15.11.2013

5. Hogsmeade

UWAGA + poprzednio

Rozdział jest aktualnie bardzo, bardzo w remoncie. Podobnie jak w Czwóreczce, składa się ze starych fragmentów, jak i nowych, pisanych na poprawkę. Zależy mi na poprawie jakości tego rozdziału, ponieważ należy on do najważniejszych dla dalszej fabuły, zwłaszcza jeśli chodzi o relację Jily. Starałam się, żeby dodawać nowe fragmenty w ten sposób, aby zachowała się spójność w czytaniu, żeby nie było żadnych błędów fabularnych i logicznych. Jeśli jednak tak będzie - proszę o zrozumienie sytuacji. W razie jakiś pytań, nie krępujcie się, by napisać o nich w komentarzu lub na chatcie. Prace nad rozdziałem powinny zostać zakończone do końca wakacji.

─ Chyba masz gorączkę, wiesz? - zaniepokoiła się Dorcas i przyłożyła jej zlodowaciałą rękę do czoła. – Musisz mieć. Inaczej nie ubrałabyś się…  w ten sposób na randkę.
Lily zrobiła urażoną minę. Naprawdę nie miała pojęcia, o co chodzi Dorcas – w końcu wypady do Hogsmeade były jedną z nielicznych okazji, kiedy można zrzucić z siebie gryzące polówki, kamizelki, szaty i spódniczki, wchodzące w skład mundurka, i ubrać swoje własne, najbardziej ulubione rzeczy. Według niej ubranie się w jakąś tandetną bluzeczkę i miniówkę z cienkimi, cielistymi rajstopami byłoby nie dość, że niepoważne (no bo kto z własnej, nieprzymuszonej woli rezygnuje z okazji ubrania czegoś wygodnego i w dobrym guście?), to jeszcze w pewien sposób kopiowało styl Piękności i w jakimś ułamku robiło z ciebie Piękność, a tego każdy o własnym zdaniu i rozumie chciałby raczej uniknąć.
Słowem – Evans nie miała zamiaru rezygnować ze swojej białej, trochę workowatej koszulki z czarnym napisem, którą jej siostra nazwała „szmatą do podłogi”, ukochanej katany i spodni moro, nie wspominając o jedynych liczących się w jej garderobie butach – glanach z czerwonymi sznurówkami, które wprawiały Dor w stan politowania.
─ To nie jest randka ─ przypomniała jej Lily zgorszonym tonem. – A nawet gdyby była, nie ubrałabym się w nic innego.
Ale do Dor komunikat „to jest nie-randka” nie dotarł, tak samo jak dwieście poprzednich komunikatów o identycznej treści, które zielonooka do bólu powtarzała przez cały weekend, od piątku do dzisiejszego poniedziałku. Jej zachowanie sprzyjało sporadycznym „załamaniom formy” Lily, takim jak dziwne napady paniki, czego najsłynniejszym był ten z soboty. A Lily zapisała go tak w swoim pamiętniku:
 7 września, sobota, dormitorium numer 4:

Wiecie, naprawdę nienawidzę sobót. Emma mówi, że zawsze w te dni zachowuję się jakbym miała robaki w tyłku, wszystkich budzę i idę przymilać się do McGonagall (co jest bzdurą, bo zaczęłam praktykować zawodowe przymilanie się dopiero w tym semestrze, a więc miałam JEDNĄ, dokładnie JEDNĄ okazję, żeby faktycznie mieć w soboty robaki w dupie, co jest zdecydowanie za rzadko, by nazwać to ZAWSZE), a dzisiaj wyglądam jak śmierć na chorągwi. Nie rozumiem jej – tu akurat spokojnie można powiedzieć, że ZAWSZE jestem blada. Mój mugolski pediatra twierdzi, że to przez brak białka w organizmie i że dieta wegetariańska w moim wieku jest śmieszna.
Bla, bla, bla.
I wiecie, z początku ten dzień wydawał się być normalny –  faktycznie przymiliłam się do McGonagall, która kazała mi iść do Pomfrey, bo jestem blada jak ściana (tak, słyszałam już to dzisiaj, pani profesor), ale początki podlizywania się to eksperymentowanie, więc, no, wiadomo, że nie od razu odniosę wielką wiktorię. Potem władowałam Baxendale’ owi i Kruise’ owi szlaban za bójkę na korytarzu, a na koniec wydarłam się na Blacka, bo… nie wiem, coś tam zrobił- ale to tylko gra. Gra aktorska- zapewne na wysokim poziomie, bo nikt się nie zorientował, że naprawdę zaraz mój mózg i reszta ciała eksploduje.
Nie mam jednak pojęcia, dlaczego mam takiego cykora. Ja nie miewam cykorów. Może i przysługuje mi prawo do lekkiego rozdarcia, w końcu dostałam coś w stylu listu z pogróżkami, ale takiego ambitniejszego niż te a la pamiętne WYSTERLIZUJ SIĘ autorstwa Summer Blake, ale ja… okej, wewnętrzne zmieszanie nie jest do końca moją domeną. Czyjąś aspiracją może być załatwienie mi piekła na ziemi, pragnienie mojego cierpienia, nieszczęścia i nędzy, ale ja z reguły nie przejmuje się ilością moich przeciwników. Ważniejsza jest liczba sprzymierzeńców.
A ja nie jestem samotna.
Okej, może cała szkoła mnie nienawidzi. Okej, może pokłóciłam się bardzo ostro z moją kochaną siostrzyczką. Dobra, mój tatulek ożenił się ZNOWU z jakąś kompletną wywłoką o imieniu Rachel i nie odzywam się do nikogo, kto ma w sobie choć kroplę Evansów/Oldischów/Steelów/McColloughów/innych rodzin spowinowaconych z nami.
Oprócz tego jest jeszcze ta afera z Sevem… nazwał mnie szlamą i teraz biega w poszukiwaniu guza i ćwiczy Zaklęcia Niewybaczalne. (Poważnie, jeszcze tylko niech zetnie się na jeża i zacznie czochrać włosy, i udawać, że ma wiedzę na jakikolwiek temat, i zacznę mylić go z Potterem.) No i Mary, która tak się wkurzyła na mnie, że aż wyjechała do Francji, a mówiła nam przez cały semestr, że zamieszka u Potterów [nie żeby coś – to jej starzy znajomi, a Mary twierdzi, że dom Pottera to mniej więcej taki hotel jak mój (czyli duży), to wcale nie chodzi o to, że ona tam się wprowadza, by bzykać się z Jamesem czy coś] i nie wyjedzie do Falaise, mimo że jej matka ożeniła się z gościem nazwiskiem van der CośTam.
Jest w końcu jeszcze Dor – która daje te swoje szalone rady. No i Marlena, która dwoi się i troi, żeby znaleźć dla mnie czas, chociaż jej życie jest chyba nawet jeszcze bardziej ostatni czasy porąbane niż moje. I nie mogę zapomnieć o Emmelinie, która pomimo tego, że nie potrafi trzymać gęby na kłódkę, naprawdę potrafi człowiekowi pomóc. Może jest gadatliwa, wścibska, naiwna i na dłuższą metę męcząca, ale… Och, w głębi serca jest dobrym człowiekiem, jasne?
Jezus. Kogo ja oszukuję? Przecież widać, jak bardzo jest źle. Jest fatalnie. Katastrofalnie. Makabrycznie. Wręcz horrendalnie.
Co mnie tak dręczy?!
               
Pewnie już niedziela, wciąż dormitorium numer cztery, a dokładniej łazienka, mieszcząca się w dormitorium numer cztery.

