3.05.2014

15.1. Boże Narodzenie

Poprzednio:
Podczas spotkania Łowców Śmierci Jo zagaduje do Regulusa. Jej przyjaciel z dzieciństwa, Isaac, postanawia na własną rękę zdobyć medalion należący w przeszłości do matki Lily. Włącza do swojego planu Marlenę McKinnon, a Evansównie każe spotkać się z nim w Zakazanym Lesie razem z tymże przedmiotem. Lily dowiaduje się, że Jo jest jej siostrą.

Gdyby każda noc w naszym życiu mogła być jak noc Bożego Narodzenia, rozjaśniona światłem wewnętrznym...
-Roger Schütz

Boże Narodzenie 1959, Cokeworth, Surrey

        Lissa Prince, rudowłosa barmanka w klubie muzycznym Evansów, nalała duży kufel piwa Ethanowi i uśmiechnęła się słodko, trzepocząc rzęsami. Chłopak był synem jej pracodawcy, a po trzyletnim etacie w Cubie, zdążyła całkiem się z nim zaprzyjaźnić, tym bardziej, że byli z tego samego rocznika.


              Tyle tylko, że ona skończyła Hogwart i przyjęła mugolską pracę, żeby jakoś wesprzeć swoją matkę charłaczkę po śmierci ojca, a on mugolem się urodził i pół roku temu ukończył Królewską Akademię Muzyczną w Londynie, dlatego prócz wieku różniło ich niemalże wszystko. Pewnie głównie przez to, że nie mieli za wiele tematów do debatowania, w końcu każda konwersacja schodziła na Lukrecję.
                Kobieta ta od Lissy i Ethana była starsza o niemal dziesięć lat (o czym chłopak, naturalnie, nie wiedział), ale przyjaźniła się z siostrą dziewczyny, Eileen, i razem z nią mieszkała w dormitorium. Lissa niespecjalnie ją lubiła, pewnie dlatego, że niesamowicie żenowała ją wyniosłość pani Prewett, a także to, że zachowywała się bardzo nieodpowiedzialnie. Najpierw, wypatrzyła sobie Ethana Evansa jako potencjalną zdobycz, związała się z nim, wyznała mu, że jest czarodziejką (świat byłby o wiele bezpieczniejszy, gdyby ludzie zaczęli liczyć się z tym, komu zdradzają swoje prawdziwe ja, pomyślała z przekąsem barmanka) i rzuciła. Potem ożeniła się z tym bogaczem, Ignatiusem Prewettem, niby to z przymusu, ale można śmiało w to wątpić, biorąc na uwagę fakt, że zaledwie miesiąc po ślubie Lukrecja zdała sobie sprawę, że jest w ciąży. Kiedy rodziła się Jo, kobieta niespecjalnie się nią interesowała, a nawet wróciła do nawiedzania Ethana, pomimo tego, że się ożenił i miał córkę Petunię.
                Mary Oldisch (Lissa nie potrafiła przyzwyczaić się do nazywania jej per Mary Evans), żona Ethana, szczerze mówiąc też nie należała do jej ulubionych osób. Jasne, była niezwykle piękna, utalentowana i sławna przez te swoje role na West Endzie, ale wywyższała się jak mało kto i mieszała osoby, które w jej mniemaniu nie są warte zainteresowania (czyli te, które nigdy nie dostały musicalowej roli) z błotem. Słowem- Ethan nie miał szczęścia w małżeństwie, ani ogólnie w miłości. W dodatku był koszmarnie kochliwy, a więc kiedy Lukrecja Black, teraz już Prewett, ponownie wtargnęła w jego życie, nie mógł się dłużej opierać. Zdaniem Lissy cały ten trójkąt był bynajmniej śmieszny i przypominał dobrą operę mydlaną, które tak uwielbiała oglądać jej siostra, więc za każdym razem gdy widziała któreś z tej trójki w klubie, zagadywała i starała się pozyskać jak najwięcej plotek, które potem mogła przekazywać dalej i dalej, bowiem temat Evansów nigdy się w Cokeworth nie nudził. Wzbudzili sensację przeprowadzając się kilkanaście lat temu z Alabamy, i wzbudzali ją do dzisiaj.
-Spacerowałam niedawno po Haymarkecie w Londynie- zagadała Ethana- i zobaczyłam zapowiedź Pułapki na myszy z Mary jako Miss Casewell. Główna rola uciekła jej sprzed nosa, co?
                Evans podniósł głowę i jęknął głośno.
-Narzeka dzień i noc, wiesz? Twierdzi, że dłużej nie zdzierży tego obłąkanego reżysera i odejdzie. Pewnie tego jednak nie zrobi, bo skończyły jej się propozycje ról.
-To słabo- skwitowała, po czym wyciągnęła szklankę i nalała sobie do niej heinekena. –Mogę liczyć na darmowy bilet na premierę, co nie?
-Pewnie nie- mruknął nieprzytomnym głosem blondyn. –Mary nie skombinowała biletu nawet dla mnie. Mówi, że za takie dawanie sobie po koleżeńsku potrącają jej z pensji- wywrócił oczami.
-Więc nie zaprosiła nawet Lukrecji?
-Ona nie zna Lukrecji- przypomniał jej chłopak i wymownie postukał się w głowę. –Wolałbym nie wiedzieć, co by było, gdyby było inaczej. W sensie… Lukrecja pewnie zaczęłaby do niej strzelać. Albo grzmotnąć tymi… zaklęciami- wbił wzrok w blat lady.
-Dawno jej tu nie widziałam- kontynuowała temat Lissa. –Czy wszystko u niej okej? Ignatius chyba jeszcze nie wrócił z tej swojej całej wypra…
-Nie, nie. Nie wrócił. A Lukrecja jest… niedysponowana- odparł i wziął wielki łyk piwa. –Unika Cokeworth. I Londynu. I Anglii.
-Dlaczego jest niedysponowana?- spytała z niekrytą ciekawością. –Zachorowała czy groszopryszczkę, czy co?- zażartowała i dała mu kuksańca w bok, ale, ku jej zdumieniu, Ethanowi nie udzielił się jej dobry humor. Coś naprawdę  musiało się wydarzyć.
                Blondyn głośno przełknął ślinę i śmiało pociągnął ze swojego kufla z budweiserem, po czym nachylił się ku Lissie i szepnął jej do ucha dwa słowa, które dosłownie zwaliłyby ją z nóg, gdyby nie podparła się ręką o ladę:
-Jest w ciąży. 
-CO?!- jej butelka piwa spadła na podłogę i rozbiła się głośno, tak, że cały klub spoglądał teraz w ich stronę, wymieniając się uwagami.
                Blondyn westchnął, niezażenowany jej gwałtowną reakcją.
-Ale to nie jest najgorsze- kontynuował i znowu wziął wielki haust piwa do ust.
-Nie? Jak to nie? Mary chyba o tym nie wie, co?
-Nie. Nie wie.
-Ja… Nie rozumiem
-Bo widzisz, sęk w tym- odparł, przeczesując sobie nerwowo włosy- że nie tylko ona.
                Kolejna szklanka wyślizgnęła się dziewczynie z rąk. Ukradkiem wyciągnęła różdżkę i naprawiła przedmioty. Ethan znieruchomiał, przyglądając się w niezwykłym skupieniu swojemu kuflowi.
-Ale Mary ma przecież premierę…- wydukała cicho i spojrzała na kompana z niedowierzaniem. –Przecież… Dlatego się nie pokazywała... ostatnio. I ty się nie pokazywałeś. I… Lukrecja… O, matko.
-Tak- przytaknął. –Zareagowałem podobnie. Jest tylko dublerką w Pułapce na myszy, chociaż miałem ci tego nie mówić. Zbliża jej się termin, więc już wróciła do kariery… Wiesz, jaka jest narwana. Na premierze może jej nie być, ale następne spektakle ma zaplanowane… chyba dwa pierwsze w miesiącu i trzy na końcu.
                Chłopak mówił coś jeszcze, ale Lissa dłużej go nie słuchała. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia, jak się zachować po usłyszeniu takich rewelacji. Na co dzień należała raczej do społeczności miejscowych plotkar, a gdyby tylko puściła w obieg taką nowinę, jak to, że Ethan Evans spodziewa się podwójnego potomstwa, Cokeworth nie znalazłoby innego tematu do Gwiazdki za pięć lat. Z drugiej strony poczuła, że trochę szkoda jej Ethana Evansa, mimo że niezły był z niego babiarz. Lukrecję kochał od zawsze, ale z Mary miał córkę, dom i małżeństwo, więc nie miała pojęcia, którą z nich wybierze. Przełknęła głośno ślinę.
-Stacy! Zastąpisz mnie na momencik, co nie?- krzyknęła do dziewczyny, która obecnie zmywała podłogę pod jednym ze stolików. Ta widząc, że kim rozmawia, natychmiast porzuciła sprzątanie i, sugestywnie poruszając brwiami, wskoczyła za ladę. Chyba do tej pory nigdy nie miała tyle wigoru do pracy.
                Lissa westchnęła i rzuciła w jej stronę poplamioną kelnerówkę, po czym ruszyła do pierwszego wolnego stolika, ciągnąc za sobą Ethana.
-Kiedy ma termin?- spytała, kiedy już się rozsiedli.
-Która?- spytał z rezerwą chłopak, jakby było mu wszystko jedno.
                Lissa zawahała się.
-Lukrecja. I Mary.
-Luty. Obydwie.
                Rozdziawiła usta z szoku i oburzenia. Czy on pogrywał sobie z nimi w tym samym czasie? Ludzie nie mają już za grosz pojęcia o przyzwoitości.
-Ethan- skarciła go, ale i tak w jej głosie słuchać było nutkę ekscytacji, jak u nastolatki.
-Nie oceniaj mnie- mruknął. –To wszystko bardzo skomplikowane… Ja… tak jakby zerwałem z Lukrecją, a wtedy ona wyskoczyła z tą ciążą, a Mary zrobiła to samo… Wiesz, jakie to było piekło, Lissa? Wiesz?
                Pokręciła głową, na znak, że nie ma ani pojęcia, ani wystarczająco bujnej imaginacji, żeby sobie coś takiego wyobrazić.
                Zapanowało milczenie. Stacy przyniosła im po cappuccino, ale żadne z nich nie miało ochoty ani na kawę, ani na dokończenie swojego piwa na koszt firmy. Lissa parę razy odchrząkała i otwierała buzię, by wszcząć swój gderliwy monolog, ale za każdym razem z jej ust nie wylatywały żadne znane człowieczemu uchu dźwięki. W końcu, kiedy pierwszy szok opadł, barmanka uśmiechnęła się pocieszająco i spytała:
-Znasz już płeć?
-To prawdopodobnie dziewczynka- odparł. –W obu przypadkach. Ale Lukrecja zrobiła sobie jakiś eliksir sprawdzający, a wiesz, że nigdy nie była w tym za dobra, więc może…
-Może doczekasz się chłopaka- dopowiedziała Lissa i uśmiechnęła się nieśmiało.
-Może.
-Wymyśliłeś już jakieś imię?
                Ethan parsknął cicho i trochę ożywił się tym pytaniem.
-Jestem za Annabeth, ale teściowa twierdzi, że to zbyt amerykańskie, wiesz, jaka to oszołomka- wzdrygnął się, na samą myśl o Agnese Oldisch. –Za to kazała nam nazwać jej wnuczkę po włosku, bo udało nam się jakoś ochronić przed tym kataklizmem Petunię.
-A co proponowała?
-Giovannę- zaśmiał się cicho. –Nawet powiedziałem o tym Lukrecji, ale ona twierdzi, że to odpowiednik imienia Joanne, więc zbyt podobne do jej i Ignatiusa Jo.
-Ale nie nazwiesz jej tak. W sensie, Giovanna- zaśmiała się, wiedząc, że Ethan szybciej skoczyłby z London Eye, niż poparł w czymś swoją teściową.
-Nie…- przyznał. –Spytałem się Ryana, bo chcę zrobić z niego ojca chrzestnego do… dziecka mojego i Mary- uściślił, trochę tym skołowany –a  on zaproponował Lily. Mary się podoba, wiesz, ona ma obsesję na punkcie imion powiązanych z kwiatami. Lily… Petunia… Rose… Daisy…
-A co z Lukrecją?- przerwała mu. –W ogóle z nią o tym gadałeś?
                Ethan westchnął, jakby ciężko było mu odpowiedzieć na to pytanie. Rozmawiał co prawda ostatnio z Prewett, ale ta co chwila zbywała go z pytań o dziecko takimi odezwami jak: „na pewno nie będę pytać cię o zdanie” albo „zamknij się już, bo zaraz pójdę pokazać się twojej żonce”. Coś jednak wiedział…
-Była za Hestią- odparł. –Albo Ateną. W sensie, za jakimś mitologicznym imieniem. To chyba jakaś rodowa tradycja.
                Lissa kiwnęła głową. W Hogwarcie dzieciaki od Blacków często odznaczały się tak dziwnymi imionami jak „Hefajstos” albo „Junona”.
-A jak nazwałbyś chłopaka?- wypaliła.

  
Siedemnaście lat później, trzy dni do Bożego Narodzenia, Hogwart, gdzieś w Szkocji.

