23.02.2014

12. Oschłość i Promienność


"Ludzie lu­bią kom­pli­kować so­bie życie, jak­by już sa­mo w so­bie nie było wys­tar­czająco skomplikowane"
-Carlos Ruiz Zafon



          Grzmotnęło. Biała błyskawica rozdarła niebo, a puste okno biblioteki rozbłysło oślepiającym blaskiem. Zaraz potem do Jo na nowo doszły odgłosy dudniącego o parapet deszczu. Pogoda tej nocy była pod psem, a Prewett szczerze zazdrościła każdemu, kto może przespać tę okropną burzę. Dobiegała druga nad ranem, a dziewczyna wciąż nie przybliżyła się do swojego dzisiejszego celu. Z głośnym westchnieniem sięgnęła po następną książkę i mamrocząc coś pod nosem, przeciągnęła palcem po linijkach łacińskich zwrotów, odręcznie przepisanych kilkaset lat temu. 

          Nie znała się za dobrze na tym języku, ale dzięki bukietowi własnych zaklęć mogła częściowo przetłumaczyć formułki. Kiedy natrafiła na bardziej intrygujący fragment, wyciągała z kieszeni zmiętoloną karteczkę, na której znajdował się rządek ładnych literek, układających się w jakieś zaklęcie.
To na nic, pomyślała Jo i przetarła ręką zmęczone oczy. Należała jej się chwila odpoczynku… Udało jej się dzisiaj przeszukać kolejne trzy regały w Dziale Ksiąg Zakazanych, ale w żadnej z tych okropnych ksiąg nie znalazła wzmianki o odczynieniu zaklęcia jednorazowego. Najwyraźniej inny (niż ten znany przez nią, którego pod żadnym pozorem nie wolno jej było wykonać) sposób po prostu nie istniał. Grzmotnęło znowu. Dziewczyna przysiadła na stoliku, czując, że uginają się pod nią nogi… Dlaczego była ostatnio taka słaba? Ostatnią pełnię zniosła bardzo dobrze… Trevor ją wzywał, czuła to. Każdy nerw w jej ciele, każda komórka krzyczała tylko o jednym- połączyć się z patronem… Stracić na chwilę nad sobą panowanie… Opadała coraz niżej i niżej… Odpływała jakby miała zaraz zasnąć i już się nie przebudzić… Nie mogła z tym dłużej walczyć, nie chciała…
-Jo- szepnął ktoś. –Ej, Jo!
          Otworzyła jedno oko. To na pewno któryś z głupich ślizgonów, jej chłopców na posyłki… Czemu jej przeszkadza w tej chwili? Już szykowała odpowiednią złośliwą odpowiedź, gdy zamarła. Poznała tego chłopaka, nawet teraz, w egipskich ciemnościach, kiedy znajdowała się na pograniczu przemiany. Widywała go zbyt często. Tę kwadratową szczękę, wielkie, niebieskie oczy i ciemną czuprynę, razem z wyuczonym, pustym wyrazem twarzy poznałaby nawet po oberwaniu Obliviate.
-Isaac…- szepnęła. –Co ty… co tu robisz?- spytała. Natychmiast podniosła się na nogi, rozmasowując sobie przy okazji kark. Nie mógł zobaczyć jej w takim stanie… Przecież pozwolił jej tu przyjechać tylko dlatego, że wiedział, że sobie z tym już poradziła… że pełnia nie ma na nią już tak zgubnego wpływu.
          Zabawne, czekała na wizytę przyjaciela już tak długo… odkąd zobaczyła runy na ramieniu młodego Lupina i odkąd dostała zeszycik pogróżek, a teraz, kiedy stoi przed nią w całej okazałości nie stać ją nawet na dobry tekst na przywitanie. Nie zdziwiło ją zbytnio wejście smoka chłopaka, brak jakiegokolwiek uprzedzenia, możliwe śledzenie jej przez cały dzień i zakradanie się tutaj w środku nocy. W końcu nie cieszył się dobrą opinią, nawet wśród obcych ludzi. Należał bowiem do takich typów, na widok których przechodzisz na drugą stronę ulicy, byle tylko się na nich nie natknąć. Przerażający wyraz twarzy, puste oczy, muskularna budowa ciała i brak jakichkolwiek zapanowań na ogół nie ułatwiały mu nawiązywania nowych kontaktów. Jo znała chłopaka już sześć lat, ale wciąż nie wiedziała o nim za dużo. Najwięcej ze wszystkich, niewątpliwie, ale w normalnym systemie to wciąż były bardzo skromne informacje- takie jak imię, nazwisko, kilka faktów z przeszłości i imię jego siostry… no i ojca. Przełknęła głośno ślinę.
-Zaprosiłaś mnie- odparł cicho chłopak i przysiadł na stołku, obok Jo. –Prosiłaś, żebym przesłał ci listę zaklęć jednorazowych.
-Taaa… Z dwa miesiące temu- uśmiechnęła się słabo. -Ale… nie zrobisz tego?- domyśliła się. Jej głos wciąż słabo brzmiał. Isaac na pewno domyśli się, co jest przyczyną jej tak fatalnego samopoczucia. Chłopak wzruszył ramionami.
-Myślisz, że zasłużyłaś?
          Czy zasłużyła? Jasne, że nie. Zawaliła sprawę najbardziej jak się dało, wiedziała o tym dobrze, ale… starała się. Naprawdę, chciała doprowadzić swoją misję do końca. Sporo ryzykowali, ona, Isaac i pozostali, powierzyli jej bardzo odpowiedzialne zadanie, kluczowe, do rozpoczęcia następnych kroków, a ona zawaliła. Gdyby przydarzyło się to komuś innemu, Isaac z pewnością nie darowałby tej sprawy. Chodziło tu przecież o resztki honoru Jilly… O pozostałych, cały patronat, który został pozamykany w zimnych celach w Azkabanie… oni wszyscy gniją teraz wśród morderców i szumowin, stopniowo tracąc zmysły w towarzystwie dementorów, oni, niewinni, podczas gdy po tym świecie wciąż wałęsają się prawdziwi złoczyńcy. Trevor powinien zginąć, po tym wszystkim na co skazał ich wszystkich, w tym jej ojca. Czy sprawiedliwości stanie się zadość. Nie. Nie bez medalionu.
-Ja… Panuję nad tym- odparła szorstko. –Popełniłam kilka błędów, ale nie mogę ruszyć dalej, jeśli to zaklęcie cały czas będzie mnie krępować, rozumiesz?
          Isaac zmarszczył brwi.
-Jakie zaklęcie?
            Przez moment poczuła się zbita z pantałyku. Jak to: jakie? Przecież to on, Isaac, uświadomił ją w tym, co zaszło. Przecież to poprzez jego wiadomość zrozumiała, że dwa umysły, jej i Evans, się połączyły na skutek opuszczenia medalionu przez Zaklęcie Łączące. Tylko z jego obecności zdawała sobie sprawę, no może za wyjątkiem zaklęcia zmiennokształtności i lekarstwa na nie. No i zaklęcia tłumaczącego nieśmiertelność Trevora. To cztery. Cholera wiedziała, ile jeszcze przerażających formułek kryło się w przeklętym naszyjniku.
-Łączące- wyjaśniła zniecierpliwiona. –No wiesz, to zaklęcie jednorazowe, które wyciekło z medalionu.
-ZAKLĘCIE ŁĄCZĄCE WYCIEKŁO Z MEDALIONU?- uniósł głos, najwyraźniej zbulwersowany Monroe. W jego oczach kąpała się zimna furia. –DLACZEGO NIC NIE POWIEDZIAŁAŚ?!
-Bo… myślałam, że wiesz- zaczęła naprędce tłumaczyć Prewett. –Przecież napisałeś do mnie… Na ramieniu Lupina…. Te runy.
          Chłopak schował bezradnie twarz w dłoniach.
-Popełniasz te same błędy, wiesz?- wyjaśnił ze sztucznym spokojem. –Najpierw w poszukiwaniu medalionu, sama się go pozbyłaś, a teraz przez złą interpretacje cudzych intencji dopuściłaś do straty Zaklęcia Łączącego. Wiedziałaś chyba, że ono jest nam potrzebne? Jak teraz mamy się kontaktować? Cała nasza czwórka?
-Przepraszam…- mruknęła strapiona. –Ja… nie zdawałam sobie sprawy, że…
-Nie obchodzi cię wcale śmierć Jilly, prawda? Nie obchodzi cię to, co Trevor robi z nami wszystkimi? Nauczyłaś się zapobiegać zmiennokształtności, więc jesteś wolna, tak sobie myślisz, prawda? W ogóle nie liczysz się, co się stanie z…
-NIE!- krzyknęła rozpaczliwie. –Jilly była moją przyjaciółką. Najlepszą- szepnęła. Gorąca łza spłynęła jej po policzku. –Wszyscy jesteście. Ty, Tony, Prim… Nigdy bym was nie opuściła. Skończę zadanie. Musisz tylko pomóc mi uwolnić się od więzi z Evans- szepnęła, niemal błagalnie. –Wtedy dowiemy się, gdzie jest medalion i wykorzystamy zaklęcia… Zniszczymy Trevora i uwolnimy pozostałych. ON obiecał nam pomóc.
-Nie bądź głupia- warknął. –Czarnego Pana nie obchodzą nasze problemy. Nigdy nie dołączyłbym do Śmierciożerców, gdybym nie wiedział, że to ostatnia szansa na ratunek. Wiesz, że mam proces, prawda? Ministerstwo tylko czeka, aż kilkanaście mugoli z tamtej nocy odzyska zmysły, żeby mogli mnie pogrążyć. Już grzeją dla mnie celę, Jo. Dementorzy na mnie czekają.
-Nie trafisz do Azkabanu.
-Azkaban?- parsknął. –To najlepsze, co może mnie spotkać. Jestem podejrzany o utworzenie patronatu. To grozi pocałunkiem dementora.
-Nie skażą się na wyssanie duszy!- podniosła głos, który potoczył się echem po pustym pomieszczeniu. Pozostawało kwestią czasu, aż ktoś ich tu znajdzie.
-Dobrze wiesz, Jo, że te zaklęcia są moją ostatnią nadzieją- mruknął bezceremonialnie. –Nie mam alibi, przynajmniej nie w ich mniemaniu. Osoby, które mogły za mnie poręczyć albo same są w Azkabanie, albo mają tam rodzinę- wskazał na nią głową- albo nie żyją. Według nich jestem wariatem, który zabił własną siostrę.
-Nie zabiłeś Jilly- oświadczyła brunetka, jakby chcąc samej się do tego przekonać. –Twój ojciec to zrobił.
-Wiem- westchnął ciężko. –Ale… Musisz zrozumieć, J, że nie mogę już na tobie polegać… Jesteś moim człowiekiem. Zawsze będziesz, ale… Chcę zdobyć ten medalion sam, okej? Wyduszę to z Lily Evans. Nie masz wystarczającej odwagi, żeby ją do tego nakłonić.
-Przecież nie mogę jej zaatakować tutaj- rozzłościła się Ślizgonka. –To moja misja! To ja mam zdobyć ten medalion! Od początku tak było i świetnie dawałam sobie radę!  Mogę to zrobić. Udało mi się, rozumiesz? Wiem, gdzie on jest- szepnęła. –Widziałam ten pokój milion razy w głowie Evans i Pottera. Tylko… co mi daje jego dokładny wygląd, skoro nie znam jego położenia?
-Nie pytam cię o zdanie- odpowiedział szorstko. –Nie obchodzi mnie, co udało ci się osiągnąć. Lily Evans sama mi go da.
          Zapanowało milczenie. Jo głośno przełknęła ślinę. W sytuacjach, gdy jej towarzysz był tak stanowczy nikt, nawet tak pewna siebie osoba jak ona, nie miał odwagi mu się sprzeciwić. Dziewczyna całym sercem pragnęła dokończyć swoje zadanie… Voldemort sam jej je powierzył. Powiedział, że tylko ona może to zrobić. Że jako osoba w pewnej mierze z nią spokrewniona, może postawić się w jej sytuacji. Zrozumieć psychikę Lilian, która wbrew pozorom była im bardzo potrzebna, jeśli chcą doprowadzić swój plan do końca. Isaac również o tym wiedział, a więc na pewno nie wyrządzi jej żadnej krzywdy, ale… może wcale nie zerwie nici telepatycznej między nimi, ponieważ uzna to za przydatne. Co wtedy? Jeśli nie przerwie działania tego zaklęcia teraz, mogą rozwinąć się następna studia- przekazywanie zdolności, talentów, pragnień i ich utrata. Nie mogła do tego dopuścić. W jej głowie pomału kiełkował się zalążek intrygi. Nie obchodziła jej w tej chwili wielkość ceny, którą poniesie realizując swój plan.
          Chłopak uśmiechnął się smutno i już odwracał się na pięcie, by wyjść, gdy…
-Poczekaj- zatrzymała go. Jej głos nie był już tak drżący. –Zapominasz o czymś. Jeśli tkniesz moją siostrzyczkę, która aktualnie najwyraźniej jest Panią Medalionu, zaklęcia obrócą się przeciwko nam.
-Nie mam zamiaru nic jej robić- odparł, na pozór łagodnie.  Roześmiała się. Wszystko szło zupełnie, jak zaplanowała.
-Przecież ty jesteś tym porywczym- zauważyła. -A ja złudnie milutką. I, nie obraź się, ale śmiem twierdzić, że skoro mi się nie udało, to tobie tym bardziej.
-Źle do tego podeszłaś- odparł. –Wiesz, być może, gdybyś nie spanikowała, po tym jak Snape powiedział ci, że medalion… no, jest przedmiotem, którego szukamy, udałoby ci się. Przyznaję to. Ale… W obecnej sytuacji, kiedy ty kompletnie się już poddałaś i zminimalizowałaś swoje działanie do przerwania Zaklęcia Łączącego…
-Bo to priorytet- warknęła.
-…już na nic się nie zdasz. A ja- roześmiał się lekko- obserwowałam was… twoje poczynania i życie Lily Evans od dłuższego czasu i wiem, gdzie uderzyć. Mamy kogoś z jej przyjaciół po swojej stronie.
          Oczy Jo rozszerzyły się i zaczęły błyszczeć jak dwa, niebieskie monety. Ktoś z nich jest po ich stronie? Ale… To chyba najbardziej niesłychana historia, jaką Isaac miał zamiar opowiedzieć. Paczka Gryfonów z szóstego roku tworzyła bardzo zgraną paczkę, każdy z nich miał w gruncie rzeczy identyczne przekonania i poglądy, a pogłoska, co do dołączenia z nich do bandy, w której siedzieli Jo i Isaac (generalnie nie miała pojęcia, jak powinni się nazywać, ale chyba najdogodniej powiedzieć, że to grupka przyszłych Śmierciożerców)… nikt by tego nie kupił. Wrodzona ciekawość dała jej się we znaki.
-Co ty pleciesz, Monroe?- spytała. –Mają wśród siebie zdrajcę? Który pomaga nam?
-Pomoże- poprawił ją Isaac. –Na pewno pomoże, jak dobrze to rozegramy. Ba, zdaję mi się, że potencjalnych zdrajców wśród nich jest naprawdę całkiem sporo.
-Kto?- wyrwało jej się. Isaac uśmiechnął się tajemniczo. Jeśli łudziła się, że zdradzi jej swoją póki co swoją najbardziej strzeżoną tajemnicę, musiała doznać wielkiego zawodu.
        A potem… Go już nie było, a Jo ocknęła się leżąc na stołku w bibliotece. Zupełnie jakby cała jego wizyta była zwykłym snem…
***
          -Dobrze się czujesz, Syri?- spytała szczerze zaniepokojona Emmelina. –Nic nie jesz… Wyglądasz na chorego.
-Źle się czuję- mruknął rozbity Black. –Ale to możliwe, że poczułbym się lepiej, gdybyś przestała mnie wnerwiać.
          Emmelina zaśmiała się sztucznie, po czym mruknęła coś o jego świetnym poczuciu humoru. Nic nie układało się między nimi dobrze, odkąd dowiedziała się, że numer z eliksirem wielosokowym w perfumie był jego pomysłem. Z początku zrobiła mu ogromną aferę, krzyczała, że jako jego dziewczyna nie będzie tolerować podobnych „żarcików”, ale Black niespecjalnie się tym przejął. „Skończyłaś już?”, usłyszała tylko. To właśnie stosunek Syriusza do niej był tu największym problemem. Dlaczego, skoro ona, Emmelina, była tak wspaniałomyślna i wybaczyła mu wszystko, on nie mógł przynajmniej bardziej się nią zainteresować? Dlaczego nie przejął się ultimatum o zerwaniu? To zawsze działało… W każdym innym przypadku. Chyba to z początku jej się podobało, że Łapa był inny od wszystkich jej byłych chłopaków. Istniała jednak mała granica, pomiędzy byciem „innym” a zwyczajnym olewaniem. Być może ten żart miał dać jej do zrozumienia, że powinna przestać się starać za ich dwojga? Może powinna naprawdę odejść? Może to wywarłoby na Blacku jakieś większe wrażenie?
          Nie. Ech, jasne, że nie. Pewnie ucieszyłby się, że nareszcie udało mu się jej pozbyć. Dlatego właśnie blondynka przyjęła inną taktykę- dawała swojemu chłopakowi pełno luzu, śmiała się z obelg, które rzucał pod jej adresem i przekręcała każde jego niepochlebne słowa w żart. Przypomniało to trochę otwarty związek. Czy postępowała dobrze? Na pewno nie. Czy czuła się w ten sposób spełniona? Ani odrobinę. Strach przed rozstaniem się z Syriuszem był jednak większy od jej wewnętrznych potrzeb. Nie mogła dopuścić do zerwania. Nie mogła.
-Żarty żartami, kochany, ale jesteś tak zblazowany już od dobrych kilku dni. Może… może powinieneś iść do pielęgniarki?
-Umiem troszczyć się o siebie- odpowiedział patrząc odrzucająco na jedzenie. Blondynka westchnęła.
-Jak chcesz.
          Zapanowało krępujące milczenie. Black pochylił głowę na stół i zamknął oczy. Pulsujący ból głowy i ciągłe zmęczenie dzisiaj dawały mu się szczególnie we znaki. Może Titanic miała rację? Choć raz w życiu? Może faktycznie powinien skoczyć do pielęgniarki?
-Wiesz- przerwała ciszę Emmelina. –Mnie też zaczyna coś brać. Okropnie boli mnie głowa i gardło… I Lily mówi, że powiększyły mi się jakieś… węzły chłonne, czy jak to ona nazwała. Wiesz, spuchła mi szyja. Chyba nabawiłam się jakiegoś zapalenia gardła.
-Super- skwitował Black.
          Emma znów sztucznie się roześmiała.
-No nie wiem, czy tak super. Chyba sama udam się dzisiaj po lekcjach do pani Pomfrey…  A może zrobię to przed transmutacją?- zastanawiała się głośno. –McGonagall miała dzisiaj pytać. Możemy pójść razem, jak chcesz.
-Mówiłem ci już, potrafię o siebie zadbać.
-Tak, tak… Pytam tak profilaktycznie- wyjaśniła, znowu śmiejąc się pokazowo. Syriusz  obdarzył ją mało łaskawym spojrzeniem, po czym zaczął się pomału zbierać do wyjścia, a jego śladem poszła Emma, chociaż wciąż była głodna. Nie mogła pozwolić mu wracać samemu…
         W tej właśnie chwili do sali wparowała, jak zwykle spóźniona, Dorcas Meadowes wraz z Lily, obie przepychały się i śmiały się serdecznie. Lodowata ręka ścisnęła serce blondynki… Tak dawno nie rozmawiała z przyjaciółkami… Zbyt zajęta pilnowaniem Syriusza i rozpaczliwym ratowaniem ich związku, który chyba nie miał w tym wszystkim racji bycia, że zaniedbała naukę i zrezygnowała z rozwijaniu kontaktów z kimś innym niż jej chłopak i Remus. W ciągu ostatnich trzech tygodni na nowo zniszczyła to, co udało jej się poskładać podczas babskiego wieczorku. Kolejny raz w ciągu ostatnich dni, zadała sobie pytanie: czy szarooki jest tego warty?
-Łapa!- rozpromieniła się Meadowes, po czym mocno uściskała Syriusza. Lily przywitała się z nim w podejrzanie ciepły sposób.
          Black natychmiast zapomniał o swoim kiepskim samopoczuciu. Rozepchał siedzących obok niego Remusa oraz Petera i posadził dwie Gryfonki obok siebie. Blondynka zapomniała już o swoich rozterkach dotyczących wartości bruneta- w tej chwili jedyne, co zaprzątało jej głowę, to irracjonalna złość. To nie fair! Ona spędza z Syrim każdą wolną chwilę, jest miła, urocza i nie można niczego jej zarzucić, a chłopak nie poświęca jej nawet zalążka własnej uwagi. Za to kiedy pojawia się Wielka Dorcas od razu uśmiech rozjaśnia jego piękną twarz… Czym sobie na to zasłużyła? Czy Meadowes troszczyła się o niego tak bardzo jak ona? Nie! Czy szatynka poświęcała mu tyle swojego zainteresowania? W życiu! Czy w ogóle zauważała w jakim on jest dzisiaj stanie? Gdzie tam! Co z tego? Niewdzięczny huncwot i tak robi maślane oczka do tej głupiej złodziejki chłopaków!
-Koszmarnie się dzisiaj czuje- oświadczyła Dor. –Cholernie boli mnie łeb, gardło i chyba się porzygam, jak włożę coś do ust.
-Tak?- zapytali równocześnie blondynka i Black. Tyle tylko, że w tonie jej głosu mieszało się mnóstwo rozgoryczenia i złośliwości, a w jego coś na kształt troski. –Widzisz, piękna, ja umieram już od trzech dni…- dodał tylko Syriusz.
-Ma gorączkę- wtrąciła się Emma.
-Ja też- potaknęła Meadowes. –Lily zbadała mnie takim dziwnym mugolskim czymś…
-Termometrem- szepnęła z zażenowaniem Evans. –Masz trzydzieści osiem i siedem. Zawsze zabieram z domu takie rzeczy… Moje małe dziwactwo- uśmiechnęła się lekko. –Ale dzięki temu sama mogę jako tako zorientować się, co mi dolega. I coś dało w twoim przypadku.
-Aha… Chyba skoczę po lekcjach do pielęgniarki- truła dziewczyna. -I tak mam dzisiaj tylko dwie godziny…
-Wiesz, kochanie, jeśli ktoś zdał trzy sumy to chyba logiczne, że nie ma za wiele godzin, prawda?- roześmiała się złośliwie Titanic.
         Uśmiech spełzł w twarzy Meadowes. Nienawidziła, gdy ktoś wypominał jej wyniki egzaminów… Rodzice robili to i tak nagminnie. Wiedziała, że nauka jest ważna i w ogóle, ale ona posiadała wyjątkowo toporny umysł. Program, który przerabiali zdawał się być tak niewyobrażalnie niejasny, że nawet do niego nie zaglądała. Czasem czuła się źle z powodu sowich wyników na lekcjach- wśród jej przyjaciół na ogół nie było żadnych tępaków, takich jak ona. Każdy wiedział, że Syriusz i James są geniuszami transmutacji i obrony przed czarną magią, Lily zbierała laury w dziedzinach zaklęć i eliksirów, a Remus zasługiwał na specjalne wyróżnienie w zielarstwie i obronie.  Nawet taka Emmelina, której przez pięć lat nigdy jeszcze nie widziała przy książkach, radziła sobie lepiej. Przygryzła dolną wargę z zakłopotania. Gardziła takimi przytykami….
-Och, nie bądź jędzą, Em- wtrącił się Syriusz. –Może pójdziemy teraz, piękna?- zwrócił się do szatynki. –Ominie nas pytanie z transmutacji… Wydaje mi się, że to jakaś plaga… Rogacz wczoraj wieczorem się wykruszył i do tej pory leży w skrzydle… musiał mnie zarazić. Ciebie pewnie też.
          I mnie… Jeszcze twoja dziewczyna, Syriuszu, jest chora, pomyślała Emmelina, z nikłą nadzieją, że chłopak o niej wspomni. Nie zrobił tego.
-Wykluczone! Pójdziecie po lekcjach!- nalegała Evans. –Zdajecie sobie sprawę, ile będziecie mieli nadrabiania?
          Dorcas i Syriusz równocześnie wywrócili oczami. Lily westchnęła ciężko. Przyjaciółkę może uda jej się zmusić do przyjścia na zajęcia, ale jej zdolność perswazji zatrzymywała się na Blacku. Mało kto potrafił go do czegoś nakłonić, a jak już to na pewno nie na sposób, który praktykowała Ruda, czyli trucie i marudzenie. Zresztą, może lepiej niech idą do tej pielęgniarki? Wtedy dołączy do nich jeszcze Emmelina, a ona nie będzie musiała patrzeć przyjaciółce w oczy z wiedzą o romansie Meadowes i Blacka.
-Idziemy?- spytał miękko Łapa.
-Idziemy- wstała szatynka.
-Idziemy- dodała Titanic. Uczepiła się ramienia swojego chłopaka, Black drugie wyciągnął ku Meadowes i w tej dziwnej pozie troje najbardziej w tej chwili popularnych osób opuściła Wielką Salę.

