29.01.2017

29.2. Furia


Furia rzymski odpowiednik greckiej bogini zemsty, erynii. Wysłuchiwała skarg wnoszonych przez śmiertelników na zabójców i wymierzała sprawiedliwość tam, gdzie nie wymierzyła jej rodzinna wendetta.  Ponieważ nie należało wymawiać jej imienia, nazywano ją również Łaskawą.”

#13
Manchester, lipiec 1974

Cała historia rozpoczęła się w Manchesterze, mieście przemysłowym i mieście potężnym, mieście istotnym dla Anglii i całej Europy, a nadto wszystko – w mieście mugoli. Nie było tu nigdy miejsca ani dla czarodziejów, ani tym bardziej dla ich historii, dlatego też losy May Potter od samego początku skazane zostały na niezwykłość i dziwność.
Przez wiele lat magicznego osadnictwa małe i niezbyt zintegrowane diaspory czarodziejów rozsypały się po całej powierzchni aglomeracji manchesterskiej, ale w zderzeniu z siłą i potęgą miasta okrzykniętego stolicą mugoli, bardzo szybko zostały zepchnięte na margines, a z czasem wyniosły się zupełnie spoza jego granic. Kolejne fale osadników otaczały Manchester, roztaczając wokół niego czarodziejski pierścień, którego oczkiem i centralnym punktem stała się Dolina Godryka. Pomimo znikomej tolerancji manchesterskiego społeczeństwa do magii i czarów, z czasem zaczęto dopuszczać dziwacznych gości zza murów miejskich do środka, a nawet pozwolono na budowę kilku czarodziejskich domostw na peryferiach. Reputacja centrum Manchesteru jako stolicy mugoli pozostała jednak nietknięta, dlatego jeśli miało się szczęście spotkać tam kogoś magicznego, to prawie na pewno był on jedynie przejezdnym.


Tego dnia May Potter wybrała się do Manchesteru również tylko w celach wycieczkowych. Młoda mieszkanka Doliny Godryka rzadko kiedy obierała ten kurs na miejsce swoich przechadzek, co różniło ją od do podszywanego brata Jamesa i jego przyjaciela Syriusza, zaglądających do Manchesteru nagminnie, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Dziewczyna nie przepadała za manchesterskim powietrzem, za architekturą tego miasta, i za jego atmosferą w ogóle, a skoro przełknęła swoje uprzedzeń, zapewne stał za tym jakiś naprawdę dobry powód:
— Czy muszę iść z wami do Petera? - spytała Jamesa, kiedy przed ich oczami wyłoniła się tablica z nazwą ulicy, w której mieścił się dom państwa Pettigrew. - Otwierają dzisiaj nową wystawę w galerii sztuki na Mosley Street. Sztuka nowoczesna... surrealizm i kubizm... nie sądzisz, że…

— Nie jestem twoją niańką – odparł James z typową dla siebie nonszalancją. W przeciwieństwie do swojej adopcyjnej siostry, czarnej owcy i dziwaczki, był niezwykłym lekkoduchem i fircykiem, dlatego wyznaczenie go przez ojca jako jej opiekuna nie zostało raczej dobrze przemyślane. – Postaraj się tylko nie zgubić, bo my i Petey nie będziemy za tobą ganiać.
May z jednej strony ulżyło, że James nie utrudniał jej tej wyprawy, ale nie ukrywała, że byłoby miło z jego strony, gdyby podprowadził ją chociaż trochę – znał Manchester o wiele lepiej, a poza tym rozróżniał mugolskie pieniądze. Dziewczyna była na tyle przezorna, żeby zaopatrzeć się uprzednio w funty, ale na śmierć zapomniała zapytać się ojca, jaka jest ich wartość i ile powinna wydać. Wolała też nie paść ofiarą żadnej rubieży, jeśli w razie potrzeby będzie musiała posłużyć się rodzinnym złotem. I – przede wszystkim – zdecydowanie nie uśmiechał jej się spacer aż na Mosley Street w pojedynkę, czemu nikt nie powinien się dziwić. Naprawdę miała nadzieję, że James okaże jej więcej zainteresowania.
Nie dam rady, powiedziała do siebie, podnosząc nieśmiało oczy w kierunku drogowskazu. Ale jak mam to powiedzieć Jamesowi…
— James…
No, pięknie. Ledwo odwróciła głowę w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą stał jej brat ze swoim przyjacielem, a ci już zdążyli gdzieś zbiec, zostawiając po sobie tylko trochę przypalonych śmieci. Nienormalni piromani.
— Współczuję twojej przyszłej żonie – powiedziała do wyimaginowanego Jamesa, aż trzęsąc się z nadmiaru emocji. Miała najgorsze przeczucia, ale nie zamierzała teraz ganiać za swoim bratem przez całe miasta – musiała wreszcie wykrzesać z siebie choć trochę samodzielności. Owróciła się nieśmiało na pięcie i rozpoczęła żmudne błądzenie po ogromnym, mugolskim mieście.
May zapewne kręciłaby się jeszcze wiele godzin wokół szeregu identycznych, białych domów z idealnie wypielęgnowanymi trawnikami i chowającymi się pośród grządek ogrodowymi krasnalami; płakałaby, że ucieknie jej wystawa; i zbierała całą swoją niewielką odwagę, by zapytać jakiegoś mugola o pomoc – gdyby owy sukurs sam do niej nie przyszedł. Mijała właśnie po raz kolejny słup poobklejany identycznymi banerami promującymi koncert zespołu Wings, gdy zza jednego z ciemnozielonych żywopłotów wyłoniła się jakaś postać, ciemna, rosła i postawna, poruszająca się w taki sposób, jakby szybowała kilka cali nad ziemią, nie dotykając jej stopami.
May odruchowo wciągnęła łopatki i schowała dłonie do kieszeni swojej spódnicy. Obawiała się konfrontacji z dziwną postacią, ale – niczym w stanie hipnozy – w miarę jej zbliżania, dziecięca nieśmiałość i strachliwość zdawały się zupełnie ustępować i odchodzić w zapomnienie. Postawna, lewitująca sylwetka skręciła w główną ulicę i jakby opadła na ziemię w ciężkich, czarnych butach oficerskich, szmaragdowej szacie czarodziejskiej i niemalże gwiazdorskich okularach chroniących chyba przed spojrzeniami niepożądanych, bo na pewno nie przed słońcem.  Postać zbliżała się nadal, przypominając już coraz mniej legendarnego herosa, a coraz bardziej dobrze zbudowanego młodego chłopaka, jakby wyrwanego z bandy gangsterskiej.
W przeciwieństwie do Jamesa, do ciotki Belle i wuja Setha, a przede wszystkim w przeciwieństwie do swojej jedynej przyjaciółki, Mary, May nigdy nie potrafiła nawiązywać znajomości – ani z rówieśniczkami w jej wieku, ani tym bardziej ze starszymi chłopakami wyglądającymi równie imponująco. Choćby przez pół dnia i stała i zastanawiała się, jak rozpocząć rozmowę, żeby wyjść na dziewczynę wyluzowaną, sympatyczną i miłą, a przy okazji wyciągnąć jakieś konkretne informacje, co do swojej obecnej lokalizacji, nie udałoby jej się ułożyć w głowie chociaż niezobowiązującego: „Hej, przepraszam”. Musicie więc wyobrazić sobie, jak bardzo zszokowana była May w tamtej chwili, kiedy tylko usłyszała brzmienie swojego własnego głosu. Przysięgała, że ani nie myślała nad tymi słowami, ani nie wydała polecenia swoim ustom, aby się otworzyły. Przemówił przez nią instynkt – aczkolwiek z pewnością nie samozachowawczy. Był to pierwszy z autodestrukcyjnych odruchów, które kilka tygodni potem stały się dla nią taką codziennością.
— Czy jestem gdzieś w okolicy centrum?
Postać zatrzymała się około jarda przed May. Nie wyglądała na zaskoczoną, że zadano jej pytanie, ale raczej na rozbawioną jego treścią.
— Absolutnie nie – rzekł chłopak głębokim, hipnotyzującym głosem. – To wciąż Moston.
Dzielnica Petera…, pomyślała, czując, że się rumieni. Rozmowy, rozmowy! Dlaczego były dla niej takie niebezpieczne?
Moston? – powtórzyła cicho, miętoląc w palcach ulotkę o wystawie w galerii. – Mo…Moston…
— Owszem. Jedyna czarodziejska dzielnica w Manchesterze.
Jedyna czarodziejska dzielnica w Manchesterze… czarodziejska…
 — N…nie nie jesteś mugolem?
Chłopak uśmiechnął się nieznacznie. Było coś niepokojącego w jego oczach, kiedy to robił.
— Czy wyglądam na mugola?
May zerknęła jeszcze raz na jego szmaragdową szatę, na ciężkie, wędrowne buty, na jego twarz, rozświetloną jakąś czarodziejką aurą…
— Nie – zawyrokowała. – Nie, nie wyglądasz, ale…  - speszyła się jeszcze bardziej, zerkając niepewnie na tabliczkę z nazwą ulicy. – Moston… To… w życiu nie zdążę…
— Śpieszysz się gdzieś?
May pokręciła głową, jeszcze bardziej miętoląc ulotkę o wystawie sztuki na Mosley Street. Dean zrozumiał ten gest doskonale. Podniósł jej dłoń, zamkniętą na ulotce, odebrał jej świstek papieru i przeczytał na głos adres muzeum. May poczuła, jak cała zawartość żołądka podskakuje i gwałtownie pikuje jej w brzuchu.
— Mosley Street? No, to masz jeszcze spory kawałek. Rzekłbym, że raczej nie zdążysz – oddał jej ulotkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. — Masz chociaż funty? – dodał niedbale.
— Dość, by starczyło na bilet – wydukała May. – Tak… tak myślę.
— Nie znasz się na tym?
— Dość słabo – bąknęła. Zapanowało krótkie milczenie, które May – nie wiedząc czemu – postanowiła przerwać: — To chyba dosyć żałosne, bo mój ojciec pasjonuje się i bada… zwyczaje mugolskie.
Oczy Deana rozbłysły. Polecił May pokazać mu pieniądze, a on zaoferował, że je dla niej policzy. Dziewczyna wykonała jego polecenie dość opornie. Nie wydawało jej się jednak, że nowo poznany czarodziej chce ją okraść – zresztą, jaki pożytek miałby czarodziej z kilku tych śmiesznych monetek…
— Bilet kosztuje dwanaście funtów – powiedziała, podając towarzyszowi garść brązowych żetoników. Chłopak zmarszczył brwi.
— To dwadzieścia centów.
— Czyli…
— Czyli o wiele za mało, kochanie – uśmiechnął się pod nosem. May spłonęła rumieńcem.
Kochanie…  
— Chętnie sam wybiorę się na tę wystawę – odparł na koniec, zwracając dziewczynie jej bezwartościowe pieniądze. – Chodź… może jeszcze zdążymy. Poprosimy jakiegoś mugola o podwiezienie. 
— No… no… nie wiem... – wydukała, patrząc nerwowo na chłopaka.
Czy powinna zaufać nieznajomemu i zapuścić się w nim w samo centrum nieznanego sobie miasta? Czy nie lepiej odpuścić, skoro i tak zabłądziła, i wrócić pokornie do mieszkania Petera i do Jamesa? Z drugiej strony… po raz pierwszy od bardzo dawna stawała twarzą w twarz przed szansą na jakąś przygodę, na niezapomniene przeżycia, słowem: na to, czego dziewczyny w jej wieku zwykle pragnęły najbardziej na świecie. A ten chłopak był taki miły… taki cudowny…
Nie, May, odezwał się w niej typowo krukoński zdrowy rozsądek. Nie możesz zachowywać się jak James. Ty taka nie jesteś…
Nie jesteś…
May spojrzała jeszcze raz w oczy Deana. Uczucie bezradności i dziwnej łatwości w rozmowie z nim powróciło, stan w pół świadomości, a w pół hipnozy, ogarnął ją ponownie, i znowu, zanim zdążyła w ogóle to zauważyć, już wyciągała do nieznajomego rękę, przedstawiając się:
— May Potter.
Chłopak ujął jej dłoń, ale zamiast ją uścisnąć, podniósł ją na wysokość swoich ust  i złożył nań słodki pocałunek.
— Dean. Dean Walker.

#14
Ministerstwo
Mary od samego rana prześladowało gryzące przeczucie, że spóźni się na rozprawę i na swoją kolej w zeznaniach, o czym – rzecz jasna – nie mogło być nawet mowy. Razem z Alekiem uzgodniła dokładnie, co powie i za kim się odpowie, aby w rezultacie wszyscy wyszli z afery bez szwanku. Jeśli na tym etapie noga podwinęłaby się albo jej, albo Alekowi, bardzo ciężko byłoby potem posprzątać powstały bałagan. 
Na początku ich plan szedł jak za płatka: nawet Mary, będąca z natury niebywale przezorna, nie przypuszczała, że utworzą się na nim jakiekolwiek pęknięcia. To jasne, że nie mogła przewidzieć takich meandrów zdarzeniowych jak najazd swojej matki i powrót Sereny, jednak wyrzucała sobie, że nie przygotowała żadnego wyjścia awaryjnego, dzięki któremu teraz nie musiałaby narażać tak wiele. 
Nawet jeśli zdążę na rozprawę, pomyślała, historia Sereny zmienia wszystko. Powinnam wycofać się z tego planu, ale jeśli to zrobię, zdemaskuję siebie i Aleka.
Musiała wymyślić po jakiś przekręt, i to jak najprędzej. W obecnej sytuacji pogrążenie Isaaka było wykluczone, gdyż odgrywał on zbyt znaczącą rolę w tym przedstawieniu, ale uratowanie mu skóry jeszcze bardziej skomplikuje sprawę, a do tego rozgniewa Aleka. Przez chwilę w jej głowie gościła myśl, aby przypilnować Sereny i Kenny’ego w Lyonie i nie ruszać się z domu aż do powrotu do Hogwartu, jednak nie mogła zapominać o Jamesie i Mayie, którym obiecała swoje wsparcie. Wychodziło więc na to, że zarówno bierność, jak i ofensywa i obrona w jej przypadku były niedopuszczalne – dlatego musiała zjawić się tam, pomącić i zostać neutralną Szwajcarią.
Tak bardzo nie w jej stylu.
— Poczekałabym na matkę, ale wydaje mi się, że albo mnie wystawi, albo się spóźni, a ja nie mam czasu do stracenia – powiedziała do Sereny, nabierając garść Proszku Fiuu obok kominka w bawialni McDonaldów. Nie podobało jej się, że tak szybko musi rozłączać się z dopiero co odzyskaną przyjaciółką – szczególnie po poznaniu (czy raczej: domyśleniu się) prawdy.
Udało jej się uzyskać dostateczną ilość informacji, aby ułożyć w głowie odpowiedni ciąg zdarzeń, który – skromnie mówiąc – już wcześniej brała za pewnik. Szczęśliwe zakończenie historii Sereny przynosiło jej ulgę, ale nie mogła zaprzeczyć, że również wprawiało w pewien niepokój. Jeśli miała rację w tej sprawie, prawdopodobnie nie myliła się i do tego, co nastąpi później – a to już nie wprawiało w zachwyt.
Chociaż długo oczekiwana prawda nie stanowiła wielkiej niespodzianki, Serena mimochodem wspomniała o kilku detalach, nie bardzo istotnych dla całości sprawy, ale zmieniających spojrzenie Mary na wiele odrębnych zdarzeń. Uświadomiła sobie bowiem, że w szeregach jej przyjaciół znalazło się paru zdrajców, że sam Alec nie był z nią do końca szczery, i w końcu, że dokonała kilku fatalnych wyborów.
Przed podróżą kominkiem wyściskała serdecznie Serenę i przyjęła z uśmiechem życzenia powodzenia. Wydawało jej się, że dziewczyna krzyknęła do niej coś jeszcze po francusku, ale wtem świat zaczął wirować, a bawialnia McDonaldów razem z panną Marceau – niknąć w soczystozielonym płomieniu. Zdawało jej się, że minęły lata, zanim wylądowała twardo na wypucowanej na połysk posadzce przy Biurze Starszego Podsekretarza Ministra Magii.
Z trudem podniosła się na równe nogi, otrzepała rozkloszowaną, galową spódnicę i rozejrzała się po okolicy, jakby łudziła się, że wpadnie akurat na profesora Liama Argenta. Odkąd razem z Lily wylądowała w jego gabinecie, a następnie przejrzała dokumenty i dostrzegła ingerencję własnej matki, nie miała okazji, aby rozmówić się z mężczyzną osobiście. Zdecydowanie nie uśmiechały jej się poszukiwania nauczyciela wzdłuż i wszerz każdej kondygnacji Ministerstwa, ale bez jego wstawiennictwa nie zostanie zarejestrowana i wpisana na ostateczną listę świadków.
Westchnęła ciężko i pogrzebała w swojej czarnej torebce. Musiała wysłać Jamesowi i May znak przez lusterko dwukierunkowe, a jeśli jakimś cudem wystarczy im czasu, to również wtajemniczyć we wszystko, co usłyszała dotychczas od Sereny. Już po pierwszym wezwaniu zamglone oko Jamesa zaświeciło w małym lusterku od puderniczki, a dosłownie parę chwil później z windy naprzeciwko Mary wyskoczyła dwójka ciemnowłosych szesnastolatków.
Mary!
May Potter na widok przyjaciółki ruszyła biegiem, wymijając swojego brata. Mary zachwiała się pod ciężarem dziewczyny, kiedy ta rzuciła jej się w ramiona.
— Hej, Mayie – uśmiechnęła się pod nosem, cmokając ją w czubek głowy. Razem zakołysały się na prawo i na lewo. – James – kiwnęła głową.
Chłopak stanął w niewielkiej odległości od dziewczyn, obdarzając Mary badawczym spojrzeniem. Daleko było mu do wylewności swojej siostry.
Czyżby wciąż gniewał się przez Evans i Jessikę?
— Gdzie ty byłaś? – wypalił szorstko, kiedy tylko rozpromieniona May z powrotem zajęła miejsce przy jego boku. Mary wzruszyła ramionami, jakby jej tygodniowe zniknięcie bez słowa wyjaśnienia nie było niczym nadzwyczajnym. 
— Zostałam uprowadzona przez moją matkę – odparła wymijająco. – Musimy porozmawiać.
James już otwierał usta, by zripostować to godnie, kiedy May skrzyżowała ramiona na piersi i weszła mu w słowo:
— Czy możemy porozmawiać bez Jamesa? – wzruszyła niewinnie ramionami, kiedy spojrzeli na nią z lekkim niezrozumieniem. – Albo przełożyć naradę na później? Wybacz, braciszku, ale chciałabym zamienić kilka słów z Mary na osobności.
Mary i James wymienili zaniepokojone spojrzenia, obydwoje równie niezadowoleni z podobnego pomysłu. Akurat w tamtym momencie, na kilka godzin przed zeznaniami May, lepiej było, żeby na jaw nie wychodziły żadne zatajone przed nią wiadomości. Chociaż Mary nie zamierzała udizelać jej jakichkolwiek konkretnych informacji, obawiała się zapowiadanego przesłuchania, nacisków i wątpliwości, bo jakkolwiek była mistrzynią przekrętu, nie zawsze panowała nad słowami w emocjach, a tę słabość mogła wykorzystać zdeterminowana May.
Jeśli zaś dowie się – lub chociażby domyśli – kto naprawdę był zamieszany w zabójstwa Deana i Calliope, żadna znana ludzkości siła nie zmusi jej do trzymania gęby na kłódkę. Znając chwiejność emocjonalną dziewczyny, jej absolutną nieobliczalność i wrodzony, a następnie spotęgowany przez chorobę upór, mogli się spodziewać, że bez konsultacji z kimkolwiek postanowi odbiec od planu i powiedzieć przed Crouchem coś, co nie tylko nie pomoże Isaakowi, ale pogrąży ich wszystkich.
Z drugiej jednak strony, jeśli Mary nie zgodzi się na rozmowę, May może nabrać wątpliwości i jeszcze bardziej wszystkim zaszkodzić swoją niewiedzą, domysłami i nieskładnością w zeznaniach. Należało raz i dobrze ją uciszyć i uśpić jej czujność, przynajmniej do końca rozprawa Isaaka.
— W porządku – powiedziała Mary, bardziej do siebie niż do Jamesa czy May. – James poczeka na nas w kawiarence w Atrium.
— Myślisz, że tak będzie? – zdumiał się Potter, krzyżując ramiona na piersi. Mary wysłała mu zmęczone spojrzenie.
— Proszę, James. Przecież nie napadniemy na Departament Tajemnic pod twoją nieobecność.
May pokiwała głową energicznie i wlepiła swoje wielkie, orzechowe oczy w brata, starając się być zarówno wzbudzającą litość i stanowczą. James westchnął z rezygnacją, wysłał ostatnie ostrzegawcze spojrzenie w kierunku Mary i pełen najgorszych przeczuć wrócił z powrotem do windy. Dziewczęta odprowadziły go wzrokiem, aż drzwi windy nie zatrzasnęły się cicho, a James nie pognał razem z grupką innych czarodziejów na ósmy poziom Ministerstwa.
Bezpośrednio potem, nie zostawiając Mary nawet sekundy na przygotowanie, May wyrzuciła z siebie to, co jej leżało na sercu:
— Okłamujecie mnie. Ty i James.
Mary pozwoliła sobie na delikatny uśmiech.
— Zwolnij, kochanie! Skąd ten wniosek?
May spojrzała na nią z desperacją. Wyglądała niemalże tak poważnie, jak wyglądałby Alec, gdyby dowiedział się, że cały plan diabli wzięli.
— Isaac Monroe jest niewinny, prawda? – nie ustępowała May, niemalże skacząc z bezsilności. – Śmierciożercy mszczą się na nim, bo się nawrócił… A minister spełnia ich wolę, bo sam jest po ciemnej stronie...
— Zwariowałaś? – przerwała jej gwałtownie. – Kto ci naopowiadał takich bzdur, Mayie? Isaac to kryminalista, Śmierciożerca i psycho… i nieprzyjemny gość. Posłuchaj… wcale nie musisz zeznawać, jeśli nic… sobie nie przypominasz. Ja i James…
— Problem jest w tym, że jednak sobie przypominam, Mary – przerwała jej May. – Czuje się, jakby ktoś zamalował na czarno fragment mojej pamięci, a na odwyku… ktoś sięgnął po wodę i pędzel, rozcieńczył tę plamę i teraz zamiast czerni widzę wszytsko w mętnej szarości – zatrzymała się na chwilę w tym miejscu, starając się spleść resztę chaotycznych myśli w logiczne wypowiedzenie. Dłonie, ramiona i wargi drżały jej jak osika – były to zwykle pierwsze symptomy ataku, utraty kontroli nad sobą. Na sam widok Mary również zaczęła drżeć.
— May… - wydukała cienkim głosem, wyciągając do niej dłoń. May odskoczyła jak spłoszona sarenka.
 — Wiem, że on jest niewinny – pisnęła. – Pamiętam go, i… i pamiętam śmierć Deana. Ja… miałam krew na rękach… i zakrwawioną sukienkę… i łzy, brud, i jego krew mieszały się na moich policzkach… i widziałam jego wyraz twarzy, Mary… Pamiętam, jak trzymałam jego ramiona i krew brudziła moje ubranie… i pamiętam tatę, który potem próbował mnie…
Dość  - przerwała Mary ostro, przywołując May do porządku. Położyła jej ręce na ramionach, odczekując, aż przestaną one drżeć rozpaczliwie, a ich posiadaczka ustanie w gorzkim, schizofrenicznym płaczu.
K…krew – wydukała May. – Pamiętam tylko krew… J…ja – schowała twarz w dłoniach. – Jestem z-zabójc…czynią! Zabiłam go! Za…
— To wcale nie było tak, May – uniosła głos Mary. Starała się ująć w swoje słowa jak najwięcej ulotnej energii… uspokajającej, pradawnej mocy, którą posiedli członkowie jedynie jej rodziny. Pragnęła odebrać od May wszystkie sprzeczne emocje, zmyć z niej wielodniowy lęk… poczucie winy… obłęd.
— Uwierz mi, że wszystko ci się myli – wyszeptała nieludzko, łapiąc ją za rękę. Oczy May moemntalnie zaczęły zachodzić mgłą, jakby śniła. – Nie zabiłaś Deana Walkera. To nie byłaś ty… - Mary skrzyła się od aury wili i energii, którą przeznaczała na wprawienie koleżanki w hipnozyjny trans. – To nie było… to. Isaac to zrobił. Widziałaś to. Wszyscy to wiedzieliśmy. Nic nie zrobiłaś. Nikt z nas nic nie zrobił. Jesteś po prostu… chora.
— Jestem chora – powtórzyła nieprzytomnie May. – Nic się nie stało…
Mary odetchnęła z ulgą, puszczając dłoń dziewczyny. Uśmiechnęła się do niej niewinnie, kiedy ta zaczynała powoli przebudzać się z powrotem do świadomości.
— Rozwiałam twoje wątpliwości? – spytała słodko, nie spodziewając się, że ten temat będzie kontynuowany.
May kiwnęła głową. Następne słowa padły z jej ust, lecz brzmiały tak, jakby przemawiał przez nie duch, eteryczna dusza, która zawładnęła ciałem jej przyjaciółki:
— Chcę zabrać moje obrazy.
Co? – wykrztusiła McDonaldówna.
— W gabinecie taty… - May uniosła głowę i wlepiła w nią swoje wielkie, w dalszym ciągu nieprzytomne, orzechowe ślepia. –  W Biurze Aurorów. Wiem, że wiszą tam moje obrazy. Chcę je z powrotem.

