21.12.2014

19.1. Prawda czy Fałsz?


„Tylko jedna rzecz jest gorsza niż gdy o nas mówią, a mianowicie: gdy o nas nie mówią.”
-Oscar Wilde


I

Blichtr. Urok. Smak. Plotka.
Piękność.

Ulotka z tym niezwykle chwytliwym sloganem została wklejona do wszystkich notesików na złote myśli, jakie Piękności nosiły ze sobą. Autentyczny plakat wykonany przez złotą rękę A.B Norton napawał je dumą do tego stopnia, że rozważały nawet, czy nie opłacałoby się przyczepić go na tablicę ogłoszeń w pokoju wspólnym. Miały nadzieję na przygarnięcie kilku dodatkowych duszyczek do swoich szeregów, a że były estetkami pełną piersią, przypuszczały, że wywieszka spowoduje wzmożone zainteresowanie ich działalnością. Ostatecznie jednak dziwnym trafem wszystkie większe duplikaty plakatów, które nadawałyby się do wywieszenia, zniknęły, a więc Piękności zmuszone zostały przywitać nowy semestr w starym składzie. 

Od początku siedemdziesiątego siódmego (uwielbiały wypisywać inicjały nowego roku wszędzie, gdzie tylko się dało, bo każda z nich przywitała pierwszego stycznia wyśmienicie) wydarzyło się tak wiele, że pierwsze w tym semestrze spotkanie Piękności odbyło się w rekordowym czasie, bo już w piątek drugiego tygodnia szkoły.  
Wcześniej ustalono, że w nowym roku cała społeczność spotykać się będzie w gryfońskim dormitorium numer pięć, które należało do prefekt naczelnej Larissy Richardson. Zwykle na miejsce spotkań wybierano dormitorium czwartoklasistek, ponieważ każda z nich należała do grupy i żadna nie miała problemu z tym, iż banda wyperfumowanych anorektyczek przysiądzie na ich dywanie i poobgaduje każdą popularną osobę w Hogwarcie, jak się – niestety – często zdarzało. Jeśli dodać do tego fakt, że opary eliksirów na odchudzanie i porost włosów, jakie Piękności namiętnie warzyły na praktycznie każdym spotkaniu, skutkowały nieznośną apatią, to nie można się dziwić, że kiedy jakieś dormitorium zostało przydzielone jako siedzibę stowarzyszenia, ktoś wylatywał za bruk.
Larissa doszła jednak do wniosku, że dormitorium numer pięć należy do niej w większym stopniu niż do pozostałych siódmorocznych współmieszkanek, które Pięknościami nie są, i zadecydowała, że jej własna sypialnia jest miejscem najbardziej odpowiednim na regularne spotkania.
Trzynastego stycznia sytuacja wyglądała więc tak: Summer Blake, Larissa Richarson i Rachel Sommers dmuchały w swoje wymalowane paznokcie i szeptały sobie do ucha jakieś niezwykłe rzeczy, o czym świadczyć mogły ich podekscytowane miny. Sally McDonwer i Georgia Powell cytowały głośno fragmenty „Kociołka Amortencji”, lecz choć wyrazy ich twarzy zdradzały powagę, nie dało się ukryć, że większości słów, które tak namiętnie deklamowały, nie potrafiły nawet wymówić. Z młodszego grona Caitlin Chamberlain i Annabelle Norton energicznie gestykulowały i popijały kremowe piwo. 
Larissa, której paznokcie zdążyły wyschnąć na tyle, że mogła sięgnąć po ciasteczka wzbogacone eliksirem na porost włosów, przypomniała sobie nagle, po co szukała wczoraj młoteczka sądowego, należącego do jej ojca. Otworzyła usta i z nieukrywaną radością, uderzyła nim o podkładkę. Dźwięk do złudzenia przypominał bębnienie pałeczką o cymbałki.
─ Otwieram kolejne spotkanie Piękności!
  Rozległy się oklaski (a raczej prymitywne oklaski z racji tego, że spory procent Piękności nie chciał klasnąć zbyt gromko, gdyż różowy lakier wciąż schnął na ich kciukach). Larissa błysnęła uśmiechem.
─ Zgodnie z naszą dewizą – „mówić trzeba o wszystkim, a najlepiej ciekawie”, kto pierwszy chciałby zabrać głos?
Ręce powędrowały do góry. Rachel Sommers, której zadaniem było udzielanie kolejnym osobom głosów, wskazała ręką na najbliżej siedzącą Sally McDonwer.
─ May Potter jest na odwyku! – wydukała na jednym oddechu. Georgia Powell wydała z siebie zduszony okrzyk. Zwykle wzruszało ją wszystko, co wiązało się z Potterami (szczególnie z Jamesem). 
  Rozległy się podekscytowane szmery.
─ Znaczy się, jest na jakieś diecie, tak? – zmarszczyła czoło A.B. Norton, która nie wyobrażała sobie żadnego innego powodu, dla którego ktoś może chcieć odizolować się od ludzi (i chłopców) niż dieta lub ewentualnie ciąża.
─ Oczywiście, że nie! – prychnęła Summer i ściszyła głos do szeptu, pochylając się nad swoimi powierzycielkami sekretu, jakby z obawy, że może zostać podsłuchana (co było absurdem, bo Larissa nie mogąc znieść myśli, że jej współlokatorki wrócą z do dormitorium i przepędzą towarzystwo, zamknęła drzwi i wyciszyła calusieńki pokój). – Nie wmawiajcie mi, że nie widziałyście jej brzuszka. Znacie Potterów, to znaczy… moja matka chodziła z matką Jamesa do klasy i twierdzi, że van Weertowie w razie takich skandali zawsze zabierali ją ze szkoły… na długo.
─ Nie sądzę, żeby May Potter zaszła – zabrała głos Larissa, która uwielbiała kończyć debaty. – Przez ostatnie miesiące wyglądała, jakby nawiedził ją duch Jęczącej Marty. Chyba nawet twój brat, Sally, by jej nie zechciał.
Sally poróżowiała.
─ Mogła mieć kogoś innego – zaprotestowała Georgia Powell, gotowa bronić siostry Jamesa do ostatniej kropli krwi. Rachel Sommers wzniosła oczy ku niebu:
─ Niby kogo? Chasey’ ego Reagana?
Przez pokój przeszły chichoty. Chase Reagan – odkąd pojawił się w Hogwarcie i zajął pokój z Huncwotami (co było wydarzeniem tak niezwykłym, że nie mogło zostać niezauważone przez największe szkolne plotkary) łatka nieco dziwnego została do niego przypięta praktycznie od razu. Przyczyniły się do tego oczywiście jego koligacje z Lily Evans oraz dziwna relacja z Dorcas Meadowes (dziewczyna wołała na niego Chasey, chociaż Bóg jeden wiedział, SKĄD oni się znają?).
A skoro plotki mówiły, że jest on przyrodnim bratem nienormalnej Evans (kto zdrowy psychicznie NIE CHCIAŁBY umówić się z JAMESEM POTTEREM na randkę?) i dobrym przyjacielem szurnietej Meadowes (kto nieupośledzony rzuciłby Syriusza Blacka DWA RAZY?), jego poziom szaleństwa musiał być choć trochę zbliżony do średniego ilorazu tej dwójki.  
Od tej pory już nie dwie, ale trzy osoby stały się obiektem kpin i złośliwych porównań Piękności, mimo że niektóre z nich przyznały, że Chase jest całkiem seksowny.
─ Widziałam go wczoraj – odezwała się Summer, po tym jak Larissa uderzyła młotkiem o swój podręcznik do eliksirow. ─ Chase’ a. Flirtował z tą oszołomką, Jones.
─ To ta, która w poniedziałek na śniadaniu pojechała po Evans? – spytała Sue Renner, chociaż dobrze wiedziała, jak wygląda Hestia Jones. Chciała po prostu zmienić temat, bo Piękności rozmawiały o niej i jej zagadkowym pobycie w Mungu przez połowę zeszłego semestru.
Annabelle Norton i Caitlin Chamberlain zachichotały.
Nie. To była Mary McDonald.
─ Królowa wróciła – dodała Sally, wywracając oczami. ─ Pewnie pokłóciła się z Evans o Jamesa. Na jej miejscu zrobiłabym to samo…
Piękności przytaknęły, w myślach przeklinając żałosną postać rudowłosej prefekt. Każda z nich swego czasu chodziła z Jamesem (a przynajmniej tak myślała) dlatego do stałych elementów ich spotkań należała „nagonka na Evans”, w której dzieliły się wszystkimi dowodami świadczącymi o tym, że kocha się ona w Potterze, ale próbuje go uwieść i usidlić, dlatego odmawia za każdym razem, gdy ten proponuje jej randkę (oczywiście, żadna z nich nie wierzyła, że jej się uda). A teraz, kiedy wróciła Mary McDonald, sądziły, że wszystko przybierze zupełnie inny, niespodziewany obrót.
─ Nie było mnie na tej kłótni – pożaliła się Maggie Lambert, która pierwszy dzień nowego semestru spędziła w Skrzydle Szpitalnym z nogą w gipsie. – Kto zda relację?
─ Najlepiej niech zrobi to Summer, bo była wtedy najbliżej – zaproponowała Rachel, czekając na aprobatę Larissy. Ta przytaknęła.

2 stycznia

Drugiego stycznia ta część Hogwartu, która wróciła na święta do domu, ponownie zasiadła wśród drugiej, zimującej w zamku części szkoły. Przywitała ich tradycyjnie magiczna atmosfera, stęsknieni koledzy i wyborna uczta, ale również zwiastun kolejnych nieprzespanych nocy z nosem w książkach. Na stole, obok indyków, pasztetów, kur, jagnięciny, ryżów i makaronów, wciąż krążyły duchy z czerwonymi czapkami z białymi pomponami na głowach, a uczniowie ciągnęli za cukierki-crackery, nie mogąc chyba zaakceptować, że święta przeminęły.
Wśród śmiejących się i żartujących Gryfonów, niebywały kontrast stanowiła czwórka szóstoklasistek, które – co do nich nie podobne – siedziały kornie, starając się ograniczyć rozmowę do minimum. Piąta, emanując raz po raz potężnym urokiem wili, szczebiotała za wszystkich obecnych, ale nie były to typowe dziewczęce androny, lecz ostre słowne natarcie:
─ Chyba tęskniłam za tymi naszymi wspólnymi chwilami, dziewczyny ─ wyznała Mary, dopijając do końca swój sok z rozkruszonym lodem. Piła go ciurkiem, do momentu, gdy nieoczekiwanie podniosła palec go góry i przełknęła z trudem ciecz, jak zwykle robi osoba, która podczas picia przypomniała sobie coś bardzo istotnego. – Marleno, znalazłaś już sobie jakąś dziewczynę?
Marlena zachłysnęła się własnym sokiem dyniowym i spojrzała z wyrzutem na koleżankę. Wila przeglądała właśnie stary album, a zdjęcie na samym początku przedstawiało ją i Gię. Nie chciała wiedzieć, skąd ona (i Sidney) miała tę fotografię.
─ Jeszcze nie – rzuciła tylko, powoli zbierając swoje rzeczy, w celu jak najszybszego opuszczenia Wielkiej Sali. Dorcas złapała ją za rękę i szepnęła coś, żeby się nie przejmowała.
─ Możesz zabawić się w swatkę, jeśli tak bardzo cię to rusza – odezwała się Lily, wściekła na cały świat, że musi siedzieć w bliskim sąsiedztwie byłej dziewczyny Jamesa. ─ Chociaż na twoim miejscu zajęłabym się czymś, co faktycznie pomoże wkupić się w nasze łaski.
Mary obdarzyła ją krótkim, mało przychylnym spojrzeniem, ale prawie natychmiast przeniosła wzrok na swoją następną ofiarę, przewracając kartkę albumu.  Zdjęcie przedstawiało dwie ciemnowłose postacie, jedna z nich, starsza, posiadała ciut ostrzejsze rysy, a druga ładniejszą, szlachetną twarzyczkę. Maleńka dziewczynka ubraną miała białą, zwiewną sukienkę, która sprawiała, że wyglądała jak anioł.
─ Dorcas, czy znaleziono w ogóle ciało Calliope? – wyrzuciła ze złośliwym uśmieszkiem, wpatrując się w młodszą ciemnowłosą dziewczynkę ze zdjęcia, następnie przenosząc wzrok na starszą, siedzącą przed nią Meadowes.
Dor cała zbladła, ale dzielnie podtrzymała spojrzenie Mary. Do tej pory nie rozmawiała z nikim, kto miałby czelność wspomnieć o jej zmarłej siostrzyczce, chociaż wiedziała, że sporo osób szepcze na ten temat po kątach.  Głośno podciągnęła nosem i spuściła spojrzenie na swój talerz. Jej nachos, otoczone obficie sosem guacamole, zaczęło przyprawiać ją o mdłości. 
─ Byłaś na jej pogrzebie – szepnęła, ledwo dosłyszalnie, łokciem zrzucając książkę Emmeliny z całującą się parą na okładce z blatu. Tomik w locie otworzył się w miejscu, gdzie Titanicówna wcisnęła zakładkę, i spadł prosto na leżącą na podłodze porcję jajecznicy z ketchupem.
Dor przejechała otwartą ręką po twarzy i dukając jakieś przeprosiny, wstała od stołu i zarzuciła własnoręcznie zrobioną i wyhaftowaną torbę na ramię. Nawet się nie pożegnała. Emma westchnęła i usiłując zdusić rozgoryczenie, sięgnęła po swoją książkę. Jej mina przyciągnęła uwagę Mary, która zwykle traktowała Emmę jak powietrze, dlatego do tej pory nie rzuciła w jej kierunku żadnego złośliwego komentarza, chociaż w albumie minęła już tuzin zdjęć blondynki.
Przerzuciła niedbale kilka kartek, aż natrafiła na portret wykonany przez Dor, szkicowany przy pomocy wklejonego obok zdjęcia. Na portrecie Emmelina wyglądała o wiele korzystniej, dlatego McDonaldówna oderwała go i wcisnęła gdzieś na następne strony, skupiając się na fotografii. Czternastoletnia Emmelina leżała w zaspie śniegu, jej niezbyt dobrze dobrana kurtka podkreślała liczne fałdy na brzuchu, zwłaszcza dlatego, że dziewczyna wstawała, śmiejąc się i ukazując aparacik ortodontyczny. Jej krótkie włosy w ogóle nie pasowały do okrągłej, pulchnej buzi. Warga wili drgnęła.
─ Emmelina, powiem ci, że jak na bulimiczkę, anorektyczkę i wielki wrzód na tyłku, wyszłaś całkiem nieźle na tym zdjęciu – parsknęła, przyglądając się uważnie koleżance. – Chciałabyś zostać modelką? Wiesz, masz niezłe znajomości… Czy twoja matka wstydzi się zgarnąć cię do rodzinnego fachu? – zaśmiała się, doprowadzając Emmelinę do wzdrygnięcia. – Chociaż ona teraz chyba podjęła się bardziej aktywnego i fizycznego zajęcia.
Dosyć – oświadczyła Lily, z głośnym łoskotem odstawiając swój kubek z kawą na stół. Przybrała charakterystyczną „teraz rozwiążemy sprawę po mojemu” minę.
  Emma przełknęła głośno ślinę. Jeszcze chwila i nogi zaczną ją świerzbić, by jak Dor i Marley dać nogi za pas i zostawić dwie rozgrywające na boisku, nie narażając swojej wrażliwej psychiki na to, żeby ich kłótnia nawiedzała ją później w snach. Pozostała jednak dzielna i została, by dokończyć sałatkę rybną.
Mary parsknęła i niechętnie spojrzała na swoją nową rywalkę, uśmiechając się sztucznie.
─ Rozumiem, że mnie nienawidzisz – zaczęła butnie – ale to po prostu żałosne, żeby wyżywać się na moich przyjaciółkach – kontynuowała niezrażona Lily. Jej słowa, chociaż starannie wyważone, zdawały się wbijać w umysł niczym sztylety: ─ …zamiast zrobić to na mnie.
McDonald uśmiechnęła się chytrze i podebrała Woodowi z siódmej klasy szklankę ze złocistym, niejednorodnym trunkiem, który zapewne zawierał procenty, bowiem chłopak słynął z tego, że przemycał alkohol do szkoły. Upijając łyk napoju, uśmiechnęła się z satysfakcją i zadumała, jakby wyszukiwała dla Lily najgorszą zaczepkę, na jaką było ją stać. Emma złapała przyjaciółkę intuicyjnie za rękę, bojąc się chyba, że tym razem pocisk Mary okaże się śmiertelny.
─ Lily… ─ przeciągnęła jej imię, jakby wymawiała jakiś nieznany, egzotyczny wyraz. ─ Powiedz mi, czy całowałaś się z kimś w przeciągu trzech ostatnich lat, czy chłopcy wciąż uciekają przed tobą jak przed komornikiem?
─ Tak, Mary. Całowałam się z Jamesem – wypluła te słowa, zanim zdążyła się zastanowić.
  Szklanka pękła Mary w dłoni.
Emmelina upuściła widelec. Jej usta uformowały się w kształtne „O”.
Najbardziej zaskoczona była jednak Lily, która w najśmielszych snach nie przypuszczała, że komukolwiek zdradzi swój mały sekret, a co dopiero Emmelinie, jakiej poziom gadulstwa równy jest prawie ilości lakieru do włosów, którego używa, i Mary, która zapewne zabije Pottera przy najbliższej okazji.
Natychmiast po tym jak obydwie, Lily i Emma, otrząsnęły się z szoku, zalała ich fala przerażenia. Dobrze wiedziały, do jakiego stopnia Mary potrafiła być nieprzewidywalna i wiedziały, co na tę nieprzewidywalność najbardziej wpływa – James. Blondynka ścisnęła przyjaciółkę mocniej za rękę.
Mary tymczasem zastygła bez ruchu. Nie mrugała, nie oddychała, a nawet nie emanowała urokiem wili, przez co – paradoksalnie – od razu zwróciła na siebie uwagę całego stołu. Z początku cicha i niedowierzająca, zgoła nieoczekiwanie, wila stała się bardzo hałaśliwa, ale w zupełnie niespodziewany sposób. Zaczęła się śmiać i chociaż był to śmiech pusty i nerwowy, przyprawiał o gęsią skórkę.
─ Jesteś większą dziwką niż myślałam – wykrztusiła w końcu, tracąc dobry humor. Wstała głośno od stołu i pokręciła głową. Jej wyraz twarzy zdradzał, że wahała się pomiędzy zrobieniem fizycznej krzywdy Lily, Emmelinie, Jamesowi lub sobie samej.    
─ Uuuu… jakich to my słówek używamy? – spytał znajomy głos, należący do chłopaka, który znikąd zmaterializował się tuż za Mary, zapewne przybywając w te strony stołu, żeby trochę podręczyć Dorcas.
Syriuszowi towarzyszył James. Lily spojrzała w jego kierunku, chcąc przekazać mu wzrokiem znak, że Mary wie, ale Potter nie patrzał na nią. Swoje ciepłe, brązowe oczy skierował w stronę Mary i podejmował z nią walkę na spojrzenia.
─ Spieprzaj, Black – warknęła Mary, przepychając się przez niego i Jamesa. Odchodząc, szarpnęła Pottera mocno za ramię i pociągnęła w ustronne miejsce, gdzie bez przeszkód mogła wyjaśnić z nim kilka kwestii.