***
17 czerwca, 1976.
          Ojciec nie żyje.
Ojciec… Nie wiem, czy nazywanie Mariusa Blacka moim ojcem byłoby w obecnym stanie rzeczy na miejscu. W końcu ile razy w ciągu życia z nim rozmawiałam? Pięć, cztery? Ostatni raz, kiedy załatwił mi w Paryżu mieszkanie, u ciotki Cassiopeii. Chciał się mnie pozbyć z rodzinnego dworu, najprawdopodobniej żeby ludzie nie gadali. Czy ktoś oprócz moich dwóch ciotek zdawał sobie sprawę z mojego istnienia? Pewnie nie. Zakładam, że jestem córką jakieś zdrajczyni krwi, czy coś… Ojciec wywalił mnie do Paryża, żeby tylko go za to nie wydziedziczyli… Ach, przepraszam, poprawka- i tak został wydziedziczony, w końcu był charłakiem. Dlaczego w takim razie nigdy z nim nie rozmawiałam? Zawsze chciałam go o to zapytać, ale teraz już się nie dowiem.
Nie poznałam mojej matki, ale z opowieści ciotek Cassiopeii i Dorei, chyba wcale nie chciałabym jej poznać. Nigdy nie wymówiły jej imienia, wujek Charlus wspomniał tylko kiedyś, że chodziła do Hogwartu z ich synem, Sethem. Porzuciła mnie i zostawiła ojcu. Miał się mną „opiekować”. Zamiast tego najpierw podrzucił mnie do ciotki numer jeden, a potem wysłał do Paryża do ciotki numer dwa, żebym była jak najdalej od domu. Nie narzekałam. W Beauxbatons czułam się dobrze. No i chodził tam Chase.
Dlaczego piszę wszystko w czasie przeszłym? Przecież jutro zakończenie roku, mojego piątego roku, a więc pozostają mi jeszcze dwa lata magicznej edukacji. Taa… Tylko, że w innej szkole.
Nie mam pojęcia, jak to wszystko wytłumaczyć. Jestem zbyt rozczarowana, zbyt zmęczona, żeby analizować całą tę porąbaną sytuację. Ciocia Cassiopeia zmarła na Boże Narodzenie, ale wtedy wciąż łudziłam się, że do Francji przyjedzie ojciec, żeby mnie odebrać. Uściskamy się i w ogóle… szczęśliwe zakończenie. Będę mieszkać z tatusiem, spełni się moje marzenie… Zamiast tego dostałam list. Dostałam list od ciotki Dorei, w którym pisze, że jej brat zmarł. I że muszę natychmiast wrócić do Anglii.
„Jestem już za stara, skarbie, żeby się tobą opiekować. Charlus jest za stary. Nasze dni są policzone i obawiam się, że nie dożyjemy przyszłego Bożego Narodzenia. Uzdrowiciele nie dają nam szans”- pisze. „Nie chcę, żebyś jeszcze raz przechodziła to wszystko… Żebyś znowu tułała się nie wiedząc, co z tobą będzie w wakacje. Ale na szczęście są jeszcze Seth i Belle. Nie wiem czy pamiętasz jeszcze Jamesa i May… Wygląda na to, że zamieszkasz ze swoimi dalszymi kuzynami. Oczywiście dalej możesz uczęszczać do Beauxbatons, ale to chyba nie będzie nikomu z nas na rękę. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale najwyraźniej zaczniesz chodzić do Hogwartu. Spodoba ci się. To dobra szkoła.”
Bez spiny. To fajna szkoła. Rzuć wszystko w cholerę i przyjeżdżaj do Anglii… A i postscriptum- „twój ojciec nie żyje. Ale to nic takiego, prawda? Ludzie umierają codziennie. Ty go nawet nie znałaś. Nie przejmuj się, nie był to zbytnio ciekawy człowiek. Zaczynasz nowe życie- spodoba ci się.” Okej, jestem pełna wdzięczności do ciotki Dorei, że prześladowała swojego syna, praktycznie mojego kuzyna, i ubłagała go o to, żeby mnie do siebie przygarnął. „No, ale żebyś nie czuła się obco, bo wiem, że nigdy nie widziałaś Setha na oczy, jest jeszcze James i May…” taaa, jest jeszcze dwoje dzieciaków, których widziałam ostatnio, kiedy miałam pięć lat. James torturował mnie podczas szukania jajek wielkanocnych, a potem podstępem zabrał mi zapasy… To chyba nie jest zbytnio dobre pierwsze wrażenie, ale co z tego, Hestia, teraz to będzie twój brat. Dobra, chyba każdy byłby zły na moim miejscu, co nie?!
Napisałam do ciotki, że sobie poradzę. Gadałam z Chasey’ m. Powiedział, że coś wymyślimy… Że gdzieś zamieszkamy, razem. Sam już dawno chciał uciec od siebie. Ojczym traktuje go okropnie po śmierci pani Reagan… Ma już tego dość. Powiedział, że osoby, z którymi mieszka, nigdy nie były jego rodziną. Niestety, musicie wiedzieć, że wszyscy Blackowie są tak cholernie uparci… „Ne soyez pas ridicule, Hestia[i]
I postanowione. Jadę do Anglii. Jadę do wujka/kuzyna (cholera, muszę jakąś wersję z nim uzgodnić) Setha i do cioci/kuzynki Belle i do mojego eee… siostrzeńca, Jamesa i siostrzenicy May. Chyba… Nigdy nie orientowałam się w drzewie genealogicznym tej rodziny. Nie poszłam dzisiaj na lekcje. Boję się spojrzeć Chasey’ emu w oczy… Wiem, co mi powie. Nie jest typem, który będzie chciał bawić się w związki na odległość… To będzie nasz koniec.
Nienawidzę mojego ojca. Nienawidzę go za to, że umarł.
          Taką karteczkę Hestia Jones znalazła tego ranka w swoim kufrze. Szukała swojej książki do starożytnych runów, bo chciała powtórzyć przed dzisiejszym testem na śniadaniu, ale zamiast tego znowu wróciła myślami do Francji, śmierci Mariusa Blacka i Chase’ a Reagana.  Ciotka Dorea bardzo myliła się pisząc, że „jej się tu spodoba”. Dobrze, może i ostatni czasy zbliżyła się do dziewczyn z dormitorium, przestała kłócić się z Jamesem i Syriuszem, no i całkiem dobrze układało jej się w nowym związku z Jaydenem Rasaciem, ale wciąż podświadomie czuła pewną pewną pustkę. Pustkę, która zżerała ją od środka. Pustkę, którą wielu nazywa tęsknotą.
          Chase był pierwszym chłopakiem, którego pokochała. Wcześniej miała ich wielu… Nie była trudna do zdobycia i zmieniała chłopców jak rękawiczki, a w Hogwarcie jedynie wróciła do swojego wcześniejszego zachowania. Wszystko zmieniło się pewnego dnia, w czwartej klasie, kiedy po kłótni z okropną dziewczyną o imieniu Jacqueline przeniosła się do innego bractwa[ii], przydzielono ją do pokoju z dziewczyną o angielskim pochodzeniu, dwoma innymi, dość sympatycznymi Francuzkami, a najlepsze w tym wszystkim było to, że dzieliły łazienkę z chłopcami z pokoju obok. Tak właśnie poznała Chase’ a Reagana. Był podobnym typem do niej… również często zmieniał dziewczyny i również zmienił się po poznaniu jej…
          Wpadł jej w oko od pierwszego wejrzenia, czyli dokładnie, kiedy spytał się jednej z jej współlokatorek, półnagi, gdzie où diable caché sa laque[iii],  ale przez długi czas mieli dość napięte stosunki. Zaczęli się ze sobą spotykać pod koniec czwartej klasy, spędzili razem całe lato i nie zamierzali już nigdy się ze sobą rozstawać. Teraz, na przełomie tych wydarzeń, wszystko zdawało się być dla Jonesówny dość żałosne. Te wszystkie słodkie słówka, obietnice rzucane na wiatr,  je t'aime[iv]... wystarczył głupi wyjazd, żeby tak łatwo zniszczyć całą ich miłość.
          Westchnęła ciężko. Czuła, że przez znalezienie fragmentu swojego pamiętnika nie będzie mieć dzisiaj spokojnego dnia. Pogrzebała dalej w kufrze, nareszcie znajdując podręcznik i cisnęła go, razem z karteczką z siedemnastego czerwca do torby. Przy najbliższej okazji ją spali. Uplotła ze swoich włosów grubego warkocza, zarzuciła tornister na ramię i ruszyła szybko w stronę Wielkiej Sali. Jak dobrze, że miała dzisiaj na późniejszą godzinę... Może jeszcze uda jej się jeszcze znaleźć croissanta i mleczną bułkę na drugie śniadanie?
          Cała droga minęła jej na rozmyślaniu o Chase’ ie. Nigdy do końca się z niego nie wyleczyła, ale przez ostatnie tygodnie udało jej się skutecznie odgonić go z głowy. Zdarza się często, że chwilowe odganianie problemu, szczególnie sercowego, sprawia, że po pewnym czasie wraca on do nas z dwojoną siłą. Wtedy już nie możemy go odgonić, ale zmierzenie się z nim jest o wiele trudniejsze niż pierwotnie powinno. Taki przypadek dopadł właśnie Jones. Przechodząc przez schody przypomniała już sobie wszystkie cechy chłopaka, zarówno fizyczne, jak i charakteru. Idąc przez korytarz odtworzyła w głowie wszystkie jego ulubione piosenki, które i jej wpadły w ucho. W końcu, kiedy się rozejrzała dookoła, odkryła, że zabłądziła i w drodze powrotnej przypominała sobie każdą ich wspólną randkę. W końcu, kiedy już udało jej się trafić na właściwy korytarz (straciła już niemal całkowicie nadzieję na croissanta i słodką bułkę), czekała ją następna niespodzianka:
          Mijając grupkę powtarzających materiał siódmoklasistów, złapał ją Jayden. Jego zielone oczy przypominały jej Chase’ a jak nigdy dotąd. Z nadejściem zimy włosy trochę mu ściemniały, przez co nie przypominał jej byłego chłopaka tak bardzo, ale wciąż karciła się w głowie za wybór nowej sympatii na podobieństwo Reagana. Cmoknęła Rasaca w policzek. Najwyraźniej zauważył on jej zły nastrój, bo zagadał troskliwym tonem :
-Coś się stało?
-Nie- odparła wymijająco. –Pokłóciłam się dzisiaj rano z koleżankami, to wszystko- skłamała naprędce. Chłopak skinął głową ze zrozumieniem.
-Ale układa ci się z nimi lepiej ? Dobrze znam te dziewczyny... Lily, Dorcas, Mara i Emma zawsze były dość zgraną grupą... Zgraną, i zamkniętą. Ciężko się z nimi zaprzyjaźnić... Są dosyć nieprzyjemne dla obcych.
-Taaa...- potaknęła. –Ale już lepiej. Mówiłam ci, ten ostatni babski wieczorek dobrze nam zrobił... To nic takiego, serio. Emma i Dorcas znowu pokłóciły się o mojego kuzyna, a ja niepotrzebnie się w to wtrąciłam... Chyba pójdę je poszukać... Przeprosić...
          I już wymijała chłopaka z przepraszającym wyrazem twarzy i ulgą w sercu, gdy poczuła, że chwyta ją za nadgarstek.
-Dzisiejszy wieczór aktualny ?- spytał z błyskiem w oku.
          Dzisiejszy wieczór ? Jaki dzisiejszy wieczór ? Przez całą tę aferę z pamiętnikiem kompletnie straciła podstawową orientację. Nie przypominała sobie, żeby wcześniej umawiała się z Jaydenem, bo gdyby tak było na pewno ubrałaby dzisiaj swoje randkowe buty... (Zawsze była dość przesądna i wierzyła w wiele bredni, ale uważała, że każda dziewczyna powinna mieć specjalne buty na randki, które przynoszą jej szczęście i odstraszają frajerów.) Ale zaraz... czy dzisiaj nie... O, Merlinie. Tak ! To na pewno dzisiaj. Dzisiaj mają miesięcznicę, ona i Jayden. Jak mogła o tym zapomnieć ?
          Jedno jest pewne- nie może iść świętować miesięcznicy w takim stanie. Miesięcznica jest bardzo ważna dla każdego związku… Ona i Chase przeżyli swój pierwszy raz podczas takiej miesięcznicy… STOP! Znowu plecie o Chase’ ie. Musi się natychmiast z tego wyleczyć, jeśli chce godnie świętować miesięcznice i na poważnie rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu. W końcu, ile można podnosić się po zerwaniu? Czy byłoby to w porządku względem Jaydena, świętowanie z nim miesięcznicy myśląc o innym? Jasne, że nie! To by świadczyło o niej bardzo, bardzo źle… Gdyby znała tak okropną dziewczynę, jak tą, jaką byłaby, gdyby postąpiła tak, jak najprawdopodobniej postąpi, nazwałaby ją szmatą. Westchnęła. Znowu plecie jakieś bzdety.
          Do dzisiejszej kolacji zostało jej raptem kilka godzin… Uda jej się w tak krótkim czasie odgonić z głowy powracające wspomnienia? Och, oczywiście, że nie. Ludzka głowa nie ma takiego wielkiego przełącznika NIE MYŚL, chociaż byłby całkiem pożyteczny… Może by wymyślić na coś takiego zaklęcie? STOP! Znowu się zapędzała… Wszczyna panikę, chociaż póki co nic się nie stało. Ma kilka godzin, żeby przestać wszystkich zarażać swoim złym humorem i wygonić z organizmu rodzącą się chandrę. kilka godzin. Aż, nie tylko. W jej głowie zaczęły kształtować się sprawy, które musi dzisiaj załatwić. Jęknęła głośno. Zerknęła na zegarek na ręce, prezent od Cha... Boże, po co ona nosi to gówno? Musi przestać myśleć o tym chłopaku!
-Mniejsza z tym- szepnęła do siebie. –Dwadzieścia dwie minuty i trzydzieści sekund do pierwszej lekcji. Jem- pięć minut. A potem…
         Chyba pójdzie poszukać dziewczyn.
***
10 rzeczy, które Hestia Bethany Jones może musi dzisiaj zrobić:
1.      Znaleźć sposób, by NIE myśleć o Chase’ ie  Samym-Wiecie-Kim (nie, nie Voldemorcie)
2.      Przewalić całą szafę w poszukiwaniu sukienki na miesięcznicę
3.      Pożyczyć od Emmeliny sukienkę, bo, nie czarujmy się, WSZYSTKIE moje sukienki przypominają mi Samego-Wiecie-Kogo.
4.      Znaleźć szczęśliwe buty randkowicza.
5.      Poprosić Lily o eliksir antykoncepcyjny  
6.      Zapytać kogokolwiek o radę w sprawie Chase’ a Sami-Wiecie-Kogo, bo wiadomo, że sama nie zrealizujesz punktu Pierwszego, Jones.
7.      Spalić pamiętnik i zegarek od Chase’ a. Sami-Wiecie-Kogo
8.      Poćwiczyć wymowę imienia „Jayden”, żeby przypadkiem nie nazwać go imieniem Sami-Wiecie-Kogo
9.      Oddychać. ZREALIZOWANE (póki co)
10. Ładnie wyglądać. ZREALIZOWANE
Wnioski:
Użytych słów:
Jayden- 1
Sami-Wiecie-Kto- 5
Zrealizowane punkty- 2 (jeden jest wątpliwy)
Przewidywany rezultat dzisiejszego planu, czyli zabawa w centaura, elfa, Kasnadrę Trelawney, kogoś-kto-przewiduje-przyszłość: KLAPA.
          Hestia wyrwała całą kartkę z swojego zeszytu do transmutacji i schowała ją do torby. Tarzała się w niej płazem, zupełnie jak miliard innych powyrywanych z zeszytu kartek, w tym fragmentu jej pamiętnika, którego do tej pory jeszcze nie spaliła. A musi to zrobić. Wtedy będzie miała zrealizowane aż trzy punkty, co statystycznie brzmi o niebo lepiej.
-Co robisz?- zagadała ją Lily. Tylko ona siedziała jeszcze przy stole Gryfonów na śniadaniu i, podobnie jak Hestia, przyszła tu raczej po to, żeby pomyśleć, niż żeby coś zjeść. Tak właśnie marnuje się jedzenie pieczołowicie przygotowane przez skrzaty, podczas gdy dzieci na całym świecie głodują.
-Nic- skłamała szybko. Za szybko. Lily uniosła jedną brew ku górze, po czym zlizała jogurt ze swojej łyżeczki. Zaraz, skarciła się dziewczyna. Czy skoro tak bardzo zależy jej na lepszej statystyce, nie powinna realizować też pozostałych punktów? Na przykład Szóstkę. Kto wie, może Evans da jej w miarę pożyteczną radę? Nabrała powietrza do płuc. –Lily?
-Yhym?
-Miałaś kiedyś chłopaka, nie?- spytała retorycznie. Dziewczyna o mało nie zachłysnęła się swoim jogurtem. –Doriana?
-Yyy… taaa- potaknęła. –Kiedyś. W czwartej klasie.
-Kochałaś go?
          Rudowłosa przerwała jedzenie i przybrała bardzo zagadkową minę. Niewątpliwie to pytanie jej nie leżało, ale Hestia zdążyła poznać ją już na tyle, że wiedziała, iż duma dziewczyny nie pozwoli zbyć tego pytania. Jeśliby zaprzeczyła, mogłaby wyjść na dość pustą i łatwą (Lily naturalnie nie pomyślała o tym, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent związków Jones do poważnych nie należało, więc krytykując ją wyszłaby na hipokrytkę), a potwierdzając miałaby dobry argument, którego mogłaby się trzymać, jeśli ten temat spadłby na Jamesa (bo generalnie każda tego typu rozmowa spadała na Jamesa). Tylko czy była to prawda?
-Nie… Nie wiem- przyznała. –Było mi przykro, gdy zerwaliśmy, ale to nie tak, że miałam bardzo złamane serce czy coś- wytłumaczyła. –Gdyby mnie teraz gdzieś zaprosił to też raczej bym nie odmówiła, ale… zadowolisz się brakiem odpowiedzi na to pytanie?- spytała. Hestia kiwnęła głową.
-Właściwie to… chodzi mi o to, że…- westchnęła ciężko i nachyliła się nad dziewczyną, jakby powierzała jej jakiś ogromny sekret. –Mam dzisiaj miesięcznicę, dobra?
-Masz co?- powtórzyła Evans marszcząc brwi.
-Noo… Miesięcznicę. Ja i Jayden jesteśmy po zdefiniowaniu związku już miesiąc.
-Jesteście po czym?
          Szatynka roześmiała się serdecznie. Dziwne, że do tej pory nie pomyślała o poziomie przydatnej wiedzy tej dziewczyny. Kiedy chodziło o formułki zaklęć, przepisy na eliksiry czy datę sto-któreś-tam wojny goblinów okazywała się nieomylna, ale w kwestiach miłosnych i uczuciowych była naprawdę zielona.
-Jesteśmy po definicji związku, Lily. To znaczy, że jesteśmy oficjalnie parą od tego czasu. Oficjalnie, czyli tak publicznie- wyjaśniła, wciąż powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
-Chore- skwitowała dziewczyna. –Czyli wcześniej byliście parą w ukryciu?
-Nie…- parsknęła. –Wcześniej tylko flirtowaliśmy. Tak bez zobowiązań, wiesz? Potem dopiero nastąpiła definicja związku.
-Ach… Czyli flirtowanie nie zaliczasz do związku?
-NIKT nie zalicza flirtowania do związku- uściśliła. –Mniejsza z tym. Miesięcznica jest dość ważna i mam dzisiaj randkę- tłumaczyła- ale… czy to rozważne iść świętować- zaakcentowała to słowo- z chłopakiem A myśląc o chłopaku B?