Chyba wiem, o co chodzi.
Dobra, NA PEWNO wiem, o co chodzi.
Los znowu wyciął mi numer. Jego ironia jest aż nazbyt okrutna. Przecież wiem, o co chodzi. Wiem, bo non stop o tym myślę.
Nie o tym, dlaczego się tak dziwnie czuję (chociaż o tym także), ale o korkach. O nie-randce. Tak, wiem – nikt o zdrowych zmysłach nie panikuje przed korepetycjami, ale nikt o zdrowych zmysłach nie załatwia sobie Jamesa Pottera jako korepetytora.
Zdrowi na umyśle ludzie tak się nie zachowują. Przecież wszyscy, tak, DOKŁADNIE – wszyscy – wiedzą, że on nie potrafi komuś pomóc bezinteresownie. Całe jego życie to jedna, wielka gra w chińczyka, w którą wplątuje innych i zbija wszystkich po kolei, nieważne, czy ten pionek jest w jego drużynie, czy nie. I nieważne, czy jest już blisko Domu, czy dopiero wyrzucił szóstkę.
Coś się stanie. Na pewno coś się stanie. Pewnie w drodze na korepetycje zaatakuje mnie zmutowana wiewiórka albo pirania  (podobna do tej, którą ja wyczarowałam na tej pamiętnej lekcji o przemianie bezkręgowców, jednak nie nieświadomie stworzona, lecz bardzo, bardzo z premedytacją), przetransmutowana przez pana „Jestem-geniuszem-z-każdej-dziedziny-a-reszta-to-tylko-materiały-na-moje-popychadła-i-sługasy sir Jamesa Setha Pottera. No, ewentualnie jaśnie pan naśle na mnie swoją bandę, co jest chyba jeszcze gorsze.
A może będzie udawać miłego, jak robi cały czas, żeby, powiedzmy, uśpić moją czujność, a potem uprowadzić i wykorzystać? Albo nakarmi mnie grubymi nićmi szytymi kłamstwami, żebym oblała przedmiot McGonagall i żeby ona wywaliła mnie ze swojej grupy z negatywną notą do Szkoły Aurorstwa? Być może. Zapewne ten pajac chce zrujnować moją karierę, bo, jak tak dalej pójdzie, razem będziemy pracować [James Potter ma Aurorskie geny i na pewno, bezapelacyjnie, zostanie Aurorem, nawet jeśli zawali transmutację, co jest niemożliwe (przecież to Animag, ludzie!) albo chociaż zaklęcia (hahaha, jasne, nawet błysk na nich musiał mi odebrać)], a to będzie dla niego niewygodne, bo nienawidzi mnie jak dziewiecdziesiąt dziewięć procent tej szkoły? Lub – o zgrozo – faktycznie mi pomoże, tylko dlatego, żebym została Aurorem i żeby on mógł w przyszłych latach dalej mnie torturować?
Nie mogę tam pójść. Tak, wiem, jestem dziecinna i tchórzliwa, ale ja po prostu… mam doświadczenie z Potterem i wiem, że ten dzieciak nie ma zahamowań. Jest zdolny do wszystkiego, nawet do zwalenia mnie z Wieży Eiffla prosto to Sekwany. Ma daleki rzut. I pomijając fakt, że nie jesteśmy w Paryżu. Ani we Francji. Cholera, ja po prostu zawsze chciałam tam pojechać, bo dziewczyna ma jakieś oczekiwania od życia, co nie? Każdemu po jakimś pierdylionowym razie zaczyna nudzić się w Chicago, Alabamie i ewentualnie jeszcze w Watykanie, bo tylko tam moja babka skłonna jest mnie zabrać.
Ale okej – po kolei. Jak się domyśliłam, że te kreatury, które zjadały mnie od środka, zwane nerwami, to sprawka znowu – a jakże- Jamesa Pottera i jego cholernych „dobrych chęci”? Oczywiście przez moje kochane „przyjaciółki”, których jadaczki są wielkości mniej więcej wielkiej, dorodnej dyni, tak wielkiej, jak ta, ukoronowana pierwszym miejscem na festynie w Birmingham, który widziałam w zeszłe wakacje, podczas pobytu u mojej ciotki w Alabamie. Miętoliły obydwie tak:
─ A gdzie ciebie, Meadowes, zabiera Syriusz? ─ zapytała słodko, aczkolwiek wyzywająco Emmelina.
Tak zaczęła się ta fascynująca konwersacja, a kiedy usłyszałam znajome hasło „Black” stwierdziłam, że lepiej się wyłączyć. Gadki rodem „ten chłopak jest niewyobrażalnie słodki/kochany/uroczy/czarujący/boski/nieziemski/ogólnie totalny Apollo” zawsze sprawiają, że chce mi się rzygać. Mogłam gdzieś wyjść, ale jestem na to za leniwa. Szkoda, że tego nie zrobiłam – żyłabym teraz w nieświadomości i bez podejrzeń poszłabym w poniedziałek na te głupie korepetycje. MOGŁAM! Właśnie wtedy, kiedy Meadowes otwierała buzię, by powiedzieć:
─ Czy to nie cudnie, Lily, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami i obydwie mamy w tym samym czasie randki z boskimi chłopakami, którzy sami również są najlepszymi kumplami?
Yyy… nie.
 ─ Jakie "umawiaMY"? ─ pisnęłam, niemalże płaczliwie. ─ Co w słowie "nie-randka" naprowadza cię na trop prawdziwej, oficjalnej RANDKI?
Dor machnęła ręką, jakby chciała powiedzieć: „Nie czepiaj się szczegółów, Lily”, a Emma wydała z siebie ten żałosny dźwięk, przypominający chrumkanie świni przed odcięciem jej łba, żeby potem zrobić z niego karkówkę, ale w założeniu miało to być „ooo” – czyli ta głupia onomatopeja, którą używała nagminnie przy mówieniu o rzeczach słodkich i obrzydliwych. 
To był mój alarm. Skoro Emma użyła tego koszmarnego dźwięku… skoro one wszystkie tak myślały… myślały, że korepetycje są jedynie przykrywką czy czymś takim, a my, ja i POTTER, zamiast uczyć i krzyczeć na siebie (bez tego się nie obędzie), będziemy, no nie wiem… bzykać się?
Merlinie, zaraz puszczę pawia.
Nie zrobiłam tego jednak – znaczy się, nie puściłam pawia, a nie bzyknęłam się z Potterem (chociaż tego też nie zrobiłam, jak mam być perfekcyjnie szczera. I póki co nie zgłupiałam do reszty). Zamiast tego wrzasnęłam, ile miałam sił w płucach:
 ─ JAK  JA MAM SIĘ Z TEGO WYMIGAĆ?!
 Cisza jak makiem zasiadł. Nikt nie pytał „z czego?, „po co?” czy „ale o co chodzi?”, chociaż zawsze tych pytań nie mogło się obejść. Do wszystkich dotarło.
Cóż, to chyba prawdziwe szczęście w nieszczęściu. Ja w poniedziałek skonam w męczarniach (na korepetycjach), ale za to one zaczną robić się bardziej pojętne. I tak słabe to pocieszenie.
Być może to ja robię się niepojętna. W sensie: „JAK MAM SIĘ Z TEGO WYMIGAĆ!” zabrzmiało lekko… desperacko? Nie, raczej totalnie zachowuje się jak gówniara. Albo jakbym naprawdę myślała, że to randka. A nie myślę. Chodzi mi o to, że ONE tak myślą, i zapewne SYRIUSZ BLACK tak myśli, bo on wszędzie doszukuje się jakiś dwuznaczności, ale JA tak nie myślę i James też tak NIE MYŚLI.
Prawda?
Chyba dlatego krzyknęłam. Bo niewykluczone, że James Potter ma jedną z tych wybiórczych świadomości, które odbierają bodźce tak, jak mózg Jamesa sobie wymarzy. To znaczy, że on myśli tak samo jak najwyraźniej cały Hogwart, że korepetycje są tylko… seks z przykrywką? Ale to nie jest jego wina (nie żebym go broniła, ja gościa nie znoszę, ale próbuje być tu obiektywna), tylko jego wybiórczej świadomości. I jego pożądającego mnie mózgu.
Kurde, strasznie ciężko myśleć o tym, że MÓZG JAMESA mnie pragnie. Mam na myśli… cholera, zaczynam bredzić. A czyja to wina? Pytanie za milion. O, ktoś z widowni podnosi rękę! Czyja? Nie, nie Geralda Forda. I nie Jamesa Callaghana. Ale jego imiennika. Tak, brawo! Milion złoty wędruje do pani – to wina JAMESA SETHA POTTERA.
Dlatego powtórzyłam mój dramatyczny krzyk o wymiganiu się i wtedy moje przyjaciółki się obudziły.
─ Lily… ─ zaczęła „liliowanie” Dorcas. – Myślałam, że wszystko w porządku. W sensie… Że się zgodziłaś, bo on ci się podoba. I w ogóle…
 Nie słuchałam jej, wolałam chodzić wokół dormitorium, wciąż kląc i potykając się o walające się gramoty.
 Choć konkurencja w Hogwarcie jest naprawdę spora, żaden pokój, nawet ten Pottera, Blacka, Petera i Remusa, nie mógł się równać z tym, pod względem nieporządku. Kompletna stajnia Augiasza, mówię poważnie – rzucone na podłogę ubrania (a zwłaszcza bielizna); niepoukładane książki; rozsypane ciastka i chrupki, podbierane chyłkiem z kolacji; mugolskie czasopisma (każde z jakimś bożyszczem nastolatek na okładce); porozrzucane wstążki do włosów Emmeliny; nawet kilka butelek po Ognistej Whisky, którą Dorcas wynosiła od chłopców z rocznika wyżej.
Whisky? Ten nektar bogów? Och, chyba tylko ten syf mógł mi w tamtej chwili pomóc. Wzięłam więc jedną do ręki i wypiłam z gwinta, chociaż zazwyczaj nie piję. Po pijaku robi się same głupstwa. Na przykład je mięso.
 ─ Dobrze się czujesz, Lil?
 ─ MAM RANDKĘ Z POTTEREM, JAK MAM SIĘ CZUĆ?! – wrzasnęłam histerycznie, rozlewając trochę trunku na mały dywanik.
─ Jeszcze dzisiaj twierdziłaś, że ta randka, to nie randka tylko właśnie nie-randka- wypomniała jej Meadowes lekko obrażona, że otworzono jedną z tych butelek, bez zgody właścicielki.
Och, teraz mówisz, że to nie-randka, Dor? To się nazywa brak trwania we własnym zdaniu!
─ Nie-randka? ─ zakpiłam. ─ Też mi coś. Ile my mamy lat, dziesięć? Nie oszukujmy się, nie ma czegoś takiego jak nie-randka. Tak serio, to są KOREPETYCJE, ale jak znam życie i tego chłopaka, który zaprzedał duszę diabłu – i nie patrz się tak, Marley, ja wiem, że to zrobił – to i tak cały Hogwart już trąbi o naszej nie-randce. Och, na pewno!
─ Wiesz, zawsze możesz zachorować ─ odezwała się dziewczyna, która zawsze daje prześwietne rady (Emmelina). ─ Mogę nawet napisać ci zwolnienie lekarskie!    
Wtedy zmaterializowała się znikąd Hestia Jones, która parsknęła i przechodząc ku łazience, wyrwała mi napój prosto z rąk i wzięła sporego łyka.
 ─ Na co?- zapytała ironicznie. –Zwalniam moją pacjentkę, z powodu kaca? Wypiła se w sobotę  za dużo lewej Ognistej?
Reszty tej żałosnej rozmowy nawet nie chce mi się opisywać. Emmelina oskarżyła mnie, że zwyczajnie się stresuję (taaaa, jasne), a Dor wzięła jej stronę (normalnie nigdy się z nią nie zgadza, ale teraz, kiedy najbardziej jej potrzebuję, to robi sobie Dzień Na Opak), Marley była naszą Szwajcarią, natomiast Hestia kpiła z każdego naszego słowa.
Nienawidzę moich koleżanek.
NIENAWIDZĘ.