                -Masz to?- spytała córka Lukrecji, Jo Prewett.
                Regulus spiął się cały, po czym, z wyraźnym wahaniem, wręczył dziewczynie flakonik pełny przeźroczystej cieczy. Korek zaklejony był złotkiem, więc nawet Jo nie sprawdzała, czy chłopak nie dosypał czegoś do środka. Uśmiechnęła się promiennie i schowała buteleczkę do kieszeni spodni.
                Przyjrzała się po raz ostatni w lustrze i z uśmiechem odnotowała, że wygląda strasznie mugolsko. Dżinsowe spodnie z rozszerzonymi nogawkami, które nazywano, jak twierdził Regulus, dzwonami, wyglądały co prawda dość śmiesznie w zestawieniu z górną częścią hogwarckiego mundurka (dziewczyna odmówiła ubrania się w koszulkę ze znakiem Stonesów, a młody Black nie mógł znaleźć nic innego), ale ważne, że przynajmniej odrobinę wtopi się w żałosny tłum, kiedy spotka się ze znajomymi w tej ruderze w Cokeworth. Jak wszyscy będą ją podziwiać, kiedy zabierze ze sobą medalion! Jak wszyscy będą jej gratulować! Jak wszyscy się zdziwią, kiedy dowiedzą się, że przechytrzyła samego Isaaca Monroe, syna Mistrza Zbrodni.
                Co roku któreś z młodszych z patronatu organizowało parapetówę w jakiś starych melinach, gdzie mogli spokojnie kontynuować swoje porozpoczynane plany, jak obejść wszystko, wszystkich i odbić swoich z Azkabanu. Oprócz tego miło było powspominać sobie stare, złe czasy ze starymi, fałszywymi przyjaciółmi. Co prawda prawie każda taka Sylwestro-Wigilia (bo co roku balanga odbywała się o innej porze) miała potem opłakane skutki, ale to z kolei kolejny materiał na ckliwe wspominania w roku kolejnym.
                Pamiętała dobrze imprezę sprzed dwóch lat, kiedy to jeszcze Tony był wśród nich. Trochę im wszystkim odbiło i zaatakowali jakąś dziunię, która przechodziła się w środku nocy po uliczkach Manchesteru. Chcieli potrenować świeżo nabyte umiejętności ligilimencji i chyba trochę przesadzili, bo owa dziewczyna kompletnie ześwirowała. Straciła panowanie nad swoimi mocami i zaatakowała przypadkiem Deana, jednego z jej najbliższych znajomych. Nie przeżył tego. Do dziś żadne z nich nie wie, czy zabiła go interwencja tej dziewczyny i pojedynek, który się między nimi pojawił, czy też zapędzenie się w czarną magię, bo to on przesadził wtedy najbardziej.
Potem ta dziewczyna popadła w jakiś nałóg, czy coś takiego… Jej umysł nie mógł tego wszystkiego przyswoić, a ona zapominała o tej nocy jedynie na dragach albo wódce. Jo nawet ją spotkała w Hogwarcie, wyglądała jak półtora nieszczęścia. Całe szczęście, że jej nie pamiętała, a właściwie to zapomniała większość szczegółów z  tamtej nocy, no, może oprócz tego, że kogoś zabiła i Tony’ ego, którego ze względu na pochodzenie ciężko zapomnieć. Chłopak trafił do psychiatryka, potem ona i Isaac go odbili, a teraz chyba trafił do kolejnego…
Z zamyśleń wyrwał ją głos Regulusa:
-Po co ci tojad?- spytał, kiedy dziewczyna zaczęła pakować dziwne rzeczy do papierowej, recyklingowej torebki. –I proszek Fiuu? I co się stało z twoją różdżką?
                Jo westchnęła żałośnie i spojrzała na bezwładny patyk, który wykrzywiony był pod dziwnym kątem i złamany w kilku miejscach. Kto by pomyślał, że kiedyś nim czarowała.
-Miałam niemiłe starcie z twoim bratem- mruknęła, z niekrytą niechęcią w głosie. –Dobraliśmy się dzisiaj w pary na OPCM’ ie, a on przypadkiem mi ją złamał- wywróciła oczami. –Trudno. Kupię sobie nową, kiedy wszystko będzie już gotowe. Nie sądzę, żebym potrzebowała ją na chybcika… A zresztą, przecież idziesz ze mną. Będę korzystać z twojej różdżki.
                Regulus chciał powiedzieć coś, że wcale z nią nie idzie, ale jakoś odechciało mu się robienia scen. Szósty zmysł podpowiadał mu, że cała ta organizowana przez Prewett wycieczka nie zakończy się pomyślnie, ale i tak bardzo korciło go, żeby wziąć w niej udział. Może i wolałby uniknąć łażenia za nią i potulnego użyczania swojej różdżki, ale w inny sposób raczej nie dowiedziałby się, po co takiej dziewczynie mugolskie ciuchy i gwizdnięty Slughornowi tojad. No chyba, że odpowiednio by ją podpuścił…
-Wciąż nie odpowiedziałaś, po co ci tojad- zauważył.
-Ty nie rozumiesz- westchnęła Jo i przetarła dłonią zmęczoną twarz. –To była kwestia czasu, zanim Isaac wydusiłby z niej, gdzie jest medalion. Powierzyłam mu to zadanie, a sama skupiłam się na odebraniu go z jego łap- wyjaśniła, jakby z góry zakładała, że wie, do czego pije. Regulus zmarszczył brwi, głowiąc się, kim może być „ona”, „Isaac” i co to za medalion.
-Ale co to ma do…
 -Tojad go załatwi. Isaaca- uściśliła. –Ja wiem, że samowolę to on ma niezłą, ale nawet taki typ nie da rady w noc przesilenia, zachować zmysły… Tojad wystarczająco go zdekoncentruje.  Czasem naprawdę się cieszę, że jest zmiennokształtnym.
                Ostatnie tygodnie Jo spędziła na doszlifowywaniu swojego ostatecznego planu, który, jeżeli nie wypali, na pewno przekreśli wszystko. Po raz pierwszy od początku swojej misji zastanowiła się, co zrobić po przejęciu medalionu, bo przecież wiadomo, że Isaac jakoś go zdobędzie. Musiałaby wprosić się w łaski Lily Evans, a tego na pewno nie da rady zrobić bez podstępu. Trzeba przyznać, że dziewczyna dawno nie miała takiego ciężkiego orzecha do zgryzienia. Rozwiązanie problemu przyszło do niej nagle, praktycznie we śnie, ale niewykluczone, że ktoś bawił się z nią w legilimencję. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że przecież kiedyś rozmawiała na ten temat ze swoimi, a Tony, ten sam Tony, który teraz gnije w mugolskim psychiatryku, wpadł na coś okrutnego, ale zarazem skutecznego i bezbolesnego… z ich strony.
                Doszła jednak do wniosku, że Isaac na to nie pójdzie, więc musi wszystko samemu załatwić. A skoro musi działać w ukryciu, najlepiej chwilowo unicestwić przeciwnika.
                Regulus zmarszczył brwi.
-Nie za bardzo to rozumiem.
-Jest dużo rzeczy na tym świecie, których już nie zrozumiesz- skwitowała dziewczyna. –I nie musisz. Ważne, że pożyczysz mi za moment swoją różdżkę i wtedy…
-Wolałbym wiedzieć, co z nią zrobisz- uparł się. –Skoro według ciebie i tak nie zrozumiem, to co ci szkodzi wytłumaczyć mi swój tok myślenia?
                Jo mierzyła go przez chwilę nieprzychylnym spojrzeniem, a tuzin różnych złośliwych odzywek pchał się jej do ust. W końcu jednak poddała się i z głośnym westchnieniem kontynuowała swoje mówienie od rzeczy:
-Isaac ma trochę inny cel niż ja, chociaż z grubsza dążymy do tego samego. Chcę, żeby zrobił za mnie czarną robotę, potem otumanię go tojadem, gwizdnę medalion i jadę do Cokeworth, gdzie w tym roku moi znajomi organizują „sabat”. Zanim do tego dojdzie, muszę pomóc mojemu przyjacielowi wydostać się z wariatkowa i razem zrealizujemy porąbany plan, którego Isaac na pewno nie poprze, a którego finał planuję na sabat- skończyła i wzięła głęboki oddech. –Zadowolony? 
-Nie do końca- przyznał chłopak i palnął: -Dlaczego uważasz, że ten kolo… Isaac nie poprze twojego… porąbanego planu?
-Ponieważ wiem, że zabierze nam medalion- zbyła go, ale widząc jego spojrzenie pełne pretensji, jęknęła: -Chce go oddać Voldemortowi, okej?- wycharczała, niezbyt tym zadowolona. –Sądzi, że nie damy rady go użyć ani rozpracować samemu, a ja wiem, że jeśli On go przejmie, to już się z nim nie zobaczymy.
-Czyli on jest… Śmierciożercą, tak? Wtyką Czarnego Pana? Myślałem… że sama jesteś po jego… po ich stronie- wydukał z siebie Regulus. Jo spuściła wzrok i nadgryzła wargę.
                Bardzo ciężko było wytłumaczyć komuś jej poglądy i stronnictwo, ponieważ dziewczyna nie była ich do końca pewna. Niby współpracowała z niektórymi Śmierciożercami i dostała te całe swoje zadanie, by pomagać w werbowaniu uczniów, uczyć czarnej magii i szpiegować, ale niespecjalnie ją wykonywała. Okropnie nie znosiła, gdy ktoś się nią wysługiwał, a to wszystko, co ona i jej znajomi przeszli przez Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać…
                Nie, to zdecydowanie nie była krótka historia. I nie taka, którą opowiada się przypadkowym ludziom, jak Regulus Black. Generalnie nie powinna mówić mu połowy tego, co już wypaplała. Chyba powinna znaleźć sobie jakąś przyjaciółkę, bo zaczyna zwierzać się ze swojego życia obcym.
-Nie. Nie jest Śmierciożercą. I ja też nie.
                Narzuciła na barki szary płaszcz, związała włosy z kucyka i odgarniając niesforne kosmyki z czoła, oznajmiła, że jest gotowa do wyjścia. Chłopak spakował do kolejnej recyklingowej torebki kilka eliksirów z zestawu kryzysowego, delikatnie odłożył tam też swoją różdżkę i trochę mugolskiej kasy, w której się nie orientował, ale Jo, po długich oględzinach, doszła do wniosku, że mają ze sobą pięć funtów.
                Po cichu wycofali się z jej dormitorium, a potem Pokoju Wspólnego i zamku, kierując się do Zakazanego Lasu. Jo co chwila marszczyła brwi i wyglądała, jakby próbowała coś podsłuchać.
-Isaac jest chyba strasznie podekscytowany- mruknęła bardziej do siebie, niż niego. –Jeszcze nigdy nie było słychać jego myśli tak wyraźnie. Wiem, gdzie spotka się z tą rudą szlamą. No, chodź, Black!
                Reg pokręcił głową, wyrywając się z zamyśleń i pognał za dziewczyną.
-Skoro twój kumpel nie jest na usługach Czarnego Pana, to po co chce oddać mu to coś, o co tak walczycie?- wypalił.
                Jo wywróciła oczami.
-Powiedziałam, że nie jest Śmierciożercą. Nic nie wspominałam o tym, że nie jest na usługach Voldemorta.
-A to…
-Nie- przerwała mu, jakby wiedziała, o co chce zapytać. –To nie to samo.
                Strasznie było jej żal zarówno Isaaca, jak i Prim, i innych, których więził, ale tylko z medalionem mieli szansę cokolwiek odkręcić. Tylko z nim może udać im się nareszcie załatwić Trevora, oczyścić jej ojca i resztę niesprawiedliwie zesłanych do Azkabanu, no i w końcu odbić resztę, jeśli w ogóle jeszcze nie zginęli w niewoli u Czarnego Pana. Taka powinna być kolej rzeczy. Taki był pierwotny plan. Isaac nie może sobie go zmienić tylko dlatego, że się zakochał.
-Co  się stało, że jest u niego na usługach?- dobiegł go głos młodszego Blacka. Jo przez chwilę milczała, ale w końcu kontynuowała swoją opowieść:
-To… Ja chcę tylko, żeby Trevor zapłacił za morderstwo Jilly i wtrącenie mojego ojca do Azkabanu. A Isaac… Voldemort więzi jego dziewczynę, Prim. To smutne, ale myślę, że ona już nie żyje, ale on łudzi się, że za dostarczenie medalionu Czarny Pan zwróci jej wolność, czy coś…
-A nie możesz najpierw załatwić tego gościa, a potem oddać ten przedmiot swojemu kumplowi?- spytał głupio. –Uwolni tę laskę i upieczecie dwie pieczenie na jednym ogniu.
-To nie takie proste. Słuchaj… Kiedy otworzymy medalion podda się od autodestrukcji. Jest jednorazowy, a raczej jego działanie wstrzyma się tylko na moment. I garść osób będzie miało na niego wpływ. My, bo go otworzyliśmy i Pan Medalionu, bez którego nic nam się nie uda zrobić. Dlatego musimy wymyślić coś, żeby przekabacić Lily Evans na naszą stronę. A ja wiem co. Wpadł na to już dawno mój dobry znajomy.