#15
Ministerstwo

#15
Ministerstwo

Gdyby sala obrad Wizengamotu była teatralną aulą, a długie, drewniane ławy rzędami miejsc, to Jo i Lily poskąpiłyby tych kilku knutów na bilety i w rezultacie otrzymały najgorsze pozycje stojące. Jednakże, mając na uwadze, że za wejście do sali sądowej nie pobierano opłat, a tym bardziej nie żądano dopłaty za miejsca siedzące, dziewczętom te niefortunne położenie dało trochę do myślenia. Nie tylko nie były tu mile widziane, skoro nikt nie zatroszczył się o rezerwacje miejsc dla nich jako świadków; ale wręcz okazano im pogardę i wstręt, jakby co najmniej złamały prawo, biorąc stronę oskarżonego.
— Super - skomentowała krótko Jo. – Będziemy musiały tutaj stać do samego końca, a na pocieszenie dodam, że zeznajemy prawie ostatnie.
Lily skrzyżowała ręce na piersi i poprawiła przygniecione mankiety swojej białej koszuli. Korzystając z okazji, zerknęła na elegancki, srebrny zegarek i najwyraźniej rozczarowana rozstawieniem wskazówek, oblizała z ust warstwę pomadki w odcieniu cynobru.
— Ile to będzie trwać? – jęknęła, patrząc ze zmęczeniem na Jo. – Przepraszam, ale źle znoszę rozprawy sądowe. Mam złe… doświadczenia z przeszłości.
Sięgnęła nieśmiało pamięcią do licznych rozpraw o podział majątku po rozwodzie, które wnosiły jej macochy przeciwko ojcu. Pomimo długich procesów i częstych oddaleń wyroków, Lily bezpośrednio pojawiła się w Sądzie Rejonowym w Staines tylko raz, podczas rozwodu ojca z jej ulubioną macochą, Caroline Steele. Miała wtedy góra trzynaście lat i musiała zdecydować, z którym rodzicem woli mieszkać – oczywiście wybrała ojca, czego Caroline dotąd jej nie wybaczyła. Wolała nawet nie myśleć, że ta sprawa zatoczy koło i że dzisiejszego dnia nie przyjdzie jej wybierać pomiędzy Isaakiem i Jo a Jamesem, Mary i Dorcas.
— To zależy, ile osób będzie chciało dodać coś od siebie – odpowiedziała nieściśle Jo. – I od tego, jak bardzo zrobi się dramatycznie.
Cudownie.
Lily oparła się z rozdrażnieniem o ścianę sali rozpraw, marszcząc nos z powodu odoru nieładnej wody perfumowanej należącej do starej damy siedzącej na pobliskiej ławie. Rozglądała się nieśmiało we wszystkie strony, próbując porównać to miejsce z przebłyskiem wspomnienia Sądu Rejonowego we Staines.
Wbrew pozorom, czarodziejska sala rozpraw nie różniła się znacząco od mugolskiej, a raczej – wszystkie niemagiczne elementy znajdywały  tutaj swoje odpowiedniki. Układ ław z obu stron, jednych przeznaczonych dla świadków i gapiów, a drugich dla magów Wizengamotu, przypominał grecki amfiteatr. Z przodu i najbardziej na dole siedzieli świadkowie z zarezerwowanymi miejscami – czyli Bree, Mary, Potterowie, pani Shelby Monroe, mieszkanki Brighton, kilka Rosjanek, Francuzek i uczniów Durmstrangu. U góry natomiast i najbardziej na zewnątrz, znajdowały się miejsca dla obserwatorów oraz wyjście na korytarz – i chociaż z tej wysokości nie widziano za dobrze tego, co działo się na dolnym parkiecie, to jednak dochodził tutaj najczystszy dźwięk, warunkowany idealną akustyką pomieszczenia.
Za ostatnią ławą dla świadków oraz niską bramką oddzielającą ich od parkietu, ustawiono niewygodne krzesło dla oskarżonego, przypominające raczej krzesło inkwizytorskie niżeli bujany fotel, a także wygodne miejsca dla posiłkowych oskarżycieli i obrony. Na podwyższeniu znajdowała się długa ława dla protokolanta oraz Przysięgłych, werbowanych wśród zwykłych, niezwiązanych z Wizengamotem czarodziejów, oraz wysunięta mównica dla sędziego, to jest Croucha. Z drugiej strony, tuż za owym podwyższeniem, również postawiono niską barierkę i kolejne rzędy coraz wyżej ulokowanych ław dla członków rady Wizengamotu.
To, co zdecydowanie różniło Wizengamot od zwykłego Sądu w Staines, to wystrój i atmosfera. Sala przypominała loch, i to nie tylko ze względu na wilgotne, chłodne powietrze, nieprzyjemny zapach rozkładu i wystrój a la gotyckie zamczysko. Również ludzie – zarówno świadkowie, jak i powoli gromadzący się na swoich miejscach magowie Wizengamotu – podtrzymywali ponury nastrój swoim nastawieniem, powierzchownością i zachowaniem. Zdawało się, że wyrok już zapadł, że cała rozprawa jest tylko farsą i imitacją prawdziwego wymiaru sprawiedliwości, że wszystko już postanowione, nieważne, niebrane pod uwagę. Sąd mugolski był o wiele bardziej bezstronny, o wiele mniej onieśmielający, nie tak ponury, zimny i smutny. Wystąpienie przed sądem czarodziejskim już samo w sobie było wystarczającą karą dla winnego.
— Dziesiąty lutego, Wizengamot otwiera rozprawę w sprawie wykroczeń pana Isaaka Monroe’a – ostry, szorstki głos Croucha oderwał Lily z rozmyślań. Flegmatycznie wyprostowała się i stanęła na baczność, tak jak i wszyscy czarodzieje na sali. Wychyliła się nieco w dół, próbując dojrzeć jeśli nie Isaaka, to chociaż Jamesa i Mary. Niestety, widziała jedynie czubaty kapelusz pani z nieprzyjemnymi perfumami.
— …zamieszkałego w Brighton w hrabstwie East Sussex, przy Elves Avenue numer jeden - Oskarżyciele: pośredni – Horald Minchum, minister magii, bezpośredni – Bartemiusz Crouch, kierownik Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów oraz Nicholas McDonald we wcześniejszych rozprawach. Oskarżyciele posiłkowi: Todd Angelo, Austin Meadowes oraz Trevor Monroe. Protokolant…
Który z nich jest ojcem Isaaka? – spytała  w myślach Lily Jo, kiedy dojrzała ławę oskarżycieli posiłkowych.
— Ten z ciemnym zarostem i wzrokiem psychola, odpowiedział jej niewerbalny głosik dobiegający gdzieś z tyłu świadomości.
— Ten, z tym wielkim sygnetem?
— Tak. 
Wlepiła spojrzenie w opieszałego mężczyznę o wyglądzie nieokrzesanego i dzikiego zwierza, stalowym, pustym spojrzeniu oraz pogardliwym, okropnym uśmiechem na ziemistej cerze. Jedyna cecha zewnętrzna, która łączyła go z synem, to charakterystyczna dla Monroe’ów kwadratowa szczęka.
— …świadek obrony: Jazon Hughes oraz Allison Carver we wcześniejszych rozprawach. Lista zarzutów:  ponowne rozpatrzenie przyczyny śmierci Gillian Monroe na prośbę sir Trevora Monroe…. wznowienie sprawy zabójstwa Deana Walkera, nierozstrzygniętego za kadencji byłego prezesa McDonalda… wyjaśnienie masowego zabójstwa mugoli w nocy z trzydziestego pierwszego grudnia na pierwszego stycznia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego…. podejrzenie o działalność w nielegalnych szeregach Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawawiać… używanie Zaklęć Niewybaczlanych oraz nadużywanie czarnej magii, w tym tworzenie patronatów, za co grozi najwyższy wymiar kary.
Lily oblizała wargi. Nie znała się na tyle dobrze na czarodziejskim prawie, żeby wiedzieć, co ma na myśli Crouch. Najwyższy wymiar kary… Czy prawo czarodziejskiego zezwalało na egzekucje, a jeśli tak, to jak one wyglądały? Elektryczne krzesło odpada, Avadę zakazano bez wyjątków… Może Wywar Żywej Śmierci albo dwudziestokrotnie zwiększona bezpieczna dawka uzdrowicielskiego opium? Pewne było, że czarodzieje posiadali pełen wachlarz sposobów na humanitarną karę śmierci, pytanie tylko, czy humanitarność była ich intencją.
— …nękanie psychiczne panny Colette Brianny McDonald Angelo, opętywania, zabójstwo panny Calliope Julii Meadowes dwudziestego drugiego grudnia tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego… oraz nowo wniesione oskarżenie o grabież Depratamentu Tajemnic, rzucając na Niewymownego Rookwooda zaklęcie Imperius.
Rookwood to szuja, wtrąciła ponownie Jo. Szukałam go przed rozprawą po całym ministerstwie. Zaszył się gdzieś w Departamencie Tajemnic i zapewne obawia się tu zjawić i spojrzeć w oczy Shelby i Isaakowi. Nie wiem, ile wziął łapówki za wydanie nas Crouchowi, ale na pewno w cenie nie ujęto prywatnej ochrony.
Masz zamiar się mścić?, odpowiedziała Lily. To mógł być równie dobrze każdy inny, wiesz? Jeśli minister albo Sama-Wiesz-Kto postawił mu ultimatum…
Jo wyglądała jakby zamierzała rzucić bardzo ciętą myślą w swoją towarzyszkę, ale ostatecznie porzuciła ten pomysł i obydwie z powrotem skupiły się na wywodzie wstępnym Croucha:
— Magomedycy po przebadaniu oskarżonego odrzucili chorobę psychiczną, działanie pod wpływem odurzających eliksirów oraz zaklęć, kryminolodzy odrzucili tezę, że pan Monroe mógł działać z czyjegoś zlecenia. Oznacza to, że jeśli z dniem dzisiejszym udowodni się, że oskarżony dokonał którejś z wymienionych zbrodni, mamy pewność, że od początku do końca działał z pełną premedytacją. Z uwagi na to przekonanie Wizengamot przegłosował i udzielił zgody na rozprawę przy fałszoskopie najwyższej klasy, wykonanego specjalnie na zlecenie Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Lily dopiero teraz zwróciła uwagę na wielkie, kanciaste, ciemne pudło z jednym, nierównym otworkiem, przypominające kamerę otworkową. Fałszoskop został ustawiony na niskim taborecie przed ławą przysięgłych i błyszczał jak kula dyskotekowa, coraz bardziej i bardziej w miarę słów Croucha. Ani razu jednak nie wydał z siebie dźwięku.            
—Ty jesteś Isaac Monroe, zamieszkały w Brighton w hrabstwie East Sussex, przy Elves Avenue numer jeden? – zwrócił się Crouch do siedzącego spokojnie przy swoim stołku Isaaka. Jego adwokat wyglądał, jakby chciał już teraz krzyknąć: SPRZECIW!
Tak – rzekł Isaac spokojnie. Fałszoskop błysnął oślepiająco. – Obecnie nie mieszkam już w tym domu, ale w dalszym ciągu jestem tam zameldowany w dokumentacji Ministerstwa.
Fałszoskop ani drgnął.
— Czy działasz w imię kogoś, sparaliżowany przez szantaż, groźby lub zaklęcie Imperius?
Nie.
Czy przyznajesz się do popełnienia wyczytanych przeze mnie zbrodni?
Isaac odetchnął głośno. Fałszoskop delikatnie mrugnął światłem, jakby wstrzymywał oddech.
— Nie przeczę, że… że używałem czarnej magii, ale przeczę udziału w pozostałych przestępstwach.
Fałszoskop ani drgnął. Po sali obrad rozległy się głośne szmery świadków i magów Wizengamotu.
To chyba dobry znak, co?, pomyślała Lily. Fałszoskop nie błysnął. Czy to nie powinno zamknąć sprawy?
Jo spojrzała na nią smutno.
— Patrz na Hughesa – rzekła na głos – jest przerażony.
Nie było w tym stwierdzeniu ani trochę przesady – obrońca Isaaka spoglądał na fałszoskop z takim wyrazem twarzy, jakby zobaczył tam przynajmniej własną śmierć w straszliwych mękach.  Przeniósł parę swoich wąskich, szczurzych oczek na Croucha z jeszcze większym przerażeniem. Isaac pozostał niewzruszony, kiedy uderzyła go druga fala śmiercionośnych pytań:
—  Używanie czarnej magii… - powtórzył Crouch, smakując tych słów w ustach – czy oskarżony ma na myśli rzucanie Zaklęć Niewybaczalnych?
— Również.
Fałszoskop ani drgnął. Lily zagryzła wargę. Główny oskarżający uśmiechnął się przebiegle:
— W tym zaklęcia Imprerius na Niewymownego Rookwooda?
— Temu zaprzeczam.
Jo zaklęła pod nosem sekundę przed tym, jak fałszoskop zapiszczał nieznośnie, niczym lamentująca szyszymora.
Zeszłe wakacje… ja i Isaac użyliśmy Imperiusa na Rookwoodzie, żeby pomógł nam przegonić wile od Shelby…
Lily wysłała jej wściekłe spojrzenie.
Co takiego?!
To wyrwane z kontekstu, Lily. Pytanie zadano tak, że fałszoskop wyłapał kłamstwo, no ale… no ale przecież wiesz, że cała ta śpiewka z napadem na Departament Tajemnic to jakaś zupełna paranoja. Mieliśmy układ – MY wszyscy mieliśmy układ.
Przecież wiesz… wiesz, żee to jakas zupełna paranoja…
Lily nie wiedziała. Nie miała pojęcia, czy oby nie wplątała się w coś strasznie niebezpiecznego, w coś, co się dla niej pozytywnie nie zakończy. Uświadomiła sobie teraz – dokładnie w tym momencie, stojąc jako świadek w obskurnej sali obrad Wizengamotu – że mimo wszystko, Isaac wcale nie znalazł się tutaj przez przypadek i że wcale nie był takim niewiniątkiem. Usprawiedliwiała go w głowie, wmawiała sobie, że stał się on ofiarą nowego porządku, że zostanie symbolem przemian poltycznych w Ministerstwie, że minister się na niego uwziął, że płaci za swoje nawrócenie. Nie wiedziała, ile w tych wymówkach było jej osobistej sympatii do tego chłopaka, ile tego, co wpoiła jej Jo, powtarzając jak mantrę to, że Isaac jest niewinny. To wydawało się oczywiste dla niej, i dla większości choć trochę zaznajomionych z dzisiejszym problemem sprawy – że na Isaaka zorganizowano nagonkę, że został on kozłem ofiarnym, zbierającym baty za przewinienia całej arystokratycznej, bananowej młodzieży. Czy jednak oby na pewno było to prawdą?
Znała Isaaka – w pewnym stopniu. Zawsze kojarzył jej się pozytywnie, z dżentelmenerią, ze staroświeckimi manierami i z pociągającą tajemniczością. Może dlatego tak łatwo uległa złudzeniom i dała się wciągnąć w całe to błędne koło – przez to, że zabrakło jej obiektywizmu w jego sprawie. Zupełnie zapomniała o drugim obliczu swojego kolegi, tym obliczu, które przywiodło go dzisiaj na salę obrad – o obliczu chłopaka igrającego z czarną magią, kogoś, kto tylko ze względu na własną ciężką sytuację nie bawił się z Śmierciożercami w szkalowanie mugolaków.
Przypomniała sobie o Severusie – o tym, co mu dzisiaj powiedziała, i tym, jak bardzo głęboko tkwiła w niej uraza z powodu wyzwania od szlamy. Wiedziała w duszy, że to nie wyzwisko było istotą jej złości na Seva – tylko niebezpieczny kierunek, w którym zmierzał, czarna ścieżka ku Voldemortowi, którą sobie pomału wydeptywał. Dlaczego odcięła się od Severusa, dlaczego gardziła Ślizgonami i dlaczego chciała z nimi walczyć na wojnie, skoro równocześnie dzisiaj przyjechała uratować jednego z nich przed zasłużonym Azkabanem?
Isaac może i nie zabił Deana, ani nie zabił Calliope, pomyślała. Może i nie utworzył patronatu i nie wykorzystal Rookwooda, ale nie o to tutaj chodzi. Chodzi o to, że Isaac byłby do tego zdolny. Że posunąłby się do tego wszystkiego, gdyby tylko zostałoby to zawarte w jego planie.
Jo zerknęła ukradkiem w jej stronę. Lily nie miała pojęcia, czy dziewczyna usłyszała w głowie te sekujące Isaaka myśli, czy też po prostu zdziwiło ją to nagłe zamyślenie na twarzy swojej towarzyszki. Obydwie zwróciły głowy ponownie w stronę ławy przysięgłych, kiedy dobiegł ich ostry głos Croucha:
— Czy mówiąc „używanie czarnej magii”, oskarżony miał na myśli tworzenie patronatów? Czy oskarżony zaprzecza kierowaniu grupie zmiennych?
— Owszem – rzekł Isaac, prostując się w mównicy. – Zaprzeczam.
Fałszoskop zapiszczał. Głośny szmer przeszedł przez ławę Wizengamotu.
— Niedobrze – mruknęła do Jo, bardziej do siebie, niż do Lily.
Dlaczego zapiszczał?, odezwała się w myślach. Przecież Isaac nie skłamał.
To podchwytliwe pytanie, odpowiedziała jej Jo. Po tym, jak Trevor został zesłany do Azkabanu, Isaac na chwilę przejął patronat, jednak nie był… zupełnym patronem. Nigdy nami nie kierował w sensie dosłownym. On po prostu sprawował tę funkcję.
Ale skoro przyznał się do Zaklęć Niewybaczalnych, to po co dłużej tu siedzimy? Czy za to nie dostaje się dożywocia?, zapytała, starając się, by jej „myślowa wypowiedź” nie zabrzmiała opryskliwie. Jo zagryzła dolną wargę.
Crouch powiedział: najwyższy wymiar kary. Dożywocie w Azkabanie nie jest najwyższym wymiarem kary, Lily.
A co?
Jo wysłała jej znaczące spojrzenie. Lily wzruszyła ramionami, na znak, że nie wie, o co jej chodzi. Jo westchnęła ciężko i cmoknęła w powietrzu, jakby wysyłała do niej całusa.
Co, do cholery…?
— Żartujesz – szepnęła, nachylając się nad nią. Zrobiła się blada, kiedy dotarła do niej powaga sytuacji. – Pocałunek…
— Sza! – W ich stronę odwrócił się jakiś sędziwy starszy pan, wyglądającego na wiecznie niezadowolonego sąsiada-pieniacza, który z braku zainteresowań wtrąca się w cudze sprawy. Jo i Lily posłusznie umilkły, a ich uwaga skupiła się już tylko na rozprawie.
— Czy oskarżony przyznaje się do służby w imię Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? – zapytał tym razem Crouch, ostentacyjnie zerkając na spokojny – póki co – fałszoskop.
Nie służę Czarnemu Panu.
Fałszoskop ani drgnął. Jo odetchnęła głośno, a wśród członków Wizengamotu rozległy się różne szepty. Na równe nogi zerwał się Austin Meadowes, główny oskarżyciel, wskazując palcem na odsłoniętą rękę Isaaka, który stał w mównicy ubrany w więzienną koszulkę z krótkim rękawem.
— Znak na jego przedramieniu mówi co innego.
Lily, tak jak i większość zebranych, wychyliła się nieco ze swojego miejsca i zerknęła na przedramię Isaaka. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że przecież już wcześniej Isaac pokazywał jej swój znak.
— Czy oskarżony dalej zaprzecza? – powtórzył pytanie Crouch. Usta pana Meadowesa wygięły się w złośliwym grymasie.
Nie jestem poplecznikiem Czarnego Pana – odparł ponownie Isaac.
Fałszoskop nie drgnął.
Przynajmniej to mu się udało, powiedziała Jo. Może jeszcze nie wszystko stracone…
Miejmy nadzieję, że nie udowodnią mu niczego konkretnego i zakończy się na… odsiadce, odpowiedziała Lily z niesmakiem. Ostatnio wielu więźniów zostaje wypuszczonych z powrotem na wolność.
Możesz myśleć o nim, co ci się podoba, Lily, Głos Jo brzmiał zaskakująco łagodnie. Ale nie myślisz chyba, że on zasługuje na pocałunek dementora.
NIKT nie zasługuje na pocałunek deementora, uściśliła. To barbarzyńskie.
I właśnie o to tutaj chodzi – tylko o to. O to, że to barbarzyńskie. I przed tym chcemy go bronić. Przed tym MUSIMY go obronić, Lily.
Rudowłosa przetarła dłonią twarz, wyczerpana już pierwszymi minutami świadkowania przesłuchiwaniu Isaaka. Wszystko się w niej przewracało na myśl, że prawdziwa jatka dopiero się zaczyna – czekają ją jeszcze przecież zeznania Dorcas, i Mary, i Jamesa… i jej własne…
Crouch zadał jeszcze kilka pytań, na które Isaac odpowiadał z automatu: „Nie”, „Nie pamiętam” albo „Nie wiem”. Za każdym razem fałszoskop pozostawał jakby wyłączony, świecąc czasami słabym błaskiem, kiedy Isaakowi zadawał pytanie mag z Wizengamotu bądź członek ławy przysięgłych. Wreszcie Crouch pozwolił chłopakowi wrócić do swojego obrońcy  i odejść z mównicy, a potem przywołał do niej kolejnego świadka, osobę, która mijając się z Isaakiem, wysłała mu tak paskudne spojrzenie, jakiego Lily jeszcze nigdy nie widziała.
— Prosimy głównego oskarżającego, Trevora Monroe.
Kiedy mężczyzna z sygnetem, ciemnym zarostem i wzrokiem psychola, jak opisała go Jo, podszedł do ławy przysięgłych, ślubując mówić prawdę i tylko prawdę, ktoś zerwał się z miejsc dla świadków i krzyknął głośno na całą salę obrad:
— Trevor, zlituj się! To twój syn, nasz Isaac! Trevor!
Pan Monroe obrócił się w kierunku ław dla świadków, szukając wzrokiem osoby, która wypowiedziała tę słowa. Zarówno jednak on, jak i Lily i Jo, nie tylko nie musieli się rozglądać, bo łatwo rozpoznali ową osobę po głowie, co jeszcze zastanawiać, kto mógłby to być, bo żadna inna osoba na świecie nie nazwałaby Isaaka „swoim”. Shelby Monroe, dzisiaj wyglądająca na nieco starszą niż dziewiętnaście lat (ale dwudziestka piątka wciąż stanowiła górną granicę jej hipotetycznego wieku), w ekstrawaganckiej, nieodpowiedniej do sądu sukience, i w dziwacznej fryzurze przypominającą gniazdo jaskółek. Aura elficka została dość dobrze zamaskowana przez śmieszny strój – Shelby niemalże nie wyróżniała się z tłumu.
— Proszę zająć miejsce, pani Monroe – odrzekł Crouch, ruchem ręki polecając Trevorowi zbliżyć się do mównicy. Shelby nie usiadła na ławie. Patrzała na swojego męża wielkimi oczami i powtarzała pod nosem jakąś mantrę, przez co implikowała na jeszcze większą wariatkę niż zwykle.
Trevor poruszył się nerwowo w mównicy, tak jakby spojrzenie Shelby fizycznie go bolało.
— Składam dzisiejsze zeznania z bólem serca – rozpoczął suchym tonem. Lily mimowolnie się skrzywiła. Autorytatywny ton Trevora gryzł jej myśli jak uczucie palącego wstydu. – Jako ojciec patrzę jednak na tę sprawę…. Nieco… nieco…
— Proszę usiąść, pani Monroe – powtórzył Crouch, nieco już zniecierpliwiony. I tym razem Shelby zignorowała jego polecenie.
Co ona robi Trevorowi?, spytała Lily w myślach, patrząc na tę sytuację bez zrozumienia. Miesza mu w głowie?
Nie wiem, ale mi niedobrze, odpowiedziała Jo. Słabo mi, jak patrzę na Trevora. Też to czujesz?
Lily potaknęła. Odkąd tylko mężczyzna został wywołany przed ławę przysięgłych, zalało ją dziwne uczucie skrępowania i pokory, niewytłumaczalny lęk i respekt, ciężkie, wiążące uczucie, którego nie dało się racjonalnie wytłumaczyć, ale którego nie można było również odrzucić. Jo skuliła się lekko, tak, żeby nie widzieć mężczyzny w mównicy. Evansówna odważyła się zerknąć na Isaaka – on też się kulił, a w dodatku zatkał dłońmi uszy, jakby chcąc odgrodzić się od rzeczywistości. Jego obrońca patrzał na niego niepewnie, jakby nie wiedząc, czy Isaac jest załamany przebiegiem rozprawy, czy też ma napad jakieś dziwnej choroby.
Tymczasem Crouch ponownie zwrócił uwagę Shelby Monroe, a jej sąsiad z ławki odważył się złapać kobietę za rękaw i pociągnąć w dół. Na nic się to jednak nie zdało, tylko mężczyzna zrobił się nieco speszony. Sam Trevor coraz bardziej gubił się w swoich zeznaniach i widocznie tracił cierpliwość – a raczej tracił chęć do udawania, że jakąkolwiek cierpliwość posiada. W końcu odwrócił się w mównicy, wprost do swojej żony i fuknął ostro i niemalże drapieżnie:
Przestań.
Shelby pokręciła głową. Ona też, tak jak Isaac, zatkała dłońmi uszy, i załkała cicho.
—Zaprzestań tych swoich sztuczek i siadaj!
Przez ławę przysięgłych i członków Wizengamotu przeszedł kolejny szmer. Crouch zagroził karą porządkową, ale w tamtym momencie zupełnie nikt nie zwracał na niego uwagi. Trevor klął, przeklinał i obrażał swoją żonę, Shelby rzępoliła niczym szyszymora, a Isaac, który zebrał się w sobie i odważył zerknąć na ojca, zaczął wrzeszczeć i bronić matki. Dwoje członków czarodziejskiej policji zbliżyło się do Shelby Monroe, złapało ją od tyłu i na rozkaz Croucha wyprowadziło z sali obrad. Jo zaklęła głośno.
Mniej sprzymierzeńców… coraz mniej sprzymierzeńców…
Dlaczego Crouch nie ukarał Trevora za język?
Bo Trevor ma immunitet ministra. Nie patrz się tak, Lily – nie pamiętasz już, że Minchum uwolnił wszystkich Śmierciożerców, którzy nie mieli – jego zdaniem – pełnoprawnego procesu? Oczyszczono ich ze wszystkich zarzutów i Crouchowi ani nikomu z Wizengamotu nie można wracać do tej sprawy.
Drzwi od sali obrad zatrzasnęły się głośno za Shelby i dwoma magicznymi policjantami. Napięcie Trevora zelżało, a jego ton na nowo stał się pewny, niewzruszony i oskarżający. Isaac siedział i wpatrywał się tępo w drzwi, za którymi zniknęła jego matka. Nie reagował na pytania obrońcy Hughesa ani na zaczepki ze strony ojca – zdawało się, że myślami odleciał gdzieś bardzo daleko, gdzie nie dochodziło nawet echo wulgarnego głosu Trevora. Ku powszechnemu zdziwieniu, fałszoskop nie błysnął do tej pory ani razu.
Nienawidzę go, rzekła Jo, słuchająca uważnie każdego oszczerstwa, które wymawiał Trevor. Pociesza mnie to, że już jutro zagramy mu na nosie…Trevorowi wydaje się teraz, że jak załatwi Isaaka, to zlikwiduje wszelkie zagrożenie.
A co jeśli ma rację? Jeśli bez Isaaka… co jeśli bez niego faktycznie nie damy już sobie rady? Nie obraź się, Jo, ale do tej pory Trevor – no i jego Pan – świetnie radzili sobie z całą waszą paczką, a tylko Isaac stanowił problem. Nie ma już Jilly, ani Deana, ani Tony’ego…
Oczy rozbłysły Jo, kiedy usłyszała w swojej głowie ostatnie imię.
Szkoda, że nie udało mi się porozmawiać przed rozprawą z Isaakiem, bo chciałam mu powiedzieć… tak właściwie to od tego powinnam zacząć, bo to faktycznie wiadomość dnia…, nachyliła się w kierunku Lily, tak jakby obawiała się, że jakiś inny czytający w myślach „przechwyci” ich rozmowę. Znalazłam Tony’ego.
Lily wybałuszyła na nią oczy.
A on nie jest już w więzieniu? Rodzina Jamesa go tam chyba zesłała, co nie?
Też tak myślałam. Ale przed każdą zsyłką do Azkabanu, przeprowadzany jest wywiad, który sprawdza, czy winny nie jest na Impreriusie – no i czy wszystko okej z jego głową. Najwyraźniej Tony odparł na tym drugim etapie, bo zamknięto go w Maudsleyu w Londynie, w oddzielnej izolatce. I właśnie to znaczyło Sely Daum – MAUDSLEY.
Maudsley w Londynie… Lily usiłowała to sobie wyobrazić, ale najwyraźniej nie była w stanie. Zamknięto go w mugolskim szpitalu, Jo? Dlaczego? I co ty tam, u licha, robiłaś?
Nim Jo zdołała odpowiedzieć cokolwiek, uwaga obydwu dziewcząt ponownie wróciła do obydwu panów Monroe. W swoich zeznaniach Trevor powoli zmierzał do dnia reaktywacji patronatu, a ponieważ wciąż zeznawał pod fałszoskopem, zaczął się trochę mieszać we własnej pół-prawdziwej historii. Isaac ocknął się z letargu i wykorzystując okazję, zaczął zasypywać ojca niegrzecznymi pytaniami. Obrońca Hughes szarpał go obydwoma rękami za łokieć, żeby się wreszcie opamiętał.
Doleciał ich głos Croucha, który próbował rozeznać się choć trochę w gradzie wzajemnych oskarżeń Isaaka i jego ojca:
— Oskarżony utrzymuje, że patronat został utworzony przez pana… jak pan to skomentuje, panie Monroe?
— Zostałem oczyszczony przez magistra z tego zarzutu – wybrnął dyplomatycznie Trevor.
— Po prostu odpowiedz! – zagrzmiał Isaac.
— Sprzeciw! – powstał jeden z członków Wizengamotu. – Prawo łaski Ministra nie podlega podważaniu.
— Sprzeciw przyjęty.
— To śmieszne! – oburzył się Hughes. – Nikt nie ma zamiaru odesłać pana Monroe z powrotem do Azkabanu – my po prostu zmierzamy do prawdy!
Crouch pokręcił stanowczo głową na znak, że to nie ma najmniejszego znaczenia, skoro została udzielona łaska przez ministra, i poprosił Trevora, żeby kontynuował swoją historię. Jego dalsze zeznania nie wniosły jednak nic nowego, bulwersującego czy szokującego – zręcznie pominął najważniejsze szczegóły, opisując tragiczną śmierć swojej córki i chociaż nie powiedział tego wprost i nie skłamał, to z jego tonu, spojrzeń, mimiki i zachowania, każdy mógł wywnioskować, że mężczyzna oskarża Isaaka. Sprzeciwy Hughesa i nerwowy śmiech samego młodszego Monroe’a były tutaj nie tylko niepomocne i zbędne, ale wręcz drażniące i pogrążającego oskarżonego.
Po Trevorze głos zabrało dwóch pozostałych oskarżających, którzy skupili się bardziej na późniejszych losach Isaaka i na innych jego przewinieniach, nie mniej jednak nie wnieśli nic przełomowego dla całej sprawy. Austin Meadowes, ojciec Dorcas, mówił bardzo nieskładnie i bezustannie denerwował się na piszczący fałszoskop, z kolei Todd Angelo, ojciec Bree, powiedział raptem kilka obelg, po czym szybko wrócił na swoje siedzenie, jakby z obawy, że fałszoskop go jeszcze dopadnie.
Po nieparlamentarnym wstępie pana Angelo, przywołano do ławy przysięgłych pierwszego nieletniego świadka, którego zeznania zainteresowały o wiele bardziej zarówno Lily, jak i Jo:
— Sąd wzywa świadka, pannę Colette Briannę McDonald Angelo.
Panienka albinoska, ubrana w białą, elegancką sukienkę, tego dnia wyglądała na jeszcze bardziej wykończoną po ciężkiej chorobie. Dziewczyna dosyć śmiało podniosła się ze swojego miejsca w pierwszym rzędzie i posunęła się w stronę ławy przysięgłych. Przysięgę uczciwości przed ławą wymawiała niezwykle wyraźnie i głośno:
— Świadoma znaczenia moich słów i odpowiedzialności przed prawem, sędzią naczelnym, Wizengamotem oraz ławą przysięgłych, przyrzekam uroczyście, że będę mówiła szczerą prawdę, niczego nie ukrywając z tego, co jest mi wiadome.
— Proszę podejść do barierki – powiedziała tęga czarownica z miłym uśmiechem, która została powołana jako głowa ławy. Zaraz po tym, jak Bree ulokowała się wygodnie na mównicy i wymieniła krzepiące uśmiechy ze swoim ojcem oskarżycielem, padło pierwsze pytanie, zadane przez tę samą panią z ławy przysięgłych. Chodziło o klasyczne, schematowe ewentualne pokrewieństwo z oskarżonym oraz związek z całą jego sprawą:
— Składałam już swoje zeznania w Departamencie, a przyszłam tu, by je powtórzyć przez fałszoskopem – odparła patetycznie Bree – Nie jestem krewną oskarżonego, dzięki Merlinowi.
Wstał Hughes. Wyglądał jak kot polujący na mizerną, schorowaną myszkę kościelną.
— W Departamencie Przestrzegania Prawa zeznała panna, że nigdy nie miała bezpośredniej styczności z oskarżonym Isaakiem Monroe.
Bezpośredniej może i nie, wtrąciła swoje trzy grosze Jo. Ale to niespecjalnie wyróżnia ją od większości innych świadków.
Bree potaknęła pokornie, ale miała na to gotową odpowiedź:
— To prawda, Isaaka nie poznałam osobiście, ale bardzo dobrze znałam braci Walkerów, którzy z kolei dużo opowiadali mi o reszcie… towarzystwa – Wysłała w tym momencie niezbyt subtelne spojrzenie w kierunku Jo – a następnie w kierunku Mary – i Lily.
Evansówna zmarszczyła brwi.
O co chodzi, Jo?
Mówiłam ci przecież, że Dean i Tony chcieli dać Colette trochę popalić, odparła beztrosko. I mówiłam, że ona dzisiaj będzie robić problemy.
— Braci Walkerów poznałam kilka lat temu, kiedy odwiedziłam wujka Nicka w Brighton – kontynuowała swoją fascynującą opowieść Bree. – Mówię rzecz jasna o wujku Nicku McDonaldzie. To było bardzo dawno temu, ale pamiętam to doskonale. Na początku nie podejrzewałam zagrożenia… dopiero potem, kiedy odkryłam, że są oni hyb… że są zmiennokształtnymi - nabrałam podejrzeń i powiedziałam mojemu tacie – wskazała głową na oskarżyciela Todda Angelo – o nowych znajomościach. On zajmuje się… kontrolowaniem zmiennokształtnych i dlatego… pomyślałam, ze powinien wiedzieć o tym, że oni nie są zarejestrowani.
Crouch potaknął, najwyraźniej zadowolony, że choć jedna z dotychczasowych świadków zna podstawy prawa magicznego.
— Rozumiem, że wyniknęły z tego problemy? – dopomógł Bree oskarżyciel Meadowes. Dziewczyna uśmiechnęła się niewinnie. Jo wykonała oczami młynek.
Obłudna idiotka.
— No… trochę. To głównie z Walkerami miałam wówczas problem i nie będę mówić nieprawdy – odchrząknęła znacząco i zerknęła niechętnie na spoczywający niepozornie na stołku fałszoskop. – Ale ponieważ znajomość legilimencji i… opętywanie dla zabawy… no cóż, należy do jednych z oskarżeń Isaaka Monroe’a, stwierdziłam, że dobrze byłoby zabrać w tej sprawie głos.
Westchnęła i rozejrzała się po magach Wizengamotu, najwyraźniej szukając odrobiny wsparcia czy sympatii. Niestety, wyglądało na to, że aparycją, zachowaniem i obejściem rozpieszczonego dziecka zbytnio nie wzbudzała pozytywnych uczuć, bo nikt się nawet do niej nie uśmiechnął. Isaac piorunował ją niemiłym spojrzeniem zza swojej ławy oskarżonego.
— Nie pamiętam zbyt wiele z okresu, kiedy byłam opętana, jedynie trochę z początku tej znajomości.. Dean starał się do mnie zbliżyć, bo jest to konieczne do zawiązania więzi… do opętania… przejęcia kontroli. Opowiadał mi wiele o swoich przyjaciołach, o bracie… również o Isaaku, najlepszym przyjacielu jego młodszego brata.
— Co Dean Walker mówił o Isaaku? – zapytał Crouch.
— Z początku mówił bardzo ogólnikowo, ale… po pewnym czasie, zaczął… przesyłać mi do umysłu pewne wiadomości, wizje… mówił, że Isaac jest niepoczytalny, że… że on – to znaczy Dean – martwi się o Prim Ellison, z którą Isaac był związany… Dean bał się, że Isaac mógłby wyrządzić jej jakąś krzywdę. Mówił też o tym, że Isaac miał młodszą siostrę… że bardzo zmienił się po jej śmierci. Że popadł w mrok.
Jo zaklęła pod nosem natychmiast po tym, jak z ust Bree wypadło imię: „Prim”. Isaac wydawał się całkowicie niewzruszony, ale Lily dawała głowę, że jego spojrzenie zrobiło się nieco bardziej pokojowe, miękkie i łagodne.
— Czy Dean Walker podejrzewał oskarżonego o zabójstwo Gillian Monroe? – zapytał oskarżyciel Meadowes. Bree zerknęła z przejęciem na fałszoskop.
— Owszem – wycedziła powoli. Jo i Isaac niemalże równocześnie przenieśli wzrok na spokojnie leżący wykrywacz kłamstw. – Isaac mówił wszystkim, że to jego ojciec, pan Trevor, zamordował Jilly na jego oczach, ale Dean nie chciał w to uwierzyć… po prostu opowieść Isaaka nie trzymała się kupy, nie przedstawił on żadnych rzetelnych dowodów… i wszystko  świadczyło przeciwko niemu – przełknęła głośno ślinę. Isaac odwrócił wzrok, ale Jo nie odwracała spojrzenia od fałszoskopu, jakby licząc na to, że zacznie piszczeć z pewnym opoźnieniem. – I wiem, że inni również mieli wątpliwości.
Przeklęty zdrajca, rozległ się wreszcie werdykt w głowie Lily. Dean zawsze był najbardziej popierzony, ale nie myślałam… byłam pewna, że on nigdy by nas nie zdradził… w taki sposób.
Isaac trącił w ramię swojego obrońcę i powiedział mu coś dyskretnie. Hughes pokiwał głową, po czym wstał i zgłosił sprzeciw:
— Skoro Dean Walker – oraz inni – podejrzewali Isaaka o zabójstwo Jilly, to dlaczego ani nie wnieśli podejrzenia do sądu, ani nie powiedzieli nic na ten temat na pierwszej rozprawie w roku siedemdziesiątym trzecim?
Przez moment Bree wydawała się być zbita z pantałyku.
— No coż… - wyjąkała, zerkając na fałszoskop. – Dean mówił mi, że sam zbadałby tę sprawę, ale… był zajęty poszukiwaniami swojego biologicznego ojca – porzucił on jego i jego matkę, kiedy Dean się urodził. To pochłaniało go zupełnie i… na chwilę zapomniał o losie Jilly. 
— Rozumiem – pokiwał głową Hughes, ale wyglądał po raz pierwszy od początku rozprawy na nieco pokrzepionego. Bree skrzywiła się nieco w swojej mownicy. Nagle powstał jeden z członków ławy przysięgłych, redaktor Proroka Codziennego z podnieconą miną, i wtrącił swoje trzy grosze do tej dygresji:
— Pragnę dodać, że Dean był synem Ellistar Walker, jednej z ofiar afery związkowców ogłoszonej przed kilkoma dniami…
— Dziękuje za uzupełnienie, Travers – zamknął te dyskusję Crouch i podziękował Bree za zeznania.
Tymczasem Lily czuła, że nogi uginają się pod ciężarem jej ciała, a w głowie przekręca się w tym momencie tysiące trybików i dźwigni, że para ogromnej maszyny wydobywa się z jej uszu, i że kolejne strzępy informacji – kawałek po kawałku – scalają się w jeden, barwny obrazek.
Ta dygresja Octaviana Traversa, to zmieszanie Bree, to, że wszyscy cały czas przywoływali historię przeszłości Deana i to, że nie mógł on przebaczyć swojemu biologicznemu ojcu porzucenia… to wszystko zostało już powtórzone tak wiele razy, że musiało posiadać dużą wartość w całej tej tajemnicy, że musiało stanowić klucz do chociaż fragmentu całej tej historii.
Poszukiwanie ojca… Ojciec pochodził z wpływowej rodziny… zostawił Deana i jego matkę i związał się z inną kobietą…
Gwałcenie uzdrowicielek i prostytutek przez Związkowców Quidditcha…
Dean wiele lat później opętał May Potter… Dlaczego akurat May Potter?
Dlaczego James podpalił dom Tony’ego i Deana w Bighton, i dlaczego Tony wysyłał mu pogróżki w sprawie śmierci Phila? Czy oby na pewno… czy oby na pewno chodziło tutaj o śmierć Phila? Czy Syriusz i Dorian, i James, i Bree, i oni wszyscy, nie przegapili jakiegoś istotnego w szkopułu w całym tym galimatiasie? Czy nikt do tej pory nie zauważył tego powiązania… nie dostrzegł tego schematu?
Dlaczego Walkerowie i Potterowie się nienawidzą? Dlaczego niezwykle przystojny dziewiętnastolatek związał się z lekko niezrównoważoną czternastolatką? I dlaczego przed śmiercią nie szukał swojego ojca, tylko sprowadzał na złą drogę dziewczynę, będącą jeszcze dzieckiem?
Zapytaj kogokolwiek, kim był Seth Potter…, przypomniała sobie słowa Jamesa, które wymówił tej nocy, kiedy spała w jego starym jeszcze dormitorium. …a każdy odpowie, że legendą tego klubu. Legendą Os z Wimborune… legendą reprezentacji Anglii… legendą w Związku Quidditcha.
— A co jeśli Dean jednak znalazł ojca przed śmiercią? – szepnęła cicho, odwracając głowę w kierunku swojej towarzyszki. Jo zmarszczyła brwi.
― Co masz na myśli?