─ Tu nawet nie chodzi o to, że Dumbe i kadra nauczycielska idą nam na rękę z tak szybkim wypadem… wiesz, Lily, obawiam się, że następne Hogsmeade będzie tak gdzieś pod koniec semestru. Serio. Odstawmy wszystkie złe rzeczy na bok – przestańmy mówić o tym, że powoli ten zamek zamienia się w obleganą przez Cyganów katedrę Notre Dame, no, tyle tylko, że bez garbusa od dzwonów…
─ Chodzi ci o Quasimoda z Dzwonnika z Notr…?
─ Tak, tak, dokładnie o to. Serio, Lily – akceptuję to, że każdy z nas ma inne zapotrzebowanie na chodzenie na randki, spotykanie się z chłopakami  i kupowanie przecenionych kabaretek u Glorii Mordif. Zapomnijmy o tym. Ale myślę, że z samego szacunku do siebie i DO JAMESA powinnaś zrzucić z siebie ten habit. Idziemy na festyn! Ten zwyrodniały ksiądz nie będzie już nas rozstawiał po kątach!
─ Naprawdę doceniam to, że obejrzałaś film na podstawie książki Hugo, ale chyba nie chcę wiedzieć, kto według ciebie jest arcydiakonem Frollo** w tej hogwarckiej katedrze. Dumbledore absolutnie się nie nadaje.
─ To może Hagrid?
Lily westchnęła.
Dorcas mogła być niesamowicie uroczą osobą, jej najlepszą przyjaciółką i niezaprzeczalnie najwierniejszą towarzyszką przy oglądaniu mugolskich filmów i Coronation Street*. Tych cech bynajmniej nikt jej nie odmawiał. Jednak jej ciągła żądza parowania i nieustanne nawiązywanie do mugolskich rzeczy, o których nie miała bladego pojęcia, na dłuższą metę męczyły jak wywód Binnsa o konstytucji Państwa Trolli na terenie Walii w XIV wieku. Dorcas przypominała głośną, podskakującą katarynkę, a to jest zdecydowanie zła maska na randkę z Syriuszem Blackiem. Łapa mógł za nią przepadać, ale nic bardziej nie irytowało go jak takie dorcasowe nonsensy. 
Nie możesz być w tej chwili poważna.
─ Masz rację. Nie jestem. Ale jestem w stosunku do tego, że ubierzesz kremowe baletki Emmeliny, pończochy w kokardki i białą, koronkową sukienkę, którą uszyłam w lipcu. Aha, a włosy upniemy ci na Esmeraldę, skoro już poruszyłyśmy temat Dzwonnika. Och, zabierz mi te buty wojskowe sprzed oczu!

♣♣♣

  Jo roześmiała się, szczerze jak nigdy wcześniej.
  Peter Pettigrew zaprosił ją na randkę.
  Boże.
  I uwaga- najśmieszniejszy punkt programu- ona się ZGODZIŁA.
  Musiała, bo podobnie jak Snape, Pettigrew był chwilowo bardzo, bardzo pożyteczny. Jeśli uda jej się do niego zbliżyć, po pewnym czasie sama z siebie znajdzie się wewnątrz toksycznej bańki, w której siedziała banda Gryfonów, z Lily Evans na czele.
  Och tak, świetnie się dzisiaj spisała.  
 
***
 
  Był to jeden z najpiękniejszych dni lata. Słońce grzało na błękitnym niebie, wiatr raz po raz rozdmuchiwał leżące na trawie liście, a puszyste chmury układały się we wzory podobne do herbacianych fusów .
  W zamku panowała wesoła atmosfera, co chwila ktoś wybuchał śmiechem, wykrzykiwał coś albo rozpoczynał kolejną opowieść o wakacyjnych przygodach, które jeszcze się nie wyczerpały. Od razu widać, że dzisiejszy dzień był wolny od zajęć.
  Huncwoci usiedli na swoich miejscach w wyśmienitych humorach, no może z jednym wyjątkiem.
  Znacie to uczucie, kiedy rozsadza was od środka z dwóch przeciwnych stron? Po pierwsze, chcecie krzyczeć, wściekać się, ale z drugiej strony powstrzymujecie tę wewnętrzną burzę, żeby zachować twarz? Odkąd Dorcas oświadczyła, że Marlena ma randkę Remus Lupin żył w ciągłej fazie zaprzeczenia.
  Czuł się zdradzony.
  No niby nie byli już dłużej razem, ale cały wcześniejszy rok coś znaczył, a ona zachowuje się jakby zdołała już zapomnieć.
  Tak, dwukrotna zdrada, chłopaka i najlepszej przyjaciółki nie jest przyjemna. Rozumiał, że McKinnon skończyła z nim na zawsze, ale sądził, że powrót do życia uczuciowego jest w jej przypadku zbyt szybki. Dopiero co zerwała z nim.
  Może to Dorcas ją przycisnęła?
  Może ta randka jest trochę na pokaz, żeby dostał za swoje?
  Westchnął ciężko.
  -Musiała wybrać Franka? Serio, czy jest ktoś bardziej perfekcyjny pod każdym względem w tej szkole?
  -Ja- wtrącił szybko Syriusz, na co Lupin wywrócił oczami.
  -Błagam cię, przecież widać z kilometra, że przegrała zakład czy coś- odparł beztrosko Rogacz. –Dorcas podnieca się za całą naszą dziesiątkę, z Frankiem i Marleną włącznie.
  Remus wciąż nie wyglądał na przekonanego.
  -James, ty znasz tego kolesia, bo jesteś z nim od pięciu lat w drużynie Qudditcha.
  -Jest naprawdę w porządku, Luniaczku.
  -Nie sądzę, że to właśnie chciał usłyszeć- szepnął cicho Black.
  -Po prostu chcę się upewnić, że na pewno wszystko dobrze pójdzie. Wolę dmuchać na zimne.
  -Będziesz kontrolował ich randkę?
  -Nie mogę. Przecież mieliśmy pilnować Petera.
  James aż podskoczył przypominając sobie o tej sytuacji.
  -Ale… Kurczę, Remusie, co z Lily?
  -Możecie przestać go niańczyć? Dajcie mu nieco prywatności. Spapra wszystko? Trudno. Nauczy się na własnych błędach. Obchodzicie się z nim jak z jajkiem, a bynajmniej takim podejściem mu nie pomożecie.
  -Ale jeśli…
  Ich konwersację przerwała rozentuzjazmowana Emmelina, która w zwiewnej, białej sukience i równie białym uśmiechu rzuciła:
  -Syriusz, ta świrnięta Puchonka z twojego funclubu mówi, że czeka na waszą randkę. Nie szarżujesz, jak widzę?
  Black zakrztusił się herbatą i wyjąkał jedynie:
  -Clemence?
  -Taa…
  -O Boże…
  Rogacz parsknął śmiechem i poklepał przyjaciela po plecach, a Remus zapytał zdezorientowany:
  -Ktoś mi wytłumaczy, o co chodzi?
  -Też jestem ciekawa- przyznała Titanic.
  -Pamiętasz tę dziewczynę, na której ćwiczyłem z Peterem zapraszanie na randkę?
  -Że co?! Ćwiczyliście zapraszanie na randkę? Peter się zakochał, czy coś?
  Lupin westchnął.
  -Usiądź, to długa historia.
  Wskazał miejsce najdalsze od własnego. No tak, cały czas się dąsał o tę całą aferę z Marą. Posłusznie dosiadła się i aż zatarła ręce, bo czuła, że może jeszcze wykorzystać ten przypadek.   
***
  
  -W porządku, Lily?- pytała co pięć minut Dorcas.
  Dziewczyny nie poszły dzisiaj na śniadanie, ponieważ chciały (a raczej Dorcas chciała i zmuszała wszystkich dookoła do tego samego) się wystroić przed swoimi randkami. Ruda udawała, że ma wszystko gdzieś i czytając na odwrót gazetę rozmyślała nad tym, w co sama się wkopała. Zaczęła dochodzić do wniosków.
  Po pierwsze- nie może sobie ufać.
  Po drugie- nie może sobie ufać, szczególnie przy Potterze.
  Po trzecie- nie może sobie ufać przy Potterze, ale bynajmniej nie przez Pottera. 
  -Tak, Dori- odparła i chrząkając przewróciła stronę Wichrowych Wzgórz. 
  -A może jednak?- nalegała tamta, malując sobie oko i robiąc dzióbek do małego, zbitego lusterka, które trzymała w dłoni.
  -CZUJĘ SIĘ ŚWIETNIE, DORCAS.
  Szatynka zamknęła lustro i z ciężkim westchnieniem rzuciła je na swoje miejsce, czyli na podłogę.
  -Ale...
  -ŚWIETNIE!- Teraz i Lily zatrzasnęła książkę.
  -Pamiętasz, co ci powiedziałam?
  Po czwarte, nie możesz sobie ufać, szczególnie przy Potterze, ale nie przez Pottera, choć on twierdzi inaczej.
  -Tak.
  Po piąte, on dzisiaj będzie próbował wytrącić cię z równowagi, ale musisz po raz pierwszy w życiu panować nad  temperamentem.
  -Przygotowałam dla ciebie sukienkę i…
   Po szóste, nie możesz sobie ufać i... Zaraz, co ona powiedziała? Spojrzała gniewnie na Meadowes.
  -Przepraszam: co?
  Szatynka westchnęła ciężko i usiadła po turecku na łóżko rudowłosej, na którym tamta cały czas leżała w piżamie. Zawsze, kiedy Dorcas postanawiała usiąść po turecku w ciasnej spódnicy bez zamartwiania się, że może się to skończyć nieciekawym wypadkiem, wiadomo było, że szykuje się długa mowa zatroskanej przyjaciółki. 
  -Naprawdę chcę dla was wszystkich jak najlepiej- rozpoczęła i wyciągnęła rękę z wymalowanymi paznokciami, by zacząć wyliczać przypadki. -Marlena się wkurzyła, jak jej chciałam pożyczyć nowe buty i narobiła krzyku, że znowu się wtrącam w sprawy innych ludzi, Emmelina w ogóle chyba ostatnio się na mnie obraziła, a teraz jeszcze ty wszczynasz kłótnię, bo chcę żeby udał ci się wypad- wyznała wymachując przy tym rękami i teatralnie ukazując, że one jej po prostu opadły. 
  Cała Dorcas. Jej największą ambicją jest zostanie stylistką, dietetyczką i świętym Mikołajem wszystkich wokół, pomyślała.  
  -Nie zależy mi na jakimś głupim stroju- warknęła. -Ustawiając randki innych nie sprawisz, że zapomnisz o swojej.
  Zaśmiała się nerwowo.
  -Przecież to wcale nie o to chodzi.
  -Jasne- mruknęła Ruda i wyskoczyła z łóżka przyglądając się „zdobyczy” przyjaciółki w postaci różowej i mdłej sukienki koktajlowej.
  Jeśli Dorcas uważa, że ona się w tym pokaże przy ludziach, to albo jej kompletnie nie zna, albo podejrzewa, że ma chorobę psychiczną. Nawet nie podchodziła do szafy, bo już wiedziała, że jej przyjaciółka wszystko zręcznie schowała, wyniosła albo spaliła.
  Oby nie to trzecie.
  -Mogę pójść w dżinsach i obdartym T-shircie.
  -Nie!- oburzyła Dorcas, jakby to było pytanie.
  Najlepszym atakiem jest atak. 
  -Możemy o tym pogadać, jeśli chcesz- kontynuowała Lily, która wiedziała, że nic tak nie denerwuje Meadows, jak dwie rozmowy w jednej. –Wiesz, o twoich wątpliwościach, co do randki.
  -Znajdę ci coś innego- kontynuowała druga, otwierając z łoskotem szafę i grzebiąc w krótkich sukienkach Emmeliny. Oj, jak Titanicówna tu przyjdzie, to dopiero będzie afera. W końcu, kto ma taki tupet i grzebie w jej największych skarbach? 
  -Możesz przestać?- zapytała Lily sama już nie wiedząc, czy ma na myśli pałaszowanie w szafie, czy ignorowanie tematu.
  -Możesz to przymierzyć?- ciągnęła rzucając w jej kierunku czerwoną spódniczkę-miniówkę i białą koszulę.
  Odrzuciła rzeczy prawie natychmiast, celując prosto w głowę Meadowes.
  -Dobrze wiesz, że najbardziej nie znoszę, gdy ktoś próbuje mną rządzić!- wykrzyczała jej prosto w twarz i wygrzebała spod łóżka wczorajsze spodnie. -Syriusz nie polubi cię bardziej, gdy będziesz udawać kogoś, kim nie jesteś!
  I nie zwracając uwagi na to, że wciąż ma na sobie górę od piżamy skierowała się ku drzwiom.
  -A tobie gdzie?!
  -Wrócę tu, kiedy moja najlepsza przyjaciółka wróci. Prawdziwa. Ta, która ma jeszcze trochę rozumu w głowie.

