„Nie mogę teraz myśleć. Pomyślę o tym później, kiedy będzie mi łatwiej, kiedy nie będę widziała jego oczu."— Margaret Mitchell/Przeminęło z wiatrem
Electric Light Orchestra - Don’t bring me down
Kilka minut po wschodzie słońca na brzydkiej, pustej ulicy Cokeworth, zza szarej, przemysłowej mgły, wyłoniła się zakapturzona postać, niby pająk przedzierający się przez żmudnie utkaną przezeń pajęczynę. Słońce nieśmiało przywitało owego przybysza wczesnymi, różowozłocistymi promieniami, które odbiły się od bladej, posągowej twarzy kobiety i zdradziły jej tożsamość.
Blondynka w szmaragdowej szacie, o arystokratycznych rysach i zimnych oczach, z ociąganiem uniosła swoją dłoń, foremną i aksamitną jak u Wenus z Arles, i zakryła łzawiące oczy. Była to świeżo upieczona pani Prewett, w tych stronach znana wciąż jednak jako panienka Lukrecja Black. Słońce wzniosło się jeszcze wyżej na niebie, tym razem rażąc niemowlę, które kobieta tuliła do piersi.
Od ostatnich odwiedzin Lukrecji w Cokeworth minęło kilka miesięcy. Choć w życiu kobiety zmieniło się wszystko, to miasto pozostawało dokładnie takie samo… Wychodząc z nędznego Spinner' s End, dotarła wreszcie do ładniejszej i bardziej zadbanej ulicy, której bieda nie pukała tak bardzo do okien.
Ethan powiedział jej o swojej niedawnej przeprowadzce, ale nie wiedziała do końca, gdzie powinna go szukać. Poprosiła go co prawda o szczegółowy adres, ale nie otrzymała odpowiedzi – biedactwo, zapewne obawiał się, że Lukrecja będzie go nachodzić. I całkiem słusznie, pomyślała. Szkoda tylko, że nie domyślił się, iż nie odpuszczę tak łatwo.
Właśnie wracała od Ryana Steele'a, najlepszego kumpla Ethana, a także i jej dobrego znajomego, z którym utrzymywała bliski kontakt kilka lat temu. Otrzymała jedynie nazwę ulicy, do której dopiero co dotarła. Jeśli chodzi o numer domu, Ryan podrapał się tylko po głowie i radził szukać jakiegoś ładnego, białego budynku ze sporym ogródkiem. Opis ten pasował do niemal każdego domu na Golden Road. Lukrecji nie pozostawało nic, jak rozglądać się za domem po tabliczkach z nazwiskami. Steele- Ted i Esther. Clearwater- Anna i Jared. Prince- Lissa. Fell- Elizabeth i Mark. I... Evans- Ethan i Mary. To tutaj.
W istocie ładny to był domek, usadowiony wśród podobnych jemu sobowtórów na schludnej ulicy, emanował jednak własnym, niezaprzeczalnym urokiem. Śnieg opatulił dach i wszystkie ogołocone z liści rośliny, jakoby słodka, puszysta wata cukrowa. Ze środka dało się słyszeć pojedyncze nuty (Ethan pewnie znów przygrywał na pianinie) pomieszane z odgłosami dnia codziennego – łoskotem przesuwanych przedmiotów, śmiechem dziecka, lamentem Mary, szmerem telewizji. Uśmiechnęła się w duchu, czując przyjemne ciepło rozchodzące się od jej serca przez całe ciało. Zawsze robiło jej się miło, kiedy przyglądała się z boku codziennej, rodzinnej sielance Evansów, takiej, jakiej ona i Ignatius za nic nie potrafili stworzyć we własnych czterech ścianach. Stojąc pod domem, zastanawiała się, czy nie wypadałoby zadzwonić (bo do tego chyba służył ten śmieszny przycisk przy bramie!), stwierdziła jednak, że przecież równie dobrze drzwi może otworzyć ta ruda zołza, a wtedy ciężko byłoby wytłumaczyć, dlaczego Lukrecja nachodzi swojego byłego partnera z niemowlakiem na rękach. Zdecydowała, że lepiej zrobić to po swojemu.
― Alohomora – mruknęła i uciszyła dziecko.
Furtka otworzyła się natychmiast, więc bezzwłocznie przekroczyła próg posesji i udała się w kierunku tarasu. Wtedy uświadomiła sobie, że lepiej przejść przez wejście od strony kuchni, skąd dobiegały dźwięki pianina. W podskokach udała się na tyły budynku. Wyglądając przez okienko, zobaczyła samotnie siedzącego blondyna o zielonych, migdałkowych oczach, zajętego gryzdaniem po blokach nutowych i raz po raz sprawdzającego na ogromnym instrumencie, jak brzmi utworzona przez niego całość. Ethan. Serce zaczęło łomotać w jej piersi, jak za każdym razem, gdy go widziała. Czy ten urok kiedykolwiek przestanie na nią działać? Trzykrotnie stuknęła w okno. Mężczyzna odwrócił się, podrapał się po głowie i wstał na równe nogi, żeby jej otworzyć drzwi. Nie wyglądał jednak na zadowolonego z tej wizyty ― tym bardziej, kiedy zobaczył dziecko.
― Lukrecja.
― Cześć – przywitała się i niezaproszona weszła do środka. – Ładnie się urządziłeś.
― Czego chcesz? – spytał z przekąsem, nie dając się zaślepić tanimi komplementami. Jego oczy nie spuszczały wzroku z małej istotki płaczącej w ramionach kobiety.
Ach, no tak. Przecież to ich pierwsze spotkanie. Usiadła przy stoliku, spychając łokciem zapisane na papierze pięciolinie i upiła łyk przygotowanej dla mężczyzny herbaty. Momentalnie poczuła się jak u siebie w domu.
Zanim Ethan dosiadł się naprzeciwko niej, zamknął ją na klucz w pokoju i wysłał żonę po kilka rzeczy do miasta. Dopiero kiedy z okna Lukrecja dostrzegła, że rudowłosa i nadąsana jak zawsze Mary Oldisch opuściła Golden Road, Ethan rozluźnił się i zachęcił ją do zwierzenia.
― Ignatius wraca – zaczęła cicho, głosem pozbawionym emocji. – Pod koniec tego roku szkolnego. Brat załatwił mu fach w naszym Ministerstwie, więc na razie porzuca Durmstrang.
― Żartujesz – szepnął Evans z przestrachem w oczach.
Nigdy nie lubił się z jej mężem. Ich ostatnie spotkanie, dwa lata temu, zakończyło się bójką. Gorzej, że było to wesele jej przyjaciółki Walburgi, której druhna wyrzuciła obydwu panów z przyjęcia. Narobili jej wstydu, ale w głębi serca cieszyła się, że Ethan nareszcie uświadomił sobie, że nie jest mu obojętna i pokazał jej, wtedy jeszcze narzeczonemu, wolę walki. Stare, dobre czasy. Jak to możliwe, że teraz i ona, i on mają pozakładane rodziny, małżonków, i że jedyne, co ich łączy, to dziecko? Dziecko, o którym i tak nie wie ani Mary, ani Ignatius, i nie zapowiada się, żeby się w ogóle dowiedzieli – a to oznaczało, że ona i Ethan być może już nigdy nie skończą razem, chociaż to zawsze było ich przeznaczenie.
I chociaż Lukrecja wiedziała, że są sobie zapisani w gwiazdach, los nigdy nie był dla nich łaskawy. Po wielkiej kłótni w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym, po oświadczynach Ethana niewłaściwej kobiecie, po powrocie Lukrecji do rodzinnego domu i – co za tym idzie – zgodzie na ślub z czystokrwistym Prewettem, żadne z nich ani śmiało odpuścić w tym sporze. Kochali się cały czas, spotykali potajemnie, ale trzymali się na siłę swoich nowych partnerów i czekali, aż to drugie ustąpi. Niestety, nic z tego nie wyszło. Mary zaszła w ciążę, a Ethan musiał się z nią ostatecznie ożenić. Z rozpaczy Lukrecja oddała się Ignatiusowi, wyniosła z nim do ZSRRu, urodziła Jo, i kompletnie przekreśliła swoje najmniejsze szanse na szczęście. Romans jej i Ethana trwał nadal, bo oboje nie odnaleźli spełnienia w swoich małżeństwach, ale żaden przełom nie nadchodził, i nie zapowiadało się, że spotka ich jeszcze szczęśliwe zakończenie.
Kiedy dzisiaj jechała do Cokeworth, urosła w niej nadzieja, że może Ethan ucieszy się z wyjścia ich romansu na jaw (czy dziecko nie było wystarczającym powodem do zdradzenia tego sekretu?!). Wtedy Mary i Ignatius wpadliby w szał, zażądali rozwodów, a Ethan i Lukrecja byliby wolni. Niestety, Evans chyba wcale nie dzielił z nią takich nadziei. Czyżby po latach użerania się z tą rudą mugolką, naprawdę coś do niej poczuł?
― Co zamierzasz zrobić? – zapytał, przerywając jej rozmyślenia.
― A co mam? – wzruszyła ramionami. – Jak mam mu wyjaśnić, że w czasie jego nieobecności przybyło do nas jedno dziecko? – ściszyła głos do szeptu i zawahawszy się przez chwilę, dodała: ―Musisz się nim zająć.
― CO?!
Wywróciła teatralnie oczami i wzruszyła ramionami, jakby przyjęcie z dnia na dzień niemowlęcia pod swój dach nie było niczym niecodziennym i niespotykanym.
― Dla mnie to też nie jest łatwe – przyznała, choć po jej tonie dało się wywnioskować coś zupełnie innego. – Ale ty masz większe pole do przykrywki.... Możesz powiedzieć, że, no nie wiem, to dziecko twojej siostry.
― Czy ty siebie słyszysz?! Powiedziałaś mi niedawno, że zająć się dzieckiem, to ja będę mógł po twoim trupie. Był cały ten plan z Amandą i moim ojcem, ale zupełnie nieoczekiwanie się z niego wycofałaś! A teraz, kiedy nadchodzą kłopoty i przestaje się to robić dla ciebie wygodne, przychodzisz do mnie i dajesz ultimatum. Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jesteś zadufana w sobie i egoistyczna? Wszystko było zaplanowane tak, żeby prawda nie wyszła na jaw, ale musiałaś zrobić po swojemu i pogrążyć nas...
W pewnym momencie przestała go słuchać – niektórzy ludzie muszą wypowiedzieć wszystko, co leży im na wątrobie, bo inaczej nigdy nie zaakceptują swojej obecnej sytuacji i nie będą w stanie ruszyć dalej. Lukrecja znała Ethana od dawna – wiedziała, że musi się wygadać, zanim znów wróci do roli posłusznego pantoflarza.
W końcu jednak ignorowanie jego słowotoku zaczęło ją nużyć i męczyć, dlatego przyłożyła mu palec do ust, uśmiechnęła się nieśmiało i wyrzuciła z siebie pomysł, który wpadł jej do głowy już dawno:
― A może, skoro nie chcesz sam wychowywać dziecka, zrobimy to razem?
☼☼☼
HOGSMEADE, CZASY OBECNE.
Twisted Sisters - I wanna rock
Isaac Monroe naprawdę cieszył się, że w ciągu swojego krótkiego życia udało mu się tak dobrze opanować podstawowe czarnomagiczne klątwy. Choć w Durmstarngu uczono wielu głupot, to jeśli chodziło o czarną magię, poziom utrzymywany był od czasów Grindelwalda na najwyższym możliwym poziomie. W dorosłym życiu bowiem szybko okazywało się, że można przeżyć bez umiejętności transmutowania niuchacza w smocze łajno, jednak bez okazjonalnego rąbnięcia kogoś urokiem… no niestety, to znacząco utrudniało załatwianie interesów, a już szczególnie w obecnych mrocznych czasach.
Chłopak przedzierał się właśnie przez uliczki jedynej wioski w Anglii, którą w całości zamieszkiwali czarodzieje. Nigdy wcześniej nie bywał w tych stronach, więc mimo uprzedniego przygotowania trudno mu było zboczyć z drogi publicznej i odnaleźć właściwą ścieżkę do lasu.
Uśmiechnął się lekko. Od czasów dzieciństwa mógł policzyć na palcach jednej ręki wszystkie te razy, kiedy bywał w Anglii. Kompletnie odzwyczaił się od tego wilgotnego powietrza, które sprawiało, że pomimo nie najniższej temperatury zimno zdawało się przedzierać przez skórę i mrozić kości. Spojrzał niepewnie na niebo.
Wyglądało na to, że niedługo rozszaleje się burza, albo przynajmniej porządna ulewa. Dobrze by było przeczekać ją w jednej z gospód, jednak Isaac nie chciał zwracać na siebie uwagi. Zerknął na niespokojnie kołyszącą się pobliską brzozę. To nie będzie przyjemna misja, ale musi jak najszybciej znaleźć to miejsce, zanim pogoda (lub wścibskie oczy) mu to uniemożliwią. Zacisnął zęby i zboczył z głównej drogi na wydeptaną, leśną ścieżkę. Zadrżał z zimna, gdy poczuł jak nogawki spodni i buty mokną mu od trawy.
Gdyby mógł tylko ujawnić się przed Jo… Z jej pomocą łatwiej byłoby mu spacerować po terenie Zakazanego Lasu, jednak nie był pewny, czy właśnie w ten sposób chciał dać jej znać o swoim przyjeździe…
Zresztą, pewnie i tak wszystko dzieje się za jej plecami.
Jo jest taka apodyktyczna i zawsze musi o wszystkim wiedzieć, przypomniał sobie. Mogłaby zbyt wiele utrudnić. Nie o wszystkim mogę jej powiedzieć, jeśli zależy mi na bezpieczeństwie.
Nie. Zdecydowanie lepiej zostawić to dla siebie. Dotarł właśnie do jakiegoś leśnego zagajnika, który zdawał się wyróżniać spośród innych, jak gdyby emanował nietuzinkową tajemniczością. Skarcił się za to bzdurne skojarzenie, ale, ponieważ z natury był osobą bardzo ciekawską, skręcił w tamtym kierunku, w krętą, udeptaną dróżkę, która wiła się aż do małego wąwozu, gdzie następował spadek. Kilka susów wystarczyło mu na dopadnięcie zbocza, gdzie, po skierowaniu wzroku w dół, zobaczył wyłamane gałęzie i pęknięte węzły. Nie dowierzał we własne szczęście. Intuicja popchnęła mu we właściwe miejsce.
Isaac podciągnął nogawki i cofnął się trochę, by wziąć odpowiedni rozbieg, jak to robią mali chłopcy, którzy ścigają się między sobą, który pierwszy zbiegnie z górki. Gdy znalazł się już w dole wąwozu, wyjął różdżkę i zbadał teren. Niebieskawe światło, które wyczarował, oświetliło mu rozkładające się liście, na których mógł znaleźć znak.
To na nic, pomyślał wściekle. Ktoś tu już był i zdążył usunąć znaki.
Ludzie rzadko spoglądają w górę. Chłopak wiedział o tym, ale w tamtej chwili nawet przez ułamek sekundy nie wpadł na to, żeby rozejrzeć się po drugiej stronie wąwozu. Zrobił to całkiem przypadkiem, gdy nagle dobiegł go dziwny odgłos, jakby ludzki szloch. Bardzo nie chciał, żeby ktoś dowiedział się o jego obecności, dlatego postanowił jak najszybciej się wycofać. Wtedy, wybierając przeciwny kierunek jako drogę ucieczki, zobaczył usypaną przez kogoś hałdę, która w środku posiadała wgłębienie, zupełnie jakby była to dziupla w jakimś drzewie. Była ona wystarczająco duża, żeby mógł do niej wejść. Rozpoczął wspinaczkę.
Już to widział. Napisy zostały wypisane wewnątrz prowizorycznej dziupli. Światło niepełnego księżyca rozjaśniło runy jedynie do połowy. Będzie trzeba poczekać miesiąc, aż do następnej pełni. Ale on nie będzie tu tyle siedzieć. Wystarczy jak zostawi jej wiadomość. I już wiedział, kim się posłuży.
Lumos.
Isaac zeskoczył z powrotem na ziemię, nasłuchując teraz jak leśne zwierzę. Jego ofiara nadciągała. Zadarł różdżkę lekko do góry i…
― Gdzie jestem? ― wydukała jakaś nastolatka, wyraźnie w stanie nietrzeźwym. ― Kim ty…
Uśmiechnął się łobuzersko.
― Świetnie cię widzieć. Przekażesz pewną wiadomość dla Jo Prewett.
Ponownie machnął różdżką. W powietrzu zamarł głuchy okrzyk…
― Jasna cholera!
Jo Prewett złapała się za serce, wybudzając się z tego dziwnego, niezwykle realistycznego snu. Potrzebowała kilku chwil, żeby dojść do siebie.
Jestem w dormitorium. Jego tu nie ma… Nie ma go…
Nerwowo rozejrzała się po sypialni. Jej współlokatorki smacznie spały, Shaunee Greengrass pochrapywała smacznie, a Lydia Selwyn mamrotała coś nieskładnego przez sen. Jo odetchnęła. Padła z powrotem na łóżko, kuląc się w pozycję embrionalną.
Do końca nocy nie odważyła się zasnąć ponownie.
☼☼☼
Elton John and Kiki Dee - Don’t go breaking my heart
Lily Evans nigdy nie uważała się za osobę tchórzliwą czy unikającą konfrontacji ― gdy zachodziła taka potrzeba, jej wybuchowy charakter sam popychał ją do wywalczenia swoich racji i wygrywania sprzeczek. Kiedy jednak zdecydowanie nie było czego wygrywać, a konfrontacja nie przyniosłaby jej nic dobrego prócz nerwów… cóż, wtedy dziewczyna potrafiła kryć się i unikać napastnika przez wiele tygodni.
Tak właśnie stało się po zwycięstwie Gryfonów i imprezie w Pokoju Wspólnym ― zdecydowanie złamała w tamten wieczór pewien ustalony dystans z Jamesem Potterem, o czym nie planowała rozmawiać i czego nie chciała powtarzać. Za najlepsze wyjście z problemu uznała więc unikanie wspomnianego chłopaka i ukrywanie się przez pewien czas w dormitorium. Obawiała się, że jeśli James postawi na swoim i doprowadzi do rozmowy, znowu wytrąci ją z równowagi. Jedyny mankament tego planu stanowiła droga z Wieży Gryffindoru na zajęcia, gdy stawała się łatwym celem dla osoby znającej zamek o wiele lepiej niż ona.
Może go zgubię… może go zgubię, prosiła wszystkie znane bóstwa w myślach, gdy szła najbardziej okrężną z możliwych dróg do sali lekcyjnej. Specjalnie planowała spóźnić się na numerologię, żeby nie konfrontować się z tym głupim kretynem na korytarzu…
― Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak spieszył się na numerologię ― usłyszała żartobliwy znajomy głos. ― Odkryłaś nowe powołanie, Evans?
Cholera, zaklęła w myślach. Jakim cudem on mnie tu znalazł?!
Spowolniła krok, nie chcąc wyjść na tchórzliwą uciekinierkę. James dogonił ją po chwili, wciąż niezwykle rozbawiony.
— Owszem — rzekła dumnie, nie zwracając uwagi na jego chichoty. — Nie chcę stracić ani jednej cennej sekundy z wykładu profesora. Mój głód wiedzy z tej dziedziny jest w zasadzie nie do uśmierzenia.
— Rozumiem – pokiwał głową. — To trochę niefortunne dla mnie, wiesz? Liczyłem na to, że namówię cię na małe obmacywanko w najbliższej łazience…
Lily wzniosła oczy ku niebu. Wiedziała, że nie może dać się sprowokować. Cokolwiek działo się między nią i Potterem (a zdecydowanie nie było to nic zdrowego!), to następowało głównie wtedy, gdy pozwalała sobie na utratę kontroli. Jej charakterek zdecydowanie działał na korzyść Pottera.
— Och, z pewnością z radością usłyszysz, że możesz poszukać sobie innej koleżanki do tego zajęcia.
James przystanął i zwrócił się w jej stronę. Lily nie zamierzała tarasować korytarza, jednak chłopak nie pozostawił jej wyboru, z refleksem łapiąc ją za nadgarstek. Wychodziło na to, że nie uda jej się uciec przed rozmową o imprezie w Wieży Gryffindoru. I o wyśmienitym meczu Jamesa. I o Severusie.
Merlinie, dopomóż, pomodliła się z rezygnacją.
— Lily… — zaczął miękko, posyłając jej jeden ze swoich najbardziej rozbrajających uśmiechów. Evans nawet nie drgnęła. — Czy naprawdę masz zamiar udawać, że znowu mnie nie lubisz?
— Kto udaje? — prychnęła.
James skrzyżował ręce na piersi. Wyglądało na to, że tak łatwo się go nie pozbędzie…
Och, słodki Godryku.
Oczywiście, że zamierzała udawać, że go nie zna (a także, co chyba się ze sobą łączyło, nie lubi). Wieki temu przysięgła przed samą sobą, że będzie unikać towarzystwa Jamesa Pottera do samej śmierci. Denerwował ją, irytował arogancją i zadufaniem w sobie, przyciągał na nią same nieszczęścia, a poza tym… och, czy on naprawdę uważał, że jego niedorzeczny poziom wyprzystojnienia w wakacje skłoni ją, Lily, do zmiany zdania na jego temat!?