-Eee… nie. Raczej nie- odpowiedziała. –To dość… dobijające, prawda? Będziesz miała wrażenie, że zmarnowałaś czas, co nie?- podrapała się po głowie.
-No tak… Ale… Co powinnam zrobić, że przestać myśleć o chłopaku B?
-Znielubić go?- zaproponowała.
-Jak?
-Boże… Nie wiem- spędź z nim dzień i miej nadzieję, że coś sknoci. A jeśli tego nie zrobi, a ty wciąż będziesz myślała tylko o nim, to… może powinnaś powiedzieć o tym temu drugiemu? Jaydenowi?
-A jeśli nie mogę skontaktować się z tym chłopakiem?- westchnęła ciężko. –Widzisz… Dzisiaj rano znalazłam coś, co przypomniało mi o moim byłym z Francji i… chyba nie zdążyłam się z niego całkowicie wyleczyć, a… dzisiaj jest ta kolacja i… to takie poprane. Muszę zapomnieć o kimś, kogo kochałam w… jakieś cztery godziny. To wykonalne?- spytała.
         Lily otwierała kilka razy buzię i ją zamykała. Z łyżeczką jogurtu w buzi wyglądała przy tym jeszcze bardziej komicznie. W jej oczach malowała się rozpacz. Nie znała odpowiedzi na jakieś pytanie, chyba rzadko zdarzały się podobne sytuacje. W końcu, kiedy Hestia zaczęła myśleć, że Evans zwyczajnie się wkurzy i odejdzie od stołu, jej wzrok złagodniał. Znała ją bardzo krótko i trzeba przyznać, że niezbyt dobrze, a więc nie miała pojęcia o wielu cechach pokomplikowanego charakteru tej rudowłosej osóbki. To, że była nadzwyczaj twarda i odważna, wiedział każdy, ale niewielu zdawało sobie sprawę z jej wrażliwego serca skrywanego pod maską chłodu i obojętności. Potrafiła krzyknąć i na ogół nie była milutka dla obcych, ale kiedy chodziło o sprawy jej przyjaciół nie mogła pozostawać obojętna. Poświęciłaby wszystko dla Dor, Emmy i Mary, a Hestia? Choć Evans raczej nie szalała za osobami jej pokroju- zmiennymi, beztroskimi i kłopotliwymi, czuła, że szatynka ma dobre serce. A teraz miała dość poważny dylemat.
          Ruda na co dzień raczej nie miewała problemów takich jak ten, jednak potrafiła doskonale wyobrazić sobie swoje działania. Plan A- unikanie Chłopaka B. Plan B- unikanie Chłopaka A. Plan C- unikanie obu chłopaków i zrealizowanie do przodu materiału na owutemy z transmutacji. Czy to jednak wartościowe rady? Raczej nie. Pomyślała jeszcze przez chwilę, po czym chaotycznie odparła:
-Zamknij za sobą ten rozdział… Napisz na kartce wszystko, co byś mu powiedziała, gdyby umówił się z tobą na kawę… A potem to spal. Musisz uwolnić się od całego żalu, który pozostał w twoim sercu. To raczej nie będzie łatwe… i szybkie, ale Jayden zrozumie. Znam go troszeczkę i wiem, że dobry z niego chłopak. Jeśli mu powiesz o tym wszystkim, na pewno nie będzie chował do ciebie urazy… Na pewno nie powinnaś udawać, że nic się nie dzieje, bo to nieprawda. Tylko się tym unieszczęśliwiasz.
         Tak zakończyła swoją wypowiedź, całkiem zadowolona z jej przekazu. Hestia słuchała uważnie, co chwila marszcząc brwi, a teraz umilkła i zaczęła coś szybko analizować w swojej głowie. Wreszcie, gdy Lily była pewna, że już się nie odezwie, rzuciła rozbawiona:
-Wow. Naprawdę nie sądziłam, że można komuś tak bardzo nie pomóc.
         Evans parsknęła śmiechem, chwyciła kromkę chleba, który bezwładnie spoczywał na jej talerzu i rzuciła prosto w dziewczynę, krzycząc:
-To się dopiero nazywa wdzięczność!
          Hestia również zachichotała. Posmarowana dżemem kromka lekko pobrudziła jej bluzkę, ale chyba wyglądała tak lepiej. Uwielbiała takie odskoki od przeciętności. Zielonooka ze zdziwieniem odnotowała, że jej koleżanka rozmazuje plamę jeszcze bardziej.
-Co ty…
-Masz może lepsze pomysły od napisania psychicznego listu do Chase’ a?
-Taaa. Możesz odprawić egzorcyzm. To moja specjalizacja. Przeprowadzę ci go za darmo.
-Specjalna okazja- zaśmiała się szatynka. –Wiesz? To całkiem dobry pomysł! Umówmy się w łazience tego walniętego ducha… Jęczącej Marty. Przyniosę kadzidło. 
-Lecz się- doradziła jej rozbawiona rudowłosa. –Chyba też masz gorączkę. Radziłabym ci dołączyć do skrzydła, gdzie usłyszysz „inteligentne” rady swoich kuzynów i Emmeliny.
-O ile egzorcyzm nie wypali.
-O ile.
***
          -Przepraszam bardzo, co mi dolega?- spytała poirytowana blondynka. Pani Pomfrey z rezygnacją przetarła dłonią twarz. Gryfoni z tego rocznika byli chyba jej najczęstszymi gośćmi, przynajmniej w tym semestrze, a za każdym razem musiało dojść do pyskowania i pretensji. Zaczynając od wkurzonej na wszystko i każdego Marleny McKinnon, kończąc na drażniącej swoją głupiutkością Emmelinie Titanic. Poprosiła ją, żeby jeszcze raz otworzyła gardło, po czym dotknęła wierzchem dłoni jej czoła i sprawdziła całą tę zagadkową kwestię w podręcznej książce uzdrowicielskiej.
-Macie to co on- wskazała głową na leżącego łóżko dalej Pottera. -Mononukleoza- powtórzyła. –Bóle głowy, angina, rozkojarzenie, brak apetytu, zmęczenie, gorączka około trzydziestu dziewięciu i przede wszystkim- powiększone węzły chłonne wokół szyi. To wszystko objawy mononukleozy.
-Nigdy nie słyszałam o tej chorobie- zdziwiła się Meadowes, która, podobnie jak wcześniej James, Emmelina i Syriusz, otrzymała tę specyficzną diagnozę.
-A to niespodzianka- szepnęła do siebie Titanic. Pielęgniarka zignorowała ten zjadliwy komentarz.
-To mugolska choroba. Roznoszona przez ślinę- uściśliła. –Musieliście więc zarazić się od mugola. Całując się z nim.
-CO?!- powtórzyła cała czwórka. Poppy Pomfrey wzruszyła ramionami i wręczyła Syriuszowi do ręki wybrany rozdział w swojej książce.
-Pierwsze stadium zaczyna się od momentu zarażenia trzy tygodnie później- przeczytał. –Roznosi się przez ślinę, dlatego nazywana jest chorobą pocałunków.
-Mogłeś się zarazić też pijąc z kimś z butelki- wtrąciła pielęgniarka.
-Może doprowadzić do żółtaczki, pęknięcia śledziony, zapalenia wątroby, jąder i… mózgu?- wystraszył się. –Ponadto…
-Lepiej już tego nie czytaj- przerwała pani Pomfrey. –Obawiam się, że dalsze linijki będą nie do wymówienia… Nie macie się co martwić- warknęła, obrażona, że po zapoznaniu się z tekstem tak wszystkich opuściły humory. –Mugolskie choroby są śmiesznie łatwe w leczeniu… Wystarczy tylko jeden, mały eliksir, który warzy się niecały dzień… Idę poprosić o niego profesora Slughorna- rzuciła przez ramię odkładając książkę na półkę. -Póki co zalecam pozostanie w łóżku… Ale w oddzielnych łóżkach, panno Titanic!
-Nie do końca rozumiem- rzuciła tamta bezczelnie. –Kto tu tak właściwie rozniósł tę chorobę? Ani ja, ani Syri, ani James, ani, jak mniemam Dorcas, nie całowaliśmy się w ostatnim miesiącu z mugolem. Pani teoria jest więc eee… niemożliwa.
-Może to wcale nie wy?- spytała, zmęczonym tonem. –Dziecko, stawiam galeona, że do południa przybędzie do mnie więcej osób niż na koncert Fatalnych Jędz w zeszłe wakacje. Już mamy całkiem dużo przypadków. Całujecie się z byle kim, gracie w jakieś psychiczne gry, zakładacie się, kto więcej dziewcząt „zaliczy”…- rzuciła z przekąsem- a to są tego konsekwencje. Wiesz, jak ciężko było znaleźć przyczynę tych licznych zachorowań? Wczoraj podałam ostatnią dawkę i teraz muszę poprosić o potrójną ilość eliksiru.
          Jakaś dziewczyna, która leżała na łóżku najbliżej okna zachichotała na tę aluzję. O tak, teraz, kiedy wyszło, że Syriusz Black ma mononukleozę, z całą pewnością zjawi się tu w najbliższych tygodniach rzesza dziewcząt w każdym wieku z podobną dolegliwością.
-Ale w ostatnim miesiącu JA nie całowałam nikogo, oprócz Syriusza, który zresztą też z nikim się nie całował!- wykrzyknęła, co raz bardziej wściekła. –Mononukle-coś tam jest w naszym przypadku NIEMOŻLIWA!- tupnęła nogą ze złości.
-Tak- odparła sarkastycznie kobieta. –To faktycznie niemożliwe.
          Emmelina zdusiła okrzyk z bezradności i skoczyła z impetem na najbliższe łóżko krzyżując ręce na piersi. Ta kobieta jest jakaś nienormalna! Już ona byłaby lepsza uzdrowicielką! Naprawdę, jeśli wpuszczają taką hołotę do tej szkoły, może lepiej zamknąć się w dormitorium i leczyć zawiesiną miodu i mleka? Może gdyby zdawała sobie sprawę, jak bardzo swoją diagnozą dobije Titanicównę, gdyby wiedziała, że teraz dała jej powody do niepewności i niepokoju, który ostatecznie może skłócić ją z Syriuszem, a to wystarczająca wymówka, żeby ją teraz rzucić? Czy nie zdawała sobie sprawy, że sugerując całowanie się z mugolką, daje jej powody do przypuszczania, że on ją zdradził? Takie podejrzenia zawsze źle się kończą! I w dodatku… Co robił tu Dorcas? Dlaczego chorowała na to, co oni? Nie mogła się od żadnego z nich zarazić, a biorąc pod uwagę innych kandydatów pozostawał tylko James, ale blondynka szczerze wątpiła, że tych dwoje mogłoby spędzać czas w taki sposób. Jeśli jednak Potter był zarażony, musiał albo nabawić się tej choroby od Syriusza albo przekazać ją Syriuszowi, który zaraził ją. Istniała też wersja, że Dorcas zaraziła Łapę i Rogacza, ale to wiązałoby się z tym, że szarooki całował się z nią w najbliższym czasie, a, co za tym idzie, zdradzał ją. A do tego nie mogła przecież dopuścić!
          Towarzystwo przyglądało się jej sceptycznie. Żadne z nich nie przywykło do podobnych zachowań u niej. Zawsze taka beztroska i wiecznie zadowolona blondynka do tej pory wybuchała gniewem jedynie wtedy, kiedy jakaś „okropna” dziewczyna próbowała kupić ostatnią parę jej butów w jednym ze sklepów Hogsmeade. Ale żeby pyskować do kogoś dorosłego? Można było się tego spodziewać po Huncwotach, po Marlenie, po Lily (która w swoim gniewie chyba była najbardziej niebezpieczna), ale nigdy po niej. Gdyby tylko wiedzieli, że tu chodzi o coś więcej…
-Eee… Emmelino, wybacz, ale leżysz na moim łóżku, a pod kołdrą mam skarpetki, więc…- z rozmyśleń wyrwał ją niski i nieprzyjemny głos jakieś dziewczyny. Brzmiał tak przerażająco znajomo i równie przerażająco jej się kojarzył…
-CATCHLOVE?!- krzyknęła tak głośno, że mogła być pewna, że usłyszeli ją na drugim końcu zamku.
          Szczęka jej wręcz opadła, kiedy zobaczyła tę zakichaną twarz, którą szczerze znienawidziła po całym incydencie sprzed trzech tygodni. Miała nadzieję, że nie zobaczy tego robactwa już nigdy… Mogła mieć choć trochę przyzwoitości i trzymać się z daleka, po tym jak ukradła jej osobowość! Spiorunowała dziewczynę mało przychylnym spojrzeniem i już otwierała usta, by powiedzieć coś przynajmniej bardzo niemiłego, gdy zrozumiała.
          Greta Catchlove zaraziła się od kogoś mononukleozą. Osoby takie jak Greta muszą się całować raz na ruski rok, a kiedy już ktoś padnie ich ofiarą, na pewno nie zapomną jego imienia. To z kolei oznacza, że najkrótsza droga do osoby, która wszczęła masową epidemię, prowadzi przez nią. Spojrzała na dziewczynę w zupełnie innym świetle.
-Cześć- przywitała się tamta przełykając głośno ślinę. Emmelina resztami woli powstrzymała się od wybuchnięcia szyderczym śmiechem.
-Pochwal się lepiej kogo całowałaś- wycedziła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Syriusz złapał ją za rękę i szepnął jakieś „uspokój się”, ale w tej chwili olała go mniej więcej tak, jak on olewał ją przez cały miesiąc.
-Nie wałkujmy już tego tematu, dobrze?- poprosił miękko. Na ten głos Emma normalnie bez wątpienia by się rozpłynęła, ale to była wyjątkowa sytuacja, taka, która wymaga wyjątkowych środków.
-A co? Masz coś do ukrycia?
         Kątem oka zauważyła jak Meadowes wlepia wzrok w podłogę.
-Nie, ale… Słyszałaś Pomfrey, co nie? Masz wypoczywać. Greta też powinna wypoczywać. Dręcząc ją ani ty nie odpoczniesz, ani ona.
-Wypoczywać?!- prychnęła głośno. –ZWARIOWAŁEŚ? Nie odpocznę, dopóki nie dowiem się, JAKIM CUDEM JESTEM ZARAŻONA TYM ŚWIŃSTWEM.
-Nie boli cię gardło?- spytał retorycznie Potter, który postanowił pomóc swojemu przyjacielowi w zatuszowaniu brutalnej prawdy. –Wrzaski na pewno ci nie pomogą. 
-Och, zamknij się!- warknęła. –Ty możesz pierwszy pochwalić się, kto był twoją ofiarą w tym miesiącu- rzuciła zimno. –I TO SIĘ TYCZY WAS WSZYSTKICH!- zwróciła się do całego skrzydła. –Przypominać sobie w tej chwili, każdy, najmniejszy przypadek, w którym wymienialiście się z kimś śliną!
***
          -Jesteś uczniem na gapę, zdajesz sobie z tego sprawę?- spytała Jo, kiedy skończyła transmutowanie stroju Isaaca. Mógł teraz uchodzić za przeciętnego Krukona, no może, lekko wyrośniętego przeciętnego Krukona. Miał przecież dwadzieścia lat i według systemu tej szkoły, edukację powinien zakończyć już dawno.
-Oj tam, oj tam. Nie planuje długiego pobytu- machnął lekceważąco ręką. –Miesiąc… Może dwa.
          O ile dla innych dwa miesiące nieobecności były powodem do paniki, dla Isaaca zdawała się być to rutyna. Jo znała jego przeszłość i wiedziała, że podobne zniknięcia dość często miały miejsce w jego życiu, co, naturalnie, łączyło się z wyrzuceniem z następnych szkół. Po Beauxbatons, Instytucie Magii w Salem, Akademii Czarodziejstwa w Ottawie, szkołach magii w Australii, Niemczech, Włoszech, przyszedł czas na Durmstrang i trzecie podejście do ostatniego, siódmego roku. Monroe jednak nie przejmował się każdą następną przeprowadzką, a kiedy ukończył siedemnaście lat, wręcz czerpał z nich przyjemność. Nie był typowo imprezowym chłopakiem, ale lubił łączyć przyjemne z pożytecznym, dlaczego Jo nie dziwiła się, gdy przychodziły do niej sowią pocztą tak osobliwe przesyłki jak wielki, pusty kokos albo kieł egzotycznego zwierzęcia.
         Koczowniczy tryb życia chłopaka na ogół wiązał się z tym, że mimo młodego wieku wśród towarzystwa spod ciemnej gwiazdy był bardzo rozpoznawalny. Jego ojciec założył patronat zmiennokształtnych i poszedł za to siedzieć, przy okazji ciągnąc ze sobą wiele niewinnych osób. Choć nie była to prawda, wszyscy uważali, że Trevor Monroe zrobił ze swojej córki, Jilly, patronkę, a Isaac zamordował ją byle przejąć władzę nad zachowaną armią zmiennokształtnych. Ministerstwo wałkowało jego sprawę od śmierci dziewczyny, czyli Bożego Narodzenia 1974, ale do tej pory nie znaleziono pogrążającego dowodu. Trevor zdążył doprowadzić kilku świadków tragedii, niewinnych mugolskich mieszkańców Brighton do skraju psychicznego i przebywali oni obecnie na oddziale zamkniętym św. Munga. Szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów póki co zacierał ręce, ale pewne było, że po odzyskaniu przez mugoli pełni sił mogą zmanipulować ich tak, by pogrążyli jej przyjaciela. Mimo niewinności nie miał on jednak w żadnym wypadku „czystego konta”- wręcz przeciwnie, wszystkich czarnomagicznych sztuczek, Prewett nauczyła się od niego.
-W Durmstrangu popłaczą się z tęsknoty- odparła zgryźliwie.
-Twoje poczucie humoru mnie powala.
          Jo wywróciła oczami.
-Nie o tym mówię, Isaac! Musiałam zaszantażować moją matkę, żeby wcisnęła cię do jedynej szkoły, która była gotowa cię przyjąć po całej aferze w Instytucie w Stanach! Jeśli znikniesz sobie na cały miesiąc wywalą cię na zgnity pysk! Oczywiście, o ile stary Dumbledore cię do tego czasu nie złapie.
-Nie musisz się martwić. Już niedługo nie będę musiał martwić się o takie rzeczy, jak miejsce w jakieś szkole.
          Prewett jęknęła głośno. Od wczorajszego wieczoru nie poznała nawet minimalnego zarysu „diabolicznego” planu chłopaka, a ciekawość zżerała ją od środka. W dodatku w dalszym ciągu nie usłyszała nawet jednej pierwszej literki imienia zdrajcy… Co jej daje taka przyjaźń?
-Powiesz mi wreszcie, co wykombinowałeś?
-Nie.
-Dziękuję- warknęła. –Chyba pójdę do pielęgniarki- oświadczyła chcąc jak najszybciej pozbyć się jego towarzystwa. –Boli mnie głowa i gardło.
-Wyglądasz na chorą- zgodził się Monroe, poprawiając niebieski krawat. Dziewczyna otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zamilkła pod morderczym spojrzeniem chłopaka. Od wczorajszej rozmowy nawet nie ukrywał swojego rozczarowania, co w jej mniemaniu było gorsze od zwyczajnego nawrzeszczenia na nią. I choć z początku wcale nie miała takiego zamiaru, koniec końców trafiła do skrzydła szpitalnego, gdzie czekało ją kolejne przesłuchanie.