***
  Nogi trzęsły jej się jak galareta i mogła przysiąc, że własne serce zaraz wyskoczy z jej piersi. Nerwy przed randką z Potterem? Co za parszywy chichot losu.
  Umówiła się z nim, że spotkają się obok wyjścia, gdzie Filch sprawdzał każdemu zgody na wyjście, co chwila narzekając, że jest on święcie przekonany, że kolejny podpis jest sfałszowany.
  Ten kretyn oczywiście musiał się spóźnić, inaczej nie byłby sobą.
  Obiecała sobie, że jeśli istny Pan Świata nie zjawi się w wyznaczonym miejscu za kwadrans, podczepi się pod Hestię i Emmelinę, mimo że z pewnością nie życzyły sobie one jej obecności.
  Z nudów zaczęła obserwować przechodzące pary- udało jej się wyszukać wytapetowaną Dorcas i Syriusza, który śmiał się z niej pod nosem, i zagadaną z Frankiem Marlenę. Aż miło patrzeć, że przynajmniej jedna z nich będzie zadowolona pierwszym w tym roku wypadem do Hogsmeade. Zarówno pierwsza, jak i druga były wystrojone do niepokojącego stopnia. Spojrzała na swoje spodnie i nieco rozchodzone już trampki i przez chwilę pomyślała, że dobrze by było przebrać póki go jeszcze nie ma.
  -Boże, to tylko spotkanie- skarciła się i zaraz potem poczuła czyjeś ciepłe dłonie na swoich oczach.
  -Kto to może być?- zapytała ironicznie, na co James Potter odsłonił swoją twarz i z zawadiackim uśmieszkiem zapytał:
  -Czyżbyś się denerwowała, Evans? „To tylko spotkanie”- zaskrzeczał wysokim głosem, przedrzeźniając ją. –Nie powinnaś ignorować gadania do samej siebie, ponoć to bywa bardzo groźne.
  -Zwyczajnie wolę porozmawiać z kimś inteligentnym, Potter, bo wiem, że przez najbliższe godziny raczej nie dostąpię tego zaszczytu.
  Wytknął jej tylko język i pociągnął za rękę w kierunku Filcha. Po kilku minutach sprzeczki (woźny stwierdził, że kilka literek na papierze się zmazało i że jest to skutek nieudolnej transmutacji) przepuszczeni ruszyli wśród reszty uczniów. Lily miała wrażenie, że wielu z nich wytyka ich palcami, ale nie chcąc wyjść na hipokrytkę, odgoniła myśl z głowy.
  -To gdzie mam cię zabrać?- zapytał chłopak.
  Czyżby nic nie zaplanował? A może to tylko takie gadanie wstępne, żeby przypadkiem nie wpadło jej do głowy, że nią dyryguje?
  -Próbujesz mi wcisnąć, że nie byłeś na ani jednej nie-randce?- zażartowała.
  -Tylko ty masz takie niesłychane pomysł, Liluś. I faktycznie postawiłaś mnie w sytuacji, w której zachodzę o głowę, co zrobić. To eee… chcesz pójść do herbaciarni?- zaproponował luźno, a ta zmarszczyła brwi i teatralnie wzdrygnęła się.
  -Do tej przesłodzonej tandetnymi gniotami knajpki, gdzie można się zachłysnąć tym dziwnym zapachem… lukrecji?
  Przystanął na chwilę i zbarczył brwi.
  -Ja tam czuję zapach kwiatów i ciasta czekoladowego.
  -To musi być amortencja- szepnęła cicho, a chłopak przytaknął, próbując udać, że wie o czym jest mowa.
  -To… eliksir miłosny. Najsilniejszy na świecie. Każdy odczuwa jego zapach inaczej.
  -Eliksiry- wzdrygnął się. –Ale ten akurat brzmi zachęcająco… I to dużo wyjaśnia. Zawsze lubiłem zapach wuzetki.
  Zachichotała.
  -Wbijamy na piwko do Trzech Mioteł?-spytała, podejrzewając, że tam udała się Dorcas z Blackiem.
  Znała tego chłopaka wystarczająco długo, żeby przekonać się o tym, że jego niewrażliwość uczuciowa mieści się w łyżeczce do herbaty i może zranić jej najlepszą przyjaciółkę w każdej chwili. Zwyczajnie wolała pod jakąś przykrywką mieć na nich oko.
  Potter, jak to on, ucieszył się na wzmiankę o alkoholu. Przez drogę dziewczyna zdążyła się zorientować, że jest on duszą towarzystwa. W jego ustach opowieści o słynnych kawałach Huncwotów zaczęły stawać się po czasie naprawdę zabawne, chociaż gdy wcześniej była ich świadkiem, odbierała je w innym świetle.
  Nie pozostawała mu dłużna- opowiadała o przygodach jej i Dorcas oraz komentowała swoim ciętym językiem ostatnie szkolne wydarzenia. Nim się obejrzała, już wkręciła się w rozmowę. Och, dzisiaj faktycznie los musi mieć radochę.

***

  -Wymyśliłaś coś?- zapytała retorycznie Hestia, a Emmelina, ku ogólnemu zaskoczeniu, przytaknęła.
  -Dzisiaj rano okazało się, że wskutek kilku niezwykle korzystnych zbiegów okoliczności po lekkim podkoloryzowaniu faktów, możemy wcisnąć Meadowes, że Syriusz umówił się z kimś jeszcze, po randce z nią.
  Jones kiwnęła głową z uznaniem, a Emma ucieszyła się jak dziecko z takiej pochwały, bo zdążyła już zauważyć, że niezwykle ciężko szatynce zaimponować.
  -Kim jest ta dziewczyna?
  -Clemence Grant. Głupia Puchonka, która stoi na czele fanklubu Black&Potter. Stawiam, że nie będzie miała nic przeciwko sabotowaniu związku jej idola z jakąś nieznaną laską.
  -Znajdziesz ją?
  -To nie będzie trudne. Pewnie siedzi w jakimś sklepie z ciuchami…- przerwała nagle i zerknęła na towarzyszkę ze zbolałą miną. –Okej, wiem, że miał być to odwyk dla mojego zakupoholizmu, ale to sytuacja wyjątkowa, chyba rozumiesz, prawda?
  Hestia jęknęła, zażenowana.
  -Ja tam nie wejdę.
  -Jak sobie chcesz- westchnęła.-Dzięki moim źródłom, czyli koleżankom z Hufflepuffu, wiem, że jej ulubionym sklepem jest ten naprzeciwko- wskazała głową na różowy budynek z wystrojonymi manekinami na wystawie. –Będę za chwilę.
  Ruszyła pewnym siebie krokiem do sklepu, gdzie w kilka minut udało jej się odszukać blond loki Grantówny. Po kilku odchrząknięciach i szurnięciu w plecy, Emmelinie ukazała się dziewczyna o wydatnych kościach policzkowych, wielkich, czerwonych ustach i sztucznym wyrazie twarzy. Jej twarz, cała od jasnego podkładu sprawiała, że przypominała ona martwą modelkę. 
  -Cześć, Clemence.