Być może jego wysportowane ciało i talent sportowy, i popularność, i bycie doskonałym w absolutnie każdym przedmiocie, mogły robić wrażenie na wielu czarownicach w tej szkole, jednak Lily przejrzała go na wylot. Pod tą piękną zbroją skrywał się podły i chory człowiek, przebiegły, wstrętny i gotowy dręczyć ją do końca życia!
Znowu się zdenerwowałam, zauważyła. Dlaczego kilka minut z nim podnosi mi ciśnienie jak nic innego na świecie!
— Posłuchaj, Potter — spojrzała na niego z nocą. — Na imprezie… byłam chyba podchmielona.
James znowu się zaśmiał, jakby spodziewał się po niej alkoholowych wymówek.
— Nie widziałem, żebyś cokolwiek wypiła. A przypatrywałem się tobie naprawdę długo.
Wzruszyła ramionami.
— Myślę, że samo wdychanie oparów po tobie i Blacku wystarczyło.
— Czyli zwalasz wszystko na alkohol?
— Co: zwalam na alkohol? Do niczego pomiędzy nami nie doszło!
Wyrzuciła ręce na powietrze w geście frustracji. Oczywiście, ten idiota dalej zrywał boki ze śmiechu.
— Dobrze się bawiliśmy. I — nie licząc kilku gorszych momentów — byłaś dla mnie bardzo miła. Czy mogłabyś codziennie rano wdychać opary Ognistej Whiskey?
Lily szturchnęła go łokciem.
— Wiesz co? Jesteś idiotą.
James zarzucił jej ramię na barki i ruszył w stronę klasy. Lily bezskutecznie usiłowała zrzucić jego ciężką łapę, jednak nie była to szczególnie wyrównana walka.
— Chcesz spędzić jeszcze raz tak miło czas?
— Czy to propozycja seksualna?
— Lily — James wywrócił oczami. — Proponuje ci coś, co prawdopodobnie nie powtórzy się już nigdy w twoim życiu. Chodź ze mną w…
Rudowłosa parsknęła śmiechem.
— Nigdy się nie powtórzy? Daj spokój, wyskakujesz z takimi tekstami przynajmniej pięć razy w ...
Zanim jednak dziewczyna zdołała dokończyć zdanie, tuż przed jej oczami zmaterializowała się elegancka, lecz wcześniej odpieczętowana koperta. Potrzebowała chwili, żeby odważyć się na sięgnięcie po nią i zapoznanie z treścią. W miarę jak jej oczy przesuwały się po kolejnych linijkach tekstu, rudobrązowe brwi podnosiły się coraz wyżej i wyżej.
Gdy nareszcie skończyła, wypuściła z siebie gwałtownie powietrze i schowała pośpiesznie list z powrotem do koperty, jakby w obawie, że w jej dłoniach nagle nastąpi wybuch.
— Ognisko Tłuczka… — rzekła powoli, jakby smakując dźwięk tej nazwy. — Nie wiedziałam, że istnieje nagroda dla największego bufona w okolicy… Myślę, że nikt nie ma z tobą szans — poklepała go przyjacielsko po plecach. — Gratulacje. Jakim cudem nie wygrałeś w zeszłym roku?
Potter mruknął coś markotnie, najwyraźniej nie wspominając najlepiej zeszłego roku.
— W zeszłym roku też brałem udział, oczywiście. Ale nagrodę sprzątnął mi sprzed nosa Jordan Wood, bo nieco za szybko zapikowałem i odjęli mi punkty — wywrócił oczami, jakby był to najgłupszy powód odjęcia punktów na świecie. — W tym roku wygram na pewno. No, niektórzy obstawiają Hayesa, ale pokonam go z zamkniętymi oczami. A ty, jako moja towarzyszka, będziesz gwiazdą wieczoru.
Lily zmroziło. Wcześniej przypuszczała, że Potter pokazuje jej zawartość koperty, żeby pochwalić się jaki jest męski, popularny i wysportowany. Natomiast propozycja towarzyszenia mu w jakiś nocnych schadzkach graczy quidditcha… musiała się zgodzić, tego jeszcze nie słyszała.
Gwiazdą wieczoru jako towarzyszka Jamesa Pottera? Dlaczego to brzmi jak scenariusz do drugiej części Omenu?
— Wiesz co… To nawet urocze, że myślisz, że mnie do tego namówisz… ale ja nieszczególnie chcę, żeby ludzie mnie z tobą łączyli.
Mimo że wyraziła się dość jasno, instynkt prefekta nakazał jej wybadać sprawę dokładniej:
— O co chodzi z tym pikowaniem? To jakieś zawody?
— Wyścigi — potaknął ze sowim firmowym, huncwockim uśmiechem. — Nielegalne rozgrywki. Wszyscy zaproszeni spotykają się na boisku w środku nocy. Jest mecz mieszanych składów, a potem właściwy konkurs nominowanych osób. Nagrodą jest wieczna chwała… i rozmarzone spojrzenia kobiet.
Cmoknął w jej stronę. Lily zadarła jedną brew.
Och, litości…
— Przekomiczne – mruknęła, strzepując jego ramię. – Ale jak to: nielegalne rozgrywki? Nie zgłaszacie tego Hooch?
James uśmiechnął się nikczemnie.
O, nie. Przypomniała sobie w nagle o sytuacji z wakacji, kiedy próbowała wyperswadować Petunii i jej głupiej przyjaciółce, Charlotte, wypad na nielegalne wyścigi motocyklowe w Lewisham. Ostatecznie wylądowała razem z nimi w jednej z uliczek o najwyższej przestępczości w Londynie i przyglądała się jak głupi siedemnastoletni faceci ryzykują własne życie i pełną sprawność fizyczną. Czy Potter właśnie opowiedział jej o czarodziejskim odpowiedniku podobnej głupoty?
On pasuje do takich przedsięwzięć, pomyślała. Będzie razem z innymi głupkami latał na miotle na jednej nodze albo z zasłoniętymi oczami, a potem przez kilka dni będą naśmiewać się z kumplami, jak bliski śmierci był tej nocy. Merlinie…
— James — spojrzała na niego tak poważnie, jak kilka tygodni wcześniej przyglądała się Petunii. — Masz pojęcie, jakie mielibyście kłopoty, gdyby dowiedziała się o tym McGonagall? Kto to w ogóle wymyślił?! I dlaczego mi o tym mówisz, na Godryka! Jestem prefektem…
James przerwał jej tyradę chichotem.
— Ajajaj, Evans… — pokręcił głową. — Oboje wiemy, że nie pójdziesz na mnie naskarżyć. Przecież szalejesz za mną.
Znowu ten dreszcz, pomyślała, kiedy musnął jej plecy. Co się ze mną dzieje!
— Jesteś najbardziej upierdliwym i irytującym człowiekiem, jakiego znam.
James roześmiał się, jakby usłyszał komplement.
— To o której się widzimy? Chcesz wcześniej pomóc mi w rozgrzewce?
Uderzyła go w głowę swoją torbą z książkami.
— Nigdzie z tobą nie pójdę. Będę siedziała w swoim dormitorium i uczyła się na egzamin z transmutacji, i będę rozkoszować się tym, że nie będzie cię na kolacji. To będzie dla mnie wręcz euforyczny wieczór.
— I tak przyjdziesz na mnie popatrzeć. Założę się o wszystko.
Nie wiedziała, czy warto dalej mu odpowiadać. Biedactwo najwyraźniej w wieku niemowlęcym zaliczyło bardzo niebezpieczne spotkanie z podłogą.
— Żyj dalej w swojej osobnej rzeczywistości — zerknęła ostentacyjnie na zegarek.— Wybacz, ale ja idę na lekcje. Domyślam się, że ty nie, skoro nie masz książek…
James wzruszył niewinnie ramionami.
— Zdecydowanie nie będę z tobą wagarować — oświadczyła na odchodne, bo akurat zbliżali się do korytarza prowadzącego do klasy numerologii. James zatrzymał się na środku i pomachał jej bezczelnie:
— Widzimy się na transmutacji, księżniczko! Dasz mi wtedy odpowiedź…
— NIE MÓW DO MNIE: KSIĘŻNICZKO! — krzyknęła, nawet nie racząc odwrócić głowy w jego stronę. — Doprowadza mnie to do szału!
James roześmiał się perliście.
— Wiem o tym.
Po tych słowach zniknął za załamaniem korytarza, najwyraźniej zmierzając do swoich zidiociałych znajomych, żeby pomóc im w organizacji nielegalnych wyścigów…
— Święty Merlinie, jak ja go nie lubię… — powiedziała do siebie.
☼☼☼
Ach, co za dzień. Tyle rzeczy do roboty, pomyślała Jo, wstając kilka minut przed rozpoczęciem pory śniadaniowej w Wielkiej Sali. Odkąd zamieszkała w jednym dormitorium z młodszymi od siebie dziewczynami i, jej skromnym zdaniem, cofniętymi w rozwoju, postanowiła dokonać wszelkich starań, aby ograniczyć ich wzajemne kontakty do minimum: wstawała więc zanim ktokolwiek w dormitorium uchylił powiekę i kładła się spać po ciszy nocnej. To chroniło ją od zgubnego uczucia przywiązania do współlokatorek. Jo wychodziła z założenia, że lepiej nie być przywiązanym do nikogo.
Po przebudzeniu poświęcała dosłownie chwilę na poranną toaletę i wyślizgiwała się z sypialni cicho jak kotka. Następnie opuszczała pokój wspólny, nazbyt zimny i przygnębiający porankami, i udawała się na spacer na błonia.. Dzisiaj jednak musiała zrobić wyjątek. Umówiła się o szóstej ze Snape'em na mały angielski small talk, który w jej wydaniu oznaczał brutalne przesłuchanie, płacze i zgrzytanie zębami.
Nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem Snape, dziwaczny flejtuch i społeczny wyrzutek o, pomyśleć by można, sercu jak na dłoni, zdołał ukryć przed nią wiedzę o medalionie. Ile razy uprawiała na jego umyśle legilimencję, przedzierając się przez wszystkie warstwy myśli i nic nie wzbudziło jej podejrzeń! Gubiła się w jego niepoukładanych przemyśleniach, uczuciach i poglądach, nie rozumiała jego planów i przekonań, a wręcz, zaczęła podejrzewać, że on umyślnie zajmuje swój umysł bezwartościowymi bredniami, aby utrudnić jej, Jo Prewett, spokojną i wścibską egzystencję. Westchnęła ciężko. Gdyby ten Snape nie był taką żałosną fajtłapą, mógłby uchodzić za nawet interesującego!
Ułożyła pośpiesznie włosy, nawet nie patrząc w lustro, zaaplikowała na usta swoją ikoniczną, czerwoną jak krew pomadkę i przebrała się w szkolne szaty. Gotowa była po zaledwie trzech minutach i, chwytając torbę wypełnioną książkami, ruszyła do dormitorium Snape' a.
Zapukała cztery razy. Odczekała pół minuty i już chciała wejść bez zaproszenia, ale drzwi odskoczyły gwałtownie, doprowadzając ją do palpitacji serca. Ostatnio była strasznie rozkojarzona.
― Przestraszyłem cię? ― zapytał chłopak, wcale tym nie strapiony. Wywróciła jedynie oczami i przywołując groźną minę, wysyczała:
― To raczej ty powinieneś się mnie bać. A teraz mów, czego chcesz?
Owszem, raz na jakiś czas można pobawić się w podchody, ale dzisiaj zwyczajnie nie miała na to nerwów. Severus wyglądał na zdziwionego jej bezpośredniością, ale szybko skojarzył, że pewnie ma to związek z wczorajszą nowiną. Ten cały list naprawdę musiał mieć dużą wartość.
― Nic wielkiego. Chcę, żebyś powiedziała mi, co było w środku listu. No i dlaczego to takie ważne.
― Żebyś mógł pójść znowu na mnie naskarżyć? Żałosne… ― uśmiechnęła się cynicznie.
― Nie sądzisz, że zasłużyłem? Gdyby nie ja, nie wiedziałabyś, że to coś miało tak wielką wartość.
Jo skrzyżowała ręce na piersi. Snape miał rację, ale za nic w świecie nie zamierzała się do tego przyznawać. Popełniła wielki błąd, to prawda, lecz nigdy nie zainteresowała się łamaczami zaklęć albo eliksirami ujawniającymi, dlatego właśnie nie nabrała podejrzeń. A poza tym, kto normalny, ukryłby tyle ważnych zaklęć w jednym, głupim naszyjniku?!
Zresztą, Snape i tak wolno myślał i nie posiadał innych ważnych elementów układanki. Może jeśli Jo zdradzi mu rąbek tajemnicy, przestanie ją śledzić i kwestionować jej umiejętności? I tak nic z tego nie zrozumie…
― Przesłałam jej medalion ― odparła zdawkowo. – Takie stare, niezbyt ładne badziewie. Chciałam ją lekko postraszyć, wiesz, taki prezent na przywitanie. Fakt, że należał do jej matki nieco zwiększył jego wartość.
― Ale skąd go miałaś? Przecież Mary Evans nie żyje od przeszło dwóch lat... Nie wmówisz mi chyba, że okradłaś nieboszczkę?
Parsknęła śmiechem.
― To wcale nie był jej medalion. Dostała go od Ethana Evansa, a ja myślałam, że to po prostu jakieś mugolskie świecidełko. Ojciec Lily lubił grać na dwa fronty, wiedziałeś? Medalion dostał od czarodzieja i jest to najprawdziwsze dzieło goblinów. Pochłania on wszystko, co go może wzmocnić, ale ma także cechy przechowawcze. Tak jakby „schowane" są w nim zaklęcia. Kilka niezwykle użytecznych i jednorazowych uroków.
― Próbujesz mi wmówić, że ktoś podarował mugolom taki skarb? Przecież oni i tak tego nie wykorzystają!
Drzwi obok zadrżały niebezpiecznie ― chłopcy z piątej klasy najwyraźniej szli już na śniadanie. Ruchem głowy nakazała Snape’owi zejść na dół do pokoju wspólnego, a potem opuścić lochy. Przeszli drogę na parter w zupełnej ciszy, aż znaleźli się obok nieużywanego schowka na miotły. Idealnie. Jo bez zbędnych pytań, wepchnęła kolegę do środka i zamknęła drzwi z hukiem. Dla wielu osób byłoby to dosyć krępujące, a zarazem przerażające miejsce, nadające się na przesłuchanie. Prewett zachwyciła się swoim spontanicznym pomysłem.
Snape rozglądał się niepewnie, tracąc już pewność siebie, a ona poczuła się jak ryba w wodzie. Nie będzie tu żadnych, zbędnych pytań, bo Severus przerazi się, że Jo rzuci w niego urok, a w tym ciemnościach nawet nie będzie to zauważalne.
― Medalion wcale nie miał być dla Mary ― szepnęła tajemniczo. ― Moja matka oddała go Ethanowi, żeby go chronić.
☼☼☼
The Buzzcocks - Ever fallen in love
Po numerologii, do końca której James Potter nie zaszczycił klasy swoją obecnością, Lily ruszyła w stronę Wielkiej Sali, licząc, że uda jej się jeszcze znaleźć resztki jedzenia ze śniadania i wrzucić coś na ząb, zanim rozpocznie się zielarstwo. O tak późnej porze w Wielkiej Sali pozostawali tylko siódmoklasiści, którzy zwykle zaczynali lekcje o późniejszych godziny. Przy stole Gryfonów zastała chłopaka Hestii i jedną z koleżanek Prefekt Naczelnej, ale nie były to jedyne znajome twarze.
Najwyraźniej przeklęta przez wszystko, co magiczne, po raz kolejny natknęła się na Jamesa Pottera w rubasznym nastroju. Chłopak siedział przy stole Hufflepuffu, obok grupki siódmoklasistów, których kojarzyła z widzenia i — zdaje się — z meczów quidditcha. Gdy w pośpiechu zgarnęła ostatniego croissanta ze stołu, usłyszała, że Potter krzyczy coś do niej, ale nie zamierzała na to reagować. Dopiero kiedy ciemnoskóry chłopak o znajomej twarzy roześmiał się głośnym, ciepłym głosem, zdecydowała się zerknąć w ich kierunku…
Wiedziała już, dlaczego James siedział przy stronie Hufflepuffu i dlaczego najwyraźniej nie spieszyło mu się na lekcje — za bardzo zajmowała go kapitanka drużyny Puchonów, Skye DeVitt, która - to ciekawy zbieg okoliczności — w przeszłości spotykała się z Jamesem przez kilka miesięcy. Skye nie była wielką pięknością, ale podobnie jak Potter, cieszyła się w szkole dużą popularnością ze względu na sportowy talent. Lily nigdy nie z nią nie rozmawiała, ale po nieprzyjemnych spojrzeniach Skye w stronę Lily nietrudno było wywnioskować, że nie czeka je ekscytująca przyjaźń.
Oczywiście, poranne lekcje są poniżej godności wielkiego Jamesa Pottera. Pewnie przechwala się przed swoją byłą laską, że bierze udział w nielegalnych zawodach, a ona cała drży z przejęcia. Mam nadzieję, że nie pojawi się na zielarstwie…
Ciemnoskórym chłopakiem o miłym głosie okazał się prefekt, Kingsley Shacklebolt. Lily nigdy z nim nie rozmawiała, ale pamiętała, że na każdym spotkaniu prefektów rozpraszał on Larissę i śmieszkował ze Sturgisem Podmorem. Czyżby on też uwikłał się w te ich ciemne interesy?
Opuściła Wielką Salę, przeklinając Pottera i DeVitt w myślach jeszcze przez kilka minut. Nie miała pojęcia, skąd nagle odnalazła w sobie tyle goryczy. Obwiniała o to brak kofeiny, bo niestety zabrakło jej czasu na wypicie rytualnego macchiato, a droga do cieplarni trochę zajmowała.
Tego dnia po raz pierwszy od początku lata zrobiło się naprawdę zimno. Lily żałowała, że ma zbyt ubogie umiejętności transmutacyjne, by doczarować sobie puszystą, futerkową wyściółkę do płaszcza. Dotarła na zajęcia z zielarstwa lekko przed czasem, jednak cała klasa weszła już do cieplarni, zapewne nie chcąc stać na zimnym wietrze.
Ze zdziwieniem odnotowała, że jej dotychczasowego partnera w pielęgnacji magicznych roślin, to znaczy Remusa, nie ma jeszcze na zajęciach, a ponieważ Syriusz i Peter już psocili w ostatnim rzędzie, spodziewała się, że Lupin w ogóle nie przyjdzie. Jak teraz się nad tym zastanawiała, to chyba jej kolegi, najsympatyczniejszego Huncwota, nie zauważyła już na numerologii. Zmartwiło ją to, bo w przeciwieństwie do swoich współlokatorów, Remus nie miał w zwyczaju wagarować (no, oczywiście nie licząc dni po pełni księżyca).
Mam nadzieję, że nie zadręcza się sytuacją z Marley, pomyślała, dosiadając się obok Dorcas. Pogodziła się z tym, że dzisiejsze lekcje musi spisać na straty, bo razem z Meadowes na pewno nie zrealizują zadań botanicznych profesor Sprout. Z drugiej strony… może wykorzystać ten czas na wyciąganie ciekawych informacji.
Profesor Sprout weszła do klasy chwilę później, razem z dużą, podwyższoną grządką pełną brzydkich, mruczących roślin z cuchnącymi brodawkami. Luke McDonwer z Ravenclawu udał, że wymiotuje, czym rozbawił Mię Bones i Jessikę Bein. Lily usłyszała mimochodem komentarz Syriusza, że ten gatunek przypomina stopy jego skrzata domowego. Profesorka rozdała wszystkim parą po jednym narzekającym osobniku i przekazała im pergamin z instrukcjami, jak wykonać kolejne ogrodnicze zadania. Wiatr piszczał w szklane ściany cieplarni, tak że po kilkunastu minutach pracy niektórych zaczęła boleć głowa. Nauczycielka cierpko ripostowała wszystkie narzekania swoich uczniów i przerywała ich rozmowy niedotyczące przedmiotu lekcji. Evans westchnęła. Skoro Sprout nie tryskała dzisiaj humorem godnym Helgi Hufflepuff i nie pozwalała na wesołe pogawędki, musiała uciec się do postępu. Odwróciła pergamin z instrukcjami, rzucając na niego zaklęcie ujawniające i zaczęła pośpiesznie pisać wiadomość do Dorcas.
ROZMOWNIK
LE: Dorcas.
DM: Co?
Od kiedy DeVitt i Potter gadają? Czy oni nie byli na siebie obrażeni?
Nie śledzę życia prywatnego Jamesa, ale nie przypominam sobie plotek, że pokłócił się ze Skye DeVitt. On uwielbia Skye. Przecież wiesz, że ta parka w kółko nadaje o Quidditchu.
A to nie było tak, że Potter zdradził ją z jakąś tam swoją koleżanką?
Nie wydaje mi się, żeby tak było. James nie jest raczej typem zdradzającego chłopaka. Oni zawsze się przyjaźnili. Wydaje mi się, że mieszkają w tej samej pipidówie czy coś. Ich rodzice się kumplują, to wiem na pewno.
Wydaje mi się to dziwne.
Mam zapytać Larissy, czy słyszała jakieś nowe plotki o życiu miłosnym Jamesa?
Lily aż się skrzywiła. Jej roślina przedrzeźniała jej minę, głośno stękając.
(— Jakbym słyszał moją matkę — Znowu dobiegł ją głos Syriusza Blacka.)
Absolutnie nie. To nie jest odpowiednie dla moich niewinnych uszu.