II
─ …a potem Lily Evans wpadła w szał – dokończyła opowieść Summer, dmuchając w swoje paznokcie. – A raczej Syriusz to zrobił. Mam wrażenie, że nie lubi Mary jeszcze bardziej niż Evans, dlatego zatrzymał Jamesa, kiedy Mary chciała go wyprowadzić z Wielkiej Sali…
─ …lekko zmieszał ją z błotem, potem podpuścił Lily i wybuchła wojna – dokończyła za nią  Sue Renner. ─ Wiecie jak to jest, kiedy Evans jest wkurzona, i McDonald jest wkurzona, i James jest wkurzony, i jeszcze Black ich wszystkich podpuszcza.
─ Wojna?! Evans wpadła w szał? – powtórzyła Maggie z niedowierzaniem. – Przecież wiedziała, że Mary i Jamie byli parą.
─ Kto zrozumie Evans? – prychnęła Rachel. – Jamie lata za nią z litości, a ona ma się za niewiadomo kogo.
Piękności potaknęły, kręcąc głową, jakby ubolewając nad głupotą ich rudowłosej koleżanki.
─ A ja mam nadzieję, że oni wkrótce się zejdą – westchnęła Caitlin Chamberlain, dziewczyna, która skoczyłaby z dachu, gdyby tylko dzięki temu Lily i James zaczęli się spotykać. ─ Są tacy słodcy razem. Skoro się całowali to chyba jest jakaś nadzieja.
─ Chyba uderzyłaś się w głowę, kiedy w Sylwestra tańczyłaś z Robbie’ em Stevensonem – odparła złośliwie Rachel Sommers. – Oni nie są słodcy. W kółko się kłócą.
─ No właśnie! Związek największych temperamentów w Hogwarcie powinien być taki gorący.
─ Kogo to obchodzi, że do siebie pasują – wywróciła oczami Larissa. – James zasłużył na kogoś lepszego niż ta szlama. Ostatnio, na spotkaniu prefektów, sparaliżowała cały Bal Walentynkowy. Powiedziała, że się na niego nie godzi i podbuntowała większość prefektów, przez co cały nasz wysiłek szlag trafił!
Rozległy się odgłosy oburzenia.
─ Pomyśl, Larisso – spojrzała na nią Rachel, która jako jej najlepsza przyjaciółka mogła pozwolić sobie na prowokowanie dziewczyny do myślenia (bez obawy, że przywódczyni Piękności wyrzuci ją ze stowarzyszenia za „mędrkowanie” jak to zrobiła ostatnio z Clemence Grant). – Lily Evans nie ma chłopaka, nie może rozładować za nim swoich emocji, Jamie traci nią zainteresowanie, bo na pewno nie uda jej się go zatrzymać, skoro pojawiła się Mary. Oprócz tego linia pochyła zaczęła się odkąd wrócił Dorian.
─ Chamberlain? – spytała Sarah, spoglądając ukradkiem na Caitlin.
Na twarzy tejże dziewczyny pojawiła się charakterystyczna zmarszczka. Naturalnie, wiedziała, że jej brat wraca do szkoły po ponad rocznej przerwie w nauce. Musiał pomóc ich ojcu w pracy i zgromadzeniu pieniędzy na pomoc chorej matce, ale teraz, po tym jak najstarsza latorośl jej rodziców, Finn, wróciła z Australii, Dorian został wysłany powrotem do szkoły. Zdawała sobie również wyśmienicie sprawę z faktu, że kiedyś jej brat spotykał się z Lily Evans, ale nie mogła uwierzyć, że Dorian mógł stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla Jamesa Pottera czy mieć jakiekolwiek szanse na zejście z Rudą.
Dlaczego równia pochyła miałaby mieć swój początek w jego powrocie?
─ Znasz innego? – spytała Summer, nim Caitlin zdołała chociażby otworzyć usta. Sięgnęła po ciasteczko wybielające zęby na uspokojenie.
─ Jak wojna się skończyła? – spytała Maggie, sprawiając, że rozmowa wróciła do Adama i Ewy.
Piękności aż wzdrygnęły się, uświadamiając sobie, jak bardzo zboczyły z toru rozmowy, co nie zdarzało się często.
─ Pojawiła się McGonagall i im nawymyślała– wyjaśniła Sally McDonwer. ─ Potterowi i Blackowi się upiekło, bo w sumie nie mieli bardzo czynnego udziału w tej kłótni, a raczej starali się uspokoić Evans. Za to ona i McDonald muszą teraz zrobić jakiś projekt na transmutację czy coś takiego – dziewczyna wzruszyła ramionami. – Oczywiście, dostały też szlaban za ciskanie przedmiotami, ale kogo to obchodzi?
─ Pewnie Evans – prychnęła Larissa. ─ Przez cały semestr podlizywała się McGonagall, żeby nie wywaliła jej z grupy owutemiakowej czy czegoś w tym style. Nie pamiętacie tej zadymy? Ponoć miała wtedy korki z Jamiem.
─ Wiem, o czym mówisz – potwierdziła Katy Ollivander – a skoro mowa o korkach z transmutacji, słyszałyście nowinę dnia?
─ Syriusz Black będzie korepetytował Dorcas Meadowes. Merlinie, Katy, odkryłaś Amerykę.
─ Czy ktokolwiek w szkole o tym nie wie? – prychnęła Keira Miller. ─ To niemal tak oczywiste jak to, że Titanic kręci z Chasey’ em Reaganem.
Rozległy się chichoty. Imię Chase’ a jak zwykle stało się katalizatorem powszechnego rozbawienia.   
─ JA nie wiem – przypomniała ponownie Maggie, która po pobycie w Skrzydle Szpitalnym była naprawdę do tyłu z plotkami.
─ No więc, ostatnio w Pokoju Wspólnym, kiedy do Jones podszedł Rasac, ona…
─ Nie, nie o tym mówię – zniecierpliwiła się Maggie. – Chodzi mi o Meadowes i Syriuszka.
─ Wiesz, wciąż niewiadomo, czy to prawda… ─ zawahała się Sally, która szczerze nie chciała wierzyć, że Black i Meadowes będą spotykać się co tydzień i uczyć.
─ To jest prawda – westchnęła z rozdrażnieniem Jessica Beinz. – Byłam akurat wtedy w gabinecie McGonagall, bo miałam pogadać z nią o tym całym wyjeździe integracyjnym do Włoch, o który stara się Larissa. Meadowes tam siedziała i dramatyzowała, jak to ona, a McGonagall powiedziała, że nie daje sobie rady z nauką i że potrzebuje pomocy…