***

   Jo spóźniła się na randkę, bo ciężko było jej się odpędzić od zacnego towarzystwa koleżanek z klasy wyżej. Trafiła do ich dormitorium, ponieważ ten gruby facet od eliksirów, który na jej nieszczęście jest również opiekunem jej domu, nie potrafi nic zrozumieć.
  Co z tego, że urodziła się w 1959? W Durmstrangu przyjmowano od dwunastego roku życia do osiemnastego, a to, że tu jest inaczej, to już nie jej problem. Kiedy udało się już to wytłumaczyć, Jo stwierdziła, że woli być w dormitorium właśnie z tymi dziewczynami, bo były one zwyczajnie, bardziej ciekawe niż te smarkule z jej klasy.
  Regina Bulstrode i siostra Avery’ ego, zachodziły o głowę, po jakie licho idzie ona sama do Hogsmeade (no przecież nie powie, że umówiła się z Peterem Pettigrew!), ale po tym jak przyszły ich randki, dały za wygraną i nie próbowały sparować ją z tym idiotą, Mulciberem.
  Peter wyglądał jak wielka, czerwona piłka, której ktoś dorysował koszulę, marynarkę i tandetną muszkę przy szyi, która odgrywała rolę boa dusiciela.
  Straci bezpowrotnie jeden dzień życia. 
  -Cześć, Jo- wydukał cicho, a ona przybrała jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów, powstrzymując się od powiedzenia czegoś nie na miejscu.
  -Cześć, Peter. Ładnie wyglądasz.
  Zarumienił się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe. Chyba musi przejąć inicjatywę.
  Weszła do jego umysłu, w którym teraz było wyjątkowo głośno.
  To jego pierwsza randka. Ciekawe czemu?
  Zmusili go do niej koledzy. Niech przestanie narzekać, nikt więcej by tyle dla niego nie zrobił.
  Wolałby, żeby byli tu teraz z nim. I co mają go trzymać za rączkę? To dopiero byłoby żenujące.
  James jest pewnie w Trzech Miotłach… Z Lily.
  -Skoczymy może do Trzech Mioteł?- zatrzepotała rzęsami, a Peter mruknął coś do siebie, co chyba było znakiem aprobaty.
  Droga minęła raczej cicho. Raz czy dwa Peter coś wybąkał pod nosem, a ona uśmiechała się najmilej jak mogła. Kiedy złapała go za rękę, (musiała się do niego zbliżyć, żeby nie jej wypytywanie nie było zanadto podejrzane) i dosyć zgrabnie pytała o rudowłosą panienkę. Zgrabnie, bo Peter najwyraźniej nie zorientował się, że to prawdziwy cel tej parodii randki.
  -Jesteśmy- mruknął tuż przed barem. Aż klasnęła w dłonie.

***

  Od początku randki Dorcas nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś pójdzie nie tak. Najpierw przesadnie się wystroiła, żeby Black nie pomyślał, że jej nie zależy, potem rozpoczęła monolog, żeby nie dopuścić do niezręcznej ciszy i tym samym nie dając chłopakowi dość do słowa, a na koniec kelnerka pod Trzema Miotłami wylała na nią piwo, niby przez przypadek, ale ona sama nie mogła oprzeć się wrażeniu, ktoś jej za to zapłacił.
  Tym bardziej, że dosłownie sekundę po tym wydarzeniu do baru wpadła Emmelina z niezwykle zadowoloną miną i rozdrażniona Hestia, które, niestety, musiały dosiąść się do nich. Gdy wróciła z łazienki, po szczęśliwym wyratowaniu plamy z nowiutkiej sukienki, zastała Syriusza chichoczącego z ową blondynką. Wtedy zebrały się w niej nerwy.
  -Powinnaś już iść, Emma- wysyczała i „przypadkiem” zepchnęła ją z miejsca na ławie obok Blacka kontynuując swoją gadaninę. Dziewczyny jeszcze chwilę się awanturowały o chamskie wyproszenie, ale dały spokój, kiedy odprawił je również Syriusz.
  Zaraz po tym jak Titanic i Jones wyszły mówiąc coś miedzy sobą, miejsce zajęła jej rudowłosa przyjaciółka i Potter, chyba dlatego, że Syriusz wysłał mu spojrzenie, z którego wyczytał, że potrzebna jest pomoc.
  -Minęliście się z Emmą- mruknęła i wzięła spory łyk kremowego piwa. Łudziła się, że wszystko zacznie się układać, gdy jej krew zmiesza się z alkoholem.
  -Serio?- zdziwił się James i wzdrygnął, bo zapewne dostał  po nogach od przyjaciela. –To znaczy… Myślałem, że możemy iść się poobrzucać się śnieżkami, czy coś…
  -Nie ma  śniegu- odparła Lily tonem, jakby musiała coś ponownie tłumaczyć mało rozumnemu dziecku. –Dorcas, lepiej pokaż mi gdzie kupiłaś tę sukienkę.
  -Kupiłam ją w Paryżu. Latem- warknęła, bo już zdążyła zorientować się, co się tu święci.
  James, który był po stronie Blacka, starał się ją do niego zbliżyć, a Lily, koniecznie chciała ją stamtąd wyrwać, żeby nie ośmieszała się dalej mówiąc za całą czwórkę.
  -Paryż!- podjął temat Black. –Dori, kochanie, pamiętasz jeszcze nasz spacerek na szczycie wieży Eiffla?
  Jasne, że pamiętała. To była najpiękniejsza noc w jej życiu. Do Francji przyjechała ze swoją kuzynką Bertą, która pracując jako asystentka Madame Malkin na Pokątnej zarobiła trochę grosza i wydała wszystko na wczasy z nią i swoim chłopakiem. W okolicy pojawiła się rodzina Potterów, z Syriuszem. Zabawne, że wtedy nie skojarzyła, że on się do nich wprowadził. Była pewna, że pojechał on z rodziną swojego najlepszego kumpla, tak jak ona, byle nie spędzać czasu we własnym domu. W każdym bądź razie dała Bercie nacieszyć się ukochanym i wstępując po chłopaków zaciągnęła ich na wieżę Eiffla. Tam miał miejsce ich, Dorcas i Syriusza, pierwszy pocałunek.
  -A ty nie?- zachichotała. –Pamiętam tylko, że wmówiłeś mi, iż ponoć do oka wleciał ci jakiś robak, a kiedy po rycersku próbowałam cię wybawić, dobrałeś się do moich warg.
  Wyszczerzył zęby w czarującym uśmiechu, James udał, że wymiotuje, a Evans aż się wzdrygnęła.
   Ruda już otwierała buzię, żeby to skomentować, ale James przyłożył jej palec do ust. Za to rozmowa między nią i szarookim nareszcie zaczęła nabierać kolorów.
  Najwyraźniej dzisiaj nie był jej szczęśliwy dzień. Pojawiała się bowiem kolejna osoba- Remus Lupin z miną jakby właśnie ktoś umarł.
  -Co się stało, Luniaczku?- zagadał Rogacz, a chłopak padł na krzesło, pomiędzy nią i Łapą. Spróbowała się lekko przysunąć, żeby dać Gryfonowi delikatnie do zrozumienia, że siedzi w złym miejscu, ale chłopak rozepchał się łokciami, a ona poczuła znajomy odór alkoholu. Nie pozostało nic, jak czekać, aż wszyscy sobie pójdą.
  -Siedziałem przez pół godziny w herbaciarni- wyznał podłamanym głosem.
  Spojrzenia jej i Łapy na chwilę się spotkały, oboje wiedzieli już, co się stało.
  -Rozumiem twoją rozpacz, Remusie. Ta knajpka to drugie piekło, ale chyba nie tym się tak załamałeś, co?- wtrąciła się Ruda.
  Lupin tylko pokręcił głową i wypił cały kufel najbliższego,  kremowego piwa, które należało wcześniej do Dorcas. Poczuła jeszcze większe rozdrażnienie.
  -Marlena pewnie siedzi tam z Fankiem- wyjaśnił jej James.
  -NIE WYMAWIAJ PRZY MNIE TEGO IMIENIA!- wykrzyknął niebieskooki, a po jego chwianiu się na krześle, reszta towarzystwa zorientowała się, że jest on po czymś więcej niż tylko kremowym piwie. –Pan Perfekcyjny od siedmiu boleści…
  -Remusie, może lepiej jak wrócisz już do Hogwartu, co?- zaproponowała ostrożnie Meadowes. –Lily, masz jakiś zapas eliksiru na wytrzeźwienie?
  -Wytrzeźwienie?!- zarechotał tamten i stuknął pięścią w stół, tak, że reszta trunków się powylewała. –Że ja niby jestem pijany?
  -Nie można zaprzeczyć- przyznał Potter. –Stary, lepiej naprawdę zabierzmy cię do dormitorium, zanim zauważy cię McGonagall albo ktoś jej pokroju. Jesteś prefektem, nie? Nie przystoi się tak upić.
  Machnął ręką.
  -Wszyscy przesadzacie… Pijany… hik!? Po kilku piwkach? Tylko ty masz taką słabą głowę, Potter.
  Dorcas parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać, a Rogacz onieśmielony uwagą odchrząknął znacząco w stronę arystokraty.
  -Ja go wezmę za ręce, ty za nogi- zaproponował Łapa.
  -Przelewituję go- zaoferowała zielonooka. –Macie w końcu randkę, nie? Z pewnością chcecie jeszcze pobyć razem…
  Dzięki Bogu! Przynajmniej jedna z nich ma jakieś wyczucie sytuacji.
  -Po moim trupie… hik! Nikt nie będzie mnie nosił, lewitował czy co wy tam jeszcze wymyślicie… Ale pójdę tam teraz… hik! Do Marleny… I jej powiem…
  -Co jej powiesz?
  -Że ją kocham… hik! Zobaczymy kogo wybierze… hik!
  I wstał, ale zaraz się przewrócił, a więc szarooki pomógł mu się podnieść.
  -Nie łam się, ale zdaję mi się, że nie dojdziesz do herbaciarni na własnych nogach.
  Usłyszeli chrząknięcie.
  I zobaczyli Petera ze swoją towarzyszką. Wszystkich zatkało.