  
Poprzednie Boże Narodzenie. Leningrad, ZSRR, Dom Prewettów.
                Jo wpatrywała się w swoją zapachową świecę, po której leniwie spływały gorące krople stopionego wosku. Płomień ognia trawił czarny knot, unoszący się z na pozór malutkiego źródła światła dym, skutecznie przyćmiewał zmysły, a z minutę na minutę dziewczyna robiła się coraz bardziej senna.  Był to bowiem specjalny rodzaj świecy, który Isaac przysłał jej jako pamiątkę z jednej ze swoich wielu podróży. Jej wosk rozmywał dokumenty zabezpieczone jakimiś mało złożonymi zaklęciami i w naturalny sposób odsłaniał ich prawdziwe oblicze, ale przy tym niesamowicie męczył i otumaniał właściciela. Dziewczyna nie mogła zasnąć, bo w innym wypadku przegapiłaby odsłonięcie się skryptu od Isaaca i nie dowiedziałaby się, czy są na dobrym tropie.
                Stary zegar w salonie wybił drugą nad ranem, ale ani nic nie było gotowe na wizytę jej dwóch przyjaciół, ani ich nie było widać. W radiu rozbrzmiała jakaś świąteczna piosenka, lecz dziewczyna nie zwróciła na nią uwagi. Od zawsze nienawidziła Bożego Narodzenia, głównie dlatego, że każde związane z nimi wspomnienie wracało do powrotu do tego przeklętego domu i jej żałosnej matki, której ostatni czasy nie mogła nawet tolerować. Poza tym znów mijała kolejna rocznica od wtrącenia jej ojca do Azkabanu, bo stało się to właśnie tego dnia, w Boże Narodzenie- członkowie Brygady Uderzeniowej  zapukali do nich podczas świątecznego obiadu, oszołomili Ignatiusa Prewetta i więcej Jo go już nie widziała. A to wszystko przez Trevora, ojca Isaaca i zabójcę Jilly. Miejmy nadzieję, że zbliża się koniec jego żywota na tym świecie.
                Nagle dziewczyna usłyszała donośne dudnienie w jej okno, co lekko ją ożywiło. Rozsunęła białe firanki z tiulu, podniosła siatkę na owady i zobaczyła znajomą, łobuzerską twarz żywiołowego chłopaka wyglądającego na osiemnaście lat. Jo uśmiechnęła się promiennie, po czym otworzyła okno i wpuściła go, jak również drugiego chłopaka, mniej sympatycznego, o kwadratowej szczęce i posępnym wyrazie twarzy. 
                Tony bardzo różnił się od Isaaca, ale jej zdaniem był o wiele bardziej niebezpieczny od Monroe’ a. Tamten może i nie należał do wyrozumiałych osób, z którymi pije się herbatkę, ale nie miał w oczach takich szalonych ogników i nie postępował w sposób tak porywczy i impulsywny. Tony Beznazwiska, jak wszyscy go nazywali, niewątpliwie charakteryzował się sympatycznością, ale również niepoczytalnością, co podtrzymywał fakt, że był zbiegiem z amerykańskiego szpitala dla psycholi.
-Mimo że w twoim kraju daleko jeszcze do Bożego Narodzenia, i tak wesołych świąt, J.- przywitał się Tony, ujął jej dłoń i złożył na niej krótki pocałunek. –Czarny Pan kazał cię uściskać.
-Dobrze wiem, że z nim nie gadałeś, elfie- prychnęła dziewczyna, przybierając wyniosły wyraz twarzy. –Przecież jesteś jego Numerem Jeden, chce cię zabić i w ogóle…- wywróciła oczami, jakby bycie Numerem Jeden na czarnej liście Voldemorta nie robiło na niej wrażenia. –Cześć, Isaac. Słyszałam, że wywalili cię ze szkoły w Sydney.
-Och, wywalili go!- zgodził się Tony i nakręcony przygotował się do streszczenia całej tej opowieści: –Dyro skapnął się, że organizuje schadzki z Voldemortem w wakacje i ferie, zrobił aferę na apelu i… gdybyś to widziała, Jo, och, gdybyś to widziała!- poklepał ją po plecach i zaśmiał się bez powodu.
-Domyślam się, że ciebie też wywalili- uśmiechnęła się lekko.
-No tak… Nie mogłem przecież pozwolić Isaacowi na samotne wałęsanie się po tym świecie- wyznał z udawaną powagą- więc trochę go obroniłem i popyskowałem… Facet nie miał akurat humoru i… od razu mnie wypieprzyli- pochwalił się.
                Kiedy Tony zdawał jej swoją subiektywną relację i nakręcał się bardziej i bardziej, Isaac zdążył dopaść już świeczkę i topiący się z niej magiczny wosk. Zmarszczył brwi.
-Coś zaczyna się powoli odsłaniać… W tym świetle nic nie zobaczę- mruknął, po czym wyjął zza pazuchy różdżkę i wyczarował imponującą kulę światła, która przypomniała trochę wielką, okrągłą lampę bez klosza.  
                Jo i Tony zbliżyli się do kuli, chłopaka i manuskryptu, który stopniowo zaczął się już odsłaniać. Rządki przechylonych zawijasów formowały się znikąd, zupełnie jak atrament sympatyczny, który pojawia się na kartce po podgrzaniu.
                Ostatnia kropla wosku spadła na manuskrypt, a wyblakłe litery zaczęły przybierać przeróżne kolory, na marginesach znalazły się też cudowne inicjały i miniatury. Isaac wziął go gwałtownie do ręki i zaczął pośpiesznie czytać, zanim tekst znowu zniknie. Jego oczy biegły po linijkach w niezwykłym tempie, a Jo szczerze wątpiła, że cokolwiek z tego zrozumiał, ale nie mogła się upewnić, bo chłopak zamknął swój umysł.
-Co tam jest napisane?- pytała co chwila, jak podekscytowana mała dziewczynka. Kiedy zerkała chłopakowi przez ramię widziała tylko jakieś niezrozumiałe symbole, język, który rozumiał jedynie Monroe i Tony. Żaden z nich nie chciał jej jednak wtajemniczyć.
                W końcu, po kilku minutach pozornie jałowego czytania, oboje skończyli i wymienili bardzo szczególne spojrzenia.
-No i?- spytała. Ponownie nikt jej nie odpowiedział.
-Myślisz, że lista właścicieli jest aktualna?- spytał Monroe.
Tony zamyślił się przez chwilę, po czym potaknął.
-Są nawet daty. Te kreski to miesiące,  a kropki dni, widzisz?- wskazał mu coś na manuskrypcie. –Kalendarz jest inny, ale go rozpoznaję. Mogę nawet się kogoś dopytać, czy to nie podróbka.
-Powinno być dobrze- odpowiedział Isaac. –Nie chcę wciągać w to kogoś obcego.
-No tak, ale coraz częściej krążą tak…
                Jo odchrząknęła niegrzecznie i spojrzała na dwójkę przyjaciół. Nienawidziła być pomijana i ignorowana. Isaac i Tony lekko się speszyli, po czym potulnie dali jej zobaczyć manuskrypt.
                Słowa, które czytała, nie przypominały żadnego języka świata, bardziej egipskie hieroglify, bo były to rządki dziwnie pochylonych obrazków i symboli, których nigdy w życiu by nie powtórzyła. Gdzieniegdzie wyłapała jakieś angielskie słowo, ale nie pomogło jej zbytnio w rozszyfrowaniu dokumentu. W końcu poddała się i mimowolnie poczuła narastający szacunek do swoich towarzyszy. Musieli naprawdę dużo poświecić, żeby nauczyć się czegoś takiego.
                Z grymasem na twarzy oddała Tony’ emu manuskrypt i siląc się na zaintrygowaną minę, spytała, co z tego wyczytali.
-Wiemy, gdzie szukać- odparł Isaac. Brunetka zmarszczyła brwi.
-Mój ojciec przed tym, jak przemienił nas w zmiennokształtnych, zniknął, pamiętasz?- Jo potaknęła. –W przedmiocie, który gdzieś zaprzepaściła twoja matka znajdywało się zaklęcie, które pomogłoby mu nie tylko dorobić sobie członków patronatu, ale też go poskładać i nim władać. Wydaje mi się, że skorzystał z duplikatu ów rzeczy, który zawierał jednak tylko to jedno zaklęcie… a w oryginale jest ich więcej.
-A więc są duplikaty?- zainteresowała się.
-Mnóstwo elfickich- zgodził się. –Możliwe, że moja matka jeden z takich mu dała- spojrzał jeszcze raz na pergamin. –Cóż, to powinno być łatwiejsze, niż można przypuszczać. Nie wiem dokładnie, czym to jest. Ale wiem, gdzie szukać.
-Czyli wiesz, gdzie znaleźć coś, co pomoże nam rozprawić się z twoim ojcem, tak?- wolała się upewnić. Monroe parsknął i kiwnął głową.
-Wiem, gdzie znajduje się oryginalny przedmiot, który twoja matka komuś oddała.
-Mamy adres- uściślił Tony. –A raczej wiemy, kto jest Panem tej rzeczy. To może być jakiś pseudonim, ale obstawiałbym raczej grę słów, bo obok nazwiska Evans, napisanego po angielsku, widzę wyraźnie znak kwiatu… to chyba konwalia, może tulipan… Albo lilia.
                Cała trójka wymieniła spojrzenia. W oczach Jo kipiało od rozdrażnienia, Isaaca od przesadnego, bijącego spokoju, a w Tony’ ego od szczerego rozbawienia. Możliwe, że chłopak źle coś przetłumaczył, bo przecież jakiś  żałosny kwiat nie mógłby być posiadaczem tak strategicznego przedmiotu.
                Zegar wybił czwartą nad ranem. Lukrecja Prewett z reguły wstawała wcześnie i przychodziła przeszukać pokój Jo. Dziewczynę niezmiernie to irytowało, ale jej matka trwała przy swoim, mimo że Jo nie szczędziła jej uszczypliwych komentarzy. Jeśli znajdzie tu Isaaca, którego cała Anglia ma za psychola, który zabił rodzoną siostrę i Tony’ ego, typa, który już na pierwszy rzut oka wygląda jak kompletny szaleniec? Głośno przełknęła ślinę.
-Może pokażesz ten manuskrypt swojej matce- zaproponowała cicho brunetka, zwracając się do Monroe’ a. –Ona chyba bardziej orientuje się w takich rzeczach.
-Na niej nie można polegać- zaoponował chłopak. –Ale trochę powęszę. Mamy jeszcze trochę czasu, ojciec wychodzi na wolność dopiero za półtora roku. Musimy znaleźć Pana tej rzeczy i przekabacić go na swoją stronę, bo wolałbym nie robić skandalu… W ostatnich latach wmieszano mnie w kupę zabójstw.
                Mówił to tak spokojnie, że Jo miała wrażenie, że rozmawia z prawdziwym rozpruwaczem.
-To nie zadziała- stwierdził Tony i wskazał kolejny symbol na manuskrypcie. –Małe komplikacje.
                Isaac zrobił duże oczy i wyrwał pergamin z rąk chłopaka. Prewett ze szczerym zainteresowaniem przyglądała się poczynaniom Isaaca, który nagle zaczął głośno przeklinać. Tony zaśmiał się z satysfakcją.
-O co chodzi?- zainteresowała się dziewczyna.
-To linia dziedziczenia- szepnął jej na ucho elf. –Ktoś rzucił czar dekoncentrujący… Przedmiot nie przechodzi z zabójcy na zabójcę, tylko dziedzicznie…  
-Czyli nie mamy wyboru- podsumował Monroe. –Kimkolwiek jest lilia od Evansów, w tej chwili musimy traktować ją jak kompletnie nietykalną.
-Nie możemy jej atakować, szantażować, torturować ani nic w ten deseń- podsumował Tony. –No i po zabawie. 
-A jak inaczej mamy ją skłonić do oddania nam strategicznej broni? Za boże „bóg zapłać”?- zakpiła Jo. –Wasz wymysł jest niewykonalny.
-Niekoniecznie- odezwał się nagle Tony. Isaac i Jo gwałtownie odwrócili się w jego stronę. –To, co może nas zbliżyć do…- zawahał się- niej to wspólny cel. Wiecie, musimy uczynić ją jedną z nas. Wtedy zrozumie eee… naszą rozterkę- westchnął teatralnie.
                Zrobić z niej zmiennokształtną? Czy to nie pogwałciłoby wszystkich ich honorowych zasad? Kiedy sami stali się cząstką patronatu przeżyli istne piekło na ziemi, nie życzyliby tego nikomu, nawet największemu wrogowi, mimo że należeli raczej do okrutnych osób. Może i było to rozwiązanie, ale nie stuprocentowe- Jo wcale nie zdziwiłaby się, gdyby ta… dziewczyna, bo chyba nią była, odmówiła pomocy swoim prześladowcom. Oczywiście wchodziło w grę zwykłe zakumulowanie się z nią, ale nikt z nich nie sprawiał ani miłego wrażenia, ani nie był zbyt przyjacielski. Krok Tony’ ego mógł zadziałać, ale nikt z nich nie miał serca postąpił tak niemoralnie, nawet jeśli rozwiązałoby to tyle ich problemów.
                Brunetka spojrzała na Isaaca. Stał z bardzo zamyśloną miną, jego umysł był, jak zwykle, zamknięty, ale szósty zmysł podpowiadał dziewczynie, że mu też to wyjście się nie podoba. Oni też nie mogą tak od razu ją przemienić, bo przecież wymaga to jakiś tam ceremoniałów, z pewnością zmarnowaliby dużo czasu, ale nic oprócz tego.
                Do Jo rzadko odzywało się sumienie, a gdy już to robiło, gryzło tak niemiłosiernie, że dziewczynie brakło woli, by je zagłuszyć. Tak było i tym razem. Chociaż bardzo zależało jej na zdobyciu medalionu, nie potrafiła skazać tej dziewczyny na taki los. Tu przecież nie chodzi tylko o to, że ministerstwo czyha na zmiennokształtnych od lat i chce ich wszystkich pozamykać w Azkabanie, ale też cała ich zależność od Voldemorta i inne nieprzyjemności.
-Pomyślimy o tym, Tony- usłyszała głos Isaaca.
                Jo przysięgła sobie w duszy, że to wyjście będzie kompletną ostatecznością. Nie przypuszczała, że za niespełna rok zdecyduje się na nie bez mrugnięcia okiem.
  
               
                -Moglibyście się zamknąć?- zapytał poirytowany Peter i poprosił Rosmertę, młodą barmankę w Trzech Miotłach o dolewkę miodu pitnego. Dziewczyna ta zawsze bez gadania przynosiła Huncwotom alkohol, bo jeszcze za czasów jej paradowania po Hogwarcie, miała do nich słabość.
                Dorcas i Syriusz parsknęli równocześnie. Syriusz uwielbiał drażnić Pettigrewa, a kiedy dodatkowo miał tak czarującą widownię, jak panienka Meadowes, zapędzał się wyjątkowo.
                W trójkę siedzieli przy jednym stoliku tuż obok lady i poprzebieranych za śnieżynki kelnerek. Z początku siedział tu jeszcze James, ale wykruszył się po tym, jak do towarzystwa dołączył Peter. Mimo licznych przeprosin chłopak ten wciąż nie mógł wybaczyć Potterowi pocałunku z Jo Prewett, a raczej udawał obrażonego. Rogacz szybko zorientował się, że w tym wypadku nie ma sensu robić z siebie idioty i przepraszać jak zaprogramowany tylko na to robot, ale odczekać, aż „Glizdkowi skończy się okres”, jak to pięknie podsumował Black.
-Ale serio, Peter- kontynuowała Dorcas z niezmordowaną miną. –Black robi sobie z tego żarty, podczas, gdy to wcale nie jest taki oklepany temat. Która ci się podoba?- palnęła głośno i wskazała palcem na stolik  jakiś siódmoklasistek. Te od razu to zauważyły i zatoczyły się śmiechem.
-Ta druga od lewej jest w porządku- odparł tamten, wskazując na czarnowłosą dziewczynę o oliwkowej karnacji i biuście wielkości dwóch soczystych melonów. Syriusz, naśladując eksperta powiódł za jego spojrzeniem i zaśmiał się przeraźliwie.
-Nie jest źle- przyznał. –Ale wiem, że ta laska jest siostrą tego szympansa z ślizgońskiej drużyny Qudditcha- wzdrygnął się ze wstrętem.
–Tego super przystojnego gościa, który ma tatuaż na szyi?- podnieciła się Dor i pomachała energicznie w stronę siódmoklasistek. Dziewczyny szepnęły coś między sobą.
-Nie. Na pewno nie mówimy o tej samej osobie, Meadowes. 
                Dor zaśmiała się cicho i spojrzała z zainteresowaniem na paczkę, która zajmowała czwarte krzesło ich stolika. Tam musiał znajdować się prezent dla Emmeliny… Ciekawe, co też Black jej kupił…
-Co tam masz?- zaciekawiła się. Syriusz spojrzał na nią niewinnie i szepnął:
-Nie mogę ci powiedzieć. Wtedy nie będzie niespodzianki.
-Przecież to i tak nie dla mnie- mruknęła, poirytowana. –No pokaż!
-No nie!- odpowiedział falsetem, który chyba miał naśladować jej głos. Dor prychnęła.
-Kupiłeś jej coś świńskiego, czy co, że nie chcesz pokazać?
                Syriusz zaśmiał się głośno, jakby samo takie podejrzenie było absurdalne. Dorcas zmarszczyła brwi, w myślach powtarzając sobie, że taki śmiech zażenowałby zawodowego szalonego naukowca, ale w końcu dała sobie spokój. Przez moment panowała cisza, gdy Peter niespodziewanie się odezwał:
-Jutro pociąg wraca na święta.
-Wiemy- mruknął ironicznie Black, po czym ziewnął przeciągle. –Ja i Rogaś zostajemy, bo Seth i Belle wyjechali…- zamyślił się- a gdzieś tam i odbiorą nas dopiero w wieczór Bożego Narodzenia. Może coś zdążymy jeszcze odwalić… taki świąteczny kawał czy coś.
                Dorcas uśmiechnęła się lekko.
-Lily i ja też zostajemy. Znaczy… Evansowie zaprosili mnie do siebie na święta, ale Lily nie chce jechać. Twierdzi, że zwariuje w swoim domu. Czasem naprawdę zachowuje się w lekko… świrnięty sposób. Lekko bardzo świrnięty. Powiedziałam jej nawet, że…
                Ani Peter, ani Syriusz nie dowiedzieli się, co Meadowes powiedziała Evans, bo do Trzech Mioteł wpadł niespodziewany gość. Marlena od razu wyłapała ich w tłumie stolików i cała zziębnięta i zziajana upadła na jedno z wolnych krzeseł, po czym wydyszała:
-Gdzie… gdzie jest Remus?
                Black spojrzał na dziewczynę z takim zainteresowaniem, jak chyba nigdy w życiu. To było dość zabawne- oglądać przez prawie pół roku zmagania tej dwójki, którzy mimo że za sobą szaleli, robili wszystko by razem nie być. Ba, oni nawet nie wspominali o sobie, a jak już to robili nigdy po imieniu! A teraz, ta sama uparta i nieubłagalnie wkurzająca Marlena McKinnon wpada tutaj, wyglądająca jakby przebiegła dwadzieścia razy całe boisko Qudditcha, a mimo to uśmiech nie schodzi jej z twarzy, i pyta, gdzie jest Luniak?
                Na twarzy Dorcas zagościł podobny wyraz szoku i niedowierzania, jak u jej byłego chłopaka. Jedynie Peter nie wyglądał na wstrząśniętego, a wręcz znużonego i udzielił dziewczynie odpowiedzi:
-Nie szedł do Hogsmeade. Pewnie jest jeszcze w zamku. Choć może już wyjechał.
                Oczy Marleny wyglądały, jakby zaraz miały wylecieć z orbit.
-To… O, Jezu. Ja… już lecę. Pa!
                I wybiegła równie szybko, jak tu wpadła, aż gubiąc za sobą wełniany, kolorowy szal. Cała trójka wymieniła między sobą szczególne spojrzenia.
-Wiecie co?- odezwał się Syriusz z łobuzerskim uśmiechem na ustach. –To był chyba pierwszy, tegoroczny, świąteczny cud.