Może sama go zapytaj, czy kręci z nią czy nie.
On kręci z każdą spódniczką w Hogwarcie.
To nieprawda, Lily. Wydaje mi się, że on lubi tylko ciebie.
Lily aż roześmiała się na głos po przeczytaniu tego.
Dlaczego cię to interesuje?
James zaprosił mnie na jakieś nonsesnowne rzucanie w siebie tłuczkami i ona też tam będzie. Nie wiem, czy mam się przygotować na oglądanie scen dla dorosłych.
Dorcas popukała się w czoło.
Masz na myśli Ognisko Tłuczka?
Skąd ty o tym wiesz?
— Lily, każdy o tym wie! - wyrzuciła z siebie Dorcas. Profesor Sprout wysłała w jej stronę więcej niż nieprzychylne spojrzenie.
— Najwyraźniej nie tylko nie wszyscy, ale również nie panna, panno Meadowes… a przynajmniej kiedy patrzę na waszą roślinę — odparła profesorka.
Siedzące obok Krukonki, Jess Bein i Mia Bones, zaśmiały się złośliwie. Dorcas przeprosiła, pokazowo wrzuciła trochę ziemi do doniczki, udając, że zajmuje się lekcją - i wróciła do pisania liścików.
Och, nigdy tam nie byłam… Oni kradną sprzęt i rzucają jakieś zaklęcia dekoncentrujące na boisko, tak żeby nikt się o tym nie dowiedział. Tylko nieliczni mają dostęp do tych rozgrywek. Ale to zawsze gorący temat plotek.
A jaki to ma sens?
To bardziej gra o honor. Każdy w szkole wie, kto wygrał i kto jest najlepszym graczem. To żadne zaskoczenie, że James jest nominowany. Już trzeci rok z rzędu jest.
I co?
Do tej pory nie wygrał, ale w zeszłym roku był drugi. Dwa lata temu wygrał Gideon Prewett, a w ubiegłym roku nasz były kapitan, Jordan Wood. Wiesz, ten blondynek.
Lily uśmiechnęła się pod nosem. Jedynym powodem, dla którego warto było chodzić na mecze quidditcha reprezentacji Gryffindoru, był przystojny i umięśniony Jordan Wood, starszy brat Chrisa Wooda, który także grał w drużynie. Odkąd opuścił tę szkołę, chodzenie na mecze przestało być ekscytujące.
James mówił, że jego głównym przeciwnikiem jest Hayes.
Dorcas uśmiechnęła się pod nosem. No dobrze, mimo braku Jordana Wooda, być może Louis Hayes z Ravenclawu wciąż przyciągał sporą część damskiej widowni na mecze.
Po tym, jak James zagrał ze Ślizgonami, wszyscy są pewni, że wygra. Na twoim miejscu poszłabym tam, Lily. To będzie prawdziwe widowisko.
Wyglądała jakby chciała napisać coś jeszcze, ale za bardzo ją to ekscytowało. Udała więc, że przycina listki ich roślinki i wyszeptała:
— Moja kuzynka Berta mówiła, że w roku, kiedy wygrał Jet Chamberlain, ostatnią rundę wszyscy grali bez koszulek. Wyobrażasz to sobie?
— O czym wy, na brodę Merlina, gadacie, dziewczyny?
Nagle spomiędzy liści roślinki Lily i Dorcas wyłoniła się znajoma twarz dziewczyny o ślicznych kreskach ala Sophia Loren i gęstej trwałej. Marley uśmiechnęła się do nich, choć jej wzrok zdradzał lekką dezaprobatę.
Lena zdecydowanie przodowała na zajęciach z zielarstwa i zawsze wykonywała wszystkie zadania w zawrotnym tempie. Właśnie zanosiła do profesor Sprout swoją wypielęgnowaną roślinkę i chciała prosić o kolejne zadanie. Najwyraźniej jednak w jej hierarchii ważności nieco nad miłością do magicznych roślin uplasowali się sportowcy bez koszulek.
Dorcas już chciała wtajemniczyć Marlenę w przedmiot rozmowy, gdy uwagę wszystkich przykuło głośne skrzypnięcie drzwi, gdy ktoś z zewnątrz wpuścił do cieplarni trochę wiatru i pojawił się w klasie.
Lily wywróciła oczami. James Potter wkroczył na zajęcia spóźniony i uśmiechnął się bezczelnie do profesor Sprout. Tuż za nim pojawił się ciemnoskóry chłopak, którego Lily widziała dzisiaj po raz kolejny.
— Przepraszam, że zająłem Jamesa tak długo, pani profesor… ale to sprawy prefektów, rozumie pani.
— Już dobre, panie Shacklebolt - rzuciła dobrotliwie Sprout, która najwyraźniej zapomniała o złym humorze, gdy zobaczyła ulubionego ucznia. — Panie Potter, dosiądź się tam i pomóż McDonwerowi i Bonesowi.
Dorcas i Marlena przypatrywały się z osłupieniem, jak ich spóźniony kolega przechodzi obok i puszcza oczko do Lily. Chwilę później Syriusz Black i Peter Pettigrew zaczęli głośno się śmiać, kiedy jedna z odciętych cuchnących brodawek uderzyła Edgara Bonesa w oko. Emma posłała mu współczujące spojrzenie.
— LILY, CZY KINGSLEY TEŻ TAM BĘDZIE? — wyrzuciła z siebie Dorcas, wykorzystując chwilowy chaos w klasie. Marlena, która zdecydowała się dosiąść do Lily i Dorcas i tam wykonywać kolejne zielarskie zadanie, zmarszczyła brwi.
— Gdzie?
— Na Ognisku Tłuczka — wyjaśniła Dorcas, nie dając dojść Evans do głosu. — James zabiera tam Lily.
Marlena rozdziawiła usta z wrażenia. Dlaczego, na wszystko, co magiczne, wszyscy dookoła zdawali się być idealnie świadomi istnienia tego tajnego przedsięwzięcia? Lily co prawda zwykle wyłączyła się podczas rozmów o sporcie i quidditchu, ale to dziwne, że po raz pierwszy słyszała o Ognisku Tłuczka, który uchodził najwyraźniej za sensację sezonu. Marley, wyjątkowo zaciekawiona, nakazała koleżankom mówić, a sama wyręczyła je w wykonywaniu (notabene, kompletnie nieruszonych) zadań.
— Nie podoba mi się zbytnio ten pomysł — marudziła Evans. — Nie wiem czy chcę, żeby rozeszło się, że byłam jego towarzyszącą.
Dorcas wydała z siebie odgłos czystej frustracji.
— Daj spokój, to nie musi nic znaczyć — rzekła rzeczowo Marley, tak jakby kibicowanie Jamesowi Potterowi w wygraniu nielegalnego wyścigu nie było niczym wielkim i nadzwyczajnym.
— Wiesz, że James lubi się popisywać w twoim towarzystwie — dodała Dorcas. — Na pewno zagra mecz swojego życia, jeśli będziesz go obserwować. Nie chcesz, żeby Gryffindor wygrał?
— Niech zabierze którąś z tych swoich koleżanek z Hufflepuffu, skoro woli z nimi plotkować niż chodzić na lekcje.
Marley i Dorcas wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
— Zauważyłaś w ogóle, Lily, że Remus wagaruje już drugi dzień? — spytała zaczepnie Marley. — Bo to zabawne, że nie komentujesz postawy naszego prefekta, a dostajesz szału, gdy James omija jedną poranną lekcję.
Lily wytknęła do niej język.
— Remus nie zaprasza mnie na Ognisko Tłuczka. Serio, dziewczyny… to chyba nie jest dobry…
Dorcas znowu wykonała ostentacyjny gest zniecierpliwienia, czym (nareszcie) przykuła uwagę profesor Sprout. Zirytowana opiekunka Puchonów zrezygnowała z rugania Jamesa i Syriusza za dokuczanie Edgarowi Bonesowi i obrała za cel trzy rozgadane Gryfonki. W rezultacie Marlena została oddelegowana z powrotem do zamku, a Lily i Dorcas otrzymały dodatkowe zadanie domowe, polegające na dokładnym opisie czynności pielęgnacyjnych z dzisiejszych zajęć, których nie raczyły wykonać.
Evans po otrzymaniu kary zaangażowała się bardziej w opiekę nad roślinką, czego nie można było powiedzieć o Dorcas, zbyt poruszonej ostatnimi wydarzeniami. Dziewczyna przeczakała, aż Sprout zwróci uwagę na płaczącą z bólu roślinkę Evy Carver, po czym zgniotła zapisany rozmownik w kulkę, odwróciła się i rzuciła nim prosto w twarz siedzącej z tyłu klasy Emmeliny.
Emma chętnie oderwała się od swojej rośliny z cuchnącymi brodawkami, przeczytała rozmowę i odrzuciła liścik z powrotem.
ET: Lily, musisz koniecznie iść na Ognisko Tłuczka! Moja siostra była tam kiedyś i mówiła, że to było porównywalne widowisko do Mistrzostw Świata Europy. Przysięgam, wszyscy się tak popisywali. Może poznasz jakiegoś fajnego gracza.
Przecież będę tam z Potterem.
Tak, dzięki niemu się tam dostaniesz, ale przecież nie musisz cały czas stać przy jego boku.
A jeśli to prawda i ostatnią rundę grają bez koszulek! Kiedy myślę o Louisie Hayesie bez koszulki, to robi mi się słabo. Choćby zaprosił mnie tam cholerny kuzynek Rosier, poszłabym.
— Koniec zajęć! Black, Pettigrew — dostajecie to samo zadanie, co Evans i Meadowes. Na następnej lekcji będziecie pracowali samodzielnie, bez instrukcji!
Klasa niechętnie zaczęła wysypywać się na zimny dwór, lecz Lily, Dorcas i Emma opuściły cieplarnię na szarym końcu. Tuż pod drzwiami ponownie natknęły się na Kingsleya Shacklebolta, komplementującego w tej chwili nowe ogrodniczki profesor Sprout. Obok niego stała Skye DeVitt, nerwowo rozglądając się za Jamesem, a także inni siódmoklasiści, którzy chyba zaczynali zajęcia zielarstwa po szóstej klasie. Skye posłała Jamesowi olśniewający uśmiech, gdy tylko zwrócił na nią uwagę. Lily spojrzała znacząco na koleżanki.
— Widzicie? Mówiłam, że Skye DeVitt go kokietuje. A wiecie jak to z nimi jest… wracają do siebie co chwilę, jak pary w romansach Emmeliny.
— James i Skye zerwali wieki temu… chyba w czwartej klasie - zripostowała to Emma. — Poza tym Skye spotyka się teraz z Casperem Dabneyem.
Dorcas zapowietrzyła się. Jordan Wood, Louis Hayes, Kingsley Shacklebolt, Casper Dabney… to chyba było zbyt wielu atrakcyjnych graczy jak na jej nastoletnie serce. Podskakując jak piłka, prosiła Lily, żeby zdała jej pełną relację z Ogniska, a także (choć Evans naprawdę nie wiedziała, jak to zrobić) spróbowała umówić Dorcas z Kingsleyem.
— Byłam z nim na sylwestrze u Declana Sterne’a — paplała. — Podkochiwałam się w nim potem przez jakieś dwa tygodnie… a zresztą, Lily, czy Dorian Chamberlain nigdy nie był nominowany? Kiedy tu jeszcze chodził, zdecydowanie należał do czołówki najlepszych graczy.
Lily zmarszczyła czoło. To było dosyć rozsądne pytanie, zważywszy na to, że były chłopak Lily faktycznie grał dosyć przyzwoicie w quidditcha. Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, ale Dor najwyraźniej nie oczekiwała odpowiedzi, gdy prowadziła dyskusję sama ze sobą na temat szkolnych sportowców. Gdy dziewczyny przekroczyły próg Wielkiej Sali, okazało się, że wpadły w sam środek zasadzki.
Koleżanki z Ravenclawu, które odbywały z nimi lekcje zielarstwa, w składzie Mia Bones (prefekt, która bardzo lubiła plotkować), Jess Bein i Phoebe Stevenson, zatarasowały korytarz, wyraźnie oczekując na spotkanie z Gryfonkami.
— Cześć, dziewczyny — odezwała się Mia. — Czy dobrze słyszałam, że na zielarstwie rozmawiałyście o Ognisku Tłuczka?
Lily zaczerwieniła się. Czy naprawdę były aż tak głośno? Dobrze, że Syriusz i James byli zbyt zajęci rzucaniem brodawek w Edgara, bo inaczej poczuliby się zbyt ważni.
— Wiesz coś więcej, Mia? — zagadnęła ją Emma. Mia wzruszyła niewinnie ramionami
— Jess ma na nie iść — wskazała głową na swoją jasnowłosą koleżankę. — Z Louisem. Zastanawiałyśmy się, czy dobrze podsłyszałyśmy i czy Lily dostała zaproszenie na Ognisko Tłuczka?
Lily zamrugała. Podsłyszenie było doprawdy uroczym sposobem na przyznanie się do wścibskiego podsłuchiwania i nie skupiania się na lekcji.
— Eee… poniekąd?
Mia zrobiła się podejrzliwa.
— A z kim ty tam niby idziesz? Myślałam, że nie lubicie się z Jamesem Potterem. Poza tym Larissa na pewno by mi o tym wspomniała.
Emmelina wywróciła oczami.
— To chyba nie jest twoja sprawa, Mia — mruknęła bojowniczo.
Krukonki prychnęły i odeszły w głąb korytarza, głośno wyrażając swoje zwątpienie. Zapewne szły prosto na skargę do Prefekt Naczelnej. Dorcas wskazała na nie palcem, jakby były one najwyższym argumentem:
— Co za suki, Lily, absolutnie nie możesz teraz odmówić! Te krowy będą się z ciebie śmiać. A poza tym… pójście z Jamesem nie znaczy wcale, że idziecie jako para.
— To prawda — poparła ją Emma. — Nie powiedziałaś przypadkiem Jamesowi, że gdyby chodziło o koncert Bowie’ego w Berlinie, nie obchodziłoby cię, że śpisz w pokoju hotelowym z nim i Syriuszem?
— Nie wykorzystuj mojej słabości do Bowie…
— Poza tym, Lily… będziesz mogła obserwować Skye DeVitt...
Emma zachichotała.
— O, tak. Będziesz mogła sprzeciwić się, gdy zacznie bałamucić tego biednego chłopaka…
Lily zignorowała ich docinki, zbyt pochłonięta własnymi myślami.
Czy dziewczyny nie miały racji? Co tak właściwie miała do stracenia? W najlepszym wypadku będzie się dobrze bawiła i pozna przystojnych graczy quidditcha. W najgorszym - zmarnuje cały wieczór na wysłuchiwanie przechwałek Pottera (co, uczciwie mówiąc, od dawna stanowiło niejako jej wieczorną rutynę, bo James Potter narzucał jej się swoim towarzystwem z tygodnia na tydzień coraz bardziej). Musiała przyznać, że Emmelina i Dorcas rozbudziły w niej ciekawość. Nie znała się za dobrze na sporcie, to fakt, ale oglądała grę Pottera jeszcze kilka dni temu i… uczciwie mówiąc, to było przyjemne dla oczu.
Z drugiej strony, nie podobało jej się, że po raz kolejny dobrowolnie zamierzała spędzić swój wolny czas z tym człowiekiem. Jej limit tolerancji na Jamesa ledwo wystarczał na wspólne lekcje, spotkania Klubu Pojedynków i nieuniknione konfrontacje w Pokoju Wspólnym. Lily obawiała się, że dodatkowe godziny wywołają u niej nieznośna reakcje alergiczną.
Zresztą, byłoby łatwiej, gdybym go tylko nie lubiła, pomyślała. Irytacja jest jeszcze do zniesienia. Najgorsze są te wszystkie dziwne reakcje mojego organizmu na jego obecność. Nie wiem, czy powinnam znowu oglądać go bez koszulki…
— Widziałaś Jamesa bez koszulki, Lily?
Lily poczerwieniala, kiedy uświadomiła sobie, że wypowiedziała ostatnie zdanie na głos.
Emmelina przyglądała jej się podejrzliwie.
— Ostatnio dziwnie się zachowujesz - zauważyła. - I te twoje dzisiejsze zjadliwe komentarze dotyczące Skye… Czy chcesz nam coś powiedzieć, Lily?
— Nie wiem, co ty insynuujesz, Emmelino. Dobrze wiesz, że nie znoszę tego głupiego palanta.
— Czasem wydaje mi się, że czerpiesz dużo rozrywki z tych waszych kłótni… — upierała się Emma. — Mam wrażenie, że te wasze odpychanie się nawzajem cię… no nie wiem, kręci?
— A ja uważam, że masz wyłączone spojrzenie na rzeczywistość przez lekturę tych wszystkich harlequinów. Znasz mój stosunek do tego człowieka. Uważam, że jest rozwiązłym i zdemoralizowanym, a do tego napuszonym, kobieciarzem i…
Emmelina machnęła ręką na znak kapitulacji.
— Dobrze, skoro widok Jamesa Pottera bez koszulki wywoła u ciebie nagły atak serca… czy tam wstrząs anafilaktyczny, to lepiej nie ryzykuj i nie opuszczaj dormitorium.
Dorcas zachichotała.
— Och, Lily, nie bój się małych motylków w brzuchu…
— Nie mam żadnych motylków w brzuchu i zdecydowanie się nie boję, Dorcas Meadowes! — wybuchnęła nagle, bo kończyła jej się cierpliwość do tego głupiego gadania. — Jestem dumną Gryfonką. Przestańcie mnie drażnić. I mogę wam udowodnić, że nie boję się tego głupiego palanta. Nic mnie on nie obcho…
— Cudownie słyszeć krzyki Evans z samego rana… — przerwał jej głos Syriusza Blacka, który akurat w tym momencie wrócił z dworu do zamku. Towarzyszył mu Peter, James oraz Skye DeVitt. Wszyscy wbili w Evans wzrok, jakby właśnie zobaczyli skaczącego wokół niej dzikiego słonia.
— Och, Potter — rzekła sucho. — Dobrze, że cię widzę. Chciałam ci powiedzieć, że…
Skye DeVitt przekrzywiła głowę, jeszcze bardziej motywując Lily do podjęcia spontanicznej decyzji.
— …że pójdę z tobą. Na Ognisko. Myślę, że to będzie niezłe widowisko.
Dorcas aż pisnęła z wrażenia.
— Ale nie myśl, że będę cały czas stała przy twoim boku i że przyniosę pompony do kibicowania! — zakończyła dumnie, zakładając ręce na piersi.
Jo na drugie śniadanie dosiadła się obok Petera, standardowo całując go policzek na przywitanie. Gdy tylko przywitała się z uśmiechem z resztą Gryfonów, przez stół przeszedł mały szmer niezadowolenia. Naprzeciw Glizdogona siedziała Lily Evans, wyjątkowo blada i markotna, nawet jak na siebie samą. Widok Jo, delikatnie mówiąc, nie poprawił jej nastroju.
Nie myśl, nie myśl, nie myśl – usłyszała jej wysoki głosik w głowie. Evans krzyczała nawet w swoich własnych myślach.
— Gdzie twoja obstawa, Lily? – spytała złośliwie, ale Ruda wciąż powtarzała w głowie: „nie myśl". Jo musiała obejść się z nią brutalniej…
Westchnęła i teatralnie złapała się za gardło.
– Peter, kochanie, mógłbyś przynieść mi trochę herbaty ziołowej, tam, z drugiego końca stołu? Chyba się lekko przeziębiłam.
Jakoś nie jest zahartowana jak na kogoś, kto doświadczył rosyjskiej zimy, usłyszała złośliwy głosik, gdy grad „nie myśl" ucichł. Kiwnęła głową.
— Mogłybyśmy porozmawiać, Lily? Chciałabym zapytać cię, jaką napisałaś odpowiedź w czwartym pytaniu Slughorna na sprawdzianiku tydzień temu. Boję się, że zrobiłam coś źle.
Jasne.
— Dobrze — odparła, z mniejszą słodyczą w głosie. – Jak wolisz.
Rozejrzała się ukradkiem, czy Peter już nie wraca, ale był zbyt daleko. Zresztą, nawet gdyby przyłapał ją na gorącym uczynku i zastał grożącą rudowłosej, zapewne by nie zainterweniował. Nachyliła się nad Rudą i wysyczała wściekle:
— I tak sobie porozmawiamy. Lepiej mnie teraz posłuchaj, bo potem nie będę już taka milutka. Gdzie jest mój medalion?
Lily kompletnie zapomniała o nie myśleniu. Potok obrazów zaczął pojawiać się w jej głowie. Staroświecki element biżuterii, twarz trzydziestoparoletniej, rudowłosej kobiety, słowa napisane krwią na ścianie… Potem znowu medalion, jakiś pokój, gdzieś w tym zamku, James Potter… Jo spróbowała wedrzeć się głębiej…. Severus Snape tłumaczący coś z przejęciem… Rudowłosa Mary, matka Lily…
— Ja...— zająknęła się Lily, oczyszczając głowę z obrazów — nie mam pojęcia, o czym mówisz.
— Nie zaprzeczaj własnym myślom - syknęła z irytacją Jo, a przez Lily przeszedł niemiły dreszcz. – GDZIE... ON.... JEST...?