  Marlena i Frank wyszli z herbaciarni mając dość towarzystwa pani Puddifoot i grupki rozchichotanych czwartoklasistek. Zaczęło się ściemniać, a Longbottom uparł się, że zaprowadzi dziewczynę w jeszcze jedno miejsce.  I choć Marlena z natury nie znosiła niespodzianek, wyjątkowo pozwoliła się prowadzić.
  Spędziła jeden z najcudowniejszych dni życia, wolna od codziennych zmartwień i tęsknot za Lupinem. Zupełnie jakby kompletnie inna osoba zamieszkała w jej ciele i zrobiła porządek wśród harmideru, który towarzyszył jej od początku wakacji.
  -Daleko jeszcze?- spytała miękko, bez krztyny dawnej ironii w głosie.
  -Nie narzekaj. Zwyczajnie brak ci kondycji- odparł zahartowany i dał jej sójkę w bok, zupełnie jakby rozmawiał z kimś, kogo zna od dawna, a nie dziewczynę, którą poznał po raz pierwszy dziś rano.
  Zarzuciła mu rękę na szyję i jęknęła teatralnie.
  -Ćwiczysz Qudditcha i jesteś wysportowany. To niesprawiedliwe, że zmuszasz mnie, takiego lenia, do jakiś spacerów w ciemno. Można by pomyśleć, że chcesz mnie uprowadzić, czy coś…
  -Zawsze mogę wziąć się na ręce. Ale nie będę chodzić ci na rękę. Lenistwo zawsze zostanie ukarane- pogroził jej palcem. –Ale jesteśmy już na miejscu.
  Zmarszczyła brwi. Znajdowali się na błoniach, być może weszli już trochę na teren Zakazanego Lasu, bo otaczały ich drzewa. Nie widziała w tym miejscu nic nadzwyczajnego.
  -Nie rozumiem.
  -Spójrz tam- odparł chłopak wskazując na małą polankę, której wcześniej nie zauważyła.
  Podeszła bliżej i ujrzała taflę jeziora, w którym odbijało się zachodzące słońce. Ale nie on przykuł jej uwagę.
  Na polanie leżał koń. Biały, z długą grzywą i połyskującym rogiem. Jednorożec.
  Nigdy nie widziała tak pięknego stworzenia.
  Spojrzała na Franka, który stał nieruchomo i uśmiechał się sam do siebie. Zrobiła mały krok w jego kierunku, a on przechylił głowę i z zawadiackim uśmiechem, którego nie powstydziłby się nawet Syriusz Black, zmniejszył dystans między nimi.
  Oddychała ciężko i nierówno. Nigdy, na żadnej pierwszej randce nie decydowała się na pocałunek. Teraz jednak nie mogła się powstrzymać. Uczucie, że ktoś inny zamieszkał w jej ciele powróciło. Wspięła się na palce i musnęła lekko wargi chłopaka.
  Prawie natychmiast się od niej oderwał. Odszukała jego granatowe oczy i zrozumiała, że chce on powiedzieć coś, zanim się na to zdecyduje:
  -Zostaniesz moją dziewczyną?
  -Cóż za infantylne pytanie- szepnęła. –Oczywiście, że tak.
  

  Była to bowiem ta sama dziewczyna, która wczoraj wtargnęła na OPCM- zagadkowa i piękna Jo Prewett. Syriusz aż gwizdnął, by pochwalić przyjaciela.
  -Nie zdążyłam się wam jeszcze przedstawić- wyznała Jo, uśmiechając się serdecznie. –Jestem Jo. Jo Prewett. Peter bardzo chciał wam mnie przedstawić.
  Ale Peter najwyraźniej nie chciał. Przysiadł szybko obok Lily, zrobił minę, jakby zapomniał, że nie jest teraz swoją animagiczną postacią i chciał podkulić ogon.  
  -Syriusz Black.
  -Dorcas Meadowes.
  -James Potter.
  -Lily Evans…- mruknęła rudowłosa, podając rękę ku brunetce. -Wybacz to pytanie, ale czy my się znamy? Wyglądasz jakoś… znajomo.
  Jo zerknęła na nią ze zdziwieniem.
  -Nie wydaje mi się. Jestem pewna, że zapamiętałabym taką śliczną dziewczynę jak ty.
  Ruda nic dała się zbić z pantałyku. Wytężyła pamięć.
  Była pewna, że pamięta te duże, niebieskie oczy. Te grube, proste włosy. Ten zapach lukrecji, który z niej emanował.
  Zupełnie jakby, ktoś wypalił w jej pamięci, jedną, wielką dziurę.
  Brunetka usiadła Peterowi na kolana, byle być jak najbliżej Evansównej, a potem… zorientowała się, że ktoś całuje ją w rękę. 
  -Remus Lupin, piękna… hik!
  Cofnęła dłoń, z odrazą.
  -Czy on jest pijany?
  -Wiesz…
  -Syriuszu, możemy już iść?- zapytała nagle Dorcas. –Robi się późno.
  -Nie mogę zostawić ich z Remusem- odpowiedział Black.
  -Ależ, nie wygłupiajcie się!- wtrąciła Ślizgonka. -Możemy go odprowadzić. Dlaczego macie rezygnować z randki?
  Syriusz tylko uśmiechnął się do dziewczyny, ale Meadowes nie coś nie grało.
  -Skąd wiesz, że jesteśmy na randce?
  -Cała szkoła o tym trąbi. Jestem w niej raptem pięć dni, ale już zdążyłam się o was nasłuchać.
  -Nie wiedziałem, że jesteście tacy popularni wśród Ślizgonów- zachichotał James, ale Jo miała i na to gotową odpowiedź:
  -Nie wszyscy Ślizgoni są do was negatywnie nastawieni. Nie sądzicie, że te stosunki są nieco staroświeckie?
  Nikt tego nie skomentował. Zaległa cisza, którą przerwała dopiero szatynka, która ciągnąc za sobą Blacka pożegnała się z resztą towarzystwa.
  Kiedy wyszli Jo przekrzywiła się na kolanach swojego chłopaka i obdarowała Evansówną czarującym uśmiechem.
  -Skoro sądzisz, że się znamy, może trochę rozjaśnisz mi w pamięci?


  Emmelina i Hestia spacerowały po ulicach czekając aż Clemence skończy zakupy. Łatwo się z nią rozmawiało, a warunek pracy był tylko jeden- ona ustala godzinę, w której zrobi aferę. Emma zaczęła już żałować, że tak łatwo poszła jej a rękę. Skończy się, że guzdrała zjawi się Pod Trzema Miotłami w Boże Narodzenie.
  -Hestia?- zaczęła Emmelina, a szatynka odwróciła głowę w jej stronę. –Cały czas rozmawiamy o mnie i moich kłopotach z Syriuszem… Ty nawet odpuściłaś sobie dla mnie randkę z tym kumplem Franka Longbottoma… I ja nigdy nie pytałam cię o twoje życie miłosne…
  -Moja historia miłosna, jak to nazywasz, nie jest zbytnio szczęśliwa- odparła Jones szurając butami o chodnik. –Miłość jest bezsensu. Unieszczęśliwia, męczy i rani.
  Blondynka pierwszy raz spotkała się z podobnym stwierdzeniem. Domyślała się, że nie ma ona nikogo, ale to, że sytuacja dziewczyny jest być może jeszcze bardziej popaprana niż jej własna, lekko ją zaskoczyła. I, jak to ona, słysząc zapowiedź długiej opowieści, nie mogła poskromić ciekawości.
  -Może masz trochę racji, ale mówisz o wszystkim tak z grubsza…
  Dziewczyna parsknęła.
  -Uwierz mi, nie chcesz tego wysłuchiwać. Lepiej zajmij się moim kuzynem i tą twoją przyjaciółką.
  -Ale ja naprawdę chcę!- zaręczała Titanic. –Co masz do stracenia? Póki co czekamy na Grant, a na jej wielkie wejście póki co się nie zanosi.
  Jones wbiła wzrok w ziemię i mówiąc raczej do niej niż Emmeliny, wydukała:
  -W Beauxbatons  byłam z takim jednym… Chase się nazywał.
  -Kolejne francuskie imię- jęknęła błękitnooka. –Nie mógł się nazywać Jacques? Albo Antoine?
  Hestia spiorunowała ją spojrzeniem.
  -Jak tak bardzo ci to przeszkadza, to…
  -Żartuję, daj spokój…- westchnęła. –A więc co z Chase’ em?
  Szatynka oblizała wargi i przyśpieszyła kroku. Czując wyczekujące spojrzenie Emmeliny, warknęła i prawie wykrzyczała jej w twarz:
  -Nico. Ciotka zapisała mnie do Hogwartu i kontakt się zerwał.
  Blondynka aż otworzyła usta ze zdumienia.
  -Ale… Nie możesz do niego napisać, czy coś? No wiesz… Umawiasz się teraz z Jaydenem, a on poszedł w odstawkę, tylko dlatego, że jest w innej szkole?
  -Nie zrozumiesz tego.
  -To mi wytłumacz.
  -Skup się na Clemence, dobra?
  -Dlaczego ktoś ma się na mnie skupiać?- zapytał trzeci głos. Stanęła przed nimi Clemence Grant. Czas na przedstawienie.

  -Randka nie idzie jak powinna, co nie?- zapytała Dorcas, kiedy tylko wyszli z baru.
  Syriusz bardzo cenił w dziewczynie to, że zawsze mówiła, co myślała, bo nie musiał godzinami gdybać nad jej zachowaniem, ale czasami wolałby, żeby trzymała język za zębami. Swoim narzekaniem nie pomagała.
  -Zdaję mi się, że zbytnio się staramy- powiedział cicho. –Zbyt nam na tym zależy. Powinniśmy dać sobie trochę luzu. No bo w końcu, na czym opiera się nasza znajomość?
  Uśmiechnęła się lekko i złapała go za rękę.
  -A więc zależy ci tak jak mnie?- wyszeptała mu do ucha.
  Zatrzymał się ujmując brunetkę za podbródek. Cofnęła lekko głowę, wpatrując się w jego szare oczy, które pochłaniały ją tak, że traciła poczucie czasu. Przejechała opuszkiem palca wzdłuż jego skroni, a potem niżej, aż do warg.
   Uśmiechnął się łobuzersko. Zaczął pomniejszać odległość między nimi.
  Był coraz bliżej…
  Poczuła jego oddech…
  Zetknęli się nosami…
  I ktoś krzyknął.
  Para natychmiast od siebie odskoczyła, a osobą, która krzyczała okazała się blondynka, wysoka, blada i wychudzona. Dorcas natychmiast ją poznała- to ta Puchonka, która kocha się w Syriuszu- Clemence.
  Spojrzała na Łapę. On jakby zamarł.
  O, nie. Już wiedziała co się stanie.
  -Co robisz tu z tą wywłoką?!- krzyknęła wskazując swoim oskarżycielskim palcem w Meadowes.
  Oderwała ręce od jego twarzy.
  -Co robisz?- wybuchła.
  Jedyne, co czuła to wściekłość. Wściekłość, opanowującą jej umysł, serce i duszę. Poczuła wlepione w nią spojrzenie chłopaka.
  Nie obejrzała się.
  Wiedziała, że nie potrafi oprzeć się jego oczom zbitego psa.
  -Clemence, odejdź.
  -Nie! Masz mi zaraz wytłumaczyć, dlaczego spóźniłeś się na NASZĄ randkę i dlaczego wolisz zabawiać się z TĄ- tu znowu wskazała na szatynkę- lafiryndą!
  -LAFIRYNDĄ? NASZĄ RANDKĘ?- ryknęła chcąc wyrzucić z siebie przynajmniej część gniewu.
  -To nie tak- mruknął rozdrażniony Black. –Ta IDIOTKA wmówiła sobie, że chcę się z nią umówić, podczas gdy ja JEDYNIE chciałem POMÓC Peterowi w związku z Jo, jak się okazuje.
  Clemence najeżyła się jak dzika kotka.
  -Wczoraj byłam twoim kochaniem, a dzisiaj idiotką? Grabisz sobie, Black…
  -Bardzo…- wycedziła Meadowes.
  Następne co było słychać, to charakterystyczny dźwięk uderzenie kogoś w policzek.