***

          Lily zapomniała już, jak wygląda równie opustoszały Hogwart. Po korytarzach chodziło góra dwanaście, trzynaście osób, a była to szczytowa godzina, w której zazwyczaj panował tłok. Podobne odludzie zapadało jedynie podczas przerwy świątecznej, kiedy większość uczniów wracało do domu. Teraz przyczyną tego była panująca od jakiegoś tygodnia epidemia choroby, która dotknęła zarówno Pottera, jak i Emmelinę, Dorcas i Syriusza.
          Było to jedno z nielicznych popołudni, które spędzała samotnie bez obstawy przyjaciółek. Prócz chorych Gryfonek, Hestia gdzieś zniknęła (być może poszła w do SS w odwiedziny, jak poleciła jej rudowłosa), a Marlena ostatnie czasy ogólnie cały czas gdzieś znikała, a gdy już była to najczęściej rozkojarzona i niechętna do rozmowy. Dziewczyny wielokrotnie pytały ją o przyczynę złego samopoczucia, ale wciąż zbywała je mówiąc, że nic jej nie jest. Mimo braku towarzystwa, Evans nie narzekała. Uwielbiała swoje przyjaciółki, ale jak każdy czasem potrzebowała chwili samotności, żeby uporządkować wszystkie ostatnie wydarzenia.
          W jej życiu zaszły pewne zmiany, które nieodłącznie sprowadzały się do jej, wciąż trwającej, kłótni z Potterem. Choć cały czas wmawiała każdemu, że jest zachwycona obecnym stanem rzeczy (w której nikt jej nie zadręczał głupimi pytaniami o randkę), ale najwyraźniej nie brzmiała dość przekonywująco. Poważnie zastanawiała się nad szczerymi przeprosinami, ale tu znowu odzywała się ogromna duma dziewczyny, która by tego nie przełknęła. Rzadko kogokolwiek przepraszała, a decydowała się na to jedynie jeśli chodziło o jej przyjaciółki. Zdecydowanie nigdy nie miała zamiaru prosić o wybaczenie aroganckich dupków.
          Prócz tej niekończącej się kłótni udało jej się pogodzić z kimś, za kim nie przepadała od pierwszego dnia szkoły- Syriuszem Blackiem. Jako że jej współlokatorki wciąż były czymś zajęte, a ona musiała kryć tajny związek Łapy i Dorcas, mimowolnie spędzała z huncwotem coraz więcej czasu. Niezgoda między nimi istniała zawsze, chociaż nie mieli żadnych uzasadnionych powodów do tej wzajemnej niechęci. Po prostu- oboje uważali tego drugiego za osobę niezbyt sympatyczną. Syriusz zawsze dziwił się, gdy jego przyjaciel latał za panienką prefekt, bo sam dostrzegał w niej jedynie nie za ciekawe cechy- nie dość, że była okropnie irytująca, sztywna i pamiętliwa, to potrafiła suszyć człowiekowi głowę z byle powodu, że aż sam zaczął zadawać sobie co dzień pytanie, czy znów zrobił coś nie tak. Rudowłosa z kolei krzywiła się, gdy wysłuchiwała fantazji Meadowes albo Emmeliny z tym chłopakiem w roli głównej, w końcu kim on był prócz zarozumiałego, wnerwiającego i wywyższającego się błazna, którego życiową ambicją było złamanie każdego punktu regulaminu szkolnego? Dopiero podczas swojej zgody odrzucili swoje uprzedzenia i dostrzegać wzajemnie też pozytywne cechy. I może nie można było nazwać tego przyjaźnią, ale dobrym koleżeństwem już tak.
          Chwilowy rozejm między Syriuszem a Lily zbliżył jeszcze zielonooką i Dorcas do siebie. Rozumiały się dobrze jak nigdy dotąd i rozmawiały niemal na każdy temat. Poruszyły nawet kwestię zamieszkania szatynki- do tej pory mieszkała ona w Walii, na dworze Meadowesów, ale ze względu na odmienne poglądy i wieczne kłótnie z rodzicami starała się przebywać tam jak najrzadziej, ograniczając się do absolutnego minimum. Wcześniej bardzo często przyjeżdżała do Cokeworth do domu Evansów, czasem nawet Ethan Evans zabierał ją na rodzinny, wakacyjny wypad, ale przecież nie mogła siedzieć przyjaciółce cały czas na głowie. Ruda zaprosiła ją do siebie na święta i obiecała, że porozmawia z ojcem na temat stałego wprowadzenia się do nich na przyszłe wakacje. Dor z początku głośno protestowała, ale wkrótce się poddała, jak postąpiłby chyba każdy, który natrafiłby na prawdziwy opór ze strony pani prefekt. Lily prościej mówiąc nie pozostawiła Dorcas wyboru i zagroziła, że jeśli się nie zgodzi, to ją uprowadzi i schowa każdą jej parę butów, co nie dość, że doprowadziło do całkowitej kapitulacji, to jeszcze spotkało się ze specyficznym porównaniem Syriusza, co do tej sytuacji a jego i Rogacza. Ponoć on również postawił mu podobne ultimatum. Evansówna skwitowała to niezadowoloną miną. Nie podobały jej się jakiekolwiek wzmianki o Jamesie Potterze, tym bardziej, jeśli ktoś sugerował, że ona i on zachowują się podobnie. Było to przynajmniej niedorzeczne.
          Lily rozmyślała nad tym wszystkim na parapecie jednego z okien hogwarckich krużganków, gdy nagle rozbrzmiał donośny dźwięk dzwonka, który zapowiadał następne lekcje. Ruda uśmiechnęła się od ucha do ucha, zbliżały się bowiem eliksiry, które od zawsze należały do jej ulubionych przedmiotów. Szybko się podniosła i biegiem ruszyła do lochów, nie zdając sobie sprawy, że właśnie teraz nastąpi jeden z wielu ogromnych zakrętów na jej życiu, po którym nic już nie będzie takie jak dawniej. Nie żeby mogła się od tego uchronić idąc bodajże na wagary (choć stawiam galeona, że nawet gdyby i tak nie opuściłaby lekcji), albowiem było to nieuchronne, ale być może nie nastąpiłoby tak szybko.
-Przepraszam za spó…- zaczęła, gdy tylko wpadła zdyszana do lochów, w których odbywały się lekcje, ale natychmiast zamarła. W klasie prócz niej, Remusa Lupina i profesora Slughorna nie było nikogo. Zajęcia eliksiralne po sumach nie były często wybierane ze względu na to, że wielu uczniów nie odnajdowało się w tym przedmiocie, ale jeszcze nigdy nie widziała aż takich braków. Poczuła się, jakby zorganizowano grupowe wagary nie powiadamiając o tym jedynie jej, bo wiedzieli, że i tak się nie zgodzi. Ślimak uśmiechnął się do niej łaskawie.
-Chciałem zacząć wprowadzać dzisiaj eliksiry miłosne, ale chyba zrobimy sobie luźną lekcję, skoro tak wiele osób nabawiło się mononukleozy- zachichotał pod nosem. –Zwolniłem nawet Ślizgonów, ale profesor McGonagall chyba zapomniała was o tym powiadomić. Ale to nic! Możecie mi pomóc z tymi eliksirami…- zatarł ręce. Remus Lupin ciężko westchnął, ale uwagę Lily przykuło co innego.
-Mają mononukleozę? A to nie jest typowo mugolska choroba?
          Slughorn klasnął z zadowoleniem, jak zwykle, gdy miała w czymś rację i potaknął.
-Nigdy o niej nie słyszałem- zainteresował się również Lupin.
-Pamiętam ją- wyjaśniła szybko- kiedy miałam czternaście lat. Latem. To był koszmar. Zaraziłam się od siostry, bo piłam z nią z jednej butelki…- wzdrygnęła się na samo wspomnienie. –A ona całuje się z całym miasteczkiem więc nic dziwnego, że w końcu nabawiła się czegoś podobnego…
          Sama wzmianka o mononukleozie do zadziwiającego stopnia ożywiła Lilian. Kiedy była dzieckiem, zawsze po chichu marzyła o zostaniu lekarzem (razem z siedmioma innymi zawodami) i zapamiętywała każdy objaw choroby, na którą zachorował jeden z domowników, łącznie z tymi ich psa, który został oddany dziadkom we Francji, ponieważ wykryli u Petunii uczulenie.
-Jak właściwie warzy się eliksir na mugolskie choroby?- zagadnęła Slughorna. Ten udzielił jej krótkich instrukcji, po czym podał jej jeden z kociołków leżących na jego biurku. Pływała w nim specyficznej barwy maź.
-Mam sprawę wychowawczą do załatwienia, ale chyba mogę ci powierzyć ci, Lily, dokończenie lekarstwa, prawda?
-Może pan na mnie liczyć- odpowiedziała szybko. Właśnie stanęła przed poważnym wyzwaniem, ale umiejętność uwarzenia tego eliksiru nie dość, że pomogłaby jej stokroć po powrocie w wakacje do Cokeworth (z natury była bowiem bardzo mało odporna i nie było wakacji, podczas których by się czegoś nie nabawiła), to jeszcze zdobyła jedną z uzdrowicielskich umiejętności, które mogą jej się przydać w przyszłości. Nie mogła, po prostu nie mogła przegapić takiej szansy!
          Następna godzina minęła spokojnie. Remus zagadywał ją starając się w ten sposób wymigać od wdychania nieprzyjemnych oparów, aż Lily w końcu obiecała, że będzie go kryć przed Slughornem, kiedy wróci (lub raczej- jeśli wróci) i może on już sobie pójść. Chłopak serdecznie jej za to podziękował i, jak zresztą wszyscy dzisiaj, ruszył odpuściwszy sobie nielubiane zaklęcia.
         Lily w tym czasie cięła kolejne składniki, mieszała je żywo i postępowała zgodnie z instrukcjami profesora Slughorna, raz po raz dorzucając jakiś trik od siebie, na przykład dodając kilka łyżeczek Eliksiru Wzmacniającego i włosów wili, które znalazła w jednej z szafek. Mijały kolejne minuty, a ona robiła się coraz bardziej senna. Dym i opary eliksiru szczypały jej oczy i drażniły nos, a powieki dziewczyny zaczęły robić się cięższe i cięższe…
-Trochę rozgniecionego, wcześniej gotowanego bezoaru bez właściwości odtruwających- powtórzyła, ale sens własnych słów niezbyt do niej dzisiaj docierał. –Potem zmieszać osiem razy w lewo i trzy w prawo, ale lepiej zamiast tego dodać jeszcze jeden włos wili… - głośno ziewnęła. –A potem… Utrzymywać w chłodnej temperaturze przed pół godziny, żeby powtórzyć całą recepturę po raz ostatni… i…
          Usiadła na krzesło i przetarła mocno oczy. Głowa pulsowała jej ostrym bólem, a gardło zaczęło szczypać, jakby i ona dostała mononukleozy. A potem? Nim się zorientowała już wpadała w ramiona Morfeousza, a sala eliksirów zostawała coraz dalej i dalej…
-Lepiej wstawaj- powiedział ktoś blisko jej ucha.
         Lily uchyliła jedną powiekę, ale nie zobaczyła nic prócz białych chmur układających się w dziwne wzory na niebie… Chwila, to ona wyszła na zewnątrz? Uchyliła drugą powiekę, a potem podniosła się jak oparzona, żeby natychmiast znowu, przez zbyt gwałtowne poderwanie się, osunąć się na ziemię. Na szczęście ktoś złapał ją mocno za przegub dłoni uniemożliwiając niebezpieczny upadek, który mógłby skończyć się uderzeniem głową o leżący obok kamień.
          Evans uniosła spojrzenie, żeby zlustrować wzorkiem swojego wybawiciela. Był to chłopak. Krukon. Miał kwadratową szczękę, ciemne włosy i czarne, przerażające oczy. I choć uśmiechał się w niewymuszony i całkiem uroczy sposób, było w nim coś takiego, przez co Ruda cofnęła się o jeden krok.
-Kim jesteś? Gdzie ja jestem? Dlaczego zabrałeś mnie z sali eliksirów…? Gdzie…
         Chłopak zaśmiał się lekko.
-To całkiem dużo pytań, nie sądzisz?- jego głos był niski i w dziwny sposób roznosił się echem, zupełnie jakby znajdowali się w jakimś gęstym lesie.
          Tymczasem ich miejscówce do lasu było daleko- nie dość, że w linii prostej nie dało się dostrzec żadnego drzewa, to jeszcze było tu całkowicie pusto i w pewien sposób… otwarcie. Nie znajdowali się ani w jakimś wielkim, niezamieszkanym pokoju, to jeszcze nie byli na dworze. Wokół widać było… praktycznie nic. Zupełnie jakby stała wśród dymu albo kipiały na nią opary z jakiegoś gigantycznego kociołka… Dziewczyna głośno przełknęła ślinę.
-Kto pyta nie błądzi- burknęła.
-Jak chcesz- uśmiechnął się ponownie. –Jestem Isaac. Isaac Monroe, a ty jesteś, jak mniemam, Lilian Evans?
-Lily- poprawiła go. Nienawidziła długiej wersji swojego imienia. –Skąd wiesz jak się nazywam?
-Słyszałem od Jo- odparł bez krępacji. –Dużo o tobie opowiadała. Musiałaś wywrzeć na niej wrażenie… A to oznacza, że wywrzesz też na mnie.
          Zamrugała kilkakrotnie i szybko zaczęła łączyć fakty. Ten dziwak znał Jo Prewett. Jo zostawiła ją ostatnio w spokoju, co było dość niepokojące… a może nie zostawiła jej, bo się poddała w tej durnowatej walce o medalion? Może po prostu nasłała na nią kogoś innego? Poczuła większy niepokój niż dotychczas, chociaż nie dawała tego po sobie poznać. Była Gryfonką do kwadratu, a więc ostatnim czego by sobie życzyła, to okazanie tchórzostwa przy kimś obcym. Tym bardziej, że ten obcy najwyraźniej znał Jo i nią, z opowiadań tej właśnie dziewczyny.
-A więc, Isaac… Czego ode mnie chcesz?- spytała wojowniczo. Chłopak ponownie się uśmiechnął, a zrobił to tak na pokaz, że Lil rozważała, czy nie zapytać go o prawdopodobny ból w policzkach. –I przede wszystkim, gdzie jesteśmy?
-Hmm… Niektórzy twierdzą, że to najpiękniejsze miejsce na ziemi, a inni mocno je przeklinają- rzucił zagadkowo. –Ja osobiście zaliczam się do tych pierwszych.
-Czyli?
-W twojej głowie.
          Zrobiła zdziwioną minę. Jeśli przebywali w jej głowie znaczyło to, że… o Boże, on też musiał znać się na legilimencji. Być może potrafiłaby ona porozmawiać telepatycznie i z nim? Póki co niespecjalnie chciało jej się to sprawdzać, mimo że byłoby to dość interesujące doświadczenie, rozmawianie w ten sposób z kimś, kogo się (póki co) nie nienawidzi.
-A… czego chcesz?- powtórzyła swoje pierwotne pytanie. Isaac westchnął ciężko.
-Na twoim miejscu spytałbym się, czego ty powinnaś ode mnie chcieć?
-Ja?- powtórzyła, bardziej sceptycznie niż z niedowierzaniem.
-O, tak. Widzisz, posiadam odpowiedzi na wiele pytań… I sądzę, że mogę się wieloma z tobą podzielić- tu zrobił dramatyczną pauzę- zacznijmy może od kwestii twojego medalionu, o którego tak niegrzecznie doprasza się nasza wspólna znajoma, co ty na to?