6 stycznia

─ Pomocy? – powtórzyła Dorcas z przesadną artykulacją głosową. – Pani profesor, oprócz Mary, z którą nie rozmawiam, wszystkie moje koleżanki leżą już na dnie z transmutacji. Niech pani mi uwierzy – gdybym tylko MOGŁA, już dawno zaczęłabym błagać na kolanach o jakąkolwiek pomoc. Gdybym tylko MOGŁA…
─ Nie produkuj się już, Meadowes – przerwała jej cierpko Minerwa McGonagall, odkładając na biurko pióro.
Dorcas znajdowała się właśnie w gabinecie profesorki, trzęsąc się ze strachu. Dokonale wiedziała, że pokolenia jej kolegów zajmowały to samo miejsce, co ona w tej chwili – tuż przed katedrą, czekając na wyrok – i zdawało jej się, że czuje nieznośną woń ich grzechów. W porządku, na tym świecie z pewnością jest mnóstwo ludzi borykających się z poważniejszymi problemami niż wyrzucenie z owutemiakowej grupy transmutacji, ale w tamtym momencie Dorcas była przekonana, że jest najnieszczęśliwszą osobą na świecie.
Oprócz transmutacji otrzymała sum tylko z zielarstwa i zaklęć, co było dość dziwnym zestawem, zwłaszcza, że oblała nawet opiekę nad magicznymi stworzeniami. Nie byłoby to jeszcze takie straszne, gdyby nie to, że zdała naprawdę ledwo, a nauczyciele przyjęli ją do zaawansowanych grup chyba tylko wyłącznie z litości. Jedyny zawód, który mogła w swojej sytuacji rozważać (pod warunkiem, że jakoś zda te trzy przedmioty, na co nawet nie liczyła) to magiczna botanika, chociaż Dor nawet nie miała pewności, czym dokładnie zajmuje się botanik. Zdawało jej się, że ma to jakiś związek z robakami, a ona chorobliwie bała się czegokolwiek, co miało czułki i odwłok. Poza tym niewykluczone, że w tym fachu wymagają jeszcze sum z eliksirów.
Tracąc transmutację, nie dość, że nie zostanie już magicznym botanikiem, to jeszcze straci satysfakcję z tego, że miała więcej punktów na sumach niż Lily w tej dziedzinie. A ta satysfakcja pozwalała jej skupić się na rzeczach naprawdę istotnych, jak projekt jej nowej bielizny wieczorowej, na którą dzisiaj wybierała materiał. Nie mogła do tego dopuścić.
─ Ale… ale… ─ jęknęła tylko, wiercąc się na krześle jak mugolskie dziecko, zarażone owsicą.
McGonagall uniosła jedynie dłoń, niczym bóstwo, które w ten sposób na zawsze pozbawia jej zdolności mówienia. Może w tym porównaniu było coś prawdziwego? Jeśli McGonagall pozbawiłaby Dor zdolności mówienia, ta mogłaby dostać pracę w cyrku jako mim. Mimowie wydawali jej się ciekawsi niż magiczni botanicy, zwłaszcza, że wcale nie mieli kontaktu z robakami.
Dor wybałuszyła oczy i z głośnym zgrzytem zamknęła usta. Spuściła głowę, przygotowując się na cios. Gdy już nadszedł, uderzył ją z takim impetem, że o mało nie spadła z krzesła:
─ Nie mam zamiaru cię wyrzucać, panno Meadowes.
  Nie. Nie. NIE?!
─ Eeem… nie? – zdziwiła się przyszła botanik magicznych roślin (o ile faktycznie nie wymagano tych eliksirów).
─ Nie. Ale mam zamiar przydzielić ci korepetytora.
Korepety…uff! Cała przyszłość uratowana! Bielizna uratowana! Całe życie uratowane!
Korepetycje, korepetycje, korepetycje… czy istnieje piękniejsze słowo? Nie. Definitywnie nie. KOREPETYCJE.
Dorcas była taka szczęśliwa, tak rozradowana, że miała ochotę zaraz po opuszczeniu gabinetu McGonagall wznieść piedestał dla niej i swojego korepetytora, zbawiciela, dobroczyńcy i prawdopodobnie najlepszej osoby na całym tym złym świecie. Chciała wpaść do Wielkiej Sali i krzyknąć najgłośniej, jak tylko potrafiła, że pomimo pożogi wojennej, wszystko będzie dobrze, że istnieją jeszcze wspaniali ludzie, że jednak jest dla nich wszystkich nadzieja. A tą nadzieją jest…
─ Black zaoferował się, że ci pomoże.
…Syriusz Black.         
To musiał być jakiś żart.
Cała ekscytacja Meadowes prysła niczym bańka mydlana. W głowie obijało jej się nazwisko „Black”, jakby było ono w rzeczywistości piłeczką tenisową, a jej czaszka rakietką. Kątem oka zauważyła, że Jessica Beinz, szesnastoletnia Krukonka, która na drugim krześle prawdopodobnie czekała na swój wyrok, głośno nabiera powietrze do ust.
To… to… to…
─ Niesłychane? - dokończyła McGonagall cierpkim tonem. ─ Zdaję sobie z tego sprawę. Miej na uwadze jednak, że Black jest zadawalający z transmutacji, na tyle zadawalający, że może ci pomóc. Natomiast jego zachowanie pozostawia wiele do życzenia.
Mówienie, że Black jest „zadawalający” było ciut niesprawiedliwe, bo osoba zadawalająca (na przykład Lily) miała doświadczenie w przypadkowym przemienianiu marchewek w imitację piranii. A Syriusz potrafił z kredy do tablicy zrobić najnowszy, lśniący motor. Jeśli chodzi natomiast o część z zachowaniem, to nie mogła zaprzeczyć pani profesor.  
─ Nie ma go średnio na co czwartej lekcji – zaczęła wymienianie jego grzechów nauczycielka. ─ Ustanowił rekord szkoły w ilości odpracowanych szlabanów. Przyłapano go także na posiadaniu nielegalnych przedmiotów oraz na kradzieży. Dwukrotnie – Dorcas przejechała otwartą ręką po czole. ─ Na tej podstawie można byłoby go wyrzucić, lecz z dyrektorem zgadzamy się co do tego, że w obecnych czasach, nie jest to najrozsądniejszy krok. Swoje winy może zrekompensować albo dobrowolnym wolontariatem, albo poprzez udzielenie korepetycji.
─ Rozumiem, że nie wybiera się na Ogon Hipogryfa albo na tę akcję dla Munga…
Sykielek – podpowiedziała jej szeptem Jessica.
─ Ano właśnie – na Sykielek?
Nie – zaprzeczyła cierpko McGonagall. – I z tego co wiem, na „Knucik” również się nie wybiera.
Dorcas jęknęła głośno. Przecież to oczywiste, że on nie ma zamiaru jej niczego uczyć! Jak zwykle wychodzi na wszystkim najlepiej – i nie wyrzucą go ze szkoły, i nie będzie musiał latać po ministerstwie z puszkami i lizakami, żebrując o „sykielka” dla szpitala, i w dodatku otrzyma jeszcze możliwość bezkarnego znęcania się nad jej biedną osobą. 
Szczęśliwego nowego roku, Dorcas.
─ Nie – wymsknęło jej się.
McGonagall i Jessica zwróciły głowy w jej kierunku. Dor przełknęła głośno ślinę, o mało się nią nie dławiąc.
─ Nie przyjmę tych korepetycji.
Zapadła cisza. McGonagall lustrowała ją nieprzyjemnym, przeszywającym spojrzeniem, a Jessica dukała coś pod nosem, co brzmiało jak: „Nie… nie przy… nie przyjąć k… nie przyjąć korepetycji… od… od… Syriusza… od Syriusz Blacka. Jak… jak… jak można?”
─ Nie wiem, czy do końca się zrozumiałyśmy, Meadowes – zaczęła ponownie McGonagall, praktycznie zabijając ją swoim spojrzeniem. – Jeśli nie przyjmiesz tych korepetycji, będziesz powtarzać klasę, bo z tego co słyszałam, profesor Sprout usunęła cię z zielarstwa z powodu praktycznie zerowej frekwencji.
Dor zamrugała. Nic nie widziała na ten temat. Chociaż, może gdyby dzisiaj przyszła na zielarstwo…
─ Równolegle z sumami przestaliśmy bawić się w przedszkole. Nie uczysz się – zostajesz wyrzucona. A skoro nie przyjmiesz tych korepetycji, zostanie ci tylko jeden przedmiot, a według regulaminu szkoły osoba z jednym sumem musi napisać egzaminy jeszcze raz, co skończy się tak, że za rok będziesz powtarzała klasę piątą, bo sumową.
─ Tu nie chodzi o to, że chcę zrezygnować z transmutacji – nie ustępowała. – Chodzi mi o Blacka. Ja wiem, że on niczego mnie nie nauczy.
─ Już w jego intencji jest, żeby cię czegoś nauczył – brnęła McGonagall. – On również będzie z tego rozliczany. Można uznać, że jesteście w podobnej sytuacji – ci grozi repetowanie dwóch klas, a mu usunięcie ze szkoły.  
Dorcas przełknęła głośno ślinę.
─ Co z Prefektami Naczelnymi? Czy oni nie powinni udzielać korepetycji?
─ Ani panna Richardson, ani Longbottom nie mają ze mną transmutacji.
─ Ktokolwiek inny? – nalegała Dor. McGonagall odpowiedziała jej niezbyt przychylnym spojrzeniem. – Pani profesor, ja… rozumiem, w jakiej jestem sytuacji i że tylko w tej chwili ją pogorszam, ale…
─ Czy ty jesteś nienormalna? – przerwała jej nieoczekiwanie Jessica, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Gdybym miała taką możliwość, to powtarzałabym dwie klasy, żeby tylko MIEĆ z nim korki.
─ Dziękujemy za zapoznanie nas z twoim punktem widzenia, Beinz – ucięła jej nauczycielka. – Jeśli chodzi o ciebie, Meadowes, to jestem trochę zdezorientowana.  Przez cały zeszły semestr nie złapałaś ani jednej pozytywnej oceny z mojego przedmiotu. Uwierz, zwykle nie pytam się i nie proszę, żeby ktoś zaczął się uczyć.
─ Ależ ja rozumiem, pani profesor, ja po prostu… po prostu…
Muszę go unikać, dokończyła w myślach Dor, ale nie wypowiedziała tego na głos, przypominając sobie, że obok niej siedzi jedna z Piękności, największych szkolnych plotkar.
Dorcas tak bardzo wstydziła się Sylwestra i tego, że znowu uległa! Gdyby McGonagall nie miała swoich prawdopodobnych stu lat, to może dostrzegłaby w jej oczach, że tu chodzi o coś ważniejszego niż głupia nauka. Te korepetycje zepsują wszystko – cały jej plan, całą obietnicę, że sylwestrowy pocałunek był tym ostatnim pomiędzy nią a Łapą, cały dotychczasowy czas, który Dor zmarnowała na ganianie się z Huncwotem po szkole i wynajmowanie wśród pierwszoroczniaków małych szpiegów, którzy mieli jej donosić, czy Syriusz nie nadchodzi.
Wszystko. Nie wspominając już o tym, że jednak nie zostanie tym głupim magicznym botanikiem i na pewno nie odpręży się na tyle, że skończyć tę swoją bieliznę.
A może powinna pozwolić sobie na repetowanie? Straci dwa lata, to prawda, ale może uda jej się poprawić swoje oceny i uratuje swoją i tak zrujnowaną już przyszłość. Może to jej ostatnia szansa?
Przez umysł Dor przemknęły sylwetki znanych jej osób – matki, ojca, Lily, Emmeliny, Marley, Rogacza, Remusa, Blacka… za rok jej przyjaciele będą w klasie absolwenckiej – najtrudniejszej i wymagającej najwięcej nauki. Zmieni dormitorium, zmieni otoczenie, a z przyjaciółmi nie będzie widywać się prawie w ogóle, bo będą zbyt zajęci szkołą i układaniem planów na przyszłość.
Czy sobie poradzi? Dorcas naprawdę starała się uczyć, ale po prostu transmutacja jej nie interesowała. Poza tym miała za wielkie zaległości, żeby wszystko teraz sobie poskładać. Co jeśli zmarnuje dwa lata, a znowu napisze sumy tak samo źle? Czy warto ryzykować? Czy warto zmieniać wszystko, tylko dlatego, że chorobliwie boi się Syriusza Blacka, a raczej samej siebie przy nim?
Być może los wystawia ją na kolejną ciężką próbę. Tym razem nie może mu ulec i przechodzić przez wszystko ponownie. To ostatni gwizdek dla niej. Jeśli po korepetycjach zawali transmutację i będzie powtarzać te przeklęte klasy, to przynajmniej będzie miała świadomość, że próbowała. Że nie poddała się i starała z całych sił zrobić wszystko, byle tylko zdać, ale nie była w stanie.
Czy jej unikanie Blacka nie było głupim powodem, biorąc pod uwagę fakt, że ta decyzja może zmienić jej przyszłość?
─ Umówię się z nim na te korepetycje.

III

─ Szkoda, że rok temu oblałam klasę z transmutacji – westchnęła Summer Blake. – Chciałabym dostać takiego korepetytora.
Chociaż wszystkie Piękności znały historię korepetycji Blacka i Meadowes, i uważały, że jest ona tak cudowna, niczym najnowszy romans Westy Gingerwood, słuchały opowieści Jessiki z zapartym tchem, a po jej zakończeniu atmosfera zrobiła się bardzo gęsta. Każda z nich komentowała, co jej zdaniem wydarzy się pomiędzy Meadowes i Blackiem. Większość z nich również bardzo obrażało Dor.
─ Syriusz nie udziela korepetycji. Nigdy tego nie robił – puknęła się w czoło Larissa. – Przecież od razu wiadomo, że oni nie będą się uczyć.
─ Sugerujesz, że Meadowes specjalnie oblewa? – spytała Jessica Beinz, marszcząc brwi. – Nie sądzę, żeby była na tyle bystra, by na to wpaść.
─ A Syriusz na tyle znudzony, by się w to bawić. Chociaż z nim nigdy niewiadomo… ─ zastanowiła się Rachel. ─ Zresztą, nieważne. Przecież ani Evans, ani Meadowes nie wykorzystają sytuacji, jaka im się nadarzyła.
─ O co ci chodzi? – spytała Caitlin, bardziej zainteresowana nazwiskiem Evans niż Meadowes.
W dalszym ciągu nie miała pojęcia, co takiego zrobił jej brat, ale jeśli w jakimś ułamku przyczynił się do zbliżenia Jamesa i Lily, wówczas dostanie w tym roku naprawdę duży prezent urodzinowy...
─ Nie wiem, czy to przyniesie jakiekolwiek efekty, ale może wykorzystać zazdrość Jamesa o twojego brata, a jak wiadomo – nic nie działa lepiej na faceta niż świadomość, że coś umyka mu sprzed nosa.
─ No tak. Ale Potter i Evans są zaprogramowani w sposób dla nas niepojęty – stwierdziła pesymistycznie Georgia Powell. – Lepiej pogadajmy o rzeczach do zrozumienia – co Meadowes postanowiła zrobić z tym fantem? No wiecie, że Syriusz będzie ją korepetytował – westchnęła Georgia Powell. – Zakładam, że już dała znać Evans.
─ Evans ją zbyła. Przecież mówiłam, że ma teraz na głowie brata Caitlin i…
─ Ciągle mieszacie we wszystko mojego brata – zdenerwowała się Caitlin. – Co takiego się stało, że w ogóle znowu ze sobą rozmawiają?

