przygryzła dolną wargę. – Nie widzę żadnego rzetelnego powodu, dla którego powinnaś odmówić.
― On znowu próbuje mnie wykorzystać! – wyrzuciła z siebie Emmelina. Momentalnie zachciało jej się płakać. – Znowu wykorzystuje mnie tylko po to, żeby pobawić się z Dorcas!
Mary wyglądała, jakby ten argument w ogóle do niej nie przemówił.
― W takim razie ty też go wykorzystaj – wzruszyła ramionami. – W ten sposób wkurzysz Meadowes. Chcesz kolejnego dowodu, że jesteśmy do siebie podobne? Ja też jej nienawidzę.
― Ona jest moją przyjaciółką! – wybuchnęła Emma zachrypniętym głosem. – Nie nienawidzę jej!
Mary roześmiała się jowialnie.
─ Och, nie bądź idiotką, Emmelino – prychnęła. ─ Przecież jej nie znosisz. Od zawsze z nią rywalizujesz. To przez nią straciłaś Syriusza.
─ Już jej niczego nie zazdroszczę, Mary – wzruszyła ramionami Emma. – To przeszłość. Nie umówię się z Syriuszem na fikcyjną randkę do Hogsmeade, bo… bo to świńskie zagranie!
─ Świńskie zagranie to romansowanie z nim, kiedy byliście parą – zauważyła trzeźwo Mary. – Dorcas wtedy jakoś nie myślała o tym, że jesteś jej przyjaciółką.
― A…ale ja też jej go ukradłam – wyznała Emma. – To znaczy… on mnie wykorzystał i…
― I użył po to, żeby miał lepszą grę wstępną z Meadowes – dokończyła, machając ręką od niechcenia. – Myślisz, że Dorcas o tym nie wiedziała? Bo mi się wydaje, że obydwoje zgadali się, żeby cię w ten sposób wykorzystać. Potrzebowali jakiegoś bodźca… wiesz, żeby podkręcić atmosferę w związku.
Emmie coś ścisnęło gardło. Nie wiedziała jak na to odpowiedzieć, więc po prostu słuchała dalej.
― Na twoim miejscu dalej udawałabym idiotkę – jesteś w tym dobra, więc to powinno się dobrze sprzedać. Syriusz będzie myślał, że znowu mu się dałaś, podczas gdy ty przygotujesz coś mocnego i upokorzysz ich obydwoje – Mary wzruszyła ramionami, jakby to było dziecinnie proste. – Efektowne i skuteczne. Następnym razem pomyślą, zanim zignorują twoje uczucia.
Emmelina pokręciła głową.
― Obiecałam sobie, że nie będę mieszać się w bałagan moich przyjaciółek. Mary, myślałam, że postępuję dobrze i że w ten sposób zyskam szacunek którejkolwiek z nich i jak to się skończyło? Marlena nie odzywa się do mnie, Dorcas nie może znieść mojego towarzystwa, Hestia… Hestia mnie nie poznaje, a… a Lily nigdy nie traktowała mnie poważnie – wbiła wzrok w swoje paznokcie. Pojedyncza łza spłynęła jej po policzku. – N…nawet Remus nie… nie chcę już ze mn…mną roz…mawiać – przełknęła gorzkie łzy i zakryła twarz dłońmi. – N-nie m…mogę roz…pętać tego ws… wszystkiego je…jeszcze ra…ra…raz!
Mary zastanowiła się chwilę nad jej słowami, po czym westchnęła, pogrzebała w swojej perfekcyjnej, drogiej torbie i wyciągnęła z niej paczkę chusteczek. Emmelina chwyciła je łapczywie i wydmuchała głośno nos.
― Rozumiem cię – pokiwała głową Mary, dziwnie pustym głosem. – Kiedyś przyjaźniłam się ze Skye, z Syriuszem, z Sereną – westchnęła ciężko – z Lily.
Emmelina przestała na chwilę szlochać. Głośno pociągnęła nosem, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy od swojego powrotu usłyszała w ustach Mary imię Evans. Zawsze nazywała ją po nazwisku albo po prostu „suką”. Nigdy Lily.
― Ale poświęciłam ich wszystkich i postawiłam Jimmy’ego na pierwszym miejscu – wzruszyła ramionami. – Teraz mam tylko jego, a ona – Emmelina wzdrygnęła się, ale od razu odgadła, kim była ona – próbuje nawet to mi odebrać – pokręciła głową. – James nie zostawiłby mnie, wiem o tym, ale jeśli kiedyś zacznie spotykać się z Evans, być może będzie musiał wybrać. A ja wiem, że on wybierze ją.
Emmelina milczała. Dostała czkawki od płaczu, co psuło trochę łzawą atmosferę, ale ani ona, ani Mary nie zwracały na to uwagi.
― Kiedy mówię, że jesteśmy do siebie podobne, to mówię poważnie, Emmelino.
Emmelina umilkła. Coś w jej głowie krzyczało, że Mary po raz kolejny próbuje nią zmanipulować, ale jednak instynkt podpowiadał, że tym razem jest ona całkowicie szczera.
W końcu – ludzie – ta dziewczyna nie mogła być skończonym szatanem! Skoro kiedyś przyjaźniła się z Lily – przecież naprawdę dobrą osobą, ze Skye, która ponoć była bardzo miła, a nawet z Jamesem, chłopakiem niedojrzałym, ale jednak mającym serce po właściwej stronie… przecież musiała być trochę jak oni! Emmelina nie chciała tego przyznawać, po tym jak przez całą rozmowę zaprzeczała, że ma z Mary cokolwiek wspólnego, ale w tamtej chwili coś drgnęło pomiędzy nią i McDonald.
Pomiędzy dwoma Królowymi.
Pomiędzy wcześniejszą ofiarą i ciemiężcą.
A była to nić zrozumienia.
Mary – zaczęła bardzo delikatnie, nieśmiało dotykając jej zgarbionych pleców. McDonald odepchnęła ją natychmiast. – Mary, myślę, że powinnaś dać sobie z nim – z Jamesem – spokój, bo… bo on zabawił się tobą dokładnie tak, jak Syr…
― Gówno wiesz na ten temat! – prychnęła Mary, odsuwając się na skraj ławki. – James nigdy by mnie nie wykorzystał! On mnie potrzebuje – warknęła. – Ty tego nie rozumiesz i nikt z was tego nie rozumie. Zwłaszcza Evans. Ja chcę mu pomóc.
― Rozumiem – skłamała Emmelina. – Naprawdę. Wierzę, że okres, kiedy byliście razem był… magiczny. Ale Mary – jedno łączy osoby, które przez wiele lat wzdychały do niedostępnej osoby. Ja to mam, i ty to masz, i nawet James to ma… oprócz prawdziwych wydarzeń, my żyjemy też… urojeniami i…
― Urojeniami? – powtórzyła Mary, śmiejąc się szyderczo. – Nie rozśmieszaj mnie, Hipciu.  Mylisz uczucie ze swoim syndromem bulimiczki – zaśmiała się. Po normalnej Mary nie było śladu. Suka wróciła. – Może to jest czuły punkt, co, Titanic? Nie chcesz pójść z Syriuszem na fikcyjną randkę, nie dlatego, że jest to nie fair względem Meadowes, ale dlatego, że jest de facto FIKCYJNA?
Emmelina spoliczkowała Mary. 
Annabeth Norton, która właśnie opuściła gabinet McGonagall, wrzasnęła. Larissa wychyliła się z końca kolejki i spytała się bezgłośnie A.B, co się wydarzyło.
Ale Emma sama nie wiedziała, co się wydarzyło. W jednej chwili współczuła Mary i chciała jej pomóc, a w drugiej… Po prostu nie mogła znieść tego, że z normalnej dziewczyny znowu wróciła do prześladowczyni. Chciała oddać jej za wszystkie czasy. Chciała udowodnić, że nią już nie można tak pomiatać. Zacisnęła powieki i wysyczała:
─ Chciałam ci pomóc, Mary, ale zapomniałam, że ty nie rozumiesz po angielsku – przełknęła głośno ślinę i brnęła dalej, dyplomatycznym tonem: ― Wczoraj zmanipulowałaś mnie i teraz przez ciebie jestem uwikłana w zniesławienie mojej przyjaciółki. Ale dzisiaj już ci na to na to nie pozwolę – oświadczyła, trzęsąc się ze złości. Mary w normalnych okolicznościach pewnie śmiałaby się z niej albo rzucała złośliwie riposty, ale w tej chwili była zbyt zajęta trzymaniem się za policzek. Leciała jej krew.  Emmelinę to nie wzruszało. Chciała zamknąć sprawę, raz na zawsze.
― Jeśli myślisz, że posłucham rad miłosnych największej dziwki w całym Hogwarcie, na którą James nawet nie może już patrzeć, to muszę cię rozczarować. NIE JESTEŚMY znowu w czwartej klasie. NIE JESTEM Spasłą Emmą. NIE MASZ nade mną żadnej władzy.
Mary zatrzęsła się głowa. Titanicównę ciekawiło, czy pliczek jeszcze ją boli. Prychnęła głośno, wstała z ławki i uczyniła to, co chciała uczynić już parę minut temu – ruszyła na koniec kolejki. Była już przy końcu ogonka, widziała złośliwy uśmiech Summer i kpinę wymalowaną na twarzy Larissy, gdy usłyszała za sobą lekko spóźnioną ripostę Mary. A była to naprawdę dobra riposta – z tych, które pieką do żywego na długi czas po ich wypowiedzeniu:          
─ Bo władzę ma nad tobą Dorcas, co nie? – wrzasnęła na początku. Emmelina przystanęła, ale nie spojrzała za siebie. ― To ona jest twoją wyrocznią, nieprawda?! Skazała cię na taki los, zaprzeczysz? To przez nią jesteś bulimiczką, Emmelina, i to tylko dowodzi, kto naprawdę jest twoim wrogiem! Jeśli sądzisz, że moje przytyki mogą się równać z twoją chorobą, to chyba gdzieś tu jest problem, nie sądzisz?
Emmelina nie zastanawiała się już dłużej, jakie czekają ją potem konsekwencje. Po prostu uciekła sprzed gabinetu McGonagall.


***


Hayley Taylor – Plans (PLL Soundtrack)
Lub alternatywnie

Przyjęcie Klubu Ślimaka, listopad 1975
Emmelina siedziała sama w kącie. Chciałaby powiedzieć, że to było dla niej nowe doświadczenie, ale niestety, do siedzenia w samotności zdołała już przywyknąć. Znajdowała się właśnie w długim, wąskim lochu o niskim sklepieniu, przypominającym korytarz w domku dla lalek. Pomarańczowo-zielone światło sączyło się z tuzinów kandelabrów, zawieszonych w powietrzu za pomocą magii. Papierowe serpentyny, połączone w misterną sieć o budowie pajęczyny, zwisały zewsząd, muskając czubki głów wyższych gości. Jeden długi stół ciągnął się pod ścianą, zastawiony rządkiem krzeseł z jednej strony. Prawie wszyscy poderwali się już ze swoich miejsc i ruszyli do tańca. Muzyka była głośna, nieprzyjemna i kompletnie niepasująca do nastroju imprezy.
Czym ja sobie na to zasłużyłam, pomyślała, odgarniając pukiel loków za ucho. Grube okulary zsunęły jej się na koniec nosa, a spocone, pulchne palce nie mogły przysunąć go z powrotem na swoje miejsce. Emmelina ubrała się jak kobieta z lat dwudziestych – włosy upięła w niesfornego koka, ale były za krótkie i zbyt poskręcane, żeby wyglądać w nim ładnie, na uda o średnicy taczki ogrodowej naciągnęła eleganckie kabaretki (nad lewym kolanem puściły jej już dwa oczka), i wcisnęła się w największą małą czarną, jaką sprzedawano w sklepie z ciuchami retro. Czarne boa, przerzucone przez barki, zakrywało jej podróbki.
Zerknęła z nadzieją na Nathana O’Connela, który przez chwilę stał obok niej, ale okazało się, że jedynie zaszedł do szwedzkiego stołu, by dolać sobie ponczu. Skrzywił się, kiedy odnotował, że Emmelina się mu przygląda, jakby miała troje oczu albo zeza. Sztuczna rzęsa odkleiła jej się od oka i spadła wprost do kompotu.
Obawiając się, że zaraz nie wytrzyma i się rozpłacze, chwyciła wielką, dorodną muffinkę z czekoladą i władowała ją sobie do buzi. Chciało jej się rzygać od namiaru cukru w ustach.
─ To twoja dieta, Emmelino? – zakpiła jakaś śliczna dziewczyna, stojąca nonszalancko za jej krzesłem. Emmelina przestała na chwilę przeżuwać babeczkę.
Za nią stała Dorcas Meadowes, przebrana za Audrey Hupburn z Śniadania u Tiffany’ego – o ile, oczywiście, w ogóle obejrzała w życiu jakiś film. Była taka szczupła, że prawdopodobnie dotykając ją, szło namacać każdą pojedynczą kość. Emmelina oddałaby swój egzemplarz Rozważnej i Romantycznej, byleby mieć taką figurę.
― Ro… rozmawiasz ze mną? – wydukała, krzywiąc się mimowolnie. Znała Dorcas tylko dlatego, że dzieliła z nią dormitorium. Była to jedna z tych wyniosłych i nadętych dziewczyn, która pomiatała śliniącymi się na punkcie jej figury chłopakami i nigdy nie sięgała po dokładkę leguminy na uczcie. Kolegowała się z Lily Evans, ale właściwie to nie miała przyjaciół, bo Mary by na to nie pozwoliła. Wszystko zawsze kończyło się tak, żeby Mary była zadowolona.
Emmelina wiedziała, że Mary jest okrutna dla ludzi i że wygrałaby konkurs na największą jędzę Hogwartu, ale szczerze ją podziwiała. W pewnej części umysłu zakodowało jej się, że ktoś tak idealny nie może się mylić, a więc skoro prześladowała Dorcas, ta musiała na to zasłużyć. I skoro znęcała się nad Emmeliną, to Emma też musiała być wyjątkowo nieznośna. Emmelina o niczym nie marzyła tak bardzo, jak o tym, by zostać jej przyjaciółką. (No, może równie mocno chciałaby mieć chłopaka.) Bała się rozmowy z Dorcas, chociażby tylko dlatego, że to by zraziło Mary do niej jeszcze bardziej. 
A poza tym, rozmowa z osobą popularną wydawało jej się należeć do innej rzeczywistości, nie tej, w której Emma mieszkała, ale tej, o której mogła ewentualnie śnić.
– O matulu – wymsknęło jej się, bo nie potrafiła przeklinać. Dorcas uniosła brew.
Emma z niedowierzaniem przyglądała się, jak jej koleżanka sięga po cygaretkę – ostatnią część kostiumu Emmeliny – i obraca ją pomiędzy swoimi kościstymi palcami. Dorcas przyglądała jej się, nie przestając bawić się cygaretką, tak uważnie, jak wujek Robbie zębom Emmeliny, który jako charłak wtopił się w mugolski tłum i trudnił jako ortodonta. Dziewczyna wciąż miała założony przez niego aparacik. Z nerwów sięgnęła po drugą babeczkę i władowała ją sobie do ust.
― Słodki Merlinie – westchnęła Dorcas, parskając śmiechem z niedowierzania. – I ty jesteś siostrą Diany.
Emmelina skuliła się w kłębek, jak zawsze, gdy ktoś porównywał ją do Di. Uważała, że równie dobrze można by zestawić ją z Grace Kelly albo Margaret Thatcher. To było niezwykle trudne, wychowywać się u boku takiej małej perełki jak Diana. Jej cudowna twarzyczka, boska figura i całkiem tęgi umysł już same w sobie zbyt wyprzedzały atuty Emmy, żeby mogła ją jeszcze jakoś nadgonić. Jeśli dodać do tego uroczy charakter i fakt, że znała każdą osobę w Hogwarcie, jakiekolwiek istniejące pomiędzy nimi pokrewieństwo zaczynało być wątpliwe. Emmę to bolało. Kochała siostrę, ale wolałaby, żeby ludzie dostrzegali pomiędzy nimi podobieństwo, a nie przeciwstawiali je sobie jak psy na wystawie. Emma wiedziała, że nigdy z nią nie wygra. Kiedyś mogła jeszcze próbować, ale teraz wiedziała już, że to nie ma sensu.
― Jestem też twoją współlokatorką – oświadczyła, mrużąc oczy jak strapiony pies. Dorcas zacisnęła wargi i kiwnęła głową, jakby w zamyśleniu, a potem nogą kopnęła krzesło Emmeliny, tak, że dziewczyna odsłoniła trochę miejsca przy sobie, chwyciła za oparcie sąsiedniego siedzenia, i wylądowała przy stole tuż obok Emmie. Kiedy siedziała, jej brzuszek wcale się nie fałdował.
Lubiłam twoją siostrę – oświadczyła dumnie. Sięgnęła po kubeczek Emmeliny i pociągnęła z niej łyka, łudząc się zapewne, że jest tam coś więcej oprócz ponczu. Oblizała wargi i wlepiła wzrok w dno porcelanowego naczynia. Wpatrywała się tam bardzo długo, jakby niewidzialna ręka wewnątrz filiżanki wypisała wskazówki, co dalej mówić. Wreszcie westchnęła i z głośnym brzdękiem odłożyła ją z powrotem na swoje miejsce.
― Posłuchaj… ― zaczęła uroczyście. – Wcale nie jesteś takim nieszczęściem, jak ci się wydaje.
Emma zmarszczyła czoło i ponownie skuliła się lekko, żeby ukryć wielkie, różowe plamy na policzkach. Dorcas nic sobie z tego nie robiła, krytycznym wzrokiem lustrując jej poskręcane loczki, godne pulchnej czterolatki.
― Podoba ci się może James Potter? – zachichotała. – Widzę, że jak on nie uznajesz grzebieni.
Emmelina pokręciła głową, nie kłamiąc.
― Wiesz w ogóle o kim mówię? – brnęła Dorcas, patrząc na nią bez przekonania. – James to ten szukający, kolega Bla…
― Wiem, kim jest – przerwała jej, obawiając się, że gdyby Dorcas wymówiła nazwisko Syriusza, od razu poznałaby, że Emma się w nim kocha. – Przyjaźnię się z Remusem Lupinem.
Dorcas odpowiedziała coś lekceważąco, brzmiało to trochę jak: „aha”.
― W każdym razie radziłabym udać ci się do fryzjera – kontynuowała, uważając chyba, że w ten sposób Emmie pomaga. – W centrum handlowym Astorii Xenidis pracuje moja kuzynka Berta. Dobrze strzyże. Ma takie blo…
― Wiem, jak wygląda twoja kuzynka – powtórzyła Emma. Było jej przykro, że Dor brała ją za jeszcze bardziej żałosną niż w rzeczywistości. – Diana jest moją siostrą – przypomniała, bo Berta i Diana się przyjaźniły. Dorcas pokiwała głową.
― I te okulary – skrzywiła się – powinny pójść do kosza.
― Jestem krótkowidzem – zripostowała, ale Dorcas chyba nie zrozumiała tego słowa, bo machnęła ręką.
― A ja baptystką.
Emma ledwo powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Wyszczerzyła jedynie zęby i zmarszczyła nos, bo zawsze robiła to, gdy się śmiała. Nie uszło jej to płazem.
― Co ty masz na zębach? – wzdrygnęła się. – To nie jest ładne, wiesz?
Emmelina chciała opowiedzieć jej o swojej wadzie zgryzu i o tym, że wyrwano jej dwie trójki, żeby w przyszłości nie musiała mierzyć się z ósemkami, ale nie chciała jeszcze bardziej mieszać w głowie swojej koleżanki. Pokiwała więc jedynie głową i sięgnęła po apetycznego faworka oblanego czekoladą.
Dorcas w połowie drogi słodkości do ust Emmy, złapała ją za nadgarstek i spojrzała krytycznie. Blondynka z zakłopotaniem odłożyła faworka na talerzyk. Dorcas pokręciła głową, chwyciła jej talerzyk i niegrzecznie strąciła całą jego zawartość na podłogę. Oczy Titanic zalśniły.
― Co ty…?
― Jest tu cały komitet od sprzątania – mruknęła Dorcas, wzruszając ramionami. Emmelina wglądała, jakby chciała się z nią o to pokłócić, ale zamilkła natychmiast, kiedy Meadowes podniosła palec wskazujący. ― Nie będę kraść ci już ani jednej minuty – obiecała, puszczając do niej oczko. – Przyszłam tutaj tylko w jednym celu.
Emmelina zmarszczyła swoje krzaczaste i nierówne brwi. Z zakłopotaniem podrapała się po czubku głowie, strącając dłonią spinkę trzymającą jej włosy w koku. Dorcas westchnęła ciężko, słysząc odgłos upadającego przedmiotu. Grzebała jednak dalej w swojej torebce, przeklinając i wyciągając swoje dziewczyńskie bibeloty (te, których Emma nigdy nie używała – jak na przykład róż do policzków) na stół. W końcu uśmiechnęła się triumfalnie i wyciągnęła z przedniej kieszonki flakonik z przeźroczystym płynem.
Emma zamrugała.
─ Co… co to jest? – spytała niewinnie. Dorcas zaśmiała się, trochę złośliwie.
─ Każdy z nas lubi czasami coś podjeść – zauważyłam, że ty szczególnie –  a żeby mieć piękną figurę wcale nie musisz odmawiać sobie przyjemności.
─ Co ty mówisz? – zdziwiła się Emmelina.
Dorcas zaśmiała się perliście.
─ Nie musisz czuć się w ten sposób, kochanie – powiedziała słodko, matczynym gestem dotykając jej dłoni. – Nie musisz płakać nad kremówkami, Emmelino. Każda z nas to robi…
Emmelina zabrała swoją dłoń, kręcąc głową.
─ To…
─ Eliksir – rzuciła ze zniecierpliwieniem Dorcas. – Porzygasz się po nim. Zawsze działa.
Blondynka zaniemówiła. Meadowes puściła do niej oczko, najwyraźniej nie chcąc kontynuować tej rozmowy. Odłożyła jej pusty już talerzyk z powrotem na swoje miejsce, stawiając flakonik w to miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się faworek. Strzepnęła swoje idealne włosy z ramienia i pomachała do młodszego brata Sterne’a, uśmiechając się lubieżnie. Emmelina nieśmiało uśmiechnęła się do Micka – chyba tak miał na imię? – ale ten, jak każdy inny chłopak, nawet nie zwrócił na nią uwagi. Dorcas zamaszystym krokiem ruszyła w jego kierunku, rzucając jeszcze na odchodne:
─ Ten dzień zmieni twoje życie, zobaczysz.
I rzeczywiście, zmienił.

7.