  Jo i Peter wspólnie zabrali pijanego Lupina do Hogwartu. Przez całą drogę żadne z nich się nie odezwało. I bynajmniej nie była ta cisza porozumienia, jak u kochanków. Było po prostu niezręcznie. Przynajmniej dla Petera.
  Właściwie to nic dzisiaj nie udało im się zrobić- kupił jej watę cukrową i kilka cukierków w kształcie wężyków, niesamowicie gorzkich… nazwa wyleciała mu z głowy, no i postawił piwo Pod Trzema Miotłami. A ona właściwie z nim nie rozmawiała, wręcz przeciwnie- ignorowała go, byle tylko porozmawiać z Lily i Jamesem.
  Poczuł się wykorzystany.
  -No to jesteśmy na miejscu- oświadczyła Prewett, kiedy dotarli już tuż pod portret Grubej Damy.
  Czy to nie dziwne, że odprowadza go dziewczyna?
  -Taaa…
  Kiwnęła głową.
  -Nie mogliśmy dzisiaj za dużo pogadać, nie?
  Przytaknął rumieniąc się. Czyżby ta dziewczyna czytała mu w myślach?
  -To częściowo moja wina- kontynuowała uparcie. –Spóźniłam się na randkę. Mogę to zwalić na dziewczyny z mojego dormitorium.
  -Aha.
  -…ale, zobaczymy się w czwartek na OPCMie, prawda? No wiesz, siedzimy razem.
  -A może jeszcze wcześniej?- wymsknęło mu się.
  Jo uniosła brew do góry.
  -Masz na myśli następną randkę?
  Spłonął rumieńcem. Och tak, bardzo chciał iść z nią na jeszcze jedną randkę, nawet jeśli znowu nie mają prawie w ogóle rozmawiać. Ale nie chciał wychodzić przed nią na głupca.
  Dziewczyna widząc, że odpowiedzi się nie doczeka, nachyliła się, pocałowała go w policzek i rzuciła:
  -Widzę, że jesteś zmęczony. To jak ja. Pogadamy w czwartek.
  A kiedy zniknęła za zakrętem, dotknął miejsca, które przed chwilą musnęły jej wargi. Taki pocałunek to chyba pierwsza rzecz, która jest lepsza od słodyczy, pomyślał.

  Lily i James wyszli z baru bez Remusa, Jo i Petera, bo tamta dwójka zaproponowała odprowadzenie Lupina samemu, żeby każde z nich mogło jeszcze spędzić wspólnie czas.
  Po drodze rozmowa między nimi nie kleiła się już tak dobrze, jak gdy przechodzili nią kilka godzin temu, ale żadne z nich nie czuło się zmieszane. James otwarcie czerpał przyjemność z obecności rudowłosej, a tamta w duchu też dobrze się bawiła, ale nawet przez pół sekundy podobnie absurdalna myśl nie wpadła do jej głowy.
  -To już wiem na czym polega nie-randka- odparł z uśmiechem Potter. Zielonooka uśmiechnęła się lekko i sprostowała:
  -Na siedzeniu na kupie, sabotowaniu związku najlepszych przyjaciół, wysłuchiwaniu rozterek miłosnych pijanego wilkołaka i zapoznawaniu się ze Ślizgonami?
  -Tak jakby.
  Kiwnęła głową.
  -Całkiem zabawne doświadczenie.
  -Co nie?- dał jej sójkę w bok. –Zgaduję jednak, że nie chcesz powtórki z rozrywki.
  Evans zawahała się. Część jej umysłu krzyczała: Oczywiście, że nie! Ty chcesz prawdziwej randki!, druga natomiast, zwana także rozumem protestowała: Nawet nie próbuj wchodzić w jakieś psychiczne układy z Potterem!
  Już miała odpowiedzieć, gdy James poderwał się i pokazał na grupkę ludzi kilkanaście stóp przed nimi. Ruda zorientowała się, że ci ludzie to Dorcas, Syriusz i jakaś ładna dziewczyna.
  O, nie.
  -Clemence Grant- szepnął Rogacz i westchnął ciężko.
  -A kim do cholery jest Clemence Grant?- zapytała rozdrażniona Lily, która co prawda nie kojarzyła większości uczniów po imieniu, ale zawsze denerwowały ją podobne zdania. Zupełnie jakby Potter wypominał jej, że nie zna tej bladej, pustej laski.
  -To taka walnięta Puchonka. Wiesz, ubzdurała sobie, że Syriusz jest w niej zakochany i że zaprosił ją na randkę. To nie za dobrze, że Meadowes ją pozna.
  Wyciągnął różdżkę z kieszeni i podszedł do pobliskiej siatki ogrodzeniowej, tak wysokiej, że niemal sięgającej dachu centrum handlowego nieopodal Trzech Mioteł.
  -Co ty wyczyniasz?- warknęła, gdy zobaczyła, że chłopak zaczął się po nim wspinać.
  -Wyświadczysz mi przysługę?- mruknął przez zaciśnięte zęby. –Jak spadnę, to miej różdżkę w pogotowiu, okej?
  -Masz zamiar wejść na ten dach? Odbiło ci do reszty, czy co?
  -Wstrzymaj się na chwilę od złośliwych uwag, dobra?  
  Kilka chwil później James wspiął się na szczyt siatki, a Lily ostrożnie dolewitowała go na dach.
  I wtedy poczuła, że sama też chyba zaczyna wariować.
  -Ej, Potter!- krzyknęła z dołu. –Teraz twoja kolej. Dolewituj mnie, ale błagam udolnie, bo jeśli spadnę…
  -Trochę wiary w moje umiejętności, Evans.
  Zaraz potem Lily znalazła się w powietrzu, a po dosyć zgrabnym zaklęciu znalazła się na dachu obok Rogacza. Spojrzała w dół. Nie było bardo wysoko, ale jeśliby spadła z pewnością miałaby złamane obie nogi.
  -Okej, a teraz- po co tu jesteśmy?
  -Pomagam przyjacielowi z Meadowes- wyjaśnił bez ogródek, a ona wywróciła oczami.
  -A oświecisz mnie jak? Zeskoczysz prosto na tę blondynę i zmiażdżysz siebie i jej żebra? To raczej nie pomoże.
  Pokręcił głową, z uśmiechem.
  -Pamiętasz, co powiedziałem w Trzech Miotłach? Co zaproponowałem, żeby ocalić ich randkę?
  -Taaa… Że możemy iść poobrzucać się śnieżkami.
  -Bingo.
  Wytrzeszczyła oczy.
  -Chcesz się pomodlić o śnieg?
  -Jesteśmy czarodziejami, Lily. Wyczaruje im sztuczny śnieg- odparł beztrosko. –Ale muszę zrobić to z wysokości dla większego efektu, dlatego więc tu jesteśmy.
  -Przecież to debilny pomysł!- krzyknęła. –I co? Myślisz, że śnieg coś da? Że Dorcas wybaczy mu tę „zdradę”, dlatego że we wrześniu może zrobić bałwana?
  Puścił jej uwagę mimo uszu i już celował różdżką w parę, która teraz została sama, bo Clemence, po zrobieniu swojego, dała Syriuszowi z liścia na drugi policzek i odeszła śmiejąc się pod nosem.
  Black usiłował coś wytłumaczyć dziewczynie, która teraz wyzywała go od najgorszych, a znając zasób słownictwa Dorcas, to nie mogło być przyjemne.
  Wyszeptał coś pod nosem i z końca jego różdżki zaczął prószyć biały puch.
  -Więc?- odchrząknęła Evans domagając się wyjaśnień.
  Potter westchnął, nie przerywając zaklęcia:
  -Zauważyłaś, że relacje ludzkie mogą się załagodzić po tym jak przywoła się do nich jakieś wspomnienia?
  -W sensie?
  -Załóżmy, że jakieś małżeństwo poznało się na koncercie jakiegoś zespołu, podczas danej piosenki. A potem, za każdym razem jak usłyszą gdzieś tą piosenkę- w radiu, na ślubie znajomych, czy na kolejnym koncercie, będą sobie przypominać moment ich poznania i to załagodzi ich spory? Albo jakieś dwie przyjaciółki pokłóciły się o coś śmiertelnie, a potem się pogodziły i żeby to uczcić poszły razem na imprezę do jakiegoś klubu… Potem podczas każdej, kolejnej kłótni…
  -…zawsze będą chodzić do tego klubu- dokończyła za niego. –A więc Dorcas i Syriusz mieli taki moment, ze śniegiem?
  Kiwnął głową.
  -Nie wiedziałaś? To trochę jak dzisiaj- zaczęli ze sobą rozmawiać, bo wspomniałem o Paryżu. Teraz Meadowes powinna przynajmniej wysłuchać Łapę. Sama popatrz, jaką ma minę.
  I Lily zobaczyła. Na twarzy przyjaciółki malowało się lekkie niezdecydowanie. Syriusz tłumaczył jej coś cicho, a ona tylko kiwała głową. Już ją miał.
  -Sprytne- przyznała. –Czy mogę o coś zapytać?
  -O- zdziwił się. –Ty mnie o coś pytasz?
  Szturchnęła go delikatnie w ramię.
  -Jak nie, to i tak zapytam.
  -Dawaj.
  -Czy na mnie też masz taki efekt? Wiesz, jak piosenka albo śnieg.
  Zaśmiał się.
  -Zdaję mi się, że od dzisiaj będą to spore wysokości. 