  
Marlena wbiegła do Pokoju Wspólnego cała zziębnięta. Śnieg szczypał ją nieprzyjemnie w plecy, bo podczas swojego długodystansowego biegu z Trzech Mioteł do zamku, natknęła się na grupkę Ślizgonów, którzy natarli ją brutalnie.
Według jakiegoś pierwszoklasisty dobiegała ósma,  a więc szansa, że złapie tu jeszcze Remusa, była nikła. Przypomniała sobie ich wczorajszą rozmowę, gdzie mówił, że wyjeżdża wcześniej, żeby zdążyć przygotować się na pełnię. O której mógł odjechać specjalny pociąg? A może wyjeżdżał Błędnym Rycerzem, świstoklikiem albo dostał trochę proszku Fiuu? Czy to możliwe, że jeszcze przebywa w tym zamku?
Bez gadania skierowała się w kierunku dormitoriów chłopców , przeskoczyła po dwa schodki aż jej oczom ukazał się korytarz z siedmioma korytarzami, identyczny, jak ten do dormitoriów żeńskich. Marlena od razu wiedziała, gdzie ma się skierować i przechodząc obok nie czytała nawet tabliczek z nazwiskami uczniów. W zeszłym roku wchodziła do drzwi dormitorium numer siedem aż za często.
Kiedy zobaczyła wydrapaną i zaplamioną czymś tabliczkę z napisami: Black, Lupin, Pettigrew, Potter, wyciągnęła pięść i donośnie zapukała, mając nadzieję, że Remus zapamiętał jej niezwykle głośny sposób pukania. Nikt nie otworzył. Nie poddając się nacisnęła klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte.
-Alohomora- szepnęła, a drzwi odstąpiły, wpuszczając ją do bazy czterech największych rozrabiaków Hogwartu.
                W pokoju prócz istnej sodomy i gomory nie znalazła niczego, ani nikogo. Dwa pierwsze łóżka usadowione naprzeciwko siebie, ale nie wzdłuż ściany, tylko na środku należały do Syriusza i Jamesa, bo uwielbiali oni gadać do siebie potajemnie w nocy tak, żeby żaden pozostały współlokator nie usłyszał. W dalszym kącie stało łóżko zapełnione po brzegi słodyczami, należące do Petera. Ostatnie dwa, które znajdowały się pod oknem były puste. Jedno z nich należało do Lupina.
                Lodowata ręka ścisnęła jej serce. Spóźniła się. Jego już nie ma.
Szczere mówiąc Marlena nie wiedziała, co sobie myślała. Kiedy zakończyła znajomość z Frankiem coś ją popchnęło, żeby przybiec tutaj i powiedzieć o wszystkim Remusowi. To była taka dziecinna chęć, chociaż nie miała pojęcia, do czego miałaby zmierzać. Po to przebiegła tyle jardów? Po to dała się natrzeć tym dryblasom? Tylko po to, żeby pochwalić się, że samodzielnie z kimś zerwała?
Czy może po prostu pominęłaby to wszystko i powiedziała chłopakowi jedynie, jak bardzo go kocha?

  
                -Lily, co ty u diabła wyprawiasz? Hej! Gdzie ty biegniesz?!- słyszała nawoływanie Jamesa.
Wpadała na tumany uczniów, wywracała pierwszaków i przepychała się przez barczystych członków domowych drużyn Qudditcha, ale wciąż biegła, chociaż nie miała pojęcia gdzie. W świadomości wciąż obijała jej się wizja jej ojca i matki Jo i ich rozmowy o dziecku, o niej, potem przekazanie przez Lukrecję medalionu, o który była ta wielka walka, a na koniec zalewały ją strzępy jej rozmowy z Isaakiem, a ona naprawdę nie miała pojęcia, co teraz zrobić.
Monroe dał jej odpowiedź, wyjaśnił, dlaczego tyle tych wszystkich rzeczy dotknęło właśnie ją. Wedle umowy powinna oddać mu medalion, jednak nie mogła się na to zebrać. Skoro to wszystko trwało już tak dugo, ów przedmiot musiał mieć sporą ważność. Czuła w podświadomości, że oddając go tak po prostu zrobiłaby coś niegodnego pochwały. Słowem- postąpiłaby po prostu jak tchórz. Dałaby się zastraszyć.
A ostatnim czego chciała, to wyjście na mięczaka w całej tej sytuacji.
Z drugiej strony znała jednak swoje położenie w całej tej sytuacji- jeśli nie pójdzie do Isaaca teraz, to jutro rano wejdzie brutalnie do jej umysłu i dowie się wszystkiego, bo przestanie bawić się w miłego faceta. Jest przecież w tym wszystkim jeszcze jego szalona przyjaciółeczka, jej… siostra, która chętnie go wyręczy, jeśli nie będzie chciał pobrudzić sobie rąk. A to zamknęłoby jej każdą inną możliwość. W końcu, gdyby poszła tam dzisiaj mogłaby cofnąć się do zwykłego blefu, a przy odrobinie szczęścia chłopak by to kupił.
Bolało ją to, że nie mogła z nikim podzielić się swoją rozterką, bo nikt, ale to nikt na tym świecie nie zdawał sobie sprawy z całej tej zaiste chorej sytuacji. Na Boga, jedyną osobą, która wie, że jest spokrewniona z Prewettami, co było zaledwie zalążkiem całej opowieści,  jest James Potter, a mu raczej się zwierzać nie będzie.
I wiedziała, że głupio zachowuje się tak po prostu biegnąc, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Muszę pójść do Dumbledore’ a, olśniło ją. To co wyczyniają Jo i Isaac jest nie dość, że niezgodne z regulaminem to pewnie w jakimś tam stopniu z prawem. A kto mógłby pomóc jej w tej sytuacji, przy tym nie oczerniając i nie karcąc, jak właśnie dyrektor?
 Kurczowo trzymając się tej spontanicznie podjętej decyzji postanowiła zacząć swoje poszukiwania od pokoju nauczycielskiego. Dyrektor o wiele częściej siedział w swoim gabinecie, ale Lily nie miała zamiaru tak po prostu go nachodzić. Lepiej spytać się McGonagall, Flitwicka czy kogokolwiek, czy w ogóle profesor jest do dyspozycji i zapytać o hasło. Nie daj Bóg ktoś jeszcze spotkałby ją pod posągiem chimery, kiedy wymyśla prawdopodobne hasła.
Lekko zwolniła i to był błąd, bo szybko poczuła, że czyjaś dłoń łapie ją za nadgarstek. Znała ten uścisk aż za dobrze.
-Puść mnie, Potter- warknęła najbardziej nieprzyjemnie, jak tylko potrafiła. Jeśli liczyła, że potulnie odpuści, musiała doznać gorzkiego rozczarowania- chłopak jedynie zacieśnił uścisk.
-Nie po to bawiłem się z tobą w berka przez ostatnie pół godziny- mruknął. –Po prostu usiądź, dobra? Nie powinnaś w tak szalonym stanie biegać po całym Hogwarcie.
-Pilnuj siebie, Potter- wycedziła jadowicie.
-Okej, a jeśli powiedziałbym, że jesteś częścią mnie tak jakby można by założyć, że faktycznie, wypełniam twoją eee… prośbę i dbam o siebie.
                W dziewczynie zawrzało. Jak ona nienawidziła jego debilnych argumentów! Jak można dyskutować z kimś tak zidiociałym?
-Nie, nie można tak zakładać! Możesz mieć te swoje bzdurne teorie, ale przestań mnie w nich umieszczać, okej? Nie chcę mi się z tobą gadać!- krzyczała, wierzgając się i wyrywając. James aż puścił ją z wrażenia- dawno nie widział tak wkurzonej Lily Evans.
-No dobra, ale… Evans, spokojnie… Lily…
-ZOSTAW MNIE W SPOKOJU!- Teraz już cały korytarz przyglądał się im z niekrytym zainteresowaniem.
                James na szczęście miał małe doświadczenie w postępowaniu z taką złośnicą jak Evans, a raczej opracował swój niezawodny sposób na uspokojenie jej w mgnieniu oka.
                Lekko popuścił uścisk, ale wciąż trzymał jej nadgarstek na tyle mocno, żeby znowu się nie wyrwała i nie rozpoczęła kolejnej rundy gonitwy z przeszkodami po całym Hogwarcie. Dziewczyna trochę jeszcze się wierzgała, wyzywała i kopała go po nogach na oślep, ale w końcu się zmęczyła i wysłała w jego kierunku spojrzenie wypełnione zimną nienawiścią. Dopiero wtedy ją zabrał rękę.
-Lepiej ci?
                Ruda zapowietrzyła się aż z oburzenia, ale nie zdążyła na nowo wszcząć swojego krzyku, bo cała złość natychmiast ją opuściła wraz z głębokim wydechem.
-Jesteś strasznie brutalny- mruknęła, rozmasowując swój przegub dłoni. –Chyba będę miała tu odcisk do końca życia.
                Wywrócił oczami. Czasami Lily przesadzała prawie tak bardzo jak Hestia.
-A ty strasznie żywiołowa- odparował. –Powiem ci, że cała ta twoja błazenada trwała ładne dziesięć minut. Powinnaś gdzieś rozładować taki zapas energii.
-Błazenada?- obruszyła się. –I mówi to facet, który ganiał mnie po całym Hogwarcie- zakpiła. –Trening tegoczegoś na miotłach, z którego wracałeś, nie zmęczył cię wystarczająco, czy zbliża ci się jakiś okres godowy?
-Tegoczegoś na miotłach?- zdziwił się. –Chodzi ci może o Qudditcha? I nie, to drugie też raczej nie- uśmiechnął się łobuzersko. –Okres godowy trwa u mnie przez cały rok.
                Przez chwilę chłopak miał wrażenie, że rudowłosa urwie mu głowę, ale jej wyraz twarzy zmienił się nagle diametralnie i dziewczyna parsknęła śmiechem.
-Wybacz,  że eee… przegoniłam cię po całym Hogwarcie, ale chyba nie zaprzeczysz, że nikt nie zmuszał cię do biegnięcia za mną. I łapania mnie. I znoszenia błazenady.
-Nie, nie zaprzeczę- zgodził się. –Ale będę chyba cię ganiał częściej. Spaliłem więcej kalorii niż podczas mojego treningu, to na pewno.
                Uśmiechnęła się lekko i usiadła na pobliskiej ławce.
-Koniec wycisku- oznajmiła. –Możesz już sobie iść. I tak mam sprawy do załatwienia.
                Spojrzał na nią badawczo.
-A co takiego?
                Zmarszczyła złowrogo brwi. James zaśmiał się z jej miny.
-No dobra… Skoro uważasz, że mimo tego, że ścigałem cię i znosiłem twoją błazenadę, nie należą mi się wyjaśnienia, to nie sprawy, ale wiesz… Ej, Lily gdzie ty idziesz?
                Ale Ruda już go nie słuchała. Mimo, że również ledwo stała na nogach po tej wielkiej gonitwie, jak tylko zobaczyła kroczącą i jak zwykle poważną sylwetkę profesor McGonagall, zmęczenie magicznie ją opuściło. O mało nie staranowała profesorki, gwałtownie się zatrzymując. Nauczycielka spojrzała na nią spod byka.
-Co panienka wyprawia?
-Ja bardzo przepraszam- wydyszała. –Ale ja… muszę się spotkać z Dumble…, to znaczy z profesorem Dumbledore’ em. I ja wiem, że on jest zajęty i w ogóle… to ważne… wie pani, to, co od niego chce i…- bredziła od rzeczy. Kobieta spojrzała na nią tak, jakby podejrzewała, że ma bardzo wysoką gorączkę.
-Profesor Dumbledore wyjechał- ucięła jej w pół bełkotu. –Dlaczego chcesz z nim rozmawiać?
-Wy… wyjechał?- wydukała.
                On nie mógł teraz wyjechać! Okej, zdawała sobie sprawę z tego, że dyrektor Hogwartu jest ważną osobistością, ma dużo obowiązków i w ogóle, ale musi być dzisiaj w szkole! Dlaczego nie ma go akurat teraz, kiedy jest najbardziej potrzebny?
                Ruda zaklęła soczyście. Profesor McGonagall aż rozdziawiła usta z oburzenia.
-Co to za…?
-Ja przepraszam panią profesor- powiedziała pośpiesznie- ale naprawdę muszę już iść.
-Ależ panno Evans, co to ma…?
                Zielonooka w ogóle jej nie słuchała. Ruszyła prosto w stronę dormitorium, żeby zastanowić się, co dalej robić. Do północy zostały jej zaledwie dwie godziny. Musiała zdecydować, czy pojawi się w wyznaczonym miejscu, czy zostanie tutaj i będzie oczekiwać na włamanie do swojego umysłu.
                O mało nie wpadła po drodze na Jamesa, ale na szczęście udało jej się go wyminąć i szczęśliwie dojść do dormitorium. Znając Blacka, który lubował w łamaniu reguł, i Dorcas, która ostatnio powtarzała każdy jego ruch, ci dwoje siedzą jeszcze w najlepsze w Hogsmeade, a Marleny i Emmeliny pewnie nie ma w środku, więc będzie miała spokój i ciszę.
                Chwyciła za klamkę, a gdy otworzyła drzwi, pierwsze co zanotowała, gdy zobaczyła pokój, to mniejszy rozgardiasz niż dotychczas. Na podłodze zostały rzeczy tylko jej, Dorcas i Hestii, bo Mara i Emma spakowały swoje kufry na jutrzejszy, poranny powrót do domów. Przetarła zmęczone oczy i już miała rzucić się na swoje zagracone łóżko, gdy…
-Cześć, Lily- przywitała ją niezwykle melancholijnie Mara, znad jakiś wielkich, zakurzonych książek. –Nie ma z tobą Dor?
-Nie- potwierdziła. -A gdzie Emma?
                McKinnon wzruszyła ramionami i wróciła do wertowania swoich tomisk. Lily na chwile wyrzuciła całą sprawę z Isaakiem i medalionem na boczny tor i spojrzała na notatki jej przyjaciółki. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie studiuje ona nic, co przerabiają w szkole. Na łóżku rzucone były jakieś stare zdjęcia, leksykony i szkice, a wśród nich wyłapała coś, przez co włosy zjeżyły jej się na karku.
                Zdjęcie medalionu. Jej medalionu. Metalowy łańcuszek i otwierane oczko w kolorze lapis-lazuli… Skąd ona je miała? Dlaczego się nim interesowała? Kto w ogóle jej o nim powiedział? Przełknęła głośno ślinę i dosiadła się do przyjaciółki.
-Co robisz?- spytała autorytatywnym tonem i skrzyżowała ręce na piersi.
-To… to tylko projekt dla Abbotta- skłamała wyraźnie Mara. Jedna brew Lily uniosła się ku górze. –To dodatkowa praca. Kazał mi napisać coś o jakimś przedmiocie władzy z czasów nowożytnych. Mój partner podsunął mi ten medalion.
                Partner? O, nie. Czy to możliwe, że Isaac zaczyna dobierać się do jej przyjaciół? Nikt inny o tym nie wie, no może z wyjątkiem Jo, ale dziewczyna powiedziała przecież wyraźnie, że to p a r t n e r, nie p a r t n e r k a.
-Isaac?- wypaliła nagle. Mara spojrzała na nią dziwnie. –Tak ma na imię twój partner?- naciskała. –Isaac?
-No… tak. A co, znasz go?- zaciekawiła się szatynka.