Nie minęła chwila od pamiętnego starcia Huncwotów z siódmoklasistami, a strategia wojenna już została uzgodniona. Czwórka przyjaciół miała bowiem pewną wspólną cechę – sprowokowani tracili głowę, zatracając się w wściekłości i pretensjach. Żaden z nich nie wdawał się w niepotrzebne dyskusje, nawet Peter ograniczył zadawanie pytań do absolutnego minimum. Nić porozumienia i przyjaźni pomiędzy Huncwotami naprężyła się, jakby łącząc ich umysły w całość. Wizja zwycięstwa zrodziła się w ich głowach dokładnie taka sama. Podczas planowania, jakie pozycje przybiorą, po raz pierwszy obyło się bez kłótni.
 Spiskowcy udali się do ustronnego miejsca, gdzie dobrze im się myślało – czyli do kuchni. Odkąd w czwartej klasie zaprzyjaźnili się z pracującymi w Hogwarcie skrzatami, mogli liczyć w każdej chwili na ich pomoc i – co gorzej o nich świadczy – wykorzystywać do własnych celów. I tym razem wsparcie skrzatów miało okazać się nieocenione. Podczas gdy magiczne istotki podsuwały im pod nos kolejne łakocie i wypieki, przyjaciele zastanawiali się, jak w najokrutniejszy sposób upokorzyć siódmoklasistów oraz wyrzucić ich z własnej sypialni z powrotem do – na co liczył zwłaszcza Potter – domów z daleka od Hogwartu.
Chociaż oprócz Chamberlaina i Davisa pozostała trójka Krukonów w niczym im nie podpadła, to jednak grali oni w reprezentacji Krukonów, która na chwilę obecną prowadziła w tabeli, mimo że była o kolejkę do tyłu. W niedzielę miał się odbyć ich mecz przeciwko Ślizgonom. Syriusz i James zgodzili się co do tego, że im bardziej będą rozeźleni, tym słabiej zagrają, a to pomoże Gryffindorowi nadgonić punkty na lutowym spotkaniu z Hufflepuffem (najsłabszej drużynie, odkąd Skye opuściła Hogwart). Czuli więc silną niechęć do całej piątki jako ogółu, niechęć, która prowokowała ich do wymyślenia coraz okrutniejszych żartów.  
― Co zrobić, żeby ich stamtąd skutecznie wykurzyć? – zastanawiał się głośno Black. – Co zrobić, żeby nie chcieli już nigdy wejść do swojego dormitorium?
― Wrzućmy im bieliznę Ślizgonek do łóżek – zaproponował Potter. Syriusz o mało nie posikał się z zachwytu.
― Tak, to będzie dobre! – zachichotał. – Bielizna Ślizgonek, larwy jakiegoś paskudztwa… co jest jeszcze odrażające?
― Zużyte tampony? – podsunął Peter.
― Pchły – wzdrygnął się Syriusz, ignorując jego uwagę. – To jakiś koszmar. Ach, i sałatka wigilijna mojej matki. Mówię wam, idzie się porzygać.
― Spleśniałe kanapki? – nakręcał się Pettigrew.
― Włosy Pani Norris? – podsunął Remus.
― Włosy Filcha? Spod pach?
― Syriuszu… ― upomniał go Lupin, ale nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem. 
― Wiem, co zrobimy! ― wybuchnął Peter. Oczy błyszczały mu jak paciorki. – Podmienimy im szampon do włosów na ten, jaki używa Smark. Nigdy już ich nie uratują.
― O kurwa, Peter, faktycznie ich nienawidzisz – zachichotał Black, klepiąc go po plecach.
― To wszystko da się zrealizować – odparł dyplomatycznie i poważnie Remus, ale jednak błysk w oczach zdradzał, że wcale nie myśli w tej chwili trzeźwo czy racjonalnie. – Ale trzeba ich jakoś przegonić, żebyśmy mogli zdemolować im te dormitorium.
― Poczekamy na trening Quidditcha – zaproponował Rogacz. – Przed meczem będą siedzieć tam kilka godzin.
Syriusz pokręcił głową.
― Ale, Rogasiu! Przecież musimy ich śledzić i podpatrzeć im strategię! I – oczywiście – pisnąć coś na ten temat Ślizg…
― Poza tym będą wiedzieć, że to my – dodał Remus. – Obawiam się, że profesorowie podzielą ich opinię. Mają za dobrą reputację. Nigdy w niczym nie podpadli…
― Chamberlain ma tak cwaniacką mordę, że w życiu nie uwierzyłbym w ani jedno słowo, które mówi – prychnął Rogacz. – Chociaż… faktycznie. I on, i Podmore, i nawet ten laluś Hayes są pupilkami Flitwicka.
― Obrobimy im dupę? – ekscytował się Peter, został jednak zignorowany.
― Trzeba zrobić coś… niedobrego – zaśmiał się Syriusz – i zaplanować to tak, żeby wyglądało na to, że to oni złamali zasady.
― Przecież właśnie o tym…
― Cicho, Petey – mruknął niecierpliwie James, głośno zastanawiając się, co mogą zrobić.
Huncwotom ciężko się myślało. Nie mieli jednak zamiaru odejść z kuchni, dopóki nie zaplanują wszystkiego do końca – negatywne emocje buzowały w nich i krzyczały o zemstę. Nie mogli czekać, żeby tego samego dnia doszczętnie zrujnować miejsce spania Krukonów, tym bardziej, że w tej materii mieli mnóstwo pomysłów.
Rzucali co jakiś czas jakieś hasła, które kojarzyły im się z każdym z siódmoklasistów, mając nadzieję, że zostawiając ich atrybut na miejscu zbrodni, naturalnie przechylą szalę na swoją korzyść. Okazało się to jednak całkiem niełatwe, bo – co niezmiernie ich zdumiało – odkryli, że ich nowi wrogowie mają z nimi niepokojąco dużo wspólnego.
Chamberlain kojarzył im się na przykład z okularami (jak Rogacz) oraz tabletkami na bóle menstruacyjne, ale wątpili, że nauczyciele podzielają ich poczucie humoru. Davis przywodził im na myśl dziwki, zmienianie panienek i magazyn Playboya, a to niestety stanowiło również domenę Syriusza. Następny, Luis Hayes, czyli największy laluś, wiązał się z żelem do włosów oraz lusterkiem, ale to – niestety – znów sprowadzało się do Blacka i Pottera. Nawet Podmore i jego odznaka prefekta miała coś wspólnego z jednym z Huncwotów – czyli Remusem.
Gdybali nad tym bardzo długo, ignorując zarówno Petera, jak i ostatniego, piątego Krukona, którego Pettigrew był odpowiednikiem. Po pół godzinie bezowocnego kombinowania, Pete postanowił powiedzieć na głos swoje skojarzenie, związane z Gavinem Jepsonem właśnie.
― Starzy Jepsona mają ubojnię – wypalił. – To znaczy, wielki zakład mięsny i ubojnię.
James i Syriusz natychmiast przestali się sprzeczać i spojrzeli na niego bez zrozumienia. Remus musiał kilka razy ich szczypnąć, żeby zaczęli łączyć fakty w całość.  
― Skąd ty to wiesz? – zapytał podejrzliwie Syriusz, przyglądając się przyjacielowi badawczo.
Pete przełknął głośno śłinę.
― Ten zakład jest z Manchesteru – odparł po prostu. – Mój kuzyn pracuje u nich w firmie. Nie jako rzeźniak, ale w laboratorium… kontroluje jakość mięsa czy coś.
― Po co? – brnął Black, marszcząc zabawnie nos.
― Jepsonowie to mugole – poparł przyjaciela Remus. – Najwyraźniej u nich robi się takie rzeczy.
  To dlaczego twój kuzyn tam pracuje? – zapytał Syriusz. – Nie jesteście czystej krwi?
Peter zmarkotniał. Rzadko rozmawiał z przyjaciółmi o swojej rodzinie, a zwłaszcza na temat czystości krwi płynącej w jego żyłach. Nikt z nich – nawet wychowywany w arystokratycznej rodzinie Black – nie przywiązywał do takich rzeczy większej wagi ani nie dostrzegał potrzeby wdrożenia się w ten temat. Chociaż Peter nie wstydził się swojego pochodzenia, poczuł się w tamte chwili bardzo zniesmaczony. Syriusz chyba to zauważył, bo już otwierał usta, żeby odwołać pytanie, gdy Pete wypalił:
― Mój kuzyn jest charłakiem.
Syriusz odwrócił wzrok od niego i wymamrotał coś, co brzmiało jak „wybacz”. Huncwoci mogli mieć stosunkowo nowoczesne poglądy na sprawy czystości krwi, ale jednak każdy z nich dorastał w czarodziejskiej rodzinie i w ich głowach zakodowały się pewne stereotypy. Mimo że nie istniała żadna czystokrwista rodzina, w której nie znalazłoby się ani jednego charłak, to przyznanie się do pokrewieństwa z kimś magicznym, ale jednak nie do końca, wciąż uchodziło za spory wstyd. Krępująca cisza zastygła na kilka chwil w kuchni.
― To chyba prawda – wypalił nagle James, chcąc zmienić temat. – Pamiętam, jak w czwartej klasie odbyło się spotkanie graczy Quidditcha… Evans była wtedy z Chamberlainem – wywrócił oczami. – Jepson pieprzył coś na temat tej ubojni, a ona naskoczyła na niego, czy wie, że gdyby zaprzestano tuczyć zwierzęta na rzeź, ich pożywienie wykarmiłoby wszystkie kraje trzeciego świata i…
― Czy ty naprawdę pamiętasz każde słowo, które Evans kiedykolwiek wypowiedziała? – zapytał ze zmęczeniem Black. – Zapisujesz to chociaż czy nie musisz?
James pozostawił te pytanie bez odpowiedzi.
Remus głośno zadumał się, chcąc skierować wszystkie spojrzenia na siebie i ostatecznie złagodzić napiętą atmosferę. Przygryzł dolną wargę, po czym oświadczył, ważąc dokładnie każde słowo:
― Zawsze uważałem, że ubój zwierząt jest straszny.
I mrugnął porozumiewawczo do przyjaciół.
Syriusz potaknął.
― Ja też – dodał James, uśmiechając się huncowcko.
Peter jedynie zachichotał.
― Hej, Perełko – kontynuował Remus, zwracając się do najbliższej skrzatki. – Co mamy dzisiaj na obiad?



8.

Dorcas również została wezwana do gabinetu McGonagall, i to jako jedna z pierwszych osób, ale profesorka szybko zorientowała się, że Meadowes z wielką, brudną aferą zdjęciową nie ma za wiele wspólnego i odprawiła ją z powrotem na ucztę. To, co zobaczyła, opuszczając siedzibę profesorki, wprowadziło ją w głęboki stan zdumienia, zupełnie jakby ktoś nagle zamroził jej mózg.
Od drzwi gabinetu McGonagall do załamania korytarza, kilkanaście stóp dalej, wiła się długa, różnorodna i siejąca zniszczenia kolejka ludzi. Znaczna ich część opierała się o ścianę, ziewała albo żywo plotkowała, podskakując na palcach, jakby czekając w centrum handlowym Astorii Xenidis na zwolnienie się damskiej łazienki (z nieznanych jej przyczyn, jakaś boska siła sprawiała, że do męskiej kolejki po prostu nie było). Takiej kolejki nie widziała jeszcze nigdy, a warto nadmienić, że razem z Lily wtopiła się w zbiorowisko ludzi przed kinem w dzień premiery Obsesji. Podobnie zresztą było z bożonarodzeniowym seansem King Konga.
Myśl o Lily i wielkich małpach zdeprymowała ją do tego stopnia, że nie zaśmiała się nawet, gdy zauważyła Summer Blake i Keirę Miller śpiewające Champs-Élysées Dassina (żadna z nich nie potrafiła mówić po francusku, a więc ich występ był zaiste, przezabawny). Przypomniała sobie o tych wszystkich niedogodnościach, które musiała dzisiaj pokonać, a więc powinna zerwać oficjalnie z Lukiem, unikać Evans i – co najważniejsze – znaleźć jakiegoś chłopaka z kaloryferem i dołeczkami na nieszczęsną sobotnią podwójną randkę. Czy odhaczy choć jeden punkt z tej listy czynności do wykonania? Wielce wątpliwe.
Kiedy Dorcas była dzieckiem, zawsze przegrywała zabawę w chowanego. Nie potrafiła ani dobrze szukać (a więc zapewne nie odnajdzie Luke’a i z nim nie zerwie) ani dobrze się ukryć (Lily z pewnością namierzy ją od razu). Jeśli zaś chodziło o wybranie jakiegoś chłopaka i nakłonienie go na sobotnią randkę, to wcale nie było to niemożliwe. Nie łudziła się jednak, że Black znajdzie kogoś lepszego niż ona. Mógł wybierać we wszystkich superlaskach Hogwartu, bo każda – nawet niebędąca Pięknością – by mu się nie oparła. Dorcas natomiast musiała najpierw znaleźć kogoś do dołeczkami (teraz dopiero zauważyła, jaka to rzadkość!) i w miarę przyzwoitym wyglądem. Ile takich chłopców było w Hogwarcie? Kilku. Ilu z nich zgodziliby się pójść z nią na fikcyjną randkę, żeby podpaść Syriuszowi Blackowi? Żaden.
Pocieszyła się w myślach, że może i Syriusz ma ciężko, po tym, jak został podejrzany o „nadmuchanie Sereny”, ale potem przypomniała sobie, że ta plotka uderzyła bardziej Jamesa niż w niego i możliwe, że Hogwart zapomniał już, iż Black w ogóle był w to uwikłany.
To beznadziejne, pomyślała. Po prostu żałosne.
W pesymistycznym nastroju poczłapała na pierwsze piętro, do Wielkiej Sali. Łudziła się, że zapychając żołądek może odpędzić wszystkie problemy z daleka od siebie. Chyba przyjęła postawę Emmeliny. Oby tylko nie nabawiła się bulimii.
O tej godzinie sala była już nieźle zaludniona, chociaż przy stołach brakowało wiele osób. Niektórzy wyglądali na zaskoczonych brakiem swoich znajomych, ale Dorcas już dobrze wiedziała, gdzie oni są.
Zasilają kolejkę McGonagall, pomyślała.
Pewna część uczniów mogła udać się też na wagary, bo profesorowie nie sprawdzali dzisiaj obecności, nie wiedząc, czy usprawiedliwić osoby tkwiące pod gabinetem wicedyrektorki, czy nie. To było trochę przykre, że po wielkim, wczorajszym rozwieszaniu zdjęć i upokorzeniu Lily i Jamesa, winni jeszcze na tym zyskali. Sama Dorcas przegapiła dzisiaj transmutację (o ile w ogóle się odbyła) i nie musiała pisać drugiej części próbnych owutemów. Oby tylko nikomu nie przyszło do głowy zorganizowanie podobnej akcji jeszcze raz.
― Dobrze się bawiłaś, Dori?
Dorcas podskoczyła w miejscu, słysząc znajomy głos. Odwróciła się na pięcie. Tuż naprzeciwko, już siedząc przy stole Gryffindoru, czekał na nią Chase Reagan. Mocował się z supłem na swoim krawacie i chichotał z kolejnych, zapłakanych osób, które wracały do Wielkiej Sali po przesłuchaniu u McGonagall. Meadowes przysięgała, że nie było tak strasznie.
― Nie poszłam na wagary, Chasey – uśmiechnęła się i dosiadła na miejsce obok niego. – McGonagall oskarżyła mnie o kolekcjonowanie gazetek pornograficznych.
― Serio? – uniósł jedną brew i uśmiechnął się łobuzersko. – Nie dziwię się. Wyglądasz na taką.
― W końcu spotykałam się z chłopakiem, który prowadzi osobisty składzik wszystkich numerów Playboya.
Chase parsknął. Dorcas też parsknęła, ale jednak nie przymknęła oczu, jak miała w zwyczaju. Uniosła wzrok na twarz Reagana, zatrzepotała rzęsami i… i wtedy coś zauważyła.
Momentalnie zrobiło jej się gorąco. Los chyba jeszcze nigdy nie uśmiechnął się do niej tak szeroko.
― T… ty masz dołeczki! – wyrzuciła z siebie. Miała ochotę rzucić się Chase’owi na szyję.
Oczywiście! Jasne! Jak mogła nie wysnuć tego wniosku wcześniej… przecież wszyscy Evansowie mieli dołeczki – i Petunia, i pan Ethan, i kuzyni Lily z Alabamy… dobrze, Lily dołeczków nie miała, ale ona bardzo mało przypominała swoich bliskich. Dorcas chyba umarłaby z rozpaczy, gdyby w jej rodzinie wszyscy urodzili się z takim błogosławieństwem jak dołeczki, a ona jako jedyna nie przejęłaby tego cudownego genu, ale najwyraźniej niektórych osób wcale to nie ruszało.
― Hmm? – zmarszczył brwi Chase. Chyba też nie miał pojęcia, o co chodzi Dorcas.
Jednak są rodziną, pomyślała z pewną satysfakcją. Banda ignorantów.
Chasey! – szepnęła, łapiąc go za ramię. – Jesteś moją gwiazdką z nieba! O mój Boże, jak dobrze, że cię znalazłam!
I przytuliła się do niego jak małe dziecko do oszołomionego Świętego Mikołaja – złapała go w pasie i ścisnęła tak mocno, że aż miał trudności ze złapaniem oddechu.
Dorcas nigdy nie podobali się chłopcy pokroju Chase’a – o dziecięcych rysach twarzy, wątłej sylwetce i blond grzywie, ale Syriusz nie musiał o tym wiedzieć. Poza tym, dołeczki to już pięćdziesiąt punktów więcej dla urody. Zaskoczyłaby go z całą pewnością, tym bardziej, że Black prawie w ogóle go nie znał i ciężko mu było porównać jego ze swoją własną randką. A Chase był w Hogwarcie na tyle nowy, że nie miał pojęcia o okrucieństwie i nieprzewidywalności Syriusza.
Och, co za szczęście! Co za szczęście!
― Em, Dorc…
Dorcas wypuściła go z objęć, lustrując wzrokiem od stóp do głów. Mimo że wiedziała, iż nie powinna myśleć w ten sposób, mimowolnie wpadła jej do głowy myśl, że zapraszając Chase’a do Hogsmeade zrobi na złość Lily. Ona podkradła jej chłopaka, to Dorcas podkradnie jej brata. Proste, skuteczne, genialne.
Nie mam pojęcia jak z takim umysłem mogę zawalać każdy przedmiot, pomyślała.
Uśmiechnęła się serdecznie.
― Czy mogę prosić cię o przysługę? – wyrzuciła z siebie, łapiąc blondyna za rękę.
Wygląda jak Ken, powtarzała sobie w myślach. Doskonała konkurencja dla Barbie, którą przyprowadzi Black.
― To… zależy? – wydukał „Ken”, przyglądając się Dorcas z coraz większym niepokojem. Dziewczyna podskoczyła na krześle.
― To nic takiego – obiecała. – Zgódź się…
Zatrzepotała rzęsami i wydęła usta w podkówkę. Kąciki ust Chase’a zadrżały.
― Niech ci będzie, Dori – skapitulował, podnosząc ręce do góry. Dziewczyna pisnęła i przytuliła go jeszcze raz.
– Bo widzisz, w sobotę jest Hogsmeade i ja…
― Usiądź na tyłku, Meadowes – powiedział jakiś słodki sopran, uderzając tym razem w bardziej ponurą nutę. – Chcę wziąć sobie nutellę.
Zarówno Chase, jak i Dorcas odwrócili głowy w kierunku głosu. Meadowes oblizała wargi i uwolniła barki chłopaka ze swojego objęcia.
Za nimi stała zapłakana Emmelina. Tusz do rzęs rozmazał jej się i zmieszany z łzami uformował swego rodzaju wodospad, załamujący się przy końcu różowego policzka dziewczyny. Dorcas była pewna, że jeszcze chwilę temu widziała ją w środku kolejki przed gabinetem McGonagall, siedziała na ławce obok Mary i panikowała. To niemożliwe, że już zdążyła zostać przesłuchana. Mnóstwo osób, które stały przed nią jeszcze nie wróciło.
Dorcas niemrawo spojrzała w stronę stołu Hafflupuffu. Nie znalazła Summer, która stała zaraz za Dorcas.
Przy stole Ravenclawu nie było też wzywanej Pheobe Stevenson. Nigdzie nie widziała też Annabeth Norton, a co dopiero następnych dziewczyn w kolejce. Słodki Merlinie, nawet Mary jeszcze nie wróciła!
― Emmelina… ― wyjąkał Chase, nieśmiało sięgając dłonią do jej wilgotnego policzka. Blondynka pociągnęła głośno nosem i wyminęła chłopaka, rozpychając się pomiędzy nim i Dorcas. Nigdzie nie znalazła nutelli ani żadnego innego kremu czekoladowego, dlatego łapczywie chwyciła słoik z masłem orzechowym. Zamiast zabrać ze sobą jeszcze talerzyk i pieczywo, sięgnęła po łyżeczkę, odkręciła pojemnik, i zaczęła wyjadać krem ze środka. Pochlipywała i jadła, oddalając się z Wielkiej Sali.
Chase przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał poderwać się na równe nogi i wybiec za Emmą, ale ostatecznie rozmyślił się (Dorcas postarała się, żeby wrócił na ziemię, między innymi szarpiąc go za koszulę), westchnął ciężko i podrapał się po głowie. Wyglądał na bardzo strapionego.
― Co? – zapytała Dorcas, dając mu sójkę w bok. – Miałeś ochotę na masło orzechowe?
Chłopak pokręcił głową, nawet się nie uśmiechnąwszy.
― Zastanawiam się… ― przeciągnął sylabę i oblizał wargę – czy znaleźli już winnego.
― Za aferę zdjęciową? – spytała Dor, lekko rozdrażniona, że Chase nie patrzy jej w oczy, tylko w miejsce, gdzie przed chwilą zniknęła Emmelina. Potaknął.
― Po co w ogóle się nad tym zastanawiać? – wzruszyła ramionami. – Przecież każdy wie, że to Larissa i jej kumpelki.
Chase milczał. Dorcas właściwie nie wiedziała, czy jej towarzysz zna Larissę i resztę Piękności, ale uznała, że nie ma sensu mu o nich opowiadać. Musiał wiedzieć coś na ten temat… coś, o czym bał się powiedzieć na głos.
― Może nie – powiedział chłodno. – W końcu… skąd miałaby mieć te zdjęcia?
Meadowes przymknęła jedno oko.
― Emm… wiesz… Piękności to spora organizacja. Każda dziewczyna w Hogwarcie, która chce być popularna, zasila ich szeregi. A że przyjmują wszystkich… ― oblizała nerwowo wargi. – Któraś z nich może była wtedy w cieplarni?
― A czemu miałyby to robić? Rozwieszać, kopiować te wszystkie odbitki? – kontynuował.
― Bo są wredne. One lubią takie rzeczy – argumentowała Dor. – Mogą wtedy latać dookoła Hogwartu i opowiadać każdemu, co się stało. A zresztą… nie tylko one je rozwieszały. Tutaj dużo osób nie lubi Lily – odparła sucho, jakby chcąc dać do zrozumienia, że ona też za nią nie przepada. – To było dla nich… no, nie wiem – zabawne?
Chase w dalszym ciągu nie wyglądał na przekonanego. Wywrócił oczami i nałożył sobie na talerz trochę ziemniaków. Dorcas przyglądała mu się z profilu. W każdej chwili umacniało się w niej przekonanie, że Chase wie coś na ten temat.
― O co chodzi, Chasey? – szepnęła. – Masz jakiś innych podejrzanych?
Chłopak zastygł, pozwalając ponurym myślom i teoriom wygrać z codziennością i prozaicznym nakładaniem obiadu. Wbił wzrok w talerz i ponownie oblizał wargi. Dopiero po pewnym czasie postanowił odstawić miskę z kartoflami z powrotem na miejsce.
― Wczoraj… rozmawiałem z Emmeliną – zaczął powoli, niepewnie zerkając w kierunku Dorcas. – I w pewnym momencie… te zdjęcia wypadły jej z torebki.
Dorcas wybałuszyła oczy, wciągając gwałtownie powietrze. Nie wiedziała, co o tym myśleć, dlatego postanowiła, że lepiej będzie zadawać dalsze pytania niż analizować w głowię całą tę sytuację. Pierwsze rozwiązanie było o wiele mniej wyczerpujące.
― Dlaczego nie poszedłeś z tym do McGonagall? – zdumiała się. – Miałaby o wiele mniej roboty.
― Nie jestem pewien – odparł poważnie. – Z jednej strony… powinienem myśleć przede wszystkim o Lily – westchnął – ale nie chce mi się wierzyć, że…
Dziewczyna pokręciła głową. Emmelina zawsze była lekko niezrównoważona i zanadto dramatyczna, ale zwykle swoje pomysły o opłakanych skutkach wymierzała w kierunku Dorcas. Albo Dorcas i Syriusza. Lily należała do grona osób, które lubiła i – obok Hestii – stanowiła ostatnią osobę w ich dormitorium, która nie miała jej jeszcze dosyć. Titanic musiałaby upaść na głowę, żeby postanowić zrazić do siebie jeszcze Evans. Czy ona planowała autodestrukcję? Czy chciała zrujnować całe swoje życie towarzyskie i zacząć zupełnie od początku? Co jeszcze mogło wpaść do głowy takiej Emmie?
― Zaczyna się upychać – zauważyła Dorcas, przypominając sobie sytuację z nutellą. – Stres ją zżera. Musiała nawiać z kolejki na przesłuchanie... ale... Emma?
Chase pokiwał niemrawo głową. Już miał coś odpowiedzieć, kiedy nagle drzwi Wielkiej Sali otworzyły się gwałtownie, a do środka wpakowało się czterech chłopców, uśmiechniętych od ucha do ucha. Dorcas zaklęła w myślach, widząc, że zmierzają w ich kierunku – chociaż Huncwoci nigdy nie siadywali po tej stronie stołu, bliżej nauczycieli.  To było miejsce dla spokojnych, niezbyt popularnych uczniów, którzy powtarzali podczas lunchu przed egzaminem albo czytali książkę. Huncwoci lubili się wygłupiać podczas posiłków, a pod czujny okiem profesorów, mieliby utrudnione zadanie.
― Hej – przywitał się Remus, dziwnie podekscytowany. Chociaż wyglądał potwornie – blady, z podpuchniętymi oczami i zadrapaniami na całej twarzy i szyi, emanował z niego dziwny blask i optymizm. Co się tu wyprawiało? –  Emmelina wróciła od McGonagall?
Dorcas i Chase wymienili spojrzenia.
― Tak – potaknęła Dor.
― Zabrała słoik masła orzechowego i uciekła – dodał Reagan, wpatrując się chłodno w Remusa, zapewne zastanawiając się, dlaczego o nią pyta.
― Klasyka – mruknął Syriusz i zerknął z uciechą w stronę stołu nauczycieli.
Dorcas zmarszczyła czoło i z niepokojem sama skierowała wzrok w tamtym kierunku. ― Co wy…
― Hej, Chamberlain! – przerwał jej James, bezczelnie rzucając swoim widelcem w tył głowy Doriana, siedzącego w sąsiednim stole Ravenclawu. Chłopak podskoczył i syknął z bólu, rozmasowując sobie miejsce, w który trafił sztuciec. Kiedy odwrócił się w kierunku Pottera, jego twarz wykrzywiał grymas wściekłości.
Syriusz wstał ze swojego miejsca, żeby zerknąć na coś, co znajdowało się za Dorianem. Jak się okazało, chodziło mu o to, co jadł.
― Kurczak – podsumował, uśmiechając się smutno. – To takie przykre.
― Wiesz, że twoja dziewczyna jest wegetarianką? – dodał Potter. – Bardzo przeżywa cierpienie zwierząt.
― Yhym – potaknął Peter. – I to, że gdyby zrezygnowano z tuczenia zwierząt na rzeź, i wysłano to zaoszczędzone jedzenie do Afryki, dzieci nie umierałyby tam z głodu.
― O czym ty, kurw…
Ale Dorian nie dokończył swojej riposty, bo wtedy rozpoczęło się przedstawienie, a raczej – pikieta ekologiczna.
Na początku dziwny mrok otulił całą Wielką Salę, chociaż nie była to typowa ciemność, ale gęsta, rozmyta mgła. Rozległy się piski i brzdęk upadających sztućców. Dorcas zaczęła machać rękoma, bo dziwny dym – pachnący jakby ogniskiem i spalonym mięsem – dostał jej się do nosa, wywołując napad kaszlu. Ktoś wrzasnął, gdzieniegdzie słychać było uderzanie dłoni po plecach, jakby chciano pomóc krztuszącym się osobom.
Któryś z jedzących lunch nauczycieli (może nawet sam Dumbledore, o ile dzisiejszego dnia wyjątkowo pojawił się na lunchu) powstał i wykrzyknął parę zaklęć. Mgła natychmiast się przerzedziła. Zapach zniknął, a ciemności ustały, odsłaniając niesamowity widok. Wszystkie rodzaje mięsa, które położono na stołach – wieprzowina, indyki, króliki, jagnięcina, drób i wołowina – zaczęły zmieniać swój kształt, przypominając teraz bardziej to, czym były przed śmiercią.
Jakaś dziewczyna wrzasnęła, kiedy jedzony przez nią kurczak zapiał niczym kogut, powstał na udkach i ruszył przez stół w kierunku Dorcas, Chase’a i Huncwotów. Królikom wyrosły uszy, zęby i ogonki, opuściły one naczynia, w których dotychczas leżały, i zaczęły w podskokach zmierzać w kierunku sałatki z marchewką. Indyk poruszał skrzydełkami i zagulgał. Wyprostował się na talerzu. Wyrósł mu również pióropusz.
W ogólnym zgiełku, zamieszaniu i hałasie, ciężko było uspokoić zmutowane jedzenie, a chociaż nauczyciele celowali w mięso różdżkami, często chybili albo trafiali przypadkiem ucznia. Nauczyciel, który wcześniej przyniósł kres mgle (a nie był to Dumbledore, tylko stary profesor numerologii, Abbott), siedział teraz na krześle i ze zgrozą wpatrywał się w swoje uciekające bydło.
Dopiero po paru chwilach zaczęto zauważać pewną zależność, wspólną cechę samorządnego mięsa, a mianowicie – wszystkie zbiegały się wokół siódmorocznych Krukonów, a zwłaszcza zszokowanego Doriana. Indyki i kurczaki dziobały im stopy, króliki wskakiwały na ławki. Dziewczęta zgromadzone wokół Davisa i Hayesa, poderwały się na równe nogi i wybiegły z Wielkiej Sali, wrzeszcząc.
Najbardziej zszokowany – i przerażony – był niski, tęgi Gavin Jepson, który zauważył jeszcze jedną przerażające cechę wspólną tego mięsa, ale wolał póki co pozostawić ją dla siebie. Przerażony, wszedł na stół, uciekając rozpędzonemu na niego bykowi.
A potem nagle wszystko ustało. Mięso uspokoiło się i wróciło do swojej dawnej, zdatnej do spożycia formy. W tej chwili coraz więcej osób dostrzegało ten dodatkowy fakt, który nie umknął Gavinowi.
Po paru chwilach, kiedy atmosfera zdążyła nieco się uspokoić, nastąpiła ostatnia niespodzianka, zwieńczenie pikiety i wisienka na torcie: wielkie, brudne prosię wpadło prosto do talerza starego profesora Abbotta. Zatrząsnął się cały stół nauczycieli, pospadały talerze i kieliszki. Profesor Abbott nieśmiało dotknął prosię palcem. Natychmiast potem oderwała się od niego głowa, upadła ze stołu i poturlała w stronę uczniów. Zatrzymała się dopiero pod nogami Doriana, zwracając puste oczodoły w jego stronę. Z jego ucha zwisała plakietka z napisem Jepson&Jepson.