#16
Dolina Godryka
Pomimo wątpliwej radości rodziny Potterów z odwiedzin Diany, ona sama czuła się w ich salonie nadzwyczaj komfortowo, żeby nie powiedzieć – jak w domu. Rozsiadła się wygodnie na honorowym miejscu - eleganckim fotelu otoczonym z góry obrazową aureolką – czyli pracami May Potter z różnych okresów jej życia. Czuła znajome mrowienie w palcach, typowe dla wszystkich tych razy, kiedy Diana stawała tuż przed zdemaskowaniem złoczyńcy i zamknięciem jednej ze swoich wielu kryminalnych spraw.
Nie zrozumcie tej sytuacji źle – Diana bynajmniej nie cieszyła się z tego, że za jej sprawą być może nawet rozpadnie się rodzina Potterów. Bardzo ceniła małżeństwo swojego szefa i Annabelle van Weert i uważała, że państwo Potter stanowią wzór dla młodych par i wszystkich rodziców swoim podejściem, pełną akceptacją i zrozumieniem. Wiedziała też, że kryzys w ich związku może odbić się na całej opozycji przeciw ministerstwu i siłom Voldemorta – oni i Chamberlainowie oddali Zakonowi Feniksa swoje rodowe mienia, a ewentualny podział majątku mógł to wszystko niezwykle skomplikować. W całej tej sprawie, w całym tym wyścigu po prawdę, najbardziej przykra była świadomość, że ześle ona czarne chmury na rodzinę Potterów i że skrzywdzi kobietę tak dobrą i szlachetną, jak Annabelle.
Mimo wszystko – chociaż sprawa ta była dosyć przykra i nieprzyjemna – wciąż stanowiła pewne kryminalne zagadnienie. Diana nie mogła zaniedbać swoich obowiązków, nie mogła porzucić roli poszukiwaczki prawdy, kierowana osobistymi, subiektywnymi pobudkami. To właśnie wyróżniało ją od swoich kolegów i to czyniło z niej tak dobrze rokującą w swoim fachu – powołanie, profesjonalizm i misję stawiała na pierwszym miejscu, a dopiero później przypominała sobie o bardziej przyziemnych kwestiach, takich jak osobista sympatia, podziw czy wyrzuty sumienia. Diana tego dnia świętowała w duszy, ale nie dlatego, że odkryła przed Annabelle Potter inne oblicze jej męża i prawdopodobnie stłukła doszczętnie cały jej kruchy świat. Radowała się ze zwycięstwa prawdy, z zawodowego sukcesu, z rozwiązania zagadki trapiącej jej tak długo.
― Nie jestem fanką abstrakcjonizmu ani awangardy, ale w pracach May zdecydowanie jest coś wyjątkowego – rozpoczęła egzekucję, zadzierając głowę do góry i oglądając naprawdę nietuzinkowe – żeby nie powiedzieć niepokojące – dzieła artystyczne. Wyciągnęła do góry prawą rękę zakończoną długim paznokciem i postukała w jeden a obrazów, tworzących aureolkę – przedstawiał on czarnego szakalołaka, którego zęby zatopiły się w człowieku, a dookoła rozprysło dużo farby w kolorze krwi. – Dostałam reprodukcję właśnie tego okazu - od Liama Argenta. To był pierwszy obraz May tego… rodzaju, prawda?
Seth Potter nie odpowiedział. Marszczył czoło i wlepiał swoje bystre, kryminologiczne oczy w symboliczny portret czarnego wilkołaka. Annabelle potaknęła uprzejmie, zerkając podejrzliwie to na Dianę, to na swojego męża. Ciekawe, och bardzo ciekawe, co w tamtym momencie chodziło jej po głowie!
― May namalowała ten obraz pierwszego stycznia siedemdziesiątego piątego… - kontynuowała Di. Jej paznokieć zjechał z epicentrum dzieła (czyli zębów szakalołaka) do małego podpisu z datą w lewym dolnym rogu. – Dzień po rzezi mugoli w Manchesterze i śmierci Deana Walkera. I zatytułowała niezwykle groźnie: Czarny wilkołak.
― May zawsze lubiła malować zwierzęta – roześmiał się Seth i machnął ręką. Diana zastanawiała się, czy rozmawiają o tym samym obrazie. – Kiedy była mała, poświęciła całą serię na podobiznę naszego kota… pamiętasz, Bellie? Te obrazy z sypialni gościnnej, z tym rudym kotem w stogu…
-―Ale ten czarny wilkołak przypomina mi co innego – przerwała mu z uporem Diana. - I niech pan lepiej go nie lekceważy, bo to właśnie największy dowód, który świadczy przeciwko panu, panie Potter.
Potterowie wymienili długie, porozumiewawcze spojrzenia. Annabelle odchrząknęła i pokiwała głową, nie wiedząc chyba, czy po tym oświadczeniu rozsądniejsze byłoby wyproszenie gościa, czy może poczęstowanie go szarlotką? Szkarłatny rumieniec zniecierpliwienia oblał policzki Diany.
― Seth to egipski bóg demonów, czyż nie?
― A Diana rzymska bogini łowów… prawda?
Dziewczyna uśmiechnęła się sztucznie, obiecując, że nie da się w ten sposób ani sprowokować, ani wywieźć na manowce.
― Myślę, że w moim przypadku symbolika jest bardzo trafna. W pana – również.
― Wybacz, że się wtrącę, Diano – odezwała się Annabelle. – Ale od kiedy mój mąż zajmuje się… Em… no nie wiem, kulturoznawstwem? – zasugerowała. – Folklorem? Symboliką sztuki? Nie wiem… nie wiem, do czego to wszystko miałoby…
― …zmierzać? – domyśliła się Diana. Seth wyprostował się w fotelu, tak jakby zdawało mu się, że niebezpieczeństwo już niemalże zupełnie zniknęło, i że z łatwością odprawi Dianę i podważy każde jej słowo. – Chodzi tutaj mniej więcej o to, pani Potter, że narkotyki nie są zaklęciem Obliviate – więcej, nie są magiczną gumką, która wymazuje wspomnienia. Nawróceni narkomani, że tak się wyrażę, często cierpią na odwykach katusze, ponieważ przypominają sobie o potwornych rzeczach, które zrobili. Przypominają sobie kolejne elementy, ale nie potrafią poskładać ich w całość – a obrazy May to nic innego jak próba usystematyzowania tego wszystkiego.
Diana podniosła się na równe nogi, tak, żeby stać przodem do obrazów i widzieć je lepiej.
― To wszystko – zatoczyła ręką półkole, obejmujące aureolę dzieł. – To fragmenty historii, którą May chciała opowiedzieć, ale nie była w stanie. Ta historia nie odeszła w zapomnienie – została jedynie lekko popchnięta w tamtym kierunku – i dotknęło to nie tylko pani córki. W ciągu ostatnich dni rozmawiałam z wieloma osobami… i wszystkie one stawały przed podobną niemożliwością wyrażenia swoich myśli – ale jednak z tego, czym się ze mną podzieliły, udało mi się dociec prawdy.
Odwróciła się ponownie na pięcie, tym razem stając twarzą w twarz ze swoim szefem.
― Modyfikacja pamięci jest odwracalna. Osoby te wciąż pamiętają cienie wydarzeń… wciąż niemalże widzą je w momentach medytacji czy snu. Znajdują się na skraju prawdy i dopiero, kiedy ktoś gwałtownie ich w nią wepchnie, przypominają sobie o wszystkim… od nowa.
― Nie musisz tłumaczyć mi, że Obliviate jest odwracalne, Diano – odpowiedział nieco protekcjonalnie. – Slodki Merlinie, wolałbym nie myśleć, co by było w innym wypadku w naszym zawodzie. Te drobne poszlaki i tropy, które zostają w pamięci osób dotkniętych zaklęciem umożliwiają zaistnienie w ogóle jakiegokolwiek śledztwa – roześmiał się głośno. – Nigdy jednak nie patrzałem na te obrazy pod tym kątem. Inaczej nie byłbym na tyle lekkomyślny i nie trzymał u siebie w salonie.
Seth zamyślił się na chwilę, kiwając głową rytmicznie. Wyglądał idealnie, tak jak osoba, która stoi przed katem i czeka na wyrok śmierci.
― Ale teraz… po tym jak mnie przejrzałaś – rzekł powoli, nie nawiązując kontaktu wzrokowego. – Kiedy już wszystko wiesz… powiedz… powiedz mi, co to znaczyło… walczyłem z tym tak wiele lat i probowałem rozgryźć tajemnicę „czarnego wilkołaka”. Próbowałem zrozumieć, dlaczego oni wszyscy tak na mnie wołali…
Pani Potter wzięła głęboki oddech i przeniosła zszokowane spojrzenie z obrazów May na swojego męża.
― Jak to: wołali tak na ciebie… przecież…
― Zwykle jestem sceptyczna, jeśli chodzi o wróżby i przepowiednie – weszła jej w słowo Diana.
― Ja też – potaknął Seth. – Dlatego nigdy nie poświęcałem zbytnio czasu na słowa wypowiedziane w malignie, tamtej nocy.
― W każdym razie byłam u pani Delili Walker… a potem rozmawiałem z Alekiem Masonem… no i zrozumiałam, że czarny wilkołak od początku do końca był… obrazem – ponownie zastukała w dzieło May. – Wszystkie osoby widziały go przed oczami, a May przelała na płotno. Tak naprawdę wilk nie jest tutaj… likantropem. To szakal. Prawdopodobnie wszystkie osoby, które doświadczyły tej wizji, nie wiedziały o tym, że szakalołak – czyli tyfoniczny stwór – to wyobrażenie Egipcjan na boga śmierci…
― Na boga Setha – domyślił się pan Potter i roześmiał się bez humoru. – Jakie to proste…
Pani Potter po raz kolejny pokręciła głową i odparła, że nie kończyła kryminologii i dalej nie rozumie, jaki związek szakalołak ma z jej mężem.
― Czy Delilah Walker to nie jest przypadkiem na pomylona starsza pani, którą James… - dodała jeszcze, nie kończąc zdania (najwyraźniej uświadomiła sobie, że opowiadanie o przewinieniach jej syna nie powinno mieć miejsca w towarzystwie Diany).
― Co Delilah ci o mnie powiedziała? – zadał alternatywne pytanie Seth. Ku rozdrażnieniu Belle, Diana odpowiedziała tylko swojemu szefowi:
― Że czarny wilkołak jest ojcem Deana Walkera, który go zabił.
Annabelle zaklęła głośno.
― Wyjaśnicie wreszcie, o co z tym wszystkim chodzi? Rozumiem, że pracujecie dla jednego departamentu, ale od dawna nie interesuje nas już, co się działo z tym chłopakiem! Nazwisko „Walker” nie jest wymawiane w tym domu od bardzo dawna, i doceniłabym, gdyby…
― To bardzo długa historia, Belle – przerwał jej mąż. – To wszystko działo się dawno temu. Nie spodziewałem się… myślałem, że tego nie da się już odkopać… że już nikt mnie z nimi nie łączył, że już dawno wszyscy o tym zapomnieli…
― Zapomnieli sami z siebie czy raczej ktoś ich do tego… przymusił? – zasugerowała Diana. – Nie musi pan już kłamać, panie Potter. Zmodyfikował pan pamięć May, i to wiele razy, żeby nie pisnęła ani słówka pańskiej żonie. Zmodyfikował pan też pamięć wszystkim obecnym na sabacie w Sylwestra, wtedy, kiedy zamordował pan Deana Walkera.
― Nie możesz oceniać moich czynów taką samą miarą, jak zwykłych przestępców, którymi się zajmujemy, Diano! – uniósł głos. – May nie zachowywała się racjonalnie, miała osobiste problemy i próbowałem jej jedynie ulżyć. Wszystko to, co zrobiłem, zrobiłem dla niej, i dla Jamesa – możesz mówić co ci się podoba, ale póki sama nie będziesz miała dzieci…
― Och, niech pan da już spokój ze zgrywaniem dobrego tatusia! To pan wpędził May w taki stan, a nie próbował ją z niego wyciągnąć!
Belle odchrząknęła głośno.
― Czy ktoś zechciałby wyjaśnić mi, o co w tym wszystkim chodzi? Diano – zwróciła się w stronę swojego gościa – wpadłaś tutaj i zaczęłaś mówić coś o dzieciach… o związkowcach… o tej strasznej sprawie związanej z tymi uzdrowicielkami w latach pięćdziesiątych… czy to… czy… - spojrzała z przejęciem na swojego męża. Z jej twarzy znikały pomału wszystkie kolory.
Seth uniósł rękę, żeby ją uspokoić i pokręcił głową gorączkowo:
― Nie, nie… to nie było tak… nie rozumiesz… Bellie…
― Pozwolę sobie podbić te pytanie, panie Potter – odezwała się ponownie Diana. – Bo moim zdaniem to było dokładnie tak.
Nie było! – powtórzył Seth, tym razem nieco ostrzej. - Nigdy nie bawiłem się z Nickiem McDonaldem, ani z Raphaelem Bonnetem, ani z Meadowesem, ani z żadnym z tych szaleńców! To było przed moim ślubem i moimi zaręczynami, w ostatnim sezonie w Osach. Nigdy nie zgwałciłem tej kobiety, nie zrobiłem jej krzywdy ani nie brałem udziału w niektórych zabawach Nicka McDonalda. Ale… - zawahał się w tym momencie, plącząc się w słowach jak zawstydzone dziecko (lub też osobę wybitnie udającą skruchę). – Zdarzyło mi się… Ja… - zerknął niepewnie w kierunku swojej żony – ja byłem strasznym kretynem za młodu, Bellie… Byłem wściekły, że… że nie powiedziałaś mi o swojej chorobie, o twoich… problemach. Zakończyłem karierę w Osach i byłem wystarczająco stary, żeby zająć się dziećmi… myślałem, że jestem legendą… że nie mogę umrzeć bezpotomnie… oczywiście, to nie była twoja wina i nie próbuję umniejszać swojej winy, ale… ale to są jakieś okoliczności łagodzące… nie zgodzisz się?
Mina Belle była w tamtym momencie na tyle wstrząśnięta i nieokreślana, że nie sposób było stwierdzić, czy faktycznie przyznaje mężowi rację i uważa, że w dość oszczędnej na tym etapie opowieści wystąpiły wystarczające okoliczności łagodzące, czy też wręcz przeciwnie – to wzruszenie i gniew odjęły jej mowę.
Diana nie spodziewała się, że ktoś wytłumaczy jej aluzję dotyczącą „problemów” Annabelle, dlatego cieszyła się, że przeczytała dokładnie jej akta w Ministerstwie, zanim tu przyjechała. We wczesnym dzieciństwie pani Potter ledwo uszła z życiem w zetknięciu z egzotyczną, nieznaną wówczas chorobą. Czekało ją wieloletnie, trudne leczenie oraz związane z nim powikłania, z których najbardziej uciążliwa stała się bezpłodność. Prawdopodobnie Seth Potter nie zdawał sobie sprawy z powagi tego problemu, kiedy wstępował w związek małżeński, a być może w ogóle nie został o nim poinformowany – ale z jego słów wynikało, że nie mógł się z nim pogodzić, kiedy już uświadomił sobie jego istnienie czy też istotność.
Belle leczyła się długo z bezpłodności, a Potterowie starali się o dziecko przez pięć lat swojego małżeństwa – i chociaż uzdrowiciele nie dawali im żadnych szans, w marcu roku sześćdziesiątego urodził się James, jedyny uznany potomek słynnego gracza, który nigdy nie doczekał się posiadania biologicznego rodzeństwa.  Z tej przyczyny Potterowie bardzo często okazywali Jamesowi zbyt dużą pobłażliwość – kryli jego przewinienia, rozliczali się z jego długów i odpowiadali za jego grzechy (jak chociażby oślepienie swojej ciotki oraz Delili Walker).
Pomimo tego, że James został ofiarowany Potterom niczym dar z niebios, a sam zainteresowany doskonale zdawał sobie z tego sprawę, wcale nie był całkowitym jedynakiem – ale o tym prawdopodobnie nigdy się nie dowiedział, tak zresztą jak i jego matka.
― Kto jeszcze o tym wie? – zapytał Seth Diany, tuż po tym, jak odczekał przepisowe dwie minuty, kiedy to jeog żona mogła zabrać głos.
― Powinnam zadać panu to pytanie! – odpowiedziała, wyginając usta z czymś na kształt uśmiechu. – Przez wiele dni opierałam swoje śledztwo na kłamstwach podstawionych przez pana ludzi! Pana syn… jego przyjaciele…
― James nic o tym nie wiedział – sprostował Seth, kręcąc głową. – Jestem pewien, że tak było. Wiedziałem tylko ja, Stephie, no i Dean… on oczywiście znał tę historię, a jako mistrz legilimencji, powoli torturował nią May. Traciła ona zmysły długo przed sylwestrową nocą – i to wydarzenie… nieudane Obliviate… - pokręcił głową. – Zresztą, z May od urodzenia było coś nie tak. Schizofrenia może ujawnić się w każdej chwili.
― Dobitnie powiedziane – zauważyła. – Szczególnie dlatego, że nikt – łącznie z panem – nie wierzy w to, że tak rzadka, mugolska choroba mogła dotknąć pana córkę.
― Seth, dlaczego ona…
― Powinien pan jak najszybciej zacząć się tłumaczyć przed żoną, skoro już został pan złapany – zasugerowała, opierając się o wezgłowie sofy i oglądając swoje paznokcie. – I lepiej, żeby mówił pan prawdę, bo jeśli zacznie pan kręcić, to wyjmę swoje dowody, przedstawię je przed pana żoną, a potem pojadę do ministerstwa, prosto na rozprawę Isaaka Monroe, i tam zacznę nimi wymachiwać przed Crou…
Nie – przerwał jej szef, przymykając oczy ze zmęczenia. – To… to zaszło za daleko. Wyciąganie pochopnych wniosków jest w tej chwili... niezwykle niebezpieczne dla nas wszystkich.