powrót do 2 stycznia

Po uczcie Evans, wściekła na cały świat, ruszyła do biblioteki, gdzie miała nadzieję, że uda jej się trochę potrzaskać książkami w dziale transmutacji. Przemierzała korytarze, czując na sobie spojrzenia wielu okropnych osób i po raz pierwszy od dawna, naprawdę zrobiło jej się przykro. Nie chciała być obserwowana, zwłaszcza teraz, kiedy z każdym kolejnym dynamicznym krokiem, była coraz bliższa płaczu.
Przed Sylwestrem obiecała sobie, że żadne słowo Mary McDonald już jej nie zrani. Zakończyła z nią przyjaźń na dobre, tak samo jak z Severusem. Liczyła na to, że bez problemu uda jej się unikać wilę i w miarę bezboleśnie rozpocząć z nią następny etap ich znajomości – wzajemnej niechęci. Ale Mary nie była osobą, która pozwalała siebie ignorować. Niewykluczone, że z podobną gorliwością jak Lily obiecała sobie, że będzie Evansównę prześladować, a ujdzie jej to na sucho, bo pani prefekt nie potrafiła drzeć kotów z osobami, które kiedyś należały do kręgu jej najbliższych przyjaciół. Gdy ktoś już raz zdobywał jej zaufanie, a następnie je tracił, nie była w stanie całkowicie go przekreślić. Wolała udawać, że nigdy się z taką osobą nie poznała.
Dlatego właśnie spaliła wszystkie dwadzieścia trzy listy od Seva, które przychodziły do domku jej rodziny w Alabamie, gdzie spędziła tegoroczne wakacje (ściślej mówiąc nie miała wyboru, bo jej ciotka cierpiała na nieuzasadnioną fobię przed sowami). I dlatego wyrzuciła czekoladki pomarańczowe od Doriana Chamberlaina, które przysłał z karteczką: „Przepraszam, zostańmy przyjaciółmi”. Ach, i dlatego udawała, że nazywa się Giovanna Vespignani, kiedy razem z ojcem pojechała na Broadway i skoczyła w antrakcie po bajgle, wpadając przypadkiem na swoją matkę.
Niesamowite, jak bardzo zmieniła się Mary! To prawda, że nigdy nie można było zaliczyć jej do miłych i przyjaznych osób, ale Lily wydawało się, że są one do siebie podobne. Że Mary, podobnie jak Evans ma specyficzne podejście do życia, nie lubi zmian, nowości i obcych, kieruje się w życiu przede wszystkim emocjami i nie ufa nikomu. Tymczasem okazało się, że podobnie jak Piękności, Petunia czy Betty Rizzo, urodziła się z niezdrową dawką okrucieństwa i złośliwości. I zazdrości, zwłaszcza o pewną osobę.
Nie mieściło jej się w głowie, że kłóci się z nią o Jamesa, tego samego, którego całkiem niedawno chciała zlikwidować ze swojego życia. Owszem, wciąż nie miała zamiaru rzucać mu się w ramiona, ale nie rozumiała również, dlaczego marnuje się przy Mary. Wszyscy przecież wiedzieli, że była ona w stosunku do niego nie w porządku, często posuwała się do szantażu i nadała ich relacji toksyczny charakter. Na miejscu Jamesa trzymałaby się od takiej osoby z daleka, i nie mówiła tego z zazdrości, ale z… troski.
Czując, że nie dojdzie do biblioteki bez niemiłych incydentów po drodze, postanowiła po prostu paść na najbliższą ławkę i dać szlaban pierwszej osobie, która przejdzie obok i uśmiechnie się złośliwie na widok charakterystycznych plam na jej buzi, które zwiastowały płacz. Właśnie wtedy, kiedy już i miała ujście emocjom i wybrała najlepszą do tego celu ławkę, wpadła na kogoś.
Sparaliżowało ją. Z początku, oceniając po kształcie klatki piersiowej, na którą wpadła, doszła do wniosku, że ma do czynienia z kimś starszym. Kiedy odsunęła się na tyle, by wzrokiem potwierdzić lub odrzucić swoją hipotezę, zrozumiała jeszcze jedną ważną rzecz – ona znała tę starszą osobę.
Ba, znała. Ona znała się z nią bardzo dobrze.
─ D… Dorian? – wydukała drżącym z emocji głosem.
Dorian. Dorian. Dorian. Dorian?!
Dorian Chamberlain nie mógł, nie miał prawa, przebywać tutaj teraz. Nie miał prawa przebywać teraz tutaj. Nie miał prawa przebywać… ogólnie.
Lily opadła szczęka.
─ Cześć, Lily.
─ Jeny… Dorian… Myślałam, że pomagasz ojcu w pracy, żeby uzbierać pieniądze na terapię dla twojej matki i że jesteś… no, wiesz w Stanach – wydukała na jednym oddechu tak szybko, jakby deklamowała wierszyk z pamięci, jednocześnie dbając o lekko pretensjonalny ton, jak osoba, którą ktoś okłamał.
Dorian uśmiechnął się do niej nieśmiało. Dziewczyna mimowolnie porównała jego uśmiech z dobrze jej znanym, przepełnionym pychą i pewnością siebie, należącym do pewnego kolegi z jej roku.
Lily wcale nie urwała się z choinki, robiąc takie zestawienia, bo ludzie często porównywali Doriana do Pottera, argumentując to podobieństwo wadą wzroku, talentem do Qudditcha i transmutacji oraz podobnymi, wydatnymi rysami twarzy. Evansówna postrzegała jednak sprawę nieco inaczej (przecież nie mogłaby kiedykolwiek chodzić z kimś, kto chociaż w najmniejszym procencie przypomina tego napuszonego gumochłona) – jej zdaniem Dorian był chodzącym przeciwieństwem Rogacza. Pomimo piastowanego miejsca szukającego drużyny Krukonów, nie przechwalał się tak swoją pozycją. Podobnie jak ona, Lily, miał ogromne potrzeby społeczne i wciskał się w każdy protest czy zapisywał na każdy wolontariat, na który tylko mógł. Nigdy też nie wywyższał się, nie znęcał nad słabszymi i nie rozładowywał swojego gniewu w niebezpieczny sposób. Miał stojące, brązowe włosy, które nie były one tak nieokiełznane i rozczochrane jak te Pottera, zupełnie inny uśmiech, a przede wszystkim w jego oczach nie kąpało się tyle radosnych ogników, a raczej gniewne iskry, bowiem Chamberlain należał do osób równie temperamentnych jak Lily.
─ No tak – przyznał. – Ale stan mojej matki się polepszył i ojciec stwierdził, że lepiej żebym był na miejscu, w Anglii i skończył szkołę. Zabrał za to Finna, bo wrócił już z Australii. Pomoże mu lepiej niż ja.
─ Myślałam, że Finn się ożenił? – ciągnęła tym samym tonem, nie widząc dokładnie, czy jest wściekła na siebie, że nic nie wiedziała o powrocie Doriana, czy na niego, że ośmielił się ją zaczepić (tak, tak, w porządku – to ona na niego wpadła, ale i tak nie miał prawa z nią teraz rozmawiać).
─ Ellie zostawiła go przed ołtarzem.
─ Ojej… to źle. Znaczy się, pewnie jej teraz nienawidzicie… znaczy się, TY i Caitlin, i Finn, i Jenna, i Jet, i twoi rodzice…
Lily czuła, że w miarę wymieniania kolejnych członków rodziny Chamberlain, coraz bardziej się pogrąża. Nie miała pojęcia, dlaczego w poprzedniej jeszcze sekundzie była zła i rozdrażniona, a teraz zdezorientowana i podenerwowana.  
Ostatni czasy atakowało ją naprawdę za dużo emocji.
─ Nie aż tak ─ odparł rozbawiony. – W sumie to ożeniła się natychmiast z Luke’ iem, bo to właśnie dla niego zostawiła Finna.
─ A Luke nie był twoim bratem? – zdumiała się jeszcze bardziej. Wiedziała, że przed sekundą wymieniła pięcioro rodzeństwa Chamberlain, a była ich chyba jeszcze trójka…
─ No był – zgodził się. – Na tym polega cały paradoks. Taki trójkącik rodzinny… no, wiesz.
─ Taaa… ─ przeciągnęła sylabę i otarła ukradkiem wilgotne policzki, mając nadzieję, że Dorian nie zauważy, iż płakała czy raczej – blisko graniczyła z płaczem. Niestety, tak się nie stało.
─ Płakałaś? – zdziwił się Dorian, instynktownie łapiąc ją za nadgarstek. Lily odskoczyła jak oparzona.
Ten gest – złapanie za nadgarstek – niebezpiecznie skojarzył jej się z pewną osobą, którą aktualnie unikała. Mimo że owej osoby nie spodziewała się zobaczyć przez naprawdę długi czas (Mary w końcu wygrała i zaciągnęła ją na spowiedź), poczuła naprawdę dziwne, trudne do zdefiniowania uczucie, jakby Dorian nie miał prawa chwytać ją za ten nadgarstek. Jakby ten gest był zarezerwowany dla jednego jedynego człowieka na świecie i basta.
A poza tym, dotyk jej byłego chłopaka był tak niemile widziany, jakby opuszki jego palców wypalały skórę.
Dorian cofnął rękę, lekko zmieszany. Lily pokręciła głową.
─ Nie… to znaczy, to tak wygląda, ale ja nie… nie…
Wiesz, że sytuacja pomiędzy nami nie musi być niezręczna, prawda? – spytał Dorian wyjątkowo wyrozumiałym głosem, co było do niego niepodobne. ─ To znaczy… ja wiem, że raczej nie mieliśmy pokojowego rozstania…
─ …i sprawiedliwego – dokończyła, patrząc na niego wymownie.
─ Cóż, polemizowałbym, ale niech ci będzie – pokojowego i sprawiedliwego. Potem zbytnio nie rozmawialiśmy, bo musiałem wyjechać i… hmm… wiedz, że możesz powiedzieć mi wszystko bez względu na… cokolwiek.
Mam osoby z którymi mogę rozmawiać o czymkolwiek – dokończyła zimno. Dorian przekręcił głowę w lewo i spojrzał na nią pobłażliwie.
─ Serio?
Tak! Przecież wiadomo, że ma Dorcas, i Emmę, i…
Serio?
Nie.
Nie. Na tym polegał cały jej problem. To przez niego robiła te wszystkie głupoty semestr temu. Kiedy zabrakło Mary i Seva, nie miała nikogo, komu mogła się wygadać. Jasne, była przecież Dorcas, Marley i Emmelina, ale… Lily powtarzała to jednokrotnie, ale one po prostu… miały inną mentalność niż ona i często nawet nie próbowała nawiązać z nimi konwersacji, bo wiedziała, że nie zostanie dobrze zrozumiana. Poza tym, Lily była typem człowieka, z którego trzeba wyciągać informacje, bo sama nie potrafiła kompletnie się na kogoś otworzyć.
Dlatego wdała się w tę chorą sytuację z Jamesem.  On ją rozumiał… poniekąd. A przynajmniej potrafił słuchać i wyciągać prawdziwe (co prawda ciut odwrócone ogonem) wnioski. Dlatego właśnie… przez tę jego umiejętność ona… no…
Pocałowała go. Dwa razy. A raczej naprawdę wiele razy, bo jeśli pocałunek u niej w domu można było uznać za pojedynczy, to ten na karuzeli z pewnością do takowych nie należał. Właściwie to całowali się nieprzerwanie (jeśli nie liczymy kilkuset przerw na oddech), aż Black nie wrócił zdjąć ich z tej przeklętej karuzeli, a trochę to trwało.
Z tamtą chwilą jednak narodził się następny problem – Evansówna bowiem przyjęła sprawdzoną i umiłowaną przez jej osobę taktykę – unikania zagrożenia, tak więc nie mogła pozwolić sobie z nim na kolejną rozmowę o wielu towarzyszących jej ambiwalentnych uczuciach.
Być może właśnie z tego powodu wybuchnęła ponownie (zdarzało jej się to coraz częściej, ale musiała wreszcie pozbyć się tłumionych przez cały rok emocji) i zaczęła opowiadać o wszystkim Dorianowi – i o tym, że ma nowego brata; że jej ojciec ponownie się ożenił, a ona nie znosi swojej macochy; że mimo wszystko coś znaczy dla Ethana Evansa; że podejrzewała, iż Jo jest jej siostrą; i w końcu o tym, że zawala transmutację oraz że straciła najbliższych jej przyjaciół przez jednego samego chłopaka, z którym namiętnie całowała się na szczycie manchesterskiego diabelskiego młyna, rozmawiając o swoich uczuciach względem jego osoby.
Dorian wysłuchał jej w milczeniu i nie posłał jej spojrzenia pełnego nagany, nawet gdy praktycznie wypłakała, co się dzieje między nią a Potterem. Przez chwilę przyswajał wszystkie te rzeczy – począwszy od problemów rodzinnych, poprzez naukowe, a kończąc na sercowych – a w końcu uśmiechnął się i powiedział:
─ Z jednej strony cię rozumiem, a z drugiej – tylko się nie obraź! – muszę zgodzić się z Potterem.
Zamrugała.
─ A w jakiej dokładnie kwestii zgadzasz się z tym popaprańcem?
─ W tej, że trochę wszystko wyolbrzymiasz. Zwłaszcza jeśli chodzi o wasze hmm… chwile słabości. Wiesz… Potter jest ech.. no wiesz, dość atrakcyjny i nic dziwnego, że zbiera ci się przy nim na takie gesty.
─ Ale ja nic do niego nie czuję – westchnęła, sfrustrowana. – Mówiąc szczerze, to najchętniej zmiotłabym go z powierzchni ziemi.
─ To, że go pocałowałaś, nie czyni z ciebie jeszcze jego żony – stwierdził przytomnie. Jego głos stał się nieco cieplejszy, kiedy Lily wyznała, że nic nie czuje do Jamesa.
Lily prychnęła. Faceci.
─ Nie rozumiesz tego. Jesteś facetem. Dla ciebie nie ma różnicy, czy bzykasz dziewczynę, chłopaka czy psa. I tym bardziej, czy czujesz coś do nich czy nie – rzuciła gniewnie. Dorian roześmiał się na to.
─ Widzę, że z rozmowy o pocałunkach przeszliśmy na prokreację. Rozpędzasz się.
Dziewczyna dała rozchichotanemu chłopakowi sójkę w bok.
─ Po prostu uważam, że to nieco zabawne – ty każesz mi przestać się przejmować i najlepiej jak najczęściej molestować się z Jamesem, a Mary nazywa mnie z miejsca dziwką – mruknęła, nagle odsuwając się od Chamberlaina.
Dorian skrzywił się nieznacznie.
─ To Mary jest dziwką. A zresztą, nie przejmuj się tym, co ONA mówi. Zdarzało jej się kłamać w naprawdę wielu przypadkach.
Dziewczyna spojrzała na niego z zainteresowaniem. Mogła obiec sobie, że jej relacja powinna opierać się na wzajemnym ignorowaniu i unikaniu, ale nie byłaby sobą, gdyby nie dowiedziała się, kogo ta dziewczyna jeszcze skrzywdziła.
─ Brzmisz, jakbyś doświadczył jej mitomanii na własnej skórze – zauważyła ostrożnie.
Dorian zawahał się. Otworzył usta, a potem je zamknął i po raz pierwszy dzisiejszego dnia, spojrzał na nią z charakterystyczną dla jego osobowości wściekłością:
─ Bo doświadczyłem. Jej i Pottera, mówiąc ściślej – Lily już miała otworzyć usta, by zadać następne pytanie, ale Dorcas gestem dłoni kazał jej je zamknąć – nie wnikaj.
Zapanowało milczenie. Evansówna nie wiedziała, ile dokładnie ono trwało, ale pamiętała, że bardzo jej się podczas niego dłużyło. Nie miała bladego pojęcia, co powiedziała źle, ale naprawdę nie mogła powstrzymać ciekawości, co do kłamstw Mary, zwłaszcza, że mogłoby się wydawać, że z Dorianem postąpiła kiedyś podobnie jak teraz z Jamesem.
W miarę milczenia, robiło jej się też coraz bardziej głupio. Kiedyś mówiła Dorianowi o wszystkim i chyba nie do końca straciła to swoiste zaufanie i świadomość, że on ją zrozumie. Pomimo tego, nie powinna jednak się przed nim do tego stopnia otwierać. To nie leżało w jej naturze. Zwykle dusiła w sobie wszelkie emocje i dawała im upust w samotności, ewentualnie pisząc list do siostry, która i tak nigdy jej nie odpisywała. Taki miała sposób.
Wcześniej mogła zwierzać się tak nieodpowiednim osobom jak Potterowi czy Isaacowi Monroe’ owi, ale jeszcze nigdy nie sięgnęła takiego dna i nie zaczęła prać własnych brudów przy swoim byłym chłopaku. Faktycznie nie miała komu się wygadać.
─ Może przejdę do sedna, co ty na to? – Z rozmyśleń oderwał ją nagle głos Doriana, niemal tak zakłopotany jak jej przed kilkoma minutami. Ruda podskoczyła jak oparzona.
─ O co ci chodzi?
─ Jak zaczęłaś mówić o transmutacji, to wpadłem na pewien pomysł. Upieklibyśmy w ten sposób dwie pieczenie na jednym ogniu.
Lily spojrzała na niego z zakłopotaniem. Nie podobało jej się to, że otworzyła się na niego zanadto, a wyglądało na to, że on oferuje jej pomoc, której Lily bardzo, ale to bardzo nie chciała. Potter również jej pomagał i choć faktycznie ciut ją podciągnął, to koniec końców pozapominała wszystko, co jej przekazał i przypuszczała, że z Dorianem korepetycje zakończyłyby się podobnie, a ludzie mogliby pomyśleć sobie za dużo.
Urodziła się bez transmutacyjnego talentu i nie było sensu, żeby z tym walczyć.
─ Projekt Absolwencki – odparł Dorian z dziwnym błyskiem w oku. ─ Wróciłem i dowiedziałem się o nim dopiero co, a jedyna osoba, która może zostać moją parą, to Luke Davis, który poprzedni semestr spędził w Mungu i jest mniej więcej tak tępy jak ten Ślizgon, co nie umie czytać.
─ Mulciber?
─ No. W każdym razie, wolałbym uniknąć robienia go z Lukiem, bo naprawdę za nim nie przepadam i…
─ Czekaj, czekaj – przerwała mu Lily, patrząc na niego bez zrozumienia. – Jesteś klasę wyżej. Nie możemy być parą w twoim projekcie, bo jesteśmy na innym etapie i przerabiamy zupełnie inne tematy, i…
─ Zaczekaj chwilę, dobra? Po prostu… zaczekaj. Ale… ej! Zamknij otwór gębowy, Evans, serio.
Lily zamknęła otwór gębowy.
─ Dobrze – ucieszył się Dorian. – Może zacznijmy od konkretów – w ogóle wiesz, o czym mówię?
─ Nie – przyznała bezwstydnie Lily.
─ Żeby ukończyć szkołę, musisz przyzwoicie zdać owutemy – z tego co pamiętam, to chyba połowa twoich dotychczasowych przedmiotów musi być zaliczona, i wykonać projekt na jakiś temat, który powinien obejmować większość twoich przedmiotów i nawiązywać do materiału ze wszystkich lat. Może inaczej… ty mówisz, a nauczyciele zadają ci pytania, zwykle nijak związane z projektem, ale sprawdzają poziom twojej wiedzy czy coś takiego… tak przynajmniej mówił o tym Finn.
─ To obowiązkowe?
─ Hipotetycznie tak, ale bardzo rzadko ktoś się naprawdę tym przejmuje. Cała moja klasa – no, oprócz mnie i Luke’ a – już to zaliczyła, więc… nie mam dużego wyboru.
Lily zadumała się. Przypomniała sobie, że niedawno profesor numerologii Abbott coś wspominał o tym, że w siódmej klasie egzaminy końcowe wyglądają inaczej i że odbywają się praktycznie na początku roku szkolnego.
─ Chcesz żebym zmotywowała Davisa czy coś?
─ Nie, nie. Słuchaj, technicznie jest to projekt dla osób przystępujących do owutemów. Zastępuje egzaminy końcowe, żebyśmy mogli skupić się tylko na owutemach czy coś. A szósta klasa właściwie również jest przed owutemiakami.
Ruda parsknęła.
─ Myślisz, że tak można?
─ Skoro można zdawać egzamin w szóstej klasie z całego szkolnego materiału transmutacji, to czym to się różni?
Formą. Czy McGonagall naprawdę przystałaby na to? Wątpliwe. Z drugiej jednak strony ona zgodziła się na pisanie egzaminu podobnego do końcowego, a formą końcowego egzaminu jest ten projekt. Ona i Dorian razem mogli naprawdę to przepchać, bo w podobnym stopniu rozwinęła się u nich zdolność umiejętnego kłócenia się.
Czy istnieje inny sposób, żeby to rozegrać niż przekręt? Przecież to oczywiste, że Lily nie zda tego egzaminu, nieważne czego by nie zrobiła. A McGonagall w tym semestrze wyrzuciła już Reginę Bulstrode z ich grupy, a zagrożona była jeszcze Dorcas i jakiś Ślizgon. Czy nie zależało jej na tym, żeby jakoś ich wszystkich utrzymać? Jako nauczycielka na pewno wolałaby, żeby zostało ich jak najwięcej.
Ten rok chyba wcale nie będzie taki okropny.