Nie znajdzie go w... NIE MYŚL! W... nie, nie, nie...- męczyła się Lily. Kuchnia, pokój wspólny, dormitorium, błonia, Hagrid... NIE…
— Nie ma go w kuchni, pokoju wspólnym, twoim dormitorium, na błoniach, ale... być może jest u Hagrida — uśmiechnęła się z satysfakcją Prewett. – Myśl szybciej, dobrze? Sporządzę listę.
To nie pomaga... Myśl o... Wymień wszystkie sposoby zastosowania smoczej krwi...!
— Nie wymigasz się — ostrzegła ją brunetka. – Snape... Ta ciota powiedziała ci, że praktykuje legilimencję? Ciekawe jak na to wpadł… No cóż, mimo że jest mąciwodą, nie uda mu się uchronić cię przed moimi umiejętnościami.
— Idę na eliksiry — rzuciła bezsilnie, porzucając swój talerz obładowany kanapkami i sałatką z orzechami. Zerwała się z miejsca, jak oparzona, po drodze wymijając Petera, który wracał właśnie z zaparzonymi dla Jo ziołami.
Biegła przez korytarz niemalże tak szybko, jak rano podczas ucieczki przed Jamesem, a mimo to zdawało jej się, że Jo Prewett w dalszym ciągu ją obserwuje. Pytania o medalion całkowicie rozchwiały jej nastrój. Jedynymi osobami, które faktycznie wiedziały o liście była ona, James (o zgrozo…) i, jak się dowiedziała na imprezie, Severus. On jednak raczej nie był w posiadaniu informacji, co znajduje się w środku koperty, czego nie można było powiedzieć o Jo Prewett.
Jo nie sprawiała wrażenia bezmyślnej czy nieuważnej, dlatego Lily nie chciało się wierzyć, że przez przypadek wysłała do niej coś o ogromnej mocy magicznej. To wszystko z początku przypominało okrutny żart, jednak z powodu dowcipu nikt nie rozpętywałby takiej burzy. Evans bardzo chciała to wszystko przemyśleć, ale obawiała się dokonywania jakichkolwiek myślowych analiz, skoro w każdej chwili mogła zostać podsłuchana w głowie przez czarnowłosą mistrzynię legilimencji. Jak mogła obronić się przed kimś, kto potrafił czytać w myślach?
James nie pojawił się na zajęciach, co przyjęła właściwie z ulgą, bo po wytrąceniu z równowagi przez Jo Prewett, nie miała siły staczać kolejnej bitwy z Potterem. Syriusz i Hestia zajęli miejsce za nią, głośno debatując nad meczem w gargulki, który stoczyli na korytarzu. Severus wszedł ostatni do klasy. Wyglądał, jakby chciał dosiąść się do Lily (czuła, jak spada jej ciśnienie z każdym jego kolejnym krokiem), jednak został złapany w locie i zmuszony do zajęcia miejsca obok Jo. Zaraz za nim do klasy wpadł Horacy Slughorn.
— Dzisiaj zaczniemy omawiać nowy dział eliksirów, a dokładnie eliksiry demaskujące. Pierwszym z nich jest Eliksir Otwarcia, który należy do programu owutemów- rzekł z uśmiechem Slughorn, jakby był zachwycony, że wie, co należy do programu egzaminów. — Ale może już ktoś o nim słyszał?
Znała odpowiedź, ale nie zgłosiła się. Stwierdziła, że żeby nie myśleć, o tym gdzie jest medalion, musi przestać myśleć w ogóle. A każde gorączkowe poszukiwanie odpowiedzi prędzej czy później doprowadziłoby ją do tego miejsca.
— To eliksir mający właściwość, odkrywania zaklęć, które nie zostały zabezpieczone albo odszyfrowywania rzuconych uroków — wyrecytował Snape, który jako jedyny się zgłosił. Ślimak klasnął w dłonie. – Dokładnie. Eee... panno Prewett?
Lily niemalże podskoczyła na krześle, słysząc to paskudne nazwisko. Spojrzała w stronę ławki Severusa. Jo chrząkała niedyskretnie, nie wysilając się nawet, żeby podnieść rękę do góry. Czyżby ślizgońska alfa i omega chciała o coś zapytać?
— Czy to znaczy, że może ujawnić potężną kombinację zaklęć, jeśli tylko nie będą zabezpieczone? W sensie, jeśli wyleję to na jakiś, bodajże medalion, to czy odsłoni mi on swoje wnętrze?
Specjalnie ją prowokuje!
— W porządku, Lily?- zapytała Hestia swoim melodyjnym głosikiem, który tak przypominał jej przesłodzony ton Jo... Ona i Syriusz odwrócili się do ławki Lily, przyglądając się badawczo jej pobielałej twarzy. Nie dosłyszała, co nauczyciel odpowiedział Jo.
— Trudno go uwarzyć? — Padło kolejne pytanie.
Och, a więc już planuje to sprawdzić, już układa plan! Nie ma pojęcia, co jej w środku, ale jest przekonana, że się dowie! Pewnie myśli, że złamanie się Lily i zdradzenie w myślach tajemnicy, to tylko kwestia czasu...
I wtedy stało się coś nieprawdopodobnego, coś, o czym słyszała tylko w książkach- usłyszała głos Jo we własnej głowie.
Bo to jest kwestia czasu, skarbie.
☼☼☼
The Four Seasons - December 1963 (Oh, what a night)
— Przepraszam za spóźnienie — powiedział James.
Transmutacja była ostatnimi zajęciami w wyczerpującym wtorkowym planie Lily. Jakże miło, że Potter postanowił stawić się dzisiaj chociażby na ostatniej lekcji. Szczególnie, że zajmował sąsiednie miejsce w ławce… Westchnęła ciężko, wpychając z powrotem do torby zapisane arkusze pergaminu (w tym dzisiejszy rozmownik z zielarstwa) i ciekawszy od transmutacji mugolski komiks science-fiction. James zmarszczył czoło, najwyraźniej nie spodziewając się po niej takiej życzliwości jak wysprzątanie ławki, żeby mógł się dosiąść.
— Pisałaś dla mnie list miłosny, kochanie? — zagadnął, padając na zwykle zajmowane krzesło. — Nie musisz się wstydzić.
— Rozmawiałeś dzisiaj rano ze swoim uzdrowicielem?
— Potter i Evans — warknęła McGonagall, piorunując ich zdenerwowanym spojrzeniem — zwracam wam uwagę na każdej lekcji. James, nie dość, że przychodzisz spóźniony piętnaście minut, to jeszcze zagadujesz pannę Evans. Co to ma znaczyć?
Lily uśmiechnęła się pod nosem. Przynajmniej jedna profesorka w całej tej szkole nie uległa czarowi Jamesa Pottera, cholernego zdobywcy jedenastu sumów. Och, Minnie zawsze była jej ulubienicą…
— Przepraszam, pani profesor. Uczyłem się transmutacji na przerwie i straciłem poczucie czasu.
Co za kretyn…
Jak zresztą zawsze, głupie żarty Jamesa znalazły docenienie u Syriusza Blacka, Luke’a McDonwera i wpatrzonych w niego dziewczyn. Lily wywróciła oczami.
Profesor McGonagall najwyraźniej również nie spodobał się żart Pottera.
— To może zaprezentujesz w klasie nasz dzisiejszy temat? — zaproponowała, zaciskając usta w cienką linię.
Lily uznałaby to za znakomitą karę, gdyby nie uzasadnione obawy, że James wykona to polecenie i znowu zostanie transmutacyjnym bohaterem. Potter zerknął bez cienia stresu na tablicę i wypisany zamaszyście temat dzisiejszej lekcji: Zaklęcie Kameleona. Westchnął, jakby nie chciało mu się nawet wyciągać różdżki do tych banalnych celów, a następnie rzucił zaklęcie na czubek swojej głowy…i zniknął. Shaunee i Martha Greengrass zaczęły głośno klaskać, jak wynajęte gapie na skeczu kabaretowym. James zdjął zaklęcie i zmaterializował się z powrotem, kłaniając się bezczelnie.
— Wiem, że jesteś do przodu z materiałem — rzekła beznamiętnie McGonagall — jednak nie będę akceptować lekceważenia mojego przedmiotu, nawet u osoby, która zdała sumy na wybitny.
Lily miała ochotę zwymiotować drugie śniadanie. No tak, co innego niż wybitny mogła otrzymać na sumach Największa Gwiazda Hogwartu? Potter i Black przecież podczas sesji sumowej cały czas powtarzali, że będą zdumieni, jeśli nie zobaczą samych W na karcie wyników… No dobrze, może była nieco zgorzkniała, choć tak naprawdę nawet ona musiała przyznać, że chciałaby tak znakomicie transmutować jak James. Może w innym życiu…
Zamoczyła pióro a tramencie, z zamiarem notowania każdego słowa profesorki, gdy poczuła, że jej sąsiad z ławki wtyka jej jakiś inny papier pod łokieć. Ujęła wiadomość w palce.
To bilet?, zanotowała na swoim pergaminie, tuż pod eleganckim tytułem zajęć. James kiwnął głową.
Planujemy rzucić Zaklęcie Dekoncentrujące i tylko osoby z biletem będą widziały rozgrywki. Ten jest twój, a Frank ma drugi dla Marley. Chyba lepiej się będziesz czuła, jeśli ona też przyjdzie, co?
Lily nie dała zwieść się pytaniem o swoje samopoczucie, brnęła więc dalej:
Załatwiłeś go od Skye DeVitt?
Nie, od McDonwera. Skye startuje ze mną i musieliśmy trochę potrenować, dlatego mnie nie było.
Skye DeVitt i James Potter “umówili się”, żeby grać w Quidditcha? I ona, Lily, miała w to uwierzyć? Potter nie przegapiłby takiej okazji. Ich trening zakończył się pod prysznicem w szatni, to więcej niż pewne.
Kto będzie rzucał to zaklęcie?
Zakładam, że ja i Kingsley. Reszta uczestników jest dosyć beznadziejna w zaklęciach.
No tak… dzięki Merlinowi, banda hogwarckich osiłków ma Jamesa Pottera, wielkiego zdobywcę cholernych jedenastu sumów… Och, do diabła, znowu ten dreszcz.
Lily wyprostowała się jak struna, gdy zirytowane westchnięcie profesor McGonagall uderzyło niczym bicz w klasie transmutacji. Zastanawiała się, czy to przypadkiem katastrofalna transmutacja przeprowadzona przez Avery’ego tak nie rozsierdziła Minerwy; obawiała się jednak, że znowu chodziło o nią i Jamesa. Postanowiła nie odpisywać i udawać zaangażowaną — w końcu jej, Lily, na te zajęcia pozwolono uczęszczać warunkowo, a nie z powodu wybitnego suma. Potter szczypnął ją przekornie w bok, ale nie przestawała notować.
— No cóż… — nie poddawał się, opierając ze znudzeniem głowę na dłoni. — Po zawodach możesz pójść ze mną do Hogsmeade… opijać zwycięstwo.
Lily pokręciła głową.
— Jestem abstynentką.
— Jeszcze nad ranem wciskałaś mi, że upiłaś się oparami Ognistej, Lily.
— Bo mnie sprowokowałeś — syknęła.
Prawa brew Minerwy podnosiła się coraz wyżej i wyżej, gdy obserwowała ławkę swojej ulubionej gryfońskiej pary. Evans postanowiła więc bezrozumnie potakiwać na każde jej słowo. James wywrócił oczami.
— Jesteś niemożliwa. Mamy umowę? Daj spokój, przecież uwielbiasz wpadać na mnie przypadkiem w Hogsmeade.
Kopnęła go pod ławką.
— PANIE POTTER!
Cała klasa odwróciła się w stronę ławki Jamesa i Lily. Dorcas wydawała się zachwycona, że prowadzoną tak żarliwą rozmowę, iż nie zważają nawet na opiekunkę domu.
— Przepraszam, pani profesor — skruszyła się Lily. — James tłumaczył mi zaklęcie kameleona.
— Jeszcze raz przyłapie was na czymś niezwiązanym z lekcją, a będziecie tłumaczyć sobie zaklęcia na szlabanie — warknęła i odwróciła się z powrotem w stronę Avery’ego, który różdżką wykonywał coraz to dziwniejsze choreografie.
— A teraz naprawdę pokaż mi, jak to się robi — rozkazała Potterowi szeptem, odkładając różdżkę na bok.
Czas do końca lekcji galopował z zawrotną szybkością, co dziwne, po raz pierwszy od rozpoczęcia zajęć. Lily zdawało się, że dwa razy machnęła różdżką i (co za wspaniałe uczucie!) sprawiła, że James Potter znikał z jej oczu, a już profesorka kazała im wszystkim prezentować rezultat dzisiejszej pracy. Sktutecznie zakameleonować i odkameleonować sąsiada z ławki udało się jedynie jej, Potterowi, Syriuszowi i Snape’owi, a reszta klasy otrzymała gigantyczne zadanie domowe, polegające na opisaniu wszystkich możliwych błędów. Przy dziurze w portrecie Lily i James umówili się z Marley i Frankiem, że spotkają się za godzinę w Sali Wyjściowej, tak żeby dziewczyny zdążyły zjeść i się przygotować.
Lenny przyniosła dla siebie i Lily trochę ryżu z kuchni, który podjadały w dormitorium, odpowiadając zarazem na miliony pytań Dorcas i Emmeliny. Evans pozwoliła nawet Emmie trochę ją pomalować, a Dorcas: wybrać coś ze swojej szafy. Ostatecznie zdecydowała się na jeansy swabbies, które kupiła w Londynie za swoją pierwszą pensję, i fioletowy golf. Włosy związała w bardzo długi warkocz.
— O czym ja będę w ogóle rozmawiać z tymi ludźmi? — zastanawiała się, łyżeczką zbierając resztki ryżu ze ściany miski. — To dosyć popularne towarzystwo.
— No cóż, ty też jesteś dosyć popularna dziewczyna, Lily — wzruszyła ramionami Dorcas. — A ty i James jesteście chyba najgorętszym tematem plotek, nie licząc oczywiście pogłosek o romansach profesora Argenta z uczennicami.
— Mówisz poważnie?
— Lily, jesteś czasem niesłychanie oderwana od rzeczywistości — westchnęła Emma. — A teraz, kiedy pójdziesz z Jamesem na Ognisko, to dopiero plotkary się rozkręcą… Nie rozumiem, czemu tak się przed tym wzbraniasz… on jest taki mądry i niesłychanie seksowny.
— To się z nim umów.
Marley wzniosła oczy ku niebu, jakby prosiła w tym momencie o boską interwencję. Dla Lily były to jednak nowe informacje. Popularny i niedorzecznie wielbiony w szkole był James. Popularna była swego czasu Mary McDonald, a obecnie głównie Larissa-Najgorsza-Możliwa-Naczelna Richardson. Popularny był Evan Rosier. Ona, Lily, absolutnie nie była popularna. Nie była utalentowana jak James, ładna jak Larissa, nie miała bogatych rodziców ani nie była skandalistką jak Syriusz. Trochę nie mieściło się jej w głowie, że ktokolwiek na jej temat plotkował.
— Na Godryka, Emmelino, nie wiem, skąd ty bierzesz takie pomysły — ciągnęła Lily, podrywając się na równe nogi. — Ale jesteś w błędzie. Mam nadzieję, że jak usłyszycie jakieś głupie plotki, to im skutecznie zaprzeczycie… Marley, musimy się zbierać.
Marlena ochoczo podniosła się na równe nogi, wymieniając z pozostałymi współlokatorkami porozumiewawcze spojrzenia. Emma i Dorcas pomachały im na odchodne, ale nie wracały już do drażliwego dla Evans tematu. Chwilę później przyjaciółki zeszły po schodach do Pokoju Wspólnego, gdzie o tej porze kręciło się wielu Gryfonów, lecz Franka Longbottoma zdołały wypatrzeć bardzo szybko. Prefekt Naczelny błysnął uśmiechem, złapał Marlenę za rękę i dołączył do wesołej kompanii.
— Mam nadzieję, że odpoczęłyście — powiedział typowym dla siebie, miękkim tonem. — I że plotki nie rozejdą się za szybko. Donosiciele są wszędzie. Larissa zdążyła już zadać mi kilkanaście pytań na zajęciach.
— Jeśli ona się nie wygada, to cała akcja ma szansę pozostać tajemnicą do jutra — mruknęła Marley.
— No cóż, obiecała, że nie powie. Być może nawet ktoś z siódmej klasy już ją zaprosił.
Zeszli po kamiennych schodach do Sali Wyjściowej prosto w chłodny, jesienny wieczór. Powoli zapadał już zmrok. Jamesa spotkali kilkadziesiąt jardów od wyjścia ze szkoły, czekał na nich z dwoma kubkami grzanego piwa, które załatwił dla dziewczyn.
— Dobra, sprawdziłem czy jest czysto, Filch siedzi teraz w lochach — poinformował. — Ale dla bezpieczeństwa zakameleonujmy się… Lily jest prawdziwą ekspertką w tym zaklęciu.
— Z przyjemnością zobaczę, jak znowu znikasz — odwdzięczyła się, czym doprowadziła Franka i Marlenę do śmiechu.
Po chwili cała czwórka zamaskowała się i ruszyła po cichu w stronę boiska. Zdążyli już przebyć większość drogi, kiedy napotkali trójkę innych uczniów, niekłopoczących się zbytnio z kamuflażem i cichym skradaniem. James przystanął, przyłożył różdżkę do czubka głowy i zdjął zaklęcie, czemu towarzyszyło uczucie spływającej po głowie gorącej wodzie.
— Jimmy! – krzyknął jakiś tubalny głos. – Nasza największa gwiazda!
Ciemnoskóry chłopak, wspomniany wcześniej Kingsley, którego Lily kojarzyła z zebrań prefektów, oddalił się od dwóch koleżanek i wyściskał Jamesa. Miał na sobie strój reprezentacji Hufflepuffu i wyjątkowo białe zęby. Lily, Marley i Frank także się odczarowali.
— Och, czy to twoja ukochana? Lily, nieprawdaż?
Lily zrobiła lekko przerażoną minę. Nie spodziewała się takiego powitania, zwłaszcza że nie była do końca pewna, czy powinna przedstawiać się Shackleboltowi, którego przecież znała ze spotkań prefektów. W tej chwili na ratunek przybyła znana wszystkim Puchonka z niezwykle hardą miną i cienkim, myszowatym kucykiem włosów.
— Nie strasz tej biednej dziewczyny, Kingsley – Skye DeVitt stanęła za Kingsleyem i kiwnęła głową w kierunku Lily, chyba na przywitanie. Evans nie odpowiedziała jej w żaden sposób. – To mój ukochany ścigający, Kingsley Shacklebolt. No i główny konkurent Jamesa… bo oczywiście nie wierzymy w Louisa Hayesa.
Shacklebolt teatralnie wzdrygnął się na sam dźwięk nazwiska gwiazdy Ravenclawu, a potem ujął dłoń Lily i pocałował ją w szarmanckim geście. . Jego szeroki uśmiech, obnażający rządek perłowobiałych zębów, nie mógł pozostać nieodwzajemniony.
— Ja i Jim graliśmy razem, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi. Nie wiem, czy jestem gotowy stanąć przeciwko niemu.
Trzecia dziewczyna, także ubrana w barwy Hufflepuffu, pomachała do Franka, ale nie odważyła się przecisnąć do utworzonego kręgu adoracji.
— Nie musimy rzucać już żadnych zaklęć, bo zajął się tym Evan Rosier…
James zaklął pod nosem.
— Kto go zaprosił… Skye?
— On będzie dzisiaj wybijającym – oświadczyła tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Gościnny mecz gramy na czwórki i do ostatniego, który spadnie: ja, ty, Kingsley i Franky, a przeciw nam będzie Hayes, Rosier, McDonwer i młody Black. Musieliśmy się tak podzielić.
Jeszcze jakieś dziesięć minut szli niespiesznym tempem, wymieniając uwagi na temat pozostałych uczestników imprezy. Zatrzymali się dopiero, gdy dotarli na wysokość wejścia na trybuny szkolnego boiska.Lily stanęła na palcach, obserwując zbiorowisko ludzi zgromadzonych parę jardów od nich. Momentalnie rozpoznała młodszego brata Syriusza i Evana Rosiera, a po dłuższej chwili także bożyszcze dziewcząt, Louisa Hayesa, i Krukona, z którym kumplował się Potter i Black, Luke’a McDonwera. Trzecia Puchonka, Millicenta Rivera, okazała się sędziną dzisiejszych rozgrywek. Wyciągnęła z kieszeni szaty gwizdek i przerzuciła go przez głowę, a potem pobiegła do pozostałych, by powtórzyć im warunki pierwszego meczu, te same, które streściła Jamesowi Skye.
— Co to znaczy, do ostatniego, który spadnie? — spytała Lily Franka Longbottoma, nawiązując do zasad.
— Jeśli gramy w czwórki, to gramy bez pałkarzy i szukającego. Trzech graczy to ścigający i jeden obrońca. A że nie ma szukającego, to grę skończy ostatni zawodnik strącony z miotły. Wszyscy mamy pałki.
— Co?
James roześmiał się na widok jej miny.
— Wyluzuj, księżniczko. Boisko jest zabezpieczone poduszkami… o ile, oczywiście, Evan Rosier, nie porozrzucał tam ostrych przedmiotów.
— Och, i James! — przypomniało się nagle Skye. — Wystartuję na sto procent jako twoja przewodnia. Kingsleya poprowadzi Mila.