To był rok, kiedy Seth Potter kończył karierę w Osach z Wimbourne. W następnym sezonie miał osiągnąć trzydziesty rok życia, a jakkolwiek nie utracił ani zdrowia, ani formy, ani zapału, dobrze wiedział, że ten wiek jest subtelną granicą zwiastującą koniec pewnego etapu. Przemijający czas jest tak samo nieubłagalny dla wszystkich ludzi i czarodziejów, jednak jeśli istnieje pewna grupa szczególnie przez niego poszkodowana, to z pewnością są to zawodnicy drużyn Quidditcha.
Seth swoją karierę rozkręcił niezwykle szybko, od samego początku z łatwością odnosząc wiele sukcesów. Dostał się do Os przy pierwszym naborze, zaraz po Hogwarcie, rok później otrzymał propozycję gry w reprezentacji Anglii, a kilka miesięcy później przydzielono mu dwie opaski kapitańskie. Chociaż prowadził życie rozrzutne i swawolne, wiedział dobrze, że sława, luksusy i sukces nie są nieskończone; i przy całej swojej lekkomyślności, nieroztropności i swobodzie, nie zapominał o odkładaniu pewnego procenta swoich zarobków.
Potter często zastanawiał się, co będzie z nim dalej, gdzie skończy, co go jeszcze spotka i zdziwi, i za każdym razem w tej mglistej, przerażającej i niezarysowanej przyszłości, widział Belle. Belle van Weert była jedynym powodem, dla którego starał się zachować umiar i przyzwoitość, nie zatracić siebie w niemoralnych rozrywkach organizowanych w Związku Quidditcha. Mógł pograć jeszcze w rezerwie przez dwa, trzy sezony, ale Seth od początku obiecał sobie, że kiedy nadejdzie czas, to opuści drużynę i kadrę angielską z honorem. Jako trzydziestolatek mógł dokonać jeszcze wiele, miał dość energii i mocy, aby zmienić swoje życie zupełnie. Nie musiał obawiać się o brak środków materialnych, a jedynie o to, jak zniesie brak popularności, wywiadów, tłumu fanów oraz tygodni wiecznej zabawy. Przez jedenaście lat kariery przyzwyczaił się już do tych zbytków, ale jeszcze zupełnie się od nich nie uzależnił, a to oznaczało, że przyszedł najwyższy czas na odwyk.
Seth odszedł z Os z Wimbourne po ich zwycięskim, ostatnim meczu w lidze, dwudziestego czerwca siedemdziesiątego piątego. Z tej okazji Związek Quidditcha organizował wielką imprezę w swojej siedzibie w Ministerstwie, na którą pobłażliwa minister Tuft zezwoliła bez większych namów. Organizacją miał zająć się Nick McDonald i jego wierny kompan, Raphael Bonnet, co z góry oznaczało zabawę pozbawioną jakichkolwiek hamulców. Seth tego dnia pokłócił się w dodatku z Belle, jeszcze nie jego narzeczoną, ale w dalszym ciągu partnerką i bynajmniej nie zamierzał powstrzymywać się od dobrej zabawy.
Większość graczy i urzędników w Związku nigdy nie dziwiło się, skąd Bonnet i McDonald sprowadzają tak wiele ladacznic, bo była to tego rodzaju sprawa, o którą lepiej zbyt wiele nie pytać. Imprezy w Związku rządziły się swoimi prawami, a euforia z powodu wygranego meczu przyćmiewała całą rzeczywistość. W rezultacie po wielu latach, kiedy afery związkowców wyszły na jaw, ciężko było rozdzielić wśród winnych osoby świadome, nieświadome, i bardzo świadome krzywd.
Seth prawie nigdy nie korzystał z usług panienek na jedną noc, a przynajmniej nie wtedy, kiedy układało mu się z Belle. Uważał jednak, że może pozwolić sobie na trochę zabawy tej nocy, skoro po raz ostatni przychodzi mu brać udział w opijaniu zwycięstwa. Wieczór więc poświęcił całkowicie prostytutce o egzotycznej urodzie, pozbawionej białek w oczach i mówiącą nieco archaicznie, o imieniu Ellistar Walker.


Belle Potter z głośnym łoskotem odstawiła filiżankę na spodek. Jej spojrzenie zaszła mgła, wyraz twarzy zastygł w nieprzeniknioną, surową maskę.
— Mów dalej, Seth – szepnęła ledwo dosłyszalnie, kiedy jej mąż przerwał na chwilę opowieść. – Nie będę nic mówić, dopóki nie usłyszę całości.
— Brzmi sprawiedliwie – wzruszyła ramionami Diana, bezwstydnie nakładając sobie kawałek ciasta na talerzyk z chińskiej porcelany. – Zostawiłabym was samych, ale jeśli tylko wyjdę, pan Seth albo zacznie kłamać, albo grzmotnie w panią Obliviate.
— Nie sądzisz, że pozwalasz sobie na zbyt wiele, Diano? – odparował pozornie łagodnie sam zainteresowany. Jego uczennica uśmiechnęła się sztucznie i już szykowała jakąś błyskotliwą ripostę, kiedy pani Potter weszła jej w słowo:
— Proszę was – rzekła, nie podnosząc głosu nawet o ton. – Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę, Seth. Kontynuuj.
Pan Potter westchnął głęboko. Zdawało się, że przez ostatni kwadrans, od momentu, kiedy w drzwiach pojawiła się Diana, znacznie posiwiał i przybyło mu zmarszczek.
Wrócił więc do opowieści sprzed lat, o tym, jak pojednał się z przyszłą żoną krótko po odejściu z drużyny i – tknięty raczej impulsem przemiasznym z wyrzutami sumienia niżeli napadem namiętności – postanowił się oświadczyć.  Na tym etapie opowieści Seth zatrzymał się na chwilę dla Diany, i wyjaśnił, czym zajmowała się Annabelle van Weert w czasie, kiedy jej ukochany sprowadzał na ich przyszłą rodzinę prawdziwe piekło. Razem ze swoją przyrodnią siostrą, Stephanie Chamberlain, i bliską koleżanką ze szkoły, Eileen Prince, Belle pracowała na szpitalnej porodówce jako akuszerka. Kobiety były ze sobą bardzo blisko, i cała ich trójka doskonale znała Setha Pottera – nic więc dziwnego, że zarówno Eileen, jak i zwłaszcza Stephie, miały swój udział w tej historii.
— Próbujesz przez to powiedzieć, że od początku spiskowałeś za moimi plecami z moją własną siostrą? – wykrztusiła pani Potter. Przeraźliwy spokój powoli z niej uchodził, a jej reakcja zbliżała się do wściekłości zdradzonej kobiety niż do cierpliwości ziemskiego anioła.
Skończyła się faza zaprzeczania, pomyślała Diana. Może uda mi się świadkować dzisiaj morderstwu w afekcie?
— To brzmi zbyt brutalnie, Bellie – westchnął Seth. – Przecież nie planowaliśmy zamachu na twojego brata we Włoszech… po prostu… po prostu staraliśmy się umniejszyć ci ból…
— Jak Stephanie mogła ci się przydać?! – uniosła głos pani Potter. – Co z tego miała? Czy… Seth, czy z nią też masz bękarty?
— Nie! – zaprzeczył natychmiast. Nieco zbyt natychmiast, jak na opinię Di. – Stephie była po prostu położną. Dyskretną położną. Musisz zrozumieć, że… - przetarł twarz ze zmęczeniem. – Że musiałem znaleźć zaufaną osobę, która nie starałaby się mnie potem oszukać ani naciągnąć na pieniądze. Z początku wszystko zaczynało się niewinnie… Stephanie miała układ z Nickiem i Raphaelem i udzielała dyskretnych porodów wszystkim… dziewczynom ze Związku. To…
— Chce pan powiedzieć, że po Anglii chodzi jeszcze wiele takich Deanów Walkerów? – jęknęła Di. – I że będę musiała teraz śledzić kolejną osobę?
— Stephanie była w desperackiej sytuacji i nigdy nie chciała, aby komukolwiek stała się krzywda – uciął Seth. – Możesz oczerniać mnie, ale nie mieszaj w to Stephie… zresztą, nie można powiedzieć, że sprawiedliwości nie stała się zadość po wielu latach…
No tak, zgodziła się w myślach Diana. Tyle lat odwracała wzrok od świństw swoich klientów, aż w końcu została go pozbawiona.
Obydwie panie jednak, pomimo głośnych protestów w swojej głowie, zezwoliły Sethowi na kontynuowanie ledwo zaczętej opowieści.


Ślub Belle i Setha Potterów odbył się latem tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego, i był jednym z ostatnich tak jasnych dni przed nadciągającą epoką niepokoju, epoką mroku i ciemnej mgły spowijającej powietrze ponurym widmem wojny. Młodzi rychło po ślubie wyjechali na długotrwałą podróż dookoła świata, wedle własnych kaprysów zajeżdżając to tu, to tam, i zatrzymując się w kolejnych punktach wyprawy to dłużej, to krócej. Ich tempo zwiedzania spowolniło się znacznie po opuszczeniu Ameryki Łacińskiej i długim pobycie w Chicago. Seth wówczas nie miał najmniejszego pojęcia, że w Anglii jego pierworodny syn osiągnął już pierwszy rok życia, ale ten stan błogiej niewiedzy chylił się już ku końcowi.
Po zakończeniu kariery sportowej i rozpoczęciu nowego rozdziału w życiu, Seth bardzo pragnął doczekać się z Belle potomstwa, i ciężko było uzbroić mu się w cierpliwość po roku małżeństwa pozbawionego owocu. Podczas pobytu w Chicago, Seth spotkał jednego ze swoich dawnych współzawodników oraz aktywnego działacza dla Związku, który przypomniał mu o Ellistar Walker, rzucił światło na odległą w pamięci noc po zwycięstwie w lidze, i w końcu ostro sprowadził go na ziemię, uświadamiając, w jakie tarapaty wpędziły go własne impulsywność i lekkomyślność. W całym tym nieszczęściu Seth uświadomił sobie jednak jedną ważną rzecz, niby to nie zmieniającą jego sytuacji, ale jednak podbudowującą ego i pozwalającą na zachowanie jeszcze krztyny nadziei – problemy z płodnością w ich małżeństwie pochodziły od jego żony, i tylko od niej.
Chociaż Seth poznał prawdę i nie mógł już zaklinać, że Dean i Ellistar Walker są dla niego obcymi osobami, nie spieszył się z powrotem na Wyspy. Nawet i po przekroczeniu krajowych granic nie zajrzał do Brighton ani do Doliny Godryka, nie szukał kontaktu ani wiadomości ze starymi znajomymi ze Związku ani tym bardziej z Ellistar. Zamiast tego razem z Belle zatrzymał się na długi czas w Londynie, nawiązując nowe przyjaźnie z osobami możliwie jak najmniej powiązanymi z Quidditchem i polityką.
Przeszłość dosięgła go tam o wiele szybciej, niż mógłby przypuszczać – raptem tydzień po powrocie do Anglii otrzymał sowę od Ellistar, rzecz jasna z prośbą o pieniądze. Nikt nie mógłby rzec o Secie, że był osobą skąpą lub też że nie miał wystarczającej ilości środków, aby podesłać godziwą sumkę dożywotnich alimentów, jednak w tym wypadku natrafił na węża w swojej kieszeni.
Ellistar to przecież prostytutka, myślał. To wcale nie musi być mój syn… Chce ode mnie wyłudzić pieniądze, tak jak i pewnie od kilku innych naiwniaków…
List od Ellistar został spalony w hotelowym kominku i wyglądało na to, że sprawa została zamknięta. Seth nie mógł spodziewać się zagrożenia ani ze strony starych znajomych, z którymi zerwał kontakt, ani ze strony własnej rodziny, w razie gdyby pannie Walker udało się zdobyć do nich namiary. Nie przewidział jednak, że w tej sytuacji posiada jeszcze jednego przeciwnika, jeszcze jedną osobę, która od początku chciała, aby jego małżeństwo zostało rozwiązane…

Ellistar nie odpuściła i wysłała mi jeszcze kilka listów – rzekł Seth, wpatrując się apatycznie w okno. – Przez długi czas nadążałem ze spaleniem jej żebrackiej paplaniny, ale kwestią czasu pozostawało, aż wpadną one w ręce kogoś… niepożądanego. Los chciał, aby ten zaszczyt spotkał wścibską Chloe.
— Moją siostrę? – zdumiała się Belle. – Przecież Chloe była wtedy jeszcze w Hogwarcie, to było…
— Dokładnie dwadzieścia lat temu – westchnął ciężko. – Był to rok, kiedy Chloe opuściła Hogwart. W lipcu, kiedy wszyscy spotkaliśmy się na przyjęciu zaręczynowym Lukrecji Black, była świeżo po owutemach.
Belle zmrużyła oczy, ale nie wyglądała na osobę, która pragnęła sprzeczać się w tej materii.
— Chloe to moja młodsza siostra i matka May – oświadczyła, patrząc w kierunku Diany. – Niestety, zmarła przy porodzie siedemnaście lat temu, a chociaż ja wtedy byłam jeszcze w połogu po urodzeniu Jamesa, nie chciałam, żeby dziewczynka trafiła do mojego brata, do Włoch. To… mogłoby się źle dla niej skończyć.
Może James zamordowałby ją na biwaku zamiast Phila, pomyślała Di. Jej kąciki ust zadrgały na ten czarny humor.
— Doskonale wiem, kim jest pani siostra – ucięła Diana. – Kiedy odkryłam prawdę, dotyczącą jej zachowania, przekopałam całe ministerskie akta, żeby sprawdzić, czy nie chorowała na schizofrenię… skoro May odziedziczała ją genetycznie… ale najwyraźniej sprawdziłam od złej strony.
Pani Potter zamrugała bez zrozumienia. Seth Potter zacisnął pięść na oparciu swojego fotela.
— Nie rozumiem… Nikt nie wie, z kim moja siostra miała to dziecko… ona była…
— …bardzo rozwiązła – wtrącił się jej mąż.
— …bardzo łatwowierna – zdecydowała Belle. – Były z nią same problemy po tym, jak opuściła Hogwart… ja, Stephanie i Nick nie mogliśmy jej upilnować… ale… ale to przecież…
— Nie mam pojęcia, w jaki sposób uchowała się pani, pani Belle, wśród takiej rodziny – parsknęła Diana. – Zarówno pani siostra… jak i legendarni już chyba skandaliści z Włoch… no i sama pani Chamberlain, skorumpowana położna… Podmieniono panią na porodówce, czy jak?
Seth uśmiechnął się pod nosem, ale nie zebrał w sobie dość odwagi, aby spojrzeć na żonę. Belle nie dała się zwieść tym komplementem.
— O Nicku nie chce rozmawiać – odparła dyplomatycznie. – To, co usłyszałam o Stephie to nowość, ale… ale nie mogę zrozumieć, dlaczego wpychacie do jednego worka Chloe. Była młoda i lekko szalona, ale w granicach normy, jak na swój wiek. Nie wiem… nie rozumiem, dlaczego…
Diana westchnęła głęboko.
— Radziłabym oddać ponownie pana Setha do głosu. Zostanę tu i będę kontrolować, czy nie zaczyna zmyślać. Niech pani lepiej się czegoś mocno złapie, pani Potter. Teraz dopiero zacznie się prawdziwa akcja.


Chloe van Weert nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej siostra wygrała na loterii takie wspaniałe życie, podczas gdy ona, Stephanie, a nawet Nicholas musieli tkwić w całym swoim rodzinnym kwasie. Jako najmłodsza latorośl, stała się oczkiem w głowie rodziców i nawet po osiągnięciu pełnoletności pozostawała trzymana na smyczy. Jeśli nie rodzice, to starsza siostra, bezustannie jej matkowali, do tego stopnia, że nie mogła bez konsekwencji pójść się zabawić i nie wrócić na noc no domu.
Chloe jako siedemnastolatka nie miała ani zdanych owutemów, ani pracy, ani przyjaciół, ani chłopaka – podczas gdy Belle w jej wieku przebierała w uczelniach uzdrowicielskich i spotykała się z wschodzącą gwiazdą Quidditcha. To właśnie tego ostatniego – Setha Pottera – Chloe zazdrościła siostrze najbardziej. Na każdym rodzinnym zjeździe, oficjalnym bądź nieformalnym spotkaniu, Seth świecił niczym najjaśniejsza gwiazdka w rodzince fircyków, rozbawiał ją do łez, czarował swoim obejściem, powierzchownością i pogodną, wesołą naturą. Mimo tych wszystkich przymiotów, Belle nie doceniała go zupełnie. Nie rozumiała przypisanego mu sposobu bycia, krytykowała za arogancję i dziecinne popisy, nie akceptowała go takim, jakim był naprawdę; w przeciwieństwie do Chloe, która pragnęła go całym swoim nastoletnim sercem, razem z jego sławą, pieniędzmi, wyglądem, charakterem, ale też łącznie z jego wadami, bo właśnie to one czyniły ich tak do siebie podobnymi.
Seth Potter od zawsze był bawidamkiem. Uwielbiał towarzystwo kobiet wszelkich, osiągnął mistrzowo w sztuce niezobowiązującego flirtu i dość szybko nudził się kolejnymi partnerkami – rzecz jasna, wyłączając z tego Belle, która jakimś sposobem niezmiennie go fascynowała. Chloe też nie należała do osób stałych emocjonalnie, ale do Setha przywiązała się dawno temu i to uczucie nie słabło prawie w ogóle z biegiem czasu. Liczyła na to, że po pewnym czasie jej szwagier straci cierpliwość i pozwoli sobie na odrobinę swobody w swoich małżeńskich zobowiązaniach, a wtedy ona, Chloe, skutecznie oswobodzi go z toksycznych macek swojej siostry.
W dzień straszliwie nudnego przyjęcia zaręczynowego Lukrecji Black, Chloe oddała się bez reszty swojej największej pasji, jaką było śledzenie innych osób. Zamierzała wydać swoją daleką kuzynkę przed rosyjskim przystojniakiem z Prewettów i opowiedzieć mu o Ethanie Evansie, synu współwłaściciela londyńskiego hotelu, w którym wszyscy byli zakwaterowani. Pomysł ten pobudzał ją przez cały dzień i nie wyglądało na to, że cokolwiek mogłoby pokrzyżować jej szyki – aż do momentu, kiedy zmieniła zupełnie swój obiekt zainteresowań: znalazła bowiem list do swojego szwagra, od zdziwaczałej prostytutki. Bez wyrzutów sumienia otworzyła go i odkryła brudną tajemnicę Setha.
To był jeden z najpiękniejszych dni w życiu Chloe. Syn z dziwką, który jej szwagier spłodził na kilka tygodni przed ślubem z Belle! Trzymała w rękach gwarancję, że kruche małżeństwo Potterów rozpadnie się w drobny mak za kilka krótkich tygodni, a w dodatku, zanim to nastąpi i zanim na Chloe spadnie dożywotnia satysfakcja, nie zabraknie innych pomniejszych okazji do zabawy.
Wieczorem udała się do apartamentu Setha i Belle i z radością odnotowała, że jej siostry nie ma w pobliżu. Wpadła akurat w środku tych jakże częstych samotnych momentów, kiedy Seth łamał się z powodu poczucia winy i upijał, by zapomnieć o swej ciężkiej doli.
— Idź już spać, mała Clow – wymamrotał, mierzwiąc swoje włosy. – Bellie i ja jesteśmy wieczorami… dość zajęci…
— Od początku wiedziałam, że to jej wina – odparła na to Chloe. Seth zmarszczył czoło. – Często chorowała w dzieciństwie – a poza tym za bardzo jej zależy na tej ciąży. Za bardzo… się spina. Z tobą… z tobą nie mogłoby być nic nie tak. No nie?
Seth ponownie zmierzwił włosy. Jego wzrok zrobił się mglisty, trochę wskutek alkoholowego zamroczenia, trochę z powodu plątaniny bolesnych myśli. Chloe spodobało się to zestawienie.
— Jestem ciekawa, czy Dean Walker odziedziczy po tatusiu ten urok – roześmiała się. – Ten absolutny dar doprowadzania dziewcząt do szaleństwa.