IV
  ─ Dlatego właśnie nie rozumiem całego zamieszania – powtórzyła Caitlin, krzyżując ręce na piersi.  ─ Mój brat nie znosi Luke’ a Davisa, a skoro umówili się, że obydwoje skończą projekt z szóstoklasistami, to już ich sprawa i głupota.
─ Dobrze, ale zauważ, Caitlin, że szóstoklasistów mamy w tej szkole ponad czterdziestu. Dorian mógł wybrać kogokolwiek, ale jednak postanowił iść do swojej byłej dziewczyny. Moim zdaniem to nie jest normalne zachowanie – stwierdziła Rachel Sommers. ─ Dorian nie ma szans na zbliżenie się do Lily w zwykłych okolicznościach, bo James mu na to nie pozwoli (─ Ach, ta jego zaborczość – westchnęła rozmarzonym tonem Georgia Powell) a ten projekt będzie doskonałą wymówką.
Wyjątkowo zgadzam się z Caitlin – odezwała się dotąd milcząca A.B. Norton. ─ Lily jest jedną z najbystrzejszych osób na roku i w większości dziedzin nie odbiega od siódmoklasistów. Oczywiście, nie idzie jej z transmutacji, ale Dorian w tej akurat dziedzinie nie potrzebuje pomocy. Nie mógłby robić projektów z kimś takim jak James, Syriusz, Lupin albo Snape, bo nie ma z nimi najlepszego kontaktu, a poza tym on potrzebuje raczej pomocy w zaklęciach i eliksirach, a to dwie domeny Evans. Również ciężko mi w to uwierzyć, ale… no cóż, może faktycznie nie ma się z czego cieszyć?
Z czego cieszyć? ─ prychnęła Caitlin. – Gdyby mój brat odbił Evans Jamiemu nie dość, że byłaby to tragedia, to jeszcze następnego dnia nieuchronnie by zginął, a w dodatku…
─ Cała szkoła wie już o tym, że robią razem ten zasrany projekt – przerwała jej rozdrażniona Larissa. ─ Jamesa to delikatnie mówiąc obeszło. To znak, że darował sobie Evans i – owszem – JEST się z czego cieszyć.
─ Nie byłabym tego taka pewna – odezwała się nagle Sarah Stimpson, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
Rachel, Larissa i Summer zmarszczyły brwi praktycznie równocześnie. Sarah uśmiechnęła się delikatnie i zacmokała, chcąc trochę podrażnić się ze spragnionymi wiedzy koleżankami. Rachel uderzyła ją otwartą dłonią w ramię, zaciskając wargi ze zżerającej ją ciekawości.
─ Sądzicie, że James nie miał nic do powiedzenia, kiedy wrócił Chamberlain? – spytała retorycznie, kręcąc głową i cmokając wymownie.
Caitlin zmarszczyła brwi.
─ James jest tak bardzo ponad mojego brata, że sądzę, iż nawet nie zauważył…
─ Och, zamknij się – warknęła Summer i uśmiechnęła się do Sary wyjątkowo sztucznie. – Kochanie, nie trzymaj nas dłużej w niepewności. Powiedz, co wiesz.