***

          -Evans! Ej, Evans!- obudził ją zmartwiony głos pielęgniarki. Obok klęczał Remus Lupin, który najwyraźniej czegoś zapomniał, a gdy wrócił po to do lochów, zastał Lily w dość osobliwym stanie, i profesor Slughorn, którego musiał sprowadzić. Otworzyła jedną powiekę i przecierając oczy, wstała, tym razem powoli, na nogi.
-Stało się coś?- spytała nieprzytomnie. Pani Pomfrey tylko pokręciła głową z rezerwą. Dawno nie miała tak pracowitego dnia.
-Pewnie kolejna dostała mononukleozy- oświadczyła. –Zdaję mi się, że ma trochę spuchniętą szyję, a może to tylko ten dym? Doprawdy, Horacy, powinieneś tu trochę przewietrzyć! Same te opary mogą kogoś zamordować.
-Nie dostałam mononukleozy- rzuciła rozdrażniona. –Miałam ją w wieku czternastu lat, a ta choroba nie ma nawrotów.
         Kobieta zdawała się być głucha na jej wyjaśnienia. Kazała Lupinowi ją przytrzymywać, bo „jest blada jakby właśnie dopadł ją wampir” i nagadała Slughornowi jeszcze kilka zdań na temat bezpieczeństwa higieny pracy. Ślimak chyba przejął się całą zaistniałą sytuacją, bo potakiwał bardzo strapiony.
-…no i muszę zabrać ją do skrzydła- zakończyła. –O ile jest ram jeszcze jakieś wolne łóżko.
-Nie idę do żadnego skrzydła!- zaparzyła się Ruda. –Czuję się świetnie! To tylko omdlenie. Ponoć w okresie dojrzewania takie przypadki są bardzo częste…
-Och, ależ oczywiście, że idziesz- odpowiedziała pielęgniarka. –Lupin, prowadź. Horacy, z tobą jeszcze sobie porozmawiam, ale proszę cię, na litość boską, dokończ ten eliksir gdzie indziej. Jeśli jakimś cudem znajdzie się łóżko dla panny Evans, to dla ciebie już nie ma szans.
-Remus, puść mnie!- warknęła cicho. –A przynajmniej nie wżynaj mi tak palców w żebra. Nie jestem kaleką!
         Lupin potulnie rozluźnił uścisk, ale wciąż pewnie podtrzymywał ją z tyłu i ani ważył się posłuchać pierwszego rozkazu. Evans zrobiła obrażoną minę. Wciąż nie mogła uwierzyć, że obudzili ją w takim momencie! Isaac zaczął już opowiadać naprawdę interesujące rzeczy, które ukazały całą jej ostatnią sytuację w zupełnie innym świetle, a tu nagle poczuła czyjąś dłoń klepiącą ją niezbyt delikatnie po policzku. Rozumiała ona naturalnie, że omdlenia bywają niebezpieczne i ze we większości przypadków powinno się przywołać przytomność poszkodowanego, ale w jej przypadku naprawdę było to zbyteczne. Zemdlała przecież jedynie dlatego, że Monroe praktykował bardzo zaawansowaną legilimencję… Była całkowicie zdrowa, więc ostatnie do czego powinna dopuścić było odesłanie jej do skrzydła, gdzie… O, Merlinie, Emmelina musiała szaleć, jak dowiedziała się, że nabawiła się choroby pocałunków… Musiała suszyć wszystkim dookoła głowę.
         Nagle w głowie odezwał się inny głos- być może w swoim szale sprowokuje Syriusza albo Dorcas, by przyznali się, kogo całowali, a to oznacza, że dowie się o „romansie” tej dwójki. Czy jako przyjaciółka nie powinna jakoś zapobiec zbliżającej się katastrofie? Przełknęła głośno ślinę i odgoniła chwilowo Isaaca ze swojej głowy. Zamierzała wkroczyć prosto do jaskini lwa.
***

          -To… Ja już chyba sobie pójdę- szepnęła cicho Hestia planując dyskretne wyjście ze skrzydła.
-SIEDŹ- warknęła cicho, lecz stanowczo Emmelina. Prawie każda osoba w Skrzydle wyglądała jakby miała zmierzyć się z rozwścieczonym hipogryfem. Najbardziej przerażony był Syriusz, który siedział raptem jedno łóżko dalej, a gniew Titanic skupiał się głównie wokół niego. –Nie odejdziesz, dopóki nie dowiemy się, kto nas wszystkich pozarażał.
-Znowu to wałkujemy, Em?- zaśmiał się nerwowo Black.
-Emma, ale to trochę niejasne- zabrała głos Greta Catcholve- w końcu Hestia nie ma mononukleozy, więc jej eee… spowiedź raczej jest tu niepotrzebna, prawda?
-Zamknij się- zgasiła ją blondynka. –I nie myśl, że kupię, że NIKOGO NIE CAŁOWAŁAŚ.
-Ale… Ja nie…
-Niech ci będzie, kobieto- obronił ją Syriusz- JA pocałowałem Gretę, kiedy była tobą. Musieliśmy odegrać scenkę pozorów, bo Hestia była w szoku, ż jeszcze nie wyżarliśmy sobie ust.
-TY CO?!- krzyknęły równocześnie Dorcas i Emmelina. Blondynka wymieniła chłodne spojrzenie ze swoją chwilową sojuszniczką, ale natychmiast zmarszczyła brwi zastanawiając się, dlaczego ta dziewucha przejęła się tym, że Black kogoś całował. Tylko ona miała do tego prawo!
-No… Wtedy właściwie ona była tobą, więc nie możesz mi zarzucić zdrady- zaśmiał się, coraz bardziej przerażony.
-Tak ci się wydaje?- wycedziła Titanic. –Muszę cię rozczarować. Ty wiedziałeś, że ona wcale nie jest mną. Ty to zaplanowałeś. MÓGŁBYŚ MIEĆ CHOĆ TROCHĘ GODNOŚCI I PRZYNAJMNIEJ SIĘ Z NIĄ MIGDALIĆ, SKORO JUŻ I TAK ZNISZCZYŁEŚ DO SZCZĘTU MÓJ DZIEŃ!- pisnęła przełykając łzy.
-Co zrobiłeś?!- oburzyła się również Dorcas. -ZARAZIŁEŚ SIĘ OD TEJ SUKI I PRZENIOSŁEŚ TO NA MNIE!
-ŻE CO?!- powtórzyła Emma. –JAK TO PRZENIÓSŁ TO NA CIEBIE?!
          Wszyscy na sali przyglądali się w tej wymianie zdań z zapartym tchem, może z wyjątkiem Jamesa, który raz po raz próbował uspokoić dziewczynę swojego przyjaciela łącząc się z nim w bólu. Na próżno. Sytuacja malowała się beznadziejnie. Dorcas aż zakryła usta ręką, nie wierząc w to, co przed chwilą powiedziała. Syriusz jęknął na cały głos, a blondynka miała minę, której nie powstydziłby się seryjny morderca. Hestia złapała ją na przegub dłoni próbując ją uspokoić, jednak odniosła równie beznadziejny rezultat, co wcześniej Potter. Właśnie w tej chwili ktoś z drugiego końca sali, krzyknął bardzo głośno:
-Dorcas chodziło o to, że zaraził ją kiedy jeszcze byli parą… Musiała się źle wyrazić, prawda? Chodziło jej o to, że Syriusz zaraził Gretę i przy tym ciebie- uspokoiła ją Lily Evans. Dorcas o mało się nie popłakała ze szczęścia. Istniała tylko jedna osoba, która mogła dzisiaj przekrzyczeć Titanic- i stała właśnie przed nią. Są uratowani! Wszyscy są uratowani!
          Za nią do skrzydła wpadł Remus i pani Pomfrey, który widząc swoją przyjaciółkę w posobnym stanie dołączył się do ekipy, która ją uspakajała, z kolei kobieta rzuciła do Lily coś, że ma się położyć na łóżku obok Jamesa Pottera.
-Czy ona ma mononukleozę?- zdziwił się chłopak, o którym mowa. Wyglądał na równie wzburzonego, co w tej chwili Emmelina. Pielęgniarka wzruszyła ramionami.
-Ona ma imię, Potter- wycedziła Lily. –I nie- nie mam mononukleozy. Za to chętnie rozwieję twoje wątpliwości w związku z jej przebiegiem.
-Nie o to chodziło Meadowes!- pisnęła Emmelina, która dopiero teraz uporządkowała swoje myśli po wejściu smoka Lilian.
         Evans westchnęła ciężko.
-Dor, chodziło ci o to?
-Tak! Dokładnie o to mi chodziło!- zgodziła się natychmiast. Emma ściągnęła wściekle brwi.
-Ale ty i Syri zerwaliście we WRZEŚNIU. A teraz mamy koniec LISTOPADA. A choroba rozwija się PRZEZ TRZY TYGODNIE.
-Niekoniecznie- wtrąciła się Ruda. –Wirus EBV może przebywać w organizmie przez pół roku, chociaż najczęściej objawy pojawiają się, jak słusznie zauważyłaś po trzech tygodniach. Ten, kto was wszystkich pozarażał mógł to robić przez całe pół roku, a nawet dłużej, ale objawy pojawiły się u każdego w innym czasie.
-Widzisz, Emmelino- zaśmiał się Black. –Możliwe, że to ty mnie zaraziłaś, ja zaraziłem Dorcas i Gretę, a ty resztę szkoły.  
-Nie zaraziłeś się ode mnie, bo ja nie całowałam nikogo prócz ciebie!- wrzasnęła, oburzona odwróceniem kota ogonem.
-A co z Remusem?- wtrącił się nagle James.
-Ja nic takiego nie mówię- kontynuował Syriusz widząc, że nieco przegiął tym ostatnim twierdzeniem. -Greta tu jest. Ona pocałowała mnie, kiedy jeszcze działał na nią eliksir wielosokowy…
-…z którego zdawałeś sobie sprawę! Dobrze wiedziałeś, że ona jest mną, bo to był TWÓJ pomysł!
-Bardzo mi przykro! Przejęła twoje ciało, więc to TY miałaś mononukleozę.
-Nie rób ze mnie idiotki! Eliksir wielosokowy nie dzieła w ten sposób! Takie kity możesz wciskać sobie Dorcas!- Jej głos zaczął się łamać.
-EJ!
-No właśnie- co ona tu robi?- wróciła do sedna blondynka. -JAKIM cudem ma tę samą chorobę co my?
          Black wzruszył ramionami.
-Przecież już ci tłumaczyliśmy…- jęknęła Evans.
-Wybacz, Lil, ale nie chce mi się wierzyć, że po takim czasie magicznie, w tym samym czasie, co reszcie szkoły, aktywowały się te objawy. Skoro ten wirus krążył tak długo, że ON- wskazała palcem na Blacka- wypomina mi GO- wskazała drugim na Lupina- to dlaczego cała szkoła zareagowała z takim opóźnieniem?
          Evans otwierała usta, by coś odpowiedzieć, ale natychmiast je zamknęła. Szczerze nie przypuszczała, że Emma potrafi tak umiejętnie łączyć fakty, gdy jej na tym zależy. Chyba skorzysta z tej sytuacji, kiedy będzie jej tłumaczyć skutki uboczne eliksiru miłosnego.
-Ale dobrze… Załóżmy, że nasza biedna Dorcas się przejęzyczyła- syknęła Titanic. –I że dopadła ją choroba od kogoś innego. Meadowes, całowałaś kogoś ostatnio?
         Wszyscy, czyli Syriusz, Hestia, Remus, Lily, James, Greta, pani Pomfrey i siedząca w drugim końcu Sali Jo, przenieśli wzrok na faktycznie w tej chwili biedną Dorcas. Brunetka zamrugała i cała się zaczerwieniła. Normalnie bardzo dobrze kłamała, ale w tej chwili była zbyt zażenowana, żeby wymyślić coś wiarygodnego.
-Nie wiem- odparła wreszcie.
-Na Boga, jak możesz nie wiedzieć?!- krzyknęła, na szczycie cierpliwości, Emmelina.
-Bo… Byłam pijana po babskim wieczorku, więc może…
-BZDURA! Nawet jeśli, idąc tropem Syriusza, pocałowałaś chorego, którym, jego zdaniem, jest Greta, (-Wcale tak nie uważam- szepnął Black) to nie podejrzewałabym cię o całowanie dziewczyny!
-Może Greta całowała się z kimś innym?- zaproponowała cicho Hestia.  
-Greta, całowałaś się z kimś innym?- spytała tamta ostro. Przerażona Catchlove pokręciła głową. -WIDZISZ?
-Piłam z jednej butelki z Peterem- przypomniała sobie nagle Puchonka. -To choroba roznoszona przez ślinę, prawda?
          Całe skrzydło zamarło. Po tylu godzinach krzyków i prześladowań odnaleźli winnego całego tego galimatiasu. Dopiero teraz wszyscy zaczęli łączyć fakty. Bliźniaczki Jerveys przypomniały sobie, że również piły z jednej butelki z Petem Pettigrewem, podczas jednej z imprez w pokoju wspólnym. Kilka panienek z fanklubu Huncwotów wymieniły zszokowane spojrzenie. Niektóre z nich faktycznie całowały się z Peterem Pettigrewem, który (prócz Syriusza) był jedynym chętnym. Gwendaline Elvin przypomniała sobie, że kilka nocy temu zobaczyła Pottera pijanego i skradła mu pocałunek, a on najwyraźniej zaraził się od Jo Prewett, bo posyłał jej dziwne spojrzenie. Reszta dziewcząt spuściła spojrzenia, bo należały do ofiar Syriusza Blacka, a męska część zarażonych posłała im karcące spojrzenia. Łapa szepnął coś  stylu „dzięki Bogu”, a Dorcas odwróciła wzrok, woląc udawać w tej sytuacji neutralną.
          Wciąż nie mogła uwierzyć, że Syriusz całował się z Gretą Catchlove, w dodatku szykując tak okropny dzień jej… byłej przyjaciółce, podczas gdy ona myślała, że Emmelinie wtedy odbiło! Te wszystkie opowieści o zamianie ról, którymi dzieliła się ze współlokatorkami w ciągu ostatniego miesiąca okazały się prawdą. I te wszystkie dziewczyny… Każdą z nich całował Peter albo James? Jakoś nie mogła w to uwierzyć. Lodowata ręka ścisnęła jej serce.
-Peter może mieć mononukleozę- przemówiła pierwsza, po całej tej ciszy, Jo. –W końcu ja też tu jestem.
-Czyli… Peter miał wirus monunkleozy- odparła cicho blondynka. –Mugolski. Jakim cudem? Musiał go mieć od wakacji, a do tej pory choroba powinna się ujawnić.
-W niektórych przypadkach- znowu odezwała się Lily- wirus w ogóle nie przejawia objawów. Ale pozostaje w ślinie do pół roku, oczywiście nie leczony.
-Czyli Peter pozarażał nas wszystkich, ale nic mu się nie stanie?- oburzył się Syriusz.
-No… Tak. Ściślej mówiąc.
-Jeszcze raz- Peter miał mononukleozę i zaraził nią Jo… A u niej choroba aktywowała się po jakiś czterdziestu dniach…- zaczęła Emma.
-Zaraził jeszcze Gretę, poprzez picie z jednej butelki. Greta zaraziła „nieświadomego” Syriusza, on mnie. Jo zaraziła Pottera- dokończyła szybko Lily. –Temat zamknięty.
-Pozostaje nam jeszcze Dorcas-zignorowała ją Emmelina. -KTO JĄ ZARAZIŁ?
          Kiedy emocje już opadły, zarówno Syriusz, Hestia i James przypomnieli sobie, jak dobrze potrafią kłamać, ale wtedy nastąpiło coś tak niespodziewanego, a jednak zrozumiałego. Coś, co na długi czas przekreśliło związek tak zwanego „Eriusza”.
-Syriusz ma ci chyba coś do powiedzenia- powiedziała zimno Dorcas.