9.

Dokładnie w tym samym czasie, kiedy Chamberlain, Davis, Hayes, Jepson i Podmore wylądowali na samym końcu kolejki wzywanych do gabinetu McGonagall, Huncwoci zakradli się do upatrzonego przez Blacka miejsca, stanowiącego ich domniemane przyszłe miejsce spania. W torbach trzymali swoje eksperymentalne pułapki, majtki Ślizgonek, które ukradli z suszarni, smar, łajnobomby, gryzące owady złapane do specjalnych siatek, spleśniałe kanapki, pinezki, szpilki oraz igły, które mieli zamiar rozrzucić po podłodze i wypełnić nimi poduszki, płytę Dolly Parton (kompletny koszmar, argumentował Syriusz), a nawet zdechłego kota (Syriusz), pchły w pudełku na zapałki (Syriusz) oraz jeża, skunksa i dziką kunę w klatce (Syriusz). Aha, i Eliksir Przeczyszczający, ale to był akurat pomysł Rogacza.
Tuż po dotarciu na miejsce, chłopcy podjęli szereg kroków, mających zapewnić im dyskrecję oraz względnie zabezpieczyć. Wyjątkowo nie chcieli afiszować się zanadto w przeganianiu Krukonów z dormitorium, pamiętali bowiem o tym, że nawet drobna niesubordynacja może zostać surowo ukarana, bo zarówno McGonagall, jak i Filch, przez aferę zdjęciową utracili dużo cierpliwości. Black nakazał całemu towarzystwu zakryć dłonie gumowymi rękawicami do sprzątania, trochę „żeby nie zostawiać odcisków palców”, ale bardziej „żeby nie dotykać skażonych przez nich rzeczy”. Peter wyjął długi drut z kieszeni i zaczął mocować się z zamkiem, co było kompletnie bez sensu, zważywszy na to, że drzwi zamknięto w magiczny sposób. Huncwotom jednak zależało na zachowaniu odpowiedniego klimatu, a tak banalne zaklęcia jak Alohomorra jedynie by go zepsuły.
Do środka dostali się dopiero wtedy, gdy potraktowana wcześniej Petrificusem kuna ocknęła się i zaczęła drapać w swoją klatkę. Zaczęli od zwykłego, niedbałego zdemolowania całego dormitorium, w postaci rozrzucenia ubrań z szafy i kufrów, podarcia pergaminów z niedokończonymi esejami, wylania na dywan atramentu oraz wyrzucenia poduszek przez okno. Rozrzucili jeszcze trochę pierza, z tych poduszek, które postanowili zostawić i rozpruć, a potem rozproszyli się, a każdy z osobna obrał sobie inny cel i na nim skupił całą swoją energię.
Remus, który oświadczył, że z całym przedsięwzięciem nie ma nic wspólnego, zaszył się pod drzwiami, pilnował kunę i skunksa oraz stał na czatach, a przynajmniej tak brzmiała oficjalna wersja. Ukradkiem tłukł szklane przedmioty i rozsypywał pinezki, mając nadzieję, że któryś z siedmiorocznych Krukonów porani sobie nie tylko stopę, ale najlepiej każdą część ciała.
Peter najpierw obrabował szafki i kufry z tego, co mogło mu się jeszcze przydać. Do swojej torby recyklingowej wrzucał, jak się dało, wszystkie znalezione czekoladowe batoniki, ciasteczka miętowowe i amerykańskie, cukierki barwiące język, fasolki wszystkich smaków, czekoladowe żaby, balonówki Drooble’ego, krówki domowej roboty, lizaki oraz bombonierki, łącznie z tymi z zeszłego Bożego Narodzenia. Następnie przemienił się w szczura i – myszkując w nieswoich rzeczach – pozostawił liczne ślady, świadczące o tym, że w walizach znajdował się gryzoń.
James szczególnie skupił się na łóżku Doriana, podmieniając jego maść na złamany nos na maść na hemoroidy. Sporą część bielizny Ślizgonek wepchnął do jego komody, oraz schował pod poduszką. Wydłubał łyżeczką resztki niezmywalnej mikstury ze słoika (aż dwa galeony w Zonku!) i gdzieniegdzie ręka mu zadrżała, uroniając krople na ubrania jego kuzyna. Eliksir Przeczyszczający wlał do szklanki napełnionej wodą mineralną, a odrobinę eliksiru depilującego okolice bikini od Berty Proudfoot przelał prosto w buteleczkę ich szamponu do włosów.
Syriusz natomiast dał upust swojej kreatywności, zabawiając się sprejem. Stworzył amatorskie graffiti na suficie, tworząc wyzywające napisy (wśród których CHAMBERLAIN MA MAŁEGO należało do naprawdę najbardziej łagodnych).
Gdzieś po środku ich pieczołowitej pracy, zrodził się temat do rozmowy, poruszony przez Remusa. Zapytał się on bowiem o ich plany do Hogsmeade, a raczej poprosił, żeby ktoś pomógł mu śledzić Marlenę i Franka, bo chodziła plotka, że wrócili do siebie (oczywiście, nie powiedział tego wprost, ale Huncwoci znali go na tyle, żeby domyślić się, kiedy potrzebował pomocy w nękaniu). Syriusz, śmiejąc się jak hiena, odmówił, ale na swoje usprawiedliwienie przytoczył przekomiczną rozmowę z Meadowes i to, co planuje zrobić.
― Nie sądzisz, że zaproszenie Titanic będzie lekko… przewidywalne? – zakpił Rogacz, przecinając scyzorykiem materac łóżka Davisa tak, że wypadły z niego sprężyny. Jako że pomiędzy nim i Blackiem panowała zimna wojna, nie przegapił okazji, żeby go wyśmiać.
Syriusz prychnął, ze złością wypisując na suficie sprejem NUDZISZ MNIE.
― A ty, James? – zapytał z rezygnacją Remus. Klatka z kuną niebezpiecznie zadrżała. – Przyda mi się ktoś oprócz Petera, wiesz?
― Ej! – obruszył się Peter. W kącikach ust i na brodzie brudny był od czekolady.
― Jeśli uda mi się pozbyć Mary, to nie ma sprawy.
Syriusz przerwał wypisywanie na ścianie obraźliwych (lub – jak on wolał je nazywać – błyskotliwych) uwag i spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi.
― Czy Ruda wie, że będziesz włóczyć się gdzieś z Rudą 2.0? – zapytał. Sprej poplamił mu cały przód polówki.
― Co? – zdziwił się Rogacz. Sam też na chwilę przerwał żłobienie różdżką dziury w podłodze.
Syriusz wyrzucił z siebie jęk czystej desperacji.
― Ruda 2.0 to McDziwka – oświadczył. – Czy Evans o tym wie?
― Evans sama kazała mi z nią iść – odparł po prostu, ze złością przekopując komplet piłek do gry w Qudditcha (w końcu mieszkało tutaj pięciu na siedmiu graczy Qudditcha w składzie Ravenclawu) na drugi koniec pokoju.
Wszyscy – łącznie z pałaszującym galaretową czaszkę Peterem i uspakajającym kunę Remusem – przerwali swoje roboty i zwrócili zszokowane twarze w kierunku Pottera. Owszem, znali Lily Evans sześć lat i byli świadomi, że miewała napady dziwnych szaleństw, ale zeswatanie Jamesa z Mary pasowało do niej niemal tak bardzo, jak do Śmiecierusa odżywka do włosów (to porównanie przytoczył na głos Syriusz).
James niechętnie, aczkolwiek pewnie, bo sam już nie mógł nadziwić się logiką rudowłosej dziewczyny i liczył, że chociaż jego przyjaciele pomogą ją przeanalizować jej procesy myślowe. Sprawozdanie zdał szybko, nie chcąc wchodzić za bardzo w temat. Jeśli powierzchowny wgląd na sytuację i brak pikantnych szczegółów mógł zadowolić Remusa i Petera, to Syriusz nawet nie ukrywał swojego niezadowolenia. Wypytywał Jamesa o wszystko – począwszy od tego, czy w klasie transmutacji była kreda, a skończywszy na tonie dziewczyny (― Ale bardziej „idź-z-nią-jeśli-nie-doceniasz-tego-co-masz” czy „uraziłeś-mnie-właśnie-śmiertelnie-mam-cię-w-dupie-odejdź”? – chciał wiedzieć koniecznie). W końcu, po tym jak zirytowany James zaczął ignorować jego uwagi i pytania, postanowił wykpić całą sytuację:
― Evans chyba po aferze zdjęciowej coś poprzestwiało się w mózgu – odparł, kiwając głową w zamyśleniu. – Spieprzyła do Chamberlaina, bo go nikt nie nazywa tatusiem.
― Taa… i nie przysyła pieluch na śniadanie – dodał Peter, który nie mógł nacieszyć się tą sytuacją od śniadania. Remus spojrzał na niego wymownie.
― Kto właściwie rozpuścił tę plotkę? – zapytał cicho. – Myślisz, że Chamberlain?
― A kto? – parsknął śmiechem Potter. – Wiedział tylko on. Mary powiedziała, że on będzie milczeć, bo coś na niego ma, ale… najwyraźniej przestał już się nią przejmować.
Syriusz na chwilę przerwał swoje artystyczne zajęcie, spojrzał na Jamesa z niesmakiem i wyrzucił złośliwym tonem:
― A może to Ruda 2.0?
― Przestań ją tak nazywać – skrzywił się Potter. – Szybciej uwierzyłbym w to, że to ty rozgadałeś to Larissie niż Mary.
Syriusz prychnął i chciał odpowiedzieć coś bardzo nieprzyjemnego, ale Peter przerwał im, jak zwykle nie wyczuwając, że lepiej siedzieć cicho:
― Titanic szalała dzisiaj rano – zachichotał. – Powtarzała, że musi porozmawiać z Evans i płakała, że nie spodziewała się, że coś takiego się stanie…
Teraz to Remus zaśmiał się nerwowo:
― Emmelina nie zrobiłaby czegoś takiego.
Syriusz niechętnie potaknął.
Emmie nie ma w sobie tego dziwkowatego genu. Nie potrafiłaby ośmieszyć tyle osób na raz… Jaki miałaby w tym cel?
― Albo skąd by o tym wiedziała? – dopowiedział Potter, prychając głośno. – Chociaż… pieprzyła coś na mugoloznastwie, że musi porozmawiać ze mną i z tobą, i z Lily. I że musimy być tam wszyscy.
Syriusz głośno się zadumał.
― Skoro chciała rozmawiać ze mną, to faktycznie coś mocno ją pieprznęło. Ale… wiesz co, James? Ona może wiedzieć o tym od siostry.
― Od Di? – zdziwił się Remus. – A ona skąd…?
― Czy to nie Argent zjawił się wtedy u nas? Po tym jak Phil… no wiesz, spadł z klifu? – spytał retorycznie. – On i Berta Jorkins – ta mała idiotka – rozbili się obok nas. Przecież Kenny McDonald nawet ich odwiedzał.
― Ale Diany nie było z nimi – zauważył spokojnie Rogacz. – Chyba, że dowiedziałaby się od Jorkins, ale po co miałaby się tym interesować?
― Diana chyba też tam była – pokręcił głową.
― Mówię ci, że nie!
― A ja ci mówię, że…
― Dobra, dobra, nieważne! – uciszył ich Remus, mający już dosyć ich głupich sprzeczek, które wybuchały co chwila dzisiejszego dnia. – Co masz zamiar teraz zrobić, James? – zmienił pośpiesznie temat. – Chyba nie zaprosisz Mary?
James już miał coś odpowiedzieć, kiedy Black ponownie mu przerwał:
― Ale cały czas nie powiedziałeś mi, jak to się stało, że Evans…
― To nie jest istotne! – warknął Potter. – Ona po prostu zdenerwowała się, kiedy powiedziałem, że Mary mi się podoba i…
― Ale jak w ogóle rozmowa zeszła na taki tor? – naciskał Black, wciąż nieusatysfakcjonowany. Nalegał jeszcze przez chwilę, gdy nagle wpadł mu do głowy nowy pomysł, którym natychmiast postanowił się podzielić:
― Odegrajmy tę rozmowę! – poprosił. Remus spojrzał na niego ze zmęczeniem, a Peter jedynie zachichotał, bo zwykle robił to, kiedy nie wiedział, co odpowiedzieć. James wywrócił oczami i w przypływie frustracji cisnął lampką nocną prosto w krocze Blacka. Syriusz sprawnie odskoczył. – Chcę to sobie lepiej wyobrazić – naciskał. – Ty… ―machnął ręką w kierunku Pottera – ty bądź sobą, Peter będzie Chamberlainem, Luniak będzie Meadowes, a…
― Meadowes tam nie było – odparł James. Chociaż jego ton krzyczał, że Syriusz powinien zamknąć się w tej chwili, ten dobrze wiedział, iż Potter jedynie udaje rozzłoszczonego.
― Och, i co z tego? – westchnął, przejeżdżając otwartą ręką po twarzy. Wyglądał jak zrezygnowany reżyser, który musiał mierzyć się ze strajkiem całej ekipy filmowej. – Nie zaszkodzi…
― Mogę być Lily – zaproponował wspaniałomyślnie Remus, skoro jego rola Dorcas Meadowes została wykreślona ze scenariusza.
― Nie, ja jestem Evans – zbył go Syriusz.
― To może ja będę Mead… ― zaproponował cichym głosem Peter, niepewnie nadgryzając orzechowego batona.
― TY JESTEŚ CHAMBERLAINEM!
― Ale ja nie chcę być Chamberlainem!
Syriusz wstrząsnął sprejem w nadziei, że zostało coś, z czego będzie mógł napisać na czole Petera: IDIOTA. Niestety, wszystko wykorzystał.
― Dobra – zaczął wspaniałomyślnie Remus, chcąc zażegnać rosnące niezadowolenie – to ja będę Dorianem, a Peter niech będzie…
― Nie, Peter jest Chamberlainem!
― W takim razie może będę Jamese…
― Peter, gnido, Rogaś jest Rogasiem!
― Ja się z wami nie bawię – uniósł ręce Potter, podchodząc do klatki z kuną. Naszła go ochota, żeby już ją wypuścić.
― Słyszysz – wskazał na niego palcem Black – nawet ma głos jak Rogaś!
James rozdziawił usta, bardziej z niesmaku niż faktycznego zaskoczenia.
― Jak mogę nie mieć głosu jak…
― Nie, nie, nie – uciszył go Syriusz. –  Ty zostajesz Rogaczem, bo zbyt pasujesz. Cicho! – warknął, dramatycznie zasłaniając uszy dłońmi. Zaskakujące, jaki ten chłopak był teatralny. ― Tak więc jeszcze raz – Rogacz jako Rogacz, Luniak jako Meadowes, Glizdogon jako Chambe…
― Ale ja nie chcę…
Syriusz rzucił mu na twarz majtki Reginy Bulstrode.
― MA BYĆ JAK MÓWIĘ! – krzyknął. Peter wzdrygnął się, zdejmując z nosa bieliznę Ślizgonki. ― Rogacz jako Rogacz, ja jako Evans, Luniak jako Meadowes, Peter jako Chamberlain. Nie mamy McDziwki – zauważył, wykrzywiając usta w podkówkę. – Cholera.
― Dobra, daj spo… ― ciągnął James, ale po raz kolejny został zlekceważony machnięciem ręki.
― W takim razie, Luniak, musisz być i McDziwką i Meadowes – zadecydował Syriusz. – To może być trudne, bo obydwie dużo gadają, ale wierzę w cie…
― Jak mam być równocześnie i nią, i nią? – przerwał mu natychmiast Lunatyk, krzyżując ręce na piersi. Peter dostrzegł w tym swoją szansę i wypalił:
― Czy ja mogę być Mary?
Nie – warknął Syriusz i odwrócił się z powrotem do Remusa. – Luniak, możesz na przykład raz mówić wysoko, a raz nisko. I raz głupio, a raz… dziwkowato.
― Dziwko…?
― Och, dobrze – przerwał mu, chcąc jak najszybciej przejść do akcji. – W takim razie ja będę McDziwką. I Evans. Czasem idzie je pomylić. Wszyscy gotowi? I… akcja!
Przedstawienie rozpoczęło się o wiele za szybko, żeby aktorzy mogli się przygotować i odpowiednio wczuć w swoje nowe role. Peter – to znaczy, przepraszam – Dorian nie zdążył jeszcze nawet skończyć jeść batona, a Syriusz już się do niego zbliżył.
― Och, Dorian – zatrzepotał rzęsami, w tej chwili udając na pewno Lily. – Miałam dzisiaj zmazę nocną, kiedy spałam u Pottera – kopnął Jamesa w goleń – i nie uwierzysz, kto mi się śnił…
― Czy dziewczyny mają zmazy nocne? – zapytał śmiertelnie poważnie Peter. James wywrócił oczami, a Remus zachichotał. ― Nie pytam jako Dorian, ale tak… ogólnie.
Syriusz odwrócił się na pięcie, chowając twarz w dłoniach, zupełnie jakby naprawdę był reżyserem i musiał mierzyć się z takim brakiem profesjonalizmu.
― A szczury mają? – zapytał złośliwie. Petera zakłopotało to pytanie.
― Wiesz…
― To nie jest ważne – machnął ręką, postanawiając wyciąć tę scenę. – Co się potem działo… aha, James – wchodzisz!
Potter spojrzał na niego z politowaniem. Syriusz podbiegł w jego stronę, podskakując jak czterolatka.
― Och, na slipki Merlina! JAMES! Czemu podsłuchujesz moje rozmowy z Dorianem? – zaskrzeczał, wyrywając sobie włosy.
― Ja…
― Odejdź, Dorian! – Syriusz przerwał mu i odepchnął Petera prosto na ścianę. Jego pisk świadczył o tym, że nadepnął na pinezkę. – Pójdę z tobą do Hogsmeade, żebyśmy odtworzyli mój sen – wysłał mu całusa w powietrzu i zbliżył się do Jamesa.
― Posłuchaj… ― zaczął dramatycznie, zarzucając mu ręce na szyję – wiem, co sobie o mnie myślisz, ale ja naprawdę nie umówiłam się z Chamberlainem.
― Przestań… ― warknął Potter, który chociaż wcale nie próbował odegrać w tamtej chwili siebie, wypadł naprawdę przekonywująco.
― Ale James… ― zaczął chlipać, fatalnie naśladując płacz Evans. – Boże, jak to mogło się stać! Przecież wiesz, że… że to nie jest randka! Ja tam idę tylko w celach prokreacyjnych – wydmuchał nos w bieliznę Shaunee Greengrass. – Nie skreślaj naszej relacji! Jestem tylko człowiekie… to znaczy, piękną, inteligentną i wyemancypowaną Prefekt! Przecież nie różnię się niczym od takiego aroganckiego bufona jak ty… a ty też tego potrzebujesz, bo tak powiedziała mi Dori…! ― potrząsnął Lupina.
― Syriusz jest taki przystojny! – zaświergotał Remus, machając bez sensu rękoma jak Medowes. – Lily, Lily! – potrząsnął Blackiem. – Chodź! Pójdziemy go upolować!
James parsknął śmiechem. Syriusz wydawał się być zachwycony.
Doskonale! Tak, tak! – pochwalił go, promieniejąc. – Co za talent aktorski, no przez moment myślałem, że tu faktycznie stoi Meadowes… Okej, profesjonalizm! – klasnął, ponownie zamieniając się w Lily Evans. ― Sam słyszałeś, James! I… i wybaczysz mi, prawda? W końcu dzisiaj w nocy się na mnie nie gniewałeś – posmerał go po klatce piersiowej.
James nie zareagował, dlatego Syriusz postanowił przejął i jego rolę. Złapał Potter za szczękę i zaczął nią poruszać, mówiąc przesadnie nisko:
― No dobrze. Umówisz się ze mną, Lilusiu? Przecież wiesz, że moje serce należy do ciebie. Chcę, żebyś wychowywała przyszłe pokolenie Potterów! Chodźmy, czyńmy miłość i nie zważajmy na Chamberlaina ani na plotki!
Ej – zareagował Peter, zajęty wyciąganiem ze stopy szeregu pinezek.
― Ale Potter… ― Syriusz nagle zmienił humor i odepchnął Jamesa na materac Davisa, w tamtej chwili cały w szwach. – Przecież ty jesteś arogancki i obrzydliwy, i siadasz na miotle… w ogóle fuj! Ale! Czekaj, mam pomysł! Kiedy ja będę z Dorianem – złapał Petera za tą nogę, którą unosił w powietrzu, by wyjąć z niej szpilki – ty możesz iść z Mary do Hogsmeade, a potem – klasnął w dłonie – zrobimy zamianę!!!
― Wchodzi Mary – szepnął dyplomatycznie, pchając Remusa prosto w ramiona Jamesa.
― Ale ja nie jestem w końcu Ma…
― A, racja! Odejdź, wywłoko! – zaskrzeczał, pchając Remusa prosto na jedno z łóżek. Naskoczył na Jamesa (warto dodać, że wciąż leżał na łóżku). – JIMMY! JIMMY! O MÓJ BOŻE, JAKI TY JESTEŚ SEKSOWNY, NIE ZWLEKAJMY I CHODŹMY…
― Co się tu dzieje?
Cała czwórka chłopców zwróciła się w kierunku drzwi, skąd dobiegł głos. Peter momentalnie odstawił swoją stopę z powrotem na podłogę, Remus stanął za klatką z kuną, Syriusz podniósł się z Jamesa, a ten wstał na równe nogi, krzywiąc się.
We framudze drzwi stali Dorian i Luis Hayes, jeden z jego współlokatorów. Pozostała trójka najwyraźniej jeszcze siedziała w gabinecie McGonagall. Z początku nikt nie wiedział, jak zareagować. Huncowci byli zbyt wstrząśnięci, że ktoś ich przyłapał (może nie doszłoby do tego, gdyby Remus faktycznie stał na czatach, ale – jak miał tego dokonać – grając w przedstawieniu tak ważną rolę jak Dorcas Meadowes?), natomiast dwóch siódmorocznych Krukonów nie mogło uwierzyć, co się stało z ich sypialnią.  
Jako pierwszy z konsternacji otrząsnął się Syriusz, podbiegając do Hayesa i Chamberlaina i krzycząc:
― Nowi aktorzy! – Dorian wyglądał, jakby miał mdłości, kiedy Syriusz złapał go za rękę i pociągnął na środek dormitorium (co ciekawe, ani razu nie wdepnęli na pinezki ani na szkło). – Okej, Peter, w takim razie ty będziesz Mary, a Chamberlain niech będzie Chamberlainem. James, ty powinieneś… ― spojrzał na niego wymownie – no wiesz, być zazdrosny. Meadowes – zerknął w kierunku coraz bardziej wstrząśniętego Remusa – możesz klekotać i panikować, a Mary… ty po prostu knuj i próbuj odciągnąć Jamesa z daleka od całej dramy.
Po czym odchrząknął
Dorian! Patrz, co dla ciebie mam! Moja bielizna! – zaświergotał, rzucając mu na twarz majtki bodajże Lydii Selwyn.
Chamberlain uderzył go w twarz. James natychmiast poderwał się, by oddać mu w imieniu swojego przyjaciela, gdy nagle magiczna siła odrzuciła go z powrotem na łóżko Davisa. Zerknął w kierunku drzwi. Luis Hayes wyciągnął różdżkę i wyglądał w tamtej chwili bardzo jak superbohater ze świetnie ułożoną fryzurą.   
― Nie, tego już za wiele – pokręcił głową i opuścił różdżkę.
― Zgadzam się z panem, panie Hayes – poparł go Flitwick, pojawiając się nagle we framudze drzwi.