9 stycznia

Lily Evans zdecydowanie nie mogła powiedzieć, że nowy semestr zaczął się dla niej pomyślnie. Ani semestr, ani nowy rok, jeśli miała być tu absolutnie szczera. Jako osoba, która była na ustach plotkującej społeczności hogwarckiej wystarczająco długo, i zwykle występowała we wszystkich wyssanych z palca opowieściach jako czarny charakter, miała już dość wszelkich historii na swój temat, a – niestety – zewsząd słyszała, jak ktoś wymawia jej imię, łącząc je następnie z jakąś straszliwą obelgą. I owszem – skłonnością do przesady i lekkim przewrażliwieniem można było idealnie ją opisać, tym razem nie myliła się, jeśli chodziło o to, że budziła zainteresowanie.
Zaczęło się od afery z Mary (co mogła poradzić na to, że nikt na całym świecie nie był tak irytujący jak ta pusta wywłoka, która przynosiła hańbę wszystkim rudzielcom tego świata, nawet tym farbowanym), poprzez powrót Doriana (nic bardziej nie ekscytowało Hogwartu niż wielokąty miłosne i domniemany czworokąt z Dorianem, nią, Jamesem i Mary), a kończyło na pogłoskach o Chase’ ie, których ciężko było jej wysłuchiwać, bo nienawidziła obgadywania ludzi, zwłaszcza nowych uczniów (przy czym zdumiał ją fakt, że nikt nie obgadywał McDonald).
Do tego dochodziły jeszcze problemy z transmutacją, bo wielkimi krokami nadchodził wytargowany przez nią test obejmujący materiał z siedmiu transmutacyjnych lat*. O tym – naturalnie – nie plotkowano, ale ten fakt bez wątpienia troskał ją w najbardziej. Miała nadzieję, że teoria Doriana się powiedzie i Projekt Absolwencki faktycznie zniesie z niej obowiązek pisania tego horroru, który sama sobie zgotowała.  
Mimo tego, że niezbyt dyskretne plotkowanie (ludzie mogli przykładać dłonie do ust i konspiracyjnie szeptać, ale Lily chętnie założyłaby się, że to, co wygadują, słychać na drugim końcu korytarza) irytowało ją okropnie, dostrzegała w nim jakiś nikły, malusieńki plusik: te wszystkie pogłosy i domysły odsuwały wścibskich od niej i Jamesa.
Lily wracała właśnie z biblioteki (znowu!), by przypadkiem wpaść na Jamesa i jego kolegów (znowu!) i przyłapać ich na czymś mało chwalebnym (znowu!), po czym najpierw zwrócić grzecznie uwagę na haniebne łamanie regulaminu (znowu!) i odczekać, aż Black i Pettigrew (Lupin rzadko z nimi chodził na eskapady, polegające na krzywdzeniu czternastoletnich Ślizgonów) znikną, naśmiewając się z niej (znowu!). Ostatnim punktem programu była kłótnia z Potterem (znowu!).
Chciało jej się śmiać, kiedy przez pryzmat czasu porównywała, jak bardzo ich kłótnie ewoluowały. Najpierw to ona krzyczała, a James zwyczajnie głupiał (pierwszy rok). Następnie Potter nauczył się ignorować, co Lily mówiła, i rzucać swoje bezczelne teksty (drugi i trzeci rok do dzisiaj). Na czwartym roku zaczął specjalnie ją prowokować dla tej swojej „dogryzki na podryw” (Lily wciąż wątpiła w jej istnienie), a na piątym brać czynny udział w ich sprzeczkach. Finałem tego było przyznanie przez Evans w Sylwestra, że w sumie ostra wymiana zdań z Potterem jest zabawna, a teraz, w styczniu, wszystko to przybrało niespodziewany obrót.
Lily, która zawsze szukała czegoś, na co mogła zrzucić winę, gdy szaleństwo zaczęło przez nią przemawiać, obwiniała tylko i wyłącznie hormony. James otwarcie śmiał się z tej teorii, ale należy liczyć się z faktem, że miał niezdrowo wygórowane ego i uważał, że to on jest przyczyną wszystkich jej wariackich zachowań (i miał w tym trochę racji, jednak w starciu, kto bardziej jej szkodzi, bez wątpienia przegrywał z hormonami).
Tak więc – jej zachowanie było przyczyną nabuzowanych, nastoletnich hormonów i nie ma nic wspólnego z domniemanymi uczuciami do osoby nazywanej potocznie Jamesem Potterem, choć naprawdę jego imię brzmiało KrólHormonów, bo nie poznała żadnego, równie niewyżytego chłopaka w całym swoim życiu. 
Przeszła jeszcze kilka kroków, gotowa zaraz zobaczyć znajome sylwetki trzech szesnastoletnich chłopców (znowu!), ale ku jej zdumieniu spotkała tylko jednego.
─ Potter? – spytała wściekle, po raz pierwszy w historii zła, że nie robi on nic głupiego (o ile piorunowanie ją wściekłym spojrzeniem można było uznać za mądre i dojrzałe).  
James wywrócił wściekle oczami, po czym zaczął szybko zmierzać w jej stronę. Gniew odbijał się w jego oczach. Lily zmarszczyła brwi, gotowa nawrzeszczeć na niego (tradycję należy pielęgnować) za – o zgrozo! – nicnierobienie.
Dziewczyna skrzyżowała ręce na piersi i wydymała usta, gotowa na konfrontację. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zamiast oskarżeń i wyzwisk od wściekłego na nią Jamesa, otrzymała z jego strony coś bardzo wątpliwie wrogiego.
 Chłopak chwycił ją sprawnie w pasie i, wykorzystując element zaskoczenia, pchnął prosto na ścianę. Oczywiście w normalnych okolicznościach przyznałaby, że sytuacja ta była dość gorąca, ale wtedy wydawała jej się raczej napaścią.
Osłupiała Lily stała wyprostowana jak struna pod ścianą, czując jak jej chłód nieprzyjemnie przenika przez koszulkę. Ciężko dyszała, nie wiedząc czy to z gniewu, czy z przerażenia. James uniósł ramiona, rozstawiając ręce po obu stronach jej głowy, a w dodatku przyciskał się do niej dość brutalnie. Kiedy uspokoił oddech, a do mózgu Evans zaczęły docierać ostrzegawcze impulsy, wysiliła się na wydukanie niewinnego:
─ Co ty...?
Być może to, co chciała powiedzieć nie miało przybrać aż tak niewinnego charakteru, ale kontynuacja jej wypowiedzi do końca pozostanie już zagadką, bo właśnie w tym momencie jej towarzysz skutecznie zamknął jej usta namiętnym, zachłannym pocałunkiem. Bardzo zachłannym, do takiego stopnia, że aż brutalnym.
Nigdy tak to nie wyglądało.
Od pamiętnego incydentu na diabelskim młynie w Sylwestra, Lily i James wpadli w pewien rytm, w który zamieszane były oczywiście ich nabuzowane hormony. Kłócili się o byle głupotę, prowokowali siebie wzajemnie, a gdy zalewała ich nieznośna fala gniewu, skutecznie zamieniali ją w niezdrową namiętność.
Rozpoczął to James, kiedy na dwa dni po powrocie do Hogwartu zmusił Lily do rozmowy (Evansówna bowiem przyjęła swoją ulubioną taktykę rozwiązywania problemów – ich ignorowanie) o Sylwestrze. Pokłócili się wtedy ostro, powyzywali i w końcu chłopak, nie wiedząc dlaczego, przywarł do niej i wpił się w jej usta, tak, jak zrobił to wtedy, na karuzeli. Spodziewał się, że dziewczyna go odepchnie, uderzy, spoliczkuje czy kopnie tam, gdzie najbardziej boli, ale ona zrobiła rzecz o wiele bardziej szaloną i niemoralną – odwzajemniła pocałunek. Naturalnie wciąż nie pałała do niego sympatią, na pytania o randkę nie reagowała entuzjastycznie ani nie pozwalała mu na żaden więcej-niż-koleżeński akt, kiedy nie była wkurzona, ale jednak Potter wiedział już, że nie jest jej tak do końca obojętny. A poza tym znalazł na nią haczyk. Lily, jako osoba bardzo emocjonalna, pozwalała sobie na więcej jedynie w stanie silnego wyprowadzenia z równowagi.
A James miał prawdziwy talent do wyprowadzania jej z równowagi, co skutkowało naprawdę wieloma miłymi sytuacjami.
Wargi chłopaka wręcz rozgniatały jej usta, przykleił się on do niej tak bardzo, że zaczął boleć ją brzuch. W oczach Lily ich chwile słabości i zaawansowana gimnastyka języków służyły głównie do rozładowania negatywnych emocji, a James musiał nosić ich w sobie naprawdę dużo, bo doznawała wrażenia, że jeszcze chwila i ją pobije.
Zebrała w rękach całą siłę, jaką miała do dyspozycji, i odciągnęła twarz Jamesa od siebie, nie wypuszczając jej jednak z dłoni.
─ Odbiło ci? - warknęła, piorunując go spojrzeniem. – Ktoś może nas…
─ …zobaczyć – dokończył, zjeżdżając ręką w dół jej pleców. ─ To straszne.
  Po tych słowach ponownie nachylił się w jej kierunku, napierając na nią jeszcze silniej, jakby bał się, że ucieknie. Oderwanie od niego głowy zajęło Lily dobre parę chwil.
─ Co z tobą? – zapytała, jakimś cudem wyrywając się z jego objęć.
Nie mogła wyczytać niczego z jego wyrazu twarzy. Podciągnęła kolana i uderzyła go w brzuch, niezbyt mocno, ale jednak skutecznie, bo chłopak oderwał się od niej na wpół w transie, jakby analizował przyczynę swojej furii po przebadaniu aktywności jej warg.
Lily intuicyjnie położyła rękę na jego ramieniu, jak gdyby chciała sprawdzić, czy chłód w oczach rozszedł się na resztę ciała. James strzepnął jej dłoń. 
─ Czy to prawda? – zapytał zimno, piorunując ją bardzo niemiłym spojrzeniem.
Ku zdumieniu Lily, zamiast znajomego rozbawienia i ogników sympatii do jej osoby, w jego oczach zauważyła jedynie wściekłość.
Zaraz po usłyszeniu pytania, miała ochotę zaprzeczyć, chociaż nie wiedziała, o co chodzi. Po prostu nie sądziła, że zrobiła w ostatnim czasie cokolwiek, co mogłoby nie spodobać się Potterowi.
Chodziło mu o zamieszanie z Mary? Nie. Na pewno nie, w końcu od tego wydarzenia minął już tydzień, a James wyśmienicie wiedział o całej sytuacji, w końcu niejednokrotnie się z niej naśmiewał.
O spiskowanie z Dor, jak ochronić ją przed jego najlepszym kumplem? Nie. Skąd niby miał o tym wiedzieć, skoro generalnie ona i Meadowes nie rozpoczęły jeszcze desperackiego planu ratunku?
O ten żart, który powiedziała Kylie Migean na temat jego specyficznych fetyszów? Przecież chyba nie obchodzi go zdanie tej małolaty?
Nic innego nie przychodziło jej do głowy. Ostatnio była grzeczna. Naprawdę.
─ Chodzi o Kylie? – syknęła z zakłopotaniem. – No… może nie powinnam była opowiadać o twojej niezwykłej sympatii do tych małych pełzających żyjątek…
─ Co?!
Oj.
─ Eee… nic. Nieważne.
James spojrzał na nią bez zrozumienia, ale najwyraźniej stwierdził, że rozmowy na temat jego podniety „małymi pełzającymi żyjątkami” nie są w tej chwili istotne.
─ Chodzi mi o tego kretyna. O twoje umawianie się z tym kretynem.
  Kretynem… umawianie się… krety… ACH! Chodzi mu o Doriana.
Parsknęła. Chciała, by to parsknięcie nabrało raczej przyjazny i żartobliwy wydźwięk, ale stanęło na tym, że James jeszcze bardziej się zjeżył.
─ Nie umawiam się z nim – odparła tylko, kręcąc głową. – Robimy razem projekt na transmutację, to wszystko.
─ JAK możesz robić z nim projekt, skoro nie jesteście NAWET w równoległej klasie? – spytał z pretensją James, krzyżując ręce na piersi. Lily zamrugała. Nie podobał jej się ton, jakim Potter się do niej zwracał.
─ To projekt dla owutemiaków. Wiesz, technicznie jest zaadresowany dla siódmoklasistów, ale hipotetycznie my też jesteśmy owutemiakami, więc… nie będę musiała robić go za rok, a bez tego nie dopuszczą nas do egzaminów. A poza tym, ponoć to zwolni mnie z pisania tego testu McGonagall z rozszerzonego zakresu.
─ Dobrze, ale jak myślisz – jaką korzyść z współpracy z tobą ma ten skurwiel? Obudź się, Evans. Nie uważasz, że akurat w twojej sytuacji jego propozycja jest mocno podejrzana?
Lily zamrugała. Nie myślała o tym w ten sposób. Do tej pory myślała o tej sytuacji jak o swojej mannie z nieba, ale bardzo gwałtowna reakcja Jamesa zrodziła w jej głowie pewne wątpliwości.
Dlaczego niby Dorian chciałby jej pomagać? Przecież był na nią wściekły, a przez zeszły semestr nawet nie ukrywał, że nie ma ochoty utrzymywać kontaktu z jej osobą. Co mu się nagle stało? Skąd tyle zrozumienia, skąd ta wyrozumiałość, kiedy mówiła o tym, że całowała się z Jamesem? To było do niego bardzo niepodobne.
A z drugiej strony, dlaczego miałaby podejrzewać podstęp? Przecież Dorian to dobry chłopak, może ciut nieobliczalny, ale wciąż dobry. Może kompletnie stracił nią zainteresowanie, tak jak powinien zrobić wieki temu, i teraz próbował być miły ze względu na ich przyszłość? Czy to, że Potter robi wszystko interesownie, oznacza, że inni zachowują się tak samo?
─ Mówisz tak tylko dlatego, że jesteś zazdrosny – oskarżyła go, uśmiechając się złośliwie.
James zaśmiał się sztucznie.
─ Czy ty naprawdę jesteś taka ślepa? Czy nie rozumiesz, że on zainteresował się nagle tobą tylko i wyłącznie po to, żeby wkurwić mnie?
To było dla Lily jak lodowaty prysznic. Oburzyło ją to, że James nie dość, że sugerował, że w tym projekcie będzie bezużyteczna, to jeszcze mieszał w to jego zasraną osobę! Kim on był, żeby mówić takie rzeczy? Czy on w ogóle znał Doriana? Rozmawiał z nim?
Nagle znieruchomiała. Czy Dorian tego nie potwierdził? Czy nie powiedział, że był ofiarą kłamstwa Mary i Pottera? Czy jednak… jednak się znali?
─ Więc mam wszystko rzucić, tylko dlatego, że ty mi tak każesz? – spytała ostrożnie, mając nadzieję, że zachowując spokój, zdobędzie przewagę nad Potterem i ostatecznie czegoś się dowie.  
─ Czy jest coś dziwnego w tym, że nie chcę, żebyś widywała się z tym kretynem?
─ On nie jest kretynem! – oburzyła się Lily. – I kim ty jesteś, żeby wybierać mi towarzystwo?
─ Nie znasz go – warknął, coraz bardziej wściekły. – Nie masz najmniejszego, kurwa, pojęcia…
─ Znam go lepiej niż ty! – przerwała mu, tupiąc nogą ze złości. 
James zacisnął pięści z wściekłości. Lily oblizała nerwowo wargi.
─ Słuchaj, Evans… Nie przyszedłem tutaj po to, żeby się z tobą pokłócić, tylko żeby zwrócić ci uwagę. Niczym nie zawinęłaś, a ten gnój wplątał cię w sprawy pomiędzy mną a nim. Mówię ci tylko, że powinnaś się trzymać od tego z daleka, bo…
─ Bo ty masz prawo zakazywać mi wszystkiego i dowiadywać się każdego, pojedynczego faktu o moim życiu. Masz prawo wybierać mi, z kim mam się zadawać, co mam robić, a czego nie, masz prawo kontrolować każdy mój ruch, a ja mam tylko gapić się jak szczebioczesz sobie z Mary i wysłuchiwać jak co druga osoba mówi coś od czego mam trzymać się z daleka?
─ A co cię to, kurwa, obchodzi? – warknął James. Było to kolejne przekleństwo, które wyleciało dzisiaj z jego ust i Lily czuła się naprawdę pruderyjnie, że póki co nie wypowiedziała ani jednego.
─ Obchodzi, bo… ─ Ruda oblizała wargi i spojrzała na niego na wpół błagalnie, na wpół z pretensją. James nie rozluźnił się ani odrobinę i wciąż wyglądał, jakby miał ochotę rozsadzić cały Hogwart. ─ Bo jeśli mam odmówić Dorianowi, to chcę wiedzieć, dlaczego.
James milczał.
Evans czuła jak z każdą sekundą tego nieznośnego milczenia, narasta w niej irytacja. W końcu, kiedy nabrała pewności, że jej towarzysz nie wyda z siebie żadnego dźwięku, odparła:
─ Dziękuję za odpowiedź.
─ Nie możesz po prostu raz w życiu mnie wysłuchać?
─ Nie mam zamiaru stawiać wszystkiego na głowie, tylko dlatego, że jesteś zazdrosny. Zrozum nareszcie, że nie masz do tego prawa, bo ja NIE JESTEM twoją dziewczyną i NIGDY nią zostanę.
Twarz Pottera zrobiła się purpurowa z wściekłości.
─ Masz rację – odparł tylko, zaciskając wargi. – Nie mam.
Mówiąc to, odwrócił się na pięcie i zamaszystym krokiem odmaszerował tam, skąd przyszedł. Kiedy odchodził, Lily ogarnęła dziwna, niezrozumiała chęć, by zawołać jego imię i przeprosić. Chociaż nie zrobiła nic złego, czuła palące wyrzuty sumienia i żal, że wyprowadziła Jamesa z równowagi do tego stopnia.
Znikając zza zakrętem, Evans zobaczyła jeszcze, jak James kopie ławkę, która następnie rozpada się w drobny mak. 
__________
* Wyjaśnienie znajduje się w poprawionej Kolacji. W skrócie: Minnie przyjmuje do klasy osoby, które dostały P na sumach, a Evans otrzymała Z. Bez owutema z transmutacji Lily nie zdobędzie kwalifikacji do wymarzonego zawodu, dlatego ubłagała McGonagall, że nie dość, że wszystko nadrobi, to jeszcze zrealizuje program dla siódmych klas.

Pierwsza, ta nudniejsza część, w której - nie czarujmy się - nie dzieje się praktycznie nic oprócz paru nic nieznaczących rozmów. Mam nadzieję, że druga, która do Świąt powinna się pojawić, ciut wyratuje cały ten rozdział.
Przepraszam Was za to, że musieliście tak długo czekać i że nie wróciłam z zadowalającym rozdziałem, ale cierpię na zaćmienie weny (dostałam nawet kiepską ocenę z polskiego za wypracowanie, więc blokadę mam nie tylko na opowiadanie, ale na wszystko wszystko). 
Rozdział - wedle obietnicy - dedykuje Oli/Wiatrusiowi.
Zapraszam Was wszystkich do polubienia strony bloga na Facebooku, dokonać tego możecie, klikając na wystające F z tej strony <-----. 
Nie będę życzyć wam wesołych świąt, bo jeszcze powinniśmy się "zobaczyć", ale za to życzę Wam spadnięcia śniegu, bo nie wiem jak u Was, ale u mnie póki co tylko leje, a śniegu tej jesieni jeszcze nie było i chyba zobaczę go w 2015.