Lily nie miała najmniejszego pojęcia, kim jest przewodnia, ale nie było czasu na zastanawianie się, kiedy banda wściekłych sportowców już ustawiała się z pałkami do gry. Razem z Marley pożegnały się z kolegami i ruszyły w stronę schodów wiodących na szczyt trybun.
☼☼☼
COKEWORTH, SURREY 1960
Blue Oyster Club - Don’t fear the reaper
― Przepraszam – powiedział Ethan, siadając na schodach werandy, gdzie schowała się przed nim niebieskooka blondynka. – Naskoczyłem na ciebie, a... nie wiedziałem, że cały czas masz nadzieję.
Lukrecja spojrzała mu w oczy ze wściekłością. Nigdy nie spodziewała się, że usłyszy od niego takie słowa! Przecież byliby wspaniałą parą, mieli być wspaniałą parą. Przyjazd Ignatiusa wbrew pozorom wcale nie był taki feralny – mógłby stać się dla nich błogosławieństwem! Ethan był przywiązany do swojej córki z Mary, Petunii czy jak-jej-tam, a ona do Jo, to oczywiste, ale przecież małżeństwa ze względu na dzieci są zupełnie bezcelowe – ani nie uszczęśliwiają rodziców, ani wbrew pozorom ich pociech. Ethan z pewnością pokochałby Jo i choć nie byłby jej prawdziwym ojcem, na pewno lepiej sprawdziłby się w tej roli niż ten biologiczny. Ona też mogła zaakceptować Petunię! Wtedy wszystko na nowo byłoby idealne – szczęśliwa rodzina, kochający ją mąż i ciepły, rodzinny dom. To wszystko teraz miał na wyciągnięcie ręki! Dlaczego więc wolał zostać ze swoją beznadziejną żoną?
― Kiedy zaszłam z tobą w ciążę – szepnęła cicho – sądziłam, że nareszcie będziemy razem. Mówiłam, że teraz wszystko się zawali i naciskałam na ten cały cyrk, który zaproponował nam twój ojciec, ale... wcale tak nie myślałam... ― Wlepiła wzrok w swoje paznokcie. Ethan schował twarz w dłoniach. –Trzymałeś się związku z Mary tylko ze względu na córkę, a skoro my też spodziewaliśmy się dziecka, to pomyślałam, że znowu szanse moje i twojej żony byłyby... równe.
Westchnął ciężko.
― Zbyt długo się zwodziłem, Lukrecjo. I przepraszam za to. Przywiązałem się do rodziny i... nie chcę ich teraz zostawiać. Nie potrafiłbym. Ale chcę, żebyś doświadczyła tego samego z Ignatiusem i Jo, więc... zajmę się dzieckiem. Zaopiekuję się nim i powiem Mary prawdę. Nie powinno tak być, że tylko w twoim przypadku nasz romans wyjdzie na jaw, i tylko ty poniesiesz jego konsekwencje. Ja... wezmę wszystko na siebie – wydusił. – Jestem ci to winien. Będziesz miała świeży start z Prewettem.
Zabawne, tyle lat minęło, a on wciąż mówi do niego po nazwisku. Podciągnęła nosem i kiwnęła głową. Dobrze, że nie zdążyła się przywiązać do tego dziecka. Co jeśliby byłoby podobne do Ethana? Nigdy nie mogłaby o nim zapomnieć. Tak jak on niemal zapomniał o niej... teraz przynajmniej do końca życia to dziecko mu to uniemożliwi.
Przypomniała sobie poprzednie lata. Dzień, w którym poznała Ethana Evansa, studenta Królewskiej Akademii Muzycznej w Londynie, syna emigranta z Ameryki, który założył najmodniejszy klub muzyczny w Londynie. Pracowała wtedy jako uzdrowicielka w św. Mungu i razem z koleżankami czasem chodziła tam na imprezy, bo mimo iż klub był mugolski, Lissa Prince, siostra jej najlepszej przyjaciółki Eileen, znalazła tam zatrudnienie. W Cubie roiło się od niezwykłej młodzieży, ale wśród nich wyraźnie wyróżniał się Ethan i paczka jego znajomych, sami młodzi artyści – tacy nieprzeciętni, tacy kreatywni, tacy pełni pasji. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. W mugolu. Wtedy nie wyobrażała sobie innego wyjścia, jak związać się z Ethanem na zawsze i porzucić wszelkie sztywne, arystokratyczne konwenanse.
Niestety, jej czystokrwiści rodzice, kiedy tylko dowiedzieli się o jej „zauroczeniu", postanowili wtrącić się do jej życia uczuciowego. Zaaranżowali jej małżeństwo z Ignatiusem Prewettem – bogatym nauczycielem czarnej magii w Durmstrangu. Uciekła z domu, tuż przed ślubem. Cały rok spędziła razem z Ethanem – był to rok pełen szaleństwa i dobrej zabawy. Nie ukrywała przed nim, kim naprawdę jest, przedstawiła mu swoich czarodziejskich przyjaciół. Chociaż znaleźli się i ci, którzy kręcili nosem na ich związek, znaczna większość dała im swoje błogosławieństwo – między innymi jej ukochany brat, Orion... wtedy jeszcze nikt nie wyprał mu mózgu. Sielankę zepsuła mała, siedemnastoletnia smarkula – Mary Oldisch. Zakochała się w Ethanie, skłóciła go z Lukrecją, a potem z nim wpadła (pewnie dobrze to sobie zaplanowała!), a Ethan się z nią ożenił. Lukrecja poszła w odstawkę i pozbawiona dachu nad głową, musiała zgodzić się poślubić Ignatiusa. Smutna, beznadziejna historia, która źle się zaczęła i źle się skończyła. Miała ona jednak bardzo szczęśliwy, choć burzliwy środek, który pozostanie w ich życiach nie tylko ze względu na piękne wspomnienia, ale i na cienie z przeszłości, jakie zapewne będą prześladować ich przez wiele lat. Szczególnie Ethana. Jak on sobie poradzi w zderzeniu z magią? Nie będzie nikogo, kto go obroni, kiedy już zerwie się zupełnie kontakt pomiędzy nim a Lukrecją... Czy mogła zaufać Eileen, która obiecała, że będzie miała na niego oko?
Eileen może w ogóle nie dożyć jakiegokolwiek niebezpieczeństwa, pomyślała melancholijnie. Lada dzień i jej mężulek zatłucze ją na śmierć... Lukrecja musiała go jakoś na to przygotować. Jak dobrze, że zawsze miała ułożony plan awaryjny.
― Posłuchaj – szepnęła, zdejmując sobie coś z szyi. – Obok osiedlili się Princowie, na Spinner' s End gnije jeszcze Eileen z Tobym Snape' em, i kręci się tu bezustannie Marius Black... będziesz miał sąsiadów czarodziejów czy ci się to podoba, czy nie. Może dramatyzuję, ale chcę, żebyś był bezpieczny – wślizgnęła mu w dłoń medalion, zaciskając na niej palce – noś go. Z nim nic ci się nie stanie.
Wyciągnęła różdżkę, wytarła łzy i puuf... zniknęła. Zniknęła raz na zawsze. Zniknęła z jego życia na dobre. Nie zdołał nawet się z nią pożegnać. Fala smutku ścisnęła go za gardło, jednak nie mógł pozwolić sobie na chwilę sentymentu. Usłyszał płacz dziecka z kuchni i odgłos otwieranych drzwi. Mary wróciła. Ścisnął mocno medalion. W myślach już ułożył plan działania. Przykre, że musiał pozbyć się nawet jego – ostatniej pamiątki po swojej największej miłości.
☼☼☼
HOGWART, CZASY OBECNE
— Remus, Śpiąca Królewno! — zagruchał Syriusz, pukając do drzwi dormitorium numer sześć.
Zaczynał czuć się, jakby przeprowadzał jakąś interwencję alkoholika - on, Syriusz, w stosunku do prefekta Remusa! Lunatyk od imprezy z okazji zwycięstwa Gryfonów leżał w łóżku z przeraźliwym kacem, a chociaż nigdy nie należał do zaprawionych w alkoholowych zabawach, to trzeci dzień bycia strutym, w przekonaniu Syriusza, już naprawdę przesada.
Każdy z Huncwotów pomiędzy kolejnymi wtorkowymi zajęciami zaglądał do Lunatyka i sprawdzał, jak ten się czuł, zwykle jednak nie otrzymywali więcej niż zblazowane kiwnięcie głową czy machnięcie ręką. Tak naprawdę nie mogli odróżnić, czy Remus naprawdę cierpi na tak silny ból głowy, czy też przedawkował Eliksir Słodkiego Snu, jednak zważywszy na kary, jakie groziły Gryfonom za eksperymenty alkoholowe, woleli nie zgłaszać problemu McGonagall.
Syriusz zaklął, gdy przyjaciel nie otwierał mu drzwi mimo upływu minut i sięgnął po różdżkę.
— Alohomora.
W sypialni Huncwotów, jak zwykle, panował przeraźliwy bałagan. Black z obrzydzeniem zerknął na łóżko Lupina, odgrodzone od świata spuszczonym baldachimem, wokoł którego porozrzucane były książki, brudne ubrania, na wpół opróżnione eliksiry przeciwbólowe, a stary kociołek służył za naczynie na wymiociny. Gdyby nie żałosne pomruki dochodzące zza kotar, pomyślałby, że dormitorium zostało opuszczone w popłochu z powodu inwazji chochlików kornwalijskich.
— Remus, masz kaca już trzeci dzień! — rzekł marudnie, zatrzaskując za sobą drzwi. — To dłużej niż Regulus, kiedy pierwszy raz wypił Ognistą na zjeździe rodzinnym! Ogarnij się!
W odpowiedzi otrzymał tylko głośne jęknięcie.
Na wszystko, co magiczne, pomyślał ze złością. Ktoś musi nim wstrząsnąć. Leżenie tutaj i zwijanie się z bólu nie sprawi, że znikną wszystkie jego problemy.
— Słuchaj, McGonagall zorientowała się dzisiaj, że wagarujesz i pewnie wyśle tu Prefekta Naczelnego, dlatego musimy ogarnąć cały ten syf. Rogaś zostawił nas samych, bo jest zajęty popisywaniem się przed Evans.
Nie czekając już na odpowiedź, brutalnie naruszył prywatność Lupina, chwytając za zasłony baldachimu.
Co, na Merlina…
Syriusz dawno nie widział tylu pustych butelek po Ognistej Whiskey, a właściwie: nie widział takiej ilości alkoholu, odkąd uciekł z Grimmauld Place i przestał jadać posiłki w kuchni Blacków. Z wyraźnym niepokojem sięgnął po jedną z butelek i powąchał resztki cieczy, które zaległy na dnie. Coś mu nie pasowało… Albo w ostatnim czasie poszkodowany przez życie Remus zaczął pić co najmniej tyle, co Walburga Black, albo w całej tej historii kryło się coś złowrogiego.
Nachylił się nad Remusem i delikatnie wyprostował rękę, która w niewygodnej pozycji utkwiła pod skulonym ciałem przyjaciela. Z pewnym oporem ułożył ją na łóżku — i od razu przeżył kolejne zaskoczenie. Na przedramieniu Remusa narysowany został znak. Syriusz spróbował rozetrzeć go palcami, jednak ani nie rozmazał go, ani nie zauważył na swoich opuszkach resztki pigmentu.
Co to za cholerstwo? To wygląda… jak jakiś run, pomyślał niepewnie. Nigdy w życiu nie był na zajęciach ze starożytnych runów, więc nie znał nawet podstaw ich zapisu, jednak zdawało mu się, że znak ma jakieś znaczenie, które być może przyniosłoby jakieś odpowiedzi, co do stanu Lunatyka.
— Na pewno nie jest to logo AC/DC — powiedział do siebie, oglądając znak z każdej strony. Zmarszczył brwi. Czy ktokolwiek z ich klasy pobierał lekcje starożytnych runów? Chyba wszyscy zapisali się na numerologię… Na pewno ani on, ani Remus, ani Peter, ani James nie znali się na tych znakach, a już na pewno nie posiadali podręcznika z przekładem znaków. Może ktoś z siódmej klasy? Ale czy Remus życzyłby sobie tutaj Jaydena Rasaka albo Chrisa Wooda?
Hestia!, przypomniał sobie nagle. Hestia brała starożytne runy, bo zaczęła kurs w Beaux. Czy ona cokolwiek umie, w to wątpię, ale na pewno ma podręcznik.
Zaangażowanie Hestii stanowiło chyba jedyne rozwiązanie. Syriusz wiedział, że jeżeli poprosi ją o dyskrecję, to go nie zawiedzie, a zresztą wciąż miała niewielu znajomych w Hogwarcie, z którymi mogłaby plotkować. Spróbował jeszcze raz porozmawiać z przyjacielem, lecz Remus, choć przytomny, był całkowicie niekomunikatywny. Syriusz zadumał się. Nie bez powodu Hogsmeade patrolowali Aurorzy... Mimo tego, że sam Albus Dumbledore sprawował pieczę nad zamkiem, wielu Śmierciożerców próbowało zagrozić Hogwartczykom. Czy możliwe, że Remus oberwał jakąś klątwą?
— Zaraz wrócę — powiedział. — Przyjdę z Hestią. Nie ruszaj się, okej?
I chociaż po Remusa na wieżę Gryffindoru musiałby przylecieć nadgorliwy hipogryf, żeby ten ruszył się z dormitorium, Syriusz dla pewności postanowił zamknąć drzwi Colloportusem. W biegu zgarnął swoją miotłę, którą zamierzał wlecieć na drugą stronę Wieży Gryffindoru i zapukać do okna dormitorium swoich koleżanek z klasy. Wydostanie się na korytarz siódmego piętra, a następnie dziedziniec, było o tej godzinie dosyć proste, bo większość uczniów nie miała już zajęć. Syriusz bez wahania wskoczył na swojego ukochanego Zmiatacza i poderwał się w powietrze. Nie był to pierwszy raz, kiedy w ten sposób obchodził blokadę schodów do dormitoriów dziewcząt — gdy na piątym roku chodził z Larą Richardson, zakradał się w ten sposób do niej regularnie.
Zbliżając się do okna, poczuł irytujące uczucie w brzuchu. Liczył na to, że w dormitorium nie zastanie Meadowes, bo nie odzywał się do niej od czasu ich kłótni na imprezie. Wolałby też uniknąć pytań McKinnon na temat Remusa, ale zdawał sobie sprawę, że aż tyle szczęścia na pewno mu nie dopisze. Niecierpliwie zastukał w okno. Po dłuższej chwili ktoś z drugiej strony pociągnął za klamkę, otwierając okno na oścież. Syriusz nachylił się na swojej miotle i wleciał do środka.
Ledwo wylądował, już skonsternowała go dziwna cisza panująca w sypialni, raczej mało typowa dla sytuacji, kiedy ktoś właśnie wlatuje przez okno. Rozejrzał się. Dormitorium było puste. Kto go zatem wpuścił…?
— Ty… przyleciałeś tu.
Syriusz obrócił się na pięcie. W kącie dormitorium stała chuda jasnowłosa dziewczyna, w tej chwili rozemocjonowana tak, jakby miała zaraz zemdleć, niczym bohaterka z dziewiętnastowiecznego romansu. Emmelina miała na sobie kremowe dzwony i białą bluzkę z dużym dekoltem. Jej delikatne, dziewczęce rysy twarzy w zderzeniu z przesadnym uśmiechem sprawiały, że wyglądała jak Olivia Newton-Jones na okładce nowego singla, którą dodatkowo ktoś uderzył zaklęciem rozweselającym.
— Cześć — rzekł, nieco speszony. — Eee… jesteś tu sama?
Emma, różowa jak piwonia, pokiwała głową. Przez chwilę się jąkała, zanim udało jej się ułozyć składne zdanie:
— T…ta, eee… Lily i Marley poszły na Ognisko Tłuczka. A dziewczyny… hmm, były głodne i… tak, i poszły szybciej na kolację.
Syriusz westchnął ciężko. Nienawidził szóstej klasy za to, że kończył zajęcia na tyle późno, że zaczynała się już kolacja.
Czuł się dosyć skrępowany, chociaż nie zdarzało mu się to często. Najpierw chciał zapytać, dlaczego Emma nie dotrzymała towarzystwa koleżankom na kolacji, ale ugryzł się w język, przypominając sobie o jej zaburzeniach odżywiania. Pomimo tego, że większość rodziny Black cierpiała na większe lub mniejsze zaburzenia, to jednak Syriusz nigdy nie nauczył się obchodzenia z takimi osobami. Kuzynka Andromeda, którą zwykł nazywać Andreą, co wakacje po powrocie z Hogwartu do domu rodzinnego głodziła się na tle stresowym. Wujostwo, a także i rodzice Syriusza, doskonale wiedzieli, co się z nią dzieje (i zapewne domyślali się również przyczyny), jednak w ogóle nie reagowali, to samo nakazując własnym dzieciom.
Jak zawsze wszyscy czystokrwiści zachowują się jak kretyni, pomyślał. Chciałby uwolnić się od tych wszystkich głupot, jakie wpoili mu w dzieciństwie, i wszystkich tych toksycznych zachowań, ale niestety nie było to takie łatwe.
Jeśli Syriusz Black musiałby wskazać czego nienawidzi najbardziej na świecie, to byłyby to dramaty wściekłych bab. No, może jeszcze muzyka disco. Czuł współczucie w stosunku do Emmeliny, w głębi serca chciał okazać jej jakoś wsparcie, jednak hamowały go nie tylko błędy wychowawcze, ale również niechęć na samą myśl o kolejnych głupich dramatach jego koleżanek. Zresztą, Clemence Grant ostrzegała go wyraźnie, że Emmelina snuje intrygi za jego plecami. Irytowało go to, ale swoją zemstę mógł odroczyć w czasie. Nie trzeba było też być laureatem Orderu Merlina Pierwszej Klasy, żeby zauważyć oznaki dziewczęcego zauroczenia, jakie Emma skierowała w stronę Syriusza. Od początku roku zachowywała się dziwnie…
Ona i Dorcas mogą grać w jakieś gierki między sobą, pomyślał. Naprawdę nie chcę być tego częścią. Ale z drugiej strony, jeżeli będę tu stał i czekał na powrót Dorcas i Hestii, prawdopodobnie na moich oczach rozegra się kolejny odcinek płaczliwej telenoweli.
— Słuchaj, mam problem. Chodzi o… Remusa.
Emma zadarła jedną ze swoich idealnie wyregulowanych brwi.
— Ktoś musiał go uderzyć naprawdę silnym usypiaczem albo dać mu mocarny eliksir.
Jeśli Syriusz myślał, że dzięki nieobecności Dorcas uda mu się uniknąć paniki i dziewczęcego trajkotania, to zdradzenie Emmelinie sekretu było nie najlepszym posunięciem. Blondynka przysiadła na skraju łóżka, oddychając szybko i głośno, a jej wielkie oczy wirowały po całym pokoju.
— Och, Merlinie! — lamentowała. — Widziałam, że nie chodzi na lekcje… powinnam była do niego pójść… na Godryka, to pewnie ci Ślizgoni… atakują wszystkich, myślą, że to śmieszne… gdzie był Dumbledo…
— Emmelina! — syknął ze zniecierpliwieniem. — Jeśli chcesz pomóc, to przymknij się i zacznij mnie słuchać.
Emma przełknęła głośno ślinę. Jej wielkie oczy błyszczały jak u zruganego dziecka.
— Posłuchaj. Jakiś psychol bawi się z nami w głupią szaradę i zostawia runiczne wiadomości… poszedłbym z tym do McGonagall, ale… eech, Remus ostatnio ma trochę gorszy okres, kumasz? Ma całą kolekcję butelek w naszym dormitorium i jeśli Pomfrey zrobi mu testy, to będzie z tego niezła afera. Pamięitasz, co zrobili z Cynthią Podmore, kiedy popijała w ostatniej klasie.
Blondynka pokiwała głową, wyglądając na strapioną jeszcze bardziej. Przejechała otwartą dłonią po twarzy.
— Możemy wziąć słownik Hestii i… może jakiś dobry Eliksir Demaskujący?
Syriusz uśmiechnął się bezczelnie.
— Chcesz okraść starego Ślimaka?
— Nie — wstała, ociągając się i podeszła do kufra przy jednym z łóżek. — Dzisiaj warzyliście Eliksir Demaskujący na eliksirach, prawda? Lily zawsze przelewa swoje prace do fiolek i trzyma w takim pokrowcu…
Syriusz przysięgał, że to było najbardziej straszliwe hobby, o jakim kiedykolwiek słyszał, ale postanowił wstrzymać się od komentarza. Emma zdołała powstrzymać hiperwentylację (a może duch Gryffindora nareszcie postanowił ją natchnąć?), opanować drżenie rąk i z niemalże huncwockim sprytem wykraść z kufrów koleżanek potrzebne przedmioty. Postanowili spotkać się w dormitorium chłopców za kilka minut, żeby Syriusz zdążył spokojnie tam dolecieć.
Chwilę później obydwoje nachylali się nad Remusem ze słownikiem, bezskutecznie próbując przetłumaczyć obcy symbol. Syriusz czuł się niczym ten jeden stuknięty łowca teorii spiskowych, doszukujący się ukrytego znaczenia w kotach kurzu na tysiącletnim grobowcu, z którego przez całe wakacje w Egipcie naśmiewali się z Jamesem.
— Nic nie rozumiem — marudziła Emmelina.