Wymachiwała mi tym listem przed nosem – jęknął Seth. – Nie dawała spokoju. Uważała, że moja sytuacja jest… zabawna. Że dzień, kiedy się dowiesz… że to będzie strasznie… śmieszne…
Mała Chloe jednak najwyraźniej się pomyliła, bo mina Belle była bardzo daleka od zabawnej. Patrzała na dno swojej ozdobnej filiżanki, na dziwne rozmieszczenie herbacianych fusów, przywodzące jej na myśl złamane serce. Diana, pomimo rozwiniętej u aurorów tenedencji do dużej powściągliwości w okazywaniu empatii oraz skłonność do rozpatrywania ludzi jedynie w skrzywionym odbiciu ich wad i demonów, czuła w tamtej chwili dziwne, niezidentyfikowane szczypanie w okolicach pępka. Jako strażniczka prawdy i autentyczności powinna czuć się dumna z tego, że przyniosła kres oszukiwaniu tej biednej kobiety od tak wielu lat – ale zamiast tego towarzyszyło jej coś zupełnie innego – coś podobnego do uczucia po stłuczeniu drogocennego przedmiotu, który okazał się być nie tak trwały, jak się myślało.
Tego dnia bezwarunkowe zaufanie i czysta miłość Belle Potter zostały stłuczone na drobne kawałki – a najgorsze było to, że pomimo tak wielu lat polerowania i dbałości, w tej jednej, krótkiej chwili, okazały się tak bardzo podatne na zniszczenie.
— Zawsze faworyzowałeś Jamesa – szepnęła cicho, przeczuwając dokąd zmierza cała historia. – Zawsze traktowałeś go o wiele lepiej od May, a ja zawsze myślałam, że to dlatego, że… że ona nie jest twoją krewną, że nie ma w niej ani kropli twojej krwi. A tak naprawdę…
— Przez dwadzieścia lat nie spojrzałem na nikogo – powiedział gorączkowo. – I… wiesz jak wielu mężczyzn zdradza po poronieniach? A wtedy… w latach pięćdziesiątych… chyba pamiętasz, ile... Przypuszczałem, ze nigdy nie będziemy mieli dzieci… że Dean to mój jedyny potomek… no ale urodził się James. Nasz James. Jedyny udany… jedyny niezepsuty… niezdegenerowany… psychicznie zrównoważony… Bellie, wszystkie moje dzieci… tylko na nie spójrz: tylko spójrz, co się z nimi stało… gdzie teraz są… a James… James ma jeszcze szansę…
Seth.
Diana zmarszczyła brwi. Dopiero teraz zauważyła tę jakże niepokojącą zbieżność. Wystarczało poczytać w aktach rodziny van Weertów, żeby wiedzieć, że ich pula genów raczej nie warunkuje zacnych cech. Wystarczyło przypomnieć sobie o Deanie, i przytoczyć chyba najbardziej reprezentacyjny przypadek May. Bliskie pokrewieństwo pomiędzy małżeństwami czystokrwistymi, ich ostre zasady, ślepe podążanie za odwieczną tradycją i głupie przekonania – to wszystko z roku na rok przybierało na sile i owocowało potomstwem tak zgniłym, tak wypaczonym, i tak niezrównoważonym. W każdej rodzinie figurowały jakieś wyjątki – wystarczyło tutaj podać na przykład panią Belle Potter – ale w tej ciemnej masie paskudnych jednostek świeciły wyjątkowo słabo. Sam Seth Potter, chociaż uznany auror i działacz wojenny, chociaż uwielbiany przez wszystkich przyjazny poczciwiec, i chociaż tak zafascynowany kulturą mugolską, tak naprawdę swoimi zbrodniami, które Diana odkryła niedawno, udowodnił, że wcale nie uniknął rodowej choroby nowego pokolenia – że sam nosił w sobie spore pokłady szaleństwa.


Seth na początku lekceważył słowa i ostrzeżenia Chloe van Weert, nie wierząc w złe zamiary młodszej siostrzyczki swojej ukochanej żony, siostrzyczki, którą znał przecież nie od wczoraj. Doskonale pamiętał stopniowy proces dorastania i dziewczęcego kwitnięcia Chloe, bo świadkował temu z racji bliskiej znajomości z Belle. W myślach, pod zamkniętymi powiekami, widział najmłodszą z rodzeństwa van Weertów jako zarozumiałe dziecko w wieku przedhogwarckim; jako Brzydkie Kaczątko z cerą obsypaną czerwonymi wypryskami; jako zbuntowaną piętnastolatkę palącą cygaro ojca w piwnicy – i wydawało mu się, że skoro poznał różne oblicza dziewczyny na tak wielu etapach w jej życiu, to przy okazji również wybadał jej naturę, usposobienie i skłonności – a wszystko, co do tej pory wiedział, przeczyło pierwiastkowi zła w osobie Chloe.  Jakże się mylił!
Z czasem naprzykrzanie się Chloe i jej ciągłe próby sabotowania małżeństwa Potterów przestały wydawać się błahe i niegroźne, a Seth zrozumiał, że jeśli chce pozostać z żoną, musi się jakoś ułożyć z jej siostrą. Jak wiele bogatych czarodziejów na jego miejscu, postawił pieniądz jako najlepszy możliwy środek do zamknięcia ust Chloe – niestety, zapomniał, że van Weertowie niespecjalnie potrzebowali kolejnego zastrzyku mamony do rodzinnego budżetu.
— Łapówka? – roześmiała się Chloe protekcjonalnie, tak, jak starsze panie śmieją się z wybryków małych chłopców. – Och, Seth, nie możesz być w tej chwili poważny. Ja już mam pieniądze.
— W takim razie czego ci, u diabła, potrzeba, Chloe? Nie wierzę, że chcesz mojego nieszczęścia – że pragniesz nieszczęścia Belle. Nigdy nie byliśmy skłóceni. W czym więc rzecz? – zapytał ostro. – Czego chcesz?
— Czy to nie jest oczywiste? – odpowiedziała, przysuwając się bliżej, tak, że Seth Potter wyczuwał ciepło jej oddechu. – Nic nigdy się nie zmieniło. Zawsze chodziło mi o ciebie. Tylko o ciebie… Seth.
Pomiędzy Chloe van Weert i Sethem Potterem narodziło się coś toksycznego – coś, co niczym nie przypominało romansu, związku czy też zwykłego aktu molestowania. Mężczyzna nastawił się na to, że zatuszowanie afery z prostytutką i związkowcami Quidditcha będzie go sporo kosztowało – wydzielił nawet ze swojej skrytki bankowej pewien procent kapitału, który gotów był oddać tam, gdzie to będzie konieczne, bez niepotrzebnych pytań ze strony rodziny. To, jak łatwo było uciszyć małą Chloe, mile go zaskoczyło, a jeszcze bardziej zadowolił go fakt, że nie stracił na tym praktycznie ani grosza, ani honoru – praktycznie.
Seth nigdy nie był osobą ślepo lojalną i wierną – owszem, kochał swoją żonę i nie planował związania się na stale z kimś innym, ale nie uważał, żeby cała sprawa z Chloe zasługiwała na pogardę i zgorszenie. Póki nie żywił żadnych uczuć – nie licząc tych warunkowanych przez najniższy z instynktów – względem siostry Belle, nie czuł się jak zdrajca. Co więcej, pierwsze lata swojego małżeństwa wspominał raczej niemile – pamiętał niezdrowe napięcie, jakie wkradało się pomiędzy niego i ukochaną, pamiętał wyrzuty sumienia i cierpienie Belle, i jej ciężkie leczenie z niepłodności, i pamiętał, że sam czuł się winny, posiadając już dziecko. Obawiał się, że sytuacja nigdy się nie odmieni i że obydwoje, on i Belle, umrą bezpotomnie. Bolało go to niezwykle, bo mimo swojego lekkodusznego usposobienia, był człowiekiem bardzo rodzinnym i lubiącym dzieci. Żałował, że nigdy nie wypróbuje swoich sił jako ojciec, że nigdy nie nauczy grać swojego dziecka w Quidditcha i nigdy nie pośle go do Hogwartu; żałował, że nikt nie odziedziczy rodzinnej fortuny i że nikt nie zastąpi jego miejsca w świecie, kiedy przyjdzie mu się już z nim pożegnać.
Mimo tych wszystkich rzeczy, Seth nie planował uznania Deana za swojego syna. Nigdy też nie uwzględnił go w swoim testamencie, ani nie wysłał do Walkerów żadnych pieniędzy – po części nie czuł takiej potrzeby, a po części obawiał się, że obudzi się w nim stłumione przywiązanie i radość z posiadania dziecka, jakiekolwiek by ono nie było.
Koniec lata pięćdziesiątego dziewiątego roku stał się najszczęśliwszym okresem w życiu zarówno pani, jak i pana Potter. Chociaż uzdrowiciele nie dawali temu żadnych szans i chociaż nigdy nie udało się tego powtórzyć, Belle ten jeden jedyny raz stała się brzemienna.

Chloe powiedziała mi, ze jest w ciąży kilka tygodni po tym, jak nam nareszcie się udało, ale… ale to nie było… - Seth westchnął ciężko, przytłoczony całą swoją historią, z której wynikało, że nie kto inny, ale sam zainteresowany jest największym pokrzywdzonym. — Kazałem jej, delikatnie mówiąc, nareszcie zająć się sobą. Chloe powiedziała, że jedzie do jakieś tam szkoły, żeby dostać się do grupy badawczej w wykopaliskach w Egipcie… Nie obraź się, Bellie, ale do dzisiaj nie mogę uwierzyć, że ktokolwiek z was przełknął tę historię. Chloe i wykopaliska? To jakby James powiedział, że chce zostać pastorem.
Belle nie skorzystała z tej specyficznej okazji do roześmiania się i rozładowania emocji. Diana również. Seth westchnął ciężko i pomasował się po karku.
— Myślę, że wszyscy w głębi duszy chcieliście się jej pozbyć. To nie znaczy od razu, że była z ciebie zła siostra, Belle – wręcz przeciwnie, miałaś zawsze dla niej o wiele za dużo cierpliwości. Chloe dąsała się straszliwie, że odesłałem ją do Szkocji, do Aberdeen, ale wkrótce i ona odpuściła. Wiesz… Chloe zawsze miała straszliwy kompleks ciebie, Stephanie i nawet Nicka – nie mogła znieść waszego towarzystwa przez własną niedojrzałość i cieszyła się, że nie będzie zmuszana by dłużej was oglądać. Poza tym, zyskała nareszcie wolność i niezależność, na której jej zawsze zależało. Liczyłem na to, że Chloe spotka w Szkocji jakiegoś chłopaka, że się zakocha, i że przestanie nareszcie bawić się ze mną w kotka i myszkę. Oczywiście… wiesz, wtedy… po tym, jak dowiedziałem się, że jesteś w ciąży… no cóż, powiedziałem wtedy jej dość jasno… byłem dosyć stanowczy…
Dianę niezwykle zaintrygował ten dobór słów i szykujący się zwrot akcji, szczególnie dlatego, że doskonale wybadała wcześniej całą tę historię i wiedziała, że żadnej gruntownej zmiany w związku Chloe i Setha nie było, a jeśli już, to nie w tą stronę, do której zmierzał narrator.
— Był pan dość stanowczy… rozumiem, że zgodził się pan na drugie dziecko po to, żeby pana żona nie była samotna na porodówce, czyż tak?
Seth wyglądał w tamtej chwili, jakby połknął olbrzymie jajo.
―To…  patrzysz na tę sprawę zbytnio… jednotorowo, Diano. Zapominasz, że… zapominasz, że wszyscy mieliśmy swoje tajemnice – i że w tamtej chwili nie mogłem pozwolić, żeby one wyszły na jaw… nie po to… Słodki Merlinie! Czekałem tak długo na syna – czekałem pięć lat – i to bynajmniej nie po to, żeby moja żona od razu odeszła -  żeby odeszła i ona, i żeby zabrała Jamesa – dlatego, że jej młodsza siostra nie potrafi utrzymać swojej gęby na kłódkę! Chloe mnie oszukała – tak, oszukała mnie! Wykorzystała mnie i pomimo tego, że jej tłumaczyłem… że się umawialiśmy… że kupowałem jej ten przeklęty eliksir za każdym, cholernym razem… to było… to było przemyślane… to było od początku…
―Co… co wy jej zrobiliście… Seth? – wydukała z trudem Belle. – Ty… ty i Stephanie?
Seth skrzywił się przesadnie na samo wspomnienie tego okresu.
― Och, Bellie… nie wiesz nawet, jak żałuję… nie wiesz, jak mi przykro… ale…bałem się, że ci powie… Byłem pewny, że ona oszukuje… że kłamie… że to nieprawda… że wcale nie jest w ciąży, że próbuje mnie załamać… i pogrążyć… i skłonić do tego, żeby wyznał ci… to wszystko, że…
―Cierpi pan na straszliwy Syndrom Kryminologa, panie Potter – odezwała się Diana. – Wszędzie doszukuje się pan podstępu, zupełnie jak Alastor Moody. Najpierw wmawiał pan sobie, że Ellistar Walker próbowała wyłudzić od pana pieniądze i pana oszukała, a potem… a potem, że Chloe van Weert udaje, żeby zniszczyć panu małżeństwo? Naprawdę?
― Nie oceniaj mnie, Diano – powiedział gwałtownie. – To była… niezwykle stresująca sytuacja. Musiałem pilnować tylu spraw – i miałem jeszcze takie urwanie głowy w ministerstwie… początki w pracy aurorskiej… w korporacji kryminologów… to naprawdę potrafi doprowadzić do szaleństwa. Myślałem coraz częściej o Deanie i o Ellistar… bałem się, że Chloe w napadzie szaleństwa zrobi coś, co nas wszystkich zrujnuje… chyba każdy… myślę, że każdy w mojej sytuacji… starałby się zapobiec tragedii, zgodzicie się?
― Czy nazywasz tragedią to, że prawda wyszłaby na jaw, Seth? – uniosła głos Annabelle. – To właśnie jest to, co ukrywałeś – prawda! Nie ochraniałaś nas przecież przed jakimiś ciemnymi mocami… nie możesz robić z siebie bohatera, wielkiego herosa… tylko dlatego, że walczyłeś po to, żebym nigdy się nie dowiedziała… żeby nikt nie poznał… twojego prawdziwego oblicza!
― Przecież nie mogłaś dowiedzieć się tego w TAKIM MOMENCIE, BELLE! – zaprotestował gwałtownie. – Twoja ciąża z Jamesem była cudem – cudem, nie do powtórzenia! Co by było, gdybyś wtedy poroniła, Belle? Co by wtedy było? Ten szok… ten szok mógłby… mógłby ci zaszkodzić… Stephanie się ze mną zgadzała… ona, jako położna… jako matka… Stephanie przecież znała się na rzeczy!
― Stephanie… - Belle niemalże wypluła to imię z obrzydzeniem. – Ty i moja siostra… nie wierzę… nie mogę uwierzyć, że ona wiedziała o tym wszystkim… że nigdy nic mi nie powiedziała… moja siostra! Moja własna siostra kryła ciebie przez tak wiele lat! I… Chloe!  Zawsze myślałam, że Chloe zmarła przy porodzie.., A ty… ty… a moja siostra…
―Stephie nic nie wiedziała! Działałem w pojedynkę, i tylko ja ponoszę odpowiedzialność za to, co spotkało Chloe – oświadczył Seth, nareszcie mężnie i zdecydowanie, jak przystało na mężczyznę, za którego inni go uważali. – W porządku, poradziłem się Stephie Chamberlain, oczywiście nie mówiąc jej za dużo… nie chciałem wyrządzić temu dziecku żadnej krzywdy, ale wiedziałem, że Chloe będzie się na nas mścić… że jest okrutnym bachorem, i że… no cóż, musiałem zrobić coś, żeby móc nad nią panować, no nie? Postanowiłem więc… brałem eliksiry z pracy… podtruwałem Chloe… narkotyzowałem ja… ona była w Aberdeen, gdzie mieszkała u moich rodziców, aż do rozwiązania. Poród przyjęła Stephie Chamberlain, obiecała mi dyskrecję… oczywiście natychmiast zorientowała się, że organizm Chloe był wykończony przez opium… powiedziała mi, że nie daje głowy, czy dziecko… czy z May wszystko w porządku… - Seth wziął głęboki oddech: - No i nie było.
Diana gwizdnęła.
― No, no… a ja podejrzewałam, że była u was po prostu genetyczna choroba psychiczna – przyznała szczerze. – To by wyjaśniało też pana zachowanie, panie Potter.
Seth zignorował tę uwagę, pochłonięty zupełnie swoją tragiczną historią:
― May zawsze była dziwnym dzieckiem – tak dziwnym i przerażającym, jak Chloe. Nie miała żadnych przyjaciół. Oczywiście, miewała dni, że czuła się lepiej, ale na tle rówieśników odznaczała się swoim zachowaniem… szczególnie we wczesnym dzieciństwie. To widać było w jej obrazach – wskazał ręką na zawieszone na ścianie dość specyficzne malunki, przyprawiające o dreszcze i inne nieprzyjemne uczucia. – Wszystko… wszystko widać w tych obrazach. Hogwart nieco ją uformował, nieco naprawił… ale najgorsze miało dopiero nadejść. 