                Nawet nie wiesz jak dobrze, pomyślała Lily. Całe zaufanie do tego chłopaka, które pojawiło się po oddaniu jej wspomnienia, o tej całej rewelacji z Jo Prewett, nagle wyparowało. I choć zielonooka powiedziała Marze, że to nieważne, naprawdę ów sytuacja rozwiązała jej problem w trymiga. Może i nie postępowała rozsądnie, ale wiedziała, że postradałaby zmysły, oddając w tym momencie medalion jej matki Isaakowi Monroe.  
  
                Jo o mało nie przewróciła się znowu na zlodowaciałej ziemi, a wszystko przez te okropne, mugolskie buty. Zaklęła pod nosem i rozejrzała się jeszcze raz, czy ona i Regulus zbliżają się do celu. Chłopak skończył właśnie jeść paczkę Fasolek Wszystkich Smaków, rozgniótł ją i rzucił na ziemię. Po jego minie Prewett domyśliła się, że chłopak jakoś wątpi w to, że dzisiaj faktycznie dojdą w umówione miejsce.
-Jesteś pewna, że…
-TAK!- warknęła, nie dając mu dokończyć zdania.
Z sekundy na sekundę młody Black robił się coraz bardziej irytujący. Jak tak dalej pójdzie, pewnie przegoni swojego brata. Brunetka wzięła głęboki oddech, pogrzebała w swojej recyklingowej torebce i wyciągnęła tojad.
-Masz- wcisnęła mu buteleczkę do ręki. –Kiedy powiem „JUŻ” masz zdjąć korek i wrzucić to gdzieś, gdzie ci pokaże, okej?- Chłopak potaknął. –Super. I choćby się waliło i paliło, nie możesz tego otworzyć przed moją komendą. Jeśli jednak to zrobisz…- zamyśliła się. –Radziłabym ci wiać. Ale na niewiele by to się zdało. Z pewnością nie dożyłbyś tegorocznego Bożego Narodzenia. Tak więc, lepiej mnie słuchaj- wycedziła.
                Przeszła następne kilka kroków.  Kiedy uczyła się legilimencji zawsze najwięcej problemu sprawiało jej dopasowywanie wizji do realiów, dlatego właśnie mimo tego, że zobaczyła zarówno w głowie Pottera, jak i Evans, położenie medalionu, nie miała pojęcia, gdzie szukać. Teraz wyraźnie odczytywała z głowy Isaaca, gdzie się znajduje, ale nijak to się miało do faktycznego znalezienia miejsca jego pobytu. Westchnęła ciężko i zakręciła w kolejną ścieżkę. Regulus ruszył za nią, mamrocząc coś pod nosem.
                Szli tak przez kilka minut, a Jo wciąż próbowała wejść Monroe’ owi do głowy. Wyglądało na to, że jednak przypomniał sobie o oklumencji. Westchnęła ciężko i z wyraźnym rozczarowaniem stąpała noga za nogą. Pewnie trwałoby to jeszcze bardzo długo, albowiem nic nie wskazywało na to, że Jo Prewett kiedykolwiek się podda, gdyby nie nagły rozbłysk białego światła, który przypomniał brunetce o kuli żarowej, którą wyczarował Isaac rok temu w jej domu, żeby odczytać manuskrypt. Bez zbędnego gadania pobiegła w tamtą stronę.
                Mówił Lily Evans, że ma iść tam, gdzie tak się błyska, no jasne!, przypomniała sobie. Najwyraźniej nie tylko ona miała problemy z dojściem na miejsce. Zaśmiała się z własnego szczęścia.
-Która godzina?- spytała szeptem Regulusa. Chłopak spojrzał na swój srebrny zegarek na pasku i oznajmił, że zbliża się północ.
                To ostateczna godzina, w której Evans miała tu być z medalionem, przypomniała sobie. Możliwe, że jest w drodze albo gada w tej chwili z Isaakiem. Jo zdążyła już zauważyć, że jej siostra jest strasznie wścibska i zasypuje wszystkich pytaniami, na które odpowiedzi i tak za wiele jej nie powiedzą. To trochę jak Regulus Black, pomyślała złośliwie.
                Tak, Isaac na pewno nie zgarnie naszyjnika bez godzin zbędnego gadania.
                Po kilku minutach truchtu, jej oczom ukazała się ciemna i niezwykle długa jaskinia, z której wnętrza błyszczała jedna z popisowych kul świetlnych Isaaca. Zakryła aż sobie oczy, bo okropnie ją rozbolały od nadmiaru światła.
-Chyba jeszcze jej nie ma- szepnęła do Regulusa. –To nawet lepiej dla nas. Słuchaj, kiedy tylko Isaac wyjdzie się rozejrzeć, natychmiast otwierasz buteleczkę, okej? Tobie nic się nie stanie, ale ja będę musiała czmychnąć, więc odczekaj chwilę, zanim ją odkorkujesz. Rzucę na ciebie Zaklęcie Kameleona i kiedy zobaczysz, że Isaac słabnie musisz wbiec do tej jaskini… nie powinien mieć tam wstępu. Nie wychodź, zanim po ciebie nie przyjdę, dobra?
-A co jeśli nie przyjdziesz w ogóle?- spytał rozsądnie Black. Jo zastanowiła się chwilę.
-Zabiorę twoją różdżkę, ale zostawię ci Eliksir Nawigacyjny, chyba wiesz, jak on działa, nie?- Chłopak kiwnął głową. –Wrócisz do Hogwartu i po płaczu. Ale zrób tak tylko jeśli nie będzie mnie bardzo, bardzo długo i Isaac… a raczej to, co z niego zostanie, będzie daleko. Zgoda?- wyciągnęła do niego rękę.
-Jasne. Facet wychodzi, ty zwiewasz, ja odkorkowuje eliksir, wpadam do jaskini, ty po mnie przychodzisz, jak nie to odkorkowuje następny eliksir i uciekam do zamku. Nie ma problemu… w ogóle- mruknął sarkastycznie. Jo przyjrzała mu się badawczo, zamyśliła się i powiedziała:
-Zapłacę ci.
                Zaśmiał jej się prosto w twarz. Kto jak kto, ale jedyny spadkobierca fortuny Blacków, bo jego braciszka wydziedziczono, na brak pieniędzy raczej nie narzeka. Nie, nie była to w ogóle atrakcyjna oferta. Jo znowu się zamyśliła.
-To już nie wiem. W każdym bądź razie będę ci winna przysługę, a to już coś. Moja pomoc na pewno kiedyś ci się przyda.
                Chłopak zamyślił się. Zdawał sobie sprawę, jakie Jo Prewett ma możliwości i znajomości, a przysługa  u niej to jak klucz do zwycięstwa w każdej dziedzinie… Tylko czy on potrzebował takiego klucza? Świetnie mu się żyło ze swojej roli chłopaka, który potrafi wszystko załatwić. I miał powodzenie, i był popularny, i nie miał większych kłopotów… Czy warto ryzykować, no, nie czarujmy się, życie, żeby tak profilaktycznie załatwić sobie czarno magiczną przysługę u chodzącej wariatki?
-Niech ci będzie- mruknął. Ślizgonka uśmiechnęła się z satysfakcją.
                Po tej ostatniej wymianie zdań zapanowało milczenie. Czas dłużył się niemiłosiernie, nogi cierpły Jo i Regulusowi od kucania, dziwnie istoty wydawały z siebie dziwne dźwięki, a Isaaca (ani Lily Evans) jak nie było, tak się nie pojawiał.
                Brunetka próbowała wejść do umysłu swojego przyjaciela, ale wciąż napotykała przeszkodę w postaci oklumencji. Nie miała pojęcia, co dzieje się w środku. Dopiero po paru dobrych chwilach dotarł do niej niewyraźny pogłos, jakby Monroe klął cicho w myślach. Wsłuchała się w ten dźwięk…
-Evans nie przyszła- wyszeptała nagle. –O matko, Evans nie przyszła.
                Black spojrzał na nią dziwnie. Kilka razy spytał głupio, o co jej chodzi, ale Jo dostała najwyraźniej jakiegoś napadu mamrotania, bo kompletnie go zbywała.
-Już na pewno nie przyjdzie… Wystawiła go- prychnęła. –O matko, to jest wyścig. Isaac zaraz wejdzie jej do głowy… Ja… ZMIANA PLANÓW!- krzyknęła, co wywołało u niego nie lada szok. –OTWIERAJ TOJAD, JUŻ!
-A co z tobą…
-Dam radę!- prychnęła. –Isaac odpadnie, bo nie będzie się tego spodziewał, a ja… OTWIERAJ TO NATYCHMIAST!
-Co? Ale… Kazałaś mi…
-RÓB, CO MÓWIĘ!
                I ostatnie, co pamiętała to paraliżująca woń tej przeklętej rośliny. Potem była już w umyśle Lily Evans i ledwo trzymała się, żeby nie popaść w otchłań i nie przemienić się natychmiast w swoją zmiennokształtną formę.
  