_____________________


*Coronation Street - jedna z pierwszych brytyjskich oper mydlanych, jest rówieśniczką naszych bohaterów, bo pierwszy odcinek wyemitowano w 1960, niezwykle popularna (i trwająca!) do dzisiaj. Wszelkie przyszłe nawiązania do Coronation Street wcale nie muszą pokrywać się z fabułą ówczesnych odcinków.
** Dla tych, którzy kojarzą Frolla jedynie z disneyowskiego Dzwonnika - oprócz bycia niezłym łajdakiem, był znany przede wszystkim jako niewyżyty ksiądz, który nie mogąc poradzić sobie z pożądaniem względem Esmeraldy, między innymi próbował ją zgwałcić. To oczywiście kwestia indywidualna, ale mi on raczej nie przypomina ani Dumbe'a, ani Hagrida. Może ew. Snape'a.

Koniec tasiemca! Ach, dawno się tak nie napisałam, ale było tu strasznie dużo wątków, a ja chciałam je zakończyć, żeby mieć więcej miejsca na przyszły rozdział. Skoro już dotarliście tutaj, podziękuję, że przeczytaliście to tomisko, chyba najdłuższy dotychczasowy rozdział, ale pod względem fabularnym jestem z niego zadowolona.  Póki co go nie sprawdzałam,więc pewnie istna o wylęgarnia błędów, ale musicie to przeboleć. Korektę zrobię do końca tego weekendu. Dziękuję wam wszystkim za pozytywne komentarze, no i zapraszam wszystkich, którzy tego nie robią do komentowania, chociażby napisania, że fajne/niefajne i tyle. To bardzo motywujące. 
Trzymajcie się :*
Zapraszam wszystkich na: http://lily-evans-life.blogspot.com/ -przemiła autorka, a opowiadanie świetnie się zaczyna :D. 

30 komentarzy:

  1. Tak, tak. Ten rozdział był kilometrowy xD Oczywiście Lily z Jamesem zawsze spoko <3 Jo zgodziła się na randkę z Peterem. Trochę niefajnie z jej strony, że go wykorzystała, no ale cóż. To zły charakter ;C Pijany Remus? ;D Czegoś takiego jeszcze nie widziałam ^^ Dorcas i Syriusz <333 Jak zawsze super. No i Emma i Hestia MUSIAŁY WSADZIĆ TE SWOJE DŁUGAŚNE NOSY W NIE SWOJE SPRAWY I WSZYSTKO ROZWALIĆ.
    Baardzo o fajny i baardzo długi rozdział ;* Czekam na następny rozdział. Liczę, że będzie jakaś scenka z pocałunkiem albo coś ^^
    Pozdrawiam i życzę weny <3
    Aleksja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za komentarz <333
      Na pocałunek będzie niestety trzeba trochę poczekac, Lily jest uparta, jak sobie wmówi , że nic nie czuje do Rogacza, to będzie się tego trzymać :D Ale każdy w końcu się złamie pod urokiem Rogasia :D
      Również pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Oczywiście ;D Kiedyś musi się przełamać ^^

      Usuń
  2. Świetne! Strasznie długo czekałam na ten rozdział :) Jaki długi! Mogłabyś go przerobić w co najmniej 4 rozdziały ;D Jak zawsze cudowny, Remus pijany? o.O Czekam na kolejny rozdział <3333333 To jest jeden z moich 3 ulubionych blogów ;**********
    Pozdrawiam i życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy mogłabyś mój blog też tam "wsadzić"? XD
      http://lily-evans-life.blogspot.com/

      Usuń
  3. Naprawdę świetnie piszesz!!! Potrafisz tak opisać wszystkie wydarzenia, zagmatwać, że aż nie można doczekać się następnego rozdziału. Jesteś świetnym pisarzem, a Lily i James są genialni!!! Idealnie do siebie dopasowani, uwielbiam ich ;) Czekam z wielką niecierpliwością na następny rozdział!!! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam tylko jedno słowo na twój rozdział: Wow.
    Ten pomysł ze śniegiem był niesamowicie rewelacyjny^^
    I chyba dostałam odpowiedź na pytanie dlaczego Irytek w "Więźniu Azkabanu" śpiewał: "Głupi Lupin znów się upił". Jestem ci za to wdzięczna.
    Mocno pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój komentarz strasznie poprawił nastrój, cieszę się, że ktoś złapał ten ukryty związek z kononem, którego sama nie złapałam :D.
      Pozdrawiam :**

      Usuń
  5. Jejuu jaki śliczny *-* Piękny noo <333 Chcę troszkę więcej sam na sam Lily i Jamesa ♥♥♥ Może, bo to mój najukochańszy parring ♥ Pozdrawiam, życzę weny i kiedy rozdział? :D Avka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i nn najprawdopodobniej za tydzień gdzieś w niedzielę, ale to wszystko zależy czy będę miała dużo zadane, czy koszmarnie dużo zadane :D
      Pozdrawiam :***

      Usuń
    2. To liczę, że będziesz miała tylko mało zadane ;)

      Usuń
  6. Spore wysokości, ojejku <3 Słodko.
    Rozdział totalnie mnie zaskoczył - pozytywnie oczywiscie - swoją długością :D Czytam i czytam i z totalnym bananem na twarzy odkrywam, że to jeszcze nie koniec!
    Także nie zawiodłam się na Twoim blogu - po raz kolejny napisałaś świetny rozdział... Ech... Który to już raz..? :D
    Trzymam kciuki za Twój czas i Twoje prace domowe - niech się same odrabiają! A co :D
    Buziaki i Wenyy :*
    Lumossy
    im-possible-dramione.blogspot.com
    P.S - Dziękuję, że tak, jak prosiłam, informowałaś mnie o każdym rozdziale, ale od teraz, TAMTARARAM! - nie bedzie to konieczne! :) Moja zakładka z aktualnościami znowu działa :D Także jeszcze raz dzięki, dzięki, dzięki! I to przeczytania w następnym Twoim rozdziale :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawiło się? JUPIII! Nie to, że informowanie cię mnie męczyło- wręcz przeciwnie, ale cieszę się, że wszystko styka z twoim blogiem :D. Dziękuję za słowa otuchy i cieszę się, że spodobał się rozdział :D.
      Pozdrawiam :**
      PS. CZEKAM NA NN U CIEBIE!

      Usuń
  7. Rozdział Boski normalnie WOW !!!
    To jest kolejny twój boski rozdział. Masz talent , piszesz jak profesjonalistka, co niestety mi się jeszcze nie udaje.
    Pozdrawiam i Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet tak nie mów- twój blog (właściwie to wszystkie) jest świetny, masz o wiele fajniejszych bohaterów i ciekawsze wątki niż ja, no i piszesz o nieeebo ciekawiej :D. Ale i tak dziękuję za komentarz, bardzo mi się zrobiło miło :*

      Usuń
  8. Rozdział świetny :) Pijany Lunio, normalnie boskie, tego to ja się po nim nie spodziewałam. Dodałam coś u siebie, więc jak znajdziesz czas to wpadaj :)
    Dorcas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę,że upijając Lupina zadziwiłam wszystkich :D. Jasne, wpadnę na stówę w ciągu tygodnia i obczaje notkę :D

      Usuń
  9. Super rozdział... Piszesz tak rozdziały, że czuję się jakbym jadła pyszną czekoladę rozpływającą się w ustach ;)
    Nalegam na Lily i Jamesa, mam nadzieję, że nas niedługo zaszczycisz ich obecnością też sam na sam :P ? co ?
    Remus się upił... jest pijany? Musiałam to przeczytać kilka razy ;D Chciałabym to zobaczyć na żywo :D
    Rozdział mega długii i takie lubię, choć sama nie potrafię chyba jakoś tak pisać dużo :P
    Wenyyyy :*:*:*:*:*:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejjjj, normalnie roztopiło mi się (jak czekolada :D) serce, gdy przeczytałam to porównanie *_*.
      Co mogę zdradzić... Lily i James na pewno będą mieli rozmowę sam na sam niebawem (nie obiecuję, że w następnym rozdziale, ale w siódmym już raczej na pewno).
      Pozdrawiam :*** I Dziękuję za komek :***

      Usuń
  10. Długie rozdziały są najlepsze. Można się w nie wczytać ;) a później jeszcze raz przeczytać jak się nie można doczekać następnego ;) Tak jak ja :P
    Mam nadzieję, że w weekend pojawi się następny, bo jak jakaś idiotka wchodzę tu codziennie i sprawdzam, czytam pozostałe komentarze Twoich fanów.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak przeczytałam twój komentarz, to aż poczułam takie zdeterminowanie <333 nie sądziłam że komukolwiek będzie się chciało czytać mój chodzący chaos, a co dopiero kilka razy... ♡♥ Strasznie mi miło i zobowiązuje się do napisania rozdziału najszybciej jak się da :*
      Gorąco pozdrawiam :*

      Usuń
    2. Są genialne!!! Czekając cały tydzień nie można ich przeczytać tylko raz :P

      Usuń
  11. jakim kurna cudem, przegapiłam piątkę, no??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ok. Przeczytałam i wow! Ale długi! Lubię takie xd
      No nie wiem, co ja mam ci napisać. Nie jestem dobra w pisaniu długich komentarzy.
      James i Lily zawsze spoko. Jeden z moich ulubionych paringów.
      Pijany Remus jest taki fajny( nie żeby normalnie nie był. Wiesz o co mi chodzi ;) )
      Ale mnie Hestia wnerwiła. Mam ochotę ją walnąć.
      Później skomentuję szóstkę.
      xoxo
      Ps. Zostawiłaś mi tyle weny, że aż szok. Dziękuje :*

      Usuń
    2. A więc rozszczepianie weny działa? ;> xD. Cieszę się, że mogłam pomóc i że podobał ci się rozdział :*.
      Pozdrawiam :***

      Usuń
  12. Hej,
    Jo, Remus, Lily i James to zdecydowanie najlepsze postacie tego rozdziału. Bomba po prostu! Tak zdecydowanie James ma rację z dużymi wysokosciami :D ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OCh, wkroczyłaś w czarne strony tego bloga... podziwiam ^^. Powinnam się serio ogarnąć już z tymi poprawkami, ale naprawdę czarno to widzę... Dzięki za kom :* (dzięki za wszytskie twoje komy ♥).

      Usuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Theme by Lydia Credits: X, X