#17
Ministerstwo

Lily przysięgała, że jeszcze nigdy w życiu nie czuła się równie przygnębiona, zmęczona i znużona, jak na rozprawie Isaaka, na tym jej etapie, w którym kierunek zeznań został już wyznaczony i kiedy powiedziano już praktycznie wszystko, co najważniejsze na początek, ale wciąż nie wiedziano nic konkretnego. Liczba zgromadzonych na sali osób znacznie się zmniejszyła, dzięki czemu Jo i Lily mogły zająć miejsca siedzące w środkowym rzędzie. Prewettównie również daleko było do odczuwania ekscytacji i zainteresowania, ale na pewno nudziła się o wiele mniej niż Lily – co jakiś czas rozpoznawała wśród świadków swoich dawnych sąsiadów z Brighton i rzucała na ich temat uszczypliwe uwagi; czasem nawet śmiała się z ich poplątanych zeznań przerywanych przez piszczący fałszoskop.
Jakby na to nie patrzeć, zorganizowanie rozprawy pod fałszoskopem wcale nie wyszło Crouchowi na dobre. Wiele świadków, na których nieuzasadnione oskarżenia bez wątpienia liczono, zrezygnowało z zeznań, obawiając się, że otrzymają pytanie niezwykle trudne, z którego ciężko będzie wybrnąć, a w dodatku z powodu fałszoskopu nie będzie można uciec w kłamstwo. Fałszoskop nie oszczędzał nikogo – nie tylko pogrążał tłumaczącego się Isaaka, nie tylko uniemożliwiał świadkom dalsze zeznania, ale też wcinał się w wypowiedzi oskarżycieli, obrońcy Hughesa czy magów Wizengamotu, z sędzią Crouchem na czele. Wydawał przy tym nieznośne, irytujące dźwięki, od których natychmiast bolała głowa. Po dość krótkim czasie atmosfera na sali stała się dosyć napięta, dominowały nastroje zniecierpliwienia i rozdrażnienia. Zarówno Wizengamot, jak i ława przysięgłych, chciała zakończyć rozprawę jak najszybciej i wrócić z powrotem do swoich Departamentów lub też domów czy innych zakładów pracy.
Po przesłuchaniu ostatnich mieszkańców Brighton, dawnych guwernantek oraz nauczycielek Isaaka oraz pieniaczy-plotkarzy, którzy pchali się na każdą rozprawę, na jaką się dało, sąd mógł rozpocząć sprawy najbardziej interesujące i kontrowersyjne, te, którymi od wiele lat żyła prasa oraz wścibskie społeczeństwo.
Ponownie przywołano oskarżyciela Meadowesa, ale tym razem podszedł on do mównicy w eskorcie jednej z czarownic z ławy świadkowskiej. Miała ona na sobie elegancką, jedwabną szatę czarodziejską, stopy zdobiły piękne buty na obcasie, a w ręce trzymała niezwykle kosztowną bordową torebkę ze smoczej skóry. Jej nieco zdezorientowane spojrzenie, nietypowe rysy i jasnobrązowe włosy przywodziły na myśl Dorcas. Oboje państwo Meadowesowie wyglądali na młodszych, niż powinni być rodzice nastoletniej córki, oraz niezwykle niesympatycznych.
Znasz ich dobrze, Lily?, spytała Jo, marszcząc brwi. Nigdy nie miałam styczności z Meadowesami, ale słyszałam, że są nieco… radykalni.
Nie bardziej niż inni czystokrwiści, odparła, czując, że rozmawia z osobą nie do końca negującą postawę radykalnych czystokrwistych i nie do końca będącą za zmieszaniem krwi. Dorcas mówi, że nie przyjmują do wiadomości niczego, co nie zgadzałoby się z ich osobistymi… przeczuciami.
― Nazywam się Julia Greengrass Meadowes, mieszkam w Cardiff w Glamorgan – odezwała się sztywna, elegancka kobieta.
― Rozumiem, że to pani była organizatorką kotylionu sprzed dwóch lat – odezwał się Jazon Hughes. Julia skrzywiła się otwarcie, jakby w wyrazie pogardy do tego, że obrońca z rodziny o niepewnym statucie krwi zadał jej pytanie.
― Kotyliony to przecież tradycja – odparła wymijająco. – Wypadła nasza kolej, i tyle. Organizujemy je, tak jak cała trzydziestka zacnych rodów…
― Dwudziestka ósemka – odezwał się nieoczekiwanie Octavian Travers z ławy przysięgłych.  Julia spiorunowała go nieprzychylnym wzrokiem. – Rodów czystych jest dwadzieścia osiem.
― To oszczerstwo, żeby nie umieścić nas w Skorowidzu – odpowiedziała tonem niewzruszonym i pewnym swoich racji, tak jakby upierała się, na jaki kolor wymalowane ma paznokcie. – Trzydzieści rodzin jest czystych, dlatego trzydzieści z nich może organizować kotyliony.  Trzydzieści lat temu nasza kolejka przepadła, bo była Globalna Wojna. Musieliśmy się odkuć w siedemdziesiątym czwartym, i chcieliśmy, żeby wszystko było idealnie przeprowadzone. Myślę, że byłam zbyt pochłonięta… zbyt zajęta organizacją… powinnam przeprowadzić porządną selekcję gości… pozbyć się z mojego balu motłochu z mieszaną krwią…
― Pani Meadowes, proszę do rzeczy – zniecierpliwił się jeden z członków Wizengamotu. Jeśli media nie kłamały i w Ministerstwie naprawdę było aż tak źle, to Lily mogła pójść o zakład, że za przerwanie wywodu o czystości krwi ten czarodziej jutro straci posadę.
― Chce powiedzieć tylko tyle, że wszystko przebiegało idealnie – podkreśliła pani Meadowes. – Dopóki śmieci nie zjawiły się na moim balu. Wdarli się, zabili mi dziecko…  i to w podzięce za naszą gościnę… za nasze poświęcenie… za naszą czystość…
Fanatyczny wywód pani Julii Meadowes trwał jeszcze kilka ładnych minut. Po niej przyszła kolej na jej męża, który zdecydowanie nie mówił pięknie i kwieciście, ale przynajmniej zwięźle i na temat, co odróżniało go od żony. Oboje obwiniali o śmierć Isaaka i Deana – argumentowali, że nie otrzymali oni zaproszenia i nigdy nie widywano ich na podobnych przyjęciach. Parę osób z ławy przysięgłych (oraz standardowo Hughes) ośmieliło się podważyć czołowy argument o tym, że młodzieńcy nie widywani na kotylionach nie są godni zaufania, ale ostatecznie zarzucono ten temat, sprzeciw oddalono, i pozwolono Meadowesom wrócić na swoje miejsca. Lily odetchnęła głośno i wiedziała, że wiele osób na sali obrad postąpiło podobnie. Od pisków i zażaleń Julii Meadowes głowa bolała bardziej niż od chronicznych protestów fałszoskopu.
― Proszona na świadka: Dorcas Scarlett Meadowes.
Lily drgnęła na dźwięk znajomego nazwiska. Wytężyła wzrok i przesunęła neico głowę, żeby zobaczyć, jak Dorcas wstaje ze swojego miejsca w ławach dla świadków (zdziwiło ją to, że usiadła z dala od reszty towarzystwa, to jest Jamesa, jego siostry i Mary) i posuwa się dość energicznie w kierunku ławy przysięgłych. Wyglądała – Melrinie, uchowaj! – jak młodsza, może nieco bardziej ekstrawagancko ubrana, kopia swojej matki. Jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć, prócz wyrazu wyższości i znużenia całym sądowym postępowaniem, postawa była wyprostowana jakby przeszedł przez nią długi kij, grymas na ustach – kwaśny i beznamiętny. Dziewczyna głośno i wyraźnie, jak wcześniej Bree, wycedziła swoją przysięgę prawdomówności, po czym odwrócila się na pięcie i stanęła przed mównicą. 
―Nazywam się Dorcas Scarlett Meadowes i mieszkam… tak mi się wydaje… w Cardiff w Glamorgan, w Walii – przedstawiła się Wizengamotowi. Crouch pokiwał głową.
― Jesteś córką sir Austina i Julii Meadowesów?
―Tak.
―I siostrą denat… to znaczy, zmarłej, Calliope?
―Tak, byłam.
― A z oskarżonym nie łączą cię żadne więzy pokrewieństwa?
― Nie znam Isaaka Monroe – sprostowała krótko, wysyłając w jego stronę ledwie niemily uśmiech. Isaac odpowiedział tym samym.
Bez obaw, Jo, powiedziała Lily „w myślach”. Mimo wszystko Cassie jest po naszej stronie. Ciężko przeżyła śmierć siostry, ale znacznie bardziej od jej potencjalnego zabójcy nie znosi swoich rodziców.
Jo nie odpowiedziała na to, czekając, aż Dorcas dokończy swoją wypowiedź. Jej głos był ostry jak brzytwa, a ton silny i władczy, kiedy przemówiła ponownie:
– Właściwie to chce zeznać tylko tyle, że moi rodzice mają wiele racji.
Co?!
Jo wysłała w stronę Lily spojrzenie nieco rozdrażnione. Po naszej stronie, Lily? Po naszej stronie?
Nie wiedziała, co powinna na to odpowiedzieć. Przez moment zastanawiała się, czy oby na pewno do mównicy podeszła prawdziwa Dorcas Meadowes, a nie ktoś podstawiony przez Ministra Magii czy innego krętacza, których ostatni czasy wysypało zewsząd. Do Dorcas zgodzenie się w czymkolwiek ze swoimi rodzicami tak nie pasowało, jak do Jo śpiewanie w chórku kościelnym.
Od jakieś czasu co prawda, Lily i inni zauważali utrzymujące się dziwne zachowanie u swojej koleżanki, ale najpierw winą za nie obarczali Syriusza, potem Luke’a Davisa, a następnie nieporozumienie z Emmeliną i eliksirem miłosnym. Czy ostatnie wydarzenia, nieszczęsny pierwszy miesiąc nowego roku, który nie oszczędził chyba nikogo z nich, odbiły się na niej mocniej niż przypuszczano? Czy – Merlinie, broń! – Dorcas na dobre poprzestawiało się w głowie?
Może ona po prostu gra na naszych emocjach?, podsunęła słabo. Poczekajmy, aż rozwinie swoją myśl.
Zgodnie z niewypowiedzianym życzeniem Lily, Crouch poprosił Dorcas o to samo:
― Czy mogłaby panna sprecyzować, w czym dokładnie się panna zgadza?
― Winę za śmierć mojej siostry ponoszą goście, których tam nie zaproszono – odparła, dosyć wymownie patrząc w kierunku drugiego końca Sali obrad, gdzie siedzieli wspomnieni już James, May i Mary. – Dean Walker przecież nie pojawił się tam znikąd, prawda? Każdy musiał okazać zaproszenie albo musiał być osobą towarzyszącą kogoś, kto otrzymał zaproszenie. Deana zaprosiła Mary McDonald. Ją proszę zapytać, co sobie myślała i jaki miała w tym cel.
Ostro, skomentowała Jo, ale nie mogła powstrzymać śmiechu. Teraz Crouch może jeszcze policzyć się z córką Nicka. To będzie piękne.
Lily nie wydawała się aż tak rozbawiona. Z niepokojem zerknęła w stronę Mary, spodziewając się, że zobaczy znajomy błysk furii w oczach, wyraz intensywnego zamyślenia i plan zemsty, odbijający się niepokojąco w jej uśmiechu. Zamiast tego zobaczyła, jak McDonaldówna blednie i jakby zapada się w swoim siedzeniu.
Co się dzisiaj wyprawiało?!
― Rozumiem, że nie posiada panna odpowiedzi na to pytanie – odezwał się nagle Hughes głosem tak nieprzytomnym, jakby dopiero co ocknął się z drzemki.
Dorcas westchnęła ciężko w mównicy.
― Niejednokrotnie próbowałam zapytać się o to Mary, która jest moją koleżanką i współmieszkanką w dormitroium w Hogwarcie – odpowiedziała szorstko. – Ona zawsze zasłaniała się, że nic o tym nie wie… że nie pamięta… że w sumie ten kotylion był strasznie nudny, jeśli nie liczyć zaręczyn jej nowej siostrzyczki, Sereny Marceau… i Phila van Weerta.
May, James i Mary wymienili zaniepokojone spojrzenia. Jo zagwizdała i ośmieliła się zapytać na głos, jaki to ma związek z całą sprawą.
― A ja się wtedy pytałam: kto zaprosił van Weertów? – brnęła Dorcas, zerkając niepewnie w kierunku stołu oskarżycieli, gdzie sir Austin Meadowes wyglądał, jakby zobaczył ducha. – Moja matka zdaje się zupełnie już gubić w swoich znajomych – ale państwo van Weert nigdy nie otrzymali zaproszenia na kotylion z racji tego, że ponoć musieli czuwać nad zdrowiem swojego młodszego syna, który ciężko chorował. Powiedzcie mi więc, jakim cudem znaleźli się na balu bez zaproszenia? Kto pozwolił im wejść?
Jeden z magów Wizengamotu odchrząknął znacząco ze swojego siedzenia, a kiedy wzrok wszystkich skupił się na jego osobie, rzekł nieco protekcjonalnie:
― Niestety, nie zada panna tego pytania pani Carlotcie van Weert, bo nie ma jej w tej chwili na sali.
Dorcas odpowiedziała na to bez mrugnięcia okiem:
― Proszę więc zapytać Potterów, albo Mary.
―Sprzeciw! – mruknął Hughes. Mary popatrzała na niego z nieukrywaną wdzięcznością, wypuszczając – ku jego rozpaczy – trochę aury wili. – To… em… to nie ma żadnego związku z oskarżonym i z jego sprawą.
―Nie zgadzam się – zaprotestowała Dorcas. Lily była zaskoczona, że jej koleżanka – urocza, ale raczej niezbyt gramotna – tak dzisiaj błyszczała refleksem, bystrością i pewnością siebie. – Skoro Mary, która jak dobrze wiemy, jest bliską krewną oskarżonego… no cóż, skoro Mary wpuściła na kotylion van Weertów, to mogła zaprosić tam i Isaaka, nie zgodzi się sąd?
Crouch wysłał jej spojrzenie nieco zirytowane.
―Dziękuję za uwagę, panno Meadowes, ale to ja jestem tutaj od oddalania sprzeciwów.
Po sali przeszedł dyplomatyczny, nieco nerwowy chichot. Dorcas, ku zdumieniu Lily, wcale nie speszyła się ową uwagą. Błyszczała.
― Oddalam sprzeciw – powiedział głośno Crouch. Usta Dorcas rozciągnęły się w potężnym uśmiechu. – I zapraszam do mównicy świadka, Mary McDonald. Panno Meadowes, może panna na chwilę wrócić na ławę świadków.
Dorcas posłusznie zrobiła miejsce Mary w mownicy, ale zamiast wrócić na ławę świadków, stanęła tuż obok, jakby chcąc w razie potrzeby zmusić świadka przemocą do mówienia prawdy. Mary długo zbierała się w sobie, zanim podniosła się ze swojego miejsca i chwiejnym krokiem podeszła do strefy dla przemawiających. Ze stresu zupełnie zapomniała o wcześniejszym przedstawieniu się przed ławą przysięgłych:
― To ja… ja… - zaczęła cienkim głosem, patrząc swoimi wielkimi oczami na fałszoskop. Lily i Jo wymieniły zdezorientowane spojrzenia. – No, zaprosiłam Deana, no i May, chociaż nie pozwolono jej pójść… I z racji tego, że debiutowała Serena… stwierdziłam, że przecież w Mediolanie jest Jenna – Jenna Chamberlain… i że przecież Phil van Weert może przyjechać… mój brat go do tego namówił… No cóż… ja… ja nie wiedziałam… myślałam, że będzie fajnie… że…
― Spokojnie – przerwał jej Hughes, unosząc rękę do góry. – Nikt nie będzie cię przecież rozliczał za to, kogo zaprosiłaś jako osoby do towarzystwa… powiedz tylko, czy wśród tych osób… wśród tych osób do towarzystwa, ma się rozumieć… był Isaac Monroe?
Mary pokręciła głową z lekkim wahaniem. Fałszoskop ani drgnął. Hughes uśmiechnął się lekko.
― Myślę, że tyle wystarczy, Wizengamocie.
Rudowłosa dziewczyna spojrzała z nadzieją na Croucha, ewidentnie modląc się w duszy, żeby pozwolił jej z powrotem wrócić na swoje miejsce i wyjść do mównicy dopiero, kiedy nastąpi jej kolej w zeznawaniu. Ku jej nieszczęściu, Dorcas po raz kolejny poczuła się upoważniona do sprawowania funkcji sędziego Croucha:
―W każdym razie, kogokolwiek jeszcze tam nie sprowadziłaś, Mary, to wśród nich był też zabójca mojej siostry. Nie wierzę, że ktokolwiek z naszych gości, z zaproszonych gości – nie wiedziałby jak się zachować.
― Sprzeciw- odezwał się ponownie Hughes, który pogubił się chyba w tym, czy ma bronić Isaaka, czy też Mary. – Sąd niepoparty dowodami.
Crouch zerknął z dezaprobatą na przerażoną córkę swojego poprzednika i przez moment zawahał się, zanim odpowiedział na kolejny sprzeciw:
― Podtrzymuję – rzekł spokojnie. Mary odetchnęła z ulgą. – Jednak proszę świadka o pozostanie przy mównicy. A pannę, panno Meadowes, proszę jeszcze raz o odpowiednie zachowanie.
― Nie wiem już, kogo ona stara się pogrążyć – szepnęła na głos Jo, przyglądając się z konsternacją rozprawie ze swojego ostatniego rzędu ław dla świadków, niczym na groteskowe przedstawienie w teatralnej auli. – Isaaka, Mary czy Potterów.
― Ja nie wiem, co w ogóle w nią wstąpiło – dodała Lily. – Dorcas nigdy nie jest do tego stopnia pewna swoich argumentów – podrapała się po głowie z zakłopotaniem. – Dorcas właściwie rzadko kiedy przedstawia jakiekolwiek konstruktywne argumenty.
Tymczasem na wspomnianej już scenie aktorzy wypowiedzieli kolejne kwestie wywołujące mieszane uczucia na auli:
― Czy panna znała dobrze Deana Walkera i resztę, aby zaprosić ich na tę zabawę? Czy może panna poświadczyć za ich właściwe zachowanie? – spytał Crouch Mary, która wyglądała, jakby miała się za chwilę rozpłakać. Wszystko tego dnia stawało na głowie.
― Tak… to znaczy… nie zaprosiłabym ich przecież, gdybym wiedziała, co się stanie! Ja… ja nie miałam pojęcia…
Fałszoskop zapiszczał. Mary zbladła. Jo zagwizdała głośno.
Przed kotylionem! – sprostowała szybko Mary – jej głos nie był już cienki, tylko drżał jak osika. –  Kiedy ich zapraszałam. Ja… nie wiedziałam…
Fałszoskop ucichł. Lily z ciekawości zerknęła w stronę dawnego siedzenia May, skąd ciąg wydarzeń obserwowało rodzeństwo Potterów. Wyraz twarzy May przypominał mimikę ryby wyciągniętej z akwarium, James z kolei obserwował wszystko zza ściągniętych brwi i ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Dziewczyna odwróciła gwałtownie głowę z powrotem w kierunku mównicy, kiedy dobiegł ją śmiech Dorcas pozbawiony wesołości:
― Przed kotylionem…. – powtórzyła. – Czyli  w trakcie przejrzałaś zabójcę, jak to ty, ale nie zrobiłaś nic, zupełnie nic, żeby ratować moją siostrę?
― Panno Meadowes!
Mary zwróciła się w mównicy bardziej na lewo, mierząc teraz wzrokiem bezpośrednio Dorcas (oraz ten filar ław świadkowskich, gdzie siedziała Lily z Jo), a nie Croucha i Wizengamot. Jej twarz z sinobiałej spłonęła wściekłą, bordową barwą, w której nawet Mary było niezwykle nie do twarzy. Przez moment wyglądała jak stara, przerażająca hogwarcka Królowa, a nie przerażona dziewczyna wstydząca się za swoje czyny z przeszłości. Mimo tej tendencji do przywracania swoich dawnych osobowości, Dorcas nie straciła na pewności siebie i asertywności.
― Nikt mi o tym nie powiedział – rzekła bezbarwnie, głosem przesiąkniętym zimną, powściąganą furią. – O śmierci Calliope dowiedziałam się dopiero po fakcie.
Meadowesówna ostentacyjnie odwróciła się w kierunku fałszoskopu. Pozostał on niewzruszony. Dziewczyna lekko wybałuszyła oczy i straciła rezon. Mary po raz pierwszy od początku przesłuchania błysnęła swoim firmowym, obłudnym uśmiechem. Lily i Jo wymieniły spojrzenia.
― Czy panna Meadowes ma coś jeszcze do dodania? – spytał Crouch, równie zawiedziony biernością fałszoskopu jak wspomniana przez niego dziewczyna.
Wzrok Dorcas przez jakiś czas jeszcze spoczywał na fałszoskopie, jakby w oczekiwaniu, że magiczny przyrząd uruchomi się z pewną zwłoką. Jej umysł został zupełnie zaćmiony przez mgłę niezrozumienia, przez rozczarowanie, że Mary udało się wyjść z kłopotów i tak zmyślnej zasadzki bez szwanku – momentalnie straciła cały rezon, całą przebojowość i cały swój arsenał silnych argumentów. Nie była w stanie otworzyć ust.
Czy miała coś do dodania? Przecież Dorcas nie doszła nawet do meritum! Nie zdążyła powiedzieć o tym, że rzekomo straszliwie chory Jesse van Weert rozmawiał z nią tego samego dnia na kotylionie, że ona i Auror Argent próbowali rozwikłać tę zagadkę, ale całą sprawę zdusił w zarodku zwolniony Seth Potter… problem w tym, że kiedy układała cały kalejdoskop zdarzeń w głowie, sama się w tym myliła i plątała, a skoro nie potrafiła ułożyć myśli, to co zrobi, gdy przyjdzie ubrać je w słowa?
Zerknęła w stronę stołu oskarżycieli. Todd Angelo uśmiechał się swoją obrzydliwą imitacją uśmiechu, przerzucając stalowe spojrzenie to na swoją bratanicę, Mary, to z poworotem na przegraną Dorcas. Wzięła głęboki oddech i odważyła się spojrzeć na drugiego oskarżyciela, na ojca, czuła bowiem, że od dłuższego czasu jest przez niego obserwowana. Ich spojrzenia spotkały się raptem na dwie sekundy – zaraz potem Austin odwrócił głowę w kierunku Croucha. Dorcas poszła w jego ślady.
— Nie – usłyszała swój głos. – Tylko tyle chciałam powiedzieć.
Crouch odprawił ją ruchem ręki z powrotem do ław dla świadków.
— Panna też może odejść – na razie – panno McDonald – rzekł następnie, a Mary, która odzyskała już resztki swojego honoru i osobowości, z szyderczym uśmiechem odwróciła się na pięcie i wróciła na miejsce obok Jamesa, nieznośnie emanując aurą wili.
Sędzia odprowadził ją spojrzeniem – po części dlatego, że jak większość mężczyzn nie potrafił oprzeć się potężnej aurze, a po części ponieważ Mary, córka zwolnionego Nicholasa McDonalda, przypomniała mu o jeszcze innych pociechach wyrzuconego w ostatnich dniach dawnego związkowca w organizacji quidditcha.
— Sąd wzywa świadka – zaczął powoli, lustrując swoim ostrym spojrzeniem kolejno to czarnowłosego chłopaka, to bladą jak ściana dziewczynę. Lily przełknęła głośno ślinę. – May Chloe Potter.
Na sali obrad zrobiło się nagle bardzo cicho. Mary ponownie zerwała się równe nogi i uwolniła trochę swojej aury, teraz robiąc to chyba bardziej po to, aby uspokoić Jamesa (Lily nie zamierzała tego komentować) niż zwrócić na siebie uwagę. Do tej pory przerażająco spokojny i zamyślony Potter, jakby zbudził się z letargu i odskoczył w bok siedzenia, szczerze poruszony tym, że ów nieuchronny moment nadszedł tak szybko.
Lily z początku wydawało się, że James odprowadzi May tuż pod mównicę i w jej imieniu będzie odpowiadał, niczym brzuchomówca ze swoją pacynką w teatrze lalek. Pozostał on jednak spokojny i opanowany, kiedy jego siostra flegmatycznie wstawała ze swojego siedzenia i krokiem nieco kulawym doczłapała się do mównicy. Jej wielkie, szklane oczy zdawały się ogarniać całą salę – łącznie z Crouchem, z całym Wizengamotem, ławą przysięgłych, świadkami i Isaakiem.
— Nazwisko?
Lily zaraz po pierwszym pytaniu Croucha, ponownie skierowała spojrzenie w stronę Jamesa i Mary. Wila ponownie zajęła swoje siedzenie, tak że obydwoje, ramię w ramię, przyglądali się bezczynnie May, prawdopodobnie modląc się w duszy, żeby mówiła tak od rzeczy, by nawet fałszoskop sobie z tym nie poradził. James niemalże nie mrugał.
— May… May Chloe Potter.
— Zamieszkała?
— Dolina Godryka… Honey Corner… 12.
— Czy zna panna oskarżonego?
Mary, Jo i May odwróciły się w stronę Isaaka. James jednak nie uczynił tego, zadzierając głowę do góry i rozglądając się po całym pomieszczeniu. W pewnym momencie odszukał Lily, napotkał jej spojrzenie, od kilku ładnych momentów nieodrywające się od niego. Po krótkiej chwili wypełnionej wymownymi, ciężkimi spojrzeniami, usta Jamesa zaczęły powoli zmieniać swoje ułożenie, tak, że można było odczytać z nich słowa.
N..nie…
— Nie… - powiedziała na głos May. James zamknął usta. – Nie dobrze. Tak… tak trochę.
James na chwilę oderwał wzrok od Lily, żeby zerknąć na fałszoskop –  nie zapiszczał. Padło kolejne pytanie.
— I poznała go panna przez Deana Walkera?
Usta Jamesa ponownie zaczęły bezgłośnie przekazywać wiadomośc.
Nie… nie wy… nie wych…
— Dea…Deana? – powtórzyła May głucho.
Nie wychodź.
Lily przełknęła głośno ślinę.
– Tak… tak, to było… och, Merlinie…
- Wysoki sądzie – Usta Jamesa po raz kolejny zaczęły się poruszać, tym razem wypuszczając z gardła Jamesa prawdziwy dźwięk. Chłopak powstał. – Moja siostra… ona nie wie, co mówi, ona…
— Proszę usiąść, panie Potter – przerwał mu natychmiast Crouch. – Zaraz przyjdzie kolej na pana.
Przez moment James, tak jak i wcześniej Shelby, nie dostosował się do wyraźnego nakazu i nie zmienił swojej pozycji – dopiero po chwili, kiedy Mary znowu zaczęła błyszczeć od swojej aury, opadł bezsilnie na krzesło. Crouch odezwał się ponownie, tym razem nieco łagodniej:
— Panno Potter – proszę opisać nam wieczór kotyliona, dwudziesty na dwudziestego pierwszego grudnia w roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym. Jak pani się tam znalazła?
— Ja…
Urwała. Gwałtownie odwróciła się w kierunku swojego brata. Jej oczy wyglądały jakby za chwilę miały wylecieć z orbit. James chciał wstać, ale Mary pociągnęła go za rękaw. Crouch odcharknął i żeby ukrócić to zamieszanie, sprecyzował swoje pytanie:
— Czy nie powinna panna być wtedy we Włoszech, u panny kuzyna… to znaczy, o ile się nie mylę… adopcyjnego kuzyna?
Lily kątem oka zauważyła, że fałszoskop lekko błysnął. Nigdy inny nie zwrócił na to uwagi – wszyscy obserwowali tylko i wyłącznie wystraszoną na śmierć May Potter.
— Tak… tak… - wybełkotała, nie zwracając się w kierunku Croucha, tylko wciąż stojąc w mównicy przodem do Jamesa. – Jesse… pamiętam ,że… ucięłam mu włosy i… i dałam je Deanowi, żeby…
— May – syknął James.
O czym ona gada?, zapytała mentalnie Jo, nie ukrywając swojej dezorientacji. Jakie włosy?
Dała je Deanowi… Dała je Deanowi… Po co można dawać komuś włosy? Po co Deanowi były włosy Jesse’ego van Weerta…
Eliksir Wielosokowy?, podsunęła w Jo, „wypowiadając” na głos nieprzekazane mentalnie myśli Lily.
— Do czego panna zmierza, panno Potter? – zapytał ponownie Crouch, tonem już mniej wyrozumiałym. – Proszę wyjaśnić.
May – syknął po raz kolejny James. Mary uderzyła go mocno w goleń.
May flegmatycznie odwróciła się w kierunku Croucha.
— To ja… - jęknęła, osuwając się w mównicy, jakby zaraz miała zasłabnąć. – To… to j-ja zabiłam Calliope Meadowes.
Fałszoskop ani drgnął.

#18
Kotylion 1974, Dwór Meadowesów, Cardiff – fragment rozdziału 4
Bankiet trwał w najlepsze. Wszyscy goście zachwycali się piękną Salą Balową Meadowesów, chwalili najlepszą służbę, cudowne jedzenie i wyborną muzykę. Obok Dor co chwila przechodził jakiś starszy o idealny wiek (bo kto zwróciłby uwagę na swoich rówieśników?), elegancki dżentelmen i prosił ją o taniec. Dziewczyna na ogół nie przepadała za balami rodzinnymi, zwłaszcza kotylionami, ale dzisiaj bawiła się wyśmienicie. Na początku szukała Jamesa i Syriusza, którzy zawsze zmuszani byli do udziału we wszystkich tych rodowych zjazdach, ale tym razem doczepili się do paczki złożonej z Mary McDonald, Sereny Marceau i Skye DeVitt, a Dorcas nie znosiła każdej z osobna.
Wszystkie stoliki pozajmowali jej bliżsi i dalsi przodkowie, a chociaż na pierwszy rzut oka nie mieli ze sobą za wiele wspólnego, każdy z nich jakoś się odnajdywał i wdawał w drętwą rozmowę, typową dla strych (i czystokrwistych) osób. Ci starsi, przystojni dżentelmeni nagle zniknęli jak kamfory,  a wokół nagle zrobiło się cicho, sztywno i nieciekawie. Dorcas odwróciła głowę w kierunku przejścia do westybulu. Pogoda dopisywała. Może warto zapomnieć na chwilę o dawnych urazach i dołączyć do chłopców oraz Mary i jej koleżanek? Już miała wrócić się do swojego krzesła po torebkę, gdy kątem oka zauważyła grupkę, z którą chyba korzystniej spędziłaby czas.
W najdalszym kącie sali ustawiono trochę koślawy stolik, o wiele za mały na ilość osób, która przy nim siedziała. Słyszała stamtąd jakieś odległe chichoty i przejawy radości życia, ale to pewnie wszystko sprowadzało się do faktu, że zajęła go młodzież hogwarcka. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy odnotowała obecność swojej kuzynki Berty, posiadaczki burzy kędzierzawych niteczek, które umownie nazywano włosami, chociaż raczej ich nie przypominały. Obok niej siedziała piękna jak rusałka Diana Jenkins i lekko nadąsana Ally Rowle. Stanęła na palce. Po drugiej stronie stolika siedział Liam Argent w smokingu (aż jej się zrobiło gorąco!), Amos Digorry, nazywany Apollem, Phil van Weert, kuzyn Jamesa, oraz Kenny McDonald, starszy brat Mary, bożyszcze chyba każdej dziewczyny w Anglii. Kenny należał do tego typu chłopców, który podobał się każdej dziewczynie. Miał złote, gęste włosy, dołeczki na policzkach i idealny lewy profil twarzy. Poza tym prawie zawsze był na haju. Dorcas poprawiła fryzurę, pomachała Bercie i zaczęła powoli pokonywać dystans pomiędzy środkiem sali a koślawym stolikiem, gdy…
— Wiesz, że przypominasz mi moją amicę z Wenecji? Masz taką samą szeroką szparę pomiędzy nogami.
Dorcas wywróciła oczami, niechętnie zerkając w kierunku Jesse’ego van Weerta – kuzyna Jamesa numer dwa, którego starszy brat siedział przy stole z Bertą, Kennym i resztą paczki. Nienawidziła go prawie tak bardzo jak sam James.
— Idź zawstydzać starsze panie, Jesse – mruknęła, starając się go wyminąć. Chłopak chwycił ją za ramię. Wbił paznokcie tak mocno, że aż zamknęła oczy z bólu.
— Na twoim miejscu pilnowałbym siostrzyczki, Meadowes – syknął, uśmiechając się fałszywie. – Niektórzy mają tu upodobania do małych dziewczynek.
Dorcas spojrzała na niego z zaskoczeniem. Mimowolnie odwróciła się w kierunku kącika dla dzieci, gdzie jeszcze przed chwilą bawiła się Calliope. Nie znalazła jej tam. Krew w niej zawrzała. Gwałtownie przeniosła spojrzenie na Jesse’ego i wysyczała:
— To nie jest śmieszne.
Jesse zachichotał.
— Jeden-zero, Meadowes.
Jeden-zero.

Dolina Godryka, luty 1977

Losy Deana Walkera, pierworodnego bękarta Setha, były możliwie jeszcze bardziej tragiczne i dziwne niż losy May, jego przyrodniej siostry. Ellistar, czyli wspomniana już wcześniej prostytutka i jedna z ofiar związkowców Quidditcha, w dość młodym wieku zmarła na chorobę weneryczną, osierocając dwójkę swoich synów-bękartów i powierzając ich wychowanie swojej matce, elfce Delili. Jak reszta rodzin o mieszanym rodowodzie, tak i Walkerowie zamieszkiwali Elves Close w Brighton, blisko Monroe’ów, Ellisonów i Prewettów.
Dean od zawsze cierpiał z powodu braku ojca w swoim wychowaniu. Chociaż jego przyrodni brat, Anthony, również nigdy nie spotkał drugiego biologicznego rodzica, a w dodatku pamiętał matkę jeszcze mniej niż Dean, to jednak otrzymywał na siebie alimenty, a raz na kilka lat nawet kartkę świąteczną. Nie trapił go też problem z własną tożsamością, bo jakkolwiek nigdy nie rozmawiał z ojcem, to wiedział, jak on się nazywa i gdzie mieszka. Z kolei Seth Potter był Mężczyzną-Widmo, postacią osnutą tajemnicą, kimś, kto mógł istnieć jedynie w wyobraźni Deana, bowiem w domu Walkerów nigdy o nim nie wspominano.
Z czasem zwykły brak i ciekawość zaczęły przemieniać się na uczucia bardziej mroczne i intensywne, bardziej niebezpieczne, takie, z którym łatwiej było się mierzyć osobie sortymentu Deana. Obwinianie wyobrażonego ojca o całe zło, z którymi przyszło mu się zmierzyć – o to, że zmarła matka, że on i Tony musieli całe życie spędzać na farmie razem z kopniętą babką Delilą, że stali się wyrzutkami społecznymi i że ostatecznie zostali niesłusznie napiętnowani. Cała ta błędna machina napędzana jego frustracją i rozczarowaniem zwiększała swoje obroty w miarę nowych informacji, które posiadł. Kiedy udało mu się nareszcie ustalić tożsamość ojca, odkryć, że działał razem ze związkowcami w haniebny sposób, kiedy połączył go z bogatym, wpływowym Aurorem, który z pewnością mógł wesprzeć go finansowo na jakimkolwiek etapie jego życia, i w końcu, kiedy dowiedział się, że ten sam mężczyzna wychowuje razem z żoną syna i przybraną córkę, swoją nieślubną córkę, która tak jak Dean nie znała prawdy o swoim pochodzeniu; poprzysiągł zemstę.
May Potter nienawidził niemal tak samo, jak Setha – jednak był to inny rodzaj niechęci, bardziej osobisty i bardziej dotkliwy. Z trójki dzieci Pottera, dwoje nie zostało uznanych – z tym, że jednego bękarta zupełnie porzucił, a drugiego przygarnął pod swój dach i faktycznie był dla niego ojcem. To wyróżnienie, które spotkało May, w opinii Deana jeszcze bardziej dotykało go osobiście, niżeli w przypadku Jamesa, faktycznego spadkobiercy z prawego łoża. Zemsta Deana miała objąć wszystkich Potterów, jednak szczególnie odcisnąć się na Sethcie i May – i tak stało się w istocie.
Wbrew temu, co wydawało się chłopakowi, Seth Potter wcale o nim nie zapomniał. Jako kryminolog przez lata starał się wymazać ze swojej przyszłości jakiekolwiek koligacje ze Związkiem Quidditcha, Ellistar Walker, Chloe van Weert i innymi demonami swojej przeszłości. Kilka lat po narodzinach Jamesa doszły do niego pogłoski o śmierci pani Walker na chorobę weneryczną, ale nie wybrał się na pogrzeb. Nie łączyły go z nią żadne głębsze więzi emocjonalne, a co się tyczyło Deana, to wyparł ze świadomości ewentualność, że mógłby być jego ojcem. Racjonalnie patrząc, nie miał na to bardzo dużych szans – a przynajmniej nie większych niż wielu innych związkowców. Kryminologia nauczyła go bardzo wiele o ludzkiej naturze i po latach interpretował list Ellistar jako próbę wyłudzenia pieniędzy, prawdopodobnie skierowaną nie tylko do niego, ale i do wielu jego kolegów.
Jednak… niektóre rzeczy po prostu się czuje… kołyszą się gdzieś na skraju naszego poznania i świadomości, ale zarazem prawie zawsze okazują się nieomylne. Intuicja detektywa gryzła mężycznę i prześladowała każdego poszczególnego dnia, aż do konfrontacji. Wystarczyło jedno spojrzenie na chłopaka, z którym po Manchestrze włóczyła się May – a on od razu wiedział, z kim ma do czynienia. Od tamtego czasu skończył się pewien sielankowy etap w życiu Setha Pottera – nigdy już nie wrócił do stanu takiego błogiego spokoju, jak przed nawiedzeniem Deana Walkera.
Sam młodzieniec nie od razu ujawnił się jako syn pana Pottera i brat May – to dodawało tragizmu temu nieszczęsnemu rozwojowi wypadków. Seth nie mógł działać pochopnie i lekkomyślnie, bo istniała spora możliwość, że jego sekret nigdy nie ujrzał światła dziennego – po pierwsze, bardzo starannie zatarł wszystkie dowody, a po drugie, Ellistar prawdopodobnie sama nie miała pewności, co do tożsamości ojca swojego dziecka. Jeśli Dean wcale nie wiedział o tym, z czyją córką się spotyka, nie było potrzeby, aby go uświadamiać. Z drugiej strony Seth nie mógł zupełnie nie zareagować – Dean i May nie mogli się spotykać, nie mogli się do siebie przywiązać romantycznie, gdyż ich związek był kazirodczy.
Działania pana Pottera stały się więc bardzo ostrożne, przemyślane i subtelne – a jak potem się okazało, również zgubne.