***

          -Emma, proszę! Wyjdź nareszcie z tej łazienki!- krzyknęła Lily, waląc pięściami o drzwi toaletki w dormitorium dziewcząt z szóstego roku.
          Po wyznaniu Dorcas wszystko potoczyło się bardzo szybko. Remus westchnął głośno i obraził się na przyjaciela, Hestia z współczującym wyrazem twarzy poklepała blondynkę po plecach, Lily jęknęła i spojrzała na Meadowes z wyraźnym zawodem, James syknął współczująco, Jo zarechotała, ucieszona obrotem sytuacji, Syriusz przestał mrugać, a może nawet oddychać, a Emma? Emmelina przez pierwsze kilka minut nie mogła wyjść z szoku, potem, kiedy z fazy niedowierzania przeszła w fazę zaprzeczania, zaczęła głośno wyzywać Meadowes krzycząc, że ma urojenia. Następnie, kiedy po kilkunastu minutach odzywek w stylu „powiedz jej coś, Syriuszu!”, Black wciąż milczał, do blondynki dotarło. Wtedy zaczęła głośno krzyczeć:
-MAM JUŻ TEGO DOSYĆ, TY ŻAŁOSNY, OBRZYDLIWY DEBILU! ZNIOSŁAM OŚMIESZNIE, NA KTÓRE MNIE SKAZAŁEŚ TRZY TYGODNIE TEMU, ALE NIE ZNIOSĘ ZDRADZANIA MNIE Z TĄ ZDZIRĄ!
           Wówczas to Dorcas znalazła się w fazie szoku, a potem niedowierzania, i wreszcie gniewu. Wyglądało na to, że przyjaźń, która przez ostatnie kilka tygodni wisiała na włosku, już się skończyła na dobre. Zanim jednak Meadowes zaczęła krzyczeć na Emmelinę, ta przeszła w ostatnią fazę dochodzenia do siebie po tym specyficznym wyzwaniu- zaczęła głośno płakać i okładać Blacka poduszkami. Jakby tego było mało, w tym momencie pani Pomfrey przestała przyglądać się temu całemu cyrkowi z dezaprobatą i próbowała uspokoić wzburzone dziewczęta, wpadł Slughorn ze swoim eliksirem. Zmordowani po całodziennej walce z chorobą uczniowie, rzucili się na Ślimaka, przez co rozlali znaczną ilość mazi, którą z taką gorliwością kilkadziesiąt minut przedtem przygotowywała Lily. Jakimś cudem resztki starczyło dla wszystkich i pielęgniarka, wyjątkowo rozirytowana całym tym dzisiejszym galimatiasem, pozwoliła (a to wręcz niebywałe) odejść wszystkim do swoich dormitoriów.
          I właśnie tu kończy się cała historia. Od tego czasu nie zmieniło się zbyt wiele- miejscem walki, szału, rozpaczy, oschłości jednej i drugiej, i promienności Jones, która stwierdziła, że rada Lily, co do listu wcale nie jest taka zła, stało się dormitorium numer cztery. Podobnie jak przedtem- Marlena schowała się za jakąś książką z mroczną okładką i pełniła rolę neutralnej Szwajcarii, Emmelina zamknęła się w łazience i ani myślała jej opuszczać, Dorcas naburmuszyła się i schowała pod kołdrą, Hestia właściwie zbierała się do wyjścia na miesięcznicę, wciąż ściskając coś w ręce, a Evans próbowała uratować opłakaną sytuację i irytowała się, bo była to syzyfowa praca. Dokładnie- wszystko po staremu.
-Em, Lily ma rację- wtrąciła się nagle Jonesówna. –Proszę cię, jeśli nie chcesz wyjść pokojowo, zrób to dla mnie. Kto jak kto, ale ty chyba wiesz, jak ważna jest miesięcznica. I jak bardzo źle byłoby gdybym poszła tam nieumalowana.
-Zostawcie mnie w spokoju!- pisnęła Emmelina.
-Hestia, nie możesz tego wszystkiego tak… uproszczać- jęknęła Lily. -Ona zamknęła się w kiblu z czterema tuzinami babeczek.
         Jones wzruszyła ramionami.
-Niektórzy tak topią smutki, Lily. Jedząc słodycze. Gdyby działało to na mnie, zamiast pisać listu, też bym się tym upchała- westchnęła. –Ale nie działa.
-Tak, ale… Na gacie Merlina- Evans zakryła ręką usta. –Przecież ONA MA BULIMIĘ!
          Reakcja na to zdanie była natychmiastowa. Marlena odrzuciła książkę, a Hestia przestała śmiać się pod nosem i obie biegiem dołączyły się do walenia w drzwi.
-Emma! Otwieraj!- prosiła Marlena.
-Emmelina! Otwórz, to razem pogadamy jak zabić mojego kuzyna!- obiecywała Hestia.
-Emmelino Titanic, jeśli nie otworzysz tych drzwi, możesz być pewna, że urządzę ci piekło na ziemi!- zagroziła Lily.
          Łatwo było się domyślić, jaka była reakcja Emmeliny- a mianowicie- żadna. Wszystkie powszechnie znane sposoby na wybawienie kogoś z łazienki zawiodły- propozycja nie do odrzucenia, prośba, a nawet groźba. Oznaczało to tylko jedno- trzeba zaangażować w całą sytuację wyższe siły.
-Idziemy po Huncwotów?- spytała zielonooka.

***

          -Dobra, teraz się odsuńcie- szepnął James. –Łapciu, kto to zrobi, ja czy ty?
-Lepiej ty- odparł Black. Normalnie nigdy nie poddał by się tak łatwo, jeśli chodzi o zaszczyt wywarzenia drzwi, tym bardziej jeśli chodziło o łazienkę, i to damską, ale wciąż był w zbytnim szoku, a nawet czuł coś na kształt prymitywnego przerażania. –Ona mnie rozszarpie.
-Czy to rozsądne?- spytała Marlena przygryzając dolną wargę. Tylko ona myślała tu trzeźwo. –Wiecie, my chcemy mieć jeszcze drzwi.
-Większość się zgadza- zaśmiał się Peter, który uwielbiał oglądać akcje swoich „idoli”. Syriusz i James obdarzyli go wściekłymi spojrzeniami, wciąż mieli mu za złe zarażenie ich mononukleozą.
-Dajcie mu spokój- westchnął zmęczony Lupin. –Ma rację. Nie możemy bez zgody dziewczyn wyważyć im drzwi.
-Ja się zgadzam- machnęła lekceważąco ręką Hestia. –Położenie tej łazienki było i tak niezgodne z feng shui.
-Ja też się zgadzam- dodała Lily robiąc wymowną minę do komentarza Jones. –To specjalna sytuacja, a taka wymaga specjalnych środków.
-Skoro mamy pozwolenie Evans to już chyba nikt się nie uczepi- rzucił zgryźliwie okularnik. Ruda kopnęła go za to w kostkę.
-Ja… jestem neutralna- odparła Marlena robiąc kilka kroków w tył. –Tylko nie zwalcie mi moich kosmetyków.
-I nie stłuczcie lustra- dodała Hestia. –Bo czeka was siedem lat nieszczęścia.
          Tym razem wszyscy zrobili wymowne miny, no może prócz Petera, który również się przejął.
-Co z tobą, Meadowes?- spytał Syriusz patrząc z nieokreślonym bliżej uczuciem na leżącą i przybitą brunetkę.
-Moje zdanie się nie liczy- rzuciła tamta bezbarwnie.
-Dor…- jęknęła Lily. W całej tej aferze zapomniała o całkowicie o drugiej stronie, która była nie mniej poszkodowana.
-Nie czas na ckliwości!- zirytował się Remus. –Lepiej wywyższcie już te drzwi, a ja… Ja się do tego nie mieszam- uniósł ręce w geście kapitulacji.
-Okej- ucieszył się Potter, zatarł ręce i zrobił parę kroków w tył. –TITANIC, DOBRZE CI RADZĘ- WYJDŹ STAMDĄD I MOŻE NIE SPOTKA CIĘ NIC OPRÓCZ OPIERNICZA OD EVANS- Odpowiedziało mu milczenie. –Dobra, ja tylko uprzedzałem.
-STOP!- krzyknęła nagle Lily. –Chyba nie masz zamiaru wyważyć tych drzwi swoim ciałem, prawda?
         Nie chodziło oczywiście o to, że się o niego martwiła, ale podobny huk mógłby sprowadzić tu gapiów, w tym prefektów, a co za tym idzie- profesor McGonagall.
-Co ty, Evans- zakpił. –Zamiary? To jest dokładnie to co chcę zrobić.
-Jesteśmy czarodziejami, nie?!- kontynuowała. –Po prostu rzućmy Bombardo i…
-Cholera!- zaklęła Hestia. –Przez całe to gadanie straciłam rachubę czasu. Muszę iść na randkę… W tym stanie. Nie wspominając już o napisaniu mojego listu.
         Mówiąc o „takim stanie” miała naturalnie na myśli ślicznie spięte włosy, które zrobiła jej Marlena, byle tylko się wyciszyć po dawce emocji z dzisiejszego dnia i olśniewającą sukienkę, którą zwinęła Emmelinie (stwierdziła, że trzeba korzystać z jej chwilowej niedyspozycji) i znalazła również swoje „szczęśliwe buty”.
 -Przecież nie wyglądasz źle- sprowadziła ją na ziemię Lily. –Serio musisz się tapetować i robić z siebie puszczalską? Może mi ktoś to wytłumaczyć, bo ja naprawdę nie rozumiem- na miejscu Jaydena bym się wręcz wystraszyła jakby przybyła na randkę kopia Mary McDonald…
-Lily…- upomniała ją półgębkiem Marlena.
-To znaczy tych waszych- tu wskazała głową na Pottera i Blacka- fanek, które mają mniejszy iloraz inteligencji niż ja kolorów lakierów do paznokci.
-Aż tak?- odezwała się Dorcas spod kołdry.
-Lily, Hestia już poszła- szepnął Peter. Huncwoci parsknęli śmiechem.
-W każdym bądź razie, jeśli to ma tak wyglądać, to ja jestem jednak na nie. Trzeba będzie dezynfekować po tobie całe drzwi- rzuciła zgryźliwie patrząc na Jamesa wilkiem.
-I tak większość jest za wywarzeniem- wzruszył ramionami Syriusz. –No weź, Evans, to będzie świetne.
          Lily prychnęła wściekle.
-JAKA WIĘKSZOŚĆ?! Ja jestem przeciw, Hestia sobie poszła, więc potraktujmy jej głos jako neutralność, Mara jest neutralna, a Dorcas powiedziała „brak komentarza”, co też znaczy nie- oświadczyła. –A Emma się nie odzywa, ale stawiam galeona, że również nie jest za tym pomysłem.
-No i po sprawie- westchnął ciężko Łapa. –Po całej akcji. Nie powiem, jak zwykle, Lily Evans pokrzyżowała nam plany.
          I wówczas wybuchła następna kłótnia, która przebiegła identycznie jak poprzednie (Emma się nie odzywała, Dorcas chowała się pod kołdrą, Marlena i Remus byli neutralni, Peter zrobił przerażoną minę, a Syriusz i James próbowali kłócić z Lily, która każde ich słowo mieszała z błotem) i nie widzę sensu, żeby tu ją opisywać. Powiem tylko, że obydwie strony rzuciły tuzin bezsensownych argumentów i jeszcze bezsensowniejszych kontrargumentów i trwałoby to jeszcze bardzo długo, gdyby nie zjawiły się siły wyższe nawet od Huncwotów.
-Czy to panna, panno Evans tak się wydziera?- spytała Minewra McGonagall. –I co, na Boga, panowie Black, Potter, Pettigrew i Lupin robią w żeńskim dormitorium?
-Eee... widzi pani ja… no tak jakby próbowałam ich stąd wywalić- tłumaczyła Lily, wciąż czerwona, ale niewiadomo czy wciąż z gniewu, czy też z zażenowania.
-I wcale nie przyszliśmy wywarzyć drzwi!- oświadczył Peter, chichocząc głupio. Wszyscy, jak jeden mąż, ukryli twarz w dłoniach w geście zażenowania.
-Mniejsza z tym- skwitowała niezadowolona profesorka. –Przynajmniej wszyscy jesteście razem… Chciałam was poinformować, że panna Jones została właśnie skierowana do Szpitala św. Munga.
***
Mamy nowy rozdział, moi dhodzy :D. Strasznie dużo Hestii i Lily, malutko Jamesa. Pojawił się Isaac, pomału wprowadzam również Chasey’ ego Reagana. Powiem na jego temat tylko tyle, że będzie cholernie ważną postacią. Naprawdę bardzo, bardzo ważną. A jego ważność niebawem wyjdzie xD.
Wiecie co? Pamiętacie, jak pisałam, że cały wyjazd w góry dobrze mi zrobił? Dostałam zastrzyk świeżych pomysłów i w ogóle, postanowiłam wprowadzić kilka zmian, przede wszystkim zmieniłam członków rodziny Jamesa: Dorea i Charlus będą jego DZIADKAMI, a May PODSZYWANĄ SIOSTRĄ, a nie jak wcześniej bliźniaczką. W dodatku jego rodzice będą nazywać się zacnie Seth Potter i Annabelle Potter.
W przyszłym rozdziale, tradycyjnie kilka spoilerików, jak kogoś to interesuje:
·          Cała akcja (lub jej większość) będzie się dziać w Mungu.
·         Powróci May Potter i Regulus Black
·         Pojawi się znany już wszystkim Chasey (ma już gifa w bohaterach, lecz póki co brak informacji ;>) i bardzo możliwe (choć może go nie być w Czternastce), że od tego czasu będzie się pojawiał już CO ROZDZIAŁ.
·         Skupimy się trochę na Marlenie, choć i tak pierwszy plan raczej zgarnie Lily i Hestia.
·         Będzie to jedyny jak dotąd rozdział BEZ Emmeliny (lub pojawi się ona tylko pod początek)
·         Zapowiadam scenę Jily
·         Pojawią się (specjalnie dla Elfik Book :*) rodzice Jamesa.