22 komentarze:

  1. To ja sobie zajmę miejsce :) To dziecinne, no ale cóż... :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nareszcie mam czas na napisanie komentarza, tylko nie wiem, czy nadal umie, no już dawno nie pisałam porządnego komentarza. Ale żeby sie dowiedzie, trzeba sprawdzić ;)
      Nawet nie wiesz jak za nimi tęskniłam! To prawdziwa realna i rzeczywista tęsknota. Po prostu brakowało mi ich. Przywiązałam się do tej całej bandy pokręconych nastolatków. Nie wyobrażasz sobie nawet jaka była moje radość, gdy zobaczyłam, że jest nowy rozdział. To nie do opisania! W ogóle świetny pomysł, żeby zrobić to wszystko w formie plotek. To genialne! W życiu bym nie wpadła na takie coś. To jak czytać wyjątkowo ciekawą gazetę i nie móc się od niej oderwać. Pomysł wybitny, od razu nalezy Ci się szóstka za niego. Bo o wykonaniu już nie mówię. Przecież to oczywiste, że dziesiątka :) Teraz jest moment, gdy zwykle piszę o bohaterach, więc dzisiaj... też to zrobię :P Jak ja nie lubię Mary! Po prostu mnie dobija. Jest podła i wredna, a w dodatku nie liczy się z ludźmi i ich nie szanuje. To jest dobijające, choć muszę przyznać, że zawsze zastanawiam się, dlaczego ona to robi, co to spowodowało. Bo przecież nic się nie bierze znikąd. Muszą być jakieś przyczyny i to nie byle jakie. Czasami mam wrażenie, że ujawniłaś nam je, tylko coś mi umyka. Nienawidzę tego stanu. Po prostu nienawidzę! Muszę się tego dowiedzieć. Choć z drugiej strony tradycyjnie pewnie moja wyobraźnia wszystko jeszcze ubarwia i dodaje rzeczy, których nie ma i nie było, ale do tego pewnie się przyzwyczaiłaś. Następnie Dorcas, korepetycje i Syriusz. Jak to dziwnie wszystko razem brzmi! Juz widzę jak nasz kochany Łapa siada i daje Dorcas wyjątkowo pomocne korepetycje. Jasne... Bądźmy naiwni :) Jestem ciekawa jak będą wyglądać takie korepetycje. Na pewno nie jak normalne lekcje. No i powrót Doriana. Szczerze to byłam zdziwiona. niby czytałam w opisach rozdziałów o jego powrocie, ale nie wydawało mi sie to jakoś realne, w sensie, że będzie miał jeszcze coś wspólnego z Rudą. A na ten cały projekt w życiu bym nie wpadła, a na pewno juz sie nie spodziewała. Tylko teraz tak zastanawiam się na słowami Jamesa. One się nie wzięły znikąd. To wszystko jest razem połączone i to wyjątkowo ściśle połączone. Tylko pytanie brzmi jak? I jesli Dorian naprawdę wykorzystuje tylko Lily, to go uduszę własnymi rękami, a później poćwiartuję. To jest Lily, a jej takich rzeczy się nie robi! No i scena z Jamesem i Lili. Na to nie ma słów! To było GENIALNE! Nie mogłam się oderwać. Nic więcej się nie liczyło dla mnie. W ogóle świat nie istniał. Tylko Jily. I uwielbiam, gdy to James jest wściekły, a nie Lily. Miła odmiana :) On naprawdę się o nią martwi. I nareszcie widać, że to nie jest zwykła znajomość. W końcu wszyscy wiemy, jak to się skończy. Niech to! Jestem zbyt ciekawska i niecierpliwa. Najchetniej drugą cześć przeczytałabym w tej chwili! No ale musze poczekać...
      Rozdział był perfekcyjny. Na pewno nienudny! Jak to niektórzy próbowali sugerować... :P Czekam z niecierpliwością na kolejna cześć.
      Pozdrawiam serdecznie :***

      PS: Chyba jednak nadal umiem się rozpisywać nie wiadomo o czym :D

      Usuń
    2. Z góry przepraszam, że dopiero teraz zabrałam się za komentowanie, ale naprawdę miałam urwanie głowy i... dobra, nie będę się nawet tłumaczyć, bo zawsze wychodzi mi to równie kiepsko :D. Zacznę od jednego wielkiego: dzięki dzięki dzięki dzięki dzięki za komentarz, bo za każdym razem podskakuje równie wysoko jak na nowy odcinek HoD'a na Twoje komentarze, a to naprawdę coś :*. Wiesz co jeszcze uwielbiam w Tobie? Te twoje mini dochodzenia przy każdym rozdziale, które nie dość, że świetnie się czyta, to potem fajnie analizuje i dochodzi do wniosku: "o kurde, ta dziewczyna ZNOWU ma rację w pewnym sensie" :D. Nie będę walić spoilerami na prawo i na lewo, ale powiem, że w tym co napisałaś jest dużo prawdy, która niedługo wyjdzie... ech, mącę jeszcze bardziej, prawda? Dobra, zamykam sie już.
      Uhuhu, nie ma szans, żeby Syriusz przyniósł na korki zeszyt, podręcznik i analizował każde słowo, to zbyt spokojne jak na niego. Syriusz na pewno znajdzie jakiś sposób, ale nie sądzę, żeby miał żyłkę pedagogiczną, chociaż gorszy niż mój nauczyciel od pewnego przedmiotu nie może być ;D.
      Cieszę się, że się podobało ;*.
      Jeszcze raz dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdeczniej :*
      Spóźnionych wesołych świąt <3
      Abigail

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Rozdział czytałam 2 razy! Taki jest świetny! I te Jily... ahhhhh <333333333333
      Koffana kocham cię za twoje Jily <3333333
      Ale muszę się streszczać... Zaraz bd szła z mamą do sklepu... Jak coś to podzielę kom xd
      Ale ja muszę zacząć od Jily, poprostu MUSZĘ<333
      Napisałaś ich frag, zgrabnie i przypomina mi troszku scenę z takiego jednego fajnego filmu, którego zapomniałam nazwę xd Chciałam go oglądnąć 2 raz i co? I nic, bo zapomniałam jak się nazywa xd
      I ta zazdrość Jamesa *.* To było takie słooodkie... Ale na serio! Też bym chciała mieć takiego faceta *,*
      <TUTAJ POWINNY BYĆ MARZENIA GŁUPIUTKIEJ TRZYNASTOLATKI, KTÓRYCH NIE NAPISZĘ, BO KAŻDY BY SIĘ W NICH POGUBIŁ, NAWET JA<
      Ok, Jily jest poprostu śliczne, że aż ślinka cieknie...
      Jedyne postacie, które mi się nie podobają, to:
      Mary
      Mary
      Mary
      Dorian
      Ta krowa Mary jest poprostu bezczelna! Jak ona śmie wypominać dziewczynom... Ach! Brak słów
      Ale była chamska w stosunku do Dori, to było masakrycznie chamskie!
      A Dorian na razie (według mnie) jest (chyba!) nie groźny. Ciekwawa tylko jestem o co chodziło mu z tym, że Mary i James są okropni. No Mary to wiadamo, ale James! W pupci chyba! Każdy tylko nie Mary!
      Dopra cd będzie nwm kiedy, ale bd na bank dzisiaj
      Idę!
      Pa,
      Wiatr

      Usuń
    2. Jestem!!!
      Nie wierzę co napisałm w poprzedniej części...
      Już się popraiwam xd
      Każdy tylko nie Mary!
      Powinno być
      Każdy tylko nie James!
      A nie Mary ;-;
      Dobra... przechodzimy do Dorrrrri <333 xd
      Ja ją bardzo, ale to bardzo lubię (jednak i tak bardziek wole Emmę). Bardzo się cieszę, że bd mogła kontynuować transmutację xd I uczyć się razem z Syriuszem... Fiu Fiu
      Dzieje się, nie powiem xd'
      I bd mogła być tym swoim wymażonym botanikiem<33
      Chociaż nie potrafię sobie jakoś jej w tej dziecinie wyobrazić...
      Piękności
      Wiesz, są nawet zabawne xd
      Polubiłąm je o ile nie bd są wtrącać w związek Jily xd
      Tak przy okazji rozdział króciutki, jeste przyzwyczajona że zawsze są takkkie długaśne, a ten jest nawet krótki ;p
      Dzięki za detyk, kochana ;*
      Wiatr^^

      Usuń
    3. Srebro dla Wiatrusia <333.
      Ach, jak ja uwielbiam Twoje komentarze, naprawdę <333. Są zawsze takie... emocjonalne i zawsze sprawiają, że mam banan na twarzy :D.
      Przybij pjonę, też ich nie lubię!
      A tak serio, to nie lubię Doriana. O tym chyba świadczy nawet imię, które mu dałam, ale jak już powszechnie wiadomo miewam napady szału tworzenia nowych postaci i wtedy jest... słabo. A do Mary jakoś tak się przywiązałam, bo ostatnio głównie skupiam sie na niej jak piszę i... może jakoś ją jeszcze wybielę, zobaczymy :D.
      Mogę ci powiedzieć, że Emmelina pojaiw sie w przyszłym rozdziale, wciąż na chwilę, ale coś z nią będzie. I specjalnie dla cb szykuję dla niej duży wątek w rozdziałach 22-23 ;*
      Krótki, prawda? Chyba najkrótszy w historii... tylko 23 strony, to się az w głowie nie mieści :D. Tak serio, to bd musiała się zrehabilitować drugą częścią, bo tak nie może być, że rozdziały na cztery fragmenty są brrr...
      3maj się :*
      Abisiek

      Usuń
  3. Trzecia - zaraz będzie komentarz :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział rzeczywiście mega długi, szczerze to chciałabym takie pisać, ale pewnie moi czytelnicy by mnie zabili xD
      Mary powinni wywieść na stosie albo gnojówce... nie! to nie ta bajka, może niech ktoś rzuci na nią jakiś urok, którego nie można będzie odwrócić :D już nie wspomnę o zaklęciu śmiertelnym.... -,- no ale nie bądzmy aż tacy wredni, przecież niedługo święta :P
      James widzę pokazuje pazurki :D i dobrze! haha wyobraziłam sobie tą scenę :P
      Co do Dorcas i Syriusza, to będzie mega wydarzenie i nie mogę się doczekać jak to będzie wyglądało - bo napewno coś się wydarzy :D Jeśli dodasz notkę jeszcze przed świętami/ sylwestrem/ nowym rokiem, to pewnie przeczytam po nowym roku - uprzedzam tylko :D ale przeczytam ! <3333

      WENY <3 ;*

      [plonace-serca]

      Usuń
    2. Przyznam szczerze, że ja chciałabym sie nauczyć pisać krótkie komy, ale nim bardziej staram się streszcząc, tym dłuższe to wychodzi, więc obydwie jesteśmy w kropce :*
      W sumie to faktycznie nie ta bajka, ale gnojówkę da się załatwić, a co tam :D.
      James musi nabrać charakteru, bo ma dziewczynę nie do przegadania, a przecież musi być jakaś dyscyplina :D.
      Dziękuję za komentarz i rownież życzę weny :*

      Usuń
  4. Jak wszyscy to wszyscy xD Czwarta!
    Jak przeczytam całość to obiecuje: komentarz będzie długi, jak cholera :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha zawiało grozą :D. Będę czekać i życzę powodzenia z czytaniem, bo to naprawdę nie lada wyzwanie :D.
      A ja lecę do cb, bo widzę, że jest tójeczka i to od dawna (jak mogła mi umknąć?)

      Usuń
    2. Dobra. Skończyłam czytać i oficjalnie stwierdzam, że... Właściwie to nie wiem co mam stwierdzić, więc stwierdzam, że napiszę komentarz i spróbuje w nim zawrzeć wszystko co zawrzeć chciałam. Ale zapewne ja, jak to ja - o czymś zapomnę (co zapewne będzie istotne) -,-
      Ogólnie to powinnam zacząć od czegoś negatywnego, bo tak się robi, żeby najpierw było źle, a potem takie wielkie happy, ale niestety (znaczy stety) nie wiem do czego się przyczepić. Więc przejdźmy od razu do etapu „happy”, dobrze? xD
      Zacznę od czegoś co mnie intryguje od początku. Czytałam gdzieś w zakładkach, że inspirujesz się serialami, więc pewnie gdzieś ktoś już to pisał w komentarzach, a ja się powtarzam, ale cóż... xD Główne postacie żeńskie są inspirowane na PLL, prawda? Głównie mi chodzi o Emmelinę, Marlenę i Mary. Co do Lily i Dorcas się nie wypowiadam, bo PLL oglądałam wieki temu i nie do końca wszystko pamiętam, więc nie chcę popełnić jakiejś gafy xD No ale jeśli chodzi o tą trójkę to jeśli pamięć mnie nie myli: Emmelina jest taką Hanną (bulimia), Marlena jest Emily (biseksualność, co prawda z tego co pamiętam Emily była homoseksualistką, no ale i tak… xD), no a McDziwka to taka Alison (wyśmiewanie się z Emmeliny i reszty dziewczyn… no wiadomo). A no i z tego co pamiętam Aria z PLL była artystyczną duszą, więc do niej mogłabym podczepić Dorcas, ale tego pewna nie jestem :P Mam rację? xD :D (Uwielbiam mieć rację!)
      A jak już przy bohaterach jesteśmy to wykreowałaś ich naprawdę świetnie, podziwiam, serio... Weźmy przykładowo Lily. Co prawda Twoja wersja jej charakteru jest zupełnie inna od tych, z którymi się spotkałam, ale naprawdę wielkie fanfary za to, że ta Lily z pierwszego rozdziału nadal jest tą Lily z rozdziału dziewiętnastego. Nie zmieniasz charakterów postaci w środku, trzymasz się tego co zaplanowałaś… No po prostu: Brawo xD
      I dalej jeśli chodzi o bohaterów. Nie lubiłam Emmeliny, ale ją polubiłam. Nie lubiłam Jo, ale ją polubiłam. No i cholera mnie wzięła, bo już nie miałam kogo nie lubić… a tu bach! Mary McDziwka przychodzi i już mam kogo nie lubić :D A teraz jeszcze Dorian… jego też nie lubię. Moja intuicja wyczuwa, że on coś knuje. A sio od Lily! xD
      Jestem też zachwycona fabułą. Nie ma tylko wielkiego loff i samych romansów, ale wplatasz inne (i ciekawe!) wątki ^.^ Siostra Jamesa, pogmatwana tajemnica rodziny Lily, która wyjaśniała się przez kilka rozdziałów, Jo i Isaac… Wielkie WOW *.*
      No i na koniec… Ubóstwiam scenki Jily, normalnie rozpływam się, jak James jest zazdrosny i chociaż wiem, że oni nie mogą się od razu zejść to cholera mnie bierze, bo chcę żeby byli razem. Grrr…

      Czekam na kolejny rozdzialik, życzę weny i żegnam xD
      Moony :3

      PS. Szczerze to wątpię, żebym napisała wszystko co chciała, ale cóż...xD

      Usuń
    3. Oczywiście, że o czymś zapomniałam... typowe xD
      Chciałam jeszcze raz zrobić wielkie WOW... długości rozdziałów są kosmiczne, ale... <3 Ja mogę czytać takie długaśne *.* Podziwiam serio... xD
      Teraz to chyba wszystko... xD
      Jeszcze raz weny,
      Moony ^.^