― Właściwie to żałuję, że nie rozdzieliłem ich na samym początku, kiedy tylko rozpoznałem Deana – wyznał Seth szczerze zmartwionym tonem. – Wtedy myślałem, że dobrze robię… że lepiej nie przyśpieszać spraw, które są na tyle delikatne… Usiłowałem więc wyperswadować May tę znajomość – no i rzecz jasna, nie zdradzić jej, dlaczego właściwie Dean jest dla niej nieodpowiedni. Mówiłem, że jest za młoda, a on za stary, że ona niedlugo wraca do Hogwartu, a tam znajomość się urwie… May zawsze była bardzo pokorna i ułożona, dlatego zaskoczyło mnie to, że okazała nieposłuszeństwo. Im bardziej ja nalegałem, żeby zakończyła tę znajomość, tym bardziej ona napierała na mnie, żebym poznał Deana. W głębi duszy wiedziałem, że to jedyne słuszne rozwiązanie całego zamieszania, wiedziałem, że wtedy powinienem wziąć się w garść i po prostu pójść porozmawiać. W ten sposób najskuteczniej oddzieliłbym go od May, w ten sposób uśpiłbym moje własne wyrzuty sumienia i uzyskałbym odpowiedzi na wiele pytań, jednak mimo wszystko nie znalazłem w sobie dość odwagi… i musiałem spróbować… trzeba było sięgnąć po inne metody.
— Dlatego modyfikował pan pamięć May, i to na przemian z Deanem Walkerem? – domyśliła się Diana. – Sprawiał pan, że zapominała o Deanie, a potem on wymazywał jej z głowy wszystkie te ziarna niepewności, zasiane przez pana?
Seth oblizał wargi, nie wiedząc, jak dobrze odbić rzuconą piłeczkę.
―Na początku zrobiłem to bardzo subtelnie i z rezultatem pomyślnym – rzekł niewinnie, wzruszając ramionami. – Nie spodziewałem się jednak, że Dean Walker posiadł zdolność legilimencji, że potrafi mieszać w głowie… przywracać wspomnienia… opętywać. Mówiąc krótko, kiedy ja usuwałem May wspomnienia, on je natychmiast przewracał i przy nich manipulował, wpływał na jej poglądy, na jej relacje… do tego dochodziły wrodzone… problemy May, i narkotyki, i brak przyjaciół w Hogwarcie… May błagała mnie, żebym wynajął dla niej guwernantkę i żeby nie musiała wracać do szkoły, ale ja wiedziałem, że jedynie w Hogwarcie będzie naturalnie odcięta od Deana. Łudziłem się, że ich uczucie naturalnie wygaśnie… miałem nadzieję, że wyjazd z Doliny Godryka rozwiąże problem na dobre. Naiwnie wmawiałem sobie, że doszło jedynie do idiotycznego nieporozumienia, że Dean wcale nie zdaje sobie sprawy z tego, kim jestem ja i kim jest May, a najlepiej, że to wcale nie jest on, że to nie jest syn Ellistar. Wiem, że jeśli patrzy się na to z innej perspektywy, to wygląda, jakbym ja i Dean odrzucali sobie May jak worek ziemniaków… ale myślę, że to i tak nie jest dość dobitne porównanie.


Seth Potter, jak łatwo się domyślić, przecenił nieco wrodzone szczęście. Wakacje się skończyły, May i James wrócili do Hogwartu, jednak wyjazd z powrotem do szkoły wcale nie ukrócił serii nieszczęść – wręcz przeciwnie, zdawało się, że jedynie ją zmógł, niczym nowy opał dorzucony do ognia.  Dean nie tylko widywał się z May dalej, wynajmując sobie mieszkanie w Hogsmeade, ale też zaczął nastawiać ją przeciwko rodzinie, ojcu i swoim znajomym. Wciągnął ją w nieciekawe towarzystwo i uzależnił od demencji i opium, wpłynął stale na jej umysł, uzależniając dziewczynę od siebie całkowicie. Biegłość w legilimencji i umiejętności opętywania z pewnością bardzo pomogła w wyniszczaniu młodej dziewczyny, jednak nie była ona głównym narzędziem i środkiem Deana – wpływał on na nią przede wszystkim dlatego, że May po uszy się w nim zakochała.
Seth wykorzystywał swoje umiejętności i możliwości jako Auror, aby pozbyć się Deana Walkera ze Szkocji na dobre, w przeciwieństwie jednak do swojego nieuznanego syna, miał ograniczone pole do manewru. Nie mógł pozwolić sobie na żadne ostateczne kroki, które uznałby za konieczne w tamtej sytuacji, ponieważ w grę wchodziły tajemnice, koligacje i wspomnienia. Zresztą, sprawy zwykle niezwykle się komplikują, kiedy w grę wchodzą uczucia.
Sprawa Deana i May postępowała więc coraz bardziej i bardziej, a stan dziewczyny pogarszał i pogarszałz dnia na dzień. Seth świadkował temu i wiedział, że to on ponosi odpowiedzialność za upadek swojej córki; czuł się jednak całkowicie bezsilny. Pierwszy poważny wstrząs przeżył w grudniu, gdy May i James wrócili na przerwę świąteczną do domu. Pan Potter słyszał od syna o dziwnym zachowaniu córki, wiedział też od swoich informatorów, jak wielkie niebezpieczeństwo stwarza Dean, nie przypuszczał jednak, że sprawy zdołały zajść na tyle daleko w tak krótkim okresie czasu.

― Kiedy tylko spojrzałem na May, wiedziałem, że została opiumistką. Spędziłem pół życia na polowaniu na nielegalnych dystrybutorach tego świństwa i potrafiłem rozpoznać narkomanów – oni wszyscy wyglądają i zachowują się podobnie. Błyszczące oczy, które nie mogą utrzymać się za długo w jednym punkcie… matowe, jakby naelektryzowane włosy… wychudła twarz i zapadłe policzki… papierowa skóra, spod której przebijają się gałązki żył… Przeszukałem ją dokładnie i zagroziłem, że jeśli nie zaprzestanie spotykać się z Deanem, podam ją, jego i całą bandę koleżków, z którymi poznała się przez Deana –  do Elizabeth McDonald, szefowej Departamentu Substancji Odurzających, a potem do Wizengamotu. May wpadła w histerię – narkotyczną histerię, jeśli wiecie, co próbuję powiedzieć – i zaczęła krzyczeć, że wie o moim romansie z Chloe… i że wszystko wygada, jeśli spróbuję rozdzielić ją i Deana. Wiedziałem wtedy, że łudziłem się od samego początku, myśląc, że Dean może nie znać prawdy o swoim pochodzeniu, no i że w gruncie rzeczy nie ma złych zamiarów. Kiedy May postawiła mi takie ultimatum… rozumiecie chyba, że nie było innego wyjścia… Po raz kolejny zmodyfikowałem jej pamięć i natychmiast potem odesłałem do Włoch, do Jesse’ego van Weerta i Jenny Chamberlain, aby Dean nie miał okazji ponownie przywrócić jej wspomnień. Potem planowałem wysłać ją na odwyk…
- … a raczej do zakładu psychiatrycznego… - sprecyzowała słusznie Diana.
Seth kiwnął głową niechętnie, ale nie sprzeczał się, co do tego:
― To prawda… przez pewien czas rozważałem zamknięcie May w Maudsleyu albo mediolańskim szpitalu… myślałem, że będzie tam bezpieczna, nawet jeśli to bardzo drastyczne posunięcie. Umieszczenie jej w Mungu byłoby niemądre pod wieloma względami, przede wszystkim nie chciałem, żeby Belle miała wgląd do jej badań. W końcu jednak… nie musieliśmy cofać się do takiej ostateczności. Co do Deana, zamierzałem wydać go wprost do Azkabanu, uważając, że dystrybucja narkotyków to najłagodniejszy wyrok, jaki może go spotkać. Ale po raz kolejny: moje plany się nie powiodły… i wszyscy spotkaliśmy się na kotylionie.

_______________

O rany.
To były wieki, nie?
Pierowtnie druga część Furii miała zawierać CAŁĄ ROZPRAWĘ Isaaka, ale doszłam do wniosku, że to będzie:
a) za długie;
b) zbyt zagmatwane;
c) zbyt obciążające dla Bloggera;
d) kosztowało jeszcze więcej czekania, a... no bez przesady.

dlatego rozbiłam Furię na CZTERY, a nie TRZY części, no i w trzeciej będzie jakby druga część Dwójki, a w czwórce będzie trójka hahah :D.
Wczoraj dzisiejszy rozdział pojawił się na Wattpadzie/FFie, o czym pisałam, no ale stwierdziłam ostatecznie, że bez sensu zwlekać z dodaniem tego, co wypociłam WRESZCIE, tak długo. A wy możecie poukładać sobei część historii w głowie, znaczy się ci z was, którzy jeszcze ze mną zostali (♥).
Drzewo genealogiczne rodziny van Weert + Potter AKTUALNE (może okazać się przydatne - ostrzegam tylko, że jakość może was po prostu zabić).  


W trzeciej części:
-> przegadamy kotylion, sylwester;
-> będzie scena Jily;
-> będzie Emma, jej tatuś, Ally Carver, no i pan Vance;
-> wyrok dla Isaaka;
-> zeznania Mary, Jo, Jamesa.

W czwartej części:
-> Ktoś umrze;
-> Będzie otwarcie medalionu;
-> Poznamy od podszewki, co wydarzyło się PIERWSZEJ NOCY SZÓSTEJ KLASY (zmiennokształstwo Marleny, afera z medalionem i inne takie);
-> Poznamy EZOTERYCZNĄ TAJEMNICĘ Mary i Jamesa, która będzie punktem zwrotnym w HzTLu – tak mi się przynajmniej wydaje;
-> Dowiemy się, dlaczego James NIENAWIDZI DORIANA (oprócz miliardów innych powodów – jak to, że powiedział mu o zdradzie jego ojca, że był z Lily i że ją zdradził z Mary, że jest podłym dupkiem – TERAZ BĘDZIE COŚ DUŻEGO NAPRAWDĘ)
-> Poznamy kolejne czarne charaktery, co było zapowiadane. Kilka osób już zostało zdemaskowanych jako złe (Seth i Dean chociażby), znamy zabójców (Seth, May), ale jeszcze kilka osób zostanie zdemaskowanych jako podłe typy (wiemy już, że zły jest Liam, że NAPRAWDĘ zła jest Bree, że zły jest Alec, że zła jest Alicja i jej siostra, że zła jest Skye, ale w ich klubie jest jeszcze kilka innych PODŁYCH TYPÓW);
-> Będzie analiza całej części od postaw i cofanie się do tego, co było, i w ten sposób poznamy PRAWDZIWE OBLICZE POTWORA O IMIENIU MARY MCDONALD.
Yeah.

Wybaczcie bezpłciowość dzisiejszej pogadanki, ale jestem naprawdę wykończona... Piszcie, co myślicie i gdybyście mieli jakiekolwiek wątpliwości! 

57 komentarzy:

  1. Jedno wielkie WOW! Aż brak słów. *__*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś kochana :* Cieszę się, że ci się spodobało ♥

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie się doczekałam ^^ Huraa

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpowiedzi
    1. NAjważniejsze to nasze ukochane psychicznie stabilne dziecko i prawdziwe oblicze potwora aka McDziwka I can't wait.

      Usuń
  5. O! :O Chwała Ci za nowy rozdział!!!! Tyle akcji, retrospekcji, część tajemnic zostało ujawnionych, ale one tylko spowodowały że jestem łasa na więcej :D Jesteś boska!
    Czekam więc z niecierpliwością na kolejną część, a w szczególności na interakcję Jily, bo jakoś tego mi brakowało ;)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ich obecnej sytuacji, to to nie będzie jakaś interakcja na sto jeden fajerów, no ale coś tam się szykuje ;D. Cieszę się straszlwiie, że się spodobało <3.
      Pozdrawiam serdecznie!
      Abby

      Usuń
  6. Abby! Żyjesz!
    Najchętniej napisałbym baaaardzo długi komentarz, ale 1) jestem troche w szoku 2) nielegalnie czytałam ten rozdział (powinnam uczyc sie nieprzerwanie od rana do nocy) i nie bardzo mam czas na długie elaboraty. Ale musisz wiedzieć, ze jestem serio zdziwiona, Seth... co teraz bedzie z jego małżeństwem z Belle? I kurcze, nie sądziłam ze to jednak May zabiła Calliope. Az chyba bede musiała przeczytać bloga całego jeszcze raz, tym bardziej ze bardzo tęsknie za Jily �� Ale wszystko w swoim czasie. Ciesze sie ze jesteś! Nigdy juz tak nie znikaj, zostań z nami!
    Buziaczki, weny życzę ;*
    Nelcia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Neeeeela ♥.
      Ty weź mi lepiej nie mów takich rzeczy, że czytasz takie gówna, zamiast się uczyć :* Hehe <3.
      Znikać nie mam zamiaru dopóki nie skończę tej historii (czytaj - dopóki wreszcie nie walnie we mnie piorun czy coś i zejdę z tego świata... według Cyganki, która mnie ostatnio zaczepiła, zostało mi kilka miesięcy życia... więc trzeba powoli opo kończyć XD).
      Bardziej od tego, co stanie się z państwem Potterem, przejmowałabym, co się stanie z wielkim owocem ich przegnitej już miłości. James często zachowuje się dość... nieracjonalnie. Nie wiem, czy świadomość, że jest płodem istnego szatana, który doprowadził jego siostrę do szaleństwa, będzie tutaj pomocne.
      Dziękuję ci za komentarz <3. Może nie długi, ale bogaty w miłe słowa i konkrety, więc każde słowo bardzo wartościowe :D.
      Pozdraaawiam ciepło :*
      Abby

      Usuń
    2. Coz, sprawa wyglada tak, ze za tydzien i dwa dni mam drugi etap olimpiady z polskiego, ale no coś za coś...
      I tak oto przeczytałam całe opowiadanie po raz 3 (lub 4, zgubiłam sie trochę) Ta-da! I powiem Ci, ze 1) było warto 2) kocham Jily, tęsknie mocno 3) to z May i Sethem ma sens... naprawdę ma. Niesamowita jesteś, naprawdę :o zastanawiam się wciaz jak te pomysły Ci się mieszczą w głowie i jeszcze w dodatku są uporządkowane (mimo Twojego zamiłowania do chaosu) i przemyślane. Brawo, serio!
      I cóż jeszcze mogę napisac? O Jo i Lily koniecznie. Na zawsze pozostaną dla mnie siostrami, nawet jesli okazało sie, ze nimi nie są. I ich obecna relacja mnie tak cieszyyyy, glownie fakt ze wciaz sie nie zabiły, bo wielu powodów do euforii to nie ma. Ale te wspólne podróże, wchodzenie sobie do głowy, mistrzowska komunikacja podczas sprawdzian z transmutacji... ach :') Czekam na moment az Jo zwierzy sie Lily ze swoich problemów ze zrozumiem swiata Jordana, co pewnie nie nastąpi, ale pomarzyć warto.
      I teraz az mnie przeszedł dreszcz... bo biedny James miał ostatnio trudne chwile (rownież przez Lily... błagam, napraw to ;_;). Chociaż z drugiej strony - biedak tak się obwiniał o jej szaleństwo, moze poczuje sie choc troche lepiej ze świadomością ze to nie jego wina?
      Chociaż dobra, fakt, ze to nie przez niego a jego ojca jest niewiele pocieszająca. Biedny mój... mam nadzieje ze to go za bardzo do Lily nie zbliży!
      Dobra, lecę, bo jestem tu naprawdę nielegalnie. Trudno :') juz dzisiaj zatrzymałam sie na dluzej w Twojej blogowej myślodsiewni i rozważałam błagania Cię tam desperacko o spoilery (po przeczytaniu 30 rozdziałów tak czasem bywa...), ale w końcu się powstrzymalam. Teraz żałuje, ale coz.
      A wiesz juz moze orientacyjnie jakie będą dalsze terminy publikacji furii? Nie moge spac przez tą ezoteryczną tajemnicę Jamesa i Mary...
      Buziaczki, weny i wszystkiego dobrego!
      Nelcia

      Usuń
    3. JEstem, jestem i odpowiadam! Odpowiedziałam już pod Jamesem (to aż boli, ile ja tam pieprzyłam od rzeczy), no i teraz, jak już jestem na fali, to odpowiem i tu:
      Ehmehm.
      Będę trzymała za ciebie kciuki na olimpiadzie! Napisz tylko kiedy, żebym palce szykowała :*.
      Ma sens? O maj gash. Udąło się! Haha. Powiem szczerze, że ja też planowałam przeczytać wszystko przed publikacją Furii, żeby nie sprawdzić, czy gdzieś sobei nie przecżę. Trochę przeczytałam, ale nei wszystko (ok, przyznaje, przeczytałam jakąś 1/4) i modliłam się tylko o to, żeby wszystko stykało. Jupila! Z planowaniem niby wszystko powinno mieć sens, ale czasem jestem tak upojona pisaniem, że gadam głupoty i wtedy rodzą się absurdy.
      Emem *spoileralert* no cóż, to frenemies Jo i Lily potrawa jeszcze trochę długo, ale w HzTLu jest zaplanowany moment - oczywiście hen, hen w przyszłości - kiedy Lily dowie się o Jo i Jordanie. Tak w ogóle to zaplanownay jest też moment, kiedy Jo zakumpluje się z Molly i Arturem Weasletami, bo to - mindfack! - przecież jej nabliżsi krewni.
      James mimo wszystko bardzo lubi przesadzać, dlatego myślę, że to będzie baaardzo, baaardzo ciężki okres dla niego i nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie mu pomóc. Lily - no niby tak, ale ona niedawno zraniła go potwornie, zaczęła handlować nim na prawo i na lewo, sprzedając niczym Chuck Blair za hotel, i te sprawy. Mary - ta to już w ogóle specjalizuje się w zadawaniu mu bólu, tylko że w przeciwieństwie do Lily, ma jakiś przerażający motyw. Syriusz - ten to już chyba sam nie ogarnia, co slychać u Jamesa przez te ostatnie wydarzenia, ale ich relacja jest cały czas dość rotten. Zostaje nam Remus i Petey, ale nie wiem, czy Jamesowi nie potrzeba mocniejszego bodźca, żeby się ogarnął. Generalnie myślę, że to będzie ciekawe. Taki podłamano-wściekły-zdegenerowany-z-wyłączonym-człowieczeństwem James. Hehe.
      Orientacyjne terminy... rozwodziłam się nad tym w ostatnim komie pod Jamesem, ale powtórzę się, że 29.3 prawdopodobnie będzie w weekend, ale nie w ten, tylko następny, bo ten rozdział jest praktycznie gotowy, tylko że musi przejść przez wykończeniówkę. 29.4. będzie prawdopodobnie jakoś na początku marca. A trzecia część nie będzie miała jednak przerwy w nadawaniu, tylko pojawi się od razu, jakośc na przełomie marca i kwietnia, bo przerwę to ja już miałam półroczną na rozmyślenia. I fabuła jest gotowa, i odpowiedzi są, i myślę, ze to się nadaje.
      Buuuuziaczki :*
      Abby

      Usuń
    4. Chciałam odpowiedzieć też na Twoją cudowną odpowiedź pod Jamesem, ale stwierdziłam, że czas skończyć z tym spamem. Więc tu tylko tak podsumuję Twoje odpowiedzi i baaardzo za nie dziękuję, są wyczerpujące, a jednocześnie zostawiły mi niedosyt... Czekam na kolejne rozdziały taaaak bardzo ;_; Najbardziej na tę ezoteryczną tajemnicę, aż mam dreszcze jak o tym myślę i już wiem, że to będzie coś dobrego i szokującego (nie jak "A reveal" w PLL 6a... wciąż czekam na jakiś porządny argument naszego A, a nie tylko rewelacyjną wymówkę).
      I mam nadzieję, że napiszesz JVWUŚ, bo mnie to bardzo zaciekawiło teraz, zwłaszcza w tych ciemnych czasach bez Jily <3 Cieszę się, że wena jest z Tobą, oby tak dalej.
      Odsyłam buziaczki :*
      N.
      PS Co do tego sypania na lewo i prawo spoilerami to się absolutnie nie przejmuj i broń Boże nie hamuj tej swojej gadatliwej natury, ja ją uwielbiam <3 A spoilery choćbyś nie wiem gdzie chowała to i tak je znajdę (nie rozumiem czemu tak przegrałam w tej grze w wakacje... może dlatego, że gdy odpalałam HzTLa to już wszystkie były znalezione </3)

      Usuń
  7. Nareszcie! Jedyne co mogę teraz powiedzieć: TO BYŁO BOSKIE! B-O-S-K-I-E!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha *rumieni się* ♥.

      Usuń
    2. Hej,
      może trochę późno, ale postanowiłam skrobnąć coś dłuższego, przecież to ,,Furia" należy jej się, że tak powiem. I chyba i tak nie będzie to jakoś powalająco długie, ale spróbuje. Seth Potter to chyba największe zaskoczenie.W każdym razie spodziewałam się, że ma coś tam za uszami, ale żeby aż tak... Ale teraz jak tak myślę to ma sens, naprawdę ma. Wspominałam już, że nawiązanie do mitologii jest genialne? Uważam, że ten pierwszy fragment o May to kawał dobrej roboty, chyba najlepszy w tym rozdziale, ale nie mam pojęcia, dlaczego tak twierdzę. Ogólnie cała ta sprawa z Sethem chyba mnie przerosła, dziwie się, że po przeczytaniu tego moje oczy nie dostały stałego wytrzeszczu,a szczęka nadal funkcjonuje. Najbardziej czekam: na zeznania Lily, ogólnie wyrok, co się zdarzyła na kotylionie i ezoteryczną tajemnicę. Szkoda mi May, Potter i Walker mącili jej w głowie, jeszcze ta sprawa z jej matką. Ciekawym doświadczeniem było przeczytanie o Mary wybitej z rytmu ;D Oj, Seth, ty mówisz, że dla Jamesa jest nadzieja, a nie pomyślałeś, że kiedy się dowie, co jego ojczulek wyprawia trochę zboczy z tego prawilnego kursu? Jeszcze taki miły akcencik - May stwierdziła, że szkoda jej przyszłej żony Jamesa i kąciki moich ust same unoszą się do góry ^^ A teraz, tak na poważnie... Czy ty chcesz mnie przyprawić o zawał serca?! Wchodzę w kartę Lily, a tam o jej przyszłym narzeczeństwie z Dorianem, oczom nie wierzę normalnie. Na koniec taka mała ciekawostka z mojego życia, a właściwie dwie: 1. Wchodzę do pokoju mojej siostry, która korzystając z wolnego ogląda ostatni odcinek TVD. Tak patrzę, coś tam się orientuje, bo widziałam kilka odcinków na wyrywki i jest jakaś scena z Caroline. A co na to ja? A to: - O, Emmelina!
      No i mi teraz powiedz, co ten Hztl robi z ludźmi.
      2. Mam 56 fanartów na telefonie i nie mam tam jeszcze wszystkich moich ulubionych. I dalej jaram się artem z Niuchaczem jako Magneto, o którym wspominałam chyba w tym pokręconym komie pod Dziurawym Kotłem (właściwie to ja tam wspominalam chyba o wszystkim). I coś czuje, że wszystkie moje ulubione arty nie zmieszcza sie w tym niewielkim odsetku wolnej pamieci mojej komórki... Jak żyć?
      Pozdrawiam i wciąż czekam
      ~ A. E.