[i] (fran.) Nie bądź głupia, nie bądź niemądra. Tłumaczenie by translator.
[ii] Mój wymyślony system szkolnictwa w Beaux- w Hogwarcie mamy cztery domy, tam trzy bractwa- jedno dla dziewcząt, drugie dla chłopców i trzecie mieszane. Trzecie bractwo było najmniej liczne, gdyż była to tak jakby specjalna klasa dla wybitnych jednostek xD. Uczniowie mieli lekcje tylko z osobami z ich bractwa. Hestia przez długi czas była przekonywana przez jej nauczyciela od runów do zmiany bractwa, ale wciąż odmawiała, ze względu na jej przyjaciółki. Po kłótni z nimi skorzystała z okazji. Uczniowie nie mieszkają w dormitoriach w Pokojach Wspólnych, tylko w ponumerowanych pokojach, na danych piętrach. Bractwo pierwsze zajmuje pierwsze piętro w zachodnim skrzydle, bractwo drugie- drugie piętro, a bractwo trzecie- wieżę na trzecim piętrze. Skrzydło wschodnie zajmują klasy lekcyjne.
[iii] (fran.) gdzie do jasnej cholery schowała jego żel do włosów. Tłumaczenie by translator.
[iv] (fran.) kocham cię. Tym razem nie musiałam prosić translatora o pomoc. Tak więc- pewnie jest źle.

30 komentarzy:

  1. To był najdłuższy rozdział jaki w życiu czytałam xDDDDD PRzyznam, że musiałam robić sobie przerwy ;D
    Emmeliny nie było ! To najważniejsze ;D
    Dużo opisów, dużo dialogów. Jaka większosć ? ;D oburzenie Lily zawsze słodkie.
    Haha Hestia na randkę się spózniła xDD jaka wściekłość xDDD
    Emocjonujący rozdział, dużo się działo :)))
    Musiałas w tych górach dostać na prawdę dużó weny, skoro tak dużo napisalaś :DDD
    ;*:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, kochana, że według mojego Worda poprzednie rozdziały były dłuższe? xD. Choć, faktycznie, ten wydaje się być taki obszerny...
      Trochę weny się w górach dostało, to prawda :D.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Kocham to! Kocham! Kocham! Kocham! Kocham! A masz za swoje Emmelino! Czy nie prościej by było gdybyś wcześniej z nim zerwała!? Biedna Emma :( Zostać tak skrzywdzoną przez najlepszą przyjaciółkę, która wymyśla jakieś głupie bajeczki o o tym durnym pocałunku Dor i Syriusza! Mam nadzieję, że nie da żyć Syriuszowi! Może dawać jakieś uszczypliwe komentarze, cokolwiek! Byle by cierpiał! Już kocham Isaaca! Jaka to było opowieść, którą opowiedział Lily?! Podaj ją w następnym rozdziale! Błagam na kolanach! Głupi Remus! PO co ją budził!? No rozumiem pomoc potrzebującym, itp! Ale gdyby wiedział co tak naprawdę jej jest! Biedny Peter! James i Syriusz nie dadzą mu żyć:( Ciekawa jestem kto jest tym zdrajdzą, o którym mówił Isaac. Może Peter! No bo jakby nie patrzeć to on zdradził Jilly Voldemortowi! Fajne imię wymyśliłaś dla siostry Isaaca! Jilly xD Mimo, że czytałam ten rozdział z dwie godziny to ja chcę więcej! Więcej! Więcej! Jestem spragniona twojego opowiadania!
    Pozdro Wiatr:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, jesteś chyba jedyną osobą, która troszku współczuje Emmelinie :D. Dobrze wiedzieć, że odrobinę te zdania są zrównoważone, a nie że wszyscy tak bardzo za Dorcas :*
      Co do opowieści Isaaca... Coś tam napomnę w przyszłym rozdziale- obiecuję :D.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Nie wiem czemu, ale bardzo lubię Emmeline. Jest taką zagubioną nastolatką. Przecież nie lubiane postacie, też muszą mieć swoich fanów. A więc ja wielbię, kocham Emmeline. A o Dorcas naczytałam się tyle, że hoho. Po prostu lubię coś nowego, czyli Emmeline *-*
      To, że bardzo (nikt) mało osób lubi Emmeline wiem! Lubię czytać komentarze na cudzym blogu!
      Pozdro Wiatr *-*

      Usuń
  3. Ojej , szkoda mi Dorcas, chodź powinno Emmeliny. Ale uważam, zę dostała za swoje!
    Rozdział genialny i tasiemcowy :D
    Wybacz, ze taki krótki kom ale musze lecieć
    Paulla K
    Ps. zapraszam na nowy rozdział dorcasihuncwoci.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idę czytać twój rozdział! Dziękuję za komentarz :*

      Usuń
  4. Wow!!! Jestem w szoku!!! Ten rozdział był okropnie długi, ale w ogóle tego nie zauważyłam. Normalnie czytałam i nie mogłam się oderwać. Dawno już tak nie miałam, żeby w ogóle nie dochodziło do mnie, co się dzieje ne świecie. Tego potrzebowałam :)
    Jak się cieszę, że pojawią się rodzice Jamesa!!! Dziękuję :* Nie mogę się doczekać nastepnego rozdziału, bo zapowiada się, że prawie wszystkie sceny będą moimi ulubionymi. Zwariuję czekając.
    Uporzadkowałam sobie wszystko, to teraz spokojnie mogę wyrazić swoje odczucia :)
    Może najpierw zacznę od Hestii... Ona na początku wydawała się taka wredna, a poźniej tak bardzo ją polubiłam, mimo, że się nie zmieniła. Dzisiaj pokazałaś jaka naprawdę jest. Bardzo lubię tę postać. No i oczywiście jak już kiedyś pisałam jestem ciekawa jej byłego chłopaka.
    Jak się pewnie domyślasz podoba mi się również cały ten Isaac. Nie wiemy do końca kim jest, ale pałam do niego sympatią. Jak Jo nigdy nie jestem wstanie bronić, to jego jakoś tak. Choć to pewnie jego powinniśmy najbardziej się bać, a nie Jo. Ale ja myślałam, że oni sie w ogóle nie lubią, a tu bardziej wygląda jakby byli przyjaciółmi. No cóż. Chyba troszkę źle określiłam. I jak on się chce dowiedzieć od Lily o tym całym medalionie. Na poczatku myślałam, że może ją rozkochać w sobie, ale po takim czymś to chyba raczej nie.
    Ja cie, ale z całą to chorobą to dopiero wymyśliłaś. Ale Emmelina była wściekła o to, że ktoś ją zaraził. W życiu bym się nie spodziewała, że to niepozorny Peter tak ich urządził. Nic dziwnego, że tak trudno było dojść kto to. No ale pani Pomfrey miała ciekawie. No i Dorcas wreszcie powiedziała prawdę. Znudził jej sie związek w ukryciu. Moim zdaniem dobrze zrobiła. To dla niej musiało być chore. Jednak po tej całej hecy z Emmeliną nie szkoda mi wcale jej,mtylkonDorcas. Stała sie tak wredna, że mało kto się nią przejmuje. Sama sobie zasłużyła. Ale rozwalił mnie ten tekst Petera na koniec. Jaki czasami on jest głupi. :D
    Rozdział fantastyczny!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Pozdrawiam :*

    http://magicznaprzystanblogowelfik.blogspot.com
    http://szkolaastridlilo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grr... Jestem wstętna :(. Tylu z was (między innymi Kochana Ty) komentuje moje wypociny kompletnie bezinteresownie, a ja nawet nie raczę wpaść na Wasze blogi. Ale to się zmieni- wszystko nadrobię niedługo, stare obietnice, wiem, ale dotrzymam ich, po pewnym czasie.
      Relacja Jo i Isaaca jest raczej... dziwna. Można powiedzieć, że są przyjaciółmi z długim stażem, dorastali razem i w ogóle, ale nie da się ukryć, że Jo troszku się go boi, bo nie zawsze była w stosunku do niego w porządku xD.
      Emmelina nie to, że się wkurzyła o sam fakt, że ktoś ją zaraził (na pewno była też trochę o to zła, ale raczej by się tak nie wściekała) tylko to, że przebieg choroby sugeruje, iż "Syri" jednak nie jest takim Boskim Chłopakiem... Za dużo rewelacji, że tak powiem :D. A co do mononukleozy- pisanie i uczenie się z biologi robi swoje xD. Takie (po)twory mi wychodzą...
      Obawiam się, ze rozczaruje cię przyszłym rozdziałem, bo póki co sama wizja napisania czegokolwiek mnie przerasta. Szkoła zabija moją wenę xD.
      Dziękuję ci pięknie za komentarz :* Jak zwykle dostałam nadprzyrodzonego rumieńca jak go czytałam xD.
      Trzymaj się :*
      I obiecuje- przeczytam twoje opowiadanie w weekend. Chociaż troszkę.

      Usuń
  5. Ja niezalogowana, ale to już norma.
    Na wstępie powiem Ci, że przeczytałam rozdział wczoraj na telefonie i nawet chciałam skomentować, ale stwierdziłam, że zasługujesz na coś dłuższego i zrobię to na spokojnie, na laptopie. I oto jestem! Ta-da!
    Po pierwsze - Isaac. Nie potrafię wyrobić sobie o nim jednostronnego zdania. Nie jest za dobrą postacią, ale z drugiej strony ta Jilly... Same tajemnice ;_; I weź tu się człowieku ogarnij w tym.
    "-Co ty pleciesz, Monroe?- spytała. –Mają wśród siebie zdrajcę? Który pomaga nam?
    -Pomoże- poprawił ją Isaac. –Na pewno pomoże, jak dobrze to rozegramy. Ba, zdaję mi się, że potencjalnych zdrajców wśród nich jest naprawdę całkiem sporo."
    Mi przychodzi na myśli Peter, ale to dlatego, że, jak już Ci wspominałam, nie przepadam za nim w kanonie. Ale z drugiej strony w Twoim opowiadaniu darzę go jakąś tam niteczką, nitunią sympatii. Także - kolejna wielka niewiadoma.
    Prim? Przypadek, czy może czytasz/oglądasz Igrzyska Śmierci? Powiedz mi jeszcze, że je lubisz, to zacznę Cię wielbić bardziej niż teraz. Serio.
    Nie lubię Emmy. Mimo wszystko, mimo całej tej akcji, ja i tak jej nie lubię. Chyba po prostu już tak mam, że za bardzo lubię Dorcas.
    "10 rzeczy, które Hestia Bethany Jones może musi dzisiaj zrobić:
    (...)
    Oddychać. ZREALIZOWANE (póki co)" <- Padłam, to był pierwszy raz w rozdziale. Potem rozwaliłaś mnie tą mononukleozą <3 Uwielbiam, uwielbiam Twoje opisy sytuacji. Mówiłam Ci to już może? Musiałam. A jeśli nie, to powiem jeszcze raz - uwielbiam Twoje opisy sytuacji!
    I kocham też Twoje dialogi, co jako całość jest po prostu idealną mieszanką do czytania. I teraz, kiedy mam otwartą w zakładce drugą stronę z Twoim opowiadaniem, by na bieżąco odnosić się do ciekawszych fragmentów, czytam scenę w skrzydle szpitalnym chichocząc niemal bez przerwy. Nie potraktuj tego jako podlizywania się, czy coś (nie cierpię tego, ugh) ale czytanie Twojego bloga to dla mnie najlepsze, co może mnie danego dnia spotkać. (Oprócz lodów z oreo z Burger Kinga. To jest najwspanialsze na świecie.).
    Zapodałabym jakiś fragmencik, bo był taki jeden, przy którym po prostu dech mi zaparło i powtarzałam tylko w myślach: Kurde, jak ona świetnie pisze, kurde, jak ona świetnie pisze... Znajdę go, ale zaraz, bo czytam tę scenkę od początku, tak ją uwielbiam. W ogóle, ugh, piszę ten komentarz chyba już 20 minut, bo czytam i komentuję jednocześnie. A ile już wersji tego króciutkiego tekściku, który tu wklepuję, było...
    ... Kurcze, moja ukochana scena w skrzydle dobiegła końca, a mojego ulubionego fragmentu wciąż nie ma! Może to jakoś później było...
    O, mam! Hehehehhehehhehe.
    "I wówczas wybuchła następna kłótnia, która przebiegła identycznie jak poprzednie (Emma się nie odzywała, Dorcas chowała się pod kołdrą, Marlena i Remus byli neutralni, Peter zrobił przerażoną minę, a Syriusz i James próbowali kłócić z Lily, która każde ich słowo mieszała z błotem) i nie widzę sensu, żeby tu ją opisywać. Powiem tylko, że obydwie strony rzuciły tuzin bezsensownych argumentów i jeszcze bezsensowniejszych kontrargumentów i trwałoby to jeszcze bardzo długo, gdyby nie zjawiły się siły wyższe nawet od Huncwotów."
    CDN, bo ograniczenia Bloggera ;_;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Niby nic specjalnego. Na pierwszy rzut oka wygląda zupełnie normalnie. Ale dla mnie jest po prostu najlepszym, co mogłaś napisać. Zwykłe sytuacje przedstawiasz w niezwykły sposób. Ja tego nie potrafię, więc musisz mieć świadomość, że właśnie powiedziałam Ci najlepszy komplement, jaki mogłaś ode mnie otrzymać. Lepszego nie będzie.
      Zapłakałabym ze wzruszenia, ale się nie wzruszam. Więc może lepiej, jeśli zakończę już ten komentarz, bo jeśli zacznę powtarzać w kółko, jak ten fragment mi się podoba, to Blogger mi narzuci słowne ograniczenie i stracę całe 30 minut mojego życia, które poświęciłam na ten przepiękny tekścik. I co wtedy?
      Także zrobię zapobiegliwe kopiuj i dopiero wtedy wcisnę upragnione "Opublikuj".
      I teraz wreszcie możesz się dowiedzieć, kto Ci tu takie bzdury bez ładu i składu powypisywał - tak, to ja. Lumossy. Pozdrawiam i nie będę życzyć weny, bo ciągle to robię. Tym razem z całego serca życzę Ci, byś nigdy nie wdepnęła w klocek lego.
      Lumossy
      Adres bloga chyba gdzieś tam masz, więc nie podaję.

      Usuń
    3. Moja mina, kiedy weszłam i zobaczyłam twój komentarz: http://www.myfacewhen.net/uploads/3324-amazed-face.gif
      Jestem taka zua... Ja wciąż nie skomentowałam twych boskich rozdizałów, kiedy ty... częstujesz mnie takim słodyczami... Dziwne skojarzenie, ale pasuje do Tłustego Czwartku :D. Kurde... Głupio mi teraz. Skomentuje je OBIECUJE... jutro. Dzisiaj będę czytać, w nocy będę myśleć nad komentarzem i jutro będize :D. Obiecuje.
      Po pierwsze- wielbieee HG :D. I Primrose naturalnie celowy zabieg :D.
      Chciałabym na twoje komplementy jakoś inteligentnie odpowiedzieć, ale... nie umiem. Naprawdę- jestem czerwona jak burak, gęba mi się cieszy, ale nie wiem, co odpowiedzieć... chyba pódję zjeść pączka i dopiero zacznę odpowiadać na komentarze :D. Po prostu- dziękuję. Kocham cię za te komentarze <3333.
      I jeszcze raz- oczekuj moich komentarzy. Będą długie. Każdy dzień poślizgu dubluje ich długość ;>.