10.


25 stycznia 1977
Kochana Lily, to znaczy, chciałem napisać zła i wyrodna Córko
Strasznie krępujące jest pisanie listu, kiedy ta głupia sowa dziobie mnie w palce. Przysięgam, Lily, jutro nie zagram w filharmonii na skrzypcach w takim stanie. Czy w Twojej szkole wypłacają odszkodowanie? Obawiam się, że za ranki na kciuku nie dostanę urlopu zdrowotnego.
Tak więc… Piszę do Ciebie z powodu niekłamanego niedowierzania i odczuwania oczywistej ojcowskiej troski. Caroline przyszła do mnie dzisiaj po południu, twierdząc, że zostawiła na górze swój stanik i że zrobiła to jeszcze wtedy, kiedy z nami mieszkała (czy istnieje bardziej nieogarnięta kobieta?!) i – mówię to z ręką na sercu – gdyby nie ona nie zawracałbym Ci teraz du to nie myśl sobie, że bym do Ciebie nie napisał. Zrobiłbym to z powodu tej wspomnianej przeze mnie rodzicielskiej troski.
Jedna z sów z Twojej szkoły wybiła dzisiaj szybę w kuchni i przyniosła mi szczególną rzecz, podarunek, świadectwo bezstresowego wychowania przesyłkę. Wyobraź sobie, że jakaś twoja koleżanka o idiotycznym niezwykle wymyślnym imieniu (godnym żony Beethovena Grindeline? Antoinette? Cleopatra? A nie, czekaj – wiem – Larissa) postanowiła zrobić mi uroczą niespodziankę i wysłać kilka pomników pornografii dziecięcej zdjęć Twoich i Twoich Przyjaciół. Przyjaciela.
Wiesz… uważam oczywiście, że James jest przeuroczym, porządnym przystojnym, dorastającym chłopcem, a Ty jesteś moją atrakcyjną, dorastającą córką, ale – mimo wszystko – prosiłbym Cię o darowanie mi takich widoków, stosowanie lepszego zabezpieczenia niż gumki nierobienie niczego pod przymusem. Może i moja… PRZESTROGA… przyszła do Ciebie lekko nie na czas, ale chyba wszyscy wiemy, że nawet gdyby tak nie było, i tak zrobiłabyś po swojemu byś mnie nie posłuchała. Przypuszczam, że w Twojej sytuacji też bym tak postąpił. W sumie… to ja też nie słuchałem ojca, kiedy miałem szesnaście lat i trzysta sześćdziesiąt jeden dni.
Zanim jednak spalisz moje wypociny, prosiłbym Cię o wzięcie tych słów do serca. W razie jakichkolwiek wątpliwości dotyczących inicjacji seksualnej (za późno) antykoncepcji (nie jestem znawcą) relacji damsko-męskich możesz do mnie napisać. Nie będę Cię potępiał ani oceniał pochopnie, bo – jak już wspomniałem – pamiętam siebie w Twoim wieku.
I, na Chopina, Lily – następnym razem znajdźcie sobie pokój, co? Cała szkoła i rodzina nie musi znać szczegółów twojego życia seksualnego.

Twój stary,
Ethan
PS. Jak Chase sobie radzi w nowej szkole? Przesyłam dla Was obojga bajgle, bo byłem niedawno w Nowym Jorku w związku z przedpremierą Evity (zaproszono mnie jako grubą rybę, cudowne przedstawienie, jestem ciekaw, jak Don't cry for me, Argentina zabrzmiałoby w twoim wykonaniu).



Lily długo miętoliła list ojca, przygniatając go, rozprostowując, potem ponownie zwijając w kulkę, i obrywając rogi papeterii. Żadne z tych działań nie przyniosło jej ani ulgi, ani spokoju, ani chociaż zrozumienia. Odkąd przyszedł do niej wczoraj wieczorem, w samym środku transmutacyjnej sesji naukowej, bezpowrotnie odwrócił jej myśli od przemian zwierzęcych i człowieczych, a przypomniał o ostatniej sytuacji.
Merlinie, jak ona nie znosiła Larissy! Ośmieszenie Lily przed całą szkołą nie wystarczyło – musiała wysłać list do jej ojca, po to, żeby nabijał się z Evans przez najbliższe dziesięć lat, a może nawet dłużej. I co ona miała mu odpisać? Że nie przeszła żadnej… inicjacji seksualnej?  Że tylko śnieg wpadł jej z kaptura za kołnierz? Czy w ogóle by uwierzył?
Na pewno nie.
Lily pogrążyłaby się jeszcze bardziej. Zerknęła z rozpaczą na korespondencję i przeczytała całą wiadomość od ojca jeszcze raz, jakby chciała, żeby na zawsze wyrył się na ścianach jej czaszki.
Czytając pomiędzy wersami wiedziała już, że jej była macocha, Caroline, po raz kolejny nawiedziła ojca. Często to robiła, wmawiając mu, że musi zabrać swoje rzeczy do nowego mieszkania w Londynie, podczas gdy goszcząc się w od zawsze zabałaganionym domu Evansów, mogła polepszyć sobie humor, sądząc, że Rachel jest o wiele gorszą żoną niż ona była swego czasu. W tym czasie przyszedł ten nieszczęsny list od Larissy, zawierający zapewne podrasowane zdjęcia, Caroline je zobaczyła (o Boże!) i kazała swojemu byłemu mężowi napisać do Lily moralizującą wiadomość (słodki Merlinie!), żeby przemówić jej do rozsądku (no nie!). Ethan zrobił to po swojemu, wyśmiewając wszystko i przy okazji po raz pierwszy w historii pisząc do niej osobiście, a nie przez którąś ze swoich żon. Aha, i zepsuł jej doszczętnie wieczór naukowy, kopnął już i tak swoją leżącą córkę i przypieczętował dla niej nędzną przyszłość.
Czy powinna zgłosić się do Larissy po odszkodowanie, tak jak jej ojciec?
I – na Morganę – czy Larissa w ogóle wiedziała, czym jest odszkodowanie?!
Załkała cicho i przeniosła spojrzenie na otwartą książkę – Transmutacja dla zaawansowanych. Nie mogła się skupić na niczym, co przeczytała. Już dawno przestała łudzić się, że w przeciągu dwóch dni uda jej się nadrobić to, co powinna opanować w pół roku (jak obiecała McGonagall), tym bardziej, że przestała rozumieć z transmutacji cokolwiek mniej więcej w drugim semestrze czwartej klasy.
Chciała płakać. Chciała płakać i użalać się nad sobą.
I zabić Chamberlaina.
I Jo.
I McGonagall.
I Pottera, bo chociaż niczym nie zawinił w tej akurat materii, nie zaszkodzi skutecznie się go pozbyć.
Przekartkowała gwałtownie stronę, o mało nie rozrywając podręcznika na strzępy. Oczami wodziła po tekście, ogarniała wzrokiem kolejne linijki i kolumny tekstu, ale chociaż rozumiała znaczenie słów, nie potrafiła połączyć je w żadną logiczną całość, jakby kolejne części w zdaniach zostały poprzestawiane. Zastanawiała się, czy profesorowie transmutacji wykładają w jakimś innym, nieznanym nikomu języku. I czy choć jeden z nich napisał książkę po angielsku?
Umierała powolną śmiercią w naukowych sidłach, bolał ją krzyż, kark i głowa, a pogubione i niesforne myśli wciąż wymykały się i błąkały po zabronionych rejonach jej umysłu. Tańczyły wokół jednego tylko tematu, wszelkie inne nie zaszczycając choć spojrzeniem. Interesował je tylko temat zdjęć, poszukiwanie winnego oraz – co mniej abstrakcyjne – James, Dorian i dziwna sytuacja, w którą się z nimi wplątała.
Czym ja zawiniłam?, pomyślała, przeklinając w myślach wszystkich znanych jej bogów i bohaterów historycznych. Chcąc spędzić ostatnie chwile swojego życia w miarę przyjemnie, sięgnęła po ojcowskiego bajgla. Słodki smak Manhattanu, Broadwayu i samej Ameryki przeniknął ją na wskroś, a Lily momentalnie poczuła się jak mała dziewczynka, która siedząc zbyt długo u koleżanki, zapragnęła wrócić do domu.
Do Alabamy, pomyślała z zachwytem. Na farmę kukurydzy. Albo nawet do tej dziury, Cokeworth pod Staines. Byle daleko z tego miejsca.
To był chyba pierwszy raz, kiedy chciała uciec z Hogwartu. Odkąd trafiła do zamku w wieku jedenastu lat, świata nie widziała poza tym miejscem. Przywiązała się do niego całym sercem i nie potrafiła przywołać w myślach żadnej prawdopodobnej sytuacji, która sprawiłaby, że mogłaby się do niego zrazić. Z Hogwartem nierozerwalnie wiązały się najważniejsze elementy jej życia – przyjaźń, nauka, magia… poczucie wyjątkowości. Od zawsze różniła się od swoich rówieśników – w mugolskim świecie nazywaną tą inność dziwactwem, a tutaj… tutaj stawało się bardziej darem, niezwykłością.
Ale teraz już się tak nie czuła. Bardziej niż wyjątkowa była… samotna.
Zagryzła wargę, sięgając po kolejnego bajgla. Zdziwiła się, kiedy namacała palcami coś ciepłego i gładkiego… o strukturze zupełnie innej niż pieczywo. Odwróciła głowę. Trzymała właśnie cudzą rękę, zupełnie jakby powstrzymywała ją od kradzieży jej bajgli. Uniosła wzrok.
I niemal natychmiast zabrała dłoń.
― Cześć, Lily – szepnął słodki sopran, tonem strapionym, zmęczonym i wyniszczonym.
― E…Emmelina?
Niewątpliwie to właśnie ona stała przed nią, ale wcale nie wyglądała jak zazwyczaj. Zamiast mundurka, wciągnęła na siebie niebieską, dziecięcą spódniczkę oraz brzydką, miodową bluzkę z babeczką i truskawkami, przypominającą górę od piżamy. Zwisała jej komicznie z ramion, zapewne o trzy rozmiary za duża. Blond strąki zgarnięte zostały w ciasną spinkę, przypominając rozgotowany, tłusty makaron spaghetti. Zamiast makijażu twarz okryła nierówno rozłożoną maścią. Oczy podpuchły jej, chyba od płaczu.
― Mogę? – spytała cicho, nie odrywając ręki od reklamówki z bajglami. Lily pokiwała głową.
― M…muszę z tobą porozmawiać – odparła dzielnie, ale ze ściśniętym gardłem.
Rudowłosa uniosła jedną brew.
― Serio? – mruknęła. Nie chciała być niemiła, ale zabrzmiało to uszczypliwie i możliwie jeszcze bardziej zdeprymowało Emmę. – Siadaj – westchnęła, zabierając z ławy swoje podręczniki, notatki i inne straszydła.
Emmelina usiadła, sztywno wyprostowana. Ręce oparła o blat stał, tak, że z ciałem tworzyły kąt prosty. 
― Ominął cię wczoraj protest – odparła, przełykając głośno ślinę. Lily pokiwała głową, lekko niegrzecznie. – Wiem, że lubisz protesty.
― A co? W jednej chwili siedzieliście w ławkach, a w drugiej wszyscy równocześnie wyszliście na korytarze i zaczęliście palić podręczniki?
― Nie… - zachichotała nerwowo. Sięgnęła do policzka, jakby chciała odgarnąć włosy za ucho, zanim zorientowała się, że je związała. Skrzywiła się i wytarła w swoją bluzkę maź, oblepiającą jej palce. ― Huncwoci zorganizowali pikietę ekologiczną – przełknęła głośno ślinę. – Tak myślę, że to oni. Był to protest przeciwko jedzeniu mięsa. Kurczaki i prosiaki nagle ożyły i zaczęły terroryzować Wielką Salę.
Lily wybałuszyła oczy.
― Pi…pikietę ekologiczną?! W sensie, przywiązywaliście się do drzew i oblepialiście naklejkami ze zdjęciami zwierząt hodowlanych? Rozdawali broszurki i mówili, że jeśli w jednej chwili przestano by tuczyć trzodę na rzeź i przesłano to pożywienie do krajów trze…
― Nie wiem – przerwała jej natychmiast. – Niespecjalnie… tam byłam. Wpadłam tylko po masło orzechowe.
Jakby na potwierdzenie swoich słów rozpięła torbę i wyciągnęła ze środka wielki słoik. Na etykietce znajdował się gruby, roześmiany bóbr z długimi zębami oraz spadające z nieba orzechy laskowe. Emmelina zanurzyła swojego bajgla w gęstym, brązowym kremie.
― Chodzi mi o to – wydukała, pomiędzy kolejnymi łapczywymi gryzami – że James pewnie zrobił to dla ciebie… bo bardzo mu na tobie zależy.
Lily nie chciało się kłócić z Emmeliną, że urządzenie pikiety ekologicznej, aby wyrwać dziewczynę było tak podobne do Jamesa, jak do Filcha rozdawanie na korytarzach cukierków. Nie chciała wyrywać jej z wiecznie słonecznej Bajlandii.
Zapewne Huncwoci znowu coś kombinowali, a może to był po prostu jeden, wielki kawał, a nie faktyczne wystąpienie przeciw zjadaczom mięsa? Lily była zbyt przygnębiona, żeby żałować, iż nie widziała min tych wszystkich osób, którym żywe kurczaki wyskoczyły z talerza.
― I – ciągnęła Emmelina zagubionym tonem, jakby sama nie wiedziała, do czego zmierzała – ja powinnam o tym pamiętać.
― O czym ty…
Emma zapowietrzyła się. Jej twarz stała się bardziej okrągła, niczym balon, który został nadmuchany.
― Kiedy masz egzamin z transmutacji? – pisnęła, chcąc zmienić temat. Sięgnęła po łyżeczkę, teraz wyjadając masło orzechowe na sucho.
Lily spojrzała na nią krytycznie.
― Dzisiaj po lekcjach – prychnęła. – Ale nie po to chciałaś ze mną porozmawiać.
― No… nie – zgodziła się Emmelina, wyglądająca jakby zaraz miała się rozpłakać. – Chodzi o to, że prawdopodobnie zaczniesz wrzeszczeć i nie dasz mi wyjaśnić, i…
Emma.
Blondynka skuliła się w sobie. Masło czekoladowe wyślizgnęło jej się z trzęsących rąk.
― To w końcu wyjdzie na jaw – szepnęła, kręcąc głową. – Bo Lily… to ja dałam Pięknościom zdjęcie twoje i Jamesa.