      Usuń
    3. Nigdy ni jest za późno na komentarz tutaj <3.
      Cieszę się ogromnie, że Seth okazał się być zaskoceniem. Wydaje mi się, że element zaskoczenia jest najważniejszym elementem każdego finału, ale często to tak bywa, że jak cos robi się zaskakujące, to przy okazji jest absurdalne, dlatego starałam się tak rozwinąć akcję, żeby z jednej strony pzoostawiać tropy, a z drugiej odciągać od niego podejrzenia i zrucać je na innych. Na ile się udało, no to nie wiem, ale podbudowałaś mnie swoim komentarzem i zaczynam myśleć, że całkiem nieźle to wyszło sotatecznei <3.
      Zauważałam w ogóle, że pierwsze fragmenty jakos tak stylistycznie ładniej się prezentują w każdym rozdziale hehehhe. Po prostu zawsze na początku mam najwięcej zapału,a potem pędzę, bo czas goni.
      Wyrok będzie już niedługo, no i jeszcze trochę doruci od siebie James, co myślę, że też będzie całkiem fajnym punktem, bo jak już troche było powiedziane, James nie jest wcale taki nieświadomy i wie trochę o przewinieniach tatusia. No ale po czyjej stronie się odpowie, to już inna sprawa.
      Ezoteryczna tajemnica tutaj chyba taką karierę zrobiła przez tę nazwę hahahha. Nie no... ja sama nie mogę się doczekać, kiedy wrescie publiknę fragment z ezoteryczną tajemnicą. Uśmiecham się na samą myśl o tym, bo akurat ten fragment w 29.4 mi wyszedł ;>.
      Yey <3. Hahhaha nareszcie ktoś zauwazal, ze Mary zdruniała na sali sądowej ;>. To się szybko nie powórzy, więc dobrze rozkoszować się ytymi momentami jej zgłupienia.
      Oooo <3. Ja też mówię już intuicyjnie na Candice Emmelina i na Victorię Dorcas, i na Karen Lily... Ale to jedna z najmilszych rzeczy jakie usłsyzałam w całej historii pisania tego opa <3.Tak mi miło, że HzTL się z czyms kojarzy i pozostawia jakieś smugi na umyśle ;v.
      Aaach. No tak. LilyChamberlainSprawa. Emm... "To nie jest to, na co wygląda? ". Nie. To zły tekst. Hmmm... Powiedzmy, że wszystko niedługo się wyjaśni (kiedy skończę pisać prolog buhahaha), i że to jest związane z ezoteryczną tajemnicą (tak! tutaj praktycznie wszytsko się z tym wiąże, to szalone) i że to nie jest takie... czarno-białe XD. Lily kocha Jamesa i tyle.
      Pooozdrawiam
      Abby

      Usuń
    4. Rzuciły mi się jeszcze w oczy dwie rzeczy:
      ,,(...)świadek obrony: Jazon Hughes oraz Allison Carver we wcześniejszych rozprawach." Co Allison ma do Isaaca? Hmmm...
      I ,,Ślub Belle i Setha Potterów odbył się latem tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego piątego...". 1975r.? Coś jest chyba nie tak, bo James urodził się w 1960r., miałby już 15 lat, kiedy jego rodzice się ożenili.

      Usuń
  8. Jestem w jednym,
    OGROMNYM
    S Z O K U!
    Brakuje mi słów, aby cokolwiek napisać na temat tego rozdziału, szok i niedowierzanie.
    Seth Potter... Jeszcze nikt w życiu mnie tak nie zaskoczył jak ty w tym rozdziale. Mój mózg to papka.
    Nie do wiary, Seth Potter i May... Przyznam szczerze, że nawet trochę gościa podejrzewałam, ALE w życiu bym się nie spodziewała, że to będzie aż tak pogmatwany typek i że tak perfekcyjnie to rozegrałaś. Czapki z głów! W tym wszystkim najbardziej szkoda mi jest May. Dwaj psychole mieszali biednej dziewczynie w głowie. Jestem w szoku.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuje się zaszczycona, że przemieliłam twój mózg na papkę hahah :D. Niestety, nie wypłacam odszkodowań, ale z własnego doświadczenia wiem, że papki często lepiej działają niż te uformowane organy.
      Właściwie to kilka osób zaczęło podejrzewać Setha przed publikacją, podczas odliczania tych wszystkich głów, no ale cieszę się, że mimo wszystko udało mi się wszystkeigo nie wygadać (to naprawdę cud) i była z tego choć maleńka niespodzianka :D. No cóż, szaleństwo w rodzinie Potterów się chyba udziela. Mówię to po lekturze Cursed Child i dogłębnym zapoznaniem z kreacją psychologizną Albusa Pottera.
      Dziękuję baaaardzo za twój komentarz i cieszę się, że ci się podobało <3.
      Pooozdrawiam! :*
      Abby

      Usuń
  9. Wchodzę sobie na bloga trochę wątpiąc, iż zobaczę nowy wpis i...przeżywam szok. Zobaczyłam go o pierwszej w nocy i już od początku trochę się pogubilam, dlatego odłożyłam czytanie na dziś. Powróciłam do wcześniejszych notek, żeby poczuć tą atmosferę tajemniczości i przypomnieć sobie co nieco. Nie zawiodłaś mnie w żaden możliwy sposób i mogę przyznać z uśmiechem, że zdecydowanie warto było czekać
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No doczekałaś się :D. Przyznam szczerze, że w ciągu tych ostatnich dni intensywnej wykończyniówki, ty byłaś dla mnie największą motywacją do dalszego skrobania, więc dziękuję ci bardzo, że czekałaś tyle <3.
      Czytałaś jeszcze stare rozdziały? O raaaany - twój mózg jest jeszcze cały hahah :*? Ja ostatnio czytałam dorywczo fragmenty moich własnych wskazówek i przez moment zdurniałam do reszty haha.
      Dzięuję ci za miłe słowa, za to, że się podobało, że czekałaś, że czytałaś, i za wszystko <3.
      Pozdrawiaaaam serdecznie! :*
      Abby

      Usuń
    2. Właśnie kiedy czytałam miałam taki moment, że myślałam, iż chwyce za zeszyt i wszystko to sobie rozpisze, bo inaczej utrace na kilka dni umiejętność trzezwego myślenia, ale się nie pogubiłam i czytać mi było później jeszcze przyjemniej.<3
      Przesyłam multum uścisków i pozdrowień :*
      A.

      Usuń
  10. Tak wgle to brawo dla mnie. Napisałaś, że dodałaś post na wattpadzie, więc sobie go pobrałam. Czytam tak i czytam i miałam déjà vu, że gdzieś już to czytałam. Na początku pomyślałam, że pewnie w spojlerach ale cały czas miałam to uczucie... po czym ogarnęłam, że tam rozdział nie jest podzielony na dwie części i czytam pierwsza część Furii. BRAWO JA! 👏
    Co do rozdziału to naprawdę supcio! ❤ Raz, że jest a dwa jaki jest. Ta historia jest tak zagmatwana, ale jakimś cudem nadal za nią nadążam. To pewnie dlatego, że opisujesz ją w zrozumiały sposób i nawet po tej przerwie przypomniałam sobie o co tam chodziło XD
    To chyba tyle. Nie każ nam tyle czekać na kolejną część ;_; 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeeej :*.
      Haha :D. Tak właśnei myślałam, że będzie zamieszanie z tym Wattpadem, dlatego w porę strzeliłam się w głowę i stwierdziłam, że nie ma sensu przedłużać publikacji tutaj w nieskończoność, zważywszy na to, że już zwołka jest półroczna, no i dodałam. I tak mi głupi Blogger trochę połknął, o czym zorientowałam się niedawno i zaaktualizowałam rozdział. Mniejsza.
      Ciesze się bardzo, że ci się podoba, no i że rozdział nie zagmatwał wszystkiego jeszcze bardziej, tylko coś wyjaśnił. Ssseeerio, baaardzo się cieszę :D
      Dziękuję za komentarz :*. Haha, nie no... pół roku już się nie zdaży... to chyba jakaś klątwa, bo ja co roku, po urodzinach, kiedy jest passa paźdzerinik/listopad/grudzień to mam takie wenowe wstrzymanie i potem są meeega przerwy z nadawaniem. No ale potem nadrabiam. Teraz też myślę, że nadrobię. Musi się udać :D.
      Poooozdrawiam :*
      Abby

      Usuń
  11. Nie wyświetla mi się chat (nie wiem czy dlatego, że go nie ma, czy dlatego, że mój komputer świruje) a chciałam upewnić się, że wszystko w porządku u Ciebie Abby <3 Czekam cierpliwie, mam nadzieję, że żyjesz i masz się dobrze!
    Nelcia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nelcia ♥ <3.
      Taaa, chat się wyłączył, zresztą tak jak cały ten blog kilka dni temu (nie wiem, dlaczego akurat mnie ze wszystkich znanych mi bloggerów muszą przytrafiać się takie numery - chyba każdy jest lepszy ode mnie w całym tym informatyczny syfie). No ale naprawię to kiedyś tam, kiedy mnie natchnie już, jak to zrobic XD. Cały czas żyje, oddycham i w ogóle, chociaż ostatnio balansuje na krawędzi (choroba, maraton naukowy z biologii) i zaczynam się zastanawiać, czy nie utraciłam gdzieś pod drodze funkcji życiowych... Ale rozdział sie pisze w całym tym szaleństwie hahah :D. Do 9 nie mam życia, ale potem zabiorę się ostro za wykończeniówkę i mam nadzieję, że wyrobię się z ty wszystkim do poniedziałku... ;>.
      Dziękuję bardzo za komentarz i że sprawdzasz jeszcze, czy jestem po tej stronie internetu :*. Czuje się taka zauważona.
      Pozdrawiam cieplutko!
      Abby

      Usuń
  12. Wooow, dobra zmiana :D Ładnie nowa szata graficzna się prezentuje. Czekam cierpliwie i niestrudzenie na kolejny rozdział, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku ;) Z pozdrowieniami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wszystko super, dzięki! ♥ Niestety,ale dopadło mnie zapalenie oskrzeli, dosyć długo miałam upośledzone myślenie i dużo spałam (ale było dużo czasu na rozmyślanie o przyszłości tego opa i to chyba wyszło na dobre ostatecznie), ale już wróciłam do formy i kiedy tylko ogarnę wszystkie zaległości szkolne do końca tygodnia, publikuję 29 ;>

      Usuń
    2. Jak idzie z kończeniem rozdziału? Codziennie wchodzę zobaczyć czy przypadkiem nic nie wstawiłaś :D życzę powodzenia i przede wszystkim duuużo czasu żeby ogarnąć twoje kolejne arcydzieło <33

      Usuń
    3. Dziękuję za to, ze czekasz i że we mnie wierzysz hahah <3. Powiem tak - jutro mam skrócone lekcje, a piątek w ogóle i generalnie wypadło mi dużo rzeczy do zrobienia w weekend, i mam dużo czasu.
      +Trójeczka pojawi się już raczej na sto procent, bo jest mi już taaak wstyd, że teo do tej pory nie dałam ;/. Mam nadzieję, ze uda mi się dodać 3 od razu z 4 i że kwietniu nareszcie zaczniemy 3 cześć, bo moje spóźnienie o tyle miesiecy jest nie do usprawiedliwienia...

      Usuń
  13. Okej, biorę się za komentarz!
    Przede wszystkim, chciałam dać znać, że pochłonęłam WSZYSTKO w trzy dni! A nie było łatwo, bo objętość jest niesamowicie duża. Boże, gratuluję.
    Całą niedzielę przeleżałam w łóżku, aby czytać!
    Jak już wspominałam kilu znajomym, NIGDY nie czytałam tak wielowątkowego, tak złożonego i tak szalonego opowiadania. Słowo daję, dziewczyno - ależ masz łeb! (W pozytywnym znaczeniu tego słowa!)
    Kilka rzeczy, które rzuciło mi się w oczy + luźne uwagi (w różnej kolejności - zależy jak mi się nasunie):
    1. Aż dwa razy przeleciałam przez wszystkie rozdziały, bo nie mam pojęcia o co chodzi z tą całą nie-randką. Domyślam się, że to efekt redagowania rozdziałów, ale na chwilę obecną: Lily chce prosić Jamesa o korepetycje, z czego koniec końców zaprasza go do Hogsmeade na nie-randkę, proponując mu za to pieniądze :D W Hogsmeade lądują, ale w sumie żadnych korepetycji ani widu ani słychu!
    2. Scena z Jamesem, po tym jak Lucas/Luke/ktoś na "L" pocałował Lily jest DO-SKO-NA-ŁA. Serio, przeczytałam ją już cztery razy. Dosłownie. Ten moment, gdy sobie leżą w łóżku i on jej opowiada te wesołe historie jest świetna, po prostu świetna. I ten dialog kończący się "mieć ciebie" - wow, gratuluję!
    3. Faktem jest, że interesują mnie tylko właściwie wątki Jamesa i Lily (+ Isaaka), więc to głównie do nich będę się odnosić.
    4. W żadnej części Furii, ani w spojlerze nie widzę nic o zeznaniach Lily, a jestem ich bardzo ciekawa (o co ją zapytają, co ma do powiedzenia, jaka będzie reakcje Jamesa i Syriusza, itp).
    5. Mary – wow, jak ja jej nienawidzę :D Pewnie o to chodziło, więc, kurczę, udało Ci się!
    6. Ach, nie podobało mi się bardzo, jak niesamowicie asertywna Lily nie była asertywna, gdy Dorian umówił się z nią do Hogsmeade…
    7. Chciałabym, aby chociaż trochę, chociaż przez chwilę między Lily i Jamesem panował spokój i pokój, romantyzm i miłość ^^ Pewnie to moje pobożne życzenie, bo ta dziewczyna nie ma w życiu łatwo!
    8. Uwielbiam Syriusza ❤ Serio. Tego Twojego trochę mniej, ale widzę, że powoli zaczyna – powiedzmy – współpracować z Lily, więc jest ok! (Mam manie na punkcie tego, że Syriusz i Lily ewidentnie się przyjaźnili, a w opowiadaniach on NIGDY jej nie lubi…)
    9. Z niecierpliwością czekam na kolejną Furię, a naprawdę nie mam w zwyczaju czekać na kolejne rozdziały, bo nie potrafię znieść niedokończonych opowiadać (wybijam się z rytmu i potem ciężki mi się zaangażować przy kolejnych częściach).
    10. Ach, wiem, że głównie skupiam się na rzeczach, które mnie uwierają, i nie miej mi proszę tego za złe, bo słowo daję – jestem Twoją fanką. Ale… wkurza mnie podejście Jamesa do Mary i to, że wszyscy z taką łatwością dają się manipulować jednej, szalonej psychopatce. Serio, to wariackie! Po tym wszystkim co zrobiła, ona nadal ma ZNAJOMYCH. Wiem, to pewnie samo życie, ale to też rażąca niesprawiedliwość!
    11. W każdym razie: naprawdę, naprawdę, naprawdę mnie to wciągnęło i nie mam pojęcia, jakim cudem wcześniej tutaj nie trafiłam. Żyłam już w żałosnym przeświadczeniu, że wszystkie dobre opowiadania mam za sobą, a tu proszę! Taka perełka.

    E. Dobra, w porządku – rozpisałam się. Mam nadzieję, że nie zamęczyłam Cię tym wszystkim co tam naplotłam powyżej.
    Pozdrawiam ciepło i czekam na więcej :)

    PS. Jeżeli masz w zwyczaju powiadamiać o nowych rozdziałach, to prosiłabym bardzo: amagicae@gmail.com :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow. Normalnie nie wiem, co ja mam teraz odpisać hahahha.
      Zacznijmy moze od tego, że heeeej, że witam, że strasznie się cieszę na twój komentarz i że bardzo mi poprawiałaś nim humor, i że czytam go sobie czasem jak dopada mnie pisarskadeprecha i że jesteś fundatorką jakiś 5 stron nowego rozdziału, bo bez tego komentarza, to bym chyba nigdy się z tym nie ogarnęła ;>. Seeeerio, dziękuję ci bardzo! ♥
      Konkrety, konkrety...
      Wow - znowu. Podziwiam wszystkich, którzy podejmą się HzTLa (szczególnie starych rodziałów, o których nie moge mysleć bez serii wzdrygnięć), podziwiam wszystkih którzy dokończą HzTLa, ale w moim ośrodku mózgowym na podziw nie mieści się ilość podziwu dla osoby, która dokonała niemożliwego i przemieliła calą tę objętość (1500 stron A4 wordowskich mamy jakoś.., a jestem za cienka z matmy, żeby podliczyć do tego ilość słów na podstawie średniej) w 3 dni. No kurde, wysłałaby ci medal albo zapisała w księdze rekordów HzTLa, gdybym tylko dysponowała takimi narzędźmi.
      Hmm.
      Wow. Znowu. To chyba mój nowy przerywnik przed każdym nowym akapitem, ale nie wiem, jak inaczej przelać na komentarz moją małą kaszę z mózgu. Rozmawiałaś o HzTLu ze znajomymi? :O. Nie dość, że czytałaś, że przeczytałaś, to jeszcze poleciłaś?
      Nie. Dobra, olejmy mój ograniczony budżet, ide po medal dla ciebie hahahha <3.
      Seeerio. Jeeeeeny. No ale dobra, przechodze do części wypunktowanej, więc skończy się to głupie "wow".
      1. Taaak. Nie-randka jest jedną z tych nieścisłości, tóre zaistniały kiedy głupia ja dodałam nowe wersje rozdziałów i nie zmieniłam odpowiednich fragmentów w starych. Nowe Hogsmeade się pisze. Zmieniłam teraz generalni formułę i po Furii będę odświeżać te rozdizały, ale nei całościowo, tylko na framgneyt, i na pierwsz ogień idzie Jily. Będzie logiczniej teraz - mam taką przynajmniej nadzieję. Chodzi generalnie o to, że wg starej formuły oni tam wyszli do Hogsmeade, a Lily przed spotkaniem (nazwanego przez Dorcas - randką) potrzebowała inhalatora,dlatego zaprzeczała temu nie-randka. Według nowej formuly to po prostu korko-spotkanie, właściwie takie wrecz organizacyjne, ale to nei zmienia sedna i serca rozdizału, i Lily nadal przydałby się wówczas się inhalator.
      2. Awww <3.Dziękuuuuję.
      3. Isaac. Emmemem. No tak. To ja może ni ebędę myślała o nowym rozdziale...
      4. No właśnie, nie? To intrygujące.
      5. Hahhaha ;>. Jestem ciekawa, czy moje wróżby godne Trelawney się sprawdzą i czy polubicie albo chociaż zmieni TROCHĘ osąd o MM po 29.4 i ezoterycznej tajemnicy. Em. Chyba nie. Ona ma w sobei pierwiastek zła.
      6. Cóż, nawet wyzwolonym dziewczynom czasem opada kopara, kiedy facet zachowuje się... jak facet i robis ię stanowczy, pewny siebie i taki pierwotny. No ale, skoro mówimy o Dorianie, to rzecz jasna: bleh.
      7. Romantyzm i miłość? *zagląda w grafik* Hmm. Może coś si da wcisnąć na jakieś pół rodzaiłu albo 1/4 hahahha ;>/ Nie no... niestety, teraz zbliża się drama, ale jakieś przejaśnienie gdzieś tam będzie, bo nikt by nie zniósł takiego przesycenia dramy w małym odstępie czasu, no nie?
      8. Po raz kolejny: awww <3. A moja spoilerującagęba powie, że jest przewidziany okres, kiedy Lily i Syri będą tutaj psipasi. No ale teraz ciężko trochę winić Wąchacza, no nie? Lily naprawdę traktuje Jamesa po macoszemu. *Albo to raczej ja sprawiam, że ona tak robi. Hmm. Co we mnie siedzi?*
      9. Furia niedługo będzie, obiecuję na paluszek! *robię to od kilku miesięcy, ale na paluszek jeszcze nie obiecywałam!*
      10. Po raz kolejny: ezoteryczna tajemnica, no i swego czasu jej pozycja. Była taką trochę Paris Hilton w Hogwarcie, albo raczej, bardziej współcześnie, Ivanką Trump. A teraz jest jak.. hmm - Kasia Tusk?
      11. Dziiiiękuję <3.
      Jeszcze raz mówię: wow, awwww, dizękuję i jesteś kochana <3. Zmeiniam teraz płytę, bo sama czuje, jak bardzo mój komentarz robi się mdły i jak nam wszystkim skacze poziom cukru we krwi. Fuj.
      Hahhaha, dzięuję jeszcze raz i poinformuje!
      Pozdrawiam,
      Abby.

      Usuń
  14. Z powodu faktu, że minęło jakieś dwa miesiące (wiem, że to niewiele) jako ta irytująca czytelniczka która ciągle pyta kiedy rozdział ;) tak chciałam tu wpaść. Zapytać jak tam :*
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeeej, A :*
      Dobrze, bardzo dobrze nawet :D. Wena wróciła, ale wolny czas jeszcze nie, więc czekamy na weekend. Niestety ostatnio znowu miałam rozjazdy, zobowiązania i wypadki po drodze, więc praktycznie mnie w domu nie było, ale teraz będzie spokojniej i myslę, że w sobotę-niedzielę 29.3 sie pojawi, bo to serio już wstyd.
      ~Abby

      Usuń
  15. Odpowiedzi
    1. Trójeczka w sensie 29.3 czy 3 część? ;> Hmm... 29.3 raczej będzie do poniedziałku, a prawdopodobie jakoś w sobotę-niedzielę, a trzecia część jakoś na początku maja, tak myślę...
      ~Abby

      Usuń
  16. Jak idzie przygotowywanie rozdziałów?
    ~Twoja wierna psychoczytelniczka <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piszę, piszę cały czas :D. Nawet teraz ^^
      Hahha, dziękuję za motywację ♥

      Usuń
  17. Kieeeee dy nowy post? ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, ze odgrzewam ten tekst w wirtualnej mikofalówce od... w sumie to od września nieprzerwanie, ale teraz już naprawdę niedługo - myślę, że w ten weekend. Miałam teraz egzaminy gimnazjalne i naprawdę ostatnie, o czym myślałam, to HzTL, ale dzisiaj jestem już wolnym człowiekiem i mam aż za dużo wolnego czasu hahah :D <3

      Usuń
    2. Woooow powiem Ci, że jak na 3 gimnazjum świetnie piszesz! Myślałam, że jesteś dużo starsza :O Myślałaś może o jakichś studiach literackich? I jak egzaminy? ;)

      Usuń
    3. I jak tam z tym rozdziałem. Bo okropnie się doczekać nie mogę...:*

      Usuń
    4. Dziękuję, Gosiu ♥ *rumieni się*
      Studia literackie? Hmmm... nie jestem przekonana, co do ich "idei", wiesz? Wydaje mi się, że takie studia, tak jak jakaś politologia dla przyszłych polityków, nie są konieczne i postrzegam pisarstwo raczej jako wolny zawód i sferę pasji/talentu, a nie jakiegoś konkretnego wykształcenia/rzemiosła, tym bardzije, że większość pisarzy wcale nie jest po filologiach ani kulturoznastwie, ani niczym pochodnym nawet, no ale to moje osobiste zdanie :D. Na pewno chicałabym pisać, ale wolałabym najpierw zdobyć "stabilny" zawód, a potem ewnetualnie sprobować coś wydać. W ten sposób najszybciej :D.
      Eeeegzaminy powiadasz? Em.... w sumie to starałam się podejść do nich na spokojnie, bo do liceum wymarzonego się dostać musiałam (kooonkursy), ale przeceniłam chyba swoją kondycję psychiczną i ostatecznie naprawdę potrzebowałam drugiego dnia inhalatora i fizjoterapeuty (ale dostałam tylko butelkę Kropli Beskidu), ale teraz, kiedy jest po, czuję się naaaaprawdę wolnym i szczęśliwym człowiekiem. No, i czuję się starsza o jakieś sto lat. Ostatecznie jestem z siebie (prawie) zadowolona, a jedyne o co mam żal, to tak głupi błąd rachunkowy na matematyce, że po prostu sama mam ochotę się w trzeciej klasie za niego zatrzymać.
      Dzzzięęęękuję bardzo za pamięć i za pytanie, i przepraszam za mój zapłon w odpowiadaniu na komentarze <3.
      Rozdział naprawdę wkrótce! Zakończenie go wymyka mi się non stop i cały czas dopisuje coś i coś poprawiam, ale teraz już jestem PRAWIE (bardzo prawie) zadowolona z efektu końcowego.
      3maaaj się!

      Usuń
    5. Jasne, rozumiem twoje podejście co do studiów literackich, jednak dobrze jest mieć taką podstawowa wiedzę na temat literatury. Zawsze można się czegoś ciekawego dowiedzieć i się zainspirować, ale z drugiej strony to można to zrobić po prostu dużo czytając.
      O egzaminy się nie martw, pamiętam że na gimnazjalnym matma mi strasznie poszła, a teraz jestem na studiach ekonomicznych. Kto by się spodziewał że wynik to będzie pierwiastek z 41?!
      Całuję i czekam na nowy rozdział ��

      Usuń
    6. Na pewno takie studia byłyby ogromnie przyjemne ;>.
      Och taaaak, te egzaminy to moim zdaniem generalnie trochę nieporozumienie. Niby przepustka do liceum, niby takie zwieńczenie gimnazjum, ale często polecenia są tak nielogiczne i mijające się z celem, że nie ma się pojęcia, o co w ogóle w nich chodzi XD. No ale z maturką też tak czasami bywa, niestety. Pocieszyłaś mnie trochę, hehe :*.

      Usuń
  18. Odpowiedzi
    1. Podłączam się do pytania ;*
      ~IgniteMe

      Usuń
  19. Odpowiedzi
    1. Juz niedługo dziewczyny, naprawdę c:
      U mnie w szkole są teraz maturki, a ja mam wolne do poniedziałku *)*. Nawet wena mi wróciła *ehmehm nie zapeszam*

      Usuń
  20. Hejka ;*
    Nie wiem czy jestem taka upośledzona ( co jest więcej niż prawdopodobne), ale przeszukiwałam twojego bloga i zastanawia mnie czy umieściłaś gdzieś informacje o (że tak powiem) poszerzeniu co niektórych kart postaci :D przepraszam za robie spam tym komentarzem, który absolutnie nie dotyczy tego rozdziału. Po prostu bardzo mnie to zastanawia i nie daje spokoju ;> Odpisz, kiedy znajdziesz chwilkę. Pozdrawiam =] i życze miłej majówki oraz jak najlepszych wyników egzaminu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heeeej!
      Em, em, możliwe, że kiedyś wpominałam o poszereniu kart, bo obecnie pracuję nad nową, według mnie fajniejszą formułą ;>. To póki co tylko eksperymenty, więc nie wiem, czy to w ogóle zostanie wystawione na widok publiczny. Na razie moim priorytetem jest skończenie tego, czego mam - ale kiedy to skończe (jeeeśli skończę), to poszerzenie jest jak najbardziej dobrym pomysłem ;>.

      Usuń
  21. Kiedy tak mniej więcej pojawią się nowe rozdziały?

    OdpowiedzUsuń

Autorka jest głodomorkiem, a akurat nie ma Danio w pobliżu. Chcesz ją dokarmić? Napisz komentarz! Wystarczy zwykłe: "przeczytałem" z anonima, a ona już ma dzienne zapotrzebowanie Witaminy K(omentarz).

Obserwatorzy

Theme by Lydia Credits: X, X