Pozostawiła ona Syriuszowi żmudne tłumaczenie symboli, sama próbując za pomocą kradzionego eliksiru Lily zidentyfikować zawartość butelek. Eliksir Demaskujący wrzał, a nad nim unosiły się kłęby dymu w kształcie śpiącego czarodzieja. Co to mogło oznaczać?
— To jak sumy z wróżbiarstwa — odpowiedział i ze zniecierpliwieniem szczypnął Remusa w nos.
Emmelina roześmiała się.
— Ten śpiący czarodziej może oznaczać Eliksir Słodkiego Snu… nie uważasz?
Młody Black wzruszył ramionami.
— Wiesz co, moja matka zażyła kiedyś za dużo swojego leku na głowę i też spała przez bity tydzień. Tego nie możemy chyba wykluczyć?
Emma nie wiedziała, jak zareagować na podobne wyznanie. Spróbowała przybrać współczujący wyraz twarzy, ale przypominało to raczej marszczenie nosa, niczym poruszony królik.
— Twoja mama choruje?
— Och, tak. Ma Ból Życia Rodu Black, niestety nieuleczalna, dziedziczna choroba.
Było to dosyć złośliwe określenie alkoholizmu i uzależniania od eliksirów uspokajających Walburgi Black, jednak wcale nie mijało się z prawdą. Nie kłamał też, jeśli chodziło o rodzinne upodobanie do trunków i innych środków poprawiających humor: regularnie pili i odurzali się matka, ojciec, dziadek Polluks, wuj Cygnus, kuzynka Bella… czasem trudno było ich winić, że dostawali takiego bzika.
Matka jednak darzy używki szczególnymi względami, pomyślał.
— A może ty poszłabyś po Hestię… — rzucił, ratując Emmę przed narastającą niezręcznością. — Kto wie, może jej wiedza z zakresu starożytnych runów nas zawstydzi. No a ja… tak jakby, trochę śmiałem się z niej dzisiaj na śniadaniu. Chyba mamy ciche dni.
— Poszło o jej horoskopy? — domyśliła się Emma. — Jest nieco przewrażliwiona na ich punkcie.
No i pewnie też za żarty o tym, że w trwałej wygląda jak ciotka Muriel Macmillan…
— Tak, dokładnie — westchnął teatralnie. — Jeśli Hestia nie pomoże, sprowadzimy tu o wiele większą furiatkę…
☼☼☼
Lily popijała grzane piwo na trybunach obok Marley i Sally McDonwer. Rozgrywki trwały w najlepsze i chociaż z trudem to przyznawała, widowisko trzymało ją w prawdziwym napięciu. Oczywiście Lily nie osiągnęła takiego poziomu żenady, aby piszczeć i praktycznie mdleć na widok wysportowanych zawodników (jak Sally), ale uczciwie mówiąc, w środku czuła więcej ekscytacji niż okazywała na zewnątrz.
Poprzeczka postawiona została naprawdę wysoko, a zawodnicy robili wszystko, żeby jak najbardziej się popisać. Czwórka sprzymierzonych Gryfonów z Puchonami zdominowała przeciwną im czwórkę Krukonów i Ślizgonów, mimo że grali dużo mniej agresywnie. Lily i Marley trochę trudziły się, żeby nadążyć za grą bez komentatora i lornetek, jednak Sally (jak się okazało, wielka fanka quidditcha, a zwłaszcza męskich zawodników) pospieszyła im z pomocą:
— Hayes i Rosier są świetnymi zawodnikami, ale nigdy nie wygrają z naszymi. Skye, James i Kingsley grają razem od dzieciństwa, a Frank z Jamesem już kilka lat. Widzicie, ta druga czwórka kompletnie nie może się wyczuć.
Marley potaknęła na znak zgody. Kiedy całość uwagi poświęcała bicepsom Jamesa i Kingsleya i w rezultacie nie wiedziała nawet, kto wybija tłuczka; zdecydowanie łatwiej ulegała perswazjom. Lily, może niekoniecznie bardziej zorientowana w grze, ale jednak z zachowaną przytomnością umysłu, zastanowiła się nad słowami Sally przez chwilę.
— Od dzieciństwa…
Spojrzała na starszą koleżankę znacząco. Dziewczyna potaknęła ochoczo, a jej oczy zabłysły czystą radością, jak zawsze, gdy mogła trochę poplotkować.
— Tak, ojcowie Kingsleya, Jamesa i Skye grali w tym samym czasie w Lidze Quidditcha, a potem jak odeszli z drużyn, to dalej chyba grali razem dla zabawy i zapisali swoje dzieci do dziecięcych drużyn. Mój brat też grał z nimi.
Lily spojrzała teraz na Luke’a McDonwera i dosłownie wtedy - tak jakby jej wzrok go przeklął - oberwał tłuczkiem od Skye DeVitt i z wrzaskiem spadł z miotły. Jego koledzy ryknęli śmiechem, natomiast Sally w ogóle się nie przejęła. Chwilę później tłuczek (tym razem od Jamesa) trafił Louisa Hayesa, co zakończyło grę.
Sally McDonwer zerwała się na równe nogi.
— Chodźcie! — ponagliła Marlenę i Lily, sama już zeskakując po schodkach trybun.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia pomieszane z nieśmiałością i lekką ekscytacją, ale ruszyły za Sally, nie chcąc zostawać same na widowni. Sally zwęziła oczy w drobne szparki, chcąc chyba wybrać dla siebie największego przystojniaka i przewiercić go wzrokiem na wylot. Ostatecznie zdecydowała się na narzucanie Kingsleyowi, wyciągając go za rękę na drugą stronę boiska. Poobijany Luke McDonwer ruszył w stronę Marley i Lily, idiotycznie czochrając sobie włosy (czyżby przyjął ten zwyczaj od swojego idola?). Kilkanaście stóp dalej Skye, James i Frank Longbottom uderzali się nawzajem miotłami w brzuch.
— I jak tam, podobało się, dziewczyny? — puścił do nich oczko. — Widziałyście ten mój unik, kiedy wybijał Rosier? Niesamowite, mówią, że jest najdokładniejszym zawodnikiem od lat… już tylu z nas kontuzjował… ale wiecie… co nieco potrafię, choć piłka zbliżała się pod doskonałym kątem, to przewidziałem, że…
Lily niegrzecznie przewróciła oczami i szarpnęła Marley za ramię. McKinnon postanowiła jednak z grzeczności potakiwać koledze z Ravenclawu, mimo że kąty i siła uderzanego tłuczka interesowały ją niewiele bardziej niż w przypadku Lil.
— …no a ten ostatni tłuczek od Skye… rozumiecie same, nie spodziewałem się… nigdy wcześniej nie graliśmy w układzie, w którym Skye wybijała…ta gra zwykle faworyzuje pałkarzy… och!
Spojrzenie dziewcząt przeniosło się z Luke’a w stronę osoby, która wprawiała go w podobne zakłopotanie. Kapitan Krukonów, Louis Hayes, przystanął dwie stopy za Lily i przysłuchiwał się rewelacjom wygłaszanym przez swojego podopiecznego.
— Luke, lepiej przygotuj się na próby szybkości.
— Och, Louis, są dopiero po ślepym wyścigu…
— No tak, ale wyścigi mają do siebie to, że szybko mijają…
Luke nie kłócił się dłużej, chociaż wyglądał na dotkniętego tym sabotażem świetnego podrywu. Louis zbliżył się do dziewczyn, posyłając im jeden ze swoich najlepszych uśmiechów. Lily poczuła uderzenie gorąca. Doskonale wiedziała, jak przystojny był kapitan Krukonów, ale nigdy wcześniej nie miała z nim tak bliskiej styczności, a z bliska urok Louisa Hayesa po prostu oślepiał.
— Lily — rzekł do niej modulowanym głosem. Marley aż zadrżała. — Korzystając z okazji, chciałem zapytać, czy zostałabyś moją Przewodnią.
W tamtym momencie Lily była tak przejęta i zaskoczona, że ledwo mogła wydusić ,,cześć”, a co dopiero analizować, czym, na wszystko co magiczne, jest Przewodnia.
— Czym? — ocaliła ją Marlena. Louis uśmiechnął się tajemniczo.
— Nie bez powodu najważniejsza konkurencja nazywa się ślepym wyścigiem. Tradycja nakazuje, że to kobieta prowadzi. A ja niestety jestem samotny i w mojej drużynie nie ma ani jednej dziewczyny. Zostałem nominowany do tego konkursu, a bez Przewodniej, która będzie instruować mnie, jak mam lecieć, niestety nie zostanę zakwalifikowany.
Marlena rozdziawiła usta, uderzona niebezpieczeństwem tej propozycji. Reakcja Lily zdawała się być o kilkanaście sekund opóźniona.
— Och, Louis…. Ja nie znam się kompletnie na tym…
— Na pewno dasz sobie radę — rzekł nonszalancko. — Będziesz musiała mówić mi tylko, gdzie jest znicz i czy nie lecą na nas tłuczki. Tłuczki będą starały się strącić mnie, a nie ciebie. Jeszcze nigdy żadnej prowadzącej nic się nie stało.
Uśmiechnął się jeszcze raz.
— To jak?
Lily spojrzała niepewnie w stronę Marleny, która kręciła teraz głową z przerażeniem w oczach. Złapała przyjaciółkę mocniej za rękę. Rozległ się gwizdek. Zanim Lily zdążyła odpowiedzieć cokolwiek (do diabła, gdzie się podziała jej asertywność?! Hayes zaskoczył ją całkowicie…), Louis złapał ją za druga rękę i pociągnął zdecydowanie. Lily, nie do końca świadoma swoich poczynań, wysunęła dłoń z uścisku Marleny i dała się poprowadzić na środek boiska, obok Jamesa, Skye DeVitt i jakiś innych graczy.
Potter zamrugał bez zrozumienia, kiedy dostrzegł Lily i Louisa idących za rękę, ale szybko się zreflektował.
— Chcesz mi życzyć powodzenia, Evans? - uśmiechnął się bezczelnie. — Jesteś słodka.
Lily poczuła nagle jak złośliwa strona jej natury przemawia przez jej usta:
— Właściwie to nie.
Kątem oka zauważyła, że pozostali gracze quidditcha zgromadzili się obok nich, najwyraźniej zwąchując jakąś dobrą aferkę. Kingsley Shacklebolt (i biegająca za nim Sally McDonwer) położył głowę na ramieniu Skye, chcąc przyjrzeć się rozwojowi wypadków z pierwszego rzędu.
— Lily jest moją Przewodnią, Skye — oświadczył, niczym aktor na samym środku sceny, Louis Hayes. Twarz Jamesa straciła wszystkie kolory. Skye wybałuszyła oczy, ale nie skomentowała tego zwrotu akcji i zapisała jej nazwisko na pergaminie. W tle rozległ się drugi gwizdek.
Z drugiej strony zbliżyli się młodszy brat Syriusza z Reginą Bulstrode. Sally pisnęła z uciechą, podbiegła do Reginy i szepnęła jej na ucho, jak Louis postanowił wyeliminować Jamesa Pottera z turnieju. Regulus, stroniący od dramatów, sam dopisał siebie i Reginę do listy Skye. Ostatnią startującą parą został Kingsley z Milą Riverą, dziarską dziewczyną, która także grała w reprezentacji Hufflepuffu. Lily dostrzegła na papierze, że James zaangażował Skye DeVitt. Poczuła nagły przypływ satysfakcji.
— Co. Ty. Wyrabiasz. Lily! — syknął Potter, jego wyraz twarzy zdradzał szaleństwo pomieszane z furią. — On to robi specjalnie, żeby…
Łypnął spode łba na Hayesa, który wzruszył niewinnie ramionami.
— Lily — szepnęła spokojnie Skye. — Naprawdę, dobrze się zastanów. Pozostałe trzy Przewodnie grają w drużynach, mamy wyrobiony refleks i znamy reguły gry, naprawdę bardzo się na…
— Och, nie marudź, Skye — prychnęła Sally, która za nic w świecie nie zamierzała opuścić podobnego pokazu. — Krukoni nie mają dziewczyn w drużynie.
— Skye pewnie zazdrości, że startujesz z Louisem — dodała rozbawiona Mila Rivera.
James posłał w jej stronę mordercze spojrzenie. Kingsley zachichotał i poklepał Pottera pocieszająco.
— Sam się o to prosiłeś, stary. Nieładnie tak startować z byłą dziewczyną… Dobrze go załatwiłaś, Lily…
Śmiał się dalej, wyraźnie zachwycony wysokiem Evans. Do towarzystwa dołączył Frank razem ze zmartwioną Leną, żądając szybko jakiś wyjaśnień.
— Trzeci gwizdek! — krzyknęła Regina Bulstrode, przerywając interwencję Franka. — Już za późno. Idziemy się ustawić.
— Znasz magię umów, James — szepnęła przerażająco Skye, wskazując na pergamin z wypisanymi nazwiskami, który Potter najchętniej by w tamtym momencie rozszarpał.
— Lily…
— Bez ryzyka nie ma zabawy, James — powiedziała złośliwie, chociaż po trzecim gwizdku straciła początkową pewność siebie.
Ach, jak przyjemnie było oglądać, jak zawsze wyszczekany James Potter traci nad sobą panowanie…
— James, już za późno - powtórzyła jeszcze raz Puchonka, trącając wściekłego Jamesa. - Może namówię Hayesa, żebym to ja go poprowadziła, a wtedy ty polecisz z Li…
— Ona nie będzie w tym startować, Skye.
— Nie będziesz mi mówić, co mam robić!
— Lily, do jasnej cholery, Rosier będzie wybijał… przecież to fanatyk…
Gwizdek został powtórzony, a Louis westchnął z rozdrażnieniem.
— Przedłużamy — pożalił się. — Ja muszę jeszcze ustalić z Lily sygnały, więc odejdźcie już, proszę, na swoje stanowiska.
James wyglądał jakby ktoś go spoliczkował, jednak Frank, Skye i Marley wspólnymi siłami zaciągnęli go do jednego z rogów boiska, przyozdobionym flagą Gryffindoru. Lily wraz z ciągle trzymającym ją za rękę Louisem ruszyli do przeciwnego rogu Ravenclawu.
Puchonka o imieniu Alyssa, która wcześniej gwizdała, stanęła na środku boiska. Nieśpiesznie wyciągnęła różdżkę z kieszeni spodni i rzuciła zaklęcie Sonorus.
— Black, jesteś gotowy? — rozległ się jej delikatny głos, wielokrotnie donośniej niż zwykle.
Para Ślizgonów, która jako pierwsza przygotowała się do startu, wystrzeliła z różdżki strumień iskier.
— Kingsley, jesteś gotowy?
Kingsley machnął różdżką, a chustka z emblematem Hufflepuffu zawisła w powietrzu i sama obwiązała się wokół jego ciemnych oczu. Millicenta Rivera usadowiła się za nim na jego miotle i wyciągnęła kciuki w górę.
— Hayes?
Louis ponaglił Lily, wręczając jej niebieską przepaskę. Nagłe przerażenie uderzyło dziewczynę. Słodki Merlinie, pomyślała. W co ja się wpakowałam. Nigdy nie przepadała za quidditchem, nie lubiła latać na miotle, nienawidziła tego ucisku w brzuchu, wiatru szarpiącego włosy, mdlących z wysiłku rąk. Jednak niewinna przejażdżka wydawała jej się błahostką w porównaniu z cholernym wyścigiem, nielegalnym wyścigiem nabuzowanych hormonami chłopaków, którzy ryzykują życie, latając na oślep.
Gramy do ostatniego, przypomniała sobie. Do ostatniego, który spadnie z miotły.
— Spokojnie — szepnął Louis. — Pamiętaj, przywiąż się do mnie Brachiabindo. Odbijaj tłuczki zaklęciami, oni nawet się nie zorientują. Najważniejszy jest znicz.
Lily czuła coraz silniejsze mdłości. Wiedziała jednak, że nie ma już odwrotu. To dzień Sądu, kara za wszystko, a przede wszystkim za zadawaniem się z Jamesem Potterem. Zawiązała przepaskę na oczach Louisa i, zgodnie z jego poleceniem, usiadła za nim na miotle, związujac ich zaklęciem Brachiabindo. Wyobrażała sobie minę Dorcas, kiedy już opowie jej, że przylegała do ciała Louisa Hayesa związana niewidzialnymi linami… O ile, rzecz jasna, przeżyje. Wciągnęła głośno powietrze i wystrzeliła kilka iskierek ze swojej różdżki. Chciało jej się płakać.
— Potter?
Lily zerknęła w róg Gryffindoru. Ani James, ani Skye, nie spieszyli się do wystartowania. Frank szeptał mu coś na uspokojenie, Skye z rezygnacją wymachiwała czerwoną przepaską, natomiast sam zawodnik wypalał bardzo niesportowego papierosa.
— James — upomniała go Alyssa. — Czy ty chcesz zrezygnować?
Błagam cię, pomyślała rozpaczliwie Lily. Wycofaj się i zakończ to. Zagroź, że sprowadzisz McGonagall.
Niestety, James nie spełnił jej niewypowiedzianych życzeń. Z irytacją wyrwał Skye przepaskę, usiadł na miotle i przepasał sobie oczy. Skye kiwnęła ręką na znak, że są gotowi. Alyssa zagwizdała po raz ostatni, przeraźliwie głośno. Ruszyli.
Louis wybił się nogami do góry, miotła poderwała się gwałtownie, tak, że głowa Lily niemalże uderzyła o ziemię. Nie spodziewała się takiej szybkości. Hayes mimo prowadzenia miotły na oślep, dalej robił to z lekkością i pewnością. Wyciągał przed siebie rękę, szukając przeszkód, a drugą zarzucał miotłą, wznosząc ich coraz wyżej i wyżej. Minęli rozchichotaną Reginę i Regulusa, trochę niżej leciał Kingsley z Milą. Jamesa nie było widać.
— Louis, uważaj!
Chłopakowi tyle wystarczyło, pochylił się i zapikował w dół, wymijając tłuczek. Lily krzyknęła, ale szum przecinanego z zawrotną prędkością powietrza zagłuszył ją. Zmierzali w kierunku ziemi tak przeraźliwie, jakby spadali prosto w objęcia śmierci. Evans chciała ostrzec Hayesa, że nurkuje zbyt gwałtownie i że musi wyprostować miotłę, ale Louis zdawał się nie potrzebować takich wskazówek - gwałtownie poderwał się centymetry nad ziemią. Sally McDonwer ryknęła z najwyższych trybun.
Lecieli teraz równolegle do siedzisk na trybunach, Louis zataczał okręgi coraz bliżej i bliżej widowni, która krzyczała z radości. Lily przymknęła oczy. Czy ci wszyscy ludzie mieli rację, kiedy ekscytowali się quidditchem i szybką jazdą, gdy krew zdawała się palić im żyły, a adrenalina zagłuszać wszystkie myśli? To było cudowne uczucie, mknąć tak w przestworzach nocą, nic nie widzieć, niczym się nie przejmować, czuć tylko chłodny wietrzyk na twarzy i zapach podniecenia w powietrzu.
Krzyk jakiejś dziewczyny w trybun wyrwał ją z zawieszenia. Evan Rosier znowu zbliżał się do nich, niemalże siedząc na ogonie miotły Louisa i szykując się do wymierzenia tłuczka…
— Na lewo!
Louis zareagował błyskawicznie, tłuczek jednak zawrócił i otarł się o tył miotły.
— LECI NA NAS! — krzyknął dziewczęcy głos około pięciu stóp nad głową Lily. Podniosła głowę do góry i po raz pierwszy od początku wyścigu ujrzała Skye i Jamesa.
Potter wykonał sprytny unik, zmieniając tor lotu tłuczka z powrotem w stronę wybijającego Rosiera.
— Spadamy stąd — powiedziała, a Louis natychmiast nachylił się i poderwał miotłę do góry.
Niewidzialne liny ponownie wbiły się mocno w brzuch Lily, ale mimo to złapała intuicyjnie Hayesa w pasie. Sunęli do góry niemalże pionowo. Dziewczyna wychylała głowę na ile pozwolała jej koordynacja ruchowa i odwaga, nie udało jej się dostrzeć tłuczka, ale za to odkryła, że James i Skye w dalszym ciągu lecą w bliskiej od nich odległości.
— Uwziął się za na nas! — pisnęła ponownie Skye o wiele szybciej niż Lily zdołałaby dostrzec pędzący tłuczek.
Louis zareagował nieco wolniej niż James, tak, że tłuczek zdołał otrzeć się o kolano Evans. Usłyszała wrzaski z trybun i rozdzierający ból. Po złapaniu oddechu uświadomiła sobie, że pierwsze w życiu spotkanie z tłuczkiem bardziej ją przestraszyło niż zabolało.
— Co się dzieje, Skye?! — zabrzmiał reprezentant Gryffindoru, który najwyraźniej rozpoznał głos Lily. — Kogo uderzył tłuczek?!
— Spokojnie… nic się nie stało…
— Co się…
— Louis, na dół!
Evan Rosier, najwyraźniej zdeterminowany, żeby skontuzjować Lily i Louisa, ponownie wybił tłuczka w ich stronę. Tym razem jednak idealnie wymierzył siłę i kąt, tak że niemożliwe było ostrzeżenie Hayesa na czas. Kątem oka zauważyła jak Skye przykłada otwartą dłoń do ust, potem nagle jakaś sylwestka zasłoniła jej widok tłuczka i…
— CO JEST GRANE?! — Evan Rosier obruszył się i ponownie odbił tłuczek w stronę Jamesa, który podleciał przed Lily i Louisa i odrzucał kulę przetransmutowaną pałką. Lily i Skye znajdywały się teraz obok siebie na odległość wyciągniętego ramienia.