♣♣♣

Lily zapukała donośnie do drzwi gabinetu profesor McGonagall. Odczekała grzecznościowe pół minuty, ale po tym, jak nikt jej nie odpowiedział, nacisnęła klamkę. Drzwi ani drgnęły. Zapukała jeszcze raz. Wciąż nikt nie odpowiadał. Rozejrzała się wokół, jakby sądziła, że nauczycielka gdzieś się przed nią schowała. Oprócz kilku zbroi, zakurzonych parapetów i obleganych ławek, na korytarzu nie znalazło się nic interesującego.
Przed nią wciąż stała grupka uczniów, czekająca na przesłuchanie w sprawie afery zdjęciowej. Jedna z czwartoklasistek kazała jej ustawić się na końcu kolejki, chyba nie mając pojęcia, że to za sprawą Lily wybuchło całe to śledztwo. A zresztą… jakie to miało teraz znaczenie? Każda osoba, która tu jeszcze stała, była niewinna. Prawdziwy ciemiężca Lily wczoraj uciekł przed swoim przesłuchaniem.
― Możecie spadać – oświadczyła zrezygnowanym głosem. – Ja i Jo Prewett piszemy dzisiaj egzamin, a potem McGonagall go sprawdza. Potrwa to kilka godzin.
Nikt się nie ruszył.
― Nie podpuszczasz nas? – zapytała jakaś trzecioklasistka. – Ponoć wszyscy, którzy uciekli z kolejki automatycznie wpisali się na listę winnych.
Ruda przełknęła ślinę. Nie wiedziała, jak wiele osób zignorowało wezwanie McGonagall, ale jedna na pewno już się na tej liście znajdowała.
I za ucieczkę, i za faktyczne przewinienia.
Coś ścisnęło ją kurczowo w brzuchu, niczym wewnętrzne, gigantyczne imadło.
― Uwierz mi, wiem coś na ten tem…
Przerwała, bo jakaś mała istotka zbliżyła się do niej i złapała z niepokojem za rękę. Była to niziutka (niższa nawet od Lily, a więc mierząca nie więcej niż metr pięćdziesiąt), piegowata dziewczyna z rudymi włosami, wyglądająca na młodszą siostrę Lily. Zwróciła ona w jej kierunku wielkie, załzawione oczęta i wydukała:
― Jesteś prefektem, prawda? – szepnęła, wskazując palcem na odznakę z literą „P”, którą Lily – wedle swojego zwyczaju – przypięła na krawat. Obok niej znajdowało się mnóstwo innych plakietek, stanowiących pewną część jej osobowości, ułamek poglądów i cech – począwszy od WEGETARIANKA, a skończywszy na ZATRZYMAĆ KONSUPCJONIZM! Lily wypięła intuicyjnie pierś.
― Em… na razie?
Rudowłosa spojrzała na nią błagalnie.
― Powiesz McGonagall, że ja nic nie zrobiłam? Ja nawet nie znam tej dziewczyny, której zdjęcia wczoraj rozwieszało pół szkoły – pociągnęła nosem. – Tata mnie zabije, jeśli wylecę z Hogwartu, a ja…
― Okej… wierzę ci – powiedziała Lily, lekko zakłopotanym głosem. – Widać, że nie znasz tej dziewczyny.
Dotknęła ramienia rudej i uśmiechnęła się słabo. Nigdy nie potrafiła rozmawiać z dziećmi, a tym bardziej pocieszać zapłakaną trzynastolatkę. Dorastała w rodzinie ze starszą siostrą, która nie potrzebowała opieki Lily. W dodatku nie wiedziała, jak ma jej wytłumaczyć, dlaczego wierzy, że jest ona niewinna. To moje zdjęcia rozwieszano, był na nich też chłopak, którego nie znoszę i który od wczoraj nie znosi także mnie. Aha, fotografię wykonał jego najlepszy kumpel, a Pięknościom przekazała ją moja przyjaciółka, żeby zemścić się na tym kumplu-fotografie, a swoim byłym chłopaku… też będziesz miała takie problemy w moim wieku.
Szybko odwróciła się, byle tylko nie musieć kontynuować tej rozmowy, i złapała za klamkę. W tej samej chwili ktoś z drugiej strony postanowił popchnąć drzwi do siebie. Lily pisnęła i wpadła prosto na Jo Prewett, trzymającej w rękach pudło z cukierkami. W ostatniej chwili udało jej się utrzymać równowagę i nie potoczyć się razem z Ślizgonką na podłogę. Szok pourazowy jednak pozostał, kiedy nieśmiało zamknęła drzwi za sobą i oparła się o nie, łapiąc za serce.
― Hej – odparła Jo ze sztucznym uśmieszkiem. – Chcesz może cukiereczka na szczęście?
I podsunęła jej pod nos swoje pudło z cukierkami-szklakami, mogące wykarmić zapewne połowę uczniów tej szkoły. Lily spojrzała na nią z przerażeniem.
Jej matka, a potem wszystkie macochy, zawsze powtarzały, żeby nie przyjmowała żadnych prezentów od typów spod ciemnej gwiazdy. Chociaż Lily wątpiła, że Jo naszpikowała te cukierki substancją odurzającą albo trucizną, zdecydowała, że w tym momencie pozostanie grzeczną dziewczynką.
― Hmm… nie?
Jo westchnęła ciężko i odwróciła się do niej tyłem, skrzecząc:
― Czy pani chce cukiereczka, profesor McGonagall?
Lily zmarszczyła czoło, ale postanowiła nie bawić się w analizowanie zachowania Jo. W podobnym szoku była profesor McGonagall. Nawet ona postanowiła wziąć do serca rady matek Lily (a może także swojej?) i odmówiła.
― To co ja mam teraz z nimi zrobić? – zapytała retorycznie. – Wyrzucić?
― Możesz je zjeść – zaproponowała Evans, przypominając sobie, że przecież nie lubi się z Jo.
Oblizała wargi, wyprostowała się i ignorując Ślizgonkę i jej życiowe problemy, wyminęła ją w przejściu i ruszyła w kierunku profesorki. Zerknęła na nią niepewnie. McGonagall na zmordowaną, rozczarowaną i wściekłą – zdecydowanie nie był to pożądany przez Lily zestaw, ale musiała spróbować. Spróbować uratować swoją przyszłość.
― Em, pani profesor? – zapytała cicho. McGonagall spojrzała na nią surowo i potaknęła. – Czy ja mogłabym… eee… napisać ten egzamin w innym terminie?
Kobieta uniosła spojrzenie znad jakieś transmutacyjnej książki i zacisnęła wargi w cienką linię, tak jak potrafiła najlepiej. Lily poczuła się strasznie zażenowana.
― Innym terminie? – powtórzyła jak echo McGonagall, przyglądając jej się chłodno. Evans wyrzuciła z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk. Usta profesorki zacisnęły się jeszcze mocniej. Czekała na wyjaśnienia.
Ale co Lily miała jej powiedzieć? Że nie uczyła się w ogóle, bo myślała, że podstępem uda jej się z tego egzaminu wywinąć? Że skupiła się na robieniu Projektu Absolwenckiego z Dorianem Chamberlainem, ale on kazał zejść mu z oczu po aferze zdjęciowej? Że nie poddała się i zaraz potem zaatakowała Luke’a Davisa, który – również przez tę aferę – pomyślał, iż jest łatwa i zaczął się do niej dobierać w bibliotece?
A może… może po prostu powie o aferze?
― Bo… ― udała, że łamie jej się głos. Kątem oka zauważyła, że Jo ledwo powstrzymuje parsknięcie śmiechem. Jak zwykle, zdążyła przejrzeć jej myśli. – Nie czuję się po prostu na siłach – odparła rozpaczliwie. – Wie pani… pani, profesor… te zdjęcia…
― Czy znalazła już pani tego zboczeńca? – przerwała jej Jo, udając przejętą i przeżywającą nieszczęście Lily. – Nie wiem, co się dzieje z tą dzisiejszą młodzieżą…
― Za dużo antybiotyków w kurczakach – mruknęła Lily, krzyżując ręce na piersi i kręcąc głową. – Są zahormonowani.
 McGonagall przyglądała im się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad tym, co usłyszała. Jedyną oznaką, że łagodnieje, było stopniowe rozluźnianie zaciśniętych warg. Lily przełknęła głośno ślinę. Odetchnęła z ulgą, kiedy profesorka westchnęła głośno i odparła:
Tak. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo jestem zdumiona – tak, zdumiona i rozczarowana. Nie chciałam cię w to mieszać, Evans, chociaż powinnam – spojrzała na nią z mniejszą surowością niż zazwyczaj. – Dobrze wiesz, że wałęsanie się po cieplarniach oraz… oraz obnażanie się tam, jest uderzającym łamaniem regulaminu.
Lily spuściła głowę, chociaż wcale nie było jej przykro. Czuła się o wiele zbyt poszkodowana, żeby obwiniać się za jakieś szwendanie po ciszy nocnej.
― Ale to, co zrobił jakiś uczeń naszej szkoły jest nieporównanie bardziej karygodne niż zachowanie twoje i Pottera. Więc, tak… rozumiem twój ból.
Jo pokiwała głową, jakby ona też rozumiała ten ból. Evans wolała nie wyobrażać sobie sytuacji, w której ktoś porozwieszałby intymne zdjęcia Jo i Petera (czy oni byli jeszcze razem?). Zginęliby wszyscy. Począwszy od Emmeliny, przez Syriusza, a skończywszy na Pettigrew.
― Dzięk…
― Ale nie mogę odwołać ci tego egzaminu.
Lily miała ochotę zakląć.
― Umawiałyśmy się jednak, że napiszesz wszystko bezbłędnie – spojrzała na nią wymownie. – W związku z ostatnimi wydarzeniami, wystarczy mi osiemdziesiąt procent, panno Evans. Jeśli naprawdę się uczyłaś, nie powinnaś mieć z tym problemu. A teraz siadajcie, zaraz zaczynamy.
Evans jęknęła głośno i powlekła się w stronę ostatniej ławki. Mijając Jo, podebrała z jej pudła garść cukierków. Miała nadzieję, że są naszpikowane arszenikiem albo Wywarem Żywej Śmierci. W tej chwili czuła jakąś dziwną satysfakcję z nieposłuszeństwa. Jo uśmiechnęła się sztucznie i podreptała za nią, siadając w sąsiedniej ławce.
Cudownie, pomyślała Lily. Będzie oglądać mój upadek.
Będę, odpowiedział jej głosik Jo w głowie. Evans wzdrygnęła się. Niemal zapomniała o tym, że umysły jej i Prewett wciąż są połączone.
Nie miała jednak czasu na żadne myślowe riposty (ani nawet na narzekanie, dlaczego tyle przykrych rzeczy musiało dopaść ją równocześnie), bo profesorka podeszła do niej z plikiem kartek w dłoni. Lily odebrała swój arkusz egzaminacyjny, z wściekłością wpisując w miejsce na imię i nazwisko: L.A.EVANS. Jo nie musiała podsłuchiwać jej myśli, żeby wiedzieć, co w tej chodzi jej po głowie. Wyraz twarzy miała zanadto wymowny. Każdy cal ciała wyrywał się, żeby wykrzyknąć: „Niech ktoś mnie zabije!”.
― Jest siedemnasta czternaście – odparła ze stoickim spokojem McGonagall, wręczając Jo podobny, ale jednak inny arkusz. – Piszecie do osiemnastej czterdzieści cztery.
Machnęła różdżką, a w powietrzu zmaterializował się eteryczny stoper, odliczający ich czas. Na szczęście nie cykał ani w żaden inny sposób nie dawał o sobie znać. Jakby się nad tym dłużej zastanowić, to warunki do pisania były wręcz idealne – ani nikt nie obijał paznokciami o ławkę, ani nie tupał o podłogę, ani nawet nie szeptał po kątach. Panowała cisza i spokój, przesiąknięta głębokim skupieniem i zadumą.
Problem w tym, że to jeszcze bardziej pogarszało sprawę. Było tak nienaturalnie i korzystnie dla myślenia, że aż przerażająco. Jak cisza przed burzą, a raczej – pomiędzy burzami. Jak cichy zabójca, dopadający swoją ofiarę we śnie.
Dlaczego?, pomyślała Lily, przyjmująca najbardziej lekceważącą postawę, na jaką było ją stać. Niedbale zerknęła na pierwsze polecenie. Dalej. Jej wzrok zatrzymał się na pytaniu numer czternaście. Dalej.
Może zacznę od zadań otwartych, pomyślała ze zgrozą, przekartkowując głośno kolejne kartki i zarazem zaburzając idealną atmosferę pisana. Jo się skrzywiła.
Lily szybko ogarnęła wzrokiem całą część otwartą. Wyglądała równie beznadziejnie, jak zamknięta – ale! – z zaskoczeniem zauważyła, że na ostatniej stronie znajduje się polecenie, na które znała odpowiedź. Byle tak dalej, pomyślała i zabrała się do pracy.
Czas mijał. Egzamin był koszmarny. Lily zostało tylko dwadzieścia minut, a pewna była odpowiedzi na jakieś dziesięć pytań. Strzelała przez całą zamkniętą część, przesadnie często wybierając odpowiedź B. Nawet teraz uzupełniła niecałą połowę.
Z nudów rozpoczęła pierwiastkowanie, a potem zajęła się obliczaniem prawdopodobieństwa. Jaka strategia byłaby lepsza? Co gdyby uparła się na tylko jedną odpowiedź (czyli B), zakreślając ją we wszystkich pytaniach? Wtedy istniało dwadzieścia pięć procent szans, że wszystko będzie dobrze. Znając szczęście Lily – jakieś czternaście. Drugą pulę punktów zgarniała część otwarta, a gdyby w jakiś sposób udało jej się uzupełnić ją w całości poprawnie, to to wciąż marne pięćdziesiąt siedem procent. Za mało.
A może wykreślić odpowiedzi zupełnie absurdalne i zastosować najlepszą znaną jej wyliczankę? Ile by jej to zajęło? Czy zdążyłaby wyliczyć wszystkie odpowiedzi przez pozostałe piętnaście minut? Wątpliwe. Z ciężkim westchnieniem wróciła do zaznaczania odpowiedzi B, gdy nagle wydarzyło się coś nieoczekiwanego:
Furettum metam, rozległ się dźwięk w jej głowie. Lily odskoczyła jak przerażona.
Co?!, „odmyślała”, zerkając w kierunku Jo.       
Pytanie numer dwadzieścia. To zaklęcie brzmi furettum metam.
Zerknęła na swój arkusz egzaminacyjny. Na zadaniu dwudziestym w części otwartej trzymała właśnie pióro, ale zupełnie nie zwracała na nie uwagi, zajęta czytaniem pytania szóstego w części zamkniętej. Wzruszyła ramionami i szybko nabazgrała: furettum metam. Nawet jeśli Jo robiła sobie z niej żarty, to i tak nie wpadłaby na nic lepszego.
Dz…dzięki?, „mruknęła” w myślach, starając się nie patrzeć na Jo. Była niemal pewna, że ta się uśmiechnęła.
Zamiast tego możesz podać mi przykład składnika eliksirów, które pozyskujemy od zwierząt.
Bezoar, wypaliła bez zastanowienia Lily. W jej głowie bowiem dziedzina eliksirów zajmowała szczególne miejsce, gdzie wątpliwości po prostu się nie wkradały.  
Okej, Jo nabazgrała to na swoim arkuszu. Przynajmniej cztery zaklęcia cnotliwe i współczesne.
Pięć zasad dobrej przemiany zwierzęcej.
Dwa główne składniki Wywaru Żywej Śmierci.
Stworzenia niepodlegające przemianom standardowym.
Czwórka Greengrassa…
Różnica w przemianach humanoidalnych i człowieczych…
― Skończyłam! – odparła Jo jakiś czas później, po tym jak pomogła Lily uporać się w całości z częścią otwartą. Poderwała się energicznie z krzesła i ruszyła w kierunku biurka McGonagall…
I wtedy upadła.
Lily od razu zrozumiała, że był to upadek wyćwiczony i celowy, ale McGonagall siedziała za daleko, żeby zauważyć wyprostowane ręce Jo, kiedy leciała do tyłu. Albo po prostu nie znała tego ruchu.
Evansówna natomiast znała go dobrze, musiała go znać, po tym jak tygodniami obserwowała zmagania swojej siostry – cheerleaderki i entuzjastki gimnastyki. Taką samą pozycję przybierała zawsze Petunia, kiedy prezentowała przewrót tyłem z pozycji stojącej. Sekret tkwił w odpowiednim ułożeniu rąk i pewności w ruchach. Chociaż Jo na pewno nic nie zabolało, upadła bardzo głośno i dramatycznie.
Profesorka natychmiast poderwała się z miejsca.
― Co się stało?
― P…poślizgnęłam się – wydukała Jo, podnosząc się na łokcie i idealnie imitując zbolały głos. ― Merlinie, ale ze mnie łajza.
McGonagall pomknęła ku niej w zaskakująco szybkim tempie. Uklękła na jedno kolano i uniosła rękę, by dotknąć podkulonej łydki Jo, ale ta nie pozwoliła jej na to, głośno krzycząc i panikując.
― Ała, ała, ała, ała! – piszczała. Lily ledwo zdusiła parsknięcie śmiechem.
Jaka ściema, pomyślała. Wiedziała jednak, że musi kontynuować cały ten cyrk, bo cokolwiek Jo chciała wskórać, przewracając się na środku klasy, na pewno miało jakiś związek z egzaminami.
― Nic ci nie jest? – spytała śmiertelnie poważnie i już chciała zerwać się z ławki, gdy zatrzymał ją autorytarny głos profesorki:
― Nie ruszaj się, Evans!
Lily podniosła łokcie, dotąd oparte na rogach ławki, jakby chciała przyjąć pozycję obronną. I wtedy zauważyła wielkie, szmaragdowe plamy zaczynające się od mankietów, biegnące przez całą długość przedramienia, a kończące się na załamaniu łokcia.
Plamy atramentu.
Wybałuszyła oczy, wpatrując się w swój arkusz egzaminacyjny, a raczej – na kartę odpowiedzi, do której wprowadzała te wszystkie odpowiedzi B. Jo, upadając, trąciła dłonią kałamarz, i zrobiła to na tyle zręcznie, że oprócz polówki Lily i części zamkniętej, żaden inny przedmiot nie ucierpiał. Pieczołowicie wypełniony arkusz z zadaniami otwartymi – tymi, na które odpowiedzi podyktowała jej Jo, nawet w najmniejszym calu nie został umoczony atramentem.
McGonagall te to zauważyła, zbliżając się do ławki Lily z dość nieprzeniknioną miną. Evansówna zauważyła, że lekko się uśmiechnęła, obserwując w całości wypełnioną część otwartą.
― Czy mogę to zabrać? – zapytała, sięgając po część kartek. Lily ochoczo pokiwała głową.
McGonagall nachyliła się teraz ku karcie odpowiedzi. Wyciągnęła różdżkę i wyszeptała jakąś formułkę, a potem…
Zniknął atrament. Zniknął atrament, ale nie tylko ten rozlany, lecz również nałożony wcześniej, skupiający się wokół rubryki B. Karta odpowiedzi została nienaruszona i czysta, zupełnie jakby dopiero co spoczęła na ławce ucznia przed egzaminem.
Profesorka zamrugała oczami ze zdumieniem.
― To dziwne… Pamiętasz swoje odpowiedzi, Evans?
Lily ukradkiem zerknęła na Jo. Chichotała. Nie, no, ta dziewczyna przechodziła samą siebie.
― Em… nie – odparła, trochę zgodnie z prawdą, a trochę nie. Zdecydowanie nie musiała pamiętać odpowiedzi, bo prawie zawsze zakreślała odpowiedź B, ale też nie mogła tego zrobić, skoro nawet nie czytała poleceń ze zrozumieniem.
― Zaznaczyłaś może na arkuszu – mruknęła McGonagall, wyciągając spod karty odpowiedzi lekko mniej dotknięty przez atrament spis zadań zamkniętych. Lily jednak wiedziała, że nic tam nie zrobiła – w końcu – po raz kolejny – jedynie wybierała odpowiedzi na chybił trafił, do tego nie potrzeba czytania poleceń.
McGonagall westchnęła ciężko, zerkając teraz w kierunku trzęsącej się ze śmiechu – lub bólu, interpretacja nie została narzucona – Jo.
― Ciebie zabiorę do skrzydła szpitalnego – odparła. – Ale sądzę, że jeśli chcesz awansu do wyższej klasy, powinnaś zastanowić się nad jakąś dobrą lekcją chodzenia.
― Rozwój musi iść dwoma filarami, Jo – odparła złośliwie Lily. – Intelektualnym i fizycznym.
― Och, wie pani co, pani profesor? – mruknęła Prewett, uśmiechając się czarująco. – Czuję się już lepiej. Chyba nawet… ― jęknęła teatralnie i z przesadnym wysiłkiem podniosła się na równe nogi – …wstanę.
McGonagall spojrzała na nią krytycznie.
― Och, doprawdy.
Jo błysnęła zakłopotanym uśmiechem.
― To chyba był szok pourazowy.
― Albo stres – wtrąciła się Lily. – W końcu to taki ważny egz…
I w tym momencie eteryczny stoper profesor McGonagall zakomunikował, że czas minął. Egzamin się skończył po przepisowych dziewięćdziesięciu minutach. Lily przełknęła głośno ślinę. Nie miała już czasu, a jeśli chociaż część otwartą napisała na sto procent, to stanowiła ona jedynie połowę egzaminu i zarazem pięćdziesiąt procent. To o wiele za mało, żeby zdać.
McGonagall chyba też zdała sobie z tego sprawę, bo z niepokojem zerknęła to na pustą kartę odpowiedzi Lily, to na dramatycznie podpierającą się o ławkę Jo. Na domiar złego, drzwi jej gabinetu stanęły otworem, a do środka wpadła jedna z tych czwartoklasistek, które Lily spotkała przed klasą. Przyszła na przesłuchanie.
― Eee… przepraszam – wydukała mała. – Ale powiedziała pani, że mam przyjść po czterdzieści pięć, i…
Lily westchnęła ciężko, udając strasznie rozczarowaną, że nie będzie mogła dokończyć egzaminu (co za ironia losu?!), natomiast Jo, chociaż umierająca w cierpieniach, postanowiła stawić się za jej biedną, gryfońską koleżanką:
― Och, pani profesor, przecież Lily nie mogła napisać tej części zamkniętej dużo gorzej – puściła do niej oczko. – Złapanie tego łajdaka-fotografa jest chyba trochę ważniejsz…
― Dziękuję za zapoznanie mnie ze swoją hierarchią ważności, panno Prewett – warknęła McGonagall, ponownie zaciskając usta w cienką linię. Oczy błyszczały jej ze złością.
Lily wiedziała, że w tej chwili powinna stawić się za Jo i kontynuować całą tę bajeczkę z tragicznym upadkiem, bo tylko to warunkowało zdanie przez nią transmutacji. Problem w tym, że postąpienie tak bezwzględnie zaczęło robić się kłopotliwe. Momentalnie przypomniała sobie o małej, rudowłosej dziewczynce, która zaczepiła ją przed egzaminem. Powinna w tej chwili uprzeć się, że dokończy część zamkniętą, a potem wyznać McGonagall całą prawdę – i o Blacku, i o Emmelinie, o dwóch współwinnych całego zamieszania.
To prawda, że nie chciała zdradzać swoich przyjaciół, nawet jeśli wyrządzili jej potworną krzywdę. Tutaj chodziło jednak o coś jeszcze – o to, że w końcu za aferę zdjęciową obarczony zostanie ktoś zupełnie niewinny. Westchnęła ciężko i powiedziała:
― Pani profesor, nie ma takiej potrzeby. Ja dokończę ten egzamin, tylko… ― wzięła głęboki oddech. – Tylko niech pani zwolni wszystkie osoby, które muszą zostać jeszcze przesłuchane, dobrze? To wszystko właściwie rozpętało się z mojej przyczyny, a ja chyba wcale nie chcę, żeby winny został ukarany.
McGonagall spojrzała na nią ze zdumieniem. Lily nerwowo przebierała nogami.
― To były… trzy najbardziej upokarzające dni mojego życia – wyznała szczerze, przypominając sobie o wszystkim – o nieszczęsnej rozmowie z Severusem, o liście od ojca, o plotce związanej z ojcostwem Jamesa, o tym, że Dorian wyrzucił ją z projektu i że przez Luke’a straciła zaufanie Dorcas. Przypomniała sobie, jak wiele rzeczy, na które pracowała wiele lat, przez ten jeden głupi wybryk, rozpadło się w drobny mak. Przypomniała sobie spłoszony wzrok Emmeliny, wstyd na twarzy Syriusza, kiedy wyznawał jej swoją winę w skrzydle szpitalnym… Przypomniała sobie własną złość, rozczarowanie i kompromitację. Wtedy chciała, żeby odpowiedzialna za to osoba ucierpiała. Żeby dosięgnęła ją sprawiedliwość i odpowiedni wymiar kary.
Ale teraz, kiedy dowiedziała się, kto stał za całym tym zamieszeniem, wcale nie czuła się lepiej.
I mimo wszystko wolała, żeby afera zdjęciowa i wszystkie jej skutki dołączyły do wydarzeń z przeszłości, a nie ciągnęły się za nią, ścigając ją bezustannie i coraz bardziej pogarszając sytuację.
― Obawiam się, że ta sprawa nie uspokoi się, dopóki dalej będzie pani przesłuchiwać ich wszystkich – odparła uroczyście. ― Jeśli ucierpią niewinne osoby, to tylko przeleje szalę goryczy, a ja… ja chyba nie chcę już tego rozpamiętywać. I wiem, że James też nie. Powinnam być bardziej uważna. Jak sama pani wspomniała – ja też nie jestem bez winy i zdecydowanie nie powinnam żądać, żeby inni odpokutowali swoje, i jeszcze moje grzechy. Nie chcę wracać do całej tej sytuacji… kimkolwiek była osoba stojąca za rozwieszeniem tych zdjęć… a nie wierzę, żebyś to była ty – skinęła głową w kierunku czwartoklasistki – niech wie, że… że ja już nie żywię urazy.
Zapanowało milczenie. Zarówno czwartoklasistka, jak i Jo i McGonagall wpatrywały się w nią z lekkim zaskoczeniem, chociaż nie wiedziała, czy bardziej zdumiała je tyrada Lily czy też chęć napisania egzaminu jeszcze raz, czy po prostu tak… miłosierny akt. A może wszystko na raz?
Zignorowała przekleństwa i zniewagi wysłane do jej umysłu przez Jo i skupiła się na obserwowaniu McGonagall. Wyraz zdumienia zaczął ustępować zwykłej surowości i powadze. Lily zastanawiała się, czy uraziła profesorkę, każąc jej przestać przesłuchiwać uczniów. Chociaż sformułowała swoje nieskładne myśli w sposób najdelikatniejszy, na jaki było ją stać, faktycznie może i powinna darować sobie tę część i oświadczyć jedynie swoje wybaczenie względem fotografa, to jest Syriusza i osoby, która wykradła te zdjęcie i oddała je Pięknością, czyli Emmelinie.
Ale McGonagall wcale nie była zła. Raczej lekko zdezorientowana.
W miarę kolejnych sekund (i przekleństw Jo) jej twarz zaczynała łagodnieć, a usta – rozluźniać. Wydawała się być zaskoczona, ale w miły sposób, tym, co Lily przed chwilą wyznała. Odchrząknęła i odparła dyplomatycznie:
― Dobrze, Evans. Sądzę, że do ciebie należy ostateczne zdanie w tej sprawie – wysłała jej badawcze spojrzenie i kontynuowała: ― Ale w tym jednym Prewett ma rację. Sprawdzę ci tylko część otwartą. I tak była trudniejsza. Zasłużyłaś na odpoczynek, po tym wszystkim, co przeszłaś.
A potem się uśmiechnęła.

11.