Uczucie było o wiele bardziej przytłaczające niż za pierwszym razem. Ruda miała wrażenie, że coś rozsadza jej czaszkę, przeczesuje każdy zakamarek mózgu i obija się nieprzyjemnie o całą głowę. Zupełnie jakby grad głośnych pocisków latał w każdą stronę, a ona była całkowicie bezradna.
Dopiero potem, kiedy otworzyła oczy, rozpoznała to miejsce. Całą przestrzeń zasłaniała mleczna mgła, Lily zdawało się, że leży na jakimś wielkim, puszystym kawałku waty cukrowej, którą zawsze dostawała od taty, kiedy do rodzinnego Cokeworth przyjeżdżał cyrk albo wesołe miasteczko. Nad nią zwisały bielutkie chmury i zasłaniały całe niebo. Była tu sama i znów nie miała pojęcia, czy jest w jakimś dziwnym, zadymionym pokoju, czy też na dworze w beznadziejną pogodę.
Isaac ją dorwał. Teraz będzie praktykować legilimencję na najwyższym poziomie i wyciśnie z niej wszystko. Niby wcześniej przywykła do tej myśli, ale wciąż nie mogła się wystarczająco pozbierać. Musi się obudzić. Musi natychmiast wstać i stale przebywać obok kogoś, żeby tylko nie zemdleć.
Zaczęła szczypać się jak oszalała, ale nic to nie dawało. Mijały kolejne sekundy, a ona nie stawała się ani trochę bardziej przytomna. Stłumiała w sobie krzyk rozpaczy, kiedy kątem oka zauważyła sylwetkę jakieś postaci wyłaniającą się z mgły. Już nadchodził… Szczypała się coraz bardziej gorączkowo, rozpaczliwie ciągnęła swoje włosy i uparcie powtarzała „Lily, obudź się”, jakby naprawdę łudziła się, że może jej to pomóc. Na próżno.
-Serio myślisz, że spotkanie z rodzoną siostrą jest takim koszmarem, że musisz się szczypać, Lily?
                Odwróciła się gwałtownie. To nie był Isaac.
Przed nią stała, wyraźnie podekscytowana, aczkolwiek w dalszym ciągu wyjątkowo chłodna i wyniosła Jo Prewett. Jej hebanowe włosy błyszczały jak stado świetlików, a w oczach iskrzyły się  przerażające ogniki. Jak zwykle, kiedy miała styczność z tą dziewczyną, nozdrza rudej pieścił zapach perfum z wyraźną nutą lukrecji, jakby brunetka wylewała na siebie codziennie przynajmniej jeden flakon i prała swoje cichy w specjalnych, lukrecjowych płynach. Ów zapach w jej głowie zdawał się tysiąc razy intensywniejszy, o ile to w ogóle możliwe.
-Nie jesteś moją siostrą- oznajmiła chłodno. Jo zacmokała i zaczęła chodzić w kółko, jakby miała skłonności perypatetyczne.
-Wiesz, niby mówi się, że rodziny się nie wybiera i takie tam, ale mogłaś trafić gorzej, możesz mi wierzyć. Tym bardziej, że właśnie z tego względu nie chce cię skrzywdzić, Lily- odparła, siląc się na wyrozumiały ton. –Jeśli włamałabym ci się do umysłu tak po chamsku, a uwierz mi, mogłabym to zrobić, mimo że dostałam pewne przeciwwskazania od naszego wspólnego znajomego- zaśmiała się melodyjnie- nie gwarantuję, że byłoby to… przyjemne i bezbolesne. Różni ludzie różnie to znoszą. Słabi ludzie gorzej to znoszą. A ty jesteś słabym człowiekiem.
-Nic o mnie nie wiesz- zaprotestowała stanowczo. Nienawidziła, gdy ktoś nazywał wypominał jej wady, szczególnie jeśli mijały się z prawdą, a już w ogóle nie znosiła, kiedy ktoś nazywał ją tchórzem albo słabeuszem.
-Zdziwiłabyś się, ile o tobie wiem. Chyba nawet więcej niż ty sama, prawda? W końcu nie zdawałaś sobie sprawy z tego, ze masz zaginioną siostrę, co?- zaśmiała się, widząc jej minę. –Wertowałam twój umysł z grubsza, ale widziałam rzeczy, o których myślałaś w danym momencie. Widziałam ludzi, na których ci zależy. Widziałam czyny, które wspominasz miło i których się wstydzisz- zatrzymała się na chwilę, żeby zbliżyć się do Lily i kontynuować swój wywód, który teraz zaczynał przypominać otwartą groźbę: -A teraz pomyśl, że mogę to wszystko wykorzystać przeciwko tobie. Chcesz współpracować. czy nie?
                Lily posłała jej spojrzenie pełne nienawiści. To właśnie do niej czuła- żywą, paląca nienawiść, która zaślepiała ją i przepełniała w tej chwili cały jej umysł. Prawda jest taka, że przedtem dość często używała tego czasownika na co dzień, ale nigdy, przed poznaniem tej okropnej dziewczyny, naprawdę nie doświadczyła nienawiści. Bardzo nie lubiła Petunii. Bardzo nie lubiła tych lafirynd, które latały za Huncwotami. Bardzo nie lubiła Jamesa. Bardzo nie lubiła Blacka. Jednak nie nienawidziła żadnego z nich. Dopiero kiedy naprawdę zjawił się ktoś, kogo miała prawo i powody, by nienawidzić, jak jej domniemana siostra, zrozumiała, jak bardzo te wcześniejsze uczucia różniły się od tego, jak je nazywała.
                Z całego serca pragnęła zrobić jej na złość. Nie obchodziły jej konsekwencje, nie obchodziło ją,  że postępuje lekkomyślnie i ignoruje zdrowy rozsądek. Jedyne o czym w tej chwili myślała, to to, że nie może z nią współpracować! Gdyby teraz się zgodziła potulnie na warunki Prewett, faktycznie byłaby słabym człowiekiem. A ona należała do Gryffinodru- nigdy nie powinna tchórzyć. Nie powinna wybierać łatwiejszej i bezbolesnej drogi. Musiała się stawiać.
Zawsze chełpiła się swoją odwagą i wszyscy przyznawali, że faktycznie ją posiada. Czy aktem odwagi byłoby poddanie się teraz ze strachu? A może zwykłą głupotą byłoby robienie sobie kłopotów? Przecież Jo dopadnie wiadomości, które ukrywa i tak, i siak, więc może lepiej przyznać się teraz? Migrena momentalnie ją opuściła, ale za to w jej głowie rozpętał się huragan, w którym walczyła ze swoimi uczuciami i resztą, która gdzieś tam się kłębiła. Nie wiedziała, co wybrać. Wiedziała tylko, czego na pewno nie chce zrobić.
                Pokręciła głową.
-Naprawdę nie chcesz?- zasmuciła się Jo. –To słabo. Ale nie powiem, liczyłam na twój opór. Przynajmniej trochę się dzisiaj zabawię.
-Gdzie jest Isaac?- wypaliła Lily. –To z nim chce rozmawiać.
-Nie wiedziałam, że są na świecie ludzie na tyle samotni, żeby polubić pogawędki z Isaakiem Monroe- zdziwiła się brunetka. –Aż trochę zrobiło mi się ciebie żal. Sęk w tym, że w tej chwili facet jest strasznie niedysponowany. Dam głowę, że nie chciałabyś się z nim widzieć.
                Na pierwszy rzut oka widać było, że Jo ma nie lada radochę, jak dziecko, które po raz pierwszy zostało samo w domu na calutką noc. Przekładała nie swoją różdżkę z ręki do ręki, patrzała pod każdym kątem, jak powinna nią machnąć, masowała oba nadgarstki, szczerzyła się jak głupia do sera i co chwila rzucała jakieś niezwykle uszczypliwe komentarze, co do wyrazu twarzy „swojej siostry” albo podobnych rzeczy.
-Dlaczego robisz to wszystko?- wypaliła nagle Lily. –Jaki jest twój powód? Po co ci ten zapchlony medalion?
                Jo przestała czyścić różdżkę przez swoją polówkę. Jej wyraz twarzy chyba po raz pierwszy od początku ich znajomości zdradzał wyraźnie jakieś uczucie, a była to niekłamana konsternacja. Evans była pewna, że gdyby znała się na legilimencji, odczytałaby z jej umysłu w tej chwili wszystko.
-To… nie twój interes- mruknęła wreszcie Prewett, ale nie zabrzmiało to prawie w ogóle zgryźliwie. Przestała jednak ekscytować się zbliżającym się epizodem przeczesywaniem jej umysłu. –Okej, żeby mieć to za sobą…- mruknęła z przekąsem- Legilimens.
                Po tych słowach Lily doznała jednego z najdziwniejszych doznań w swoim życiu. Z pewnych powodów przypomniała jej się gadka jej babci o niebie i Sądzie Ostatecznym, kiedy widzisz całe swoje życie od początku do końca. Tak właśnie czuła się teraz- miała wrażenie, że ogląda film o własnym życiu i naciska wciąż przycisk PRZEWIŃ. Kolejne fragmenty leciały jak oszalałe (jednak mimo zawrotnej szybkości, wszystko było bardzo wyraźne), a ona nie mogła nic na to poradzić.
Petunia uderzyła ją w twarz. Severus nazwał ją szlamą. Dumbledore powiedział jej, że matka nie żyje. James skradł jej pocałunek w Wielkiej Sali na oczach całej szkoły. Ona i Dorcas zaatakowały fanki Pottera i Blacka na balu w czwartej klasie.
Zobaczyła swój pierwszy pocałunek, pierwsze spotkanie z przyjaciółkami, pierwsze kroki, pierwszą rozmowę z Huncwotami, pierwszą kłótnię z Mary, pierwszego zapalonego papierosa, pierwszego łyka wódki na ławce z kuzynami, pierwszy dzień na heroinie, ucieczkę z domu, ale też czyny, których nie pamiętała, bo była na prochach, a nie wszystkie należały do chwalebnych.
                Na początku zaczęło się niewinnie, ale potem nie mogła już tego znieść. Większość rzeczy, które widziała należały do smutnych wspomnień, które rozdrapywały jej rany na nowo.  Jo obserwowała wszystko z uwagą, jakby chciała zapamiętać jak najwięcej rzeczy, którymi mogłaby ją w przyszłości szantażować, ale widać było, że oczekuje głównie na jakiś fragment z medalionem. Lily starała się z całej siły nie dopuścić jej do kolejnych wspomnień, ale była to praca całkowicie syzyfowa. Zdawało jej się wręcz, że nim bardziej się stara, tym film przyśpiesza.
-Powiem ci!- wykrzyknęła szybko, ale nie miała pojęcia, dlaczego to zrobiła. Jo nawet nie ukrywała swojego rozczarowania, ale posłusznie przerwała zaklęcie.   
-No dobrze.
                Lily wiedziała, że na podjęcie decyzji ma zaledwie ułamek sekundy. Musiała skłamać natychmiast i powiedzieć pierwsze, co przyszło jej do głowy, bo inaczej Prewettówa zorientuje się, jaki ma zamiar. Dziewczyna zawsze kłamała beznadziejnie, nawet jak miała multum czasu, żeby wymyślić idealną wymówkę. Teraz musiała załgać przekonywująco bez zastanowienia i to w dodatku przed najmniej ufną osobą całego świata, która czyta w myślach.
                Przełknęła głośno ślinę, odgoniła wszystkie myśli, jakby mówiła coś oczywistego i wyznała dumnie:
-Medalion odesłałam go do domu. Tam skąd go zabrałaś.
                Oczy Jo o mało nie wypadły z oczodołów. Ruda natychmiast po tym, jak usłyszała swój głos, zakryła dłonią usta i jęknęła żałośnie.
                Kłamstwo było dobre, to prawda. Jej opór, dziwne zachowanie i natłok myśli był usprawiedliwiony- przecież wydała właśnie swoją rodzinę. Po wyrazie twarzy brunetki zorientowała się, że jej uwierzyła. Jak mogła wymyślić coś tak… złego? Nawet jeśli teraz zaprzeczy i powie prawdę, nikt jej nie uwierzy, bo ten scenariusz był aż zanadto prawdopodobny, a wiadomo, że potem próbowałaby to odkręcić. Kompletnie przegrana sprawa.
                Na Boże Narodzenie, co jej strzeliło do głowy?!
-To wiele wyjaśnia- szepnęła dziwnie Jo. Jej głos zabrzmiał jak echo.
                Evansówna pomyślała, że to pewnie dlatego, że Jo przerywa wizję, ale wtedy uświadomiła sobie, że to przebiegało inaczej. Po prostu się budziła, ona pierwsza, nie było żadnych pogłosów, ani tym bardziej…
-Co z tobą, Jo?!- krzyknęła, kiedy zobaczyła, że nogi pod brunetką się uginają, a ona wygląda jakby walczyła z szaloną sennością.
Dopiero po chwili Lily zauważyła, że brunetka jest blada, o wiele bardziej niż zwykle, a jej oczy ciemniały i ciemniały, wpadając w nadludzki błękit… Tęczówki rozrastały jej się, a następnie jej białka i źrenice zniknęły bez śladu.
-Jo? Jo, co ci jest?! Boże, odezwij się!- błagała Lily, i w myślach, i na głos.
                Niebieskie oczy już nie przerażały rudowłosej, bo dziewczyna je zamknęła. Teraz leżała jak martwa na białym kłębie waty cukrowej, a „jej siostra” nie miała pojęcia, co robić.  
  
-Lily... Hej, Evans!- Ktoś klepał ją po twarzy. 
Dziewczyna gwałtownie się podniosła i z niekrytym zaskoczeniem spojrzała Jamesowi Potterowi w oczy. Co ona tutaj robi? Przecież była w tym dziwnym miejscu i gadała sobie w najlepsze z Jo Prewett… Ona ją przesłuchiwała, a potem ona zemdlała i…
Lily wydała z siebie cichy krzyk. Powiedziała Jo, że medalion zostawiła u siebie w domu… Boże, jak mogła być taka głupia?! Zawsze była beznadziejna w kłamaniu, ale  każdy wymyśliłby coś lepszego na poczekaniu!
                Co miała teraz zrobić? Przecież ta dziewczyna jest zdolna do wszystkiego, kompletnie wszystkiego. A jej ojciec, macocha i siostra są kompletnie bezbronni sami w domu. Jeśli ona się tam pojawi… Przecież to Jo, niewiadomo czy już się nie ocknęła i czy nie jest w drodze po medalion!
Muszę tam jechać, pomyślała gorączkowo. Muszę jakoś ją zatrzymać. Przez myśl przeszło jej, że powinna zabrać ze sobą medalion, ale zostawiła go gdzieś w Pokoju Życzeń i szczerze mówiąc, nie miała pojęcia gdzie. Wieki zajęłoby jej przeczesanie całego pomieszczenia, w którym od wieków kolejne hogwarckie pokolenia chowały swoje rzeczy. Nie, zdecydowanie nie miała na to czasu.
Rozejrzała się po pokoju- nie była sama. Oprócz Pottera w pokoju przebywał Black i Dorcas, oboje patrzyli na nią z troską. Odsunęła się od Jamesa i z wahaniem wstała, a zaraz ktoś rzucił jej się na szyję.
-O matko, Lily!- usłyszała głos Dorcas, a potem jej ciemne włosy przysłoniły jej widok na dormitorium. –Wiesz jak ja się przeraziłam?! Byłaś nieprzytomna jakieś pół godziny, rozumiesz? Pół godziny! Pobiegłam po Pomfrey, ale akurat jej nie było, a potem chciałam lecieć po McGonagall, ale wpadłam na chłopaków i… o, Boże, Lily! Dobrze się czujesz? Jesteś trupioblada, wiesz? Mam wrażenie, jakbym gadała z inferiusem…
-Dor…
-…i ona też nie wiedziała, co robić. I ja zaczęłam krzyczeć i chciałam ci dać jakiś z twoich eliksirów, ale kompletnie się na nich nie poznałam i…
-Dor, przysięgam- uduszę się, jeśli mnie nie puścisz- mruknęła, a dziewczyna odsunęła się natychmiast, nie przerywając jednak swojego wywodu.
                Lily kompletnie się wyłączyła i bez zastanowienia wyciągnęła spod łóżka swój kufer. Zaczęła też wrzucać do niego wszystko, co tylko znalazła, nie zastanawiając się, czy należy do niej, Dor, Marleny, Emmeliny, czy też zostało jeszcze po Hestii. Musiała naprawić to, co spartoliła. W tej chwili miała w poważaniu, jak to zrobi i jak dotrze do Cokeworth, ale znając swoją rodzinę nie będzie mowy o powrocie z domu do Hogwartu do Nowego Roku, więc lepiej się na to przygotować.
                Syriusz i James przyglądali jej się ciekawie, a Dor zdawała się nie zauważać, że dziewczyna oczyściła już połowę zagraconego dormitorium. Dopiero po kilku odchrząknięciach Huncwotów i po kilku trąceniach szatynki przez Lily, która przechodziła na drugą stronę pokoju, dziewczyna zorientowała się, że nikt jej nie słucha.
-Lily, co ty wyprawiasz?!- spytała z niekrytą pretensją w głosie.
-Pakuję się na święta- odparła bezbarwnie zielonooka.
-CO?!
                Ruda westchnęła ciężko i odwróciła się do swojej rozmówczyni.
-Pakuję się na powrót do Cokeworth, to właśnie robię.
-Ale… Mówiłaś przecież, że nie wracasz na święta do domu!- zdziwiła się, po czym zwróciła się do pozostałych towarzyszy: -Chłopaki, ona chyba uderzyła się w głowę, jak spadała!
-Nie uderzyłam się w głowę, Dor- warknęła, zniecierpliwiona. –Muszę wracać tam teraz, bo zachowałam się jak skończona kretynka.
-Czy ty zrobiłaś się sentymentalna?- zdumiała się Meadowes. –Myślałam, że nienawidzisz rodzinnych świat, bo wszyscy się ciebie czepiają, czy coś…
-Tak, cały czas tak uważam- zgodziła się Lily. –Ale to coś innego. Muszę tam wrócić, Dor. I to teraz.
-Teraz? O drugiej nad ranem? Lily, nie wygłupiaj się- zaśmiała się nerwowo. Evansówna puściła jej komentarz płazem i wrzuciła do kufra ostatnią bluzkę, którą znalazła na podłodze. –No chyba nie mówisz poważnie.
-Evans, pociąg do Londynu wyjeżdża  dzisiaj o wpół do szóstej, więc jakaś wielka ucieczka nie będzie zbyt opłacalna- zawtórował jej James.
-O, nie- zaprotestowała natychmiast. –Nie będę czekać czterech godzin. Nie mogę. Nielegalnie się deportuje albo… nie wiem, coś wymyślę.
-Czy ona właśnie rozważyła nielegalną teleportację?- zaśmiał się Black. –Meadowes ma rację- ona totalnie ześwirowała.
-Nie ześwirowałam- zirytowała się. –Po prostu się ode mnie odczepcie, okej? Wracajcie do swoich durnowatych zajęć. Zemdlałam, dobra, to się ponoć często zdarza w naszym wieku. Czuję się bosko. Nie muszę iść do pielęgniarki. I nie będę czekać na pociąg. Nie, bo nie. Och, Boże, idźcie już stąd! Czy wy w ogóle możecie wchodzić do żeńskiego dormitorium? Lepiej stąd idźcie, bo odejmę wam punkty! A ty Dor…
-Chyba weźmiesz mnie ze sobą, no nie?- spytała szatynka. –Obiecałaś przecież, że będę mogła pojechać do ciebie na święta. Zanim stwierdziłaś, że jednak nie pojedziesz w ogóle.
                Lily rzuciła jej zbolałe spojrzenie. Zawsze dotrzymywała obietnic, ale nie było mowy o tym, że Dorcas z nią pojechała. Gdyby zobaczyła Jo albo Isaaca w Cokeworth zaczęłaby zadawać niepotrzebne pytania, a poza tym tu byłaby bezpieczniejsza. A skoro miała zamiar uciec ze szkoły, łamiąc za jednym zamachem prawdopodobnie tyle punktów regulaminu, ile nie złamała przez całe życie, nie mogła wmieszać w to kogoś innego.
-Nie zostawisz mnie chyba tutaj samej na całą przerwę świąteczną?!- obruszyła się Meadowes. –Tylko największe ofiary losu zostają na święta w Hogwarcie. Będę tylko ja i…- zastanowiła się- ja. Chyba wszyscy wyjeżdżają. Wszyscy, Lily.
-Dor…- jęknęła. –Chciałabym, ale po prostu nie mogę cię wziąć ze sobą. Pewnie i tak nie chciałabyś ze mną jechać i…
-ŻARTUJESZ SOBIE?! NIE SPODZIEWAŁAM SIĘ, ŻE TWOJE SŁOWO JEST TAKIE GÓWNIANE, WIESZ?- prychnęła. –Tak się cieszyłam na pierwsze prawdziwe święta w życiu, a ty chcesz mi wmówić, że nie CHCIAŁABYM z tobą jechać?! ALBO ZOSTAJESZ, ALBO JEDZIEMY RAZEM.
                Evans nie wyglądała na przekonaną, ale po chwili westchnęła ciężko i mruknęła coś, że jak tak bardzo jej zależy, to może jechać, ale musi się sprężyć z pakowaniem.
                I wtedy James odchrząknął. Lily puściła to mimo uszu. Chłopak odkrząknął ponownie.
-Chcesz lek na kaszel?- spytała z irytacją w głosie. –Bo chyba ci potrzebny.
-Nie, dziękuję- odparł podobnym tonem. –Widzisz, to chyba byłoby bardzo niekoleżeńskie puszczać cię w takim stanie do domu… i pozwolić na tak karygodne pogwałcenie regulaminu. Nie mógłbym spokojnie  spać po czymś takim- wyznał. Rudowłosa spiorunowała go swoim popisowym spojrzeniem.
-Nie masz się co martwić. Będę przecież z Dor.
                Syriusz zaśmiał się głośno.
-Bez obrazy, ale  Meadowes nigdy nie należała do zbytnio… zrównoważonych osób.
-A ty jesteś o bardziej zdrowych zmysłach? Przestań sobie dowcipkować, Black.
-Widzisz, Lily, ja jestem tutaj jako jedyny pełnoletni. Skoro naprawdę chcecie się teleportować, to ja mogę zrobić to legalnie- szepnął z szatańskim uśmieszkiem.
                Ruda zastanowiła się przez moment. Black faktycznie przydałby się w jej misji powstrzymania Jo Prewett, ale to byłaby skończona paranoja- zabierać go ze sobą. No tak, ale rozsądna paranoja.
                Przyjrzała się Syriuszowi dziwnie.
-Nie zabiorę cię do mojego domu- oświadczyła.
-Nawet nie wiedziałem, że jest taka opcja- zarechotał. –Ja tylko proponowałem mały transport…
-Chociaż to nie byłby wcale zły pomysł- wtrącił się Potter. –Przecież nie mamy co robić ze swoim życiem przez najbliższe dwa dni. Byłoby uroczo wpaść do ciebie na…
-Nie, nie byłoby uroczo! Mam coś ważnego do załatwienia, coś co nie zniesie zwłoki, a swoim gadaniem nic tylko mnie spowalniacie- fuknęła. –Dorcas mogę jeszcze ze sobą zabrać, ale chyba upadłabym na mózg, gdybym dołożyła to tego jeszcze was. Mówię serio, jeśli się stąd nie wyniesiecie, odejmę za was punkty! I to od razu czterysta, chociaż nawet tylu nie zarobiliśmy!
                James i Syriusz roześmiali się, nie wiele robiąc sobie z tej groźby. Dorcas też lekko się uśmiechnęła, wyciągając rękę po swój kufer i obwieszczając, że skończyła pakowanie. Zanim Lily zdołała sięgnąć po swój, ktoś sprzątnął mu jej go sprzed nosa.
-Skoro cię spowalniamy to możemy włożyć w to jeszcze więcej serca, co nie, Łapo?- zaproponował Potter, uśmiechając się huncwocko. Evansówna zmarszczyła brwi.
-O czym wy…
                Tymczasem Syriusz zdążył szepnąć coś na ucho Dorcas, która z wahaniem pokiwała głową i powiedziała, że w to wchodzi. Po tych słowach cała trojka zatarasowała jej wyjście z dormitorium i zrobiła bardzo poważne miny.
-Nie dacie mi stąd wyjść?- zakpiła. Pokiwali jak jeden mąż głowami.
-Dopóki nie powiesz nam, co ci strzeliło do głowy- potwierdziła Meadowes.
                Lily zachichotała nerwowo i przeleciała po ich twarzach, szukając jakiś oznak rozbawienia. Nie było ich.
-No chyba nie mówicie serio- rozdziawiła usta.
-Bardzo serio, Evans. Lepiej zacznij się już spowiadać.
                Jeszcze raz przyjrzała się im wszystkim badawczo. Przełknęła ślinę. Nie było mowy, żeby opowiedziała im całą tę historię. Do jej głowy wpadł rozpaczliwy pomysł, którego postanowiła się uczepić, bo chociaż miał szanse na powodzenie bliskie zeru, lepsze to niż nic.
                Uśmiechnęła się słodko.
-W porządku. Usiądźcie, to długa historia.
                Nikt się nie ruszył.
-Nie będziemy raczej krzyczeć do siebie z drugiego końca pokoju, co nie?
-To ty tu podejdź- zaproponował trzeźwo Syriusz. –My możemy postać.
                Westchnęła, jakby bardzo jej to nie leżało i z ociąganiem ruszyła w ich stronę. Kiedy zauważyła, że Dorcas poprawia sobie włosy, wciąż nie tracąc swojej poważnej miny, stwierdziła, że to idealna okazja. Wzięła mały rozbieg i rzuciła się prosto na nią, licząc na to, że element zaskoczenia pozwoli jej uciec przynajmniej na klatkę schodową, gdzie zacznie się wydzierać.
                Szatynka wrzasnęła, kiedy rudowłosa w nią wbiegła, a potem odruchowo odsunęła się na bok i wpadła prosto na Blacka, który zrobił wielkie oczy na ten nagły przebłysk agresji pani prefekt. Lily już zbliżała się do klamki, gdy ktoś złapał ją w pasie, przyciągnął i przycisnął do ściany. Zaklęła głośno.
-Widzę, że zaczynamy kolejną rundę błazenady- zaśmiał się James Potter, który bez najmniejszego skrępowania stał kilka centymetrów przed nią, że aż czuła jego oddech. –Zdążyłem się rozgrzać, Evans. Dzisiaj już mi nie uciekniesz.
-To… to był dość dwuznaczny komentarz- mruknęła i zrobiła zawstydzoną minę. –Okej, opowiem wam to wszystko, tak? Tylko przestań tak nade mną wisieć. To przynajmniej niestosowne.
                Brunet zrobił rozczarowaną minę i odsunął się od niej nieznacznie. Dziwny błysk w jego oczach pozostawał. Lily zdawało się, że to oznaka tego, że kreuje jakiś wariacki plan z nią w roli głównej. W ogóle jej się to nie podobało.
-Ale to naprawdę długa historia- jęknęła.
                James wzruszył ramionami.
-Jest po trzeciej. Masz dwie godziny. Potem odjeżdża nasz pociąg.