      Usuń
  6. No i znowu chwalę cię za twoją niezwykłą szczegółowość! Wszystko jest bardzo skomplikowane, ale równocześnie się łączy w jedną, ciekawą i interesującą całość.
    Znalazłam mała niedogodność, chłopcy nie mogą wchodzić do dormitorium dziewcząt! No aleeee ta scena z huncwotami... xD Jestem w stanie to wybaczyć <3 No i cóż mogę więcej napisać, po raz kolejny zachwyciłaś mnie swoją dokładnością. No po prostu nie mogę, jeszcze nigdy nie czytałam takiego bloga. Trzymasz się szczegółów, dbasz o każdy fragmencik i wszystko jest takie dopracowane! A błędy są u ciebie rzadkością, jak już to drobna literówka.
    Masz bardzo ładny szablon, ale trochę nie związany z tematem bloga. I jeszcze ten tekst ,,obudzić się w innej rzeczywistości...".... Nie pasuje, ale jest bardzo ładny.
    Nienawidzę Emmeliny (jak większośc twoich czytelników xD)! Kiedyś byłam wstanie ją tolerować, a teraz nie mogę jej nieść! Jest taka irytująca..!
    Szkoda mi Dorcs.... Kiedy ona będzie szczęśliwa! No i kiedy wysuniesz ją na większy plan i nie będzie to związane tylko z Syriuszem. Mogłabyś coś napisać o jej rodzinie i innych problemach.... Teraz piszesz o niej, ale trochę mało i głównie jest to związane z Syriuszem i Emmeliną. Chciałabym poczytać o niej samej....
    Nie chcę cię obrazić moimi opiniami, ale należę do szczerych komentatorów i nie zamierzam ci słodzić, kiedy rozdział jest kiepski (ale ten jest świetny xD). Po prostu w komentarzach piszę wszystko co mi się podoba i co mogłabyś zmienić, ale oczywicśie nie chcę cię urazić moimi prośbami.
    Kiedy Marlena będzie z Remusem!? Pasują do siebie jak dwie krople wody!
    Na większości blogach w 5 rozdziale Lily i James już się całują. A u ciebie jest inaczej i bardzo mnie to cieszy. Muszą przejść długą drogę do szcześcia...
    Pozdrawiam i życzę weny
    Oliwka <3
    P.S.
    Proszę o spoiler: co się stało z Hestią? NIe chce szczegółowej relacji, ale czy miała wypadek czy ,,ktoś'' jej pomógł.
    Nie obrażaj się na mnie! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja? Obrazić się? Pfii.... Takie komentarze mnie jedynie cieszą :D.
      Sama mam paskudne wrażenie, że zaniedbuje Jamesa, Syriusza i Dorcas jako postaci same w sobie, dlatego też piszę ostatnio do przodu fragmenty z nimi... Wiem na pewno, że Szesnasty Rozdział będzie należeć baaardzo do Dor, a niedługo ogólnie bardziej się na niej skupie, bo mam już dość Marleny i Emmeliny xD.
      Marlena i Remus... O gosh xD. Mam do nich dwa scenariusze, ale póki co nie mam pojęcia, który wybiorę. Jeden w ogóle zakłada, że dłuuuuugo ich nie będzie i się dopiero zejdą na 7 roku, a trzeci, że niedługo się zejdą, zerwą i zejdą znowu na siódmym roku xD. Tak więc się zobaczy...
      Jeśli chodzi o relację Lily i Jamesa to bardzo się cieszę, że ci się podoba :*. Oni są dla mnie priorytetem, dlatego właśnie mam zamiar baaardzo poplątać ich drogi, zanim ze sobą skończą, co jest nieuchronne. Ale pocałunek... no, już spoilerowałam, że się zbliża :D
      No i spoiler dla ciebie (muszę go dać, bo póki co jedynie ty zauważyłaś, że coś się z nią stało xD <333). Wszystko się naturalnie wyjaśni w przyszłym rozdziale, ale jej przypadek jest dość... niezwykły. Trafiło ją coś nieprzeciętnego i nie jest to żaden wypadek, no i nie do końca inni mieszali w to palce... Mogę powiedzieć, że duży ma związek to z całym wątkiem Isaaca, Jo i medalionu. No i co jej dolega? Najpierw tak jakby "odbierze" jej mowę, w sensie... zrobi się niema, a potem kompletnie straci pamięć, ale mowę jej przywróci xD.
      Jeszcze raz- bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam :*

      Usuń
  7. No nie mogę, wielbie ciebie! <333 Jak pisałam tamten komentarz, czułam, że mogę cię czymś urazić i musiałam coś napisać, bo nie wytrzymałabym, gdybyś była na mnie obrażona xD. I czyżby w Hestię uderzyło jakieś zaklęcie z medalionu? Oczywiście nie musisz odpowiadać :P Cieszę się, że niedługo będzie coś więcej o Dorcas, jestem strasznie ciekawa co utworzy twoja wyobraźnia <333 I mój ukochany James.... <333 MÓJ BÓG I PRZYSTOJNIAK! <3 Mam nadzieję, że jego też dodasz trochę więcej i Syriusz wreszcie dorośnie! Nie mogę już z nim wytrzymać, ale dorosły Syriusz to mój idol <3! W Jo wreszcie się obudziły jakieś uczucia, NIE MOGĘ UWIERZYĆ! I do tego miała przyjaciół.... BITCH! I do tego Adrianna z 90210. Mam nadziej, że kiedyś się zmieni na lepsze...
    Marlena jest ciekawą postacią i polubiłam jej osobowość, ale o niej było już dużo, teraz czas na innych! I mogłabyś coś napisać o samym Remusie, coś o pełni czy coś takiego...
    Cóż mogę ci więcej napisac.... A no tak Hestia... Coś napisałam chyba na początku, ale teraz napiszę więcej. Chase ( nie wiem jak się piszę xDDD) .... PRZYSTOJNIAK Z PLOTKARY! No nie mogę.... <3 Sądzę, że będą do siebie pasować z Hestią, ale będą kiedyś, kiedyś razem? I będzie taką ważną, postacią już nie mogę się doczekać <333 Odbiegłam od tematu.... HESTIA. Cieszę się, że będzie o niej dużo, co ja bardzo polubiłam. Randkowe buty.... No może nie lubię jej przesądności (nie wierzę w te bzdury). Pozdrawiam i życze weny <3333
    Oliwka :****
    P.S.
    W jakim czasie mogę wypatrywać nowego rozdiału? <3 :* ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak! Kurczę jak ja uwielbiam czytać cudze teorie... Tym bardziej, jak są bliskie prawdy :D. W Hestię rąbnęło jedno z zaklęć z medalionu, to mogę powiedzieć :D.
      Matko- oglądasz 90210 i Plotkarę? Już cię kocham :D. Ade w sumie bardzo lubiłam, ale tak mi bardzo pasowała do sukowatej Jo, że to było silniejsze ode mnie... No i Nathaniel *_*. No i chyba mogę powiedzieć, że Jo sie zmieni na lepsze. A Chase i Hestia? Hmm... Razem ich raczej w najbliższej przyszłości nie zobaczymy, a będzie na to spory powód, ale już się zamykam :D. Jak się rozkręce to streszczę całą fabułę tego opka xD.
      W opowiedzi na pe-esa:
      Póki co napisałam pół strony, więc obawiam się, że trochu trzeba będzie poczekać. Tym bardziej, że robię sobie tydzień nadrabiania blogowych zaległości :D. Ale... No nie wiem 7, 8 marzec? Ten rozdział raczej dobrze będzie sie pisało, bo mam na niego sporo weny :D.

      Usuń
    2. Ja czekam i czekam.... I gdzie jest nowy rozdział ja się pytam !?

      Usuń
    3. O matko, ktoś czeka *_*. Kocham cię, normalnie :*. Byłam pewna, że wszyscy modlą się tylko, żebym nic nie dodawała i żeby nie musieli czytać kolejnego tasiemca, a tu proszę xD. Skoro czekasz, postaram się spiąć i napisać w ciągu tygodnia. Póki co mam 11 zacnych stron, a do opisania zostało mi około 4 fragmentów, w którym 2 mam pozaczynane. Fakt faktem są to dość długie fragmenty, więc też nie wiadomo... Nie no- obiecuję do 16 będzie na tu handryd prosent :*

      Usuń
    4. no, no mam nadzieję! codziennie zaglądam i patrze czy nie ma czegoś nowego. Już się nie mogę doczekać! :*

      Usuń
    5. Nadal czekam! Do 16.03.2014 już nie długo, więc mam nadzieję, że jakoś te kilka dni wytrzymam i nie umrę z oczekiwania. Idę zapisać sobie w kalendarzu 16.03.2014 aby nie zapomnieć, że tego dnia mam wejść na bloggera!
      Pozdro Wiatr *-*

      Usuń
  8. Ja cię kocham, od kiedy zaczęłam czytać tego bloga! A 90210 obejrzałam do piątego sezonu, Plotkary tylko pierwszy, a Pamiętniki Wampirów zaprzestałam po śmierci Jeremy'ego, ale Glee nadal oglądam zawzięcie. Już nie mogę się doczekać nowego!!!!!!!! Ale będę czekać, aż do śmierci! <3 Wiedziałam o tym zaklęciu gdy tylko coś wspomniałaś, ale muszę się dowiedzieć jakie okoliczności były tego zdarzenia, poczekam na nowy rozdział ( z niecierpliwością). Pozdrawiam (jeszcze raz) i całuje, Oliwka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wiesz, że SPOILER w TVD Jeremy' ego potem wskrzeszą? Więc jesli to był główny powód, to oglądaj dalej xD. Chociaż też ostatnio przestałam oglądać, bo bardzo ten serial zszedł na psy. 90210 do finału, Plotkarę też do finału i Glee też wciąż oglądam :D.

      Usuń
    2. wiem, że Jeremy wrócił, bo moja mama nadal ogląda, ale zaczęłam nowy sezon i jest straszny! Już naprawdę nie mają czego nawymyślać! Pierwsze 3 czy 4 sezony były fajne, ale dalej jedna wielka masakra!
      Pozdrawiam Oliwka!
      P.S.
      Glee też się psuje. Od śmierci Finna, robi się coraz gorsze.

      Usuń
  9. Cześć! Popłakałam się, bo znowu zapomniałam skopiować i usunęło m komentarz :C Czytam i potem komentuje ten kawałek i zajęło mi to dobre 2 godziny :(( Ehh, miałam kończyć rozdział, ale napiszę ten komentarz ponownie, bo nie daruje tego sobie i bloggerowi. Jeżeli komentarz będzie krótki to wybacz, ale jest już późno i piszę go drugi raz. ZNOWU. CHOLERNY BLOGGER!
    Jo niby taka mądra bo zna medżik zaklęcia? Nie lubię jej. Proszę, wrzuć jej tam tabletki nasenne to może odpłynie na wieki. AHAHAHAH w końcu ktoś ją opie*rzył! Brawo Isaac! A teraz weźcie zejdźcie mi z oczu. NA ZAWSZE. Jily od razu skojarzyło mi się ze sparringiem Lily&James *-* I jeszcze Prim! :D
    Boże Emmelina weź nie strasz xD Jak przeczytałam ,,Syri'' to się zakrztusiłam i wylałam jogurt xD Ona tą swoją mózgownicę to kupiła na przecenie, bo coś jej tam szwankuje od 12 rozdziałów. Brawo za spostrzegawczość Emmelinko. SYRIUSZ CIĘ NIE KOCHAŁ, NIE KOCHA I NIGDY NIE POKOCHA! Zrozum to wreszcie! Zapytała profilaktycznie? Szczerze współczuje jej przyszłemu mężowi, dzieciom, wnukom, prawnukom, praprawnukom...
    Hm...w tym rozdziale polubiłam nieco Hestię. Po przedstawieniu jej historii widzę ją w lepszym świetle. Niestety kiedy ktoś pisze o miłości *całowanie się etc.* to zawsze chce mi się rzygać xD Ale to niczyja wina, tylko moja :D Moje przyjaciółki twierdzą, że jestem bezduszna dla chłopaków, ale ja po prostu źle się czuje kiedy mnie podrywają, tylko przy jednym jest okej ale cicho xD
    Coś mi się wydaje, że Emmelina dowie się o Syriuszu i Dorcas :DD Tak w ogóle to fajny pomysł z tą chorobą. Musisz być serio inteligentna, żeby to tak poskręcać, poskładać :)
    Jezu, Emma jaki bulwers ma o to, że się zaraziła xD Ale w sumie to dobrze jej tak ^^ To, że ona się wkurza, daje mi +100 do hejtowania jej :3
    ,,Całujecie się z byle kim, gracie w jakieś psychiczne gry, zakładacie się, kto więcej dziewcząt „zaliczy”…'' widzę, że Pomfrey to na bieżąco z modą nastolatków! Brawo dla tej pani!
    Kocham bulwersy Titanic :D W końcu dowiedziała się, jaką jest suką i że nikt jej nie kocha. Jestem okrutna, ale w normalnym świcie jestem milsza xD Po prostu ludzi tacy jak Emmelina działają na mnie jak...no sama nie wiem, ale wiesz o co chodzi, nie?
    Ogólnie rozdział jak zawsze jest super i mega długi :p Szczerzę zazdroszczę ci, że umiesz tak to wszystko zaplanować i rozłożyć w czasie :*
    Koniecznie wejdź na gg. Jest taka opcja, że zacznę pisać bloga o Jily od początku, albo zacznę od Aleksji i będzie wprowadzenie lat szkolnych Jily. I potrzebuje również rady z działu pt. ,,Moje strasznie pogmatwane problemy'' :D Wiec szybko na gg! I przepraszam za TAK KRÓTKI komentarz, ale sama rozumiesz.
    Pozdrawiam ;**
    Aleksja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam jak robiłaś tumblra dla swojego bloga. Podasz mi link? :D

      Usuń
    2. Taki sam jak bloga, tylko że końcówka tumblr.com :D
      http://hogwart-z-tamtych-lat.tumblr.com/

      Usuń
  10. Jestem, w końcu jestem. Wybacz, że komentuję dopiero teraz, ale na prawdę nie mam kompletnie czasu. Sam fakt, że udało mi się, udostępnić kolejny rozdział u siebie to jest istny wyczyn... A tak przy okazji to zapraszam cię do przeczytania, jak znajdziesz chwilę ;) Tylko nie nastawiaj się na nic wielkiego, rozdział chyba nie za bardzo mi wyszedł. Ale dobra, nie będę cię tutaj spamować, tylko przejdę do ważniejszej kwestii NOWY ROZDZIAŁ U CIEBIE.
    Dziewczyno, jak ty to robisz?! Wszystko jest tak przemyślane, dopasowane, wynikające z siebie nawzajem. Jak ja chciałabym by moja historia była tak przemyślana!!! Jakbyś kiedyś napisała książkę, to od razu mówię, że jestem pierwszą osobą, która chce ją przeczytać ;)
    Ale dobra postaram się, żeby ten komentarz był choć odrobinę uporządkowany. Zacznę więc od początku. Jo, tak Jo. Muszę ci szczerze powiedzieć, że ta postać mnie coraz bardziej intryguje. Na początku nie za bardzo za niż przepadałam, ale teraz, sama nawet nie wiem, dlaczego zmieniam swoją opinię. Im więcej nam o niej zdradzasz, tym bardziej zastanawiam się co nią kieruje. W tym rozdziale pojawia się kilka informacji, ale tak na prawdę wprowadziły one jeszcze większy zamęt i w mijej głowie pojawiło się jeszcze więcej pytań. Przykładowo, kim jest ta Jilly ( tak przy okazji to fajnie to wymyśliłaś, Jilly, od razu się kojarzy i chyba nie muszę mówić z kim ;) ) Albo, kto okaże się zdrajcą? Cóż, mam nadzieję, że niedługo się to wyjaśni.
    Emmelina, nie lubię jej i może powinno mi być jej szkoda, ale nie umiem się na to zdobyć. Nie będę ukrywać, że bardziej lubię Dorcas i może moja niechęć do Emmeliny jest spowodowana właśnie tym. Bardzo możliwe. Cóż, według mnie ona powinna się w końcu odczepić od Łapy. Przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że on nic do niej nie czuje.
    Przechodząc dalej, coraz bardziej lubię Hestię. W tym rozdzielę było jej trochę i sama nie wiem dlaczego, ale skojarzyła mi się z Luną. Zwłaszcza w tym momencie, gdy Lily pobrudziła jej bluzkę, a on stwierdziła, że tak wygląda lepiej i oryginalniej. Nie pytaj mnie dlaczego. Czasem sama nie wiem, skąd niektóre myśli pojawiają się w mojej głowie ;) A skoro już wspomniałam o Lily, to może nawiążę do jej rozmowy właśnie w Hestią. Mam dokładnie takie samo wyobrażenie o Evans. Nie za bardzo doświadczona w, nazwijmy to, relacjach damsko-męskich. :)
    Wrócę, może teraz jeszcze raz do Emmeliny. Jezu, jak ja jej nie trawię, na serio. Mam nadzieję, że albo będzie jej mniej, albo choć trochę się zmieni. Ale dobra, nie będę nic już wymyślać. Dobra, na czym to ja... Tak scena w Skrzydle Szpitalnym. Po prostu majstersztyk!!!! Nie wiem jak to inaczej ująć. Kto by pomyślał, że taki niepozorny Peter, mógłby zarazić wszystkich dookoła. :) I Dorcas, współczuję jej, dopiero uświadomiła sobie jaki jest Syriusz, Emmeliny oczywiście żal mi nie jest, ale tego to już pewnie się domyślasz. Wiesz czego jestem teraz tylko ciekawa? Syriusza.. i tego jak to wszystko z nim rozwiążesz. Czy, nie obejdzie go to co się stało i powróci do bycia dawnym sobą? A może się przejmie? A jeżeli tak to na kim? Chociaż myślę, że raczej Meadowes ( mam nadzieję). I jak to się dalej potoczy? Tak, w mojej głowie nagle znowu pojawiło się wiele pytań... i mam nadzieję, że niedługo pojawi się nowy rozdział i uzyskam odpowiedzi choć na ich część :)
    Tak na koniec jeszcze może powiem coś o Isaacu. Więc ciekawi mnie ten jego plan. Trochę zdziwiłam się, że był taki, powiedzmy, miły dla Lily. Ale może po prostu chce zyskać jej zaufanie, czy coś. W każdym razie rozdział, jak zwykle, zresztą cudowny. Nawet nie wiem co mam jeszcze napisać. Wybacz mi też to, że ten komentarz jest tak nieogarnięty, ale nie mam zbytnio czasu. Właściwie, to miał m wyjść z domu pięć minut temu, ale dobra.
    Jeszcze tylko przypomniało mi się o Hestii. Ktoś ją zaatakował? Tylko kto i dlaczego? Zostaje mi tylko czekać.
    Pozdrawiam i życzę ci DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO, DUŻO WENY!!!!!!!!!
    Dorcas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A właśnie, bo jeszcze zapomniałam. Dziękuję ci bardzo za twój komentarz pod poprzednim rozdziałem. Nawet nie wiesz, ile znaczy dla mnie twoja opinia. Od razu poprawił mi się humor o 100000000000%, gdy przeczytałam to co napisałaś :) Także dzięki :*
      Dorcas

      Usuń
  11. Pora na szczerość - uwielbiam twojego bloga! <3
    Czytam go już od dłuższego czasu, ale jakoś zawsze zapominałam go skomentować:(
    W każdym razie zacznę od tego, że strasznie mi się podoba to, że wszystko jest takie przemyślane i idealnie łączy się w całość. Nawet takie niewinne rzeczy jak napicie się soku z jednej butelki okazują się później istotne- jestem pełna podziwu :)
    Poza tym bardzo fajnie opisujesz bohaterów. Mam wręcz wrażenie, że znam ich wszystkich osobiście. Potrafię wczuć się w sytuację każdego z nich i zrozumieć takie, a nie inne postępowanie (np. w przypadku Emmeliny).
    Bardzo wciągnęłam się w te wszystkie tajemnice i intrygi i już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów!
    Aaaa, zapomniałam o najważniejszym! Słowo "Syri" mnie po prostu rozbraja :D szeroko uśmiecham się pod nosem zawsze jak je czytam :D
    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wydarzeń! ;*

    OdpowiedzUsuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Theme by Lydia Credits: X, X