To był zwykły przypadek, że tej nocy Syriusz sięgnął po Mapę. Nie mógł spać, a poza tym chciał pośledzić siódmorocznych Krukonów, żeby dowiedzieć się o nich co nieco. Ogarnął wzrokiem większość korytarzy i sali, ale szukanie nie szło mu zbyt dobrze. To do niego nie pasowało. Zawsze mógł popisać się znakomitą spostrzegawczością.
Westchnął ciężko i przebiegł spojrzeniem po Mapie jeszcze raz. Szeptał kolejne imiona, żeby mieć pewność, czy na pewno coś mu nie umknęło, gdy nagle…
― Regulus Black… ― szepnął, marszcząc brwi. Co młody o tej godzinie robił poza dormitorium? Już chciał wywrócić oczami i wrócić do żmudnych poszukiwań, gdy przed oczami stanęła mu wczorajsza – a może już przedwczorajsza – poranna wizja Jo i Regulusa opuszczających Pokój Życzeń. To wspomnienie prześladowało go już drugi dzień, i nic nie wskazywało na to, że zostanie zepchnięte w czeluść zapomnienia w najbliższym czasie.
Syriusz zerknął na sąsiednie łóżko. James spał. Odwrócił głowę. Peter i Remus też przestali już czuwać. Oblizał wargi, wyczołgał się spod kołdry i zakradł do kufra najlepszego przyjaciela. Nie czuł się dobrze, podbierając mu pelerynę-niewidkę, nawet jeśli wiedział, że zwróci ją za kilka chwil. Namieszał wystarczająco w ostatnich dniach, a kradzież prywatnych rzeczy jedynie dolewała oliwy do ognia.
Ale musiał się upewnić. Tutaj chodziło o coś więcej niż zwykłą nocną eskapadę, impulsywną decyzję czy chociażby wścibskość. To był jego brat. Tak samo nieporządny, lekkomyślny i porywczy jak Syriusz. Kto miał go wychować i wlać trochę oleju do tego zakutego łba, jak nie Syriusz, starszy braciszek?
Westchnął ciężko i opuścił dormitorium najciszej jak potrafił. Pelerynę-niewidkę zarzucił na siebie dopiero po przejściu przez dziurę w portrecie.
Tej nocy nie natknął się na patrol żadnego z profesorów, prefektów ani nawet na węszącą wszędzie panią Norris. Albo to on miał niesamowite szczęście, albo po prostu Regulus był na tyle sprytny, że myszkował w najmniej strzeżonej części zamku. Syriusz zerknął jeszcze raz na Mapę Huncwotów. Opuszczona klasa numer trzydzieści siedem. Lochy.
Musiał zejść jeszcze trochę w dół. Minął wejście do Pokoju Wspólnego Ślizgonów i kilka klas eliksirów, a również gabinet profesora Slughorna. Wciąż schodził w dół, i w dół, i w dół. Powietrze z każdym krokiem robiło się coraz bardziej chłodne i wilgotne, piwnicze. Syriusz nie lubił takiej atmosfery.
Jeszcze kilka stopni, i do końca korytarza. Ostrożnie minął ostatni odcinek drogi, ale już wcale nie musiał patrzeć na Mapę, aby trafić we właściwe miejsce. Paskudny zapach, duszący, śmierdzący i śmiercionośny, kierował go równie silnie jak własny instynkt. Coraz mniej żałował, że postanowił śledzić swojego braciszka. Mała lekcja była mu ewidentnie potrzebna.
Kiedy ostatni raz rozmawiał z Regulusem? Pięć, siedem miesięcy temu? Rzadko się widywali, a nawet jeśli dochodziło do konfrontacji w Wielkiej Sali albo w szatni Quidditcha, o czym mieli niby rozmawiać? Pogodzie? Rodzinie? O tym, jak fajnie być na dobrej drodze do zostania Śmierciożercą?
Syriusz nigdy nie zagadywał Regulusa, jak tam w domu, czy ze zdrowiem ojca jest lepiej albo czy matka przestała straszyć wszystkich sąsiadów i domowników. Nie pytał się, czy dużo ma nauki teraz, tuż przed sumami ani jakie przedmioty będzie zdawać czy chociaż jakie ma plany na przyszłość. Nie zastanawiał się nigdy, z kim się koleguje albo czy ma dziewczynę. Wszelkie takie pierdoły mogłyby ich do siebie zbliżyć, a to była ostatnia rzecz, którą Syriusz mógł sobie zażyczyć.
Od piętnastu lat posiadał brata, dlatego też nie mógł odciąć się od idącym za tym poczuciem braterstwa. Problem ten rozwiązał przelewając rodzinne uczucia na Jamesa i na Potterów. Nigdy nawet nie dał Regulusowi szansy, nie dlatego, że skreślił go na starcie, ale raczej dlatego, że nie chciał by tę szansę zmarnował. Wolał żyć w świadomości, że nie zna swojego brata niż obserwować z bliska jego upadek i przyłączenie się do ciemnej strony mocy.
Chyba obawiał się, że to może zgubić także i jego.
Kiedy dotarł do drzwi od klasy numer trzydzieści siedem, poczuł stricte ambiwalentne z uczucia. Z jednej strony zdecydował, że wybada, czym zajmuje się Regulus i wybije mu te głupstwa z głowy. Z drugiej przypomniał sobie o dawno temu podjętej decyzji, że zostawi go w spokoju i nie będzie ingerował w jego życie.
Gdy złapał za klamkę, kierował się raczej ciekawością i impulsem, niż faktyczną decyzją.
Regulus stał na środku klasy, w epicentrum całego cuchnącego dymu i kroił larwy jakiegoś owada. Wyglądał jak w transie – co chwila sprawdzając ogień, mieszając w kociołku albo kontrolując, czy eliksir nabiera odpowiedniego koloru. Od dymu i gorąca pot zalał mu czoło i włosy. Wyglądał jak Snape, tylko o wiele przystojniejszy. Na sąsiedniej ławce spoczywała książka Najpotworniejsze eliksiry. W powietrzu unosił się zapach czarnej magii.
Wystarczająco, żeby Syriusz musiał zaingerować.
― Cześć, braciszku – odparł zawadiacko, zrzucając z siebie pelerynę-niewidkę Jamesa. – Pamiętasz mnie jeszcze?
Regulusowi zatrzęsły się ręce, a z nich wyślizgnęła się jakaś ingrediencja. Oczy omal nie wypadły mu z orbit, kiedy zobaczył, co dzieje się z jego eliksirem. Nawet teraz bardziej przejmował się swoim czarnomagicznym eksperymentem niż rodzonym bratem. Syriusz poczerwieniał na twarzy i zbliżył się do Regulusa. Spojrzał mu w oczy i zapytał:
― Planujesz z koleżkami jakiś napad? Znowu znęcacie się nad mugolakami? To już zaczyna robić się nudne i przewidywalne.
― Nie twój interes, Syriuszu – warknął Reg, z kwaśną miną mieszając w swoim kociołku. – Mam nakaz z zewnątrz. Jeśli będziesz mi przeszkadzać, szybko cię stąd usuną.
Syriusz zachichotał, chwytając jeden ze składników leżących na stoliku obok kociołka i podrzucił go niedbale, jak małą piłeczkę.
― Wyższa siła, tak? – odrzucił ze złością składnik za siebie – ku wściekłości Regulusa – i wykorzystując nieuwagę brata, chwycił za kociołek i uniósł go nad głowę, gotów, by go rozbić.
Regulus głośno wciągnął powietrze.
― Odstaw to – zażądał zimnym głosem.
― Nie widzisz, że jesteś wykorzystywany? – zakpił Syriusz, przekornie potrząsając kociołkiem.
― To nie jest twój interes – powtórzył młodszy Black, próbując wyrwać Syriuszowi swój kociołek. – Opanuj się, jeśli nie chcesz wysadzić nas wszystkich w powietrze!
Syriusz jedynie zaśmiał się szyderczo i kopnął swojego brata w łydkę.
Regulus nie pozwolił się zlekceważyć. Pchnął Syriusza o stół i próbował doskoczyć do kociołka, jak gdyby łapał złoty znicz na meczu. W końcu był szukającym.
Syriusz z wściekłością odepchnął się od stolika (połowa składników zleciała na ziemię, a z niektórych poleciały iskry).
― Po prostu trzymaj się od nich wszystkich daleka, a będą z ciebie porządni ludzie!
― Wolę nie być porządnym człowiekiem niż uwielbiać zdrajców krwi i szlamy, jak ty!
Syriusz zatrząsnął się ze złości, a Regulus wciąż nacierał na niego, przeklinając i kopiąc go, gdzie popadnie, zupełnie jak typowy wrzód na tyłku i młodszy brat. Syriusz odepchnął w tył, ale wtedy nieoczekiwanie potknął się o jedną z ingrediencji i upuścił kociołek. Regulus wrzasnął, ale było już za późno. Eliksir zabulgotał i rozprysnął się po ścianach i po podłodze, a także – co Syriusz zauważył dopiero chwilę później – wyżarł dziury w ubraniach i ochlapał Regulusa.
Z przerażeniem cofnął się pod ścianę. Ze zgrozą wpatrywał się w młodszego brata, trzymającego się za poparzoną twarz.


12. 
Kilka godzin wcześniej James postanowił przejść się do skrzydła szpitalnego. Tak po prostu.
Nie miał w tym szczególnego celu, nudził się tylko, bo na szlaban u Flitwicka stawić się miał dopiero za godzinę. Na początku chciał wstąpić do klasy transmutacji i życzyć Lily powodzenia w pisaniu egzaminu, ewentualnie zaproponować, że zostanie jej sponsorem w razie, gdy nie będzie miała pieniędzy na chleb; ale stwierdził, że to nie jest dobry pomysł. Evans nadała mu teraz zupełnie inną rolę w swoim życiu, a wszystkie jego dotychczasowe funkcje – jak całowanie, wspieranie, pozwolenie na to, żeby cała szkoła myślała, iż uprawiali seks – przerzuciła na Doriana. Niech on życzy jej powodzenia i zabezpiecza w ostateczności na przyszłość.
Potem postanowił, że poszuka Mary i porozmawia z nią na temat wycieknięcia plotki, o której   tej szkole wiedział tylko on, ona, Syriusz i Chamberlain. Ale jakoś nie miał na to szczególnej ochoty.
I wtedy przypomniał sobie o jeszcze innym, znaczącym fakcie – o dochodzącym do siebie Smarku, który został przedwczoraj zaatakowany przez wilkołaka, a któremu James uratował życie. Pomyślał, że fajnie byłoby trochę sobie z niego pokpić.
W skrzydle znalazł się dość szybko, po drodze wykorzystując kilka tajnych przejść. Dawno nie czuł się tak bardzo Huncwotem jak w tamtej chwili. Skoro nie ma już dla kogo – i po co – się starać, może z powodzeniem wrócić do starych przyzwyczajeń i atakować Wycierusa dla czystej rozrywki. Nie mogła spotkać go żadna związana z tym nieprzyjemność.
Nigdzie nie zobaczył Poppy Pomfrey, co uznał za okoliczność sprzyjającą. Rozejrzał się prowizorycznie w prawo i w lewo, jakby przechodził przez ulicę, i ruszył na sam koniec skrzydła, do łóżka zastawionego parawanami. Wyjątkowo nie zobaczył w szpitalu nikogo znajomego. Nie znajdzie się więc też żadnych świadków. Jeszcze lepiej.
Dopadł parawan bardzo szybko, i natychmiast przeszedł przez niego na drugą stronę. Miał nadzieję, że będzie mógł dość nieprzyjemnie obudzić Smarkerusa, ale – niestety – chłopak nie spał, tylko czytał jakąś nudną książkę o czarnej magii.
Jak uroczo.
James nie musiał się nawet odzywać. Smark natychmiast poderwał głowę i odrzucił tłusty kosmyk za ucho, jakby nie dowierzając, kogo jego oczy widzą. Kwaśny grymas, który na pewno nie wyrażał wdzięczności, przemknął przez jego ziemistą twarz.
― Czego tu szukasz? – warknął i spróbował podnieść się na łokcie – z naprawdę marnym skutkiem. James parsknął, zbliżywszy się do jego łóżka.
― Chciałem zobaczyć jak padasz na kolana i mi dziękujesz – odparł ze złośliwym błyskiem w oku. Jednym paluszkiem pchnął Smarka z powrotem do pozycji leżącej. – Bo kwiaty i czekoladki z wyrazami wdzięczności jakoś do mnie nie dotarły.
Snape splunął, bo tylko tyle mógł zrobić, leżąc bezwładnie na łóżku. James skrzywił się, ale zręcznie uniknął skażenia przez smarkerusową wydzielinę.
― Jeśli uważasz, że teraz zacznę cię szanować – wycedził Snape, mierząc go wściekłym wzorkiem. – To się mylisz.
James zaśmiał się i wyjął różdżkę.
― Mogę nauczyć cię szacunku do lepszych – odparł poważnie i wyszeptał zaklęcie. Snape jęknął z bólu, wykrzywił się i spadł z łóżka, groteskowo klęcząc przed swoim wybawcom.
― Podziękujesz mi? Czy mam jeszcze przepłukać ci usta?
Snape zadrżał z nieopisanej wściekłości, uniósł głowę i powiedział spokojnie, patrząc Potterowi prosto w oczy:
― Czego chcesz, Potter?
James zaśmiał się z czystą satysfakcją i zadowoleniem.
― Chcesz spłacić swój dług? – wyszeptał, kopiąc Snape’a w brzuch. Nachylił się, uśmiechnął i przytknął różdżkę do jego szyi. – Proszę bardzo – mam jedną prośbę – szepnął, wbijając różdżkę w szyję Ślizogna trochę mocniej, niż było to konieczne. – Trzymaj się z daleka od Lily. Mącisz jej w głowie, pojawiając się niespodziewanie i nastawiając ją przeciwko mnie. Ta dziewczyna wycierpiała przez ciebie już wystarczająco, a ja nie chcę, żeby zadawała się z przyszłym Śmierciożercą – spojrzał na niego z odrazą. – To mało, jak na uratowanie życia, ale od tego możemy zacząć.
― Lily nie należy do ciebie. Nie możesz wybierać jej towarzystwa – wyszeptał Smark, krztusząc się, co nie przeszkadzało mu w wysyłaniu piorunujących spojrzeń.
― Mogę znacznie więcej niż ci się wydaje – odparł, uderzając go w brzuch jeszcze raz. – I mylisz się – ona należy do mnie.
Snape chciał chyba powiedzieć coś więcej na ten temat, ale jedynie skrzywił się i odwrócił głowę. James natychmiast zrozumiał, co się stało. Przez parawan przeszła następna osoba. I chociaż to równie dobrze mogła być pielęgniarka, intuicja podpowiadała Jamesowi coś innego. Przymknął oczy z rezygnacją.
― C-co? – wyjąkał dziewczęcy głos, tuż za jego plecami. – Co ty robisz, James? Z-zostaw go! Madame Pomfrey! Madame Pomfrey!
James zabrał swoją różdżkę i schował ją z powrotem zza pazuchę. Bardziej od wstydu i niedowierzania, czuł w tamtym momencie gniew i rozczarowanie.
Bo oczywiście, że ta cholerna dziewczyna musiała tutaj przychodzić i odwiedzić swojego Seva.
Nie docierało do niej, że Ślizgon przestał być jej przyjacielem. Nie rozumiała, że w tej chwili od niej ważniejszy jest dla niego Voldemort, tak samo jak nie była w stanie pojąć, że James stara się pięć razy bardziej od żałosnego Smarka i że o wiele bardziej na nią zasługuje.
Poderwał się na równe nogi i zakończył swoje odwiedziny, lekko szturchając Lily w przejściu. To, że dziewczyna się za nim odwróciła, przestało go w tamtym momencie interesować.   


                      


13.

Wiesz, Jo – zagadnęła ją następnego dnia Regina, kiedy zastała Prewettównę obłożoną książkami i notatkami o szóstej nad ranem. – Jeśli uda ci się przebrnąć przez to wszystko, to będziemy współlokatorkami.
O tej porze w piątek Pokój Wspólny Ślizgonów był niemal całkowicie opustoszały. Nie tylko dlatego, że mieszkańcy tego domu i najzimniejszego pokoju wspólnego, przypominali zwierzęta zapadające w sen zimowy, ale też z powodu wrodzonej przekory i lekkiego braku szacunku do zasad. Kiedy u Krukonów czy Puchonów od białego rana uczniowie pracowali i szwendali się wte i wewte, Ślizgoni woleli zaszywać się w swoich dormitoriach i spać lub ewentualnie planować coś nielegalnego.
W kominku dogasał ogień, ale Jo zdawała się być odporna na chłód piwniczy, dlatego zrzuciła wszystkie zielone i srebrne pledy zza kanapy. Regina ciężko westchnęła, chwyciła jeden kocyk za róg i dosiadła się do koleżanki na kanapę, opierając nogi na inkrustowanym stoliku i przykrawając się szczelnie kawałkiem materiału. Rude włosy spływały jej po ramionach, a podpuchnięte, kocie oczy zdawały się świecić w ciemności, jak para zielonych światełek.
― To pocieszająca perspektywa – przyznała Jo, ze złością odkładając podręcznik do eliksirów i zerkając w stronę Reginy. – Chyba zawaliłam. Pomieszałam runy… cały przekład wyszedł mi idiotycznie.
― Będzie dobrze – mruknęła, podnosząc frędzlasty róg koca i połaskotała nim odsłoniętą szyję Jo. ― Jeśli nie zdasz, osobiście pójdę wygarnąć McGonagall, że wszystko źle sprawdziła.
Prewett uśmiechnęła się mimowolnie, chwyciła sprawnie drażniący kraniec koca i zrzuciła go z Reginy, osłaniając samą siebie. Zachichotała, kiedy rudowłosa rozdziawiła usta z oburzenia.
Mimo wszystko naprawdę cieszyła się, że zacznie mieszkać razem z Reginą oraz starszą siostrą Avery’ego, Amelią. Szczerze nie znosiła swoich teraźniejszych współlokatorek, zwłaszcza Selwyn i Parkinson, ale również coraz bardziej irytujących blond-bliźniaczek Greengrass. Za Reginą i Amelią nawet przepadała, chociaż powiedzenie, że je lubiła albo chociaż, że się z nimi kolegowała, byłoby mocno naciągane. Jej jedynym przyjacielem – a może już byłym przyjacielem, kto to teraz wiedział? – był oczywiście Isaac. No, również Tony, jeśli wciąż żył.
Ach, i Jordan.
Głównie dla nich chciała uciec z tej szkoły jak najwcześniej. Co więcej, przecież powiedziała Jordanowi, że jest w ostatniej klasie, a wśród tych wszystkich kłamstw, jakimi go uraczyła, choć to mogłoby zamienić się w prawdę. Schyliła się, żeby sięgnąć po słownik runów, który spadł jej z kolan, podczas krótkiej wojny z Reginą o koc. Razem z nią pochylił się pled, odsłaniając pewną część książek, które zostały przez niego okryte. Ruda zmarszczyła brwi i wydała z siebie dziwny odgłos.  
― Oszukujesz mnie – zauważyła nagle Regina, wyciągając spod koca książkę zgoła inną niż naukową. ― Wędrówki w czasie… to nie jest podręcznik do historii, to…
Jo wyrwała jej książkę.
Nie. To lektura uzupełniająca.
― O Zmieniaczach Czasu? – zdumiała się Regina, wpatrując tępo na okładkę przedstawiającą zgrabną, małą klepsydrę na łańcuszku.  ― Chcesz go zdobyć? Po co?
Jak ja nienawidzę pytań, pomyślała wściekle Jo. Zdecydowanie wolała prowadzić rozmowę złożoną głównie z twierdzeń, spostrzeżeń i domyśleń, taką, jaką zwykle prowadziła z Jordanem. Wszelkie zdania o funkcji pytającej działały jej na nerwy i włączały jakiś bodziec, sprawiający, że uczucie zagrożenia i podejrzliwości wybuchało w umyśle Jo niczym rzucona petarda.
― Gdzieś go już widziałam – popukała na ilustrację na okładce, chcąc zmylić przeciwnika. – Tylko nie wiem, gdzie… to raczej nastąpiło po moim transferze w Durmstrangu – odparła cicho –  może na spotkaniu Łowców, albo… Wszystko w porządku, Regino? ― zapytała nagle, bo usłyszała wyraźnie głośną, rozpaczliwą gonitwę myśli. Czasami umiejętność legilimencji naprawdę utrudniała wiele spraw.
Rudowłosa westchnęła ciężko i przerzuciła włosy za ramię.
― Nic się przed tobą nie ukryje, Jo – odparła poważnie. Prewettówna miała ochotę parsknąć śmiechem, bo oczywiste konkluzje zwykle ją bawiły. – Wspomniałaś o Łowcach i… i pomyślałam o Regu. I o tym, co się z nim stanie…
Pomyślałam o Regu. Trybiki w umyśle Jo zaczęły pracować na najwyższych obrotach. Wiedziała, że Regina i Regulus spotykali się od jakiegoś czasu. Pomimo tego, że kompletnie nie miała głowy do zapamiętywania, kto z kim był, jak i dlaczego; to los tej pary znała bardzo dobrze, chociaż nie wiedziała do końca, dlaczego. Może śmieszył ją fakt, że mieli takie podobne imiona (tak jak ona i Jordan)?
Co mogło wprawić Reginę w takie zakłopotanie? Co Regulus mógł przeskrobać?
I wtedy ją olśniło.
Blanchard.
Cholera jasna.
― Młodego Blacka dopadli? – zapytała z realnym niepokojem. Regina pokiwała smutno głową.
― Tak mi powiedział Jasper Wood – potaknęła, najwyraźniej wcale niezaskoczona, że Jo wie więcej o tej sprawie niż ona sama. –  Co jeśli go wyrzucą?
Takie same pytanie zadał mi dwa dni temu twój chłopak, pomyślała. A ja powiedziałam, że stawię się za nim u Dumbledore’a.  
― Muszę iść – odparła, na wpół zamyślona. Nie obchodziło ją, że ma na sobie piżamę i że wygląda zdecydowanie za mało efektywnie i niebezpiecznie, żeby pokazać się ludziom. Wizerunek przestał się liczyć. Kto jak kto, ale Jo dostrzegała swojego słowa. Musiała stawić się za młodym.
To był mój obowiązek, pomyślała gorączkowo zaraz po tym, jak wypadła z Pokoju Wspólnego, nie zważając na protesty Reginy. To ja miałam uwarzyć ten gówniany eliksir.
Ze złością stwierdziła, że jeśli udało jej się zdać egzamin, a teraz ją wyrzucą, tyle nauki (i czasu) pójdzie na marne. Będzie musiała wrócić do ZSRR’u, do matki, i do końca życia grać z nią w makao i szachy. I pytać się, czy może wyjść z domu zobaczyć się z Isaakiem albo z Jordanem. Chociaż – nie ma co się łudzić – z Jordanem już się nie spotka.
Straszne.
Może uda jej się zdobyć jakąś pracę w Londynie? A może matka znowu jakimś sposobem znajdzie dla niej nową szkołę? Ostatnio przespała się z dyrektorem szkoły w Skandynawii. Teraz mogła liczyć na coś podobnego.
Przemknęła szybko przez korytarz na pierwszym piętrze, wbiegła na jedne, potem następne schody. Przez całą drogę nie zwalniała kroku, chociaż sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo się śpieszy. Spotkała bardzo mało osób, wszyscy schodzili w dół, na śniadanie. Większość patrzała na nią ze zgrozą, kiedy biegła jak oszalała w zielonej koszulce nocnej.  
A potem los postanowił spłatać jej jeszcze jednego figla, jakby chciał kopnąć leżącego, uświadomić, że jest jeszcze wiele innych powodów, dlaczego nie powinna pozwolić wyrzucić się z Hogwartu. Miało to miejsce tuż przy skrzydle szpitalnym, z którego wychodziła właśnie dziwnie zielona na twarzy Hestia. Na widok Jo struchlała, ale zaraz rozchmurzyła się, kiedy zobaczyła, że nie tylko ona chodzi o tej porze w piżamie.
Zbliżyła się do Prewett, żeby zagadnąć, jak poradziła sobie z egzaminem. Jej flanelowa piżama w jednorożce niewątpliwie odznaczała się bardzo dużym dekoltem, co Hestia wykorzystała, zawieszając sobie na szyi mnóstwo medalionów, wisiorków i amuletów. A wśród nich zwisał krzywo złoty łańcuszek. Z klepsydrą. Jo zamarła.
Hestia Jones posiadała Zmieniacz Czasu.