— Co jest? — powtórzył za Rosierem zdezorientowany Louis. — Czy ktoś oberwał?
— Wydaje mi się, że James zaczarował przepaskę — wyznała niemrawo Skye, robiąc unik, kiedy jej towarzysz zamachnął się mocno do tyłu pałką. — Na wszystko, co magiczne, KOŃCZMY TĘ GRĘ!
Rywalizacja zrobiła się coraz bardziej zażarta, a wybijany co parę chwil tłuczek nabierał coraz większego rozpędu. Wszyscy zaangażowani, to jest miotła z Jamesem i Skye oraz z Louisem i Lily, a do tego wybijający Rosier, obniżali się coraz niżej, w stronę ziemi. Tłuczek nieoczekiwanie zmienił tor lotu i wystraszył Sally McDonwer na trybunach.
— Zatrzymajcie to! — krzyknęła Mila Rivera, która razem z Kingsleyem nadleciała zza jednej z pętli do gry w quidditcha. — Zaraz ktoś z widowni oberwie!
Tym razem Rosier, jakby zirytowany dość rozsądnym upomnieniem koleżanki z Hufflepuffu, wymierzył tłuczka w stronę pętli. Kingsley zanurkował, jednak nie zdążył uciec przed kulą, która zgromadziła tak wiele energii z częstych odbić Jamesa i Evana. Tłuczek połamał miotłę Shacklebolta, sunął dalej w stronę pętli, odbił się do niej, i wrócił do wybijającego Rosiera, łamiąc także i jego miotłę.
Skye i Lily krzyczały, co skłoniło Louisa do pozbycia się przepaski. Nie miał jednak czasu na zastanawianie się, co się stało Kingsleyowi i Evanowi, kiedy rozpędzony tłuczek odbijał się ponownie i tym razem szybował w jego stronę. Evans zamknęła oczy, modląc się, żeby kula nie uderzyła nią (tylko, przykładowo, w Skye DeVitt).
— Arresto Momentum!
Tłuczek zatrzymał się milimetry przed nosem Louisa, a następnie powoli spadł na dół. Lily zerknęła w bok. Regulus Black, ze złotym zniczem ściskanym w jednej dłoni, drugą celował różdżką w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się rozpędzona kula. Błysnął łobuzerskim uśmiechem, szokująco przypominając w tamtej chwili Syriusza.
— Co wygrałem?
☼☼☼
Simple Minds - Don’t you (forget about me)
— Remus! Remus Lupin, masz natychmiast się ogarnąć!
Syriusz przerzucił kolejną stronę Przeglądu Sportowego, prenumerowanego przez Rogacza, wyglądając ukradkiem w stronę drzwi. Sprowadzenie Hestii przed kilkoma minutami niewiele wniosło do tajnego śledztwa (dziewczyna powiedziała, że ledwo rozumie przekłady francuskie, więc nawet nie będzie próbować tłumaczyć na angielski), jednak obiecała, że sprowadzi kogoś bardziej kompetentnego. Syriusz zapewne odesłałby ją do diabła, gdyby nie to, że Remus (chyba w reakcji na francuskie przekleństwa, jakie wymieniło między sobą kuzynostwo) otrząsnął się niejako z maligny i przeszedł do kolejnego stadium bycia żałosnym: wymiotował niczym stary Rosier na zjeździe rodzinnym i warczał na Emmelinę. Młody Black postanowił nie wtrącać się i radośnie spijać dramatyczną śmietankę, ukrywając swoją minę za gazetami Jamesa.
— Remus, masz mi powiedzieć, co się dzieje — zagrzmiała Emma z taką grozą, jakiej nie powstydziłaby się profesor McGonagall. — Wiem, że nie masz się najlepiej od sytuacji z Marley…
Lupin jęknął głośno, wypluwając do kociołka kolejną partię wymiocin o dziwacznej konsystencji.
— Ale coś takiego… upijanie się, wagary… Syriusz mówił mi, w jakim stanie znaleźli cię z Jamesem po imprezie…
— Daj… mi… spok…
Zakaszlał, odkrztuszając trochę śluzu. Łapa wzdrygnął się.
— Podejrzewamy, że wziąłeś jakieś eliksiry na uspokojenie… ale to nie jest rozwiązanie…
— Ja… nic…
— Syriuszu.
Cała trójka zwróciła spojrzenie w stronę drzwi. Hestia zamknęła za sobą drzwi, wciągając do dormitorium bezwładne ciało. Z trudem podźwignęła - jak się okazało - ich koleżankę i cisnęła ją na łóżko obok Remusa. Emma rozdziawiła usta.
Nieprzytomną dziewczyną okazała się Camille Milo, dziewczyna z wymiany, która od początku semestru mieszkała w Wieżu Gryffindoru za Waldena Macnaira. Syriusz przypomniał sobie, że Camille podczas imprezy rozmawiała z Remusem, a potem… zdaje się, że od tego czasu nie widział jej na zajęciach.
— Nie udało mi się znaleźć nigdzie Petera, ale poszłam do sowiarni, wysłać do niego list. Kiedy wracałam, pod portretem Grubej Damy leżała ona… nie mogłam jej tam zostawić na pastwę prefektów. A zresztą… zobaczcie, co ona ma ramieniu.
Emma podwinęła rękaw szaty szkolnej Camille i wciągnęła głośno powietrze. Runiczny symbol.
— Jest identyczny — szepnęła, z coraz większą konsternacją. — No i popatrzcie, ona… jest w podobnym stanie.
— Tylko, że Camille zalewa się w trupa tak mniej więcej od pierwszego dnia swojej hogwarckiej przygody — zakpił Syriusz, próbując ukryć kpiną narastające zmartwienie. — Daj spokój, Hestia, musisz coś umieć. Nie masz najmniejszego pojęcia, co to znaczy?
— Helter skelter - odpowiedziała Hestia ironicznie. — Ona bierze ze mną Runy — powiedziała nagle. — Może sama to sobie zrobiła, a potem Remusowi. My, Francuzki, jesteśmy niezrównoważone.
Syriusz zignorował tę uwagę
— Ale myślę… widziałam kiedyś podobny styl na starych manuskryptach u ciotki Druelli. Chyba jest czarnomagiczny.
Twarz Emmy poszarzała jeszcze bardziej. Zapewne przytrafiłby jej się kolejny już tego dnia atak paniki, gdyby nie uprzedziło jej skrzypnięcie drzwi i dołączenie nowych postaci do owej dramatycznej sceny.
— Pete! — ucieszył się Łapa. Sekundę później uśmiech opuścił jego posągową twarz. — Och… I Jo.
— Dostaliśmy liścik Hestii — powiedział Pete, bez zrozumienia przyglądając się panikującej Emmelinie, zirytowanej Hestii i leżącej na podłodze Camille Milo. Jo zamknęła drzwi za sobą i sięgnęła po leżący na łóżku słownik runów.
— Próbowałaś to przetłumaczyć? — spytała Hestię. Ta pokiwała niechętnie głową. — Ja też biorę runy — wyjaśniła Jo. — W poprzedniej szkole używaliśmy innej książki. Może się na coś przydam.
Syriusz teatralnym gestem nakazał całemu towarzystwu się rozstąpić i uformować coś na kształt korytarza życia. Emma niechętnie opuściła swoje miejsce przy boku Remusa, jednak, ku jej zdziwieniu, Jo w pierwszej kolejności nachyliła się nad przyprowadzoną przez Hestię dziewczyną. Zerknęła na odsłonięte wcześniej ramię i wyeksponowany dziwaczny znak… zamrugała. Nie, to niemożliwe… Opuszkami palców musnęła run, gdy nagle…
Jo odskoczyła, bo Camille gwałtownie podniosła się z ziemi do pozycji leżącej. Jej spojrzenie było puste, senne, w pewien sposób przestraszone, a ruchy: nienaturalne, jak u lalki. W ten sam robotyczny sposób odwróciła głowę w kierunku Jo, otworzyła usta i wydała z siebie głośny, straszliwy krzyk. Emma i Hestia też zaczęły krzyczeć. Syriusz zatkał uszy i skrzywił się, przeklinając pod nosem cholerne szyszymory.
— MERLINIE! — krzyknął, kiedy wrzask dziewczyn na chwilę ucichł. — Co to ma być, cholerne Halloween?! Wy, wściekłe baby, kiedyś doprowadzicie mnie do grobu. HESTIA! Kogo ty tu sprowadziłaś?
Hestia uderzyła go w brzuch, ze skupieniem oglądając dalszą część sceny.
Camille ściskała Jo za przegub. Cała krew odpłynęła Ślizgonce z twarzy.
— Mam dla ciebie wiadomość — uśmiechnęła się sardonicznie. — To wycieka.
— Co do kurw…?
Jo z trwogą wpatrywała się w runy na ramieniu dziewczyny. Wyglądała, jakby czekała aż ktoś ją uszczypnie i wybudzi z koszmarnego snu. Camille, po wypełnieniu swojego zadania, opadła na ziemię, niczym marionetka, która została pozbawiona sznurków. Przez kilka następnych chwil, cała kompania dochodziła do siebie. Nawet Remus zdawał się nieco bardziej przytomny i przejęty niż wcześniej.
— Dobra, są dwie możliwości — przerwał milczenie Syriusz, żywo gestykulując. Z obrzydzeniem wpatrywał się w bezwładne ciało Camille na dywanie. — Albo MÓZG JEJ SIĘ KURWA USMAŻYŁ od tej gorzały, albo to nie jest Camille Milo, tylko jakiś cholerny inferius!
— Albo została przeklęta — szepnęła półprzytomnie Jo. Cała czwórka (oraz, nie do końca świadomie, Lupin) wlepili w nią spojrzenie. — Ktoś rzucił na nią klątwę. Otwórzcie jej oczy — rozkazała nagle.
Hestia, choć nie bez obaw, przyklęknęła i opuszkami palców podniosła powieki Camille. Jo wystarczyło to jedno, krótkie badanie.
— Demencja - rzuciła z obrzydzeniem. - Sluchajcie, czy wiecie co było w tych butelkach?
Sięgnęła po jedną z pustych butelek stojących przy łóżku Remusa i powąchała niedbale. Skrzywiła się.
— Demencja. Stary, czarnomagiczny eliksir. U nas w Rosji podtruwa się nim nielubianych sąsiadów. Natomiast u was… z tego co wiem, to popularny narkotyk. Kogoś pod wpływem Demencji poznam wszędzie.
Syriusz wziął głęboki oddech. Oczywiście, że wiedział, czym jest Demencja i co potrafi uczynić z czarodziejem… wystarczyło przypomnieć sobie kuzyna Greengrassa albo…
Dzięki Merlinowi, nie ma tu Rogacza, pomyślał bez humoru. Lepiej, żeby nie wiedział o Demencji w naszym pokoju i to takiej, której nie skonfiskował May.
— Nie ma mowy, że Remus sięgnął po coś takiego — odezwała się z mocą Emma. — Kto mógłby być tak podły, żeby go tym podtruć?
Jo pokręciła głową z ciężkim westchnięciem, udając oburzenie. Tak naprawdę dawała głowę, że większość jej dobrych przyjaciół z Durmstrangu uznałaby coś takiego za dobry żart.
— Wszystkie źródła tego gówna trzeba usunąć. Widać, że działanie klątwy z niego schodzi, Demencja niestety podtrzymywała urok. Wiem, jak przyśpieszyć regenerację, ale przydałoby się, żeby oboje pili przez jakiś czas nalewkę z dyptamu… żeby się odtruć.
Jo przemieściła się w głąb pokoju, bliżej Emmeliny i łóżka Remusa, a następnie nachyliła się i ujęła twarz Lupina w dłonie. Podniosła jego powieki, tak jak przed chwilą Hestia uczyniła z Camille, nawiązała kontakt wzrokowy i zaczęła recytować bardzo szybko niezrozumiałe dla reszty, śpiewne wyrazy, które przypominały rosyjską przyśpiewkę. Syriusz wymienił z resztą podejrzliwe spojrzenia. Jeszcze nigdy nie słyszał Jo mówiącej po rosyjsku i choć nieszczególnie śledził teorie spiskowe dotyczące mieszkańców Związku Radzieckiego… no cóż, musiał przyznać, że ten język sam w sobie brzmiał jak zaszyfrowane informacje dotyczące przejęcia władzy nad światem.
— Słyszałam, że w Rosji na śniadanie pije się krew jednorożca zmieszaną z wódką — szepnęła konspiracyjnie Hestia.
Emma westchnęła ciężko. Najwyraźniej nie uważała tej chwili za odpowiednią, by zarzucać rosyjskie anegdotki.
— Tsel i nevredim — rzekła do nich Jo, odsuwając się od Lupina. Zbliżyła się teraz do Camille. — Wiecie, w Związku Radzieckim mówimy, że lepiej umrzeć z pijaństwa niż z nudów.
Syriusz i Hestia ryknęli śmiechem. Emma zmieniła się z Jo pod względem miejsc, ujmując dłoń Remusa. Zauważyła, że budzi się on powoli z wielkiego snu, mrugając bez zrozumienia i rozmasowując swoje skronie.
— Skąd właściwie wiesz, jak zdjąć klątwę? — spytała cicho, zanim Jo zdążyła odczarować Camille. — Widziałaś, jak ktoś to robił?
Jo uśmiechnęła się bez humoru.
— Widziałam to raz w życiu. Ale ta osoba jest w tej chwili bardzo daleko.
Zadrżała, zerkając w stronę okna. Bardzo, bardzo daleko…
☼☼☼
Patti Smith Group - Because the night
To nie tak, że James Potter po raz pierwszy w swojej szkolnej karierze trafił na dywanik do wicedyrektorki. Tak naprawdę zdarzało mu się to ponadprzeciętnie często. Znał na pamięć każdy cal gabinetu profesor McGonagall, potrafił też odczytywać bezbłędnie wszystkie jej miny (oraz, wyłącznie na ich podstawie, jak okrutną karę dla niego planowała). Tym razem jednak — i chyba po raz pierwszy — naprawdę się bał.
Minerwa McGonagall kochała quidditcha. Jeśli ktoś kazałaby mu wskazać największą fankę reprezentacji Gryffindoru, to w ciemno strzelałby właśnie w Minnie. Z pewnością uznałaby Ognisko Tłuczka za wyśmienite widowisko, gdyby tylko mogła je ujrzeć. Z drugiej strony, zdawało się, że w hierarchii ważności opiekunki Gryffindoru nieco ponad sportową duszą uplasowała się wzgarda do braku dyscypliny i brak cierpliwości do niesubordynowanych uczniów. Quidditchowa-Minnie mogła kochać Jamesa Pottera za jego talent i uważać go za objawienie drużyny. Niestety, Wicedyrektorka-Minnie najprawdopodobniej w myślach podtruwała go Wywarem Żywej Śmierci.
— Myślisz, że bardzo się wkurzy? — szepnęła Skye, zatapiając się praktycznie w swoim krześle. Z nerwów gryzła paznokcie i wyłamywała sobie palce.
James westchnął głęboko.
— To będzie najcięższa walka dzisiejszego wieczoru, Skye — odparł bez humoru, bo naprawdę tak myślał.
Po tym, jak ślepy wyścig na Ognisku Tłuczka zakończył się atakiem tłuczka na Evana Rosiera i kontuzją (dzięki Merlinowi, niegroźną) Kingsleya i Mili, James i Skye musieli wyznać przed dyrektorką, w jakich okolicznościach doszło do tych wypadków. Pomogli w przeniesieniu poszkodowanych do madame Pomfrey, a następnie zdjęli wszystkie rzucone na boisko zaklęcia i dopilnowali, aby pozostali uczniowie wrócili bezpiecznie do swoich sypialni. Skoro pojawiły się ofiary nielegalnej zabawy, to musieli znaleźć się także winowajcy. Tegoroczne Ognisko organizowali głównie Skye, Kingsley i James, dlatego to właśnie oni wzięli na siebie całą winę przed McGonagall.
Kilka minut później, wicedyrektorka wróciła do gabinetu, prowadząc Kingsleya ze złamaną ręką. James, zgodnie ze swoim zwyczajem, spróbował wybadać myśli Minerwy z jej wyrazu twarzy. Niestety, tego rodzaju wściekłej miny jeszcze nigdy u niej nie widział.
— Nawet nie wiem, co mam wam powiedzieć — zaczęła tyradę, piorunując wzrokiem głównie Jamesa. — Nie spodziewałam się tak dziecinnego zachowania po moich najstarszych uczniach. W dodatku pan Shacklebolt jest prefektem…
Dobrze, że nie wie o tym, że Prefekt Naczelny także był w to zamieszany, pomyślał z lekkim rozbawieniem James.
— Wiem, że pani profesor musi czuć się bardzo rozczarowana — wdał się w dyskusję Kingsley, największy z całej trójki dyplomata. — Jednak mogę zapewnić, że dzisiejsze wydarzenia bardzo wiele nas nauczyły…
Och tak, pomyślał James. Na przykład o perfidności Louisa Hayesa i tym, że Lily zaskakująco dobrze radzi sobie jako pilotka.
— Ach tak, Shacklebolt — warknęła McGonagall. — To powiedz mi, co takiego dowiedziałeś się na temat nielegalnych wyścigów, podczas godzin policyjnych, wykorzystując skradziony ze szkoły sprzęt sportowy!
Kingsley oblizał wargi.
— Eee… myślę, że… dużo na temat… eeem, bezpieczeństwa?
McGonagall wyglądała, jakby poważnie rozważała potrójne morderstwo.
— Nie potrafię nawet zliczyć, ile szkolnych zasad złamaliście. Wasza głupota mogła doprowadzić kogoś do śmierci. Może wydaje wam się, że jesteście wybitnie wysportowani, jednak uwierzcie mi, że lepsi gracze niż wy ginęli w podobnych, głupich rozgrywkach. To, mam nadzieję, dowiedzieliście się na temat bezpieczeństwa.
Żaden z obecnych na dywaniku uczniów nie ośmieliło się skomentować tego wniosku. Czekali na Sąd Ostateczny. Przychodziły im do głowy najdziksze historie, jakie mogły choć trochę wyjaśnić przebieg wypadków podczas ślepego wyścigu, ale każda z nich zdawała się kpić z inteligencji Minerwy. Żadne ich słowo nie mogło teraz zadziałać na korzyść, nie pomógłby im zresztą nawet najbystrzejszy prawnik Wizengamotu. Pozostało im modlić się do wszystkich bogów olimpijskich o zesłanie na McGonagall daru litości.
— Zabieram sto czterdzieści punktów Hufflepuffowi, po siedemdziesiąt na każdego z was — oświadczyła twardo. Skye i Kingsley wymienili zlęknione spojrzenia. — I obydwoje dostajecie szlaban, co tydzień do końca semestru. Bardzo zawiedliście mnie jako klasa owutemowa, jako uczniowie, których uważałam za dorosłych i myślących… jednak, co działa na waszą korzyść, to wasze pierwsze poważne przewinienie… czego nie mogę powiedzieć o Potterze.
Minnie piorunowała Pottera swoim najgorszym spojrzeniem.
— James… — Chłopak wiedział, że jest bardzo źle, skoro nauczycielka rozpoczynała tyradę od jego imienia... — To już kolejny raz, kiedy okazujesz rażące lekceważenie szkolnych zasad. Szlabany zdają się kompletnie na ciebie nie działać. Brakuje ci pokory i musisz dostać wreszcie nauczkę.
W tej chwili, akurat gdy Minnie przeciągała dramatyczną pauzę, rozległo się nieśmiałe pukanie do gabinetu.
— …dlatego…
— Przepraszam, pani profesor.
James, Skye, Kingsley i McGonagall przenieśli spojrzenie w stronę drzwi. Osoba, która przed chwilą pukała, ośmieliła się wejść bez zaproszenia: Lily Evans stała we framudze, nerwowo przygryzając wargę. Mimo wyraźnego zażenowania i wstydu, jej wyraz twarzy również determinację i chęć postawienia się przed wicedyrektorką.
— Nie może pani profesor winić Jamesa za udział w Ognisku Tłuczka — przemówiła. Spuściła wzrok, gdy McGonagall gniewnie zadrżała i zmarszczyła czoło. — To ja sprowokowałam Jamesa, żeby wziął udział w rozgrywkach. Przepraszam. I… to ja poniekąd spowodowałam wypadek Kingsleya i Millicenty. James próbował mnie bronić przed tłuczkiem.
McGonagall wpatrywała się w Lily tak, jakby do jej gabinetu zamiast szesnastoletniej czarownicy zawitała dzika tarantula. Jej wargi pobielały z gniewu. Skye i James rozdziawili usta. Kingsley stłumił parsknięcie śmiechem w rękaw.
— Słucham?
— James nie zrobiłby tego, gdyby nie ja — powtórzyła jeszcze raz Evans, tak jakby naprawdę w to wierzyła. — Nie chciał wystartować, ale kiedy ja się zgłosiłam, zgodził się na to, żeby mnie ochronić.
— Nic się nie stało! — wtrącił się rubasznym tonem Kingsley. — To nie tak, że ja albo Mila wniesiemy oficjalne zażalenie, że ulegliśmy wypadkowi w tej eee… kolizji powietrznej. Natomiast prefekt Rosier…
— Rosier?! — powtórzyła profesor McGonagall tak jakby właśnie wyszło na jaw, że w przedsięwzięciu brał udział minister magii.