      Usuń
  5. Hej, hej, kochana :D
    Ja jak zwykle spóźniona, ale no cóż.. święta, przygotowania do wigilii, wszystko robi swoje, więc bardzo Cie przepraszam :c
    Jak tak sobie czytałam jeszcze raz ostatni rozdział i mój komentarz do niego, to zdałam sobie sprawę, że komentując Twojego bloga nadużywam słów "genialny, cudowny, świetny" i moja pani od polaka by mnie zdzieliła pewnie za te powtórzenia, ale cóż zrobić, po prostu brak mi słów, by opisać Twoje dzieło. Jest naprawdę pięknie (Szczególnie wątki Jilly, ale o tym za chwilkę ;))
    Widzę, że zmieniłaś całkiem wygląd bloga :) Jest... inaczej. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam. Szablon jest również bardzo ładny i... (to jest Lily, prawda?) ... jestem przekonana, że Lily nie ma "mechanical heart". Przecież jej serduszko bije tylko i wyłącznie dla Jamesa i gdy go widzi, to jestem przekonana, że nawet szybciej, więc nie może być mechaniczne, prawda? :)
    Lily (jeśli to oczywiście ona) to trochę inaczej ją sobie wyobrażam. Bardziej jak na wcześniejszym szablonie, ale i tak jest bardzo ładny.
    Póki jeszcze jestem przy ogólnym wyglądzie (?) bloga, to nie wiem czemu, ale nie działa mi zakładka "Postacie" i chcę zapytać, czy to tylko mi tak?
    Rozdział świetny, chcę WIĘCEJ!!!!
    Ach ten świat plotek.
    Dor będzie mieć korki z Syriuszem :D Już widzę, jak będą sie uczyć :P
    Mary jest... hmmm... nie lubię jej... jest po prostu podła. Jak takie COŚ może chodzić po świecie?! Nie rozumiem
    Ale przejdźmy rzeczy przyjemniejszych:
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    JILLY!!!!
    Dorianowi-dziękujemy, Jamesowi mówimy TAK!!
    Oczywiście, że ten "napuszony gumochłon" (bo rozumiem, że tu chodziło o Doriana ;)) NIE MA PRAWA chwytać jej za nadgarstki Lily, bo tylko JAMES MA PRAWO!!
    Co James zrobił Dorianowi? Jak w to wszystko wplątana jest Mary? Mam nadzieję, że wszystko szybko się wyjaśni :)
    Ach ta zaborczość Jamesa. Nie uważasz, że jest słodki? *.*
    Lily ma nie robić tego projektu z D. tylko z J. (choć niewiadomo, czy on wogóle będzie go robił w tym roku)! Ten pierwszy coś knuje. Ja to WIEM!
    Dobra, mogłabym tak w nieskończoność :)
    Ale muszę już lecieć :/
    Jeszcze tylko powiem, że zauważyłam parę błędów, ale myślę, że jeśli przeczytasz jeszcze raz, to na pewno je znajdziesz ;)
    Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejną część.
    Życzę Ci duuuużo, dużo weny na te święta i oczywiście, zdrowia, radości, szczęśliwej atmosfery i spełnienia wszyściuśieńkich marzeń i oczywiście dużo śniegu ;*
    Ściskam mocno ;*
    e_schonheit ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, dziękuję za komentarz <3.
      Mówiąc szczerze, to ten szablon ma charakter bardzo przejściowy. Wcześniejszy, który ustanowił rekord, tak długo tu gościł, zdążył tak mnie zmęczyć, że nie chciało mi się nawet szukać i rzuciłam ten, który chociaż prześliczny, to jednak lekko faktycznie nie pasuje do tematyki. Jutro jest jednak wielka graficzna impreza - urodziny Szablonownicy, gdzie - mam nadzieję - znajdę coś pasującego.
      Sprawa z Dorianem powinna wkrótce się wyjaśnić, a przynajmniej, no... w połowie się wyjasnić xD.
      Domyślam się, że jest nie kilka, ale mnóstwo błędów, ale do korekty nawet jeszcze nie siadłam i chyba nie zrobię tego w najbliższym czasie, ale dzięki, że mówisz :*
      Aha, i dziękuję za życzenia, tobie to samo, kasy, pociecy z przyjaciół, z rodizny, z chłopaka (jeśli masz ;>), najlepszych ocen, spełnienia marzeń, dużo radości, zdrowia, pociechy z życia i czego tam sobie jeszcze zażyczysz :*
      Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję za komentarz, który mnie naprawdę zmotywował <3,
      Abigail ;*

      Usuń
  6. Cały twój blog praktycznie rzecz biorąc pożarłam z zapartym tchem, robiąc przerwy tylko na tak niepotrzebne rzeczy jak sen, jedzenie, czy spacer. Kiedy tylko łapałam wi-fi na mojej ukochanej komóreczce, lub miałam dostęp do laptopa właziłam na twój blog. Dzięki temu moja rodzina jednogłośnie okrzyknęła mnie typowym dzieckiem XXI wieku.
    Od razu uprzedzam, że nie piszę długich komentarzy. W zasadzie mało kiedy piszę komentarze. Jako że język angielski lepiej oddaje to jaka w tym jestem, użyję angielskiego. I'm suck in this. Po prostu niczym ninja cicho oddaję cześć autorom zachwycając się tym, co piszą. Trzeba jeszcze dopowiedzieć, że jestem sklerotykiem - przeczytam blog, zachwycam się. A potem, kiedy przychodzi nowy rozdział nie pamiętam o czym był ten blog. Muszę więc go czytać od nowa. Jestem też leniem, więc zazwyczaj mi się nie chce. I tak to się kończy.
    Mogę cię zapewnić, że u ciebie tak nie będzie.
    Stworzyłaś tak ciekawą historię, że po prostu nie mogę przestać o niej myśleć. Szlag mnie trafia kiedy przeczytałam zakończenie tego rozdziału, bo nie wiem co jest dalej. Szlag mnie trafia, bo nie wiem co jest z Jo i Jordanem. Szlag mnie trafia, bo chcę wiedzieć o co chodzi z Dorianem. Szlag mnie trafia, bo chcę żeby Lily i James w końcu byli razem. Szlag mnie trafia, bo nie wiem czy szczęśliwym przypadkiem na Mary nie spadnie jakiś fortepian podstawiony przez Syriusza. To by było fajne.
    Oprócz tego, muszę ci przyznać, że mimo tak wielu zmian w kanonie *nie mogę znieść dużych zmian w kanonie) twój blog jest świetny. Po prostu nie rzuca mi się to w oczy tak jak zazwyczaj, pasuje to do całości twojego bloga.
    Szacun za to, że James i Syriusz NARESZCIE są przedstawieni takimi, jakimi byli! Zawsze jak czytam blogi, to James jest uroczym chłopaczkiem, a to Lily jest tempą ślepą dzidą. A on no był dupkiem. Nawet ja sama mimo tego, że o tym wiem nie potrafię go tak opisać.
    Trzeba jeszcze pochwalić twoją fabułę - wymyśliłaś coś ciekawego, akcja się kręci. Nie tylko Lily i jej problemy miłosne w stylu "Lubię Jamesa, czy go nie lubię?", a obok skacząca Dorcas "Kocham Syriusza, dlaczego on mnie nie?". Wiem jak trudno jest wymyślić tak ciekawą fabułę, bo sama się nad tym głowię. Respect, serio.
    Tylko jedna uwaga (muszę się czegoś czepić, bo jakby to było xD) - nie zmieniaj tak często szablonów. Po szablonie poznaje się bloga, więc lepiej mieć ten sam. A ten twój z patronusem jest po prostu czarujący, zostaw go sobie :3
    A teraz moja chwila chwały, bo oto jest najdłuższy komentarz jaki napisałam w całym swoim piętnastoletnim życiu! *wybacz, musiałam się pozachwycać xD*
    Pozdrowionka od Padfoot. ♥

    PS. Niczym jedna w mew z "Gdzie jest Nemo?" będę cię gonić krzycząc "Kiedy rozdział?!" xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak już jesteśmy w temacie Nemo, to gdy zobaczyłam twój komentarz miałam minę jak rybka Dory, tylko bardziej głupią. Coś takiego:
      http://31.media.tumblr.com/92a03d921185b0b25d77e127c7c366a2/tumblr_ncsmjdjxW51rvhqlvo6_500.gif
      Nie dość, że moje serduszko puka w rytmie czacza za każdym razem jak jakaś nowa duszyczka wpada na bloga, to jak widzę, że się rozpisała to już w ogóle dostaje apopleksji.
      I nie pisz mi, że nie umiesz pisać długich komentarzy, bo umiesz kurna i to baardzo długie. W dodatku na temat, co dla mnie jest niepojęte (chociaż ja zwykle pisze dłuuugaśne komentarze, to sa one chaotyczne i generalnie o wszystkim oprócz rozdziału).
      Napisałaś tak dużo miłych rzeczy, że odniosę się nimi również po angielsku, chociaż na niższym poziomie:
      *blush*
      Odniosę się jednak do wzmianki o Jamesie i Syrim, bo nie ukrywam, że dla mnie kreacja bohaterów jest najistotniejsza, a jak ktoś ją chwali to jestem po prostu w Nibylandii, co tu ukrywać :D. James niewątpliwie dupkiem był, dupkiem jest i dupkiem pozostanie przez x czasu, bo nie mam zamiaru zaserować takiej taniej metamorfozy ekspresówki, gdzie w ciągu jednego rozdziąłu przegląda na oczy. I cieszę się, że wiadać tą jego hmm... umierkowaną dupkowatość, bo za dużo to też nie zdrowo :D.
      Jeszcze raz więc - dziekuję bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo za komentarz, wgl NIE krótki. Dziękuję :*
      Pozdrowionka :*
      Abby
      PS. Niczym Nemo teraz nagle zniknę xD. A tak poważnie, to powinien się wkrótce pojawić. Mam w tym roku tak szybciucho ferie, że właściwie nie sądzę, żebyśmy cokolwiek zaczęli robić i będzie luzik :D. Przypuszczam, że jednak wezmę się w garść i walnę go do środy, bo odzyskałam kompa po zalaniu i nie mam żadnych wymówek już.
      3maj się jeszcze raz ;*

      Usuń
  7. Mogę pomarudzić? Mogę? Dziękuję:) Bardzo mała czcionka, nie wiem czy ty taką ustawiłaś czy Blogger zwariował jak u mnie, ale moje biedne zmęczone oczka nie dawały rady i musiałam przerywać czytanie! PRZERYWAĆ CZYTANIE! Taki cudowny, pełen ważnych wydarzeń rozdział, a ja musiałam robić sobie przerwki:/ No, co to, na stanik Morgany jest!
    Ponarzekałam - dziękuję.
    Siódemka to zdecydowanie mój najszczęśliwszy numerek, Piękności miały ogromny zaszczyt obchodzić rok `77. Ale do rzeczy!
    Aaa tak tu je traktuję pobłażliwie, z przymrużeniem oka,a one takie cuda wymyślają. Słodycze wybielające zęby, kto by pomyślał!
    Dobrze, teraz już serio : Do rzeczy!
    Może i plotki Piękności nie miały zbytniego wkładu i ładu w wydarzenia z życia bohaterów, aleeeeeeee genialnie nadają rozdziałowi smaczku:) Wyczekiwałam tylko kąśliwych uwag i niezbyt wybrednych żarcików z ich strony na tematy powszechne w Hogwarcie, czyli Jilly i Doriusz:) Pragnę powiedzieć, że mój siódmy zmysł podpowiada mi, że ulotki, które rozwieszały ginęły w morderczych dłoniach Evans XD
    "Wszyscy przecież wiedzieli, że była ona w stosunku do niego nie w porządku, często posuwała się do szantażu i nadała ich relacji toksyczny charakter. Na miejscu Jamesa trzymałaby się od takiej osoby z daleka, i nie mówiła tego z zazdrości, ale z… troski."- ewidentne potwierdzenie szaleńczej miłości Lily do Jamesa, no bo kto normalny (załóżmy, że Lily posiada w jednej milionowej części swojego umysłu pokłady normalności), zakochany nie troszczyłby się o obiekt swej miłości, prawda?
    "Finałem tego było przyznanie przez Evans w Sylwestra, że w sumie ostra wymiana zdań z Potterem jest zabawna, a teraz, w styczniu, wszystko to przybrało niespodziewany obrót." - kolejny dowód. Podoba jej się obecna sytuacja, lubi wybuchy namiętności spowodowane gniewem między nią a Potterem, z drugiej strony która by nie lubiła, jakby przystojny, seksowny facet rzucał się na nią i wciskał w ścianę, jednocześnie całując jak zwierzak. Oczywiście dowiodłam wcześniej o znikomych, aczkolwiek istniejących, normalnych zakamarkach evansowego mózgu.
    Ostatnia scena, majstersztyk (jak Dębowe w reklamie), jak on się tak na nią rzucił, to matko aż mnie ciary przeleciały po plecach, i to dwa razy od góry do dołu i nazat :D Jest taki mięski i słodki! czytałam to chyba ze sto razy! GENIALNE, CUDOWNE, NIESAMOWITE!
    Mimo całej cudowności rozdziału: GDZIE JEST SYRIUSZ?
    Tak się uzależniłam od jego ciętej riposty (zwłaszcza gdy rozmawia z Mary) i podpuszczania (zwłaszcza Mary), manipulowania (zwłaszcza Mary), arystokratycznego kąsania wybitnymi docinkami (zwłaszcza Mary) i wkurwiania wszystkich w ogół (zwłaszcza Mary), mam niedosyt jego mistrzowskiego języka:) (jakkolwiek by to nie zabrzmiało :D)
    Nie mogę się doczekać jego KOREPETYCJI z Dorcas :D
    I na koniec:
    Dorian?! WTF?! Po co? Na co? Dlaczego? Serio, transmutacji ją będzie uczył?
    Kolejna przeszkoda na drodze do szczęścia L i J :(
    Aa zapomniałabym uwielbiam to jak nie idealizujesz Jamesa, ja tak nie umiem, wiem, że był ogromnym dupkiem, mimo szczerych chęci zawsze znajduję w nim coś pozytywnego. Dla przykładu: James jest dupkiem, bo znęca się nad młodszymi, ale jest przystojny i staje się już mniejszym dupkiem, taką połową dupka, czyli PÓŁDUPKIEM!
    Więcej nie piję przed komentowaniem, obiecuję!
    Koniec moich nudnych wywodów!
    Pisz szybko następny, bo pamiętaj - wywołam rebelię! Będę Waszym Kosogłosem itp. itd. i te takie podobne sprawy! XD
    Pozdrawiam! Papatki, całuski

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajnie opowiadanie:) Historia wciąga i nie można się oderwać. Czekam na kolejne wpisy. Obserwuję i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie bardziej pikantnie:)

    Fantazyjna
    mysli-bez-cenzury.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Theme by Lydia Credits: X, X