♣♣♣


Dosyć poszkodowany Regulus rozmowę z Dumbledore’em zaplanowaną miał bezpośrednio po Syriuszu. Bracia nie zostali przesłuchani razem z pewnością ze względu na ciężki stan zdrowia młodszego Blacka, wymagający innej rozmowy i wymiaru kary. Albo po prostu zdecydowano, że wspólne obcowanie Blacków w jednym pokoju, zagraża ich życiu lub zdrowiu. Emmelina natomiast trafiła między nich w zupełnie inny sposób, zgłaszając się trochę jak ochotniczka na wyrzucenie ze szkoły.
Po tym, jak cały wczorajszy dzień spędziła w łazience Jęczącej Marty, zwracając całe swoje trzy dokładki obiadu, dwa słoiki masła orzechowego, bajgle i babeczki cytrynowe (ach, i ser! Zjadła dużo sera, najskuteczniej wzmacniającego mdłości elementu diety), doszła do wniosku, że chyba nie ma już nic do stracenia. Osiągnęła nowy poziom beznadziejności.
Czy cokolwiek zatrzymywało ją tutaj, w Hogwarcie?
Jakaś jej przyjaciółka? Nie odzywała się do niej ani Marlena, ani Dorcas, ani Mary po tym, jak ją spoliczkowała, ani tym bardziej Lily, która wpadła w szał, kiedy usłyszała, że to Emma stoi za aferą zdjęciową.  
Jakiś chłopak? Remus, który miał jej dosyć tak samo jak wszyscy? Syriusz, już wymyślający jak tu ją skutecznie wykorzystać? Ch…Chase, chłopak omamiony przez Dorcas?
Nie mogła tego znieść. Nie mogła w to uwierzyć. Przez cały ten czas unikała i odrzucała względy Chase’a, dlatego że nie chciała powtarzać swojego błędu i odbijać chłopaka następnej przyjaciółce. Uszanowała fakt, że Hestia jest w ciężkiej sytuacji i że podebranie jej ukochanego chłopaka było po prostu okrutne. Przypominała sobie ciągle i ciągle, jak skończył się jej związek z Syriuszem, i jak to odbiło się na jej relacji z Dorcas. Mówiła sobie: „Nie daj się w to wciągnąć z powrotem”.
I co? I CO?!
Ta sama Dorcas, która powinna wiedzieć najlepiej, jakie to uczucie, gdy przyjaciółka odbija ci chłopaka, robi dokładnie identyczny uczynek. W tamtym momencie skrzywdziła i Hestię, i Emmelinę. Podwójny grzech.
Ale to nie było najgorsze. O wiele gorzej świadczył o niej fakt, że wykorzystywała Chase’a, żeby zdenerwować Syriusza.
To był szczyt wszystkiego.
Emma podjęła decyzję, o której poinformowała Blacka jeszcze wczorajszego dnia – wybierze się z nim do Hogsmeade (oczywiście pod warunkiem, że nie zostaną wyrzuceni ze szkoły). Wzięła radę Mary do serca. Pójdzie tam tylko po to, żeby odegrać się na Syriuszu, a także – i przede wszystkim – na Meadowes, bo ona na to zasłużyła.
 A potem poszła do McGonagall i wyznała jej całą prawdę.
Przypuszczała, że spotka ją straszliwa kara, tyrada nauczycielki, publiczne potępienie, obrzucenie pomidorami i jeszcze inne okrutne rzeczy. Miała nawet na to ochotę. Uważała, że powinna odpokutować.
Ale nie. Los postanowił zakpić z niej po raz kolejny. McGonagall jedynie westchnęła ciężko i odparła:
― Evans powiedziała dzisiaj, że nie życzy sobie, aby winny został ukarany. To do niej powinnaś iść z podkulonym ogonem, Titanic.
― Ale ja chcę zostać ukarana, pani profesor – uparła się. – Zasłużyłam na to.  A z Lily już rozmawiałam. Pewnie ze względu na mnie poprosiła panią, żeby zatrzymała pani… śledztwo.
I chociaż profesorka sprzeczała się z nią jeszcze chwilę, że jej zachowanie jest absurdalne i że powinna cieszyć się miłosierdziem swojej koleżanki, ale Emma za bardzo się uparła.
Dlatego McGonagall odesłała ją do dyrektora, który już miał zdecydować, co z nią zrobić. Nauczycielka mogła uważać, że zarówno ona, jak i Lily postradały zmysły, ale Emma wcale nie próbowała być w tamtym momencie szlachetna. Działała ze stricte egoistycznych pobudek, chociaż dobrowolne przyjęcie kary mogło być trochę zwodnicze. Chodziło jej o to, że chciała potem móc się trochę nad sobą poużalać, a bez odpowiedniej kary nie miałaby ku temu sposobności.
Większość ludzi mogło użalać się nad sobą tylko dlatego, by zyskać litość innych. Emmelinie chodziło raczej o to, żeby to ona sama odczuła żal względem siebie. Miała nadzieję, że jeśli wykreuje się na postać wystarczająco tragiczną, to smutek i rozpacz nad samą sobą przezwyciężą wyrzuty sumienia i ciągłe napady rozczarowania.
Zdecydowanie wolała być pokrzywdzoną przez los Emmą niż naiwną Emmą-idiotką.
Tak więc trafiła do gabinetu dyrektora, dokładnie wtedy, kiedy siedział tam Syriusz.
I oboje czekali na werdykt.
Dumbledore wysłuchał w zamyśleniu ich opowieści. Zdawał się być lekko pogubiony w pokrętnej logice zarówno starszego Blacka, jak i Emmy, ale nie rzucał żadnych złośliwych komentarzy. Zadawał im grzeczne i taktowne pytania, które ni w ząb pasowały do sytuacji. W końcu, kiedy już wszystko, łącznie z ich pobudkami, było jasne, i przyszedł czas na werdykt, zapanowała właściwa atmosfera i cisza.
Dyrektor przez długi czas się zastanawiał, zanim orzekł:
― Nie mam zamiaru was wyrzucać – Od tego zaczął, w zamyśleniu głaskając swojego feniksa. – Wasze przewinienia nie są aż tak… poważne. Ale zgadzam się, że należy was ukarać. Poza tym wy chyba chcecie zostać ukarani.
Spojrzał z lekkim rozbawieniem na zdeterminowaną Emmelinę i Syriusza o nieprzeniknionym wyrazie twarzy, nerwowo skubiącego swój krawat.
― Co to znaczy, panie profesorze? – zapytała blondynka, przypuszczając, że jej towarzysz nie zabierze głosu w tej dyskusji.
― To, panno Titanic, że czeka was drugi najwyższy wymiar kary – spojrzał na nią z czymś, co można by uznać za rozbawienie. – Zawieszę was w prawach ucznia do końca roku szkolnego.


_________________
Niegrzeczni uczniowie zasługują na karę ;>
Dedyko dla Nelci :*
Heeeeej :*. Wróciłam :D.
Tak, tak, tak, tak - wiem. Jestem zła, wyrodna, okropna, niegodziwa i chora psychicznie. Wiem o tym. Mam zaświadczenie z poradni pedagogicznej. Ale nawet to nie usprawiedliwia tego, że nie komentuję Waszych rozdziałów. Mam jednak wymówkę! Maaam! Zawsze coś mam. Nie publikuję rozdziału, dopóki jej nie wymyślę.
Mam totalny zapierdziel, bo chcę dodać w sierpniu rozdziały do 23 (to raczej nie wyjdzie), a przez pół września zapierdzielać w szkole i nad rozdziałem-maratonem 24 (to chyba też nie wyjdzie, tym bardziej, że już ten rozdział pisałam na szybko i nie jestem z niego w ogóle zadowolona xd). W jakim celu? A, bo ubzdurałam sobie, że na urodziny bloga (przyyypominam, dołączać do wydarzenia na fejsie! Niedługo ruszamy z przygotowaniami!) musi być imprezowy rozdział, a imprezowym rozdziałem jest 24, bo wtedy Lily ma urodziny. Tak, tak, egoistyczna i snobistyczna postawa - WIEM. Ale ja wszystko skomentuję (zawsze.tak.mówię), seeerio! Będą komentarze długości mojego wypracowania na polski z pozwoleniem na fantastyczny wątek (poleciałam wtedy na całość, a co). 
PLL. PLL. PLL. Udało mi się nie dowiedzieć, kim jest -A, w sensie - nikt mi wcześniej nie powiedział. No... może nie do końca, bo kiedyś czytałam teorię fana identyczną do zakończenia, więc to nie był całkowity i obezwładniający szok, bo kiedyś już przemieliłam wszystko w głowie, no... ale nie wiem, czy jestem zadowolona. Wciąż chyba nie mogę uwierzyć w to wszystko. Nie będę tutaj za przeproszeniem jebać spoilerami, ale powiem tylko, że A miało tak cholernie dobrą wymówkę, dlaczego terroryzowało Kłamczuszki, że - jako fanka dobrych wymówek, uznałam je za swoje nowe bóstwo. Czasem modlę się do niego o natchnienie w cholernie dobrych wymówkach, dlaczego nie komentuję waszych rozdziałów. Jak widzicie, bardzo mi dopomaga.
Moja babcia twierdzi, że rozpierdzielił się mój telefon z powodu upałów, tak samo jak to, że nie może spać, sąsiadka się wyprowadziła, fryzura prezenterki pogody jest do dupy, a w telewizji nie puszczają już Mody na Sukces ani Wieczorynki. Muszę się z nią zgodzić. Według mnie z powodu upałów anulowali Hart of Dixie, w bibliotece, księgarni i Empiku nie ma HP i WA od dwóch miesięcy, a ja nie mogę kontynuować mojej HP trasy (już po wszystkim, wakacje minęły) i jeszcze przez te upały nie zdążyłam kupić na wyprzedaży zielonego swetra w moim rozmiarze -,-. Nawet ja - człowiek nie odczuwający gorąca, jedynie zimno - mam już tego dość. To do mnie niepodobne, ale chciałabym przyśpieszyć czas i wylądować w grudniu (w styczniu nie, bo jest za zimno), kiedy jest chłodnawo i jest miła atmosfera z powodu christmastimu. Sierpień ląduje na liście nielubianych przeze mnie miesięcy, mówię poważnie. 
Spoilery, co do 23 dodałam w poprzednim poście. Zamiast tego więc pozdrowię Was wszystkich i odeślę do wszystkich do tej pory stworzonych przee mnie sond, podczas manii tworzenia nowych sond (uspokoiłam przez to trochę żądzę tworzenia nowych postaci ):
Ulubione związki będą w następnym poście, bo - jak już wspomniałam - od 23 mogą - ale pewnie tak nie będzie - Wam się pozmieniać shippy.
Pooozdrawiam :*

32 komentarze:

  1. Zaklepuje a teraz idę się myć xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Przy oglądaniu finału PLL myślałam o tobie, a w szczególności kiedy odkryto kim jest "A". I bardzo jestem ciekawa jak zainspirujesz się tą historią, bo jeśli Mary jest odzwierciedleniem Alison to może być bardzo ciekawie :>
    Kawał Huncwotów w sypialni Krukonów był porażająco śmieszny, a scenka teatralna po prostu rozwala mnie ze śmiechu xD Syriusz jako Lily i Mary wymiata. I te wstawki Glizdogona - genialne!
    Miło, że Lily z Jo udzieliły sobie nawzajem pomocy. Może jakaś pozytywna więź się między nimi wytworzy...
    Ach, i najważniejsze! Nie chcę żeby Lily była za długo skłócona z Jamesem, więc czekam na soczyste pogodzenie xD
    pozdrawiam!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałaś o mnie przy oglądaniu PLL? <3. O matko, pewnie moja inspiracja opierać się będzie na wpieprzeniu na koniec opa głupiej wymówki, dlaczego całe zło zostało wyrządzone. Obawiam się, że nic inteligentniejszego z tego nie wyjdzie xD.
      Cieszę się, że ci się spodobało :*. Bałam się, że lekko poniosła mnie wyobraźnia... wyobraziłam sobie, co zrobiłabym w pokoju dziewczyny, której nie lubię, hahaha <3.
      Jily, to Jily ;>. Są pełni pasji, ale i miłości, a to oznacza,że długo boczyć się na siebie raczej nie będą ;*.
      Pooozdrawiam :*
      Dziękuję za komentarz :D.
      Abigail

      Usuń
  3. Cholera. Im więcej Cię czytam tym bardziej mam wrażenie że to wszystko stało się na prawdę. I chociaż wiem jak głupio to brzmi, to sposób w jaki opisujesz myśli, ba!, sam sposób myślenia bohaterów jest tak realistyczny że aż przerażający!
    Mary mnie wkurza. Serio. To znaczy, wiem, że taka jest jej rola, ale kurde bele. Po prostu nie mogę jej zdzierżyć. Nie bo nie. Za bardzo mi się wcina w Jily i w ogóle, co to za akcja że Potter ją tak lubi i potrzebuje i w ogóle oh ah?! Czy ja coś pominęłam w czytaniu? Czegoś nie zrozumiałam? :( Zgiń Mary MakDzifko! -.-' Jeszcze trochę i zgadam się z Syriuszem i wyśle ją do jeziora z magicznymi cementowymi "bucikami-niezdejmankami". I dla pewności wcześniej zabiję. A potem wskrzeszę, zabiję jeszcze raz i wtedy wrzucę do wody.
    A propo Syriusza to nie wiem co ten człowiek ma w głowie, ale hej! Żaden zakład psychiatryczny nie pogardził by takim obiektem! :D
    Hah, Stary Ethan wymiata :v Trochę przypomina mi moją zwariowaną matulę :D Twoja Lilka jest też fajna. Taka... Inna, pod każdym względem. Nie jest szablonowa, jest taka... REALISTYCZNA.
    O, Jo lubię. Niby na początku taka zawistna, że tej Rudej Dziwaczki nie lubi i w ogóle a tu proszę! Przyjaciółka. I to nie byle jaka, bo taka o której nie wie sama zainteresowana :D
    Jest super, uwielbiam to jak piszesz :D Nie ma porównania jak dla mnie, i śmiało można by to wydać w formie książki (tak wiem, nie da rady bo bla bla bla, no ale choćby nawet!). Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, tylko błagam, proszę i stękam: więcej Jily <3
    Duuuużo weny i zapału do pisania życzę :)
    PS. Nie zwracaj uwagi na moją składnię xD Mam nadzieję że się cokolwiek z tego bełkotu rozczytałaś, no ale sama rozumiesz... Weekend, noc i w ogóle :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci bardzo <3. I za komentarz (już kolejny z rzędu!) i za to, że zaserwowałaś mi najlepszy możliwy komplement :D. Uwielbiam, jak ktoś chwali mnie za kreację bohaterów, bo w moim własnym systemie wartości, to właśnie jest najważniejsze w opowiadaniu :*. Dziękuję bardzo <3
      Kurde, jak zaangażujesz w taką misję Syriusza, to go już na pewno z tej szkoły wywalą xD. Tym bardziej, że Mary ma wpływowego ojca i mamuśkę, niemal jak Malfoy. Nietykalna, ot co ;x. Dlatego ciężko się jej pozbyć.
      Hahahha, wiesz jak to jest ;>/ Tylko wariaci są czegoś warci :*.
      Co ty mówisz, komentarz czyta się świetnie, ja sama chyba z 1816223 go sobie przeczytałam ;*. Jak pomyślę o choasie w MOICH KOMACH, to... osz kurde. Strach się bać :3.
      Dziękuję jeszcze raz za komentarz i za lekturkę ofc :*
      3maj się i pzodrawiam cieplutko :*
      Abigail

      Usuń
  4. Zaklepane!
    Za podium, ale na piątym miejscu, a to mój szczęśliwy numer. Jeden z trzech. Opowiedziałabym o co chodzi, ale muszę lecieć czytać <3
    Nela
    W sensie Lumossy, ugh, wciąż tak ciężko się przestawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cholera, jednak szósta.

      Usuń
    2. Dobra, jest prawie 3 w nocy (to wcale nie dlatego, że oglądałam Plotkarę (nawias w nawiasie XD - kończę drugi sezon i żałuję, że nie oglądałam na bieżąco ;_____;) i co 15 pauzowałam i szłam czytać rozdział), więc komentarz napiszę później.. Ale muszę podziękować za dedyk, OMGGG. To już drugi raz jak go u Ciebie dostaję, wpiszę sobie do CV. Nie, serio, dziękuję <3 I wrócił mój Chaaaase *.* Dlaczego w ankiecie z bohaterem męskim nie można zagłosować na trzy osoby? Kliknęłam Jamesa oczywiście, ale dopisz sobie tam niewidzialny głosik przy Chasie i Remusie. A no i Ethana jeszcze uwielbiam <3333
      I jeszcze tylko powiem, że muzyka w tym rozdziale była cudowna, serio. Nie dość, że w moim guście, to jeszcze idealnie tworzyła klimat.
      Dobra, idę spać.
      Dobranoooc
      Nelcia ♥

      Usuń
    3. No, nie dokończyłaś w końcu, Nelciu, jakie jeszcze masz szczęśliwe numery ;>. Ja chyba 3, 9 i 15 ;>.
      Ja tez nie oglądałam Plotkarki na bieżąco... znaczy, ja skończyłam już dawno, dawno, ale drugi sezon oglądałam jakoś równolegle do szóstego i ostatecznie wszystko wiedziałam - kto jest Plotkarą, kto za kogo wyjdzie itd.itp.
      Dziękuję śliiicznie :*
      Spóźnione Dobranoc,
      Abby ♥

      Usuń
  5. Och, ach i ech! Uwielbiam te Twoje długaśne rozdziały - czuję się wtedy, jakbym czytała wyjątkowo ciekawą i wciągającą książkę. Wczoraj zobaczyłam, że dodałaś nowy post dopiero o 23, ale i tak zaczęłam czytać. I niestety, taka śpiączka mnie dopadła, że po połowie rozdziału już nie zrozumiałam co czytam, więc musiałam się położyć i rozdział dokończyć dopiero dziś.
    Jest tyle rzeczy, które chciałam napisać wczoraj w komentarzu, ale jakoś większość z nich wyleciała mi teraz z głowy. Zacznę może od tego, że Emmelina zyskała w moich oczach. Naprawdę! To, że mimo "rozgrzeszenia" jakie dała jej i Syriuszowi Evans, nadal chciała ponieść karę - nawet jeśli było to spowodowane egoistycznymi pobudkami - udowodniła tym mi, że naprawdę żałuje tego co zrobiła i że powoli zaczyna się zmieniać w starą i dobrą Emmę.
    Syriusz nie żałuje swojego czynu tak jak Titanic ale to nie jest jakieś dziwne - w końcu to nasz kochany Syriusz, on zawsze się tak zachowuje. Ale, ale... Ciekawi mnie to, co to był za eliksir, który tworzył Reg. Biedy młody Black został okropnie poparzony - mam nadzieję, że nic mu nie będzie i że żadna okropna blizna nie będzie szpecić jego przystojnej twarzy.
    Nie dziwię się też, że James ma żal do Lily, która zachowuje się irracjonalnie. Trochę go zabolały jej słowa, a czarę goryczy przepełniło chyba to, że Evans poszła odwiedzić Snape'a w Skrzydle Szpitalnym. Co ona ma w głowie, ja się pytam?! :O Jak ona może mu współczuć i się o niego martwić, po tym wszystkim co on jej zrobił? No nie rozumiem tej dziewczyny. I w dodatku nie rozumiem także Jo... Dlaczego pomagała Evans? Dlaczego chciała tak bardzo starała się, by Lily zdała egzamin? Co też takiego chodzi jej po głowie? Czyżby ze względu na Jordana, zaczęła traktować lepiej jego kuzynkę? No i jedno z najważniejszych pytań tyczących się Prewett: dlaczego, do jasnej anielki, Jo tak bardzo interesuje się Zmieniaczem Czasu?! Uch, mam nadzieję, że już niedługo dodasz nowy rozdział i wyjaśnisz mi kilka kwestii ;-)
    A Dorcas trafiła chyba na moją listę osób, za którymi coraz mniej przepadam. Nie myśli zupełnie ta dziewczyna, czy jak? Chce za wszelką cenę wzbudzić zazdrość w Syriuszu (a on w niej), ale dlaczego musi do tego wykorzystywać biednego Chase'a? I w dodatku ranić przy tym biedną Hestię (swoja drogą, bardzo lubię tę postać, a tak mało było jej w tym rozdziale...) i Emmelinę. No i dowiedzieliśmy się przez kogo Emma ma bulimię... Co za tupet miała ta Dorcas podając jej eliksir wywołujący wymioty? I czy ona nie widzi tego, że jej domniemana była przyjaciółka choruje na tę straszną chorobę przez nią?
    Uch, mój komentarz chyba jeszcze nigdy nie był aż tak chaotyczny... Przepraszam Cię za to. jestem pewna, że to dlatego, iż nie pisałam go zaraz po przeczytania rozdziału i część myśli mi się gdzieś zagubiła ;-)
    Czekam na kolejny rozdział i serdecznie pozdrawiam!
    Cath.
    PS. Jak możesz mówić, że ten rozdział Ci się nie podoba?! Na Brodę Merlina, jest świetny - nie wiem jak wspaniały musi być rozdział, z którego będziesz całkowicie zadowolona ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeeej :*
      Cieszę się, że zaczęłaś przekonywać się do Emmy... ostatnio coraz więcej osób tak ma... to chyba jakiś wirus - tak jak nagłe przekonywanie się do Jo xD . Ten blog na pewno jest cały w zarazkach, bo nei mam pojęcia, jak inaczej wyjaśnić to, że zachorowałam akurat dzisiaj, w chybanajcieplejszy dzień września xD.
      Wiesz, niektóre blizny są seksowne *_*. Może nie takie na pół twarzy ale... no wiesz xD. Miałby wygląd takiego bedboja *_*.
      Lily jest taka, że trudno jej przekreślić ludzi, którym kiedyś bezgranicznie ufała, a jeszcze trudniej bezgranicznie zaufać ludziom, których kiedyś przekreśliła xD. I tutaj jest przykład Snape'a (cholerna szumowina -,-) i Jamesa (mam ochotę go przytulić, chociaż sama go krzywdzę, bo to ja pociągam za sznurki Lily... ups).
      Ja też uwielbiam Hestię ♥. To moja ulubienica chyba i zawsze mi szkoda, że muszę ją wykreślać z rozdziałów, bo nei ma miejsca ;c. Ale teraz walnęłąm duży wątek, żeby miejsce się jakoś znalazło i mam nadzieję, że będzie jej więcej *_*.
      Co ty mówisz, twój komentarz był cudny, a nie chaotyczny . Dziękuję ci za niego bardzo :*.
      Pooozdrawiam :*
      PS. Czemu nie wspomniałaś mi, że sama masz opko huncwockie że jest takie świetne *_*. W jeden dzień pochłonęłam, ale komentarz jest... in progress xD. Teraz jestem chora, więc może jutro coś dodam ;>.