Cała czwórka zaczęła bezmyślnie kiwać głową, niczym chiński kot maneki.
— O tak, to prefekt Rosier wybijał tymi tłuczkami, jakby chciał nas zamordować — podchwycił Kingsley, siląc się na sztuczne oburzenie. — Co to w ogóle za pomysł!
— Moim zdaniem powinien przejść jakieś testy psychologiczne — podchwycił James.
Profesor McGonagall daleko było do śmiechu, oświadczyła jednak, że poinformuje o tym zdarzeniu profesora Slughorna.
— Poinformuję również Prefektów Naczelnych, żeby wiedzieli czego się dopuściliście — zerknęła srogo na Kingsleya i Lily. W wyobraźni już widzieli, jak bardzo przejmie się tym obecny na Ognisku Frank Longbottom i lubująca w podobnych dramatach Larissa Richardson.
— Wy również dostaniecie szlaban — zawyrokowała w odniesieniu do Jamesa i Lily. — Jutro na śniadaniu podam wam więcej szczegółów. Jeśli nie macie innych osób do oskarżenia, proszę się rozejść do pokojów wspólnych.
Kingsley przez chwilę wyglądał, jakby zastanawiał się, czy nie chciałby kogoś jeszcze oskarżyć, ale ostatecznie porzucił te ambicje. Cała czwórka wysypała się na korytarz, dziękując bogom olimpijskim za kolejną noc w zamku. Shacklebolt z dramatycznym westchnieniem rozmasowywał sobie lewy bok, na który upadł.
— To eliksir przeciwbólowy — powiedziała Lily, wręczając mu flakonik, który wcześniej trzymała w kieszeni spodni. — Pomyślałam, że może się przydać… Lubię eliksiry medyczne. Warzę je dla zabawy.
— Brzmi przezabawnie — zgodził się Kingsley, ale z wdzięcznością przyjął prezent i wyszczerzył swoje idealnie białe zęby.
— No to… widzimy się na szlabanie — podsumowała Skye, łapiąc swojego kolegę z domu pod bok. — Nie szukajcie więcej kłopotów!
— A my, Lily — odwrócił się na pięcie Kingsley, zanim ruszył w stronę przeciwnego korytarza. — Widzimy się na spotkaniu Prefektów… na dywaniku u Longbottoma i Larissy…
Zaśmiała się szczerze, machając nieco niezręcznie dwójce Puchonów na odchodne. Przypatrywała się, jak oboje znikają za zakrętem, udając się po ciężkim dniu na odpoczynek w swoich sypialniach. Przymknęła oczy. Liczyła, że nie będzie musiała wracać sam na sam z Jamesem przez całą drugą podróż do Wieży — i, rzecz jasna, że ucieknie przed jego denerwującymi pytaniami.
Odwróciła się z pewnym wahaniem. Bezczelny uśmiech Jamesa zdawał się oślepiać.
— To był… naprawdę bardzo wzruszający ratunek, Evans.
Spróbował zarzucić jej ramię na barki, ale przyśpieszyła kroku, pragnąc go wyminąć i zgubić za sobą, zupełnie jak rano przed numerologią.
— Przynajmniej jesteśmy kwita… w pewien sposób.
To chyba nie jest moment, żeby rozmawiać z nim o pierwszej nocy szóstej klasy, skarciła się w myślach. James sprawnie przyspieszył, żeby dotrzymać jej kroku, choćby zaraz przyszło do wyścigu na szczyt Wieży Gryffindoru.
— Co cię podkusiło, żeby przychodzić do McGonagall i brać na siebie dobrowolnie gigantyczny szlaban?
Lily przygryzła wargę. Chociaż doskonale wiedziała, że to James odpowiadał za nielegalną imprezę, że opuszczał lekcje, aby przygotować ze Skye i Kingsleyem cały spisek, a poza tym niezwykle się chełpił swoją nominacją i przewidywanym zwycięstwem… no cóż, czuła się współodpowiedzialna za katastrofę kończącą Ognisko Tłuczka. James nie musiał zabierać ją na podobne wydarzenie i, nie da się ukryć, pewnie gdyby tego nie zrobił, impreza zakończyłaby się dla niego w chwale i szczęściu. Uparł się jednak, że umożliwi Rudej udział w tajnym przedsięwzięciu, a potem uratował ją przed długotrwałą hospitalizacją, na którą w pewien sposób sama się naraziła… w ten sposób powstał pewien dług wdzięczności.
Poza tym, chociaż tego mu na pewno nie powiem, pomyślała, ten ślepy wyścig z Hayesem to była jedna z najlepszych chwil w moim życiu.
— Wróciłam do Pokoju Wspólnego, a tam siedział Syriusz i zaczął wypytywać mnie, kto wygrał. Powiedziałam mu o wypadku, a on nastraszył mnie, że McGonagall pewnie powyrzuca was ze szkoły. Syriusz sam był gotowy przyjść do niej i nawciskać jakiegoś kitu, ale uznałam, że Minnie nie uwierzy w nic, co padnie z jego ust… poza tym, ponoć wykończyła go jakaś afera z banshee… cokolwiek to znaczy.
James pokiwał głową, jakby afery z banshee stanowiły bardzo częsty element życia Blacka.
— A co McGonagall mówiła wcześniej? Co ze Skye i z Kingsleyem?
— Kingsley ma świetną średnią. To ulubieniec Sprout, więc myślę, że zmniejszy mu jakoś tę karę. A Skye… no cóż, tak jak i my, dostała gigantyczny szlaban. Ale nie martw się o to, Skye przeżyje. Nie denerwują jej te szlabany, bardziej to, że Regulus wygrał. Nie jesteś na jego zwycięskiej imprezie? Albo na wieczorku adoracji Hayesa?
Lily westchnęła dramatycznie i wyznała, że bardzo trudno było jej odmówić swoim nowym najlepszym kolegom.
— Widzę, jaki błąd popełniłem — zaśmiał się. — Kingsley miał rację, nie powinien startować z byłą dziewczyną. A ty jesteś dosyć skuteczną Przewodnią. Wystartujesz ze mną za rok.
— O, nie…
Można by pomyśleć, że po ukaraniu przez McGonagall, James nabierze pokory i odpuści sobie Ogniska Tłuczka. Najwyraźniej jednak, już planował kolejną nielegalną imprezę.
— Nie wycofasz się już — oświadczył. — Dobrze wiesz, że Hayes zrobił to specjalnie. Wiedział, że jesteś moim słabym punktem. W każdym razie, w przyszłym roku już go nie będzie, a razem odbierzemy tytuł Regulusowi.
— Ja nie startuję z przegranymi — odparowała złośliwie. — W przyszłym roku latam z młodym Blackiem.
— Mam jeszcze trochę czasu, żeby cię przeciągnąć na swoją stronę. Będziemy spędzać ze sobą wieczory…
— Och, tak. Nie mogę się doczekać mycia podłóg z tobą i ze Skye DeVitt.
Zatrzymali się, bo dotarli do portretu Grubej Damy, bardzo zresztą niezadowolonej, że zawracają jej głowę o tak późnej porze. James wypowiedział hasło, a kobieta z portretu leniwie odchyliła się, marudząc. W Pokoju Wspólnym drzemał przy kominku Syriusz, który najwyraźniej czekał na powrót przyjaciela.
— Rogaś! — mruknął półprzytomnie, przeciągając się. — Błagam, powiedz, że Evans mnie wkręcała, Reggy wcale nie wygrał i nie doszło do żadnego wypadku.
James machnął ręką, jakby rozchodziło się o jakąś błahostkę.
— Niestety, Łapciu, ta noc nie należała do mnie. Ale przynajmniej bezkarnie mogłem uderzać w Rosiera tłuczkami.
Syriusz potaknął i przyznał, że faktycznie, to brzmiało, jak jakieś pocieszenie.
— Cieszę się, że cię nie wywalili… Gdybyś wyleciał z Hogwartu, musiałbym spędzać święta w Londynie, a obawiam się, że przechwałki Regulusa byłyby nie do zniesienia… A ty, Evans, dobrze się dzisiaj bawiłaś? Zdążyłaś dociągnąć do rundki bez koszulek?
Lily skrzyżowała ręce na peirsi, przysiadając się na wezgłowie czerwonego fotela.
— Bawiłam się dobrze, bo startowałam z Louisem Hayesem.
Black zaśmiał się złośliwie, za co oberwał od Jamesa poduszką.
— Dobra, to ja opowiem wam o aferce, która rozkręciła się dzisiaj w naszym dormitorium, zanim usłyszycie lamenty Emmeliny. Otóż… brały w niej udział wściekłe szyszymory, Jo Prewett śpiewająca po rosyjsku i nasz drogi, śpiący wilczek.,..
☼☼☼
DZIEŃ PÓŹNIEJ
Lekcja wróżbiarstwa dobiegała końca. Kilka osób, z Syriuszem Blackiem na czele, ziewnęło przeciągle wsłuchując się w kolejny opis horoskopów. Zajęcia nie cieszyły się popularnością wśród młodzieży, szczególnie w klasie owutemowej. Praktycznie wszyscy zrezygnowali (lub planowali to zrobić) z zajęć w szóstej klasie. W zeszłym tygodniu rezygnację złożył James, Remus i Emma, a dzisiaj przymierzała się do tego Lily. Wyglądało na to, że z Gryffindoru na wróżbiarstwie zostanie tylko Hestia (jedyna pasjonatka) oraz Syriusz, który dotrzymywał kuzynce towarzystwa i naśmiewał się z każdego zdania profesorki.
Wszyscy bowiem byli przekonani, że nauczycielka, to jest słynna wizjonerka Kasandra Trelawney**, jest zwykłą oszustką, której zabrakło kreatywności, by kolejny rok wymyślać kłamstwa do swojej rubryki w Czarownicy, dlatego postanowiła zmienić publiczność na naiwne dzieciaki z Hogwartu. W ten sposób doczekała się dumnego przezwiska Blagierka. Spełniała wszystkie warunki wizjonerki idealnej — miała burzę rozczochranych włosów na głowie, wariujące, szare oczy z zezem i dziwaczne peleryny w stylu Stevie Nicks.
— Energia, do której wkraczamy w nowym roku księżycowym… przepowiada nam zniszczenia, tak! Widzicie już te znaki, te zmiany w horoskopie… Och tak, wojna wszystkich dosięgnie.
Syriusz przypomniał sobie, że jego matka, posiadająca zresztą wiele obsesji i dziwnych pasji, opłacała podobną oszustkę, którą nazywała prywatnym astrologiem. Ta blagierka miała dziwne hobby, polegające na przepowiadaniu wszystkim parom rozstań i rozwodów… no cóż, nic dziwnego, że Walburga Black z trudem ufała mężowi.
— …rozstanie się wiele par, ale też powstaną nowe…
— Już to gdzieś słyszałem — mruknął Syriusz. Hestia zgromiła go nieprzychylnym spojrzeniem, notując uwagi Kasandry na swoim horoskopie.
— Możecie wychodzić. Zaraz będzie dzwonek — szepnęła zagubionym głosem Blagierka, ale myślami była widocznie gdzieś daleko, bo łapała się dramatycznie za serce, niczym lady Makbeth.
— Wow — podsumował Syriusz, który sprawdził akurat zegarek na ręce — chyba jej pierwsza prawdziwa przepowiednia.
Grupka Krukonek zachichotała, nawet Lily lekko uśmiechnęła się pod nosem. Niezwykle krępowało ją bliskie towarzystwo Jo Prewett na zajęciach, a złożenie u Kasandry podanie o wypisanie się z klasy wróżbiarstwo stanowiło idealny pretekst do uniknięcia kontaktu z Jo.
Mogłaby nawet przez dziesięć godzin siedzieć tu i wymyślać głupie horoskopy z Kasandrą Trelawney, byle tylko nie dopuścić do kontaktu wzrokowego z Jo, do tego okropnego uczucia przedzierania się przez umysł, a przede wszystkim… od tego głosiku w głowie.
Jeszcze trochę takich rozrywek i dostaniesz w głowę, Lily, pomyślała. Ciekawe jak Trelawney zareagowałaby na wiadomość, że Evans słyszy w głowie głosy swoich koleżanek ze Slytherinu. Pewnie uznałaby to za godne pozazdroszczenia doświadczenie mistyczne…
Wszyscy uczniowie opuścili klasę, ale Lily, zgodnie z planem, przysiadła za katedrą i zaczęła przeszukiwać swojego podania w torebce, oczywiście najbardziej flegmatycznie, jak to możliwe. Wiedziała, że obawy przed Jo powoli popadają w paranoję. Dzisiaj rano bała się nawet wyjść z toalety, bo wiedziała, że klasę dalej Prewettówna ma zajęcia z runów. Kto wie, może legilimencja Jo działała trochę jak mugolskie nadajniki fal? Jeśli znalazłaby się dostatecznie blisko źródła fal, jej umysł stałby się osiągalny i łatwiejszy w odczycie?
Merlinie, co za głupoty.
Kogo ona oszukuje?! Jest zwyczajnym tchórzem, który boi się stanąć czoła swojemu lękowi. Nigdy by się tego po sobie nie spodziewała.
No, tak, zgasiła się. Ale nigdy nie byłaś w podobnej sytuacji.
Panowanie nad sobą nigdy nie było jej dominującą cechą. Konflikt wewnętrzny trwał jeszcze przez kilka minut. I chyba nigdy nie zdecydowałaby się zostawić podania na biurku Trelawnej i wyjść z tego śmierdzącego kadzidłem pomieszczenia, gdyby nie to, że nauczycielka nagle pojawiła się zza zaplecza, nucąc jakąś przerażającą piosenkę.
— Do widzenia — odparła na odchodne, uśmiechając się sztucznie i rzucając wreszcie znaleziony dokument na ławę. Nim zdążyła wyjść przez klapę w podłodze, ktoś złapał ją za ramię:
— Dziewczyna… — szepnęła profesor Trelawney, z nieobecnym wzrokiem.
Lily rozejrzała się z przestrachem po pomieszczeniu. Były tam tylko we dwie. Dlaczego mówi więc ona o niej w trzeciej osobie? A może to dalszy tekst tej dziwnej piosenki?
Przełknęła głośno ślinę.
— Słucham?
— Dziewczyna, która się sprzeciwiła... Czarne jak heban włosy, szalone, jaskrawe oczy...— mówiła szybko, wypluwając z siebie słowa dziwnie niskim głosem.
Czyżby Trelawney wpadła w jakiś trans? Lily próbowała wyrwać ramię z jej uścisku, ale chwyt okazał się za silny. Przecież nie mogę szarpać się z nauczycielką. Czarne jak heban włosy.... Jaskrawe oczy... Tylko jedna osoba przychodziła jej do głowy. Tylko jedna osoba miała tak intensywny kolor włosów i oczu. Tylko o jedną osobą mogło chodzić.
— Będzie najbliższą ci osobą, tą, co wie o tobie więcej, niż ktokolwiek inny... i będzie twoją zgubą. Uważaj, dziecko, uważaj na dziewczynę z hebanowymi włosami i krótkim imieniem.
— Mamy chyba długą listę podejrzanych, prawda?
Jo Prewett wyszła zza kotary, zasłaniającej wysokie, wertykalne okno, następnie ze złością rzuciła jedną z kryształowych kul pod nogi.
Kasandra krzyknęła.
— Muszę… muszę wziąć mój eliksir na uspokojenie… Do widzenia, dziewczynki, do widzenia!
Po tych słowach w przesadny, groteskowy sposób pociągnęła za klapę w podłodze i w popłochu uciekła ze swojej własnej klasy. Jo zamarła z miną, w której zdumienie mieszało się z niesmakiem.
— Przyszłam złożyć rezygnację — mruknęła, chcąc chyba wyjaśnić, co, u diabła, robiła za kotarą. — Ale byłam ciekawa, co ma do powiedzenia ta wariatka.
Lily nie uśmiechnęła się. Zerknęła na Jo z wyraźną obawą. Dzisiejszego dnia Ślizgonka wydawała się nieco mniej demoniczna z powodu ogromnych cieni pod oczami i zmęczonej, poszarzałej cery. Czyżby naprwdę była zwyczajnym człowiekiem, który potrafi zmęczyć się, utracić koncentrację i - co za tym idzie - skuteczność w legilimencji? Tak właściwie… nie, wydawało jej się.
W klasie wróżbiarstwa było cicho, nikt raczej nie krył się już za zasłonami i na zapleczu. Dlaczego więc, przy wytężeniu zmysłów, dało się słyszeć nachalny, powtarzany niczym mantra szept? Lily przymknęła oczy. Zaczynała rozumieć, o co chodziło Jo, kiedy mówiła, że ktoś krzyczy we własnej głowie… To teraz było tak męczące, tak głośne… Nie chciała tego słyszeć, ale nie potrafiła na tyle dobrze odwrócić uwagi…
Nie, to niemożliwe. Niemożliwe... On nie mógł wrócić! On nie mógł tu być! Dowiedział się. Dowiedział się, o tym, że zawiodła. Dowiedział się, o tym, że straciła medalion... Dowiedział się.
Jest skończona. To już koniec. Nikt nie może jej pomóc. Nic nie może zrobić.
Medalion. Musi go odzyskać. Może to jeszcze nie koniec. Może... może jest jeszcze szansa, o ile go zdobędzie.
Nie bądź głupia, skarciła się, skoro Isaac tu był, to już nie można nic zrobić.
A może? Może chłopak nie wie, że ona go straciła? Może wie tylko, tyle, że dowiedziała się czym jest ten przedmiot. Może.
Jedno jest pewne- musi przestać cierpliwie czekać. Musi przycisnąć Evans. Odzyska ten medalion! Odzyska na czas! On się nie dowie… Och, ale jak ciężko się skupić! Musi się skoncentrować…Robiła to tyle razy…
Co w ogóle miał na myśli, zostawiając taki symbol. Zawsze lubił pisać zagadką. Czy ktoś się dowiedział? Nie bał się używać takich znaków tutaj, w Anglii? I ta wiadomość od Camille… co, na wszystko, co magiczne, oznaczało: to wycieka?!
Lily. To wszystko przez nią. To jej wina!
— Kim jest Isaac? — spytała cicho Lily, wracając gwałtownie do rzeczywistości. Jeszcze nigdy nie wdarła się nikomu tak głęboko do umysłu…
Jo zamarła.
— Skąd...— wyjąkała tylko, z szeroko otwartymi oczami.
Od zawsze imię Monroe' a traktowała jak coś w rodzaju świętości, które nigdy nie mówiło się w wiatr. Nawet kiedy ze sobą rozmawiali, ona starała się nie wypowiadać jego imienia. To zupełnie jakby Ruda zaczęła wykrzykiwać na Wieży Astronomicznej imię Czarnego Pana. Nie to jednak było teraz najbardziej szokujące. Evans i jej banda nie grzeszyła rozumem, a za to głupawą brawurą. Można było się po nich spodziewać wypowiadania Isaac i po tysiąc razy, jednak… gdzie ona je usłyszała? Czy ona zna się na legilimencji?
— Skąd znam to imię? — dokończyła za nią Lily, po raz kolejny odczytując gonitwę myśli Jo. – Przekazałaś mi je. Przekazałaś mi je telepatycznie.
Czy ja wyglądam na kompletną idiotkę?! Czy wyglądam jakby była tak głupia, że nie wiem nawet z kim gawędzę sobie telepatycznie, a z kim nie?! Z nikim, kompletnie z nikim, nieważne co by się stało, nie rozmawiałabym o Isaacu.
Tym bardziej z nią.
— Isaac... To mój znajomy.
Po co jej to mówi?! Mogłaby przecież udawać, że nie ma pojęcia, kim on jest. Ponoć całkiem znośna z niej aktorka. Czemu nie potrafi wykorzystać swoich umiejętności, kiedy naprawdę są potrzebne? On na pewno dostanie szału, jak się dowie, że coś o nim wspomniała.
Już i tak wszystko mi przekazałaś.
— On ci kazał to zrobić, prawda?- spytała łagodnie Lily. W jej oczach widać było żal. Jo nigdy nie życzyła sobie, żeby ktoś jej współczuł. Współczuje się biednym, słabym ludziom, którzy nie mogą się z niczym samemu uporać. Ona taka nie jest. — Kazał ci zabrać stąd medalion mojej matki?
Parsknęła śmiechem.
— Ten medalion nie należał do twojej matki – powiedziała Jo, uśmiechając się sztucznie. No chyba, że do biologicznej. — Ten medalion należał do naszej matki. Do mojej matki i do twojej prawdziwej matki.
— O czym ty mówisz? – spytała Lily, marszcząc czoło w sposób bardzo zbliżony do Jo.
— Nie udawaj głupiej, siostrzyczko.
____________________________
Helter Skelter - jak wiemy, Syriusz ma ogromną słabość do rockowej muzyki, a Hestia - do teorii spiskowych. ,,Helter Skelter” to pionierka piosenka The Beatles, która została wykorzystana przez Sektę Charlesa Mansona. Seryjny zabójca indoktrynował członków sekty, że piosenka Beatlesów to nawoływanie do wojny, a Helter skelter to symbol wojny ras. Członkowie sekty naznaczali swoje ofiary napisem Helter skelter.
Ostatnio zabrałam się za poprawianie starych rozdziałów (10 też jest już pozmieniany), a że 8 ma właściwie zupełnie nową fabułę (chociaż najważneijsze sceny z poprzednika zachowałam), to postanowiłam opublikować go jeszcze raz w osobnym poście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).