***
Moje tempo jest naprawdę zawrotne, wiecie? Pomysł, cała koncepcja, a nawet składanka specjalnych, świątecznych piosenek na ten rozdział powstała dokładnie w poprzednie Boże Narodzenie. Według moich obliczeń ten rozdział miał się pojawić gdzieś w styczniu, góra w lutym, a my jesteśmy już po Wielkanocy i zaczyna się maj. I to w dodatku podzieliłam go na „dwie połowy”. Ta będzie pewnie „mniejszą połową” (rozdzialik w ogóle jak króciutki, c’nie?), a druga będzie „większą połową”. W ogóle, w praktyce cała akcja tego rozdziału miała dziać się w Czternastce, ale ja, jak to ja, się nie wyrobiłam, a nie chciałam wam serwować pięćdziesięciu wordowskich stron, bo tego chyba nikt z was by nie zdzierżył. Dlatego mamy nie dość, że dwie połowy, to jeszcze rozszerzoną czternastkę.
Zdaje sobie sprawę, że zawiodłam na całej linii, serio. Nie było mnie prawie miesiąc, zaległości u Was wynoszą już pewnie prawie tyle, co u mnie na podłodze w pokoju papierki po cukierkach (czyli multum) i w dodatku publikuje se taki chaotyczny, nudny, źle napisany, nieuporządkowany i męczący rozdział. Należy mi się porządne lanie rózgą. Takie nawiązanie, skoro pisałam dzisiaj w świątecznych klimatach. 
Okej, czas na sprawy organizacyjne- pisałam o poprawkach moich rozdziałów, póki co zapraszam was na odnowiony prolog (no dobra prologu jeszcze nie ma, ale będzie jutro… chyba) i rozdział pierwszy (zaznaczam, że nie ma zmian fabularnych, ale rozciągnęłam tamte rozdzialiki [uwierzycie, że miały niecałe 10 stron :O] na trzydzieści, jak ktoś ma ochotę/czas/chęci to niech śmiało wbija :D) i są już one zalinkowane w Myśloodsiewni. Kolejną nowością jest to, że jestem w trakcie pisania kart postaci, które opublikuje po drugiej części piętnastki, bo za wiele, oj za wiele, byłoby w nich spoilerów. Powiem wam, że lista czytelnicza wciąż nie działa. Kiedy się naprawi pewnie będę miała zaległości na całe wakacje xD.
Również z przyszłym rozdziałem zakończy się pewien etap tego opowiadania i, jak mam nadzieję, zakończę go z gracją, weną i może uda mi się w czymś was zaskoczyć. Tam właśnie będzie ten cały pocałunek Jily, o którym pisałam, a poza tym (kilka spoilerików dla zaciekawionych):
·         Cała akcja będzie się toczyć w domu Evansów, w przededniu Wigilii i w samą Wigilię,
·         Pojawi się pewien hmm… zwrot akcji co do Doriusza,
·         Jo i Isaac zrealizują do końca swój plan odbicia medalionu, który skończy się w… specyficzny sposób,
·         No ten cały pocałunek, o którym pisałam. Wiecie co, obawiam się, że totalnie go spartolę,
·         Możliwe, że gdzieś upcham wątek Chase’ a Reagana (którego ważność zdefiniuje się właśnie w tym rozdziale) i że wcisnę gdzieś jakiś fragmencik z Munga, ale nie wiem jeszcze czy będzie to Hestia, czy May, czy matka Jamesa xD.
Jest to finał części, a więc większość wątków postaram się rozwiązać, a resztę związać ze sobą, zostawić kilka cliffhangerów, a potem zrobić sobie krótką przerwę, żeby uporządkować natłok materiału na drugą część (która mi się strasznie rozciąga, nie wiem jak to uporządkować, ale póki co mam pomysły na jakieś… siedemdziesiąt rozdziałów TEJ JEDNEJ CZĘŚCI). Szesnasty rozdział mam już napisany prawie w całości, ale, moi dhodzy, trzeba go jeszcze podrasować. W najbliższym tygodniu pewnie będę się skupiać na poprawie drugiego rozdziału.


Rozdział dedykowany:
Oliwce i Lumossy <333.

+ White Christmas, Feliz Navidad, Do They Know It’ s Christmas, Santa Baby, Let it Snow, All I Want For Christmas is You, Happy Xmas (War is Over), O Holy Night, Wonderful Christmas Time.
To spóźnione Feliz Navidad, moi drodzy :*

22 komentarze:

  1. Pierwsza! Czytam i zaraz komentarz będzie :***
    (Jakby co, to u mnie też nn XD )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Boże, nie miałam pojęcia ;O. Ja bez listy czytelniczej to jestem debilem roku po prostu... Idę czytać ;>/

      Usuń
    2. Heeej! :D Boże, jak my dawno nie gadałyśmy :* Mam nadzieję, że wpadniesz niedługo na gg, bo mam do obgadania z Tobą kilka spraw :D
      Ten cały Ethan Evans sam nie wie czego chce! A raczej kogo! Nie wiem czy to dobrze zabrzmi w wypadku mężczyzny ale puszczalski z niego cham! Powinnam w sumie drżeć się również na Lukrecję (bo jestem jej wielką hejterką), ale dzisiaj Evans oberwie! O nie, jeszcze obie mają termin w lutym! To się urządził ten Ethan! (wieśniak z niego) ! Biedna Lily,o na to ma serio zagmatwane życie!
      A tak swoją drogą, to Annabeth to cudowne imię. Gdybym mieszkała a Anglii to bym tak nazwała córkę w przyszłości (chociaż nie planuję mieć dzieci xD)
      Jezu, strasznie wkurza mnie ta Jo! A Lukrecja to w ogóle jakisz oszołom! Nie możemy pstryknąć palcami i je zabić? Proszee :c Chętnie dorzucę taką Emmelinę (GRATIS! JEDYNA TAKA OFERTA NA ŚWIECIE!)
      A masz za swoje Potter! Ty chamski przystojniaku! Dalej cię nie lubię za te twoje obściskiwanie się z Jo! W moich myślach już powstaje scena w której Aleksja unicestwia Jo! I Emmelinę (GRATIS!) !!!11!!!111!!!!!1!!!
      Mam nadzieję Syriiii, że kupiłeś Emmelince coś świńskiego...proszeproszeprosze
      Mam nadzieję, że Marlena jeszcze zejdzie się z Remusem :3 Strasznie do siebie pasują, to widać jak na dłoni. Tylko ludzie mają uprzedzenie i bla bla bla XD A Marlena umrze potem czy nie? Zapomniałam XD
      Ooo zabawa w berka! Potter jak to zepsujesz to koniec z tobą! Moglibyście się w końcu pocałować noo! :D Te uczucie, kiedy czytam jakiegoś bloga o Jily i Jily się całuje... awww *w* Piszcze, krzyczę itp XD Czasami mam tak, że jak napiję się coca-coli to mi szajba odbija, ale teraz nie wiem kiedy zachowuję się gorzej XD Po coli czy po przeczytaniu sceny z pocałunkiem :3 RZYCIEEE
      Ojejciu, Lily! Będziesz mieć odcisk na nadgarstu do końca życia! Przynajmniej masz pamiątkę od kochającego męża :3 XDD
      Od dzisiaj Quidditch nazywamy TOCOŚ. Zapamiętajmy to ;D
      O mój Boże, Lily wraca do domu na święta! :O Coś się stanie, ja to wiem! A jak ja tak mówię, to tak będzie! Teraz jeszcze wrzeszczy na Dorcas i resztę :c Ciężko będzie jej to później odkręcić! Ale mam nadzieję, że James się nie obrazi i niedługo będzie JILY JILY TĘCZA JILY JEDNOROŻCE JILY JILYYY (okej, za dużo czekolady na ten wieczór) Ojejciu jeszcze podkoniec James tak złapał Lily o dvdviuesndgfiewrhofewr *w*
      Oooo w nn będzie pocałunek Jily ;D Pisz szybko proszee! Doriusz też będzie to już wgl raj! Kończę już moje bezsensowne gadanie XD Mimo tego, że jest już całkiem późno, to jestem pełna energii! (nwm dlaczego to napisałam, serio) A więc żegnam cię i mam nadzieje, że niedługo zawitasz na gg.
      Pozdrawiam :***
      Aleksja

      PS: Zapraszam do mnie na nn!

      Usuń
    3. Wybacz, że nie odpowiem na Twój boski koment, ale muszę iść sie wyśmiać xD. KOCHAM TWOJE KOMENTARZE.

      Usuń
  2. Aaaaaa nie komentowałam? Jjuż to robię!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział mega długi i mega dużo zajebistych opisów! Normalnie książka! <3
      Wprowadziłaś mnie w niesamowity świat i stan!
      Ale czy ty chcesz kończyć tego bloga? Bo informacja troszkę mnie zaniepokoiła ;((((

      Usuń
    2. kochana, ja już lecę komentować Twój rozdział, bo jestem zuaaa, że przeczytałam rozdział, a nie skomentowałam. Ach, ta dzisiejsza młodzież. Totalnie pstro w głowach. Nie, nie, kończyć nie będę, bo mam zaaa dużo pomysłów, ale zakończę tak jakby jedną część, żeby pisać drugą. W ogóle mam zamiar dzielić to na części po to, żeby zrobić innym przyszługe i nie skazywać ich (tym co nadrabiają) na czytanie tego wszystkeigo od początku i dlatego będę zamykać wątki i na nowo z częścią je otwierać, trochę jak w serialu na koniec sezonu xD. Dziękuję za komentarz :* Idę do cb, teraz już poważnie <3.