      Usuń
  6. Zaklepuje miejsce! Z anonima, bo na telefonie nie chcę mi się logować xd
    Moony

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W końcu przychodzę z komentarzem! Juhuuuu… ^.^ Pierwszy dzień szkoły nie jest pozytywnym dniem (zwłaszcza jak idzie się do nowej szkoły – jak ja – i nikogo się nie zna – jak ja). Ale pierwszy dzień zawsze w takich przypadkach jest najgorszy, już minął, więc spoko… :D Rozdział czytałam już kilka dni temu, a że mam krótko pamięć to mogę coś pominąć albo przekręcić, więc jak coś to nie bij.
      Emmelina i Mary: Moim zdaniem charakter obydwu (zwłaszcza Em) jeszcze bardziej się nakreślił w tym rozdziale. Bardzo podobał mi się fragment z czekaniem w kolejce, chyba mój ulubiony z całego rozdziału. Dodam jeszcze, że McDziwka jest bardzo ciekawą postacią i właściwie gdyby nie to że wpiernicza się między Jily to nawet bym ją lubiła xD
      Emmelina i Dorcas: Wow. Zupełnie nie spodziewałam się, że Meadowes może mieć jakikolwiek wpływ na bulimię Emmeliny! Zaskoczyłaś mnie, Abi. I cóż… wcześniej do Dorcas byłam nastawiona dość neutralnie, ale ostatnio stopniowo zaczynałam ją lubić dużo mniej. Teraz Dorcas znów u mnie straciła.
      Hunce moje kochane: Merlinie, uwielbiam ich. To planowanie wkurzenia Krukonów, włosy Filcha spod pachy (Syriusz, kocham cię jeszcze bardziej), tampony (plus dla Glizdka), eliksir przeczyszczający i cała reszta… KOCHAM ICH. No i ten teatrzyk. Myślałam, że wybuchnę śmiechem Abi, świetne. xD
      DORCAS: JEZU MEADOWES. SERIO… Brat Lily? SERIO? „Ta sama Dorcas, która powinna wiedzieć najlepiej, jakie to uczucie, gdy przyjaciółka odbija ci chłopaka, robi dokładnie identyczny uczynek. W tamtym momencie skrzywdziła i Hestię, i Emmelinę. Podwójny grzech.” – Podpisuję się rękami i nogami… i każdą inną częścią ciała.
      Lily: List od taty. Świetne, serio. A jeśli chodzi o pisanie egzaminu z transmutacji: Lily miała szczęście xD Ale cieszę się, że Jo jej pomogła. Co raz bardziej lubię tą dziewczynę… A wracając do Lily to czekam aż z Jamesem się pogodzą. Czekam na mały spojlerek w odpowiedzi, Abi ^.^ Czy na urodziny Lily już wszystko będzie okay? :D Nie daj się prosić, zdradź ten mały sekrecik Moony *.*
      Syriusz i Regulus: Cieszę się, że nie omijasz Regulusa i jego relacji z Syriuszem. Eh… To akurat było do przewidzenia… W sensie to, że coś się stanie, gdy ta dwójka ze sobą porozmawia. Regulus był tym synkiem, który podzielał poglądy rodziców i był zaślepiony tymi głupotami, które wpajano mu zarówno w rodzinnym domu, jak i w Hogwarcie.
      James, Wycierus Smarkerus i Lily: Jezu jak ja gościa nie lubię. W sensie Smarkerusa… No i jak Lily to usłyszała i och… Nie wiem jak to ubrać w słowa, więc przejdę dalej.
      Emmelina i Syriusz: Zawieszeni w prawach ucznia, uhu… „Niegrzeczni uczniowie zasługują na karę”. Hihi! ^.^
      W skrócie: Rozdział świetny, zresztą jak zwykle. Wyczepiście, Abi *.* A teraz zrobię podsumowanko:
      Ulubiony bohater w tym rozdziale: mimo całego zamieszania… Emmelina.
      Znielubiony bohater w tym rozdziale: zdecydowanie Dorcas.
      Ulubiona scena: Mary i Emmelina w kolejce i Hunce. Oba świetne *.*
      Ulubiony tekst: „Niegrzeczni uczniowie zasługują na karę” <3
      Czekam na 23 *.*
      Moony

      Usuń
    2. Heeeej :*.
      Nikt nie jest idealny, niestety. No kurczę, ktoś musi lecieć na Jamesa... w końcu to... James xD. Nie wierzę, że jedyną dziewczyną na horyzoncie była Lilka i musiałam wpieprzyć tam Mary... a zresztą... kontrowersyjne postacie się przydają <3.
      Nie wiem, jaki sens ma pisanie tego spoilerika teraz, kiedy nie jest już spoilerikiem, ale udajmy, że wcale nie odpowiadam na twój komentarz 17 września, a... no, w odpowiednim czasie. Więc... ehm - tak, na urodziny Lily wszysto będzie okej XD.
      *przybiaja nielubiącą Smarkerusa pjonę*. Wgl jestem ciekawa czy ktokolwiek kiedykolwiek go lubił o.O. Oprocz Lily. I Dumbe'a.
      Dzięęękuję :*
      Na 23 nie trzeba już czekać xD.
      Cudowny kom, zresztą jak zawsze ♥.
      Pozdrawiam cieplutko :*
      Abby

      Usuń
  7. Wiesz co, Abi (chyba nie zamordujesz mnie za to zrobienie) - kończysz w takich momentach, że mam ochotę zrobić dwie rzeczy: dodać melodyjkę z Polsatu, tą, która pojawia się, gdy zaczynają się reklamy i taaaaki wielki napis REKLAMA oraz cię udusić. Niestety nie mam takowej możliwości, ponieważ nie mogę nic poradzić na brak tego pierwszego, a gdybym cię ukatrupiła kto by pisał takie wspaniałe rozdziały?
    Szkoda, że Jily się pokłóciło, bo brakuje mi tu tej ich dziwnej relacji... Mam nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy... Albo chociaż stanu sprzed tej kłótni. O, tak byłoby idealnie, bo niby parą nie byli, ale jednak... ugh, wiesz, o co mi chodzi, nie?
    Chyba już się skapnęłaś, że będę pierniczyła o niczym, więc albo rozsiądź się wygodnie i przygotuj mózg na stek z niczego, albo przestań czytać takie dyrdymały, bo to ponoć źle robi na myślenie.
    No właśnie - jakoś tak dopiero teraz ogarnęłam, że ni widu, ni słychu Marleny! Nie, żeby coś, była mi kompletnie obojętna jako postać, ale jakoś tak... Mówiłam, że będę gadała od rzeczy (a raczej pisałam* i pisała*... hih)? Chyba coś wspominałam... No i właśnie masz tego doskonały przykład! Ale wracając do postaci: nie pałałam sympatią do Jo, ale po tym rozdziale jakoś tak... Polubiłam ją. Pomogła Lily, chociaż z korzyściami dla siebie, to pomogła, i martwiła się o Rega. Suodkie, chociaż wiem, że ona kocha Jordana, a teraz dopadły ją zwyczajnie wyrzuty sumienia albo strach, że jej się oberwie, to mimo wszystko zaczęłam ją lubić. Tu mamy przykład (a przynajmniej mi się tak wydaje) postaci, która się zmienia podczas trwania opowiadania.
    A w sprawie Blacków - japrdl, Syriusz zawieszony w prawach ucznia? To co się stanie z Regusiem (ło matko, muszę iść się leczyć - zaczynam lubić czarne charaktery!)?! On przeskrobał więcej niż Łapa, bo chyba uwarzenie nielegalnego eliksiru jest gorszym wybrykiem niż wysadzenie w powietrze jakiejś nieużywanej sali lekcyjnej i poparzenie młodszego brata.
    Nie wiem, co myśleć o Emmie. Jak dla mnie jest, bo jest, taki neutral... Ofiara losu i takie tam. Z jednej strony fajnie, że się przyznała, ale nie fajnie, że miała do czego. To, co zrobiła... Zasłużyła sobie.
    Właśnie przypomniało mi się, jak ryłam do poduszki z tego momentu, kiedy Hunce bawili się w teatrzyk... Tse. Jeśli dotychczas miałaś wątpliwości, to chyba teraz jesteś pewna, że mam nierówno pod sufitem. Coś miałam jeszcze powiedzieć, ale nie pamiętam, co... Czekaj, zaraz sobie przypomnę (po cholerę ja to piszę?!). A! Dorcas i wpędzenie Emmy w bulimię! (moja pamięć jest jak polskie drogi - dziurawa i wyboista). Kurde, za to znielubiłam Dorcas jeszcze bardziej. Czemu jej nie lubię? Jakoś tak, mam do niej stary uraz (nie pytaj ;-;) i jakąś wewnętrzną blokadę przed obdarzeniem jej sympatią. Ups?
    Tamtaramtamdam. Nie wiem, co jeszcze napisać, więc może zamiast przeciągać bez sensu się pożegnam? Ale przecież Ja nie byłabym sobą, gdybym nie poprzeciągała wszystkiego do granic. Dobra!
    Pozdrawiam, weny, etc. etc.
    ~Dawniej Ayden.
    Ps Czy tylko ja rozpaczam nad końcem wakacji?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Melodyjka z Polsatu *_*. Ona jest 10 razy bardziej denerwująca niż TVN, chociaż powiem szczerze, że mnie najbardziej wkurza ta z TVN7... bo chyba najczęściej właśnie tam siedzę (zagraniczne seriale *_*). Ale to jest takie świetne, że chyba od następnego rozdziału będę dawać odesłanie... heh <3.
      https://www.youtube.com/watch?v=cnNGjcC3gkU
      nie no.. który gorszy? xD
      https://www.youtube.com/watch?v=9RH0BF1_V4s
      Czy jestem jakaś dziwna, że puściłam to chyba 80 razy od kiedy przeczytałam twojego koma? XD
      Nie wiem, czy po tym blogu krąży jakiś Wirus Sympatii do Jo, bo gdzie nie spojrzę tam ktoś się do tego przyznaje xD. Teraz tylko, kto to rozniósł i jak mogę to wykorzystać? HAhaha <3.
      Pewnie gorszym, ale Syriusz to po prostu... szczyt złego zachowania xD. On i bez tego miał problemy, a Regulus to w sumie podpadł pierwszy raz, więc może... Dumbe go oszczędzi xD. W sumie ja jakoś nigdy nie wierzyłam w to wydalanie ze szkoły. Niby Hagrid wyleciał, ale to wtedy był skandal na miarę krajową. I przez całe HP jak ktoś kogoś straszył, że wyleci ze szkoły to ja takie: "Yhym, jasne".
      Rozumiem cię świetnie, bo ja sama też jakoś nie przepadam za Dor. Przeczytałam tyle opek, gdzie ona była zbyt wyidealizowana i chyba po prostu mi się przejadła. Niby wmawiam cały czas, że lubię wszystkie postacie, ale prawda jest taka, że mam swoje ofiary (np. Peter) i na nich odbiajają się moje humorki... hihihi.
      Dziękuję ślicznie za komentarz, ściskam i pozdrawiam cieplutko :*
      Abigail
      PS. Niby już dawno za nami koniec wakacji, ale ja cały czas płaczę ;c.

      Usuń
    2. Jak dla mnie bardziej wkurza ten z Polsatu, bo tam reklamy trwają 12 min (ktoś się kiedyś zapytał, czemu tak długo i dostał odpowiedź "Bo na więcej nie pozwala polskie prawo").
      ~ Arzja (anonim mym przyjacielem! Nie chce mi się logować)

      Usuń
  8. Niedawno znalazłam Twojego bloga. Zaczęłam czytać i się zakochałam <3 Proszę pisz pisz pisz i jeszcze raz pisz więcej i kolejny rozdział bo zżera mnie od środka ciekawość jak potoczy się dalej z Lily i James'em <3 I więcej Jilly <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :*. I za przeczytanie i za komentarz :*. Jily długo będzie niebawem, tyle mogę powiedzieć :D

      Usuń
  9. To, to, ten blog to GENIUSZ.
    /Potrzebująca więcej rozdziałów

    OdpowiedzUsuń
  10. Pewne dwie rzeczy nie daja mi ostatnio spokoju, więc spytam:
    1. Co z "puzderkiem" Emmy ciekawił mnie ten wątek... (to był jakiś wątek)
    2. Skoro Mary ... brrr znaczy McDziwka jest uosobieniem zła, sprytu, knucia i wredoty czystej to dlaczego trafiła do Gryffindoru? (porosze ona i lojalnośc???? hahahahahahhahaahaha) Dlaczego nie Slytheryn? (spryt - jest, przebiegłośc - jest, czysta krew - jest) A i tak btw. to uraziłaś mnie do osoby Mary na zawsze, a była to moja ulubiona słodko-głupiuko-naiwno-niewina bohaterka huncwockich fanfiction. A teraz cały tok myslenia w gruzy, bo błaga McDziwka i Niewina hahahahahahhahahahahahahahahhahahahaha żart stulecia ostatnie wykreśl żart milenium. \
    I tak jeszcze chciałam dodać, że to co piszesz jest GENIALNE i absolutnie KOCHAM każdy z twoich CUDOWNYCH rozdziałów. I ja NAPRAWDĘ POTRZEBUJE WIĘCEJ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze, dziękuję ci bardzo za miłe słowa i komentarz, i za to, że się pojawiłaś, bo - o ile czegoś nie pomyliłam - jesteś chyba nowa tutaj :*. Uwielbiam nowe osoby ;>.
      Co do Twoich pytań:
      1. Puzderko Emma cały czas ma, ale póki co pozostaje puste. Czyjeś zdjęcie pojawi się dopiero, kiedy się zakocha ;>. Swoją drogą, mogłaby pożyczyć to puzderko takiej Lily. Może gdyby zobaczyła Pottera, ogarnęłaby się trochę.
      2. Rozumiem Twoje wątpliwości, bo Mary faktycznie jest dość slytherinowa, ale my właściwie oglądamy ją tylko z jednej perspektywy, przez pryzmat tego, że rozwala Jily xD. A ona wcale nie jest takim demonem... Na pewno jest bardzo odważna, zawzięta, DUMNA, a to cechy Gryfonki ;>... z tą lojalnością to czasem nie pasuje, to prawda, ale jest raczej wierną osobą. W końcu tyle lat minęło, a ona cały czas lata za tym swoim Jamesem... i wcale nie była taką złą przyjaciółką. To prawda, teraz niezła z niej suka, ale to raczej pewien proces, pewne łamanie barier i pogrążanie się niż sama w sobie osobowość. Mam w planach napisanie w najbliższym czasie jakieś miniaturki - może z czwartego roku, a może z piątego, z dnia, kiedy Sev nazwał Lily szlamą. Tam druga twarz Mary, kiedy jeszcze była przyjaciółką Lily, zostałaby bardziej oświetlona.
      Hmm... mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi :D. To nie jest takie czarno-białe, chociaż może to ja się łudzę, bo lubię wszystkie moje postacie i nie potrafię być dla nich za ostra... xD. No, wyjątkiem jest Snape i Peter. Po tych mogę jechać zawsze.
      Hahhaha, przepraszam xD. Jeśli trochę w ten sposób odpokutuję, to powiem, że na początku Mary miała być Marleną, a Marlena - Mary xD. Ale potem zmieniłam zdanie ;>.
      Dziękuję ci bardzo jeszcze raz :*. 3maj się i pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Masz racje jestem tutaj nowa (pewnie pisałam już, ale to co piszesz jest GENIALNE) i dziękuje za odpowiedz. Rozświetliła mi wiele spraw :D

      Usuń
    3. Dziękuję i nie ma sprawy :*

      Usuń
  11. No elo. Pierwszy komentarz w roku szkolnym – ugh, szara rzeczywistość. Mam dziwnie dobry humor jak na tę okoliczność, pewnie dlatego, że dostałam wyjątkowo dobry plan lekcji. W piątki do 12:05 a w poniedziałki na trzecią lekcję! Żyć nie umierać. Warto było się męczyć w gimnazjum codziennie od 8 do 16 dla takiego planu.
    Okej, lecimy. Dorcas spowodowała bulimię w Emmie? :o szok trochę. Nie spodziewałam się, że to się zaczęło w ten sposób. W byłej klasie miałam dziewczynę z bulimią, ciężka sprawa. O ile nie przepadam za Emmeliną (no cóż) to współczuję jej bardzo. I trzymam kciuki żeby z tego wyszła.
    Czy ja jestem serio nienormalna, że trochę mam niedosyt po kłótni Jamesa i Syriusza? Jakoś tak szybko się wszystko rozeszło. Ja naprawdę nie mam pojęcia dlaczego tak się cieszyłam, że się pokłócili. Może dlatego, że nie przepadam za Blackiem *bez hejtuf plz* a Jamesa kocham. Ostatnio Syriusz sobie nieźle nagrabił i nie oczekiwałam, że James mu tak szybko wybaczy… Ale ja jestem dość pamiętliwa więc kiepska ze mnie wyrocznia w takich sprawach. W sumie świetna ta ich przyjaźń, po grób *chlip*
    A dzisiaj czytałam w Zakonie fragment ze wspomnień Snape’a i aż zatęskniłam za Twoim opowiadaniem (co prawda ciężko zatęsknić za czymś, co się czytało zaledwie dwa dni temu... a jednak). Zauważyłam, że utożsamiam je z książką zupełnie jakbym uważała, że przedstawiasz te prawdziwe zdarzenia. Albo po prostu wolę tak to utożsamiać i myśleć, że Lily była taka wspaniała i nieidealna zarazem, James taki bad boy z czułym sercem, że Marlena i Remus to tru lof, a Dorcas i Syriusz miotali się między sobą, chociaż wszyscy wiedzieli, że to otp. Nawet Lily w głębi duszy po prostu musiała to wiedzieć.
    „Czy ty naprawdę pamiętasz każde słowo, które Evans kiedykolwiek wypowiedziała? – zapytał ze zmęczeniem Black. – Zapisujesz to chociaż czy nie musisz?” NIE MUSI <333333333333
    Co do wojny o dormitorium – jestem wiernym kibicem, serio. Załatwię sobie klubowy szalik Huncwotów i wykupię wszystkie miejsca w pierwszym rzędzie. Znaczy w sumie wystarczy tylko jedno, ale powinnam mieć dookoła taką strefę bezpieczeństwa, bo kto wie co mi odwali, jak będę oglądać te nieziemskie zawody *o* W każdym razie od kiedy znielubiłam Doriana (nie wiem, czemu wcześniej go lubiłam, miałam klapki na oczach, albo od słońca mnie przegrzało, rly) uważam go za skończonego chama i zdecydowanie powinien wraz z siódmoklasistami przegrać tę wojnę. Bo Huncwoci nie przegrywają! I są przystojniejsi. Oprócz Petera. Podły zdrajca.
    CHASE MA DOŁECZKI. OHMYGOD. Nie wiem czy mogłam go kochać bardziej, ale chyba jednak się udało. Po za tym ogarnęłam jego postać w Czekoladowych Żabach i prawie umarłam. CHACE CRAWFORD. Najprzystojniejszy (według mnie) aktor z Plotkary. Jeszcze tylko potrzebuję scenę jego z Hestią (lub ze mną) i umrę na amen.
    Ale łejt… Czemu to Chase tak specyficznie się zachowuje przy Emmie? Dlaczego „nieśmiało sięga dłonią do jej wilgotnego policzka”? Hmmmm? Jak mi to wyjaśnisz? Znaczy ja wiem, że ona mu się podoba, ale błagam. Ona nie jest dla niego. Jeśli oni skończą razem, to się zakopię w ogródku obok mojego chomika. Nikt nie zasługuje na Chase’a oprócz Hestii. Koniec, kropka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O ile nie pałam do Syriusza miłością, to muszę przyznać, że jego teksty są po prostu idealne. Na pierwszym miejscu w rankingu oczywiście McDziwka, a ale fragment z błyskotliwymi uwagami też mnie rozwalił. Albo nie, cofam. Na drugim miejscu będzie perfekcyjne „idź-z-nią-jeśli-nie-doceniasz-tego-co-masz” czy „uraziłeś-mnie-właśnie-śmiertelnie-mam-cię-w-dupie-odejdź”. No nie dziwię się, że laski na niego lecą. Może nawet ja bym leciała, gdyby nie był aroganckim dupkiem. W sumie James też jest, ale on się zaczyna zmieniać (wiadomo dzięki komuuuu), także to coś innego.
      Ale i tak rozdział wygrała scena Huncwotów w dormitorium Krukonów. Serio, dowcip w tym rozdziale był na tak wysokim poziome… Znaczy zawsze jest, ale teraz szczególnie. Za dużo dobrych tekstów, żeby je wszystkie wymienić, musiałabym wkleić cały fragment. Zwłaszcza ten ze scenką teatralną.
      Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że powrócił Ethan. To mój numer jeden. Oczywiście nie w sensie prokreacyjnym, jak to powiedział Syriusz, ale po prostu jest najlepszym tatą na świecie. Tamtym, rzecz jasna, w bo w naszym świecie mamy pełno dobrych ojców.
      Jaki cel miała Jo w pomaganiu Lily? Czas na teorie.
      1. Ma jej to pomóc w jakiejś Okrutnie Straszliwej Intrydze, do której niezbędne jest, aby Lily zdała transmutację. Intryga ta ma zapewne na celu unicestwienie połowy żyjącej populacji albo włamanie się do Gringotta.
      2. Próbuje się jej podlizać, aby potem wykorzystać ją do swoich celów.
      3. Jest po prostu miłą, kochaną siostrzyczką. Bo tak właściwie, to chociaż nie są siostrami, dla mnie już zawsze nimi zostaną. I jestem niepoprawną optymistką i uważam, że opcja 3 jest tą prawdziwą, hihi.
      Na czacie napisałaś, że pokłócone Jily niedługo się pogodzi… Czyżby podczas urodzin Lily? *.* W końcu sam tytuł coś sugeruje. Kurcze, jeśli tak to już przebieram nogami i mam nadzieję, że uda Ci się do 12 września napisać urodzinowy rozdział.
      A najbliższy kiedy? Już się serio nie mogę doczekać tego Hogsmeade tym bardziej że *dyskretnie przypomina* obiecałaś mi pierwszą od prehistorii scenę Remusa i Marleny <3333333 I mam nadzieję, że za daleko nie zajdzie ta randka Chase’a i Dor >.< Chase i Hestia to endgame, pamiętaj. Albo Chase i ja <33333333
      Muszę przestać z tymi serduszkami, srsly.
      Czekam na nowy kochana i jeszcze raz dziękuję za dedyk *.*
      Nelcia

      Usuń
    2. Nelcia <3. James i Syriusz mają swego rodzaju zawieszenie broni, ale to wciąż jest dosyć napięta sytuacja i tak szybko nie padną sobie w ramiona, pomimo oczywistego przyszłego endgejmu xD. Trochę niepokoju musi wtargnąć w ich związek, no bo jak.
      Nie ma problemu ;>. Już cię wcisnęłam w pierwszy rząd na widowni. Masz szczęście, że zarezerwowałaś wcześniej miejsce, bo bilety już prawie zeszły xD.
      TAAAAK!!! Nate z Plotkary jest najprzystojniejszy, zdecydowanie. Nigdy nie czaiłam, dlaczego ludzie uważali, że Ed Westwick jest najlepszy - to znaczy, jest okej, ale do Chace'a nie ma startu i tyle o.o. W sumie to ja kiedyś miałam fazę na Dana, tak gdy go ładnie ostrzygli w bodajże 4 sezonie, ale to już stare dzieje i a ja teraz wzdrygam się na samą myśl. Nate all the way <3.
      Nelcia ;c. Jak ty to robisz, że zawsze naprostowujesz moje plany? Już coś się rodzi w moim szalonym umyśle, nagle wyskakujesz ty, trzeźwo analizujesz fakty i spadam na ziemię, nabijając sobie kilka (wiele) siniaków. I teraz nie wiem, co z tą Emmeliną, i Hestią, i Chase'em... hmmm... hmmm... hmmm...
      Tak, Syriusz rozumie świetnie szalone umysły nastolatek xD. Szkoda tylko, że swój dar używa, że wszystkich gnębić, no ale... talent to talent, czyż nie? :3
      Kącik teorii! Acchhhh, to jest to ;>. Powiem ci, że jesteś naprawdę dobra w tych swoich gdybaniach ;>. Podoba mi się *szepcze cichutko* opcja 2, ale 1 brzmi niezwykle kusząco ;>.
      Najbliższy rozdział mam nadzieję wstawić na 2 urodziny (12 września), ale jak to się skończy? Zobacyzmy ;>
      Dziękuję ci, kochana, za cuuuudowny (zresztą jak zawsze), długi (Zresztą jak zawsze), przemiły (jak zawsze) i przezabawny (to też jak zawsze) komentarz :*. Dedyk ci się należał i Ty to wiesz ;***
      3maj się :*
      Pooozdrawiam :*
      Abigail

      Usuń
  12. Witaj Abigail!
    Jak pewnie się domyślasz jestem tu nowa :) Chociaż nie całkiem... W każdym razie nowa jeśli chodzi o komentowanie :)
    Nie wiesz nawet jak długo zabierałam się za czytanie Twojego opowiadania, ale za każdym razem długość rozdziałów przerażała mnie na tyle, że się wycofywałam... Teraz jednak jestem i mam zamiar przeczytać wszystko od początku :D Nie mam pojęcia ile mi to zajmie, ale obiecuję, że jak już skończę napiszę Ci dłuuuuugi komentarz dotyczący całości. Albo nie! Będę komentować na bieżąco pod każdym rozdziałem, który przeczytam...
    Jeszcze zobaczę, jak duża będzie moja wena do komentowania :)

    Nie tracę już więcej czasu i zabieram się za prolog!
    Do napisania :)
    Veriatte

    PS Jeśli masz ochotę, to zapraszam do siebie na blog o Jily, na którym w końcu po długim czasie rozmyślań pojawił się pierwszy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeeej :*. Strasznie fajnie cię widzieć :*. Wiem, że witam wszystkich tą samą, stałą, nudną formułką, ale kijek - nic tak bardzo nie motywuje jak widok nowej osoby, która zostawia koma *_*. Choćby krótkiego albo hejterskiego. To mnei jakoś tak... nakręca xD.
      Jestem świadoma, że to opowiadanie jest lekko straszne, zwłaszcza na początku (ja sama boję się pierwszych rozdziałów. One są trochę jak Buka - niby wiesz, czego się spodziewać, ale za każdym razem bledniesz z przerażenia, kiedy je widzisz xD), ale ma pocieszenie powiem, że dużo osób daje radę i - z tego co mi piszą - nie są wściekli, że ukradłam im znaczną część życia tym tasiemcem xD. Tak więc witam i trzymam kciuki, i mam nadzieję, że się spodoba :*.
      Strasznie mi miło i czekam z niecierpliwością :*. I jeszcze raz - dobrze Cię widzieć :*.
      Twojego blogaska dodałam do linków i obserwowanych, więc raczej mi nie ucieknie... w weekend powinnam przybyć z komentarzem :D. Jeśli się nie wywiążę, to śmiało możesz przypomnieć mi na chatcie, bo ja mam straszną sklerozę i chociaż wszystko sobie zapisuję i tak mi coś ostatecznie ucieknie ;x.
      Dobra, po prostu w skrócie - dzięki za koma i pozdrawiam :*
      Abigail

      Usuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Theme by Lydia Credits: X, X