      Usuń
  3. O słodki Jeżu, dostałam dedykację? :o ♥ aż się zapowietrzyłam :3 czyżby aż tak bardzo spodobała Ci się wizja miniaturki Blagaty? <3
    Nie no. Miło mi. Strasznie miło, o ile taki epitet jest dopuszczalny w języku polskim. (A co do tej miniaturki to napiszę Ci ją. Nie mam pojęcia kiedy, pewnie dopiero w wakacje, ale będzie. Koniec, kropka.)
    Okej, teraz biorę się za komentowanie rozdziału jako takiego, a nie zasypywaniem Cię rozmaitymi informacjami niemającymi związku ze świetnym rozdziałem, który mi... okej, nam wszystkim zaserwowałaś (chociaż jak czytam Twoje notki, czuję się jakby ta opowieść była idealnie dla mnie - humor, bezbłędnie wykreowane postacie, odrobina powagi, dużo tajemnic, przezabawne dialogi, wciągające opisy, itd...).
    Nno. To zaczynamy.
    Widzę, że podobnie jak ja dałaś na początek rozdziału przypomnienie poprzedniego :3 I choć Twoje wpisy świetnie pamiętam, to miło sobie odświeżyć.
    Jeju :o - tylko tak byłam w stanie skomentować historię Ethana. Dwie ciąże na raz z dwoma różnymi kobietami w tym z własną żoną? Serio? Pogratulować. W sumie to Jo i Lily są jak bliźniaczki, z tym że przyrodnie. Idiotycznie brzmi, c'nie? Dziwny ten Ethan.
    Eeeej, jak mogłaś, wiesz? :c namiętnie szipuję (spolszczone jakoś dziwnie, nie? Dlaczego wszystko lepiej brzmi po angielsku...?) Luniaka i Marlenę! Miałam nadzieję, że tym razem im wyjdzie!
    "Czy może po prostu pominęłaby to wszystko i powiedziała chłopakowi jedynie, jak bardzo go kocha?" <- nie żyję. Albo nie. Prawie nie żyję. Dobijcie mnie. Połącz ich jak najszybciej, okej? Zrób to dla mnie, są moją ulubioną (obok Lily i Jamesa) parą ♥
    ... no, a skoro już przy tym jesteśmy... POCAŁUNEK? O JEŻUU <3 Ciszę się jak głupia <3 i mam prośbę... dodaj rozdział przed 16 maja... Nie mam pojęcia, czy to wykonalne, ale wtedy wyjeżdżam (do Londynu tak btw) i neta będę łapać tylko z okolicznych McDonaldów... naturalnie bez pośpiechu itp, bo ten P O C A Ł U N E K (za każdym razem brzmi tak samo niesamowicie) musi być piękny.
    A jak nie będzie piękny, to Blaise z mojego opka będzie się dużo całował z Ellie, buahahha. A Ty będziesz bardzo zazdrosna.
    Ale oczywiście wszystko Ci wyjdzie, wierzę w Ciebie bardzo <3
    Eeej, Jo się martwi o Lily, czy mi się z racji późnej pory fakty wszystkie mylą? Obstawiam to drugie. Wstałam dziś o ósmej i ledwo dycham. Tylko Ci napiszę komentarz i idę spać. Już nawet w łóżku leżę. I światło zgaszone. I telefon przed nosem oraz dwa kciuki do akcji.
    Okej, bo zmieniam temat. Otóż baaardzo podoba mi się pomysł na spędzenie świat w domu Lily, bo nie wiem czego się po tym spodziewać. No i ta Jo... ogólnie - mam nadzieję, że zasnę xd. Tyle emocji.
    Okej, kończę, bo już padam.
    Czekam baaaardzo na następnyy ♥ buziaki i weny dużo. Uda Ci się ten pocałunek. Jesteś przecudowna i wspaniale piszesz.
    Do przeczytania!
    Lumossy
    PS Na moim blogu pojawił się rozdział dziesiąty.
    Dobranoc :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Blejzi! Cóż za karygodny błąd. Chyba muszę iść się zabić ;_; skacząc z krawężnika of kors. Najgorsza śmierć

      Okej, teraz już serio. DOBRANOC! Wpół do pierwszej. A tata kazał chodzić spać o 22... "Piętnastolatki powinny spać osiem godzin, nie pięć i pół!" Wezmę sobie jego słowa do serca i nie wstanę przed 11. Wtedy będzie nawet więcej niż osiem!

      Serio serio idę spać. Absolutnie śmiertelna powaga.
      DOBRANOC! :*

      Usuń
    2. Nie ma to jak odpowiedzieć na komentarz po miesiącu, ale dobra - zacznę od tego, że kocham twoje komentarze, ale to wiesz, tyle że mówienie na bieżąco, że się coś kocha jest ważne, więc będę o tym wspominać jak automat.
      Skąd ja znam te teksty o spaniu... ach, no tak- wszyscy mnie nimi prześladują, podczas gdy zaśnięcie przed 23 uważam za coś awykonalnego xD.
      Ano podpatrzyłam te pisanie, co w poprzednim rozdziale od ciebie i myślę sobie, ze to świetna rzecz, więc sobie tak to skopiowałam... Mam nadzieję, że wybaczysz ;>.
      Przepraszam, że tak zignorowałam twoją prośbę i dodałam nn nie przed 16 maja, ale... no, później. Szkoła zabija twórczość artystyczną, chociaż generalnie wszyscy mi wmawiają, ze ma ją ROZWIJAĆ -,-. Życze ci spóźnionej miłej podróży do Londynu ;>. Mam nadzieję, że wyjazd się udal :D.
      3maj się i jeszcze raz dziekuję za komentarz :*
      weeeeny :*

      Usuń
  4. Świetne :) jak zawsze miło się czytało ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. A moim zdaniem za krótki. Przygotowywałam się na długiego tasiemca, którego pewnie przed dwudziestą czwartą nie przerobię (czytałam wczoraj, ale komentuję teraz), a tu skończyłam za dwadzieścia! Nie no powiem, że długo wgapiałam się w telefon, zanim mój spowolniony mózg dowiedział się, że koniec.
    Ale tak swoją drogą, to bardzo niefajnie, że James pocałował wtedy Jo. W sumie tej laski też nie lubię, to szczegół. Evans taki babiarz, że w tym samym miesiącu dwie córki? Już nie lubię ojca Lily, ale nie lubiłam już go wcześniej.
    Mam nadzieję, że Isaac żyje!
    Mój ulubiony czarny charakter, zaraz po Beznosym, nie może mi tu umrzeć tak od jakiegoś głupiego Tojadu, czy jakkolwiek się to tam nazywa. Nie mówię nic, ale ISSAKA MASZ MI TU ZOSTAWIĆ! Mój ulubiony bohater ^^
    Ale Jo możesz spokojnie wywalić, bo jej nie lubię. A Ojciec Lily porządnego kopa w cztery litery powinien dostać i przestać grać na dwa fronty! Mama Lily się załamie...
    A co do Luniaka i Marleny... Czemu to idzie tak długo jak krew z nosa? Ja rozumiem, że oni ten tego, ale lepsze zawsze jest skakanie do gordeł. W każdym razie ja tak myślę.
    Ale odskakując od tematu... kiedy będzie jakieś solidne mordobicie? Nie koniecznie mordo, nie mordujmy tu ludzi, ale może różdżkobicie? Ja czekam aż oni dotrą do domu Lily :D
    Na bank będzie różdżkobicie xD
    Ale tak kończąc, to brawa dla Jamesa. Ja się pytam ile ma siniaków po „błazenadzie” Lily (czy jakkolwiek inaczej to się nazywało).
    Podsumowując, rozdział jest świetny :D
    Czekam na nn i pozdrawiam ^^
    Ps. U mnie pojawił się rozdział czwarty :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dopiero dzień po przeczytaniu rozdziału jestem w stanie go skomentować....
    Ojeju, czyżby dedykejszon for mi?
    Mam już dość twojego podejścia! Jak już piszesz tego bloga to zmień swoje nastawienie, jak ci się nie podoba rozdział do poprawiał go, aż do momentu gdy będziesz z niego zadowolona.

    Osz kurcze będzie czwarta siostra! Na początku pomyślałam, żę to Hestia, ale ona urodziła się w sierpniu kilka miesięcy po terminie, więc ona odpada i teraz wogóle nie mam pojęcia kto to może być.
    I znowu podziwiam jak jeden ludzki mózg możę ogarną tyle szczególików! A w dodatku nie miałaś teraz testów gimnazjalnych? Chyba będę musiała wszystko przeczytać od początku, bo się całkowicie pogubię z fabułą. Oczy mi po prostu trzasną od tego czytania...
    W następnym rozdziale daj coś z May!!!! Podejrzewam, że będzie ciekawą postacią.
    Twój Syriusz cały czas przypomina mi Damona z TVD. Gdy czytam jego kwestie, mam wrażenie, że to wszystko mówi Damon...
    Rozdział bez Emmeliny! Obrzydziła mi trochę Caroline.....
    Marlena wreszcie zrozumiała, że kocha Remusa!!!!!!!!!!!! Tylko nie Remus ogarnie dupę! Teraz już nie zrobi jej krzywdy.
    Zawsze mam do ciebie mnóstwo pytań i wyłuskuje od twojej poczciwej osoby spoilery, a teraz nie wiem co powiedzieć.
    AAA no tak szablon! Wreszcie jakaś dłuższa stabilizacja? Sama też nie lubię długo takiego samego, ale z tym zmienianiem trochę przeesadziłaś. Już nie nadąrzałam....
    No to narazie koniec, ale na pewno mi się coś przypomni, jak zwykle...
    Pozdrawiam i życze dużo weny i czasu i blalblablabla....
    Oliwka :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że dedyko dla cb :*. Strasznie pomagasz mi swoimi komentarzami poprawić błędy/niedoskonałości w rozdziałach i mam nadzieję, że mój tekst zmienia się na lepsze. Dziękuję ci za to ;*.
      Z szablonem sie uspokoiłam, ale szczerze mówiąc nie mam pojęcia, ile to jeszcze będzie trwać. Chyba powinnam sama spróbować swoich sił (chociaż nie mam pojęcia o robieniu szablonów :D), bo swoją pracę zawsze się bardziej szanuje.
      Co do tych nawiązań do VD i Damona i Caroline, to muszę ci powiedzieć, że nie dziwie się, że Syriusz przypomina Ci starszego Salvatore' a... Dlaczego? Mam takie specyficzne coś, że wena i pomysły do opka zawsze przychodzą do mnie, jak oglądam seriale. To jest tak, że wymyślam e trakcie odcinka, jak moim zdaniem dalej się potoczą losy i zawsze lekko z tym odlatuje, a mówiąc lekko mam na myśli zastanawiam się przez całą noc, aż wreszcie wszystko zmieniam pod postacie z opowiadania xD. I każdy mój syriuszowy pomysł czerpie właśnie od Damona.
      A egzaminy... Poszły raczej gładko. Serio, spodziewałam się, że kompletnie wbiją mnie w fotel, a tu jako tako byłam przygotowana :). Dziękuję za pytanie i sam komentarz :*
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  7. O matule, Jejciu, masakra, fenomenalne!!!!!!!!!
    Dobra, emocje opadły! Jasny gwint! Nie będę nikogo oszukiwać (w tym siebie) emocje po tym rozdziale wrzą we mnie jak w czajniku woda! Powiem ci coś! Przez ciebie nie spałam całą noc! Pierwsze pół czytałam, a drugie pól myślałam(tak, umiem myśleć, nie przewidziałaś się) co będzie dalej! Dobra lecimy!
    Oj Etanie, Etanie, Etanie!!!! Nie ładnie zabawiać się dwoma kobietami na raz. Mówię ci! Przyjdą kiedyś do ciebie duchy twoich wszystkich zmarłych dziewczyn i będą ciebie prześladować za Mary i Lukrecję! Obiecuję! Wiesz Abigail, myślę, że to nie Lily jest siostrą Jo. W końcu Mary urodziła Lily a Lukrecja jakąś inną dziewczynkę...
    Błazenada Lily = Śmiech przez pół godziny! Oczywiście już w dzień. W nocy musiałam się poz trzymać.
    Nie no! Każdy blog ma fazę na imię Prim! Nie wiem zgadaliście się czy co!? Ładne imię no ale... bez przesady!
    Regulus mnie wkurza! Jak on śmie pomagać tej Jo!? Ja mu pokarze!!!!! I nie będzie to zbytnio miłe! Obiecuję! No ale on jest najlepszy! Zajada się fasolkami wszystkich smaków podczas gdy Jo planuje zamach na Lily!
    Ale w ogóle Strasznie mnie wkurzyła gdy pokazywała Lily te wspomnienia!!!! Myślałam, że coś jej nie zrobię!
    Strasznie James, Syriusz i Dorcas mnie wkurzyli! To ona, Lily, idzie ratować swoją rodzinę, a oni uprzykrzają jej plan! No dobra, pomińmy fakt, że zrobiłabym tak samo, ale... Dorcas da się jeszcze zrozumieć; pierwsze wspaniałe święte i takie tam...
    "-Co panienka wyprawia?" jak McGonagall to powiedziała to myślałam, że jest skrzatem czy czymś tam jeszcze :D MARLENA I REMUS <3 MARLENA I REMUS <3 Kocham ich i ich tę nie zdecydowaną miłość!!! Ta miłość jest wspaniała!
    Aha i jeszcze jedno... BYŁO TAK BLISKO ICH POCAŁUNKU, TAK BLIZIUTKO!!!! Ale kiss będzie w następnym rozdziel, na który czekam i czekam.
    Wiesz Abigail?
    Fajnie, że piszesz! Jestem szczęśliwa z tego powodu, bardzo szczęśliwa!!!
    A wiesz, że mojemu misiowi też się spodobałaś... Normalnie jak czytałam i on szukał oczami tekstu! I wcale nie jest to moja wyobraźnia! Tak było!
    Wiatr ^^
    Wielka Fanka Twoja i oczywiście Emmeliny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja odpowiedź naturalnie spóżniona (brawa dla mnie), ale jesnak jest. Większość twoich przypuszczeń się w tym dzisiejszym rozdziale rozwikłało, ale będe udawać, że nie przeczytałaś, dobrze? Tak będzie łatwiej mi odpowiedzieć xD.
      Ano ciekawe, czyją córką jest Lily... bardzo ciekawe.
      Też zauważyłam, że panuje faza na imię Prim, ale akurat sie na nie zdecydowałam, gdyż aż iż ponieważ jestem po seansie ostatnich Igrzysk znowu i ak wtedy mnie tchnęło na Primrose. Próbowałam jakieś imię wymyślić, a tylko jedno mi tkwiło w głowie, więc... wgl Tony miał być Finnickiem, ale się ogarnęłam xD.
      Będzie, będzie kiss w następnym rozdziale, oj będzie xD.
      Wierzę w to, że pluszaki czytają... mi też zaglądają zawsze do książek. ZAWSZE. Tyle że nie spodziewałam się, że Twój miś będzie czytać moje wypociny. Jest kochany xD.
      Dla ciebie, kochana, w następnym rozdziale (w sensie szesnastce) dam dużo Emmeliny *zaciera ręce*.
      3maj się :*

      Usuń
    2. Emma najlepsz <3
      Wiatr

      Usuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Theme by Lydia Credits: X, X